Rozdział 1
Mała Kazia budzi się w środku nocy. Otwiera oczy i widzi w mroku zwisającego nad nią tatusiowego siusiaka. Jest ogromny i złowrogi. Dziewczynka wpatruje się w niego rozszerzonymi z przerażenia oczyma. Chce krzyknąć, lecz nie jest w stanie wydobyć z siebie głosu.
Skonfundowany nagi mężczyzna szybko wychodzi z pokoju. Zszokowane dziecko długo leży bezsennie, trzęsąc się ze strachu. Gdy wreszcie nad ranem usypia, dręczy je koszmarny sen:
Widzi ledwo tlące światełko, nikłe i mdłe, a w nim przeraźliwe potwory, jakieś stwory nie z tej ziemi, gigantyczne czarne ptaki, monstrualne pająki. Odczuwa niesamowity lęk ściskający gardło i serce.
Dzwoni budzik. Kazia otwiera oczy zlana zimnym potem. Rozgląda się po jasnym, przytulnym pokoiku. Z ulgą uświadamia sobie, że to był tylko sen. Trzeba wstawać i iść do szkoły. Jest już pierwszoklasistką.
Przed wejściem do łazienki biegnie do przedpokoju i wykręca w telefonie numer starszej kuzynki.
— Dzień dobry, Madziu. Muszę z tobą porozmawiać — mówi drżącym głosem.
— Obudziłaś mnie, Kaziu. Jezus Maria, co się stało? — niepokoi się starsza kuzynka.
— Nie mogę powiedzieć, wstydzę się. Przyjedź do nas.
— Nie mam czasu. Opowiedz mi przez telefon.
— Widziałam u tatusia jego… no… tego… Naprawdę wstydzę się powiedzieć.
— No wyduś to z siebie wreszcie. Zobaczyłaś jego członka, tak? — dziwi się kuzynka.
— To jest naprawdę coś obrzydliwego! — krzyczy mała. — Nie wyobrażam sobie, żeby tego siusiaka mieć w sobie. Przecież on jest ohydny. I taki duży.
— Uspokój się. Nic strasznego się nie stało, nie histeryzuj. No, co to strasznego? Mężczyźni mają takie przyrodzenie. To jest normalna rzecz. Musisz się do tego przyzwyczaić. Jednak, jeśli cię to tak przeraziło, nie myśl o tym na razie. Jak podrośniesz i będziesz miała chłopaka, inaczej na to spojrzysz. A gdzie podpatrzyłaś tatę? To nieładnie.
— Ja go nie podglądałam. Obudziłam się w nocy i zobaczyłam… no… tego… to… przyrodzenie tatusia. Stał nagi przy moim łóżku.
— Niemożliwe. Chyba ci się coś przyśniło.
— Nie. Nie przyśniło mi się.
— Opowiedz spokojnie, jak to było.
— Już ci powiedziałam. Obudziłam się nagle i ujrzałam, że zwisa nade mną… no to… Jak tatuś zobaczył, że się obudziłam, uciekł w popłochu z pokoju.
— Dziwne. I nic więcej sobie nie przypominasz? Nic innego się nie wydarzyło? Jesteś tego pewna?
— A co się miało wydarzyć? Było tak, jak mówię.
— Może zdarzyło się coś… złego. A co ci się śniło?
— Nie pamiętam. Po wyjściu tatusia długo nie mogłam usnąć. Udało mi się dopiero nad ranem. I wtedy przeżyłam we śnie coś… strasznego, ale nie potrafiłabym tego opowiedzieć.
Nie podoba się to Magdzie, jednak nie dopytuje się o szczegóły.
— Wiesz, co? To był sen. To, że widzisz nagiego tatę. Jestem pewna, że to był sen. W twoim wieku ma się takie sny. Zapomnij o tym — kończy rozmowę.
Jednak dorastająca dziewczynka nie potrafiła tego zapomnieć. Zastanawiała się nieraz, czy nie zwierzyć się najbliższej przyjaciółce Anecie, ale się wstydziła. Często o tym myślała. Wiecznie dręczyły ją koszmary senne.
Chyba z tego powodu wiosna jej życia obrosła w mroczne przeczucia i rozdzierającą tęsknotę. Zagłuszał je śpiew ptaków i sny o romantycznej miłości. Zakochiwała się wiecznie, marząc o uściskach, o pocałunkach, o czułości doznawanej w dzieciństwie ze strony ojca. Gdy zaczęła chodzić na dyskoteki, ziściły się te marzenia. Ściskała się z chłopakami, całowała, lecz kiedy odmawiała zbliżenia, którego się panicznie bała, żaden nie chciał się z nią więcej spotykać. Za każdym razem przeżywała to dramatycznie. Czuła się wiecznie odtrącana. Wpadała w rozpacz, która — na szczęście — nie trwała zbyt długo. Wkrótce zakochiwała się w kimś innym. I znów żyła nadzieją, że to będzie romantyczna miłość. Pragnęła być kochaną. Brakowało jej pieszczot taty, które skończyły się w wieku dojrzewania.
Często marzyła o tym, jak to będzie ten pierwszy raz, kiedy znajdzie się sam na sam z ukochanym. Wprawdzie wyobrażała go sobie całkiem mgliście, bo nie miała pojęcia, jakby to było, jednak odmalowywała sobie tak… odświętnie jako coś pięknego, najpiękniejszego w życiu. Jako coś, po co właściwie żyła. W końcu odważyła się spytać o to Magdę.
— Różnie to bywa, ale na ogół zaczyna się od pocałunków — wyjaśniła kuzynka. — Następnie mężczyzna wszystko z ciebie zdejmuje, bierze cię na ręce i zanosi do sypialni. Całując cię po całym ciele, sam rozbiera się błyskawicznie, kładzie się na tobie, pieści twoje piersi i wtedy… reszta odbywa się spontanicznie. Zaboli, ale tylko przez moment. Nawet do głowy ci nie przyjdzie, żeby się bać jego członka. W ogóle nie będziesz o tym myślała… Tak było w moim przypadku, ale może też być inaczej.
***
Ojciec Kazi pochodził z rodziny repatriantów ze Wschodu. Dziadkowie mieli trzech synów i córkę — ciocię Irenkę, „starą pannę z powodu wygórowanych aspiracji”, jak mawiał o niej tata.
Z tą ekstrawagancką kobietą wiązało się pierwsze traumatyczne wspomnienie dziewczynki:
Ciocia Irenka leżała w trumnie na katafalku. Bez makijażu, bez fryzury, z siwym odrostem. Zawsze była taka piękna, żywotna, elokwentna, energiczna, wprost pełna życia. W pełni życia. Kazia wyobraziła sobie, jak bardzo ciocia musi się wstydzić, że wszyscy oglądają ją w takim stanie. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nikt poza nią nie płakał. Jak to możliwe? Przecież to było takie straszne, ta śmierć! Często spotykana, bliska osoba, piękna kobieta lubująca się w jaskrawych kolorach, czym ściągała powszechną uwagę, zamieniła się w poczerniałe zwłoki w czarnej sukni. W powietrzu unosiła się jakaś złowroga woń przemieszana z zapachem kwiatów.
Nigdy już cioci nie zobaczę, nigdy już nie będę mogła z nią porozmawiać — rozpaczała dziewczynka. — Pustka po niej zostanie. Puste miejsce przy stole. Nic. Po prostu nic… To tak jakby nagle powstała dziura w niebie.
— Przestań wreszcie ryczeć! — zezłościła się w końcu jej mama, gdyż przez cały dzień po pogrzebie pochlipywała po kątach. — Ciekawa jestem, czy po mojej śmierci też będziesz tak płakała?
— Wtedy chyba umrę z rozpaczy, mamusiu — zapewniła. — Dlaczego ludzie muszą umierać? — spytała. — To takie straszne!
Przez długi czas modliła się za duszę cioci Irenki, a ona wiecznie ukazywała się jej we snach. Nie mogła się nadziwić, jak to możliwe, że ona żyje, skoro widziała ją w trumnie. Czasami bała się, ale na ogół godziła się z tym, że ciocia dalej żyje, mimo swojej śmierci.
Dwaj bracia ojca ukończyli studia, pożenili się i wyprowadzili się z domu. Natomiast jej ojciec kontynuował rodzinną tradycję. Po skończeniu nauki w technikum samochodowym objął po ojcu warsztat. Mieszkał wraz z żoną, córką i rodzicami w ich dawnym dużym mieszkaniu w najgorszej, nędznej i brudnej dzielnicy Bytomia, na Rozbarku, przy ulicy Królowej Jadwigi. Wyremontował je, urządził nowymi meblami, lecz nie wyprowadził się z odstręczającej kamienicy, bo w pobliżu, przy przelotowej ulicy Witczaka, znajdował się jego świetnie prosperujący warsztat samochodowy. Zmodernizował go i zatrudnił trzech pracowników. Powodziło mu się o wiele lepiej niż jego wykształconym braciom.
Kochał żonę, zaspokajał jej wszystkie pragnienia, nigdy nie zdradził, jednak czuł się w tym małżeństwie samotny. Kobieta nie znała czułości, której był spragniony. Gdy urodziła się Kazia, przelał na dziecko całą miłość odtrącaną na co dzień przez oschłą kobietę. Opiekował się nim jak najlepsza matka, nosił je na rękach, pieścił. Córeczka była jego oczkiem w głowie. Towarzyszył jej w zabawach, nauczył jeździć na rowerze, spełniał każde życzenie, czytał bajkę na dobranoc. Najbardziej lubiła Kubusia Puchatka. Bardzo mu współczuła, gdy w zimie padał śnieg, a jemu marzły paluszki. Nawet później, gdy dorosła, w ciężkich chwilach szeptała:
„I nie wie zwierz ni człek, i nie zwierz ni człek” …
Była to mantra, która działała na nią pocieszająco i uspokajająco.
Gdy się złościła, słowa te zastępowały cisnące się na usta przekleństwo.
I nie wie zwierz ni człek, jaka jestem wkurzona! — krzyczała wówczas.
Jednak na ogół wystarczało powtarzanie w kółko: „I nie wie zwierz ni człek, i nie wie zwierz ni człek.”
Od czasu, gdy ojciec wycofał się z ciepłych gestów, poczuła się odtrącona i osamotniona. Uwielbiający ją dziadkowie już nie żyli, a oschła z charakteru matka nie potrafiła okazać serca. Kazia zwróciła się ze swoimi problemami do córki jednego z braci ojca. Starsza kuzynka Magda stała się jej powierniczką. Mieszkała teraz w Katowicach i studiowała prawo. Nie znajdowała zbyt wiele czasu dla podziwiającej ją kuzyneczki.
Rozdział 2
Coraz gorzej czuła się w rodzicielskim domu, który po śmierci dziadków stał się ponury. Kiedy żyli, hołubili ją i spędzali z nią wiele czasu. To oni nauczyli ją pacierza i wierszyka: „Kto ty jesteś? Polak mały”. Z tym, że słowa „Polak mały” zamienili na „Polka mała”. Wieczorami rodzice na ogół oglądali telewizję, a babcia i dziadziuś, przy jej akompaniamencie na pianinie, śpiewali wraz z nią patriotyczne piosenki, których ją nauczyli, a które znali od swoich rodziców. Do dziś je pamiętała i gdy ogarniał ją żal po ich śmierci, grała je sobie i śpiewała. Kiedy umarli, jedno po drugim, najpierw dziadziuś, a babcia w niespełna pół roku później, skończyły się te wspaniałe wieczory, ponieważ rodzice w ogóle się takimi pieśniami nie interesowali. Jej natomiast przypadły do serca. Na przykład:
Legiony to żołnierska nuta,
Legiony to straceńców los,
Legiony to żołnierska buta,
Legiony to ofiarny stos.
My pierwsza brygada,
Strzelecka gromada,
Na stos!
Rzuciliśmy
Nasz życia los,
Na stos, na stos!
lub
Wojenko, wojenko,
cóżeś ty za pani,
że za tobą idą,
że za tobą idą
chłopcy malowani,
albo
O mój rozmarynie
rozwijaj się,
o mój rozmarynie
rozwijaj się.
Ułani werbują,
strzelcy maszerują,
zaciągnę się.
Najbardziej lubiła „Czerwone maki na Monte Casino”.
Gdy wracała ze szkoły dziadkowie witali ją na progu. Cieszyła się już po drodze na spotkanie z nimi. Na stole w kuchni czekały trzy nakrycia, bo ojciec i matka wracali do domu później i we dwójkę jedli odgrzany przez babcię obiad.
Podczas ich wspólnego posiłku dziadek zawsze opowiadał coś ciekawego.
Z rozczuleniem wspominał szczęśliwe dzieciństwo w Kałuszu położonym w pobliżu Stanisławowa, wojewódzkiego miasta Podola. Miasteczko było bogate, ponieważ znajdowała się w nim kopalnia eksportowanych za granicę soli potasowych. Słynęło też jako siedziba firmy Felczyńskich — kolebki polskiego ludwisarstwa, która po wojnie przeniosła się do Przemyśla i na Śląsk, gdzie w dalszym ciągu kontynuowała działalność jako jedyna w Polsce odlewnia dzwonów kościelnych.
Najbardziej utkwił Kazi w pamięci okolony drewnianym krużgankiem, biało otynkowany dom, z niewiadomych względów kojarzący się jej z dworkiem z „Pana Tadeusza”. Głównie chyba z powodu owej bieli „widocznej z daleka”, nieznanej na górniczym Śląsku, do którego dziadkowie jako dzieci zostali wraz z rodzicami przesiedleni. Większość mieszkańców Kałusza pracowała w kopalni, podobnie jak mieszkańcy Bytomia. Różnili się jednak diametralnie, tak samo jak miejsca ich pracy. Biel soli potasowych i czerń węgla wyznaczały symbolicznie kontrast między rodzinnymi stronami dziadków a ponurym miejscem, w którym przyszło im żyć obecnie. Ich zdaniem oczywiście. Kazia czuła się w Bytomiu doskonale, wydawał się jej wspaniałym miastem, jednak ten Kałusz wspominany przez dziadka musiał być jeszcze wspanialszy.
Przedwojenna Polska stanowiła dla dziadków „raj utracony”. Nie było już bogatego Kałusza, zastąpiło go jakieś biedne ukraińskie miasteczko. Dziadek opowiadał, jak jego rodzice odwiedzili w czasach Związku Radzieckiego siostrę pradziadka, która wyszła za mąż za Ukraińca. Wrócili stamtąd załamani.
— Tam teraz panuje „bród, smród i ubóstwo”, opowiadała mi mama — wspomniał kiedyś dziadek. — Wszędzie śmierdzi. W domach, na ulicach. Wszędzie. Największe rozczarowanie przeżyli rodzice w Stanisławowie przemianowanym na Iwanofrankiwsk. Sapieżyńska, najpiękniejsza ulica w tym wojewódzkim mieście, kusząca przed wojną reklamami i luksusowymi towarami na wystawach sklepów, zamieniła się w pustą, zaniedbaną, z walącymi się domami, na rogu wybudowano ohydny betonowy dom towarowy, gdzie w ogóle nie było żadnych towarów tylko kolejki ludzi zapisujących się na ich dostawy… Zabytkowe budowle i kościoły zupełnie zniszczały… Lepiej o tym nie myśleć — machnął ręką.
Nie mogła odżałować, że dziadkowie nie doczekali rozpadu Związku Radzieckiego i uniezależnienia się Polski.
Po ich śmierci z niechęcią wracała z nowoczesnego budynku szkoły do starej, czarnej kamienicy. Gdy wchodziła do paskudnej, odrapanej, śmierdzącej uryną bramy i na drewniane trzeszczące schody, najchętniej uciekłaby na koniec świata z tego obrzydliwego miejsca. Ugotowany przez mamę obiad nie był tak smaczny, jak ten przygotowywany przez babcię.
Dopiero po śmierci dziadków odczuła, że nie ma wytęsknionego przez nią piękna w tym zakątku świata. Przedtem tego nie zauważała. Teraz widziała, że ulica jest brudna i zaśmiecona… No i w ogóle… Beznadzieja! Czuła, że szczęście jest… zamknięte w walizce. Chciała wyjechać daleko w świat, wszystko porzucić, zaspokoić pragnienia i tęsknoty, znaleźć skarby nowych wrażeń. Czasami śniła, że wchodzi nocą do nieznanego domu w tej czarownej przedwojennej Polsce ze wspomnień dziadków, gdzie spokojny sen porusza ludzkie piersi, i znajduje tam bratnie dusze. Złe myśli umierają śmiercią naturalną. Szpak śpiewa pieśń poranną, ziszczają się marzenia…
Często stawała przy wychodzącym na podwórko oknie, przed którym rosła lipa. Najbardziej lubiła się jej przyglądać podczas burzy. Smagane szpicrutą wiatru drzewo wymachiwało rozpaczliwie gałęziami, jakby przyzywało na ratunek.
Co zrobić? — myślała. — Jak pomóc? Jak odwdzięczyć się za świeże powietrze, za radość oczu, za cień chroniący przed skwarem, za pocieszanie w smutku?
Kochała drzewa. Na wagary ze swoją najlepszą przyjaciółką Anetką zawsze chodziła do Parku Miejskiego, gdzie królowało piękno natury. Dziewczynki poznały się w pierwszym dniu nauki. W pachnącej farbą, świeżo wymalowanej szkole zderzyły się ze sobą tornistrami przy wejściu.
— Przepraszam — wyszeptała zalękniona Kazia i spojrzała w roześmiane chabrowe oczy pulchnej dziewczynki z dołeczkami w policzkach.
— Nic się nie stało — odpowiedziała Anetka, uśmiechając się szeroko.
— Idziesz do pierwszej A?
— Tak, ty też? To idziemy razem.
Już od tego momentu dziewczynki poczuły do siebie sympatię, chociaż — a może właśnie dlatego — różniły się wyglądem i usposobieniem. Kazia była introwertyczna, małomówna, melancholijna. Podczas lekcji myślała o niebieskich migdałach. Natomiast Anetka miała niezwykły temperament, często chichotała. Śmiech wydobywał się jej z gardła lekko i swobodnie, jakby zawsze gotowy był do kolejnego wybuchu. Jak zaczajony pod skórą burzył się, wprost kipiał w krwi. Wystarczył jakiś drobiazg, żeby się roześmiała. Musiała nieraz siłą trzymać się ławki i mocno zagryzać usta, żeby nie parsknąć nagle podczas lekcji przy jakimś dziwnym słówku wypowiedzianym przez nauczycielkę. Niewiele było trzeba, żeby pobudzić ów wezbrany, zanoszący się sam sobą dziecięcy śmiech, który eksplodował przy byle iskierce, zawsze obecny i zawsze w gotowości, swawolny i łobuzerski. Nazywano ją „chichotką”. Potrafiła nim zarazić poważną przyjaciółkę, rozpędzając wiszące nad nią chmury po każdym, kolejnym zawodzie miłosnym.
Gdy się poznały, Kazia była chudą, mysią blondyneczką z warkoczykami i wytrzeszczonymi czarnymi oczami. Dopiero w okresie dojrzewania pociemniały jej włosy i przybrała na wadze. Natomiast Aneta wyglądała jak aniołek z jasnymi lokami, ogromnymi bławatkowymi oczami i małym noskiem.
Nauczycielka zauważyła, że podczas zabawy na podwórku, od której zaczęła zajęcia z dziećmi, dziewczynki mają się ku sobie, więc posadziła je obok siebie. I odtąd stały się nierozłączne aż do matury. Czasami sprzeczały się, obrażały się na siebie, lecz nigdy nie trwało to zbyt długo, gdyż nie mogły się bez siebie obejść.
W liceum zaprzyjaźniły się z nową koleżanką, Ślązaczką Elą. Właściwie wyłącznie z jednego powodu. Obie miały dwóję z matematyki, a Ela była najlepszą uczennicą w klasie, lecz niestety z tego powodu strasznie zarozumiała. Arogancka i zgryźliwa. Chociaż miała zdolności do przedmiotów ścisłych, to jednak tak „wkuwała” humanistyczne, że w nich też brylowała. Nikt jej w klasie nie lubił, jedynie Kazia i Anetka przyjaźniły się z nią, ponieważ odpisywały od niej rozwiązania zadań matematycznych. Jednak dziewczynka nie pasowała do nich i nie podzielała ich zainteresowań. Była szara od stóp do głów. Szare włosy, szare oczy, szara cera z haczykowatym nosem, nawet sukienka. Czyniła wrażenie myszy, która dopiero co wyszła spod ziemi. A w dodatku miała zeza. Wiele wycierpiała w powodu tej wady wzroku. Od dziecka nosiła specjalne okulary, nie zdejmowała ich nawet na noc. Wytrwale robiła zalecone przez lekarza ćwiczenia, jednak nic to nie dało. Jej rodzice obawiali się, że po operacji mogą pojawić się różne problemy, nawet utrata wzroku, więc trudno im było się zdecydować. W końcu jednak, gdy była już w dziewiątej klasie, poddała się operacji. Niestety, po czterech miesiącach zez powrócił. Należało przeprowadzić kolejną, jednak ona nie chciała już o tym słyszeć, ponieważ po tej pierwszej pojawiła się opuchlizna i krwiak. Długo się męczyła, zanim oko się wyrównało. Obawiała się, że druga operacja też pomoże tylko na jakiś czas. A przy tym narazi ją znów na przykre dolegliwości. Kazia współczuła jej i chyba dlatego ją lubiła.
Natomiast Aneta wręcz jej nie znosiła, nie tylko z powodu jej przykrego charakteru, lecz również ze względu na brak urody. Wiecznie się z nią sprzeczała. Nie utrzymywała z nią bliższych kontaktów, ale w dalszym ciągu korzystała z pomocy w matematyce. W odróżnieniu od niej, spędzającej czas głównie na nauce, obie serdeczne przyjaciółki były zagorzałymi kinomankami, kolekcjonowały fotografie aktorów, rozczytywały się w powieściach oraz kobiecych i plotkarskich pismach, z czego Ela często kpiła. Ona czytała wyłącznie szkolne lektury. Irytowało ją też ich przesadne dbanie o wygląd i strojenie się.
Matka Kazi również patrzyła na to niechętnym okiem, chociaż sama przesiadywała u fryzjera i kosmetyczki. Była korpulentną brunetką o dużych malachitowych oczach, które dziewczynka po niej odziedziczyła. Kobieta uważała, że córka powinna bardziej przykładać się do nauki. Tymczasem ta nie lubiła odrabiania lekcji. Wolała rysować, grać na pianinie i czytać powieści, co czyniła nieraz nawet w szkole, trzymając książkę pod ławką na kolanach. Ojciec opłacał prywatnego nauczyciela muzyki, który przychodził do nich dwa razy w tygodniu. Z nauki gry na fortepianie wyniosła umiłowanie klasycznych utworów. Często słuchała płyt CD i chodziła z rodzicami do opery. Urzekało ją królujące tam piękno, a muzyka uszczęśliwiała i pogłębiała egzaltację. Nie słuchała uszami, lecz sercem. Identyfikowała się z tenorem lub sopranistką, wyśpiewującymi całą piersią miłość, rozpacz, wszelką namiętność. Marzyła wówczas o ukochanym darzącym ją taką samą czułością, jak ojciec w dzieciństwie. To opera ukształtowała świat jej uczuć i wyobraźni. Łatwo wpadała w zachwyt i uwielbienie.
Rozdział 3
Kazia wiecznie była zakochana. Pisała długie, miłosne listy do starszych chłopców, lecz oni ją ignorowali. Gdy jednak jeden z kolegów z maturalnej klasy wziął na serio jej wyznania i usiłował zgwałcić, zaniechała tej staromodnej epistolografii, zastępując listy krótkimi, tajemniczymi esemesami. A przede wszystkim starała się atrakcyjnym wyglądem ściągnąć na siebie uwagę obiektu swych wzdychań. Po wielu niepowodzeniach ograniczyła się do marzeń, z których zwierzała się przyjaciółce Anecie i kuzynce Magdzie.
Tata nie skąpił pieniędzy na ciuchy i kosmetyki, w których lubowała się od najmłodszych lat. Wiedziała, że będzie kosmetyczką, by poprawiać kobiecą urodę, a w tym zawodzie matematyka nie była potrzebna. Dobre stopnie miała tylko z trzech przedmiotów — z zajęć artystycznych oraz z języków polskiego i niemieckiego, który opanowała dość dobrze dzięki babce — Ślązaczce rozmawiającej z nią po niemiecku; szczęśliwej, że przynajmniej wnuczka lubi ten język, bo córka w ogóle go nie znała.
Ojciec był z tego niezadowolony.
— Twoja mama chce z niej zrobić Niemkę! — krzyczał do żony.
— Jaką Niemkę? Zwariowałeś! Przecież to dobrze, że będzie znała język sąsiadów.
— Sąsiadów? Wrogów!
— Niemcy to nasi przyjaciele. Dobra znajomość niemieckiego może się w życiu przydać… Zresztą… Niech ci będzie, że to nasi wrogowie. Ale język wroga też dobrze jest znać.
Chyba przekonała go tym argumentem, bo nigdy więcej się z nią o to nie spierał.
Kazia była świadkiem tej awantury, lecz nie zastanawiała się nad tym, bo miała na głowie inne problemy. Naraziła się wychowawczyni z powodu mocnego makijażu, który ta starała się jej wybić z głowy, grożąc obniżeniem stopnia ze sprawowania.
Co ona się tak do mnie przyczepiła? Jak mogła powiedzieć, że wyglądam jak prostytutka spod latarni — denerwowała się. — Przecież inne dziewczynki też się malują… No tak, trochę dyskretniej. Chyba będę musiała robić takie cieniutkie, niedostrzegalne kreski nad oczami, lekko potuszować rzęsy i nie malować ust, tylko, niestety, będę brzydsza z tymi wypukłymi powiekami. Cóż, muszę, bo mama chyba by mnie wyklęła, gdybym miała obniżoną notę ze sprawowania.
Przesadne zainteresowanie wyglądem miało też związek ze zmianą zachowania ojca. Ubzdurała sobie, że przestała mu się podobać. Obawiała się, że wobec tego nie spodoba się też żadnemu innemu mężczyźnie. Starała się więc za wszelką cenę poprawić urodę. I to się stało dla niej najważniejsze.
Po wielu romansowych niepowodzeniach doszła do wniosku, że już nigdy nikt jej nie pokocha. Postanowiła spełnić się w pracy zawodowej. Po zdaniu matury ukończyła kurs kosmetyczny. Rozpoczęła praktykę w katowickim oddziale renomowanego instytutu doktor Ireny Eris, gdzie poznała wszelkie arkana kosmetyki pielęgnacyjnej. Uczestniczyła w szkoleniu samodzielnego prowadzenia gabinetu w ramach tak zwanej „franczyzy” zapewniającej jednolity wizerunek wszystkich punktów należących do sieci Eris. Wkrótce z zapałem przystąpiła do urządzania własnego gabinetu w Chorzowie, bo mieszkała w pobliżu tego miasta, a tam nie było jeszcze punktu tej sieci. Zataiła swoje nielubiane imię Kazimiera. Była teraz Leną i tym imieniem ochrzciła swój salon kosmetyczny.
Nie narzekała na brak klientek, ponieważ okazało się, że jest predysponowana do tego zawodu. Spełniała się w nim. A przy tym wykazywała niebywałą przedsiębiorczość i pomysłowość. Zatrudniła fryzjerkę, manikiurzystkę, recepcjonistkę. Był to gabinet kosmetyczny co się zowie. Oferowano w nim najnowsze usługi upiększające. Manikiurzystka skończyła kurs robienia tipsów, a także przedłużania rzęs, fryzjerka potrafiła nawet przedłużać włosy, a Lena była mistrzynią masażu twarzy i sporządzała dla swoich klientek własne firmowe kremy.
Dla klientek stała się kimś w rodzaju powierniczki. Stwarzała im relaksową atmosferę, w której podczas zabiegu otwierały serce, zdradzając jego tajniki. Bardzo jej to odpowiadało. Wczuwała się w ich problemy. Najbardziej lubiła, gdy zwierzały się z miłosnych zawodów lub kłopotów w małżeństwie. Pocieszała się wówczas, że nie tylko ona ma pecha. Stopniowo nabierała poczucia własnej wartości.
Pomogło w tym też, stanowiące rekompensatę za odtrącenie przez ojca, zbliżenie do matki, która była z niej teraz dumna. Regularnie przyjeżdżała do gabinetu i korzystała z darmowych zabiegów. Chwaliła gust i przedsiębiorczość córki. Lena czuła się tym podbudowana, bo dotąd przyzwyczajona była do strofowania i połajanek ze strony matki. Teraz wszystko się zmieniło. Była górą, dbając o poprawienie matczynej urody i wysłuchując narzekań, ta bowiem z niczego nie była zadowolona. Sama jednak nie zwierzała się matce, która tak bardzo była skoncentrowanej na swojej osobie, że nie interesowały jej zbytnio problemy córki, której zazdrościła samodzielności i niezależności. Sama nigdy tego nie zaznała, choć bardzo pragnęła. Nie chciała być „kurą domową”. Ukończyła technikum ekonomiczne, jednak nie znalazła zatrudnienia. Wciąż narzekała, że nie ma swoich pieniędzy.
Rozdział 4
Lena wspaniale czuła się w kupionym dla niej przez ojca mieszkaniu na Osiedlu Tysiąclecia w Katowicach, które tonęło w zieleni. Przed domem znajdował się gazon z różnymi gatunkami kwiatów i rozciągał się staw otoczony ścieżką rowerową, po której czasami jeździła. Zachwycona była zmianą otoczenia po wyrwaniu się z ponurej dzielnicy Bytomia.
Mieszkała w pobliżu najstarszej części Parku Śląskiego ze słynną Żyrafą przy wejściu, ze wspaniałymi bukami, kasztanami, brzozami, lipami, z przepięknym Rosarium, atrakcyjnym Zoo i Wesołym Miasteczkiem. Najbardziej lubiła przechadzać się po Rosarium, podziwiać różnorodne, dorodne róże. Kochała naturę, stapiała się z nią.
Chorzów niezbyt się jej podobał, lecz przebywała tam tylko w swoim gabinecie. Natomiast w Katowicach czuła się doskonale. Od dziecka lubiła wielkomiejski ruch i gwar. Zadowolona była, że tak blisko ma teraz do Teatru Śląskiego i do galerii artystycznych, ponieważ często w tych miejscach gościła. Cieszyła się, że udało się jej wyrwać z ponurego, walącego się Bytomia. Zmiana otoczenia uszczęśliwiała ją.
Lubiła nowoczesność, lecz przede wszystkim uwielbiała starocie, antyki, zwiedzanie zabytków. Często ogarniała ją tęsknota za pięknem gotyckich katedr i starych zamków, z którymi się zetknęła podczas urlopu we Francji. Zwiedziła też Włochy — Wenecję, Mediolan, Florencję i Rzym — gdzie przeżyła istne olśnienie.
Największe estetyczne wzruszenia wzbudził w niej Rzym. Była tam jesienią. Widziała jak zwiewne mgły unoszą się nad miastem uśpionym dawnych wieków wspomnieniem. Odnosiła wrażenie, że przetrwały tam jedynie dobro i piękno. Niespieszno im było do walki z plugastwem i złem, które na siłę się wciskało. Drzemały sobie spokojnie, raz po raz jedno oko otwierając. Śledziły, jak ich wrogowie nawzajem się wykańczają. Wiedziały, że „przemija postać tego świata”, a pozostaną tylko one — dobro i piękno. Tak to Lena odczuwała.
W niedzielę często jeździła do Krakowa, gdzie spotykała się z Anetą, która po maturze rozpoczęła studia aktorskie. Oczarowana chodziła po ulicach Starego Miasta urzekającego ją metafizyczną tajemniczością. W powietrzu snuła się aura dobrych duchów przeszłości utrzymujących dziejową ciągłość w tym niezwykłym mieście, uszanowanym nawet przez hitlerowskich zbrodniarzy. Wokół niej wibrowały fluidy szczęścia, radości i miłości, o której tam szczególnie często marzyła, bo spotykała w lokalach i na ulicach przystojnych mężczyzn, jakich w Katowicach rzadko widywała.
Jeździła do tego miasta na ogół przy pięknej pogodzie, gdy niebo było bezchmurne. Miała stałą trasę. Kierując się w stronę Teatru im. Słowackiego, łapczywie pochłaniała wzrokiem Planty i dawne budowle. Przed teatrem zatrzymywała się, przyglądając się jego pięknej neobarokowej fasadzie ozłoconej promieniami słońca. Przechodząc obok Barbakanu, wchodziła na dziedziniec, stała tam przez chwilę, rozpamiętując juwenaliowe zabawy, w których do niedawna, co roku uczestniczyła wraz z Anetą. Następnie szła powoli ulicą Floriańską, oglądając wystawy sklepów. Gdy znalazła się na Rynku, niezmiennie doznawała oczarowania. Zachwycała ją szczególna atmosfera tego pięknego zespołu renesansowej architektury z oryginalnymi, jedynymi swego rodzaju sylwetkami Sukiennic i Bazyliki Mariackiej. Chłonęła ekscytującą atmosferę wypełnionych po brzegi tarasów kawiarń, z których dochodził pomruk ściszonych rozmów i tłumionego śmiechu, jakby w obawie, by nie prysł czar tego natchnionego miejsca.
Następnie udawała się ulicą Grodzką na Wawel. Po wejściu do Katedry zawsze odczuwała wzruszenie. Drżała na całym ciele, jej oczy zachodziły mgłą. Ogarniała ją tęsknota za życiem w dawnych historycznych czasach, kiedy to w tym miejscu władcy przyjmowali królewską koronę, zawierali śluby, chrzcili dzieci. Kontemplowała każdy szczegół, chodziła dokoła, podziwiając wciąż na nowo wszystkie kaplice. Najdłużej stała przed Czarnym Krzyżem, pod którym ongiś modliła się Królowa Jadwiga. Wyobrażała sobie, jak wiele wycierpiała ta węgierska młodziutka dziewczyna zakochana w Wilhelmie Habsburgu, kiedy zmuszono ją do wyrzeczenia się miłości i do małżeństwa dla dobra przybranej ojczyzny ze starszym człowiekiem, księciem litewskim Jagiełłą. Królowa ta uczyniła tak wiele dobra, że została świętą.
W komnatach wawelskich Lena wyobrażała sobie przechadzającą się w nich królewską świtę. Wyobrażała sobie, że jest jedną z dworskich dam. Potem spacerowała po dziedzińcu. Słuchała klasycznej muzyki nadawanej ze sklepu z płytami CD, podziwiała piękne kwiaty. Siadała w znajdującej się tam kawiarni i ciekawie przyglądała się turystom.
Po królewskim obiedzie u „Wierzynka” szła do Muzeum Narodowego, gdzie spędzała wiele czasu. Stawała przed niektórymi obrazami jak wryta. Nogi przyrastały jej do ziemi, unieruchomione impulsem z rzeczywistości duchowej, lecz także zmysłowej, bo pobudzającej bicie serca. Odnosiła wrażenie, że to jest prawdziwy świat, a rzeczywistość, w której żyła, jawiła się jej jako sen.
Była wiosenna pogodna niedziela. Po bezchmurnym niebie od czasu do czasu przesuwały się małe obłoczki, pogłębiając jego błękit. Na Plantach rozwijały się pąki drzew. Zapach ziemi drażnił nozdrza. Gołębie na rynku gruchały, kwiaciarki sprzedawały kolorowe tulipany i żółte narcyzy.
Po przemierzeniu rutynowej trasy i zjedzeniu obiadu spotkała się w ogródku kawiarni „Ratuszowej” z Anetą, która po ukończeniu studiów aktorskich została zaangażowana do teatru w Nowej Hucie. Ta piękna kobieta przeżyła niedawno tragedię. Była na inwalidzkiej rencie, gdyż po nieszczęśliwym upadku podczas wykonywania ekwilibrystycznej sceny, doznała ciężkich obrażeń. Utykała i miała trudności z chodzeniem. Na domiar złego porzucił ją mąż dla młodszej teatralnej koleżanki, czego nie potrafiła przeboleć. Przez cały okres studiów byli nierozłączną, szczęśliwą parą. Zaangażowali się do tego samego teatru.
Wszystko zmieniło się po wypadku, poczerniało i zgasło niczym przygnieciony knot świeczki. Wezbrany śmiech, gotowy zawsze do wybuchu, zamarł, utknął w gardle i rzadko wydostawał się na zewnątrz. A chociaż wciąż chyba w niej tkwił, zmieniła się do niepoznania. Stała się ponura i rozgoryczona. Jednak nie poddała się usiłującej ją pożreć rozpaczy, która ostrzyła na nią zęby. Postanowiła zostać pisarką.
Lena bardzo się tym przejęła. Podziwiała siłę ducha przyjaciółki, która po utracie możliwości wykonywania wyśnionego zawodu i odejściu męża nie załamała się, mimo perspektywy pozostania kaleką do końca życia. Pisała opowiadania. Całymi dniami, niestrudzenie. Nigdy nie brakowało jej pomysłów. Wysyłała je do literackich periodyków i wydawnictw, nigdy jednak nie otrzymała odpowiedzi. Za tysiąc złotych sama wydała w końcu mały zbiorek, lecz żadna księgarnia nie chciała go przyjąć do sprzedaży. Rozdawała więc książki znajomym i pisała dalej, w nadziei, że w końcu jakieś wydawnictwo przyjmie je do druku. Istniały firmy wydawnicze publikujące za parę tysięcy złotych książki i zajmowały się ich dystrybucją, ale Aneta miała zbyt niską rentę, by sobie na to pozwolić. Lena zaproponowała pożyczkę, lecz ona nie chciała o tym słyszeć. Głównie zależało jej na wydaniu pokaźnego tomu w jakimś renomowanym wydawnictwie, bo te publikujące za pieniądze autora nie miały zbyt dobrej opinii u czytelników i sprzedawały książki w małych ilościach. Wysyłała więc swoje opowiadania do wszystkich dobrych oficyn wydawniczych. Miała już ich taką ilość, że wystarczyłoby na parę książek. Jednak dobre wydawnictwa miały swoich wypromowanych pisarzy i nie kwapiły się do wydawania książek nieznanych autorów.
Spotkały się późnym popołudniem, ponieważ Aneta przez cały dzień pisała. Uściskały się serdecznie. Lena zamówiła dla nich tradycyjnie kawę i tort czekoladowy. Przyjaciółka była w ponurym nastroju.
— Wiem, że już nigdy nie wyjdę za mąż, bo żaden mężczyzna nie zakocha się w kuternodze. Absolutnie — poskarżyła się.
— Co ty opowiadasz? — zaoponowała Lena. — Jaka kuternoga? Utykasz tylko lekko. Już w szkole wszyscy chłopcy podkochiwali się w tobie. Byłaś najładniejszą dziewczyną w klasie. I w dalszym ciągu jesteś śliczna. Nie widzisz, jak mężczyźni pożerają cię wzrokiem?
— Dopóki siedzę, ale jak wstanę z miejsca i widać, że kuleję, to się odwracają.
— Wmawiasz to sobie. Zobaczysz, że jeszcze przeżyjesz wielką miłość i wyjdziesz za mąż… To ja już nie mam, na co liczyć. Nikt mnie nie chce. Wiesz przecież, jak skończyło się z Igorem. Niby był zakochany, ale porzucił mnie w krótkim czasie. No cóż, nie przejmuję się tym. Spełniam się w pracy. Ty też masz jeszcze inny cel poza małżeństwem. Zobaczysz, że zostaniesz słynną pisarką. Będziesz jeździła na spotkania z czytelnikami i któryś z nich zakocha się w tobie. Masz przed sobą wspaniałą przyszłość. Jak najbardziej.
— Dobrze, dobrze. Nie pocieszaj mnie. Wiesz… najgorsze, że po wypadku straciłam wiarę. Gdybym dalej wierzyła w Boga, tak jak w naszych szkolnych czasach, to przynajmniej mogłabym się modlić o wydanie książki w jakimś dobrym wydawnictwie i mieć nadzieję, że zostanę wysłuchana.
— Ja też nie chodzę do kościoła, ale w Boga wierzę.
— E, tam — machnęła ręką Aneta. — Wiara to bajka wymyślona po to, by ludzie uwolnili się od lęku przed śmiercią. Absolutnie.
— Oj, Anetko! — Lena pokręciła głową z dezaprobatą. — Wielu poważnych, mądrych ludzi wierzy w Boga. A powiem ci więcej. Jestem przekonana, że w przyszłości astrofizycy znajdą dowody na jego istnienie i na to, że stworzył świat.
— Żartujesz! To może uczeni odkryją też, że istnieją krasnoludki? — zakpiła przyjaciółka.
— To ty żartujesz. Ja osobiście odkrywam Boga co dzień.
— Ciekawe, gdzie i jak?
— A w ludziach, w bliźnich. W tobie na przykład… W Krakowie, w tych wszystkich zabytkach, kościołach, muzeach… Albo kiedy słucham Beethovena, Mozarta. Czy takie dzieła mogli stworzyć ludzie? Oczywiście, nie ma materialnego życia po śmierci, ale pozostaje nasza świadomość, nasza dusza — mówiła Lena z zapałem.
— Czy takie dzieła mogli stworzyć ludzie? — powtórzyła Aneta z sarkazmem. — Jak widać lub słychać, mogli, a nawet to zrobili. Ale jak lubisz nazywać część człowieka „Bogiem”, to nie mam absolutnie nic przeciwko temu.
— Każdy ma w sobie Boga — upierała się Lena. — Ty też, nawet jeśli sobie z tego nie zdajesz sprawy. A wiesz, dlaczego, bo szukasz prawdy. I nawet nie wiesz, że szukanie prawdy to jest szukanie Boga.
— To twoja definicja, a mnie wystarcza z niej „szukanie prawdy”, czyli zadawanie pytań, poszukiwania odpowiedzi, kwestionowanie ich i poddawanie próbom. Bóg nie jest do tego potrzebny, tym bardziej wiara…
— Ależ ja wciąż znajduję Boga! W literaturze, w sztuce, w muzyce, zwłaszcza w muzyce. Podobno Albert Einstein po wysłuchaniu koncertu Yehudiego Menuhina powiedział: „Teraz dopiero uzyskałem pewność, że Bóg istnieje.” Poza tym Bóg nie jest tylko prawdą, jest czymś więcej. Jest przede wszystkim uczuciem, uczuciem pięknej, czystej miłości. Platonicznej miłości… Zrozum, ateizm jest dobry dla ludzi wykształconych, odznaczających się wysokim poczuciem moralności. Dla takich na przykład jak ty, ale prymitywni bez Kościoła często staczają się na moralne dno.
— Nie. To do mnie nie przemawia, ponieważ istnienie Boga jest mitem, kłamstwem. Pięknym kłamstwem, bo podtrzymuje na duchu miliony nieszczęśliwych ludzi w całym świecie. Jak możesz mówić, że jest prawdą?
— No wiesz? Dla mnie twierdzenie, że nie ma Boga oznacza, że nie ma piękna, dobra, miłości, mądrości, inteligencji, w ogóle wszystkich pozytywnych idei i wartości. Przecież to wszystko istnieje.
— Daj spokój. W siebie trzeba wierzyć, a nie w Boga. W człowieka trzeba wierzyć.
— No oczywiście. Bez wiary w człowieka nie można wierzyć w Boga, chociaż odwrotnie można, jak widać na twoim przykładzie. Niestety ateizm jest o tyle marny, że powstaje na bazie odrzucenia możliwości kary za grzechy…
— A wiara jest marna, bo wynika z obawy przed karą za grzechy.
— Dajmy sobie spokój z tą poważną dyskusją. Powiedz mi lepiej, jak ci idzie pisanie.
— Doskonale. Piszę po całych dniach i sprawia mi to przyjemność. Wciąż przychodzą mi do głowy nowe pomysły, ale… ty mi wreszcie powiedz, co u ciebie. Poznałaś kogoś?
— Na co dzień mam do czynienia tylko z kobietami. I tak już pozostanie do końca życia. Jak miałabym kogoś poznać? Jednak… Wierz mi, jestem szczęśliwa — zapewniła zgodnie z prawdą, gdyż w Krakowie zawsze rozpierała ją radość, zwłaszcza wiosną.
— To opowiedz, co nowego u naszych szkolnych koleżanek.
— O, wiele. Zosia wyszła za mąż i jest w ciąży. Aldona się rozwiodła.
— Niemożliwe, to była taka dobrana para.
— O Eli już ci opowiadałam.
— Wciąż nie daje znaku życia?
— Nie ma sensu o niej rozmawiać. — Lena machnęła ręką z rezygnacją. — Pewnie już nigdy się nie odezwie.
Poplotkowały trochę o koleżankach i innych znajomych, wypiły kawę, zjadły po kawałku tortu, po czym Lena odwiozła Anetę do domu i pożegnały się w dobrym nastroju.
Wróciła do Katowic wieczorem, pełna wrażeń i do późna w nocy słuchała koncertu e-moll Chopina. Podczas gdy płynęły dźwięki nasycone niebywałą intensywnością uczuć, uskrzydlone młodzieńczą namiętnością genialnego kompozytora, oddawała się marzeniom o miłości. Nie wierzyła jednak, że przeżyje ją w rzeczywistości. Zaledwie iskierka nadziei tliła w jej sercu.
Rozdział 5
W poniedziałek przez cały dzień gnębił ją problem, który dał znać o sobie w rozmowie z Anetą. Nie potrafiła pogodzić się z tym, że wieloletnia przyjaźń z Elą skończyła się w tak bolesny sposób.
Po maturze Ela rozpoczęła studia na politechnice gliwickiej i zamieszkała tam w akademiku, ponieważ cała jej rodzina przeniosła się w tym czasie do Niemiec, lecz ona uparła się, że zostanie w Polsce. Po ukończeniu studiów na wydziale górniczym znalazła zatrudnienie w kopalni „Rozbark” w Bytomiu. Rychło awansowała, kupiła mieszkanie, które wspaniale urządziła. Podczas każdego pobytu u rodziców Lena spotykała się z nią, a ona raz w miesiącu przyjeżdżała do gabinetu na zabieg. Z dumą opowiadała o swojej pracy. Po pewnym jednak czasie zrzedła jej mina. Widać było, że coś ją gnębi, ale milczała. Kiedyś jednak po paru kieliszkach, zaczęła narzekać.
— Czasami mam już dość tej pracy. Dziewczyno! Ci na górze to tylko nadużywają eksponowanych stanowisk do realizacji osobistych i klikowych interesów… Ignorancja, machlojki… — Machnęła ręką z rezygnacją. — Oni uniemożliwiają jakiekolwiek zmiany na lepsze, torpedują każdą dobrą inicjatywę. — Umilkła, patrząc ponuro przed siebie. Po chwili znów zaczęła mówić z rezygnacją.
— Próbowałam coś zmienić. Gdzie tam, nie ma najmniejszej szansy — pokręciła głową. — Tylko podpadłam. Gdybyś wiedziała, jaki to burdel. Mówię ci. Zwariować można.
— Nie przejmuj się, Elu — pocieszała ją Lena. — Nie ma sensu. Nic się nie da zmienić. Tak już musi być… Rób, co ci każą i siedź cicho… Powiedz mi lepiej, czy straciłaś już wreszcie cnotę, bo ja, jak dotąd, niestety nie.
— Wcale mi na tym nie zależy — rzekła z wyższością. — Całe szczęście nie jestem ładna i nikt na mnie nie leci.
W końcu jednak „przyszła kryska na Matyska“. Ela zakochała się. Jej ukochany był prostym górnikiem, ale za to odznaczał się wspaniałą męską urodą. Pani inżynier bardzo mu imponowała. Podczas wspólnych spotkań siedział ponury i milczał, bo niewiele rozumiał z tego, o czym przyjaciółki rozmawiają. W końcu zagroził Eli, że z nią zerwie, jeśli nie przestanie spotykać się z Leną. Powiedziała jej o tym bez ogródek, z pewną satysfakcją. Nareszcie górowała pod każdym względem. Ona, brzydka, miała przyjaciela, a ładna przyjaciółka nie. Dla Leny był to cios w samo serce. Jednak pocieszała się, że Ela oprzytomnieje i zacznie spotykać się z nią w tajemnicy przed ukochanym. Miała nadzieję, że przynajmniej zaprosi ją na ślub. Niestety, mijały miesiące, a ona nie dawała znaku życia. Lena też nie usiłowała nawiązać z nią kontaktu, ponieważ czuła do niej ogromny żal.
Może jest jakaś poczta — zastanowiła się, gdy po powrocie z gabinetu znalazła się na klatce schodowej. Istotnie, w skrzynce znalazła gruby list z… Niemiec. Spojrzała na nadawcę i osłupiała z wrażenia. Ela przeniosła się do Niemiec, do rodziny! Nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie otworzyła listu, odkładając przyjemność zaznajomienia się z jego treścią w mieszkaniu. W windzie oglądała z zainteresowaniem znaczki pocztowe. Dopiero po przekręceniu klucza w zamku, usiadła wygodnie na wersalce i otworzyła kopertę. Wypadł z niej cały plik zdjęć. Trudno było rozpoznać na nich Elę w rudowłosej, atrakcyjnej elegantce. Po zezie ani śladu.
No cóż, pomyślała Lena, okazuje się, że w Niemczech potrafiono to zrobić lepiej. Z zainteresowaniem oglądała fotografie. Było na nich śliczne jak z widokówki miasteczko, wspaniały piętrowy dom z werandą, otoczony ogrodem, luksusowo urządzone pokoje, kuchnia, łazienka. Na jednym ze zdjęć Ela siedziała za kierownicą Volkswagena. Po obejrzeniu fotografii Lena z zaciekawieniem zabrała się do czytania listu.
Droga Leno,
przykro mi, że tak długo nie dawałam znać o sobie i przed przeniesieniem się do Niemiec nawet nie pożegnałam się z Tobą. Bardzo Cię za to przepraszam. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Po prostu wstyd mi było przyznać się, że Olek mnie porzucił. Czułam żal do niego, a przy tym zniechęciłam się do pracy w kopalni.
Rodzice wciąż mnie namawiali, żebym się do nich przeniosła, ponieważ ojciec ma dobrą pracę i świetnie się im tam powodzi. Ten dom na zdjęciach należy do nich. Zamieszkałam z nimi i starszą siostrą, która od dobrych paru lat jeździ na spotkania z kandydatami na męża poznanymi przez internetowy portal matrymonialny.
Początkowo byłam oczarowana. Przeżywałam euforię, wszystkim się zachwycałam, wszystko mnie fascynowało. Siostra z dumą oprowadzała mnie po miasteczku. Najważniejszą budowlę stanowi tu gotycki ratusz i gotycka katedra. Nieduży rynek okolony jest domami z przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Na ich gzymsach przedstawione są w kilku płaskorzeźbach najważniejsze sceny z życia miasta. Bardzo mi się to wszystko spodobało.
Największą radość sprawiło mi usunięcie tego cholernego zeza. Jako świetna matematyczka bez problemów przekwalifikowałam się na informatyka i dostałam dobrą pracę. Dość długo czułam się tu dobrze, chociaż denerwowało mnie, że cała moja rodzina zgrywa się na Niemców Pawelczyków. Nie jestem już Elżbietą Pawełczyk tylko Elisabeth Pawelczyk. Przecież nawet nasze polskie nazwisko „Pawełczyk” świadczy o tym, że jesteśmy Polakami. Inni Polacy mimo uznania za „późnych przesiedleńców” na podstawie sztambuchów ich śląskich dziadków, dalej mogą być sobą. Na ulicy rozmawiają głośno po polsku, trzymają się razem. Mnie nie wolno zadawać się z nimi. Zaraz na wstępie zabroniono mi tego.
Myślałam, że mnie szlak trafi, jak urzędnik w biurze dla przesiedleńców powiedział mi, że w zasadzie Aussiedlerom przysługuje prawo zachowania polskiego obywatelstwa, ale radzi mi się go zrzec. Prawo przewidywało zachowanie polskiego obywatelstwa, a ja miałabym się go zrzec? Powiedziałam urzędnikowi, że bardzo mu dziękuję za „życzliwą” radę, lecz skorzystam z przysługującego mi prawa. Rodzice i siostra byli oburzeni i przerażeni moim zachowaniem. Oni natychmiast po przybyciu do Niemiec wysłali do Polskiej Ambasady zrzeczenie się polskiego obywatelstwa.
Początkowo fascynowało mnie poznawanie nowej kultury. Z zapałem pogłębiałam dość dobrą znajomość języka niemieckiego. Akceptowałam krewnych i ich znajomych, chociaż traktowali mnie jak dzikuskę z buszu, którą należy ucywilizować i narzucali swój jałowy sposób spędzania wolnego czasu, polegający na kupowaniu coraz to nowych rzeczy, siedzeniu przed telewizorem i nieustannym ucztowaniu.
Nasi krewni chodzą do katolickiego kościoła, gdzie po niedzielnej mszy spotykamy się w domu parafialnym w gronie dawnych „wypędzonych“ przy piwie, winie i wódce, w towarzystwie otyłego księdza żłopiącego piwo, kufel za kuflem, którego rodzice byli „wypędzonymi” z Dolnego Śląska. Nie chodzi o jakieś religijne przeżycie, a jedynie o przyjemne spędzenie czasu. Chcąc nie chcąc biorę w tym udział, gdyż nie mam innego towarzystwa.
Na szczęście pracuję ze wspaniałymi ludźmi. Sami normalni Niemcy, ale traktują mnie z rezerwą. Rodowici Niemcy nie przyjaźnią się z takimi jak ja „późnymi przesiedleńcami “, gardzą nimi. Uważają, że jesteśmy prymitywni, że nie znamy ani polskiej, ani niemieckiej kultury, więc muszę się kisić w beznadziejnym gronie rodziny i krewnych. Ksiądz organizuje często wycieczki zagraniczne. Kiedy wracamy z tych wojaży, rozmawiamy wyłącznie o tym, co się tam jadło. Nie istnieje dla nich piękno natury i architektury. Jedynie menu wspominają z rozmarzeniem.
Mieszkamy na stosunkowo nowym osiedlu, więc i kościół jest nowoczesny. Niestety jego nowoczesność charakteryzuje się pustką i brzydotą. Od ołtarza zionie obojętność i nuda. To samo maluje się na twarzach wiernych, tak samo nieciekawych jak ich świątynia. Tu na północy Niemcy są protestantami, więc do naszej parafii należą w zasadzie sami dawni „wypędzeni” i nowi „późni przesiedleńcy”, prymitywni ludzie. Wykształceni Polacy w ogóle nie chodzą do kościoła.
Nawet wysoka tolerancja na odmienność i dobra wola nie były w stanie uchronić mnie przed frustracją, gdyż zostałam zupełnie pozbawiona podpory we własnej kulturze. Nie mam żadnego kontaktu z polskim językiem. Zmuszona jestem do oglądania wyłącznie niemieckiej telewizji i słuchania niemieckiego radia, a także do czytania niemieckich gazet i książek. Coraz częściej nachodzą mnie wyrzuty sumienia, że dla pieniędzy wyrzekłam się ojczyzny.
W miarę przysłuchiwania się rozmowom krewnych i ich znajomych, odczuwam do nich coraz większą antypatię. Należą do organizacji „wypędzonych” i wiecznie pomstują na to, że Niemców pozbawiono ich zachodnich terenów. Okazało się, że chociaż tak wiele czasu upłynęło od zakończenia drugiej wojny światowej i „wypędzenia” ich dziadków z polskich terenów, wciąż kultywują pamięć o tej „straszliwej krzywdzie”, jaka spotkała wówczas Niemców i wciąż uważają, że zachodnia Polska to tereny niemieckie.
Siostra wyciąga mnie siłą na przeróżne imprezy organizowane przez tych ludzi. Zdegustowana jestem ich bezsensownym ględzeniem, lecz trudno jest mi się sprzeciwić, gdyż terroryzują mnie różnego rodzaju pogróżkami. Nieustannie tłumaczą mi, że mam zapomnieć o Polsce, bo „nie można siedzieć między dwoma stołkami “.
Proboszcz przyjaźni się z pewnym polskim księdzem z Gliwic, który przyjeżdża do jego parafii i wygłasza kazania po niemiecku, utwierdzając jego wiernych w przekonaniu, że na Śląsku mieszkają sami Niemcy. Ksiądz płaci mu za to sowicie i przekazuje prezenty dla jego parafian.
Najgorsze jest to, że siostra w moim imieniu wysłała ofertę do swojej agencji matrymonialnej. Zgłosiło się wielu facetów, z którymi musiałam się spotykać, co stanowiło dla mnie torturę, gdyż byli na ogół beznadziejni. Oczywiście nie brakuje w Niemczech dobrze sytuowanych, przystojnych mężczyzn, lecz tacy nie muszą szukać żony w Internecie.
Wbrew nastawieniu krewnych nie zamierzam wychodzić za mąż. Od czasu krzywdy, jaką wyrządził mi Olek, boję się mężczyzn i brzydzę się nimi. To spotykanie się z kandydatami na mężów doprowadzało mnie do rozpaczy. Nie jestem w stanie już dłużej znosić tego towarzystwa. Najbardziej chyba obrzydli mi rodzice i siostra, która wciąż kłóci się z matką o to, że nie bierze ode mnie pieniędzy na utrzymanie, a w stosunku do mnie jest złośliwa i arogancka. Stara się za wszelką cenę wykazać swą wyższość i nieustannie mnie upokarza. Jako główna księgowa w niemieckiej filii amerykańskiej firmy zarabia więcej ode mnie, a tutaj najważniejsze jest konto w banku.
Piszę do ciebie, ponieważ — mimo próśb i gróźb rodziców — postanowiłam wrócić do Polski. Jako informatyk bez problemu znajdę pracę w Katowicach. Bardzo Cię proszę, wybacz mi moje brutalne zerwanie z Tobą i przyjmij mnie do siebie na parę dni, zanim zdążę kupić mieszkanie. Znalazłam już kilka niezłych w Internecie, więc je pooglądam i wybiorę najodpowiedniejsze. Uskładałam sporo, bo nie wydawałam na życie. A poza tym poszczęściło mi się ostatnio na giełdzie.
Jeśli się nie zgodzisz, to trudno, będę musiała zamieszkać w hotelu, ale nie znoszę tego, a poza tym stęskniłam się za Tobą, bardzo bym chciała kontynuować naszą przyjaźń.
Jeszcze raz przepraszam Cię gorąco i z niecierpliwością czekam na odpowiedź. Najlepiej od razu zadzwoń na numer mojej komórki. Ja Twojego już nie mam, dlatego piszę. Adres na szczęście zapamiętałam.
Całuję Cię
Ela
P.S. Pozdrów ode mnie Anetę.
Lena odłożyła list i jeszcze raz przyjrzała się zdjęciom portretowym Eli. Pomyślała, że po tej korzystnej zmianie, to może i Aneta przekona się do niej.
Wyjęła z barku koniak i wlała sporo do kieliszka. Zamyśliła się, popijając. Wyobraziła sobie, jak bardzo nieszczęśliwa musi być Ela w tak beznadziejnym towarzystwie. Postanowiła pomóc jej w zainstalowaniu się w Katowicach.
Wzięła do rąk leżącą na stoliku okolicznościowym komórkę i nacisnęła dwójkę, pod którą miała zakodowany numer Anety.
— Cześć. Mam dla ciebie niewiarygodną wiadomość — oznajmiła po zgłoszeniu się przyjaciółki. — Dostałam od Eli wzruszający list.
— List? A dlaczego ona nie zatelefonowała do ciebie?
— Jak ci powiem, to osłupiejesz… Bo mieszka w Niemczech. Nie ma już w komórce mojego numeru.
— Niemożliwe! — wykrzyknęła zdumiona Aneta. — Przecież tak się przed tym broniła. Nie chciała o tym słyszeć. Została tu zupełnie sama. Hmm, pewnie ją jej kochaś opuścił.
— Zgadłaś. Wyobraź sobie, że ona chce wrócić do Polski.
— Tak szybko? Przecież od jej zerwania kontaktu z tobą upłynęły chyba dopiero dwa lata.
— Dwa i pół.
— Taka zdolna, inteligentna… Tak dobrze zna niemiecki. Ma tam rodzinę, krewnych. I nie potrafiła sobie jakoś poradzić?
— Świetnie sobie poradziła. Przekwalifikowała się na informatyka, ma dobrą pracę. Zmieniła się nie do poznania. Zoperowali jej tego zeza, włosy ufarbowała na rudo. Teraz to by ci się podobała. Pokażę ci w niedzielę zdjęcia. Jak przyjedzie, urządzę dla nas wspaniałe przyjęcie.
— Daj spokój. Nie mam najmniejszej ochoty na takie spotkanie. Tolerowałam ją tylko ze względu na to, że wyciągała nas za uszy z dwói z matematyki.
— Nie będę cię do tego namawiała. Nie musisz się z nią spotykać, ale ja ją lubię. Przyjmę ją do siebie na jakiś czas, zanim znajdzie odpowiednie mieszkanie. Będę spała na wersalce w pokoju dziennym, a ją położę w sypialni.
— Oszalałaś? Nie wytrzymasz z nią paru dni. Absolutnie! Niech sobie zamieszka w hotelu. Z tego, co mówisz, stać ją na to… Nie mogę zrozumieć, dlaczego ona chce wrócić, skoro jej się tam tak świetnie powodzi.
— Nie chce być Niemką, czuje się Polką i tęskni za ojczyzną.
— Zrobisz, jak zechcesz, ale ja ci dobrze radzę, nie bierz sobie na kark tej… jędzy. Przecież z nią trudno wytrzymać.
— Przesadzasz. Była przykra, bo miała kompleksy z powodu swojego wyglądu.
— Jakie kompleksy? Nie znam bardziej zarozumiałej osoby niż ona.
— Co chcesz? Była najlepszą uczennicą w klasie. Zresztą, teraz wygląda doskonale, więc nie ma już potrzeby podkreślania wyższości, żeby pokryć poczucie mniejszej wartości z powodu braku urody. Z pewnością nie będzie już taka opryskliwa. Zobaczysz. Polubisz ją.
— Nie przekonasz mnie. Nie zamierzam się z nią w ogóle spotkać. I proszę cię nie dręcz mnie jej towarzystwem, jak będziesz do mnie przyjeżdżała. Ona sobie szybko znajdzie pracę i nowych przyjaciół.
— Myślałam, że się ucieszysz — rzekła zawiedzionym tonem Lena. — Nie wiedziałam, że jesteś taka zawzięta. Przecież ona ze mną, nie z tobą zerwała. Ty z nią nigdy się nie przyjaźniłaś.
— Ale ciebie skrzywdziła. Przecież cierpiałaś z tego powodu. Wciąż czekałaś na jej telefon.
— Już jej wybaczyłam, ponieważ doskonale ją rozumiem. Była taka dumna, że ma przyjaciela, więc wstydziła się przyznać, że ją porzucił. Ona nie jest zła. Tak wiele czasu poświęcała na wbijanie nam do głowy matematyki.
— Nie robiła tego z chęci pomożenia nam, chodziło tylko o wykazanie się wyższością nad nami.
— Dobrze. Nie rozmawiajmy o tym więcej — zdenerwowała się Lena. — Byłam pewna, że jej też wybaczysz. Okazuje się, że za mało cię znam.
— Jeszcze tylko tego brakuje, żeby nas ona zwaśniła. Nieraz próbowała.
— W porządku. Więcej o niej nie wspomnę. Z pewnością się nie pokłócimy z tego powodu. Okay?
— Okay. Ale nie kieruj się dobrym sercem. Myśl o swojej wygodzie.
— Jak zwykle, masz rację. Moje mieszkanie jest za małe na dwie osoby. Odpowiem, że musi zamieszkać w hotelu… Przyjadę w niedzielę i pokażę ci zdjęcia. Są bardzo fajne. To… kończę. Zrobiło się późno. Ty już pewnie jesteś po kolacji, a ja jeszcze nic nie jadłam. Pa, pa.
Zjadła kanapki z wędliną, popiła herbatą z cytryną i włączyła telewizor. Jednak szybko go wyłączyła, bo wciąż myślała o Eli. Wstrząsnęła nią wiadomość o powrocie przyjaciółki. Wahała się, czy nie zgodzić się, żeby zatrzymała się u niej przez parę dni.
Ale jej pobyt może się przedłużać, a mnie będzie niewygodnie na wersalce — zastanawiała się. — Tylko… trochę mi głupio odmówić… Czym ja się w ogóle przejmuję? — zmitygowała się po chwili. — Jej jakoś nie było głupio zerwać ze mną kontakt na przeszło dwa lata! Muszę od razu odpowiedzieć, bo do rana będę się wahać — zdecydowała.
Wystukała numer, który widniał na załączonej do listu wizytówce i z biciem serca czekała na połączenie. Głos jej utknął w gardle, kiedy Ela się zgłosiła.
— Halo, halo — powtarzała przyjaciółka.
— Dobry wieczór — wykrztusiła wreszcie.
— To ty, Leno?!
— No… Chciałam Ci od razu odpowiedzieć. Cieszę się, że wracasz. Tylko… dlaczego tak długo nie dawałaś znaku życia?
— Przepraszam stokrotnie. Chyba już się nie gniewasz, skoro dzwonisz?
— Jak słyszysz…
Zapadło milczenie. Obie nie wiedziały, co powiedzieć. Ela odezwała się pierwsza.
— Ta rozmowa będzie cię drogo kosztowała, więc mów: zgadzasz się, żebym do ciebie przyjechała, czy mam zamówić sobie hotel?
— Wiesz… Przecież znasz moje mieszkanie. Mam tylko sypialnię i pokój dzienny..
— Rozumiem — przerwała ostrym tonem Ela. — Łaski bez. Dobranoc! — Wyłączyła się.
Lenie zrobiło się przykro. Omal się nie rozpłakała. Natychmiast jeszcze raz do niej zadzwoniła, chcąc, mimo wszystko, zaprosić ją do siebie, lecz Ela nie odbierała telefonu.
Ona zupełnie się nie zmieniła — pomyślała zawiedziona. — A ja, głupia, cieszyłam się na nasze spotkanie. Zależało jej tylko na pochwaleniu się i zaoszczędzeniu pieniędzy, które musi wydać na hotel.
Rozdział 6
Co z tego, że inni uważają mnie za ładną, skoro nie podobam się sobie? — myślała, stojąc przed lustrem w łazience i malując brązowe cienie na powiekach. Te wybałuszone, żabie oczy doprowadzają mnie do rozpaczy! Chociaż… Twarz ujdzie od biedy. Najgorsze są te krótkie nogi z nisko osadzoną pupą. I to koszmarne imię! Kazimiera! Kazia… Ach, ci moi rodzice! Brzydszego imienia nie mogli wymyślić. Najgorsze, że wszystko muszę ukrywać. Wypukłe oczy maskować ciemnymi cieniami i mocno wytuszowanymi rzęsami. Wysokie czoło długą grzywką. Nogi przedłużać wysokimi obcasami. Zwariować można! Od rana do wieczora chodzić na tych szczudłach! W dodatku modne są buty na płaskich obcasach… No i nie mogę przyznać się do własnego imienia. Teraz jestem Lena, ale w dowodzie Kazimiera. Co będzie, jak Patryk to wszystko odkryje? — martwiła się.
Po skończeniu makijażu spryskała czarną czuprynę lakierem do włosów, spojrzała na zegarek i spiesznie wyszła z łazienki. Miała na sobie długą kwiecistą czerwono-żółto kreację i czarne szpilki. Bardzo jej odpowiadała moda na zakrywające nogi suknie.
Wreszcie kogoś poznała! Niesamowicie przejęta i podenerwowana gotowa była na przyjęcie ukochanego. Przez nią ukochanego, bo trudno byłoby to powiedzieć o Patryku, który ze zdziwieniem i ociąganiem przyjął zaproszenie na kolację.
Poznała go na ślubie kuzynki Magdy. Był świadkiem pana młodego, a ona panny młodej. Więc siłą rzeczy wspólnie się bawili na weselu. Przystojny blondyn koło czterdziestki, inżynier — wymarzony kandydat na męża dla kosmetyczki z wysokimi aspiracjami — zrobił na niej ogromne wrażenie. Była oczarowana, czego nie można było o nim powiedzieć. Traktował ją z rezerwą, nawet po znacznej ilości wypitego alkoholu. Ona jednak, jakby tego nie zauważyła, nad ranem — ku jego zaskoczeniu — zaprosiła go do siebie na kolację.
Wszystko było już przygotowane. Mieszkanie lśniło czystością. W pokoju dziennym nakryty stół, w kuchni, w piekarniku zupa pieczarkowa i chińskie danie. Zlustrowała urządzony eleganckimi włoskimi meblami pokój. Usiadła na kanapie i spojrzała na zegarek.
Powinien już być. Dlaczego się spóźnia? — pomyślała z niepokojem.
Wtem odezwała się komórka. Wybiegła do przedpokoju. Drżącą ręką wyjęła ją z torebki.
— Przepraszam cię, Leno, że dzwonię dopiero teraz. Myślałem, że uda mi się przyjść do ciebie. Niestety, musiałem dłużej zostać w pracy. Naprawdę bardzo cię przepraszam — tłumaczył się Patryk.
— To może… wpadłbyś innym razem? — spytała łamiącym się głosem, z trudem powstrzymując łzy.
— No… — zawahał się. — Na razie jestem bardzo zajęty. Zadzwonię, jak znajdę trochę więcej czasu. Jeszcze raz przepraszam. Do usłyszenia.
Nic nie zdążyła powiedzieć, bo się wyłączył. Usiadła na skórzanej czarnej kanapie mocno zawiedziona.
Znów budowałam zamki na lodzie — myślała z goryczą. — Jak zwykle. Tylko poznam faceta, od razu się zakochuję i wyobrażam sobie nie wiadomo co. E, i tak nic by z tego nie wyszło — machnęła ręką. — On dobierałby się do mnie po kolacji. Miałby prawo myśleć, że po to go zaprosiłam. No, bo tak było. A ja… Znów stchórzyłabym w ostatniej chwili. Boże, Boże, mam już trzydzieści lat i… nic. Chyba do końca życia pozostanę dziewicą… Głupia jestem. Przecież postanowiłam zająć się wyłącznie pracą zawodową — pocieszyła się niepewnie.
I nie wie zwierz ni człek, jaka jestem załamana — powtórzyła w myśli parę razy, po czym pocieszyła się: — Głupia jestem. Przecież postanowiłam zająć się wyłącznie pracą zawodową — pocieszyła się niepewnie.
Zdjęła suknię, uwolniła stopy od szpilek, włożyła jedwabny karminowy szlafroczek i wyszła do kuchni. Wyjęła z piekarnika „chińszczyznę”, zaniosła ją do pokoju, nałożyła sobie na talerz, napełniła kieliszek białym winem i zabrała się do jedzenia. Był to niezawodny sposób na zmartwienia. Po dobrym posiłku zawsze poprawiał się jej nastrój.
Gdy skończyła jeść, przeniosła się na kanapę. Na stoliku okolicznościowym leżała komórka. Nacisnęła jedynkę, by — jak zwykle — wyżalić się przed kuzynką.
— Nie przyszedł, co? — spytała Magda. — Od razu ci powiedziałam, że tak będzie. No, kto to widział? Ledwo faceta poznajesz i już go zapraszasz na kolację? A zadzwonił przynajmniej?
— Tak. Powiedział, że musi dłużej zostać w pracy.
— Skoro na weselu sam ci nie zaproponował spotkania, to mogłaś się domyślić, że nie jest tobą zainteresowany.
— Jednak tańczył ze mną do rana.
— Bo ty świetnie tańczysz. Widocznie on lubi taniec. Jednak… ani cię nie pocałował… No i w ogóle. Z tego, co mi opowiadałaś, wynikało, że nie miałaś żadnych podstaw, by sądzić, że mu się podobasz.
— No tak — westchnęła ciężko Lena. — Tylko że… ja się w nim zakochałam — wyznała płaczliwie. — Poradź mi, co zrobić, żeby się z nim jeszcze spotkać. Powiedział, że jest bardzo zajęty, ale zadzwoni, jak będzie miał więcej czasu.
— Zapomnij o nim. Nie martw się, poznasz kogoś innego i znowu się zakochasz.
— Zakochasz, zakochasz! I znów nic z tego nie wyjdzie. Ty miałaś kilku przyjaciół, teraz masz męża. A ja…
— To twoja wina. Po pewnym czasie musisz się w końcu z facetem przespać. Igor był w tobie zakochany. Ty za nim szalałaś i — jak zwykle — w ostatniej chwili dostawałaś ataku paniki. To dlatego ta twoja kasjerka sprzątnęła ci go sprzed nosa.
— Tym razem byłam zdecydowana. Jak najbardziej. Patryk mnie strasznie podniecał podczas tańca.
— Idźże wreszcie do jakiegoś psychoterapeuty albo seksuologa, bo to jest poważna sprawa.
— Wstydzę się. Jak mam powiedzieć, że boję się członka?
— Normalnie. Opowiesz to tak samo, jak mnie.
— No jak?
— Że po nocach śni ci się stojący przy twoim łóżku ojciec z dużym penisem, bo pamiętasz, że w dzieciństwie przeżyłaś coś takiego i do dziś prześladuje cię ten obraz… Wciąż nie jestem pewna, czy on cię wtedy nie zgwałcił. Tylko ty po prostu wyrzuciłaś to ze świadomości.
— Nie, Madziu. Jak mogło ci to przyjść do głowy? Tatuś nigdy by tego nie zrobił.
— No to skąd znalazł się w twoim pokoju nagi?
— Może krzyczałam przez sen, więc zerwał się z łóżka nagi, tak jak spał. Były wtedy straszne upały. Od mojego niemowlęctwa, to on zawsze wstawał w nocy, jak płakałam. Pamiętam, jak mnie nosił na rękach. Często budziłam się w nocy z płaczem.
— To bardzo dziwne. Normalnie matka wstaje, jak dziecko płacze.
— Ach, moja mama nigdy mnie nie kochała. Chciała mieć syna.
— No proszę, to też jest przyczyna twoich psychicznych problemów. Musisz wszystko opowiedzieć psychoterapeucie.
— Mowy nie ma. Nigdy w życiu nie zwierzę się obcemu mężczyźnie.
— To znajdź jakąś psychoterapeutkę.
— Nie, nie. Nikomu nigdy się z tego nie zwierzę, nawet Anecie.
— Nie opowiedziałaś tego serdecznej przyjaciółce? — zdumiała się Magda. — To jak wyjaśniłaś, dlaczego wciąż jesteś dziewicą?
— Okłamałam ją, że już dawno straciłam cnotę. W trzeciej klasie licealnej poznałyśmy kiedyś w dyskotece dwóch studentów politechniki, Łukasza i Grzegorza…
— A skąd oni się wzięli w Bytomiu? — przerwała kuzynka.
— Mieszkali tam. Co dzień dojeżdżali pociągiem do Gliwic…
— I co dalej?
— Zaczęłyśmy się z nimi spotykać, no i… Aneta z Grzegorzem straciła cnotę, więc ją okłamałam, że ja też to zrobiłam z Łukaszem. Ona spotykała się z tym chłopakiem aż do wyjazdu do Krakowa na studia, a ten Łukasz… przestał się mną interesować. Wiesz, z jakiego powodu, nie?
— No wiem. I tak jest za każdym razem. Tak kończy się każda twoja wielka miłość. Musisz coś z tym zrobić. Jak tak dalej pójdzie, skończysz jako „żelazna dziewica”. Dobrze ci radzę. Idź do jakiegoś psychoterapeuty.
— Nie. Nie potrzebuję żadnego psychoterapeuty. Tylko prawdziwa miłość może mi pomóc. Ach — westchnęła — żeby tak wreszcie ktoś się we mnie zakochał… I wiesz, co ci powiem? Bardzo bym chciała, żeby to był Patryk. Jest podobny do tatusia. Też taki wysoki, barczysty… Ma niemal takie same świdrujące czarne oczy… Podczas tańca wyczułam, że mu stoi i nie bałam się go. Wręcz przeciwnie, po raz pierwszy w życiu pragnęłam mieć w sobie tego… ptaka… Jak najbardziej — zakończyła swoim ulubionym słówkiem, którego nadużywała.
— Cha, cha, cha — zaśmiała się Magda. — W tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. A on najwidoczniej nie chce.
— To dlaczego podniecił się w tańcu?
— Dlaczego? Taniec go podniecił, a nie ty. Spójrz prawdzie w oczy i zapomnij o nim. Mówię ci.
— Tak myślisz? Chyba masz rację… — Zwiesiła ze smutkiem głowę. — Będę musiała o nim zapomnieć — rzekła żałosnym tonem. — No nic, nie zabieram ci czasu. Porozmawiamy, jak przyjdziesz do gabinetu na zabieg.
Odłożyła komórkę i zamyśliła się. Co też tej Magdzie przyszło do głowy?! Tatuś miałby mnie zgwałcić i ja bym tego nie pamiętała. Znienawidziłabym go po czymś takim… No tak, ale mama też go chyba posądzała o coś złego, bo jak tylko siadałam mu na kolanach, złościła się na mnie. Zazdrościła mu, że go tak bardzo kocham. Jak mogłam go nie kochać? Rozpieszczał mnie, był dla mnie dobry, czuły. A ona? Nigdy mnie nie objęła, nie pocałowała. O byle głupstwo się gniewała i długo nie dawała się przeprosić.
Nagle wstała z kanapy i zaczęła chodzić po pokoju, bo zdenerwowała się pod wpływem myśli, która przyszła jej do głowy.
Dlaczego mamie tak bardzo zależało, żebym się wyprowadziła z domu? Zaraz po tym, jak skończyłam kurs, wymusiła na tatusiu, by mi kupił mieszkanie. Może bała się, że on mnie zgwałci?
Posprzątała ze stołu, pozmywała naczynia i usiadła przed telewizorem, by obejrzeć film ze swoim idolem Leonardem DiCaprio. Chodziła do kina na wszystkie jego filmy. Oglądała je po parę razy. Zawsze z zapartym tchem. Tym razem jednak trudno było jej śledzić akcję, bo wciąż wracała do gnębiących ją myśli. Widziała ten film już dwa razy, więc wyłączyła telewizor i pogrążyła się we wspomnieniach, usiłując przypomnieć sobie coś, co świadczyłoby o tym, że ojciec ją molestował.
Kiedyś, gdy usiadła ojcu na kolanach, matka krzyknęła z furią:
— Przestań wreszcie ją pieścić, ty zboczony ośle!
— A ty Adelu, masz wiecznie kudłate myśli — z wyrzutem zwrócił się do żony mężczyzna.
Jeżeli istotnie tata ją zgwałcił, to nie miała, po co żyć. Jedyna osoba, która ją naprawdę kochała, miałaby ją tak skrzywdzić?
„I nie wie zwierz ni człek, jakie to by było straszne” — powtórzyła parę razy płaczliwym tonem.
Usiłowała przypomnieć sobie tę koszmarną noc. Obudziła się nagle i zobaczyła stojącego przy łóżku nagiego ojca ze zwisającym nad nią członkiem.
A jeżeli rzeczywiście to się stało? — myślała z niepokojem. — I było takie straszne, że skojarzyło mi się z jakimiś strasznymi potworami, które mi się wówczas przyśniły? Więc wyrzuciłam to ze świadomości, tak jak powiedziała Magda… Nie, to niemożliwe. Jestem pewna, że nie doszło do tego. Jak najbardziej. Pamiętałabym to. Musiałabym pamiętać!
Powycierała zapłakane oczy. Rozmyślała nad tym, co powiedziała kuzynka. Zaczęła sobie przypominać niewytłumaczalne uczucia lęku i smutku ogarniające ją po pewnych drobnych, niepozornych faktach, niegodnych uwagi… Tak. Coś ją gnębiło. Coś, głęboko skrytego na dnie duszy. Może odczuwała podświadomie pieszczoty z ojcem za coś nieprzyzwoitego i miała niejasne poczucie winy z tego powodu? Jednak dziadek też brał ją na kolana i pieścił. Ludzie ze Wschodu są uczuciowi, wylewni. Matka urodziła się w śląskiej rodzinie, a Ślązacy są oschli, zamknięci w sobie, dlatego irytowało ją ich zachowanie… Babcia Gertruda była wyjątkiem. Kochała mnie tak samo, jak tatuś. Też sadzała mnie na kolanach i gładziła po włosach. Może dlatego, że rozmawiałam z nią po niemiecku? A cóż to ma za znaczenie?
Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Usiłowała przypomnieć sobie, kiedy ojciec tak się zmienił. Skończyły się pieszczoty, rzadko z nią rozmawiał, czasem tylko spytał o stopnie. Poczuła się odtrącona. Przeżywała okres dojrzewania i dręczyło ją wiele problemów, a matce nie mogła się z niczego zwierzyć. Chętnie porozmawiałaby o tym z tatą. Tymczasem on stał się nieprzystępny.
Zaraz, zaraz… Nigdy dotąd nie kojarzyłam zmiany jego stosunku do mnie z tą nocą. Może rzeczywiście zgwałcił mnie i potem dręczyły go wyrzuty sumienia? — pomyślała ze zgrozą.
Kiedyś wyżaliła się przed Magdą, że ojciec stał się taki oschły.
— Nie jesteś już małą dziewczynką, tylko kobietą — ofukała ją kuzynka. Zrozumiałe, że tata przestał brać cię na kolana, przytulać, całować. On się krępuje.
— Ale on mnie unika. Nigdy nie ma dla mnie czasu… Jest jakiś zmieniony, nieswój…
— Jest bardzo zajęty — przerwała jej Magda. — Jego warsztat wciąż się rozrasta. Przybywa mu klientów. Ma wiele spraw na głowie. Przecież w dalszym ciągu cię rozpuszcza. Niczego ci nie odmawia. Na wszystko daje ci pieniądze.
— No, niby tak — zgodziła się. — Jednak on mnie już nie kocha, tak jak dawniej.
— Tobie wciąż się wydaje, że jesteś małą tatusiową córeczką. To się skończyło. Jesteś teraz dla niego kobietą. Zrozum to.
Przypominając sobie tę rozmowę, przyznała Magdzie słuszność.
Wszystko jest w najlepszym porządku, tylko ja jestem strasznie przewrażliwiona — uspokoiła się. — Tatuś mnie kocha i jest najlepszym ojcem w świecie. Kupił mi dwupokojowe mieszkanie, ślicznego farbkowo-niebieskiego Volkswagena Lupo, wynajął w centrum Chorzowa pomieszczenie na mój gabinet, sfinansował jego urządzenie… No, w ogóle… Jestem dla niego najważniejsza. Jak najbardziej.
Uspokoiła się i wyszła do łazienki, by przygotować się do snu.
Rozdział 7
— Lena! Chodź tutaj! — wezwała ją recepcjonistka. — Jakiś Niemiec chce zrobić termin na zabieg i nie mogę się z nim dogadać!
— Zaraz będę, tylko dokończę nakładać maseczkę! — odkrzyknęła.
Gdy znalazła się w recepcji, oniemiała z wrażenia. Przed nią stał Leonardo DiCaprio! Ta sama okrągła, pełna twarz i ulizane do tyłu ciemno-blond włosy. Z tak eleganckim mężczyzną nigdy jeszcze nie miała do czynienia. Ubrany był w brązowy garnitur i żółtą rozpiętą przy szyi koszulę, w jego butach można było przejrzeć się jak w lustrze. Rzuciła okiem na jego wypielęgnowane dłonie i drogi złoty zegarek. Z ulgą stwierdziła, że nie on ma obrączki. Spuściła wzrok pod wpływem jego wyzywającego spojrzenia, udając, że szuka wolnego terminu.
— Cały zabieg? — spytała, przełykając ślinę, bo zaschło jej w gardle.
— Ja. Alles — odpowiedział. — Pani rozumie Deutsch?
— Ein bisschen.
— A ja ein bisschen polski.
— To wystarczy, żebyśmy się porozumieli. — Podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego zalotnie.
— Pani ma wunderschöne Augen. — Odwzajemnił uśmiech.
— Danke — odpowiedziała, rumieniąc się po same uszy. — Haben Sie… Zeit am… Montag um… elf Uhr? — wydukała z wysiłkiem, bo od śmierci babki nigdy nie miała okazji do konwersacji po niemiecku.
— Sie sprechen gut deutsch — ucieszył się Niemiec.
— O, nein! — zaprzeczyła skromnie. — Wie heißen Sie?
— Friedrich Polotzek… Dann… Wir sehen uns am Montag. Bis dahin. — Pożegnał się i wolnym krokiem skierował się do wyjścia.
Lena z zachwytem patrzyła na jego wysoką, barczystą postać. Serce zabiło jej mocniej, gdy przy drzwiach odwrócił się i zrobił do niej oko.
Wróciła do pacjentki z nałożoną maseczką. Usiadła przy niej. Swoim zwyczajem zaczęła „budować zamki na lodzie”.
Boże, jaki on piękny! — zachwycała się w duchu. — Zadbany, wypielęgnowany. Te zmarszczki przy uśmiechu dodają mu tylko uroku… Spodobałam mu się, widziałam to w jego spojrzeniu… Najważniejsze, że nie jest żonaty. Chyba, że nie nosi obrączki, bo lubi skok w bok. Nie szkodzi. Z takim to nawet krótka przygoda by mnie uszczęśliwiła. Z nim z pewnością straciłabym wreszcie cnotę.
Spojrzała na zegarek. Trzeba zmyć maseczkę. Koniec marzeń.
Po powrocie do domu, wyszukała szkolne podręczniki do niemieckiego. Postanowiła przerobić wszystkie czytanki, by przypomnieć sobie słownictwo. Usiadła na kanapie i zaczęła studiować. Na przygotowanej uprzednio kartce zapisywała słowa, które wyleciały jej z głowy. Nie mogła jednak się skupić, ponieważ wciąż miała przed oczami okrągłą twarz Niemca i jego szmaragdowe oczy. Przerwała naukę i rozmarzyła się.
— Ich liebe dich, Friedrich — wyszeptała. — Jak to pięknie brzmi. Jak muzyka… Ich liebe dich, ich liebe dich — powtarzała z rozanieloną miną, wyobrażając sobie, że on trzyma ją w ramionach. — Ich liebe dich auch, Lena — odpowiadał ukochany. — Du bist mein Engel, liebste — mówił, całując ją w usta. — Odkryłam szczęście w twoich oczach — odpowiadała mu — ich błękit niebo przypomina. Pokonamy piekło i zaświaty, przenikniemy obcości kazamaty, na obłokach wzniesiemy się do nieba, takiego szczęścia nam potrzeba… — recytowała w rozmarzeniu.
— Ach, żeby to się spełniło! — Westchnęła, wznosząc oczy ku niebu.
Musiała podzielić się swoim szczęściem z Magdą.
— Wyobraź sobie, Madziu — powiedziała z podekscytowaniem, że poznałam fantastycznego faceta. Istny Leonardo DiCaprio. Taki podobny do niego.
— A to nowina! Już dawno nie byłaś zakochana — dworowała sobie z niej kuzynka. — Ostatni raz przed miesiącem, w Patryku.
— Nie kpij ze mnie. Tym razem chyba coś z tego wyniknie.
— Gdzie go poznałaś?
— Przyszedł dzisiaj do gabinetu zamówić zabieg. Myślałam, że padnę trupem, jak go zobaczyłam. Ręce mi się trzęsły, trudno mi było zapisać jego nazwisko w terminarzu.
— Uważaj, to może być pedał. Normalni mężczyźni nie przesiadują u kosmetyczki.
— Skądże! Patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby chciał mnie zjeść. Jest Niemcem. Oni dbają o wygląd.
— Niemiec? — Skrzywiła się Magda. — Daj spokój. Znowu nic z tego nie wyjdzie. Nie angażuj w tę znajomość, radzę ci. Pewnie jakiś biznesmen, który wkrótce wyjedzie z Polski. Wiesz coś o nim?
— Na razie nic. Jak przyjdzie na zabieg, to go wypytam. Przygotowałam już sobie pytania… Ma piękne imię: Friedrich. Jak wielki poeta Schiller.
— Cha, cha, cha — roześmiała się Magda. — Fritz. Po prostu fryc. Inaczej szkop, szwab.
— Przestań. Co ty tak nienawidzisz Niemców? Jaki tam fryc? — oburzyła się Lena. — Piękny, wytworny mężczyzna w sile wieku.
— Fritz to jest zdrobnienie od Friedricha, więc będziesz do niego mówiła: Fritz, czyli fryc… Zaraz, zaraz. W sile wieku? To ile on ma lat?
— Nie wiem, gdzieś koło czterdziestki. Może trochę więcej.
— A, znalazłaś sobie drugiego tatusia, żeby cię tak pieścił, jak twój ojciec, gdy byłaś mała.
— Nabijasz się ze mnie… Twój Arek też jest od ciebie dwanaście lat starszy i pół życia spędził w Niemczech.
— Właśnie od niego wiem, że to wredny naród.
— Jak możesz tak generalizować? W każdym kraju są wredni ludzie. Mało ich w Polsce? Rozumiem, że jacyś wapniacy pamiętający wojnę ich nienawidzą, ale ty?
— Uwierz mi, to fałszywy, podstępny i zaborczy naród.
— No, nigdy bym się po tobie tego nie spodziewała! Rozumiem tatę, który wciąż się ich boi, bo od dziecka słyszał, jak dziadek się martwił, że Niemcy wrócą na Śląsk i zabiorą mu warsztat. Przecież to bzdury! Oni są naszymi sąsiadami, najlepszymi przyjaciółmi. Pomagają nam stanąć na nogi, stać się Europejczykami, inwestują w nasz kraj… No… we wszystkim nam pomagają. Jak najbardziej.
— Za mało wiesz, kochanie. Zawsze będziemy dla nich niższą rasą. Interesuje ich tylko tania siła robocza i rynek zbytu na ich towary.
— Nie przypuszczałam, że jesteś taka zacofana. Mówisz, jak te… patriotyczne oszołomy.
— Nie dyskutujmy na ten temat. Tym bardziej, że nie wiadomo, czy ten fryc zainteresuje się tobą. Tylko błagam. Nie powtarzaj błędu, który popełniłaś wobec Patryka. Nie zapraszaj go, broń Boże, na kolację. No i… w ogóle. Przestań wreszcie budować zamki na lodzie. Wiecznie narażasz się na niepotrzebne cierpienie. Bardzo cię proszę, bądź z nim ostrożna. W tym wieku to on z pewnością ma żonę, dzieci. I po co ci to?
— Dobrze. Postaram się. — Posmutniała. — Masz rację. Jak najbardziej.
— Wciąż przyznajesz mi słuszność, lecz robisz swoje. Wydoroślej wreszcie, przestań być tatusiową córeczką.
Rozmowa z Magdą odebrała jej apetyt na kolację. Nie mogła więc tym razem zastosować swojej metody na poprawę nastroju. Zaparzyła tylko herbatę. Popijając ją, zamyśliła się. Przypomniała sobie awanturę, jaką zrobił matce opanowany na ogół ojciec z powodu zdeklarowania przez nią przynależności do narodowości śląskiej. Doszła do wniosku, że ojciec cierpi na jakąś obsesję, którą wyssał z piersią swojej nienawidzącej Niemców matki.
No tak, jednak Magda jest wykształcona, skończyła prawo, a też nie lubi Niemców. Powiedziała, że są wredni i fałszywi… Przecież to śmieszne — machnęła ręką. — Po co ja w ogóle zawracam sobie tym głowę?
Rozdział 8
Przez cały weekend marzyła o pięknym Niemcu. Powiem mu, że jest podobny do Leonarda DiCaprio i będę mówiła do niego Leonardo — postanowiła. — Friedrich to bardzo oficjalnie, a zdrobnienie Fritz rzeczywiście brzmi jak fryc. Magda słusznie to zauważyła.
Nadszedł wreszcie upragniony poniedziałek. Od rana przygotowywała się do tej wizyty. Przed umówioną godziną skropiła się drogimi francuskimi perfumami przewidzianymi na wyjątkowe okazje. Parę minut przed jedenastą czekała na niego w recepcji. Przyszedł punktualnie co do minuty. Zaprowadziła go do oddzielnej kabiny i uprzejmie poprosiła, by zdjął koszulę, po czym drżącymi rękoma założyła mu peniuar. Kiedy się położył spytała, skąd dowiedział się o jej gabinecie.
— Poleciła mi panią Helga Schmidt z DFK Schlesien.
— A co to takiego? — spytała zdziwiona.
— Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców w Chorzowie.
— To ona jest Niemką?
— Oczywiście.
— Dziwne. Nigdy mi o tym nie wspomniała.
— Może obawiała się, że to panią do niej zniechęci. Polacy nie lubią Niemców. Są straszliwymi nacjonalistami.
— Ależ skąd? To nieprawda! — wykrzyknęła spontanicznie. — Mieszka pan w Chorzowie? — spytała, zmieniając temat.
— Nie. W Katowicach.
— A na długo przyjechał pan do Polski? — Zaczęła delikatnie oczyszczać wacikiem jego twarz.
— Mieszkam tu, ponieważ na Śląsku prowadzę interesy.
Milczała podczas masażu twarzy i dekoltu.
— Ma pani bardzo miły dotyk — odezwał się. — Jedwabiste paluszki. Bardzo to przyjemne.
— Dziękuję. Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony z zabiegu.
W milczeniu dokończyła masaż. Nałożyła mu maseczkę oczyszczającą i waciki na oczy.
— Proszę się teraz relaksować. Czy włączyć jakąś muzykę? — spytała syrenim głosem.
— Tak. Klasyczną.
Włączyła Vivaldiego. — Może być?
— Oczywiście. Chętnie posłucham.
— Zostawiam pana samego. Zjawię się po upływie przewidzianego czasu.
Podekscytowana wyszła do hallu, by podzielić się wrażeniami z recepcjonistką Iloną.
— Nie wyobrażasz sobie, jaką on ma wspaniałą, wypielęgnowaną skórę, a pachnie… — wzniosła oczy ku niebu.
— No uważaj, żebyś się nie zakochała — zaśmiała się Ilona.
— Co by mi z tego przyszło? — Wzruszyła ramionami. — Nie mam szans u takiego faceta — powiedziała nieszczerze, aby nie zapeszyć.
— No, nie bądź taka skromna. Widziałam, jak po ustaleniu terminu zrobił do ciebie oko.
— To nic nie znaczy — wzruszyła ramionami. — A zresztą, po co mi taka przygoda? On pewnie niedługo wróci do Niemiec… Czy mamy jeszcze dosyć maseczek ściągających? Może byś sprawdziła? — Zmieniła temat, by nie zdradzić się ze swoimi zamiarami wobec Niemca.
Postanowiła, że straci z nim cnotę, chociażby to miała być przygoda tylko jednej nocy. Czuła, że z nim nie miałaby najmniejszych oporów.
Porozmawiała jeszcze trochę z Iloną i wróciła do niezwykłego pacjenta. Po oczyszczeniu twarzy i nałożeniu maseczki ściągającej usiadła obok niego i przypatrywała się jego wspaniałej postaci, zastanawiając się, jak zagaić rozmowę po skończeniu zabiegu. Nie wyszła też po nałożeniu maseczki odżywczej. Siedziała w milczeniu, słuchała muzyki, oddając się marzeniom.
Kiedy wstał z leżanki, drżącymi rękoma zdjęła mu peniuar. On włożył koszulę i uśmiechnął się szeroko, ukazując lśniące bielą zęby.
— To było wspaniałe — powiedział, przeciągając się. — Trochę się zdrzemnąłem. Czuję się jak młody Bóg. Będę przychodził do pani regularnie. Bardzo jestem zadowolony. Muszę się odwdzięczyć za tę… rozkosz, którą przeżyłem dzięki pani. Zapraszam na kawę. Co pani na to?
Serce podskoczyło jej do gardła. Tak to sobie właśnie wymarzyła.
— Bardzo chętnie. Jak najbardziej — powiedziała, stłumionym z wrażenia głosem po polsku.
— W niedzielę przed południem w Café Monopol. Odpowiada?
— Dobrze. O jedenastej — odpowiedziała podniecona.
— A pani przyjaciel nie będzie zazdrosny?
— Nie mam przyjaciela.
— To świetnie. Jesteśmy umówieni. Do zobaczenia — rzekł, podając dłoń i wyszedł do recepcji, by uregulować rachunek.
Usiadła na taborecie, bo ugięły się pod nią nogi. To było niewiarygodne. Zaświtała nadzieja utraty dziewictwa. Jej plan zaczął nabierać realnych kształtów.
W tym dniu była nieprzytomna. Naraziła się na przykre uwagi niektórych klientek, jednak się tym nie przejmowała. Żyła już spotkaniem w kawiarni, po którym sobie wiele obiecywała. Miała ochotę zadzwonić do Anety, by o tym porozmawiać.
Nie ma sensu zawracać jej tym głowy, bo pewnie nic z tego nie wyjdzie — skonstatowała po namyśle.
*
Friedrich Polotzek był nieszczęśliwy. Ukochana żona opuściła go przed rokiem dla pewnego rzeźbiarza, sprowadziła się do niego i podzielała jego zwariowany tryb życia, który jej bardzo odpowiadał. Friedrich czuł się osamotniony. Tęsknił za swoją Ulrike. Często do niej telefonował i odbywał z nią długie rozmowy. Łudził się, że ona do niego wróci.
Było to niezbyt dobrane małżeństwo, wiecznie się kłócili z powodu różnicy charakterów i wskutek diametralnie różnego podejścia do rzeczywistości. Jak na artystkę-malarkę przystało, kobieta miała liberalne poglądy w odróżnieniu od Friedricha, zagorzałego konserwatysty. Była niezwykle piękną kobietą, typową aryjką, jasnowłosą, błękitnooką, długonogą. Ubóstwiał jej urodę i niebywały temperament w łóżku. Podczas trzech miesięcy wzajemnego oczarowania przed ślubem nie mieli sposobności do poważnych dyskusji. Jednak po zawarciu małżeństwa dochodziło do awantur, ponieważ żona doprowadzała go do wściekłości poglądami i swobodnym stylem życia. Posuwał się nawet do rękoczynów. Kochali się w nocy, a w dzień nienawidzili. Mimo to szalał za nią. Przez cały czas małżeństwa zachowywał jej wierność. Kiedy mu oznajmiła, że odchodzi, rzucił się na nią i zaczął dusić. Na szczęście w porę się opanował.
Trudno mu było otrząsnąć się z rozpaczy po opuszczeniu przez żonę. Po rozstaniu cierpiał niesamowicie. By ukoić ból, postanowił znaleźć sobie kochankę, lecz nic z tego nie wychodziło. Przeniósł się do Katowic, ponieważ prowadził proces odzyskania domu, z którego jego dziadkowie zostali po wojnie „wypędzeni”. Nawiązał kontakty z Ruchem Autonomii Śląska i mniejszością niemiecką, wciąż jednak nie mógł znaleźć stałej przyjaciółki. Po jednej nocy zrywał znajomość.
Nie był bynajmniej oczarowany Leną, jakby się mogło wydawać, jednak spodobała mu się. Była czysta, pachnąca, dobrze zorganizowana, a przy tym znała niemiecki, co mu bardzo odpowiadało, ponieważ nie lubił rozmawiać po polsku, choć dość dobrze znał ten język. Nieprzypadkowo znalazł się w gabinecie. Stała klientka Leny, jego dobra znajoma Helga Schmidt wiele mu o niej opowiedziała i poleciła jako odpowiednią osobę. Podczas wizyt w gabinecie spotykała matkę Leny, z którą często rozmawiała. Wiedziała o niej, że jest Ślązaczką, więc wyobraziła sobie, że musi mieć niemieckie pochodzenie, o czym nie omieszkała powiedzieć Friedrichowi.
Rodzice jego ojca byli „wypędzonymi” z Górnego Śląska. Od dziecka wpajali mu nienawiść do Polaków, którzy zajęli poniemieckie domy i majątki. Z mlekiem matki wyssał ideę „wielkich Niemiec w starych granicach”. Od dziecka brał udział w zjazdach Ziomkostwa Śląskiego. Obiło mu się w szkole coś o uszy o piastowskich korzeniach tych terenów, mimo to przekonany był, że od zawsze należały do Niemiec i muszą do nich powrócić.
Często jeździł do Bytomia, gdzie znajdował się dom jego dziadka. Stał w pobliżu Parku Miejskiego, w najlepszej dzielnicy i był w dobrym stanie. Friedrich starał się o jego odzyskanie. Oczywiście nie było mowy o tym, by dziedziczący go, jego wiekowi rodzice, w nim zamieszkali, lecz można byłoby go sprzedać za niezłą sumkę. Chodziło głównie o to, by za brutalne wywłaszczenie dziadków „sprawiedliwości stało się zadość”.
Rozdział 9
Znów była śmiertelnie zakochana. Na myśl o wymarzonym Leonardo, traciła zmysły. Prześladowały ją jego oczy, czuła pod palcami jego skórę, jego wspaniałą, wygoloną pierś. Rozpamiętywała każde jego słowo, choć nie było ich zbyt wiele. Martwiło ją, że nie dowiedziała się o nim właściwie niczego. Puszczała wodze wyobraźni, marząc o spotkaniu w kawiarni. Przygotowywała sobie pytania i prowadziła z nim w myśli rozmowę. Miała kablową telewizję, więc włączała tylko niemieckie stacje. Wyszukiwała w Internecie przeróżne linki, zapamiętale pogłębiała znajomość języka niemieckiego.
Kupiła w drogim butiku zwiewną żółtą sukienkę z dużym dekoltem, niebotycznie wysokie złote szpilki i złotą torebkę.
Zatka go, jak mnie zobaczy — marzyła. — Zakocha się we mnie… Tym razem musi mi się udać! Wyjadę z nim do Niemiec. Tam dopiero będę miała prawdziwy gabinet. Tu w Polsce… to nie to.
Szukała w Internecie wyposażenia niemieckich gabinetów kosmetycznych i planowała, jak urządzi swój własny.
E, marzenie ściętej głowy — nachodziły ją wątpliwości. –Tak tylko umówił się ze mną, ten jeden raz. Taki piękny mężczyzna musi kogoś mieć. Może nawet jest żonaty i dzieciaty? Jednak skoro chce spotkać się w niedzielę, to chyba jest sam — pocieszała się.
Chwilami wstępował w nią bojowy duch. A nawet, jeśli kogoś ma, to co z tego? Odbiję go, rozwiedzie się. On musi być mój! Tak długo na niego czekałam. Przeczuwałam, że go poznam. Dla niego zachowałam cnotę. Dla niego uczyłam się niemieckiego. Wszystko zostało zaplanowane przez opatrzność. Całe me życie prowadziło do niego.
*
Nadeszła wreszcie upragniona przez nią niedziela. Siedzieli w kawiarni naprzeciw siebie w milczeniu i patrzyli sobie pytająco w oczy.
Boże, jaki on piękny i wytworny! — myślała zauroczona. — Czy ja w ogóle pasuję do niego?
Ona jest bardzo ładna — stwierdził Friedrich. — Te ogromne, marzące oczy, ten uroczy, nieśmiały uśmiech… I taka młoda, świeża, wypielęgnowana. Pociągająca! Ma dobry gust, elegancka… To dobrze, świetnie.
— Czy jadła już pani dzisiaj? — spytał rzeczowo. — Ja późno wstaję. Myślę, że moglibyśmy zamówić wiedeńskie śniadanie z lampką szampana. Co pani na to?
Z podekscytowania nie mogłam niczego przełknąć — chciała powiedzieć, lecz ugryzła się w język. — Wypiłam tylko filiżankę kawy — powiedziała cicho, bo zaschło jej w gardle..
— Świetnie. Zaraz zamówię.
Znów zapadło milczenie. Był zaskoczony wrażeniem, jakie na nim zrobiła. Pomyślał, że chętnie spędziłby z nią cały dzień, a wieczorem zaciągnął do łóżka. Zapragnął posiąść to ponętne ciało.
A to niespodzianka! Żeby mi się jakaś Polka tak spodobała? Muszę podziękować Heldze. Kupię jej jakiś prezent — myślał, patrząc Lenie w oczy.
Pewny był, że dziewczyna nie będzie się opierała. Postanowił od razu przystąpić do rzeczy.
— Ma pani jakieś plany na dzisiaj? — spytał z czarującym uśmiechem, ujmując jej dłoń.
— Nie, nic szczególnego — rzekła drżącym głosem, czując ciarki na plecach.
— Wspaniale. To spędzimy ten dzień razem. Co pani proponuje?
— No, nie wiem — zastanowiła się przez chwilę.
Dziś albo nigdy! — przyszło jej do głowy. W mgnieniu oka podjęła decyzję.
— Mieszkam naprzeciw Parku Śląskiego. Moglibyśmy tam zrobić spacer, zjeść dobry obiad, a wieczorem zapraszam do siebie.
Te Polki w ogóle się nie szanują. Z Niemką musiałbym się nieźle wysilić, nakupić prezentów. A tu? Proszę bardzo. Bezproblemowo — myślał zadowolony, że mu tak łatwo poszło.
— Doskonale, nigdy nie byłem w tym słynnym parku — zachichotał, ściskając znacząco jej dłoń.
Poczerwieniała z przejęcia. Znów popełniłam błąd — pomyślała zdeprymowana. — Magda by mnie objechała. Ale trudno. To pewnie będzie tylko ten jeden raz. Najważniejsze, że wreszcie stracę cnotę.
— Skąd pani zna tak dobrze niemiecki? — spytał, by zagaić rozmowę.
— Uczyłam się w szkole i rozmawiałam po niemiecku ze swoją babką.
— A rzeczywiście, Helga Schmidt mówiła mi, że pani matka jest Niemką.
— Niemką? Nie, nie, Ślązaczką.
— Przed wojną i w czasie wojny wszyscy Ślązacy byli Niemcami. Wszyscy mieszkańcy zachodniej Polski mają niemieckie geny.
Spojrzała na niego zaskoczona. Niektórzy Niemcy, ci tak zwani „wypędzeni” wciąż uważają, że Śląsk powinien do nich należeć. Ciekawe… A, jakie to ma znaczenie? Co mnie to obchodzi.
— No tak, oczywiście, ja też mam po matce niemieckie korzenie. Jak najbardziej — powiedziała, żeby mu się przypodobać. — Ale… rodzice mojego ojca zostali przesiedleni ze Wschodu.
— Tego nie wiedziałem. Więc jest pani tylko pół-Niemką.
— Co też pan opowiada! — krzyknęła spontanicznie.
Widząc jego dziwną minę, zmitygowała się. — Przepraszam, skoro pan tak uważa, to pewnie tak jest. Nie zastanawiałam się nigdy nad tym… — plątała się. — To znaczy… No, bardzo lubię Niemców, więc… cieszę się, że jestem pół-Niemką.
Głupio zrobiło się jej w tym momencie, bo pomyślała, że ukochani dziadkowie, wpajający w nią patriotyczne uczucia, przewracają się chyba w grobie. Ojciec też nie byłby tym zachwycony.
— A poza panią Schmidt ma pani jeszcze inne klientki z niemieckiej mniejszości czy z Ruchu Autonomii Śląska?
— Nie mam pojęcia. Nie wiedziałam nawet, że ona jest Niemką. Myślałam, że jest Ślązaczką. To znaczy, no… no — plątała się. — Jeśli pan uważa, że Ślązacy… no też są w pewnym stopniu Niemcami… No… nie wiem, czy wśród moich klientek są Niemki, ani która należy do tego ruchu autonomii. Rozmawiam z nimi na takie babskie tematy.
— Rozumiem. A zwierzają się pani?
— O tak.
— To mogłaby też pani rozmawiać z nimi na poważniejsze tematy, bo… wie pani, jako Niemcowi, zależy mi na tym, żeby Polacy darzyli nas sympatią.
— Darzą — zapewniła skwapliwie. — Jesteście teraz naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Niemcy to wspaniały naród, potężny, bogaty. Przecież należymy do Unii, w której Niemcy są najważniejszym państwem.
W rozmowie z nim trudniejsze zdania wypowiadała po polsku, bo zauważyła, że on doskonale rozumie. Friedrich też zmuszony był do używania tego nielubianego języka, kiedy Lena czegoś nie zrozumiała. I tak już było do końca ich znajomości.
— No to wznieśmy toast za naszą przyjaźń — podniósł kieliszek szampana. — A może przy okazji wypilibyśmy bruderszaft? Chciałbym się z panią serdecznie zaprzyjaźnić.
— Chętnie. Jestem Lena — rzekła drżącym z przejęcia głosem, przechylając się do niego i całując go w usta.
Ja chciałby cię całować… namiętnie, Lena — powiedział, gdy upili nieco złocistego trunku. — Cieszę się, że zaprosiłaś mnie do siebie.
Zaczerwieniła się. Poczuła podniecenie na myśl, że… Oby się wreszcie spełniło — pomyślała podekscytowana. — Z nim byłoby cudownie. Tym razem nie wycofam się w ostatniej chwili.
Zajadali w milczeniu, uśmiechając się do siebie od czasu do czasu. Oboje myśleli o tym samym.
— Znasz trochę historię Górnego Śląska? — spytał tak niby mimochodem.
— Oczywiście. Uczyłam się w szkole.
— A wiesz, że po pierwszej wojnie światowej ziemia ta poziomem zagospodarowania górowała nad obszarami dawnego Królestwa Kongresowego czy Galicji i stała się później motorem rozwoju państwa polskiego.
— Tego nie wiedziałam — odpowiedziała lekko zmieszana.
— A domyślasz się, dlaczego?
— No… — zastanowiła się przez chwilę. — Głupi by się nie domyślił. Dlatego, że przedtem należała do Niemiec.
— Właśnie. Dzięki pruskim ministrom Steinowi i Hardenbergowi. Lud śląski czerpał z dorobku prawodawstwa pruskiego wyznaczającego ramy dynamicznej modernizacji regionu… No i widzisz, co się stało. Region, który przez dziesięciolecia był dla wielu szansą na lepsze życie, dzisiaj straszy opuszczonymi kamienicami, rzędami zrujnowanych familoków… E, co ci będę mówił — machnął ręką. — Sama wiesz, jak jest… Danie Polsce Śląska to było tak, jakby się dało małpie zegarek. No i po latach widać, że małpa zegarek zepsuła.
Spojrzała na niego zdziwiona, lecz nic nie powiedziała, tylko pomyślała, że Magda mogła mieć słuszność, ostrzegając ją przed Friedrichem. A co mnie obchodzą jego poglądy? — Zbagatelizowała tę myśl. — Najważniejsze, że mi się szalenie podoba, a ja jemu chyba też, skoro chce się ze mną… zaprzyjaźnić. Tylko… po co rozmawia ze mną na takie poważne tematy, zamiast mnie podrywać, prawić komplementy.
Do końca śniadania Friedrich rozwodził się nad tym, jakim nieszczęściem dla mieszkańców Śląska jest przynależność do Polski. Podawał przykłady dyskryminacji tego regionu. Opowiedział o swoich „wypędzonych” z Bytomia dziadkach.
Podczas spaceru w parku kontynuował taką rozmowę, a ona mu grzecznie przytakiwała. No, kiedy on wreszcie zacznie się do mnie zalecać? — niecierpliwiła się.
Gdy jechali kolejką linową, podziwiając rozciągające się pod nią rosarium, objął ją i przytulił, lecz to było wszystko. Teraz mnie pocałuje — miała nadzieję, gdy znaleźli się w wagoniku „diabelskiego młyna” w Wesołym Miasteczku.
Niestety, nic z tych rzeczy. Była wyraźnie zawiedziona.
W końcu usiedli na tarasie renomowanej myśliwskiej restauracji „Łania”. Nigdy tu jeszcze nie była. Rozglądała się z przyjemnością. Drewniany budynek, poroża jeleni i dzików na ścianach. Staw i przepiękne otoczenie parku. Słońce coraz chętniej wyglądające zza chmur. Eleganckie towarzystwo, sympatyczna obsługa używająca śląskiej gwary. Wszystko to spowodowało, że poczuła się dobrze i swojsko. Jej nastrój się poprawił.
— Ostrzegam cię, byś nie wybrała dziczyzny — powiedział Niemiec, gdy przeglądali menu. — Oni się tu niby w tym specjalizują, ale nie da się tego jeść. Na szczęście mają też smakowite śląskie dania.
— Dobrze, że mi powiedziałeś, bo chciałam zamówić pieczeń z Jelenia w sosie myśliwskim. — Uśmiechnęła się do niego uroczo, licząc na to, że przy winie skończą się poważne tematy i wreszcie zaczną się zaloty.
Niestety, choć siedzieli w restauracji aż do zmroku, on przez cały czas prowadził poważną rozmowę. Miał swoją taktykę. Widział, że jest nim oczarowana i podekscytowana. Chciał ją najpierw wziąć na przetrzymanie, a dopiero w jej mieszkaniu znienacka zaskoczyć. Bardzo mu zależało na tym, by jeszcze tego wieczoru ją zdobyć i od razu zawładnąć nią całkowicie. Przekonany był, że nie będzie się opierała. Dalej więc drążył interesujący go temat.
Z zadowoleniem stwierdził, że łatwo mu przyjdzie wpoić Lenie swoje poglądy. Przytakiwała mu nieustannie, zgadzała się ze wszystkim, co stopniowo zaczął wbijać jej do głowy. Ważne, że czuł do niej pociąg fizyczny. Cieszył się, że wreszcie znalazł stałą kochankę. Przekonany był, że owinie ją wokół palca.
Rozdział 10
Siedział rozparty na kanapie. Rozglądał się ciekawie po gustownie urządzonym salonie.
— Ładnie tu u ciebie. Świetne grafiki masz na ścianach. Pasują do tych białych mebli. Różowy dywan oraz inne elementy w pastelowych kolorach wywołują bardzo relaksowy nastrój. Dobrze się tu czuję. Cieszę się, że mnie zaprosiłaś.
— Zaraz zaparzę kawę — rzekła, stawiając na stole bombonierkę z ciasteczkami z firmowego sklepu „Wawela”, paterę z owocami i ręcznie robione praliny z „Wedla”.
— O, pyszności! Bardzo lubię te pralinki.
— Przepraszam. Zostawię cię na chwilę samego — powiedziała drżącym z podekscytowania głosem i wyszła do kuchni.
Głęboko zaczerpnęła powietrza, wlewając wodę do ekspresu i wsypała do niego kawę. Boże, jak to będzie? Jestem taka szczęśliwa! Chyba się uda. Żebym tylko nie stchórzyła w ostatniej chwili.
Gdy wróciła z tacą, na której znajdowała się kawa w dzbanku i filiżanki, postawiła ją na stoliku okolicznościowym. Spontanicznie usiadła na kanapie obok niego.
— Oj, zapomniałam o mleku i cukrze! — Zerwała się na równie nogi i pobiegła do kuchni, gdzie jednym haustem wypiła szklankę zimnej wody, by ochłonąć, bo kiedy poczuła bliskość jego ciała, poczuła zawrót głowy. Z przejęcia trzęsły się pod nią nogi.
To jest strasznie podniecające. Lepiej usiądę w fotelu naprzeciw niego — postanowiła.
Gdy weszła z powrotem do pokoju, wstał z miejsca, odebrał jej tacę, postawił ją na stoliku, po czym wziął ją w ramiona.
— Widzę, że jesteś podenerwowana. Boisz się mnie? — spytał, całując ją delikatnie. — No usiądź koło mnie. Tak ładnie pachniesz. — Pogładził ją po głowie i z powrotem posadził na kanapie. Teraz dopiero zaczął ją pieścić. Kiedy całowali się namiętnie, błyskawicznie rozpiął zamek, zsunął spodnie wraz ze slipami i wyjął przyrodzenie. Nie zdążył podnieść jej spódnicy, gdy wyrwała się z jego ramion i odskoczyła jak oparzona.
— Co się dzieje? — krzyknął zdenerwowany z członkiem na wierzchu. — No, chyba po to mnie do siebie zaprosiłaś.
Blada z przerażenia osunęła się na fotel. — Schowaj go, proszę — wyszeptała, ciężko łapiąc powietrze.
Mężczyzna wciągnął slipy i osunięte do kolan spodnie. Ciężko dysząc z podniecenia, patrzył na nią osłupiały.
Źle ją oceniłem — pomyślał zawiedziony. Jednak nie wyjdę stąd, dopóki mi nie ulegnie — postanowił.
— Bardzo cię przepraszam. Jesteś taka podniecająca, że zupełnie straciłem głowę. To ja już sobie pójdę — rzekł, wstając. Liczył na to, że zostanie zatrzymany.
— Nie, nie odchodź, proszę! — krzyknęła, składając dłonie. Ona też była zdecydowana. Jeżeli nie uda mi się z nim, to już nigdy z nikim — myślała w panice. — Poczekaj. To mi zaraz przejdzie. Ja się… przestraszyłam.
Usiadł z powrotem. — Czego się przestraszyłaś? — spytał zdziwiony, w mig orientując się, że z nią jest coś nie tak. — Członka? Nigdy go nie widziałaś? No, nie powiesz mi, że jesteś jeszcze dziewicą.
— Zaraz ci wyjaśnię… Widziałam… raz. W dzieciństwie… No i… boję się. Jest taki duży i… no wiesz. Taki jakiś… — bełkotała nerwowo.
— Co ty opowiadasz? — Patrzył na nią ubawiony. — W dzieciństwie? — Nagle spoważniał. — Rozumiem, ktoś cię molestował. Biedactwo! Musisz o tym zapomnieć. On naprawdę nie jest straszny. Wręcz przeciwnie… No, chodź tu do mnie. Możesz go sobie dotknąć, oswoić. Zobaczysz, że przestaniesz się go bać — namawiał ją łagodnie.
A to mi się przydarzyło. Nigdy jeszcze nie spałem z dziewicą — myślał, rozpalony do czerwoności z podniecenia. — Muszę ochłonąć, bo inaczej nie stanę na wysokości tego niezwykłego zadania. Trzeba podejść do niej delikatnie, przygotować ją. To będzie ciężki orzech do zgryzienia.
— Wiesz, co? Lepiej zostań na razie w fotelu. Uspokoimy się, porozmawiamy… Jeżeli nie będziesz chciała, to odłożymy to na później. Dobrze? Może innym razem uda ci się opanować ten lęk?
— Jesteś kochany — powiedziała, wycierając chusteczką spływające po policzkach łzy. — Napijmy się koniaku, to mi będzie łatwiej.
— No, no — pogroził palcem. — Nie boisz się, że będę musiał zostać u ciebie na noc, bo nie wsiądę do samochodu po alkoholu.
— Zostań, proszę. Pościelę ci na wersalce. Rozłożymy ją. Jest bardzo wygodna.
No, teraz to już pewne, że jeszcze tej nocy będę ją miał — ucieszył się.
Wyjęła z barku koniak i kieliszki, wlała do filiżanek kawę. Friedrich napełnił szkło.
— Wypijmy za twoje cudowne oczy — rzekł z uwodzicielskim uśmiechem.
Wybrałem nieodpowiednią taktykę. Ale skąd mogłem wiedzieć? Teraz trzeba ją trochę poczarować — postanowił.
Upili nieco koniaku i w milczeniu patrzyli na siebie, popijając kawę, chrupiąc kruche ciasteczka.
— Bardzo mi się podobasz — odezwał się po pewnym czasie — Masz takie zmysłowe usta, oczy jak dwie gwiazdy, filigranową, ponętną figurę… Przez cały czas tam w parku nie mogłem się doczekać chwili, gdy wezmę cię w ramiona. Nie dziw się, że nie potrafiłem się opanować, kiedy poczułem smak twoich ust. Tak mi przykro. Zachowałem się, jak… świnia. Zupełnie nie wiem, co się ze mną stało — usprawiedliwiał się.
— Będę z tobą szczera. — Łyknęła sporo koniaku dla dodania sobie odwagi. — Ty też strasznie mi się podobasz. Do tej pory nie potrafiłam się na to zdobyć, jednak tym razem byłam zdecydowana. Tylko… inaczej to sobie wyobrażałam.
— To powiedz mi jak. Postaram się do tego zastosować.
— Nie mogę — pokręciła przecząco głową. — Wstydzę się.
— Rozumiem… Wobec tego może… opowiedziałabyś mi, kto cię w dzieciństwie molestował.
— Ach nie. To było inaczej. Nikt mnie nie molestował. Tylko przypadkowo zobaczyłam nagiego ojca.
— I tak cię to przeraziło, że boisz się stosunku? — zdziwił się. — Chyba nie jesteś ze mną szczera. Niemożliwe, żebyś się tego przestraszyła. Większość małych dziewczynek widziała nagiego ojca…
— Ale mnie to przeraziło — przerwała mu — bo on stał nade mną, kiedy się nagle obudziłam w nocy i… zobaczyłam nad sobą tego jego ogromnego członka. Naprawdę był… straszny! — krzyknęła wzburzona.
— Chyba jednak twój ojciec cię molestował, tylko wyrzuciłaś to z pamięci.
— Niemożliwe. On nigdy by tego nie zrobił!
— No dobrze, niech ci będzie. Wobec tego, dlaczego do tej pory jesteś dziewicą? Nigdy nie byłaś zakochana?
— Jak najbardziej. Niezliczoną ilość razy. I często miałam na to ochotę, jednak w ostatnim momencie wycofywałam się. A wiesz, jacy są mężczyźni? Po takim zachowaniu, każdy spróbował jeszcze raz, a kiedy nic z tego nie wyszło, nie chciał się już ze mną spotykać. Widocznie zależało im tylko na tym. Nikt mnie nigdy tak naprawdę nie kochał. — Zwiesiła ze smutkiem głowę.
— Nie mogę tego pojąć. Jesteś taką wspaniałą kobietą! — Ujął jej dłoń i pocałował, a ona znów poczuła ciarki. — No dobrze. Gdybym nie zachował się tak brutalnie, to… zrobiłabyś to ze mną?
— Z pewnością! — wykrzyknęła.