Krysi, miłości mojego życia
Po ludzku
kiedy leżałem w szpitalu
umierający
przychodziliście do mnie
z kwiatami od których mdliło mnie
[oglądać życie
przychodziliście do mnie
ale nie przychodziliście
do innych ludzi. [Czekali na was
wypatrywali. Nasłuchiwali.
Nie chcieliście patrzeć słyszeć
ich wołania pozostają we mnie.
Przynieśliście mi zgryzotę
i w zgryzocie pozostawiliście
potrzebujących. [Umarłem,
ale nie będziecie spać spokojnie.
Swoje
szczęście już odnalazłem
nie jesteś mi do niczego potrzebny
Bóg wysłuchuje wybranych próśb
ale zostaw swoje skarpetki
pod drzwiami
Być może kiedyś ruszę za twoim
śladem Jeszcze nie teraz
gdy będę dojrzały
gdy będzie za późno
Chodzą
po mnie robaki i glisty
albo popiół rozwiany na wietrze
gryzie w oczy Co ze mną zrobicie? Komu
truchło odda swe soki?
Pomnik? Tak, ale pod drzewem
Niech drzewo się mną naje
nasyci do końca. Drzewa były
mi zawsze dobrymi kompanami.
Niczyje
niezdolne do pochlebstw
bezimienne ciche
spokojne życie Tylko
co ze mną zrobicie?
Nie myjcie mnie. Nie ubierajcie.
Ale umyliście mnie. Ubraliście
w marynarkę. W koronę powszechnych
złudzeń. Będziecie nosić mnie
w pamięci i sercach nie znając mego imienia.
Odejdźcie
Nie odejdziecie
dlatego sam odejdę
zgubię się na zawsze
Portret cywilizowanego
Ręce nie wznoszą już dziękczynienia
za istnienie pod nieboskłon
jedynie żal gorycz i nienawiść
ścierają z twarzy; jakby chciały
ją umyć; jakby pragnęły roznosić
zarazę w powitalnych gestach
w stanach
ciężkiego odrętwienia,
kiedy boli do przesady, a leki nie pomagają,
zakładam na swoją głowę głowę Nerona i walę nią
o ściany, rozdrapuję skórę na twarzy, rozbijam nos
i wybijam zęby bestii, żeby zatłuc szaleńca zanim
wzniesie do góry kciuk
Jest
już późno już życie dobiega końca
Bóg nie przyszedł
słońca nie było też długo
miłość miała inne zamiary
na próżno ją wołać teraz
tak tu pusto
za późno na taniec na tęsknotę
na smutek nawet na samobójstwo.
Koty.
Pamiętam, że koty już dawno umarły,
szczęśliwe
Gdzie
spadają łzy w ciemności?
Po ciemku chodzę by ich szukać.
Złotych kropel dotykać stopami
jaki zapach mają łzy?
Całuj moje stopy po zmroku
pij życie niewinnych
jaki zapach jaki zapach
i gdzie gdzie
oni są czy odeszli
gdzieś
w ciemności człowiek
swoje imię milczy.
Mamo
czy jesteś jeszcze tutaj?
kiedy cię zabiłem myślałem
że wszystko pójdzie gładko,
ale wciąż zatapiam ręce
w glinie, by lepić cię
na nowo.
Kwiaty śmierci
w smutku
klękają przed życiem, żeby
nie spojrzeć mu w oczy
zakochani w melancholii
czyszczą cmentarze łzami radości,
bo od trupa nie usłyszą już prawdy.
Czym jest śmierć? — zastanawiają się —
kontrolując przestrzeń i siebie nawzajem.
Przyszła śmierć z kwiatem na dłoni i zapytała:
Czy to jest kwiat?
Spojrzeli na siebie trwożliwie.
To jest śmierć — powiedział kwiat —
wskazując na nich
i zmarł.
Boskie
jest tylko to co odpychające
co milczeniem buduje trwogę
nie uczestniczy
nie przekonuje
to jest boskie
co umiera w swojej chwale.
Daj
mi
ból
nie dawaj mi życia
daj
mi sen
obudź mnie
chlebem wyjaśnienia
Tak
będzie że ^nieświadome^
znajdzie w nich życie
przez nienawiść
odnajdą drogę do ciemności
przez światło którego pożądają
umierać będą
Upadek w czas
Zapalam zapałkę, żeby zapalić papierosa
otwieram butelkę, żeby otworzyć umysł
spoglądam na ciebie, aby pisać wiersze
piszę wiersze, by nie patrzeć na siebie
wychodzę z domu, żeby go odnaleźć
poruszam wachlarzem uczuć, by zapomnieć,
zapominam, żeby nie móc wspomnieć, iż
poza samotnością mam tylko ciebie
w zapalonej zapałce, w zapalonym papierosie
w otwartej butelce spoglądam w twoje oczy,
żeby uwolnić zakuty umysł
i przestać wreszcie pisać krwią na
murach nocy.
Tylko czy tego chcesz?
Nie wiem
czy przetrwam
bez twoich łez
nie znaczę nic
Wciąż
spotykam ludzi, którzy pragną mego dobra.
Są szczodrzy. Dzielą się ze mną doświadczeniem
i wiedzą. Pragną mnie wyleczyć, uzdrowić
moją duszę; cierpią, gdy nie mogą zobaczyć
we mnie swego
zła
Prosta droga samotnych
Najwspanialsze w samotności jest to,
że jest wierna sednu sprawy do zaśnięcia.
Najgorsze zaś, że człowiek szuka miłości
poza jej ramionami.
Jakże można pokochać innych, gdy
się siebie nie kocha?
Jakże pokochać siebie, gdy samotność umiera
co dnia, bo tylko ona zna twoją tęsknotę
za sobą
?
Najlepiej
zostawić po sobie smród wypocin
stworzonych w zaułkach, ruderach,
w starych kamienicach. Kto szuka
drogi do pałaców, kto je zbudował,
tego osiągnięciem będzie zapomnienie.
Więc
mówię jej, że się myli, że ważna jest potrzeba doraźnego dotknięcia,
a ona zamyka mi usta, zapycha je frazesem kurtuazyjnej melby.
Od niej zależy każda wypita kropelka wina. Czy wyobrażasz sobie
napisać choćby słowo bez krwi na ustach? Więc mówię jej, powstrzymaj
się, lecz ona chciała za bardzo śmierci, bym miał pozostać głuchy na
wołanie cierpienia. Wiesz przecież, że my widzimy rozpacz pierwsi.
Nie zmieniam tematu. Ja go zabarwiam. Koloryzuję zbrodnię, bowiem
poeta musi zabić, musi odejść pokonany przez siebie samego. Kiedyś
myślałem, że czegoś takiego nie powiem, dziś, kurwa, widzę w tym sens —
by głosić aprobatę dla codziennego morderstwa, by nową stworzyć kulturę —
tęp muchy!
Wiesz
coś o wolności? Chciałabyś
dostawać kwiaty. Urokiem resentymentu
ścielisz łóżko nadziei, że ktoś
uwierzy. Że ktoś pokocha
Perfumowane zgliszcza
Każdej
nocy można ratować świat
każdej nocy dzień można okpić
Każdy dzień można przespać
każdy może być człowiekiem
Gdy
ściemni się
piec ostygnie
psy wrócą już z wieczornych spacerów
kwiaty zamkną się w sobie
kiedy uspokoi się ten kocioł piekielny —
okrutny wielkomiejski zgiełk — może
zostanie jeszcze trochę sił, aby poczuć,
że życie jest piękne.
Noce
są szare
nie po to by je rozświetlać
neonami lęku
Bądźcie
jak najdalej ode mnie wszystkie żywe istoty
pozostańmy samotni byleby chronić gatunek
od zbrodni dzieli mnie ta chwila, gdy się
odzywam ze wstydu płonę, płaczę nad sobą,
że nie jestem kotem Baryłą, lecz zwykłą
beczką otuloną kocem.
Kura
jest tylko kurą
ale znosi jajka
człowiek
znosi jedynie
zniewolenie
najlepiej mu wychodzi
Zapal
świeczkę za powodzenie w interesach
wznieś codziennie puchar wina za szczęście w miłości
módl się żarliwie by los postawił dobrych ludzi na twej drodze
o ładną żonę status i szacunek wśród ludzi
o przychylność spryt i zwycięstwo
zdrowie i życie długie bez długów
bez cierpienia
nie znaczysz nic
co ludzkie nie będzie twoje
Kręte
są drogi mojego losu
drastyczne posunięcia
w objęciach niedocenianej pustki krew na rękach
miesza się z mąką chleba powszedniego daj nam życie
nowego człowieka który śmierci służyć będzie dzisiaj
tylko czy nie jest
już za późno? Czy życie
nie odeszło już od nas?
Przy tobie
czuwam
każdej nocy
nade mną
czarne chmury
wierszy
które
giną o brzasku
nie ma miłości
Po co
dano nam życie,
jeśli boimy się samych siebie?
W miłości
kocham żałobę pytających.
Subtelnie wyrafinowanych.
Zniesmaczonych.
Malarzy beznadziejności życia.
w miłości
kocham wroga
bez niego męstwo słabnie.
*
ćwicz swoje serce w dobroci
nie zwołuj ludzi nie życz im
nie mów do nich o kulcie życia
milcz swój los do końca
Nie chcę
cię widzieć w pięknej sukni
w makijażu codziennej dysfunkcji
pragnę cię ujrzeć w umieraniu
w zgryzocie powinnaś się przeglądać
co noc
czekać będę
Nie
ma przyjaciół ten,
kto pragnie żyć.
Wątpliwość
prawda umiera zaraz przed świtem
byliśmy przecież niewinni
za cenę spokoju i kontroli
zaciera jej imię bezgrzeszny
błazen. Usłysz, życie,
o poranku gasną światła
człowieczeństwa
na zaciemnionych drogach kona
wątpliwość,
grzechu warte skomlenie, które
udręczone sobą tańczy jak pajac
wyrwawszy się spod władzy
węża
Arche
Kocham to życie w niej przeglądane
pasmami wieczności wybrukowane
pejzaże schwytane w dłoń światła
strugi czasu, gdzie człowiek
smakuje siebie.
Choćbyś miała być sławiona tylko
przez moje imię, cudowna,
niechaj świat się dowie, że
twoją rzeką płyną łzy mojego
szczęścia, że tobą pachną kwiaty
wysłuchanych modlitw, gdy
opowiadam cię oddechem światu
kocham to życie do szaleństwa
Wiele
razy dotarłem do serca uczucia,
byłem — mogę powiedzieć w centrum przeżyciowym —
to taki niepoznany kompleks wypoczynkowy —
rdzeń mentalnej świadomości i takie tam…
Kiedy zawsze wracam stamtąd, pragnę uciec stąd,
czuję się jak narkoman, któremu odebrano słodki sen,
kiedy tam jestem, rozumiem wyrafinowanie Boga i jego
troskę.
Tyle trudu sobie zadał, by chronić nas od zguby
w nieistniejącym świecie
Poeci
bardziej niż inni artyści żyją we własnych grobach.
Pobudowali sobie nawet całkiem okazałe grobowce,
niektórzy mają trumny dębowe, a jeszcze inni zbite
z desek skrzynie. Najzamożniejszą grupę stanowią
jednak ci, którzy nawet kocem nie okrywają swoich
zwłok. Nie kłopoczą się ubóstwem. Mają gdzieś
zachwyt nad ich westchnieniem.
Sami się karmią, sami żyją, noc czyni
ich bogatymi tragedią.
Ludzie
poszukują rozwiązania tajemnicy na wszelkie sposoby,
pragną dotknąć prawdy, szukają wytchnienia i raju.
Nie zdają sobie sprawy, że życie bez tajemnicy nie ma sensu.
Że raj, który im obiecano jest piekłem, do którego z radością
wejdą.
Przeszukują historię, wykopują skarby, odnajdują zaginione,
rozliczają zbrodnie, kumulują kolejne tragizmy, tworzą prawa,
kalkulują, jakby tu wyjść na swoje, jak tu uspokoić się?
Wszędzie kopią, wszędzie dziury i pomniki, święta; władza
bez cienia wątpliwości rozmazuje krew na twarzach potomnych,
tylko człowiek wciąż nieodkryty,
tylko człowiek znajduje odpowiedź
Chodziłem
całą noc po górach
w ciemności Trzymałem się drzew.
Drzewa mnie prowadziły. Kładłem się na kamieniach.
Słuchałem co mówią dumne kamienie. Z szumu
górskiego potoku czerpałem życie, jadłem tylko
chwile nieobecności, znajdywałem jasność w dolinie,
czytałem ciszę, a potem przyszedł ranek i wróciłem
do życia, żałując że nie spotkałem niedźwiedzia.
Byliśmy
(pojechałem kiedyś z rodzicami i świętą siostrą na Mazury.
Zawieźliśmy tam w przyczepce i na dachu samochodu oraz
w każdym wolnym miejscu cały dom. Kołdry, garnki, talerze,
rozkładane
stoły, krzesła, lustra, wszystkie przybory codziennego użytku,
bez których normalni ludzie mogliby się obejść. Tylko ściany
były z namiotu. Podróż
trwała osiemnaście godzin, bo maluch po drodze zepsuł się dwukrotnie,
lecz tata miał do perfekcji opanowaną książkę napraw „Fiat 126p” i ratował
swoje stado od zguby, to znaczy dzielnie stawiał czoła zadaniom
praktycznym tak jak mama, która wychodząc naprzeciw
problemom i czającej się grozie przygotowała trzydzieści
pasteryzowanych słoików z mięsem, spoczywających pod
stopami siostry i moimi.)
byliśmy
kiedyś rodziną? łowiłem ryby na wędkę zrobioną z patyka.
Małe płotki,
leszcze, okonie, karasie, a w nocy raki
z latarką
z rodziną
Opowiedz
gdy umrę Kochana o naszym szczęściu
że leczyłem Twe rany, które sam zadawałem
jak wtedy
gdy tańczyliśmy do My way
Moja Droga
Święty
Wygrywają swoje życie rzeźbiarze Jezusów
na krzyżu nikt nie umiera wpatrzeni w swego
Pana niosą w czopkach jego imię wpychają
sobie w brudne ryje. czołgając się u stóp
króla robaka
w łonie świadomej boleści słonecznego dnia
krwawi krzyż
Kiedy nadejdzie, odrzucą go. Zabiją, potem
postawią pomnik zbrodni, by rozgrzeszyć
własną niesprawiedliwość.
Dręczę
siebie, że taki jestem byle jaki.
pobłogosław Członka
społeczeństwa
nigdy nie istniały
może nadejdą czasy
krzyża
nikt nie postawi
przy drodze
Bylebym
mógł chodzić polną drogą
spoglądać na góry codziennie
na werandzie siadać w małym domku
być wciąż włóczęgą w jej oczach
byleby poznać imię trawy
uczyć się milczenia od kamieni
odnajdywać słowa w śpiewie ptaków
być życiem
niezachwianej wiary
z dala od ludzkiej histerii
Może
kiedyś usiądziemy w spokoju
nadamy zdrowy bieg wszystkim sprawom
może kiedyś przyjrzymy się sobie stwierdzając
że łączy nas jedynie samotność. Scala nas ze sobą
oddalając. Może kiedyś
dojdziemy do wniosku że tylko tak ocalimy
życie że tylko tak pojmiemy czym jest miłość
święta
Kiedy
się urodziłem, myślano, że jestem dobry,
ale gdy zacząłem parę lat później pisać
lewą ręką, okazało się, że jestem jednak zły.
Pani psycholog powiedziała, że zło można
leczyć, trzeba tylko wiązać lewą rękę
z tyłu do paska u spodni. Wierzyłem, że
ja też mogę być dobry jak oni, lecz śmiali
się, że nie jestem tak dobry jak trzeba,
bo słoneczko nierównym okręgiem, bo
szlaczek poza linijkę, bo lewą ręką wyciera się
dupę,
lecz ja do dziś wycieram prawą, żeby
usprawiedliwić zło przed światem,
nie noszę już paska do spodni, przestałem
malować słoneczka i szlaczkiem chodzę
[jak najdalej od ludzi dobrych…
Ludzie (pierwszy testament gnostyczny)
mi nie wybaczą,
lecz dzięki temu mogę żyć,
w nienawiści z pożądania
płoną, bowiem przezwyciężam
trwogę.
Jestem wasz. Moim jest słony
od łez pocałunek. Moje jest
piekło, które wam zostawiam.
Chory na życie,
mały człowiek
Wśród
słów słyszanych o poranku i w snach,
w czasie i poza nim, gdy przechylam
kieliszek widząc jego dno, w deszczu,
w zgiełku istnienia, w lustrach, w twarzach
uśpionych na szybie tramwaju
oddech jest jednym szumem nocy —
woalem miarowego umierania.
Komuś potrzebna ciemna głębino?
Komu to światło?
Jeszcze
dzisiaj tutaj jestem
jeszcze czekam na swego mordercę.
Jutro być może zabiję się sam
jeśli dłużej nie wytrzymam ciszy.
Zbrodnia widzi sztukę najpełniej.
Zamazuję siebie, zacieram swój
kształt, by nie zobaczyć brzydoty.
W tym wierszu jest ludzki brud.
Taki prosty
chrześcijański z tradycji
Coraz
częściej skłaniam się już tylko ku samemu milczeniu,
byleby jak najmniej paktować ze słowem. Którą
drogą dotrzeć do nieskalanych źródeł życia? Jak
nie oprzeć się wrażeniu, że harmider i zgiełk małp
sprawia, iż jesteśmy tylko namiastką istnienia.
Słowa stają się pustką. Przyuczają do zbrodni.
Umierają w początkowości. Niezdolne do życia,
udają życie…
Miałem
kiedyś kolegę w Chorzowie, który zbierał pocztówki
z aniołami. Każdemu z nich wyrywał pióra, aby
zrobić sobie pióropusz. Bardzo chciał być. Wodzem
Mówił,
że człowiek powinien jeść tylko trociny. Wszystko
byłoby prostsze i znośne. To całe wysmakowanie —
jak twierdził — sprawia, że poezja traci swój sens.
Jeśli poezja, to tylko czysta forma na brudnej pościeli.
Jeśli życie, to tylko wśród martwych.
Jeśli praca, to tylko wałęsanie się po nocach.
Dzień powinien być zakazany. Zniszczony.
Dokumentnie zabroniony urzędowo. Nie można
się znać na czymś, znając się na wszystkim.
Tylko wódz potrafi pojąć głębię tych słów.
Na szybie
komar tańczy życie. Jednak cisza.
Nic się nie dzieje. Samiec żyje tylko dziesięć dni.
Potem wolność. Potem już tylko sen.
Wszystko mu jedno, ale do końca
pozostaje sobą. Milczy. Który to dzień tańca?
Może zaraz odejdzie? Spadnie z hukiem
na parapet. Wtedy nawet pająk go nie tknie.
Jednak cisza. Nic się nie dzieje. Koty
już straciły ochotę na przekąskę. Przychodzą
tylko do michy. Komar ma tu spokojne życie.
Nikt mu nie przeszkadza. Nie czyha na niego.
Dziś jest moim jedynym przyjacielem.
Jednak cisza.
Komar nie będzie miał nigdy pogrzebu.
Zazdroszczę mu. Nie zbierze się tłum komarów.
Komary są mądre. Nikt nie będzie mył ciała
pana komara. Jakże musi być szczęśliwy.
Nikt mu nie zaklei oczu kropelką, nikt nie
będzie pudrował komarzej twarzy. Myślę o tym, by
umrzeć gdzieś z dala od tego ludzkiego absurdu.
Żyje nadal. Bez wytchnienia
obskakuje każdy milimetr szyby po tysiąc
razy. Gdyby można było spocząć z nim
w jednym grobie, cisza jednak. Gdyby
można było liczyć na to, że nikt nie przyjdzie
na nasz pogrzeb, jaka radość wielka kryłaby się
w umieraniu. Komarzyca lubi CO2, ale człowiek
nie lubi ludzi, komarzyc i dwutlenku węgla. Dwutlenek
węgla niszczy ozon. Krowy podobno produkują najwięcej
dwutlenku węgla. Więcej niż przemysł i wszystkie
samochody. Krowy dużo pierdzą i z tego ten problem.
Nie obchodzi nas życie planety. Nic nas nie obchodzi.
Popyt na wołowinę jest duży i biedne krowy nie wiedzą,
że wypierdzą naszą zagładę.
Ale to my — ludzie — wyznawcy beznadziejności — pragniemy
własnej zguby. Czemu mogą być winne krowy?
Komar wciąż tu jest. Nie zauważa mnie. Jakiś
bachor woła: babcia, babcia, babcia! Już po ciszy,
a było tak przyjemnie. Babcia się nie odezwała.
Może przyszła jej pora? Który to dzień?
życie, zastanawiam się. Czego chciał ten bachor?
Kim jest człowiek?
Nie mam nic oprócz pisania. Nic. Kiedy nie piszę,
umieram, kiedy piszę, umieram. Kiedy umrę, żyć
zamierzam.
Gdzie śpią komary?
Mijały lata, a ja pisałem ze sportowym zacięciem.
Bez ustanku jak komar. Dziesięć lat zleciało.
Życie komara jest więcej warte ode mnie. Zapragnąłem
być sam, żeby zobaczyć, kim jestem. Gdy zobaczyłem
siebie, stwierdziłem, że dla świata będzie lepiej, gdy tu
pozostanę. Miałem prosty wybór. Albo mordowanie,
albo umieranie. W sobie. Wybrałem życie. Oni tak mało
wiedzą. Jednak cisza. Komar tańczy.
Jednak boli, jednak dobrze jest tu zostać.
[… Zmarł.
Komar odszedł. Spadł. Z impetem. Tak po cichu
przez wąskie dróżki, odchodzę jak wypalony papieros,
niczym zaklęcie
na szczyt serca
Zaradni
piasek w ustach
śpiewa pieśń o zbawieniu
w błędzie nasiąkamy
istotą udręczonego reklamującego
pasztet
Życie
człowieka wolnego szuka tragedii
pomyślności w niej znaleźć
nie łatwo
wybrać drogę
na rozstaju
zrządzenie losu przypadkiem konieczności
przypadek koniecznością zrządzenia absurdu
konieczność gwarancją bezużyteczności
czwarta droga prowadzi do Boga
podobno
chodzą nią święci
Nie dawaj mi siebie
ja i tak wezmę cię w objęcia
ja obudzę w tobie ciebie
wejdę do wnętrza
głęboko
cię kochać
będzie
utracona
tajemnica
Nikomu
nie muszę tłumaczyć swego postępowania. Swych występków
i rozdrażnienia, które wśród ludzie wywołuję. Dopóki sam idę,
dopóty jestem prawdą. Jak długo występuję przeciwko wam,
tak długo bezpieczni jesteście.
Dlaczego ukochaliście niebezpieczeństwa i zgrozę?
Zwycięzcy
roku 2011 dla przykładu
mieli pamięć ram DDR2
Dyski 5400 rpm
złącze PCI Express Card
Intel Celeron M
Przegrani
nieograniczone klawisze dostępu
do wiecznej gwarancji życia
poza kwantowym piekłem
Jestem nikim
oto moje zwycięstwo nad losem —
zapomnieć swoje imię; pozostać
w ukryciu do końca poza przywilejem
aprobaty, zaginąć, umrzeć dla świata!
Chwała bez imienia — alleluja!
Odejście od zautomatyzowanego życia
hierarchii wartości, rozgorączkowania
i własnej ciemności!
Oto moje osiągnięcie — patrzcie
i podziwiajcie kalekę na polnej
drodze, który z radością wybrał
los nieudacznika!
|jaka szkoda\
przyjacielu, że nie pomodlisz się już ze mną
o jutrzejszy niepokój, jaki ból toczy me serce,
że nie znajdziesz już powodu, by zwątpić znowu
w sens wszystkiego,
jaka pustka przychodzi wraz z twoim zaśnięciem;
spokojnym, mimowolnym pragnieniem nas wszystkich.
Chciałbym odczarować tę chwilę, pogłaskać po włosach
śmierć, by zawróciła, zaczekała jeszcze trochę albo
dłużej, aby zawiesiła nieodwołalne w próżni! Chciałbym,
przyjacielu,
pozostać z tobą na wieczność,
dotykać przed zaśnięciem twoich myśli, całować
dłonie o poranku, przynosić kawę i jajka na bekonie,
rozbijać na części twoją istotę, żebyś z trudem się
podnosił do wieczora, żebyś kochał mnie za grzech,