E-book
17.64
drukowana A5
43.97
Śmichy-chichy

Bezpłatny fragment - Śmichy-chichy

Wiersze satyryczne i humorystyczne, biografioły, fraszki, pętelki, wandaliki, podsłuchańce, słownik polsko-polski


5
Objętość:
193 str.
ISBN:
978-83-8273-291-7
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 43.97

Wiersze satyryczne i humorystyczne

Słodka dziewczyna

Lubiła jadać na śniadanie

poziomki — skąpane w śmietanie,

torcik bezowy, pączka z różą

i bajaderkę — niezbyt dużą.


Drugie śniadanie mało tłuste —

ptyś z kremem przegryzany chrustem.

Na obiad — tarta z ananasem

i tiramisu, bo ma klasę.


Na podwieczorek — magdalenki,

naleśnik z dżemem, ale cienki,

a na kolację — lody z pudła,

by przez noc zbytnio nie wychudła.


Tak nabawiła się cukrzycy

i zmarła. Teraz w cukiernicy

jej prochy stoją. Plotka chodzi,

że mąż herbatę nimi słodzi.

Jesień na całego

Sypią się ziarna słonecznikom,

jabłoniom jabłka, śliwom śliwki,

włosy zsiwiałym emerytom,

a w zagajnikach — stare dziwki.


Z gęsi się sypie puch i pierze,

z kasztana kasztan, żołądź z dębu,

łańcuch rozsypał się w rowerze,

więc posypało się pięć zębów.


I posypało się też zdrowie,

więc smutny jestem jak na stypie,

z drzew gęsto sypie się listowie,

bo wszystko się jesienią sypie.

Krótko

Krótkie spódnice, znajomości,

drinki o małej pojemności,

krótkie wakacje, krótka praca,

bo długa nam się nie opłaca,


krótkie, romanse, krótkie gadki

i gatki takie, że pośladki

widać, lecz tylko krótką chwilę,

bo tyłek nie chce też być w tyle,


wiersz krótki, bo ten długi nuży,

jak krótkie życie, co się dłuży.

Głos w sprawie myślenia

Mówią — myślenia nie boli,

a więc myślę,

myślę do woli,

o tym,

a też i o owym

i coraz silniejszy ból głowy

odczuwam,

a myśli się mnożą,

włosy na głowie się srożą,

a serce wali jak młot,

zimny oblewa mnie pot

i coś od środka mnie skręca.


Ból głowy mej wzmaga ból serca,

a ja w tej bólu godzinie

wciąż myślę, że pewnie ból minie.


Nie minął,

ciągle się wzmaga.


Myślenie nie boli?

To blaga!


Kto mówi — myślenie nie boli,

nie myśli,

a tylko pierdoli.

Potop i tęcza

Przez okno patrzę — okolica

mym oczom w deszczu się rozmywa,

strumienie płyną po ulicach,

płyną, a wody wciąż przybywa.


Jak Noe chcę budować arkę,

ale w piwnicy mam narzędzia,

piwnica zaś zalana całkiem,

więc z mojej arki nic nie będzie.


Po kilku dniach na niebie tęcza,

jak grzyb po deszczu nam wyrosła

i wtedy usłyszałem księdza,

co stwierdził, że to kara boska.


— A potop? — grzecznie zapytałem.

On oczy swoje wzniósł ku chmurom

i stwierdził to, co przypuszczałem,

że potop w zgodzie jest z naturą.

Młodość i zapylanie

Róża jeszcze nieduża,

a młodości w niej burza,

więc się rzuca do słońca co chwila.


Dąsy ma, robi fochy,

gniew nią targa i szlochy,

bo ją pewien bąk nie zapyla.


Ma na listkach wypryski,

ale nie przez opryski,

bo to jest zwykły trądzik młodzieńczy.


Bąk tymczasem na stronie

dwie zapylił piwonie

i do trzeciej szelmowsko się wdzięczy.


Morał — nie każdy owad

leci na róży powab,

choć powabu ma róża najwięcej.


Bąk nie wszystko zapyla,

choć zapyla co chwila,

ale co, to dyktuje mu serce.

Dwa gołębie i miód w gębie

Na ławce w parku przysiadł gołąb,

a do gołębia dosiadł drugi

i bardzo było im wesoło,

od czystej wody, tej ze strugi.


Skrzydłami coś pokazywały,

gruchały głośniej, szczerząc dzioby,

z niedowierzania oniemiały,,

to widząc, starsze dwie osoby.


Aż jeden gołąb spadł pod ławkę,

a chwilę potem zleciał drugi

na szczęście na zieloną trawkę,

legły i złapał je sen długi.


Troskliwe dwie wiewiórki młode,

sprawdziły czy gołębie żyją,

a potem im ze strugi wodę

przyniosły, licząc, że wypiją.


Gołębie widząc wodę wrzasku

tyle zrobiły, co i krzyku,

a potem deklarację miastu

złożyły, że są na odwyku.


Zmartwione ową deklaracją

były te dwie wiewiórki rude,

bowiem gołębie przed kolacją

piły, miast czystej wodę, wódę.

Bohema literacka 2.0

W realu dziś bohemy nie ma,

dziś na fejsbuku jest bohema

i swój manifest prosto streszcza —

jeden drugiego niech dopieszcza.


No i dopieszcza się. W zachwytach

wzajemnych ciągle się rozpływa,

choć nikt prócz niej jej dzieł nie czyta.

No cóż, to minie, tak to bywa.


Bohemie czas radośnie płynie,

jeden drugiego dzieła chwali.

Nadzieją na to, że to minie

jest system. Może się wywali.

Problem

Jeżeli marzy ci się świat

lepszy od tego, który znasz,

to problem masz.


Jeżeli marzy ci się, że

nagrodzą cię Oscarem, Noblem,

to masz problem.


A jeśli marzysz o tym, że

jeść będziesz suchy chleb bez dżemu,

nie masz problemu

Z pamiętnika górskiego turysty

To było tak:

szedłem przez szlak,

wtem widzę znak,

to dobry znak,

bo wskazał wszak

na sklep, a jak,

więc lecę tak,

jak w gniazdo ptak,

do sklepu, a tam piwa brak.


— No jak to tak?

— No tak!, więc — fuck! —

krzyknąłem, bo mnie trafił szlag

i choć na piwo miałem smak,

wróciłem znowu na swój szlak.

Prostata i dzieci

Kropla za kroplą, kap, kap, spada,

a ja o rwącej rzece marzę,

gdy stoję wciąż przy pisuarze

i mam na plecach wzrok sąsiada.


Kropla za kroplą, kap, kap, leci,

a raczej na dół sunie z wolna,

a za plecami młodzież szkolna

głupio się cieszy, jak to dzieci.


Dziecięce lata szybko płyną,

młodzieńcze jeszcze szybciej lecą,

więc to co wczoraj było hecą,

dzisiaj problemów jest przyczyną,


Więc póki co, cieszcie się dzieci,

bo fajnie, że wam dobrze leci.

Sonet o dobrej robocie

Kebab na ruszcie się obraca,

na tackę tłuszcz powoli kapie,

a nieopodal w bramie gapie

myślą, czy praca się opłaca.


Po kebab stoi ludzi rządek

a gapie w bramie stoją dalej

i kłócą się, aż któryś — nalej! —

krzyknął — bo musi być porządek.


Kebab się skończył. Zamknął Turek

na cztery spusty biznes cały,

a gapie w bramie tak, jak stały,

stoją, a obok flaszek sznurek.


Jakież to szczęście, że są tacy,

co debatują wciąż o pracy!

Sonet energetyzujący

Poeci, wiersze — dzieci z zabawkami w rękach

błąkają się jak gwiazdy w bezkresnym wszechświecie,

po fejsbukach, youtubach i po całym necie.

Być poetą tułaczka to i ciągła męka.


Ten polubił, ten zganił, ten przeszedł bez słowa,

ktoś zostawił serce, ktoś skrzywioną minę.

Jeśli prądu zabraknie to całkiem przeminę,

myśli trapiona lękiem pełna wierszy głowa.


Zacznij wiersze w kamieniu ryć, by zanik prądu

nie wyrzucił do kosza twych strof wiekopomnych,

apel ten do poetów — rycerzy niezłomnych

kieruję, a o kamień apel ślę do rządu,


bo jeśli dostaw prądu system się wywróci

niech przynajmniej ktoś kamień w stronę wieszczów rzuci.

Niema Agata

W pałacu, który oddziela krata

od społeczeństwa, żyje Agata.

Żyje, choć myśli, że jej tam nie ma

ogromnie wielu, bowiem jest niema

i nawet gdy ją pismak przyciśnie —

nawet nie piśnie.


Śniadanie, obiad oraz kolacje

zjada bez słowa, a i kreacje,

kiedy odziewa nie mówi nic,

więc fonię może wyciszyć widz,

bo choćby miał ją wnet pożreć rekin

nie piśnie słowa — manekin.


Mąż, że jest twardy, mówi bez przerwy,

zadziera bródkę, a ją choć nerwy

łapią, to nawet słowa nie szepnie,

tylko się skrzywi, lekko go klepnie

lub nagle zmierzy spojrzeniem wilczym

i jak milczała, tak milczy.

Analiza i interpretacja

Szła dzieweczka

do laseczka,

słoma w butach,

w głowie sieczka,

poszła na bok

z myśliweczkiem

i stąd mamy tę piosneczkę

o domu, którego szukać

trzeba, żeby móc popukać,

tak bez chleba

i bez masła,

bo dziewczyna tym się spasła.

Gdzie tu spocząć?

Jedni chcą leżeć na Wawelu,

inni na Rakowicach,

a mnie pociąga od lat wielu

piękniejsza okolica.


Nie, nie chcę leżeć na Powązkach

dostojnie, w garniturku,

chcę na dziewczynie tej w podwiązkach,

na jej łonowym wzgórku.

Żaba

Pewna żaba była słaba,

więc przychodzi do doktora…

Doktor zrobił z niej kebaba

i dziś martwa jest, nie chora,

więc gdy słabość ci się zdarzy,

omijaj lepiej lekarzy,,

walnij setkę, zapal fajkę

i przeczytaj moją bajke.

Po tym słabość mija zwykle,

a jak nie, to bardzo przykre.

Święty gość

W Krakowie umarł pewien gość,

w mojej opinii człowiek święty,

bo nie klął jak szewc, lecz „psia kość”

krzyczał, gdy płacił alimenty.


Cichutko na mej klatce spał

i o porządnych śnił kobietach,

gdy mały łyk brzozówki brał

i chleba krztynę, jak asceta.


Czasami do kościoła szedł,

w ostatniej ławce się rozsadzał

i nabożeństwa mącił bieg,

gdy dziwną mową z niebem gadał.


Brodę miał długą niczym mnich

i reklamówki cztery z Lidla,

a w reklamówkach czterech tych

napitek miał dla siebie i dla


kompanów, którzy o nim „mistrz”

mówili i chwiejącym krokiem

szli, gdzie ich powiódł ów mistrz, gdyż

on miał szacunek pod mym blokiem.


Lubiły go sąsiadki te,

które bezdomne karmią koty,

bo czasem dał im puszki dwie,

których już nie miał jeść ochoty.


Gdy odszedł wielki stał się cud,

przez tydzień nikt się tu nie upił.

To tylko święty sprawić mógł,

a kto nie wierzy, ten jest głupi.

Jego piosnka [I]
czyli piosnka polskiego emigranta w Wielkiej Brytanii

Do kraju tego,

gdzie i ksiądz, i żołnierz

do gardła leje,

a nie za kołnierz,

do tego kraju,

gdzie w puszczy za drzewa

krew się przelewa,

do tego kraju,

gdzie tym, którym mało,

już się przelało,

a tym, u których dobrze się dzieje,

rząd coś doleje,

do tego kraju,

co dziś jak pochodnia

płonie, bo leją oliwę do ognia,

do tego kraju

wrócić mam nadzieję,

bo tu wciąż leje.

O zgubnych skutkach dobrych przykładów i wiary w siebie

— Naśladuj od siebie lepszych —

słyszał dzieciak młody,

nie umiejąc pływać, wpieprzył

się zatem do wody.


— Uwierz w siebie, a dasz radę,

wiara czyni cuda!

Choć miał usta sinoblade,

wierzył, że się uda,


lecz utonął, gdy po wodzie

chciał przejść, jak po glebie.

Nie przesadzaj, choć jest w modzie

mocno wierzyć w siebie


i choć pewien Nazarejczyk

tak chodzić dał radę,

to zastanów dobrze się, czy

też masz pójść tym śladem.

W siódmym niebie

Podobno gdzieś tam w siódmym z nieb

monopolowy mają sklep,

w którym istoty już niebieskie

kupować mogą wciąż na kreskę.


Pod sklepem można wszystko spożyć.

Ach tego nieba chciałbym dożyć,

czy raczej domrzeć, bo tu pech —

w monopolowym nie ma krech,


więc strasznie trzeba tężyć główkę,

żeby się napić za gotówkę,

a u mnie wciąż, choć z forsą krucho,

w gardle jest sucho, sucho, sucho.

Wyznanie życiowego minimalisty

Wino, nie musi być czerwone

i ciepłe morze, choć też zimne,

pistacje lekko osolone,

dziewczyny śmiałe, bądź niewinne,

książki, nie muszą być na topie,

przyjaciół garstka lub choć jeden,

papieros, jak nie, to konopie

i mogę klepać starą biedę.

Plan

Gdy wszystko idzie zgodnie z planem,

który układasz i wdrażasz mozolnie,

jedno jest pewne, jak w pacierzu amen,

że coś pierdolnie.


Choć zbierzesz w kupę to, co pozostało,

by konsekwentnym być danemu słowu,

że zrobisz wszystko, co być w planie miało,

pierdolnie znowu.


Przez to jest życie człowieka ciekawsze,

choć by nie płakać, trzeba setę golnąć

i w każdym planie przewidzieć — coś zawsze

musi pierdolnąć.

Kobieta, czy życie

To nadzwyczajny dylemat,

przed którym staje poeta —

co jest piękniejsze z dwóch zjawisk —

życie, czy może kobieta?.


Dylemat dla Salomona,

wart jednak prawdy odkrycia.

Chce się powiedzieć — kobieta,

lecz czymże kobieta bez życia?


To fakt, więc jednak życie,

ale znów spójrzmy, niestety

życie niewiele też warte,

gdy wiedziesz je bez kobiety.


Tak więc nie sposób nic wybrać,

dowiodłem tej prawdy niezbicie,

bo najpiękniejsze są razem —

i kobieta, i życie!

Dytyramb na cześć Latryny

Zeusy, Dionizosy, czy też Apolliny —

bóstwa te nic niewarte,

gdy nie ma Latryny,

albo też, gdy Latryna

od środka

na skobel

zamknięta,

a ja biedak już wiem co wnet zrobię,

lecz nie wiem gdzie,

bo wokół tylko ta jedyna,

tak wielce upragniona przeze mnie —

Latryna.


Na cześć Latryny skaczę

(tak z nogi na nogę),

w drewniane drzwi kołaczę,

krzycząc, że nie mogę,

po pomoc olimpijskie bogi wołam święte,

tymczasem z wnętrza słyszę

okrutne — Zajęte!


Czekam.


Nareszcie wolna!


No cóż, poniewczasie,

a ja wiem,

że zbyt długo żyć bez niej nie da się.

Bocian

Gdzie się dróżka z zachodu na wschód

z dróżką północ — południe przecina,

skromne życie z rodziną swą wiódł

pewien bocian na czubku komina.


Gniazdo swoje przed laty tam wzniósł,

bo z komina od lat nie dymiło,

właścicieli los zabrał stąd już

dawno temu, więc dobrze mu było.


Z żoną dzieci wychował tu moc,

bo dokoła mokradeł jest mrowie,

więc co w dzioby im włożyć co noc

nie roztrząsał w niewielkiej swej głowie.


Aż tu roku pewnego, psia mać,

za tak podłą, jak podły los cenę,

domek ten trzeba było sprzedać

i dziś stoi tu willa z basenem.


No a bocian? Nieborak tu już

nie zagląda, bo miejsce jest szpetne,

a w dodatku nikt nie chce go tu,

gdzie małżeństwo osiadło bezdzietne.

Nie ma tego złego…, czyli o molach i pewnej pannie
na i po kwarantannie

Zalęgły się w szafach pewnej pannie

mole, bo panna na kwarantannie

była, a to szczęśliwy traf

dla moli był, bo panna z szaf

nie wyciągała żadnych kiec,

chodząc sauté, tak można rzec,

a że ta panna celebrytką

była, więc z każdą zżartą nitką

czuł się zwyczajny dotąd mól,

jak mega gwiazda, życia król.


Po dwóch tygodniach kwarantanny,

aż się roiło w szafach panny

od tłustych moli. Mole te

można przyrządzić więc sauté,,

no a pocięte kiecki, bluzki

sprawdzą się, by odcedzić kluski,

bo jak wiadomo teraz w cenie,

bardziej niż ciuchy, jest jedzenie.

Vilanella antydietetyczna

Nie męcz skarbie się ostrą głodówką,

nie jedz tylko jarmużu, a zwłaszcza

nie popijaj mizerii kranówką.


Wiem, nadwaga ci szkodzi na zdrówko,

lecz choć problem z dopięciem masz płaszcza,

nie męcz skarbie się ostrą głodówką.


Płatki z mlekiem przegryzaj parówką,

lecz choć to twe krągłości wypłaszcza,

nie popijaj mizerii kranówką.


Choć ci przykro, gdy nazwie cię krówką

ten, co sam cię jak krowę ugaszcza,

nie męcz skarbie się ostrą głodówką.


Kilogramów nie przejmuj się stówką,

a choć zrzut ich to bardzo upraszcza,

nie popijaj mizerii kranówką.


Nic to, że twa relacja z lodówką

plany diety wciąż zaprzepaszcza.

Nie męcz skarbie się ostrą głodówką,

nie popijaj mizerii kranówką.

Dytyramb, który jest na cześć tych, co chcą ciastko mieć i zjeść

Dytyramb piszę dziś na cześć

tych, co chcą ciastko mieć

i zjeść,

bo oni ból wyboru znają:

mają — nie jedząc,

jedząc — nie mają,

a trudno ten stan rzeczy znieść,

wszak chciałoby się mieć

i zjeść,

choć jednocześnie każdy wie,

że albo ma się,

albo je.


Każdy też inną prawdę zna,

że je się tylko, gdy się ma,

a gdy się nie ma?,

niesie wieść,

nie je się,

bo nic nie ma jeść.


W marzeniach tylko można chcieć

zjeść ciastko

i to ciastko mieć,

więc wam, co chcecie mieć

i zjeść,

dytyramb piszę dziś na cześć!

Buty

Buty w historii ludzkości,

buty w historii narodu

znaczenie mają, bo ludzie

w butach, nogami do przodu

odchodzą,

a potem w butach

drałują sobie do nieba,

a więc o butach,

jak ludziach —

pamiętać trzeba.


A jeśli zmarły nie miał butów?

To mniejsza czeka go pokuta,

bo nieobutych nie przystoi traktować z buta,

poza tym o tych nieobutych,

jak o tych, którzy mają buty,

mówimy w śmierci minutach —

umarli w butach,


więc


tak jak rzeczy ostateczne,

buty — odwieczne są

i wieczne.

Gdybym

Gdybym się w nabzdyczonej pannie

rozkochać miał aż do obłędu,

to wolałbym na kwarantannie

rok siedzieć, by się ustrzec błędu.


A gdybym jednak miał z tą panną

swój żywot wieść przez długie lata,

to lepiej by mnie piorun walnął

lub jakiś cyklon zmiótł ze świata.


Byłoby gorzej z nią mieć dziecię,

gdym sobie z nią, nie jej dogodził.

Jeśli byłoby tak, to przecież

lepiej, bym wcale się nie rodził.

Bajka o Smoku Wawelskim

Wawelski Smok z pieczary swej

wyruszył w stronę Rynku,

liczył, że zje dziewice dwie,

albo i trzy, w Wierzynku.


Za stołem usiadł, łapę wzniósł,

przybiegł i w pas się kłania

kelner, lecz szczerze wyznał mu,

że nie ma z dziewic dania.


Rozczarowany wyszedł Smok,

łapą po łbie się skubie,

popatrzył w stronę Grodzkiej, w bok,

gdzie dziewcząt moc w night clubie.


Otworzył drzwi i dziarsko wszedł,

zapytał o dziewice,

przez to jedynki stracił dwie

i trafił na ulicę.


Nie było dziewic w KFC,

nie było ich w kebabie,

więc biedny Smok zawiesił wzrok

na niedziewiczej babie.


To Smoka był fatalny błąd,

bo baba ta upadła,

ale nim się zdarzyło to

biednego Smoka zjadła.

Dobre złego początki

To stało się na plaży z samego rana,

bez parawanu byłaś, nieubrana,

jedynie ręcznik skrywał twoje wdzięki,

wtem wiatr się silny zerwał…,i porwał ręcznik.


Do morza za nim wbiegłaś, nieroztropnie,

a Bałtyk przecież zimny jest okropnie,

więc chociaż fakultety skończyłaś dwa,

to z ust ci się wyrwało: — Oj, ożeż „ka”.


A brzmiało tak rozkosznie, jak ojejku,

jak słońce się świeciłaś po olejku,

olejek wraz z ręcznikiem popłynął w dal,

gdy uderzyła w ciebie już pierwsza z fal.


A po niej było jeszcze innych wiele,

więc się zrobiłaś sina jak topielec

i tak by twój się skończył życia bieg,

żebym cię nie wyciągnął znów na ten brzeg.


Od tego czasu razem już lat szesnaście

jeździmy na tę plażę, no i właśnie,

aż wstyd się głośno przyznać, przykra sprawa,

lecz teraz bym cię z morza już nie wyławiał.


Już morał tej piosenki, taki banalny,

że nie istnieje związek idealny

i nie wiem ciągle jaka to przyczyna,

że to co źle się kończy, się dobrze zaczyna?.

Głos w sporze o podanie
jelenia na ścianie

Można wyważać drzwi już otwarte,

nogami w górę obracać kota,

lecz się sklejają biblie podarte.

Piękno to jest prostota.


Strofy zawiłe, myśli pokrętne,

papier pokorny, nie jęknie,

lecz nic nie zmieni tego, że siłę

ma to co proste, bo piękne.


Można się rzucić w objęcia elit,

czerpać moc z wyjątkowości,

lecz więcej piękna będziecie mieli,

gdy zobaczycie świat prościej.


I choć niektórym zajedzie kiczem

to, o czym piszę, to wszystko

nie zmieni prawdy — jelenia życiem

nie salon jest, lecz rykowisko.


Może dlatego nie kupię sobie

i nie zawieszę na ścianie,

dzieła, na którym jeleń w salonie

człowieka je na śniadanie.


Zdziwi mnie jednak też taki, co chce

wieszać jelenia, jak ryczy,

bo to prostackie jest, a nie proste,

na ścianę przenieść go z dziczy.

Zrzędy

Świątek, piątek, czy niedziela,

nie wiadomo skąd, którędy,

lecz wychodzą, psia cholera,

przed blok zrzędy.


A to słońce zbyt przygrzewa,

a to zimno i wciąż pada,

świątek, piątek, czy niedziela —

zrzęda gada.


Wszyscy wkoło to złodzieje,

ta się kurwi, tamten pędzi,

źle się dzieje, źle się dzieje —

zrzęda zrzędzi.


Opozycja do niczego,

a rząd nas powiedzie w nędze.

Kiedy słucham zrzędzącego,

to też zrzędzę.


Wcześniej czas biegł zbyt leniwie,

gdy dorosłem, zaczął pędzić,

więc powiedzcie mi uczciwie —

jak nie zrzędzić?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 43.97