Zauroczyli mnie w Sonacie jej bohaterowie. Są oto z gruntu dobrzy! Gdzież zazdrość, chciwość, hedonizm, mściwość, łajdactwo? Gdzie kłamstwo, hipokryzja, obmowa? Przyczyny ich niepowodzeń przychodzą zwykle z zewnątrz, jako wola Boska, czy jak kto woli – fatum. Autyzm dziecka, wpadek samochodowy, wreszcie – choroba nowotworowa nie są w żadnym razie zawinione przez Martę, Michała, Pawła czy Marie -Yvonne. Nieprawdziwe – powie ktoś. Wyidealizowane! Ale czytając, obcując z bohaterami Jolanty Wachowicz – Makowskiej czułam się lepsza, czyściejsza, uwolniona od całej tej naturalistycznej brutalności, której, zapomniawszy o wstydzie, zapowietrzywszy hamulce, nie szczędzi nam dzisiejsza literatura.
Gatunek science fiction oferuje nam fantastyczne wizje, związane zwykle z „przyszłościowymi” wynalazkami. Proza autorki Sonaty to też swego rodzaju science fiction, tyle, że w sferze duchowej, etycznej. Przewracając strony jej powieści doświadczamy czegoś co wokół nas nie istnieje, albo tylko w jakiejś cząstkowej formie. Ale przecież – mogłoby być. Chcielibyśmy, żeby było! Może kiedyś będzie? Tak jak na ostatnich stronach, kiedy umierającą Martę Michał wiezie wenecką gondolą. Są świadomi końca, ale ten koniec – jakże piękny! Zazwyczaj umieramy w bólu i samotności, ale przecież nie musiałoby tak być! Moglibyśmy umierać, płynąc przysłowiową gondolą, opatuleni kocem miłości i troski. Gdyby na świecie więcej było bohaterów pani Jolanty.
Elżbieta Uczkiewicz-Bachmińska