3 pytania do… Dariusza Szczęsnego

Czy lubicie książki podróżnicze? Dzisiaj mamy dla Was specjalny wywiad z Dariuszem Szczęsnym i w tym samym momencie zapraszamy Was na spotkanie autorskie, które odbędzie się w niedzielę, o godzinie 12:00, na stoisku Ridero (w ramach krakowskich Targów Książki).

Dariusz Szczęsny, rocznik 1977, urodzony w Sierpcu. Geograf, pilot wycieczek, organizator wypraw na wschód, amator fotograf i pisarz. Pracował w USA, Rosji, Anglii. Obecnie związany z Krakowem. „Przeznaczenie” to literacki debiut. Książka jest owocem podróży autora na Wschód, osobistych przeżyć i refleksji.

Ridero: Twoja książka jest relacją z podróży. Czy mógłbyś opisać tę wyprawę?

Dariusz Szczęsny: „Przeznaczenie” to kompilacja kilkunastu etapów podróży, tworzących jedną wyprawę. Każdy rozdział jest osobną historią, w której pojawiają się między innymi Cyganie, szaman, baszkirski lutnik, pustelnik, a dokładniej starzec. Wszystkie spotkania prowadzą do zaskakującego zakończenia. Łączą się ze sobą, są jak puzzle, których obraz odsłania się czytelnikowi w ostatnim rozdziale.

Ridero: Teraz wielu podróżników zamiast książek kręci vlogi, publikuje w mediach społecznościowych. Dlaczego wybrałeś taką formę wypowiedzi?

Dariusz Szczęsny: Pewne grono moich znajomych twierdzi, że vlog jest czymś bardzo ulotnym. Mimo postępującego rozwoju techniki kupują (również) tradycyjnie wydane książki, by móc do nich wrócić w każdej chwili, zatrzymać się nad tekstem, zastanowić. To podobnie jak z płytą gramofonową, która dziś przeżywa swój renesans. Technika idzie do przodu, kolejne nośniki informacji schodzą na margines, ale zawsze będzie grupa ludzi wybierających tradycyjną formę zapisu.

Ridero: Co najbardziej zaskoczyło Cię w podróży?

Dariusz Szczęsny: Bardzo miłą niespodzianką byli spotykani w czasie podróży ludzie, którzy zarażali swym optymizmem i oryginalnością. Zdecydowanie najbardziej zaskoczył mnie finał wyprawy, którego absolutnie się nie spodziewałem. Pozostawmy to jednak dla Czytelnika w formie niedopowiedzianej, by nie popsuć zabawy i zostawić pewną nutę tajemniczości.

„Przeznaczenie” – autor zabiera nas w trwającą ponad rok podróż, w której czytelnik nie jest tylko biernym obserwatorem. Załączone fotografie z odwiedzanych miejsc oraz opisy wydarzeń rodzą pytania i budzą refleksje, dotyczące własnego powołania. Wyruszając na Wschód bez żadnego, wielkiego planu podróży, pełen zaufania w ślepy los, całkowicie oddał się w jego ręce, wybierając kolejne miejsca za pomocą intuicji i subtelnych wskazówek, darowanych mu przez sploty okoliczności czy innych ludzi.  W swym codziennym wędrowaniu autor miał okazję spotkać całą gromadkę wielobarwnych postaci od szamana, cygana, ojca bazylianina, po starca czy tajemniczą piękność. Ich przemyślenia, opowieści o życiu codziennym udowadniają czytelnikom, że wędrówka za własnym przeznaczeniem, to nie tylko podróż do miejsc będących jedynie geograficznymi punktami na mapie świata, ale i przestrzeń jaką możemy odnaleźć w drugim człowieku. Każdy rozdział autor zaczyna tym samy pytaniem  – jak odkryć swoją drogę – za każdym razem odpowiadając na nie w zupełnie inny sposób. Nie planuj zbyt wiele, reaguj spontanicznie, słuchaj innych – te i inne odpowiedzi znajdują swoje praktyczne rozwinięcie w rozdziałach. „Przeznaczenie” to opowieść o poszukiwaniu własnej drogi, w której czytelnik otwiera umysł na nowe wnioski i odkrycia. Finał książki zaskakuje, ale jednocześnie ukazuje, że wszystko w życiu dzieje się „po coś”.

Książkę kupisz tutaj.

3 pytania do… Krzysztofa Krasa

Wśród wielu pozycji, poświęconej duchowemu rozwojowi, polecamy Wam „Trwanie w niebycie” Krzysztofa Krasa. Jego książkę będziecie mogli kupić na stoisku Ridero w trakcie krakowskich Targów Książki, a dziś zapraszamy Was do lektury wywiadu z autorem!

Krzysztof Kras jest zwykłym człowiekiem, którego marzenia porywają do nieustannego działania i inspirowania innych ku aktywnemu i radosnemu życiu. Trener, inspirator, ceniony mówca, doradca wielu firm, animator i twórca niezwykłych przedsięwzięć, realizuje się we współpracy z wyjątkowymi ludźmi. Drogę do mądrości wyznaczyły mu własne ścieżki poszukiwań, poprzez doświadczanie i nieformalne studiowanie wielu dziedzin życia. Motto życiowe: „Aby coś się mogło stać, to coś się musi dziać”.

Ridero: Opierasz swoją książkę na zmianach, które zaszły w Twoim życiu. Czy mógłbyś o nich opowiedzieć?

Krzysztof Kras: Tak, książka jest w pewnym sensie autobiografią, bo bardzo niewiele jest w niej wątków, które nie dotyczyłyby mnie lub tego, co się wydarzyło w moim życiu obecnym,   lub przeszłych. Zmiany w moim życiu zaszły w momencie, gdy nie radziłem sobie z uzupełnieniem energii życiowej po kolejnym szkoleniu lub innym wydarzeniu biznesowym. Zauważyłem, że wielu ludzi odbiera mi tę energię i to powoduje spadek mojej jakości życia. W poszukiwaniu rozwiązania trafiłem na koncepcję Integracji Oddechem. Postanowiłem zagłębić się w to, szczególnie po przeczytaniu książki Colina Sisson, „Podróż w głąb siebie”. Od tamtego czasu, czyli od kilkunastu lat, nieustannie tak podróżuję. Jest to trudna, ale fascynująca podróż. W swojej książce przedstawiam wiele odkryć z tej podróży. Jest ona bardzo osobista, wręcz intymna. Sposób napisania tej książki ( jednym ciągiem w kilka dni) sugeruje mi, że raczej jej głównym adresatem byłem ja sam. Tekst leżał sobie spokojnie w szufladzie przez około 2 lata i nie zamierzałem wydawać jej w formie klasycznej ksiażki. Pomysł był zupełnie inny. Jednak życie zdecydowało inaczej. Impulsem do jej wydania były dwa zdarzenia: koniecznie chciałem wydać książkę mojej Mamusi pt. „Bombowe Życie” i pracując nad tym, przypomniałem sobie o swojej książce. Po drugie, jak trafiłem na wydawnictwo Ridero zobaczyłem jak prosto, tanio i szybko można wydać książkę papierową, to pomyślałem, że wydrukuje sobie z 50 sztuk ( tak przy okazji) i będę mógł je rozdawać przyjaciołom, rodzinie, znajomym. Nie myślałem, że ta historia może być interesująca dla czytelników spoza tego grona. I nadal nie wiem, czy jest interesująca, czy daje ludziom jakieś wartości. Jednak po upublicznieniu, książka już żyje własnym  życiem i to jest ok. W moim życiu zaszły ogromne zmiany, również w trakcie kilkukrotnego, uważnego przeczytania „Trwania w Niebycie”. Nie wiem, czy to, co tam jest napisane, jest prawdą. Nikt w swoim ziemskim życiu nie wie, co dzieje się po śmierci. Jednak lubię pytanie: „co by było gdyby?” Co by było, gdyby to było Prawda, moja prawda? Odpowiedziałem sobie, że podoba mi się taka Prawda o życiu, śmierci, taka koncepcja Gry w Radosne Życie. No i… staram się żyć tak, jakby moja prawda była Prawdą. Bardzo mi to pomaga w życiu, stało się ono prostsze, ciekawsze i bardziej radosne. Bawię się tą Grą w Życie. Co wcale nie oznacza, że nie mam kłopotów, trudności, traumatycznych doświadczeń i wielu wyzwań. Chodzi o to, aby w obliczu tych trudnych chwil przypominać sobie: po co tu jestem na Ziemi, kim w istocie jestem i jakie znaczenie ma każda sytuacja, każda emocja i uczucie, które kreują te zdarzenia, nawet najbardziej bolesne? Szczególnie pomogło mi to w okresie 2,5 letniej choroby i odejścia do Niebytu najpierw mojego Tatusia, a niedawno mojej Mamusi. To było niezwykłe doświadczenie, bardzo bolesne i piękne równocześnie.

Ridero: Czy miałeś wizję tekstu, zanim zasiadłeś do pisania?

Krzysztof Kras: Nie, nie miałem wizji tekstu, żadnej koncepcji, planu czy konspektu. Chciałem tylko napisać jakieś opowiadanie, takie z dialogami, jakąś akcją, aby lepiej się czytało.Miałem tylko jedno założenie: tekst ma być formą podzielenia się swoimi osobistymi doświadczeniami i wiedzą. Ta wiedza ma być „przemycana” w tej opowieści, bez zbytniego wchodzenia w szczegóły. Tylko tyle. Pojechałem do hotelu „MAX” w Jarnołtówku, aby coś zacząć… nie myślałem, że w 6 dni napiszę całą książkę. Gdy napełniłem atramentem swoje pióro, powiedziałem sobie: „no to zaczynamy” i… pisałem każdego dnia, nie wiedząc, jak akcja się potoczy dalej. To było bardzo ciekawe dla dla mnie samego, czasami nie mogłem się doczekać, co wyjdzie spod mojego pióra. Na miejscu nie przeczytałem rękopisu (147 str. A4). Zrobiłem, to dopiero w domu, wiele dni później. Byłem zaskoczony tym, co napisałem, w wielu fragmentach sam ze sobą się nie zgadzałem i miałem ochotę poprawiać, modyfikować itp. Nie zrobiłem tego, merytorycznie nic nie poprawiłem, nic nie dopisałem, niczego nie skróciłem (a miałem wielką ochotę). Poczułem, że skoro tak napisałem tę książkę (czy aby na pewno ja?), to nie mam nic zmieniać i już. W ten sposób czytelnicy mają oryginalny zapis, tylko poprawiony gramatycznie i stylistycznie (a i tutaj Jadzia zachowała dużą wstrzemięźliwość, za co jestem jej bardzo wdzięczny). Książka oddaje jakim jestem człowiekiem, jaki mam styl pisania i mówienia. Jednak to nie jest książka o mnie. Moje historie są tylko pretekstem do zainspirowania czytelnika do zastanowienia się (i to bardzo głębokiego) nad jego własną koncepcją życia i śmierci. Można się nie zgadzać z tezami lub koncepcjami zawartymi w książce – nawet zachęcam do tego. Tylko warto pamiętać o pytaniach: jeśli nie to – to co; jeśli nie tak – to jak? Mam już pierwsze sygnały od czytelników, że tak się dzieje i to mnie bardzo cieszy. Najważniejsze są refleksje czytelników i ich dojście do swojej Prawdy. A potem życie w zgodzie ze swoją Prawdą oraz jednoczesne szanowanie innych poglądów, innej wizji świata, innej koncepcji na życie i śmierć… Czy śmierć w ogóle istnieje?!

Ridero: Jaką wskazówkę mógłbyś przekazać osobie, szukającej sensu życia?

Krzysztof Kras: Mogę tylko dodać, że nie ma na to jednej rady lub recepty. Tajemnica życia polega również na tym, że każdy ma własną, niepowtarzalną ścieżkę dochodzenia do sensu życia. Odkrycie swojego sensu życia daje dużą ulgę i jest bramą do Radosnego Życia. A codzienne odczuwanie Radości jest źródłem Miłości, która jest wszystkim. W książce podzieliłem się swoją drogą do odnajdywania Radości i moimi metodami poszukiwania sensu życia. Ta ścieżka nie musi się sprawdzić w wypadku innych. Moja droga trwa. Życie mnie zaskakuje i stawia kolejne wyzwania. To jest jak z dochodzeniem do horyzontu, jak się już dojdzie, okazuje się, że on leży gdzieś indziej. Kiedyś napisałem taką piosenkę: „Bo zawsze gdy osiągniesz szczyt i myślisz, że to szczęście Twe, gdy spojrzysz w bok okaże się, że inny już piękniejszy jest… że to Twój Cel”.  Lubię zdobywać szczyty, te rzeczywiste i te metaforyczne. To trudne, ale gdy się jest już na szczycie, to serce przepełnia czysta Radość. A potem – spojrzenie w bok i… mam już nowy szczyt, potem kolejny. Liczę na to, że te moje wędrówki będą trwały przynajmniej do 140 roku życia, bo tyle jeszcze jest do zobaczenia, tylu ludzi do poznania, tyle doświadczeń do „posmakowania”. Kocham życie na Ziemi, która jest perfekcyjna do zdobywania doświadczeń o tak wielu barwach, smakach, kolorach. Życzę każdemu człowiekowi Radosnego Życia! A Ciebie czytelniku zachęcam do podróży do głębi siebie i odkrycia swojej Mocy. Bo każdy ją ma – tego jestem pewien.

„Trwanie w niebycie” – bohater tego opowiadania po swojej śmierci trafia do Niebytu, gdzie ku jego zaskoczeniu „życie” trwa nadal. Spotyka tam swojego opiekuna duchowego i postacie nierzeczywiste, które pomagają mu w analizie poprzedniego życia oraz przygotowaniu się do ponownych narodzin. Odwiedza niezwykłe miejsca, doświadcza wyjątkowych uczuć i innych form swojego jestestwa. Poznaje fragmenty swojego przyszłego życia i wybiera pewne opcje z katalogu przygotowanego specjalnie dla niego.

Książkę kupisz tutaj.

3 pytania do… Marty Kielczyk

Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie rozpoczynają się już w ten czwartek. W sobotę 28.10, o godzinie 13.00, odbędzie się spotkanie z dziennikarką telewizyjną i pisarką – Martą Kielczyk. Dowiemy się, jak uniknąć wpadek językowych, a dziś zapraszamy do lektury wywiadu.

Marta Kielczyk – dziennikarka radiowo-telewizyjna, od osiemnastu lat prowadząca „Panoramę” w TVP2, od niedawna „Magazyn Ekspresu Reporterów”, także w Dwójce. Laureatka konkursu „Mistrz Mowy Polskiej”. Członek Zespołu Języka Mediów w Radzie Języka Polskiego przy Polskiej Akademii Nauk.

Ridero: Popełnianie błędów w przestrzeni publicznej wywołuje wiele emocji. Dlaczego postanowiłaś napisać książkę na ten temat?

Marta Kielczyk: Bo nic tak człowieka nie bawi, jak wpadki innych. Też mam taką słabość. Ale i zdolność do śmiania się z siebie, a zdarzyło mi się powiedzieć kiedyś przed mikrofonem radiowym: „Polska, Litwa i Czecha”. Do dziś wspominamy słynne wpadki słynnych radiowców jak „Organizacja Wyzwolenia Plasteliny”. Wyrosłam w gronie radiowców, a ci nieustająco rozmawiają o poprawności. Porozumiewają się bez słów, gdy słyszą jak siedzący przed nimi gość w drogim garniturze i na wysokim stanowisku pogrąża się „edycją pielgrzymki” czy też wymową: „prytety” zamiast „priorytety” . Nie ma finansisty, który nie „wyłoży się” na procencie – chodzi o odmianę tego słowa. Chciałam zatrzymać to, co zaraz może się ulotnić. Idzie tsunami języka bez zasad. Zanim zostaną już tylko zgliszcza, chciałam ocalić to, co warto. Nawet jeśli język potoczny dominuje w publicznym wypowiadaniu się w internecie, może być kompromitujący w oficjalnych sytuacjach. Moc przyzwyczajeń może być zgubna np. wtedy, gdy staramy się o pracę albo praca wymaga wypowiedzi na spotkaniu lub na scenie. Wtedy orientujemy się, że brakuje słów, bo te, których używamy każdego dnia, nadają się zawsze i wszędzie, tylko nie tu i teraz.

Ridero: W jaki sposób zbierałaś materiały do Twojej publikacji?

Marta Kielczyk: Przez lata opowiadałam znajomym słynne wpadki słynnych, aż w końcu postanowiłam zacząć je notować. Co usłyszałam kolejną czyjąś wpadkę, notowałam, a wystarczyło włączyć dowolny program – nie ma takiego bez błędów. Zawsze można na kogoś liczyć. Drugi etap, to żmudna praca podania dowodów językowych, powoływania się na mistrzów mowy i mistrzowskie publikacje.

Ridero: Jak na Twoją książkę reagują czytelnicy? Czy możesz powiedzieć, że niektóre rozdziały cieszą się szczególnym zainteresowaniem? Jeśli tak – które?

Marta Kielczyk: Przyznaję, że każdy ma swoje rejony, które są dla niego oczywiste, każdy coś odkrywa. Chyba najwięcej osób jest zaskoczonych uświadomieniem sobie, że cukier ma na opakowaniu napisane „wanilinowy” a nie „waniliowy” jak wszyscy myślą. Więcej osób po publikacji książki dzwoni teraz do mnie lub pisze, żeby się skonsultować, „czy tak się mówi, bo koleżanka aktorka upiera się na planie serialu, że mówi się bibliOteka, a u Ciebie było napisane, że jednak wymawiamy bibliotEka.” W takiej sytuacji potwierdzam, że nic się nie zmieniło. Podobnie jak mówimy: Pałac Kultury i NaUki, a nie NAuki. Za to: pisAliśmy, a nie pisalIśmy. Prawda, że od razu mądrzej to brzmi? Ale nie wszędzie trzeba tak „podkręcać”. Z „bynajmniej” rozprawił się dawno temu Wojciech Młynarski w słynnej piosence, a i tak to słowo mylone jest z „przynajmniej”. Ja tak mogę jeszcze długo. Dowody w książce.

#WPADKI @grzechy językowe w mediach” – ta książka przyda się nie tylko dziennikarzom i osobom publicznym, ale każdemu, komu zależy na poznaniu zasad poprawności językowej. To zbiór anegdot redakcyjnych o najczęściej popełnianych błędach w mowie, wpadek polityków i biznesmenów. Dlaczego nie mamy problemu z odmianą nazwiska Tadeusza Kościuszki, a z nazwiskami: Ziobro lub Poroszenko już tak? Dlaczego niektórzy uparcie wysyłają „maila” i „SMS-a”? Kiedy mundial to mundial? Jak wymawiamy „boeing”, jak akcentujemy „muzeum”? I dlaczego lepiej, żeby wiatr był tylko jeden. To także cała prawda o słynnym już „wziąć” i osławionym „wziąść”. Zasady językowe, żeby nie powiedzieć „mapa drogowa”. Inaczej mówiąc: „must have”!

Książkę kupisz tutaj.

3 pytania do… Czesławy Drałus

Dzisiaj przychodzimy do Was z trudnym wywiadem z Czesławą Drałus, autorką książki „Dzieci psychiatryka”. Jej książkę będziecie mogli zakupić na krakowskich Targach Książki.

Wychowała się w małym miasteczku blisko Wrocławia – w Brzegu Dolnym. We Wrocławiu ukończyła Medyczne Studium Zawodowe i zdobyła zawód pielęgniarki. Pracowała w zawodzie, ale stale poszukiwała nowych możliwości. Miała krótki incydent pracy w lokalnej gazecie, prowadziła własną działalność (prowadzenie pubu, praca handlowca i wiele innych zajęć). Wszystko po to, by odejść od zawodu. Los jednak pokierował ją do pracy w szpitalu psychiatrycznym z dziećmi. I właśnie w tym miejscu poczuła, że robi to, co powinna. To w tym miejscu poczuła się naprawdę potrzebna. To babcia zaszczepiła u niej miłość do książek. Jej motto brzmiało: „Nawet najnudniejsza książka zasługuje na przeczytanie jej do końca”.

Ridero: Do kogo kierujesz swoją powieść?
Czesława Drałus: Moja książka opowiada o przeżyciach, traumach, zawiłych losach dzieci, które krętą drogą trafiły do szpitala psychiatrycznego i oddziału, w którym pracowałam. Przebywające w nim dzieci kierował do oddziału sąd dla nieletnich. Jaką drogę przebyły pogubione dzieci, by znaleźć się w oddziale o wzmożonym zabezpieczeniu, a nie na przykład w poprawczaku? To o czym opowiadały, mroziło krew w żyłach nawet doświadczonym pracownikom. Motywem przewodnim jest pamiętnik Natalii, z którego dowiadujemy się, że można stworzyć dziecku piekło na ziemi.
Książka przeznaczona jest dla osób pełnoletnich, a wybrane fragmenty są do przeczytania przez dzieci, ale pod kontrolą dorosłych. Głównym adresatem są rodzice, opiekunowie oraz osoby, które w przyszłości pragną zostać roztropnymi rodzicami, wychowawcami. Wykorzystane w książce przykłady nie są charakterystyczne tylko dla szpitala psychiatrycznego, ale dla wszelkich jednostek wychowawczych, resocjalizacyjnych dla tak zwanej trudnej młodzieży. Dla osób, które mają zbyt mało czasu na wychowanie
swoich pociech. Ostrzeżeniem, by ich działania nie zaowocowały zerwaniem więzi rodzinnych, później utratą kontroli w sytuacjach, gdzie nie jesteśmy w stanie lub nie potrafimy pomóc własnemu dziecku. Również dla tych, którzy mimo troski i miłości tracą kontrolę, nie zdając sobie sprawy na jakie próby narażony jest młody człowiek w dzisiejszych czasach. Dla każdego, który pragnie być czujny, pragmatyczny, by oszczędzić dzieciom i sobie trudnych doświadczeń.

Ridero: Dlaczego podjąłeś się tak trudnej tematyki jak choroby psychiczne dzieci?
Czesława Drałus: Dopiero w latach dziewięćdziesiątych zaburzenia emocji i zachowania uznano za jednostkę chorobową i zaczęto leczyć ją jako zaburzenie psychiczne. Tak naprawdę choroby psychiczne u dzieci diagnozuje się stosunkowo rzadko i ich spektrum jest wąskie. W przewadze natomiast jest wcześniej wymieniona jednostka zaburzeń emocji i zachowania, która odpowiednio leczona i prowadzona nie pozostawia śladu w późniejszym życiu. W moim oddziale dzieci przebywały do pełnoletności. Naszym zadaniem było tak pomagać młodemu
człowiekowi, aby ten po wyjściu ze szpitala wrócił jako pełnowartościowy członek społeczeństwa. Dzieci te tylko po części znalazły się w takim miejscu ze swojej winy. Bywało, że kradły, bo musiały przeżyć. Okaleczały się, bo zamieniały ból psychiczny na ból fizyczny. Prostytuowały się, bo były zmuszane przez rodziców. Brały narkotyki, piły alkohol, bo szukały chwil ukojenia, który zaprowadził je do uzależnienia. Czy przez to należało je przekreślać, odrzucić? Nie, należało naprawiać błędy innych dorosłych i pomóc im zrozumieć, że istnieje inna droga i są ludzie, którym zależy na nich mimo ich niedoskonałości. Moją rolą i całego zespołu było odbudowywanie zaufania, wskazanie jak sobie radzić bez używek, uczyć je zwykłego życia. Kiedy cała praca włożona podczas pobytu dziecka w oddziale przyniosła efekty, to była cała esencja i radość, że zrobiono coś naprawdę pożytecznego.

Ridero: Jaki element pracy nad książką był dla Ciebie najtrudniejszy?

Czesława Drałus: Najtrudniejsze dla mnie było przeczytanie pamiętnika Natalii. Nie byłam wstanie przebrnąć przez pierwsze kartki. Czytałam i odstawiałam, znów wracałam. Dla osób wrażliwych nie był to łatwy materiał. Ale Natalia powierzyła mi go, bo chciała wykrzyczeć swoją krzywdę, bo jako dorosła już kobieta zrozumiała, że została okradziona z dzieciństwa, że nigdy nie poradzi sobie z przeżytą traumą. Czułam się bezradna, że nie mogę jej pomóc bardziej, że będzie musiała się zmierzyć z życiem nie mając prawidłowych wzorców. Czekałam nawet kilka miesięcy, by dopisać szczęśliwe zakończenie jej historii. Nie ma szczęśliwego zakończenia i to w dalszym ciągu jest dla mnie trudne.

Książka ,,Dzieci psychiatryka” to autentyczne relacje skrzywdzonych dzieci.  Były bite, gwałcone, poniżane, głodne i poniewierane. Szukały pocieszenia w używkach, niejednokrotnie łamiąc prawo i staczając się w swojej demoralizacji po równi pochyłej. Aby mogły wrócić do społeczeństwa i być ponownie pełnowartościowym obywatelami, trafiły do szpitala psychiatrycznego – oddziału o wzmożonym zabezpieczeniu. Pracujący w nim ludzie, obowiązujący regulamin, nadzieja, czasami bezradność oraz upływający czas stanowiły rzeczywistość pogubionych dzieci. Przez całą książkę przewija się wątek Natalii – dziewczyny, która swój upadek moralny przypisuje najbliższym.

Książkę kupisz tutaj.

„Scarlett” Magdaleny Dziedzic [RECENZJA]

Książkę tą poleciła mi dobra znajoma, z którą miałam kiedyś przyjemność współpracować przy tworzeniu jednego z krakowskich portali kulturalnych. A że w ostatnim czasie czułam spory książkowy niedosyt, z miejsca dałam się przekonać, by zabrać się za te prawie czterysta stron literatury, które najprościej będzie nazwać gatunkiem fantasy.

Co ciekawe, spodziewałam się dostać debiutancką powieść młodej, nikomu jeszcze nieznanej pisarki. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy po krótkich poszukiwaniach w Internecie okazało się, że pani Magdalena Dziedzic ma na swoim koncie już dwie powieści. Z czego jej pierwsza książka cieszy się niemałym powodzeniem na takich portalach jak Lubimy Czytać. Serce rośnie widząc jak młodzi pisarze debiutują na polskim, wcale niełatwym do wybicia się rynku literackim.

Teraz do sedna. Jak już wspomniałam na początku, gatunek uprawiany przez Panią Magdalenę najbardziej kojarzy mi się ze fantasy. Nie mam niestety zbyt dużego doświadczenia w tej materii, nie mniej karmiona w dzieciństwie przez rodziców cytatami z książek braci Strugacckich czy Tolkiena, coś tam jednak na ten temat wiem. Gdy czytam we wstępie, że w książce tej będę miała do czynienia z odległą krainą, zamieszkałą przez nadludzi posiadających super moce przejawiające się w sile, inteligencji czy iluzji, to wiem, że dzięki tym czterystu stronom przeniosę się w świat o jakim nie śniło się nawet filozofom. Świat od A do Z stworzony w czyjejś głowie. A kto z nas nie chciałby chociaż raz zajrzeć drugiemu człowiekowi w umysł? I tak, zaopatrzona w filiżankę gorącej i czarnej jak smoła kawy oraz paczkę orzeszków w karmelu do przegryzania, zabrałam się za czytanie Scarlett, drugiej już książki autorstwa Magdaleny Dziedzic.

Akcja powieści toczy się w miłej dla oka i ucha krainie o nazwie Millenia. Wyglądem i zabudową przypomina ona czasy starożytne, ale – jak zapewnia nas autorka – znajdzie się tu też miejsce dla współczesnej awangardy architektów. Po drogach Millenii wciąż jeszcze jeżdżą rydwany, a w świątyniach panuje wielobóstwo. Nad Millenią czuwa i rządzi nieprzerwanie od ponad dwustu tysięcy lat dynastia Tomów, która zapisała się na kartach historii wprowadzeniem monarchii konstytucyjnej.

Do Milleni trafiamy w momencie, w którym rządzi nią król Izyros. On to jako pierwszy wraz z żoną Mitis odszedł od zwyczajowego „pozbywania się” zbyt dużej ilości pretendentów do tronu, dzięki czemu para ta w dalszym ciągu posiada czwórkę potomstwa, co jest dość niespotykane jak na Millenię. Najstarszym z rodzeństwa jest Enaret. To przystojny, mądry i powszechnie uważany za sprawiedliwego trzystusześćdziesięciolatek. Jego mocą jest pirokineza. Drugą po nim jest Morifia, licząca zaledwie trzysta dwadzieścia cztery lata, odważna i niezależna kobieta. Wojowniczka, która potrafi kontrolować naturę. Trzecim, ale nie ostatnim w kolejce do tronu, jest Fortis – zwany też super żołnierzem, mimo młodego jak na Millenię wieku, bowiem ma raptem trzysta lat. No i najmłodszy Osesek, który liczy sobie zaledwie dwieście siedemdziesiąt sześć lat i który z tego powodu traktowany jest z pobłażaniem przez resztę rodzeństwa i rodzinę.

Nie zdradzę wam co dzieje się dalej, ale czytając Scarlett nie raz miałam wrażenie, że historia rodu Tomów ma w sobie coś z historii królów Francji. I to napięcie, które autorka buduje wręcz genialnie, i które narasta wraz kolejną przeczytaną stroną sprawia, że prawie czterysta stron mija jak z bicza trzasnął. Dobry materiał na kolejną część.

Reasumując: Scarlett to książka od której ciężko będzie się wam oderwać, dlatego kawę najlepiej zaparzyć sobie w termosie, a orzeszki kupić w większej paczce. Czyta się ja szybko, łatwo i przyjemnie. To książka sam raz na zbliżające się długie jesienne wieczory, która zachwyci nie jednego miłośnika fatnasy. Gorąco polecam!

Autor recenzji: Karolina Chłoń

Tytuł: „Scarlett”

Autor:  Magdalena Dziedzic

Data premiery: lipiec 2017

Wydawnictwo: Ridero

Książkę możesz kupić tutaj

3 pytania do… Olki Abaczurowskiej

Na Targach Książki w Krakowie fani dobrej literatury obyczajowej z elementami thilleru również znajdą coś dla siebie. Zapraszamy Was do rozmowy z Olką Abaczurowską, autorką książki „Gdzie jest Ewa?”.

Pisze odkąd poznała litery. Wiersze, opowiadania, książki… Pisze o tym, co niedostrzeżone, niewyrażone, odrzucone. W słowach szuka tego, co się zagubiło. Każdy z nas ma coś takiego niedokończonego, a autorka wierzy, że w opowiadanych historiach można dokończyć ludzkie losy. Poszukuje domknięcia emocji w słowach i stara się przy pomocy słów zaklinać rzeczywistość. Wszystko o czym pomyślimy z intencją może nam się ziścić.

Ridero: Wiele współczesnych thillerów opartych jest na wątku zaginięcie kobiety. Dlaczego zdecydowałaś się zmierzyć z tym literackim motywem?
Olka Abaczurowska: To trudne pytanie, dlatego że nie do końca mam kontrolę nad tym, co napiszę. Jakby te historie i słowa utkane były raczej z mojej podświadomości. Po prostu dzieje się tak, że w pewnym momencie mojego życia przychodzi do mnie historia i muszę ją opowiedzieć. Tym razem przyszła taka o kobiecie i jej mężczyznach, a zaczyna się akurat tak, że Ewa zaginęła.

Ridero: Czy mogłabyś uchylić rąbka tajemnicy i opowiedzieć, co spowodowało zniknięcie Ewy?
Olka Abaczurowska: Niestety problem zaginięcia Ewy czytelnik musi rozwiązać na swój własny sposób. Wszyscy jej szukają, ale najbardziej mąż i kochanek, którzy nie mogą pogodzić się z jej tajemniczym zniknięciem. W pytaniu, dlaczego zniknęła Ewa ukryta jest zagadka ludzkiego losu i stojące za nią pytania o sens tej naszej ziemskiej podróży.

Ridero: Co uważasz za wyznacznik dobrze napisanej powieści?
Olka Abaczurowska: Dobra powieść to taka, od której nie możesz się oderwać, która zapada w pamięć bo porusza jakieś Twoje ważne części. Najlepsza powieść to taka, o której się nie da się zapomnieć.

„Gdzie jest Ewa” – to książka o poszukiwaniu własnego losu. Historia o kobiecie, która szuka swojego miejsca na ziemi. I o mężczyznach, którzy dopiero po stracie ukochanej kobiety znaleźli odwagę do odkrywania siebie i swoich wartości. To opowieść o ludzkich słabościach i o sile. Jest zdrada, perwersyjny seks, wielka miłość, wieka strata. Jest o tchórzostwie i o odwadze. O emocjach, które rządzą naszym życiem.

3 pytania do… Stefanii Jagielnickiej

Dzisiaj mamy dla Was specjalny wywiad – z Stefanią Jagielnicką. Dziennikarką, autorką wielu publikacji, w tym wydanych przez Ridero. Zapraszamy!

Stefania Jagielnicka-Kamieniecka jest dziennikarką, poetką i powieściopisarką, absolwentką Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, zamieszkałą obecnie w Wiedniu. Wychowała się w Bytomiu. Po ukończeniu studiów prawniczych przeniosła się do Katowic, gdzie pracowała jako dziennikarka w „Dzienniku Zachodnim”, aż do powstania „Solidarności”. Po internowaniu wyemigrowała do USA, gdzie w Phoenix i Tucson (Arizona) wygłosiła szereg odczytów związanych z tematyką tego ruchu społecznego. W 1983 roku uzyskała honorowe dożywotnie członkostwo Arizona Press Club w Phoenix. Otrzymała je za „walkę o możność pisania prawdy”, jak uzasadniono. Podjęła ją już na parę lat przed powstaniem hasła: „Prasa kłamie”, zajmując się jako osoba bezpartyjna w „Dzienniku Zachodnim” w Katowicach publicystyką kulturalną oraz reportażem, szukając niestrudzenie tych rejonów, w których pisanie prawdy było możliwe, czym zyskała popularność u czytelników. Już w październiku 1980 roku jako pierwsza w Polsce wśród profesjonalnych dziennikarzy przeszła na etat do prasy „Solidarności”, gdzie początkowo redagowała wkładkę tego Związku w „Głosie Huty Katowice”, a gdy w kwietniu 1981 powstał tygodnik „Solidarność-Jastrzębie” zajęła w nim stanowisko kierowniczki działu związkowego, z którego po pewnym czasie zrezygnowała, aby zająć się wyłącznie publicystyką w tym tygodniku. Po przeniesieniu się ze Stanów do Niemiec pisała w dziennikach: „Neue Westfälische” w Minden, „Rhein-Neckar-Zeitung” w Heidelbergu i w piśmie Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech „Nasze Słowo”.  Pod koniec roku 2002 ukazał się jej tomik poezji, zatytułowany „Leichter als Atem” („Lżejsza niż oddech”), po czym reportaże pod tytułem „Wege zum Erfolg” („Drogi do sukcesu”) i „Wege zur Erfüllung” („Drogi do spełnienia”) oraz wspomnienia zatytułowane „Sprung über den Abgrund” („Skok nad przepaścią”). Wydano również jej książki napisane w języku polskim: dwie powieści – „Sen” i „Wielki Manipulator”, wspomnienia „Skok nad przepaścią” oraz dwa tomiki wierszy. Po przeniesieniu się do Wiednia zaczęła publikować książki na polskim rynku wydawniczym. Do tej pory ukazało się już dwadzieścia jej powieści. W roku 2012 zdobyła główną nagrodę w konkursie wydawnictwa „Astrum” na powieść za książkę „W żelaznym uścisku”. Zobacz stronę autorską.

 

Ridero: Masz ogromne doświadczenie wydawnicze – w Polsce ukazało się dwadzieścia Twoich powieści. Dlaczego zdecydowałaś się na wydanie książki z Ridero?

Stefania Jagielnicka: Wydawnictwo Ridero daje autorowi możliwość wydania książki o takiej treści i w takiej postaci, jaka mu najbardziej odpowiada, bez konieczności dostosowania się do gustów wydawnictw, które – chociaż nie istnieje cenzura – same ją sobie narzucają w postaci poprawności politycznej i dostosowywania się do nienajlepszych gustów czytelniczych w celu osiągnięcia jak największych zysków. Myślę, że nie do przecenienia w Ridero jest fakt nieliczenia się z tymi faktorami. Poza tym renomowane wydawnictwa nie wydają książek autorów mieszkających, podobnie jak ja, za granicą, zaś te niszowe, które to czynią, każą sobie słono za to płacić, co mnie upokarza, ponieważ całe życie zarabiałam pisaniem. W Ridero można wydać książkę za darmo, a jej jakość jest doskonała pod każdym względem, gdyż autorom mającym trudności wydawnictwo udziela profesjonalnej pomocy.

Ridero: Jak Twoim zdaniem zmieniała się literatura popularna i czytelnicy w Polsce przez ostatnie lata? Czy nasze gusta, według Ciebie, są takie same, czy jednak sięgamy już po inne książki?

Stefania Jagielnicka: W ostatnich latach zwiększyła się ilość czytających kobiet i młodzieży, natomiast mężczyźni, zarówno młodzi jak i starsi, rzadziej sięgają po książkę. Jeśli zaś idzie o gusta czytelnicze, to można zauważyć, że poważne obcowanie ze słowem zastępuje pusta rozrywka, lektura lekka, łatwa i przyjemna. Czytelnicy pragną ucieczki od rzeczywistości, rozrywki i wypoczynku. Stąd popularność kryminałów, fantastyki, science fiction, romansów, horrorów, a także erotyków. Można też zauważyć, że coraz więcej osób kupuje książki w formie elektronicznej, chociaż wciąż dominuje sprzedaż książek papierowych.

Ridero: Czy wśród stworzonych przez siebie bohaterek literackich masz swoją ulubienicę? Dlaczego?

Stefania Jagielnicka: Wśród bohaterów moich powieści mam ulubieńca. Jest nim Tadeusz z „Zaślepionej”, którą właśnie skończyłam pisać. Stanowi on dla mnie wzór wspaniałego mężczyzny, chociaż ma swoje słabości i wady. Jest wybitnie przystojny, silny, odważny, inteligentny, wytrwały w osiąganiu postawionych sobie celów i nieugięty w dążeniu do odzyskania ukochanej, która opuściła go dla innego. Jeśli idzie o kobiety to najbardziej lubię Konfucję z „Wybranki kosmity”. Jest piękna, utalentowana, wrażliwa, nieskazitelnie uczciwa, a przy tym nadzwyczaj skromna, mimo niezwykłych cech umysłu i duszy, które czynią z niej wybrankę przybyłego z tajną misją na Ziemię kosmity.

 

„Spragniona miłości”- po wielu romansowych niepowodzeniach wynikających z powodu traumatycznego przeżycia w dzieciństwie, Lena postanawia spełnić się wyłącznie w pracy zawodowej jako kosmetyczka. Jednak gdy w jej gabinecie zjawia się na zabieg przystojny niemiecki biznesmen, kobieta zakochuje się nieprzytomnie. Nie wychodzi jej to na dobre, omal nie traci życia. Przybywający na miejsce incydentu inspektor policji okazuje się prawdziwym księciem z bajki. Oboje przeżywają oczarowanie. Niestety, inspektor zaręczony jest z wieloletnią przyjaciółką. Rozgrywa się dramat, a przy tym okazuje się, że Lenę zaatakował nowotwór. Na szczęście znajduje oparcie w osobie ukochanego. Czy uda im się wygrać walkę z rakiem?

Książkę kupisz tutaj.

„Wybranka kosmity” – akcja powieści rozgrywa się w dwudziestym trzecim wieku w Polsce, Niemczech i Stanach, podczas tajnej misji mieszkańców innej planety na Ziemię. Główna bohaterka, o imieniu Konfucja, popularnym wówczas ze względu na licznych wyznawców filozofii Konfucjusza, zmuszona jest wyemigrować z Polski do Niemiec. Sprzysiągł się przeciw niej cały świat. Polityka, ezoteryka, magia, siły diabelskie. Kiedy zgnębiona postanawia wstąpić do klasztoru karmelitanek w Polsce, zjawia się w jej życiu astrofizyk Ahmed Imhotep. Jest to zakamuflowany przybysz z planety Hathor, który się w niej zakochuje na swój kosmiczny sposób, co prowadzi do niesamowitych perypetii. Czy uda mu się zdobyć jej zaufanie?

Książkę kupisz tutaj.

 

3 pytania do… Doroty Worobiec

Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie zaczynają się w przyszłym tygodniu! Serdecznie zapraszamy Was na stoisko Ridero, gdzie kupicie książki naszej kolejnej autorki – Doroty Wrobiec!

Dorota Worobiec, urodzona w Toruniu. Zdobyła wykształcenie pomaturalne ekonomiczne, odbyła liczne kursy z zakresu informatyki i biurowości, w tym kurs grafiki komputerowej. Pracowała w księgowości i administracji, tworząc również grafikę komputerową dla pracodawcy i społecznie dla szpitala dziecięcego. Publikowała prace z zakresu duchowości, ezoteryki wraz z własną grafiką. Były nagradzane na łamach „Nieznanego Świata” oraz na II Kongresie Przeciwdziałania Alkoholizmowi i Przemocy w Rodzinie. Autorka książek „Sen in Excelsis”, „Opowiadania o Sercu i Prawdzie” oraz tomików wierszy „Bogu i Ludziom, albo Odłamki Stłuczonych Różowych Okularów”, „Stygmat Złotej Gwiazdy”, „Złote Drzewo Życia” – wszystkie wydane w Ridero.

Ridero: Wybierasz krótkie formy (opowiadania, przypowieści, wiersze). Skąd zamiłowanie do właśnie takich form?

Dorota Worobiec: Wybieram krótkie formy, chociaż moja pierwsza książka jest bardzo gruba, ma ok. 700 stron. Następne moje książki są zdecydowanie krótsze, wiersze z kolei pisałam całe życie i teraz je zebrałam. Ludzie w dzisiejszym szalonym świecie nie mają, niestety, czasu, więc przyjęłam nową zasadę: jak najwięcej powiedzieć w jak najkrótszej formie i to się sprawdza. Ta pierwsza książka jednak musiała być taka, jaka jest, zawiera w sobie bowiem moje porażająco niezwykłe życie – duchową misję. Pragnęłam podarować tę historię innym, bo zgodnie z sentencją, którą się posługuję w swojej twórczości, nasze życie może czasem stać się jedyną Biblią, jaką ktoś inny kiedykolwiek przeczyta. Dlatego uważajmy, jak żyjemy. To zobowiązujące, ale piękne wyzwanie.

Ridero: Czy są wątki wspólne dla Twojej twórczości?

Dorota Worobiec: Tak. Moja twórczość obraca się wokół specyficznej tematyki. Przychodzimy na ten świat z konkretnymi tematami do przerobienia, z zadaniami. Jednak dla każdego są one inne, odpowiednie i jedyne w swym rodzaju. Mało kto to wie, rozpoznaje. Idziemy tak często, my ludzie, na oślep. Uparcie chcemy realizować utarte schematy życiowe, nie zastanawiamy się, czy to rzeczywiście jest naszym celem, przeznaczeniem, sensem. A potem przychodzi rozczarowanie, zwane popularnie nieudanym lub zmarnowanym życiem. Tak niewielu wciąż wie, że nie ma czegoś takiego jak ofiara losu, pech, szczęściarz, złoczyńca, bogactwo i bieda, itd. Są tylko zadane nam warunki i okoliczności do przepracowania. Przychodzimy na ten świat wyposażeni jak bogowie, posiadamy skarby duchowe, energetyczne, jednak śpią one u tak wielu ludzi i odchodzą wraz z ludźmi u schyłku ich życia, nie użyte nawet jeden raz. A tyle można było zrobić korzystając z tych darów! Te dary, to popularnie zwane zdolności paranormalne, mistyczne, czyniąca cuda wielka wiara i kontakt z Bogiem, Wszechświatem, Absolutem. W moim przypadku było łatwiej, gdyż  dostałam ten pakiet jakby w prezencie, już działający, potem trochę go rozwinęłam i wypielęgnowałam. Jednak pakiet ten posiada każdy, absolutnie każdy, tylko mało kto o tym wie i nie potrafi w sobie tego uruchomić. Potraktowałam swoje życie jako podarowane talenty, których nie zakopałam, ale pomnożyłam i teraz chcę je rozdać ludziom, aby ujrzeli, co mają w sobie, tylko o tym tak często nie wiedzą.

Ridero: Kiedy zasiadasz do pisania? Czy masz swoje rytuały?

Dorota Worobiec: Do pisania zasiadam nagle. Piszę w specyficzny sposób, bo nie wymyślam treści. W mojej paranormalnej autobiografii opisuję konkretne wydarzenia w moim i nie tylko moim życiu, w kolejnych książkach są już bohaterowie i akcja, zdawałoby się ułożona, jednak ja tą akcję i tych bohaterów najzwyczajniej „odczytuję ze swego wnętrza”, piszę bardzo szybko, niemalże w transie, bez przerw. Wszystko powstaje, jakby prowadziła mnie Dłoń Wyższego i ja wiem, że tak jest. Cały czas pozostaję w stanie specyficznej kontemplacji tego życia, pisanie jest owocem jego głębokiego przeżywania. W przeżycia moich bohaterów wplatam swoje własne. Uważam się za „Pracownika Światła”, idę przez życie i twórczość ze Stygmatem Złotej Gwiazdy, co wyjaśnia treść moich książek i publikacji.

“Sen in Excelsis” – nasze życie, zgodnie z sentencją może stać się jedyną Biblią, jaką ktoś inny przeczyta. Na konkretnych, porażających wręcz faktach oparłam i przekazałam wspaniałe połączenie sacrum i profanum w ludzkim życiu, a ziemski, fizyczny plan staje się jedynie zespołem warunków, okoliczności, na bazie których tworzę sens. Chciałam pomóc ludziom połączyć „Niebo z Ziemią” w ich życiu i mam nadzieję, że mi się to udało.

„Opowiadania o sercu i prawdzie” – dotyczą spraw, które dzieją się każdego dnia w tej naszej trudnej rzeczywistości i proszą o zauważenie, przepracowanie. Dotyczą one nas, dorosłych, lecz najmocniej uderzają w często bezbronne osoby kilku lub kilkunastoletnie.

„Bogu i Ludziom – albo Odłamki Stłuczonych Różowych Okularów” – wiersze egzystencjalne, bo każdemu z okresów ludzkiego życia przyporządkowane są przeżycia, doświadczenia, które owocują mniej lub bardziej świadomą kontemplacją, gdzieś na naszym prywatnym dnie duszy.

„Stygmat Złotej Gwiazdy” – w tajemniczej scenerii Polski, Indii, austriackiego urokliwego Untersbergu toczy się równie tajemnicza akcja, z delikatnie zaznaczonym wątkiem romantycznego uczucia i starej, potężnej duchowej tajemnicy rodzinnej, prowadząca do zadziwiającego, wzruszającego odkrycia, na skutek którego KTOŚ MOŻE WYGRAĆ SWOJE ŻYCIE.

„Patrykida” – wzruszająca historia książki

Dzisiaj nie mamy dla Was wywiadu. Chcemy za to, abyście poznali historię stojącą za książką „Patrykida”, opowiedzianą przez przyjaciela autora – Waldemara Kompałę. Po śmierci  Andrzeja Segeta (czyli autora „Patrykidy”), jego przyjaciele zdecydowali się na wydanie tej niesamowitej powieści. I dziś właśnie Waldemarowi Kompale oddajemy głos.

Na przełomie lat 80 i 90 ubiegłego wieku, młody 25-letni człowiek postanowił napisać książkę o podróży w przyszłości. Maszynopis tej książki krążył po znajomych i przyjaciołach. Tym młodym człowiekiem był Andrzej Seget – człowiek wielu pasji i zdolności – mój przyjaciel. Andrzej interesował się nauką, astronomią, fizyką, filmem, fotografią…. można by długo wymieniać. Książka, którą napisał wtedy, nie była jedynym utworem literacki jego autorstwa. Lata 90 były okresem, kiedy Andrzej pisze wiele opowiadań, a niektóre z nich publikuje w prasie.
„Patrykida” przeleżała jako maszynopis prawie 25 lat. Wtedy zdecydował się na jej kompletną przebudowę. Miał wizję stworzenia dużego dzieła. Cieszył się z tego pomysłu i zabrał się do niego z wielkim zapałem. Niestety pojawił się śmiertelny wróg – Rak.
Andrzej nie zdążył dokończyć swojej książki, której poświęcił tyle czasu i serca.
Do końca żył swoją „Patrykidą”. Przez ostatnie dni jego życia pisywaliśmy do siebie nawet kilka maili dziennie, omawiając tekst, jak ma wyglądać ostatni rozdział. Poprosił mnie, żebym po jego śmierci znalazł kogoś, kto dokończy jego książkę. To był maj 2015 roku. Długo zastanawiałem się nad tym, czy ktoś powinien dokończyć tę powieść. W końcu doszedłem do wniosku, że to jego dzieło życia i powinno pozostać takim jakim powstało.
W którymś z ostatnich maili pisałem do Andrzeja:
„Beatelsi wiecznie żywi, podoba mi się pomysł z tym lewitowaniem nad łóżkiem. Zaczynając czytać kolejny rozdział („Synteza”) nagle dostrzegłem ważny problem, zagadnienie jakie poruszyłeś – kwestię moralna. Patryk, który 3 dni wcześniej był ze swoją żoną, nagle oddalony jest od niej zasłoną śmierci i czasem prawie 700 lat. Chyba każdy facet, który poważnie traktuję miłość (tę fizyczną i duchową) miałby na miejscu Patryka ten sam problem. Pociągająca piękna Neri, poczucie wolności, które jemu jawi sie jako wolność i obrzydliwość zarazem, te pełne namiętności myśli, jakie zaczynaja mu kiełkować w głowie – więc jedynym wybawieniem jest pigułka, które te sprawy załatwia. Dotarłem do miejsca, kiedy Neri wyciąga go z wody. Idę czytać dalej”.
Wam, drodzy czytelnicy życzę świetnej zabawy podczas czytania Patrykidy, książki o przemijaniu, podróży w czasie, ludzkiej Odysei poszukiwania własnego miejsca, szczęścia, miłości i sensu życia. Ostatni rozdział, proszę dopiszcie sami.
Książkę kupicie na stoisku Ridero na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie.

3 pytania do… Agnieszki Kuchalskiej

Macie ochotę przeczytać coś niesamowitego? Z całego serca polecamy „Emitum” i „Śnieżnonifi”, a z ich autorką będziecie mogli spotkać się w ramach krakowskich Targów Książek i tego wywiadu. Zapraszamy!

Dziś rozmawiamy z Agnieszką Kuchalską, absolwentką Uniwersytetu Wrocławskiego, Wydziału Filologicznego. Ukończyła studia podyplomowe i liczne kursy. Wychowała się w wielopokoleniowej rodzinie, przesiąkniętej miłością do książek.
Ridero: Co zainspirowało Cię do napisania „Emitum”?
Agnieszka Kuchalska: „Emitum”  powstało pod wpływem wnikliwej obserwacji świata i jego nieustannego pędu. Obecnie już chyba nikogo nie dziwi klonowanie, manipulacja DNA itp. Warto zauważyć, że „dziś” nabiera innego znaczenia niż „wczoraj”, a nikt nie wie, co też przyniesie jutro. Właśnie ta zagadkowość, wielość naukowych informacji i ich różnorodność przyczyniła się do powstania mojej książki.
Ridero: Czy możemy myśleć o „Emitum” jako fantastyce naukowej? Czy odnosiłaś się np. do prac Stanisława Lema w swojej książce?
Agnieszka Kuchalska: Myślę, że tak. Zresztą fantastyka naukowa- tak jak i wszystko wokół – ewoluuje. Coraz częściej wydaje mi się, że ulega podziałom i trudno jest ją klasyfikować.
Jeśli chodzi o wybitnego wizjonera – jakim bez wątpienia jest Stanisław Lem – myślę, że jego utwory na każdym z nas wywarły mocne wrażenie. Ja,  pisząc „Emitum”,  starałam się stworzyć oryginalny i nowatorski zapis przyszłych czasów. Gdybym miała w trzech słowach określić „Emitum”,  wskazałabym: zagadkowość, powiew świeżości i zaskoczenie.
Ridero: Jaki jest według Ciebie najwaźniejszy wątek „Śnieżnonifi”?
Agnieszka Kuchalska: Zapewne byłby to wątek Ojca (Przechytry Lis) i jego relacji z Synem (Agra). Jednak najbliższa mi jest postać Małego Koliberka i jej nadludzka mądrość. Ona to poświęciła własne życie by ratować innych. Potem też pod postacią ptaka czuwała nad bliskimi i próbowała ich chronić.
„Emitum” jest niezwykłą książką o przyszłych losach ziemi. Tytuł jej nawiązuje do fikcyjnych postaci Emitów, pilnujacych przejścia między przestrzenią a czasem. Częścią ich jest również kobieta – Emi i mężczyzna – Tum. Emitum jest niczym klucz, który „otwiera drzwi”  do nieznanego świata i uchyla rąbka tajemnicy.
„Śnieżnonifi” opowiada o przeszłości i pełnych niezwykłości czasów. Są tam trzy tajemnicze krainy i niecodzienni bohaterowie. Uwagę przykuwa trudna relacja Ojca z Synem – okraszona magią. Występują liczne postacie (Starcy,  Szaman, Wilczonifi, Mały Koliber), ciekawe przygody i dziwne zbiegi okoliczności.

Książki kupisz tutaj.