Morderstwo, do którego zaangażowały się siły nadprzyrodzone (recenzja książki „Alazza”)
Cezary Czyżewski, w swej debiutanckiej książce pt. „Alazza”, połączył współczesny świat z lekką i przyjemną fantastyką. Cała historia rozpoczyna się od wątku kryminalnego i opiera na skrupulatnie prowadzonym przez bohaterów śledztwie, do którego autor bardzo zręcznie wplótł elementy magii, demonów oraz paranormalnego świata. Taka mieszanka dwóch wątków ożywia całą historię, nadaje całości tajemniczej atmosfery i bezwiednie wciąga w coraz to mroczniejsze zakamarki podziemnego królestwa.
Czytelnik w wyobraźni przenosi się do świata przenikającej się fikcji i rzeczywistości, w której wszystko co do tej pory nierealne staje się możliwe…
Na jednym z bydgoskich osiedli odkryto zmasakrowane zwłoki mężczyzny. Jak się szybko okazuje nie było to samobójstwo, a w całym zdarzeniu musiały brać udział osoby trzecie. Główny bohater powieści Tadeusz, fizyk i wykładowca jednego z bydgoskich uniwersytetów, zostaje zaproszony przez policję do udziału w śledztwie. Dochodzenie toczące się w spawie okazuje się niezwykle trudne i wcale nie posuwa się do przodu.
Samotny mężczyzna, nieutrzymujący żadnych kontaktów z otoczeniem, bezproblemowy, zafascynowany okultyzmem, magią i demonami, to dotychczas jedyne informacje, jakie udało się zebrać policji na temat ofiary. Brak punktu zaczepienia powoduje, że trudno jest powiązać śmierć denata z jakimkolwiek środowiskiem, które byłoby zdolne do tak nieludzkiego czynu. Jedyny dowód, początkowo absurdalny, wskazuje na działanie pewnej siły, która okazuje się być trudna do wytłumaczenia za pomocą wiedzy naukowej. Tadeuszowi ciężko uwierzyć w istnienie czegoś, czego nie da się skonfrontować z twardymi regułami fizyki. Ruszając za tropem świata tajnych sekt okultystycznych, odkrywa krainę, o której istnieniu do tej pory nie miał pojęcia. Władające tam duchy i demony próbują teraz wkroczyć do świata ludzkiego. Czy zagrożą one współczesnemu światu? Jaką walkę ze złem i magicznymi siłami będzie musiał stoczyć główny bohater?
Postać Tadeusza, choć na pierwszy rzut oka może się wydawać mało interesująca, a jego życie nudne i monotonne, tak ostatecznie to właśnie on staje się jednym z ciekawszych bohaterów powieści. Widać, że cała historia jest przemyślana, a każda część książki prezentuje nieco inne, choć cały czas nawiązujące do poprzednich rozdziałów przygody.
„Alazza” to książka o niezwykłym klimacie, którą śmiało możemy zaliczyć do podgatunku urban fantasy. Cezary Czyżewski wymyślił opowieść, która naprawdę wciąga i zasługują na uwagę. Zachwyceni powinni być zwłaszcza miłośnicy fantasy i jej wszelakich form. W powieści nie brakuje również humoru, dużo się dzieje, a szybka akcja powoduje, że pochłania się ją błyskawicznie. Lekkie pióro autora sprawia, że książka nie męczy, a odłożenie jej przed poznaniem zakończenia jest wręcz niemożliwe. I choć nie jest to lektura wymagająca, tak z prawdziwą satysfakcją przekładamy kartkę za kartką, by dowiedzieć się jakie będzie jej zakończenie. I jak to zwykle bywa, książka szybko się kończy, ale wciąż wiele wątków pozostaje otwartych (co wygląda na bardzo świadome działanie autora). W głowie rodzą się pytania co dalej i możemy się tylko zastanawiać jakie były motywy działania niektórych bohaterów. Teraz mogę jedynie stwierdzić, że z niecierpliwością czekam na kolejną część. Bo choć „Alazza” nie jest książką wybitną, to naprawdę jest całkiem dobrze napisana i zabiera czytelnika na kilka dobrych godzin do zupełnie innego i równie interesującego świata.
Autor recenzji: Magdalena Liszka
Tytuł: „Alazza”
Autor: Cezary Czyżewski
Data premiery: listopad 2016
Wydawnictwo: Ridero
3 pytania do… Ewy Busse-Turczyńskiej
Ewa Busse-Turczyńska, absolwentka Filologii Romańskiej UMCS w Lublinie (1980) oraz Podyplomowego Studium Bibliotek Naukowych Inst. Informacji Naukowej i Studiów Bibliologicznych UW (1995). Od 1985 r. pracowała w Bibliotece Głównej AM w Lublinie, od 2001 r. jako kustosz dyplomowany, w latach 2004-2010 pełniła funkcję Zastępcy Dyrektora Biblioteki, od grudnia 2010 r., po przeprowadzce do Warszawy, pracuje jako kierownik Biblioteki Wydziałowej UW – obecnie Biblioteka Wydz. Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW. Od połowy lat 90. zajmowała się projektowaniem i wdrażaniem automatyzacji w Bibliotece AM w Lublinie oraz zarządzaniem informacją online (współredakcja strony internetowej, administrowanie dostępami do wydawnictw elektronicznych). Współuczestniczyła w tworzeniu bibliograficzno-bibliometrycznej bazy danych Bibliografia Pracowników Naukowych AM w Lublinie. Publikowała m.in. w „Zagadnieniach Informacji Naukowej”, „Rocznikach Bibliotecznych”, „e-Politikon”, „EBIB”, „Stosunki Międzynarodowe” i innych. Oficjalna strona: https://www.blogger.com/profile/26991985
Ridero: Kiedy postanowiłaś, że napiszesz książkę o historii swojej rodziny?
Ewa Busse-Turczyńska: Na decyzję o napisaniu historii rodziny miało wpływ kilka zdarzeń, prawie jednoczesnych. Dwa lata temu, w Dniu Babci, wpadły mi w ręce różne artykuły o babciach, i olśniło mnie wówczas, że ja przecież jako małe dziecko znałam i bardzo lubiłam moją prababcię Annę, która mieszkała w Warszawie (a ja wtedy –w Lublinie), dlaczego więc nie wiem nawet, gdzie jest pochowana? Nie mam już kogo o to zapytać, bo rodzice i dziadkowie nie żyją. Zaczęłam więc szukać w wyszukiwarkach cmentarzy i odnalazłam jej grób na Powązkach. Jest pochowana ze swoją mamą Marią, czyli moją praprababcią. Pomyślałam wówczas, że warto byłoby odnaleźć również informacje nt. tej Marii, a także jej drugiej córki Zofii. Wiedziałam z opowiadań rodzinnych, że Zofia Pflanz-Dróbecka była znaną tancerką na początku wieku XX. Tutaj pomocne były zwłaszcza archiwa czasopism, zawarte w Federacji Bibliotek Cyfrowych, gdzie odnalazłam wycinki prasowe nt występów Zofii. W pewnym okresie jeździła na tournée m.in. ze słynnymi Baletami Rosyjskimi Diagilewa. Zajmuję się zawodowo wyszukiwaniem informacji naukowej w bazach danych więc zmysł poszukiwacza jest mi bliski. Przypadkiem w Internecie, na stronie Towarzystwa Genealogicznego – Geneszukacz, odnalazłam też wówczas akt małżeństwa babci i dziadka z 1924 r., spisany w parafii Św. Aleksandra w Warszawie, co było dla mnie ważnym i emocjonalnie poruszającym odkryciem. Babcia była niezwykłą osobą, moim największym przyjacielem. W tym okresie, podczas rodzinnego spotkania z naszymi wnuczkami w atmosferze wspomnień o dziadkach, uświadomiłam sobie, że warto byłoby dla dzieci utrwalić w książce jak najwięcej faktów, które uda się odnaleźć, dotyczących historii życia najbliższych. W obszarze psychologii, rozważa się, że istotne jest, a nawet niekiedy wyzwalające dla człowieka, poznanie własnych korzeni. Mam już od kilku lat konto na stronie genealogicznej MyHeritage i sporządziłam drzewo genealogiczne. Zbieranie danych o przodkach zaczynało mnie coraz bardziej zajmować. Odwiedziłam w Olsztynie 99-letniego wujka mojej mamy, który jest pasjonatem genealogii i także zainspirował mnie do pisania i kontynuowania badań genealogicznych. Z racji obowiązków zawodowych, mam na swoim koncie sporo publikacji, z bibliografii i informacji naukowej. Wydałam zbiór poezji pt.: „Znikanie” . Uznałam więc, że warto również spróbować prozy, aby podzielić się swoimi odkryciami.
Ridero: Który element pracy był najtrudniejszy? Zbieranie materiałów czy samo pisanie?
Ewa Busse-Turczyńska: Zbieranie materiałów było nie tyle trudne, co wymagało dużo czasu i dokładności, wiązało się z pracą niemal benedyktyńską, z tworzeniem „miliona” zapisków w sposób uporządkowany, z ustaleniem ich hierarchii ważności. Większość materiałów odnalazłam w Internecie, także w tym ukrytym – w bazach danych, czy archiwach nie zawsze indeksowanych w Google. Trzeba było zaplanować odwiedziny w Bibliotece Uniwersyteckiej, Narodowej w celu przejrzenia starych książek. Nawiązać korespondencję z Archiwum. Trudny był czas podjęcia decyzji o kształcie książki – najważniejsze było zaplanowanie kompozycji zebranego materiału. Zdecydowałam się na podzielenie książki na dwie główne części, pierwsza, o charakterze popularno-naukowym, zawiera historię rodziny opracowaną na podstawie dokumentów. Druga część, autobiografia, nawiązując do pierwszej, wynika z konieczności zachowania ciągłości historii. Lubię pisanie i nie sprawia mi trudności, poza tym, że mam skłonność do konstruowania zbyt długich zdań, które czasem zaciemniają przekaz. Podczas autokorekty starałam się tą wadę przewalczyć.
Co poradziłabyś osobie, która chciałaby spisać historię swojej rodziny?
Ewa Busse-Turczyńska: Jak piszą genealodzy-amatorzy, poszukiwanie informacji o przodkach jest na tyle wciągające, że trudno jest zaprzestać tych poszukiwań, bo każde odkrycie wiąże się z kolejnymi. A im te odkrycia są starszej daty – zdają się być coraz bardziej ciekawe i często zapowiadają kolejną zagadkę czy tajemnicę. Osobiście, aby poznać zasady pisania historii rodzin, przejrzałam kilka poradników genealoga, książek genealogicznych i biografii, które są ulubionym gatunkiem literackim moich lektur. Poleciłabym zwłaszcza książkę Małgorzaty Nowaczyk: „Poszukiwanie przodków. Genealogia dla każdego”, Podkowa Leśna, 2015. Ważna też jest umiejętność przeszukiwania zasobów Internetu. Myślę, że przynajmniej pięć lat mogłyby mi zająć podróże i odwiedziny archiwów tradycyjnych w celu potwierdzenia faktów i dokumentów, o których piszę w książce, której przygotowanie zajęło mi około 1 roku. Podzieliłam się też swoim doświadczeniem – opracowałam artykuł w formie poradnika nt. self-publishingu dla genealogów na łamach czasopisma elektronicznego „MoreMaiorum„, w czerwcowym numerze 2017 r. Aby spopularyzować treści książki, przeredagowuję jej fragment – na podstawie rozdziału o Zofii i Stanisławie Dróbeckich opracowuję również artykuł, który będzie opublikowany na portalu historycznym „HistMag”.
„Kryształki pojednania”, Eleonory de Nehl (pseud.), to spisane dzieje rodzin. Książka, na podstawie odnalezionych przez autorkę dokumentów, odkrywa ponad 200 lat historii życia: Bronikowskich, Kęszyckich, De Nehl — z ziemi kaliskiej; Pflanz, Zdrójkowskich – z Warszawy; Mroczkowskich, Strawińskich – z Podola. Autorka, w drugiej części książki, przedstawia również swoją autobiografię. Nie może pominąć tego, co zapamiętała jako najważniejsze w jej życiu. Jest przecież kolejnym „kryształkiem” tej rodzinnej konstrukcji. Nie może też ukrywać przed światem swoich cennych odkryć. Warto wskazać tutaj na prezentację, wzbogaconą fotografiami o wartości historycznej, sylwetek związanych z polskim baletem: Zofii Pflanz-Dróbeckiej — polskiej tancerki z początku XX w., czy jej męża, Stanisława Birmy-Dróbeckiego — literata, choreografa i sekretarza Sergiusza Diagilewa, twórcy słynnych Baletów Rosyjskich. Lektura może także zachęcić czytelnika do stworzenia w Internecie własnych drzew genealogicznych,
3 pytania do… Małgorzaty Mincer
W oczekiwaniu na Targi Książki, przepytujemy kolejną autorkę Ridero. Zapraszamy!
Dziś rozmawiamy z Małgorzatą (Margaret) Mincer, dziennikarz, poetka i pisarka. Zdobyła wykształcenie wyższe dziennikarskie i techniczne. Zadebiutowała w 2011 roku tomikiem pt. „Życie jest modlitwą”. Pracuje nad kolejnym tomikiem wierszy pt. „Nie trać wiary”, który planuje wydać w przyszłym roku. Autorka powieści przygodowej i fantastycznej pt. „Odnajdę cię w ciemnościach dnia i w świetle nocy”. Mieszka za granicą. Jej oficjalna strona internetowa to: www.magmincer.webnode.com.
Ridero: Jak wygląda proces pisania poezji? Kiedy zasiadasz do pisania?
Małgorzata Mincer: Gdy piszę wiersz robię to z pełną swobodą. Zazwyczaj nie namyślam się długo. Napisanie poematu trwa zaledwie dwie, trzy minuty. Są to przemyślenia z dłuższego czasu, więc zawsze wiem, co chcę przekazać światu. Dzieje się to o różnych porach i w różnych miejscach. Nagle przyjdzie jakaś myśl, biorę telefon, notatnik lub laptop i piszę. Zdarzało się, że coś nie dawało mi spokojnie spać, wtedy tworzyłam w środku nocy. Nigdy nie mam całego wiersza w głowie, słowa pojawiają się w trakcie pisania i praktycznie nigdy ich nie poprawiam.
Ridero: Co łączy wszystkie wiersze, opublikowane w Twoim tomie „Życie jest modlitwą”?
Małgorzata Mincer: Większość wierszy jest rozmową z Bogiem i Aniołami. Człowiek wierzący – chrześcijanin – zawsze pokłada swoją wiarę i nadzieję w Bogu. W sytuacjach, które niesie życie, zawsze szukamy wsparcia siły, która jest „nad nami”. Bóg jest świetnym przyjacielem, któremu można powiedzieć wszystko i dlatego też życie jest modlitwą. W moich wierszach pojawiają się także rozmowy ze zmarłymi, które są przepełnione nadzieją o przyszłym spotkaniu w niebie.
Ridero: Czym różniła się praca nad kolejną książką „Odnajdę cię”?
Małgorzata Mincer: Różniła się znacznie, ponieważ to wieloletnia, regularna praca. Wymaga wiele wytrwałości. Moja książka liczy po wydaniu 532 strony. Książkę pisze się tylko wtedy, gdy ma się wolny czas i nie trwa to pięciu minut, jak w przypadku napisania poezji. Pisałam książkę dwa i pół roku. Trwało to osiem lat zanim zdecydowałam się na wydanie. Opisywanie historii w powieściach jest dużo bardziej szczegółowe niż w poezji. Trzeba było zastanowić się co dokładnie przekazać i pokazać postaci, które mają określone cechy. Pisanie powieści wymaga więcej skupienia i jest pracochłonne.
„Odnajdę Cię w ciemnościach dnia i w świetle nocy” – poruszająca opowieść o wielkiej przyjaźni, której nie rozdzieliły demony. Historia o miłości, która pomimo upływu czasu pokonuje wszelkie przeszkody. Przyjaciółki mają wspólny cel i chcą odnaleźć prawdę o swoich rodzinach. Uciekają z zamku ogarniętego rządami tajemniczej królowej i ryzykują życie, walcząc ze złem nękającym ich rody od wieków.
Wiersze zawarte w zbiorze „Życie jest modlitwą” są utworami o tematyce religijnej i refleksyjnej. Poezja Małgorzaty Mincer jest krótką opowieścią o ludzkim życiu. Poematy mówią o tym, że przeciwności losu są do pokonania. Twórczość skierowana jest przede wszystkim do osób, które chcą odnaleźć w sobie iskrę nadziei, pragną lepiej zrozumieć swe życiowe doświadczenia i zaakceptować swoje słabości. Wiersze są indywidualną rozmową z Bogiem i mają charakter modlitwy.
3 pytania do… Bogny Skrzypczak-Walkowiak
Czekacie już na Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie? My tak! Na naszym stoisku będziecie mogli kupić książki naszych pisarzy – w tym „Pani Kant i madame Hyde” Bogny Skrzypczak-Walkowiak. Zapraszamy Was do lektury wywiadu z autorką!
Urodzona 11 czerwca 1971 roku w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie nadal mieszka z mężem i córką. Od 2015 roku doktor nauk humanistycznych. W swojej pracy łączy literaturę, filozofię i film. Pierwsza w Polsce opracowała zasady filozofii filmu jako strategii dydaktycznej. Pracuje w Liceum ogólnokształcącym jako nauczycielka języka polskiego i filozofii. Oprócz polonistyki (1996 UAM) i filozofii (2011 Uniwersytet Wrocławski) ukończyła także studia dziennikarskie na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu (1998). Współautorka dwóch książek „Uczeń — nauczyciel — badacz w przestrzeni teatru” (Poznań 2015), „Niepojęty przypadek. O poezji Wisławy Szymborskiej” (Kraków 2015). Autorka scenariuszy sztuk teatralnych, np. „Wróżka” czy „Chopin i Nietzsche, czyli rozmowy zmarłych”. Od 2016 roku gra w amatorskim teatrze „Trzy po trzy”, działającym przy Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury w Raszkowie. Nauczycielka, pisarka i animatorka kultury. Interesuje się też grafologią.
Ridero: Po pracy naukowej i publikacjach specjalistycznych zdecydowałaś się na wydanie beletrystyki. Czy to było trudne przedsięwzięcie?
Bogna Skrzypczak-Walkowiak: Nie było aż tak trudne, jak z początku myślałam. Beletrystyka potrzebuje innego sposobu pisana (stylu, języka) niż publikacje naukowe. Bałam się, żeby moje kompetencje polonistyczne i filozoficzne nie przytłoczyły za bardzo tej prozy i nie zrobiły z niej kolejnego opracowania popularnonaukowego, co czasami się zdarza piszącym polonistom (i nie tylko), ale chyba w efekcie wyszło nienajgorzej. Nie zarzuciłam jednak pracy naukowej. Mam nadal w tym kierunku istotne plany.
Ridero: Czy ilustracje Twoim zdaniem wzbogacają lekturę, czy są tylko przyjemnym dodatkiem?
Bogna Skrzypczak-Walkowiak: Głownie wzbogacają, choć żyją też własnym życiem. Ilustrator, Przemek Rutkowski, czytał najpierw moje opowiadania i starał się odpowiednio dobrać grafikę. Ciekawa jest jednak historia ilustracji do opowieści „Anna Maria przychodzi znikąd”. Tutaj zamieściłam rysunek, który Przemek stworzył na podstawie starej fotografii Maty Hari, pięknej kobiety, która najwyraźniej mu się spodobała (i kobieta, i fotografia). W książce znalazły się także fotografie autorstwa mojego męża, które wykonał trochę na moje zamówienie, ale wiem, że ma tzw. dobre oko, dlatego go poprosiłam. Zdjęcie kota – Stefana zrobiłam sama. Myślę, że kocham go tak samo jak bohaterka jednego z opowiadań, Alicja, kochała swojego kota. Zdjęcie ma więc bardziej emocjonalną niż artystyczną wartość.
Ridero: Skąd wziął się pomysł na Twoją książkę?
Bogna Skrzypczak-Walkowiak: Z życia, ale też moich zainteresowań filozoficznych. Filozofia jest bardzo bliska życiu, bardziej niż niektórym osobom się wydaje. To chyba próbowałam pokazać. Pamiętam, że jakieś drobne kłopoty zawodowe spowodowały, ze musiałam się oderwać i zaczęłam pisać książkę. I dobrze, bo pojawił się w moim życiu nowy cel.
„Pani Kant i madame Hyde” – siedem opowiadań o kobietach i mężczyznach, o ich naturze, problemach oraz namiętnościach… – o tym, jak radzą sobie w różnych sytuacjach, o tym, że życie potrafi pisać swoje scenariusze. Całości dopełniają nawiązania filozoficzne i literackie. Książka inspirowana prawdziwymi historiami, ale bardzo uniwersalna w swojej wymowie. Debiut prozatorski Bogny Skrzypczak-Walkowiak.
3 pytania do… Joanny Jarczyk
Dziś kolejny wywiad, które przeprowadzamy z autorami w ramach 21. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. Szykujecie się do debiutu? Koniecznie przeczytajcie ten wywiad!
Dziś rozmawiamy z Joanną Jarczyk, autorką „Vide”. Urodzona się 21 marca 1994r, mieszka w Bieruniu. Wraz z rozpoczęciem nauki w szkole średniej, zaczęła naukę gry na organach. Ukończyła Technikum nr 4 w Tychach z dyplomem technik budownictwa. Aktualnie jest organistką w parafii św. Barbary w Bieruniu Nowym. Od dziecka wymyślała różne historyjki, ale dopiero będąc w technikum zaczęłam pisać opowiadania. Dwukrotnie została laureatką w powiatowym konkursie „Na Skrzydłach Wyobraźni”. „Vide” jest jej debiutem. Obecnie pracuje nad kolejną powieścią.
Ridero: Czy Twoim zdaniem konkursy literackie mogą pozytywnie wpłynąć na karierę młodego pisarza?
Joanna Jarczyk: Oczywiście! Udział w konkursach literackich to dobry ruch, aby zaistnieć w literackim świecie. To też świetny sposób, by rozwijać własne umiejętności, a także poszerzać pisarskie horyzonty. Często zdarza się, że na konkurs literacki należy przesłać pracę na dany temat lub, na przykład, w swoim utworze należy uwzględnić konkretny motyw. Są to ciekawe wyzwania dla młodego pisarza. Moim zdaniem, każdy kto pisze z zamiłowaniem, a swoje utwory chowa do przysłowiowej szuflady, powinien zacząć brać udział w konkursach literackich, bo może się okazać, że w tej szufladzie jest skarb, na który czeka świat czytelników.
Ridero: Czym Twoim zdaniem różni się praca nad powieścią, w porównaniu z pisaniem opowiadań?
Joanna Jarczyk: Przede wszystkim czasem pisania. Opowiadania są krótkie, co za tym idzie, cały wymyślony w nich świat jest zawężony do kilku, kilkunastu scen. Całość tyczy się głównie jednego wątku, a przedstawiona historia nie jest tak skomplikowana. Nie wymaga więc wymyślania szczegółów. Powieść to inna rzeczywistość. To cały proces twórczy, od zarysu głównych bohaterów i historii, do coraz to głębszego wejścia w ich życie, w ich świat, który trzeba dopracować w każdym calu. Wszystko musi ze sobą współgrać, dochodzą wątki poboczne, mniej lub bardziej istotne postacie. Opowiadanie można napisać nawet w jeden wieczór, do napisania powieści trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Ridero: Dlaczego zdecydowałaś się na powieść grozy? Jakie wartości widzisz w tej konwencji?
Joanna Jarczyk: „Vide” włożyłabym bardziej między thrillery. Grozą można nazwać to, czym jest tytułowe „Vide”, to co dzieje się w owianym tajemnicą lesie i dlaczego nikt nie jest w stanie temu się przeciwstawić. Dlaczego akurat taka historia? Właśnie dlatego, że niesie wiele wartości. Książka ściśle związana jest z mrocznym lasem, który budzi w mieszkańcach Lunit strach. W rzeczywistym świecie las po zmroku również przeraża. Wyobraźnia wyolbrzymia każdy szelest, dokłada szpony gałęziom. To zainspirowało mnie do stworzenia takiej historii, w której pokazałabym, jaką siłę ma strach, co więcej, że jest on często powodem, dla którego ludzie nie mają odwagi walczyć o lepszy dla siebie los.
„Vide” to zło, którego nie chciałbyś doświadczyć. Książka przedstawia historię Rosine, która trafia do piekła ukrytego w głębi lasu. Żyjąc tam wspomnieniami z przed porwania, próbuje przetrwać każdy kolejny dzień. W pocie czoła musi zmierzyć się z własnymi lękami i wśród otaczającego ją koszmaru, zachować człowieczeństwo.
3 pytania do… Marcina Florczyka
Kontynuujemy serię wywiadów, które przeprowadzamy z autorami w ramach 21. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. Co łączy emigrację z literaturą? Zobaczcie sami.
Naszym dzisiejszym rozmówcą jest Marcin Florczyk. Bardzo wcześnie, bo w wieku 4 lat, nauczył się płynnie czytać i odkrył w sobie zamiłowanie do literatury. Udział w olimpiadach z języka polskiego i innych konkursach literackich pozwalał mu na rozwijanie talentu. Studiował filologię germańską na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Aktualnie kontynuuje edukację na kierunku bezpieczeństwo wewnętrzne w Łodzi. Ponad 10 lat temu wyjechał wraz z rodziną do Islandii. Pobyt na emigracji i przemyślenia związane z tym rozdziałem w jego życiu skłoniły go do napisania debiutanckiej powieści „Zdechlandia”.
Ridero: Jaki jest według Ciebie najważniejszy element pisania książki?
Marcin Florczyk: Moim zdaniem najważniejszy jest dobry pomysł, od tego trzeba zacząć. Trzeba już przed przystąpieniem do pisania wiedzieć, co zamierzam umieścić w mojej książce, o czym ma ona być. I chodzi tutaj o fabułę, jak i o przekaz, który ma ta książka zawierać. Uważam też, że dobrze jest pisać o tym, co sami przeżyliśmy, doświadczyliśmy lub zobaczyliśmy na własne oczy, chociażby po to, by pozostać autentycznym. Jeśli ten warunek będzie spełniony, to pozostaje tylko rzemieślnicza praca, czyli mozolne przelanie naszych myśli na papier, do czego potrzebny jest warsztat, umiejętności i odrobina talentu.
Ridero: Jaka jest najlepsza rada wydawnicza lub pisarska, jaką otrzymałeś?
Marcin Florczyk: Od wydawnictwa Ridero otrzymałem głównie porady dotyczące promocji mojej książki. Dowiedziałem się między innymi, że w dzisiejszych czasach bardzo ważne jest, by książka przyciągała uwagę swoim wyglądem, by zachęcała do przyjrzenia się jej bliżej, bo chociaż mówi się, że książki nie oceniamy po okładce, to przy natłoku pisarzy i reklam, szczególnie nieznany, debiutujący autor stoczyć musi bój o przyciągnięcie uwagi.
Ridero: Jakie są najgorsze przywary naszych rodaków za granicą?
Marcin Florczyk: W zasadzie to temat rzeka, jako że wiele lat spędziłem na emigracji wśród różnych środowisk naszych rodaków. Choć zdaję sobie sprawę, że sam też nie jestem bez wad, to mogę stwierdzić, że są przywary, które najbardziej rzuciły mi się w oczy. Przede wszystkim, co mnie zaskoczyło najbardziej, to fakt, że tymczasowość pobytu w danym miejscu jest dla wielu z nich pretekstem do przyjmowania skrajnie irracjonalnych postaw, zachowań, na które nigdy nie pozwoliliby sobie żyjąc w kraju, w środowiskach, z których się wywodzą. Czasem wydaje mi się, że osoby takie przywdziewają jakieś maski lub może wychodzi z nich ich prawdziwa natura? Czytając kiedyś książki na temat wojen, chociażby rzezi wołyńskiej, spotkałem się z teorią, że to okrucieństwo wojny wyzwala w człowieku przeróżne bestialskie zachowania, na które w czasach pokoju mało kto by się zdobył. Ja po wielu latach życia na emigracji, doszedłem do wniosku, że podobne zjawisko ma miejsce wśród wielu naszych rodaków, dla których pewnego rodzaju anonimowość i tymczasowość ich pobytu w danym miejscu stwarza sprzyjające warunki do zatracenia lub zmiany wyznawanych dotąd wartości, jest w stanie rozbudzić w nich chciwość, zazdrość, a w konsekwencji często nienawiść. Poza tym nie potrafią cieszyć się lub nawet docenić sukcesów innych rodaków, niezmiennie próbując ciągnąć innych w dół, zamiast próbować zmienić swoje życie na lepsze. Inną naszą „narodową wadą” jest brak uśmiechu. Polacy za mało się uśmiechają.
A uśmiech działa cuda. Na koniec muszę nadmienić, że Polacy mają też wiele zalet, które są dostrzegane przez inne narodowości. Ale nie tego dotyczyło przecież to pytanie.
„Zdechlandia” to trzy historie o ludziach, którzy z różnych powodów podjęli decyzje o wyemigrowaniu i poszukiwaniu lepszego życia, o pogoni za jego wyidealizowanym wizerunkiem emigracji. Zmuszeni do konfrontacji z brutalną rzeczywistością, tęsknotą, postawieni przed bilansem zysków i strat,będą musieli dokonać wyborów, które na zawsze odmienią ich życie oraz ich bliskich. Książka nasycona realizmem i autentycznością opisywanych zdarzeń przedstawia ewolucję ich moralności i charakterów. Próbuje odpowiedzieć na pytanie: czy warto? I za jaką cenę? Poza tym książka ukazuje inny punkt widzenia i nie wpisuje się w kreowany w mediach wizerunek idyllicznego życia na obczyźnie.
Książkę „Zdechlandia” możesz kupić tutaj.
3 pytania do… Bogdana Nowaka
Startujemy z cyklem wywiadów „3 pytania do…”, które będziemy przeprowadzać z naszymi autorami w ramach 21. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. Co kilka dni będą pojawiać się kolejne ciekawe wywiady, także bądźcie czujni!
Dziś rozmawiamy z Bogdanem Nowakiem. Urodził się w 1972 r. w Zamościu. Ukończył archeologię na Uniwersytecie Warszawskim. Jego praca magisterska została opublikowana przez Instytut Archeologii i Etnologii PAN oraz Instytut Archeologii Uniwersytetu Rzeszowskiego w obszernej, zbiorowej monografii pt. „Wczesnośredniowieczny zespół osadniczy w Czermnie w świetle wyników badań dawnych”. Dotychczas napisał także książki pt. „Państwo Zamojskie”, „Wizjoner na strychu”, „Teatr Tragiczny. Dramaty” (wszystkie wydane w Ridero) oraz kilkaset obszernych, popularnonaukowych artykułów na temat dziejów Zamościa i Zamojszczyzny. Jest także założycielem zamojskiego Teatru Tragicznego Piątej Strony Świata oraz współzałożycielem zespołu Ofensywa Brunetów.
Ridero: Dlaczego postanowiłeś wydać swoją książkę przez system wydawniczy Ridero?
Bogdan Nowak: Tej decyzji nie podjąłem od razu. Przed wydaniem „Wizjonera na strychu” w Ridero, rozmawiałem z pewnym wydawcą. On przejrzał maszynopis, a potem powiedział, że książka miałaby szansę na publikację u niego, ale w okrojonej wersji. Dlaczego? Jego interesował wówczas tylko Zamość, a nie cała Zamojszczyzna. Trochę mnie zdziwiło takie postawienie sprawy. Miałem swoją wizję i wiedziałem w jakiej wersji książka powinna trafić do rąk czytelników. Wtedy usłyszałem od jednego z przyjaciół o Ridero. Zapoznałem się z ofertą i… szybko zdecydowałem się na druk. To był strzał w dziesiątkę!
TOP 10 Autorów Ridero w czerwcu 2017 roku
Publikujemy listę najpopularniejszych Autorów Ridero w marcu 2017 roku. Ich książki miały najwięcej pobrań i były najczęściej kupowane przez czytelników. Wszystkim Autorom gratulujemy!
- Anita Zielke „Zarabiaj przy okazji”
- Tomasz Biedrzycki „Gdy nadszedł koniec”
- Jean-Eric Bebą „Wakacyjne Zawirowanie”
- Paulina Naplocha „Niewidzialna”
- Kamil Brach „Kucharz”
- Justyna Kokoszenko „Mały zeszyt osiędbania”
- Tomasz Węcki „Wtajemniczenie”
- Sara Romska „Dzieci psychiatryka”
- Agata Duma „Nieodwracalne”
- Agata Duma „Nie można stracić”
Wszyscy autorzy dystrybuowali książki do e-księgarni razem z Ridero. Jeśli chcesz umieścić swoją książkę w księgarni, koniecznie przeczytaj poniższe wpisy!
Twoja książka w ponad 200 księgarniach internetowych!
Wywiad z Edytą Niewińską – autorką, mentorką, podróżniczką.
fot. Karolina Sikorska
Edyta Niewińska – autorka powieści „Kosowo”, „Levante”, artykułów podróżniczych, recenzji książek i wywiadów z polskimi pisarkami. W wywiadzie opowiada o swoich początkach twórczych, doświadczeniach z wydawnictwami oraz warsztatach pisania książki i mentoringu pisarskim, które prowadzi za pośrednictwem strony: www.warsztaty.edytaniewinska.com.
Pierwsze koty za płotem, czyli jak wyglądały Pani próby pisarskie przed powstaniem debiutu Kosowo?
Pisałam od zawsze, odkąd sięgam pamięcią – jakkolwiek banalnie to zabrzmi. Zawsze towarzyszyły mi historie, książki, słowa i próbki pisarskie. Zaczynałam od krótkich form, bajek i opowiadań, żeby w końcu zdecydować się na książkę. Droga pisarza, jak w każdym innym zawodzie, zazwyczaj zaczyna się od małych kroków. Często pytają mnie osoby piszące – a co, jeśli nie umiem napisać czegoś długiego? Nigdy nie napiszę książki? Nie, to wcale nie musi tak być. Oczywiście nie każdy w swoim życiu musi napisać książkę – do jej napisania potrzeba wielu czynników i decyzji, ale przede wszystkim – warsztatu. Wystarczy spojrzeć na moją drogę – od bajek i opowiadań przeszłam do pisania powieści. I choć mam plan, żeby do opowiadań wrócić, bo jestem ich wielką fanką, to nie wyobrażam sobie życia bez pisania powieści. Pracuję też nad innymi formami, w tej chwili jestem w trakcie pracy nad dwiema książkami non-fiction, bo ciągle rozwijam mój warsztat i lubię poznawać i eksplorować nowe, nieznane dla mnie obszary. Podobnie jest ze scenariuszami filmowymi – mam doświadczenie w krótkim metrażu, teraz czas na dłuższą formę. Jednocześnie nie traktuję żadnej z tych nowych form jako próbę – dla mnie to jest nauka. Uczę się nowego narzędzia, tego, jakie daje możliwości, jak kreśli nową perspektywę. Pisanie scenariuszy czy książek non-fiction rozwija mój warsztat powieściopisarski.
Kosowo zostało przyjęte bardzo dobrze wśród czytelników, a wielu recenzentów zachwala je w swoich komentarzach. Jak wyglądała praca nad powieścią?
Najpierw była gotowość i decyzja – radzę sobie z krótką formą, warto zmierzyć się z książką. Dopiero wtedy przyszła do mnie opowieść i poczułam, że to jest to, czym chcę podzielić się ze światem. Na początku długo pracowałam koncepcyjnie – konstruując sylwetki bohaterów i strukturę powieści. Przygotowałam i opracowałam wątki, sceny, zwroty akcji, a przede wszystkim – początek i koniec. Żeby zacząć pisać musiałam mieć dokładnie wymyśloną pierwszą i ostatnią scenę. Sam ten proces zajął mi około roku. Dopiero wtedy zajęłam się tym, czym pisarz się zajmuje – w mniemaniu przeciętnego czytelnika – czyli pisaniem.
Co w pisaniu Kosowa sprawiło najwięcej kłopotów, a co najwięcej radości?
Największym kłopotem było znalezienie czasu na pisanie. Ale jeśli ktoś chce pisać i książka jest dla niego priorytetem – czas znajdzie. Pisałam Kosowo w okresie, kiedy prowadziłam własną firmę PRową. Przyznaję więc, że pisałam nieraz dosłownie po nocach. Ale pisanie było dla mnie na tyle ważne, że potrafiłam poświęcić dla niego coś innego – czasem kilka godzin snu, najczęściej jednak było to życie towarzyskie. Moi przyjaciele wiedzieli, że nadal ich lubię, ale teraz piszę książkę i nie mam czasu na wspólne biesiadowanie. I że za kilka miesięcy wszystko wróci do normy. To, że przyjęli moją decyzję ze zrozumieniem, było fantastycznym wsparciem. Znali mnie jako autorkę opowiadań, więc kibicowali mojemu pisaniu.
Najwięcej radości – patrząc na proces pisania z perspektywy czasu – przyniosło samo pisanie. Nie znając narzędzi pisarskich, nie mając mocnego warsztatu, musiałam kierować się intuicją i wierzyć, że to pisanie ma sens i przyniesie rezultaty. Gdybym zaczynała teraz, po prostu znalazłabym sobie mentora – wtedy też szukałam, ale nie było takich możliwości. Pisałam więc tak, jak mi serce podpowiadało. Takie pisanie wymaga dużo motywacji i odstawienia wewnętrznego krytyka na boczny tor. Wiedziałam, że być może w wielu miejscach rozmijam się z normą, nie trzymam się reguł gatunku, ale powtarzałam sobie, że to nie powinno mnie powstrzymać przed ukończeniem książki. Niosła mnie wena, przyznaję, i było to wspaniałe uczucie.
Jednocześnie były tygodnie i miesiące, kiedy weny nie było i nie było też pisania. Te okresy wspominam jako bardzo frustrujące. Bałam się pisać na takiej niskiej energii, bo nie miałam pewności, że to pisanie będzie miało jakości tego tekstu, który już powstał. W ten sinusoidalny sposób udało mi się dokończyć książkę – ostatnie tygodnie to już było regularne pisanie. Przyglądając się temu procesowi z perspektywy, widzę, że wówczas ugruntował się we mnie nawyk pisania, dzięki czemu łatwiej było trzymać dyscyplinę i przestać być zależną od przypływów i odpływów słynnej weny. Uważam zresztą, że wena jest mocno zmitologizowana i przereklamowana.
Podobno praktyka czyni mistrza. Czy Levante jako drugie dzieło pisało się prościej?
Trudno mi powiedzieć, czy pisanie drugiej powieści było prostsze. Pisanie samo w sobie jest ciężką i bardzo niedocenianą pracą. Do Levante jednak zabrałam się inaczej. Podsumowałam swoje doświadczenia z okresu pisania Kosowa, postanowiłam wyciągnąć wnioski oraz spróbować innej metody. Pierwszy etap, koncepcyjny, wyglądał tak samo. Za to w drugim postanowiłam wprowadzić zmiany – przy Levante zaczęłam świadomie wypracowywać nawyk codziennego pisania. Ustaliłam sobie dzienny limit czterech godzin na pisanie, a po czterech dniach pisania brałam sobie dzień wolnego, żeby dać odetchnąć głowie. Takie wytchnienie sprawia, że mogłam też popracować nad pomysłami, które pojawiły się podczas pisania. Ale równie dobrze mogłam po prostu pójść na plażę i spędzić tam pół dnia, medytując, spacerując, pozornie nic nie robiąc. Bo nawet jeśli ja, na poziomie świadomości, nie pracuję, mój mózg przerabia nowe informacje, systematyzuje i weryfikuje te, które już są w jego zasobach.
Może to brzmieć jak mit, ale widzę to u siebie doskonale na przykładzie uczenia się języka. Mieszkam w Andaluzji, piszę wyłącznie po polsku, ale na co dzień posługuję się trzema językami – polskim, angielskim i hiszpańskim. W hiszpańskim jestem najsłabsza, a jednak po każdym wyjeździe za granicę, kiedy nie używam hiszpańskiego przez dwa-trzy tygodnie, po powrocie nagle mówię dużo lepiej niż przed wyjazdem! W ten sam sposób działa odpoczynek od pisania. Ważne jednak, żeby on był najwyżej dwudniowy, żeby nie wybić się z rytmu pisania.
Oczywiście zdarza się, że coś wypadnie, trzeba poświęcić dodatkowy dzień na załatwianie spraw urzędowych, zakupy czy po prostu organizację życia. Moje życie w okresie pisania jest jednak bardzo uporządkowane. Staram się przewidzieć i zaplanować wszystko, co się da, na tydzień lub dwa na przód. Jeśli mam w planach jakieś spotkania, umawiam je wszystkie na ten sam dzień. Zakupy robię raz w tygodniu, sprawy urzędowe załatwiam hurtem. Kiedy piszę, nie mam czasu na rozpraszanie się. Nawet, kiedy mam gości, uprzedzam, że w czasie ich pobytu pracuję i mam swoje święte, pisarskie 4 godziny dziennie. Wszyscy to akceptują – w końcu inni ludzie chodzą do pracy na osiem godzin dziennie. Ja pracuję w domu, więc muszę być świetnie zorganizowana, bo pokus, żeby się rozproszyć i porzucić pisanie, jest wiele.
O czym warto pamiętać pisząc książkę? Co pomaga, co przeszkadza w pisaniu?
Dla mnie najważniejsze jest solidne przygotowanie konceptu książki, zanim siądzie się do pisania. Ten proces pracy koncepcyjnej trwa u mnie nawet do dwóch lat. Mając jednak tak solidną bazę pod książkę, jestem w stanie napisać powieść w kilka miesięcy. To duże ułatwienie i łatwiej mi ten proces wkomponować w rytm dnia codziennego. Mówiąc o pisaniu książki w kilka miesięcy, mam na myśli pisanie przez 4-5 godzin dziennie, przez pięć dni w tygodniu. Nie jest to więc dramatyczne poświęcenie i nie muszę przy tym rezygnować z normalnego życia. Czasami, tak jak teraz, kiedy prowadzę warsztaty i pracuję mentoringowo z klientkami, mój czas na pisanie to tylko dwie godziny dziennie. Ale pisania sobie nie odpuszczam – bo najważniejsza w pisaniu jest konsekwencja.
Warto też pamiętać, że na etapie pisania nie ma już miejsca na zadawanie sobie pytań czy szukanie informacji – to zdecydowanie nie pomaga w pisaniu. Ostatnim etapem pisania książki jest redakcja, wtedy będzie czas na dodatkowy research i sprawdzenie wszystkich zawartych w książce faktów, które odnoszą się do rzeczywistości. Jeśli mają one kluczowe znaczenie dla treści książki – trzeba odrobić tę lekcję zanim usiądzie się do pisania. Bo my jako ludzie mamy tendencje do odwlekania i każda okazja jest do tego dobra. Trzeba wyeliminować wszystkie tego typu pokusy i po prostu dalej pisać.
Jak wyglądały pierwsze kontakty z wydawnictwami? Od razu byli chętni na wydanie, czy musiała Pani próbować kilkakrotnie u różnych wydawców?
Oczywiście, że wydawcy nie chcieli nawet ze mną rozmawiać! Byłam osobą „znikąd”, bez nazwiska i publikacji na koncie. Oczywiście trochę to nie ma sensu, bo debiutant nie może mieć publikacji i ktoś musi mu dać szansę. Znajomi mi pomagali, podsyłając kontakty do osób pracujących w wydawnictwach. Dzięki temu miałam możliwość porozmawiania z wydawcami i dowiedzenia się, jak wygląda rynek wydawniczy. Od jednego wydawcy usłyszałam, że książka mu się podoba i może ją wydać za dwa lata. Od drugiego, że jest za dobra i zbyt ambitna, więc mogę co najwyżej dostać za nią nagrodę literacką, ale wydawnictwo na tym nie zarobi. Od trzeciego usłyszałam, że książkę wydadzą, ale nie zrobią promocji, bo przy nieznanym nazwisku to się nie opłaca. Sama prowadząc biznes zobaczyłam, jak bardzo nielogiczne są to tłumaczenia. W końcu zdecydowałam się wydać książkę w małym wydawnictwie, które miało podpisaną umowę z jednym z największych dystrybutorów, bo uważam, że dystrybucja, czyli dostępność książki na rynku oraz promocja to podstawa. Kilka lat temu kupowanie książek przez internet nie było tak powszechne, teraz rynek księgarń online wygląda znacznie lepiej. Przy Levante miałam już dużo lepszą sytuację – miałam dobrze przyjęty przez krytyków i media debiut oraz swoich czytelników. W dodatku mając doświadczenie w branży PR i marketingu wniosłam w pakiecie z książką plan promocyjny i swoje zasoby, bo tylko przy połączonych siłach wydawnictwa i autora marketing przynosi efekt. Dlatego zdecydowałam się na crowdfunding i współfinansowanie książki z wydawnictwem, bo lubię sprawdzać nowe możliwości rynku. Dla trzeciej powieści szukam jeszcze innego rozwiązania – czegoś, co pozwoli mi na większą swobodę decydowania o książce i promocji, a jednocześnie zdejmie ze mnie ciężar decydowania o druku i dystrybucji. Chciałabym mieć partnerski układ z wydawcą, żeby każdy w procesie wydawania książki zajął się tym, co umie najlepiej, jednocześnie wspierając drugą stronę w działaniach.
Lepiej szukać wydawców czy samemu inwestować? Jakie ma Pani zdanie na temat self-publishingu?
To zależy od tego, jaki autor ma cel. Uważam, że rynek self-pubslishingu zmienił bardzo możliwości – zarówno pisarzy, jak i czytelników. Osobiście szukam raczej pośredniego rozwiązania, które da większe możliwości wszystkim zaangażowanym w proces wydawniczy stronom. Liczę, że niebawem wydawcy self-publishingowi rozszerzą ofertę o dystrybucję książki w wersji papierowej i będą mieli dobrą ofertę marketingową.
Przy wydawaniu Kosowa mogłam też zacząć od self-publishingu, jak zrobiło to kilku znanych dzisiaj pisarzy. Zadałam sobie jednak wtedy kluczowe dla mnie pytanie – czy chcę zostać wydawcą, czy pisarką? Self-publishing to ogromna praca, praca przedsiębiorcy. Kilka lat temu było to o tyle trudniejsze, że trzeba było samemu znaleźć drukarnię i podpisać z nią umowę, a później samemu zająć się dystrybucją. To wszystko sprawiało, że trzeba było na cały ten proces poświęcić kilka tygodni pracy na pełen etat. Dzisiaj wygląda to znacznie łatwiej. Teraz każdy ma na swojej stronie książkę do sprzedania i wszyscy się do tego przyzwyczailiśmy. Są oferty self-publishingowe obejmujące druk i dystrybucję, głównie e-booka, ale też druk na żądanie egzemplarzy papierowych. Można sobie za darmo i samemu zrobić stronę internetową i sprzedawać własną książkę. Jedna kwestia pozostaje taka sama – pisarz sam musi zbudować wokół siebie wspierającą społeczność czytelników i fanów jego pisarstwa.
Myślę, że dla początkujących pisarzy self-publishing jest dobrym rozwiązaniem. Ci bardziej doświadczeni, z debiutem na koncie, potrzebują czegoś więcej. Na razie tego „czegoś więcej” nie daje im ani tradycyjne wydawnictwo, ani self-publishing. Ale widzę, jak rynki wydawnictw niszowych i self-publishingu się rozwijają, więc mam nadzieję, że niebawem pojawią się nowe rozwiązania.
Prowadzi Pani warsztaty pisarskie online, skromnie nazywając siebie akuszerką i matką chrzestną mocnych opowieści, pisanych sercem. Skąd w ogóle wziął się pomysł na pomaganie początkującym pisarzom?
Pomysł wziął się z wielu wniosków i przemyśleń. Często spotykam ludzi piszących lub zamierzających napisać swoją książkę. Kiedy dowiadują się, że jestem pisarką, pytają „Jak się to robi?”. Trudno odpowiedzieć na takie pytanie krótko i wyczerpująco. Poza tym samo opowiadanie o tym nie zrobi z nikogo pisarza. Trzeba pisać, żeby wydać książkę. A żeby pisać, trzeba wiedzieć o czym, dla kogo i mieć dobry warsztat. Dobrze pamiętam, czego ja nie wiedziałam, pisząc moją pierwszą powieść, dobrą dekadę temu. Wiem też, jak wiele się nauczyłam od tamtej pory. Mimo, że wykonuję zawód artystyczny, mam analityczny umysł. Szybko się uczę i umiem zebrać wiedzę w całą, logiczną strukturę. Mam też duże doświadczenie szkoleniowe – wykładałam na uniwersytetach oraz byłam trenerką międzynarodowych organizacji pozarządowych. To, w połączeniu z wiedzą, doświadczeniem i potrzebą osób piszących, przekonało mnie, że powinnam zacząć prowadzić warsztaty pisania książki. Od dawna też pracuję jako mentorka osób piszących, dzięki czemu znam ich bolączki. Nie każdy chce i może pozwolić sobie na luksus pracy z mentorem, dlatego pojawiła się opcja warsztatów. Niktórzy lubią pracować w grupie, bo to daje im poczucie wspólnoty, wsparcie i informację zwrotną od osób, które mogą postawić się w sytuacji czytelnika. Pracując w grupie nie jesteśmy samotni, mamy świadomość, że inni mają podobne problemy i czasem można je wspólnie rozwiązać, wzajemnie się motywowując do dalszego pisania. Ta opcja jest szczególnie pomocna osobom, które potrzebują wsparcia i motywacji od innych. Nie zawsze nasze otoczenie nas wspiera, czasem dlatego, że po prostu nikomu nie mówimy o tym, że piszemy książkę.
Jak wyglądają kursy?
Pracujemy w systemie ośmiu tygodni, każdego tygodnia przerabiamy dwa tematy. Jest dużo ćwiczeń pisarskich, materiały video, materiały tekstowe i transmisje live. Motywujemy się wzajemnie, wspieramy, inspirujemy. Pisanie książki to proces, nie każdy napisze ją w dwa miesiące, ale zdobyta wiedza będzie procentować. Oczywiście trzeba będzie wracać do ćwiczeń, bo trudno jest skonstruować bohatera w trzy dni. Dlatego na warsztaty przychodzą osoby, które mają nie tylko pomysł na książkę, ale też jakąś jej część już napisaną. Weryfikujemy ich założenia, uzupełniamy braki, pracujemy nad konstrukcją. Ostatnie moduły poświęcone są rynkowi wydawniczemu i promocji, bo bez tej wiedzy książka wyląduje w szufladzie.
Czym się różną warsztaty od mentoringu?
W programie mentoringu pracuję z klientami indywidualnie, dając konkretne wskazówki dotyczące pisanej przez nich książki. Na początku ustalamy założenia, cele i powody wydania książki. Często moimi klientami są osoby, które piszą bloga lub prowadzą biznes online i chcą zaproponować swoim czytelnikom książkę, która nie będzie kolejnym poradnikiem. Szukamy wtedy dla tej książki unikalnej formuły, żeby w niebanalny sposób, zgodny z wartościami, jakie reprezentuje autor, przekazać potrzebne czytelnikom treści. Uważam, że kiedy opowieść jest autentyczna, pisana sercem, a nie portfelem, znajdzie czytelników i wyróżni się na rynku. Wszyscy kochamy historie, a szczególnie te oparte na prawdziwym doświadczeniu. Takie historie motywują czytelnika, dają mu wiarę w siebie i w drugiego człowieka, czasem pomagają mu odnaleźć własny potencjał albo siłę do podjęcia decyzji, żeby podążyć za marzeniami.
Moja praca w ramach mentoringu nie tylko obejmuje spersonalizowane doradztwo, ale też redakcję pisanej książki. Daję w niej swoje komentarze dotyczące tego, jak autor powinien zrealizować w praktyce wspólnie ustalone na początku założenia i cele. Pilnuję, żeby rezultat końcowy spełnił oczekiwania autora i czytelników. Muszę przyznać, że mentoring to moja ulubiona forma pracy z osobami piszącymi.
Czy w trakcie pracy z osobami piszącymi napotkała Pani jakieś trudności? Co sprawia Pani radość podczas pomagania początkującym pisarzom?
Trudności są zawsze takie same – wewnętrzny krytyk, spadki motywacji, niepewność, czy to, co piszę, zaciekawi czytelnika. Wydaje mi się, że te problemy ma od czasu do czasu każda pisząca osoba i trzeba wypracować sobie własny system odporności. Oczywiście warto skorzystać z podpowiedzi bardziej doświadczonych pisarzy, stąd i ja dzielę się swoją wiedzą i praktycznymi rozwiązaniami. Pracując w grupie można te trudności przezwyciężyć dzięki wsparciu osoby prowadzącej oraz innych uczestników. Pracując z autorami w programie mentoringu czasem muszę być pocieszycielką, a czasem poganiać trochę bacikiem. Nie ukrywam, że praca mentorki ociera się o pracę coacha i mówcy motywacyjnego. Ale ja akurat bardzo lubię motywować. Największą satysfakcję daje mi moment, kiedy widzę rezultat końcowy czyli świetną książkę. Przepełnia mnie wtedy radość i duma, stąd to poczucie bycia akuszerką i matką chrzestną.
Jak planuje Pani się rozwinąć zarówno w sztuce pisania jak i prowadzeniu warsztatów?
Piszę aktualnie trzecią powieść, ale też pracuję jako współautorka przy dwóch książkach non-fiction. Niebawem mam nadzieję też wrócić do pisania scenariuszy, ale mam świadomość, że moja doba ma 24 godziny, więc nie da się zrobić wszystkiego na raz. Nie wyznaczam sobie kierunku kariery pisarskiej – lubię eksperymentować, podejmować nowe wyzwania i sprawdzać się w nowych formach. To wszystko rozwija moją kreatywność, warsztat i sprawia, że jestem w tym, co robię coraz lepsza. Kontynuuję także moją współpracę z portalem Zupełnie Inna Opowieść, dla którego piszę recenzje książek i przeprowadzam wywiady z polskimi pisarkami. Czytanie i rozmowy z pisarzami są dla mnie ogromną inspiracją.
Jeśli chodzi o warsztaty, w tej dziedzinie też ciągle się rozwijam i testuję różne rozwiązania. Teraz myślę o mini kursach tematycznych, na przykład jak przygotować materiał/research do książki, i powiązanych z nimi grupach mastermindowych (Mastermind to grupa, która spotyka się w stałym składzie regularnie, by omówić swoje postępy, największe wyzwania i aktualne trudności oraz podjąć decyzje, co do kolejnych kroków). Z moją ofertą chcę jak najlepiej odpowiadać na potrzeby piszących, a te poznaję na bieżąco, podczas warsztatów, rozmów i wspólnej pracy. Ponieważ w moim życiu codziennym łączę pracę nad warsztatami i pracę z klientami indywidualnymi z codziennym pisaniem, muszę w tym wszystkim znaleźć swoją równowagę. Dlatego kurs pisania książki prowadzę tylko dwa razy do roku. Bo od pisania czasem też muszę trochę odpocząć, choć teraz, kiedy piszę trzecią powieść, aż trudno mi w to uwierzyć.
Edyta Niewińska – powieściopisarka, autorka recenzji i wywiadów, mentorka literacka. Jej debiutancka powieść „Kosowo” (Mademesis, 2012) została entuzjastycznie przyjęta przez czytelników i krytykę, zyskując miano portretu własnego współczesnych trzydziestolatków. Opowiadanie „One night stand” opublikowane w tomie „Bookopen. Bo po trzydziestce wiele się zmienia” (Nowy Świat, 2013) ugruntowało jej pozycję jako autorki psychologicznych opowieści pełnych prostych, tnących głęboko jak skalpel zdań. Kolejna książka „Levante” (BookFlow, 2015) przyniosła pisarce popularność jako specjalistce od trudnych tematów. Związki międzyludzkie, seksualność, trudne wybory życiowe, lęki trzydziestolatków, poszukiwanie siebie, własnej tożsamości i utraconego czasu – wyzwania pokolenia po transformacji Niewińska opisuje z odwagą i bezkompromisowo.
Dla portalu Zupełnie Inna Opowieść prowadzi cykl wywiadów z polskimi pisarkami. Dla polskich magazynów z pasją opisuje swoje podróże. Uczy pisania książek, prowadzi literacki mentoring, jest ekspertką kreatywnego pisania, które ma na celu wydobycie autentycznego głosu piszącego. Z wykształcenia socjolog sztuki, z zamiłowania trenerka międzynarodowych organizacji pozarządowych. Na stałe mieszka w Andaluzji, choć przez większość czasu prowadzi nomadyczny tryb życia. Nie lubi słów „muszę”, „to się nie uda” i „niemożliwe”, lubi za to wyzwania i eksperymenty. Wielbicielka kultury flamenco, andaluzyjskiego sherry, pieszych wycieczek i jogi.
www.edytaniewinska.com