Ta sfera powiązana z wyobrażeniami wydaje się być zbyt często szpilkowatą, bo pcha nas w te kloaczne ramiona z czarnych myśli. Rzecz jasna nie każdy pozwala na to by bieg wydarzeń stał się tym czarnym, bo kontrolę w tym specyficznym i dość błotnistym momencie przejmuje wyćwiczony brylantowy rozsądek. Jednak i tak pewna część ludzi nurkuje w ten mrok, po to by móc tworzyć tak jak nikt inny na świecie, by móc odmieniać niektóre charaktery i to za pomocą dawki z tych sztyletowanych wrażeń. Wstrzykiwanej pod kopułę z myśli wiatrem z brutalnego stycznia. Taka niepogoda ducha jest i dziwną i tą od której niemal każdy ucieknie, ale pewna część ludzi nurkuje w tej niepogodzie, po to by móc ciekawiej tworzyć.
W niepogodzie ducha powiązanej z tymi krwistymi wydarzeniami nurkował też Marcin Stamych. Chłopak który słynął z tego, że był raczej średnio wysportowanym. Jego wyróżnikiem była też bujna czupryna i to że miewał aż zbyt wyraziste sny. Snów tych po części się bał i bardzo pilnował się tego, by przypadkowo nie mówić przez sen. Bardzo wiele znaczyło też i to, że po części on kochał tę krwistą wyrazistość własnych snów, bo często śnił o zjawach ulepionych z takich różnorodnych skrawków szarego jedwabiu. Zjawy te miały taką silną męską sylwetkę i szybowały przez powietrze tak jak latawce. Ich interesującym wyróżnikiem był też kaptur przykrywający głowę z błotnistych cieni. Kaptur ten był dość grubym zlepkiem z szarych kawałków jedwabiu i co najważniejsze skrywał on jedynie okropieństwa. Marcin wielokrotnie dotykał tej zakapturzonej postaci i to głównie po to by się przekonać co kryje się pod kapturem, ale wtedy te mściwe jedwabne nici z tego kaptura najzwyczajniej w świecie przebijały skórę jego dłoni i wpływały do wnętrza jego ciała bez najmniejszego trudu. To wpływanie tych konkretnych nici było też połączone z zimnem, które zaczynało władać jego całą ręką. Zimno to zmieniało jego skórę w szarą i zbyt ambitną stal, czyli tak powoli przebudowywało go w maszynę. Wiele znaczyło też i to, że budził się dokładnie przed chwilą, w której zimno to miało zawładnąć jego sercem. Koszmary te trafiały się mu raz lub dwa razy w skali tygodnia i były bardzo nie miłymi jeśli chodzi o doznania. Dlatego ten konkretny siedemnastolatek dość często nie chciał zasypiać zbyt wcześnie. Mowa tu dokładnie o tym, że kładł się spać o pierwszej lub o drugiej w nocy i to nawet wtedy gdy musiał wstać równo o szóstej rano. Jedną lub dwie symbolicznie przespane noce nadrabiał tą, w której przypadku spał znacznie dłużej. Kluczowe znaczenie miało też i to, że to właśnie ta dłuższa nocka zazwyczaj była też i tą pełną kloacznych upiorów powiązanych z bólem i z niechęcią do dalszego spania. Niechęć ta nie mogła być intensywną w środku nocy, bo wtedy tylko się pojawiała, a po pewnym czasie znikała, bo po pewnym czasie pojawiało się też i to bardzo wyraziste zmęczenie, a wraz z nim brak oporu. Właśnie wtedy każdy smak snu mógł mu dać ten jedwabisty wypoczynek. W snach tych liczyły się jego myśli dotyczące pewnej dziewczyny. Miała ona na imię Aurelia i imponowała wysportowaną sylwetką i tym, że była o jakieś siedem centymetrów wyższą od innych dziewczyn z jego rocznika. Po części była też ona poza jego zasięgiem, bo miała na dodatek taką pociągającą i niezwykle kształtną twarz, czyli potrafiła uwodzić i spojrzeniem i tym subtelnym uśmiechaniem się. Wtedy gdy jakiś wysportowany młodzieniec na nią zerkał. Wydawało się że tego typu sytuacje powiązane z umięśnionymi młodzieńcami działają na nią podniecająco, ale to były jedynie pozory. W rzeczywistości ta blondynka olśniewająca wielu nastolatków wokół siebie marzyła o czymś więcej, czyli o jakiejś miłości polukrowanej szafirową poezją, której to nie dostawała, bo świat wokół niej był zmęczony szarością dzikich chwil. Marcin natomiast nie chciał jej imponować zdolnościami, czyli tym jak pisze wiersze i jak opisuje bohaterów z własnych opowiadań. Wtedy już opublikował blisko siedemdziesiąt własnych opowiadań, ale nie pod własnym nazwiskiem, bo tego typu kombinowanie uznawał za smaczne. Tylko jego rodzina wiedziała o tym, że publikuje, promuje własną twórczość pod pseudonimem i zaczyna na niej zarabiać konkretne pieniądze. Jednym słowem jego moc powiązana z oddziaływaniem na wyobrażeniu wielu rosła z każdym opowiadaniem z fantazjami w tle. Problem stanowiło tylko to, że bał się tego bezpośredniego imponowania dziewczynom takim jak Aurelia, bo zbyt wyraźnie odczuwał to, że inni są od niego znacznie ciekawsi. Inni mieli osiągnięcia sportowe, a on ich nie miał. Inni biegali też znacznie szybciej od niego i dlatego ten konkretny młodzieniec skrywał się między własnymi wyobrażeniami. Tak jakby sam był taką zjawą owianą szarym i zbyt dyskretnym jedwabiem. Ten stan jego umysłu zmieniło jedno wydarzenie, czyli wyzwanie z którym zawalczył. Było to wyzwanie pozytywne, czyli napisał on wiersz swojemu dobremu przyjacielowi, po to by ten mógł zabłysnąć przed pewną Klaudią. Ten konkretny wiersz napisał kumplowi na skromnym kawałeczku kartki w kratkę i podarował mu w przerwie między lekcjami. Kolega ten wysłał ten wiersz w krótkiej wiadomości tekstowej, a karteczkę po prostu wyrzucił i walała się ona po podłodze korytarza, czyli między salami lekcyjnymi. W pewnym momencie, czyli niemal godzinę po napisaniu tego wiersza karteczkę tę podniosła zgrabna Aurelia i co najciekawsze nie rozpoznała charakteru pisma. Dostrzegła jedynie to, że wiersz ten napisał ktoś piszący po części dość dziko i schowała tę karteczkę do własnego plecaka. Chyba tydzień później trafiła na ślad tego kolegi Marcina, który prezentował się nawet zbyt zwyczajnie. Szybko zrozumiała to, że nie rozmawia z autorem danego wiersza, bo młodzieniec ten nie używał aż tak ładnych słówek w mowie. Jednym słowem rozmawiała wtedy z kimś kto najprawdopodobniej jedynie udaje takiego brylantowego poetę. Chłopak ten udawał go jeszcze przez kolejne trzy dni i dokładnie czternastego maja pękł mówiąc bardzo wiele o tym jaki jest Marcin. Wyjaśnienia te były brylantowo celne, ale wiele znaczyło też i to, że sam Marcin nie dowiedział się kompletnie niczego o tej bardzo dokładnej rozmowie Aurelii z jego kolegą.