Wstęp
Nie jest łatwo żyć w dawnej twierdzy Rzeczpospolitej. Gdy się stanie na murach, można zobaczyć domy przedmieść i rozległe pola, aż po łagodnie pofałdowany horyzont. To stamtąd mogą przyjść groźni barbarzyńcy — ludzie, którym na pewno nie spodoba się maleńki świat za koliskiem murów z cegły.
Wijącą się po polach pszenicy drogą może przybyć Mesjasz w towarzystwie całego pułku aniołów o pucułowatych twarzach (żydowscy mieszkańcy miasta wypatrywali go każdego dnia). Trakt może także przyprowadzić najeźdźców ze wschodu i zachodu, a nawet ponurą śmierć z błyskającą w słońcu kosą. Zamojscy mieszczanie przekonali się o tym wielokrotnie. Kilka hektarów architektonicznego ogrodu, dziurawe kurtyny i bastiony oraz zmurszałe bramy na pewno niczego już nie zatrzymają.
W mieście życie także jest pełne niepokoju, nawet gdy wojenne pożogi zostały zażegnane. Nadal przyjeżdżają nieznane pociągi, busy kłębią się w śmierdzących spalinami stadach, knują coś ludzie w garniturach, a co jakiś czas przylatuje na skrzydłach bocianów ptasia grypa. W stare mury coraz częściej wbijają się cielska buldożerów. Łoskot walących się ścian rozrywa serca mieszczan. Drżą stare trumny w Katedrze. Jest coś jeszcze. Na ulicach, po zmroku pojawiają się tajemniczy przechodnie w kapturach, a w sobotnie wieczory w zaułkach twierdzy słychać krzyki dzikusów.
To jednak mimo wszystko wspaniała twierdza: Zamość. Z wysokości drugiego piętra staromiejskiej kamienicy widać świat. Nocami pijackie awantury zamieniają się w wycie. Bywa jednak, że skręcają się w przedziwny warkocz dźwięków: jakby w sto anielskich chórów. Ludzie pytają wówczas: czy to już? Ale to tylko akustyka połamanych lukarnami dachów.
Trudno Starówkę opisać. Tomik „Przedpokój” jest również owocem warszawskich, wyjazdowych zauroczeń. Niektóre teksty powstały z przeznaczeniem na piosenki dla zespołu muzycznego „Ofensywa Brunetów”, inne były elementami scenariuszy napisanych dla zamojskiego Teatru Tragicznego Piątej Strony Świata. Przeważnie zostały jednak z różnych względów odrzucone.
Dwa wiersze są natomiast zapisami snów nawiedzających rodzinę i przyjaciół.
Pójdę pierwszy
Kraj potrzebuje nowego przywództwa
półprawdy i fałszywe obietnice
stanęły nam w gardłach
o godzinie dwudziestej pierwszej
widzi się to doskonale
zwłaszcza gdy otwieram skrzynkę
z dedykowanymi mejlami
zwłaszcza gdy tak patrzysz na mnie
ze zmarszczonym czołem
Musimy zewrzeć szyki i dać odpór fali
nie pozwólmy zalać się obezwładniającej pustce
coraz mniej mamy rzeczy
do sprzedania
zajmijmy zatem stanowisko
a potem może zajmiemy się czymś innym
bo kraj potrzebuje nowego przywództwa!
Ja pójdę pierwszy, a ty ruszysz za mną
zrobimy porządek
— na prawo od wejścia
przestawimy regały, wyniesiemy garnki
zawalona szafa nie musi stać w korytarzu
to co wewnątrz
i to co na zewnątrz
to będzie naprawdę wyjątkowy ruch
zaprzeczymy potocznemu myśleniu
praca będzie trudna
ale jasna i przejrzysta
zaprojektujmy nasze życie inaczej
Jak? najlepiej bez zbędnych ceregieli
dlaczego nadal tkwimy w przedpokoju?
Mit o karle
Żądze kąsały
nogawki jego spodni
odganiał je kijem
czarował pacierzem
gdy wyszczerzał zęby:
uciekały w popłochu:
chowały się w przedpokoju,
za nogami krzesła
święciły stamtąd
przekrwionymi oczami
On był jak wąż pożerający własny ogon
ale kobieta mówiła: wspomnij mnie,
jestem jedyna
gdy doliczysz do dziesięciu
będę siódma
albo, szósta — jeśli byłeś szczery
umiesz opowiadać piękne baśnie
i prawić morały
Teraz nazywam się rozpacz
mamy dziecko
— karła
bachor wiele potrafi
gdy spuszczam go ze smyczy
macierzyństwa
czy ty liczysz swoje bachory?
Chłopiec rósł, potężniał
gdy miał sześć lat
zadusił ręką węża
potem na grzbiecie ryby
przepłynął egejskie morze
patrząc prosto w słońce
dotarł na krańce antycznego świata
gdzie wielki słoń podtrzymuje bańkę sklepienia
a wody przelewają się w przepaść
Ojcowskie żądze zaprzągł do rydwanu
złapał wicher w płócienny worek
miał żonę
i psa
Jest zatem nadzieja
Na tym łez padole
Dostojny patron chciał nawracać pogan
postanowił zrobić to z zaskoczenia
oni siedzieli na sosnach, zobaczyli go wcześniej
pokazali mu pięści jak bochny chleba i kazali wracać
musiał powrócić
nie nawróciwszy
sam będąc nawróconym
Przybywszy do ogrodu roztropnie zadumał się
byłem nawrócony a oni: odwrócili mnie
o zgrozo!
trzeba wracać i nawracać
kronikarz zanotował, że w ogrodzie
podczas odważnej decyzji patrona
unosił się niebiański zapach kwiecia
Historia to pouczający kołowrót
zgrzyta prawdami, których nie da się odwrócić
poganie po staremu byli poganami
zachwycali się blaskiem wody
jesionem rozłożystym
biegali na bosaka po zielonych polach
kropelki rosy
motyle
bławatki
w trawach się tarzali
w lnianych koszulach po kostki, albo na golasa
nosili barszcz w glinianych garnkach
piwo chlali
a w wolnej chwili obrzucili patrona kamieniami
Ów roztropny mąż musiał rozstać się z brzydką, cielesną powłoką
nie wiadomo czy trafił do nieba
widziano go trzy dni po śmierci
w pewnym modrzewiowym kościele
stał w sąsiedztwie ambony
zafrasowany: w aureoli strapienia
milczał na temat nieudanej misji
milczał o poganach
ukazał się też pewnemu prostaczkowi
oraz starej kobiecie, która pasała krowy
stanął obok niej w złocie
Co to oznacza?
Nie o niego poecie tutaj chodzi,
ale o tych zatwardziałych pogan
oni byli z siebie zadowoleni
drapali się po zawszonych głowach
po bruzdach i rowach na twarzach
bełkotali coś: jakieś jakby słowa
jak okrągłe łzy rozgrzanego metalu
jakby ktoś orzechy rzucił na stół
potem ucztowali i obłapiali kobiety
nieswoje, nieswoje
Wesoło śpiewając sprośne piosenki
Na tym łez padole
dzikus nie musi się nikomu tłumaczyć
W twierdzy
Najgorsi są uchodźcy — obcy
rodzą się z korupcji i zgniłości
gdzieś w Arabii
jako ludzkie ryby
dlatego potem nie pijąją wody
niektórzy lisom podobni
inni małpie syny
lezą nocami na północ
i północny-zachód
naszych już pożarli
ośm kroć tysięcy!
boją się pochodni
gdy skrzą się na murach
kupą chodzą
lub samotnie koczują
bez grosza przy duszy
— synowie nicości
nikt o zdrowych zmysłach
nie pójdzie do lasu
za koliskiem twierdzy
— świat pełen potworów
mury zmurszały
jedyna zapora
od barbarzyńców
— Co z tobą starcze?
myślała, że człowiek
on jednak łeb uniósł
— figura Bestyi
ukąsić chciał uchodziec
ale ona szybsza
łeb oparł o ścianę
ogon miał okrągły
lecz uszy wyniosłe!
umarł
nieszczęsny
co miejsca takiego się dotknie
duchowni co wieczór
omadlają mury
mnisi palą ognie
co zrobić, co zrobić?
gdzieś czają się węże
nieludzkie jaszczury
miasto mamy stare
przepiękne podcienia
domy murowane
kościoły wspaniałe
pomniki
co z tego zostanie
gdy przyjdą uchodźcy?
— Wczoraj, w wodnej furcie