E-book
14.7
Przebudzenie

Bezpłatny fragment - Przebudzenie

Z końca CZŁOWIEKA i jego początku

Objętość:
151 str.
ISBN:
978-83-65236-12-8

Aktualizacja książki z 2016 roku

Wznowienie wydania


Pedagogiem tu jestem,

jak ludzki los odmienić?

Dedykacja

Mojemu dziadkowi,

który przeżył dwa obozy zagłady,


jego kuzynowi poległemu w Auschwitz

śmiercią niewyobrażalną,


mężowi siostry babki —

ofierze nazistowskich eksperymentów

pseudomedycznych.


Ludziom zagazowanym, bo kochali

jak umieli…


Chorym i upośledzonym z Konwentu,

gdzie pracowałam wolontaryjnie,

a których stracono wszystkich w czasie wojny w Oświęcimiu.


Nie ma ludzi lepszych i gorszych, są różni,

jak wiersze —

nie ma gorszych i lepszych poetów,

są różni.

Zamiast wstępu

„Niech Pani pisze Pani Kasiu, o Oświęcimiu,

my przeminiemy, ktoś musi o tym dalej mówić”.

Halina Birenbaum

Forma wierszy celowo jest skromna,

jak spopielone życiorysy w obozie, wątłe — wątła.

Łatwo ją zatracić, zniszczyć.

Odrzucić, wstydzić się jej. Siebie, ludzi

lub przeciwnie — zaakceptować…

Wstydzę się ja człowiek z powodu tego,

co stało się w Oświęcimiu,

tuż pod moim domem.

A ludzie milczeli z czterech stron świata — każdy wiedział.

Łapanki były stale.

PrzeBuDzeNie to coś więcej — protest wobec marginalizacji,

ze względu na pochodzenie, orientację,

wykształcenie, światopogląd,

wyznawaną estetykę, religię, itp.

Opowieść nie swoja

Zdarzyła nam się miłość

odległa, z tych niemożliwych i nie przystających

do rzeczywistości,

tak że Ty idziesz tą doliną

a mnie nie ma

nawet u górskiego szczytu

by patrzeć jak ją samotnie przemierzasz

obok mnie. Obok mnie wędrujesz do mnie

i mijasz mnie w każdym tłumie

pojedynczego spojrzenia ludzkiego,

nieludzko okaleczającego. Dobrze byłoby

byś przez ostrożność mijała mnie także

w każdym śnie, szczególnie rodzącym się o poranku,

bo możemy spotkać się w tłumie

w drodze do tego samego sklepu,

choć są ich setki w mieście przepełnionym

po brzegi człowiekiem,

które umiera co dnia przez gęstość zaludnienia

z samotności.


Nie mogę prowadzić Cię za rękę,

bo zdarzyła nam się miłość nie z tego świata,

choć zrodzeni z niego —

musimy trzymać się z dala,

przez bliskość naszą jaką mamy ku sobie.

To Ty do mnie pierwsza podeszłaś.

Mogę mówić o sobie ja człowiek,

ale to nic nie zmieni.

Byłaś już dojrzałą kobietą,

kiedy ja zaczęłam wyrastać z piasku,

świata miniatur, gdzie problemy nigdy nie miały znaczenia.

Wszystko było możliwe, potem urosło ze mną

jak babki stawiane na piasku

pod kopułę deszczowo rozedrganego nieba.

Mogłabyś być moją matką…

Z Księgi Powtórzonego Hioba

Hiob pokochał miłością Gombrowiczowską,

umiłował świat i ludzi.

Hiob ma 25 lat.

Hiob żyje w zgodzie i cieszy się szacunkiem.

Nie wie nikt co myśli Hiob, kiedy myśli.

Nikt nie zna Hioba tak jak Pan zna Hioba.

Wystawił go na próbę jeszcze raz,

choć wiedział, że Hiob nie będzie mu złorzeczył,

iż stworzony Hiobem

żyje jak Hiob.

Kołysanka

Jest 1 listopada.

Ksiądz mówił na cmentarzu, że niedługi jest czas

kiedy nasze ciała zostaną złożone w grobie,

ale nie powinno nas to przerażać.

W drodze z cmentarza mijając mnie powiedział,

że po śmierci nasze życie się nie zmieni,

będziemy robić to co tu teraz, czyli — dodał —

że tam też będę studiować.

Będę chodzić w długich promieniach słońca,

potykać się o liście

o kolorze orzecha

i będę jak on

pękać na połowę

i rodzić się w odległych

tylko wspomnieniach,

Bliskich Obcych.

Na pustyni nieba

Nie ma mnie tam, gdzie szukasz mego spojrzenia

jakie utkwiło w pustyni nieba.

Błądzę świadomie, z wyboru.

Kochać jest rzeczą ludzką, ale nie tak

jak uważa świat

i wszyscy jego fałszywi prorocy…

Pisząc wiele o tej miłości

nie napisano prawie nic.

Zdarza się nam.

Kochać i udawać obcość.


Zamknij już oczy i nie myśl o tym, że jesteś pedagogiem,

skoro nim jesteś.

Mów do siebie jak człowiek.

Człowiek który przeistacza się.

Złorzeczy Ci świat w imię miłości swojej.

Błogosławieni którzy kochali jak umieli,

tym bardziej im bardziej im urągano z tego powodu.

Ten czas

Myślisz że te czasy są lepsze od wszystkich innych czasów,

a tu dalej trwają wojny, epidemie panoszą się po świecie

i głód.

Sam jesteś jeden

a obok Twój dom

jak pusta skorupka orzecha

z jakiej się dopiero wylągłeś.

Cmentarzem Twoim się staje,

Twój dom.

Umierasz

powoli jak lato gaśniesz,

przemijasz jak jesienne deszcze

choć jeszcze brakuje Ci wiary.

Jesteś taki mały.

Nawet kiedy Twoje niebo nie wybucha

i nie poprzecinane jest pociskami,

żyjesz w spokojnej części świata —

a jednak trafia Cię

atom

nowotworu

i giniesz na raz cały.

Samotność

Wiesz czym jest samotność?

Że budzę się w Twojej zimnej pościeli

nad ranem

owinięta w nią

a Ty udajesz już w firmie, którą kierujesz

że miłość Ciebie nie dotyczy.

Wiesz czym jest samotność?

Że budzisz się po pracy w moich wystygłych ramionach,

kiedy wychodzę pośpiesznie

udawać Ciebie.

* * *

Nie wyróżniam się niczym.

Dla świata jestem człowiekiem,

który każdego dnia wraca do swojego domu,

ale nie zdaje pytań

dlaczego

dopiero o świcie.

Odpowiadam mu w snach —

bo tam robi się pusto,

kiedy ona rozwiesza na ścianach fotografie

z obcym mężczyzną

i starannie je poprawia.

To wygląda dobrze.

Można zapraszać gości,

którzy patrzą i widzą co widzą,

czyli nic,

bynajmniej to

czego nie ma.

* * *

Przestajesz mieć znaczenie.

Zaczynasz mi śpiewać, kiedy zasypiam obok.

Nie umiesz śpiewać i opowiadać bajek na dobranoc.

Nie miałaś dzieci. Mówią że to człowiek stracony dla świata.

Nie jestem dzieckiem od wielu lat.

Zaczynasz wierzyć w to co mówią ludzie

myląc mnie

z Twoim dzieckiem

na ulicy w świetle wymokniętej latarni.

Większy jest w Tobie strach

niż on w Tobie jest.

Zaśpiewaj mi czarną piosenkę

która kołysze się nad miastem

stadem odlatującego stąd ptactwa.

Nie wszystkie powroty

będą możliwe.

Rozsypię ziarna za sobą, żebyś wiedziała

jak się do siebie wraca po dalekiej podróży. Wraca.

Tylko nie spożywaj tej miłości w samotności,

żeby nie napełniła Cię gorycz rozstania

które jest jak długie powroty.

Skracaj drogę odmierzając czas

i wierz że mijamy się

by możliwe były spotkania.

Oddalenie

Więzieniem myśl własna.

Klatka wspomnień

szamocząca się

jak liść,

kwiat

na wietrze.

Proste porównania są najlepsze.

Wychodzisz wgłąb siebie na spotkanie ze sobą.

Klepsydra czasu obraca się do połowy.

Wszystko staje się możliwe, spotkanie siebie,

tylko nasza miłość

jest wciąż mało realna,

słabsza jest niż strach,

praca,

bycie pedagogiem,

człowiekiem,

zakonnicą,

księdzem,

ale to nie znaczy że jej nie ma.

Samobójstwo

Żyły wytrzeszczone

kręte

długie

ciało spinające

pękły

w mojej głowie.

To nie był sen poety, wariata,

człowieka.

Pedagogiem jestem,

własną śmierć rozważam

jaka zdarzyła się w dniu narodzin,

w jakiś piątek.

Ukrzyżowany

własną ręką

wiszę powieszony

człowiek,

pedagog.

Pedagog człowiek

pępowiną z życiem spojony.

Umarłem w dniu narodzin.

W dniu śmierci się odrodzę.

Mam 25 lat

Mam 25 lat.

Moje życie zdarza się,

naradza, umiera

w siedmiu dniach stworzenia.

Od poniedziałku do piątku jestem tylko człowiekiem,

choć w rzece ryby pławią się a niebo także przecinają

różne gatunki ptactwa.

Ocalony od burz niebytu

błądzę po świecie

tylko dni siedem,

od narodzin do śmierci.

Od niebytu do stworzenia,

od stworzenia do dnia sądnego

mija dni tylko siedem.

Tam

Daleka jest droga

tam

gdzie księżyc po niebie wędruje z wolna.

Nie pokazuj nikomu swoich wierszy,

jeśli chcesz sobą wśród innych pozostać.

Daleka wciąż jest droga

gdzie obecny jest niebyt.

Obcy

Świat był nie mój, obcy był.

Psycholog powiedział że matka mnie nie kocha.

Świat przyciskał mnie do piersi.

Psychiatra zwariował.

Powiedział że nigdy chory nie był.

Człowiek wyzdrowiał

mimo schizofrenii

w jakiej żyjemy.

Śmierć

Umrę, wiesz co to znaczy?

Bo ja jeszcze tego nie wiem.

Wyobrażam sobie tylko swoje istnienie

oderwane od sztucznego bytu,

którego od pierwszej chwili

ktoś pierwszy lepszy

mógł mnie pozbawić,

jakiś to lekarz, człowiek —

wydobywając z głębi ciała kobiety

żelaznymi sztućcami —

rozwijający się zarodek —

miażdżąc mu mniej, bardziej zręcznym ruchem

głowę…


Straszny jest świat człowieka, w którym rodzimy się

nie sobą,


czaszki swoje jak łupiny orzechów

nożycami możemy rozgniatać

i czuć zadowolenie ze swej pracy?


Umrę, wiesz co to znaczy?

Mam 25 lat, wschody i zachody słońca znam

na pamięć, noszę w sobie

przez dni całe, zachmurzone.

Wiem jak się chodzi, biega, smuci i uśmiecha

i jak boli roztrzaskane kolano.

Mam swoje ulubione miejsca

do których będę wracać,

bo zdarzył się w moim życiu czas,

by poznać do nich drogę.

To ważne jak i kiedy się umiera.

To Ty

Ty mnie najpierw pokochałaś,

będę Ci o tym przypominać.

Świat wyczuł mnie, że miłości nie ma,

taka jak nasza

obca mu,

w jego pojęciach nie istnieje.

To Ty pierwsza pokazałaś mi,

że można kochać inaczej.

Nasza miłość wyklęta

kołysze się jak liście jesienią

zwisające podłużnie nad ziemią.

To Ty pierwsza

całowałaś mnie

w deszczu na ulicy. Przestałaś się wstydzić.

Ludzie pod czarnymi i czerwonymi parasolami

potrącali nas spojrzeniami.

Nic się nie działo z tego powodu nikomu,

żaden koniec świata nie następował pośpiesznie.

Bezdomny na rogu tłocznej ulicy dalej był bezdomny.

Specjalnie wybrałaś to miejsce.

Koniec człowieka i jego początek

Leżała pod kościołem.

Turyści z Chin robili jej zdjęcia.

Narkomanka, człowiek

rozebrany w środku zimy

przymarzał do bruku

gwałcony

naszymi zimnymi spojrzeniami.

Śnieg zdawał się ciepły, układał się nam wszystkim

na skroni.

Biały był posąg, dziecko, zakonnik,

narkomanka, człowiek

idący

do szkoły, urzędu, sklepu,

leżący pod kościołem

do którego wchodzą modlić się

ludzie.

Wszystko na jednej ulicy

w tym samym czasie, zróżnicowanym u każdego

o wiek życia.

Papierosy Szymborskiej

W kłębach dymu unosi się wspomnienie.

Kłęby dymu noszą przedziurawione wspomnienia.

To ważne było, skoro było.

Szymborska mająca 24 lata

biegnie przez miasto w kolorowej sukience,

siada na poniszczonej ławeczce.

Nie mogę tego wiedzieć, ale wiem.

Takie jest moje osobiste o niej wspomnienie.

Ocalona ponad szare ruiny miasta o które się potyka

patrzy w ścianę, mur jaki ocalał jak ona

i widzi we wspomnieniu na piętrze nieba

lustro nie przebite kulą

jak jej serce.

W jej oczach i jego tafli

odbijają się chmury,

jakie pędzą przed siebie.

Szymborska ma 24 lata.

Ma kolor skóry czarny aż złoty,

ma obręcze na długiej szyi.

To sen.

Szymborskiej, Różewicza.

Ludzi wojny,

jaki zdarza się, skoro zdarza się.

Szymborskie, małe dziewczynki swej epoki,

żyjące mimo śmierci,

nie anonimowe.

Masowe sny o wojnie jak anonimowe groby

na Cmentarzu Rakowickim

z przetrąconym krzyżem

mimo braku wojny.

Lustra ocalone, groby wypełnione

krwią jaka zasłoniła oczy,

które napotkały

kule błądzące,

śmierć roznoszące wśród ludu umiłowanego.

Pytasz — do Człowieka

Mam Ci coś ważnego do opowiedzenia.

Mam 24 lata i wiem jak ocaleć

każdego dnia

po hospicjum.

Mam już 25 lat,

wiem jak przeżyć hospicjum.

Wiem jak się umiera i żyje w hospicjum.


Mam 25 lat, mam za sobą praktykę.

Wiem kogo i dlaczego zamyka się w psychiatryku.

Leki podawane są regularnie, bez badań.

Ja człowiek odkryłem świat na opak.

Pedagogiem tu jestem, człowiekiem, odchodzę.

Nie godzę się na świat bezludzki, bezduszny.

Może nie umieć umierać to nie potrafić żyć…

Dziewczynki z wojny

Noszą swoich ojców.

Noszą swoje matki.

Dziewczynki jak atletki.

Kołysze się im u podziurawionej sukienki

poniszczona jak ich smutno szare twarze

lalka. W wózku kwiecisto wyblakłym

po mieście rozedrganym jak sny o poranku

do snu ją kołysały.

Były jak ich własne matki.

Są bez nich jak…

Dzieci wojny.

Bunt

Uciekła z hospicjum do którego oddała ją rodzina.

Błądziła po ulicy nocą.

Obdarta z sukni wystawnych jakie zwykła co dzień nosić

przez wszystkie dziesięciolecia swojego za długiego

jak niektórzy uważali istnienia,

stąd koniec nie godny, nie nagły, rozciągnięty

ze wszystkimi akcentami drogi krzyżowej.

Z włosami rozdartymi, wiatr je do nieba czarnego unosił.

Zmarła kilka dni potem.

Przed tym dotarła do domu.

Odwieziono ją stamtąd z powrotem do hospicjum.

Z hospicjum w trumnie do domu.

Z domu wystawnego jak jej suknie

ostatecznie na okoliczny cmentarz.

Dom Pomocy Społecznej

Z Domu Pomocy Społecznej

także co rana po przebudzeniu uciekali starcy.

Łapano ich zazwyczaj w połowie drogi do miasta,

aplikowano leki i wkładano z powrotem do żelaznych łóżek

nakrytych zszarzałą pościelą,

w których latami leżeli,

zazwyczaj aż do śmierci.

Pedagogiem tu jestem,

jak ludzki los odmienić?

W pielusze wychodzimy ku światu

i w niej wracamy do siebie,

po cichu starcy jak dzieci bezradnie umieramy.

Dzieci w Oświęcimiu

Nauczyciele zabrali nas do Oświęcimia.

Pokazywali na wielkich jak my zdjęciach

postaci dzieci. Byliśmy do nich podobni

w przerażonych spojrzeniach.

Czuliśmy ich sfotografowaną nagość,

poddani eksperymentowi edukacyjnemu…

* * *

Nagie drzewa,

pustka horyzontalna mnie otacza,

błądzisz w niej.

Postać blada

naga

kobiety.

Obdarty ze snów

stoję

człowiek.

Jak słup dymu

do nieba się unoszę.

Domy

Ludzie bezdomni przyrządzają w swych domach posiłki.

Co niedzielę spotykają się w gronie rodziny.

Zasypiają na pięści zaciśniętej dłoni

w swoim łóżku obcym,

obok swojej obcej żony

jaka w ścianę patrzy.

Ludzie bezdomni nie wiedzą, że są bezdomni

i choć mają domy to ich nie mają.

Mieszkają w długich powrotach do siebie,

kiedy są sobą.

Mijają w drodze bezdomnych, którzy są

w swych zajęciach sobą.

Wspólnie błądzą w d r o d z e d o d o m u

pod rozgwieżdżonym niebem,

która, który nigdy nie ustaje.

Co wypada

Niektóre rzeczy nie powinny się wydarzyć

według niektórych.

To Twoje ręce zanurzone w moim ciele.

To Twoje oczy błądzące po nim wszędzie

i usta wreszcie, bo kobietą jesteś…

Miłość na Wieży Babel

Bardzo chcesz wierzyć że to jest miłość,

ciągle o niej mówisz, by tak się przyjęło mówić.

Spotkanie to było tak nagłe, nieoczekiwane.

Od razu połączyłaś nas ze sobą czym się dało.

Chciałaś byśmy wracały każdego dnia do wspólnego domu,

siadały przy jednym stole, budziły się

w tym samym łóżku obok siebie

patrząc sobie wciąż ze zdumieniem w oczy

zastanawiając wspólnie jak to mogło się zdarzyć.

Zastąpić chciałaś mi cały świat, ojca, matkę,

przepędzić z mojego nieba widmo studenta

szukającego pracy w dobie kryzysu

zatrudniając w swojej firmie.

Brak człowieka był dostrzegalny w Twoim codziennym życiu.

Jest muzyka która nie jest sobą, ale wiele osób

ją słucha i wielbi,

więc jej istnienie ma rację bytu.

Czy to wszystko tylko przez samotność?

Odurzyć się jakąś miłością?

Zatrzymać kogoś przy sobie, kogo można jeszcze

wychować,

by był obok, niezależnie od mijającego czasu.

Spytałaś kiedyś czy wyobrażam sobie seks za parę lat

z kimś podobnym do swoich rodziców… I dodałaś…

Że nie wyobrażasz sobie porzucenia kiedy będziesz stara

a ja w pełni sił odejdę

do innej.

Odchodzę nim zdążyłaś się zestarzeć…

Wciąż nie rozumiemy swych pytań,

jak na Wieży Babel.

Pusty dom

Stoi pusty dom Julii na wsi.

Bluszcz przebija kratkę strzępów czarnych szyb,

wędruje do wewnątrz

i wraca z otchłani ku słońcu.


Julia miała 76 lat.

Wychodziła na balkon co rana

i wieszała na balustradzie ze spróchniałego drewna

wielkie, białe poduchy.

Przez resztę dnia patrzyła przez okno, które jej one

właśnie zasłaniały.

Przez okno zarastające za jej życia bluszczem.

Przed bluszczem ona je wybiła.

Wyskoczyła przez nie nocą, bo — mówiła — odwiedził ją

jej zmarły mąż.

Julia już nie wróciła do swojego domu.

Rodzina zabrała ją do siebie.

Julia chodzi nocą po kościołach w mieście.

Mówi, że chodzi za nią zmarły mąż.

Kiedy żył wszystko w ich domu się tłukło.

Rzucali do siebie naczyniami, następnego dnia szli pod

ramię.

Teraz Julia przewraca wszystko w swoim pokoju

i mówi

że

to

on…

* * *

Cisza,

ten wyraz też wypełnia sobą przestrzeń.

Spacerując po Cmentarzu Rakowickim natrafiam

po raz pierwszy na Grób Szymborskiej,

jest dla mnie jak dla innych Grób Agamemnona.

Wyjmuję z kieszeni indeks

nie elektronowy

i dumam nad swym losem

pisząc wiersze

na wyrwanych kartkach z czcigodnego dokumentu,

a ślubowałam przecież że zachowywać się będę

przez lata studiowania godnie,

póki nie zostanę magistrem po raz drugi

lub nie odejdę z murów mojej Alma Mater.


Zostawiam wiersze

wpychając je między kwiaty.

Piszę wciąż jeden:

Żaden kot się nie powtórzy,

nie ma dwóch podobnych kotów —

oraz że Kornel powinien spocząć obok.

Najlepiej by trzymali się za ręce

dotykając trumny

dłoń ku sobie wyciągnąć

na wieki

w geście tym zastygnąć,

ale

ja też jestem tylko prochem.

Umieram,

ale świat mój zostaje.

Koniak i banany

Joannie Szczęsnej i Annie Biknot

Do garnków już zaglądnięto, ktoś to musiał zrobić.

Ach, tak, więc koniak i banany —

śniadanie Noblistów, nie na trawie.

Ach, odnotowano — w szpilkach podawane, nie tańcząc

boso na rozgrzanym piasku.

Tak, na stół, tradycyjnie.

A ludzie idą po swoje bułki.

Mam 25 lat

Przeżywałam II wojnę światową,

dwa obozy… Ze wspomnień żywych po dziadku.

Śni mi się w nocy obóz.

Pot spływa po czole.

Widzę kominy długie do nieba,

jedyną drogę ocalenia —

uciekam w pasiaku,

ale przestrzeń się obraca

i wpadam do komory… Sen zawsze tak się kończy,

jak w życiu kuzyna dziadka…

Piszę dużo o wojnie,

jakbym ją przeżyła.

Mój pierwszy tomik

był pisany rozstrzelanymi słowami

jak w Pamiętniku z Powstania Warszawskiego.

Opisałam tam swoje życie,

wszystko działo się szybko.

Rozpoczął się wiek XXI, na ekranie wybuchły dwie wieże.

My wtedy zaczęliśmy dorastać, w erze zamachów na

wszystko

jak wielkie promocje, które skoro są sobą

to nie są sobą.

To co nie logiczne stało się jedyną słusznie

wyznawaną logiką,

uczciwą, będącą sobą, skoro nie logiczną.

Pod ostrzałem czasu

rozrastaliśmy się jak drzewa na niebie

tworząc pajęczynę

na ulicy

swojej podwórkowej tożsamości.


Świat już nigdy nie był taki sam, spokojny, pewny.

Czas przyśpieszył. Z 11 lat zrobiło się 25.

Wyrosłam na boisku pod dziurawym niebem.

Patrzymy na niebo na którym jest smog,

choć jesteśmy oddaleni od Krakowa, mieszkamy na wsi.

Nie da się ukryć, bo to widać nawet na niebie

że oszukano nas. Oddychamy nawet śmiercią,

spożywamy ją, pijemy,

jest nawet na wigilijnym stole.

Podajemy ją sobie z rąk do rąk

a na stole biały opłatek, symbole życia, nadziei…

Nie trzeba karabinów i bomb,

obozów zagłady,

by zniszczyć świat.

Wojna w Europie trwa,

inaczej gazeta dla której piszę nie wysyłałaby

mnie relacjonować zdarzeń

z obszaru walk, gdzie giną każdego dnia w starciach ludzie.

Bezdomność

Wiesz czym się różnie od bezdomnego?

Że mam dom

który nie jest moim domem.

Na mnie kończy się wielowiekowa tradycja dziedziczenia.

Babka sprzedaje wszystko póki żyje,

każdą działkę z osobna,

z którą spojeni jesteśmy więzią przynależności.

Ona żyje chwilą, która jej została.


Ona opuszcza sama dom swojej duszy,

by tułać się po świecie losem nie znanym.

Może by zastygnąć tylko w pozie wspólnej z drzewem,

kamieniem,

obłokiem,

do którego wnętrza już nikt nie dotrze,

nawet żadną liryką Szymborskiej.

Pedagogiem tu jestem

Nikt o tym wierszy nie pisze.

Opryszczki pozy karłowatej

w wolnym czasie podchodzą do komputerów

rozstawionych na korytarzu.

Włączają filmy pornograficzne, gdzie kilku mężczyzn

ciągnie za włosy kobietę

podając sobie.

To są moi Uczniowie.

Kilka lat temu na korytarzu byłam uczniem

spożywającym pod swoją klasą drugie śniadanie.

Nie myślałam o tym, że mijam, spotykam, rozmawiam

z wieloma dziewczynkami, które wyrosną na prostytutki.

* * *

Zawsze są dwa światy,

ten lepszy i ten gorszy

co zaczyna się w szkole

i szczególnie tam uwidacznia.

Ten co go nie stać na wycieczkę zawsze będzie gorszy,

ale trzeba mu pomóc,

skoro „jest z patologii”.

Są tacy i co chcą pomóc bardziej.

Zabrać dzieci do placówki.

Zburzyć dom, więzi, tożsamość.

Potem dziwimy się skąd jest tyle bezdomności,

która zaczyna się zawsze od jakiejś rodziny.

Starość

Siostra babki ma ponad 90 lat.

Mieć przed sobą jedną pewną przyszłość,

uśmiechać się do ludzi z wózka inwalidzkiego.

Trzymać w sobie nie zatarte wspomnienia,

mnie mającą 3 lata przy trumnie dziadka,

który był mi jak matka

jaka wtedy była z boku

mając nas trójkę

lubiących się rozchorować by życiu zagrażać.

Pozostało patrzenie w szpitalne okno

i czekanie na nic.

Wtedy lekarz na dyżurze w święta był pijany.

Wieś i wyklęty człowiek

Przestaną nazywać mnie człowiekiem

za to.

Nie będę pedagogiem, choć nim jestem

za to

że starczy

na kobiecy gest

odpowiedzieć.

A mówili że ona tak specjalnie chciała…

Patrzeć jak z jej ramion będę się co rana wyłaniać

w ruiny mojego świata

przecierając ze zdumienia przekrwione oczy

nie mając iść dokąd

wybierać wciąż jedne otwarte ku sobie drzwi

jak obłok dziurawy spadający na czaszkę.

Świat

Jawi się jako skorupa, gruba, niedostępna.

W jej wnętrzu panuje ciemność.

Jest wilgotna.

Chodzę jak po mgle

ulicą

nocą

samotnością

obojętnością.

Siadam na kamieniu

i jestem jak on

potrącany czyjąś stopą.

* * *

Nazywają mnie poetką.

Nie jest odwagą powiedzieć światu

kim się jest.

Mądrością jest milczenie,

ale nie daje żadnych odpowiedzi.

Tak, jestem Żydem.

Wiersze dla J.

Lekarka anestezjolog

w której ramionach ląduję

na nie stole

który jest

jej łóżkiem.

Pierwsza choinka

Zobaczyłam ją zaraz po Wszystkich Świętych

na sklepowej wystawie.

Za nią była kolejna,

dalej następna

i tak w nieskończoność.

Na szklanym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy,

każda prowadziła do innego pawilonu handlowego.

Wybiegłam przed siebie.

Betonowo rozedrgane niebo wisiało na lampkach.

Mój sztuczny świat,

który spakują do kartonów.

Litania ludzi ubogich

Wybaw nas od nas samych.

Od „kurwa” rzucanego na każdym rogu,

w sklepie

do starca

bo rozedrganą dłonią sięgając po bochenek chleba

zajmuje przestrzeń…

Wybaw nas od siebie samych

skaczących sobie do gardeł na stadionie.

Wybaw nas od siebie

skaczących z mostu…

Wybaw nas od siebie,

kiedy wracamy do domu

i zamykamy za sobą drzwi

i następują rzeczy straszne: przemoc i alkohol.

Obcy mi jest świat

obok którego żyję.

W każdej chwili

mogę podejść bliżej,

ześlizgnąć się

i zacząć kołysać się w rytm śmierci.

Pamięci studentów

To zdarzyło się w Krakowie

i zdarza w każdym innym mieście świata.

Student idący ulicą

zahaczył na jej rogu

o dłoń trzymającą nóż.

Mógłby to być każdy z nas.

Muzeum

Chodzę z bułką po wielkiej przestrzeni muzealnej.

Zaglądam w szybę,

widzę na zewnątrz druty kolczaste,

budzi się niepokój.

Czekam na swój odczyt

na temat cierpienia.

Kawy nawet nie mogę przepić,

nie wspominając o jedzeniu.

Pojawiający się głód nasuwa najgorsze skojarzenia.

Po Oświęcimiu wszystko jest możliwe,

ludzie kochają się, zakładają rodziny, rodzą nowe dzieci,

one ŻYJĄ,

drzewa na wiosnę rozkwitają.

Poeta wysławia stokrotkę

a na świecie nowe wojny, zagłady.

Przed Oświęcimiem były inne masowe miejsca kaźni

i pisano piękne wiersze o przyrodzie i miłości.

Współczesny model rodziny

Matka Google,

ojciec Twitter,

brat Facebook.

* * *

Ludzie są jak miasta z betonu. Stop klatka,

oto twarz człowieka, podłużna i szara jak kamień.

Chropowaty zarost jak konstrukcja mchu na skraju jesieni.


Można wyjechać na dobre z Krakowa.

Szukać szkieletów liści w drodze i rozrywać je na połowę,

by czas powrotu szybciej mijał.

List polecony do Pana Cogito

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.