„Lato Rudiego” Sergiusza Jana Urbanowicza [RECENZJA]

Przez ostatnich kilka lat karmiłam się głównie reportażami, ponieważ nikt i nic nie pisze takich historii jak samo życie. Tym razem jednak postanowiłam sięgnąć po coś zupełnie innego, mianowicie po „Lato Rudiego” autorstwa Sergiusza Jana Urbanowicza. Szybko okazało się jednak, że książka ta nie tak bardzo odbiega od reguł, jakimi kieruje się literatura non-fiction. Przedstawione w niej postacie swój pierwowzór miały bowiem w realnym życiu, miejsce i czas akcji również są prawdziwe – jest to przedwojenny Bytom. Wszystko to tylko spotęgowało moją ciekawość, więc ochoczo zabrałam się za czytanie „Lata Rudiego”.

To, co od razu rzuciło mi się w oczy, to język, jakim posługuje się autor. Poetyckie i mocno działające na wyobraźnię opisy otaczającego bohaterów świata to jedno, prawdziwą perełkę stanowi jednak użyta w książce śląska gwara. Jest to nie lada wyzwanie dla kogoś takiego jak ja, czyli gorola, który nigdy ze Śląskiem do czynienia nie miał. Na szczęście pan Urbanowicz pomyślał i o tym, dlatego profilaktycznie na końcu książki umieścił słownik, za co jestem mu niezmiernie wdzięczna.

Oprócz Śląska w „Lecie Rudiego” przewija się też wątek odległej Japonii. Autor wdzięcznie wplata w fabułę sekrety sztuk walki oraz obyczajowość i rytuały Dalekiego Wschodu, co z kolei stanowi ciekawe urozmaicenie dobrze znanego nam z lekcji historii historycznego tła powieści – czasów przed wybuchem II wojny światowej. Ukazany jest Śląsk podzielony na część polską i niemiecką, w którym splatają się losy górniczych rodzin, praskiego rzeźnika, japońskiego inżyniera, niemieckiego porucznika i jego dzieci, skwapliwie pobierających nauki w Hitlerjugend. Taka mieszanka na pierwszy rzut oka może budzić u czytelnika wątpliwość zarówno co do prawdziwości owych zdarzeń, jak i sensu całej historii. Wystarczy jednak poczytać odrobinę na temat samego autora, by przekonać się, że w „Lecie Rudiego” zawarł on wszystko to, czym interesuje się na co dzień.

Książka wciąga, z każdą kolejną stroną nie mogłam się doczekać, co będzie dalej, jak sympatyczny, troskliwy, a zarazem mocno doświadczony przez życie Rudi, główny bohater, wybrnie z kolejnych tarapatów. W tej książce znajdziecie wszystko: jest przygoda i beztroska oraz młodzieńcza, niczym jeszcze niezmącona radość; jest przyjaźń – taka na śmierć i życie, są i pierwsze miłostki; ale jest też zwykła ludzka zazdrość i nienawiść, intryga i męska rywalizacja. Są momenty, które wzruszają – jak chociażby rozmowa Rudiego z matką o jego ostatnim wspomnieniu nieżyjącego już ojca – ale i takie, które mrożą krew w żyłach i trzymają w napięciu: zasadzka, pościg i strzelanina. Takie, które irytują, bo mają w sobie wiele prawdy, np. prawa, jakimi rządziło się Hitlerjugend, oraz to, jaki miały one wpływ na ówczesną młodzież i jej podatne na propagandę umysły. Jest też dużo o wzajemnym szacunku do drugiego człowieka, o niesieniu bezinteresownej pomocy wszystkim tym, którzy jej potrzebują, bez względu na wiek, płeć czy poglądy polityczne. I to właśnie sprawia, że „Lato Rudiego” staje się książką ponadczasową, którą polecam do przeczytania każdemu młodemu człowiekowi.

Autor recenzji: Karolina Chłoń

Tytuł: „Lato Rudiego”

Autor:  Sergiusz Jan Urbanowicz

Data premiery: sierpień 2017

Wydawnictwo: Ridero

Książkę możesz kupić tutaj

3 pytania do… Anny Wysłouch

Dzisiaj mamy dla Was wywiad ze specjalnym gościem – Anną Wysłouch. Jej książka „Głośna cisza” została przetłumaczona i jest dostępna w Ridero. Książkę będziecie mogli kupić na stoisku Ridero w trakcie Międzynarodowych Targów Książki w Ridero.

Anna Wysłouch (a właściwie Ludmiła Szylina) – publicystka, redaktor literacki, pisarka. Członkini Związku  Dziennikarzy Rosji oraz Międzynarodowego Związku Pisarzy “Nowyj Sowremennik”. Absolwentka wydzialu ekonomicznego Wyższej Szkoły Inżyniersko-Budowlanej w Woroneżu oraz kursów literackich przy Instytucie Literackim w Moskwie. Jako dziennikarka współpracowała z największymi mediami w Rosji, np. z czasopismem MSZ Rosji „Russkij wiek”. W roku 2014 została finalistką konkursu czasopisma „Russkij Stil” (Niemcy) w kategorii „Proza”. Autorka zbiorów opowiadań, powieści „Głośna cisza”, opowiadań przygodowych dla dzieci, powieści biograficznych. W roku 2014, z książką „Zając w dzieciństwie nie jest tchórzem”, brała udział w Międzynarodowych Targach książki w Lipsku (Niemcy), w roku 2016 jako przedstawicielka wydawnictwa Ridero brała udział w II edycji Międzynarodowego Festiwalu „Plac Czerwony”, prezentując książkę „Głośna cisza”. W roku 2017 – uczęstniczka Międzynarodowych Targów Książki w Moskwie.

 

Ridero: Twoja książka, „Głośna cisza”, jest przejmującą, ale i zabawną opowieścią matki, która opisuje swoje zmagania z spektrum autyzmu, które tyczy Twojego syna. Czy pisanie książki było dla Ciebie formą terapii?

Anna Wysłouch: Bardzo mi się spodobało to pytanie, jeszcze nikt mnie o to nie pytał. Zastanowiłam się – rzeczywiście, dokładnie tak to było. To była pewnego rodzaju terapia, satysfakcja po tych latach wałki i poniżenia, które oczywiście nie najlepiej odbiły się na moim stanie nerwowym. Opisując krok po kroku nasze życie, jakby przeżywałam to wszystko od nowa, ale już z pozycji człoweika, który przezszedł przez wszystkie „kręgi piekła”. Byłam w stanie poparzeć na moje przeżycia z dystansem i zaakceptować życie takim jakie jest. W końcu zaakceptowałam wszystko, co się z nami wydarzyło i zrozumiałam, że przez te lata nie potrafiłam pogodzić się z tym, że mój syn nie jest taki, jak inni. Opisując zaś tę historię, nagle zrozumiałam – tak to jest. I poczułam ulgę. Prawdopodobnie dlatego, że nie opisywałam wszystkiego co się z nami wydarzyło krok po kroku, jak w poradniku, chociaż na początku planowałam napisać właśnie poradnik. Natomiast nie zawiera ona nawet 10% tego, co działo się w rzeczywistości, i pisząc tę książkę, zrozumiałam, że opisywanie całej historii nie jest potrzebne. To, co opisałam i co oferuję swoim czytelnikom, już dało mi ulgę i pozbawiło mnie poczucia winy, które sama na siebie wzięłam.

Ridero: Przetłumaczyłaś swoją publikację na język polski – czego spodziewasz się po polskim czytelniku? Czy sądzisz, że odbiór książki może być inny?

Anna Wysłouch: Tak, wydaje mi się, że w dzisiejszej Rosji, nawet mimo tego, że problem traktowania dzieci z niepłnosprawnością przykuwa dużo uwagi, temat ten jeszcze nie znajduje się na takim poziomie dyskusji publicznej jak na Zachodzie, mianowicie w Europie i Polsce. Podczas pisania książki przeczytałam dużo literatury specjalistycznej, również takiej, którą pisały matki takich dzieci. Wszystkie te książki zostały przetłumaczone na rosyjski, najczęściej z angielskiego, ponieważ nie było jeszcze podobnej książki napisanej w języku rosyjskim. W Rosji nie przyjęło się, by tak szczerze opowiadać swoją prywatną historię, tym bardziej, jeśli jest ona związana z jakimikolwiek problemami. Na rynku wydawniczym jest dość mało przypadków, kiedy taka książka odniosłaby sukces. Jestem również zdania, że współczesny czytelnik z krajów Zachodu będzie zainteresowany życiem w tej Rosji, o której nie ma pojęcia. Im więcej będziemy o sobie wiedzieć, tym lepiej będziemy się rozumieć nawzajem, a to jest bardzo ważne.

Ridero: Jaką najtrudniejszą przeszkodę musiałaś pokonać jako pisarka?

Anna Wysłouch: Podczas jednego ze spotkań autorskich powiedziałam: „Mam krwawiące serce. Maczałam pióro we własnej krwi i pisałam”. To jest oczywiście metafora literacka, ale jeśli zastanowić się, nie jest ona tak daleka od prawdy. Proces pisania nie był łatwy, miałam przed sobą trudne zadanie – nie pogrążać w szczególach, nie przejść do narzekań i zarzutów, tylko opowiedzieć ludziom o problemach dzieci i dorosłych dotkniętych autyzmem, opowiedzieć, przede wszystkim, o wyzwaniach związanych z edukacją takich dzieci, ponieważ większość z nich przy odpowiednim podejściu potrafi osiągnąć taki sam sukces jak „normalne” dziecko. Potrafią studiować na uczelniach wyższych i pracować. Innymi słowy, takie osoby mogą (i muszą!) zostać pełnowartościowymi członkami społeczeństwa. Myślę, że mi się udało. „Pani dała nam nadzieję” – napisała do mnie jedna z czytelniczek.

Informacja o książce.

Książkę kupisz tutaj.

3 pytania do… Magdaleny Chomuszko

Z możliwości wydania książki z Ridero korzystają też specjaliści. Dzisiaj zapraszamy Was do rozmowy z dr Magdaleną Chomuszko. A jej książkę będziecie mogli kupić na stoisku Ridero w ramach Międzynarodowych Targów Książki w Ridero.

Doktor Magdalena Chomuszko, jest konsultantem finansowym przy wdrożeniach systemów ERP, obecnie współpracująca z firmą Sage sp. z o.o. Od dwudziestu lat zajmuje się zastosowaniami IT w w biznesie, dzieląc się swą wiedzą podczas szkoleń, jako wykładowca oraz za pośrednictwem licznych publikacji.
Ridero: Skąd wybór tematyki książek? Poruszają bardzo szczegółowe zagadnienia księgowe…
Magda Chomuszko: Trudno mówić o pomyśle. Pisanie to moja praca. Książki, poradniki piszę od ponad 10 lat. Wydawnictwo Naukowe PWN wydało moich książek kilkanaście. Odkryłam w tym roku wydawnictwo Ridero i postanowiłam samodzielnie zająć się publikacjami. Chcę być aktywnym autorem. Zagadnienia księgowe to jeden z wielu tematów, jakie poruszam w moich książkach. Zajmuję się zastosowaniami IT w biznesie i właśnie o tym piszę.
Ridero: Piszesz książkę przystępnym językiem, dość rzadko używanym w specjalistycznych publikacjach. Skąd taki wybór?
Magda Chomuszko: Oprócz pisania, konsultowania, doradzania biznesowi, prowadzę również szkolenia. Celem wykładowcy jest to, aby go zrozumiano.. więc staram się tak tłumaczyć na zajęciach, aby było jasne to, o czym mówię. No i w ten sam sposób staram się przedstawiać zagadnienia, jakie opisuję w książkach.. taki nawyk.
Ridero: Do kogo kierujesz swoją książkę?
Magda Chomuszko: Książka, którą wybrałam na Targi jest w moim odczuciu wyjątkowa. Od dawna nosiłam się zamiarem zrobienia rewolucji w nauczaniu rachunkowości. Chodzi o to, że rachunkowość jest nauczana wciąż za pomocą tzw. konta teowego, które ma 500lat. Moim zdaniem jego czas się skończył. Zaprojektowałam narzędzie w Excelu do nauczania rachunkowości, sprawdziłam jak działa na moich zajęciach, zebrałam pozytywne opinie i postanowiłam to opisać. Tak powstała książka „Nauczanie Rachunkowości przy pomocy Excela, która jest pierwszą z serii Nowoczesny Księgowy”. Adresuję ją do osób chcących samodzielnie nauczyć się rachunkowości, do nauczycieli, wykładowców. Uważam że narzędzie AND (Asystent Nauki Dekretacji) może być dużym wsparciem właśnie dla prowadzących zajęcia z rachunkowości.. Książka od samego początku bardzo dobrze się sprzedaje, co bardzo mnie cieszy.
„Nowoczesny księgowy. Nauczanie Rachunkowości przy pomocy Excela” która jest pierwszą z serii „Nowoczesny Księgowy”. Dzięki tej książce, osoba pragnąca nauczyć się rachunkowości, zgłębi wiedzę księgową oraz nauczy się Excela. „Nowoczesny Księgowy”, to propozycja nowatorskiej Metodyki AND (Asystent Nauki Dekretacji), która wykorzystuje w nauczaniu rachunkowości arkusz kalkulacyjny. Ucząc się w ten sposób rachunkowości, jednocześnie można posiąść dwie ważne w zawodzie księgowego umiejętności: księgowanie i korzystanie z Excela. AND to duża pomoc dla wykładowców i trenerów nauczających rachunkowości.

Morderstwo, do którego zaangażowały się siły nadprzyrodzone (recenzja książki „Alazza”)

Cezary Czyżewski, w swej debiutanckiej książce pt. „Alazza”, połączył współczesny świat z lekką i przyjemną fantastyką. Cała historia rozpoczyna się od wątku kryminalnego i opiera na skrupulatnie prowadzonym przez bohaterów śledztwie, do którego autor bardzo zręcznie wplótł elementy magii, demonów oraz paranormalnego świata. Taka mieszanka dwóch wątków ożywia całą historię, nadaje całości tajemniczej atmosfery i bezwiednie wciąga w coraz to mroczniejsze zakamarki podziemnego królestwa.

Czytelnik w wyobraźni przenosi się do świata przenikającej się fikcji i rzeczywistości, w której wszystko co do tej pory nierealne staje się możliwe…

Na jednym z bydgoskich osiedli odkryto zmasakrowane zwłoki mężczyzny. Jak się szybko okazuje nie było to samobójstwo, a w całym zdarzeniu musiały brać udział osoby trzecie. Główny bohater powieści Tadeusz, fizyk i wykładowca jednego z bydgoskich uniwersytetów, zostaje zaproszony przez policję do udziału w śledztwie. Dochodzenie toczące się w spawie okazuje się niezwykle trudne i wcale nie posuwa się do przodu.

Samotny mężczyzna, nieutrzymujący żadnych kontaktów z otoczeniem, bezproblemowy, zafascynowany okultyzmem, magią i demonami, to dotychczas jedyne informacje, jakie udało się zebrać policji na temat ofiary. Brak punktu zaczepienia powoduje, że trudno jest powiązać śmierć denata z jakimkolwiek środowiskiem, które byłoby zdolne do tak nieludzkiego czynu.  Jedyny dowód, początkowo absurdalny, wskazuje na działanie pewnej siły, która okazuje się być trudna do wytłumaczenia za pomocą wiedzy naukowej. Tadeuszowi ciężko uwierzyć w istnienie czegoś, czego nie da się skonfrontować z twardymi regułami fizyki. Ruszając za tropem świata tajnych sekt okultystycznych, odkrywa krainę, o której istnieniu do tej pory nie miał pojęcia. Władające tam duchy i demony próbują teraz wkroczyć do świata ludzkiego. Czy zagrożą one współczesnemu światu? Jaką walkę ze złem i magicznymi siłami będzie musiał stoczyć główny bohater?

Postać Tadeusza, choć na pierwszy rzut oka może się wydawać mało interesująca, a jego życie nudne i monotonne, tak ostatecznie to właśnie on staje się jednym z ciekawszych bohaterów powieści. Widać, że cała historia jest przemyślana, a każda część książki prezentuje nieco inne, choć cały czas nawiązujące do poprzednich rozdziałów przygody.

„Alazza” to książka o niezwykłym klimacie, którą śmiało możemy zaliczyć do podgatunku urban fantasy. Cezary Czyżewski wymyślił opowieść, która naprawdę wciąga i zasługują na uwagę. Zachwyceni powinni być zwłaszcza miłośnicy fantasy i jej wszelakich form. W powieści nie brakuje również humoru, dużo się dzieje, a szybka akcja powoduje, że pochłania się ją błyskawicznie. Lekkie pióro autora sprawia, że książka nie męczy, a odłożenie jej przed poznaniem zakończenia jest wręcz niemożliwe. I choć nie jest to lektura wymagająca, tak z prawdziwą satysfakcją przekładamy kartkę za kartką, by dowiedzieć się jakie będzie jej zakończenie. I jak to zwykle bywa, książka szybko się kończy, ale wciąż wiele wątków pozostaje otwartych (co wygląda na bardzo świadome działanie autora). W głowie rodzą się pytania co dalej i możemy się tylko zastanawiać jakie były motywy działania niektórych bohaterów. Teraz mogę jedynie stwierdzić, że z niecierpliwością czekam na kolejną część. Bo choć „Alazza” nie jest książką wybitną, to naprawdę jest całkiem dobrze napisana i zabiera czytelnika na kilka dobrych godzin do zupełnie innego i równie interesującego świata.

Autor recenzji: Magdalena Liszka

Tytuł: „Alazza”

Autor:  Cezary Czyżewski

Data premiery: listopad 2016

Wydawnictwo: Ridero

Książkę możesz kupić tutaj.

3 pytania do… Ewy Busse-Turczyńskiej

Ewa Busse-Turczyńska, absolwentka Filologii Romańskiej UMCS w Lublinie (1980) oraz Podyplomowego Studium Bibliotek Naukowych Inst. Informacji Naukowej i Studiów Bibliologicznych UW (1995). Od 1985 r. pracowała w Bibliotece Głównej AM w Lublinie, od 2001 r. jako kustosz dyplomowany, w latach 2004-2010 pełniła funkcję Zastępcy Dyrektora Biblioteki, od grudnia 2010 r., po przeprowadzce do Warszawy, pracuje jako kierownik Biblioteki Wydziałowej UW – obecnie Biblioteka Wydz. Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW. Od połowy lat 90. zajmowała się projektowaniem i wdrażaniem automatyzacji w Bibliotece AM w Lublinie oraz zarządzaniem informacją online (współredakcja strony internetowej, administrowanie dostępami do wydawnictw elektronicznych). Współuczestniczyła w tworzeniu bibliograficzno-bibliometrycznej bazy danych Bibliografia Pracowników Naukowych AM w Lublinie. Publikowała m.in. w „Zagadnieniach Informacji Naukowej”, „Rocznikach Bibliotecznych”, „e-Politikon”, „EBIB”, „Stosunki Międzynarodowe” i innych. Oficjalna strona: https://www.blogger.com/profile/26991985

Ridero: Kiedy postanowiłaś, że napiszesz książkę o historii swojej rodziny?

Ewa Busse-Turczyńska: Na decyzję o napisaniu historii rodziny miało wpływ kilka zdarzeń, prawie jednoczesnych. Dwa lata temu, w Dniu Babci, wpadły mi w ręce różne artykuły o babciach, i olśniło mnie wówczas, że ja przecież jako małe dziecko znałam i bardzo lubiłam moją prababcię Annę, która mieszkała w Warszawie (a ja wtedy –w Lublinie), dlaczego więc  nie wiem nawet, gdzie jest pochowana? Nie mam już kogo o to zapytać, bo rodzice i dziadkowie nie żyją. Zaczęłam więc szukać w wyszukiwarkach cmentarzy i odnalazłam jej grób na Powązkach. Jest pochowana ze swoją mamą Marią, czyli moją praprababcią. Pomyślałam wówczas, że warto byłoby odnaleźć również informacje nt. tej Marii, a także jej drugiej córki Zofii. Wiedziałam z opowiadań rodzinnych, że Zofia Pflanz-Dróbecka była znaną tancerką  na początku wieku XX. Tutaj pomocne były zwłaszcza archiwa czasopism, zawarte w Federacji Bibliotek Cyfrowych, gdzie odnalazłam wycinki prasowe nt występów Zofii. W pewnym okresie jeździła na tournée m.in. ze słynnymi Baletami Rosyjskimi Diagilewa. Zajmuję się zawodowo wyszukiwaniem informacji naukowej w bazach danych więc zmysł poszukiwacza jest mi bliski. Przypadkiem w Internecie, na stronie Towarzystwa Genealogicznego – Geneszukacz, odnalazłam też wówczas akt małżeństwa babci i dziadka z 1924 r., spisany w parafii Św. Aleksandra w Warszawie, co było dla mnie ważnym i emocjonalnie poruszającym odkryciem. Babcia była niezwykłą osobą,  moim największym przyjacielem. W tym okresie, podczas rodzinnego spotkania z naszymi wnuczkami w atmosferze wspomnień o dziadkach,  uświadomiłam sobie, że warto byłoby dla dzieci utrwalić w książce jak najwięcej faktów, które uda się odnaleźć, dotyczących historii życia najbliższych. W obszarze psychologii, rozważa się, że istotne jest, a nawet niekiedy wyzwalające dla człowieka, poznanie własnych korzeni. Mam już od kilku lat konto na stronie genealogicznej MyHeritage i sporządziłam drzewo genealogiczne. Zbieranie danych o przodkach zaczynało mnie coraz bardziej zajmować.  Odwiedziłam w Olsztynie 99-letniego wujka mojej mamy, który jest pasjonatem genealogii i także zainspirował mnie do pisania i kontynuowania badań genealogicznych. Z racji obowiązków zawodowych, mam na swoim koncie sporo publikacji, z bibliografii i informacji naukowej. Wydałam zbiór poezji pt.: „Znikanie” . Uznałam więc, że warto również spróbować prozy, aby podzielić się swoimi odkryciami.

Ridero: Który element pracy był najtrudniejszy? Zbieranie materiałów czy samo pisanie?

Ewa Busse-Turczyńska: Zbieranie materiałów było nie tyle trudne, co wymagało dużo czasu i dokładności, wiązało się z pracą niemal benedyktyńską, z tworzeniem „miliona” zapisków w sposób uporządkowany, z ustaleniem ich hierarchii ważności. Większość materiałów odnalazłam w Internecie, także w tym ukrytym – w bazach danych, czy archiwach nie zawsze indeksowanych w Google.  Trzeba było zaplanować odwiedziny w Bibliotece Uniwersyteckiej, Narodowej w celu przejrzenia starych książek. Nawiązać korespondencję z Archiwum. Trudny był czas podjęcia decyzji o kształcie książki – najważniejsze było zaplanowanie kompozycji zebranego materiału. Zdecydowałam się na podzielenie książki na dwie główne części, pierwsza, o charakterze popularno-naukowym, zawiera historię rodziny opracowaną na podstawie dokumentów. Druga część, autobiografia, nawiązując do pierwszej, wynika z konieczności zachowania ciągłości historii.  Lubię pisanie i nie sprawia mi trudności, poza tym, że mam skłonność do konstruowania zbyt długich zdań, które czasem zaciemniają przekaz. Podczas autokorekty starałam się tą wadę przewalczyć.

Co poradziłabyś osobie, która chciałaby spisać historię swojej rodziny?

Ewa Busse-Turczyńska: Jak piszą genealodzy-amatorzy, poszukiwanie informacji o przodkach jest na tyle wciągające, że trudno jest zaprzestać tych poszukiwań, bo każde odkrycie wiąże się z kolejnymi. A im te odkrycia są starszej daty – zdają się być coraz bardziej ciekawe i często zapowiadają kolejną zagadkę czy tajemnicę. Osobiście, aby poznać zasady pisania historii rodzin, przejrzałam kilka poradników genealoga, książek genealogicznych i biografii, które są ulubionym gatunkiem literackim moich lektur. Poleciłabym zwłaszcza książkę Małgorzaty Nowaczyk: „Poszukiwanie przodków. Genealogia dla każdego”, Podkowa Leśna, 2015. Ważna też jest umiejętność przeszukiwania zasobów Internetu. Myślę, że przynajmniej pięć lat mogłyby mi zająć podróże i odwiedziny archiwów tradycyjnych w celu potwierdzenia faktów i dokumentów, o których piszę w książce, której przygotowanie zajęło mi około 1 roku. Podzieliłam się też swoim doświadczeniem – opracowałam artykuł w formie poradnika nt. self-publishingu dla genealogów na łamach czasopisma elektronicznego „MoreMaiorum„, w czerwcowym numerze 2017 r. Aby spopularyzować treści książki, przeredagowuję jej fragment – na podstawie rozdziału o Zofii i Stanisławie Dróbeckich opracowuję również artykuł, który będzie opublikowany na portalu historycznym „HistMag”.

 

„Kryształki pojednania”, Eleonory de Nehl (pseud.),  to spisane dzieje rodzin. Książka, na podstawie odnalezionych przez autorkę dokumentów, odkrywa ponad 200 lat historii życia: Bronikowskich, Kęszyckich, De Nehl — z ziemi kaliskiej; Pflanz, Zdrójkowskich – z Warszawy; Mroczkowskich, Strawińskich – z Podola. Autorka, w drugiej części książki, przedstawia również swoją autobiografię. Nie może pominąć tego, co zapamiętała jako najważniejsze w jej życiu. Jest przecież kolejnym „kryształkiem” tej rodzinnej konstrukcji.  Nie może też ukrywać przed światem swoich cennych odkryć. Warto wskazać tutaj na prezentację, wzbogaconą fotografiami o wartości historycznej, sylwetek związanych z polskim baletem: Zofii Pflanz-Dróbeckiej — polskiej tancerki z początku XX w., czy jej męża, Stanisława Birmy-Dróbeckiego — literata, choreografa i sekretarza Sergiusza Diagilewa, twórcy słynnych Baletów Rosyjskich. Lektura może także zachęcić czytelnika do stworzenia w Internecie własnych drzew genealogicznych, 

Książkę „Kryształki pojednania” możesz kupić tutaj.

3 pytania do… Małgorzaty Mincer

W oczekiwaniu na Targi Książki, przepytujemy kolejną autorkę Ridero. Zapraszamy!

Dziś rozmawiamy z Małgorzatą (Margaret) Mincer, dziennikarz, poetka i pisarka. Zdobyła wykształcenie wyższe dziennikarskie i techniczne. Zadebiutowała w 2011 roku tomikiem pt. „Życie jest modlitwą”. Pracuje nad kolejnym tomikiem wierszy pt. „Nie trać wiary”, który planuje wydać w przyszłym roku.  Autorka powieści przygodowej i fantastycznej  pt. „Odnajdę cię w ciemnościach dnia i w świetle nocy”. Mieszka za granicą. Jej oficjalna strona internetowa to: www.magmincer.webnode.com.

Ridero: Jak wygląda proces pisania poezji? Kiedy zasiadasz do pisania?

Małgorzata Mincer: Gdy piszę wiersz robię to z pełną swobodą. Zazwyczaj nie namyślam się długo. Napisanie poematu trwa zaledwie dwie, trzy minuty. Są to przemyślenia z dłuższego czasu, więc zawsze wiem, co chcę przekazać światu. Dzieje się to o różnych porach i w różnych miejscach. Nagle przyjdzie jakaś myśl, biorę telefon, notatnik lub laptop i piszę. Zdarzało się, że coś nie dawało mi spokojnie spać, wtedy tworzyłam w środku nocy. Nigdy nie mam całego wiersza w głowie, słowa pojawiają się w trakcie pisania i praktycznie nigdy ich nie poprawiam.

Ridero: Co łączy wszystkie wiersze, opublikowane w Twoim tomie „Życie jest modlitwą”?

Małgorzata Mincer: Większość wierszy jest rozmową z Bogiem i Aniołami. Człowiek wierzący – chrześcijanin – zawsze pokłada swoją wiarę i nadzieję w Bogu. W sytuacjach, które niesie życie, zawsze szukamy wsparcia siły, która jest „nad nami”. Bóg jest świetnym przyjacielem, któremu można powiedzieć wszystko i dlatego też życie jest modlitwą. W moich wierszach pojawiają się także rozmowy ze zmarłymi, które są przepełnione nadzieją o przyszłym spotkaniu w niebie.

Ridero: Czym różniła się praca nad kolejną książką „Odnajdę cię”?

Małgorzata Mincer: Różniła się znacznie, ponieważ to wieloletnia, regularna praca.  Wymaga wiele wytrwałości. Moja książka liczy po wydaniu 532 strony. Książkę pisze się tylko wtedy, gdy ma się wolny czas i nie trwa to pięciu minut, jak w przypadku napisania poezji. Pisałam książkę dwa i pół roku. Trwało to osiem lat zanim zdecydowałam się na wydanie. Opisywanie historii w powieściach jest dużo bardziej szczegółowe niż w poezji. Trzeba było zastanowić się co dokładnie przekazać i pokazać postaci, które mają określone cechy. Pisanie powieści wymaga więcej skupienia i jest pracochłonne.

„Odnajdę Cię w ciemnościach dnia i w świetle nocy” – poruszająca opowieść o wielkiej przyjaźni, której nie rozdzieliły demony. Historia o miłości, która pomimo upływu czasu pokonuje wszelkie przeszkody. Przyjaciółki mają wspólny cel i chcą odnaleźć prawdę o swoich rodzinach. Uciekają z zamku ogarniętego rządami tajemniczej królowej i ryzykują życie, walcząc ze złem nękającym ich rody od wieków.

Wiersze zawarte w zbiorze „Życie jest modlitwą” są utworami o tematyce religijnej i refleksyjnej. Poezja Małgorzaty Mincer jest krótką opowieścią o ludzkim życiu. Poematy mówią o tym, że przeciwności losu są do pokonania. Twórczość skierowana jest przede wszystkim do osób, które chcą odnaleźć w sobie iskrę nadziei, pragną lepiej zrozumieć swe życiowe doświadczenia i zaakceptować swoje słabości. Wiersze są indywidualną rozmową z Bogiem i mają charakter modlitwy. 

3 pytania do… Bogny Skrzypczak-Walkowiak

Czekacie już na Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie? My tak! Na naszym stoisku będziecie mogli kupić książki naszych pisarzy – w tym „Pani Kant i madame Hyde” Bogny Skrzypczak-Walkowiak. Zapraszamy Was do lektury wywiadu z autorką!

 

Urodzona 11 czerwca 1971 roku w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie nadal mieszka z mężem i córką. Od 2015 roku doktor nauk humanistycznych. W swojej pracy łączy literaturę, filozofię i film. Pierwsza w Polsce opracowała zasady filozofii filmu jako strategii dydaktycznej. Pracuje w Liceum ogólnokształcącym  jako nauczycielka języka polskiego i filozofii. Oprócz polonistyki (1996 UAM) i filozofii (2011 Uniwersytet Wrocławski) ukończyła także studia dziennikarskie na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu (1998). Współautorka dwóch książek „Uczeń — nauczyciel — badacz w przestrzeni teatru” (Poznań 2015), „Niepojęty przypadek. O poezji Wisławy Szymborskiej” (Kraków 2015).  Autorka scenariuszy sztuk teatralnych, np. „Wróżka” czy „Chopin i Nietzsche, czyli rozmowy zmarłych”. Od 2016 roku gra w amatorskim teatrze „Trzy po trzy”, działającym przy Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury w Raszkowie. Nauczycielka, pisarka i animatorka kultury. Interesuje się też grafologią.

Ridero: Po pracy naukowej i publikacjach specjalistycznych zdecydowałaś się na wydanie beletrystyki. Czy to było trudne przedsięwzięcie?

Bogna Skrzypczak-Walkowiak: Nie było aż tak trudne, jak z początku myślałam. Beletrystyka potrzebuje innego sposobu pisana  (stylu, języka) niż publikacje naukowe. Bałam się, żeby moje kompetencje polonistyczne i filozoficzne nie przytłoczyły za bardzo tej prozy i nie zrobiły z niej kolejnego opracowania popularnonaukowego, co czasami się zdarza piszącym polonistom (i nie tylko), ale chyba w efekcie wyszło nienajgorzej. Nie zarzuciłam jednak pracy naukowej. Mam nadal w tym kierunku istotne plany.

Ridero: Czy ilustracje Twoim zdaniem wzbogacają lekturę, czy są tylko przyjemnym dodatkiem?

Bogna Skrzypczak-Walkowiak: Głownie wzbogacają, choć żyją też własnym życiem. Ilustrator, Przemek Rutkowski, czytał najpierw moje opowiadania i starał się odpowiednio dobrać grafikę. Ciekawa jest jednak historia ilustracji do opowieści „Anna Maria przychodzi znikąd”. Tutaj zamieściłam rysunek, który Przemek stworzył na podstawie  starej fotografii Maty Hari, pięknej kobiety, która najwyraźniej mu się spodobała (i kobieta, i fotografia). W książce znalazły się także fotografie autorstwa mojego męża, które wykonał trochę na moje zamówienie, ale wiem, że ma tzw. dobre oko, dlatego go poprosiłam. Zdjęcie kota – Stefana zrobiłam sama. Myślę, że kocham go tak samo jak bohaterka jednego z opowiadań, Alicja, kochała swojego kota. Zdjęcie ma więc bardziej emocjonalną niż artystyczną wartość.

Ridero: Skąd wziął się pomysł na Twoją książkę?

Bogna Skrzypczak-Walkowiak: Z życia, ale też moich zainteresowań filozoficznych. Filozofia jest bardzo bliska życiu, bardziej niż niektórym osobom się wydaje. To chyba próbowałam pokazać. Pamiętam, że jakieś drobne kłopoty zawodowe spowodowały, ze musiałam się oderwać i zaczęłam pisać książkę. I dobrze, bo pojawił się w moim życiu nowy cel.

 

„Pani Kant i madame Hyde” – siedem opowiadań o kobietach i mężczyznach, o ich naturze, problemach oraz namiętnościach… – o tym, jak radzą sobie w różnych sytuacjach, o tym, że życie potrafi pisać swoje scenariusze. Całości dopełniają nawiązania filozoficzne i literackie. Książka inspirowana prawdziwymi historiami, ale bardzo uniwersalna w swojej wymowie. Debiut prozatorski Bogny Skrzypczak-Walkowiak.

Książkę „Pani Kant i madame Hyde” możesz kupić tutaj.

3 pytania do… Joanny Jarczyk

Dziś kolejny wywiad, które przeprowadzamy z autorami w ramach 21. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. Szykujecie się do debiutu? Koniecznie przeczytajcie ten wywiad!

Dziś rozmawiamy z Joanną Jarczyk, autorką „Vide”. Urodzona się 21 marca 1994r, mieszka w Bieruniu. Wraz z rozpoczęciem nauki w szkole średniej, zaczęła naukę gry na organach. Ukończyła Technikum nr 4 w Tychach z dyplomem technik budownictwa. Aktualnie jest organistką w parafii św. Barbary w Bieruniu Nowym. Od dziecka wymyślała różne historyjki, ale dopiero będąc w technikum zaczęłam pisać opowiadania.  Dwukrotnie została laureatką w powiatowym konkursie „Na Skrzydłach Wyobraźni”. „Vide” jest jej debiutem. Obecnie pracuje nad kolejną powieścią.

Ridero: Czy Twoim zdaniem konkursy literackie mogą pozytywnie wpłynąć na karierę młodego pisarza?

Joanna Jarczyk: Oczywiście! Udział w konkursach literackich to dobry ruch, aby zaistnieć w literackim świecie. To też świetny sposób, by rozwijać własne umiejętności, a także poszerzać pisarskie horyzonty. Często zdarza się, że na konkurs literacki należy przesłać pracę na dany temat lub, na przykład, w swoim utworze należy uwzględnić konkretny motyw. Są to ciekawe wyzwania dla młodego pisarza.  Moim zdaniem, każdy kto pisze z zamiłowaniem, a swoje utwory chowa do przysłowiowej szuflady, powinien zacząć brać udział w konkursach literackich, bo może się okazać, że w tej szufladzie jest skarb, na który czeka świat czytelników.
Ridero: Czym Twoim zdaniem różni się praca nad powieścią, w porównaniu z pisaniem opowiadań?

Joanna Jarczyk: Przede wszystkim czasem pisania. Opowiadania są krótkie, co za tym idzie, cały wymyślony w nich świat jest zawężony do kilku, kilkunastu scen. Całość tyczy się głównie jednego wątku, a przedstawiona historia nie jest tak skomplikowana. Nie wymaga więc wymyślania szczegółów. Powieść to inna rzeczywistość. To cały proces twórczy, od zarysu głównych bohaterów i historii, do coraz to głębszego wejścia w ich życie, w ich świat, który trzeba dopracować w każdym calu. Wszystko musi ze sobą współgrać, dochodzą wątki poboczne, mniej lub bardziej istotne postacie. Opowiadanie można napisać nawet w jeden wieczór, do napisania powieści trzeba uzbroić się w cierpliwość.

Ridero: Dlaczego zdecydowałaś się na powieść grozy? Jakie wartości widzisz w tej konwencji?

Joanna Jarczyk: „Vide” włożyłabym bardziej między thrillery. Grozą można nazwać to, czym jest tytułowe „Vide”, to co dzieje się w owianym tajemnicą lesie i dlaczego nikt nie jest w stanie temu się przeciwstawić. Dlaczego akurat taka historia? Właśnie dlatego, że niesie wiele wartości. Książka ściśle związana jest z mrocznym lasem, który budzi w mieszkańcach Lunit strach. W rzeczywistym świecie las po zmroku również przeraża. Wyobraźnia wyolbrzymia każdy szelest, dokłada szpony gałęziom. To zainspirowało mnie do stworzenia takiej historii, w której pokazałabym, jaką siłę ma strach, co więcej, że jest on często powodem, dla którego ludzie nie mają odwagi walczyć o lepszy dla siebie los.

 

„Vide” to zło, którego nie chciałbyś doświadczyć. Książka przedstawia historię Rosine, która trafia do piekła ukrytego w głębi lasu. Żyjąc tam wspomnieniami z przed porwania, próbuje przetrwać każdy kolejny dzień. W pocie czoła musi zmierzyć się z własnymi lękami i wśród otaczającego ją koszmaru, zachować człowieczeństwo.

Książkę „Vide” możesz kupić tutaj.

3 pytania do… Marcina Florczyka

Kontynuujemy serię wywiadów, które przeprowadzamy z autorami w ramach 21. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. Co łączy emigrację z literaturą? Zobaczcie sami.

Naszym dzisiejszym rozmówcą jest Marcin Florczyk. Bardzo wcześnie, bo w wieku 4 lat, nauczył się płynnie czytać i odkrył w sobie zamiłowanie do literatury. Udział w olimpiadach z języka polskiego i innych konkursach literackich pozwalał mu na rozwijanie talentu. Studiował filologię germańską na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Aktualnie kontynuuje edukację na kierunku bezpieczeństwo wewnętrzne w Łodzi. Ponad 10 lat temu wyjechał wraz z rodziną do Islandii. Pobyt na emigracji i przemyślenia związane z tym rozdziałem w jego życiu  skłoniły go do napisania debiutanckiej powieści „Zdechlandia”.  

Ridero: Jaki jest według Ciebie najważniejszy element pisania książki?

Marcin Florczyk: Moim zdaniem najważniejszy jest dobry pomysł, od tego trzeba zacząć. Trzeba już przed przystąpieniem do pisania wiedzieć, co zamierzam umieścić w mojej książce, o czym ma ona być. I chodzi tutaj o fabułę, jak i o przekaz, który ma ta książka zawierać. Uważam też, że dobrze jest pisać o tym, co sami przeżyliśmy, doświadczyliśmy lub zobaczyliśmy na własne oczy, chociażby po to, by pozostać autentycznym. Jeśli ten warunek będzie spełniony, to pozostaje tylko rzemieślnicza praca, czyli mozolne przelanie naszych myśli na papier, do czego potrzebny jest warsztat, umiejętności i odrobina talentu.

Ridero: Jaka jest najlepsza rada wydawnicza lub pisarska, jaką otrzymałeś?

Marcin Florczyk: Od wydawnictwa Ridero otrzymałem głównie porady dotyczące promocji mojej książki. Dowiedziałem się między innymi, że w dzisiejszych czasach bardzo ważne jest, by książka przyciągała uwagę swoim wyglądem, by zachęcała do przyjrzenia się jej bliżej, bo chociaż mówi się, że książki nie oceniamy po okładce, to przy natłoku pisarzy i reklam, szczególnie nieznany, debiutujący autor stoczyć musi bój o przyciągnięcie uwagi.

Ridero: Jakie są najgorsze przywary naszych rodaków za granicą?

Marcin Florczyk: W zasadzie to temat rzeka, jako że wiele lat spędziłem na emigracji wśród różnych środowisk naszych rodaków. Choć zdaję sobie sprawę, że sam też nie jestem bez wad, to mogę stwierdzić, że są przywary, które najbardziej rzuciły mi się w oczy. Przede wszystkim, co mnie zaskoczyło najbardziej, to fakt, że tymczasowość pobytu w danym miejscu jest dla wielu z nich pretekstem do przyjmowania skrajnie irracjonalnych postaw, zachowań, na które nigdy nie pozwoliliby sobie żyjąc w kraju, w środowiskach, z których się wywodzą. Czasem wydaje mi się, że osoby takie przywdziewają jakieś maski lub może wychodzi z nich ich prawdziwa natura? Czytając kiedyś książki na temat wojen, chociażby rzezi wołyńskiej, spotkałem się z teorią, że to okrucieństwo wojny wyzwala w człowieku przeróżne bestialskie zachowania, na które w czasach pokoju mało kto by się zdobył. Ja po wielu latach życia na emigracji, doszedłem do wniosku, że podobne zjawisko ma miejsce wśród wielu naszych rodaków, dla których pewnego rodzaju anonimowość i tymczasowość ich pobytu w danym miejscu stwarza sprzyjające warunki do zatracenia lub zmiany wyznawanych dotąd wartości, jest w stanie rozbudzić w nich chciwość, zazdrość, a w konsekwencji często nienawiść. Poza tym nie potrafią cieszyć się lub nawet docenić sukcesów innych rodaków, niezmiennie próbując ciągnąć innych w dół, zamiast próbować zmienić swoje życie na lepsze. Inną naszą „narodową wadą” jest brak uśmiechu. Polacy za mało się uśmiechają.

A uśmiech działa cuda. Na koniec muszę nadmienić, że Polacy mają też wiele zalet, które są dostrzegane przez inne narodowości. Ale nie tego dotyczyło przecież to pytanie.

 

„Zdechlandia” to trzy historie o ludziach, którzy z różnych powodów podjęli decyzje o wyemigrowaniu i poszukiwaniu lepszego życia, o pogoni za jego wyidealizowanym wizerunkiem emigracji. Zmuszeni do konfrontacji z brutalną rzeczywistością, tęsknotą, postawieni przed bilansem zysków i strat,będą musieli dokonać wyborów, które na zawsze odmienią ich życie oraz ich bliskich. Książka nasycona realizmem i autentycznością opisywanych zdarzeń przedstawia ewolucję ich moralności i charakterów. Próbuje odpowiedzieć na pytanie: czy warto? I za jaką cenę? Poza tym książka ukazuje inny punkt widzenia i nie wpisuje się w kreowany w mediach wizerunek idyllicznego życia na obczyźnie.

Książkę „Zdechlandia” możesz kupić tutaj.

 

3 pytania do… Bogdana Nowaka

Startujemy z cyklem wywiadów „3 pytania do…”, które będziemy przeprowadzać z naszymi autorami w ramach 21. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. Co kilka dni będą pojawiać się kolejne ciekawe wywiady, także bądźcie czujni!

Dziś rozmawiamy z Bogdanem Nowakiem. Urodził się w 1972 r. w Zamościu. Ukończył archeologię na Uniwersytecie Warszawskim. Jego praca magisterska została opublikowana przez Instytut Archeologii i Etnologii PAN oraz Instytut Archeologii Uniwersytetu Rzeszowskiego w obszernej, zbiorowej monografii pt. „Wczesnośredniowieczny zespół osadniczy w Czermnie w świetle wyników badań dawnych”. Dotychczas napisał także książki pt. „Państwo Zamojskie”, „Wizjoner na strychu”, „Teatr Tragiczny. Dramaty” (wszystkie wydane w Ridero) oraz kilkaset obszernych, popularnonaukowych artykułów na temat dziejów Zamościa i Zamojszczyzny. Jest także założycielem zamojskiego Teatru Tragicznego Piątej Strony Świata oraz współzałożycielem zespołu Ofensywa Brunetów.

Ridero: Dlaczego postanowiłeś wydać swoją książkę przez system wydawniczy Ridero?
Bogdan Nowak: Tej decyzji nie podjąłem od razu. Przed wydaniem „Wizjonera na strychu” w Ridero, rozmawiałem z pewnym wydawcą. On przejrzał maszynopis, a potem powiedział, że książka miałaby szansę na publikację u niego, ale w okrojonej wersji. Dlaczego? Jego interesował wówczas tylko Zamość, a nie cała Zamojszczyzna. Trochę mnie zdziwiło takie postawienie sprawy. Miałem swoją wizję i wiedziałem w jakiej wersji książka powinna  trafić do rąk czytelników. Wtedy usłyszałem od jednego z przyjaciół o Ridero. Zapoznałem się z ofertą i… szybko zdecydowałem się na druk. To był strzał w dziesiątkę!

Ridero: Dlaczego podjąłeś trud opisania wojennej Zamojszczyzny?
Bogdan Nowak: Uznałem to za swój obowiązek. Moja rodzina była ciężko doświadczona przez ostatnią wojnę. Gdy byłem dzieckiem, często słyszałem mrożące krew w żyłach opowieści „zza obozowych drutów”. Wyrosłem także wśród historii o brutalnych wysiedleniach Zamojszczyzny, niemieckich pacyfikacjach, niezliczonych ofiarach. Tak prześladowani byli zwykli, bezbronni chłopi, także dzieci. Wśród nich byli moi dziadkowie, ciotki i trzyletnia mama. Potem czytałem wiele historycznych książek na temat tamtych, wojennych wydarzeń. Były one zwykle trochę sztywne, zbyt suche. W końcu wyobraziłem sobie, jaką chciałbym przeczytać książkę na ten temat i… postanowiłem ją napisać. To się chyba udało. „Wizjoner  na strychu” to właściwie reportaż historyczny. Mam nadzieję, że ludzie, którzy nigdy nie zetknęli się z trudną, wyjątkowo bolesną historią Zamojszczyzny wiele się z tej publikacji  dowiedzą.
Ridero: Jak wyglądała praca nad książką i jak ważny był element zbierania materiałów historycznych?
Bogdan Nowak: Pracuję jako dziennikarz od kilkunastu lat. Spotykałem się z wieloma kombatantami przy okazji różnych uroczystości, oni też przychodzili do gazety z prośbą o opublikowanie ich historii. Niektórzy przynosili także zapomniane pamiętniki swoich bliskich, pożółkłe zdjęcia, pokazywali stare orzełki z polskich mundurów, jakieś szpargały, które raptem… okazywały się bezcennymi skarbami. Jednak książka nie mogłaby powstać także bez wielu różnych opracowań oraz opublikowanych wcześniej relacji i wspomnień. Tę publikację zawdzięczam wielu ludziom. Pierwsze wydanie „Wizjonera na strychu” zostało dofinansowane przez Urząd Miejski w Zamościu i rozeszło się w ciągu kilku tygodni. Co ciekawe, książka była potem nadal poszukiwana, dzwoniono do mnie w tej sprawie, proszono o dodruk… Efekt? Wydanie drugie, rozszerzone, także zostało ciepło przyjęte przez czytelników. W zamojskich księgarniach zostało teraz tylko kilkanaście egzemplarzy „Wizjonera…”. A ja tej książki już nie mam… Cieszę się z tego bardzo! Bez Ridero trudno byłoby mi tak łatwo i w takiej formie jak sobie wymarzyłem, dotrzeć do czytelników.