E-book
22.05
drukowana A5
56.56
Tylko mnie nie zabij

Bezpłatny fragment - Tylko mnie nie zabij

Objętość:
300 str.
ISBN:
978-83-8431-179-0
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 56.56

Książkę dedykuję moim wspaniałym czytelniczkom i czytelnikom! Dziękuję, że jesteście!

Rozdział 1

Justyna Wilk przez całe swoje trzydziestoletnie życie nawet przez chwilę nie pomyślałby, że wplącze się w taką aferę i to przez zwykły przypadek!

Mało tego, nie tylko znajdzie zwłoki, ale też zakocha się na zabój. I to w kim? W swoim śmiertelnym wrogu z czasów przedszkola!

A wszystko zaczęło się od babci Stefci, która pewnego lipcowego popołudnia poprosiła ją o drobną przysługę.

— Wnusiu, jak dobrze, że jesteś! — ucieszyła się na jej widok, kiedy tylko dziewczyna wbiegła do mieszkania i rzuciła się jej na szyję, całując gwałtownie w pomarszczony jak śliwka policzek.

Babcia Stefcia była drobną, filigranową staruszką. Miała krótkie kręcone włosy w kolorze bladego różu i pogodny uśmiech.

— Musisz mi pomóc. To sprawa życia i śmierci — oznajmiła, gdy tylko Justyna usiadła przy stole i sięgnęła po filiżankę z herbatą jaśminową.

— O co chodzi babciu? Wydajesz się jakaś podekscytowana — stwierdziła, uważnie lustrując twarz krewnej i lekko się uśmiechając.

Babcia Stefcia chrząknęła, zamieszała łyżeczką herbatę, a potem wyjaśniła:

— Chodzi o to, że moja koleżanka Krzysia złamała biodro. Potrzebna jej pomoc, ktoś musi jej przynosić zakupy raz na dwa, trzy dni i zaproponowałam, że ty mogłabyś po pracy do niej zaglądać i podrzucić jej to, co będzie potrzebne.

Justyna zaniemówiła na chwilę, starając się przyswoić usłyszane właśnie informacje.

Pracowała w biurze w dziale marketingu i często musiała zostawać po godzinach, więc propozycja babci była jej nie na rękę.

— Co? Mówisz poważnie? A czemu ja mam jej pomagać? Ta kobieta nie ma żadnej rodziny? — zapytała, upijając łyk herbaty i patrząc wyczekująco na babcię.

Starsza pani przytaknęła.

— Owszem, ma wnuka. Jednak on jest strasznie zapracowany i nie zawsze może jej pomóc, mimo szczerych chęci — wyjaśniła. — To bardzo miła starsza pani, nie jest upierdliwa ani złośliwa, jeśli się tym martwisz, to nie masz czym — zapewniła, a jej błękitne oczy wpatrywały się w Justynę z nadzieją.

Dziewczyna nie chciała zrobić przykrości babci, którą bardzo kochała. Stefania praktycznie ją wychowała, gdy rodzice byli ciągle w rozjazdach, a do domu wracali jedynie na święta. Oboje byli archeologami, kochającymi swój zawód miłością wręcz obsesyjną i goniącymi za wciąż to nowymi odkryciami. Aktualnie byli w Egipcie na jakimś wykopalisku, które pochłaniało ich bez reszty.

Justyna westchnęła ciężko, bo nagle coś zakuło ją w piersi, ale szybko zagryzła wargi, wzięła dwa duże wdechy i pomogło.

— Dobrze, skoro nie ma innego wyjścia — powiedziała, wzruszając ramionami. — Będę pomagała twojej koleżance, ale nie może to kolidować z moją pracą — zastrzegła, chcąc mieć jakieś zdanie w tej kwestii.

— Wiedziałam, że się zgodzisz. Jesteś aniołem, wnusiu! — Babcia Stefcia rzuciła się wycałować wnuczkę, niemal strącając przy tym filiżankę z herbatą.

— Bo mnie udusisz! — zaśmiała się Justyna, obejmując krewną i pociągając nosem. — To kiedy mam zacząć? — zapytała, gdy emocje już lekko opadły.

— Od jutra. Krzysia już o wszystkim wie, dała mi listę zakupów, gdy byłam u niej rano. — Babcia Stefcia podała Justynie karteczkę, na której drobnym pismem sporządzona była lista produktów, które należało kupić. — Tu masz pieniądze, powinno wystarczyć — podała dziewczynie sto złotych.

Justyna odebrała pieniądze oraz kartkę i schowała je do torebki, żeby ich nie zgubić. Z natury była roztargniona, co objawiało się tym, że gubiła różne rzeczy, albo zapominała, gdzie je zostawiła.

— Lecę babciu, zobaczymy się jutro. A! Zapomniałabym — dziewczyna klepnęła się ręką w czoło. — Przecież nie podałaś mi adresu.

— No tak, patrz gapa ze mnie — roześmiała się babcia Stefcia i wyjęła z komody zeszyt, a potem napisała na kartce adres. Wyrwała ją i podała wnuczce.

Justyna wzięła kartkę, złożyła ją na połowę i schowała do torebki.

— To uciekam, bo muszę jeszcze dokończyć projekt kampanii reklamowej dla nowego klienta. Jutro mamy prezentację — wyjaśniła, wstając i całując babcię w policzek. — Zadzwonię! — obiecała, a potem wybiegła z mieszkania.

Rozdział 2

Gdy zadzwonił budzik, Justyna z trudem otworzyła oczy. Wczoraj do późna w nocy dopieszczała prezentację dla klienta. Wskazówki zegarka wskazywały siódmą trzydzieści, więc do wyjścia została jej niecała godzina.

Pracę zaczynała o dziewiątej, pół godziny zajmował jej dojazd do biura. Wstała, szybko się wykąpała, zjadła śniadanie, a później ubrała się i zrobiła lekki makijaż. Miała brązowe oczy, włosy do ramion w kolorze ciepłego blondu, długie rzęsy i brzoskwiniową cerę, więc nie musiała się mocno malować. Wystarczyła odrobina podkładu, trochę pudru i różu, dwa ruchy tuszem do rzęs i pomalowanie ust błyszczykiem.

Przeczesała włosy szczotką i spojrzała na swoje odbicie w lustrze.

— Jest okej, wyglądasz świetnie! — uśmiechnęła się, poprawiając krótką marynarkę w kolorze błękitnym, pod spodem miała biały top. Całość stylizacji dopełniały spodnie w tym samym kolorze, co marynarka i białe sneakersy.

Chwyciła torebkę, wrzuciła do niej telefon, tablet i z kluczami w ręku wybiegła z mieszkania. Do pracy dojeżdżała komunikacją miejską. Czasem, gdy była ładna pogoda, szła pieszo.

Tym razem chciała być na czas, więc pobiegła na przystanek. W chwili, gdy dotarła na miejsce, podjechał jej autobus, wsiadła szybko i z ulgą opadła na pierwsze wolne miejsce, jakie znalazła.

Dwadzieścia minut później wchodziła już do biura, które znajdowało się w starej, zabytkowej kamienicy w centrum miasta. Spojrzała na zegarek i ucieszyła się, że do spotkania ma jeszcze parę minut. Była dobrze przygotowana, a podenerwowanie, które czuła było motywujące.

Po dwóch godzinach wychodziła z budynku z uśmiechem na ustach, a dodatkowo po świetnej prezentacji i podpisaniu umowy z klientem, szef dał jej wolne.

Tego dnia było wyjątkowo ciepło, chciało jej się pić, więc zdecydowała, że wejdzie do swojej ulubionej kawiarenki, a przy okazji odpocznie chwilę i sprawdzi, co trzeba kupić koleżance babci Stefci.

Kilka minut później Justyna ze szklanką usiadła przy stoliku, napiła się orzeźwiającej mrożonej herbaty i nie przeczuwając niczego złego, wyjęła z torebki listę zakupów dla pani Krzysi oraz kartkę, na której miała zapisany adres starszej pani.

Justyna szybko przebiegła wzrokiem, co należy kupić i odłożyła papier na stolik.

Kiedy sięgnęła po kartkę z adresem, nagle ktoś ją trącił łokciem, a stojąca przed nią szklanka z herbatą się przewróciła.

— O rety! Bardzo panią przepraszam, niezdara ze mnie — kajał się starszy pan w okularach, który okazał się sprawcą całego zamieszania.

Justyna poderwała się i zaczęła wycierać chusteczką zalaną kartkę, stolik i wszystko, co się na nim znajdowało.

Kiedy zamieszanie zostało opanowane, dziewczyna uświadomiła sobie, że adres, który zapisała jej babcia Stefcia, został częściowo rozmazany. Na kartce widać było nazwę ulicy i numer klatki schodowej, ale numer mieszkania był nieczytelny.

— To jest trójka czy ósemka? — zastanawiała się Justyna, drapiąc się po głowie i mrużąc oczy. — No nic, ryzyk-fizyk. Załóżmy, że to ósemka — zdecydowała po dłuższej chwili wpatrywania się w rozmazane pismo babci Stefci.

Schowała kartkę do torebki i wyszła z kawiarni, wprost na zalaną słońcem ulicę. Na szczęście niedaleko znajdował się supermarket, więc przyspieszyła, by jak najszybciej znaleźć się w chłodnym miejscu, gdzie działała klimatyzacja i można było odetchnąć.

W sklepie nie było wielu klientów, Justyna szybko uwinęła się z zakupami i z reklamówką, która nie była szczególnie ciężka, skierowała się w stronę osiedla, na którym mieszkała koleżanka babci.

Kiedy znalazła się przed blokiem, odszukała właściwą klatkę schodową i korzystając z okazji, że z budynku wyszedł właśnie jakiś młody chłopak w czapce z daszkiem, weszła do środka.

Idąc po schodach, patrzyła na numery mieszkań, a gdy znalazła się przed drzwiami z numerem osiem, zatrzymała się.

— Drzwi są uchylone, dziwne… — zauważyła, lekko je popychając i wchodząc do środka. — Pani Krzysiu, to ja Justyna — powiedziała, a głos jej zadrżał.

W mieszkaniu panowała głucha cisza. Pierwszym, co ją zaskoczyło, był panujący w nim bałagan, jak po przejściu tornada.

— Co tu się stało? — Justynę przeszedł zimny dreszcz, jednak postanowiła sprawdzić, czy ktoś jest w środku, bo może potrzebować pomocy.

Pierwsza po prawej stronie była łazienka, dalej kuchnia, a po przeciwnej stronie sypialnia i salon, w którym również panował rozgardiasz.

— Aaaaaa! — krzyknęła Justyna.

Tym, co ją tak przeraziło, okazała się leżąca na podłodze starsza kobieta. Kiedy dziewczyna do niej podbiegła okazało się, że ma ranę na głowie, a jej twarz jest trupioblada.

Justyna dotknęła ręki starszej pani, ale nie wyczuła pulsu.

— Czy to pani Krzysia? — zastanawiała się, uważnie oglądając ciało ofiary. Jednak nie zauważyła ani gipsu, ani kuli. — To chyba jednak była trójka… — zbladła, widząc mroczki przed oczami. — No to wpadłam jak śliwka w kompot!

Rozdział 3

Justyna po tym, jak zadzwoniła na numer alarmowy, dowiedziała się, że musi zaczekać na przyjazd służb. Czas, choć minęło zaledwie pięć minut, dłużył się jej niemiłosiernie.

Wreszcie usłyszała kroki na schodach i do mieszkania, weszli ratownicy w towarzystwie policjantów.

— To pani znalazła zwłoki? — zapytał ją jeden z mundurowych.

— Tak, niestety… — westchnęła Justyna, która nadal nie otrząsnęła się z szoku.

— Proszę przejść do korytarza, a my w tym czasie zajmiemy się ofiarą i zabezpieczymy miejsce zdarzenia. Za chwilę pojawi się komisarz Leon Broński, który z panią porozmawia — rzekł do niej łagodnie policjant, widząc, w jakim stanie znajduje się dziewczyna.

Nie codziennie zdarza się znajdować zwłoki, to nie jest przyjemny widok, a ludzie w szoku są zdolni do różnych gwałtownych zachowań.

Justyna na drżących nogach przeszła do przedpokoju i starała się uspokoić. W serialach kryminalnych, które oglądała, nie wyglądało to tak przerażająco jak w rzeczywistości. Trzeba było zachować zimną krew, co było niezwykle trudne.

— Jak pech, to pech — mruknęła pod nosem, gdy usłyszała kroki, a potem znaczące chrząknięcie.

Podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę w stroju policyjnym, który wszedł do mieszkania.

— Justyna Wilk? — zapytał aksamitnym głosem, od którego zrobiło się jej gorąco.

W dodatku był zabójczo przystojny, z gęstymi ciemnymi włosami i oczami w kolorze gorzkiej czekolady, które patrzyły na nią uważnie, ale i kpiąco. Przez chwilę coś mignęło w jego oczach, jakby olśnienie, a wtedy i Justyna zdała sobie sprawę, skąd zna to spojrzenie…

Już kiedyś takie widziała. Miała wtedy pięć lat i śmiertelnego wroga o brązowych oczach i o imieniu Leon…

To jakaś kumulacja pecha?, pomyślała niemile zaskoczona.

— To ty? Nie, to niemożliwe! — zawołała zdumiona i jednocześnie zaskoczona, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Tylko tego brakowało…

— Czy my się znamy? — zapytał policjant, mrużąc oczy.

— To za dużo powiedziane, kiedyś owszem, mieliśmy wątpliwą przyjemność się znać — rzuciła z przekąsem, krzywiąc się, jakby wypiła sok z cytryny.

— Nie wydaje mi się, pamiętałbym… — mruknął, a jego głos przybrał spiżowe tony. — Nigdy nie zapominam pięknych kobiet.

— Daruj sobie te tanie komplementy Leon. — Justyna założyła ręce na piersi, a jego wzrok przez chwilę się na nich zatrzymał. Zrobiło się jej gorąco.

Jego spojrzenie paliło żywym ogniem.

— Owszem, Leon Broński, tak się nazywam. Jestem komisarzem policji i badam sprawę śmieci Michaliny Styczeń. To jej zwłoki pani znalazła.

— To już nie jesteśmy na ty? — zdziwiła się, uśmiechając się kpiąco.

— Przypomnij mi, skąd się znamy? — Leon spojrzał na nią, nie kryjąc zaskoczenia.

Jego oczy wwiercały się w nią, aż poczuła, jak zaschło jej w gardle. Szybko się jednak opanowała. Nie da mu tej satysfakcji, nie będzie z niej kpił.

— Jak to skąd? Chodziliśmy razem do przedszkola, a ty nie dawałeś mi spokoju! Nie pamiętasz? — przypomniała.

— Jasne, że pamiętam. Tak tylko się z tobą droczę, Ju… — mruknął, uśmiechając się kącikiem ust.

— No wiesz, co? Nie masz prawa tak do mnie mówić. Wiesz, że tego nie lubiłam — zganiła go, mrużąc oczy. — Poza tym to nie jest dobry moment na żarty — zauważyła. — Tam leży ofiara zbrodni, a tobie śmichy-chichy w głowie. — Justyna wskazała ręką salon.

— Mówisz jak moja babcia — zaśmiał się Leon, a jego oczy rozbłysły wesoło. — Nic się nie zmieniłaś, Ju… — rzekł spiżowym głosem.

Dziewczyna zamarła na moment, wyglądała jak oślepiona reflektorami sarna.

Leon był nie tylko jej śmiertelnym wrogiem, ale też pierwszym chłopcem, który skradł jej serce. Niestety, pomimo ładnej aparycji, miał wyjątkowo antypatyczny charakter, był złośliwy i ciągle jej dokuczał. Justyna go nie znosiła, a po sytuacji, gdy wylała na siebie zupę pomidorową, a on śmiał się z niej do rozpuku i dał jej ksywkę „Plama”, znienawidziła go na amen. Na szczęście ich drogi rozeszły się w szkole podstawowej. Nie widziała go od dwudziestu pięciu lat.

A teraz stał przed nią i zachowywał się jak gdyby nigdy nic.

Cymbał! W dodatku pusty jak jego głowa. Choć niestety przystojny jak diabli. Tacy jak on byli śmiertelnie niebezpieczni i należało się trzymać od nich z daleka. Justyna nie była głupia, a doświadczenie nauczyło ją, żeby nie ufać mężczyznom pokroju Leona Brońskiego.

Niestety chwilowo była na niego skazana. Gdyby nie ta zalana kartka i pomylony numer mieszkania, pewnie teraz byłaby u pani Krzysi, a nie tłumaczyła się policjantowi, że znalazła trupa.

I to zupełnym przypadkiem!

Istny chichot losu.

— To może przejdźmy do sedna. Jak to się stało, że znalazłaś zwłoki? — zapytał rzeczowo Leon, patrząc na nią uważnie.

Justyna westchnęła ciężko, a potem wyjaśniła:

— Miałam przynieść koleżance babci zakupy, ale pomyliłam numer mieszkania i zamiast pod trójkę, weszłam pod ósemkę. No i znalazłam martwą staruszkę… — rozłożyła bezradnie ręce.

— Jakim cudem pomyliłaś mieszkania? — zdziwił się Leon.

— Normalnie. Miałam kartkę z adresem, ale zalała mi się i nie mogłam odczytać numeru mieszkania. Tobie nigdy nie zdarzyła się żadna pomyłka? — zapytała ożywiona i pełna zaciekawienia.

— Owszem, czasem się zdarzyło — przyznał. — Jednak nigdy jeszcze nie pomyliłem się na tyle, żeby znaleźć czyjeś zwłoki.

— No popatrz, a ja tak. I co dalej? Jestem podejrzana? — zakpiła, zakładając ręce na piersi, a Leon wydał z siebie dźwięk, jakby się dusił. Zrobił się czerwony.

— Dobrze się czujesz? — zapytała z troską, przybliżając się, a wtedy mężczyzna jeszcze bardziej poczerwieniał. — Masz udar?

— Nie zbliżaj się — jęknął, zasłaniając oczy i cofając się.

Justyna zmarszczyła brwi, bacznie mu się przyglądając i zastawiając się, co spowodowało ten osobliwy atak. Dopiero gdy spojrzała na swój dekolt, olśniło ją!

Jedna z piersi wyskoczyła jej ze stanika, a ona paradowała przed nim, świecąc gołymi cyckami.

To już nie była komedia, to był istny dramat!

Szybko poprawiła niesforną garderobę, a później mrużąc oczy, spojrzała na Leona.

— Czy to wszystko? Coś jeszcze chcesz wiedzieć? — zapytała, siląc się na uprzejmy ton.

W głębi duszy chciała stąd jak najszybciej uciec i zapomnieć o tej kompromitującej sytuacji.

Leon kiwnął głową, odzyskując głos, jego twarz przybrała normalny kolor, a on sam wyglądał na opanowanego. Choć jego oczy nadal były lekko zaczerwienione.

— Nie, muszę jeszcze zapytać, o której godzinie znalazłaś zwłoki i czy nie zauważyłaś niczego podejrzanego?

Justyna zastanowiła się przez chwilę.

— Hmm, mogło być około dwunastej, może za kwadrans? Mam paragon ze sklepu, gdzie robiłam zakupy. Ze sklepu do bloku szłam jakieś pięć, sześć minut.

— Dobrze, rozumiem. A coś rzuciło ci się w oczy? Może kogoś widziałaś?

— Jak wchodziłam do budynku, to minęłam się z jakimś młodym chłopakiem w czapce z daszkiem, ale mu się nie przyjrzałam. — Justyna rozłożyła bezradnie ręce.

— Okej, gdybyś sobie coś przypomniała, zadzwoń. — Leon podał jej wizytówkę. — Przyjedź jutro na komendę, to złożysz zeznania.

— Dobrze, ta cała sprawa dała mi nieźle w kość, a muszę jeszcze skoczyć do sąsiadki tej zamordowanej staruszki, zanieść jej zakupy. Właśnie, gdzieś tu powinny być. — Justyna rozejrzała się po mieszkaniu, a wtedy jej wzrok padł na porzuconą reklamówkę.

Leon uprzedził ją, nim zdążyła zrobić krok w stronę salonu.

— W tej chwili nie można niczego ruszać, przykro mi, ale to miejsce zbrodni i nie możesz tam wejść — wyjaśnił uprzejmie, ale stanowczo.

— To, co mam zrobić? — Justyna zmarszczyła brwi.

— Zostaw to mnie, ja się tym zajmę. Mówiłaś, że ta pani mieszka w tym bloku, tak się składa, że moja babcia też. Jak będę ją odwiedzał, mogę skoczyć też po zakupy dla koleżanki twojej babci. Które to mieszkanie? — Leon spojrzał na nią wyczekująco.

— Chyba pod trójką. Ta starsza pani ma na imię Krzysia, ale niestety nie znam jej nazwiska — powiedziała, rozkładając ręce.

— Poczekaj, mówisz, że mieszka pod trójką? Ma na imię Krzysia? — chciał się upewnić i podrapał się po skroni.

— Tak, a co? Znasz ją? — ożywiła się Justyna.

— Wydaje mi się, że tak… — odparł ostrożnie i spojrzał na nią z jakimś takim błyskiem w oku, że Justynie aż skurczył się żołądek. Przełknęła ślinę, patrząc na niego. — To dziwny zbieg okoliczności, ale moja babcia ze strony mamy tutaj mieszka — kontynuował Leon. — Co prawda pod szóstką, ale ma na imię Krzysia. A dokładnie nazywa się Krzysztofa Gleń.

— To niemożliwe. Jak to? To jakiś żart? — Justyna zamrugała gwałtownie i poczerwieniała. — I może jeszcze powiesz, że złamała biodro? — wzięła się pod boki.

— No, tak… A co? — zapytał ostrożnie. — Poślizgnęła się na mokrej podłodze w łazience — wyjaśnił.

— To jej niosłam zakupy — powiedziała Justyna, kompletnie zaskoczona.

— A to ci dopiero historia! — Leon nie mógł uwierzyć. — Zaczekaj na mnie, wydam chłopakom dyspozycje i pójdziemy razem do mojej babci. Poznasz ją. To cudowna kobieta!

Justyna skinęła głową, a potem westchnęła.

— Oj, babciu, w co ty mnie wplątałaś!

Choć tak po prawdzie, to co się stało nie było winą babci Stefci, ale gdyby nie jej prośba, i kilka drobnych wypadków, Justyna nie znalazłaby się w złym miejscu o złym czasie.

Jednak była to, jak to się mówi, musztarda po obiedzie. Jakby tego było mało, Justyna była wielką fanką seriali kryminalnych.

A ta zagadka wydawała się wprost stworzona dla niej.

Znajdę rozwiązanie, a Leon będzie jadł mi z ręki…

Rozdział 4

Wizyta u pani Krzysi przeciągnęła się, bo Leon musiał jeszcze skoczyć po zakupy. Dopiero po kwadransie Justyna weszła z nim do mieszkania starszej pani, która na ich widok, chciała usiąść na łóżku, ale Leon był szybszy.

Podbiegł i zawołał:

— Leż babciu, nie wstawaj. Nie powinnaś się forsować, lekarz mówił, że masz odpoczywać.

— Nie jestem kaleką, Leoś. Nie traktuj mnie, jakbym była już jedną nogą w grobie — odparła z lekkim wyrzutem, a potem zauważyła, że wnuk nie jest sam. — A to, co za ślicznotka? Kogo mi tu przyprowadziłeś Leosiu? Czyżbym się doczekała? Moje modły zostały wysłuchane i masz dziewczynę? — Na twarzy starszej pani pojawił się uśmiech. — Tak się cieszę! — zawołała, nie kryjąc radości.

Leon prychnął, choć mogło to być równie dobrze parsknięcie albo czkawka. Jego twarz poczerwieniała. A oczy zabłysły. Jednak nie z radości, raczej ze złości.

Justyna z trudem stłumiła śmiech. Babcia Leona była kobietą z werwą, mimo kontuzji humor jej nie opuszczał.

No, a to, że została wzięta za jego dziewczynę, mogła jedynie uznać za dobry dowcip. Przecież nikt nie wziąłby tego na poważnie.

Ona i Leon? Nie to byłaby katastrofa stulecia!

— Nie, babciu. To nie jest moja dziewczyna. Prawdę mówiąc, to… — zaczął, ale Justyna mu przerwała:

— Nazywam na Justyna Wilk i jestem wnuczką Stefanii Głowackiej. Babcia prosiła mnie, żebym pani pomogła z zakupami — uśmiechnęła się przyjaźnie.

— No tak, jak mogłam zapomnieć! Stefa mówiła mi o tobie, drogie dziecko. Cieszę się, że się zgodziłaś. Jak widzisz, Leoś ma bardzo zajmującą pracę, bo musi się uganiać za złoczyńcami, a ja jestem chwilowo unieruchomiona — wskazała na swoją kończynę w specjalnym gipsowym opatrunku.

— Chwilowo, czyli ile? — zainteresowała się Justyna, obserwując, jak Leon pomaga babci usiąść na łóżku i poprawia jej poduszkę.

— Lekarz mówi, że kilka tygodni — wyjaśniła pani Krzysia. — Jakoś sobie radzę — zapewniła.

— Pielęgniarka przychodzi codziennie i pomaga babci w podstawowych czynnościach, ale ma też innych pacjentów, więc na wszystko nie starcza czasu. Stąd ta pomoc, mówiłem babci, że będę jej pomagał, ale nie zawsze mogę, zważywszy na pracę — tłumaczył Leon.

— Nie musisz mi nic wyjaśniać, rozumiem. Nie jestem oślicą — zakpiła Justyna, posyłając mu złośliwy uśmiech.

Nie wiedzieć czemu Leon strasznie ją drażnił.

I ten jego wzrok.

— Oślicą może nie, ale … — nim zdążył powiedzieć, Justyna weszła mu w słowo:

— Tak? A kim? Dokończ! — zawołała, biorąc się pod boki, a jej oczy zalśniły.

— Jesteś zołzą, która lubi zatruwać życie innym — wypalił, mrużąc oczy.

— A to ciekawe. Skąd taka opinia? Przecież wcale mnie nie znasz. — Justyna ledwo nad sobą panowała. Gdyby mogła, rozbiłaby mu coś, na tej durnej głowie.

— Wiem, że masz niewyparzony język, a w dodatku jesteś roztargniona… — urwał i zmarszczył brwi, chcąc jej dopiec.

— No, co ty nie powiesz? Czyli według ciebie mam same wady? A ty co? Ideał? Taki z ciebie ideał jak ze mnie primadonna — stwierdziła z satysfakcją.

— Dzieci nie kłóćcie się! Choć jak to mówią, kto się czubi, ten się lubi. My ze Staszkiem też tacy byliśmy — powiedziała z rozrzewnieniem pani Krzysia. — Normalnie aż iskry szły, jak się posprzeczaliśmy, ale za to jak przyszło do godzenia się, to raz aż łóżko zarwaliśmy, tak się godziliśmy! — nie kryła dumy, a jednocześnie w jej głosie dało się wyczuć nostalgię.

— Babciu! — Leon aż zakrył uszy.

— No co? — zaśmiała się pani Krzysia. — Nie babciuj mi tu Leoś, tylko zrób herbatę dla naszego gościa. Gdzie twoje maniery, czy tak cię wychowałam? — zganiła go, puszczając jednocześnie oczko do Justyny, która rozbawiona nie mogła opanować śmiechu.

— Nie, już idę. Jaką herbatę pijesz? — zwrócił się do niej Leon, patrząc jej prosto w oczy.

A trzeba przyznać, że Justyna miała wyjątkowo ładne oczy, duże, inteligentne.

Na moment zamarł, jakby go zamroczyło, ale szybko się opanował.

— Może być zielona — odparła uprzejmie, udając, że nie widziała jego spojrzenia, pełnego fascynacji, które za wszelką cenę chciał ukryć, odwracając się w stronę aneksu kuchennego.

A może mi się tylko wydawało?, zastanawiała się.

— Słodzisz? — zapytał, wciąż na nią nie patrząc.

Wyjął z szafki filiżanki i pojemnik z herbatą, nalał wody do czajnika i go włączył.

— Tak, łyżeczkę — odparła, wpatrując się w jego umięśnione barki i plecy.

O tak, Leon, mimo że charakter miał antypatyczny, nadrabiał wyglądem, którego niejeden mógł mu pozazdrościć.

A gdyby tak wbić paznokcie w jego skórę i go podrapać do krwi, ciekawe czy by mu się to spodobało, zastanawiała się, przygryzając dolną wargę.

Jednak po chwili oprzytomniała, gdy uświadomiła sobie, że ma seksualne fantazje o swoim śmiertelnym wrogu z czasów przedszkola.

Nie, Leon Broński nie nadawał się na chłopaka, a tym bardziej na kochanka.

On był gorszy niż wrzód na tyłku. Bo jego można wyciąć, a Leona…

Nie jego zdecydowanie nie można było się pozbyć. Należało trzymać się od niego z daleka.

Mężczyzna taki jak on mógł złamać serce bez mrugnięcia okiem.

Wyglądał na takiego, który bierze, co chce, a gdy mu się to znudzi, wyrzuca jak niepotrzebną zabawkę.

A Justyna nie chciała być niczyją własnością. Była singielką od pięciu lat i dobrze jej się żyło. Miała dobrą pracę, mieszkanie i pasję.

I żaden facet nie był jej potrzebny do szczęścia.

W wolnych chwilach robiła sobie wypady rowerowe i zabierała aparat. Lubiła robić zdjęcia przyrody. Miała w swojej kolekcji kilka naprawdę udanych ujęć, z których była szczególnie dumna.

— Ej, śpiąca królewna. Twoja herbata. — Leon lekko potrząsnął ją za ramię.

— Co? — zamrugała gwałtownie, jakby raziło ją światło. — A tak. Herbata. — Uśmiechnęła się przepraszająco i wzięła od niego filiżankę.

W chwili, gdy ich palce się zetknęły, poczuła lekkie wibracje.

Zaskoczona nie mniej niż Leon spojrzała mu w oczy.

On też się na nią patrzył.

I to jak!

Jakby chciał wniknąć do wnętrza jej duszy.

— Co tu się wyprawia?, pomyślała, onieśmielona sytuacją, która wydawała się jej jak z jakiejś kiepskiej komedii romantycznej.

Justyna nie lubiła tych filmów, które idealizowały miłość i życie kobiet. Wolała kryminały. Tam była ofiara, sprawca i detektyw, który rozwiązywał zagadkę.

Żadnego zakochiwania się, żadnych uniesień i emocji.

Komu to potrzebne?

— Możesz przestać się na mnie gapić? — mruknęła, wyraźnie wyprowadzona z równowagi, odstawiając filiżankę na stolik.

Leon Broński parsknął śmiechem, a jego oczy rozbłysły. W kącikach pojawiły się zmarszczki, które tylko dodały mu uroku. A jego usta rozchyliły się w uśmiechu.

Twarz miał ogoloną, gładką. Skóra aż prosiła się, by przesunąć po niej palcami i sprawdzić, czy jest tak aksamitna, jak się wydaje.

— To ty się na mnie patrzysz i to takim wzrokiem, który mówi „mam na ciebie ochotę, nieważne gdzie teraz jesteśmy, weź mnie, szybko i ostro” — powiedział spiżowym głosem, a Justyna się zarumieniła.

— Twoja babcia usłyszy! — zawołała z oburzeniem.

— Babcia śpi. Po lekach często jest zmęczona i senna. To silne leki przeciwbólowe — wyjaśnił, patrząc jej przez ramię.

Justyna odwróciła się i zobaczyła, że pani Krzysia leży z zamkniętymi oczami, przykryta kocem, lekko pochrapując.

— Faktycznie, nawet nie zauważyłam, jak zasnęła — kiwnęła głową.

— Nic dziwnego, co innego zajmowało twoją uwagę. — Leon wyszczerzył się w uśmiechu.

Był to uśmiech, który aż kipiał męską energią. Taką która przyciąga i zapiera dech w piersiach.

— Niby co? — Justyna spojrzała mu hardo w twarz, mając nadzieję, że go to wystraszy i, że Leon odpuści.

Zrobił krok w jej stronę.

Stali teraz bardzo blisko siebie.

Tak blisko, że poczuła zapach jego perfum.

Z trudem powstrzymała się, by głębiej nie odetchnąć…

Żeby spojrzeć mu w oczy, musiała lekko unieść głowę.

— Nie mów, że nie wiesz? — odparł miękkim tonem, lustrując uważniej jej twarz, jakby chciał się jej nauczyć na pamięć. — Nie mamy już pięciu lat, Ju. Oboje jesteśmy dorośli. Widzę, jak na mnie patrzysz. — Jego wzrok zatrzymał się na jej ustach.

Justyna drgnęła. Jej oddech zaczął się rwać, a ciało mrowić.

— A ty, co? Jesteś bez winy, tak? — rzuciła oschłym tonem, choć jej oczy płonęły, co nie uszło jego uwadze.

Broński skapitulował.

— Dobrze, powiedzmy, że oboje jesteśmy winni. Co dalej? Zamierzasz udawać, że to, co się między nami dzieje to nic takiego? — mruknął.

— A co niby się dzieje? — zapytała, ostrzej niż zamierzała. — Leon my się nawet dobrze nie znamy. Nie widziałam cię ponad dwadzieścia lat. Nic o tobie nie wiem — dodała, spokojniejszym tonem.

— Wiesz o mnie wystarczająco, żeby zrobić to… — nachylił się i ją pocałował.

Zrobił to gwałtownie i bez zastanowienia.

Justyna zamarła, zaskoczona tym, co się stało.

Usta Leona były gorące i aksamitnie gładkie, a ich nacisk niecierpliwy.

Złapała go za ramiona, wpijając paznokcie w skórę i rozchylając wargi.

Sama nie wiedziała, co się z nią dzieje.

Czemu on mnie całuje, a ja mu na to pozwalam?

Czemu ocieram się o niego jak napalona nastolatka?

Czy ja już do reszty zwariowałam?

Setki pytań kłębiło się jej w głowie, a mimo to Justyna nadal pozwalała mu się całować, oddając Leonowi inicjatywę i czując, jak miękną jej nogi.

Wcześniej miała kilku chłopaków, ale żaden nie całował jej tak jak Leon Broński.

Mocno, zdecydowanie, jakby miał ją pochłonąć całą.

Jakby była tylko jego.

Jakby chciał ją oznaczyć znakiem własności.

To było fascynujące, ale i przerażające.

Justyna nie oddała jeszcze żadnemu mężczyźnie takiej kontroli. Nie mogła, bo to wiązało się za zaufaniem.

A zaufanie można zawieść.

A na to nie była gotowa.

Może nigdy nie będę?

— Nie, stop! Nie możesz mnie całować. Odsuń się — odepchnęła go od siebie, oddychając gwałtownie.

Spojrzenie Leona było rozpalone i jakby rozmarzone. Usta lekko rozchylone. Nie mogła oderwać od nich wzroku.

— Czemu nie? Przecież też tego chcesz. Widzę, jak na mnie patrzysz. O co chodzi? — zapytał, nie kryjąc urazy.

— To nie powinno się było wydarzyć — odparła oschłym tonem, starając się opanować emocje.

— Ale się stało. Żałujesz? Bo ja nie. I chciałbym to powtórzyć — rzekł z ogniem w głosie, a w jego oczach coś mignęło.

Justyna cofnęła się, wpadając plecami na ścianę.

— Chyba oszalałeś — wydawała się śmiertelnie zaskoczona.

Leon wzruszył ramionami, nadal nie spuszczając z niej wzroku, przez co czuła się jak przygwożdżona.

— Może, kto wie… Sam nie wiem, co się ze mną dzieje… — cedził słowa, jakby się nimi delektował. — A teraz muszę wracać na komendę — szybko zmienił temat. — Nie zapomnij zajrzeć jutro, złożyć zeznania. Będę czekał — uśmiechnął się, a widząc lekko zaskoczony wzrok Justyny, dodał: — Pracuję do dziewiętnastej. Pokój numer siedem na parterze. Osobiście spiszę twoje zeznania — powiedział takim tonem, jakby chciał poznać wszystkie jej sekrety.

— Niech cię diabli, Leon. Nienawidzę cię! Nic się nie zmieniłeś. — Justyna poczerwieniała, a potem zagryzając usta, odwróciła się i wybiegła z mieszkania.

Rozdział 5

Gdyby ktoś powiedział Justynie jeszcze dwa dni temu, że znajdzie zwłoki i będzie się całować ze swoim śmiertelnym wrogiem, popukałaby się palcem w czoło.

A jednak taka była rzeczywistość. Pół nocy przewracała się w pościeli, obrazy z minionego dnia przelatywały jej przed oczami, utrudniając sen.

Obudziła się niewyspana, obolała i dziwnie podenerwowana. Dziś po pracy miała jechać na komendę złożyć zeznania. Na samą myśl, że znów spotka Leona Brońskiego, skrzywiła się i zagryzła wargi.

Nie, tak być nie może!

Wstała z łóżka, gwałtownie odrzucając kołdrę i przeczesując ręką zmierzwione włosy.

Muszę się ogarnąć, żeby wyglądać dziś jak najlepiej.

Leonowi oczy wyjdą na wierzch, jak mnie zobaczy. Chciałabym widzieć jego minę…

Pół godziny później Justyna była już wykąpana i jadła omlet na śniadanie.

Zapowiadał się kolejny upalny dzień, więc założyła sukienkę w kwiaty, z cienkimi ramiączkami, sięgającą jej przed kolana i eksponującą nogi, które miała wyjątkowo zgrabne.

Już ja ci pokażę, gdzie raki zimują, zaśmiała się, wyobrażając sobie minę Leona, kiedy się spotkają.

Nie wiedzieć czemu od wczoraj o nim myślała. Z tego wszystkiego zapomniała zadzwonić do babci. Musiała jej koniecznie opowiedzieć o tym, co się wydarzyło.

Zdecydowała, że zrobi to przed pracą. Spojrzała na zegarek i ze zdumieniem zauważyła, że dochodzi dziewiąta.

Jednak pojadę do niej po południu, postanowiła.

W pracy czas zleciał jej wyjątkowo szybko, zajęta swoimi obowiązkami, na parę godzin zapomniała o znalezionych zwłokach i spotkaniu z Leonem.

Dziesięć po piątej wybiegła z biura, kierując się na przystanek. Było tak gorąco, że spacer o tej porze odpadał.

Lepiej dojechać autobusem, stwierdziła. To tylko dwa przystanki. Jak postanowiła, tak zrobiła.

Było wpół do piątej, gdy Justyna weszła do bloku, w którym mieszkała babcia Stefcia. Szybko wspięła się schodami na drugie piętro.

Lekko zadyszana zadzwoniła, a gdy usłyszała kroki za drzwiami, ucieszyła się.

Po chwili drzwi uchyliły się i Justyna zobaczyła babcię Stefcię, której na jej widok rozpogodziła się twarz.

— Justysia, wchodź dziecko! Czekałam na ciebie. Musisz mi opowiedzieć, co się stało. Krzysia do mnie dzwoniła! — powiedziała głosem pełnym emocji, a jej oczy świeciły się jak dziecku na widok prezentów gwiazdkowych.

Babcia Stefania również była fanką seriali kryminalnych, tyle że ona oglądała tylko polskie, a jej ulubionym był „Ojciec Mateusz”.

— No wiem, że trudno w to uwierzyć, babciu, ale sama się dziwię, że zupełnym przypadkiem znalazłam zwłoki tej staruszki — wyjaśniła Justyna, wchodząc do salonu i idąc za krewną.

Usiadły przy stole, na którym stały filiżanki z herbatą i talerz z kruchymi ciasteczkami z marmoladą.

— Krzysia mówiła, że policja przepytała już część mieszkańców, ale jak na razie nikt nic konkretnego nie powiedział. Nie wiadomo czemu jej sąsiadka Michalina zginęła. Większość uważa, że mógł to być napad rabunkowy — oznajmiła ożywiona Stefania, upijając łyk herbaty. — Coś podobnego! — dodała wstrząśnięta. — Żeby tak w biały dzień kogoś zabić. Człowiek już nawet we własnym domu nie może czuć się bezpiecznie — pokręciła z niedowierzaniem głową.

Justyna widząc jej zdenerwowanie, wzięła babcię za rękę.

— Nie martw się. Tobie nic nie grozi. Jak będzie trzeba, wprowadzę się do ciebie na jakiś czas — zaproponowała, patrząc na nią z troską i czułością jednocześnie.

Babci Stefci zaszkliły się oczy.

— Kochane z ciebie dziecko. Krzysia mówiła, że zrobiłaś na niej bardzo dobre wrażenie i, że koniecznie chce, żebyś to ty jej pomagała. Powiedziałam, że nie ma problemu. Chyba nie jesteś na mnie zła?

Justyna pokręciła przecząco głową.

— Nie, babciu. Będę odwiedzała panią Krzysię i tak jak obiecałam, będę robić jej zakupy. Przy okazji może uda się porozmawiać z jej sąsiadami. Może ktoś coś widział albo wie. Z policją nie każdy chce rozmawiać. Może mi coś powiedzą. Jak sądzisz, to dobry pomysł?

Babcia Stefcia aż klasnęła w dłonie.

— Znakomity! Gdybyś potrzebowała wsparcia, wiesz, że możesz na mnie liczyć, Justysiu. Kryminalne procedury nie są mi obce.

Dziewczyna roześmiała się, widząc podekscytowanie babci. Zdecydowanie to był dobry pomysł.

Rozwiążę sprawę, a wtedy Leon zobaczy, kto jest lepszym detektywem…

Justyna uśmiechnęła się na samą myśl, że będzie mogła mu dopiec. Może i było to dziecinne, ale jakie satysfakcjonujące.

— A właśnie, Krzysia wspomniała coś o tym, że poznałaś jej wnuka. Czy to prawda? — zainteresowała się Stefania, robiąc minę niewiniątka.

Justyna zagryzła usta i westchnęła ciężko.

— Owszem, miałam tę wątpliwą przyjemność go poznać. I wiesz, co jest najlepsze? Znaliśmy się w dzieciństwie. Chodziłam z nim do przedszkola, a on strasznie mi się naprzykrzał.

— Ojej! I co? Z tej mąki będzie chleb? Jak mawiała moja świętej pamięci mamusia. — Babcia Stefcia puściła oczko, na co Justyna zareagowała wściekłym prychnięciem.

— No coś ty, babciu! Leon nie jest w moim guście. Poza tym strasznie mnie irytuje!

Stefania spojrzała na wnuczkę z zaskoczeniem, a jednocześnie obudziła się w niej nadzieja.

Dziewczyna mogła zaprzeczać, ile wlezie, ale przed bacznym okiem babuni nic się nie ukryło.

— Nie chcę, żebyś była samotna. Krzysia mówi, że jej wnuk też jest pracoholikiem i nie ma czasu na życie prywatne. Myślę, że byście się dogadali.

— Już prędzej byśmy się pozabijali. To nonsens. Ja i Leon? — prychnęła Justyna. — O, nie! To już wolę być singielką do końca życia.

— Gadasz głupstwa. Życie w pojedynkę nie jest usłane różami — rzekła w zadumie Stefania. — A ty jesteś zbyt ładna i zbyt mądra, żeby być sama. Warto mieć kogoś do kochania, nawet jeśli ten ktoś cię irytuje. Ważne, że są między wami emocje. To już coś na dobry początek.

Justyna zbaraniała, zaciskając dłonie w pięści. Babcia Stefcia znów próbowała ją przekonać do swoich racji, ale dziewczyna była z natury uparta i zwykle stawiała na swoim.

Tym razem też nie zamierzała ulegać. Lubiła swoje bezpieczne i poukładane życie.

— Czy ty siebie słyszysz babciu? Chyba znów oglądałaś za dużo telewizji. Tylko tam eksperci od wszystkiego i niczego potrafią wciskać naiwniakom takie głodne kawałki — stwierdziła z irytacją, marszcząc brwi.

Babcia Stefcia się roześmiała. Justyna może i była dorosłą kobietą, ale czasem naprawdę zachowywała się jak dziecko.

— Przemyśl to sobie na spokojnie. Wiesz, że do niczego cię nie zmuszam — rzekła spolegliwym tonem.

— Wiem, babciu, chcesz dla mnie jak najlepiej i doceniam to. Muszę lecieć, zadzwonię jak tylko uda mi się czegoś dowiedzieć albo gdy będę potrzebowała wsparcia. — Justyna podniosła się i podeszła, żeby ucałować babcię w policzek.

— Dobrze, Justysiu. Będę czekała na wieści. Nie tylko w sprawie morderstwa, ale i twojego życia miłosnego — zachichotała.

— Babciu ja nie mam żadnego życia miłosnego! — oburzyła się Justyna. — A Leonem się nie martw. Da mi spokój, szybciej niż myślisz — zapewniła.

Stefania pokręciła głową, ale nic nie powiedziała. Lata doświadczeń nauczyły ją, że w ważnych sprawach należy działać pomału i z rozwagą.

Już ja ich wyswatam. Przy niewielkiej pomocy Krzysi, oczywiście, zdecydowała, żegnając się z wnuczką.

Rozdział 6

Kiedy Justyna dotarła na komendę, dochodziła szósta trzydzieści. Pamiętała doskonale, że Leon pracował do siódmej, więc miała nadzieję, że zastanie go na miejscu i, że nie będzie musiała tu przyjeżdżać ponownie.

Policjant w dyżurce poinformował ją, że komisarz Broński jest u siebie i wskazał drzwi po lewej stronie na końcu korytarza.

Justyna wzięła głęboki oddech, a potem energicznym krokiem ruszyła w stronę właściwych drzwi.

Kiedy do nich podeszła, drzwi akurat się otworzyły i siłą rozpędu dziewczyna wpadła na wychodzącego z nich mężczyznę, który oblał się kawą, którą niósł w kubku.

Musiała być jeszcze gorąca, bo syknął i spojrzał na nią wściekłym wzrokiem, a wtedy Justyna uświadomiła sobie, że to Leon Broński.

— Co ty robisz? Mogłabyś uważać? — warknął. — Jesteś jak taran albo huragan. Niszczysz wszystko, co spotkasz na swojej drodze! — W jego oczach zalśniła złość.

— No wiesz co? — oburzyła się, sięgając do torebki po chusteczkę. — Przepraszam, to był wypadek. Nic ci nie jest? Nie poparzyłeś się? Daj, zobaczę. — Justyna zaczęła dotykać jego klatki piersiowej, starając się wytrzeć plamę chusteczką, a jedyne, co jej się udało, to zostawić na jego koszuli białe kłaczki z chusteczki. — Chyba musisz się przebrać… — bąknęła speszona.

Mięśnie Leona były twarde, mocne i napięte, a jej zaschło w gardle.

Bliskość mężczyzny robiła coś dziwnego z jej umysłem i ciałem.

Broński zacisnął szczękę, a jego ciemne oczy, zalśniły. Coś w nich błysnęło.

— Nie trzeba, samo wyschnie — stwierdził oschle, patrząc jej w oczy, aż Justyna zaczęła tracić grunt pod nogami. — Utrapienie z tobą, ale chociaż nie narzekam na nudę — zauważył zgryźliwie.

Justyna zacisnęła dłonie w pięści. Leon jak zwykle ją irytował, sprawiając, że robiła się jeszcze bardziej niezdarna niż na co dzień.

O nie! Tak nie będzie!

— Nie musisz mi dziękować — prychnęła z oburzeniem. — Choć, w sumie, dlaczego nie? — zapytała kąśliwym tonem.

— Jesteś nieznośna, ale zawsze taka byłaś — stwierdził z satysfakcją, uśmiechając się jak kot na widok kanarka.

— A ty jesteś zwykłym bucem. Też nic się nie zmieniłeś. — Justyna zmrużyła oczy, posyłając mu wściekłe spojrzenie.

— Kotek pokazuje pazurki? Świetnie, podoba mi się to — mruknął Leon, chcąc ją jeszcze bardziej zdenerwować. Gdy się złościła, robiła strasznie pocieszną minę. Zapamiętał to z czasów przedszkola.

A teraz świetnie się bawił.

No i lubił ich słowne utarczki.

— Możesz się zamknąć? Przyszłam złożyć zeznania, zapomniałeś? Będziemy tak stali na korytarzu? — Justyna wyminęła go i weszła do jego gabinetu, który wielkością przypominał schowek na szczotki. Pośrodku stało biurko, a na nim komputer. Przy jednej ścianie znajdował się regał pełen segregatorów, a na drugiej wisiała tablica korkowa, a na niej zamieszczone były najważniejsze punkty toczącego się właśnie śledztwa.

Justyna odwróciła się w stronę Leona, który zamknął drzwi i oparł się o nie, patrząc na nią uważnie.

— Widzę, że zaniemówiłaś. Aż takie wrażenie zrobiło na tobie moje królestwo? Masz okazję zobaczyć, jak pracuje prawdziwa policja — uśmiechnął się z przekąsem, wyrzucając kubek po kawie do stojącego przy drzwiach kosza na śmieci.

— Cha cha, bardzo śmieszne. — Justyna założyła ręce na piersi, a Leon przełknął ślinę i jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jej dekolt. — To, że lubię seriale kryminalne to chyba nic złego, prawda?

— Oczywiście, że nie, ale często pokazują tam straszne bzdury, niemające odzwierciedlenia w rzeczywistości, a wszystkim domorosłym detektywom wydaje się, że są specjalistami w dziedzinie kryminalistyki. Nic bardziej mylnego — rzekł zachrypniętym głosem, nadal się w nią wpatrując.

Wytrzymała jego spojrzenie, mrużąc oczy i patrząc na niego uważnie, jakby chciała sprawdzić, ile prawdy jest w jego słowach.

— To twoje zdanie i masz do niego prawo, ale mylisz się — odparła, siląc się na uprzejmość. — Może i jesteśmy laikami, ale jedno trzeba nam przyznać. Mamy świeży umysł, nie trzymamy się ściśle przepisów i dostrzegamy więcej, niż ci się wydaje. Może i policja ma te wszystkie swoje świetne metody śledcze, ale my mamy coś więcej. Nie wiem jak to nazwać, instynkt, szósty zmysł… — stwierdziła z satysfakcją.

Leon zmarszczył brwi.

— Może i tak, ale to nie znaczy, że masz prawo wtrącać się do śledztwa i narażać się na niebezpieczeństwo. Ktoś napadł tę staruszkę i ją zabił — oznajmił zimnym głosem.

Justyna wzdrygnęła się, ale nie zamierzała się poddać.

Niech sobie mówi, co chce ja i tak zrobię po swojemu.

— Owszem, boję się, ale to nie znaczy, że spocznę na laurach — powiedziała, nie kryjąc irytacji. — Poza tym nie możesz mi niczego zabronić — spojrzała mu wyzywająco w oczy.

Leon jakby na to czekał. Uśmiechnął się przeciągle, podszedł do niej i stanął tak blisko, że dzieliły ich dosłownie centymetry.

— Jesteś pewna? — zapytał miękkim tonem, a Justyna wstrzymała oddech.

Oblizała usta.

Leon śledził ten ruch uważnie, a napięcie, które się między nimi wytworzyło, stało się nieznośne.

— Odsuń się. Na mnie to nie działa — starała się ostudzić jego entuzjazm.

Broński zaśmiał się chrapliwie.

— W dodatku kłamczucha z ciebie, Ju. Nie ładnie, oj nie ładnie — cmoknął z niezadowoleniem. — Wiesz, że mógłbym teraz dać ci klapsa, a ty nawet byś nie zaprotestowała?

— A ja mogłabym ci przegryźć tętnicę, a ty byś się wykrwawił w minutę — stwierdziła z satysfakcją, uśmiechając się złośliwie.

— Kręci się wampiryzm? Nie wiedziałem — mruknął, zaskoczony. — Lubię ostro, ale nie aż tak.

— Ooo, poddajesz się? — zakpiła. — No, kto by pomyślał? Leon Broński składa broń — zaśmiała się.

Bez ostrzeżenia chwycił ją za szyję, patrząc jej prosto w oczy.

— Nie prowokuj mnie, Ju, bo nie wiesz, do czego jestem zdolny, gdy ktoś wyprowadzi mnie z równowagi — rzekł niskim głosem, od którego przeszły ją dreszcze.

Uśmiechnęła się. Jeśli myśli, że się go boję, to się grubo myli.

— Coś wbija mi się w brzuch. Czyżby to była twoja służbowa broń? Czy cieszysz się, że mnie widzisz? — rzuciła mu prowokujące spojrzenie.

Leon zacisnął szczękę, a w jego oczach zapłonął ogień, ale i złość. Z trudem nad sobą panował. Jednak wiedział, że nie może pozwolić na to, by przejęła kontrolę.

To on był tutaj panem sytuacji.

— A jeśli nawet to, co? Masz coś przeciwko, żebym przeleciał cię teraz na biurku? — Leon poluźnił uścisk, ale jego dłoń nadal spoczywała na jej szyi, pieszcząc ją niespiesznie.

Justyna spojrzała mu hardo w oczy.

Nie zamierzała ulegać.

— Owszem, mam coś przeciwko. Nie pociągasz mnie. W ogóle mi się nie podobasz — wypaliła, wściekła jak osa, jednocześnie wyobrażając sobie, jak Leon spełnia obietnicę. W gardle jej zaschło, a ciało zaczęło ją mrowić. — Nie jesteś w moim typie Leon, więc daj sobie spokój. Nie chcę, żeby ucierpiało twoje męskie ego. Lepiej wycofaj się teraz, a wstyd będzie mniejszy — powiedziała, chcąc mu dopiec.

— Myślisz, że to jest zabawne? Taka jesteś odważna, Ju? A co, jeśli bym cię teraz pocałował? — zagroził, uśmiechając się jak sam diabeł.

Justyna zamarła.

Leon Broński był śmiertelnie niebezpieczny.

Prowokował ją, irytował i sprawiał, że zachowywała się impulsywnie.

Należało ostudzić emocje, a najlepiej będzie trzymać się od niego z daleka.

— Nie odważysz się — powiedziała ostrożnie, a głos jej lekko zadrżał.

— Jesteś pewna? — Leon nie spuszczał z niej wzroku, aż zaczęła tracić grunt pod nogami.

Wiedziała, że tej bitwy już nie wygra.

— Puść mnie. Nie po to tutaj przyszłam — odparła oschłym tonem. — Miałam złożyć zeznania. Czyżbyś już zapomniał?

Leon odsunął się od niej i stanął przy biurku, a Justyna odetchnęła z ulgą.

— Masz rację, Ju. Przepraszam, trochę mnie poniosło — rzekł skruszonym głosem.

— Myślę, że jesteś jak każdy facet. Kieruje tobą nie ta główka, co powinna — wypaliła, a Leon się zaśmiał.

— Nie jestem jak inni — odparł oschle. — Siadaj, załatwmy to, jak najszybciej — wskazał jej krzesło, a Justyna usiadła bez dalszych protestów. — Muszę po pracy skoczyć jeszcze do babci. Nie byłem u niej od wczoraj — dodał, sięgając po formularz.

— Jak się czuje pani Krzysia? — ożywiła się. — Jutro do niej zajrzę i podrzucę zakupy.

Polubiła starszą panią i nie mogła się doczekać, kiedy ją odwiedzi. Chciała też z nią porozmawiać o śmierci sąsiadki.

— Dobrze, nadal jest na lekach przeciwbólowych, a w przyszłym tygodniu jadę z nią do lekarza na kontrolę — wyjaśnił Leon miękkim tonem.

Justyna spojrzała na niego cieplejszym wzrokiem.

— To miłe, że troszczysz się o babcię. Ja za swoją skoczyłabym w ogień — powiedziała, przełykając gulę w gardle.

Nie chciała myśleć o tym, co by się stało, gdyby zabrakło babci Stefci.

Leon, widząc jej zasmuconą minę, lekko dotknął jej dłoni.

Jego dotyk zaskoczył ją, ale i sprawił, że poczuła, że nie jest sama. Zamrugała, jakby raziło ją światło.

Broński może i działał jej na nerwy, ale jednocześnie w jego obecności czuła się bezpiecznie.

Tak ją zaskoczyła ta myśl, że Justyna aż otworzyła usta. Gapiła się na niego bezmyślnie kilka dobrych sekund.

— Ej, śpiąca królewna, wszystko w porządku? — zaniepokoił się, posyłając jej zatroskane spojrzenie.

Justyna przytaknęła, pocierając ręką skroń.

— Tak, jest okej — zapewniła, unikając jego wzroku. — Po prostu za każdym razem, gdy myślę o babci, coś ściska mnie za gardło. Nie chcę jej stracić. Jest dla mnie bardzo ważna — dodała drżącym głosem.

— Rozumiem, co czujesz, Ju. Lepiej niż ci się wydaje — westchnął.

Justyna odważyła się na niego spojrzeć.

Broński miał lekko zaczerwienione oczy.

Nie spodziewała się tego. Przywykła do tego, że mężczyźni zwykle nie okazują słabości.

Może Leon był inny? A to by znaczyło, że źle go oceniła. Może nie powinnam była się do niego uprzedzać?

Ta myśl tak ją zaskoczyła, że Justyna zamarła, wpatrując się w Brońskiego, jakby zobaczyła go po raz pierwszy.

Mimo że minęło ponad dwadzieścia lat, nadal pamiętała ich pierwszy dzień w przedszkolu. Leon rzucił w nią klockiem, a Justyna rozpłakała się, bo trafił ją w czoło. Bolało, a ona zalana łzami i czerwona ze złości, włożyła mu kredkę w ucho. Wtedy Leon uśmiechnął się do niej, a że nie miał jednego mleczaka, był to bardzo pocieszny, szczerbaty uśmiech, który sprawił, że i ona się uśmiechnęła. Potem często jej dokuczał, a ona za każdym razem odpłacała mu się pięknym za nadobne.

A kiedy ich drogi się rozeszły, zostało jej tylko wspomnienie jego psotnych brązowych oczu.

A teraz po tylu latach znów się spotkali.

I to w jakich okolicznościach…

Mimo to, Broński nadal ją prowokował, a ona nie pozostawała mu dłużna.

— Wiesz, co? Przełóżmy to na jutro. Muszę lecieć. — Justyna poderwała się z krzesła i wybiegła, zostawiając zaskoczonego Leona, który przez dłuższą chwilę wpatrywał się w drzwi.

— Och, Ju! Co ja z tobą mam! — westchnął, a potem odłożył teczkę, wstał i również opuścił gabinet.

Rozdział 7

Justyna obejrzała kilkadziesiąt filmów i seriali kryminalnych. W każdym z nich podstawą ustalenia sprawcy był motyw i sposobność.

Kto chciał zabić starszą panią? Co nim kierowało? Czy Michalina Styczeń zginęła przypadkowo? Czy było to morderstwo z premedytacją?

To należało ustalić w pierwszej kolejności.

Czy coś zginęło? Czy miała coś wartościowego w mieszkaniu? A co z krewnymi? Była samotna, czy miała jakąś rodzinę?

Tego też trzeba było się dowiedzieć.

Część informacji Justyna mogła uzyskać od sąsiadów zamordowanej kobiety, a także od pani Krzysi.

Jednak drugą część posiadała jedynie policja.

Jak przekonać Leona, żeby zdradził mi szczegóły śledztwa?

Tak rozmyślając, Justyna zrobiła zakupy. W drodze do pani Krzysi zastanawiała się, jak pokierować rozmową, żeby babcia Leona, zdradziła jej, co wie na temat zamordowanej sąsiadki.

Weszła do bloku i wspięła się po schodach, a gdy stanęła przed drzwiami z numerem sześć, nacisnęła dzwonek, a potem klepnęła się ręką w czoło.

— Przecież pani Krzysia mi nie otworzy, bo z ledwością się porusza — mruknęła z przekąsem, wchodząc do mieszkania i wołając od progu:

— Dzień dobry, pani Krzysiu. To ja Justyna.

Weszła do salonu, gdzie zobaczyła, że babcia Leona siedzi na łóżku przykryta kocem i ogląda telewizję.

Na jej widok starsza pani uśmiechnęła się i powiedziała ożywiona:

— Witaj, drogie dziecko. Cieszę się, że jesteś. Postaw zakupy w kuchni. Leon wpadnie wieczorem, to je rozpakuje.

— Ale to żaden problem, sama mogę to zrobić — zaprotestowała żywo Justyna. — Przy okazji może przygotuję coś do picia? — zaproponowała, stawiając reklamówkę z zakupami na blacie w kuchni i wyjmując z niej produkty. Jajka i mleko włożyła do lodówki, a mąkę i cukier do szafki. Butelki z wodą mineralną postawiła na kredensie.

— Nie trzeba, kochanie, piłam niedawno. Pielęgniarka zrobiła mi cały dzbanek herbaty — wyjaśniła starsza pani, wskazując stojącą na szafce przy łóżku karafkę z napojem, a obok niej szklankę.

— To może, chociaż obiorę owoce? — zaoferowała Justyna, widząc leżące na talerzyku banany i mandarynki. — Jak pani nie zje teraz, będzie miała pani na później — dodała, uśmiechając się z sympatią.

Pani Krzysztofa przytaknęła ze śmiechem, widząc entuzjazm dziewczyny.

— Owszem, czemu nie? — zgodziła się. — Ale pod jednym warunkiem. Obejrzysz ze mną jeden odcinek „Gangu Zielonej Rękawiczki”. Te kobitki wymiatają — zaśmiała się i niemal klasnęła w dłonie.

— Lubi pani seriale kryminalne? To tak jak ja i babcia — ucieszyła się Justyna, siadając na krześle przy łóżku i obierając owoce ze skórki.

— Lubię? Uwielbiam! Gdyby nie one nudziłabym się jak mops — stwierdziła z rozbrajającą szczerością pani Krzysia. — Leoś nie chce mi opowiadać o swoich sprawach służbowych, zasłaniając się tajemnicą śledztwa, więc zostają mi te fikcyjne. A one też są strasznie ciekawe. No i mogę dowiedzieć się z nich sporo o ludzkiej psychice — przyznała z satysfakcją.

Justyna postanowiła kuć żelazo, póki gorące.

To była świetna okazja, żeby zapytać o zamordowaną sąsiadkę.

— Słyszała pani o śmierci Michaliny Styczeń? — zapytała, starając się ukryć ekscytację.

Pani Krzysia załamała ręce, robiąc strapioną minę.

— Tak, nic się nie ukryje w naszym bloku — przyznała. — Michalina była bardzo spokojną i nieuciążliwą sąsiadką. Czasem się odwiedzałyśmy. To straszne, co się stało — powiedziała wstrząśnięta. — Gdy się o tym dowiedziałam, omal nie zasłabłam. Na szczęście pielęgniarka dała mi krople na uspokojenie.

Justyna nachyliła się i opiekuńczym gestem dotknęła ramienia pani Krzysi.

— Na pewno to było bardzo nieprzyjemne — rzekła ze współczuciem. — Czy pani sąsiadka miała jakąś rodzinę?

— Owszem, syna i wnuka. Jej synowa zmarła na raka, dwa lata temu. A teraz taka tragedia! — Pani Krzysia ponownie załamała ręce. — To się w głowie nie mieści, co się dzieje na tym świecie.

Justyna pokiwała ze zrozumieniem głową.

— To prawda świat nie zmienia się na lepsze, ale my możemy zrobić wszystko, żeby było to miejsce bardziej przyjazne — powiedziała ostrożnie. — Nie możemy stać obojętnie, gdy komuś obok dzieje się krzywda. Chcę znaleźć mordercę pani sąsiadki i dowiedzieć się, dlaczego zginęła. Pomoże mi pani? — zapytała z nadzieją, podając pani Krzysi obrane owoce.

Babcia Leona odebrała talerzyk i zamyśliła się na moment.

Westchnęła, a potem oznajmiła:

— Pomogę. Myślę, że Michalina zrobiłaby dla mnie to samo. Co chcesz wiedzieć, Justysiu?

— Czy pani sąsiadka mogła mieć w mieszkaniu coś wartościowego? — zapytała Justyna, wpatrując się uważnie w twarz starszej pani.

Pani Krzysia wzruszyła ramionami.

— Nie wiem, ciężko powiedzieć — zamyśliła się. — Kiedyś wspominała o jakiejś biżuterii po rodzicach, ale czy miała ona jakąś wartość, nie mam pojęcia. Poza tym Michaśka żyła raczej skromnie — dodała, wpatrując się przez chwilę w ekran telewizora.

— Może pani Michalina miała jakieś oszczędności i ktoś się o nich dowiedział i dlatego ją napadł? — drążyła Justyna z wypiekami na twarzy.

To mógł być jakiś punkt zaczepienia. Należało sprawdzić, czy coś zginęło i czy pani Michalina mogła mieć coś wartościowego.

— Nigdy nic mi nie mówiła na ten temat. Chodzi o to, czy miała jakieś oszczędności — uściśliła pani Krzysia. — Ale starsi ludzie rzadko o tym mówią, nawet najbliższym, a potem okazuje się, że trzymają w przysłowiowej skarpecie kilkadziesiąt tysięcy złotych. Tyle się słyszy o tym w telewizji, że znów kogoś okradli metodą „na wnuczka” — stwierdziła ponuro.

Justyna pokiwała głową. Nie było dnia, żeby nie czytała na jakimś portalu informacyjnym o kolejnym oszukanym seniorze, który stracił oszczędności życia.

— To prawda. Na szczęście ludzie robią się coraz ostrożniejsi. Wracając do naszej sprawy. Czy w ostatnim czasie nie zauważyła pani niczego podejrzanego? Nikt się nie kręcił na klatce schodowej? — zaciekawiła się.

— Raczej nie. Będzie już tydzień, jak się połamałam. Na początku głównie spałam po lekach, dopiero od trzech dni, trochę wstaję. Gdyby nie pielęgniarka Ela i Leoś nie wiem, jak bym sobie poradziła. Chyba musiałabym iść do jakiegoś ośrodka opieki — rzekła w zadumie, a jej twarz posmutniała.

Justyna spojrzała ze współczuciem na starszą panią.

— Na szczęście może pani liczyć na troskliwą opiekę — powiedziała, uśmiechając się łagodnie. — Ja, gdy będzie trzeba, też pomogę. Babcia Stefcia w razie czego też na pewno nie odmówi pomocy — dodała ciepłym głosem.

Pani Krzysi zaszkliły się oczy, poruszyła się niespokojnie.

— Stefa jest dobrą koleżanką. Mówiła mi, że dużo pracujesz, a mimo to zgodziłaś się pomóc nieznajomej kobiecie. Jestem ci bardzo wdzięczna — powiedziała, nie kryjąc wzruszenia. — Mój wnuk to dobry chłopak, ale straszny pracoholik. Może gdyby znalazł sobie jakąś miłą dziewczynę, by się wreszcie ogarnął… — rzekła miękkim głosem, patrząc spod oka na Justynę, która nie była w ciemię bita i domyśliła się o, co chodzi starszej pani.

Ona chce mnie wyswatać z Leonem!

O nie, prędzej piekło zamarznie, niż się z nim umówię.

Justyna uśmiechnęła się z przekąsem, a jej policzki lekko się zarumieniły.

— Na pewno, ale ja muszę się skupić teraz na pracy i na znalezieniu mordercy pani Michaliny. Na mnie już czas — poderwała się, widząc, która jest godzina. — Zajrzę do pani pojutrze. W razie potrzeby proszę dzwonić. Zostawiłam swój numer na kartce, którą położyłam na szafce w kuchni — oznajmiła, wskazując ręką aneks kuchenny, który znajdował się po jej prawej stronie, a potem nim pani Krzysia zdążyła coś odpowiedzieć, odwróciła się na pięcie i wyleciała z mieszkania jak z procy.

Uciekła, jakby ją gonił sam diabeł.

Pani Krzysia zachichotała, a potem wróciła do oglądania serialu.

Rozdział 8

Justyna po wyjściu od pani Krzysi postanowiła załatwić to, czego nie udało się jej zrobić wczoraj.

— Pójdę złożyć te cholerne zeznania! Mimo że jest to ostatnia rzecz, na jaką mam teraz ochotę, ale jak mus, to mus — westchnęła, przypominając sobie swoją poprzednią wizytę na komendzie.

Leon zaszedł jej tak mocno za skórę, że nie wytrzymała napięcia i stamtąd uciekła.

— Dzisiaj, choćby nie wiadomo, co się działo, nie dam mu się wyprowadzić z równowagi. A jeśli będzie mnie denerwował, odpłacę mu się tym samym — mruknęła.

Na Leona natknęła się zaraz na wejściu, gdy żegnał się z jakimś mężczyzną w średnim wieku, ubranym w kraciastą koszulę i lniane spodnie.

Kiedy nieznajomy wyszedł z komendy, Broński skupił całą uwagę na Justynie, uważnie lustrując jej twarz i sylwetkę.

Dziewczyna miała dziś na sobie czarną koszulkę i jeansową spódniczkę, a jej opalone nogi przyciągały uwagę. Jej włosy były lekko potargane, a policzki zarumienione.

Spojrzenie Leona na moment rozbłysło, ale twarz pozostała poważna.

Justyna zauważyła jego reakcję i postanowiła coś z niego wyciągnąć, doskonale zdając sobie sprawę, jak działa na Brońskiego.

— Cześć. Kto to był? — zainteresowała się, patrząc przez przeszklone drzwi za oddalającym się mężczyzną.

— Syn Michaliny Styczeń — wyjaśnił Leon, podążając za jej wzrokiem. — Niestety nie był zbytnio rozmowny. Zszokowała go nagła śmierć matki. Ledwie był w stanie wydusić z siebie kilka słów. Powiedziałem mu, żeby się zgłosił do nas ponownie za dwa, trzy dni.

Justyna pokiwała ze zrozumieniem głową. Ludzie różnie reagowali na wieść o nagłym zgonie kogoś bliskiego.

— Mówił coś o tym, czy matka miała coś wartościowego w mieszkaniu? Jakieś złoto, biżuterię? — spytała, nie kryjąc zaciekawienia. Chciała dowiedzieć się czegoś, aby mieć jakiś punkt zaczepienia.

— Czemu się tym interesujesz? Wiesz, że nie mogę ci niczego powiedzieć, co dotyczy śledztwa. To sprawa poufna. Nie powinnaś się w to mieszać — zauważył oschłym tonem.

Justyna uśmiechnęła się przymilnie.

— Nawet dla mnie nie zrobisz wyjątku?

Chrząknął i pokręcił przecząco głową.

Utrapienie z nią, pomyślał.

— Czy ty zawsze o ważnych sprawach rozmawiasz na korytarzu? — zapytał z naganą, chcąc ją zdenerwować. — Przejdźmy do mojego gabinetu. Tam dokończymy tę pasjonującą konwersację — rzucił z przekąsem, z trudem powstrzymując się od śmiechu.

Justyna zmarszczyła brwi i zacisnęła usta.

— Kpij sobie, kpij. Jeszcze nie wiesz, na co mnie stać — stwierdziła z satysfakcją, idąc za Leonem.

W tej chwili widziała tylko jego umięśnione plecy i zgrabny tyłek.

Broński był piekielnie atrakcyjny.

Szkoda, że cały jego urok pryskał, gdy tylko Leon otwierał usta.

— Ju, możesz przestać się na mnie gapić? Czuję na sobie twój wzrok — mruknął, a Justyna z trudem powstrzymała się, by nie walnąć go torebką.

— Wydaje ci się — prychnęła ze złością. — Wcale się na ciebie nie patrzę. Kolor farby na ścianach jest bardziej fascynujący — dodała, chcąc mu dopiec.

Leon roześmiał się i odwrócił w jej stronę.

Stali teraz naprzeciwko siebie przed drzwiami jego gabinetu.

— I w dodatku nie umiesz kłamać, zdradza cię ton głosu. No i oczy. Mogę z nich czytać jak otwartej księgi — stwierdził z rozbrajającą szczerością. Jego spojrzenie było tak intensywne, że zabrakło jej tchu.

W co on pogrywa?, pomyślała zaskoczona.

— Wiesz, że strasznie mnie wkurzasz? — rzuciła zaczepnym tonem, posyłając mu wściekłe spojrzenie.

— Nie da się ukryć — stwierdził z satysfakcją, uśmiechając się zadziornie. — Przyznaj, że nie możesz mi się oprzeć, Ju… — rzekł spiżowym głosem.

— Nigdy! Zapomnij o tym! — rzuciła wściekłym tonem, a w jej oczach zalśniła złość. — Owszem jesteś atrakcyjny i możesz się podobać kobietom, ale na mnie to nie działa. W dodatku jesteś strasznie arogancki i zadufany w sobie. Trochę pokory Leon. Nie każda kobieta skusi się na twoje ładne oczy — dodała, uśmiechając się złośliwie.

Leon prychnął, a potem nachylił się w jej stronę i zapytał niskim głosem, od którego przeszły ją dreszcze.

— A więc twoim zdaniem mam ładne oczy? Co jeszcze ci się we mnie podoba?

Justyna zagryzła usta i zacisnęła dłonie w pięści.

— Nic! W ogóle mnie nie pociągasz — upierała się.

Broński parsknął śmiechem.

— Jesteś pewna? Może się o tym przekonamy? — Jego spojrzenie pociemniało.

Bez ostrzeżenia podszedł do niej i chwycił ją za szyję.

— Co ty robisz? — zapytała niepewnie, z trudem przełykając ślinę.

— Jesteś słodka Ju, kiedy się tak złościsz. I cholernie mnie kręcisz. Ten twój zapach… — Leon nachylił się i powąchał jej szyję, muskając oddechem jej skórę.

Drgnęła zaskoczona, a jej nogi zrobiły się jak z waty.

Broński przejął całą kontrolę, a ona poczuła się jak w potrzasku.

Z jednej strony podobało jej się to, a z drugiej nie wiedziała jak się zachować. Leon był nieprzewidywalny. Mógł zrobić z nią, co tylko chciał, a ona długo by nie protestowała.

Ta myśl tak ją zaskoczyła, że Justyna wyrwała się z uścisku Brońskiego i oschłym tonem rzuciła:

— Nie dotykaj mnie! Przyszłam złożyć zeznania, a nie pozwalać ci się obściskiwać. Możemy to załatwić? Chcę mieć to już za sobą.

Leon skinął głową, a potem otworzył przed nią drzwi.

— Wybacz, ale przy tobie tracę opanowanie i rozsądek. Jasne, wchodź, załatwmy to raz na zawsze.

Justyna westchnęła ciężko, ale nic więcej nie powiedziała.

Weszła za nim do środka i zamknęła drzwi.

Rozdział 9

— Możesz usiąść? Czemu stoisz przy drzwiach? Nie ugryzę cię, jeśli o to się martwisz, to nie masz czym — zapewnił, uważnie się jej przyglądając.

Justyna zachowywała się, co najmniej dziwnie, patrząc na niego z wyrazem grozy pomieszanej z satysfakcją.

— Może jest mi tu dobrze? — odparła zaczepnym tonem.

— Czy ty zawsze musisz wszystko utrudniać? Dawnej też byłaś utrapieniem… — mruknął z dezaprobatą Leon, odchylając się na krześle. Jego wzrok wwiercał się w nią, aż poczuła, że brakuje jej tchu.

I chociaż wcześniej postanowiła, że nie da się wyprowadzić z równowagi, wystarczyła chwila, żeby Broński wkurzył ją do żywego.

— Ja? To ty ciągle mnie zaczepiałeś i nie dawałeś mi spokoju — w Justynę jakby piorun strzelił. Oderwała się od drzwi i pokonała dzielącą ich odległość. — Byłeś jak wrzód na tyłku!

Gdyby nie biurko, Leon jak nic skończyłby z podbitym okiem.

— A to ciekawe! A mnie się wydaje, że było dokładnie na odwrót — warknął, wyraźnie tracąc opanowanie. Zmarszczył brwi i rzucił jej ostre spojrzenie.

Justyna popatrzyła na niego spod przymrużonych powiek.

— Co masz na myśli? — zapytała, nie kryjąc irytacji. — Nie odwracaj kota ogonem!

Broński parsknął śmiechem, szybko się jednak opanował.

— To ty ciągle mnie prowokowałaś, Ju…

— Czy ty masz problemy z pamięcią? — rzuciła z zaciętą miną.

Leon założył ręce na piersi, a jego bicepsy się napięły. Justyna wpatrywała się w nie jak zahipnotyzowana. Na moment odebrało jej mowę.

Przeklęty Broński wiedział jak odwrócić jej uwagę.

— Nie, z niczym nie mam problemu. Chcesz się przekonać, na co mnie stać? — rzekł spiżowym głosem, a w jego spojrzeniu zapłonął ogień.

Przełknęła ślinę i przeczesała ręką włosy, wyraźnie wytrącona z równowagi i zmieszana. Leon zapędził ją w kozi róg, przez co czuła się, jak w potrzasku.

— Możesz przestać to robić? — spytała, a jej głos lekko zadrżał.

— Co takiego? — zdziwił się. — O czym ty mówisz? — Broński wstał i podszedł do niej bez ostrzeżenia.

Stali teraz bardzo blisko siebie, przez co Justyna zapomniała, co chciała przed chwilą powiedzieć. Jego bliskość działała na jej zmysły, powodując, że dziewczyna traciła rozsądek.

Na szczęście nie zapomniała, że Leon Broński był jej śmiertelnym wrogiem i, że należało się trzymać od niego z daleka.

— Panie komendancie, czy zapomniał pan, po co tutaj przyszłam? — przypomniała, mierząc go wściekłym wzrokiem.

Leon westchnął ciężko i zaklął pod nosem. Miał chęć przełożyć ją przez kolano i dać jej porządnego klapsa.

Ciekawe czy by jej się spodobało, pomyślał z przekąsem, uważnie obserwując jej twarz i zatrzymując dłużej wzrok na zgrabnych nogach.

— Ju, czy mi się wydaje, czy uciekasz od tematu? — mruknął, wyraźnie rozbawiony.

Pokręciła przecząco głową.

— Nie, jedyne co nas łączy to sprawa morderstwa — stwierdziła, nie kryjąc satysfakcji.

Podszedł jeszcze bliżej i spojrzał jej w oczy.

— Jesteś pewna? — zapytał niskim głosem, od którego mocnej zabiło jej serce.

Wzięła głębszy oddech, wyraźnie zmieszana jego bliskością. Jego wzrok zatrzymał się na jej ustach.

— Tak! A co jeszcze twoim zdaniem może nas łączyć? — spytała zaczepnie, biorąc się pod boki.

— Coś, przed czym uciekaliśmy przez ponad dwadzieścia lat, Ju… — szepnął, sprawiając, że zmiękły jej nogi.

Na moment zabrakło jej tchu.

— Co masz na myśli? — na jej twarzy malował się niepokój i zakłopotanie.

— Miłość od pierwszego wejrzenia, Ju. To mam na myśli — wyjaśnił Leon, dotykając jej policzka i patrząc jej głęboko w oczy.

— Ty chyba oszalałeś — warknęła i wyrwała się z jego objęć. — Te dziecięce psoty i dokuczanie nazywasz miłością? — nie potrafiła ukryć oburzenia.

Broński wydawał się śmiertelnie poważny. Nawet nie drgnęła mu powieka.

— Możesz się okłamywać i uciekać przed prawdą, ale taka jest rzeczywistość. Jeszcze się przekonasz, że miałem rację. Może nie dziś i nie jutro, ale wkrótce. Tak łatwo ci nie odpuszczę, Ju. Nie teraz, gdy po tylu latach znów mam cię blisko — zapewnił, nie spuszczając z niej wzroku.

Justyna zamarła, niezdolna wydobyć głosu. Słowa Leona sprawiły, że wytrzeszczyła na niego oczy w zdumieniu. Gdyby jej oznajmił, że wybiera się na Antarktydę, szukając oznak globalnego ocieplenia, nie zdziwiłaby się bardziej.

— Co? Mówisz poważnie? — zamrugała, jakby raziło ją światło. Jej głos zadrżał, a dłonie zwilgotniały.

Leon nachylił się i musnął ustami jej policzek.

— Po co miałbym żartować? Jesteśmy dorośli, Ju. Nie zamierzam grać z tobą w żadne gierki. Jest coś między nami. Zawsze było — powiedział spiżowym głosem, który tak na nią działał.

Justyna machnęła ręką przed twarzą, jakby chciała się przekonać, że to nie jest sen.

— To mi się nie śni, prawda? Mówisz serio? — chciała się upewnić, a jej spojrzenie złagodniało.

Pokiwał głową, uśmiechając się lekko. Jego uśmiech sprawił, że i ona się uśmiechnęła. Nim zdała sobie sprawę, co robi. To było tak naturalne, jak oddychanie.

— Chcę, żebyś mi zaufała. A ja zrobię wszystko, żeby pokazać ci, że mi na tobie zależy. Umów się ze mną. Jedna randka, a potem, jeśli to nie wypali, dam ci spokój — oznajmił głosem pełnym przekonania, patrząc na nią z nadzieją.

Justyna skapitulowała.

— Niech będzie, ale tylko jedno spotkanie — zastrzegła. — I masz się zachowywać jak dżentelmen, czyli żadnego obściskiwania i całowania.

— Nie zrobimy nic, na co nie miałabyś ochoty — zapewnił, patrząc jej w oczy przez dłuższą chwilę, aż zabrakło jej tchu. Jego wzrok przesunął się na jej usta.

Justyna oblizała wargi, a Leon wciągnął powietrze ze świstem. Napięcie między nimi stawało się nie do zniesienia.

Musiała coś zrobić, żeby to przerwać, nim któreś z nich nie wytrzyma i zrobi coś, czego oboje będą później żałować.

— To co? Gdzie masz ten formularz? Chcę złożyć zeznania i mieć to już z głowy — powiedziała, przerywając kontakt wzrokowy i patrząc na leżące na biurku teczki z dokumentami.

— A tak, jasne! — Leon odsunął się i podszedł do biurka, a potem usiadł na fotelu. — W końcu po to tutaj przyszłaś — mrugnął.

Złożenie i podpisanie zeznań zajęło jej kwadrans. Po wszystkich formalnościach Justyna pożegnała się z Brońskim i wyszła.

Dopiero gdy znalazła się na korytarzu, odetchnęła z ulgą.

Tylko ja mogłam wpaść jak mucha w zupę, pomyślała. Jednak jakoś sobie poradzę, bo jak to mówią „co nas nie zabije, to nas wzmocni”.

Rozdział 10

Następnego dnia Justyna obudziła się przed dziewiątą. Była sobota, więc miała wolne. Po śniadaniu postanowiła, że wykorzysta ten dzień, żeby spotkać się z babcią Stefcią. Czasem chodziły razem do parku, który znajdował się niedaleko osiedla, na którym mieszkała. A wtedy Justyna zabierała ze sobą aparat, żeby porobić zdjęcia. Na swoją pasję zawsze znajdowała czas. A że zapowiadał się piękny, słoneczny dzień uznała, że to idealne przedpołudnie na fotografowanie.

Ubrała się w czarne spodenki, biały top i czarną koszulę z rękawem na trzy czwarte, wiązaną w pasie. Do tego założyła sandały i okulary przeciwsłoneczne.

Do plecaka spakowała krem przeciwsłoneczny, dwie butelki wody mineralnej i kanapki.

Z komody wyjęła torbę z aparatem i sprawdziła sprzęt. Karta była wyczyszczona, a bateria naładowana.

— Świetnie! — ucieszyła się. — Mogę wychodzić.

Wcześniej zadzwoniła do babci Stefci, że wpadnie po nią i, że razem przejdą się do parku.

Pół godziny później wbiegła zdyszana do bloku, w którym mieszkała krewna. Sprintem pokonała schody i zadzwoniła do drzwi.

— Witaj, Justysiu. Dobrze, że już jesteś — ucieszyła się Stefania na jej widok. — Wchodź, zaraz będę gotowa. Wezmę tylko torebkę i portfel to po spacerze, wejdziemy jeszcze do sklepu na małe zakupy — oznajmiła, gdy już się przywitały.

Justyna weszła do mieszkania.

— Jasne, babciu. Nie ma pośpiechu. Mam dziś cały dzień tylko dla ciebie — powiedziała ożywiona. — To był bardzo stresujący tydzień — dodała z westchnieniem, przypominając sobie znalezione zwłoki i całe późniejsze zamieszanie. Ze spotkaniem Brońskiego włącznie.

Babcia jakby czytając jej w myślach, nie kryjąc zaciekawienia, zapytała:

— A co tam u Leona?

Justyna wzruszyła obojętnie ramionami.

— Wszystko w porządku. Czemu o niego pytasz?

Przeklęty Broński. Nawet jak nie ma go w pobliżu, to on i tak zatruwa mi życie, pomyślała.

— Krzysia do mnie dzwoniła wczoraj i mówiła, że jej wnuk chodzi jakiś zamyślony — zmartwiła się babcia Stefcia — wkładając buty i poprawiając apaszkę. — Wczoraj w roztargnieniu rozlał kawę, a później jeszcze przypalił tosty, gdy robił jej kolację. Ciekawe, prawda? — dodała, nie kryjąc satysfakcji.

Justyna skrzywiła się, jakby zjadła kwaśne jabłko.

— Może jest tak samo nieuważny, jak ja — stwierdziła, prezentując iście anielską cierpliwość. Domyśliła się, co chciała zasugerować jej babcia. — Każdemu może się zdarzyć. Może miał gorszy dzień albo był zmęczony po pracy? W końcu prowadzenie śledztwa w sprawie morderstwa to nie taka kaszka z mleczkiem — rozłożyła ręce.

— Masz rację. To pewnie dlatego. — Babcia Stefcia, pokiwała głową. — A i zapomniałam! Krzysia prosiła, żeby ci przekazać, że zaprasza nas jutro na obiad. Powiedziałam, że przyjdziemy — uśmiechnęła się, ruszając do drzwi i wychodząc z mieszkania.

Justyna też wyszła na korytarz i poczekała, aż babcia zamknie drzwi na klucz. Gdy to zrobiła, schowała go do torebki, a potem powoli ruszyły schodami na dół.

— Skoro już się zgodziłaś babciu, to nie mamy wyboru. Wiesz, że pani Krzysia chce mnie wyswatać z Leonem? To pewnie dlatego nas zaprosiła — powiedziała Justyna, nie kryjąc irytacji.

— Co w tym złego? — zdziwiła się Stefania. — To bardzo dobry chłopak. Uczynny, dobrze wychowany, inteligentny i przystojny. A, co najważniejsze wolny. Nic dziwnego, że chce mu znaleźć jakąś miłą dziewczynę — dodała, patrząc na wnuczkę badawczym wzrokiem.

Znała Justynę i wiedziała, że jest uparta jak osioł. Jednak mimo to, postanowiła, że zrobi wszystko, żeby ją przekonać, że życie w pojedynkę nie jest dla niej.

Owszem, Stefa cieszyła się, że dziewczyna ma poukładane, ustabilizowane życie, ale nie chciała, żeby na starość skończyła z gromadą kotów albo samotna w pustym mieszkaniu.

— Babciu ja wiem, co kombinujesz — zaśmiała się Justyna. — Nie chcę, żebyś i ty swatała mnie z Leonem. Broński nie jest dla mnie. Za bardzo mnie wkurza. Prędzej byśmy się pozabijali, niż stworzyli parę — upierała się, kręcąc głową z dezaprobatą.

— Pewnie tak ci się tylko wydaje, Justysiu. Może źle go oceniasz? — zauważyła Stefania. Nie zamierzała się tak łatwo poddać.

Wyszły na zewnątrz i ruszyły chodnikiem w stronę parku, do którego szło się jakieś piętnaście minut spacerkiem. Słońce mocno świeciło. Choć zbliżało się południe, na termometrze było już prawie trzydzieści stopni.

— Wiesz babciu, kocham lato. Lubię, jak jest ciepło i świeci słońce. To moja ulubiona pora roku — westchnęła z rozmarzeniem Justyna.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 56.56