„Tylko mnie nie zabij” Marianny Góralskiej-Kowalskiej to książka, która zaczyna się od trupa, a kończy na… miłości. I nie, to nie jest spoiler – to jest deklaracja gatunkowa. Autorka wrzuca nas od razu w wir zdarzeń: trzydziestoletnia Justyna Wilk, kobieta ze zwyczajnymi problemami i wcale nie aż tak zwyczajnym pechem, znajduje zwłoki. Już samo to wystarczyłoby, żeby dzień uznać za totalnie nieudany. Ale los postanawia dołożyć jej bonus – obok trupa pojawia się facet, którego Justyna pamięta z przedszkola. I nie są to wspomnienia typu: „ach, on zawsze dawał mi swoje kredki”. Bardziej: „to ten, który wpychał mi plastelinę do włosów”. I nagle ten dziecięcy wróg wyrasta na dorosłego, bardzo przystojnego i – niestety – bardzo aroganckiego Leona Brońskiego.
Tak zaczyna się historia, która balansuje między kryminałem, romansem i komedią pomyłek. I powiem szczerze – bawiłam się świetnie. Justyna to bohaterka, którą łatwo polubić: trochę sarkastyczna, trochę nieporadna, trochę za bardzo ciekawska. Ma w sobie coś z Bridget Jones przeniesionej w realia polskiego miasteczka – wie, że pakuje się w kłopoty, ale i tak to robi, bo ktoś przecież musi sprawdzić, co się wydarzyło. A przy okazji jej komentarze wewnętrzne są tak zabawne, że czytając, parę razy parsknęłam śmiechem.
Książka ma też cały zestaw bohaterów drugoplanowych, którzy dokładają do ognia. Babcia Stefcia – złota kobieta, która potrafi jednym zdaniem sprowadzić wnuczkę na ziemię, a drugim wywołać salwę śmiechu. Leon – policjant, który na przemian wkurza i przyciąga. Relacja Justyny z nim to klasyczne „nie cierpię cię, ale i tak ciągle na ciebie patrzę”. I choć wiem, że to schemat, to naprawdę działa, bo chemia między nimi aż kipi.
Humor w tej pozycji to największy atut. Autorka ma lekkie pióro i wyczucie sytuacji komicznych. Sceny, w których Justyna usiłuje zachować powagę przy trupie, a jednocześnie myśli, że włosy jej się rozjechały jak u stracha na wróble, są tak swojskie, że czytelniczka od razu czuje: „okej, to mogłabym być ja”. Do tego dochodzą dialogi – iskrzące, złośliwe, czasem tak celne, że aż chciałoby się je zapisać i użyć w realnym życiu.
Oczywiście, żeby nie było zbyt różowo, muszę dodać, że kryminalna intryga nie jest przesadnie skomplikowana. Jeśli ktoś liczy na twisty w stylu Agathy Christie, może poczuć niedosyt. Ale prawdę mówiąc – nie o to tu chodzi. Trup jest pretekstem, żeby Justyna i Leon mogli się przekomarzać, żeby babcia mogła rzucać swoje złote teksty, a czytelnik mógł płynąć przez fabułę z uśmiechem.
Najlepiej opisałabym tę książkę jako romans z trupem w tle. I to nie takim strasznym trupem, który będzie nawiedzał w koszmarach, tylko takim „literackim trupem”, który daje fabule kopa i trochę dramatyzmu, ale nie odbiera lekkości całej opowieści. To świetna pozycja na wieczór, kiedy chcemy się oderwać od codzienności, poprawić sobie humor i poczuć ten dobrze znany dreszczyk: „co z nimi będzie dalej?”.
Podsumowując – Tylko mnie nie zabij to rozrywkowy miks romansu i kryminału, napisany z humorem i przymrużeniem oka. Justyna to bohaterka, której kibicowałam od początku do końca, Leon to idealny materiał na „wroga do kochania”, a babcia Stefcia zasługuje na własną spin-offową książkę. To nie jest literatura, która zmieni moje życie – ale zdecydowanie taka, która poprawiła mi humor.