Zapomnienie
Na co komu dziś wczorajsze niebo
Jeśli z nieba spadł
Jesienny deszcz
Wczoraj była jesień
Dzisiaj zima
Jutro będzie lato
Dobrze wiesz
Nie płacz deszczem
Szkoda łez
Woda topi smutny czas
Zapomnienie jest we mgle
Budzisz się ostatni raz
Czym jest zatem zapomnienie? Czasem zaprzeszłym do nieba niepodobnym? Czasem w którym ktoś zapytał o radość ale brakło słowa?
Nikt nie umie tak mocno ranić jak czas, który spływa potokami łez
Po wzgórzach niebieskiego miasta
To jest nicość, ale trochę nudna
Przecież tak nie można budować przyszłości
Zapomniane ulice wciąż istnieją
Nasza myśl przemyka po zakamarkach wymarłego miasta
Duchy przeszłości i przyszłości złączone w jedność
Lubieżne są myśli które zapomniane wracają jak stukot szyn
Kiedy wysiadasz z pociągu dudni głowa ta ta tam ta ta tam
Nim minie dzień lub dwa paracetamole łeb przestaje boleć
Ale stukot zostaje
To serce Tuk tuk tuk
Szmaragdowe niebo nad Adriatykiem Nagie ciała na plaży
Serce ściska smutek jak bardzo chciałby zapomnieć widoku
W mgnienie lata późna miłość przelotna jak skrzydło wiatraka
Walnęła go prosto w ten zakuty
Ale dwa tygodnie to mało Ona wróciła na studia w innym kraju
Teraz pisze listy
Układa refreny
Nie może spać ani jeść
Krótkie ulotne spojrzenia przez kamerę internetową
Zza jej pleców czyjeś dłonie splatają się na jej szyi
To koleżanka z pokoju
Ale on już nie wierzy w miłość
List pożegnalny mnóstwo tabletek rozsypanych na łóżku
Dramat albo raczej farsa
Obudzony jak we śnie patrzy na białe stworzenie
To anioł taka myśli go wita
Pan się obudzi Panie Krystek żyje pan za chwilę przyjdzie doktor
Pobrużdżona twarz felczera przygląda mu się z troską
Kata który nie chce urazić ani kropli zbędnej krwi
Im mniej bólu tym lepiej tniemy prosto i szybko
Będzie pan żył ale potem na oddział psychiatryk dwa miesiące
Załamanie nerwowe to zrozumiałe teraz wszyscy tak mają
Doktor kiwa głową i odchodzi a wraz z nim nadzieja
Na akt zgonu
Żyję
Wspomnienia są jakby mgliste nie pamięta jej twarzy
Ta druga tabletka pomaga nic już nie czuje nie śni o niej
Po prostu trwa
Zapomnienie nabrało nowej jakości papierowej bibuły
W toalecie
Tam pisze swoje wiersze
Panie Krystek jeszcze raz pan napisze Odę do Młodości na srajtaśmie
To pana obciążę za nowe rolki papieru
Nie ma żartów koniec z pisaniem
Będzie pisał w myślach
Po kolejnych elektrowstrząsach nic już nie pamięta
To cudowne uczucie carte blanche
Niezapisany czystopis gotowy aby przyjąć nowe brzemię
Do widzenia trzaskają drzwi
Trzyma w ręku wypis ze świeżym jeszcze atramentem drukarki
Próba samobójcza na tle depresji maniakalnej oporna na leczenie
Po elektrowstrząsach wyraźna poprawa pacjent wypis data
Na nowo żyj i życia los przed soba tocz radośnie!
Na wiosnę czekaj wysoko skocz a potem przędź na krośnie!
Pisarzem bądź poetą bądź do tegoś ty stworzony!
Gdy braknie ci pomysłu to nie będziesz zrozpaczony!
Kraniec świata
Gdyby nie pisał wierszy
To by ich nie lubił
Gdyby nie czytał książek
Nie miałby o nich zdania
Jak można coś powiedzieć o deszczu
Kiedy się mieszka całe życie
Na pustyni
Głuchoniemy śpiewa duszą
Ale kto usłyszy głos demona
Kiedy cisza ogarnia pustkę?
Na krańcu świata siedział mędrzec. Popatrzył ponuro spodełba. Dlaczego jesteś tutaj? — zapytał rzucając kamień w stronę drzewa.
Na zielonej planecie wymarłe ptaki zwisały głowami w dół. Ich puste oczy nie mówiły wiele. Jednak zza horyzontu wyłonił się księżyc. Tak, księżyc.
Ta przeklęta planeta nigdy nie ma nocy — zasyczał starzec, rzucając kolejnym kamieniem w stronę truchła. Tylko słońce które parzy i księżyc który wschodzi tuż obok.
Starzec był tu od dawna. Nie liczył lat odkąd planetę nawiedziła epidemia, potem przyszedł wielki głód. Ludzie rzucali się sobie do gardeł. Ci co mieli pieniądze, odeszli. W stalowoszarych statkach odpłynęli w niebyt. Ci co zostali zginęli. Reszta kryje się w jaskiniach.
Na planecie nie ma nic. Głodne oczy ptaka który umarł wyzwające spojrzenie.
Kiedy znowu się zerwiesz do lotu? Może dzisiaj — rzucił starzec rechocząc dziko. Miał sto a może dwieście lat. Jako jeden z nielicznych przetrwał. W jego krwi był wirus. Taki sam, który zabił ptaki i zwierzęta. Ale z jakiegoś powodu przewrotna matka natura oszczędziła go. Jego geny były szczególne. Starzec nie wiedział o tym, ale w jego genach było coś szczególnego.
Miliony lat temu na ziemię przybyli obcy. Zasiali ziarno przyszłego gatunku.
Pusty śmiech, kiedy pomyśleć że to jednak prawda ale nikt nigdy już o tym się nie dowie.
Ostatni który może swobodnie chodzić na zewnątrz, który nie boi się słońca.
Ostatni, który nie boi się radioaktywnego piasku.
Trwa. Bez końca.
(…)
Demon zagłady uklęknął przed kamieniem. Z jego wnętrza wydobył się głos:
— Oto jestem.
Demon uśmiechnął się radośnie i wydał skowyt, od którego rozpadały się inne kamienie.
Odwrócił się. Za jego plecami było wielu takich jak on: czarne twory o ludzkich kształtach. Szaty ich tworzyła rudordzawa mgła. Ich ciała falowały na wietrze jak pustynny fantom. Dokądkolwiek spojrzeć aż po daleki horyzont było ciemno.