3 pytania do… Olki Abaczurowskiej

Na Targach Książki w Krakowie fani dobrej literatury obyczajowej z elementami thilleru również znajdą coś dla siebie. Zapraszamy Was do rozmowy z Olką Abaczurowską, autorką książki „Gdzie jest Ewa?”.

Pisze odkąd poznała litery. Wiersze, opowiadania, książki… Pisze o tym, co niedostrzeżone, niewyrażone, odrzucone. W słowach szuka tego, co się zagubiło. Każdy z nas ma coś takiego niedokończonego, a autorka wierzy, że w opowiadanych historiach można dokończyć ludzkie losy. Poszukuje domknięcia emocji w słowach i stara się przy pomocy słów zaklinać rzeczywistość. Wszystko o czym pomyślimy z intencją może nam się ziścić.

Ridero: Wiele współczesnych thillerów opartych jest na wątku zaginięcie kobiety. Dlaczego zdecydowałaś się zmierzyć z tym literackim motywem?
Olka Abaczurowska: To trudne pytanie, dlatego że nie do końca mam kontrolę nad tym, co napiszę. Jakby te historie i słowa utkane były raczej z mojej podświadomości. Po prostu dzieje się tak, że w pewnym momencie mojego życia przychodzi do mnie historia i muszę ją opowiedzieć. Tym razem przyszła taka o kobiecie i jej mężczyznach, a zaczyna się akurat tak, że Ewa zaginęła.

Ridero: Czy mogłabyś uchylić rąbka tajemnicy i opowiedzieć, co spowodowało zniknięcie Ewy?
Olka Abaczurowska: Niestety problem zaginięcia Ewy czytelnik musi rozwiązać na swój własny sposób. Wszyscy jej szukają, ale najbardziej mąż i kochanek, którzy nie mogą pogodzić się z jej tajemniczym zniknięciem. W pytaniu, dlaczego zniknęła Ewa ukryta jest zagadka ludzkiego losu i stojące za nią pytania o sens tej naszej ziemskiej podróży.

Ridero: Co uważasz za wyznacznik dobrze napisanej powieści?
Olka Abaczurowska: Dobra powieść to taka, od której nie możesz się oderwać, która zapada w pamięć bo porusza jakieś Twoje ważne części. Najlepsza powieść to taka, o której się nie da się zapomnieć.

„Gdzie jest Ewa” – to książka o poszukiwaniu własnego losu. Historia o kobiecie, która szuka swojego miejsca na ziemi. I o mężczyznach, którzy dopiero po stracie ukochanej kobiety znaleźli odwagę do odkrywania siebie i swoich wartości. To opowieść o ludzkich słabościach i o sile. Jest zdrada, perwersyjny seks, wielka miłość, wieka strata. Jest o tchórzostwie i o odwadze. O emocjach, które rządzą naszym życiem.

3 pytania do… Stefanii Jagielnickiej

Dzisiaj mamy dla Was specjalny wywiad – z Stefanią Jagielnicką. Dziennikarką, autorką wielu publikacji, w tym wydanych przez Ridero. Zapraszamy!

Stefania Jagielnicka-Kamieniecka jest dziennikarką, poetką i powieściopisarką, absolwentką Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, zamieszkałą obecnie w Wiedniu. Wychowała się w Bytomiu. Po ukończeniu studiów prawniczych przeniosła się do Katowic, gdzie pracowała jako dziennikarka w „Dzienniku Zachodnim”, aż do powstania „Solidarności”. Po internowaniu wyemigrowała do USA, gdzie w Phoenix i Tucson (Arizona) wygłosiła szereg odczytów związanych z tematyką tego ruchu społecznego. W 1983 roku uzyskała honorowe dożywotnie członkostwo Arizona Press Club w Phoenix. Otrzymała je za „walkę o możność pisania prawdy”, jak uzasadniono. Podjęła ją już na parę lat przed powstaniem hasła: „Prasa kłamie”, zajmując się jako osoba bezpartyjna w „Dzienniku Zachodnim” w Katowicach publicystyką kulturalną oraz reportażem, szukając niestrudzenie tych rejonów, w których pisanie prawdy było możliwe, czym zyskała popularność u czytelników. Już w październiku 1980 roku jako pierwsza w Polsce wśród profesjonalnych dziennikarzy przeszła na etat do prasy „Solidarności”, gdzie początkowo redagowała wkładkę tego Związku w „Głosie Huty Katowice”, a gdy w kwietniu 1981 powstał tygodnik „Solidarność-Jastrzębie” zajęła w nim stanowisko kierowniczki działu związkowego, z którego po pewnym czasie zrezygnowała, aby zająć się wyłącznie publicystyką w tym tygodniku. Po przeniesieniu się ze Stanów do Niemiec pisała w dziennikach: „Neue Westfälische” w Minden, „Rhein-Neckar-Zeitung” w Heidelbergu i w piśmie Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech „Nasze Słowo”.  Pod koniec roku 2002 ukazał się jej tomik poezji, zatytułowany „Leichter als Atem” („Lżejsza niż oddech”), po czym reportaże pod tytułem „Wege zum Erfolg” („Drogi do sukcesu”) i „Wege zur Erfüllung” („Drogi do spełnienia”) oraz wspomnienia zatytułowane „Sprung über den Abgrund” („Skok nad przepaścią”). Wydano również jej książki napisane w języku polskim: dwie powieści – „Sen” i „Wielki Manipulator”, wspomnienia „Skok nad przepaścią” oraz dwa tomiki wierszy. Po przeniesieniu się do Wiednia zaczęła publikować książki na polskim rynku wydawniczym. Do tej pory ukazało się już dwadzieścia jej powieści. W roku 2012 zdobyła główną nagrodę w konkursie wydawnictwa „Astrum” na powieść za książkę „W żelaznym uścisku”. Zobacz stronę autorską.

 

Ridero: Masz ogromne doświadczenie wydawnicze – w Polsce ukazało się dwadzieścia Twoich powieści. Dlaczego zdecydowałaś się na wydanie książki z Ridero?

Stefania Jagielnicka: Wydawnictwo Ridero daje autorowi możliwość wydania książki o takiej treści i w takiej postaci, jaka mu najbardziej odpowiada, bez konieczności dostosowania się do gustów wydawnictw, które – chociaż nie istnieje cenzura – same ją sobie narzucają w postaci poprawności politycznej i dostosowywania się do nienajlepszych gustów czytelniczych w celu osiągnięcia jak największych zysków. Myślę, że nie do przecenienia w Ridero jest fakt nieliczenia się z tymi faktorami. Poza tym renomowane wydawnictwa nie wydają książek autorów mieszkających, podobnie jak ja, za granicą, zaś te niszowe, które to czynią, każą sobie słono za to płacić, co mnie upokarza, ponieważ całe życie zarabiałam pisaniem. W Ridero można wydać książkę za darmo, a jej jakość jest doskonała pod każdym względem, gdyż autorom mającym trudności wydawnictwo udziela profesjonalnej pomocy.

Ridero: Jak Twoim zdaniem zmieniała się literatura popularna i czytelnicy w Polsce przez ostatnie lata? Czy nasze gusta, według Ciebie, są takie same, czy jednak sięgamy już po inne książki?

Stefania Jagielnicka: W ostatnich latach zwiększyła się ilość czytających kobiet i młodzieży, natomiast mężczyźni, zarówno młodzi jak i starsi, rzadziej sięgają po książkę. Jeśli zaś idzie o gusta czytelnicze, to można zauważyć, że poważne obcowanie ze słowem zastępuje pusta rozrywka, lektura lekka, łatwa i przyjemna. Czytelnicy pragną ucieczki od rzeczywistości, rozrywki i wypoczynku. Stąd popularność kryminałów, fantastyki, science fiction, romansów, horrorów, a także erotyków. Można też zauważyć, że coraz więcej osób kupuje książki w formie elektronicznej, chociaż wciąż dominuje sprzedaż książek papierowych.

Ridero: Czy wśród stworzonych przez siebie bohaterek literackich masz swoją ulubienicę? Dlaczego?

Stefania Jagielnicka: Wśród bohaterów moich powieści mam ulubieńca. Jest nim Tadeusz z „Zaślepionej”, którą właśnie skończyłam pisać. Stanowi on dla mnie wzór wspaniałego mężczyzny, chociaż ma swoje słabości i wady. Jest wybitnie przystojny, silny, odważny, inteligentny, wytrwały w osiąganiu postawionych sobie celów i nieugięty w dążeniu do odzyskania ukochanej, która opuściła go dla innego. Jeśli idzie o kobiety to najbardziej lubię Konfucję z „Wybranki kosmity”. Jest piękna, utalentowana, wrażliwa, nieskazitelnie uczciwa, a przy tym nadzwyczaj skromna, mimo niezwykłych cech umysłu i duszy, które czynią z niej wybrankę przybyłego z tajną misją na Ziemię kosmity.

 

„Spragniona miłości”- po wielu romansowych niepowodzeniach wynikających z powodu traumatycznego przeżycia w dzieciństwie, Lena postanawia spełnić się wyłącznie w pracy zawodowej jako kosmetyczka. Jednak gdy w jej gabinecie zjawia się na zabieg przystojny niemiecki biznesmen, kobieta zakochuje się nieprzytomnie. Nie wychodzi jej to na dobre, omal nie traci życia. Przybywający na miejsce incydentu inspektor policji okazuje się prawdziwym księciem z bajki. Oboje przeżywają oczarowanie. Niestety, inspektor zaręczony jest z wieloletnią przyjaciółką. Rozgrywa się dramat, a przy tym okazuje się, że Lenę zaatakował nowotwór. Na szczęście znajduje oparcie w osobie ukochanego. Czy uda im się wygrać walkę z rakiem?

Książkę kupisz tutaj.

„Wybranka kosmity” – akcja powieści rozgrywa się w dwudziestym trzecim wieku w Polsce, Niemczech i Stanach, podczas tajnej misji mieszkańców innej planety na Ziemię. Główna bohaterka, o imieniu Konfucja, popularnym wówczas ze względu na licznych wyznawców filozofii Konfucjusza, zmuszona jest wyemigrować z Polski do Niemiec. Sprzysiągł się przeciw niej cały świat. Polityka, ezoteryka, magia, siły diabelskie. Kiedy zgnębiona postanawia wstąpić do klasztoru karmelitanek w Polsce, zjawia się w jej życiu astrofizyk Ahmed Imhotep. Jest to zakamuflowany przybysz z planety Hathor, który się w niej zakochuje na swój kosmiczny sposób, co prowadzi do niesamowitych perypetii. Czy uda mu się zdobyć jej zaufanie?

Książkę kupisz tutaj.

 

3 pytania do… Doroty Worobiec

Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie zaczynają się w przyszłym tygodniu! Serdecznie zapraszamy Was na stoisko Ridero, gdzie kupicie książki naszej kolejnej autorki – Doroty Wrobiec!

Dorota Worobiec, urodzona w Toruniu. Zdobyła wykształcenie pomaturalne ekonomiczne, odbyła liczne kursy z zakresu informatyki i biurowości, w tym kurs grafiki komputerowej. Pracowała w księgowości i administracji, tworząc również grafikę komputerową dla pracodawcy i społecznie dla szpitala dziecięcego. Publikowała prace z zakresu duchowości, ezoteryki wraz z własną grafiką. Były nagradzane na łamach „Nieznanego Świata” oraz na II Kongresie Przeciwdziałania Alkoholizmowi i Przemocy w Rodzinie. Autorka książek „Sen in Excelsis”, „Opowiadania o Sercu i Prawdzie” oraz tomików wierszy „Bogu i Ludziom, albo Odłamki Stłuczonych Różowych Okularów”, „Stygmat Złotej Gwiazdy”, „Złote Drzewo Życia” – wszystkie wydane w Ridero.

Ridero: Wybierasz krótkie formy (opowiadania, przypowieści, wiersze). Skąd zamiłowanie do właśnie takich form?

Dorota Worobiec: Wybieram krótkie formy, chociaż moja pierwsza książka jest bardzo gruba, ma ok. 700 stron. Następne moje książki są zdecydowanie krótsze, wiersze z kolei pisałam całe życie i teraz je zebrałam. Ludzie w dzisiejszym szalonym świecie nie mają, niestety, czasu, więc przyjęłam nową zasadę: jak najwięcej powiedzieć w jak najkrótszej formie i to się sprawdza. Ta pierwsza książka jednak musiała być taka, jaka jest, zawiera w sobie bowiem moje porażająco niezwykłe życie – duchową misję. Pragnęłam podarować tę historię innym, bo zgodnie z sentencją, którą się posługuję w swojej twórczości, nasze życie może czasem stać się jedyną Biblią, jaką ktoś inny kiedykolwiek przeczyta. Dlatego uważajmy, jak żyjemy. To zobowiązujące, ale piękne wyzwanie.

Ridero: Czy są wątki wspólne dla Twojej twórczości?

Dorota Worobiec: Tak. Moja twórczość obraca się wokół specyficznej tematyki. Przychodzimy na ten świat z konkretnymi tematami do przerobienia, z zadaniami. Jednak dla każdego są one inne, odpowiednie i jedyne w swym rodzaju. Mało kto to wie, rozpoznaje. Idziemy tak często, my ludzie, na oślep. Uparcie chcemy realizować utarte schematy życiowe, nie zastanawiamy się, czy to rzeczywiście jest naszym celem, przeznaczeniem, sensem. A potem przychodzi rozczarowanie, zwane popularnie nieudanym lub zmarnowanym życiem. Tak niewielu wciąż wie, że nie ma czegoś takiego jak ofiara losu, pech, szczęściarz, złoczyńca, bogactwo i bieda, itd. Są tylko zadane nam warunki i okoliczności do przepracowania. Przychodzimy na ten świat wyposażeni jak bogowie, posiadamy skarby duchowe, energetyczne, jednak śpią one u tak wielu ludzi i odchodzą wraz z ludźmi u schyłku ich życia, nie użyte nawet jeden raz. A tyle można było zrobić korzystając z tych darów! Te dary, to popularnie zwane zdolności paranormalne, mistyczne, czyniąca cuda wielka wiara i kontakt z Bogiem, Wszechświatem, Absolutem. W moim przypadku było łatwiej, gdyż  dostałam ten pakiet jakby w prezencie, już działający, potem trochę go rozwinęłam i wypielęgnowałam. Jednak pakiet ten posiada każdy, absolutnie każdy, tylko mało kto o tym wie i nie potrafi w sobie tego uruchomić. Potraktowałam swoje życie jako podarowane talenty, których nie zakopałam, ale pomnożyłam i teraz chcę je rozdać ludziom, aby ujrzeli, co mają w sobie, tylko o tym tak często nie wiedzą.

Ridero: Kiedy zasiadasz do pisania? Czy masz swoje rytuały?

Dorota Worobiec: Do pisania zasiadam nagle. Piszę w specyficzny sposób, bo nie wymyślam treści. W mojej paranormalnej autobiografii opisuję konkretne wydarzenia w moim i nie tylko moim życiu, w kolejnych książkach są już bohaterowie i akcja, zdawałoby się ułożona, jednak ja tą akcję i tych bohaterów najzwyczajniej „odczytuję ze swego wnętrza”, piszę bardzo szybko, niemalże w transie, bez przerw. Wszystko powstaje, jakby prowadziła mnie Dłoń Wyższego i ja wiem, że tak jest. Cały czas pozostaję w stanie specyficznej kontemplacji tego życia, pisanie jest owocem jego głębokiego przeżywania. W przeżycia moich bohaterów wplatam swoje własne. Uważam się za „Pracownika Światła”, idę przez życie i twórczość ze Stygmatem Złotej Gwiazdy, co wyjaśnia treść moich książek i publikacji.

“Sen in Excelsis” – nasze życie, zgodnie z sentencją może stać się jedyną Biblią, jaką ktoś inny przeczyta. Na konkretnych, porażających wręcz faktach oparłam i przekazałam wspaniałe połączenie sacrum i profanum w ludzkim życiu, a ziemski, fizyczny plan staje się jedynie zespołem warunków, okoliczności, na bazie których tworzę sens. Chciałam pomóc ludziom połączyć „Niebo z Ziemią” w ich życiu i mam nadzieję, że mi się to udało.

„Opowiadania o sercu i prawdzie” – dotyczą spraw, które dzieją się każdego dnia w tej naszej trudnej rzeczywistości i proszą o zauważenie, przepracowanie. Dotyczą one nas, dorosłych, lecz najmocniej uderzają w często bezbronne osoby kilku lub kilkunastoletnie.

„Bogu i Ludziom – albo Odłamki Stłuczonych Różowych Okularów” – wiersze egzystencjalne, bo każdemu z okresów ludzkiego życia przyporządkowane są przeżycia, doświadczenia, które owocują mniej lub bardziej świadomą kontemplacją, gdzieś na naszym prywatnym dnie duszy.

„Stygmat Złotej Gwiazdy” – w tajemniczej scenerii Polski, Indii, austriackiego urokliwego Untersbergu toczy się równie tajemnicza akcja, z delikatnie zaznaczonym wątkiem romantycznego uczucia i starej, potężnej duchowej tajemnicy rodzinnej, prowadząca do zadziwiającego, wzruszającego odkrycia, na skutek którego KTOŚ MOŻE WYGRAĆ SWOJE ŻYCIE.

„Patrykida” – wzruszająca historia książki

Dzisiaj nie mamy dla Was wywiadu. Chcemy za to, abyście poznali historię stojącą za książką „Patrykida”, opowiedzianą przez przyjaciela autora – Waldemara Kompałę. Po śmierci  Andrzeja Segeta (czyli autora „Patrykidy”), jego przyjaciele zdecydowali się na wydanie tej niesamowitej powieści. I dziś właśnie Waldemarowi Kompale oddajemy głos.

Na przełomie lat 80 i 90 ubiegłego wieku, młody 25-letni człowiek postanowił napisać książkę o podróży w przyszłości. Maszynopis tej książki krążył po znajomych i przyjaciołach. Tym młodym człowiekiem był Andrzej Seget – człowiek wielu pasji i zdolności – mój przyjaciel. Andrzej interesował się nauką, astronomią, fizyką, filmem, fotografią…. można by długo wymieniać. Książka, którą napisał wtedy, nie była jedynym utworem literacki jego autorstwa. Lata 90 były okresem, kiedy Andrzej pisze wiele opowiadań, a niektóre z nich publikuje w prasie.
„Patrykida” przeleżała jako maszynopis prawie 25 lat. Wtedy zdecydował się na jej kompletną przebudowę. Miał wizję stworzenia dużego dzieła. Cieszył się z tego pomysłu i zabrał się do niego z wielkim zapałem. Niestety pojawił się śmiertelny wróg – Rak.
Andrzej nie zdążył dokończyć swojej książki, której poświęcił tyle czasu i serca.
Do końca żył swoją „Patrykidą”. Przez ostatnie dni jego życia pisywaliśmy do siebie nawet kilka maili dziennie, omawiając tekst, jak ma wyglądać ostatni rozdział. Poprosił mnie, żebym po jego śmierci znalazł kogoś, kto dokończy jego książkę. To był maj 2015 roku. Długo zastanawiałem się nad tym, czy ktoś powinien dokończyć tę powieść. W końcu doszedłem do wniosku, że to jego dzieło życia i powinno pozostać takim jakim powstało.
W którymś z ostatnich maili pisałem do Andrzeja:
„Beatelsi wiecznie żywi, podoba mi się pomysł z tym lewitowaniem nad łóżkiem. Zaczynając czytać kolejny rozdział („Synteza”) nagle dostrzegłem ważny problem, zagadnienie jakie poruszyłeś – kwestię moralna. Patryk, który 3 dni wcześniej był ze swoją żoną, nagle oddalony jest od niej zasłoną śmierci i czasem prawie 700 lat. Chyba każdy facet, który poważnie traktuję miłość (tę fizyczną i duchową) miałby na miejscu Patryka ten sam problem. Pociągająca piękna Neri, poczucie wolności, które jemu jawi sie jako wolność i obrzydliwość zarazem, te pełne namiętności myśli, jakie zaczynaja mu kiełkować w głowie – więc jedynym wybawieniem jest pigułka, które te sprawy załatwia. Dotarłem do miejsca, kiedy Neri wyciąga go z wody. Idę czytać dalej”.
Wam, drodzy czytelnicy życzę świetnej zabawy podczas czytania Patrykidy, książki o przemijaniu, podróży w czasie, ludzkiej Odysei poszukiwania własnego miejsca, szczęścia, miłości i sensu życia. Ostatni rozdział, proszę dopiszcie sami.
Książkę kupicie na stoisku Ridero na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie.

3 pytania do… Agnieszki Kuchalskiej

Macie ochotę przeczytać coś niesamowitego? Z całego serca polecamy „Emitum” i „Śnieżnonifi”, a z ich autorką będziecie mogli spotkać się w ramach krakowskich Targów Książek i tego wywiadu. Zapraszamy!

Dziś rozmawiamy z Agnieszką Kuchalską, absolwentką Uniwersytetu Wrocławskiego, Wydziału Filologicznego. Ukończyła studia podyplomowe i liczne kursy. Wychowała się w wielopokoleniowej rodzinie, przesiąkniętej miłością do książek.
Ridero: Co zainspirowało Cię do napisania „Emitum”?
Agnieszka Kuchalska: „Emitum”  powstało pod wpływem wnikliwej obserwacji świata i jego nieustannego pędu. Obecnie już chyba nikogo nie dziwi klonowanie, manipulacja DNA itp. Warto zauważyć, że „dziś” nabiera innego znaczenia niż „wczoraj”, a nikt nie wie, co też przyniesie jutro. Właśnie ta zagadkowość, wielość naukowych informacji i ich różnorodność przyczyniła się do powstania mojej książki.
Ridero: Czy możemy myśleć o „Emitum” jako fantastyce naukowej? Czy odnosiłaś się np. do prac Stanisława Lema w swojej książce?
Agnieszka Kuchalska: Myślę, że tak. Zresztą fantastyka naukowa- tak jak i wszystko wokół – ewoluuje. Coraz częściej wydaje mi się, że ulega podziałom i trudno jest ją klasyfikować.
Jeśli chodzi o wybitnego wizjonera – jakim bez wątpienia jest Stanisław Lem – myślę, że jego utwory na każdym z nas wywarły mocne wrażenie. Ja,  pisząc „Emitum”,  starałam się stworzyć oryginalny i nowatorski zapis przyszłych czasów. Gdybym miała w trzech słowach określić „Emitum”,  wskazałabym: zagadkowość, powiew świeżości i zaskoczenie.
Ridero: Jaki jest według Ciebie najwaźniejszy wątek „Śnieżnonifi”?
Agnieszka Kuchalska: Zapewne byłby to wątek Ojca (Przechytry Lis) i jego relacji z Synem (Agra). Jednak najbliższa mi jest postać Małego Koliberka i jej nadludzka mądrość. Ona to poświęciła własne życie by ratować innych. Potem też pod postacią ptaka czuwała nad bliskimi i próbowała ich chronić.
„Emitum” jest niezwykłą książką o przyszłych losach ziemi. Tytuł jej nawiązuje do fikcyjnych postaci Emitów, pilnujacych przejścia między przestrzenią a czasem. Częścią ich jest również kobieta – Emi i mężczyzna – Tum. Emitum jest niczym klucz, który „otwiera drzwi”  do nieznanego świata i uchyla rąbka tajemnicy.
„Śnieżnonifi” opowiada o przeszłości i pełnych niezwykłości czasów. Są tam trzy tajemnicze krainy i niecodzienni bohaterowie. Uwagę przykuwa trudna relacja Ojca z Synem – okraszona magią. Występują liczne postacie (Starcy,  Szaman, Wilczonifi, Mały Koliber), ciekawe przygody i dziwne zbiegi okoliczności.

Książki kupisz tutaj.

3 pytania do… Cezarego Czyżewskiego

Gotowi na Targi Książki w Krakowie? Odbędą się tuż, tuż! Dziś porozmawiamy z naszym autorem, Cezarym Czyżewskim, którego książkę („Alazza”) będzie mogli kupić na naszym stoisku.

Mówi o sobie: rocznik 1975. Bydgoszczanin. Z zawodu konserwator zabytków, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, obecnie żeglarz. Po studiach spędził kilka lat w Irlandii, po powrocie próbował pracy w zawodzie konserwatora, ale zew morza okazał się silniejszy. Gdy nie żegluje po morzu, pisze. W przeszłości publikował opowiadania w starym „Science Fiction” (opowiadania „Pieśń Pożegnalna” i „Piwnica”) i na portalach internetowych (Valkiria, Nowa Gildia, Terra Fantastica i kilka innych). Teraz próbuje dłuższych form.
Ridero: Czy opisanie „niesamowitej” Bydgoszczy było trudne?
Cezary Czyżewski: I tak i nie. Z jednej strony, jako rodowity Bydgoszczanin i osoba interesująca się historią rodzinnego miasta i jego legendami, nie miałem wiekszych problemów, by wpleść w fabułę powieści elementy związane z Bydgoszczą, stworzyć nastrój niesamowitości w miejscach codziennie odwiedzanych przez mieszkańców lub co najmniej dobrze im znanych ze słyszenia. Z drugiej, książka powinna być też czytelna dla ludzi z całej Polski, miała wciągać w wir wydarzeń każdego, bez względu na to czy zna Bydgoszcz, czy nie. Musiałem więc jakoś wypośrodkować tę lokalność historii. Wydaje mi się, że osiągnąłem zamierzony cel, bo docierały do mnie opinie, że „Alazzę” można czytać „z mapą w ręku”, śledząc poczynania bohaterów lub że czyta się ją, oczyma wyobraźni widząc znane sobie miejsca. Najbardziej rozbawiła mnie wypowiedź jednej z czytelniczek: „już nigdy nie pójdę po zmroku Pomorską, nie wiedziałam, że tam dzieją się takie rzeczy…”
Ridero: Urban fantasy jest konwencją, która zdobywa popularność. Za co ją cenisz?
Cezary Czyżewski: Za swoistą bliskość. Nazywam ją „fantastyką bliskiego zasięgu”, w odróżnieniu od klasycznej fantasy czy science fiction, bazujących na koncepcjach światów całkowicie alternatywnych, wymyślanych od podstaw. Nie twierdzę, że one nie są ciekawe, jednak jeśli mają być wiarygodne i przekonujące czytelnika, wymagają sporo pracy nad koncepcją i właściwym ich przedstawieniem. W przypadku historii fantastycznych dziejących się w naszej rzeczywistości, sprawa jest nieco prostsza, bo czytelnikom nie trzeba tłumaczyć wszystkiego, pewne elementy są oczywiste. I w chwili, gdy zaczniemy mieszać w tych elementach, zamieniać je lub obudowywać elementami fikcyjnymi, fantastycznymi, wyobraźnia odbiorcy ma niesamowitą zabawę w odgadywanie, co jest jeszcze „nasze i zwyczajne”, a co już „inne”. W przypadku światów alternatywnych, ich fantastyczność jest jakby już z definicji oczywista. W urban fantasy odkrywamy fantastyczność, oddzielając ją od znanej nam warstwy rzeczywistości.
Ridero: Który element w procesie pisania był dla Ciebie najtrudniejszy?
Cezary Czyżewski: Zacznę od tego, że traktuję pisanie jako rzemiosło, czyli zajęcie wymagające poświęcenia konkretnej ilości czasu i pracy, by uzyskać właściwy efekt. Czy będzie on tylko zwykłym produktem, czy stanie się dziełem sztuki, to osobny temat. Tutaj chodzi mi konkretnie o wysiłek włożony nie tylko w wymyślenie i stworzenie opowieści, ale też nadanie jej właściwego kształtu, nie zapominając o poprawnym i logicznym języku. I właśnie to szlifowanie już napisanego tekstu, nieustanne powracanie do czytanych wielokrotnie fragmentów, pilnowanie konsekwencji i logiki wydarzeń i redagowanie rozdziałów było najtrudniejszym i zarazem najnudniejszym elementem. Bywały chwile, że wręcz nienawidziłem tej książki, robiło mi sie niedobrze na samą myśl o otworzeniu pliku i przebijaniu się przez setki akapitów w poszukiwaniu jakiegoś drobnego błędu do usunięcia. Na szczęście to wszystko minęło i powieść szczęśliwie została opublikowana.
„Alazza” opowiada o Tadeuszu Siekierskim, fizyku, który zostaje wciągnięty przez swojego kolegę policjanta w sprawę z pozoru czysto kryminalną — zabójstwo mężczyzny na jednym z bydgoskich osiedli. Historia zaczyna się komplikować, gdy okazuje się, iż sprawca niekoniecznie jest człowiekiem. Trzeźwo myślący Siekierski przekonuje się, że otaczający go świat to nie tylko dająca się potwierdzić naukowo fizyka.
Opowieść pełna tajemnic, sił potężniejszych niż ludzkość i magii, czającej się w zaułkach Bydgoszczy.

„Kronika nieformalna” Stefana Ogidela [RECENZJA]

„Kronika Nieformalna” Stefana Ogidela to pozycja bardzo specyficzna. Dawno nie natrafiłam na tego typu dzieło w żadnej księgarni, a może zwyczajnie takowego nie poszukiwałam? W każdym razie jest to książka okraszona anachronicznym stylem, aczkolwiek absolutnie nie w negatywnym tego słowa znaczeniu.

W pierwszym rozdziale zauważymy duże podobieństwo do twórczości Juliana Tuwima czy Jana Brzechwy. Autor za pomocą białych, rymowanych wierszy opowiada nam lekkie historie – prawdopodobnie swoje i autentyczne, stąd nazwa „Kroniki” – nadające się idealnie do czytania dla dzieci. Dowiemy się z nich m.in. o przygodach Kapitana Milo, czy też o tym „Co powiedział nam Franek”. Zarówno forma jak i rymy są dosyć proste i bardzo rytmiczne. Idealnie nadawały by się na piosenkę dla dzieci – zwłaszcza, gdyby wsadzić ją w usta legendarnego Pana Yapy, lub jakiegoś współczesnego następcy słynnego rapera dla dzieci.

Rozdział drugi to już zdecydowanie poważniejsza i bardziej refleksyjna tematyka. Autor przedstawia nam w nim jeden, lecz za to długi wiersz „Wojnopisanie”. Jak nie trudno się domyślić, opowiada on o wojnie i przeżyciach jego bohatera z nią związanych. Próżno szukać w sieci informacji na temat autora, lecz natrafiłem na jeden opis „Kroniki Nieformalnej” w którym napisano

„Wszystkie opisane w niej sytuacje i przemyślenia powstały w oparciu o informacje pozyskane jako w 100% prawdziwe”.

„Wojnopisanie” autor zaczyna od słów „Ledwie piętnaście lat miałem, kiedy mroźną nocą wojna, wzięła mnie w swe szpony krwawe (…)”, co może wskazywać na opisywanie historii swojego ojca lub dziadka. W każdym razie trzeba przyznać, że wiersz ten jest niezwykle ciekawy i wciągający oraz bardzo dynamicznie opisuje historię jego bohatera.

Po rozdziale II, następuje rozdział kolejny – tym razem posiadający nazwę. „Odpryski” – bo tak nazwał go autor – to zbiór krótkich wierszy o różnej tematyce. Warto zaznaczyć, iż pierwszy z nich, czyli „Alfabet” datowany jest na 1970 rok i w porównaniu z obecnymi wierszami autora, jest on niemalże w identycznej formie, co świadczy o wiernym trzymaniu się jednego, wyrobionego przez lata stylu. Jedyną aberracją od stylu jest króciutkie haiku noszące nazwę… „Haiku”.

„Kronika Nieformalna” wydaje się być zbiorem całej twórczości autora, a przynajmniej tą jej częścią, którą chciał się z nami podzielić, resztę zachowując w szufladzie. Pomimo, iż całość jest dosyć krótka, to każdy powinien znaleźć w niej coś dla siebie. Nadaje się zarówno do refleksji jak i do czytania dzieciom.

Autor recenzji: Karolina Chłoń

Tytuł: „Kronika nieformalna”

Autor:  Stefan Ogidel

Data premiery: wrzesień 2016

Wydawnictwo: Ridero

Książkę możesz kupić tutaj.

„Kochaj” Adriana Zawadzkiego [RECENZJA]

„Kochaj” sprawdza kondycję człowieka współczesnego. Tego, który otoczony ludźmi, musi znaleźć najpierw siebie, aby się z sobą pogodzić i żyć szczęśliwie (…).

Ten fragment zamieszczony przez Adriana Zawadzkiego w posłowiu jego książki „Kochaj” idealnie streszcza sens całego dzieła. Człowiek współczesny jest w tym rozumieniu zdefiniowany jako dziecko dekadencji, które mierzy się ze światem o jakim jego dziadkowie, a nawet rodzice z pewnością nie chcieliby słyszeć. Jednocześnie w tym dwubiegunowym świecie zmuszony jest egzystować, często dryfując pomiędzy moralnością „dawną” a „współczesną”. Współczesny człowiek czuje się zagubiony. Z jednej strony ograniczany jest dzięki kulturze, która przez setki lat ukształtowała naszą rzeczywistość, nierzadko wbrew naszym własnym przekonaniom, z drugiej zaś kuszony jest życiem łatwym, lekkim, wolnym, znacznie bardziej dostępnym w erze dzisiejszej globalizacji i unifikacji, do której ta kultura dąży. Każdy z nas musi walczyć z mętlikiem w głowie, ze światem, który znacznie bardziej niż kiedyś nas zadziwia. Musi otaczać się ludźmi, którzy są znacznie bardziej zróżnicowani niż dawniej. Musi stawić czoła polaryzacji społecznej, napędzanej przez politykę i religię.

Lila, która jest narratorką „Kochaj”, mierzy się właśnie z takimi problemami. Uderzona przez swojego chłopaka Igora pozostaje w rozsypce, nie wiedząc czy ma poddać się uczuciom, nie umiejąc ich nawet dokładnie zdefiniować przez pryzmat dzisiejszego świata, czy może dumie, której kobiety nie są już nagminnie pozbawiane przez współczesną kulturę. Jak to bywa w czasach obecnych, w sukurs przychodzi często alkohol, który nas, ludzi rozdartych pomiędzy równoległymi rzeczywistościami, potrafi wprowadzić w stan chwilowego odcięcia się od ich obu.

Zagubionej Lily z pewnością nie pomaga przyjaciel Igora, Wiktor, co do którego zaczyna żywić również bliżej nieokreślone, lecz kojarzące się jej z miłością uczucia, oraz zagmatwana relacja pomiędzy Igorem a Wiktorem, którzy również czują do siebie coś więcej niż tylko przyjaźń. Cała trójka koegzystuje w trójkącie, zarówno seksualnym, jak i w trójkącie nieszczęśliwych i zagubionych uczuciowo młodzieńczych umysłów. Każdy czuje do każdego coś ciężkiego do zdefiniowania. Czy jest to właśnie miłość? Jeśli tak, to czy można kochać równocześnie dwie osoby i to różnych płci? Czy można wydrzeć się z więzów kultury, która nas ogranicza, a jeśli tak, to czy inny świat rzeczywiście oferuje nam coś lepszego?

Kochaj nie odpowiada nam na to pytanie. Zostawia tą kwestię otwartą i bardzo trudną do pojęcia. Być może odpowiedzi na to pytanie po prostu nie ma… Współistnienie tych dwóch światów świetnie obrazuje plakat znajdujący się w piwnicy… niebo, które styka się pośrodku, lecz wyraźnie się kontrastuje.

„Kochaj” to niełatwa pozycja, wymagająca od nas wiele dojrzałości i krytycznego spojrzenia na nas samych oraz świat, który nas otacza i który jest tak bardzo różny…

Autor recenzji: Karolina Chłoń

Tytuł: „Kochaj”

Autor:  Adrian Zawadzki

Data premiery: wrzesień 2017

Wydawnictwo: Ridero

Książkę możesz kupić tutaj

„Lato Rudiego” Sergiusza Jana Urbanowicza [RECENZJA]

Przez ostatnich kilka lat karmiłam się głównie reportażami, ponieważ nikt i nic nie pisze takich historii jak samo życie. Tym razem jednak postanowiłam sięgnąć po coś zupełnie innego, mianowicie po „Lato Rudiego” autorstwa Sergiusza Jana Urbanowicza. Szybko okazało się jednak, że książka ta nie tak bardzo odbiega od reguł, jakimi kieruje się literatura non-fiction. Przedstawione w niej postacie swój pierwowzór miały bowiem w realnym życiu, miejsce i czas akcji również są prawdziwe – jest to przedwojenny Bytom. Wszystko to tylko spotęgowało moją ciekawość, więc ochoczo zabrałam się za czytanie „Lata Rudiego”.

To, co od razu rzuciło mi się w oczy, to język, jakim posługuje się autor. Poetyckie i mocno działające na wyobraźnię opisy otaczającego bohaterów świata to jedno, prawdziwą perełkę stanowi jednak użyta w książce śląska gwara. Jest to nie lada wyzwanie dla kogoś takiego jak ja, czyli gorola, który nigdy ze Śląskiem do czynienia nie miał. Na szczęście pan Urbanowicz pomyślał i o tym, dlatego profilaktycznie na końcu książki umieścił słownik, za co jestem mu niezmiernie wdzięczna.

Oprócz Śląska w „Lecie Rudiego” przewija się też wątek odległej Japonii. Autor wdzięcznie wplata w fabułę sekrety sztuk walki oraz obyczajowość i rytuały Dalekiego Wschodu, co z kolei stanowi ciekawe urozmaicenie dobrze znanego nam z lekcji historii historycznego tła powieści – czasów przed wybuchem II wojny światowej. Ukazany jest Śląsk podzielony na część polską i niemiecką, w którym splatają się losy górniczych rodzin, praskiego rzeźnika, japońskiego inżyniera, niemieckiego porucznika i jego dzieci, skwapliwie pobierających nauki w Hitlerjugend. Taka mieszanka na pierwszy rzut oka może budzić u czytelnika wątpliwość zarówno co do prawdziwości owych zdarzeń, jak i sensu całej historii. Wystarczy jednak poczytać odrobinę na temat samego autora, by przekonać się, że w „Lecie Rudiego” zawarł on wszystko to, czym interesuje się na co dzień.

Książka wciąga, z każdą kolejną stroną nie mogłam się doczekać, co będzie dalej, jak sympatyczny, troskliwy, a zarazem mocno doświadczony przez życie Rudi, główny bohater, wybrnie z kolejnych tarapatów. W tej książce znajdziecie wszystko: jest przygoda i beztroska oraz młodzieńcza, niczym jeszcze niezmącona radość; jest przyjaźń – taka na śmierć i życie, są i pierwsze miłostki; ale jest też zwykła ludzka zazdrość i nienawiść, intryga i męska rywalizacja. Są momenty, które wzruszają – jak chociażby rozmowa Rudiego z matką o jego ostatnim wspomnieniu nieżyjącego już ojca – ale i takie, które mrożą krew w żyłach i trzymają w napięciu: zasadzka, pościg i strzelanina. Takie, które irytują, bo mają w sobie wiele prawdy, np. prawa, jakimi rządziło się Hitlerjugend, oraz to, jaki miały one wpływ na ówczesną młodzież i jej podatne na propagandę umysły. Jest też dużo o wzajemnym szacunku do drugiego człowieka, o niesieniu bezinteresownej pomocy wszystkim tym, którzy jej potrzebują, bez względu na wiek, płeć czy poglądy polityczne. I to właśnie sprawia, że „Lato Rudiego” staje się książką ponadczasową, którą polecam do przeczytania każdemu młodemu człowiekowi.

Autor recenzji: Karolina Chłoń

Tytuł: „Lato Rudiego”

Autor:  Sergiusz Jan Urbanowicz

Data premiery: sierpień 2017

Wydawnictwo: Ridero

Książkę możesz kupić tutaj

3 pytania do… Anny Wysłouch

Dzisiaj mamy dla Was wywiad ze specjalnym gościem – Anną Wysłouch. Jej książka „Głośna cisza” została przetłumaczona i jest dostępna w Ridero. Książkę będziecie mogli kupić na stoisku Ridero w trakcie Międzynarodowych Targów Książki w Ridero.

Anna Wysłouch (a właściwie Ludmiła Szylina) – publicystka, redaktor literacki, pisarka. Członkini Związku  Dziennikarzy Rosji oraz Międzynarodowego Związku Pisarzy “Nowyj Sowremennik”. Absolwentka wydzialu ekonomicznego Wyższej Szkoły Inżyniersko-Budowlanej w Woroneżu oraz kursów literackich przy Instytucie Literackim w Moskwie. Jako dziennikarka współpracowała z największymi mediami w Rosji, np. z czasopismem MSZ Rosji „Russkij wiek”. W roku 2014 została finalistką konkursu czasopisma „Russkij Stil” (Niemcy) w kategorii „Proza”. Autorka zbiorów opowiadań, powieści „Głośna cisza”, opowiadań przygodowych dla dzieci, powieści biograficznych. W roku 2014, z książką „Zając w dzieciństwie nie jest tchórzem”, brała udział w Międzynarodowych Targach książki w Lipsku (Niemcy), w roku 2016 jako przedstawicielka wydawnictwa Ridero brała udział w II edycji Międzynarodowego Festiwalu „Plac Czerwony”, prezentując książkę „Głośna cisza”. W roku 2017 – uczęstniczka Międzynarodowych Targów Książki w Moskwie.

 

Ridero: Twoja książka, „Głośna cisza”, jest przejmującą, ale i zabawną opowieścią matki, która opisuje swoje zmagania z spektrum autyzmu, które tyczy Twojego syna. Czy pisanie książki było dla Ciebie formą terapii?

Anna Wysłouch: Bardzo mi się spodobało to pytanie, jeszcze nikt mnie o to nie pytał. Zastanowiłam się – rzeczywiście, dokładnie tak to było. To była pewnego rodzaju terapia, satysfakcja po tych latach wałki i poniżenia, które oczywiście nie najlepiej odbiły się na moim stanie nerwowym. Opisując krok po kroku nasze życie, jakby przeżywałam to wszystko od nowa, ale już z pozycji człoweika, który przezszedł przez wszystkie „kręgi piekła”. Byłam w stanie poparzeć na moje przeżycia z dystansem i zaakceptować życie takim jakie jest. W końcu zaakceptowałam wszystko, co się z nami wydarzyło i zrozumiałam, że przez te lata nie potrafiłam pogodzić się z tym, że mój syn nie jest taki, jak inni. Opisując zaś tę historię, nagle zrozumiałam – tak to jest. I poczułam ulgę. Prawdopodobnie dlatego, że nie opisywałam wszystkiego co się z nami wydarzyło krok po kroku, jak w poradniku, chociaż na początku planowałam napisać właśnie poradnik. Natomiast nie zawiera ona nawet 10% tego, co działo się w rzeczywistości, i pisząc tę książkę, zrozumiałam, że opisywanie całej historii nie jest potrzebne. To, co opisałam i co oferuję swoim czytelnikom, już dało mi ulgę i pozbawiło mnie poczucia winy, które sama na siebie wzięłam.

Ridero: Przetłumaczyłaś swoją publikację na język polski – czego spodziewasz się po polskim czytelniku? Czy sądzisz, że odbiór książki może być inny?

Anna Wysłouch: Tak, wydaje mi się, że w dzisiejszej Rosji, nawet mimo tego, że problem traktowania dzieci z niepłnosprawnością przykuwa dużo uwagi, temat ten jeszcze nie znajduje się na takim poziomie dyskusji publicznej jak na Zachodzie, mianowicie w Europie i Polsce. Podczas pisania książki przeczytałam dużo literatury specjalistycznej, również takiej, którą pisały matki takich dzieci. Wszystkie te książki zostały przetłumaczone na rosyjski, najczęściej z angielskiego, ponieważ nie było jeszcze podobnej książki napisanej w języku rosyjskim. W Rosji nie przyjęło się, by tak szczerze opowiadać swoją prywatną historię, tym bardziej, jeśli jest ona związana z jakimikolwiek problemami. Na rynku wydawniczym jest dość mało przypadków, kiedy taka książka odniosłaby sukces. Jestem również zdania, że współczesny czytelnik z krajów Zachodu będzie zainteresowany życiem w tej Rosji, o której nie ma pojęcia. Im więcej będziemy o sobie wiedzieć, tym lepiej będziemy się rozumieć nawzajem, a to jest bardzo ważne.

Ridero: Jaką najtrudniejszą przeszkodę musiałaś pokonać jako pisarka?

Anna Wysłouch: Podczas jednego ze spotkań autorskich powiedziałam: „Mam krwawiące serce. Maczałam pióro we własnej krwi i pisałam”. To jest oczywiście metafora literacka, ale jeśli zastanowić się, nie jest ona tak daleka od prawdy. Proces pisania nie był łatwy, miałam przed sobą trudne zadanie – nie pogrążać w szczególach, nie przejść do narzekań i zarzutów, tylko opowiedzieć ludziom o problemach dzieci i dorosłych dotkniętych autyzmem, opowiedzieć, przede wszystkim, o wyzwaniach związanych z edukacją takich dzieci, ponieważ większość z nich przy odpowiednim podejściu potrafi osiągnąć taki sam sukces jak „normalne” dziecko. Potrafią studiować na uczelniach wyższych i pracować. Innymi słowy, takie osoby mogą (i muszą!) zostać pełnowartościowymi członkami społeczeństwa. Myślę, że mi się udało. „Pani dała nam nadzieję” – napisała do mnie jedna z czytelniczek.

Informacja o książce.

Książkę kupisz tutaj.