E-book
48.83
Survival z nastolatkiem

Bezpłatny fragment - Survival z nastolatkiem

Empatyczne towarzyszenie w dorastaniu


Objętość:
220 str.
ISBN:
978-83-8126-800-4

Dla Natalii. Mojej małej córeczki, która dorosła…

Wstęp

Witaj! Dziękuję, że sięgasz po książkę Survival z nastolatkiem. Gratuluję Ci tego odważnego kroku i dziękuję za zaufanie. Przed Tobą piękna przygoda, jaką może stać się towarzyszenie Twojemu dziecku w dorastaniu. Pokażę Ci, jak budować relację z nastolatkami, jednak ta książka nie jest tylko do czytania — ma przede wszystkim posłużyć do wypracowania trwałych zmian. W Survivalu proponuję Ci nie zbiór informacji, a prawdziwą transformację. Ona jest możliwa i doświadczyło jej już wielu rodziców. Jednak zmiany nie dzieją się same. Przygotuj więc coś do pisania i wyruszamy.


Najpierw chcę przekazać Ci kilka uwag technicznych:


Książka składa się z czterech części. W pierwszej z nich znajdziesz teorię i sporo ćwiczeń. Każdy rozdział zawiera również link do nagrania wideo, które możesz zobaczyć online.


Dostęp do wszystkich nagrań uzyskasz poprzez stronę www.szkolymocy.pl/blog/materialy.


Możesz też od razu obejrzeć je na swoim smartfonie dzięki kodom QR. Wystarczy pobrać na telefon bezpłatną aplikację — czytnik kodów QR, uruchomić ją i zbliżyć telefon do kodu tak, jak przy robieniu zdjęcia. Link zostanie odtworzony automatycznie. Spróbuj jak to działa i przejdź do strony:

W części III. opracowałam dla Ciebie siedem kart strategii. Są to gotowe rozwiązania — do zastosowania od zaraz. Ponieważ jednak najlepiej działają pomysły, na które sami wpadamy, zachęcam do wypełniania wolnej przestrzeni rozwiązaniami, jakie wypracujesz na własnych użytek w Twoim domu.


Na końcu każdego rozdziału, między tekstem i na końcu książki natrafisz czasem na puste miejsca. One są do Twojej dyspozycji. Zapisuj tam swoje wrażenia i ważne lekcje, jakie wynosisz z danego rozdziału, wykonuj ćwiczenia, notuj cytaty i numery stron, do których chcesz ponownie zajrzeć. Niech ta książka tętni życiem i stanie się survivalowym dziennikiem, do którego z chęcią będziesz wracać.


Dodatkiem do książki jest też ebook dla Twojego nastolatka opracowany przeze mnie przy udziale samych zainteresowanych. Jest on dostępny na stronie www.szkolymocy.pl/blog/materialy/ oraz poprzez kod:

Dla czytelników tej książki stworzyłam specjalną grupę wsparcia na Facebooku. Dołączając do niej, uzyskasz moje dodatkowe wsparcie. Dzielimy się tam doświadczeniami i swoimi przemyśleniami. Proszę, by przyjąć zasadę, że każdy może wyrazić swoją opinię, ale — jak sama nazwa wskazuje — jest to jego opinia i nie ma ona na celu urażenia innej osoby czy podważania jej zdania, krytykowania, oceniania. Będę o to bardzo dbała i liczę na Twoją współpracę w tym zakresie.


Grupę znajdziesz po nazwie Survival z nastolatkiem — grupa wsparcia dla czytelników książki, lub prościej, poprzez kod.

Zapraszam również do pisania do mnie na adres kontakt@szkolymocy.pl. Nie obiecuję, że na każdy mail odpowiem, ale z pewnością każdy przeczytam. Jeżeli uznasz, że potrzebujesz rozmowy, mogę zaproponować indywidualne konsultacje. Aby się umówić, napisz do mnie lub zadzwoń, a ustalimy dogodny termin i formę.


Metaforą dorastania, tego, z kim mamy do czynienia, są dla mnie dwa przedmioty — to zegar, który tyka, odmierzając czas, oraz lawenda. Symbolizują młodzież — zegar, bo czujemy, jak upływa czas i jak wiele się dzieje wokół nas. Zaskakuje nas, jak szybko wyrosły nasze maluchy, ale ten czas działa również na naszą korzyść, bo nigdy nie jest za późno, żeby odmienić relacje! Zawsze jest dobry czas, by było lepiej, łatwiej. Choć pewnie macie takie myśli, nie warto zamartwiać się, że tyle już się wydarzyło, już się nie uda, jest za późno. Nigdy nie jest za późno i dziękuję Ci, że jesteś tutaj ze mną, bo to jest ten idealny moment, ta właściwa godzina, w której to się powinno wydarzyć. Dlaczego więc lawenda? Dla mnie jest to roślina dość trudna w uprawie, ale równocześnie przepięknie, odurzająco pachnąca. Za trud poświęcony na dbanie o nią potrafi się odwdzięczyć pięknymi kwiatami. To jest dla mnie metafora nastolatków — też są czasami trudne w uprawie, ale warto je hodować.


Nazywam się Basia Bielanik, z wykształcenia jestem nauczycielem, wiele lat pracowałam w szkołach różnego szczebla, głównie w gimnazjum, ale również w liceum i szkole podstawowej w trochę mniejszym wymiarze godzin. Zawsze bardzo dobrze dogadywałam się z młodzieżą. Uważam, że to są fajni ludzie i to się czuje. Oni zawsze to wiedzieli i mimo, że parę lat już minęło, odkąd nie pracuję w szkole, wciąż mam w głowie tamte doświadczenia i czerpałam z nich w trakcie pisania książki. Prywatnie jestem od piętnastu lat żoną Julka i mam dwie córki — Julia ma prawie 8 osiem lat, a Natalia skończyła trzynaście i od trzech lat obserwuję wiele zmian zarówno w jej fizyczności, zachowaniu, jak i w naszej relacji. To wszystko skłoniło mnie do tego, żeby zająć się tematem nastolatka, czerpiąc z tego, co jest dla mnie najcenniejsze — z Porozumienia bez przemocy Marshalla Rosenberga, które możesz znać również pod nazwą NVC. To będzie nasz drogowskaz i jedna z głównych inspiracji w całej książce.


Ja ze swojej strony zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby według mojej najlepszej wiedzy i moich umiejętności przekazać Ci to, co wiem, czego doświadczyłam, czego nauczyłam się o tym, jak porozumieć się z nastolatkiem i jak budować z nim relację — nie taką na „tu i teraz”, byleby rozwiązać jakiś bieżący problem, tylko taką, by Twoja przyjaźń z dzieckiem trwała i żeby było coraz fajniej, coraz łatwiej jemu i Tobie. Do Twojej dyspozycji oddaję jedenaście rozdziałów podstawowych oraz dwa dodatkowe — jeden o samodzielnym macierzyństwie i specyficznej sytuacji, kiedy staramy się być matką i ojcem dla naszego dziecka. W odpowiedzi na pytania rodziców powstał też rozdział dla rodzin patchworkowych, w których spotykają się dzieci z dwóch związków i dwie różne rodziny żyją pod jednym dachem. To również generuje specyficzne problemy i postaramy się temu przyjrzeć. To wszystko dostajesz ode mnie, jednak to nie wystarczy. Bez Twojej pracy, bez robienia notatek, wykonywania ćwiczeń — na papierze i w prawdziwym życiu — ta książka straci połowę swojej wartości. Marzę o tym, by pozytywna zmiana zadziała się w Twojej rodzinie, i mogę ze swojej strony zapewnić, że jeżeli zaufasz i spróbujesz, to bardzo szybko poczujesz różnicę.


Życzę Ci wielu wzruszeń, olśnień, przemyśleń, a przede wszystkim spektakularnych efektów w relacji z dzieckiem. Powodzenia!

Część I.

Rozdział 1.
Projekt CZŁOWIEK.
Czego ja potrzebuję?
Jak mam traktować Ciebie?

Na początku chcę Cię przestrzec, a może uspokoić. Po przeczytaniu tej książki Twój nastolatek się nie zmieni. Być może powinnam napisać o tym na okładce, żeby to było jasne, zanim kupisz książkę, jednak nieprzypadkowo zachowałam tę informację dla siebie. Ona lub on wciąż będą mieli naście lat i swoje sprawy, a Ty nadal będziesz rodzicem. Jeżeli jednak zaufasz i nie tylko przeczytasz książkę, wykonasz ćwiczenia i wypełnisz puste strony, ale przede wszystkim wprowadzisz zmiany w swoim zachowaniu, zmieni się wszystko. Wasze relacje przeniosą się o kilka poziomów w górę. Tak wysoko, jak tylko im pozwolisz. Co więcej, to się nie skończy, kiedy zamkniesz książkę i odłożysz ją na półkę. Tak naprawdę dopiero wtedy poczujesz lekkość i wtedy będziesz zbierać plon tych zmian.


Wszystko, o co proszę, to zaufanie do mnie. Zresztą nie ja jestem twórcą idei, o których będzie mowa. Moją wielką inspiracją są Marshall Rosenberg, Jesper Juul oraz duet Faber–Mazlish. Pełną listę książek, z których czerpałam, znajdziesz w bibliografii na końcu książki, więc jeżeli chcesz dowiedzieć się jeszcze więcej, skorzystaj z tych materiałów.


Mój wkład w Survival to adaptacja filozofii Porozumienia bez przemocy do pracy z tą grupą wiekową. NVC nie jest metodą wychowawczą, ale założenia Porozumienia są tak uniwersalne i wspierające, że potrafią uleczyć i naprawić każdą relację. Co ważne, moje doświadczenie z własną córką dało mi pewność, że to, co chcę Ci zaproponować, po prostu działa.


Jak mówi popularne przysłowie francuskie, nikt nie naje się z książki kucharskiej, dopóki sam nie zacznie gotować, więc do dzieła!


Kiedy nieśmiało budzi się w nas instynkt macierzyński, chcemy mieć dziecko. To nie tylko konstrukcja językowa, ale również swego rodzaju przekonanie, że dziecko się MA. Jako rodzice spodziewamy się dziecka, ale nie spodziewamy się człowieka. Dziesięć lat mija nieprawdopodobnie szybko i powoli zaczyna wyłaniać się człowiek, który się nam urodził. Jeżeli efekt wychowawczy, jaki udało nam się osiągnąć, nie jest satysfakcjonujący, włączamy turbodoładowanie. Próbujemy przy użyciu znanych nam narzędzi — próśb, gróźb, manipulacji, kar i nagród, szlabanów, odcięcia od kasy, wzbudzania poczucia winy, zawstydzania i innych dość powszechnych metod — nadrobić zaległości wychowawcze w czasie, jaki sądzimy, że nam pozostał. Często jednak w zamian otrzymujemy jedynie milczenie lub trzaśnięcie drzwiami. Przecież nie tego chcemy dla siebie, nie tego chcemy dla naszych dzieci.


A czego tak właściwie chcemy?


Czy kiedykolwiek zadałeś sobie pytanie, na jakiego człowieka chcesz wychować swoje dziecko? Jeżeli tak, czy miało to miejsce nad kołyską niemowlęcia, w pierwszy dzień przedszkola, szkoły czy może całkiem niedawno, kiedy zmiany fizyczne i emocjonalne stały się na tyle widoczne, że skłoniły Cię do refleksji? W każdym z tych przypadków pogratuluj sobie. Jesteś w mniejszości. To smutne, bo — mówiąc językiem survivalu — jeżeli nie wiesz, co włożyć do plecaka Twojego dziecka, ryzykujesz, że zabraknie w nim tego, czego będzie potrzebowało, by przeżyć i dojść tam, gdzie chce.


Sprawdzam dalej: Czy pytałeś swoje dziecko, kim chce być? Nie w podstawówce, kiedy dziewczynka przeżywa fascynację zawodem fryzjerki, a syn chce być drugim Lewandowskim, tylko właśnie teraz, kiedy dorasta. Jak bardzo jesteś ciekawy swojego dziecka? Ile jest w Tobie otwartości, aby je poznać, polubić, a przede wszystkim zaakceptować takim, jakie jest? To brzmi tak pięknie i gładko, ale to wielka chwila prawdy.


Proponuję więc pierwsze ćwiczenie, a zarazem sprawdzian dla Ciebie. Nie przechodź dalej, tylko wykonaj, proszę, jedno z zadań. Możesz to zrobić na kilka sposobów. Jeżeli nie znasz poniższego ćwiczenia i z pojęciem wyboru wartości spotykasz się po raz pierwszy, zachęcam do skorzystania z ćwiczenia 1. Jeżeli znasz swoje wartości, wypisz je pod tabelą, a następnie przejdź od razu do ćwiczenia 2.


Ćwiczenie 1.

Weź coś do pisania i spośród siedemdziesięciu pięciu wartości wypisanych na kolejnej stronie wykreśl trzydzieści pięć tych, które są dla Ciebie mało istotne. Możesz użyć do tego kolorowej kredki. Kiedy to zrobisz, przejdź do następnego punktu.


Z pozostałych czterdziestu wartości wykreśl dwadzieścia tych, które są dla Ciebie mniej istotne od innych. Możesz zrobić to innym kolorem. Następnie przejdź do kolejnego punktu.


Zostało Ci dwadzieścia wartości. Wykreśl teraz jeszcze trzynaście tych, które są dla Ciebie mniej istotne. Znowu zmień kolor kredki — dzięki temu zobaczysz, w jakiej kolejności wykreślasz pewne wartości.

Zostało siedem wartości. To Twoje główne wartości, które chcesz przekazać dziecku. Wypisz je poniżej.


1.


2.


3.


4.


5.


6.


7.


Ćwiczenie 2.

Uzupełnij poniższe zdania.


Chcę, żeby moje dziecko było…

Chcę, żeby moje dziecko miało…

Moje dziecko musi:…

Moje dziecko nie może…


Jeżeli naprawdę poszukujesz doskonałości — stań przed lustrem i uzupełnij zdania.

Czy ja na pewno jestem…

Mam…

Muszę…

Nie mogę?

Porównaj obydwie listy i zastanów się, czy są spójne. Wiadomo, że dzieci uczą się przez naśladowanie, a nie poprzez słowa, którymi je karmimy. Zaznacz wartości, które pojawiają się na obydwu listach. Spójrz na rozbieżności. Zastanów się, proszę, z czego wynikają. Czy naprawdę są tak istotne? Jeżeli tak, to dlaczego Ty nie żyjesz według tych zasad? Pozwól sobie na chwilę refleksji. Wnioski możesz zapisać tutaj:

W każdej relacji są dwie strony, dwa elementy niezbędne do tego, by być w kontakcie. W tym przypadku jesteś Ty i Twoje dziecko. Dwoje ludzi. Spróbuj teraz zapisać, jakim człowiekiem jest Twoja córka lub syn. Co lubi, czym się pasjonuje, a co robi, kiedy się nudzi? Co Ty subiektywnie widzisz jako jej lub jego mocną stronę? Co Twoim zdaniem jest słabiej wykształcone? W czym rozkwita, a kiedy gaśnie?


A teraz zapytaj o to samo swoje dziecko. Może się zdarzyć, że nie będzie chętne do wykonania takiego ćwiczenia. To jego wybór. W końcu to Ty pracujesz z książką. Może jednak, kiedy powiesz, że masz w rękach taką książkę i chcesz odświeżyć Waszą relację, zyskasz uznanie i wola współpracy wzrośnie? Ludzie, a młodzież w szczególności, mają tzw. bullshit detector — wyczuwają, kiedy naprawdę nam na czymś zależy, a kiedy robimy coś z pozycji władzy lub chcąc przypodobać się innym. Więc jeżeli chcesz podsunąć mu te pytania, bo ma robić, co każesz, lub ponieważ ja o to proszę — nie rób tego. Jeśli jednak chcesz dowiedzieć się więcej na temat swojego dziecka, proś śmiało.


Podsunę Ci tutaj pierwszą wskazówkę: poinformuj o intencji.


W tym przypadku powiedz, że chcesz coś zmienić w Waszych relacjach i zadać parę pytań lub prosić o współpracę. Znajdź własny powód i go nazwij. Sprawdź, czy taki prosty zabieg, jak poinformowanie o intencji, pomoże Ci zachęcić dziecko do współpracy.


Może też być tak, że te pytania będą zwyczajnie zbyt trudne i stąd opór dziecka przed odpowiadaniem na nie. Możesz wtedy zaproponować inne rozwiązanie. Ja polecam jeden z testów osobowości, który można wykonać online, co może być dodatkowym bonusem dla naszych zinformatyzowanych dzieci. Przeważnie podstawowe wersje są bezpłatne, choć w testy Gallupa trzeba zainwestować.


Linki do testów znajdziesz na stronie

www.enneagram.pl

www.16personalities.com

www.gallupstrengthcenter.com

Teraz chcę zabrać Cię w podróż w czasie. Przenieś się, proszę, o jakieś dwadzieścia lat do przodu i zobacz, jaki kontakt chciałabyś mieć ze swoim dzieckiem. Co będzie ważne w Waszej relacji? Czy spędzacie razem czas, kontaktujecie się, czy znasz jego tajemnice, czy jesteście blisko? Wypisz spontanicznie, teraz. Proszę o uczciwość, nie zaglądaj poniżej.

Zadaj sobie teraz jedno pytanie. Czy to, co robisz i mówisz do dziecka dziś, daje szansę, by Twoja wizja mogła się spełnić? Zapisz swoje wnioski.


Na koniec wróćmy do Twojego dziecka. Kiedy pracowałam nad książką, natknęłam się na pytanie:


— Jak chciałabyś być traktowana?


Ono aż mną wstrząsnęło. Tak proste, tak genialne, a tak rzadkie. Niestety większość naszych kontaktów międzyludzkich opartych jest na słowie nie. Nie mów tak do mnie, Nie traktuj mnie jak dziecka, Nie życzę sobie takich komentarzy, Ty na niczym się nie znasz. Mamy głowy, oczy i uszy pełne negatywnych komentarzy. Czy nam to pomaga i dzięki temu żyje się lepiej? Nie! Dlaczego? Idealnie ilustruje to prosta anegdota.


Gdybyśmy poszli na dworzec i w kasie powiedzieli: Poproszę bilet nie do Katowic, to co byśmy dostali?


Survival to nie jest szkolna wycieczka i często będę zachęcać Cię do większego wysiłku i wyjścia poza strefę komfortu. Tym razem chcę namówić Cię na pewien eksperyment. Włącz kamerę i nagraj jedno popołudnie, jakie spędzasz w domu z dziećmi. Nakręć własny odcinek Rodzinki.pl. Możesz to zrobić ukrytą kamerą lub oficjalnie. Z pewnością nastolatki będą miały dużą frajdę, organizując plan filmowy. Taki film, poza specyficzną rodzinną pamiątką, może być dowodem w sprawie.


Na wokandzie pytania:

Jak często mówimy do dziecka: „nie”, „ale”, „zaraz”.

Ile razy dziennie podają słowa: „znowu”, „wiecznie”, „ciągle”, „zawsze”, „nigdy”?

Jakimi słowami zwracamy się do siebie? Czy jest w nich miłość, troska i spokój?


Biorąc pod uwagę wartości, nad jakimi pracujemy od początku książki — czy prezentujemy je w czasie nagrania, czy nasza postawa jest otwarta, pełna szacunku i zainteresowania drugą osobą?


Wyciągnijcie z tego ćwiczenia wnioski dobre dla Was i Waszej rodziny.


Uwaga! To nie jest mnożenie i tego ćwiczenia naprawdę nie da się zrobić „w pamięci”. Albo decydujesz się na eksperyment i wchodzisz w to z zaangażowaniem, albo przejdź do kolejnego punktu.


Niezależnie od tego, czy film powstał, czy nie, praktycznie wszyscy wiemy, że słowa „zaraz”, „nigdy”, „wiecznie” zrywają kontakt z dzieckiem i nie przynoszą oczekiwanej poprawy stosunków. Te komunikaty są nieskuteczne, ale nie widzimy innej możliwości. Zapytajmy więc tak prosto z serca:


— Jak chcesz, żeby cię traktować?


Zastanówmy się też, jakiego traktowania sami potrzebujemy. To już ostatnie ćwiczenie, więc proszę, napisz w kilku zdaniach, co konkretnie byłoby Ci potrzebne. Proszę o precyzję. Nie pisz, że oczekujesz szacunku, tylko dokładnie opisz, na czym szacunek polega. Dla mnie to jest uważne słuchanie, informacja zwrotna, mówienie spokojnym tonem bez krzyku, branie pod uwagę moich potrzeb (będziemy jeszcze o tym sporo rozmawiać, ale już chcę zasygnalizować, że branie pod uwagę nie jest równoznaczne z ich zaspokajaniem!). A jak to jest u Ciebie?


Link do materiału wideo: https://youtu.be/uqTHvp3ANf4


Zapisz swoje spostrzeżenia i ważne lekcje, które wynosisz z rozdziału 1.

Rozdział 2.
Porozumienie bez przemocy w komunikacji z nastolatkami

Brałam udział w wyzwaniu, które polega na przejściu codziennie dwóch kilometrów. W kolejnych miesiącach poprzeczka się podnosi — chodzenie na czas dwa, a potem cztery kilometry, bieganie. Chodzi o wprowadzenie dobrego nawyku. Dlaczego o tym mówię?


Uczymy dzieci przez modelowanie, ale zastanawiam się, na ile my sami postępujemy tak, jak chcielibyśmy, żeby postępowały nasze dzieci. W poprzednim rozdziale wypisałeś najważniejsze wartości. Czas sprawdzić, czy na co dzień wyznajesz je w swoim życiu i czy żyjesz według nich. Ten przykład — model — jest najważniejszy i dlatego moje córki wiedzą, że biorę udział w wyzwaniu, a czasem chodzą ze mną. Pokazuję, co robię, i dzięki temu zachęcam je do aktywności. To dla mnie ważne, ale zamiast prawić kazania, po prostu to modeluję.


Co jest dla mnie najistotniejszą zmianą, jaka zaszła, odkąd odkryłam Porozumienie bez przemocy? Nauczyłam się słuchać, a dokładnie nauczyłam się słyszeć. Czy to coś nowego? To zupełna zmiana paradygmatu!


Nasze standardowe rozmowy z nastolatkiem mogą prowadzić do:

Trzaśnięcia drzwiami.

Zatrzaśnięcia „drzwi do kontaktu”.

Kontaktu i zrozumienia.


Oczywiście to duże uproszczenie, ale pokażę to na przykładzie.


Szykuję rano śniadanie, przychodzi moja córka i mówi:


— Mamo, dziś sprawdzian z matmy, ja nie dam rady. Nie umiem, to jest bez sensu, ja nie mam szans.


Mogłabym odpowiedzieć:


— A nie mówiłam, że masz się uczyć, zamiast grać?


lub powstrzymać się od krytyki i tylko pocieszać:


— Nie, kochanie, na pewno dasz radę, kto jak nie ty, czemu miałabyś nie dać.


O tym, że pierwszy sposób nie jest dobry, możemy przekonać się, kiedy córka wychodzi z kuchni, trzaskając drzwiami.


Drugi jednak jest niewiele lepszy, bo zaprzeczamy jej uczuciom i temu, co ona mówi. Robimy to w najlepszej wierze. Chcemy, żeby poczuła się lepiej, spieszymy ją pocieszyć, ale ona nie ma poczucia, że my ją rozumiemy, ona nie jest słyszana. Zostawiamy ją samą, a w dodatku dajemy sygnał, że mamy spore oczekiwania. My wiemy, że ma sobie poradzić, wierzymy, że sobie poradzi, więc ona myśli: Kurde, muszę sobie poradzić. I jest jej jeszcze trudniej…


Jak można inaczej zareagować w tej sytuacji? Najprostszym narzędziem — parafrazą, czyli powtórzeniem tego, co ona mówi:


— Mamo, dziś sprawdzian z matmy, ja nie dam rady. Ja nic nie umiem. To jest bez sensu.

— Słyszę, że boisz się tego sprawdzianu. To jest klasówka z funkcji?

— Tak, no i właśnie dlatego się boję…

— Uhmm, rozumiem cię. Funkcje wcale nie są proste.

— No właśnie, wkuwałam wczoraj dwie godziny…

— Mimo tego masz poczucie, że nie wszystko weszło do głowy?

— No właśnie. Ale trudno, boję się, ale pójdę, zaliczę i zdam, jak zdam.

— Kochanie, trzymam kciuki, powodzenia!


Wchodzimy z dzieckiem w dyskusję typu „Dasz radę” (co kończy się zatrzaśnięciem drzwi do kontaktu — dziecko odwraca się na pięcie i nie ma ochoty z nami gadać, bo my nie potwierdzamy jego uczuć), nakręcamy się i włącza nam się słowotok, a tymczasem rozwiązanie jest takie proste! Usłysz i powtórz to, co ona mówi, albo poprzestań na aktywnym słuchaniu:


— Uhm…, słyszę, OK, jestem, boisz się, wolałabyś nie iść.


Dziecko samo podejmie odpowiedzialność za swoją decyzję, samo się pozbiera wewnętrznie i powie:


— Boję się, ale dobra, pójdę, jakoś to będzie.


Dochodzi do tego samo, a my jesteśmy przy nim i empatycznie słuchamy. Jeśli wydaje Ci się, że taka rozmowa będzie długa, lub myślisz, że nie masz czasu na taką konwersację rano, bo jest 7.30 i trzeba wyjść — spróbuj i przekonaj się. Moim zdaniem będzie krótko, a zaufanie i zrozumienie, jakie sobie wzajemnie okażecie o poranku, sprawi, że cały dzień będzie dla Was lżejszy.


Co więcej, jeśli mówisz: Przecież jesteś świetna z matmy, przecież jesteś super, jesteś najlepszą uczennicą, to oklejasz dziecko etykietkami, przylepiasz mu łatki. Nikt tego nie lubi, nawet jeśli są to łatki typu „jesteś fajna”. Potem czasem nie jestem albo nie czuję się fajna i wtedy czuję się kompletnie zagubiona.


Zapamiętaj: etykietki sprawdzają się tylko na słoikach z przetworami. Ludziom nie pomagają!


Tylko bycie — nazywanie uczuć i potrzeb, empatyczne słuchanie — spowoduje, że będziesz w kontakcie i nawiążesz z drugim człowiekiem prawdziwą relację.


Mówienie do dziecka, że jest świetne, to według nas wspaniały pomysł, żeby je wesprzeć. Jednak naprawdę nie jest to w żadnej mierze konstruktywne. Choć nieraz wydaje nam się, że to taki wyższy poziom, przecież się nie drzemy i nie krytykujemy, to jednak te słowa również niewiele wnoszą. Nie oceniaj, nie nazywaj tego, co się dzieje, tylko po prostu to zobacz, usłysz.


Jeżeli trudno Ci dostrzec różnicę między oceną a obserwacją, zacznij od tego: „zawsze”, „nigdy”, „ciągle”, „wiecznie”, „znowu”, bo to jedne z najbardziej znienawidzonych przez młodzież słów. Kiedy się przysłuchamy, odkryjemy, że goszczą one w naszych wypowiedziach równie często jak zaimki osobowe.


Jeśli powiemy córce: Zawsze sobie dajesz radę, ona poczuje, że zawsze MUSI sobie dawać radę, żeby nie zawieść rodziców, bo oni na nią liczą. A jak zawiedzie, to co będzie?


— Przecież nigdy nie dostałaś jedynki!

— No to może dostanę pierwszy raz!


I zaczynamy się kłócić, a nie ma o co. Wystarczy być przy uczuciach, które dziecko nam komunikuje.


Podsumowując:

Zamiast przyklejać etykietki — słuchaj. Nie zabieraj głosu, poświęć całą swoją uwagę i skup się na dziecku, staraj się zrozumieć jego punkt widzenia. Możesz powtórzyć słowo w słowo to, co dziecko do Ciebie mówi. Zamiast logicznych argumentów i pocieszania, naszego standardowego wspierania, które tak naprawdę zabiera dziecku uczucia i podważa to, co ono mówi i myśli, dajmy mu po prostu siebie, naszą obecność. Słuchajmy, powiedzmy: Uhm… Słyszę, martwisz się, OK, a nie Ja w twoim wieku się też martwiłam. Nie ma JA! Posłuchaj tylko, co Twoje dziecko ma do powiedzenia! To jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie możesz mu podarować.


Przekształć zdania, które zaproponuję poniżej w ćwiczeniach — bardzo istotne jest, żeby wypracować własne, najlepsze dla siebie komunikaty, najlepsze wersje, jakie możesz sobie tylko wyobrazić, i za pomocą tych zdań wspierać swoje dziecko. W książce Jak mówić do nastolatków, żeby nas słuchały. Jak słuchać, żeby z nami rozmawiały autorki, Adele Faber i Elaine Mazlish, opowiadają, że czasem rodzice po kursach lub po lekturze książki chowają gdzieś materiały, np. wklejają do wnętrza szafy, i zaglądają do nich, zanim coś powiedzą. To dobry pomysł. Ja też chodziłam z kartkami — z listą uczuć i listą potrzeb, na których sprawdzałam, co ja czuję, czego ja potrzebuję, co ja widzę i gdzie ja jestem. To się naprawdę przydaje i może być nawet śmieszne. Dochodzimy do tak kuriozalnych sytuacji, że reagujemy z automatu i zaczynamy wrzeszczeć na dziecko albo znowu podważamy to, co mówi, a ono krzyczy: Idź już do tej szafy i sprawdź, jak masz to do mnie powiedzieć.


Życzę Wam tego, żebyście byli takimi normalnymi rodzicami, którzy pokażą, że teraz czytają książkę i się uczą. Chcą się starać, może będą czasami czytać z kartki, ale postanowili nauczyć się czegoś, co będzie pomagać, czegoś fajniejszego. Życzę Ci tego momentu, żeby dzieci Cię upomniały: Idź do szafy. Gdziekolwiek powiesisz kartki ze ściągami — korzystaj z nich, proszę.


Tyle tytułem wstępu. Zanim przejdziemy do meritum, zapoznaj się, proszę, z podstawowymi informacjami o NVC i słowniczkiem pojęć, jakie będą się pojawiać w tym rozdziale. Znajdziesz go również 205.


Porozumienie bez przemocy to idea, którą opisał i w pewien sposób skodyfikował amerykański psycholog Marshall Rosenberg. Mówię „skodyfikował”, bo sam Rosenberg twierdzi, że to metoda stara jak świat, „zapomniany język serca”. Zmarły w lutym 2015 roku Rosenberg uczył, jak rozwiązywać konflikty w sposób pokojowy i poprawiać wzajemną komunikację. Pracował jako mediator na całym świecie, w rejonach konfliktów zbrojnych, w zubożałych dzielnicach miast i więzieniach. Niósł pomoc rodzinom, szkolił nauczycieli, pracowników socjalnych, policjantów i menedżerów. Porozumienie bez przemocy (z angielskiego Nonviolent Communication, w skrócie NVC) to metoda komunikacji, która pozwala na całkowite wyeliminowanie lub co najmniej ograniczenie przemocy w kontaktach międzyludzkich.


Kluczowymi pojęciami dla niej są empatia — wysłuchanie rozmówcy z głębokim wewnętrznym zrozumieniem — oraz szczere wyrażanie siebie. Rosenberg twierdzi, że ilekroć zwracamy się do kogoś lub ktoś zwraca się do nas, robimy to z zamiarem wyrażenia swoich potrzeb. Często dzieje się to w zawoalowany i destrukcyjny sposób pod postacią krytyki, obwiniania, obrażania, pomniejszania. Niezbędna dla pokojowej komunikacji jest zatem świadomość swoich uczuć i potrzeb oraz umiejętność rozumienia uczuć i potrzeb innych ludzi. Umożliwia ona znajdowanie strategii działania zaspokajających potrzeby wszystkich zaangażowanych stron. Porozumienie bez przemocy w kontekście rodzicielskim posługuje się tymi samymi schematami, co w komunikacji z dorosłymi. Na tym polega uniwersalność tego podejścia w relacjach z ludźmi.


Przyjrzyjmy się teraz podstawowym pojęciom Porozumienia bez przemocy, z którymi spotkacie się podczas lektury:


Porozumienie bez przemocy oraz skróty PBPNVC to to samo.


Cztery kroki Porozumienia bez przemocy — obserwacja, uczucie, potrzeba, prośba.


Żyrafa — symbol Porozumienia bez przemocy, zwierzę, które wśród ssaków lądowych ma największe serce, patrzy na świat z szerszej perspektywy i jest uosobieniem łagodności.


Język żyrafy lub ścieżka żyrafy — sposób komunikacji oparty na czterech krokach Porozumienia bez przemocy.


Taniec żyrafy — prowadzenie dialogu, w którym każdy uczestnik wyraża się zgodnie ze ścieżką żyrafy.


Uszy żyrafy — słuchanie uczuć i potrzeb (swoich lub drugiego człowieka).


Szakal — przeciwieństwo żyrafy, drapieżnik. W NVC symbolizuje naszą naturę, która ocenia, osądza, posługuje się stereotypami, atakuje.


Uszy szakala — osądzanie, ocenianie, doradzanie.


Obserwacje — opisywanie sytuacji tak, jak zarejestrowało to oko kamery, bez ocen i etykietek.


Strategie — sposoby na zaspokajanie potrzeb.


Empatia — skupienie się na potrzebach swoich i drugiego człowieka.


Autentyczność — kontakt ze sobą i działanie w zgodzie ze sobą.


Miękkie podbrzusze — metafora odsłonięcia się, pokazania prawdziwych uczuć mimo możliwości zranienia.


4 kroki Porozumienia bez przemocy


Gdyby ta książka miała mieć tylko jeden rozdział, to byłby właśnie ten. Jest on najbardziej teoretyczny ze wszystkich, ale mam nadzieję, że zmieni w Waszych relacjach najwięcej. Oczywiście nie stanie się tak w jeden dzień, więc w kolejnych rozdziałach będziemy ćwiczyć to, co tutaj poznasz w teorii. Bez przeczytania i zrozumienia esencji tego rozdziału nie będziesz mieć podstaw pozwalających na zrozumienie całej reszty. Dlatego bardzo Cię proszę, usiądź wygodnie z kubkiem ulubionego napoju i daj się porwać w podróż po krainie relacji międzyludzkich. Żeby ją odbyć, musisz zrobić tylko cztery kroki.


Krok 1. Obserwacja


To, co dzieje się zwyczajowo w naszym życiu, nazwałam kiedyś patrzeniem z zamkniętymi oczami. To nic innego, jak wykorzystywanie ekonomii naszego mózgu. Zamiast opisywać rzeczywistość taką, jaką naprawdę widzimy, mózg błyskawicznie dokonuje analizy i syntezy danych, a następnie jak kalkulator podaje nam wynik.


Spójrz, jak to może działać.


Syn leży na kanapie, a my mówimy Co za leń.

W pokoju córki jest bałagan, a my mówimy Co za bałaganiara.

Dziecko już czwarty raz przeszkadza nam w czytaniu książki…

Już wiesz, co dopisać, prawda?


A do tego zdania oceniające typu — On ZAWSZE wchodzi do domu w ubłoconych butach, Ona NIGDY nie gasi światła, Ona jest WIECZNIE nadąsana, On BEZ PRZERWY gra w gry.


OK, mamy to. Teraz pytanie zasadnicze: Co w tym złego?


Pomyśl. Kiedy ktoś mówi Ci, że ciągle jesteś nerwowa, jak się z tym czujesz? Lub kiedy ludzie oceniają Cię jako rozrzutnego, a Ty wolisz wydać pieniądze na porządny sprzęt narciarski, żeby zapewnić sobie komfort i bezpieczeństwo, a nie kupować byle co?


Tak, oceny są po prostu krzywdzące. Często niesprawiedliwe, nie zachęcają do dialogu.


Jestem syfiarzem? OK, masz rację, nie będę sprzątał pokoju, przecież jestem syfiarzem, sama to mówiłaś, mamo!


Co proponuje Porozumienie bez przemocy? Obserwację. Zanim napiszę więcej, pomyśl przez chwilę. Spróbuj odtworzyć ostatnie słowa kierowane do swojego dziecka i zastanów się, czy często używasz ocen, czy w Twoich wypowiedziach czają się etykietki, czy masz tendencję do używania (lub nawet nadużywania) słów „nigdy”, „zawsze”, „ciągle”, „często”, „wiecznie”, „znowu” itp.

Zanotuj swoje spostrzeżenia.

Po czym poznamy, że jednak przemyciliśmy w wypowiedzi ocenę? Jest kilka wskazówek:


Jeżeli ktoś Ci przerywa i mówi „ale…”, to znaczy, że oceniasz. Zacznij od nowa.


Sprawdź, czy to, co mówisz, da się zarejestrować okiem kamery. Oko kamery widzi chłopca, który leży na kanapie, a nie lenia. Oko kamery rejestruje w tej chwili włączony telewizor (nie wiecznie, ciągle, znowu).


Gdy nadużywasz przymiotników (słabe stopnie). Jeżeli nie wiesz, czym je zastąpić, odwołaj się do faktów (dwóje i jedynki).


Jeżeli używasz wielu przysłówków (długo śpi), wyrzuć je lub precyzuj (dziewięć godzin). Jeśli zdanie pozbawione przymiotnika (gada głupoty) brzmi sztucznie i pusto — użyj cytatu (Mówi, że ziemia jest płaska).


Chcesz sprawdzić, jak to działa? Zobacz, czy uda Ci się przekształcić poniższe zdania na takie, w których nie czai się ocena. Moje propozycje odpowiedzi znajdziesz na 161.


Ćwiczenie 1.

Marcin włóczy się z kolegami po szkole.

Martyna podkrada bratu tonik do twarzy.

Krzysiek dziś wieczorem przyszedł z kina pół godziny później, niż ustaliliśmy.

Kaśka guzdrze się w łazience.

Damian znowu dokucza kolegom.

Daria wczoraj dostała jedynkę z matematyki.

Jarek plącze się po osiedlu z szemranym towarzystwem.

Justyna to dobra koleżanka.

Krok 2. Uczucia


Jaka była Twoja pierwsza myśl po przeczytaniu nagłówka? Serio, jakie uczucie przyszło Ci pierwsze na myśl? Jakie skojarzenie? Być może to powie Ci, w jakim stanie ducha jesteś. Co czujesz?


Bo właśnie pytanie, Co czujesz?, a nie Jak się czujesz?, zadajemy w Porozumieniu bez przemocy.


Gdybym poprosiła Cię o wymienienie uczuć, jakie znasz, to ile by ich było? Jeżeli chcesz, podziel się swoim wynikiem. Wypisz.

Kiedy rozmawiamy o uczuciach, rodzice często stwierdzają, że czują głównie złość, zmęczenie, rozczarowanie. Rzadko czujemy radość, a jeszcze rzadziej pozwalamy sobie na jej wyrażenie. Jest wiele uczuć, których się zwyczajnie boimy, nie dopuszczamy do siebie. Kiedy udajemy, że one nie istnieją, tego samego uczymy nasze dzieci. Z mojej obserwacji wynika, że zaprzeczanie uczuciom to najczęstsza reakcja, jaka przychodzi nam do głowy. Zagadać, zamaskować, ośmieszyć, zanegować, udawać, że nie ma. To strategia strusia na radzenie sobie z emocjami — schować głowę w piasek, może nas miną, nie zauważą?


A emocje są. Po prostu. Nie są dobre ani złe. Po prostu istnieją. Są rodzajem energii w naszym ciele i — co niezmiernie ważne — są gośćmi, czyli pojawiają się i znikają. By jednak mogły zniknąć, muszą się pojawić. Kiedy ich nie dopuścimy do głosu, nie zobaczymy, nie mogą zniknąć, bo przecież ich nie ma. Rozumiesz, co mam na myśli? Niewypuszczona emocja nie wyprowadzi się z naszego domu, tylko przycupnie w kącie. Z nią kolejna i jeszcze jedna. Zaczynamy się ich wstydzić, bo nie wiadomo, czy to jest normalne, że one tam sobie siedzą. Trzeba inwestować energię w ich skrywanie.


My mamy z tym problem, a nasze duże dzieci jeszcze większy. Logiczne argumentowanie zaprzecza emocjom i sprawia, że nakładamy na nie czapkę niewidkę, ale one nadal są i nas straszą.


Być może to, co teraz przeczytasz, uwolni Cię od lęku przed uczuciami, więc potraktuj to zdanie jak prezent od Marshalla Rosenberga:


Nie jesteśmy odpowiedzialni za uczucia, jakie wzbudzamy w innych ludziach.


Przekonanie, że ta odpowiedzialność ciąży na nas, wynika w dużej mierze z błędnych nawyków i wzorców porozumiewania się. Tak nas uczy świat. Mówimy: Jak teraz wyjdziesz z tym chłopakiem, to ja się będę zamartwiać na śmierć. Jak nie poprawisz tej jedynki, to mi serce pęknie. To czysta manipulacja, która jest bardziej szkodliwa od cukru. To przecież ja, tata, potrzebuję, żebyś była bezpieczna, żeby nic złego Cię nie spotkało, i dlatego tak się martwię. To ja, mama, chcę być postrzegana jako dobry rodzic, który dba o swoje dziecko. Rodzic, który dba, nie dopuszcza, żeby dziecko miało jedynki. Ty, dziecko, nie jesteś odpowiedzialne za moje uczucia. Oczywiście to, co robisz, ma na mnie wpływ i tutaj możemy negocjować, szukać przestrzeni zaspokojenia potrzeb każdej ze stron, ale to nie Twoja wina, że ja czuję to, co czuję.


Nie można pominąć faktu, że uczucia nie tak łatwo nazwać. Dzieci to potrafią, a potem wyrastają z tego jak ze spodni. Bardzo często przekonuję się, że identyfikuję u moich córek inne uczucie, niż one rzeczywiście odczuwają. Sroga mina młodszej wcale nie oznacza złości, tylko zadumę. Głupkowate miny starszej to nie zaproszenie do zabawy, ale próba poirytowania siostry. I najlepsze, co mogę zrobić, to pomagać im identyfikować uczucia i prawidłowo je nazywać. To wcale nie jest takie trudne, bo kiedy próbuję zgadywać, mówię:


— Oj, Julka, widzę, że chyba czujesz zmęczenie i znużenie tym zadaniem domowym.


A ona mi na to:


— Nie, mamo, czuję smutek, bo już chciałabym się pobawić, a jeszcze tyle przykładów zostało do zrobienia.


To jest genialne, bo nigdy nie usłyszałam: Nie masz racji, nie znasz się. Po prostu dziecko samo mnie koryguje i nie ma niczego złego w tym, że ja nie odgadłam jej uczuć. Wręcz przeciwnie! Moje zachowanie otwiera drzwi do dialogu i coraz lepszego poznawania dziecka. Na pewno jest to lepsze niż zaprzeczanie emocjom w ogóle.


Zdanie „Nie jesteśmy odpowiedzialni za uczucia, jakie wzbudzamy w innych ludziach” ma też dalszy ciąg — drugie zdanie, bez którego pierwsze nie jest prawdziwe.


Nie jesteśmy odpowiedzialni za uczucia innych ludzi, ale to, co robimy, ma na nich wpływ.


To jest subtelne rozróżnienie, ale pokażę Ci na przykładzie, jak wielką robi różnicę.


Za Agnieszką Pietlicką, certyfikowaną trenerką NVC, zapraszam Cię do wykonania ćwiczenia, które często robię w czasie warsztatów.


Wyobraź sobie sytuację, w której idziesz ulicą i widzisz, że syn Twoich sąsiadów stoi na chodniku w samej bieliźnie i macha rękami, wykrzykując niecenzuralne słowa.


Pytam zawsze: Co możesz poczuć w tej sytuacji?. Od razu jak na dłoni widać, jak wiele może być reakcji na tę samą sytuację. Niektórzy są zażenowani, niektórzy rozbawieni, inni myślą, że to rodzaj happeningu. Bywają osoby, które są zniesmaczone, niektóre przerażone, boją się, że chłopak jest pijany, coś brał albo zwariował. Niektórzy mówią, że są zaintrygowani tą sytuacją, a inni czują wstyd i przechodzą na drugą stronę ulicy. Są też tacy, którzy czują troskę i podchodzą do chłopaka, żeby zapytać, czy wszystko OK.


Ten chłopak tak naprawdę nie ma wpływu na te reakcje, bo one mogą być w całym spektrum: od radości, przez wstyd, do złości. To, co robi, wpływa na innych ludzi, ale od każdej z poszczególnych osób zależy, w jaki sposób wpłynie to na nią. Stąd właśnie zdanie: „Nie jesteśmy odpowiedzialni za uczucia innych ludzi, chociaż to, co robimy, ma na nich wpływ”.


Jeżeli chodzi o uczucia, to jest też wyższy poziom. Aby go osiągnąć, warto zadać sobie pytanie pomocnicze: skąd wiesz, że czujesz to, co czujesz? Jest taka możliwość, że potrafisz to uczucie, którego aktualnie doświadczasz, powiązać z jakimś odczuciem w ciele. W przypadku nieprzyjemnych uczuć często jest to ból głowy czy napięcie. Jeżeli jest nam dobrze, to mówimy o motylach w brzuchu. To nie jest prosta sztuka, ale być może Tobie akurat uda się skojarzyć uczucie z głowy z uczuciem w ciele. Jeżeli tak masz, to dam Ci bardzo dobrą i skuteczną wskazówkę, na co zwrócić uwagę — na uczucia rzekome.


Uczucia rzekome to takie, które wprowadzamy słowami:

Czuję, że…

Czuję się jak…


Tak naprawdę nie są to uczucia, tylko nasze myśli. Zobacz na przykładzie:


Zdarza się, że opisując sytuację z naszym dzieckiem, mówimy: Czuję się ignorowana. W jaki sposób czujesz się ignorowana? Gdzie czujesz to w ciele? Na czym polega ignorowanie? Czy tak naprawdę czujesz smutek, bo Twój syn odwrócił się na pięcie? Czy może czujesz rozczarowanie, bo córka obiecała dać znać, jak jej poszedł sprawdzian, a nawet nie wysłała esemesa? Smutek i rozczarowanie to są prawdziwe uczucia, ale „czuć się ignorowanym” mówi nam coś więcej o tym, co tak naprawdę czujemy. „Czuję się ignorowana” to opis sytuacji, a nie opis tego, co tak naprawdę czujemy.


Podobnie ze zdaniem: „Czuję, że mnie nie szanujesz”. Pewnie tak naprawdę czujesz rozgoryczenie, żal, zawód, frustrację, smutek, złość.


Kiedy zaś syn mówi: Czuję się nieważny, to znowu jest to opis sytuacji, która go dotyka i prawdopodobnie wcale nie cieszy. Być może zapomniałeś o danej mu obietnicy albo nie słuchasz tego, co chce powiedzieć. W sercu dziecka naprawdę czai się wtedy samotność, żal, czasem nawet rozpacz lub po prostu tęsknota.


Identyfikowanie uczuć, szczególnie tych, które odnajdujemy, jak ja to nazywam, pod spodem, wcale nie jest łatwe, ale jest wykonalne. Można się tego nauczyć, po prostu ćwicząc. To dziś może wydawać się trudne, ale nie zapominaj, że świadomość jest pierwszym krokiem do zmiany.


Koniecznie zajrzyj na listę uczuć, którą znajdziesz poniżej. Możesz ją również pobrać na komputer lub wydrukować. Jak z niej korzystać? Kiedy wzbierają w Tobie emocje, a nie potrafisz ich nazwać, spójrz na listę i czytaj. Kiedy będziesz je przeglądać, być może od razu będziesz wiedzieć, które są w Tobie żywe. Czasem jest trudniej, wtedy możesz wziąć ołówek i wykreślać te, które Cię w danym momencie nie dotyczą, aż znajdziesz kilka tych, które trafiają w punkt.


To ćwiczenie okaże się bardzo ważne i pomocne w kolejnym kroku, więc mimo pokusy nie ignoruj jego siły. Mam nadzieję, że masz apetyt na więcej, bo jesteśmy na półmetku.


Pobierz listę uczuć ze www.bit.ly/2IiIFOa lub zeskanuj kod



Krok 3. Potrzeby


Jeżeli to Twój pierwszy kontakt z PBP, możesz się dziwić, ale teraz naprawdę przygotuj się na lekki zawrót głowy. Potrzeby to najistotniejszy z kroków. Nie da się go przeskoczyć, pominąć. Od teraz nic już nie będzie takie samo.


Nasze dzieci, kiedy były małe, mówiły językiem potrzeb. To nic innego niż JA CHCĘ!, JA NIE CHCĘ!.


My też w każdej minucie dokonujemy nieświadomych wyborów, czego chcemy, a czego nie. Tylko życie nauczyło nas nie słuchać tego naszego wewnętrznego dziecka. Język potrzeb to według Rosenberga język serca. Coś, co płynie prosto z niego, i dlatego dzieci to potrafiły, a nastolatki już niekoniecznie. Świat oczekuje od nas czegoś innego, więc my sami spychamy ten głos jak najgłębiej.


Zastanów się teraz, proszę, czego potrzebujesz. Zrób to teraz, wypisz tutaj swoje potrzeby:

Może pojawiły się tam potrzeby podstawowe, takie jak jedzenie, picie, powietrze. Może wolność, odpoczynek, a może radość, zabawa.


A teraz uwierz mi na słowo — wszyscy ludzie ciągle odczuwają potrzeby. I oczywiście zdarza im się, nawet często, wyrażać je w sposób trudny, ale tak po prostu jest. Mogę Ci dać tylko jedną radę: szukaj potrzeby dziecka, staraj się ją usłyszeć i wyłuskać spoza ja chcę. Wtedy możesz zdecydować, czy zaspokoisz tę potrzebę, czy nie. I pamiętaj: moje potrzeby są ważne i Twoje potrzeby są ważne. Przeważnie trzeba jednak zdecydować, czy je zaspokoimy, a jeśli tak, to które najpierw.


Być może to dla Ciebie zupełna nowość. Ja też nigdy wcześniej nie myślałam o świecie, o życiu ani o sobie w kategorii potrzeb. Nie zdawałam sobie sprawy, że to właśnie one są motorem każdego naszego działania. Tak naprawdę dzieci najpiękniej i najlepiej potrafią wyrażać potrzeby — wszystkimi dostępnymi sobie środkami wyrazu. Kiedy są malutkie, jest to płacz, grymas, spojrzenie. Już te trzy elementy są tak skuteczne, że rodzice bezbłędnie odgadują, o co dziecku chodzi, czyli czego potrzebuje. Kiedy dzieci rosną, mają dwa, trzy latka, również odczuwają potrzeby, a my przyjmujemy to z trudem, a nieraz z irytacją czy nawet złością. Może jesteśmy już zmęczeni zaspokajaniem dziecięcych potrzeb, bo pierwsze lata życia dziecka, kiedy jest ono zupełnie zależne od nas, dorosłych, i to na nas spoczywa odpowiedzialność za jego zdrowie, bezpieczeństwo, rozwój i dobre samopoczucie, to przecież naprawdę bardzo wyczerpujący czas. W każdym razie przychodzi moment, w którym postrzeganie dziecka przez pryzmat jego potrzeb nie jest już takie wygodne dla rodziców. Wtedy całą rodziną przełączamy się na tryb „wychowanie” i zaczynamy zmieniać dziecko. Uczymy je języka społecznego. Robimy to z najlepszą intencją wyrażania się poprawnie, bycia grzecznym, posłusznym, a w efekcie akceptowanym i lubianym. Równocześnie przyczyniamy się również niechcący do tego, że dziecko traci kontakt ze swoimi potrzebami. Skupiamy się na zewnętrznych oznakach, na strategiach, na zachowaniu i umiejętności życia w społeczeństwie, a przy okazji gubimy gdzieś autentyczność i kontakt ze sobą. Na szczęście nie jest to proces nieodwracalny, choć my, dorośli, musimy włożyć trochę wysiłku w to, żeby po latach z powrotem odnajdywać swoje potrzeby ukryte pod językiem społecznym.


Jesper Juul opisuje to prosto na przykładzie cebuli. Kiedy dziecko nie lubi cebuli i mówi: Nie chcę cebuli! Nie lubię cebuli. Nie będę jeść cebuli, to my, dorośli, sugerujemy: Nie mówi się: nie lubię cebuli. Powiedz: cebula mi nie służy.


W dobrej wierze zmieniamy strategię dziecka — strategię autentycznego, szczerego wyrażania siebie na ukrywanie swoich prawdziwych uczuć, myśli i potrzeb pod słowami, które mają zapewnić nam lepsze funkcjonowanie w społeczeństwie.


Ten proces zaczyna się w wieku około dwóch lat, a potem przybiera na sile i sprawia, że zaczynamy mówić do siebie bezosobowymi komunikatami, pod którymi na próżno doszukiwać się głębszego sensu. Rodzice często skarżą się, że nastolatki komunikują się tylko żądaniami, zachciankami. Trudno się dziwić. Tego ich nauczono, tak jest im po prostu łatwiej. Na szczęście nic straconego i w każdej chwili możemy przywrócić w naszym domu język serca. Aby to zrobić, zajmijmy się przez chwilę czytaniem potrzeb. Jeżeli nasz czternastoletni syn mówi, że nie pojedzie z nami na działkę za miasto, bo idzie z kolegami na mecz, to jakie potrzeby zaspokaja?

Spróbuj je nazwać.

A co kieruje Tobą, kiedy nie chcesz mu na to pozwolić?


Widzisz, każdy człowiek ma swój dobry powód, by robić to, co robi. Kiedy go poznamy, pojawi się wiele rozwiązań sytuacji. Jeżeli dla syna ważny jest kontakt z kolegami, to może się z nimi spotkać po powrocie, ale kiedy ważna jest akceptacja rówieśników, to wyjazd z Wami nie zaspokoi tej potrzeby.


A wy? Chcecie, by pojechał, żeby postawić na swoim, mieć nad nim władzę, czy też potrzebujecie kontaktu? A może troszczycie się o jego bezpieczeństwo i nie chcecie zostawić go bez opieki? Wtedy może ktoś inny mógłby go dopilnować?


Szukanie potrzeb, które stoją za naszymi zachowaniami, wygląda podobnie, jak doszukiwanie się swoich prawdziwych uczuć. Jeżeli masz ochotę — wykonaj ćwiczenie.


Ćwiczenie 2.

Spróbuj znaleźć potrzebę, która stoi za zachowaniem osób opisanych w zdaniach (często jest ich więcej niż jedna!). Podpowiedzi znajdziesz na stronie 162.


Jesteś nieodpowiedzialna. Ustaliliśmy, że wrócisz ze szkoły prosto po lekcjach.


Irytujesz mnie, kiedy zostawiasz kubek z niedopitym sokiem.

Wściekam się, bo chcę, żebyś okazywała mi szacunek.

Twoje spóźnianie się sprawia, że wariuję z niepokoju.

Smutno mi, że nie chcesz ze mną porozmawiać.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.