Wprowadzenie
Każdy region naszego kraju kryje w sobie wiele osobliwości i można powiedzieć, że jest wyjątkowy. Żaden jednak nie posiada aż tyle skarbów sztuki i różnych zabytków oraz bogactw naturalnych jak dawne Hrabstwo Kłodzkie i o żadnym nigdy nie powiedziano, że jest „zakątkiem Pana Boga” czy „krajem Pana Boga” lub „krajem Maryi”. Te nazwy nie są żadnym przypadkiem, lecz skutkiem wielowiekowego, wyjątkowo bogatego dziedzictwa kultury religijnej. Zostały upowszechnione przez poprzednich mieszkańców, czyli Niemców, którzy ten region opuścili w latach 1945—1946, a wszystkim wiadomo, że na skutek przegranej hitlerowskiej wojny i decyzji aliantów, w tym wroga rodzaju ludzkiego Józefa Stalina.
Spotkanie z osobliwościami i zabytkami Ziemi Kłodzkiej jest z wielu względów ciekawe, ponieważ przedmiotem są dziwne historie, opowieści o cudach, o śmierci i cierpieniu, a przede wszystkim o wierze w zbawienie wyrażonej w dziesiątkach czy nawet setkach dzieł sztuki religijnej dużej i małej klasy.
Dawne Hrabstwo Kłodzkie było przez wiele stuleci katolickim regionem, z wyjątkiem krótkiego okresu reformacji. Podlegało ono pod biskupstwo w Pradze (aż do 1971 r.). Jego historyczne oblicze ukształtowało się pod wpływem kultury czeskiej, niemieckiej, w tym prokatolickich Habsburgów i kontrreformacji, zanim przeszło w ręce protestanckich Prusaków.
Opowieść o zabytkach tego regionu dotyczy zjawisk z pogranicza legendy, religii i historii. Odnosi się do mitów i nadzwyczajnych wydarzeń, które dziś popadły w zapomnienie, a przed wiekami należały do najbardziej znanych historii. Mowa jest tu o objawieniach maryjnych, których rozgłos przyczynił się do powstania wielkich sanktuariów jak w Kłodzku (sic!) i w Wambierzycach i innych.
Całą swoją sławę dawne Hrabstwo Kłodzkie zawdzięcza — arcybiskupowi praskiemu Arnoštowi z Pardubic. Czczono go jako świętego Kościoła, chociaż nigdy nie kanonizowano, a największy rozgłos nadali mu jezuici — szermierze kontrreformacji z powodu nagłaśniana historii o jego wizji maryjnej w 1310 roku.
Nie można zapomnieć o dużych i małych sanktuariach maryjnych i kapliczkach przydrożnych, o legendarnej pogańskiej dziewicy, jej skarbie i kontaktach z diabłem, o skandalicznym kulcie kobiety ukrzyżowanej, o św. Jan Nepomucenie czy pustelniku św. Onufrym, w którego wierzono, że pomagał pobożnym niewiastom dobrze pójść za mąż. Nie można zapomnieć o geniuszu sztuki Michała Klahra, o męczenniku ks. Andreasie Faulhaberze, o cierpieniu i zarazie, która ten region bezlitośnie pustoszyła.
Zanim rozpoczniemy naszą podróż w przeszłość, przypomnijmy sobie pokrótce dzieje Ziemi Kłodzkiej. Powierzchnia tej krainy wynosi około 1600 km2. Otoczona jest pasmami Gór Bardzkich, Złotych, Bialskich, Masywu Śnieżnika i Gór Stołowych, będących częścią środkowo — wschodniego pasma Sudetów. Góry owe okalają centralnie położoną Kotlinę Kłodzką. Przez jej środek przepływa rzeka Nysa Kłodzka, do której wpadają rzeki: Biała Lądecka, Bystrzyca Dusznicka i Ścinawka. Największe miasta to Kłodzko, Nowa Ruda i Bystrzyca Kłodzka.
Ze względu na cenne bogactwa przyrody oraz lecznicze wody mineralne region ten posiada kilka znanych uzdrowisk: Kudowa-Zdrój, Duszniki-Zdrój, Polanica-Zdrój, Lądek-Zdrój i Długopole-Zdrój.
Ziemia Kłodzka szczyci się tysiącletnią historią. Prawdopodobnie już na początku X wieku region należał do plemienia Ślężan. Następnie dostał się pod panowanie czeskie. W końcu X wieku był w rękach księcia Libickiego Sławnika. Wspomina o tym czeski kronikarz Kosmas (1045 — 1125), który też podaje, że w Kłodzku w 981 roku istniał gród obronny. Przez pewien czas Ziemia Kłodzka należała do czeskiej dynastii Przemyślidów. Ponieważ był to region ważny strategicznie, stał się przyczyną wielu konfliktów między Czechami a Polakami. Bolesław Chrobry, chcąc wzmocnić obronność Śląska, zdobywał aż dwukrotnie Ziemię Kłodzką (w latach 1003 i 1017). Pod wodzą Brzetysława opanowali Czesi ten teren w 1038 roku. Dalsze spory między Czechami a Polakami o przynależność Ziemi Kłodzkiej spowodowały, że region na krótko, bo w latach 1050 — 1096 przeszedł pod panowanie polskie. Potem znów staje się lennem czeskim.
Panujący na Śląsku w latach 1278 — 1290 Henryk Probus przekazał Ziemię Kłodzką w testamencie czeskiemu królowi Wacławowi II. W wieku XIII rozpoczęła się tu kolonizacja niemiecka, a wraz z nią rozwój kultury niemieckiej, która zaczęła się szczególnie umacniać pod panowaniem dynastii Luksemburgów rządzących Czechami. W 1327 roku oddali Luksemburgowie Ziemię Kłodzką jako lenno śląskiemu księciu Henrykowi VI. Po jego śmierci przechodzi ona jako lenno czeskie w ręce Bolka II Ziębickiego, po którego zgonie w 1341 roku wraca ponownie pod panowanie Luksemburgów.
Na początku XV wieku region został ogarnięty falą wojen husyckich. Najazdy husytów zniszczyły wiele miast (Radków, Międzylesie, Nową Rudę oraz Kłodzko) i zamków (Karpień, Homole). W tym okresie ziemia pozostała dalej pod panowaniem czeskim, jednocześnie coraz bardziej umacniały się wpływy niemieckie. 24 czerwca 1459 roku czeski król Jerzy z Podiebradu ogłosił Ziemię Kłodzką samodzielnym hrabstwem (nazwa Hrabstwo Kłodzkie jest historyczną nazwą tego regionu i dziś jest oficjalnie używana w Niemczech jako tradycyjna tego regionu — Die Grafschaft Glatz).
Około 1525 roku wkroczyła na Ziemię Kłodzką reformacja. Wpływy nauki Marcina Lutra, anabaptystów oraz zwolenników Kaspara Schwenkfelda zmieniły oblicze religijne regionu i przyczyniły się do osłabienia katolicyzmu. Wiek XVI był czasem umacniania się wpływów Habsburgów w tym regionie. Zapoczątkowane to zostało rządami arcybiskupa Ernesta Bawarskiego, który w roku 1549 za przyzwoleniem Habsburgów kupił Hrabstwo Kłodzkie i rządził tutaj do swojej śmierci.
W 1567 roku Habsburgowie przejęli ostatecznie Hrabstwo Kłodzkie i prawnie zabezpieczyli przed przekazywaniem w obce ręce. Od tego czasu rozpoczęły się rządy prokatolickich Habsburgów, a wraz z nimi początki kontrreformacji. Dramatem Ziemi Kłodzkiej były konflikty religijne i wojna trzydziestoletnia (1618 — 1648). Działania wojenne doprowadziły do zniszczeń, ruiny gospodarki i zubożenia. Po zakończeniu tej tragicznej wojny religijnej rozpoczęła się silna kontrreformacja, której przewodzili jezuici. Koniec XVII wieku przyniósł falę strajków chłopskich, ale był to też czas innego dramatu, w 1680 roku przeszła przez ten region zaraza, która zdziesiątkowała ludność. Ziemię Kłodzką kilkakrotnie dotknęło to nieszczęście — od średniowiecza po ostatnią z plagę w 1713 w roku.
Przełom XVII i XVIII wieku był czasem wspaniałego rozwoju kultury i sztuki; to właśnie z tego czasu pochodzi większość dzieł zdobiących do dziś region. Kształtowały się wtedy różne wpływy kulturowe, pochodzące z Czech, Śląska, Austrii i Niemiec. Bujne i liberalne czasy początku XVIII wieku, mimo prowadzonej przez Habsburgów kontrreformacji, zakończyły się wielkim dramatem. W 1740 roku król pruski Fryderyk Wielki rozpoczął trwającą mającą kilkanaście lat wojnę przeciwko cesarzowej Marii Teresie. Przez region przeszły trzy wojny rozpętane przez okrutnego króla pruskiego. Pierwsza rozpoczęła się w 1740 roku i trwała do 1742 roku, druga zaś miała początek w 1744 i trwała tylko rok. Trzecia, zwana siedmioletnią, rozegrała się wiatach 1756 — 1763. Aczkolwiek Prusacy byli obecni na Ziemi Kłodzkiej od 1740 roku, to dopiero w 1763 roku na mocy układów między królem pruskim a cesarzową austriacką ziemia ta ostatecznie przeszła w ręce pruskich najeźdźców. Rządy pruskie przyniosły znaczne zmiany polityczne i religijne. Prusacy byli w większości protestantami. Zmieniony został system podatkowy, cła i opłaty urzędowe. Pojawiło się wielu osadników wojskowych, popieranych przez pruskie rządy, co przyczyniło się do znacznych zmian społecznych. Wraz z pruskimi rządami rozpoczęła się silna germanizacja tych ziem.
Początek XIX wieku przyniósł Ziemi Kłodzkiej wojny napoleońskie. W latach 1806 — 1807 wojska francuskie pustoszyły i niszczyły region, pojawił się głód. W 1807 roku żołnierze Napoleona oblegali Kłodzko.
Połowa wieku XIX przyniosła regionowi kryzys gospodarczy, a w 1847 roku pod wpływem trudnej sytuacji gospodarczej miały miejsce rozruchy społeczne. Pojawienie się maszyn i rozwój techniki spowodował też liczne protesty rzemieślników, np. zubożałych tkaczy, przegrywających konkurencję z nowoczesnymi maszynami. Pisał o tym znany dramaturg Gerhard Hauptmann w sztuce „Tkacze”. W 1866 roku Ziemia Kłodzka przeżyła wielki marsz żołnierzy z powodu wojny z Austrią. A po zwycięstwie Prus nad Francją w 1871 roku region ten przeżył rozkwit gospodarczy. Powstały nowe uzdrowiska, budowano fabryki i zakładano linie kolejowe (w 1875 roku powstała pierwsza linia kolejowa Kłodzko — Międzylesie).
Czas I wojny światowej spowodował ogólne zubożenie w Niemczech, a w tym samym na Ziemi Kłodzkiej. Dopiero traktat wersalski w 1919 roku uregulował przynależność tego regionu do Niemiec.
Lata II wojny światowej spowodowały zmiany gospodarcze na Ziemi Kłodzkiej. Przemysł przekształcono w części na cele wojenne, a uzdrowiska na szpitale wojskowe.
W 1945 roku wkroczyły na Ziemię Kłodzką wojska sowieckie, ale nie było żadnych działań wojennych. Na mocy układów aliantów zadecydowano o zmianie oblicza narodowościowego Ziemi Kłodzkiej, podobnie jak Śląska. Od średniowiecza zamieszkujących tutaj Niemców zmuszono do opuszczenia tych ziem i wysiedlono na Zachód. Jednocześnie zasiedlono region sprowadzonymi na siłę z terenów wschodnich, zagarniętych przez ZSRR, Polakami — również wypędzonymi, oficjalnie nazywanymi trochę inaczej, bo przesiedlonymi.
W czerwcu 1945 roku wybuchnął konflikt czesko-polski. Jednostki wojskowe z Czech weszły na teren Ziemi Kłodzkiej. Celem było przyłączenie regionu do Czech. Po krótkim pobycie wycofano się, a stało się na skutek interwencji ZSRR w osobie samego J. Stalina.
Akcja wysiedlania Niemców w latach 1945 — 1946 z Ziemi Kłodzkiej, podobnie jak ze Śląska, Pomorza i Prus była rzeczywiście wielkim i wstrząsającym dramatem. Nie zapomnijmy jednak, że na miejsce wypędzonych Niemców sprowadzono Polaków, lecz trzeba zaznaczyć, że uczyniono to wbrew naszej woli. Zwyczajnie można powiedzieć, że Stalin okazał się silniejszy niż rozsądek i prawda historyczna, a zwycięstwo nad Hitlerem nie stało się naszym udziałem.
Doznaliśmy jeszcze więcej niż Niemcy (mam na myśli tych wypędzonych), nam przeznaczone było przeżyć długie i ciemne lata komunizmu objawionego jako Polska Ludowa — oszukańczego i złowieszczego systemu zdolnego do zniszczenia każdego, który się ostro sprzeciwiał (komunizm w każdej postaci to system ludobójczy i zawsze skłonny do terroru, tylko komuniści temu przeczą, ale nie fakty).
Po jego upadku przeżyliśmy degradację gospodarczą i chytre uwłaszczenie się na narodowej gospodarce dokonane przez postkomunistów i różnych nieprzyjaciół ludu polskiego. Kilkadziesiąt fabryk zrównano z ziemią, a społeczeństwo wprowadzono w jasyr lichwy i w ramiona nędzy. Sprowadzono uprzywilejowany zachodni system handlowy pożerający polską gospodarkę, o czym wielu ludzi i w tym młode pokolenie chyba nie wie lub nie chce wiedzieć.
Na Ziemi Kłodzkiej króluje obecnie ubóstwo, bezrobocie, długi bankowe i pycha nowobogackich, a największym sukcesem życiowym jest dla wielu tylko emigracja (statystyki raczej nie kłamią)!
W Niemczech dużo mówiło się i nadal mówi o historii wypędzenia, ale zapomina się, że nie przybyliśmy na Dolny Śląsk czy Ziemię Kłodzką jako zwycięzcy, lecz jako ofiary Stalina. Zostaliśmy zmuszeni do opuszczenia naszych wschodnich ziem (tereny Lwowa, Stanisławowa, Tarnopola, Wilna). Wygnano nas na obce kulturowo i historycznie ziemie, wmawiając, że są one historycznie polskie, chociaż tak naprawdę to Ziemia Kłodzka tylko kilka lat należała do Bolesława Chrobrego, a potem do Czech, Habsburgów, Prusaków i Niemców, w tym hitlerowskich.
To nie przypadek, że tak mocno zaakcentowane zostały najnowsze dzieje Ziemi Kłodzkiej. Przez wszystkie lata panowania komunizmu, czy jak inni wolą sowieckiej okupacji lub tzw. Polski Ludowej, niszczono pomniki kultury, ślady przeszłości, dewastowano zabytki i dzieła sztuki oraz budowle architektoniczne jak pałace i zamki, a przy tym na siłę zniekształcano historię. Żaden region w Polsce po 1945 roku nie został tak zdewastowany i okradziony w imię polityki zbawiennego socjalizmu jak tzw. Ziemie Odzyskane, w tym Ziemia Kłodzka.
A zatem spróbujmy bliżej poznać urok i osobliwości tej bogatej w zabytki, choć okaleczonej, Ziemi Kłodzkiej, zwanej nieprzypadkowo przez dawnych jej mieszkańców „zakątkiem Pana Boga”.
Zagadka nagrobka arcybiskupa Arnošta z Pardubic
Śmierć, wiara w życie wieczne, groby i nagrobki są osią kultury i religii, wręcz są jej obrazem. Religijna myśl każdej epoki, kultura i wiara odzwierciedlała się w treściach ideowych pomników nagrobnych. Kult bohaterów, męczenników i świętych, a nade wszystko wiara w zmartwychwstanie leżały u podstaw fundacji okazałych nagrobków. Groby i nagrobki odzwierciedlają przeszłość i symbolizują wiarę w życie wieczne. Od wieków wzbudzają zainteresowanie okazałe nagrobki królów, książąt, wielkich rycerzy, dostojników kościelnych i biskupów. Z wieloma pomnikami nagrobnymi sławnych postaci historycznych powiązane są legendy i pełne tajemnic opowieści, czasem dotyczące skarbów, duchów, a niekiedy nadzwyczajnych i cudownych zdarzeń.
Fundowanie i wystawianie pomników nagrobnych miało doniosłe religijne znaczenie, bo obok upamiętniania osoby zmarłej przyczyniało się do wyrażana wiary w zbawienie. To właśnie wokół grobów i nagrobków koncentrowało się chrześcijańskie życie religijne związane z wiarą w moc relikwii i wstawiennictwa świętych Pańskich. Wierzono w więź ze zmarłymi, w duchowy związek z nimi (communio sanctorum). Dlatego ukazywano figury zmarłych jako ludzi żyjących, śpiących oraz ukazywano ich jako zasługujących na zbawienie. Związek grobu i śmierci ze zbawieniem jest w chrześcijaństwie oczywisty. Z tych powodów pomniki nagrobne, symbolizujące grób jako miejsce zmartwychwstania, od wieków otaczane były opieką kościelną. W tradycji kościelnej znane są przepisy prawne mówiące o sposobach pochówku, o zapisach pieniężnych na rzecz liturgii za zmarłego oraz o ochronie i zabezpieczeniu pomników nagrobnych.
Na Ziemi Kłodzkiej miało miejsce dziwne i tajemnicze zdewastowanie pomnika nagrobnego pewnej postaci historycznej. Wydarzenie to stało się jedną z największych sensacji regionu. Sprawa dotyczy do dziś niewyjaśnionych przyczyn zniszczenia gotyckiego nagrobka praskiego arcybiskupa Arnošta z Pardubic, który znajduje się w nawie bocznej w kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Kłodzku. To zdarzenie nie byłoby może bardzo głośne, gdyby nie fakt, że arcybiskup Arnošt z Pardubic był uważany przez mieszkańców Ziemi Kłodzkiej za osobę świętą. Dosłownie był on czczony przez stulecia na równi ze świętymi Pańskimi, aczkolwiek nigdy nie został uznany przez Kościół za świętego czy błogosławionego.
To nie wszystko, co moglibyśmy nazwać tajemnicą tego nagrobka. Istnieje jeszcze jedna osobliwa i tajemnicza historia. Chodzi o pojawienie się na nagrobku cudownego oleju. Niewyjaśnione zniszczenie nagrobka i pojawienie się niegdyś na nim cudownego balsamu to dwie zagadki historii Ziemi Kłodzkiej.
Aby wyjaśnić je, musimy odbyć pewną podróż w czasie i cofnąć się aż do średniowiecza, do XIV wieku. Na początku tego stulecia, na zamku w Kłodzku rządził kasztelan Arnošt z Pardubic. Jego syn, również Arnošt — nasz bohater — został wysłany przez ojca około 1310 roku do znanej wtedy łacińskiej szkoły przy kościele Joannitów (obecny parafialny) w Kłodzku. Po jej ukończeniu udał się młody Arnošt na dalszą naukę do benedyktynów do Brounova. Później wyjechał na studia prawnicze do Padwy i Bolonii. Powrócił do Pragi i uzyskał wysokie stanowisko kościelne przy katedrze św. Wita. Poświęcił się całkowicie sprawom duchowym. Ponieważ wzbudzał zaufanie dworu Luksemburgów władających ówcześnie w Pradze, został przy ich poparciu w roku 1343 biskupem praskim. W rok później uzyskał tytuł pierwszego arcybiskupa praskiego. W dziejach Kościoła czeskiego było to doniosłe i ważne wydarzenie. Działalność arcybiskupa Arnošta przeszła do historii dzięki jego wielkim zasługom na polu fundacji klasztorów, kościołów i dzieł sztuki. W Pradze był współfundatorem gotyckiej katedry św. Wita, a w Kłodzku ufundował kościół i klasztor Augustianów (dziś niezachowany). Arnošt z Pardubic był też współfundatorem i założycielem Uniwersytetu w Pradze, którego został pierwszym kanclerzem. Zasługi arcybiskupa Arnošt szły w parze z jego tytułami i zaszczytami. Uzyskał tytuł kanclerza królestwa czeskiego, a nawet w roku 1363 został kardynałem. Miał nawet być przeznaczony przez swojego przyjaciela cesarza Karola IV na papieża. Uzyskał zatem pobożny Arnošt wszystkie zaszczyty, jakie mógł osiągnąć średniowieczny duchowny.
Jego chwalebne czyny i dobrodziejstwa przerwała nagła śmierć. Wezwany przez Karola IV udał się w drogę i nagle zmarł na zamku biskupim w Roudnicy nad Labem w 1364 roku. Mocno przeżył to Karol IV. Lud czeski miłował Arnošta za jego dobroczynność i okrył się żałobą. Zgodnie z ostatnią wolą, zapisaną w testamencie z 1352 roku, życzył sobie, aby go pochowano w Kłodzku, mieście swojego dzieciństwa, dla którego poświęcił wiele fundacji artystycznych i znaczne kwoty pieniężne. Arcybiskup Arnošt miłował Kłodzko i był z nim związany.
Z wielką ceremonią przewieziono zwłoki Arnošta z Pardubicz zamku w Roudnicy nad Labem do Kłodzka, złożono je uroczyście do krypty tamtejszego kościoła Joannitów, czyli obecnego pw. Wniebowzięcia NMP. W tym momencie zbliżamy się do wyjaśnienia tajemnicy nagrobka arcybiskupa Arnošta Otóż zwłoki arcybiskupa zostały pochowane w szczególnym miejscu, w tymże kościele Joannitów w Kłodzku przeżył on coś nadzwyczajnego, co odcisnęło wielkie piętno na jego życiu. W 1310 roku, kiedy, jak już wiemy, młody Arnošt uczęszczał kłodzkiej szkoły klasztornej, udał się wraz z kolegami szkolnymi do kościoła Joannitów na nabożeństwo. Podczas wieczornych nabożeństw dumy młodzieniec, syn kasztelana kłodzkiego, stanął przed ołtarzem, na którym znajdowała się drewniana figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Podczas śpiewania przez Arnošta i jego kolegów hymnu Salve Regina zdarzyło się coś nadzwyczajnego. Na oczach młodego i pysznego Arnošta figura Madonny z Dzieciątkiem jakby ożyła. Maryja poruszyła głową i odwróciła swoje oblicze od pysznego wtedy od niego. To wydarzenie, spisane zresztą osobiście przez Arnošta pod koniec jego życia, poruszyło jego sumieniem i wzruszyło tak bardzo, że z dumnego młodzieńca stał się on z biegiem lat wielkim czcicielem Maryi. Jednocześnie ten fakt zadecydował o miejscu pochówku. On, wielbiciel Maryi, chciał być pochowany w miejscu Jej cudownego objawienia. Tak też się stało.
Pamięć o świątobliwym arcybiskupie — wielkim czcicielu Matki Boskiej i jego zapis pieniędzy na rzecz budowy nowego kościoła dla joannitów w Kłodzku przyczyniły się do ufundowania jemu pomnika nagrobnego. Pomnik ten został zapewne sfinansowany przez joannitów kłodzkich oraz rodzinę zmarłego. Trudno jest dokładnie ustalić czas jego powstania. Prawdopodobnie wykonany został w końcu XIV wieku. Znaczny wpływ na artystyczny charakter tego nagrobka mógł mieć krąg sztuki warsztatów Piotra Parlerà z Pragi. Pierwotnie nagrobek znajdował się w nawie środkowej kościoła Joannitów, dokładnie przed prezbiterium nad kryptą, w której spoczywa arcybiskup Arnošt, ale też w miejscu historycznej wizji objawienia Matki Boskiej. Znacznie później, bo w 2 poł. XIX wieku przeniesiono ten zniszczony nagrobek do nawy bocznej kościoła, a na to miejsce wstawiono nowy pomnik Arnošta z Pardubic wykonany przez J. Jandę.
Pierwotnie nagrobek składał się z tumby wykonanej z czerwonego marmuru, na której brzegach zamieszczono łaciński napis (obecnie nie istnieje) wykonany w brązie. Podajemy go w przekładzie: „Czcigodny Arnošt, wielce oddany Maryi, pierwszy arcybiskup praskiego Kościoła, wyższy minister Karola IV, prymas Czech, książę, kardynał, kandydat na najwyższy pontyfikat w Rzymie, uzyskał wszystkie tytuły chwały przed śmiercią, zmarł ostatniego dnia miesiąca czerwca w roku pańskim 1364”.
Na marmurowej tumbie umieszczono wykonaną z piaskowca figurę zmarłego w pozycji leżącej. Przedstawia ona (obecnie jak wiemy, jest zniszczona) wizerunek Arnošta z Pardubic w stroju pontyfikalnym z paliuszem, mitrą biskupią na głowie i pastorałem w ręce. U stóp tej figury znajdował się leżący lew, a przy nim herb rodowy. Obecnie z tego marmurowego pomnika zachowana jest marmurowa tumba, a na niej zniszczona kamienna figura zmarłego, z której przetrwał popękany korpus ciała, część głowy, ale bez twarzy, z wieloma pęknięciami.
O przyczynie tego zniszczenia nie mówią żadne dokumenty. A jednak sprawa zniszczenia wzbudzała przez stulecia ciekawość. Georgius Aelurius w dziele „Glaciographia” z 1625 roku pisał, że nagrobek Arnošta został zniszczony w sposób nieuczyniony ludzką ręką. Podobną wiadomość znajdujemy w żywocie Arnošta napisanym przez jezuitę B. A. Balbino z Pragi pod tytułem „Vita venerabilis Arnesti”, wydanym w 1664 roku. Z tego wynika, że dziwne zniszczenie nagrobka wywołało zdumienie, skoro o tym pisano. Nawet działający przy kolegium jezuickim w Kłodzku jezuita Johannes Miller poświęcił wiele uwagi temu zdarzeniu w wydanym w Kłodzku dziele „Historia Beatissimae Virginis Glacensis” z 1690 roku.
Wszyscy ci wymienieni pisarze wskazywali jednak na osobliwy fakt, tj. na przekaz o proroctwie Arnošta z Pardubic, czyli na jego przepowiednie. Żaden ze wspomnianych pisarzy (ten pierwszy był protestanckim kaznodzieją, a dwaj pozostali to wykształceni jezuici) nie wyjaśnił do końca dokładnie dlaczego, kiedy i kto zniszczył ten nagrobek gotycki. Można byłoby przypisać zniszczenie nagrobka dramatycznym wydarzeniom wojny trzydziestoletniej (1618 -1648), gdyby nie przepowiednie Arnošta z Pardubic. Być może stałyby się one legendą, gdyby nie fakt, że wszystkie się spełniły. Pierwsza przepowiednia mówiła, że kościół Augustianów w Kłodzku zamieni się w stajnię dla koni. Stało się tak w czasie wojny trzydziestoletniej, kiedy podczas oblężenia Kłodzka w 1622 roku klasztor i kościół Augustianów, znajdujące się na wzgórzu zamkowym (obecnie teren twierdzy) przeznaczono na stajnię dla koni, a później całkowicie zrujnowano.
Arnošt z Pardubic przepowiadał taki los kościołowi Augustianów, ponieważ chciał zaznaczyć, że nie może zostać pochowany w miejscu, które miało ulec profanacji. Druga przepowiednia mówiła, że jego nagrobek zostanie tajemniczo zniszczony; zniszczenie nastąpić miało w sposób nieuczyniony ludzką ręką. I tak się stało.
Kamień wykorzystywany do rzeźb pomnikowych był zawsze wysokiej jakości i trudno jest mówić w tym przypadku o naturalnych jego wadach. Widoczne dziś pęknięcia w nagrobku Arnošta wskazują wyraźnie na użycie jakiejś dziwnej siły. Ciągle niewyjaśniona pozostaje przyczyna zniszczenia tego nagrobka. Można przyjąć, że wydarzyło się to na początku XVII wieku, w roku 1625 ukazała się wspominana „Glaciographia” Aeluriusa, który już wtedy pisał o tym zniszczeniu. Czy to nagłe i zdumiewające zdewastowanie pomnika nagrobnego nie było czymś, co w religijnym rozumieniu nazywamy znakiem czasu?
Nie jest to bezpodstawny pogląd, ponieważ z tym nagrobkiem związane jest drugie zdarzenie, uznane za cud, za znak od Boga. Mówię tu o wspomnianym na początku cudownym oleju, który pojawił się na pomniku. Zacznijmy od faktów opisanych na podstawie starych źródeł przez jezuitów B. A. Balbino i J. Millera. Historia z olejem była niegdyś bardzo znana. Otóż w 1468 roku, dokładnie 15 maja, oraz ponownie w święto Wniebowstąpienia Pańskiego pojawił się dziwny olej, substancja w rodzaju balsamu, bez typowych dla oleju właściwości: nie ulegała spalaniu, nie pływała po wodzie, przypominała olej, lecz wydzielała powabny i uroczy zapach. Ten olej, czy jak inni wolą balsam, wyciekał z powierzchni całego nagrobka w tak wielkiej ilości, że mieszkańcy Kłodzka i okolicy zbierali go łyżkami do szklanych naczyń. Wierzono w jego cudowne własności.
Dwukrotne pojawienie się oleju zwróciło uwagę kłodzkich duchownych, którzy chcieli to wydarzenie wykorzystać do własnych celów. Kłodzko było wtedy obłożone przez papiestwo interdyktem. Był to rodzaj klątwy nałożonej na miasto z powodu króla — husyty Jerzego z Podiebradu, do którego należało Hrabstwo Kłodzkie. Interdykt zabraniał uroczystych ceremonii, ślubów i okazałych pogrzebów, a nawet bicia w dzwony, głoszenia kazań i odprawiania uroczystych nabożeństw. Michael, ówczesny prepozyt klasztoru Augustianów w Kłodzku, wysłał flaszkę cudownego oleju do rezydującego we Wrocławiu legata papieskiego Rudolfa. Wraz z tą przesyłką dostarczono list, który miał przekonać legata Rudolfa o prawdziwości cudu. Wszystko to zmierzało do podkreślenia faktu, że w mieście obłożonym klątwą zdarzył się cud. Znalazł się dobry powód do zdjęcia klątwy. Zwłaszcza że już wtedy czczono Arnošta jako świętego. Rzeczywiście rzekomy cud mógł przyczynić się do cofnięcia klątwy. Stało się to dopiero 3 lutego 1473 roku, gdy zmarł król Jerzy z Podiebradu, a jego syn Henryk wraz z braćmi powrócił na łono kościoła katolickiego. W każdym razie cud z olejem uznany został przez mieszkańców Kłodzka za znak opieki ze strony przebywającego w chwale niebiańskiej Arnošta — przyjaciela Ziemi Kłodzkiej. W takie pobożne historie kiedyś ludzie wierzyli!
Takie rozumowanie średniowiecznych mieszkańców Ziemi Kłodzkiej może dziś wydawać się naiwne, ale sprawa przedstawia się inaczej. W tradycji chrześcijańskiej motyw pojawienia się oleju był rozumiany czasami metaforycznie. To przecież nic innego jak pochodzący z Biblii motyw namaszczenia olejem Pomazańca Bożego. Ta historia z olejem pojmowana była wtedy na sposób religijny. Arnošt uważany był za świętego, zatem olej na jego nagrobku był znakiem namaszczenia świętego.
W kulcie każdego świętego, szczególnie w średniowieczu, musiało zdarzyć się coś szczególnie nadzwyczajnego. Zwykle były to cudowne objawienia, uzdrowienia i pomoc w trudnych sprawach. Dla człowieka średniowiecza było to zrozumiałe, że kult świętych skupiał się zwykle przy ich grobach. Wierzono w cudowną moc relikwii, które najczęściej pochodziły ze szczątków zmarłych uważanych za świętych. Ich groby przyciągały pielgrzymów i stawały się miejscami liturgii, przy nich skupiało się życie religijne. Grób świętego to miejsce zmartwychwstania człowieka zbawionego, a zatem miejsce spotkania się z mocą Bożą.
Z tego czasu, a więc z XV wieku, pochodzą też przekazy o cudach i pielgrzymkach do grobu dominikanina bł. Czesława (zm. 1242 r.), pochowanego w kościele pw. św. Wojciecha we Wrocławiu. Czesław był też czczony w średniowieczu jako święty, aczkolwiek znacznie później beatyfikowano go (został beatyfikowany w 1713 roku, a Arnošt nigdy). To nie przypadek, że wspominamy tutaj o Czesławie, między tymi postaciami istnieje pewne podobieństwo w dziejach ich kultu. We Wrocławiu wierzono w cudowną moc prochu z grobu Czesława, a w Kłodzku w tym samym czasie wierzono w cudowną moc oleju z nagrobka Arnošta. Ta sama epoka, podobne postacie — święci, choć nie kanonizowani przez kościół. Sugeruje to, że te historie są typowe dla średniowiecza, epoki, kiedy legenda stawała się prawdą a prawda legendą. Podobnie było z cudami.
W każdym razie historia pojawienia się cudownego oleju na nagrobku Arnošta oraz przepowiedziane przez niego zniszczenie tego pomnika należą od wieków do największych tajemnic i osobliwości Ziemi Kłodzkiej.
Veraikony i mandyliony
Co mogą opowiedzieć wykute w kamieniu gotyckie wizerunki twarzy Chrystusa, a kilka takich rzeźb spotykamy na Ziemi Kłodzkiej? Gdy bliżej przyjrzymy się tym średniowiecznym rzeźbom, spotykamy coś niezwykle zdumiewającego. To ciężar czasu i echo sięgających starożytności dwóch opowieści, które z czasem przerodziły się w jeden z największych kultów religijnych.
Aby wyjaśnić sekret kamiennych twarzy Chrystusa, zacznijmy od tych starożytnych opowieści. Otóż najpierw pojawia się w kilka wieków po Chrystusie legenda o Jego cudownym obliczu. Później zrodziło się marzenie o cudownych wizerunkach Zbawiciela. A wszystko to razem stworzyło jeden z najstarszych kultów religijnych — kult Świętego Oblicza. Jego świadkami są zapomniane dziś veraikony i mandyliony, które swoim zasięgiem ogarnęły cały chrześcijański świat: znane były w Europie, w Bizancjum, Azji Mniejszej, a także w dalekiej Rosji. Istnieją dwie legendy o rzekomo prawdziwych wizerunkach twarzy Chrystusa. Oczywiście opowieści te są tylko dla nas współczesnych legendami, ale przed wiekami byłoby bluźnierstwem nazwanie ich w ten sposób.
Jedna z tych legend, oparta na przekazie pisemnym, pochodząca z apokryfu z IV wieku mówi, że król Abgar z Edessy (Mezopotamia) cierpiał na trąd, a usłyszawszy o Chrystusie, wysłał do Niego list. Prosił Pana o pomoc i uzdrowienie. Ponieważ Chrystus nie mógł przybyć do Edessy, wysłał swojego ucznia. Wraz z nim przekazał odciśnięty na chuście wizerunek swojej twarzy. Tym uczniem był apostoł św. Tadeusz Juda, którego w sztuce przedstawiano i wizerunkiem twarzy Chrystusa. Gdy król Abgar zobaczył chustę z twarzą Zbawiciela, od razu wyzdrowiał. To trochę naiwna historia, lecz w niej ukryta została pewna metafora i religijna prawda. Mówi ona, że oblicze Jezusa w mistycznym czy realnym znaczeniu jest źródłem łask. Tak można by o tej legendzie myśleć współcześnie. Dzięki przypisywaniu temu wizerunkowi cudownej mocy uznano chustę króla Abgara za rzecz świętą. Z biegiem czasu stała się ona jedną z największych relikwii Wschodniego Kościoła. Ponoć w X wieku ta słynąca cudami relikwia znajdowała się w Konstantynopolu. Prawdopodobnie w XIII wieku ten uznany za prawdziwy wizerunek twarzy Chrystusa znalazł się w Europie Zachodniej, a przechowywano go w Genui i Rzymie (istnieją też inne tzw. wizerunki twarzy Chrystusa na chuście, są one przedmiotem dyskusji i sporów dotyczących autentyczności).
Jak już wspominaliśmy, istnieje też w tradycji chrześcijańskiej druga opowieść o cudownym wizerunku twarzy Chrystusa. Pochodzi ona również z tradycji apokryficznej (np. Akta Piłata). Mówi ona o postaci św. Weroniki, która według religijnej tradycji była utożsamiana z kobietą uzdrowioną z krwotoków przez Chrystusa. O tym wydarzeniu opowiada nam ewangelia według św. Mateusza, lecz kobieta występuje tam bezimiennie (Mt 9, 20 — 22). Dopiero późniejsza tradycja chrześcijańska, na podstawie apokryfów, wywodzi od tej bezimiennej kobiety postać św. Weroniki, ale to już jest tylko legenda, bo żadna Weronika nie istniała — to kościelna mistyfikacja lub błąd historyczny.
Weronika miała być tą kobietą, która podczas Drogi Krzyżowej Chrystusa otarła Jego umęczoną twarz chustą, na której odbił się wizerunek twarzy Zbawiciela. Kościół, kiedyś czcił oficjalnie św. Weronikę — wskazują na to stare dzieła hagiograficzne — lecz współcześnie w nowych spisach świętych i ich życiorysach nie znajdujemy nic na temat tej świętej. Z historycznego punktu widzenia św. Weronika to postać legendarna, podobnie jak św. Jerzy czy św. Krzysztof — to tylko postacie kultu religijnego, ale według religijnych kategorii nie można mierzyć historii.
Opowieść o chuście św. Weroniki oraz legenda o chuście króla Abgara zainspirowały w sztuce sakralnej jedno z najstarszych wyobrażeń twarzy Chrystusa. Oparte na tych legendach plastyczne wyobrażenia twarzy Zbawiciela zaliczane są do grupy „acheropoitea” (z języka greckiego: a — nie, cheir — ręka, poiteos — uczyniony). Jest to grupa dzieł sztuki lub przedmiotów, które według wierzeń religijnych zostały uczynione w nadprzyrodzony sposób, bez udziału człowieka. Do tej grupy należały też czczone przez Kościół legendarne całuny Chrystusa, które jak wiemy, przedstawiały ponoć Jego prawdziwe oblicze. Do takich należą całuny z Turynu, Compiegne i Besancon.
Chusty św. Weroniki, zwane veraikonami (z jęz. łac. verus — prawdziwy, z jęz. grec. eikon — obraz), oraz chusty króla Abgara, zwane mandylionami (z jęz. grec. mandylion — chusta) są od stuleci w sztuce dwoma różnymi przedstawieniami twarzy Chrystusa. Veraikony przedstawiały zawsze umęczoną twarz Jezusa, zwykle z koroną cierniową. Natomiast mandyliony, odwrotnie, bo pokazywały twarz Zbawiciela niecierpiącego i zawsze bez korony cierniowej. Legendarne wizerunki twarzy Chrystusa były w sakralnej sztuce rozpowszechnione w różny sposób: w rzeźbie, malarstwie, grafice. Do rozpowszechniana veraikonów i mandylionów przyczynił się oficjalny kościelny kult Świętego Oblicza Chrystusa, zatwierdzony przez papieża Innocentego III w bulli z dnia 3 stycznia 1208 roku. W kilka lat później, bo w 1216 roku, Stolica Apostolska ustanowiła dla tego kultu specjalny odpust. Kult Świętego Oblicza rozpowszechnił się szeroko po ogłoszeniu dogmatu o transsubstancjacji, będącego podstawą nauki teologicznej o Eucharystii. Według katolickiej dogmatyki jest ona centrum życia religijnego. Dlatego też wizerunki Świętego Oblicza Chrystusa, veraikony i mandyliony, stały się w sztuce symbolami Eucharystii. Podobnie jak Eucharystia jest według nauki Kościoła obliczem Jezusa, tak też malowane lub rzeźbione oblicze Chrystusa jest symbolem Eucharystii. Dlatego też veraikony i mandyliony występujące na średniowiecznych miejscach przechowywania Eucharystii — były jej symbolami. Z biegiem czasu legenda o veraikonie i św. Weronice przeszła do przedstawień Pasji Chrystusa — Drogi Krzyżowej.
Na Ziemi Kłodzkiej zachowały się ślady kultu Świętego Oblicza Chrystusa oraz Jego kamienne pomniki. Należy do nich pięć średniowiecznych wykutych w kamieniu wizerunków Jego twarzy. Znajdują się one w Kłodzku (dwa przykłady), w Żelaźnie, Trzebieszowicach i Szalejowie Górnym.
Nasze spotkanie z nimi rozpoczniemy od tympanonu, okazałej rzeźby veraikonu, znajdującej się nad południowym portalem kościoła pw. Wniebowzięcia NMP w Kłodzku. Podobnie jak cały portal, rzeźba ta wykonana jest z piaskowca i powstała zapewne po 1462 roku. Przedstawia ona umieszczonych po bokach aniołów, wspierających podtrzymywaną przez św. Weronikę chustę, z przedstawionym na niej wizerunkiem twarzy Chrystusa. Zapewne nie jest to przypadek, ale trudno wobec braku źródeł dokładnie określić przyczyny fundacji tego tympanonu z veraikonem. W budowlach sakralnych tympanony uzupełniano zwykle scenami związanymi z wydarzeniami historycznymi, fundatorami kościołów, patronami lub scenami religijnymi.
Na umieszczenie tego veraikonu w portalu kłodzkiego kościoła mógł zapewne wpłynąć fakt, że budowla należała do zakonu rycerskiego joannitów, wywodzącego się z Ziemi Świętej — miejsca pochodzenia legendy o Świętym Obliczu Jezusa. Oczywiście jest zrozumiałe, że drugim powodem był fakt, iż ten kult był szeroko rozpowszechniony w średniowiecznej sztuce (w kaplicy pw. św. Jakuba w tym kościele wśród średniowiecznych malowideł ściennych spotykamy przedstawienie veraikonu).
Umieszczony w portalu kłodzkiego kościoła veraikon miał też inne symboliczne znaczenie. W języku sztuki i symboliki sakralnej nie ma przypadku. Istnieje tylko ukryta sekretna logika — gra symboli i znaczeń. W rozumieniu mistycznym Kościół jest częścią Chrystusa. Jako budowla sakralna kościół jest Jego symbolem. Dlatego kościoły budowane były na planie krzyża. Zapewne w związku z chrystologiczną symboliką kościoła umieszczono ten veraikon — symbol Chrystusa w Eucharystii.
Historia drugiego kłodzkiego veraikonu nie jest tak tajemnicza, jak poprzedniego. Przyczyną jego fundacji jest dosłownie dramat ludzki. Ten veraikon znajdował się w ścianie frontowej kamienicy przy ul. Łukasińskiego 21 (w styczniu 1993 roku został w bestialski sposób wykuty i skradziony, następnie odzyskany i przechowywany jest w Muzeum w Kłodzku). Cierpienie ludzkie jest często w rozumieniu religijnym podobne do cierpienia Chrystusa. Osobliwym pomnikiem cierpienia ludzkiego jest omawiany późnogotycki, kłodzki veraikon. Powstał on w 1525 roku jako płaskorzeźba wykonana w piaskowcu. Przedstawia ona twarz cierpiącego Chrystusa z koroną cierniową na głowie. To jest pomnik ludzkiego cierpienia i wyjaśnia nam to umieszczona niżej wyryta w kamieniu inskrypcja, wypisana w języku niemieckim, której tłumaczenie brzmi: „W roku 1524 spłonęło 76 domów przy ulicy Czeskiej i Szalejowskiej, a w roku 1525 odbudowane one zostały przez Andrzeja Voita z Szalejowa”.
Motyw cierpienia — przedstawienie cierpiącej twarzy Chrystusa w tej rzeźbie — jest upamiętnieniem pożaru, który miał miejsce w 1524 roku. O tym tragicznym dla mieszkańców Kłodzka wydarzeniu wspomina w swoim dziele „Glaciographia” Georgius Aelurius z 1625 roku. Czytamy tam: „… spłonęły domy przy ulicy Szalejowskiej i Czeskiej w niedzielę po Małgorzacie [po święcie Małgorzaty — przyp. autora] lub 9 lipca zniszczyło się 76 domów. Notatkę o tym pożarze znalazłem też w odkrytym przeze mnie kalendarzu pewnej mszalnej księgi z kościoła parafialnego w Kłodzku”.
Fundatorem tej rzeźby był — jak wiemy z inskrypcji — Andrzej Voit z Szalejowa, pochodził on ze starej i znanej rodziny osiadłej w tej miejscowości i był burmistrzem Kłodzka. Ta płaskorzeźba — veraikon była swego czasu zupełnie nieznana i niezauważana (budynek, w ścianie, którego znajdowała się ta rzeźba, jeszcze w 1992 roku był skandaliczną ruiną). Rzeźba ta jest, jak już wiadomo, pomnikiem cierpienia mieszkańców Kłodzka, ale też jest jednym z nielicznych zachowanych świadków historii nieistniejącego kościoła i klasztoru Augustianów na Wzgórzu Zamkowym (dziś twierdza kłodzka). Właśnie w tym klasztorze pierwotnie znajdował się veraikon. Kościół i klasztor Augustianów fundowany był przez arcybiskupa Arnošta z Pardubic w 1355 roku. W czasie wojny trzydziestoletniej (1618 — 1648) został doszczętnie zniszczony.
A teraz przenieśmy się poza Kłodzko, do leżącego przy trasie do Bystrzycy Żelazna, gdzie w tamtejszym kościele pod wezwaniem św. Marcina znajdujemy osobliwą rzeźbę wykonaną z piaskowca. Pochodzi ona prawdopodobnie z lat 1400 — 1450. Jest sakramentarium gotyckie, składającym się z profilowanej ramy zwieńczonej ostrym łukiem, zakończonym krzyżem. Pod lukiem znajduje się płaskorzeźbiony wizerunek twarzy Chrystusa, ale bez korony cierniowej, niżej zaś prostokątna nisza zamknięta żelazną kratą. Zwróćmy uwagę, że ten wizerunek nie jest typowym veraikonem, nie ma przecież korony cierniowej, zatem należy uznać go za mandylion, czyli chustę króla Abgara. Sakramentarium to miejsce przechowywania Eucharystii — stąd też jest zupełnie zrozumiałe umieszczenie wizerunku Św. Oblicza Chrystusa jako symbolu Najświętszego Sakramentu.
W Trzebieszowicach nad Białą Lądecką spotykamy pewien kamienny wizerunek twarzy Chrystusa. Znajduje się on w ścianie starego domu pogrzebowego przy tamtejszym kościele parafialnym pod wezwaniem św. Andrzeja Apostoła. Rzeźba ta prawdopodobnie pochodzi z XV wieku, przedstawia twarz Chrystusa, ale bez korony cierniowej. Możemy przyjąć, że mamy tutaj do czynienia raczej z mandylionem — chustą króla Abgara. Wiadome jest, że ta rzeźba znajdowała się w średniowiecznej budowli wcześniejszego kościoła i w czasie barokowej jego przebudowy przeniesiono ją w inne miejsce.
Ciekawy przykład wizerunku twarzy Chrystusa wykonany w kamieniu jest w Szalejowie Górnym (miejscowość ta leży na trasie Kłodzko — Duszniki). Rzeźba ta znajduje się w ścianie wieży prowadzącej na dziedziniec kościoła parafialnego pod wezwaniem Św. Jerzego. Rzeźba pochodzi prawdopodobnie z połowy XV wieku. Przedstawia ona chustę z wizerunkiem twarzy Chrystusa bez korony cierniowej, która podtrzymywana jest przez ustawionych po bokach aniołów, a w górnej części znajduje się figura, która z powodu zniszczeń zatraciła czytelność, być może jest to wizerunek anioła lub św. Weroniki. Mamy tu do czynienia z podobną kompozycją jak veraikon z kościoła Wniebowzięcia NMP w Kłodzku. Trudno jest naprawdę określić, czy jest to veraikon, czy mandylion. W każdym razie jest to przykład trwania w sztuce legend o cudownym wizerunku Chrystusa.
Uśmiech Jezuska i ptaszek
Co może mieć mały Jezusek wspólnego z ptaszkiem? Każdy, kto wchodzi przez południowy portal do kościoła pw. Wniebowzięcia NMP w Kłodzku, zwykle zwraca uwagę na znajdującą się w pobliżu starą późnogotycką kaplicę pw. św. Jakuba. W niej, na tle średniowiecznych fresków, stoi przy ścianie wysoka, wykonana z dębowego drewna gotycka figura Maryi z Dzieciątkiem. Wnikliwy obserwator, pielgrzym, pobożny turysta zauważa w tej rzeźbie czułe spojrzenie Maryi skierowane w stronę spoczywającego na Jej lewej ręce Jezuska. On zaś wita każdego tajemniczym uśmiechem i rękoma próbuje schwytać siedzącego na Jego lewym kolanie ptaszka. Ta subtelna scena stworzona ręką średniowiecznego artysty ukrywa w sobie jeden z najważniejszych religijnych sekretów odnoszących się do człowieka.
Madonna z Dzieciątkiem należy od najstarszych tematów w sztuce sakralnej. Był on inspirowany nauką o Maryi jako Matce Zbawiciela. Madonny z Dzieciątkiem przedstawiano na przestrzeni dziejów w różny sposób, ale zawsze bogaty w ideowe treści. Jako dostojną Królową na tronie, jako pełną macierzyństwa Niewiastę, świadomą powołania Jej Syna, czy też jako piękno o ponad ludzkiej urodzie — Maryję Matkę Jezusa. Przedstawieniom Madonny z Dzieciątkiem towarzyszyły często różne symbole, jak berło, jabłko, korona, ale też znanym symbolem od wielu stuleci, szczególnie w średniowieczu był wizerunek ptaka. Dziś jest on już prawie zapomniany, kiedyś był oczywisty.
Trudno jest dokładnie ustalić czas powstania tej rzeźby. Niegdyś wiązano ją z fundacjami artystycznymi arcybiskupa praskiego Arnošta z Pardubic (zm. 1364). Jednak cechy stylistyczne wyraźnie wskazują na późniejsze czasy, na lata 1400 — 1430. Rzeźba ta należy do tzw. stylu pięknych Madonn, powstała zapewne pod wpływem sztuki austriackiej. „Madonna z czyżykiem” pierwotnie znajdowała się w kościele Augustianów Kłodzku, którzy mieli duże kontakty z klasztorami swoich współbraci w zakonie na terenie Austrii. Stąd też zapewne duże podobieństwo naszej Madonny do jej austriackich wizerunków. Jak wiemy, kościół i klasztor Augustianów został zniszczony w czasie wojny trzydziestoletniej (1618—1648), figurę przeniesiono w 1635 roku do Ząbkowic, a po jakimś czasie znalazła się w kłodzkim kościele parafialnym. W czasach baroku, kiedy w tym kościele działali jezuici, wykonana została na ich zlecenie w miejsce starej, gotyckiej, nowa barokowa polichromia, wraz z berłem i koroną dla Maryi oraz dwoma aniołkami, wykonaną przez rzeźbiarza Michała Klahra Starszego.
W roku 1971 wykonano prace konserwatorskie i zlikwidowano na tej rzeźbie barokową szatę. Pozbawiono w ten sposób barokową polichromię i usunięto dodatki jak figurki aniołów, berło i koronę. Rzeźba w drewnie ma to do siebie, że zawsze była polichromowana, teraz widoczne jest tylko surowe, dębowe drewno. Myślę, że brakuje jej tego złotego barokowego kostiumu, być może wyglądałaby ona inaczej, ale nie wierzę w to, że zatarłby się uroczy uśmiech Jezuska i czułe spojrzenie Maryi. Tego nie zniszczyłby genialny artysta Michał Klahr, on wiedział, co jest piękne. Wiedział to lepiej niż współczesny konserwator, który nie uszanował pracy Michała Klahra. Mimo tej konserwacji urok figury jest nadal osobliwy. Jej mistyczny wdzięk podkreśla czarujący, delikatny i tajemniczy uśmiech miłego Jezuska oraz ptaszek.
Ptak jest jednym ze starych symboli. Znany był w sztuce starożytnej, wczesnochrześcijańskiej i późniejszej. Ptaki z powodu swoich naturalnych możliwości latania kojarzyły się z tym, co duchowe, bliskie niebu i ponadmaterialne. Źródło wiary — Biblia posiada wiele fragmentów, mówiących o ptakach. „Obroni Pan Zastępów Jeruzalem, tak jak ptaki latające ochroni i wyratuje, zachowa i wybawi…” (Iz 31, 5). Według Ewangelii św. Mateusza (Mt 3, 16) Duch Boży objawił się w postaci gołębicy.
Przez kilkanaście wieków przedstawiano w sztuce sakralnej, w ołtarzach, nagrobkach, rzeźbach, a nawet monstrancjach, motyw pelikana karmiącego własną krwią pisklęta. Jest to najstarszy symbol Chrystusa, który własną krew przelał dla zbawienia. Sztuka sakralna wykorzystywała motyw ptaków, szczególnie tych, które mają przyrodniczą zdolność do powrotów. „Nawet bocian w przestworzach zna swój czas. Synogarlica, jaskółka przestrzegają pory przylotu, lecz lud mój nie chce znać prawa Pana…” (Jr 8, 7). Dlatego też ptaki bywały symbolami ludu słuchającego Słowa Bożego.
Ptaki miały też głębsze znaczenie, dotyczyły Jezusa: „Potem weźmie celem oczyszczenia tego domu dwa ptaki i drewno cedrowe, nitki karmazynowe i hyzop, zarżnie jednego ptaka tak, by krew spłynęła do glinianego naczynia nad wodą źródlaną, weźmie drewno cedrowe, nitkę karmazynową oraz żywego ptaka, zanurzy je we krwi zarżniętego i w wodzie źródlanej i pokropi ten dom siedem razy…” (Kpł 14, 49 — 51). Sens tego cytatu jest oczywisty, dotyczy zapowiedzi krwawej ofiary Chrystusa, która jest podstawą zmartwychwstania i życia wiecznego.
Motyw ptaka symbolizującego ofiarę Chrystusa występował często w figurach i obrazach przedstawiających Madonnę z Dzieciątkiem. Zwykle tym ptakiem jest czyżyk i nie jest to przypadkowe. Otóż czyżyk należy do rodziny wróblowatych. Często z tego powodu traktowano go w sztuce zamiennie z wróblem. Czyżyk to ptak, który posiada na główce krwisto-czerwone piórka. To właśnie ten szczegół zadecydował, że wspomniany ptak występował w przedstawieniach Madonny z Dzieciątkiem. Stał się symbolem krwawej ofiary Chrystusa.
Motyw ten oparty był na słowach Biblii. Czyżyk to ptak, który buduje gniazda z ostu. Oset to przecież chwast. Według Biblii to symbol grzechu i potępienia. „Ciernie i osty rodzić ci będzie i żywić się będziesz zielem polnym.” (Rdz 3, 18). Chrystus to czyżyk, który buduje gniazda z ostu, przekształca podły chwast w gniazdo — symbol życia i wiecznego spoczynku w Bogu. To nie jest przypadek. Biblia mówi o cierpieniach, a przecież oset ma ciernie. „Jak lilia między cierniami, tak moja przyjaciółka między dziewczętami…” (Pnp 2, 2). Zwróćmy uwagę, że w wizerunkach Matki Boskiej z Dzieciątkiem, w tym też scenach Bożego Narodzenia, spotykamy przedstawienia ostu.
Według apokryfów o dzieciństwie Jezusa mowa jest o tym, że jako dziecko, lepił z gliny ptaszki. Były to wróble lub czyżyki, cudowną mocą własnym tchnieniem ożywiał je i puszczał do latania. Ptaszki te symbolizowały przyszłe cierpienia Chrystusa poniesione dla zbawienia i życia wiecznego. W średniowieczu apokryfy miały poważny wpływ na sztukę. Teraz już wiemy, dlaczego ptaszek — w tym przypadku czyżyk, a nie wróbel jak kiedyś głoszono — siedzi na kolanach Jezuska.
Kiedyś w odległym od Kłodzka prawie o 2000 km mieście Carcassonne we Francji widziałem kamienną figurę Matki Boskiej z Dzieciątkiem, na którego kolanach spoczywał ptak. Pomyślałem sobie wtedy, jak bardzo w średniowieczu człowiek był świadomy znaczenia ptaka — symbolu Chrystusa i zbawienia. Ten motyw należał do bardzo znaczących w sztuce. Kto widział światowej sławy obraz „Madonna del Cardellino”, namalowany przez geniusza renesansu Rafaela w 1506 roku, może zrozumieć to znaczenie. Obraz przedstawia Maryję oraz Jezuska, który wraz ze św. Janem Chrzcicielem bawi się czyżykiem. Na Ziemi Kłodzkiej też spotykamy rzeźby, które przedstawiają Maryję z Jezuskiem i ptaszkiem. Słynąca cudami figurka Matki Boskiej z Dzieciątkiem z Wambierzyc, znana wszystkim, którzy przyjeżdżają zwiedzać Ziemię Kłodzką, przedstawia jako symbole owoc granatu i ptaka. Rzeźba ta pochodzi z początku z II poł. XIV wieku, czyli prawie sto lat wcześniej niż Kłodzka Madonna z czyżykiem.
W Lądku-Zdroju znajduje się kolumna maryjna z pocz. XIX wieku, przedstawia ona kopię rzeźby Matki Boskiej z Dzieciątkiem ze studni z Wambierzyc. W tej rzeźbie, która jest odległym echem słynnej figurki z sanktuarium z Wambierzyc, Jezusek też trzyma ptaka.
Sekret gotyckiego obrazu
Z każdym skarbem sztuki związane są różne osobliwości, a czasem dramatyczne wydarzenia oraz sprawy natury zagadkowej. Pewien osobliwy sekret kryje w sobie gotycki obraz „Madonna Kłodzka”. Dzieło to należące do arcydzieł średniowiecznej sztuki znajduje się — po wielu burzliwych wydarzeniach z nim związanych — w Galerii Malarstwa w Berlinie. Obok wielkich wartości artystycznych obraz ten zawiera w sobie zagadkowe przedstawienie wizerunku arcybiskupa praskiego Arnošta z Pardubic. To nie przypadek, że o tej postaci po raz wtóry wspominamy, gdyż z jego osobą wiążą się wspaniale fundacje artystyczne na Ziemi Kłodzkiej.
Zanim zajmiemy się sekretną sprawą dotyczącą tego arcydzieła, nieco więcej powiedzieć trzeba o samym obrazie. Dzieło jest dużych rozmiarów, bo aż 186 cm x 95 cm. Zostało namalowane na desce z topoli, pokrytej lnianym płótnem, z podkładem kredowym. Obraz ten jest częścią niezachowanego tryptyku ołtarzowego. Pochodzi z około 1350 roku. „Madonna Kłodzka” ufundowana przez praskiego Arcybiskupa Arnošta z Pardubic powstała zapewne w Pradze w kręgu malarskim Mistrza Ołtarza z Wyższego Brodu. Arnošt z Pardubic przeznaczył ten obraz do kościoła Augustianów w Kłodzku. „Madonna Kłodzka” pozostała w tym mieście przez kilka następnych stuleci.
Dzieło przedstawia siedzącą na tronie Maryję z Dzieciątkiem. Maryja została przedstawiona jako dostojna królowa w ozdobnych szatach z koroną na głowie, z jabłkiem i berłem w ręce, na kolanach zaś trzyma dzieciątko Jezus, które swoimi rękoma chwyta palce Matki. Dostojna Madonna siedzi na niezwykłym tronie mającym postać olbrzymiej architektury przypominającej wręcz fasadę świątyni gotyckiej. W otoczeniu Madonny znajduje się kilka aniołów adorujących Królową Nieba. W górnej części pod baldachimem po bokach rozmieszczono lwy. W dolnej części obrazu w prawym rogu umiejscowiono portretowy wizerunek arcybiskupa Arnošta z Pardubic, fundatora tego dzieła. Przedstawiono go klęczącego w stroju pontyfikalnym, ze złożonymi rękoma w geście modlitewnym. Obok stoi długa cienka laska zakończona krzyżem. Na stopniach tronu Maryi, w pobliżu arcybiskupa widoczne są należące do niego insygnia władzy duchownej: mitra, pastorał, rękawice z pierścieniami. W tym sposobie umieszczenia insygniów władzy biskupiej kryje się coś zagadkowego.
Przedstawianie wizerunku dostojnika kościelnego adorującego Madonnę z Dzieciątkiem należy do znanych tematów w sztuce sakralnej. Motyw ten, przedstawienie fundatora dzieła jako oranta, występował w rzeźbie nagrobnej, w epitafiach, w ołtarzach i w malarstwie. W sztuce kościelnej pod wpływem nauki o Świętych Obcowaniu i Wstawiennictwie Świętych oraz o uczestnictwie dusz żywych i umarłych w adoracji Mszy Świętej przedstawianie oranta, czyli osoby adorującej, było powszechne. Jednak w przypadku Madonny Kłodzkiej — w końcu części ołtarza — mamy do czynienia z czymś znacznie szczególniejszym, powiedzmy zagadkowym. Sprawa dotyczy sposobu umiejscowienia insygniów władzy biskupiej. Zwróćmy uwagę na to, że dostojników kościelnych adorujących Madonnę przedstawiano zwykle z mitrą na głowie, z pastorałem w ręce oraz posiadających wszystkie oznaki godności i władzy kościelnej. Obraz „Madonna Kłodzka” przedstawia zupełnie coś odwrotnego. Do rzadko spotykanych w sztuce należało przedstawianie dostojnika kościelnego w skromny sposób. Tutaj Arnošt złożył wszystkie swoje insygnia władzy i godności kościelnej u stóp tronu Maryi, a więc został przedstawiony w zupełnie inaczej, niż nakazywały ówczesne zwyczaje portretowania duchownych wyższej rangi. Uważny obserwator spostrzeże znacznie więcej. Otóż arcybiskup Arnošt z Pardubic ma na głowie tonsurę (jaką nosili mnisi). Dlaczego ten uwielbiany w całym królestwie Czech dostojnik był tak bardzo skromny, że przedstawiono go bez insygniów w ręce i z mnisią tonsurą?
To właśnie jest tym sekretem obrazu „Madonna Kłodzka”. Jak wiemy, dzieło to powstało z fundacji osobistej arcybiskupa Arnošta, zatem musiał on mieć wpływ na tego rodzaju przedstawienie. Kluczem do rozwiązania sekretu jest pewne wydarzenie, jakie miało miejsce w jego dzieciństwie. Chodzi o wspomnianą już w poprzednio wizję Matki Boskiej. Miała ona duży wpływ na jego duchowość. Przyczyniła się do wzbudzenia u naszego bohatera gorliwej religijności duchu maryjnym. Przeżycie wizji z dzieciństwa uczyniło z dumnego młodzieńca skromnego i pobożnego człowieka. Zrozumiał, jak bardzo był niegodny łaski Maryi. Ta świadomość wycisnęła piętno na jego życiu. To jemu przypisywała tradycja fundowanie figurek Maryi z Dzieciątkiem na Ziemi Kłodzkiej. To on fundował „Madonnę Kłodzką” dla Augustianów w Kłodzku, a w tymże klasztorze miał własną celę, w której niekiedy spędzał czas jako mnich. Będąc fundatorem „Madonny Kłodzkiej”, w poczuciu pokory życzył sobie, aby jego wizerunek przedstawiono jak najskromniej. Jego pobożność odzwierciedla mnisia tonsura, a skromność ofiarowanie insygniów biskupich przed tronem Maryi.
Arcybiskup Arnošt z Pardubic jako fundator musiał być świadomy treści ideowych „Madonny Kłodzkiej”, przedstawiono go klęczącego przed tronem Maryi — Królowej Nieba, Królowej Niebiańskiego Jeruzalem — Stolicy Mądrości i Łaski Bożej. W tym obrazie została zawarta wielka teologia maryjna. Pod względem ikonograficznym mamy tutaj do czynienia z typowym dla średniowiecza motywem w sztuce, zwanym Tronem Mądrości (Sedes Sapientiae).
Zatem rozwiązaliśmy już sekret „Madonny Kłodzkiej”. Pozostała nam jeszcze druga ciekawa sprawa — burzliwe dzieje, jakie spotkały ten obraz. Jak wiemy, wizerunek znajdował się u Augustianów w Kłodzku. W czasie wojny trzydziestoletniej (1618—1648) klasztor ten został zniszczony, a obraz uratowany, co ciekawe, przez pewnego protestanckiego szlachcica. Wojna trzydziestoletnia była konfliktem między katolikami a protestantami, a ci ostatni są przeciwnikami kultu świętych i kultu maryjnego. Z ich strony dochodziło wtedy do czynów obrazoburczych, a tutaj zdarzyło się coś odwrotnego. Zachwycony pięknem tego obrazu protestancki szlachcic ratuje go przed zniszczeniem.
Z biegiem czasu „Madonna Kłodzka” trafiła do kłodzkiego klasztoru Franciszkanów. Znajdowała się tam aż do początku XIX wieku. Wtedy to kłodzki malarz Ludwig Bittner (zm. 1835 r.) przeprowadził renowację obrazu i sprezentował go Gimnazjum w Kłodzku. Tam wisiał on w pokoju nauczycielskim do 1902 roku. Następnie przeszedł dziwne koleje losu. Gimnazjum miało trudności finansowe i aby je rozwiązać, postanowiło sprzedać obraz do Muzeum w Berlinie za dużą sumę 8500 marek. W czasie II wojny światowej ten cenny skarb sztuki musiał opuścić Berlin i przechowywany był w Zachodnich Niemczech. Z czasem wpadł w ręce Amerykanów i po wojnie powędrował do USA. Tam wielokrotnie pokazywano go publicznie. Brał udział w wystawach i wzbudzał zainteresowanie. W początkach lat pięćdziesiątych obraz powrócił do Niemiec i po kilku wystawach osiadł na stałe w Berlinie.
Nie istnieje żadne dzieło sztuki pochodzące z Ziemi Kłodzkiej, które odbyło aż tak wielką wędrówkę. Dziś każdy oglądający „Madonnę Kłodzką” powinien czułym okiem spojrzeć na arcybiskupa Arnošta i w duchu przywołać osobliwą historię z jego życia — wizję objawienia Maryi, która stała się przyczyną wielkiej pokory, ale też zainspirowała sztukę Hrabstwa Kłodzkiego.
Madonna na lwie
Jak pięknie rzeźbiono Madonny z Dzieciątkiem w średniowieczu, a jakże bogate treści religijne posiadały owe rzeźby, poświadczyć mogłoby pewne osobliwe dzieło pochodzące z Ziemi Kłodzkiej. Mowa jest o dziele sztuki, które w zasadzie nie jest znane obecnym mieszkańcom tego regionu. Pochodzi ono z Krosnowic, a dziś znajduje się w Germanisches Nationalmuseum w Norymberdze. Tym dziełem jest „Madonna na lwie” wykonana z drewna, pochodząca z lat 1370- 1380.
Co pomyślałby sobie współczesny pobożny katolik, gdyby w niedzielne rano w małym wiejskim kościółku zobaczył nagle, że na ołtarzu umieszczono figurę Maryi z Dzieciątkiem siedzącą lub stojącą na jednym, a może na dwóch lwach? Dziewica Maryja, Jezusek i lwy! Na pewno nie miałby z tym kłopotów średniowieczny człowiek, a dla współczesnego pozostaje to zagadką. „Madonna na lwie” z Krosnowic przedstawia siedzącą na ławce tronowej Maryję, która trzyma w lewej ręce berło (dziś jest to jego fragment, dawniej berło było znacznie dłuższe), a na głowie miała kiedyś koronę. W prawej ręce Maryi znajduje się dzieciątko Jezus, trzymające w swoich rączkach ptaka. Trochę niżej widzimy ustawione po bokach wizerunki aniołów przebranych w liturgiczne szaty, podtrzymujących, a właściwie w łagodnym geście wspierających Madonnę i Jezuska. Wszystkie te znajdujące się na tronie figury wspierają się na dwóch rozstawionych po brzegach lwach, których twarze i oczy surowym spojrzeniem spoglądają na widza. Urok tej rzeźby podkreśla zachowana oryginalna polichromia gotycka, składająca się ze złocenia, srebra i zieleni. „Madonna na lwie” z Krosnowic znajdowała się w oprawie szafkowej i służyła zapewne za przenosiny ołtarz lub relikwiarz, którego małe drzwi wymalowane były złotymi i srebrnymi gwiazdami. W tej drogocennej rzeźbie nie interesuje nas przedstawienie tronującej Madonny z Dzieciątkiem, bo o tym poprzednio wspominaliśmy, lecz zagadkowe dwa lwy u stóp tronu. Jest to ciekawy problem, do dziś dnia trudno jest ostatecznie rozwiązać zagadkę połączenia lwów i Madonny.
Średniowieczne księgi o przyrodzie nazywały lwa królem zwierząt. W sakralnej sztuce tej epoki spotykamy wiele różnych tematów związanych z przedstawieniami lwów. Motyw lwa miał w sztuce dwa różne, a zarazem przeciwstawne znaczenia — pozytywne i negatywne, które, co ciekawe, wywodzą się z jednego i tego samego źródła — Biblii. Lew był kojarzony z demonem i szatanem, jak mówi nam fragment Psalmu (Ps 22, 22): „Wybaw mnie Panie z paszczy lwa…", lub fragment I Listu Św. Piotra: „Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło, jak lew ryczący, szukający, kogo by pochłonąć…” (1 P 5, 8). Tym cytatom przeciwstawne są inne biblijne słowa, które lwa nazywają pozytywnie. Gdy Jakub żegnał i błogosławił swoich synów, zaznaczył, że pojawi się potomek jego pokolenia — nieustraszony lew „Czai się jak lew i jak lwica, któż go spłoszy…” (Rdz 49, 9). To o tym lwie mówi księga i wyrocznia świata chrześcijańskiego — Apokalipsa: „Zwyciężył lew z pokolenia Judy, korzeń Dawidowy…” (Ap 5, 5). Motywowi lwa w sztuce średniowiecze przypisywało nawet symbol zmartwychwstania — największą prawdę chrześcijaństwa. To znaczenie lwa nie pochodziło tym razem z Biblii, lecz z traktatów o przyrodzie. Ponieważ średniowieczni przyrodnicy zauważyli, że lwy śpią z otwartymi oczami oraz nowo narodzone lwiątka są dopiero po trzech dniach pobudzane do życia, kojarzono to z ideą Chrystusa Zmartwychwstałego.
Oprócz Biblii i innych źródeł znajdujemy też wiele na temat lwa i Jezusa w apokryfach, których metafory, symbole i treści posiadały wpływ na sakralną sztukę. Według jednego z apokryfów Jezusek jako niesforne (powiedzmy nietypowe) dziecko wlazł na oczach swojej Matki do jamy, w której przebywały głodne i złe lwy. Wywołało to lęk Maryi. A tu nagle zamiast odgłosów pożerania Jezuska jego Matka usłyszała miłe mruczenie. Lwy zmieniły się w miłe i łagodne stworzenia, a Jezusek głaskał je jak domowe zwierzęta. To wielka metafora i zarazem znak — zapowiedź przemiany grzeszników w potulne dzieci Jezusa.
Wróćmy do naszej „Madonny na lwie” z Krosnowic. Co mogą oznaczać dwa lwy pod tronem Madonny? W tym przypadku nie chodzi o realistyczne i dekoracyjne przedstawienie lwa z Madonną, lecz o symbolikę pokazującą Matkę Bożą jako królową i owoc Mądrości Boskiej, a Jezusa jako zwycięzcę. Około połowy XIV wieku pojawił się na Śląsku ciekawy i jedyny w swoim rodzaju styl w rzeźbie, którego dzieła miały wspólną cechę — lwy w przedstawieniach Madonny. Ten styl, czy jak ktoś woli kierunek w sztuce, rozpowszechnił się na Pomorzu i w Czechach (figury Madonn na lwie jest bardzo wiele).
Dziś trudno jest dokładnie wyjaśnić, co rzeczywiście mogą oznaczać lwy w tego typu rzeźbach. Ponieważ w figurach Madonn spotykamy jednego, a czasem dwa lwy, jeszcze trudniej jest rozwiązać zagadkę. Być może wizerunek Madonny z Dzieciątkiem na jednym lwie wyraża ideę lwa z pokolenia Judy (Ap 5, 5). A co możemy powiedzieć o Madonnach stojących nie na jednym, a na dwóch lwach?
Nie jest wykluczone, że tego rodzaju przedstawienie zainspirowane zostało popularnym w sztuce XIII i XIV wieku motywem tronu Salomona — Sedes Sapientiae. Ten motyw w sztuce pochodzi z Biblii z I Księgi Królewskiej: „Następnie król sporządził wielki tron z kości słoniowej, który wyłożył szczerym złotem. Tron miał sześć stopni i owalny szczyt z tyłu oraz poręcze po obu stronach siedzenia, a przy poręczach stały dwa lwy. Na sześciu stopniach stało tam po obu stronach dwanaście lwów. Czegoś takiego nie uczyniono w żadnym z królestw” (I Krl 10, 18 — 20), gdzie opisano w sposób symboliczny mądrość Bożą.
Zapewne „Madonna na lwie” z Krosnowic nawiązuje do idei Tronu Mądrości Bożej, może przedstawienia lwów odzwierciedlają typową dla Sedes Sapientiae symbolikę. Wspólną cechą tematu „Tron Mądrości Bożej” są motywy adorujących Madonnę aniołów. Przecież w przypadku Madonny z Krosnowic aniołowie mają szaty wręcz liturgiczne — są więc jakby ministrantami wieczystej adoracji Madonny z Dzieciątkiem.
Na Ziemi Kłodzkiej spotykamy wiele różnorodnych i bogatych ideowo średniowiecznych figur Madonny z Dzieciątkiem, np. w Wambierzycach. Starym Wielisławiu, Kłodzku (Madonna z czyżykiem i Madonna z kościoła joannitów), Żelaźnie, Szalejowie Górnym. Wśród tych Madonn, z których każda posiada osobliwe dzieje i wartości, „Madonna na lwie” z Krosnowic zajmuje szczególne miejsce. Jest to dzieło prezentujące nam osobliwe walory języka symboli średniowiecznej kultury epoki.
Pomniki biczowania i pokuty
Zwykle to, co nazywamy pomnikiem, kojarzy się z gloryfikacją, upamiętnieniem wydarzeń i bohaterów, ludzi sławnych i zasłużonych. Bywają też inne pomniki. Nie mają one nic wspólnego z chwałą ludzką. Wprost przeciwnie. Upamiętniają ludzką zbrodnię, hańbę i cierpienie. Do nich należą kamienne krzyże pokutne i pręgierze. Występują one w wielu krajach, spotykamy je też na Ziemi Kłodzkiej, tutaj są pewną osobliwością. Zacznijmy od pręgierzy.
Kiedyś stały pręgierze na otwartych przestrzeniach w miejscach publicznych, na rynkach miejskich czy nawet w okolicy placów kościelnych. Wzbudzały strach, lęk i rozwagę. Jak każdy wie, pręgierze — słupy hańby — służyły do biczowania, będącego najstarszym sposobem karania. Nawet w Biblii czytamy o karze biczowania: „Czterdzieści uderzeń każe mu wymierzyć, nie więcej…” (Pwt 25, 3).
W dziejach kultury europejskiej znane są różne przypadki karania przez biczowanie, lecz w sztuce spotykamy się z najdramatyczniejszym tego przykładem. Oczywiście chodzi tutaj o biczowanie Jezusa z Nazaretu. Nieprzypadkowo wspominamy o tym przy rozważaniach o pręgierzach, ponieważ scena biczowania Jezusa weszła na stałe do sztuki. Ciekawe, że w większości znanych dzieł sztuki ze sceną biczowania Jezusa spotykamy autentyczne, historyczne wizerunki pręgierzy. Patrząc się na tego rodzaju dzieła, możemy wyobrazić sobie, jak przed wiekami wyglądało biczowanie i pręgierze. Taką scenę karania przy pręgierzu, bardzo zresztą starą (i zapewne autentyczną), spotykamy w kamiennej płaskorzeźbie z północnej ściany kościoła pw. Wniebowzięcia NMP w Kłodzku, która pochodzi z początku XVI wieku. Jest to najstarszy i w zasadzie jedyny na Ziemi Kłodzkiej wizerunek o cechach realistycznych. Na Ziemi Kłodzkiej zachowało się kilka starych pręgierzy. Wiadome jest, że pręgierze istniały w Kłodzku, Lewinie, Nowej Rudzie. Zachowały się w Lądku-Zdroju (pochodzi ze Skrzynki), w Korytowie (z 1712 roku), w Jaszkowej Górnej (z 1679 roku), w Jaszkowej Dolnej, w Wojborzu, w Szczytnej (z 1501 roku) oraz w Bystrzycy Kłodzkiej.
Ten ostatni jest szczególnie osobliwy. Znajduje się na placu Małego Rynku w Bystrzycy Kłodzkiej. Wykonany jest z jednolitego bloku granitu, pochodzi z 1556 roku. Pierwotnie znajdował się na rynku głównym, gdzie obecnie znajduje się tzw. pomnik Trójcy Świętej (właściwie jest to pomnik Maryi Niepokalanie Poczętej). W 1736 roku, z powodu fundacji tejże kolumny, przeniesiono pręgierz przed główną miejską warownię. W roku 1813 ponownie przemieszczono go i od tego czasu stoi na Małym Rynku. Przez pewien czas służył nawet do zainstalowania latarni oświetlającej ten plac. Osobliwością tego pręgierza są dwie wyryte na nim inskrypcje. Jedna w dolnej części brzmi: „Transferiert 1736 und 1813”, druga zaś znajdująca się w górnej części brzmi: „Deus impios punit” (Bóg karze niegodziwców). Ten napis jest świadectwem mówiącym nam, jak kiedyś rozumiano prawo jako wartość pochodzącą od Boga. Jak mówi Biblia, wszelka władza od Boga pochodzi, z tego wynika, że prawo też. Zwróćmy uwagę jeszcze na pochodzenie słów tej inskrypcji. Pochodzą one z Biblii, ale nie jest to dosłowne tłumaczenie fragmentu Psalmu, który brzmi: „Bo niegodziwcy będą wytępieni…” (Ps 37, 9).
W Lądku-Zdroju na rynku miejskim koło ratusza stoi kamienny pręgierz. Niestety, nie jest to prawdziwie lądecki pręgierz. Oryginalny z czasem zaginął, a ten obecny pochodzi ze Skrzynki — pobliskiej wioski i został tu sprowadzony w latach sześćdziesiątych XX wieku.
Jednak wiadome jest, że w Lądku w miejscu obecnego istniał jakiś inny pręgierz. Wiemy o tym na podstawie pewnej grafiki. Pochodzi ona z I połowy XVIII wieku i została wykonana przez znanego rysownika F. B. Wernera, który zasłynął z wykonania wielu widoków miast. Owa grafika została powtórzona w postaci litografii wykonanej przez O. Pompejusa z Kłodzka ok. 1860 roku i wiernie odzwierciedla swój pierwowzór.
Niewiele wierny o obecnym lądeckim pręgierzu, trudno jest cokolwiek dokładnie powiedzieć o czasie jego powstania. Zapewne pochodzi on z połowy XVI wieku, na to wskazuje architektoniczna forma jego kolumny. Pręgierz ten wykonano w postaci kolumny na wielobocznym cokole. Kolumnę zwieńcza prosty kapitel, na którym znajduje się prostokątna płyta, dziś uszkodzona, a na niej umieszczono zwieńczenie w postaci kuli.
Historia tego pręgierza, aczkolwiek owiana pewną mgłą tajemnicy, ma w sobie jednak coś szczególnego. Przez długie lata pręgierz był ukryty pod ziemią. Dopiero w 1911 r. zupełnie przypadkowo został wykopany z ziemi na głównym placu w Skrzynce. Dzięki trosce tamtejszych mieszkańców odrestaurowano go i umieszczono przed dawnym domem gminnym w tej wiosce.
Jak wiemy, pręgierze służyły do wykonywania publicznych kar cielesnych przez biczowanie. Zwyczaj ten sięga czasów starożytnych i przetrwał do połowy dziewiętnastego stulecia. Nieszczęśnika skazanego na biczowanie przywiązywano do pręgierza, do tzw. kun (metalowych kołnierzy zamykanych kłódkami) i żelaznych kółek, przez które przeciągano sznury krępujące skazanego. Na pewno czytelnika zainteresuje fakt, kiedy ostatnio wykonano karę przy tym pręgierzu. Otóż dzięki przypadkowo znalezionej wiadomości w czasopiśmie „Die Grafschaft Glatz” z 1912 roku możemy dowiedzieć się o pewnej historii kary przy naszym pręgierzu. Pewna kobieta, Joanna Hauck, zmarła w wieku 80 lat w 1919 roku, opowiedziała, że będąc jeszcze dzieckiem, widziała, jak przed pręgierzem zmuszono do długiego przy nim stania kobietę, którą oskarżono o kradzież niewielkiej ilości lnu. Dalej dowiadujemy się z tego samego źródła, że ówczesna właścicielka oberży w Skrzynce też pewnego razu widziała, jak ukarano kobietę, zmuszając ją do publicznego stania przy pręgierzu. Była to kara za oszukiwanie przy wyrobie przędzy. Z tych opowiadań wynika, że ostatnimi czasy pręgierze służyły w dalszym ciągu do wykonywania kar, ale nie przez biczowanie, lecz przez publiczne wystawienie osoby na wielogodzinne, przymusowe stanie przy pręgierzu.
Na Ziemi Kłodzkiej spotykamy też inne równie ciekawe pomniki dawnego prawa i karania, np. krzyże pokutne, których liczba jest dosyć znaczna w tym regionie. Spotykamy je przy polnych drogach, na polach, przy lasach, w wioskach i miastach. Są to kamienne krzyże różnej wielkości, wykonane z piaskowca lub z granitu. Często widnieją na nich wyryte przedmioty takie jak: noże, oszczepy, siekiery, topory, miecze, sztylety i różne ostre narzędzia, którymi można zabić. Krzyże pokutne spotykamy w prawie całej Europie; na Śląsku jest ich kilkaset (trudno dokładnie podać ich liczbę, ponieważ ciągle odkrywane są nowe). Zwyczaj wystawiania takich krzyży sięga średniowiecza i przetrwał aż do początków XIX wieku. Krzyże pokutne wystawiano jako rodzaj kary za dokonanie morderstwa. Wyrokiem sądu winowajca musiał zapłacić odszkodowanie za popełnione morderstwo i wykonać własnoręcznie z kamienia duży krzyż. Często rzeźbił na nim narzędzie, którym dokonał zbrodni. Taki krzyż morderca musiał osobiście zanieść na miejsce przestępstwa.
W niektórych krajach stare krzyże, o których niekiedy nawet krążyły tajemnicze opowieści, otaczane były pietyzmem lub czcią. Narodził się zwyczaj zbierania kamiennych okruchów z krzyży pokutnych, wierzono w ich magiczną moc. Mielono je i dodawano do różnych lekarstw. Robili to znachorzy i czarodzieje, a także lekarze.
Krzyże pokutne spotykamy na Ziemi Kłodzkiej, do najbardziej znanych należą w Kłodzku (na cmentarzu), Lewinie. Szalejowie Dolnym i Górnym, Stojkowie koło Wambierzyc, Dzikowcu, Czerwieńczycach. Bożkowie. Ponikwie, Porębie, Żelaźnie i Radochowie.
Do osobliwych kamiennych pomników dawnego prawa należą dwa krzyże: w lesie koło Międzylesia i w lesie kolo Batorowa. Różnią się one od pozostałych, ponieważ inskrypcje. Inskrypcja na pierwszym krzyżu napisana w języku niemieckim i brzmi: „Anno 1628 den 18 Oktober ist allhier erschlagen worden Elias Lachnit des Hammermeisters Sohn von Riebney seines alters im 19 Jahr” (tłum. 18 października 1628 roku został w tym miejscu zabity Eliasz Lachnit, syn kowala z Riebney w wieku 19 lat).
Drugi krzyż znajdujący się w lesie koło Batorowa w zasadzie nie ma nic wspólnego z krzyżami pokutnymi, nie został wykonany przez mordercę. Upamiętnia on zbrodnię zabójstwa i został wystawiony na zlecenie rodziny osoby. Ten kamienny krzyż, wykuty w skale, posiada inskrypcję w języku niemieckim mówiącą o tym, że 19 marca 1628 roku została w morderczy sposób pobita w wieku 15 lat cnotliwa panna Marta Gorgi, córka ślubna kamieniarza ze wsi Ratno Górne. Znajduje się tam też data ufundowania pomnika: 1644 rok oraz napis „Maryja” i pobożne życzenia.
Ten osobliwy zabytek wykuto w jednolitym bloku kamiennym, posiada on kształt greckiego równoramiennego krzyża. Tak został wykuty, że z trzech stron widzimy krzyż, a czwartą jest blok skały. Powiązane są z nim różne legendy. Jedna z nich mówi, że została tu pochowana ofiara wojny trzydziestoletniej, młoda dziewczyna prawdopodobnie zgwałcona przez dezerterów i zabita. Inna legenda mówi o służącej z zamku w Ratnie, która udała się do lasu, aby ukryć skarby; tam została napadnięta i obrabowana.
Przypadkowo znalazłem w starej niemieckiej gazecie „Die Grafschaft Glatz” z roku 1928 artykuł napisany przez K. Gruendel pod tytułem „De tute Mäd”. Autor powołuje się na pewne podanie krążące wśród mieszkańców Ziemi Kłodzkiej mówiące o historii tego krzyża. Otóż działo się to na początku XVII wieku. Dziedziczka w Batorowie miała okropnego syna, który był kłamał. Oczywiście młodzieniec należał do zachłannych ludzi i chciał ożenić się z bogatą panną z Nachodu, a równocześnie podbijał serce pięknej 15-letniej dziewicy Marcie, córce biednego sąsiada. Matka młodzieńca nalegała, aby ożenił się z bogatą panną z Nachodu. Gdy sprawa potajemnych schadzek z biedną Martą wydała się, jasnowidząca babcia kazała Marcie udać się do sanktuarium w Wambierzycach, gdzie miała, dzięki modlitwom i łasce tamtejszej cudami słynącej figurki Matki Boskiej otrzymać rozum, rozsądek i przebaczenie. Na drogę dostała Marta od swojej babci trzy ziarenka lilii, które miały być amuletem. O pielgrzymce dowiedział się syn dziedziczki z Batorowa, który pomyślał, że nadarza mu się okazja, by zatrzeć ślady swojej namiętności do Marty, której ujawnienie przeszkodziłoby w ożenku z bogatą panną; postanowił Martę zabić. Przebrał się za pustelnika i pod habit włożył łopatę.
Zaczaił się w lesie na powracającą z Wambierzyc dziewczynę, a gdy ją spotkał, zadał cios łopatą w czoło. Marta upadła martwa, on zaś szybko wykopał dół i ukrył w nim ciało swojej ofiary. Spokojnie powrócił do zamku, gdzie mieszkał. Następnego dnia wyjechał na zaręczyny do Nachodu. Minął rok od czasu zabójstwa i pani dziedziczka szykowała wesele dla syna. Pewien myśliwy udał się do lasu, aby polować na jelenia dla weselników. W pewnym momencie zauważył na torfowisku, przy skale kwitnące trzy lilie. Było to zdumiewające, prawie niemożliwe, aby w lesie, i to na torfowisku, rosły lilie. Postanowił je wykopać i umieścić w ogrodzie pani dziedziczki i jej szczęśliwego syna. Podczas kopania w ziemi zauważył strzępki ubrania kobiecego. Zaciekawiony zaczął kopać głębiej, i najpierw ukazała się ręka młodej dziewczyny, później jej ramiona, a na końcu piękna twarz. Było to martwe ciało Marty — nieszczęsnej ofiary zachłannego młodzieńca. Ponieważ ciało spoczywało w torfowisku, nie uległo zniszczeniu. Myśliwy wziął je w ramiona, a na piersi zmarłej położył trzy lilie. Tymczasem w zamku wrzało wesele, przy stole siedział podły zabójca i jego bogata żona. Nagle wtargnął do sali myśliwy i rzucił na stół ciało Marty. To wywołało u pana młodego obłęd, zaczął krzyczeć z przerażenia: „Marto, ty chcesz się zemścić, ty chcesz, żebym się powiesił! Tak przyznaję się, zabiłem cię!”. Oszalały wybiegi z sali na poddasze i tam zawiesił sznur na belce. Z rozpaczy i ze strachu naciągnął na szyję pętlę. Na dole wystraszeni weselnicy usłyszeli tylko krzyk zbrodniarza, a potem zapanowało głuche milczenie. Marta zemściła się i ciało mordercy dyndało na strychu.
Tak przedstawia się niezwykła historia kamiennego krzyża w lesie koło Batorowa.
Spotkanie z Pietą
W sztuce sakralnej spotykamy się z różnymi, pełnymi sekretów tematami. Jedne oparte są na tekstach biblijnych i apokryfach, inne inspirowane były wydarzeniami historycznymi i legendami, niektóre sięgają do hagiografii. Istnieją też takie tematy w sztuce, które mimo swojej popularności zawierają w sobie coś tajemniczego i trudno jest wyjaśnić ich pochodzenie. Do takich tematów należy Pieta — przedstawienie Maryi opłakującej martwe ciało Syna.
Aczkolwiek Pieta stała się tematem wielu światowej sławy dzieł sztuki, to jednak pochodzenie tego tematu pozostaje w sferze domysłów i jest pewnym sekretem.
Na Ziemi Kłodzkiej istnieje skarb sztuki — gotycka Pieta znajdująca się w kościele św. Jerzego w Szalejowie Górnym. Rzeźba ta jest wykonana z polichromowanego drewna lipowego (wymiary 110 x 80 x 40 cm). Prawdopodobnie pochodzi z około 1420 roku. Zapewne rzeźbiąc ją artysta, wzorował się na podobnym dziele, które powstało ok. 1400 roku i pochodzi z kościoła Najświętszej Maryi Panny we Wrocławiu (obecnie w Muzeum Narodowym we Wrocławiu). Pieta z Szalejowa Górnego należy do najwcześniejszych, zachowanych przykładów tego typu w sztuce Ziemi Kłodzkiej, jest jedną z najstarszych gotyckich rzeźb w drewnie.
Rzeźba przedstawia siedzącą, ubraną w długą szatę postać Maryi. Jej głowa jest lekko przechylona, a na twarzy widać ból i cierpienie. Znajdująca się na piersi ręka wyraźnie wskazuje na rozpacz i tragedię. Na kolanach spoczywa martwe ciało Syna, którego ręce i nogi są bezwładnie opuszczone, a twarz lekko pochylona w stronę widza wyraża bezmiar cierpienia na Krzyżu.
Legenda o kamieniu ze łzami Maryi wpłynęła na powstanie tematu Opłakiwanie Chrystusa. Dopiero w XIII wieku pod wpływem sztuki bizantyjskiej Opłakiwanie pojawiło się w Europie Zachodniej, najpierw we Włoszech. Obok tego narodziły się w sztuce inne tematy związane z ofiarą Chrystusa, jak wizerunki umęczonego Zbawiciela czy złożenie do grobu. Zachowane z wieku XIV dzieła sztuki przedstawiają wyłącznie Maryję opłakującą ciało Chrystusa, czyli Pietę. Należy wyjaśnić, że nie każda scena opłakiwania ciała martwego Chrystusa jest Pietą. Maryja mogła opłakiwać Syna w otoczeniu Apostołów na tle krzyża, ale scena ta nie jest Pietą. Pietą jest tylko przedstawienie Maryi, która w samotności opłakuje Syna.
Znaczny wpływ na Pietę miał mistycyzm, związany z teologią maryjną. Ponoć motyw Piety wywodzi się z liturgii zwanej Nieszporami (łac. vesper), czyli rozmyślaniami o męce i ofierze Chrystusa. W języku niemieckim słowo Pieta jest tłumaczone jako „Vesperbild”, a z łaciny „vesper” to nieszpory i w niemieckim nieszpory to „Vesper”.
Najprawdopodobniej Pieta — temat ponadczasowy — miała charakter dewocyjny. Istnieje też pogląd, że Pieta wywodzi się z przedstawienia Maryi z Dzieciątkiem, będąc jego mistycznym dopełnieniem. Według teologii przedstawienie aktu ofiary Jezusa jest konsekwencją Jego wcielenia. Maryję rozumiano jako współcierpiącą.
Ciekawe, że średniowieczny mistycyzm zainspirował obok Piety Maryjnej inny też ponadczasowy wizerunek Piety. Chodzi o tzw. Pieta Patris — przedstawienie Boga Ojca trzymającego umęczone ciało Jezusa, lecz temat ten należy do mniej znanych. Częściej kojarzymy Pietę z Maryją niż z Bogiem Ojcem. Pieta zakorzeniła się w sztuce bardzo mocno, spotykamy ją w dziełach renesansowych, barokowych i współczesnych. Wróćmy do naszego regionu. Jak już wspomniałem, najstarszym przykładem Piety jest rzeźba z Szalejowa Górnego. Wiadomo, że w Nowej Wsi w tamtejszym kościele parafialnym istniała gotycka Pieta. Najwięcej zachowanych przykładów Piety pochodzi z czasów baroku, do tej grupy należą rzeźby w Boboszowie (1787 r.), Gorzanowie (pierwsza na kolumnie z przedstawieniem Tronu Łaski z pocz. XVIII wieku, druga na górze Św. Antoniego z 1734 r.), w Domaszkowie (2 poł. XVIII w.), w Kłodzku (na gotyckim moście nad Młynówką z 1655 r.), w Lesicy (z pocz. XVIII w.), w Międzylesiu (2 poł. XVIII w.), w Starym Wielisławiu (2 poł. XVIII w.) oraz w Sokolcu (poł. XVIII w.).
Do ciekawych barokowych przykładów Piety należy też kolumna z przedstawieniem Trójcy Św. z Pietą która znajduje się w Mielniku i pochodzi z początku XVIII wieku. Z polowy XVIII wieku pochodzi pomnik Trójcy Św. w Goworowie, gdzie tez znajduje się Pieta. To ciekawy pod względem teologicznym związek — Trójca Święta i Pieta, czyli Bóg i opłakująca Chrystusa Maryja, jeden z typowych dla baroku wątków teologicznych podkreślających wielką rolę Maryi wobec Boga w dziele Odkupienia. W Kłodzku w okolicy cmentarza spotykamy też barokową kolumnę z Pietą.
Sztuka baroku doby kontrreformacji podkreślała w sposób wybitny wszystko, co wiązało się z Maryją. Sięgano nawet do przeszłości i tradycji, w celu wzmocnienia ideowej wymowy kontrreformacyjnego kultu maryjnego. Takim ważnym przykładem, który odzwierciedla idee przeszłości jako czynnika wzmacniającego kult religijny, jest kolumna z Pietą w Szalejowie Górnym, w miejscowości, w której spotykamy ten średniowieczny skarb — gotycką Pietę. Na jej placu w okolicy tamtejszego kościoła parafialnego stoi kolumna z 1720 roku wykonana z piaskowca. Na jej zwieńczeniu znajduje się barokowa Pieta. Rzeźba ta jest zbarokizowaną kopią gotyckiej rzeźby z kościoła parafialnego. Interesująca jest dekoracja z kapitela kolumny, przedstawia ona tzw. motyw Arma Christi, czyli narzędzi Męki Pańskiej, tutaj widzimy: dzban, gwoździe, bicz, młotek oraz przebite ręce. Na cokole kolumny znajduje się łacińska inskrypcja wykuta na trzech stronach, a na czwartej wykuto monogram Maryjny. Inskrypcja brzmi:
EST AUXILLARIS DOLOROSAE MATRIS, A MARIOPHILIS FIDELIBUS EX VOTO ERECTA, SIBI PRAESIDIUM IN EA PATENTES ACCURUNT (ona = kolumna należy do Łaskawej, Boleściwej Matki i została przez wiernych czcicieli Maryi z powodu ślubowania wzniesiona, którzy uciekają się do niej i szukają u niej pomocy). Kościół w Szalejowie Górnym był znany jako miejsce pielgrzymkowe, m.in. czczono tam Bolejącą Matkę, gotycką Pietę. Stąd też łatwo możemy zrozumieć pojawienie się zbarokizowanej kopii na kolumnie. To wyraz trwania tradycji w kulcie.
Pieta z powodu swojego bogatego emocjonalnego ładunku i ekspresywnej formy wyrażającej cierpienie Matki Boskiej należała do tematu, do którego chętnie sięgali artyści. W wiosce Brzozowa w kaplicy zmarłych znajdujemy Pietę wykonaną ok. 1930 roku przez kłodzkiego rzeźbiarza P. Wagnera.
Przykładem obrazującym przywiązanie mieszkańców Ziemi Kłodzkiej do Piety może być niewielka rzeźba z Ołdrzychowic. Przed tamtejszym pałacem w niszy bramy spotykamy Pietę. Jest to dzieło z przełomu XIX i XX wieku, nie ma wielkich wartości artystycznych, lecz w jakiś sposób obrazuje tradycję trwania tematu Pieta w sztuce i religijności dawnych mieszkańców tego regionu.
Theatrum sacrum na moście
Od stuleci wzbudza ciekawość u przechodniów stary gotycki most nad Młynówką w Kłodzku, który jest perłą sztuki i należy do unikatowych w skali całego kraju. Uwagę obserwatora przyciągają barokowe figury, które przedstawiają świętych Pańskich, Jezusa na krzyżu, Pietę i Koronację Maryi. Pochodzą one z różnych fundacji i powstały na przestrzeni prawie osiemdziesięciu lat, od połowy XVII wieku do początku XVIII wieku. Wszystkie rzeźby wykonano z piaskowca. Dziś są znacznie zniszczone, wymagają konserwacji, brakuje wielu inskrypcji, ale mimo tego niosą ze sobą ducha przeszłości. Opowiadają o religijności dawnych czasów. Pokazują zdumiewające zjawisko, jakie posiadała sztuka średniowieczna i nowożytna, a chodzi tu o głębokie przeświadczenie o iluzyjnym znaczeniu sztuki. Miało to sugerować złudzenie istnienia niebiańskich wartości, a przez wzbudzić pobożność.
Zanim bliżej przyjrzymy się gotyckiemu mostowi w Kłodzku, musimy koniecznie powiedzieć o sugestywnej roli sztuki w czasach przeszłych, a także musimy odbyć krótką podróż do Pragi. Jedną z charakterystycznych cech średniowiecznej i nowożytnej kultury było przekonanie o symbolicznym znaczeniu architektonicznych budowli, nie tylko kościołów, lecz mostów, schodów i dróg. Funkcja realna architektury przyjmowała znaczenie symboliczne. Wyrażała głębokie treści religijne, poprzez swą formę nawiązywała do prawd religijnych. Przykładem może być romańska architektura sakralna w Niemczech. Cechy obronne tej architektury, jej obronne motywy spełniały symboliczne znaczenie. Podkreślały rangę kościoła jako twierdzy strzegącej przed złem. Nie musimy daleko sięgać, na Ziemi Kłodzkiej też znajdujemy na to przykłady. W Wambierzycach schody do tamtejszego sanktuarium mają 33 stopnie — to symbolizuje wiek Chrystusa i rok jego śmierci, tam też dodatkowo dobudowano schody z 15 stopniami, nawiązując do wieku Maryi, kiedy poczęła Zbawiciela.
Architektura użytkowa, taka jak mosty, niosła z sobą bogate treści ideowe. W kulturze chrześcijańskiej mostom przypisywano symboliczne znaczenie. Aby to zrozumieć, wystarczy sięgnąć do malarstwa. Jako kluczem do tego możemy posłużyć się światowej sławy obrazem „Madonna kanclerza Rolin”, namalowanym przez geniusza wczesnorenesansowego malarstwa Jana van Eycka (obraz pochodzi z około 1432 roku i znajduje się w Luwrze). Dzieło to przedstawia klęczącego kanclerza Rolin, a naprzeciwko siedzącą Madonnę z Dzieciątkiem. Mały Jezus zaś wskazuje palcem na widniejący w oddali na drugim planie most. Przedmioty i gesty w sztuce późnego średniowiecza i wczesnego renesansu miały określone znaczenie.
Dla nas współczesnych jest ono jakby tajemnicą, niemniej dawniej traktowano to jako język równy mowie pisanej. Co znaczy wskazany przez Jezuska most? Jezusek wskazuje, że jest tym samym co most, jest pomostem między niebem a ziemią, między światem niebiańskim a ziemskim. To nie przypadek z małym Jezuskiem wskazującym na most. Tego rodzaju symbolika i rozumowanie pochodzi z Biblii, każdy, kto ją czyta, musi znać historię snu Jakuba, kiedy przyśniła mu się drabina, po której chodzili aniołowie. Ta drabina jest oczywiście zapowiedzią Chrystusa — pomostu między dwoma światami.
Symbolika mostu jako łącznika między rzeczywistością i nad rzeczywistością przetrwała do czasów współczesnych. Znany jest przecież obraz Edwarda Muncha. Wybitnego malarza norweskiego, „Krzyk” (obraz z 1893 roku, Oslo, Nasjonalgalleriet), gdzie jednym z głównych motywów jest właśnie most. Mosty wykorzystywano w czasach przeszłych do celów propagandowych. Umieszczano na nich figury przedstawiające świętych lub sceny religijne. Wykorzystywano funkcję komunikacyjną mostu jako miejsca publicznego dla manifestowania religijnych treści. Spotkanie na moście figur świętych Pańskich oraz figur ze scenami religijnymi stwarzało pretekst, wręcz prowokowało obserwatora, do religijnych rozważań. Tego dziś nie jesteśmy w stanie pojąć, ale rozumiał to człowiek epoki baroku. Dla nas most należy do rzeczy powszechnych. Dla człowieka czasów nowożytnych most był cudem techniki. A umieszczone na nim figury religijne podkreślały symboliczne znaczenie mostu.
Teraz przenosimy się do Pragi, stolicy archidiecezji, do której należało Kłodzko (do 1971 roku). Wyobraźmy sobie barokową Pragę z rana o wschodzie, słońca. Znajdujemy się na słynnym moście Karola, na którym pod koniec XVII wieku ustawiono kilkanaście kamiennych figur świętych Pańskich (na moście tym wystawiono też znacznie później inne figury, ale nam chodzi o czasy baroku). Przypuśćmy, że tego wczesnego ranka jesteśmy sami na moście, a wokół tylko kamienne figury świętych — przeważnie to męczennicy, jak św. Jan Nepomucen lub św. Franciszek Xawery. Wschodzi słońce, a my odczuwamy, że figury kamienne pod wpływem promieni wstającego słońca się ożywiają. Coraz to mocniejsze promienie słońca pobudzają do ruchu, rozmowy i modlitwy te kamienne na czas nocy martwe figury. Mamy wrażenie, że znajdujemy się na drodze do nieba w towarzystwie świętych pańskich.
Na tym polegała barokowa iluzja i dla wywołania tego złudzenia ustawiono na mostach figury świętych Pańskich. To było złudzenie drogi do nieba, w towarzystwie świętych wyczarowane w kamieniu przez pobożnych fundatorów i artystów.
Dziś zachwycamy się teatrami ulicznymi, ale te figury na mostach były też teatrem — ożywiającym się przy promieniach słońca. Coś takiego mogli wymyślać tylko jezuici — szermierze barokowej iluzji. Oni to przyczynili się do wystawienia tego barokowego teatru kamiennych aktorów na moście Karola w Pradze i oni mieli też wpływ na sztukę w Kłodzku.
Jezuici z Pragi byli mistrzami propagandy religijnej doby baroku. Barok zaś to sztuka złudzeń i tylko przez pryzmat złudzenia należy zrozumieć istotę mostu Karola w Pradze. Wiedzę o wierze dostarczają nam figury na tym moście, są wielkimi osiągnięciami jezuickiej propagandy wiary. Każda z nich opowiada nam coś ważnego, Św. Jan Nepomucen o swojej męczeńskiej śmierci, a święty Franciszek Xawery o leczeniu ran chorych i niesieniu chrześcijaństwa w Azji. Inni święci razem z Maryją pobożnie spoglądają na przechodniów i z radością dzielą się nimi świętościami i o to chodziło jezuitom. Jeśli nie zwyciężyła wiara w sercach, to zwyciężała wiara w sztuce, czyli w propagandzie.
Cieniem triumfu wiary jest nasz gotycki most w Kłodzku, którego barokowe rzeźby są echem wystroju mostu Karola w Pradze. W tradycji kłodzkiej nie bez podstaw ten most nazywano „małym mostem Karola w Pradze”.
Gotycki most nad Młynówką wybudowany z kamienia powstał prawdopodobnie pod koniec XIII wieku lub na początku XV wieku. Według starych przekazów zaprawa mostu złożona była z białek jaj, co jest bardzo możliwe, gdyż w budownictwie średniowiecznym dodawano białko — proteinę do zaprawy w celu jej wzmocnienia, ale nas najbardziej interesuje sześć grup z figurami wieńczących ten most. Gdy idziemy od kościoła Franciszkanów w stronę rynku, przechodząc przez most spotykamy następujące rzeźby:
— św. Franciszka Xawerego — patrona Kłodzka (!) i patrona chroniącego przed zarazą; ufundowana w 1714 roku przez mieszkańców jako ex voto z powodu zarazy w mieście (rzeźba ta jest wtórna, bo to kopia z 1920 r.). Egzaltowany święty stoi jak typowy jezuita z barokowego obrazu, z krzyżem w ręce, u dołu rozpoznajemy trzech chorych (wrzody na ich ciele wskazują, że to ofiary zarazy), a w górnej części widzimy mężczyznę (chodzi o Hindusa, bo św. Franciszek Xawery był misjonarzem w Indiach) trzymającego herb Kłodzka.
— naprzeciwko widzimy dostojnego św. Wacława, patrona królestwa Czech; rzeźba ta pochodzi z 1715 roku.
— pośrodku mostu na głównym filarze, gdzie niegdyś znajdowała się kapliczka mostowa, stoi na wysokim cokole figura przedstawiająca Pietę. Rzeźba pochodzi z 1655 roku, ufundowana została przez hrabiego J. G. von Goetzen i jego żonę. Na cokole tej figury znajdujemy herby rodowe fundatorów i niezbyt czytelną inskrypcję w języku niemieckim.
— po przeciwnej stronie znajduje się grupa rzeźbiarska przedstawiająca scenę Ukrzyżowania Chrystusa i płaczącą Marię Magdalenę, u której stóp znajduje się niewielki, bardzo zniszczony wizerunek kielicha (?), a jeśli to kielich to zapewne jest nim Święty Graal, w każdym razie kielich Krwi Chrystusa. Niżej zaś jest czaszka i kość jako symbol grobu Adama. To dzieło pochodzi z 1734 roku i jest fundacją hrabiów von Herberstein. Na niej widzimy też herb fundatorów i datę fundacji MDCCXXXIV oraz niżej inskrypcję w języku niemieckim: „Anno 1281 ist die Brücke gebaut, anno 1701. 22 August ist selbe erneuert worden” (napis obecnie jest niezbyt czytelny z powodu erozji kamienia).
— nieco w górze zauważamy grupę rzeźbiarską przedstawiającą scenę Koronacji Maryi przez Trójcę Świętą. Jest to fundacja Franza Ferdynanda barona von Fitschen z Gorzuchowa, z 1714 roku; tu znajduje się też herb fundatora.
— ostatnią figurą jest ustawiona na cokole rzeźba św. Jana Nepomucena, która została ufundowana przez Franz von Goetzen w 1707 roku. Należy ona do najstarszych przedstawień tego świętego na Ziemi Kłodzkiej i jest bardzo podobna do rzeźby św. Jana Nepomucena z mostu Karola w Pradze.
Wszystkie rzeźby z kłodzkiego mostu zostały wykonane przez bliżej nieznanych artystów, zapewne w grę wchodzą tylko lokalne warsztaty rzeźbiarskie. Niemniej odczuwamy tu wpływ sztuki barokowej z Pragi. Fakt umieszczenia figur na moście w Kłodzku miał niewątpliwie charakter propagandowy. W tym powstałym w ciągu osiemdziesięciu lat końca XVII i początku XVIII wieku zespole rzeźb daje się wyczuć wspólne dla epoki kontrreformacji wątki ideowe jak kult świętych Pańskich, kult Trójcy Świętej i kult Maryi.
Most w Kłodzku i most Karola w Pradze łączy coś szczególnego, to silne oddziaływanie sztuki na ówczesnego barokowego człowieka, dla którego kontakt z tym, co niosło treści religijne, stawał się przybliżeniem Boga i Nieba. Jeśli ktoś zwiedzał most Karola w Pradze wczesnym rankiem o wschodzie słońca i nie dokończył rozmowy z figurami świętych Pańskich, powinien przyjechać do Kłodzka, aby dokończyć spotkanie na drodze do nieba. Powinien to zrobić o wschodzie słońca, bo tylko wtedy figury świętych Pańskich ożywają, ale dla bezbożnych zawsze pozostaną rzeźbionymi kamieniami.
Złudzenie zatrzymanego czasu
Sztuka baroku przepełniona była dynamizmem, iluzją i emocjami. W przeciwieństwie do gotyku, który spojrzenie wiernego kierował w górę w stronę nieba i Boga, barok dążył do przełamania granicy między światem rzeczywistym a złudzeniem niebiańskiej rzeczywistości. Był to też styl, w którym ważną rolę odgrywała manifestacja przeszłości i gloryfikacja religijnej tradycji oraz wiary.