Książkę tą poleciła mi dobra znajoma, z którą miałam kiedyś przyjemność współpracować przy tworzeniu jednego z krakowskich portali kulturalnych. A że w ostatnim czasie czułam spory książkowy niedosyt, z miejsca dałam się przekonać, by zabrać się za te prawie czterysta stron literatury, które najprościej będzie nazwać gatunkiem fantasy.
Co ciekawe, spodziewałam się dostać debiutancką powieść młodej, nikomu jeszcze nieznanej pisarki. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy po krótkich poszukiwaniach w Internecie okazało się, że pani Magdalena Dziedzic ma na swoim koncie już dwie powieści. Z czego jej pierwsza książka cieszy się niemałym powodzeniem na takich portalach jak Lubimy Czytać. Serce rośnie widząc jak młodzi pisarze debiutują na polskim, wcale niełatwym do wybicia się rynku literackim.
Teraz do sedna. Jak już wspomniałam na początku, gatunek uprawiany przez Panią Magdalenę najbardziej kojarzy mi się ze fantasy. Nie mam niestety zbyt dużego doświadczenia w tej materii, nie mniej karmiona w dzieciństwie przez rodziców cytatami z książek braci Strugacckich czy Tolkiena, coś tam jednak na ten temat wiem. Gdy czytam we wstępie, że w książce tej będę miała do czynienia z odległą krainą, zamieszkałą przez nadludzi posiadających super moce przejawiające się w sile, inteligencji czy iluzji, to wiem, że dzięki tym czterystu stronom przeniosę się w świat o jakim nie śniło się nawet filozofom. Świat od A do Z stworzony w czyjejś głowie. A kto z nas nie chciałby chociaż raz zajrzeć drugiemu człowiekowi w umysł? I tak, zaopatrzona w filiżankę gorącej i czarnej jak smoła kawy oraz paczkę orzeszków w karmelu do przegryzania, zabrałam się za czytanie Scarlett, drugiej już książki autorstwa Magdaleny Dziedzic.
Akcja powieści toczy się w miłej dla oka i ucha krainie o nazwie Millenia. Wyglądem i zabudową przypomina ona czasy starożytne, ale – jak zapewnia nas autorka – znajdzie się tu też miejsce dla współczesnej awangardy architektów. Po drogach Millenii wciąż jeszcze jeżdżą rydwany, a w świątyniach panuje wielobóstwo. Nad Millenią czuwa i rządzi nieprzerwanie od ponad dwustu tysięcy lat dynastia Tomów, która zapisała się na kartach historii wprowadzeniem monarchii konstytucyjnej.
Do Milleni trafiamy w momencie, w którym rządzi nią król Izyros. On to jako pierwszy wraz z żoną Mitis odszedł od zwyczajowego „pozbywania się” zbyt dużej ilości pretendentów do tronu, dzięki czemu para ta w dalszym ciągu posiada czwórkę potomstwa, co jest dość niespotykane jak na Millenię. Najstarszym z rodzeństwa jest Enaret. To przystojny, mądry i powszechnie uważany za sprawiedliwego trzystusześćdziesięciolatek. Jego mocą jest pirokineza. Drugą po nim jest Morifia, licząca zaledwie trzysta dwadzieścia cztery lata, odważna i niezależna kobieta. Wojowniczka, która potrafi kontrolować naturę. Trzecim, ale nie ostatnim w kolejce do tronu, jest Fortis – zwany też super żołnierzem, mimo młodego jak na Millenię wieku, bowiem ma raptem trzysta lat. No i najmłodszy Osesek, który liczy sobie zaledwie dwieście siedemdziesiąt sześć lat i który z tego powodu traktowany jest z pobłażaniem przez resztę rodzeństwa i rodzinę.
Nie zdradzę wam co dzieje się dalej, ale czytając Scarlett nie raz miałam wrażenie, że historia rodu Tomów ma w sobie coś z historii królów Francji. I to napięcie, które autorka buduje wręcz genialnie, i które narasta wraz kolejną przeczytaną stroną sprawia, że prawie czterysta stron mija jak z bicza trzasnął. Dobry materiał na kolejną część.
Reasumując: Scarlett to książka od której ciężko będzie się wam oderwać, dlatego kawę najlepiej zaparzyć sobie w termosie, a orzeszki kupić w większej paczce. Czyta się ja szybko, łatwo i przyjemnie. To książka sam raz na zbliżające się długie jesienne wieczory, która zachwyci nie jednego miłośnika fatnasy. Gorąco polecam!
Autor recenzji: Karolina Chłoń
Tytuł: „Scarlett”
Autor: Magdalena Dziedzic
Data premiery: lipiec 2017
Wydawnictwo: Ridero