E-book
14.7
drukowana A5
38.47
Żywot szczęśliwego

Bezpłatny fragment - Żywot szczęśliwego


5
Objętość:
186 str.
ISBN:
978-83-8221-210-5
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 38.47

Krysi, miłości mojego życia

Po ludzku

kiedy leżałem w szpitalu

umierający

przychodziliście do mnie

z kwiatami od których mdliło mnie

[oglądać życie

przychodziliście do mnie

ale nie przychodziliście

do innych ludzi. [Czekali na was

wypatrywali. Nasłuchiwali.

Nie chcieliście patrzeć słyszeć

ich wołania pozostają we mnie.


Przynieśliście mi zgryzotę

i w zgryzocie pozostawiliście

potrzebujących. [Umarłem,

ale nie będziecie spać spokojnie.

Swoje

szczęście już odnalazłem

nie jesteś mi do niczego potrzebny

Bóg wysłuchuje wybranych próśb

ale zostaw swoje skarpetki

pod drzwiami

Być może kiedyś ruszę za twoim

śladem Jeszcze nie teraz


gdy będę dojrzały

gdy będzie za późno

Chodzą

po mnie robaki i glisty

albo popiół rozwiany na wietrze

gryzie w oczy Co ze mną zrobicie? Komu

truchło odda swe soki?

Pomnik? Tak, ale pod drzewem

Niech drzewo się mną naje

nasyci do końca. Drzewa były

mi zawsze dobrymi kompanami.

Niczyje

niezdolne do pochlebstw

bezimienne ciche

spokojne życie Tylko

co ze mną zrobicie?

Nie myjcie mnie. Nie ubierajcie.

Ale umyliście mnie. Ubraliście

w marynarkę. W koronę powszechnych

złudzeń. Będziecie nosić mnie

w pamięci i sercach nie znając mego imienia.

Odejdźcie

Nie odejdziecie


dlatego sam odejdę

zgubię się na zawsze

Portret cywilizowanego

Ręce nie wznoszą już dziękczynienia

za istnienie pod nieboskłon

jedynie żal gorycz i nienawiść

ścierają z twarzy; jakby chciały

ją umyć; jakby pragnęły roznosić

zarazę w powitalnych gestach

w stanach

ciężkiego odrętwienia,

kiedy boli do przesady, a leki nie pomagają,

zakładam na swoją głowę głowę Nerona i walę nią

o ściany, rozdrapuję skórę na twarzy, rozbijam nos

i wybijam zęby bestii, żeby zatłuc szaleńca zanim

wzniesie do góry kciuk

Jest

już późno już życie dobiega końca

Bóg nie przyszedł

słońca nie było też długo

miłość miała inne zamiary

na próżno ją wołać teraz

tak tu pusto

za późno na taniec na tęsknotę

na smutek nawet na samobójstwo.

Koty.

Pamiętam, że koty już dawno umarły,

szczęśliwe

Gdzie

spadają łzy w ciemności?

Po ciemku chodzę by ich szukać.

Złotych kropel dotykać stopami

jaki zapach mają łzy?

Całuj moje stopy po zmroku

pij życie niewinnych

jaki zapach jaki zapach

i gdzie gdzie

oni są czy odeszli


gdzieś

w ciemności człowiek

swoje imię milczy.

Mamo

czy jesteś jeszcze tutaj?

kiedy cię zabiłem myślałem

że wszystko pójdzie gładko,

ale wciąż zatapiam ręce

w glinie, by lepić cię

na nowo.

Kwiaty śmierci

w smutku

klękają przed życiem, żeby

nie spojrzeć mu w oczy

zakochani w melancholii

czyszczą cmentarze łzami radości,

bo od trupa nie usłyszą już prawdy.

Czym jest śmierć? — zastanawiają się —

kontrolując przestrzeń i siebie nawzajem.


Przyszła śmierć z kwiatem na dłoni i zapytała:

Czy to jest kwiat?

Spojrzeli na siebie trwożliwie.

To jest śmierć — powiedział kwiat —

wskazując na nich

i zmarł.

Boskie

jest tylko to co odpychające

co milczeniem buduje trwogę

nie uczestniczy

nie przekonuje

to jest boskie

co umiera w swojej chwale.

Daj

mi

ból

nie dawaj mi życia

daj

mi sen

obudź mnie

chlebem wyjaśnienia

Tak

będzie że ^nieświadome^

znajdzie w nich życie

przez nienawiść

odnajdą drogę do ciemności

przez światło którego pożądają

umierać będą

Upadek w czas

Zapalam zapałkę, żeby zapalić papierosa

otwieram butelkę, żeby otworzyć umysł


spoglądam na ciebie, aby pisać wiersze

piszę wiersze, by nie patrzeć na siebie


wychodzę z domu, żeby go odnaleźć

poruszam wachlarzem uczuć, by zapomnieć,


zapominam, żeby nie móc wspomnieć, iż

poza samotnością mam tylko ciebie


w zapalonej zapałce, w zapalonym papierosie

w otwartej butelce spoglądam w twoje oczy,


żeby uwolnić zakuty umysł

i przestać wreszcie pisać krwią na


murach nocy.

Tylko czy tego chcesz?

Nie wiem

czy przetrwam

bez twoich łez

nie znaczę nic

Wciąż

spotykam ludzi, którzy pragną mego dobra.

Są szczodrzy. Dzielą się ze mną doświadczeniem

i wiedzą. Pragną mnie wyleczyć, uzdrowić

moją duszę; cierpią, gdy nie mogą zobaczyć

we mnie swego

zła

Prosta droga samotnych

Najwspanialsze w samotności jest to,

że jest wierna sednu sprawy do zaśnięcia.

Najgorsze zaś, że człowiek szuka miłości


poza jej ramionami.


Jakże można pokochać innych, gdy

się siebie nie kocha?

Jakże pokochać siebie, gdy samotność umiera

co dnia, bo tylko ona zna twoją tęsknotę


za sobą


?

Najlepiej

zostawić po sobie smród wypocin

stworzonych w zaułkach, ruderach,

w starych kamienicach. Kto szuka

drogi do pałaców, kto je zbudował,

tego osiągnięciem będzie zapomnienie.

Więc

mówię jej, że się myli, że ważna jest potrzeba doraźnego dotknięcia,

a ona zamyka mi usta, zapycha je frazesem kurtuazyjnej melby.


Od niej zależy każda wypita kropelka wina. Czy wyobrażasz sobie

napisać choćby słowo bez krwi na ustach? Więc mówię jej, powstrzymaj


się, lecz ona chciała za bardzo śmierci, bym miał pozostać głuchy na

wołanie cierpienia. Wiesz przecież, że my widzimy rozpacz pierwsi.


Nie zmieniam tematu. Ja go zabarwiam. Koloryzuję zbrodnię, bowiem

poeta musi zabić, musi odejść pokonany przez siebie samego. Kiedyś


myślałem, że czegoś takiego nie powiem, dziś, kurwa, widzę w tym sens —

by głosić aprobatę dla codziennego morderstwa, by nową stworzyć kulturę —


tęp muchy!

Wiesz

coś o wolności? Chciałabyś

dostawać kwiaty. Urokiem resentymentu

ścielisz łóżko nadziei, że ktoś

uwierzy. Że ktoś pokocha

Perfumowane zgliszcza

Każdej

nocy można ratować świat

każdej nocy dzień można okpić

Każdy dzień można przespać

każdy może być człowiekiem

Gdy

ściemni się

piec ostygnie

psy wrócą już z wieczornych spacerów

kwiaty zamkną się w sobie

kiedy uspokoi się ten kocioł piekielny —

okrutny wielkomiejski zgiełk — może

zostanie jeszcze trochę sił, aby poczuć,

że życie jest piękne.

Noce

są szare

nie po to by je rozświetlać

neonami lęku

Bądźcie

jak najdalej ode mnie wszystkie żywe istoty

pozostańmy samotni byleby chronić gatunek

od zbrodni dzieli mnie ta chwila, gdy się

odzywam ze wstydu płonę, płaczę nad sobą,

że nie jestem kotem Baryłą, lecz zwykłą

beczką otuloną kocem.

Kura

jest tylko kurą

ale znosi jajka

człowiek

znosi jedynie

zniewolenie

najlepiej mu wychodzi

Zapal

świeczkę za powodzenie w interesach

wznieś codziennie puchar wina za szczęście w miłości

módl się żarliwie by los postawił dobrych ludzi na twej drodze

o ładną żonę status i szacunek wśród ludzi

o przychylność spryt i zwycięstwo

zdrowie i życie długie bez długów

bez cierpienia


nie znaczysz nic

co ludzkie nie będzie twoje

Kręte

są drogi mojego losu

drastyczne posunięcia

w objęciach niedocenianej pustki krew na rękach

miesza się z mąką chleba powszedniego daj nam życie

nowego człowieka który śmierci służyć będzie dzisiaj

tylko czy nie jest

już za późno? Czy życie

nie odeszło już od nas?

Przy tobie

czuwam

każdej nocy

nade mną

czarne chmury

wierszy

które

giną o brzasku

nie ma miłości

Po co

dano nam życie,

jeśli boimy się samych siebie?

W miłości

kocham żałobę pytających.

Subtelnie wyrafinowanych.

Zniesmaczonych.

Malarzy beznadziejności życia.


w miłości

kocham wroga

bez niego męstwo słabnie.

*

ćwicz swoje serce w dobroci

nie zwołuj ludzi nie życz im

nie mów do nich o kulcie życia

milcz swój los do końca

Nie chcę

cię widzieć w pięknej sukni

w makijażu codziennej dysfunkcji

pragnę cię ujrzeć w umieraniu

w zgryzocie powinnaś się przeglądać

co noc

czekać będę

Nie

ma przyjaciół ten,

kto pragnie żyć.

Wątpliwość

prawda umiera zaraz przed świtem

byliśmy przecież niewinni

za cenę spokoju i kontroli

zaciera jej imię bezgrzeszny

błazen. Usłysz, życie,

o poranku gasną światła

człowieczeństwa

na zaciemnionych drogach kona

wątpliwość,

grzechu warte skomlenie, które

udręczone sobą tańczy jak pajac

wyrwawszy się spod władzy

węża

Arche

Kocham to życie w niej przeglądane

pasmami wieczności wybrukowane

pejzaże schwytane w dłoń światła

strugi czasu, gdzie człowiek

smakuje siebie.


Choćbyś miała być sławiona tylko

przez moje imię, cudowna,

niechaj świat się dowie, że

twoją rzeką płyną łzy mojego

szczęścia, że tobą pachną kwiaty

wysłuchanych modlitw, gdy

opowiadam cię oddechem światu


kocham to życie do szaleństwa

Wiele

razy dotarłem do serca uczucia,

byłem — mogę powiedzieć w centrum przeżyciowym —

to taki niepoznany kompleks wypoczynkowy —

rdzeń mentalnej świadomości i takie tam…

Kiedy zawsze wracam stamtąd, pragnę uciec stąd,

czuję się jak narkoman, któremu odebrano słodki sen,

kiedy tam jestem, rozumiem wyrafinowanie Boga i jego

troskę.

Tyle trudu sobie zadał, by chronić nas od zguby

w nieistniejącym świecie

Poeci

bardziej niż inni artyści żyją we własnych grobach.

Pobudowali sobie nawet całkiem okazałe grobowce,

niektórzy mają trumny dębowe, a jeszcze inni zbite

z desek skrzynie. Najzamożniejszą grupę stanowią

jednak ci, którzy nawet kocem nie okrywają swoich

zwłok. Nie kłopoczą się ubóstwem. Mają gdzieś

zachwyt nad ich westchnieniem.

Sami się karmią, sami żyją, noc czyni

ich bogatymi tragedią.

Ludzie

poszukują rozwiązania tajemnicy na wszelkie sposoby,

pragną dotknąć prawdy, szukają wytchnienia i raju.

Nie zdają sobie sprawy, że życie bez tajemnicy nie ma sensu.

Że raj, który im obiecano jest piekłem, do którego z radością

wejdą.

Przeszukują historię, wykopują skarby, odnajdują zaginione,

rozliczają zbrodnie, kumulują kolejne tragizmy, tworzą prawa,

kalkulują, jakby tu wyjść na swoje, jak tu uspokoić się?

Wszędzie kopią, wszędzie dziury i pomniki, święta; władza

bez cienia wątpliwości rozmazuje krew na twarzach potomnych,


tylko człowiek wciąż nieodkryty,

tylko człowiek znajduje odpowiedź

Chodziłem

całą noc po górach

w ciemności Trzymałem się drzew.

Drzewa mnie prowadziły. Kładłem się na kamieniach.

Słuchałem co mówią dumne kamienie. Z szumu

górskiego potoku czerpałem życie, jadłem tylko

chwile nieobecności, znajdywałem jasność w dolinie,

czytałem ciszę, a potem przyszedł ranek i wróciłem

do życia, żałując że nie spotkałem niedźwiedzia.

Byliśmy

(pojechałem kiedyś z rodzicami i świętą siostrą na Mazury.

Zawieźliśmy tam w przyczepce i na dachu samochodu oraz

w każdym wolnym miejscu cały dom. Kołdry, garnki, talerze,

rozkładane

stoły, krzesła, lustra, wszystkie przybory codziennego użytku,

bez których normalni ludzie mogliby się obejść. Tylko ściany

były z namiotu. Podróż

trwała osiemnaście godzin, bo maluch po drodze zepsuł się dwukrotnie,

lecz tata miał do perfekcji opanowaną książkę napraw „Fiat 126p” i ratował

swoje stado od zguby, to znaczy dzielnie stawiał czoła zadaniom

praktycznym tak jak mama, która wychodząc naprzeciw

problemom i czającej się grozie przygotowała trzydzieści

pasteryzowanych słoików z mięsem, spoczywających pod

stopami siostry i moimi.)


byliśmy

kiedyś rodziną? łowiłem ryby na wędkę zrobioną z patyka.

Małe płotki,

leszcze, okonie, karasie, a w nocy raki

z latarką


z rodziną

Opowiedz

gdy umrę Kochana o naszym szczęściu

że leczyłem Twe rany, które sam zadawałem

jak wtedy

gdy tańczyliśmy do My way


Moja Droga

Święty

Wygrywają swoje życie rzeźbiarze Jezusów

na krzyżu nikt nie umiera wpatrzeni w swego

Pana niosą w czopkach jego imię wpychają

sobie w brudne ryje. czołgając się u stóp

króla robaka

w łonie świadomej boleści słonecznego dnia

krwawi krzyż


Kiedy nadejdzie, odrzucą go. Zabiją, potem

postawią pomnik zbrodni, by rozgrzeszyć

własną niesprawiedliwość.

Dręczę

siebie, że taki jestem byle jaki.

pobłogosław Członka


społeczeństwa


nigdy nie istniały


może nadejdą czasy


krzyża


nikt nie postawi


przy drodze

Bylebym

mógł chodzić polną drogą

spoglądać na góry codziennie

na werandzie siadać w małym domku

być wciąż włóczęgą w jej oczach

byleby poznać imię trawy

uczyć się milczenia od kamieni

odnajdywać słowa w śpiewie ptaków

być życiem

niezachwianej wiary

z dala od ludzkiej histerii

Może

kiedyś usiądziemy w spokoju

nadamy zdrowy bieg wszystkim sprawom

może kiedyś przyjrzymy się sobie stwierdzając

że łączy nas jedynie samotność. Scala nas ze sobą

oddalając. Może kiedyś

dojdziemy do wniosku że tylko tak ocalimy

życie że tylko tak pojmiemy czym jest miłość

święta

Kiedy

się urodziłem, myślano, że jestem dobry,

ale gdy zacząłem parę lat później pisać


lewą ręką, okazało się, że jestem jednak zły.

Pani psycholog powiedziała, że zło można


leczyć, trzeba tylko wiązać lewą rękę

z tyłu do paska u spodni. Wierzyłem, że


ja też mogę być dobry jak oni, lecz śmiali

się, że nie jestem tak dobry jak trzeba,


bo słoneczko nierównym okręgiem, bo

szlaczek poza linijkę, bo lewą ręką wyciera się

dupę,

lecz ja do dziś wycieram prawą, żeby

usprawiedliwić zło przed światem,


nie noszę już paska do spodni, przestałem

malować słoneczka i szlaczkiem chodzę


[jak najdalej od ludzi dobrych…

Ludzie (pierwszy testament gnostyczny)

mi nie wybaczą,

lecz dzięki temu mogę żyć,

w nienawiści z pożądania

płoną, bowiem przezwyciężam

trwogę.

Jestem wasz. Moim jest słony

od łez pocałunek. Moje jest

piekło, które wam zostawiam.


Chory na życie,


mały człowiek

Wśród

słów słyszanych o poranku i w snach,

w czasie i poza nim, gdy przechylam

kieliszek widząc jego dno, w deszczu,

w zgiełku istnienia, w lustrach, w twarzach

uśpionych na szybie tramwaju

oddech jest jednym szumem nocy —

woalem miarowego umierania.

Komuś potrzebna ciemna głębino?

Komu to światło?

Jeszcze

dzisiaj tutaj jestem

jeszcze czekam na swego mordercę.

Jutro być może zabiję się sam

jeśli dłużej nie wytrzymam ciszy.

Zbrodnia widzi sztukę najpełniej.

Zamazuję siebie, zacieram swój

kształt, by nie zobaczyć brzydoty.

W tym wierszu jest ludzki brud.

Taki prosty

chrześcijański z tradycji

Coraz

częściej skłaniam się już tylko ku samemu milczeniu,

byleby jak najmniej paktować ze słowem. Którą


drogą dotrzeć do nieskalanych źródeł życia? Jak

nie oprzeć się wrażeniu, że harmider i zgiełk małp


sprawia, iż jesteśmy tylko namiastką istnienia.

Słowa stają się pustką. Przyuczają do zbrodni.


Umierają w początkowości. Niezdolne do życia,

udają życie…

Miałem

kiedyś kolegę w Chorzowie, który zbierał pocztówki

z aniołami. Każdemu z nich wyrywał pióra, aby

zrobić sobie pióropusz. Bardzo chciał być. Wodzem

Mówił,

że człowiek powinien jeść tylko trociny. Wszystko

byłoby prostsze i znośne. To całe wysmakowanie —

jak twierdził — sprawia, że poezja traci swój sens.


Jeśli poezja, to tylko czysta forma na brudnej pościeli.

Jeśli życie, to tylko wśród martwych.

Jeśli praca, to tylko wałęsanie się po nocach.

Dzień powinien być zakazany. Zniszczony.

Dokumentnie zabroniony urzędowo. Nie można

się znać na czymś, znając się na wszystkim.

Tylko wódz potrafi pojąć głębię tych słów.

Na szybie

komar tańczy życie. Jednak cisza.

Nic się nie dzieje. Samiec żyje tylko dziesięć dni.

Potem wolność. Potem już tylko sen.

Wszystko mu jedno, ale do końca

pozostaje sobą. Milczy. Który to dzień tańca?

Może zaraz odejdzie? Spadnie z hukiem

na parapet. Wtedy nawet pająk go nie tknie.

Jednak cisza. Nic się nie dzieje. Koty

już straciły ochotę na przekąskę. Przychodzą

tylko do michy. Komar ma tu spokojne życie.

Nikt mu nie przeszkadza. Nie czyha na niego.

Dziś jest moim jedynym przyjacielem.

Jednak cisza.

Komar nie będzie miał nigdy pogrzebu.

Zazdroszczę mu. Nie zbierze się tłum komarów.

Komary są mądre. Nikt nie będzie mył ciała

pana komara. Jakże musi być szczęśliwy.

Nikt mu nie zaklei oczu kropelką, nikt nie

będzie pudrował komarzej twarzy. Myślę o tym, by

umrzeć gdzieś z dala od tego ludzkiego absurdu.

Żyje nadal. Bez wytchnienia

obskakuje każdy milimetr szyby po tysiąc

razy. Gdyby można było spocząć z nim

w jednym grobie, cisza jednak. Gdyby

można było liczyć na to, że nikt nie przyjdzie

na nasz pogrzeb, jaka radość wielka kryłaby się

w umieraniu. Komarzyca lubi CO2, ale człowiek

nie lubi ludzi, komarzyc i dwutlenku węgla. Dwutlenek

węgla niszczy ozon. Krowy podobno produkują najwięcej

dwutlenku węgla. Więcej niż przemysł i wszystkie

samochody. Krowy dużo pierdzą i z tego ten problem.

Nie obchodzi nas życie planety. Nic nas nie obchodzi.

Popyt na wołowinę jest duży i biedne krowy nie wiedzą,

że wypierdzą naszą zagładę.

Ale to my — ludzie — wyznawcy beznadziejności — pragniemy

własnej zguby. Czemu mogą być winne krowy?

Komar wciąż tu jest. Nie zauważa mnie. Jakiś

bachor woła: babcia, babcia, babcia! Już po ciszy,

a było tak przyjemnie. Babcia się nie odezwała.

Może przyszła jej pora? Który to dzień?

życie, zastanawiam się. Czego chciał ten bachor?

Kim jest człowiek?

Nie mam nic oprócz pisania. Nic. Kiedy nie piszę,

umieram, kiedy piszę, umieram. Kiedy umrę, żyć

zamierzam.

Gdzie śpią komary?

Mijały lata, a ja pisałem ze sportowym zacięciem.

Bez ustanku jak komar. Dziesięć lat zleciało.

Życie komara jest więcej warte ode mnie. Zapragnąłem

być sam, żeby zobaczyć, kim jestem. Gdy zobaczyłem

siebie, stwierdziłem, że dla świata będzie lepiej, gdy tu

pozostanę. Miałem prosty wybór. Albo mordowanie,

albo umieranie. W sobie. Wybrałem życie. Oni tak mało

wiedzą. Jednak cisza. Komar tańczy.

Jednak boli, jednak dobrze jest tu zostać.

[… Zmarł.

Komar odszedł. Spadł. Z impetem. Tak po cichu

przez wąskie dróżki, odchodzę jak wypalony papieros,

niczym zaklęcie

na szczyt serca

Zaradni

piasek w ustach

śpiewa pieśń o zbawieniu

w błędzie nasiąkamy

istotą udręczonego reklamującego

pasztet

Życie

człowieka wolnego szuka tragedii

pomyślności w niej znaleźć

nie łatwo

wybrać drogę

na rozstaju

zrządzenie losu przypadkiem konieczności

przypadek koniecznością zrządzenia absurdu

konieczność gwarancją bezużyteczności

czwarta droga prowadzi do Boga

podobno

chodzą nią święci

Nie dawaj mi siebie

ja i tak wezmę cię w objęcia

ja obudzę w tobie ciebie

wejdę do wnętrza

głęboko

cię kochać

będzie

utracona

tajemnica

Nikomu

nie muszę tłumaczyć swego postępowania. Swych występków

i rozdrażnienia, które wśród ludzie wywołuję. Dopóki sam idę,

dopóty jestem prawdą. Jak długo występuję przeciwko wam,

tak długo bezpieczni jesteście.

Dlaczego ukochaliście niebezpieczeństwa i zgrozę?

Zwycięzcy

roku 2011 dla przykładu

mieli pamięć ram DDR2

Dyski 5400 rpm

złącze PCI Express Card

Intel Celeron M

Przegrani

nieograniczone klawisze dostępu

do wiecznej gwarancji życia

poza kwantowym piekłem

Jestem nikim

oto moje zwycięstwo nad losem —

zapomnieć swoje imię; pozostać

w ukryciu do końca poza przywilejem

aprobaty, zaginąć, umrzeć dla świata!

Chwała bez imienia — alleluja!

Odejście od zautomatyzowanego życia

hierarchii wartości, rozgorączkowania

i własnej ciemności!

Oto moje osiągnięcie — patrzcie

i podziwiajcie kalekę na polnej

drodze, który z radością wybrał

los nieudacznika!

|jaka szkoda\

przyjacielu, że nie pomodlisz się już ze mną

o jutrzejszy niepokój, jaki ból toczy me serce,

że nie znajdziesz już powodu, by zwątpić znowu

w sens wszystkiego,

jaka pustka przychodzi wraz z twoim zaśnięciem;

spokojnym, mimowolnym pragnieniem nas wszystkich.

Chciałbym odczarować tę chwilę, pogłaskać po włosach

śmierć, by zawróciła, zaczekała jeszcze trochę albo

dłużej, aby zawiesiła nieodwołalne w próżni! Chciałbym,

przyjacielu,

pozostać z tobą na wieczność,

dotykać przed zaśnięciem twoich myśli, całować

dłonie o poranku, przynosić kawę i jajka na bekonie,

rozbijać na części twoją istotę, żebyś z trudem się

podnosił do wieczora, żebyś kochał mnie za grzech,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 38.47