Wszelkie prawa zastrzeżone.
Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.
Wszystkie postaci w książce są fikcją literacką.
Jakiekolwiek podobieństwa do osób rzeczywistych są całkowicie przypadkowe.
Kiedy pani Krystyna, sekretarka działu technicznego Państwowego Przedsiębiorstwa Wyrobów Metalowych w Warszawie pytała pracowników, kto chciałby iść do Teatru Polskiego na przedstawienie sztuki Gabrieli Zapolskiej „Moralność Pani Dulskiej”, Adam powiedział, że go to nie interesuje. Ale jego koledzy i współpracownicy zaczęli go przekonywać, że warto iść, tym bardziej, że bilety były za darmo. Więc w końcu wziął jeden bilet i poszedł.
Z chwilą, gdy przedstawienie się zaczęło, Adam patrzył obojętnie na scenę. Po pewnym czasie na scenie ukazała się młoda aktorka, która grała rolę służącej Hanki. I wtedy coś się stało. Adam jak zauroczony patrzył na scenę i kiedy aktorka zniknęła, znów patrzył obojętnie, czekając aż znowu pojawi się ta, która go tak zafascynowała. Podziwiał szczególnie wyraziste odtwarzanie granej przez nią postaci. Chociaż była to drugorzędna rola, to potrafiła pokazać na czym polega zadanie służącej Hanki, a jej zgrabna sylwetka i duże, okrągłe brązowe oczy, widoczne dokładnie nawet z daleka oraz skromny ubiór dodawało jej uroku. I chociaż była służącą, to potrafiła pokazać charakter, dumę i zachować godność. Te cechy Adam widział nie tylko u służącej Hanki, ale także u aktorki. Dlatego tak bardzo ją podziwiał.
Na drugi dzień prawie wszyscy pracownicy dyskutowali na temat sztuki teatralnej i tylko Adam, który pracował w sekcji konstrukcyjno-technologicznej, nie mówił nic. Wreszcie ktoś go zagadnął, jakie jest jego zdanie i wtedy on, pomijając zupełnie główny wątek, zaczął mówić o roli tej aktorki, która grała służącą Hankę. Zdziwieni współpracownicy zaczęli go pytać o to, jak mu się podobały role głównych bohaterów, ale on nie potrafił na ten temat nic powiedzieć a w końcu rzekł:
— Ja to chciałbym kiedyś spotkać tę aktorkę, która grała służącą Hankę, bo w tym całym spektaklu to ona mi się najbardziej podobała.
Na to jedna ze współpracownic powiedziała, że ta aktorka mieszka blisko niej i często ją widuje, a nawet wie, że nazywa się Kasia Kotlinka. Adam wiedział gdzie mieszka owa współpracownica i kiedy wracał do domu, cały czas myślał o tym, co zrobić, aby zobaczyć aktorkę Kasię i przekonać się, jak też ona wygląda wśród ludzi na ulicy. W tym celu następnego dnia poszedł pod budynek teatru, aby sprawdzić, kiedy jest kolejny spektakl i o jakiej porze się kończy. Potem przyszedł w dniu spektaklu
i po jego zakończeniu czekał w napięciu, aż aktorzy będą opuszczać budynek teatru. Był zawiedziony i już prawie zrezygnowany widząc wychodzących, wśród których nie było aktorki Kasi Kotlinki. Kiedy rozgoryczony już prawie stracił nadzieję, że ją zobaczy, ta wyszła jako ostatnia. Adam patrzył jak zauroczony i potem szedł za nią w pewnej odległości, śledząc ją aż do miejsca zamieszkania. W następnych dniach przychodził już bliżej budynku, w którym mieszkała aktorka, która go tak zafascynowała. Około dwa tygodnie później przyszło mu na myśl, aby kiedyś podejść do niej i poprosić ją o autograf, ale zwlekał z tym, gdyż brakowało mu odwagi. W końcu podjął jednak decyzję i z bijącym sercem podszedł do aktorki mówiąc:
— Przepraszam bardzo, ale ja mam do pani prośbę.
— Słucham — powiedziała aktorka i z widocznym na twarzy zaskoczeniem spojrzała na Adama pytającym wzrokiem.
— Chciałbym panią prosić o autograf, bo mnie się bardzo podoba pani gra w teatrze.
Aktorka uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona, gdyż miał to być jej pierwszy autograf od dnia, w którym rozpoczęła pracę w teatrze.
— To gdzie mam się panu podpisać? — zapytała z nutką młodej gwiazdy w głosie.
— Ja szukałem w reklamach i prospektach pani fotografii i znalazłem takie zdjęcie z ostatniego spektaklu, gdzie pani też jest. Więc może na tym, bo nie śmiem prosić panią o fotkę z dedykacją.
— No niezbyt mi się to podoba — rzekła aktorka z pewną wyższością — ja mam różne fotografie i fotki, ale w domu. Mogę panu przynieść.
— Bardzo bym się ucieszył, gdyby to nie sprawiło pani problemu — powiedział Adam wyraźnie podniecony — a za fotografię z dedykacją ja pani zapłacę.
— Nie trzeba — oznajmiła aktorka zdecydowanym głosem — podaruję ją panu.
— To ja tu przyjdę po zakończeniu następnego spektaklu pojutrze i będę czekał na panią.
— Widzę, że pan już zna terminarz spektakli? — zauważyła aktorka, wyraźnie zadowolona z tego, że ma tak zaangażowanego wielbiciela.
— Wobec tego ja chciałbym się jeszcze tylko przedstawić: Adam Nieznarski — i wyciągnął prawą dłoń.
— Kasia Kotlinka — rzekła aktorka i wyczuła delikatny uścisk swojej dłoni.
— Wiem — powiedział Adam — imię i nazwisko też mi się podoba.
Aktorka uśmiechnęła się odbierając te słowa jako komplement i poszli każde w swoją stronę. Przy następnym spotkaniu Kasia wręczyła Adamowi fotkę z dedykacją, a ten zapytał, czy może ją odprowadzić do domu. Ta zgodziła się chętnie, a gdy byli już pod jej domem, Adam wyraźnie zachęcony pozytywnym do niego nastawieniem zapytał, czy mógłby zaprosić ją kiedyś do cukierni na ciastka. Oczywiście był bardzo uradowany, kiedy usłyszał odpowiedź aktorki, że bardzo lubi ciastka.
W czasie następnego spotkania Adam mówił Kasi, że dzięki niej zainteresował się teatrem oraz tymi, którzy tworzą teatr i sztuki teatralne. I teraz już wie, że Gabriela Zapolska była nie tylko dramatopisarką i powieściopisarką, ale również publicystką a w młodości aktorką i że występowała między innymi w Krakowie, Lwowie oraz przez kilka lat w Paryżu. W Krakowie prowadziła własną szkołę dramatyczną i starała się odsłaniać, jak to mówiła: „nagą prawdę życia”. I doczekała się odzyskania przez Polskę nieodległości, chociaż niedługo się tym cieszyła, gdyż zmarła w 1921 roku.
Mówił Kasi, że podziwiał jej grę jako służącej Hanki, gdyż potrafiła w sposób bardzo przekonywujący i sugestywny pokazać pozytywne cechy tej osoby w przeciwieństwie do zakłamania i obłudy Pani Dulskiej i członków jej rodziny. Kasia była wyraźnie zadowolona z tych zachwytów i pochwał pod jej adresem.
Było więc następne spotkanie, a potem jeszcze wiele spotkań, z których oboje byli zadowoleni. On z tego, że mógł się spotykać z piękną aktorką, która go fascynowała, zaś ona cieszyła się, że ma swojego fana i wielbiciela. Robili sobie wycieczki, zimą na narty, latem w plener i Adam zorientował się w pewnym momencie, że jest w Kasi zakochany, co jej w sprzyjających do tego okolicznościach wyznał. Zaloty i wyznania miłosne bardzo pochlebiały Kasi i było jej z nim tak dobrze, że pewnego dnia, kiedy byli razem podczas nieobecności jej rodziców stało się to, co było kulminacją ich młodzieńczej miłości.
Była to jednak bardzo różna miłość. Ze strony Adama był to zachwyt i uwielbienie dla pięknej, młodej kobiety i aktorki o niezwykłym temperamencie, której oddał całą swoją młodzieńczą namiętność i starał się w miarę możności spełniać jej potrzeby i zachcianki. Był szczęśliwy i roztaczał w swych myślach wizje przyszłości ich, w jego mniemaniu, dobrze zapowiadających się perspektyw życia we dwoje.
Chciał spędzać jak najwięcej czasu ze swą ukochaną i przy każdej okazji mówił jej o swej miłości, obsypywał ją komplementami, kupował jej kwiaty i drobne upominki. Wiedział o tym, że Kasia jest niepokorna, że ma charakter uparty i zdecydowany i że jest niecierpliwa. Starał się więc pozyskać jej przychylność kupując jej czasami bluzkę w ulubionym przez nią czerwonym kolorze oraz przynosząc jej ulubione przez nią kwiaty, to znaczy róże, frezje i tulipany. Starał się jednocześnie podkreślać, że ceni jej prostolinijność, szczerość i pogardę dla tych, którzy nie wahają się robić wszystko dla pieniędzy i sławy. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że czasami trudno jest się jej oprzeć pokusom, jakie niesie ze sobą ten wielki, artystyczny świat.
Oczekiwał też wzajemności, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jej miłość nie może być tak wielka jak jego i mówił jej to nawet czasami. Kasia wtedy najczęściej milczała, gdyż odczuwała satysfakcję z tego, że jest uwielbiana, ale jednocześnie wyczuwała swoją przewagę w tej miłości, która z jego strony była szczera i całkowita, natomiast dla niej była to swego rodzaju gra, a czasami nawet zabawa. Konsekwencje tej wielkiej miłości z jednej strony i gry oraz zabawy z drugiej, okazały się jednak bardzo poważne.
Po pewnym czasie Kasia powiedziała bowiem Adamowi, że jest w ciąży i nie wyglądała na zachwyconą tym, że tak się stało, gdyż uważała to za przeszkodę w jej karierze aktorki. On natomiast ucieszył się i powiedział Kasi, że chce, aby została jego żoną, co ona przyjęła raczej obojętnie, zaś on był już wtedy tak zakochany, że tego w ogóle nie zauważył.
Niedługo potem Adam poprosił rodziców Kasi o jej rękę i uzyskał zgodę wyrażoną obojętnym tonem, czego również nie dostrzegł myśląc, że jest to taka normalna etykieta w środowisku, w którym nigdy dotąd się nie obracał. Był więc potem ślub i wesele, a po pewnym czasie przyszła na świat ich córeczka, której dali na imię Mariolka. Adam opuścił wynajmowane przez siebie mieszkanie i wprowadził się do rodziców Kasi, ciesząc się, że spotkało go takie szczęście i ma za żonę piękną aktorkę i rodzinę. Po jakimś czasie zauważył jednak, że dzieje się coś niedobrego w jego małżeństwie. Kasia dawała mu wyraźnie do zrozumienia, że zmarnowała sobie karierę, bo przecież nie musiała tak wcześnie wychodzić za mąż i urodzić dziecko; unikała jego pieszczot i bliskości. Swoją wielką miłością Adam obdarzał więc Mariolkę, która była dla niego największym szczęściem.
Tak mijały lata, w czasie których młodzi małżonkowie oddalali się od siebie coraz bardziej, chociaż mieszkali razem. Kariera aktorska Kasi rozwijała się, otrzymywała w teatrze coraz bardziej znaczące role, a potem dostała nawet propozycję zagrania w filmie. Adam natomiast pracował dalej w tym samym przedsiębiorstwie i też odnosił pewne sukcesy awansując na kierownika sekcji, o czym powiedział Kasi i jej rodzicom, ale to nie zrobiło na nich żadnego wrażenia. Tak więc im większe były sukcesy w pracy zawodowej Adama i szczególnie Kasi, tym gorsza była sytuacja w ich małżeństwie i w ich rodzinie. Kasia grała więc nie tylko w teatrze, ale także w filmach, serialach oraz brała udział w różnych imprezach jako gwiazda teatru i filmu. Miała coraz więcej fanów i wielbicieli, z których niektórzy do niej dzwonili, a czasami wychodziła sama na jakieś spotkania i nie mówiła Adamowi z kim, co go wyraźnie denerwowało. Starał się jednak nie okazywać swoich emocji, aby nie pogarszać i tak już złej atmosfery w małżeństwie i rodzinie, szczególnie ze względu na swoją ukochaną córeczkę Mariolkę, która teraz była dla niego „oczkiem w głowie”.
Czasami do Kasi przychodzili jej znajomi z teatru oraz koleżanki ze studiów. Pewnej niedzieli przyszła do Kasi koleżanka ze studiów w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie Ewa Goździk wraz ze swym mężem Ernestem oraz ich córeczką Karolinką. Ewa, podobnie jak Kasia była szatynką, ale miała czarne oczy i czarne włosy, co przy jasnej cerze nadawało jej szczególnego wyrazu. Mąż Ewy był znanym aktorem teatralnym i filmowym i miał wiele wielbicielek, o czym rozpisywały się różne kolorowe gazety i Kasia kiedyś mówiła, że Ewa jest zazdrosna i ma pretensje do swojego męża, że ten nie dementuje niektórych szczególnie drastycznych opisów.
W czasie tej wizyty Adam początkowo siedział przy stole razem z Kasią oraz Ewą i jej mężem i czuł się niezbyt komfortowo, gdyż Kasia dyskutowała zapamiętale z mężem Ewy o różnych sprawach teatru i filmu, na temat których on tylko sporadycznie próbował się wypowiadać, nie chcąc sprawiać wrażenia, że udaje znawcę teatru czy filmu. Ewa jak gdyby to zauważyła i starała się delikatnie zachęcać Adama do dyskusji, uśmiechając się zagadkowo, gdy mówił coś, czego się nie spodziewała, za co on był jej wdzięczny. Ale kiedy Mariolka poprosiła Adama o pomoc przy jakiejś zabawie, skorzystał z okazji i wyszedł do dziewczynek, nawiązując także przyjacielskie kontakty z Karolinką. Gdy potem wrócił, Ewa zaproponowała:
— To może będziemy sobie wszyscy czworo mówili po imieniu?
Propozycja została zaakceptowana z aplauzem przez Kasię i męża Ewy, a Adam oznajmił z pewnym zadowoleniem:
— Ja chciałem powiedzieć, że z Karolinką już jesteśmy na „ty”, więc cieszę się, że z jej rodzicami również będziemy mówili sobie po imieniu.
Przy następnej wizycie Ewa przyszła tylko z Karolinką i Adam zauważył, że obie z Kasią rozmawiały długo starając się mówić półgłosem, albo zamykając się w kuchni. Ze strzępów usłyszanych słów Adam wywnioskował, że w małżeństwie Ewy nie dzieje się dobrze. Potwierdziło się to przy kolejnej wizycie, kiedy to Ewa rozmawiała długo z Kasią w zamkniętym pokoju, a potem wyszła stamtąd ze łzami w oczach. Adam nie pytał Kasi o nic, gdyż domyślał się, jaki był temat jej rozmowy z Ewą, a jego żona również nic nie mówiła. Ponadto stosunki w ich małżeństwie były coraz gorsze i rozmowa na temat czyjegoś małżeństwa mogłaby byś dla nich niezręczna. Adam próbował niekiedy rozmawiać z Kasią o ich małżeństwie i starał się być dla niej miły
i dobry, ale każda próba bardziej szczerej rozmowy kończyła się ze strony jego żony machnięciem ręki albo stwierdzeniem:
— Nie ma o czym mówić.
Adam chciał za wszelką cenę ratować swoje małżeństwo, a kiedy zorientował się, że walka jest przegrana, chciał przynajmniej to małżeństwo utrzymać tak, aby jego ukochana córeczka Mariolka miała jak najdłużej rodzinę. Zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że dla niej byłoby to szczególnie bolesne przeżycie. Kasia tymczasem robiła coraz bardziej błyskotliwą karierę i coraz częściej wychodziła na jakieś spotkania, nie mówiąc gdzie i z kim, a także prowadziła rozmowy telefoniczne, z których wynikało, że nie liczy się ze zdaniem swojego męża.
W czasie jednej z rozmów, jakie Kasia prowadziła ze swoimi rodzicami, Adam dowiedział się, że małżeństwo Ewy rozpadło się. Jej mąż wyprowadził się do innej, a ona została sama z Karolinką. Kilka miesięcy później Kasia wystąpiła o rozwód
i powiedziała swemu mężowi, aby poszukał sobie mieszkania. Adam nie widział już szans na uratowanie małżeństwa i wyraził zgodę na rozwód nie stawiając żadnych warunków. Wyprowadził się, nie mówiąc gdzie, a Kasia go o to nie pytała. Kiedy zaczął pakować swoje rzeczy, podeszła do niego Mariolka i zapytała zafrasowana:
— Dokąd idziesz tatuniu?
Adam spojrzał na nią, potem przytulił ją do swojej piersi, pocałował w główkę i z wyraźnym smutkiem w głosie rzekł:
— Nie wiem.
Po rozstaniu z Kasią Adam zatrzymał się w małym hotelu pod Warszawą, który nazywał się „Hotel pod Gruszą” i chciał wynająć niewielkie mieszkanko. Okazało się, że tak szybko się to nie uda, gdyż było to w środku miesiąca. Mieszkał więc w hotelu, w którym z właścicielem ustalił cenę za jeden miesiąc a nie za dobę, co było tańsze. Jednocześnie czynił starania, aby znaleźć mieszkanie do wynajęcia.
W międzyczasie odbyła się rozprawa rozwodowa i Adam poczuł pewną ulgę, że to wszystko już się skończyło. Kasia powiadomiła go, że ich córeczkę może odwiedzać pod innym adresem. Kiedy tam pierwszy raz poszedł, drzwi otworzył mu starszy mężczyzna, którego rozpoznał z rysów twarzy, jaką kiedyś widział w pewnym kolorowym czasopiśmie. Na następne wizyty nie wchodził już do mieszkania, lecz poprzez domofon prosił, aby Mariolka zeszła na spotkanie z nim.
Pewnego dnia wezwał go szef i zapytał, czy chciałby wyjechać do Republiki Federalnej Niemiec, aby poprowadzić tam kontrakt. Adam nie czuł się zbyt pewnie, gdyż w czasie jego pracy w przedsiębiorstwie nie miał do czynienia bezpośrednio z produkcją, a w języku niemieckim nie był jeszcze zbyt biegły w mowie, ale propozycję przyjął. W tej sytuacji zaprzestał poszukiwania mieszkania do wynajęcia i uzgodnił z właścicielem hotelu, że w czasie przyjazdów z Niemiec będzie tu wynajmował zawsze pokój.
*
Tak więc Adam zakończył pewien etap swojego życia rozstając się ze swą żoną Kasią, z którą mieli córeczkę Mariolkę i znalazł się na obczyźnie, gdzie miał prowadzić kontrakt z firmą niemiecką Gutmann AG niedaleko Kolonii w Nadrenii-Westfalii. Z pewnych względów wyjazd do Niemiec był dla niego korzystny nie tylko finansowo, ale także dlatego, że pozwolił mu zapomnieć o osobistych sprawach i rozterkach, związanych z rozpadem małżeństwa i rodziny. Miał bowiem od pierwszego dnia tak dużo pracy, że czasu wystarczyło mu tylko na sześć do siedmiu godzin snu.
Po przyjeździe na kontrakt do Niemiec Adam spotkał się ze swym poprzednikiem Stykierem, który zorganizował spotkanie wszystkich pracowników i przedstawił im Adama jako swego następcę. W czasie zebrania kilku pracowników zaczęło się awanturować, zarzucając Stykierowi, że nie wypłacił im należnych pieniędzy. Po zebraniu Stykier mówił Adamowi, że miał tu wielu wrogów, którzy nadużywali alkoholu, a on ich dyscyplinował, co im się nie podobało. Opowiedział też Adamowi najbardziej dramatyczne zdarzenie, kiedy w hotelu pobiło się trzech pijanych pracowników i pokrwawili się tak, że w pokoju były kałuże krwi a okna powybijane. Nie mogąc sobie z nimi poradzić, wezwali z portierem policję, która zaprowadziła porządek. Na drugi dzień Stykier nie dopuścił awanturników do pracy, lecz wręczył im dyscyplinarne zwolnienia, co oznaczało natychmiastowy wyjazd do kraju na własny koszt. Obciążył ich też kosztami wprawienia szyb w oknach. Stykier mówił, że jeden z tych pracowników przyszedł do niego do pokoju i klękał przed nim błagając, aby go nie zwalniał z pracy na kontrakcie, ale on był nieubłagalny i odesłał go do domu. Kilku innych pracowników, którzy też nie stronili od alkoholu próbowało bronić tych trzech, ale Stykier nie chciał ich słuchać. Dlatego później znienawidzili go i za pośrednictwem Niemców polskiego pochodzenia skarżyli na niego do kierownictwa firmy niemieckiej Gutmann AG. W wyniku tego później docierały skargi dyrekcji firmy niemieckiej do kierownictwa polskiej firmy, że kierownik kontraktu nie radzi sobie z ludźmi, co powoduje, że realizacja kontraktu przebiega źle.
Po wysłuchaniu relacji Stykiera, Adam miał poważne obawy, czy sobie poradzi, zwłaszcza, że z językiem niemieckim miał jeszcze dość duże problemy, szczególnie w rozmowach, gdy ktoś z Niemców mówił szybko. Miał nadzieję, że pomocą będzie dla niego kilku pracowników, których znał ze swojego zakładu pracy.
Adam wraz z pięćdziesięcioma pracownikami kontraktu, z których kilkunastu przyjechało dopiero niedawno, mieszkał w hotelu robotniczym, który należał do firmy niemieckiej Gutmann AG. Dla siebie miał osobny pokój, gdyż przechowywał tam różne dokumenty: zapisy kontraktu, karty osobowe pracowników, notatki dotyczące czasu pracy i urlopów, korespondencję z biurem polskiej firmy w Düsseldorfie, wnioski o przedłużenie wiz, świadectwa lekarskie, karty BHP, druki meldunkowe a także pieniądze służbowe i własne, a po zakończeniu miesiąca rozliczenia finansowe i rachunki dla firmy niemieckiej oraz sprawozdania dla własnej firmy. Po pewnym czasie otrzymał samochód służbowy Ford Transit, a przekazanie odbyło się w ten sposób, że szef biura w Düsseldorfie Sierowieski wezwał go i powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu:
— Ma pan tu kluczyki do samochodu i dowód rejestracyjny; samochód stoi na dole na parkingu. Proszę go sobie znaleźć, sprawdzić czy wszystko jest w porządku, podpisać protokół przekazania i jeden egzemplarz mi przynieść, a potem jechać do siebie.
Adam musiał więc poznać różnicę między „maluchem”, którym jeździł w kraju i Fordem Transitem i nie znając w ogóle obcego miasta i terenu, jechać w drogę. Pracy mu nie brakowało, gdyż musiał codziennie nadzorować pracowników pod względem technicznym i dyscypliny w zakładzie oraz załatwiać różne sprawy urzędowe i prowadzić sprawy finansowe a po pracy pilnować, aby w hotelu nie dochodziło do jakichś problemów, zwłaszcza w weekendy, kiedy niektórzy nadużywali alkoholu. Krótkie wolne chwile poświęcał na doskonalenie znajomości języka niemieckiego oglądając telewizję i czytając niemieckie gazety oraz słuchając nagrań na radiomagnetofonie, który sobie kupił.
Wkrótce miało się okazać, że będzie musiał zetknąć się także z problemami, których w ogóle się nie spodziewał.
Pewnego dnia, kiedy jeszcze spał, około godziny czwartej nad ranem ktoś zapukał mocno do drzwi jego pokoju i gdy je otworzył, zobaczył jednego z pracowników, który zdenerwowany powiedział:
— Heńkowi Wągrowskiemu coś się stało! Musi pan wezwać pogotowie!
Adam poszedł natychmiast i zobaczył w pokoju wijącego się na łóżku Henryka, który z grymasem bólu na twarzy trzymał się za piersi i jęcząc prosił o pomoc Na pytanie, co mu jest mówił, że ma straszne bóle w klatce piersiowej. Adam poszedł szybko do portiera, aby ten wezwał pogotowie ratunkowe, ale ten miał wątpliwości, czy to jest konieczne i proponował, aby chorego zawieźć do szpitala samochodem, gdyż za pogotowie będzie trzeba drogo zapłacić. Adam obawiał się wieźć wijącego się z bólu pracownika, a poza tym nie wiedział nawet gdzie jest szpital i jak tam dojechać. Kazał więc wezwać Pogotowie Ratunkowe, które wkrótce przyjechało i razem z chorym pojechali do szpitala. Tam pierwsze pytanie brzmiało czy chory ma „Krankenkasse”, to znaczy ubezpieczenie w Kasie Chorych, a jeśli nie, to kto będzie płacił. Adam odpowiedział, że chory nie ma ubezpieczenia i koszty pokryje firma. Przyszła młoda lekarka, zarządziła badania, przede wszystkim EKG i w czasie tych badań Adam z pewnym zdziwieniem zauważył, że Wągrowski jakby ozdrowiał i nawet sobie zaczął żartować spoglądając na ładną, młodą lekarkę. Po badaniach lekarka oświadczyła, że nie widzi żadnego zagrożenia dla zdrowia i życia tego mężczyzny i że może on iść do domu. Adam załatwił więc formalności i powiedział swojemu pracownikowi, aby poczekał w holu szpitala, a on pójdzie po samochód, aby go przewieźć do hotelu. Ten powiedział jednak, że czuje się już dobrze i że mogą iść na piechotę. Kiedy szli, Adam zapytał zdziwiony takim obrotem sprawy:
— To co się panu właściwie stało?
— Bo ja mam nerwicę i nie pierwszy raz mi się coś takiego przydarzyło — padła odpowiedź.
— To dlaczego pan tu przyjechał i jak pan otrzymał zaświadczenie lekarskie o dobrym stanie zdrowia?
— Ja lekarzowi nie powiedziałem, że mam nerwicę, a chciałem tutaj zarobić trochę pieniędzy. Ale teraz widzę, że nie mogę tu zostać i chcę jechać do domu.
— To może pan zostanie do czasu, aż załatwimy przyjazd nowego pracownika na pana miejsce, bo inaczej firma będzie musiała płacić Niemcom kary za nie wywiązanie się z kontraktu?
— Nie, ja tu nie zostanę ani dnia dłużej, chcę jechać do domu.
Nie widząc wyjścia, Adam zawiadomił biuro firmy w Düsseldorfie, aby jak najszybciej ściągnęli z Polski nowego pracownika, a następnie wrócił do swoich codziennych obowiązków.
Obserwując pracę pracowników swojej firmy oraz pracę Niemców i innych obcokrajowców w firmie Gutmann AG, która była Spółką Akcyjną, Adam zaczął się zastanawiać, dlaczego wydajność pracy tutaj jest trzy do czterokrotnie wyższa niż w Polsce. Nie zauważył bowiem jakiejś specjalnej różnicy w pracy. Widział natomiast kolosalną różnicę w organizacji pracy. Tu wszystko było przygotowane do perfekcji, a czuwali nad tym kierownik wydziału i mistrzowie, którzy cały czas byli na wydziale produkcyjnym, a do biura wchodzili tylko czasami na kilka minut. Nigdy nie brakło robotnikowi materiału, ani narzędzia, a awarie maszyn i urządzeń należały do rzadkości. Praca zaczynała się na głos syreny i robotnik musiał już być wtedy na stanowisku pracy, a przerwa śniadaniowa nie była wliczana do czasu pracy. Ale nie było widać żadnego pośpiechu. Wszystko odbywało się spokojnie i wyglądało tak, jakby powoli. Jeden z pracowników znany mu z zakładu pracy w Polsce powiedział kiedyś do Adama:
— Już wolniej pracować nie mogę, a robię trzy razy więcej niż u nas w PPWM.
— Ale pełne osiem godzin jesteś na stanowisku pracy i masz wszystko, co ci potrzeba do pracy — rzekł Adam.
I jeszcze jedno Adam zauważył. Dokumentacja technologiczno-konstrukcyjna była ograniczona do minimum. Ta w Polsce w porównaniu do tej to były powieści. Tutaj mistrz zmianowy i kierownik wydziału byli od tego, aby wyjaśnić wątpliwości, a podstawą do produkcji był rysunek konstrukcyjny gotowego wyrobu. A zarobki? Te były kilka do kilkunastu razy wyższe od tych w Polsce. I z tym ciągle były problemy, gdyż Polacy chcieli zarabiać tyle, co Niemcy, chociaż i tak zarabiali kilka razy więcej niż w kraju. Interwencje i awantury były więc na porządku dziennym. Wreszcie Adam powiadomił o tym szefa biura firmy w Düsseldorfie Sierowieskiego, który mu powiedział, że o podwyżkach nie ma mowy ze względu na wysokie koszty i on jest od tego, aby trzymać pracowników w ryzach, a jeżeli sobie nie poradzi, to przyjedzie na jego miejsce inny i zrobi tam porządek.
Innym problemem były urlopy. Ciągle ktoś chciał jechać do kraju. Jeden ma rzekomo chore dziecko, inny sprawę sądową, jeszcze inny wesele siostry albo coś innego. Na żądanie, aby przedstawili dokumenty o prawdziwości tego, co mówią, reagowali wściekłością i awanturami. Każdego niemal weekendu a czasami także w środku tygodnia, rzadko kiedy mógł sobie Adam spokojnie popracować nad dokumentami albo odpocząć, gdyż niektórzy pracownicy nadużywali alkoholu i urządzali pijackie burdy i awantury, co potwierdzało, że relacje jego poprzednika Stykiera były prawdziwe. Chociaż większość pracowników zachowywała się poprawnie, to czasami tych kilku potrafiło napsuć wiele zdrowia i nerwów.
W czasie jednej z rozmów z pełnomocnikiem firmy Gutmann AG do spraw kontaktów z firmą polską Kohligerem, ten powiedział do Adama:
— Herr Nieznarski, niech pan mi powie, jak to jest z wami Polakami? Jak patrzę tu w zakładzie na pracowników naszej firmy i na waszych zatrudnionych w ramach kontraktu, to gdybym mógł i Arbeitsamt (Urząd Pracy) by mi na to pozwolił, to zwolniłbym połowę naszych i podpisał z wami kontrakt na większą ilość produkowanych części. Bo Polacy to najlepsi pracownicy i najlepiej wykonują swoją pracę. Widzę, że to dobrzy fachowcy, solidni i zdyscyplinowani. Mamy tu w zakładzie pracowników różnych narodowości, oczywiście Niemcy, ale są też Włosi, Jugosło-wianie, Portugalczycy, Azjaci, Afrykanie i inni. W pracy Polacy są od nich lepsi i dorównują Niemcom a czasami to nawet ich przewyższają. Ale jak poszedłem kiedyś na kontrolę do hotelu, to nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Tam w hotelu to Polacy zachowują się najgorzej. Bałagan w pokojach, puszki po piwie i butelki po wódce to wyrzucają przez okna na podwórze, do tego pijaństwo, burdy i awantury. Kiedyś jeden robił sobie wymianę oleju w samochodzie na podwórzu przed budynkiem hotelu, a zużyty olej wlał do studzienki kanalizacyjnej.
— On mówił, że to była woda — zaoponował Adam
— Nie woda, tylko zużyty olej! — krzyknął zdenerwowany pan Kohliger i dodał:
— Tam w hotelu to nawet Afrykanie zachowują się lepiej, niż Polacy, bo są spokojni i dbają o porządek w pokojach. A Polacy to przecież Europejczycy i na ogół uważa się, że Europa to wyższa cywilizacja. Niech pan mi powie, dlaczego tak jest?
Adam zrobił ponurą minę i nic nie odpowiedział. A w duchu tak sobie pomyślał: „Dziwne to, że ci trunkowi to na ogół zdolni i dobrzy pracownicy, ale przez ten alkohol te swoje umiejętności marnują.”
*
W firmie Gutmann AG pracowali także Polacy, którzy wyjechali do RFN legalnie i zostali tam bez ważnej wizy. Kiedyś Adam rozmawiał z młodym chłopakiem, który właśnie tak zrobił w okresie stanu wojennego i dostał potem zakaz wjazdu do Polski. I ten chłopak powiedział tak:
— Kiedy sobie pomyślę, że dopiero za pięć lat będę mógł pojechać do Polski i spotkać się z moją rodziną i znajomymi, to mi się żyć odechciewa.
Bo na taki okres dostał zakaz wjazdu do Polski.
*
Chociaż nie było czasu, aby myśleć o sobie i swoich osobistych sprawach, to przecież od czasu do czasu Adam dzwonił do Warszawy, aby porozmawiać ze swoją córeczką Mariolką. Nie było to łatwe, gdyż niekiedy trzeba było godzinę albo i dwie wystukiwać w budce telefonicznej numer telefonu do Polski. Kiedy zaś przyszła sobota po południu, bo dopołudnia też była praca w zakładzie, i niedziela, Adam kładł się na łóżku i wracał myślami do niedawnych i dawnych czasów. Rozmyślał o swym nieudanym małżeństwie, o rozpadzie swojej rodziny i o swej córeczce Mariolce, która teraz była jedyną radością w jego życiu, chociaż tęsknił za nią, gdyż nie mógł się z nią widywać. Czekał na to, że może nadarzy się jakaś okazja wyjazdu do Polski, bo przecież na myśl mu nawet nie przyszło, aby prosić swego szefa Sierowieskiego o krótki chociażby urlop. Na to było jeszcze za wcześnie i musiał przede wszystkim myśleć i starać się, aby wszystkie sprawy na kontrakcie były załatwione i aby nie było zastrzeżeń ze strony firmy niemieckiej Gutmann AG do realizacji kontraktu. Myślał o Kasi wspominając te pierwsze wspaniałe miesiące, kiedy był tak bardzo szczęśliwy i chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że to jest już przeszłość, która nigdy nie wróci, to w dalszym ciągu nie mógł się z tym pogodzić, gdyż jego miłość do byłej już żony jeszcze nie wygasła.
I kiedy tak zastanawiał się nad swoim życiem, to czasami w jego myślach pojawiała się Ewa, która podobnie jak on została odtrącona i może właśnie dlatego bardzo jej współczuł. Wiedział o tym, że Ewa była bardzo zakochana w swoim mężu Erneście, podobnie jak on w swojej żonie Kasi. Miał jednocześnie odczucie na podstawie tych kilku spotkań, kiedy odwiedzała ich najpierw ze swym mężem i córeczką Karolinką, a potem już tylko z córeczką, że to kobieta bardzo wrażliwa i o dobrym sercu. Zapamiętał szczególnie jej ostatnią wizytę z Karolinką, kiedy w jej małżeństwie było już bardzo źle i po rozmowie z Kasią wyszła z pokoju zapłakana. Było mu jej bardzo żal i zastanawiał się nad tym, co teraz robi, czy przeżywa rozstanie ze swym mężem Ernestem podobnie jak on ze swoją żoną Kasią i czy zdołała się już „otrząsnąć” po tych przykrych przeżyciach. Marzyło mu się nawet, aby ją kiedyś spotkać i porozmawiać z nią, ale nie przypuszczał, aby to było możliwe, zwłaszcza teraz, kiedy on był tu w Republice Federalnej Niemiec, zaś ona w Warszawie.
Coraz trudniej znosił Adam samotność, którą potęgowała jeszcze nostalgia, ta tęsknota za krajem ojczystym, która mu dokuczała, jak jakaś choroba. Z zazdrością patrzył, kiedy do jego pracowników przychodziły listy od żon i dzieci i kiedy te żony i dzieci czasami przyjeżdżały do nich w odwiedziny.
*
Była żona Adama, Kasia ułożyła sobie życie na nowo z pewnym mężczyzną, znanym aktorem, który był od niej dużo starszy. Mieszkali w domku jednorodzinnym, w którym Mariolka miała swój oddzielny pokój. Kontakty Kasi z Ewą urwały się.
Ewa natomiast mieszkała w dalszym ciągu ze swoją córeczką Karolinką tam gdzie dotychczas, przed rozpadem ich rodziny. Pracowała nadal w teatrze i była z tego zadowolona, chociaż czuła się jeszcze zraniona po opuszczeniu przez swojego byłego męża Ernesta, z którym widywała się tylko od czasu do czasu, przy okazji, gdy ojciec odwiedzał swoją córkę.
Dla Ewy Karolinka stała się teraz jedyną miłością i starała się jej wypełniać czas różnymi zajęciami, tak, aby nie odczuwała zbyt mocno faktu, że jej ojciec nie mieszka już razem z nimi. Po jakimś czasie Ewa zauważyła, że z jej córeczką dzieje się coś niedobrego. Stała się drażliwa, apatyczna, zauważalna była bladość jej skóry, czasami skarżyła się na bóle brzucha. Ewa przypuszczała początkowo, że powodem dolegliwości jej córeczki jest sytuacja, jaka powstała po rozpadzie ich rodziny i starała się, jak tylko mogła, przyrządzać jej różne smakołyki i zabierać ją na spacery oraz różne przedstawienia i filmy dla dzieci. Niestety nic to nie pomagało i doszły jeszcze wymioty oraz przewlekła biegunka z cuchnącymi, obfitymi stolcami.
Ewa udała się ze swoją córeczką Karolinką do lekarza, który przeprowadził badania i dał zlecenie do Laboratorium Analityki Medycznej. Kiedy wyniki z laboratorium już były, Ewa przyszła ponownie i lekarz powiedział, że z jej córką dzieje się coś niedobrego, ale on nie jest w stanie stwierdzić, jaka jest przyczyna. Ponadto badania wykazały, że Karolinka ma znaczny niedobór masy ciała oraz że nastąpiło spowolnienie tempa wzrostu.
Lekarz zalecił dobre odżywianie i Ewa starała się, jak mogła, dogadzać pod tym względem swojej córeczce. Niestety poprawy nie było, gdyż Karolinka wprawdzie dużo jadła, ale jednocześnie miała potem biegunki, co powodowało, że nie tylko nie przybierała na wadze, ale jeszcze traciła i stawała się coraz chudsza. Wizyty u innych lekarzy, także prywatne, nic nie dawały i Ewa przeprowadziła poważną rozmowę ze swoim byłym mężem, który załatwił wizytę prywatną u znanego i uchodzącego za dobrego specjalistę, lekarza. Upływały kolejne dni, tygodnie i miesiące, a stan zdrowia Karolinki nie tylko się nie poprawiał, ale coraz bardziej pogarszał. Biegunki były dalej i spadała na wadze.
Ewa była już bardzo zaniepokojona, ale nie wiedziała, co ma w tej sytuacji robić i gdzie się udać po pomoc, aby ratować zdrowie, a może i życie swojej ukochanej córeczki Karolinki.
*
W ramach wymiany kadrowej na kontrakt przyjechało dwóch nowych pracowników i Adam zgodnie z procedurami zameldował ich, wyrobił im pozwolenia na pracę oraz pojechał z nimi na badania lekarskie. Jeden z nowych nazywał się Kowielski, był dobrym fachowcem oraz solidnym i spokojnym pracownikiem. Po tygodniu Adam otrzymał telefon, żeby zgłosił się tam, gdzie dokonano badań lekarskich. Wsiadł więc do Forda Transita i natychmiast pojechał, aby się dowiedzieć, o co chodzi. Na jego pytanie lekarz powiedział:
— Chodzi o pana Kowielskiego. Musi natychmiast iść do szpitala.
Adam powiedział, że pracownicy jego firmy nie są w Niemczech ubezpieczeni i że koszty leczenia pokrywa firma, ale przepisy są takie, że leczenie szpitalne odbywa się w Polsce. Na to lekarz oświadczył, że pan Kowielski musi iść do szpitala natychmiast i to tu w Niemczech. Podał nazwę i adres szpitala, dał stosowne dokumenty i wyjaśnił, że tam w szpitalu wszystko mu powiedzą, co ma robić, a o koszty niech się nie martwi. Adam skontaktował się telefonicznie z biurem firmy w Düsseldorfie, gdzie pod nieobecność szefa pani Alina przekonywała go, aby nie zawoził tego pracownika do szpitala, tylko poczekał, aż zostanie przewieziony do Polski. Adam nie posłuchał jej jednak i pojechał z Kowielskim do szpitala. Miał pewne problemy, aby dokładnie wytłumaczyć, o co chodzi i w pewnym momencie usłyszał głos młodej kobiety po polsku:
— Niech pan idzie za mną, ja panu wszystko powiem, jak tę sprawę załatwić.
Adam bardzo się ucieszył i opowiedział tej pani o problemie z „Krankenkasse”, czyli z ubezpieczeniem, a ta rzekła:
— Niech się pan o nic nie martwi, to jest przypadek szczególny, dotyczący choroby płuc i wszelkie koszty leczenia pana Kowielskiego weźmie na siebie nasz szpital.
Adam był zadowolony z takiego obrotu sprawy, poczekał jeszcze, aż jego pracownik przebrał się i kiedy był już na łóżku szpitalnym, pożegnał się z nim i życzył mu szybkiego powrotu do zdrowia. Następnie wsiadł do Forda Transita i wrócił do zakładu. Tam już przy wejściu przyszedł do niego portier z informacją, że ma zatelefonować do Düsseldorfu. Adam od razu wykręcił numer telefonu i usłyszał głos pani Aliny:
— Mówiłam panu, żeby pan tego Kowielskiego nie zawoził do szpitala. Już miałam od nich telefon z pytaniami, kto będzie płacił, a koszt pobytu w szpitalu wynosi około 250 DM za jeden dzień. Niech pan natychmiast jedzie i zabierze go z tego szpitala, bo w przeciwnym razie to pan będzie płacił z własnej kieszeni. My tu załatwimy transport i odwieziemy go do szpitala w Polsce a na razie niech pan go zawiezie do hotelu. Adam próbował tłumaczyć, że co innego mu mówiono, ale pani Alina rzekła:
— Tu w Niemczech szpitale są prywatne i o pacjenta to się biją. Dlatego panu obiecywali, a teraz chcą pieniędzy.
Adam zrobił więc, jak mu kazała pani Alina, chociaż miał pewne problemy, gdyż pacjent musiał podpisać, że się godzi na wypisanie ze szpitala. Po dwóch dniach oczekiwań na transport do Polski, przyszli do Adama wieczorem koledzy Kowielskiego, że jego stan jest coraz gorszy. Adam wsiadł do Forda Transita, zabrał jednego z pracowników, który dobrze znał trasę i pojechali do szefa biura w Düsseldorfie Sierowieskiego. Nie zastali go w mieszkaniu, a gdy wreszcie przyszedł, wezwał panią Alinę, zbeształ ją za to, że nie załatwiła sprawy, a następnie powiedział Adamowi, że pojadą do Essen, gdyż tam jest ktoś, kto swoim samochodem pojedzie do Polski, aby zawieźć Kowielskiego.
I pojechali. Sierowieski z przodu a za nim Adam z „duszą na ramieniu”, gdyż było ciemno i miał problemy, aby nie zgubić się na drodze. Sierowieski pędził swoim samochodem na autostradzie 120 do 140 km/godz., co dla Adama jeżdżącego w Polsce Fiatem 126p było szybkością zawrotną. Ponadto na niektórych odcinkach była przebudowa autostrady, oznakowana migającymi światłami, które dla Adama wyglądały jakby to były jakieś złowrogie znaki i z przerażeniem czekał na to, kiedy wyleci z trasy. Na szczęście dojechali na miejsce i Adam pomyślał, że chyba tylko dzięki opatrzności boskiej uniknął wypadku. Pracownik z kontraktu w Essen Kiewalik chętnie zgodził się jechać do Polski, więc wyruszyli znowu w drogę powrotną. Była to sobota, a w niedzielę rano zabrali Kowielskiego i wyruszyli w drogę do Polski ładą Kiewalika, który był kierowcą.
Oczywiście po drodze musieli przekroczyć przejście graniczne RFN/NRD w Helmstedt i cieszyli się, że na odprawę paszportowo-celną czekali w kolejce samochodów tylko dwie godziny, głównie za sprawą służb granicznych Niemieckiej Republiki Demokratycznej, których funkcjonariusze dokładnie sprawdzali paszporty przyglądając się twarzom podróżnych, czy są zgodne ze zdjęciami, pytali czy nie przewozi się karabinów lub innej broni, ile ma się przy sobie słodyczy i czekolad oraz alkoholu. Potem kazali otworzyć bagażnik i torby z bagażami i sprawdzali zawartość. Zebrane paszporty wkładali do specjalnego transportera, którym przesyłali je kilkaset metrów dalej i dopiero tam inni funkcjonariusze służby granicznej NRD oddawali je, oczywiście po sprawdzeniu, że nie ma jakichś uchybień. W tym przypadku wszystko było w porządku i pojechali dalej na przejście graniczne w Olszynie, gdzie znowu ustawili się w kolejce samochodów osobowych i na odprawę paszportowo-celną czekali blisko trzy godziny. Tu strażnicy NRD i Polski zabierali paszporty, znów przyglądali się twarzom, porównując je ze zdjęciami, pytali, co się przewozi i ile czego, głównie słodyczy i alkoholu, następnie to wszystko sprawdzali i dopiero wtedy można było jechać do Polski. Tu również nie stwierdzili uchybień i Kiewalik zjechał jeszcze tylko na parking, aby wejść do sklepu „Baltona”, gdzie za dewizy można było kupić słodycze, alkohol i inne towary. Adam kupił kilka czekolad dla Mariolki, gdyż przed wyjazdem nie miał takiej możliwości. Następnie wyruszyli do Bydgoszczy, gdzie Sierowieski załatwił telefonicznie przyjęcie Kowielskiego do szpitala. Po przybyciu do szpitala i załatwieniu formalności Kowielski powiedział, że chciałby jeszcze pojechać do domu, aby spotkać się z żoną i dziećmi i potem wróci. Lekarz wyraził na to zgodę, więc zawieźli Kowielskiego do domu, gdzie drzwi otworzyła mu żona i była wyraźnie przestraszona niespodziewaną wizytą męża. Adam wyjaśnił jej, że mąż zachorował i musi iść do szpitala. Następnie wsiedli do łady i pojechali do swoich domów, to znaczy Adam do „Hotelu pod Gruszą”, a Kiewalik do swojej rodziny pod Warszawą.
Adam spotkał się tylko na krótko z Mariolką, która przy powitaniu rzuciła mu się z radością na szyję i dał jej czekolady oraz gumy do żucia, a potem wyjaśnił, że przyjechał niespodziewanie i nie miał możliwości, aby kupić jej coś więcej. Obiecał jednocześnie, że następnym razem przywiezie jej dużo zabawek, słodyczy oraz coś z odzieży, bo z tym w Polsce były duże problemy. W sklepach wszystkiego brakowało.
W poniedziałek wieczorem wyruszyli z Kiewalikiem jego ładą w drogę do Republiki Federalnej Niemiec. Po miesiącu przyszła na kontrakt wiadomość, że Kowielski zmarł na raka płuc.
*
Marzenia Adama o tym, aby spotkać Ewę i z nią porozmawiać, nie spełniły się. Nic nie wiedział więc o tym, co się u niej dzieje, czy już ułożyła sobie życie na nowo i jak rozwija się jej kariera aktorska.
Tymczasem Ewa otrząsnęła się już po odejściu jej byłego męża Ernesta, ale miała inne zmartwienie i to bardzo duże, związane z chorobą jej córeczki Karolinki. Upływały bowiem dni, tygodnie i miesiące, a stan zdrowia Karolinki nie tylko się nie poprawiał, ale coraz bardziej pogarszał. Była bardzo chuda i osłabiona tak, że miała problemy, aby chodzić po mieszkaniu, bo o spacerach to już w ogóle nie było mowy. Wizyty u rożnych lekarzy nie przynosiły żadnego rezultatu. To, co zjadała, szybko potem wydalała i wyglądało to tak, jakby jej organizm w ogóle nie przyjmował i nie przetwarzał pożywienia. Dlaczego tak się działo, żaden z lekarzy nie był w stanie powiedzieć.
Kiedy Karolinka była już bardzo chora i pewnego dnia leżała na łóżku a jej mama siedziała przy niej, ta zadała jej pytanie:
— Mamusiu, ale nie umrę?
— Oczywiście, że nie, kochana córeczko! — krzyknęła niemal Ewa i roześmiała się w głos, ale w tym jej śmiechu było coś tak przerażającego, że aż zadrżała na całym ciele. Starała się jednak opanować, aby Karolinka nie zorientowała się, że odpowiedź jej mamy nie była szczera. Objęła swoją córeczkę serdecznym uściskiem, ucałowała ją i pocieszała, jak tylko mogła.
Po jakimś czasie zaczęła się jednak zastanawiać nad tym, co robić i gdzie jeszcze się udać, aby ratować życie swojej córeczki. Była już u kilkunastu lekarzy, którzy stawiali różne diagnozy i przepisywali różne lekarstwa, ale skutku żadnego nie było. Karolinka straciła już kilka kg na wadze, była bardzo chuda i wyglądem przypominała dzieci w obozach koncentracyjnych, jakie Ewa widziała kiedyś w telewizji. Jej kariera artystyczna uległa zahamowaniu, odrzucała kolejne atrakcyjne i intratne propozycje gry w filmach, chociaż pieniądze były jej bardzo potrzebne, gdyż leczenie pochłaniało duże kwoty. Wsparcia udzielali jej rodzice i były mąż, ale to nie było dla niej pociechą, gdyż nie widziała poprawy zdrowia swojej córeczki. Kiedy stan zdrowia Karolinki był już bardzo zły, Ewa zdecydowała się na umieszczenie jej w szpitalu. Była u kresu sił i czekała z nadzieją na jakieś słowa otuchy, ale niestety, zamiast tego, lekarz prowadzący dał jej kiedyś do zrozumienia, że musi być przygotowana na najgorsze.
Po wyjściu ze szpitala poszła do kościoła, uklękła przed wizerunkiem ukrzyżowanego Jezusa i modliła się żarliwie:
— Panie Jezu Chryste, przebacz mi, że zgrzeszyłam i żyłam w małżeństwie bez ślubu kościelnego. Ukarz mnie, ale nie karz mojej kochanej córeczki Karolinki. Ja wiem, że ona jest dobra. To taki aniołek i może Ty, Panie Jezu chciałbyś ją mieć tam u siebie w niebie. Więc ja Ci przyrzekam, że zrobię wszystko, aby takim aniołkiem była dalej, ale chciałabym, aby żyła tu na ziemi a do Ciebie Jezu przyszła później. Jak chcesz, Panie Jezu, to zabierz mnie, ja bardzo Cię kocham i chciałabym być z Tobą, ale jeszcze nie teraz. Poczekaj trochę, Panie Jezu, bo teraz ja jestem bardzo potrzebna tu na ziemi mojej kochanej Karolince. Przyrzekam Ci, Panie Jezu, że już nigdy nie zwiążę się z żadnym mężczyzną i będę kochała tylko Ciebie. Przyrzekam Ci także, Panie Jezu, że nie będę zabiegała o to, aby być gwiazdą teatru i filmu. Proszę Cię, Panie Jezu, abyś mnie wysłuchał i pomógł mi uratować życie mojej córeczki Karolinki. I Ciebie Najświętsza Panienko proszę o wsparcie i pomoc. Bo wiem, że Ty wiesz, co to jest utracić kogoś najbliższego, kiedy cierpiałaś patrząc, jak Twój syn ukochany Jezus umiera na krzyżu. Błagam Cię Panno Maryjo, abyś mi pomogła uratować życie mojej kochanej córeczki Karolinki.
Po opuszczeniu kościoła i przyjściu do domu, Ewa rzuciła się na wersalkę i już nie płakała, ale wyła w bezsilnej rozpaczy.
*
Kiedy sytuacja na kontrakcie już się ustabilizowała i wyglądało na to, że będzie można wreszcie spokojnie popracować, szef biura w Düsseldorfie poinformował Adama, że wpłynęło pismo od firmy niemieckiej Gutmann AG, iż ze względu na brak zamówień produkcja musi być ograniczona. W związku z tym konieczna będzie redukcja pracowników na kontrakcie prawie o połowę. Wiadomość ta szybko rozeszła się wśród pracowników i niektórzy zaczęli interweniować u Adama oraz u szefa biura w Düsseldorfie Sierowieskiego i pani Aliny, aby zapewnić sobie pozostanie na kontrakcie. Byli też tacy, którzy już zaczęli się przygotowywać do wyjazdu i tacy, którzy wykorzystywali czas na picie alkoholu. Pewnego późnego popołudnia do Adama przybiegł jeden z pracowników i krzyknął zdenerwowany.
— Kierowniku, niech pan coś zadziała, bo Tomek Wiesław rozrabia w kuchni.
Był to ten, z którym ciągle ktoś miał wątpliwości, które to imię a które nazwisko. Adam szybko poszedł i już z daleka usłyszał jakieś odgłosy a gdy przekroczył drzwi do kuchni, instynktownie uchylił się przed uderzeniem jakimś przedmiotem. Tomasz Wiesław stał z wyłupiastymi, nieprzytomnymi-pijackimi oczami i trzymając w rękach za kabel dwupalnikową kuchenkę elektryczną, wywijał nią wokół siebie. Adam krzyknął zdenerwowany do granic możliwości:
— Co pan wyrabia?! Mam wezwać policję?!
Coś chyba dotarło do pijanej świadomości tego człowieka, gdyż odłożył kuchenkę na stół i zataczając się poczłapał do swojego pokoju. Na drugi dzień w zakładzie Adam odebrał telefon od swego szefa Sierowieskiego:
— Jak pan będzie ustalał listę pracowników, którzy zostają na kontrakcie, to niech pan na niej umieści nazwisko Tomasza Wiesława.
— Panie szefie — odpowiedział Adam — ten człowiek wczoraj wieczorem o mało mnie nie zabił po pijanemu. Spił się do nieprzytomności i w kuchni wywijał kuchenką elektryczną. Gdybym się nie uchylił gdy wszedłem na interwencję pracowników, to byłbym dostał tą kuchenką w głowę i chyba bym dzisiaj z panem nie rozmawiał.
Przez chwilę w słuchawce była cisza, a potem pan Sierowieski rzekł:
— No dobrze, to niech pan robi, jak pan uważa.
A za dwa dni pan Sierowieski wezwał Adama do biura i powiedział:
— Tu jest nowy pracownik Hawał, proszę go zabrać i zatrudnić na kontrakcie.
— Ale przecież mamy pracowników aż za dużo — zaoponował Adam.
— To pan innego odeśle do domu, a Hawała zatrudni.
Nie widząc wyjścia, Adam zabrał Hawała do hotelu, gdzie siedział bezczynnie kilka dni, gdyż nie było dla niego pracy. Wkrótce potem dowiedział się, że będzie miał nowego szefa, gdyż Sierowieski wszedł w konflikt z dyrekcją swojej firmy i został zwolniony ze stanowiska. Następnie poprosił o azyl i został w Niemczech.
*
Pewnego dnia Adam zobaczył w sklepie gazetę „Bild” i na pierwszej stronie wielkie zdjęcie Lecha Wałęsy, a u góry napisany dużymi literami tytuł: „Endlich frei!” (Nareszcie wolny!). Kupił tę gazetę i przeczytał, że przywódca „Solidarności” Lech Walesa, jak brzmiało po niemiecku jego nazwisko, został zwolniony z obozu dla internowanych i z radością powitany przez żonę i dzieci w domu rodzinnym w Gdańsku. Adam nie rozmawiał na ten temat z pracownikami kontraktu, gdyż sprawy polityczne były tutaj tematem „tabu”. Miał zamiar zabrać tę gazetę do Polski, ale ostatecznie zrezygnował obawiając się kontroli na granicy.
*
Połowa pracowników wyjechała do Polski, a z pozostałymi było na kontrakcie trochę spokoju, gdyż obawiając się dalszych redukcji starali się postępować tak, aby nie dać powodów do zwolnienia. Któregoś dnia Adam został wezwany przez pełnomocnika firmy niemieckiej, który mu powiedział:
— Herr Nieznarski, jeden z waszych pracowników obraził w hotelu młodą kobietę i jej narzeczonego. Jeśli ten mężczyzna ich nie przeprosi, to oni podadzą sprawę do sądu i może za to zapłacić nawet 3000 DM grzywny plus koszty sądowe.
— A w jaki sposób ten nasz pracownik ich obraził? — zapytał Adam.
— Kiedy przechodził obok nich na klatce schodowej, cmoknął do tej pani. Może u was w Polsce to nic nie znaczy, ale tu w Niemczech za taki postępek się odpowiada.
— A czy wiadomo, który z naszych pracowników to zrobił?
— Nie wiadomo, ale ta pani powiedziała, żeby wszystkich ustawić w szeregu i ona wskaże winnego.
— Dobrze — rzekł Adam. — Kiedy już będzie wiadomo, który to jest, to wtedy wyegzekwuję od niego, aby przeprosił tę panią.
Konfrontacja odbyła się i młoda kobieta wskazała na jednego z pracowników nazwiskiem Giełza, który osłupiały ze zdumienia rzekł do Adama:
— Kierowniku, ale ja przecież nic takiego nie zrobiłem.
Adam uwierzył, że ta kobieta się pomyliła, gdyż był to bardzo spokojny mężczyzna w średnim wieku i solidny pracownik, ale po zastanowieniu rzekł do niego:
— Słuchaj pan, ja wierzę, że to nie pan cmoknął do tej dziewczyny, ale jeżeli się pan sprzeciwi, to zacznie się dochodzenie, ona może podać sprawę do sądu, trzeba będzie udowodnić swoją niewinność a to może być bardzo trudne. Ja mam taką propozycję. Przecież pan i tak nic nie będzie mówił, bo pan nie zna niemieckiego. Pójdziemy do tej kobiety, pan będzie stał z boku, a ja powiem, że pan ją przeprasza i będzie po sprawie.
Giełza zastanowił się chwilę i rzekł.
— No dobra, niech będzie.
Przed wieczorem poszli do hotelu pod pokój gdzie mieszkała ta pani, Adam zadzwonił, pani otworzyła drzwi i wychyliła się nic nie mówiąc. Adam powiedział, że ten pan, tu wskazał ręką na Giełzę, ją przeprasza, ona spojrzała znów nic nie mówiąc i poszła do swego pokoju, a Adam z Giełzą do siebie. I na tym cała sprawa się zakończyła.
Był potem przez jakiś czas spokój i kiedy wszyscy zaczęli już myśleć o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia, nowy szef biura w Düsseldorfie Butaj poinformował Adama, że firma niemiecka przysłała pismo z wypowiedzeniem kontraktu z końcem roku ze względu na brak zamówień. Trzeba było więc przygotować dokumenty rozliczenia pracowników i pozałatwiać wszystkie sprawy związane z zakończeniem kontraktu. Dla tych, którzy nie mieli czym jechać firma miała przysłać z Polski autokar. Adam wręczył wszystkim pracownikom wypowiedzenia umów o pracę na kontrakcie, przygotował dokumenty do rozliczenia każdego pracownika z okresu pracy na usłudze eksportowej oraz zaświadczenia do ulg celnych, tak zwane „Baltona”. Następnie zrobił zebranie i powiadomił, że mieszkania należy posprzątać i przygotować do odbioru w nienagannym stanie. W związku z tym część wynagrodzenia za ostatni miesiąc będzie wstrzymana i wypłacona dopiero w ostatnim dniu przed wyjazdem po odebraniu mieszkań.
Pewnego dnia w hotelu Adam zwrócił uwagę podpitemu Palczykowi, aby nie nadużywał alkoholu. Ten groźnym tonem rzekł:
— Niech mnie pan nie upomina. My wiemy, że pan do nich należał.
I dopiero wtedy Adam zorientował się, że miał tu kogoś, kto był nie tylko pracownikiem, ale i „obserwatorem”. A był to czas, kiedy w Polsce nie był jeszcze zniesiony stan wojenny. Adam trzymał się z dala od polityki, nie należał do żadnej partii politycznej i był tylko działaczem Naczelnej Organizacji Technicznej, ale po wydarzeniach z sierpnia 1980 podobnie jak dziesięć milionów innych, był członkiem „Solidarności”. I to widocznie miał na myśli „obserwator” Palczyk.
Na wiadomość o planowanym zakończeniu kontraktu przyszedł kiedyś do Adama jeden z pracowników, którego szanował za spokój, rozsądek, za to, że stronił od alkoholu i że był dobrym i solidnym, chociaż jeszcze młodym fachowcem. Kiedy Adam zapytał go, o co chodzi, ten wyjął z kieszeni jakiś dokument i powiedział:
— Mam tu taki rachunek za leczenie i chciałem zapytać, czy firma zwróci mi poniesione koszty.
Adam spojrzał i kiedy zobaczył kwotę prawie 300 DM i datę sprzed kilku miesięcy zapytał:
— A na co pan chorował i się leczył?
— Miałem kontakt z pewną kobietą i złapałem chorobę weneryczną.
Adam zastanowił się chwilę i rzekł:
— Muszę to uzgodnić z biurem w Düsseldorfie, bo to jest duża kwota.
Kiedy ten pracownik wyszedł, Adam stał przez chwilę zamyślony. Przypomniał sobie, że niedawno, około dwa miesiące temu, odwiedziła tego młodego mężczyznę żona. Była ładna, zgrabna, sympatyczna i kiedy Adam zobaczył ich kiedyś razem, pomyślał sobie: „Jaki on szczęśliwy. Ma piękną i miłą żonę, która przyjechała do niego w odwiedziny i rodzinę, do której pojedzie po zakończeniu kontraktu. A teraz się okazało, że jemu tamto szczęście nie wystarczało i szukał jeszcze czegoś więcej.”
Stał tak zamyślony dalej i nasunęło mu się pytanie: „A ja? Do kogo ja pojadę?”
Nagle zawstydził się tych swoich myśli. „Jak ja mogę tak myśleć? Przecież mam do kogo jechać! Do mojej ukochanej córeczki Mariolki, do mojej matki i mojego ojca. I do Polski, bo już się za nią stęskniłem.”
Zatrzymał się przez chwilę przy swojej matce, która była taka zasmucona i zatroskana tym, że rozszedł się z żoną, ale była zawsze taktowna i nigdy nie zadawała mu drażliwych pytań. Wiedział jednak, że martwi się o niego i nie wypytuje go o nic, gdyż nie chce, aby on się martwił i że ona wolałaby, aby te jego zmartwienia sama przejęła swoim stroskanym, matczynym sercem. Cieszyła się, kiedy Adam z radością opowiadał jej o swojej córeczce Mariolce, jaka ona jest śliczna, jaka grzeczna, jaka mądra. Adam cieszył się oczywiście, że będzie mógł w niedługim czasie spotkać się ze swoją córeczką, ale czuł się jakoś dziwnie, kiedy pomyślał, że będzie mógł ją tylko odwiedzać a nie być z nią cały czas w gronie rodzinnym. Myślał ze smutkiem o tym, że nie będzie mógł być z nią przy stole wigilijnym i choince oraz obchodzić razem Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku.
Nie chcąc odkładać swoich osobistych spraw na ostatnią chwilę, Adam wykorzystywał każdą wolną chwilę, chodził po sklepach i kupował dla swojej Mariolki sukieneczki, bluzeczki, płaszczyki, oryginalne zabawki a także słodycze i owoce cytrusowe, gdyż wiedział, że w Polsce tego wszystkiego zawsze brakowało. A tu towarów było pod dostatkiem i nawet ceny były tak ustalone, że im więcej się czegoś kupowało, tym wychodziło taniej. Kupił też trochę trunków i piwa.
Na trzy dni przed Bożym Narodzeniem przyszedł czas odjazdu. Większość pracowników wybrała autokar, ale przed odjazdem doszło przed hotelem do gorszących scen, gdyż niektórzy mieli tyle bagażu, że kierowca odmówił zabrania. Kilku zrezy-gnowało z autokaru i pojechali pociągiem. Adam z trzema pracownikami jechał Fordem Transitem, mijając kolorowe, świąteczne reklamy i przystrojone świecidełkami choinki. W nadziei, że najgorsze ma już za sobą, usiadł za kierownicą. Okazało się, że był w wielkim błędzie. Rozszalała się bowiem śnieżyca i po ujechaniu około trzech kilometrów z szybkością nie większą niż 30 km/godz. Ford Transit zaczął „tańczyć” na śliskiej nawierzchni. W pewnym momencie jadąc z góry Adam zobaczył stojące w poprzek ulicy samochody i zaczął delikatnie hamować. Ale Ford go „nie słuchał” i przerażony kierowca patrzył bezsilnie, jak jego samochód uderza w stojący na poboczu inny samochód osobowy i na nim się zatrzymuje. Adam wyłączył silnik, wysiadł z samochodu, pozostali jego pasażerowie też i zaczęli oglądać skutki kolizji, widząc wyciekający spod silnika jakiś płyn. W tym samym momencie z domu obok wybiegł wyglądający na Turka mężczyzna i zaczął krzyczeć: Licht! Licht! Adam nie bardzo wiedział, o co mu chodzi, więc ten otworzył drzwi Forda i nacisnął przycisk świateł awaryjnych. Był to dla Adama pierwszy taki przypadek, gdyż jego „maluch” i inne samochody w Polsce nie miały świateł awaryjnych. Potem mężczyzna powiedział do Adama, aby nic nie robić, gdyż on idzie wezwać policję. Przybyli na miejsce policjanci zażądali od kierowcy dokumentów i widząc inne stojące na śniegu w poprzek ulicy samochody powiedzieli krótko:
— Szkody będą pokryte z ubezpieczenia Forda Transita. Potem spisali protokół i odjechali.
Tymczasem będącego u kresu sił Adama obstąpili jego trzej pracownicy i zaczęli krzyczeć, aby załatwił im transport, gdyż oni muszą być na święta w domach. Byli już pod wpływem alkoholu a jeden wyraźnie się awanturował. Widząc uszkodzony samochód, Adam kazał zabrać część bagaży, zamknął drzwi Forda i autobusem miejskim wrócili do hotelu. Portier dowiedziawszy się o wypadku, udostępnił im jeden pokój, gdzie położyli się na pustych łóżkach i na podłodze do spania. Na drugi dzień rano Adam zadzwonił do szefa biura firmy w Düsseldorfie i szczegółowo zrelacjonował całe wydarzenie. Nie omieszkał dodać parę gorzkich słów od siebie, które w dosadny sposób określiły kto tak naprawdę zawinił i w jaki sposób. Szef Butaj zrugał jednak Adama i ze złością stwierdził, że jego najlepszy pracownik nie potrafi jeździć samochodem. Na koniec zrezygnowany oświadczył, że postara się wynająć jakiegoś busa, aby mogli wrócić do Polski.
Tymczasem Adam pojechał do warsztatu Ford-Fischer, gdzie zawsze naprawiał samochód i robił przeglądy. Tu znowu zrelacjonował to, co się stało. Pan Fischer wysłuchał wszystkiego uważnie i pokręcił głową jakby chciał powiedzieć „co za bezmyślność”.
— No dobrze, — oświadczył na koniec. — Jedźmy obejrzeć tego forda.
Usiadł za kierownicą swojego jeepa i wraz z Adamem i mechanikiem pojechali na miejsce wypadku. Już z daleka, kiedy podjeżdżali pan Fischer dostrzegł całkiem pognieciony przód forda a kiedy obejrzał go z bliska, pokiwał ze znawstwem głową.
— No tak, Kühler kaputt (chłodnica zepsuta).- powiedział spokojnie — Zabierzemy forda do warsztatu i wymienimy chłodnicę. Zrobimy prowizoryczną naprawę, abyście mogli pojechać do Polski a po świętach przyjedzie pan i zrobimy naprawę jak należy.
Adam odetchnął z ulgą. Nie było tak źle jak zakładał na początku, tym bardziej, że pan Fischer wsiadł do uszkodzonego forda i poklepał siedzenie obok kierowcy. Adam domyślił się, że to zaproszenie i nieco niepewnie, ale usiadł.
Ruszyli. Samochód rzęził po drodze i „kaszlał” ale Adam ufał panu Fischerowi. Był to naprawdę znakomity mechanik.
Po przyjeździe do warsztatu pan Fischer poprosił o „zieloną kartę” Forda Transita, czyli międzynarodowe ubezpieczenie. Zerknął na nie pobieżnie a następnie zadzwonił do firmy ubezpieczeniowej i zgłosił kolizję.
— No, sprawa załatwiona — powiedział na koniec wesoło. — Proszę przyjść po samochód dziś po południu o siedemnastej.
Adam podziękował mocnym uściskiem dłoni i wrócił piechotą do hotelu. Zaraz też zadzwonił do swego szefa Butaja. Zdążył go powstrzymać przed wynajęciem busa i powiadomił swych trzech pracowników, że wyjadą po południu.
Fischer dotrzymał słowa. Stanowił synonim dobrej niemieckiej firmy i to było pocieszające. Ruszyli więc w drogę do Polski mając do pokonania około 1350 kilometrów. Ale nie droga była najgorsza. Problem stanowiły dwa przejścia graniczne: RFN/NRD oraz NRD/Polska. Odprawy paszportowo-celne wlokły się niemiłosiernie i trzeba było stać w samochodowych kolejkach nawet kilka godzin.
W czasie jazdy kierowcy zmieniali się co klika godzin. Jeden z pracowników zastąpił Adama w momencie kiedy, już na polską drogę, spłynęła tak gęsta mgła, że na kilka metrów trudno było coś zobaczyć. Zmęczony Adam zerkał tylko przez okno przysypiając nieco i mrużąc szczypiące oczy. Jechali za sunącym powoli samochodem tuż przed nimi z prędkością 30 do 40 km/godz. Szybsza jazda nie miała sensu i stawała się bardzo niebezpieczna.
Dojeżdżając do celu, mijali po drodze przystrojone choinki, które mieniły się kolorowymi światełkami i bombkami. Budziło to w umyśle Adama nieokreślone poczucie samotności i smutku. Kiedy znowu na niego wypadła kolejka prowadzenia samochodu był niemożliwie zmęczony. Drżał podświadomie na samą myśl, że może mu się znowu przytrafić jakiś wypadek. Modlił się w duchu do Boga, aby oszczędził jego i kolegów. Na szczęście wszystko obyło się bez żadnych nieprzyjemnych przygód. Adam podwiózł swych pracowników na postój taksówek i nareszcie, z ulgą skierował się do swojego „domu”, którym był „Hotel pod Gruszą”. Dotarł tam w wigilię o godz. 23.30 i na pytanie pani Justyny w recepcji „Co tak późno?”, odpowiedział, że miał kolizję samochodu i musiał czekać na naprawę. Potem wszedł do zamówionego telefonicznie jeszcze z Niemiec pokoju ze swoimi bagażami. Miał zamiar wziąć prysznic, ale był tak zmęczony, że postanowił odpocząć. Zdjął więc buty i położył się na łóżku. Kiedy się obudził, była godzina trzecia w nocy. Rozebrał się, umył, zgasił światło i poszedł spać.
*
Pewnego dnia Ewa przyszła jak zwykle do szpitala i udała się znów do lekarza, aby zapytać o zdrowie swojej córeczki. Okazało się, że w dniu tym był inny, młody lekarz i kiedy Ewa go zobaczyła, była trochę zawiedziona, gdyż nie bardzo wierzyła w to, że może jej on przekazać jakąś pokrzepiającą informację. Wymieniła nazwisko i imię swojej córeczki i zaczęła opowiadać historię jej choroby, gdyż sądziła, że lekarz ten nie jest w tej sprawie zorientowany. Ale lekarz przerwał jej i powiedział:
— Nie musi mi pani nic mówić. Ja wiem wszystko i właśnie czekałem na panią, gdyż chciałem pani coś ważnego powiedzieć. Otóż według mojej wiedzy pani córka cierpi na celiakię.
— A co to jest, panie doktorze? — zapytała Ewa z przestrachem w głosie — czy to nie jest groźne?
— Proszę pani — rzekł lekarz — tak jak w większości chorób, ważne jest to, aby leczenie zacząć jak najwcześniej. I chyba nawet nie będąc lekarzem, zdaje pani sobie sprawę z tego, w jakim stanie znajduje się pani córka. Ona waży mniej niż połowę tego, co powinna. A celiakia to choroba tego rodzaju, że organizm dziecka nie wchłania pokarmów pochodzących z czterech zbóż: pszenicy, żyta, jęczmienia i owsa. Sytuacja jest krytyczna i sama zmiana pożywienia już nie pomoże. Jest taki szpital w Prokocimiu koło Krakowa, gdzie ja odbywałem kiedyś praktykę lekarską i wiem, że tam są warunki do tego, aby ratować zdrowie a może i życie pani córki, ale musimy działać natychmiast. Jeżeli pani się zgodzi, to ja zaraz będę rozmawiał telefonicznie z profesorem Halikowskim, który jest ordynatorem w szpitalu w Prokocimiu i specjalistą w zakresie tej choroby, aby wyraził zgodę na przyjęcie pani córki i myślę, że nie będzie z tym problemu. Potem będę załatwiał karetkę Pogotowia Ratunkowego, która zawiezie pani córkę do szpitala w Prokocimiu. Musimy działać szybko. Liczy się każda minuta.
Ewa odpowiedziała, że godzi się na wszystko to, co powiedział doktor Redliński i zaoferowała, że razem z ojcem Karolinki pokryją koszty transportu ich córeczki do Prokocimia. Zwróciła się także z prośbą do tego lekarza, aby potraktował swoje usługi lekarskie dla Karolinki jako prywatne, które ona pokryje. Doktor Redliński wyglądał na trochę urażonego tymi propozycjami i powiedział:
— Proszę teraz nie mówić o żadnych kosztach ani ponoszeniu opłat, bo nie o to tutaj chodzi. Najważniejsze jest, aby natychmiast działać.
Potem przejął całkowicie inicjatywę wybaczając Ewie to, co powiedziała, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, że było to spowodowane rozpaczą młodej matki, która chciała za wszelką cenę ratować życie swojej umierającej córeczki. Prof. Halikowski wyraził zgodę na przyjęcie Karolinki do szpitala w Prokocimiu i Ewa zdobyła się jeszcze tylko na pytanie, czy będzie mogła pojechać karetką Pogotowia Ratunkowego, aby towarzyszyć swojej córeczce. Odpowiedź doktora Redlińskiego była jednak odmowna:
— Niestety nie może pani jechać. Rozumiem, że pani chciałaby córce pomóc, ale sytuacja jest taka, że teraz potrzebna jest jej przede wszystkim pomoc lekarska. W sprawie odwiedzin córki w szpitalu będzie pani rozmawiać z lekarzami w Prokocimiu. Teraz może pani tylko iść do niej i powiedzieć jej, że pojedzie do szpitala koło Krakowa i żeby się o nic nie martwiła, gdyż będzie miała tam zapewnioną dobrą opiekę.
W tej sytuacji Ewa udała się do sali, w której leżała na łóżku Karolinka i kiedy tam weszła, przeraziła się bardzo, gdyż jej córeczka sprawiała takie wrażenie, jak gdyby nic już do niej nie docierało. Wyglądała jak szkielet przyobleczony ludzką skórą i leżała bez ruchu z lekko przymkniętymi oczami. Niedawna otucha i nadzieja, jaką dał jej matce doktor Redliński zamieniła się w rezygnację i brak wiary w to, że jej córeczka dojedzie przy życiu do szpitala w Prokocimiu. Podeszła do Karolinki, pochyliła się nad nią, ucałowała ją i zaczęła jej szeptać do ucha:
— Wszystko będzie dobrze, kochana córeczko. Byłam u doktora Redlińskiego, który powiedział mi, że już wie, na co jesteś chora i że jeszcze dziś zawiozą cię do szpitala koło Krakowa i tam cię wyleczą.
Karolinka patrzyła na swoją mamę tak, jak gdyby nie bardzo wierzyła w to, co usłyszała i tylko z trudem udało jej się wymówić dwa słowa:
— Dobrze mamusiu.
Za zgodą doktora Redlińskiego Ewa pozostała w szpitalu przy swojej córeczce do czasu, kiedy wszystko było przygotowane do wyjazdu karetki Pogotowia Ratunkowego do szpitala w Prokocimiu. Karolinka nie była już w stanie iść o własnych siłach i została przeniesiona do karetki na noszach, cały czas w asyście swojej mamy. Przed samym odjazdem Ewa weszła na chwilę do karetki, ucałowała swoją córeczkę i po wyjściu patrzyła na odjeżdżającą R– kę. Potem poszła do doktora Redlińskiego, podziękowała za pomoc i zapytała, kiedy będzie mogła odwiedzić swoją córkę w szpitalu w Prokocimiu.
— Tego niestety nie mogę pani powiedzieć — rzekł lekarz — gdyż o tym decydować będą lekarze szpitala w Prokocimiu. Może pani tam jutro pojechać i porozmawiać z prof. Halikowskim, który na pewno udzieli pani odpowiednich informacji i poda nazwisko lekarza prowadzącego.
Po przyjściu do domu Ewa skontaktowała się z ojcem Karolinki i powiadomiła go o zaistniałej sytuacji. Ten po krótkim namyśle rzekł:
— Pojedziemy tam jutro moim samochodem. Przyjadę po ciebie. O której godzinie mam być?
— Ja myślę, że powinniśmy wyjechać wcześnie rano, powiedzmy o siódmej.
— Dobrze — padła odpowiedź — to do jutra.
Następnego dnia rano Ewa ze swym byłym mężem Ernestem wyruszyli samochodem w drogę do szpitala w Prokocimiu. Ewa była tak zmęczona fizycznie i przygnębiona psychicznie, że wkrótce zasnęła. Po przyjeździe do szpitala w Prokocimiu Ewa ze swym byłym mężem Ernestem skontaktowali się z prof. Halikowskim, który im powiedział, że diagnoza doktora Redlińskiego była prawidłowa, ale nie wymienił nawet nazwy choroby. Stan zdrowia Karolinki ocenił jako bardzo poważny, ale jednocześnie powiedział, że to był już ostatni moment, aby zacząć intensywne leczenie i że dobrze się stało, że ich córka znajduje się już u niego na oddziale. Prosił też o przekazanie odpowiednim służbom szpitala dokumentów ubezpieczenia. Na temat przewidywań nie chciał rozmawiać i kazał się zgłosić do doktor Deregi, która jest lekarzem prowadzącym. Pani doktor Derega powiedziała, że Karolinka jest pod dobrą opieką, ale odwiedzać jej nie można, aby nie zakłócać toku leczenia.
— Możecie ją państwo zobaczyć tylko z daleka, ale tak, aby ona was nie zauważyła. Zadba o to pielęgniarka. Żadnych artykułów żywnościowych nie można jej przekazywać.
W tej sytuacji rodzice Karolinki zobaczyli tylko z daleka swoją córeczkę, leżącą na szpitalnym łóżku i w nienajlepszych nastrojach wrócili do Warszawy.
*
Adam obudził się znowu w swym pokoju w „Hotelu pod Gruszą” o godzinie jedenastej w dzień Bożego Narodzenia. Wziął prysznic, ogolił się, ubrał i poszedł na godzinę dwunastą do kościoła na mszę świętą. Po mszy wrócił do hotelu, zabrał swoje bagaże, zapłacił i pojechał do swojej córeczki. Przy powitaniu Mariolka rzuciła mu się na szyję i Adam wreszcie poczuł, że jest szczęśliwy i z tego szczęścia aż zadrżał na całym ciele. Potem przywitał się także ze swą byłą żoną Kasią, całując ją w rękę i jej mężem Damianem uściskiem dłoni. Następnie powiedział:
— Słuchaj Mariolko, kiedy jechałem wczoraj samochodem, trochę z opóźnieniem, gdyż miałem w Niemczech małą kolizję w czasie śnieżycy i musiałem czekać na naprawę, to zobaczyłem Świętego Mikołaja. Podszedłem do niego i zapytałem gdzie idzie. A on mi na to: „Jak to gdzie? Idę roznosić prezenty na gwiazdkę dla wszystkich grzecznych dzieci i dorosłych. I dla twojej córeczki też zaniosę.” A skąd ty wiesz Święty Mikołaju, że ja mam córeczkę? — zapytałem. A on mi znów na to: „Ja wszystko wiem. Nawet wiem, że twoja córeczka ma na imię Mariolka i że jest zawsze bardzo grzeczna i ma dobre serduszko. Dlatego mam dla niej prezenty.” To może mi dasz Święty Mikołaju te prezenty i ja jej zawiozę, bo widzę, że masz jeszcze dużo do rozniesienia -powiedziałem. „Bardzo proszę — rzekł na to Mikołaj — i pozdrów ode mnie swoją córeczkę. A tu są te prezenty dla niej”.
To mówiąc Adam wręczył Mariolce ładnie zapakowaną paczkę, a potem rzekł:
— A tu jeszcze Święty Mikołaj dał mi coś dla Kasi i jej męża.
I wręczył Kasi ładnie zapakowaną bombonierkę, a Damianowi zawinięty w małą reklamówkę „Napoleon”, za co oni kazali podziękować Świętemu Mikołajowi.
Mariolka zabrała się do rozpakowywania paczki i Kasia podeszła, aby jej w tym pomóc. Wkrótce na dywanie w pokoju pełno było kolorowych sukieneczek, bluzeczek, zabawek, słodyczy i cytrusów. Były także buciki.
— To może przymierzysz te sukieneczki i bluzeczki oraz buciki, Mariolko — rzekła jej mama a jej ojciec dodał:
— No ja myślę, że skoro Święty Mikołaj wszystko wie, to i rozmiary dobrał właściwie. Ale dla pewności, to faktycznie przymierz Mariolko te prezenty od Świętego Mikołaja, no i powiedz, czy ci się podobają.
— Tak, bardzo mi się wszystko podoba! — krzyknęła uradowana Mariolka.
— To może zostaniesz u nas na obiad — zaproponowała Kasia, a jej mąż dodał:
— Niech pan siada, obiad będzie niedługo.
— Dziękuję bardzo za zaproszenie, ale obiecałem rodzicom, że przyjadę do nich na święta. Pewnie się już tam denerwują, że jeszcze mnie nie ma. Muszę do nich jechać. Do Mariolki zaś powiedział: — Będę teraz do ciebie przychodził częściej córeczko, bo kontrakt w Niemczech już się skończył. Jeszcze tylko pojadę, żeby naprawili samochód, bo na razie zrobili tylko „prowizorkę” i potem wrócę do Polski.
Pożegnawszy się, Adam wyszedł i idąc w kierunku samochodu poczuł się tak, jak gdyby coś z niego uleciało. Zaczął się zastanawiać, co by to mogło być i po chwili już wiedział. To uleciała jego miłość do Kasi. Już jej nie ma. Kiedy zobaczył ją ze swym nowym mężem, był zajęty głównie swoją córeczką Mariolką, ale teraz pomyślał także o swojej byłej żonie, że mieszka już z innym mężczyzną, że śpią razem, że się kochają. Odniósł wrażenie, że z tej jego wielkiej miłości do Kasi nie pozostało już nic. Czy rzeczywiście? Na pewno o tych kilku latach, które razem przeżyli nie zapomni tak łatwo i szybko. Wiedział już jednak, że będzie to malało, usychało, a wreszcie kiedyś tam pewnego dnia zniknie zupełnie. Tak rozmyślając wsiadł do samochodu i obrał kierunek na Dolinki, to znaczy swoją rodzinną małą wioskę na ziemi świętokrzyskiej w powiecie jędrzejowskim.
Kiedy Adam dotarł do swojego rodzinnego domu, jego rodzice byli już bardzo niespokojni.
— Co się stało? Miałeś wypadek? — zapytała matka z troską w głosie.
— Tak — odpowiedział syn — ale na szczęście niegroźny.
Po przywitaniu się z rodzicami, Adam przyniósł z pomocą ojca bagaże i dał rodzicom prezenty.
— Zaraz będzie obiad — powiedziała matka Sabina.
W pokoju stała choinka z pachnącej lasem jodły, pięknie przystrojona różnymi kolorowymi świecidełkami, łańcuchami i lampkami oraz cukierkami i czerwonymi jabłkami. Wkrótce matka Sabina wniosła i postawiła na stole w pokoju talerze z rosołem z kury i makaronem, który Adamowi bardzo smakował. Potem było drugie danie: mięso z kury z ziemniakami oraz sałatka z kiszonej kapusty i marchewki. Do popicia był kompot z suszonych śliwek. Adam przyniósł butelkę czerwonego wina przywiezionego z Niemiec i nalał do szklaneczek, które wszyscy wypili „na zdrowie”.
— Wolę wino albo piwo niż wódkę — rzekł Adam i dodał:– Tam w Niemczech na kontrakcie bez przerwy miałem problemy z tą wódką. Niektórzy się upijali i rozrabiali w hotelu. Oczywiście ja zdawałem sobie sprawę z tego, że ludzie tam tęsknili za domem i rodziną i chcieli to czasami zalać alkoholem, ale niestety było tak, że niektórzy z tym przesadzali i to nawet bardzo.
— To i dobrze, że już się skończył ten kontrakt w Niemczech — powiedział ojciec Bogusław. — Tu będziesz miał na pewno trochę spokojniej i z Mariolką będziesz mógł się częściej widywać.
— A co tam u niej? — ożywiła się matka Sabina na dźwięk imienia swej wnuczki.
— Przywiozłem jej prezenty od Świętego Mikołaja: sukieneczki, bluzeczki, zabawki, słodycze. Bardzo się ucieszyła. Może tu kiedyś z nią przyjadę — powiedział Adam z pewnym wahaniem, wspomniawszy w duchu dawne wizyty razem z Kasią.
— Bardzo byśmy się ucieszyli — rzekła matka takim tonem, jakby także i ona miała podobne myśli. — Chociaż teraz już nie ma tyle zwierzątek, jak oddaliśmy gospodarstwo za rolniczą emeryturę. Ale są kury, Azor, kotek i Mariolka ich uwielbiała.
Potem na stole pokazały się ciasta domowej roboty. Był makowiec, sernik i szarlotka. Po obiedzie Adam wyszedł na podwórze, przespacerował się i znowu wpadł w zadumę. Wspominał chwile, kiedy przyjeżdżał tu czasami razem z Kasią i Mariolką i był dumny z tego, że ma taką piękną żonę i córeczkę.
Mariolka lubiła tu przyjeżdżać, gdyż były zwierzęta i ptaki: pies, kot, krowy i cielątka, króliki, kury i gęsi, między którymi biegała i zabawiała się z nimi pod czujnym okiem babci, dziadka, albo mamy i ojca. Na wiosnę i latem biegała po zielonej trawie w ogrodzie między jabłoniami, gruszami, śliwami oraz porzeczkami i agrestami.
Teraz Adam czuł w głębi serca jakąś pustkę i żal, że coś mu uciekło, coś się skończyło i że nie ma już żadnej nadziei na to, aby to kiedyś znów powróciło.
Po świętach Bożego Narodzenia Adam przyjechał do Warszawy i zgłosił się do firmy PPWM, gdzie uzgodnił, że pojedzie do Niemiec oddać Forda Transita do naprawy, z tym, że dopiero po Nowym Roku, gdyż w Niemczech prawie wszystkie zakłady w okresie po świętach aż do Nowego Roku dają swym pracownikom urlopy i są nieczynne. Jednocześnie poprosił o dwa tygodnie urlopu oraz zgodę na odebranie sobie jeszcze dwa tygodnie tak zwanego czasu wolnego, który mu się należał za przepracowane ponad normę w Niemczech godziny. Potem wrócił znów do swoich rodziców, a po Nowym Roku pojechał do RFN, gdzie po naprawie Forda Transita przekazał go do biura firmy w Düsseldorfie. Sam zaś kupił Skodę 105 i wrócił nią do kraju. Po przyjeździe zaczął się rozglądać za mieszkaniem do wynajęcia. Kiedy tak chodził i jeździł po Warszawie, znowu pojawiła się w jego myślach Ewa. Czasami rozglądał się nawet po ulicach, czy przypadkiem gdzieś jej nie zobaczy.
— Co też ta biedaczka teraz robi? Czy odzyskała już równowagę ducha? Tak bardzo chciałbym, aby sobie jeszcze ułożyła na nowo życie i była szczęśliwa.
Mieszkanie udało mu się w końcu wynająć. Jeden mały, umeblowany pokój z kuchnią na Saskiej Kępie z terminem wynajęcia od pierwszego lutego.
W międzyczasie odwiedzał swoją córeczkę Mariolkę i zabierał ją na spacery oraz różne imprezy dla dzieci, z czego najwidoczniej obydwoje byli bardzo zadowoleni. Potem znowu pojechał do Dolinek, gdzie wreszcie naprawdę odpoczął i trochę zapomniał o swoich problemach i troskach. Ostatniego dnia stycznia przyjechał do Warszawy i zamieszkał w wynajętym mieszkaniu na Saskiej Kępie.
*
Stan zdrowia Karolinki poprawiał się. Co kilka dni Ewa, sama lub ze swym byłym mężem Ernestem, przyjeżdżała do szpitala w Prokocimiu i rozmawiała z lekarzami na temat aktualnej sytuacji związanej ze zdrowiem jej córeczki. Bardzo chciała się z nią zobaczyć, aby ją przytulić i pocieszyć, ale niestety nie było to możliwe. Patrzyła więc na swoją córeczkę z daleka i ze łzami w oczach odchodziła, starając się, aby ta jej nie zobaczyła. Pewnego razu Karolinka odwróciła się w jej kierunku i uśmiechnęła, ale pielęgniarka to zauważyła i natychmiast zastawiła swoją postacią ten widok.
Pociechą dla rodziców Karolinki było to, że jak poinformował ich profesor Halikowski i lekarka prowadząca doktor Derega, nie było już zagrożenia życia ich córeczki. Upływały kolejne tygodnie i rodzice Karolinki zaczęli pytać lekarzy, jak długo ich córeczka musi być jeszcze w szpitalu. Otrzymywali odpowiedź, że decyzji jeszcze nie ma i chociaż stan zdrowia ich córeczki poprawia się, to jednak musi ona przebywać dłużej w szpitalu, gdyż konieczne jest wyleczenie niedokrwistości oraz odbudowanie tkanki przewodu pokarmowego, która została w dużej mierze zniszczona, co wymaga przedsięwzięć medycznych, których w domu nie da się wykonywać. Rodzice Karolinki godzili się więc na to, aby ich córeczka przebywała w szpitalu w Prokocimiu do momentu, kiedy lekarze uznają, że może już wrócić do domu.
W czasie jednej z kolejnych wizyt doktor Derega zgodziła się na to, aby rodzice mogli odwiedzić swoją córeczkę i oświadczyła, że będzie mogła ona wyjść ze szpitala za kilka dni. Jednocześnie lekarka powiedziała, żeby po odwiedzinach udali się do prof. Halikowskiego, a potem jeszcze raz przyszli do niej omówić szczegóły. Ewa ucieszyła się bardzo, ojciec Karolinki także ucieszył się tą wiadomością, chociaż on nie przeżywał tak bardzo tego wszystkiego, co było związane z chorobą jego córki. Kiedy weszli na salę szpitalną, Karolinka była zajęta oglądaniem jakiejś książki dla dzieci i nie od razu zauważyła swoich rodziców. Ewa patrzyła na nią jak zauroczona i kiedy była już blisko, wyciągnęła ręce na powitanie swej córeczki a ta rzuciła się uradowana w jej objęcia i trwały tak w radosnym uścisku przez dłuższy czas.
— No pozwólcie mi wreszcie, abym i ja mógł uściskać naszą córeczkę — rzekł ojciec Karolinki, która także rzuciła się w jego ramiona.
— To co nam powiesz, kochana córeczko? — zapytała jej mama. — Jak się czujesz?
— Bardzo dobrze się czuję mamusiu i chcę już jechać do domu — odparła Karolinka z rezolutną miną i nadzieją w głosie, że już wkrótce opuści szpital.
— To już niedługo pojedziesz — wtrącił jej ojciec. — Rozmawialiśmy właśnie przed przyjściem do ciebie z panią doktor Deregą i powiedziała nam, że jesteś już właściwie zdrowa i pozostaniesz tu jeszcze tylko kilka dni, aby zakończyć cały cykl leczenia.
— A potem zabierzemy cię do domu i tam już ja zadbam o ciebie — dodała jej mama uspokajającym głosem i znowu przycisnęła córeczkę do swojej piersi.
Karolinka wydawała się trochę zawiedziona, gdyż miała nadzieję, że rodzice od razu zabiorą ją ze szpitala, ale pogodziła się z tym faktem i tylko zapytała przymilnie:
— A zadzwonicie do mnie czasami?
— Tak, tak, córeczko, oczywiście — potwierdzili zgodnym chórem jej rodzice — będziemy do ciebie dzwonili codziennie i rozmawiali sobie o samych dobrych rzeczach.
— A jak już będzie decyzja lekarzy o wypisaniu cię ze szpitala, to natychmiast przyjedziemy po ciebie — uzupełniła Ewa ująwszy w dłonie główkę swej córeczki
Porozmawiali jeszcze dość długo i nacieszyli się swoim widokiem a Ewa cały czas przytulała i ściskała swoją córeczkę. Następnie rodzice Karolinki udali się na spotkanie z prof. Halikowskim. Przygotowani na same dobre wiadomości, byli przykro zaskoczeni, kiedy usłyszeli następujące słowa:
— Państwa córka jest już właściwie zdrowa, ale to nie oznacza, że zniknęły raz na zawsze wszystkie problemy związane z jej chorobą. Będzie bowiem musiała państwa córka stosować się do końca życia do diety bezglutenowej.
Słowa te, szczególnie te „do końca życia”, wyraźnie zasmuciły rodziców Karolinki a Ewa wyglądała na zdruzgotaną. Prof. Halikowski widocznie to zauważył i dodał uspokajającym tonem:
— Proszę się tym nie przerażać, to nie jest sytuacja, która stwarza jakieś zagrożenia dla zdrowia i życia pacjentki, ale potrzeba będzie trochę starań, aby nie dopuścić do spożywania pokarmów zawierających produkty żywnościowe z czterech zbóż, to znaczy pszenicy, żyta, jęczmienia i owsa. Są kraje, gdzie owies nie zawiera glutenu, ale Polska do nich nie należy.
Następnie prof. Halikowski powiedział rodzicom Karolinki, aby udali się do lekarki prowadzącej doktor Deregi, która udzieli im wyczerpujących informacji i zaleceń oraz przekaże specjalne broszurki, w których będą opisane szczegóły dotyczące odżywiania dla osób mających objawy choroby zwanej celiakią. Na zakończenie prof. Halikowski podał orientacyjny termin wypisania Karolinki ze szpitala i prosił, aby w przeddzień zadzwonić do doktor Deregi celem potwierdzenia wypisu.
Rodzice Karolinki podziękowali Prof. Halikowskiemu za wyleczenie córki i opiekę w szpitalu oraz przekazane informacje i udali się do doktor Deregi, która potwierdziła jeszcze raz, że stan zdrowia Karolinki jest już dobry i będzie mogła ona opuścić szpital i wrócić do domu. Jednocześnie lekarka zrobiła coś w rodzaju wykładu na temat diety bezglutenowej, wymieniając najpierw artykuły żywnościowe, jakich nie można jeść, a mianowicie mąka pszenna i żytnia, pieczywo zwykłe, kasza jęczmienna i kasza jaglana, ciasta, herbatniki i słodycze zawierające nawet śladowe ilości mąki pszennej i innej a także wędliny takie jak kaszanka, pasztetowa, jak również, że należy unikać wszelkich przypraw i dodatków zawierających gluten. W tym celu doktor Derega zalecała, aby czytać informacje na produktach żywnościowych, czy nie zawierają glutenu oraz konsultować się w tej sprawie z ekspedientkami w sklepach spożywczych. Następnie lekarka wymieniła produkty żywnościowe, które można jeść, takie jak ryż i jego przetwory, mączka ziemniaczana, mąka kukurydziana i jej przetwory, makarony i pieczywa bezglutenowe, mięso i wędliny nie zawierające glutenu, owoce, warzywa, kawa naturalna i kakao, cukier i miód. Pani doktor Derega zaleciła także, aby czasowo, na okres do trzech miesięcy, wycofać z diety mleko i jego przetwory i dopiero po tym okresie wrócić do podawania nabiału.
— Zresztą będą państwo musieli jeszcze przyjeżdżać do nas na kontrole, których terminy zostaną podane przy wypisie córki ze szpitala — dodała lekarka i wręczyła rodzicom Karolinki broszurki z opisem diety bezglutenowej.
Rodzice Karolinki podziękowali za informacje, a potem udali się ponownie do swojej córeczki. Znów były uściski i pocałunki oraz machanie rękami na pożegnanie z uśmiechami na twarzach, kiedy oddalali się od siebie.
*
Pierwszego dnia po przyjściu do pracy Adam przyniósł kawę, która w Polsce była towarem deficytowym oraz drobne upominki dla współpracowników; swojemu szefowi natomiast wręczył koniak, przed którego przyjęciem szef się wzbraniał, ale potem go przyjął. Adam przejął funkcję kierownika sekcji technologiczno-konstrukcyjnej od Macieja Ślizgawki, który go zastępował w czasie jego pracy na kontrakcie, zapoznał się z aktualnymi zadaniami i problemami i przystąpił do pracy.
Koledzy z zakładu, współpracownicy i znajomi zazdrościli Adamowi, że zarobił na kontrakcie dużo pieniędzy i nawet kupił sobie większy samochód. Adam zaś zazdrościł im, że są tacy szczęśliwi i mają swoje rodziny. Pomyślał, że gdyby któryś z nich pojechał tam do Republiki Federalnej Niemiec prowadzić ten kontrakt, to być może po kilku tygodniach miałby dość i nie chciałby tych pieniędzy i wolałby być tu w swoim domu z rodziną.
Po upływie około półtora miesiąca Adam został wezwany przez dyrektora zakładu, który zaproponował mu objęcie stanowiska kierownika wydziału produkcji elementów żeliwnych dla przemysłu motoryzacyjnego. Adam poprosił o czas do namysłu i na drugi dzień powiedział do dyrektora:
— Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to trudne zadanie, ale gotów byłbym je podjąć, jednakże pod warunkiem, że sekcja konstrukcyjno-technologiczna, którą teraz prowadzę zostanie włączona do wydziału produkcyjnego i podporządkowana mnie jako kierownikowi. Chciałbym także wykorzystać swoje doświadczenia z pracy na kontrakcie w Niemczech.
Dyrektor zastanowił się chwilę i rzekł:
— Myślę, że byłoby to możliwe. Musiałbym jednak wystąpić do dyrektora ekonomicznego o wprowadzenie zmian w schemacie organizacyjnym zakładu, gdyż obecnie sekcja konstrukcyjno-technologiczna jest w pionie technicznym, a po zmianie byłaby w pionie produkcji.
Po kilku dniach Adam został wezwany na rozmowę do sekretarza Komitetu Zakładowego PZPR i po pewnym czasie dyrektor powiadomił go, aby się przygotował do objęcia stanowiska kierownika wydziału produkcyjnego od pierwszego dnia następnego miesiąca. Wydział produkcji elementów żeliwnych dla przemysłu motoryzacyjnego był w opłakanym stanie: księgowość wykazywała ogromne straty ze względu na wysokie koszty, comiesięczne plany produkcyjne nie były realizowane, co powodowało ustawiczne interwencje odbiorców, nastroje wśród załogi były fatalne z powodu niskich zarobków i zszarganej opinii wydziału, który uchodził za najgorszy spośród wszystkich w zakładzie.
Adam przejął więc wydział od swojego poprzednika i na początek otrzymał od dyrekcji pewną pulę pieniędzy na podwyżki dla pracowników. Kiedy jednak przyjrzał się zarobkom, to był zdruzgotany; wiedział, że nie zarabiają dużo, ale nie myślał, że jest aż tak źle. To, co dostał na podwyżki, to była „kropla w morzu”, a do tego zaczęły się niesnaski, kłótnie, a nawet awantury o to, dlaczego podwyżkę dostał ten, a nie kto inny i dlaczego jeden trochę więcej a inny mniej. Oczywiście decyzje o podwyżkach musiały być uzgodnione z kolektywem, w skład którego wchodzili: Sekretarz OOP (Oddziałowa Organizacja Partyjna), Związki Zawodowe, ZSMP (Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej), Rada Zakładowa.
Sytuacja ekonomiczna wydziału była „zabagniona” i dyrekcja żądała działań, aby ją uporządkować i poprawić. Kiedy Adam przyjrzał się temu dokładnie, okazało się, że były elementarne błędy w zakwalifikowaniu różnych rodzajów kosztów i już po miesiącu wydział był „na plusie”, za co pochwalił go dyrektor ekonomiczny. Także plan produkcji został wykonany, a nawet trochę przekroczony, co zyskało uznanie u szefa produkcji zakładu.
Wielkim problemem był ciągle brak rąk do pracy, coś takiego jak bezrobocie było w Polsce pojęciem nieznanym. Wszyscy pracowali, ale efektów tej pracy widać nie było, a w sklepach brakowało wszystkiego, przede wszystkim żywności. Na artykuły przemysłowe takie jak meble, lodówki i pralki ludzie robili zapisy do społecznych kolejek i potem stali w tych kolejkach godzinami w dzień i w nocy.
Korzystając ze swych doświadczeń przy pracy na kontrakcie w Niemczech, Adam starał się jak najwięcej czasu przebywać na wydziale produkcyjnym, aby wymuszać eliminowanie różnych zakłóceń technicznych oraz pilnować dyscypliny w pracy. Nie zawsze było to możliwe ze względu na biurokrację i konieczność wypełniania różnych formularzy. Sekretarz OOP przyniósł mu formularz deklaracji wstąpienia do PZPR, ale Adam odpowiedział, że się zastanowi i włożył papier do szuflady. Oprócz ludzi do pracy brakowało niemal wszystkiego: narzędzi, materiałów, części zamiennych do maszyn i urządzeń, co powodowało dużą awaryjność i przerwy w produkcji. Po kilku miesiącach sytuacja na wydziale poprawiła się, ale Adam zdał sobie sprawę z tego, że doprowadzenie do takiego stanu, aby chociaż w przybliżeniu wszystko funkcjonowało tak, jak w Republice Federalnej Niemiec, jest po prostu niemożliwe. Tym bardziej, że morale pracowników było wypaczone. Brak było wiary w to, że coś dobrego z tej pracy będzie. Ponadto niektórzy nadużywali alkoholu. Stosowany w procesie technologicznym denaturat niektórzy przesączali dla odbarwienia przez używaną również w produkcji specjalną glinkę szarego koloru i wypijali. Po pewnym czasie przy współudziale dyrektora technicznego, sekcji technologicznej i wydziału wprowadzono zmianę technologii, która pozwoliła na wyeliminowanie denaturatu i zastosowanie pokryć wodnych.
*
Po powrocie do Warszawy, Ewa zaczęła robić przygotowania na powitanie Karolinki. Było więc pranie i dokładne sprzątanie wszystkich pomieszczeń, a w pokoju Karolinki zawisły nawet nowe firanki. Trzeba było się również zastanowić nad tym, co przygotować Karolince do jedzenia. Zwykły pszenny, czy żytni chleb oraz bułeczki i ciastka, to wszystko odpadało ze względu na dietę bezglutenową. Ewa odwiedzała więc sklepy, w których kupowała mąkę kukurydzianą i jej przetwory, a także postarała się o bony dolarowe i dolary, aby kupić specjalne produkty w Pewexach, takie jak mondamin i inne. Początkowa troska o to, że Karolinka przez całe swoje życie będzie musiała uważać na to, aby nie zjeść żadnego produktu, który zawierałby choćby śladowe ilości glutenu, ta troska znikła zupełnie. Co więcej, Ewa zaangażowała się z entuzjazmem w wyszukiwanie bezglutenowych produktów żywnościowych, a ojciec Karolinki także jej w tym pomagał. W przeddzień przyjazdu Karolinki było więc w szafach bardzo dużo takich artykułów żywnościowych, jak ryż, mąka kukurydziana i jej przetwory, owoce i warzywa, kakao naturalne, miód, a w lodówce mięso i wędliny nie zawierające glutenu; oczywiście nie było tam kiełbas.
Nadszedł wreszcie dzień, kiedy Ewa wraz ze swym byłym mężem Ernestem wsiedli do samochodu i wyruszyli w drogę do szpitala w Prokocimiu, aby zabrać stamtąd ich córeczkę Karolinkę.
Po przybyciu na miejsce udali się do prof. Halikowskiego, któremu podziękowali za uratowanie życia ich córeczki, tak to określiła Ewa. Ojciec Karolinki wręczył profesorowi koniak, przed czym ten się wzbraniał, ale ostatecznie przyjął. Następnie udali się do pani doktor Deregi i podziękowali za pomoc przy leczeniu ich córki w czasie pobytu w szpitalu oraz wręczyli lekarce kwiaty i bombonierkę. Nie zapomnieli także o pielęgniarkach, którym osobiście dziękowała za wszystko Karolinka i wręczyła im oryginalne czekolady oraz pożegnała się z nimi, a one ją serdecznie uściskały.
Kiedy już wszystkie formalności w szpitalu w Prokocimiu były załatwione, wsiedli wszyscy troje do samochodu i wyruszyli w drogę do Warszawy. Po przybyciu na miejsce ojciec Karolinki pomógł w przenoszeniu do domu bagaży, a potem został przez pewien czas przy herbacie na pogawędkę, głównie ze swoją córką.
Dzień, w którym Karolinka znalazła się znowu w mieszkaniu w Warszawie był najszczęśliwszym dniem w życiu Ewy. W najbliższą niedzielę udała się razem ze swoją córeczką na mszę świętą do kościoła i podziękowała Panu Jezusowi i Najświętszej Pannie Maryi za pomoc w tych trudnych, minionych dniach, tygodniach i miesiącach.
W dowód wdzięczności za to, że została wysłuchana i jej córeczka Karolinka odzyskała zdrowie, Ewa założyła po pewnym czasie organizację dobroczynną o nazwie „Zdrowe Dzieci”. Głównym celem tej organizacji była pomoc dzieciom dotkniętym przez różne poważne choroby oraz wspieranie ich rodziców i najbliższych członków rodzin w przezwyciężaniu trudnych sytuacji życiowych.
Upływały znowu dni, tygodnie i miesiące, potem minął rok i ze zdrowiem Karolinki było wszystko w porządku, z tym, że oczywiście musiała ona przestrzegać ściśle diety bezglutenowej. Jej mama czuwała nad tym, a ona sama także przyzwyczaiła się już do tego, że nie może jeść zwykłego chleba, czy bułeczek, a przy obiedzie rosołu z makaronem. Jadła więc rosół z ryżem.
Zbliżał się dla Karolinki czas ukończenia 7-go roku życia i jej mama zaczęła ją przygotowywać do szkoły. Kiedy już rozpoczęła naukę w pierwszej klasie szkoły podstawowej i dawała sobie z nauką doskonale radę, Ewa — dla urozmaicenia jej czasu — zapisała ją do kółka teatralnego w Domu Kultury. Kiedy tam pierwszy raz poszła, spotkała swoją dawną dobrą znajomą Mariolkę, córkę Kasi Kotlinki.
*
Oczywiście w okresie pracy na wydziale produkcyjnym w PPWM Adam odwiedzał swoją córeczkę Mariolkę, która była teraz jedyną radością jego życia. Spotykał się z nią każdego tygodnia, zabierał ją do kina lub teatru na przedstawienia dla dzieci oraz na spacery. Gdy przyszło lato Adam otrzymał kilka dni urlopu i pojechał z Mariolką do dziadków mieszkających w jego rodzinnej wiosce Dolinki, którzy ich bardzo serdecznie przyjęli i ugościli. Wnuczka brała na kolana kotka i czule go głaskała, a potem biegała po podwórzu między kurami oraz w ogrodzie między drzewami i krzewami.
Po wizycie u dziadków wrócili do Warszawy i od pierwszego września Mariolka poszła do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Adam natomiast nadal pracował w PPWM jako kierownik wydziału, a do rodziców przyjechał znowu na Święta Bożego Narodzenia. Potem była znowu praca i spotkania z córką. Następnie Adam przyjechał sam na Święta Wielkanocne. Zbliżało się lato i pierwsze wakacje Mariolki.
W czasie wakacji Adam wziął urlop i pojechał z córką na dwa tygodnie do Dolinek. Dziadkowie ucieszyli się bardzo, gdyż dawno swojej wnuczki nie widzieli.
— Ojej! Jaka ta nasza wnuczusia już duża! — zdziwiła się babcia Sabina — i do szkoły już chodzi. To na pewno dobrze się uczy.
— Bardzo dobrze — pośpieszył z odpowiedzią Adam — prawie same piątki ma na świadectwie; ze sprawowania oczywiście także ma piątkę.
— A przywiozłaś nam pokazać to świadectwo Mariolko? — zapytał dziadek Bogusław wyraźnie zachwycony tym, że ma taką wspaniałą wnuczkę.
— Tak, przywiozłam — odpowiedziała z dumą w głosie dziewczynka i pobiegła do swej torby podróżnej.
Kiedy pokazała świadectwo, dziadkowie zaczęli czytać, jakie ma stopnie i chwalili ją entuzjastycznie za to, że jest taką dobrą uczennicą, czym ona była bardzo uradowana. Ale wkrótce bardziej zainteresował ją kotek, a potem wybiegła na podwórze, gdzie „przywitała się” z psem Azorem i goniła za kurami.
Były to dla Adama szczęśliwe dni, gdyż mógł wreszcie zapomnieć o problemach kierownika wydziału produkcyjnego, a szczebiocząca i radosna Mariolka zachowywała się ze swoją dziecięcą naturą tak, jakby nie wiedziała o tym, że w jej rodzinie coś się zmieniło. Dlatego jej ojciec także zaczynał się już przyzwyczajać do nowej sytuacji i coraz rzadziej wracał myślami do przeszłości. Po dwóch tygodniach, które wydawały się Adamowi jak mgnienie oka, trzeba było szykować się do odjazdu.
Mama i jednocześnie babcia Sabina przygotowała synowi do zabrania mięso koguta zabitego przez ojca i jednocześnie dziadka Bogusława oraz jajka i ciasto, które sama upiekła, a także trochę dojrzewających owoców i warzyw. Bagażnik Skody był więc prawie pełny i po serdecznych uściskach i pożegnaniu Adam z Mariolką wrócili do Warszawy. Córkę zawiózł Adam do jej mamy a jego byłej żony Kasi i jej męża, zanosząc jej trochę jajek, ciasta i owoców. Sam zaś wsiadł do swojej „Skody” 105 i pojechał do wynajętego przez siebie mieszkania na Saskiej Kępie. Na drugi dzień rano pojechał znowu do Państwowego Przedsiębiorstwa Wyrobów Metalowych i przystąpił do swych obowiązków kierownika wydziału produkcji elementów żeliwnych dla przemysłu motoryzacyjnego. Zastępujący go kierownik zmianowy Edmund Wrot powiedział mu, że ze względu na okres urlopowy praca idzie na „pół gazu” i przez te ostatnie dwa tygodnie nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Po pracy Adam zrobił zakupy: pieczywo, nabiał, wędliny i przyjechał do swego mieszkania z myślą, żeby sobie przygotować jakiś obiad. Nie miał jednak ochoty gotować, gdyż przez ostatnie dwa tygodnie jego mama bardzo dbała o to, aby z Mariolką nigdy nie byli głodni. Zrobił sobie więc jajecznicę na kiełbasie i herbatę do popicia, a potem położył się na wersalce, aby się zrelaksować i odpocząć.
Odpoczywał jednak niezbyt długo, gdyż czuł się wypoczęty, spać mu się też nie chciało i wobec tego postanowił pospacerować i pojeździć po Warszawie, ale nie swoim samochodem, lecz tramwajami. Pojechał do centrum i w tłumie ludzi spacerował ulicą Marszałkowską, a potem Alejami Jerozolimskimi.
Patrząc obojętnie przed siebie i czasami rozglądając się na boki, w pewnym momencie coś go zaintrygowało. Kilkanaście metrów przed sobą dojrzał kobietę o czarnych włosach i sylwetce, która przypominała mu Ewę. Przyspieszył kroku i kiedy był już blisko niej miał zamiar powiedzieć:
— Dzień dobry Ewa.
W tym samym momencie kobieta spojrzała w prawo na jakąś wystawę i Adam już wiedział: nie, to nie była Ewa. Znów zwolnił kroku, kobieta oddalała się, a on zaczął myśleć: „Co też się z nią dzieje? Czy zapomniała już o przeszłości? Na pewno całkiem nie, ale czy już przestawiła się na nowe tory swojego życia? A może ma już innego mężczyznę? Przecież to taka piękna i sympatyczna kobieta. I minęło już prawie trzy lata, odkąd rozeszła się ze swoim mężem. A może by tak do niej zadzwonić? Chyba nie zmieniła numeru telefonu? Powinien być w książce telefonicznej. No nie…, o czym ja w ogóle myślę? Może wyszła już ponownie za mąż? Narobiłbym jej tylko kłopotu, bo ten mężczyzna zaraz by ją pytał, kto to dzwonił i po co albo odebrałby telefon i co ja bym mu powiedział? Że jestem jej znajomym i chcę zapytać, co u niej słychać? Dobrze by było wcześniej dowiedzieć się coś o niej, ale od kogo? Z tymi jej znajomymi z teatru nie mam żadnych kontaktów. Przecież nie pójdę i nie będę jej śledził, czy ma jakiegoś mężczyznę. Nie… to nie ma żadnego sensu. A poza tym, po co ja w ogóle chcę się z nią spotkać? Przecież postanowiłem już sobie, że nie będę się znowu żenił ani wiązał z inną kobietą, tylko poświęcę swoje życie dla mojej ukochanej córeczki Mariolki. Chociaż… gdyby to była Ewa… to kto wie, co by z tego wynikło? Ale… gdybym nawet ja chciał, to czy ona chciałaby wiązać się z kimś takim jak ja? W dodatku przecież moja była żona to jej koleżanka. Nie… no w ogóle jakieś bezsensowne myśli mnie nachodzą. Chyba zdziwaczałem na tym kontrakcie. No i przez tę samotność. Chociaż… właściwie to już się do niej przyzwyczaiłem — to taka moja serdeczna przyjaciółka, której na imię „Samotność”. Nawet nie jest taka zła. Chyba będzie mi z nią zupełnie dobrze.”
Tak rozmyślając Adam dotarł przed wieczorem do swojego mieszkania, włączył telewizor, popatrzył trochę na ekran, potem obejrzał Dziennik Telewizyjny, w którym przekonywano, że sytuacja w Polsce normalizuje się i po zawieszeniu stanu wojennego systematycznie się poprawia. Następnie zrobił sobie kolację, obejrzał film w telewizji i poszedł spać. Na drugi dzień rano wstał, przepędzając nachodzące go znowu myśli o Ewie i pojechał do zakładu pracy.
*
Sytuacja na wydziale produkcyjnym była potem różna: czasami trochę lepiej, czasami gorzej, ale gdy uległ awarii piec elektryczny indukcyjny, będący podstawą produkcji, zaległości stawały się coraz większe a dyrektor żądał wykonania planu i żadnych wyjaśnień nie przyjmował do wiadomości.
Kiedy awaria pieca indukcyjnego została usunięta, zaczęły się inne problemy. Zbliżała się zima, nastały mrozy, któregoś dnia popękały źle zabezpieczone kaloryfery i woda zalała niemal cały budynek administracyjny wydziału, co spowodowało przerwanie pracy na dwa dni. Zbliżały się kolejne Święta Bożego Narodzenia. Adam przygotował dla Mariolki prezenty od Świętego Mikołaja na dzień szóstego grudnia i potem na gwiazdkę, a sam pojechał na święta do swoich rodziców do Dolinek.
Po Świętach Bożego Narodzenia i po Nowym Roku Adam wrócił do pracy i uzmysłowił sobie, że niedługo będzie dwa lata jego pracy jako kierownika wydziału produkcji elementów żeliwnych w Państwowym Przedsiębiorstwie Wyrobów Metalowych.
Była to właściwie „szarpanina” a nie normalna praca i pewnego dnia podczas rozmowy w biurze z mistrzem wydziału remontowego na temat kolejnej awarii, Adam poczuł się źle. Wezwano pogotowie ratunkowe, które zawiozło go do przychodni zakładowej. Po badaniach i wykonaniu EKG, lekarka stwierdziła, że z sercem jest wszystko w porządku i chociaż ciśnienie jest podwyższone to jest to wynikiem stanu nerwowego. Lekarka dała mu kilka dni zwolnienia lekarskiego. Po powrocie do pracy poszedł do dyrektora produkcji i oświadczył, że chce zrezygnować ze stanowiska kierownika wydziału. Dyrektor odpowiedział mu, żeby się jeszcze zastanowił i że może prowadzić ten wydział tak długo, jak chce. Adam pracował więc nadal.
Po kilku tygodniach otrzymał od firmy „Budex” propozycję wyjazdu na kontrakt do Republiki Federalnej Niemiec. Zastanawiał się nad tym czy tę propozycję przyjąć, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, że może to być sytuacja typu „z deszczu pod rynnę”. Dlatego poszedł do lekarza prywatnego Pałaja, który już go znał i zapytał, czy z jego stanem zdrowia może jechać do Niemiec, aby tam pracować jako kierownik kontraktu. Lekarz nawet się nie zastanawiał, tylko od razu odpowiedział:
— Może pan jechać bez żadnych obaw. Pana problemy zdrowotne są na tle nerwowym i taki wyjazd może panu nawet pomóc a nie zaszkodzić.
— Ale tam też spokoju nie będę miał panie doktorze — rzekł Adam. — Już tam byłem i wiem, że tam też nie jest łatwo.
— Proszę pana — rzekł z kolei lekarz. — Decyzja należy do pana. Łatwo to nigdzie nie jest. Oczywiście, gdyby pan tam pojechał, to nie może pan lekceważyć stanu swojego zdrowia. Trzeba robić co pewien czas badania i w razie potrzeby wspomagać się lekami, ale aktualnie ja nie widzę przeciwwskazań.
W tej sytuacji Adam przyjął propozycję wyjazdu na kontrakt do Republiki Federalnej Niemiec i poprosił dyrektora swego zakładu o bezpłatny urlop okolicznościowy na jeden rok. Miał z tym pewne trudności, ale ostatecznie zgodę otrzymał. Czekając na wizę i termin rozpoczęcia nowego kontraktu, odwiedził Mariolkę i wtedy Kasia poprosiła go, aby poszedł z córką do Domu Kultury na zabawę noworoczną dla dzieci, gdyż ona jest wtedy zajęta i nie może pójść. Adam zgodził się bardzo chętnie.
*
Kiedy Adam z Mariolką wszedł do Domu Kultury, zobaczył z daleka w holu kobietę, która przypominała mu Ewę. Idąc, pomny na doświadczenia ze spaceru Alejami Jerozolimskimi, wpatrywał się w nią chcąc zobaczyć, na ile jest podobna. Kiedy był już bardzo blisko, stwierdził, że to jest rzeczywiście Ewa ze swoją córeczką Karolinką.
Tak, jak zapamiętał ją z dawnych lat, ujrzał jej delikatną, ale obdarzoną wyrazistymi rysami twarz z czarnymi jak węgle oczami, które zdradzały osobowość interesującą o wielkiej inteligencji. Proste, również czarne łuki brwiowe nad oczami świadczyły o tym, że jest to charakter władczy i osoba potrafiąca wybrnąć z najtrudniejszej sytuacji. Jej kształtny nosek wskazywał, ze jest to indywidualność niezwykła o wielkiej wrażliwości, która jednak potrafi panować nad swym sercem. Małe delikatne usta pozwalały przypuszczać, że jest to charakter skryty, z pozoru chłodny, ale że pod tym chłodem skrywał się w rzeczywistości ogień. Jasna cera i usta pomalowane matową pomadką, zbliżoną do naturalnego ich koloru, dodawały jej osobliwego uroku. Ubrana była w elegancką suknię fioletowego koloru z krzyżującymi się drobnymi, białymi kropeczkami, z którą dobrze współgrała czerń jej włosów, opadających jak gdyby w artystycznym nieładzie na dwie strony przebiegającego przez środek głowy przedziałka, nadając jej lekko kokieteryjny wygląd. Cała jej sylwetka poruszała się zręcznie wokół córeczki na niezbyt wysokich, nadających jej skromnego powabu szpilkach. Z niewielkiego dekoltu opadał jej na piersi naszyjnik, ułożony w podwójnym rzędzie z połyskujących srebrzysto niewielkich perełek.
Wszystko to razem podkreślało szykowność, delikatność i umiar, a jednocześnie wyrazistość i stanowczość jej charakteru.
— Dzień dobry — powiedział Adam, gdy był już przy nich. — Jeśli mnie oczy nie mylą, to mam przed sobą Ewę i jej córeczkę Karolinkę?
— Dzień dobry, nie mylą cię oczy; właśnie jest tak jak powiedziałeś — usłyszał odpowiedź, a oryginalna tonacja i barwa głosu zabrzmiały mu w uszach na podobieństwo wypolerowanego diamentu.
— Rozumiem, że wy też mnie poznajecie? — zadał pytanie dając sobie jak gdyby sam odpowiedź i zatrzymał się patrząc na Ewę jak odurzony.
— Oczywiście, a dlaczego miałybyśmy cię nie poznać? Przecież nie upłynęło znowu tak dużo czasu odtąd, kiedy widzieliśmy się ostatnio — rozległ się znowu jej dźwięczny głos.
— Dokładnie trzy lata, pięć miesięcy i siedem dni — powiedział Adam, opanowawszy pierwsze wrażenie z tego niespodziewanego, a jednocześnie dziwnie radosnego dla niego spotkania.
— Nie do wiary, że tak umiesz dobrze liczyć — zauważyła z lekką kokieterią w głosie Ewa.
— A ty Karolinko też mnie poznajesz? — zwrócił się do dziewczynki.
— Tak, poznaję, pan Adam.
— Nie pan Adam, tylko Adam. Zapomniałaś już, że jesteśmy na „ty” odtąd, kiedy graliśmy w okręty? A jak tam u ciebie w szkole? Na pewno same piątki przynosisz mamie do domu. Jak ty urosłaś…
— Prawie same piątki — potwierdziła jej mama z dumą w głosie.
— Chciałbym Ewa z tobą i z Karolinką porozmawiać, ale wiem, że teraz to musimy nasze małe aktorki przygotować do przedstawienia. A w ogóle to, co to ma być? Bo ja nawet nie wiem.
— Jak nie wiesz, to ci teraz nie powiemy, żebyś sam zobaczył — odparła Ewa — a teraz musimy faktycznie już iść do pani Anety, która czuwa nad przygotowaniem przedstawienia.
— Ale ja miałbym do ciebie Ewa prośbę. Bo widzisz, ja tu czuję się taki zagubiony i nie bardzo wiem gdzie się mam z Mariolką udać. I nie znam tu nikogo oprócz ciebie; a że od urodzenia byłem bardzo nieśmiały to mam z tym problem, kiedy znajdę się wśród obcych. I chciałbym cię prosić abyś mi trochę pomogła. Ale oczywiście, jeżeli ty z kimś innym masz iść i ktoś mógłby być zazdrosny, to muszę sobie jakoś sam poradzić.
— Nie idę z nikim i nikt nie będzie zazdrosny, więc idziemy razem — rzekła Ewa z zagadkowym uśmiechem na twarzy.
Poszli więc wszyscy czworo, a kiedy spotkali się z organizatorką imprezy, ta powiedziała:
— To ja już sobie tu poradzę sama z dziewczynkami, a państwo możecie iść na widownię, albo poczekać, bo jeszcze trochę potrwa, zanim zacznie się przedstawienie.
— Powodzenia na scenie — powiedział Adam do dziewczynek i zawrócili.
Ewa szła trochę przodem, jak gdyby prowadząc, zaś Adam ze wzrokiem utkwionym w tę, której się nie spodziewał, a teraz odczuwał osobliwą radość z tego przypadkowego spotkania i zastanawiał się przez chwilę, co powiedzieć.
— A tobie Ewa to lat ubywa, zamiast przybywać? Tak kwitnąco wyglądasz..
— Dziękuję za komplement, ale niestety lat mi nie ubywa.
— Ale chyba od fanów i wielbicieli to się nie możesz opędzić?
— Wcale tak nie jest jak mówisz. Nie mam ani jednego.
— Nie chce mi się w to wierzyć, ale obojętnie jakby nie było, to jednego masz na pewno — w mojej osobie.
Uśmiech zadowolenia pojawił się na twarzy Ewy i rzekła:
— Nie wiedziałam o tym, ale skoro tak mówisz, to bardzo mi miło. A w ogóle to, co u ciebie słychać? Co porabiasz?
— Przed dwoma laty byłem pół roku na kontrakcie w Republice Federalnej Niemiec. Po przyjeździe przyjąłem propozycję pokierowania wydziałem produkcyjnym i próbowałem przez dwa lata stosować kapitalistyczne metody pracy w socjalistycznym systemie. Niewiele z tego jednak wyszło i złożyłem rezygnację, chociaż dyrektor powiedział mi, że mogę pracować, dokąd chcę. Pracuję więc nadal, ale w międzyczasie otrzymałem z firmy „Budex” propozycję wyjazdu na kontrakt do RFN i ją przyjąłem. Czekam na wizę i termin rozpoczęcia tego kontraktu. A co u ciebie Ewa? Coś się zmieniło w tym czasie, kiedy się nie widzieliśmy?
— Raczej nie. Pracuję dalej w Teatrze Powszechnym — rzekła zagadnięta i jakby nie chcąc kontynuować tego tematu, dodała: Pójdziemy już chyba na widownię, bo wygląda na to, że przedstawienie wkrótce się zacznie, więc zajmiemy sobie jakieś przyzwoite miejsca z przodu.
Kiedy weszli do sali i usiedli obok siebie, serce Adama zaczęło bić mocniej i myślał teraz tylko o jednym. Co tu zrobić, żeby się z nią jakoś umówić na spotkanie? „Bo przecież muszę się z nią spotkać. Po prostu muszę.”
Było to przedstawienie „Woda życia”. Dwie małe dziewczynki, Nina, którą grała Mariolka i Zosia, którą grała Karolinka, żyją spokojnie, dopóki nie pojawi się Szumigłowa, chłopiec, który chce napić się wody życia. Namawia dziewczynki, aby wyruszyły z nim na poszukiwanie magicznej wody, której strzeże olbrzymka Kulszedra. W czasie wędrówki przez góry i lasy przeżywają różne przygody. Zosi i Szumigłowie spodobał się domek Kulszedry i w nim zostają. Nina sama dociera do źródła życia, ale zostaje zamieniona w kamień i strumień wysycha. Potem Nina budzi się, a Zosia i Szumigłowa wracają i razem we trójkę nadal szukają wody życia. Zosia i Szumigłowa zakładają rodzinę i chcą, aby ich córka Anna razem z nimi dalej szukała wody życia i nie chcą rezygnować ze swych marzeń i pragnień.
Kiedy przedstawienie się skończyło, wszyscy widzowie bili brawa, a potem zaczęli wstawać i powoli wychodzić. I wtedy Adam powiedział:
— Słuchaj Ewa, ja mam do ciebie pewną sprawę, a właściwie prośbę.
Ewa spojrzała na niego zaskoczona a nawet jakby zdumiona:
— Tak? A co to za sprawa?
— Skoro jestem twoim fanem i wielbicielem, to chciałbym mieć twoją fotkę z dedykacją — jeżeli to oczywiście jest możliwe.
— Możliwe jest, ale nie dzisiaj, gdyż nie mam przy sobie żadnej fotografii — odparła Ewa z lekkim uśmiechem na ustach.
— Wobec tego ja mógłbym przyjść do ciebie po odbiór. Musiałabyś mi tylko powiedzieć, gdzie i kiedy miałbym przyjść. A gdybyś jeszcze znalazła trochę czasu, abyśmy mogli porozmawiać, to uznałbym, że spotkało mnie wyjątkowe szczęście.
— Nie myślałam, że spotkanie ze mną to wyjątkowe szczęście, ale jeśli ty tak uważasz, to nie widzę przeszkód, aby ci to umożliwić. Możemy się na przykład spotkać w kawiarni „Między Nami” na Brackiej w poniedziałek o szesnastej. Wiesz gdzie to jest?
— Tak, wiem. Będę czekał na ciebie w poniedziałek o szesnastej.
Niebawem przybiegły roześmiane aktoreczki: Mariolka i Karolinka, które zostały entuzjastycznie powitane przez Adama i Ewę.
— To ja nawet nie wiedziałem, że wy obie jesteście już takimi gwiazdami. Wygląda na to, że czekają was wspaniałe kariery.
— Dobrze zagrałyśmy? — zapytała podniecona Mariolka.
— Ja się raz pomyliłam — stwierdziła skromnie Karolinka.
— Nie zauważyliśmy żadnej pomyłki, prawda Ewa? Obydwie zagrałyście swoje role fantastycznie. A Karolinka już nawet kandydata na narzeczonego będzie miała.
— Ja też nie zauważyłam pomyłki — rzekła Ewa. — Obie zagrałyście wspaniale. A o narzeczonym to Karolinka jeszcze nie potrzebuje myśleć.
— To może was podwieźć do domu? — zapytał Adam.
— Jeśli możesz, to chętnie skorzystamy — zgodziła się Ewa.
Wsiedli więc do „Skody” i w czasie jazdy komentowali przedstawienie, a gdy przyjechali pod blok, Ewa powiedziała:
— Zaprosiłybyśmy was na herbatkę, ale straszny bałagan zostawiłyśmy w domu, więc może innym razem.
— Dobrze, skorzystamy z zaproszenia innym razem — oznajmił Adam i wysiadł z samochodu, aby się pożegnać z Ewą i Karolinką, mówiąc znacząco do tej pierwszej:
— Do zobaczenia.
Potem odwiózł do domu Mariolkę, ucałował ją czule na pożegnanie i wrócił do siebie. Zrobiwszy kilka kroków po pokoju, usiadł na wersalce i zamyślił się:
— Więc jednak ją spotkałem. I umówiłem się z nią na spotkanie. Do czego to jednak może doprowadzić? Tego jeszcze nie wiem, ale czuję, że coś się ze mną dzieje. Jakaś radość, tak jakby czekało mnie coś niezwykłego, coś, czego już nigdy nie brałem pod uwagę. I że jest to jakaś inna radość, niż ta, którą odczuwam patrząc na moją ukochaną córeczkę Mariolkę. Ta oczywiście nadal też jest, bo to jest taka jedyna w swoim rodzaju, ojcowska radość. Chociaż nie bardzo wierzę w to, że spotka mnie jeszcze kiedykolwiek w życiu coś, co sprawi, że ta szczera i spontaniczna radość, chociaż trochę inna, będzie trwała.
Ewa natomiast po powrocie do domu zaczęła się zastanawiać nad niektórymi słowami i zachowaniami Adama. „Bezsprzecznie był uradowany, kiedy mnie zobaczył; i nawet nie próbował tego ukryć. I te komplementy; wyraźnie mnie adorował. Potem ta prośba o fotkę z dedykacją… Po co mu moja fotka? Trzeba powiedzieć, że inteligentnie to zrobił. Widocznie nie chciał mi tak po prostu zaproponować, abyśmy się spotkali. Może się obawiał, że mu odmówię? Ale… muszę być ostrożna. Wiadomo to, dlaczego on jedzie znowu do Niemiec? Może tam na pierwszym kontrakcie poznał jakąś Niemkę i teraz do niej jedzie. Chociaż… raczej nic na to nie wskazywało. Ta jego radość była taka szczera, taka spontaniczna. Zresztą…, po co ja się w ogóle nad tym zastanawiam. Dam mu tę fotkę, coś napiszę i na tym koniec. Ale co? Nie bardzo wiem. Zobaczę w poniedziałek, co on mi jeszcze powie i jak się będzie zachowywał. Ostatecznie to przecież żadne wydarzenie, że spotkam się z mężczyzną w kawiarni. Przystojny to on jest. Ale przecież nie jestem pierwsza naiwna.”
Po chwili twarz jej przybrała poważny wygląd. Przypomniała sobie o pewnym przyrzeczeniu. I myśli jej skierowały się w inną stronę, ku swojej córeczce Karolince.
*
W poniedziałek już od samego rana Adam myślał tylko o spotkaniu z Ewą i o tym, aby się nie spóźnić. Dlatego przed kawiarnią „Między Nami” był już na pół godziny przed planowanym spotkaniem i spacerował w pobliżu, a na piętnaście minut przed szesnastą wszedł do lokalu, gdzie zarezerwował wcześniej stolik i czekał z drżeniem serca na przyjście Ewy, spoglądając bez przerwy na drzwi wejściowe. Kiedy minęła godzina szesnasta, a potem jedna minuta, dwie minuty, trzy minuty, cztery minuty i rozpoczęła się piąta, zaczął się trochę niecierpliwić i powoli tracił nadzieję na to, że Ewa przyjdzie. Ale dokładnie pięć minut po szesnastej Ewa pokazała się w drzwiach kawiarni.
Elegancko ubrana w suknię koloru bordo, jej kruczoczarna fryzura, spod której wyzierały srebrne kolczyki z kryształami w kształcie kuleczek i twarz o jasnej cerze z delikatnie pomalowanymi ustami rzucały się w oczy, a już pierwsze kroki nadawały jej całej sylwetce jakiegoś szczególnego, tajemniczego uroku.
I ten jej uśmiech… jeden czarujący, a drugi zagadkowy, zmieniały się co pewien czas. Ten czarujący, szczery i radosny z szeroko otwartymi ustami, ukazujący nieskazitelną biel jej ułożonych jak perełki zębów i ten zagadkowy z lekko uchylonymi ustami, sugerujący jak gdyby, że czegoś się domyśla.
Rozejrzała się po sali i gdy spostrzegła wstającego od stolika Adama, na jej twarzy pojawił się ten pierwszy czarujący uśmiech. Adam ruszył w jej stronę i po chwili oboje siedzieli przy stoliku, po czym zaczęła się wymiana zdań:
— Przepraszam, że się trochę spóźniłam, ale źle obliczyłam czas na dojście.
— Nic nie szkodzi, chociaż już zaczynałem się zastanawiać, czy szczęście mnie nie opuści. Wpatrywałem się cały czas w drzwi wejściowe i czekałem z niecierpliwością na ciebie. Kiedy było dokładnie pięć minut po szesnastej, zauważyłem wokół drzwi jasność, coś takiego jak gdyby ktoś włączył dodatkowe oświetlenie. I wlaśnie wtedy weszłaś ty. I już wiedziałem, że ta jasność to od ciebie tak bije.
Na twarzy Ewy, wyraźnie rozbawionej tymi słowami pokazał się znowu ten pierwszy, czarujący uśmiech, który niemal zmroził Adama, tak, że wpatrywał się w jej twarz jak urzeczony.
— Coś mi nie wygląda na to, że jesteś nieśmiały i zagubiony — powiedziała Ewa kończąc ostatnie słowa tym drugim zagadkowym uśmiechem.
— To co się napijesz, co zjesz Ewa?
— Napiję się wody mineralnej a jeść nie będę, gdyż jestem po objedzie.
— No chyba nie sądzisz, że będziemy tu siedzieć przy szklance wody mineralnej, bo ktoś mógłby pomyśleć, że jakiś niezguła zaprosił piękną kobietę do kawiarni i nawet go nie stać na lampkę wina, kawę i dobre ciastko. Tak źle u mnie jeszcze nie jest, więc możesz zamawiać, co zechcesz.
— Odradzam składanie takiej oferty, bo mogę z niej skorzystać i zamówić trunek za kilkanaście tysięcy złotych. I będziesz miał problem.
— Problemu nie będzie, więc wybieraj.
Wkrótce na stoliku pojawiły się dwie kawy, dwa ciastka i dwie lampki wina.
— To może mi opowiesz Ewa, co się u ciebie działo przez ostatnie lata. Oczywiście nie chcę znać szczegółów i tylko to, co sama zechcesz mi powiedzieć, a ponieważ mam do ciebie zaufanie, to jestem pewien, że powiesz mi tylko prawdę.
— A skąd ta pewność?
— Bo cię znam już kilka lat.
— A ile razy mnie widziałeś w ciągu tych kilku lat?
— Dokładnie pięć razy, ale w sumie aż 48600 sekund, czyli bardzo długo. I to mi wystarczyło, aby nabrać do ciebie zaufania. Z tego co pamiętam, miałaś mi coś przynieść. Wprawdzie wolałbym oryginał, ale nie chcę, abyś myślała, że jestem zachłanny, więc może chociaż będę mógł sobie na kopię popatrzeć.
— Ja nie jestem do oglądania. Jestem sobą.
— Wiem, że jesteś sobą. Przepraszam cię, jeśli byłem nietaktowny, ale ja z kobietami nigdy nie umiałem rozmawiać. Więc proszę cię o wyrozumiałość. Postaram się w przyszłości unikać podobnych gaf, chociaż wykluczyć tego nie można. Wiem jednak, że masz dobre serce, więc myślę, że mi wybaczysz moje potknięcia.
— No już się nie tłumacz. Nic się nie stało. Widzę, że jesteś bardzo wrażliwy i delikatny.
— Niestety.
— Dlaczego mówisz „niestety”. Przecież to żadna wada.
— Myślę, że jednak wada, bo na ogół jest taka opinia, że mężczyzna to powinien być twardziel.
— Ja tak nie myślę. To znaczy, powinien być stanowczy tam gdzie trzeba, ale nie brutalny.
— No to takiego ci życzę za partnera życiowego.
— Nie musisz mi życzyć, bo ja nie mam zamiaru mieć partnera życiowego. Jest mi zupełnie dobrze samej z Karolinką.
— Nawet tak nie mów Ewa. To by była wielka strata dla całego świata, gdyby taka piękna i miła kobieta była sama. Ponadto zdolna aktorka, przed którą świat stoi otworem. Gdybym mógł to chętnie bym ci pomógł, ale niestety jestem z innej branży i w dodatku zwykłym „szaraczkiem”. Bardzo chciałbym, abyśmy byli przyjaciółmi, jeżeli oczywiście na to się zgodzisz. Ale odbiegliśmy od tematu. Więc powiedz mi, czy masz coś dla mnie, bo jestem bardzo ciekawy.
— Nie bądź taki niecierpliwy. Mam dla ciebie fotografię, ale jeszcze nic nie napisałam, bo nie wiem, co ci napisać. Może ty mi coś podpowiesz szaraczku.
— Oczywiście ja mógłbym ci podpowiedzieć, ale nie wiem, czy ty będziesz chciała z tego skorzystać. Jak ci już wspomniałem, chciałbym bardzo abyśmy byli przyjaciółmi. Tak na początek.
— Zaraz, zaraz, o jakim początku ty mówisz? Przecież mieliśmy się spotkać tylko po to, abym ci przekazała moją fotkę i trochę porozmawiać.
— Tak, to się zgadza, ale z tego, co widzę i słyszę, to wygląda, że niemożliwe będzie, abyśmy dzisiaj wyczerpali wszystkie tematy, zwłaszcza, że tak długo się nie widzieliśmy. Myślę więc, że potrzebne będą następne spotkania, abyś ty Ewa również mogła mnie poznać, bo ja, jak ci już powiedziałem, znam cię od wielu lat.
— Więc ta fotka to był tylko taki podstęp? Czy to znaczy, że ty wobec mnie masz jakieś plany? Bo jeśli tak, to ja będę musiała zmienić o tobie zdanie.
— To nie był podstęp Ewa. Nigdy nie pozwoliłbym sobie na coś takiego wobec ciebie i wobec kogokolwiek. Po prostu bardzo się ucieszyłem, kiedy cię zobaczyłem i pomyślałem sobie, że nie mając szans na to, aby cię widywać, poproszę chociaż o fotkę i z nią będę rozmawiał, tak w myślach, tym bardziej, że już niedługo mam wyjechać do Republiki Federalnej Niemiec i będę tam sam jak palec, to znaczy bez kogoś bliskiego. Dlatego gdybyś była tak dobra, to bardzo chciałbym rozmawiać nie tylko z twoją fotografią, ale również czasami z tobą, jeśli oczywiście wygospodarujesz trochę swojego cennego czasu. Bo przecież wiem, że jesteś mocno zajęta pracą w teatrze i obowiązkami domowymi oraz jako mama Karolinki.
— No dobrze. Nie jest aż tak źle z tym moim czasem. Poza tym mnie też się czasami przyda chwila oddechu. Myślę ponadto, że dowiem się od ciebie coś na temat tego, co widziałeś i będziesz widział w Niemczech oraz o tym, jacy są inni ludzie w porównaniu z Polakami.
— Bardzo chętnie ci o tym opowiem, ale najpierw chciałbym, abyś ty Ewa opowiedziała mi o sobie, o twojej pracy w teatrze i o tym, co porabiasz po pracy, a ponieważ ja nie jestem zbyt pojętny, to będziesz na pewno potrzebowała na to dużo czasu i cierpliwości.
Znów zagadkowy uśmiech pojawił się na twarzy Ewy, a potem zaczęła mówić dość długo, co wskazywało na fakt, że potrzebuje kogoś, kto chciałby jej uważnie wysłuchać, a takim właśnie słuchaczem był Adam. Opowiadała więc o pracy w Teatrze Powszechnym w Warszawie, o ostatniej sztuce, w jakiej gra, a mianowicie „Świdrygajłowie” na podstawie „Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego, o swoich szefach, o innych teatrach, o kolegach i koleżankach. Kiedy wymieniła imię Kasi, na chwilę wstrzymała głos, jakby oczekując na jakieś pytanie, ale Adam nie podjął tego tematu czekając na to, co Ewa powie dalej i tylko od czasu do czasu wtrącał jakieś słowo, aby podtrzymać rozmowę. Kiedy zauważył, że Ewa powiedziała już prawie wszystko to, co chciała, rzekł dobierając starannie słowa:
— No ja mam nadzieję, że ty Ewa trafisz również do telewizji i filmu, gdyż twój wyjątkowy talent aktorski i twoją oryginalną urodę na pewno dojrzą producenci i reżyserzy. Gdyby tak się stało, w co nie wątpię, to nie zapomnisz o takim „szaraczku” jak ja i będziesz się chciała czasami ze mną spotkać i porozmawiać?
Czarujący uśmiech był odpowiedzią Ewy, a potem rzekła:
— Ja skupiam się raczej na grze w teatrze, ale gdyby mi się trafiła jakaś interesująca propozycja, to być może skorzystałabym z niej. A z tobą oczywiście chętnie bym się spotkała, gdyż twoje komplementy są wyjątkowo oryginalne. Nie wiem tylko czy do tego czasu nie złowi cię jakaś piękna pani i wtedy to ty nie będziesz się chciał ze mną spotkać i ze mną rozmawiać.
— Na pewno tak nie będzie — powiedział Adam stanowczo, a po chwili kontynuował — chyba, że ta kobieta byłaby taka jak ty Ewa. Ale przecież drugiej takiej na świecie nie znajdę. A ty powiedziałaś, że nie chcesz mieć przy sobie mężczyzny. No…, ale podobno kobieta zmienną jest, więc różnie jeszcze może być.
— Ja nie jestem zmienna — rzekła Ewa i tym razem to ten zagadkowy uśmiech ukazał się na jej twarzy.
Na stoliku pojawiały się następne ciastka i napoje, a kiedy jakiś chłopiec wszedł z kwiatami, Adam natychmiast go przywołał i wręczył Ewie cały bukiet, na co ona zareagowała znowu swym czarującym uśmiechem i próbowała go od tego odwieść, ale czyniła to z charakterystycznym dla niej wdziękiem. Była tak zaabsorbowana tym, co mówiła, że zapomniała o fotografii i po pewnym czasie Adam delikatnie jej o tym przypomniał. Wyjęła ją więc z torebki, spojrzała na niego i zaczęła coś pisać. Potem wręczyła fotografię Adamowi, który patrzył na zdjęcie jak urzeczony, a kiedy je odwrócił, przeczytał: „Mojemu przyjacielowi Adamowi — Ewa.”
— Dziękuję bardzo — powiedział z przejęciem w głosie, zdradzającym, że to dla niego bardzo ważne i wyjątkowo przyjemne.
Następnie odwrócił fotografię zdjęciem do siebie i przyłożył do piersi w okolicy serca, na co Ewa znowu zareagowała swym zagadkowym uśmiechem. Potem ujął fotografię w dłonie, popatrzył najpierw Ewie w oczy, potem na zdjęcie i pocałował je. Tym razem na twarzy Ewy widać było zaskoczenie i uśmiechając się pokręciła lekko głową, jakby z niedowierzaniem, nic nie mówiąc. Adam zaś powiedział:
— Tylko w policzek.
— Wobec tego sprawę mamy załatwioną, więc możemy wracać do domu. Która to godzina? — zapytała rezolutnie Ewa. I spojrzawszy na zegarek aż krzyknęła:
— Boże! Już dochodzi dwudziesta. A ja powiedziałam Karolince i mamie, że wrócę najpóźniej za półtorej, dwie godziny.
— Możesz całą winą obarczyć mnie, jeżeli tu w ogóle o jakiejś winie może być mowa. Bo jeśli chodzi o mnie, to były to wspaniałe chwile, jakich nie miałem od bardzo dawna. Jednakże nie chcę więcej nadużywać twojego czasu, więc odprowadzę cię do domu, a w tym czasie ty pomyśl, kiedy znowu będę się mógł z tobą zobaczyć. Bo ja niestety muszę się liczyć z tym, że w niedługim czasie będę musiał jechać do RFN. Dlatego chciałbym przed wyjazdem jeszcze się z tobą spotkać, aby nasza przyjaźń nie uległa zapomnieniu i nie osłabła.
Ewa spojrzała uważnie na Adama i powiedziała z naciskiem:
— Ja również przyjemnie spędziłam te kilka godzin, kiedy rozmawialiśmy, a właściwie to, kiedy ja mówiłam a ty słuchałeś, ale nie chciałabym, aby ta nasza przyjaźń któremuś z nas kiedyś zaszkodziła. Dlatego możemy się spotkać, ale pod warunkiem, że nasza rozmowa ograniczy się do dyskusji, a ty nie będziesz mi więcej prawił komplementów.
— Spróbuję — odparł Adam — chociaż dla mnie to nie będzie na pewno łatwe, bo bardzo cię lubię.
Odpowiedzią Ewy było milczące, poważne spojrzenie, a potem rzekła:
— To spotkajmy się pojutrze przed kafejką w Parku Łazienkowskim o siedem-nastej, ale tym razem będę chciała, abyś ty mi powiedział coś o sobie.
Przy pożegnaniu popatrzyli sobie w oczy z poważnymi minami, po czym Adam pocałował Ewę w rękę, a następnie powiedział
— Żeby nie było tak oficjalnie. I pocałował ją w policzek.
Kiedy Ewa otworzyła drzwi do mieszkania, Karolinka wybiegła jej na spotkanie i zarzuciła jej rączki na szyję, a ona uściskała ją i próbowała się usprawiedliwiać za to, że tak długo nie było jej w domu. Ale mama Ewy Maria wyraźnie zadowolona z tego, że jej córka wreszcie przerwała monotonię samotnego życia, powiedziała:
— Nic nie szkodzi Ewuniu, ja mam dużo czasu, a z Karolinką być to dla mnie wielka radość i przyjemność. Jeżeli będziesz jeszcze kiedyś potrzebowała, to powiedz mi i ja bardzo chętnie przyjadę.
Ewa skorzystała ochoczo z oferty swej mamy i rzekła:
— Gdybyś mogła mamo, to chciałabym wyjść pojutrze przed siedemnastą, ale na krócej, aby się spotkać z tym moim znajomym, gdyż on wkrótce ma wyjechać na kontrakt do Republiki Federalnej Niemiec..
— Dobrze Ewuniu, przyjdę chętnie.
Kiedy Ewa położyła się spać, długo nie mogła zasnąć i rozmyślała o spotkaniu z Adamem. Broniła się jednak przed myślami, które były zbyt optymistyczne i nie chciała się im poddać. „Przyjemnie było słuchać jego komplementów i widzieć jak się mną zachwyca, ale czy on to naprawdę we mnie coś widzi a czy tylko tak się zabawia? Czasami żartował, ale niekiedy był taki poważny, że aż się zastanawiam, co to może znaczyć” — myślała. Zaraz potem wróciła myślami do minionego czasu i przypomniała sobie chwile, kiedy klęczała przed wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa i modliła się o zdrowie dla Karolinki. I zmuszała się do tego, aby nie myśleć więcej o spotkaniu z Adamem i o tym, czy i jakie mogłyby być tego konsekwencje.
W tym samym czasie Adam po przyjściu do domu wyjął fotografię Ewy i długo na nią patrzył. Kiedy położył się do snu, długo nie mógł zasnąć. Myślał o Ewie, mając przed oczami jej uśmiechniętą i pogodną twarz, o spotkaniu z nią, rozpamiętując słowa i zdania, które wypowiadała oraz wybiegał myślami do następnego spotkania, odczuwając dziwną i nieznaną dla siebie od dawna radość. I teraz był już pewien:
— To nie było współczucie, ani bratnia dusza — odtrącona przez kogoś, tak jak on. To było coś innego. Jak to jednak zrobić, żeby teraz czegoś nie zepsuć? Chciałbym jej tak dużo powiedzieć, ale przecież nie mogę być natarczywy. Muszę być rozsądny, muszę się zachowywać i mówić nie tylko przez serce, ale i przez rozum. Bo samo serce to może wszystko zepsuć i zmarnować.
*
Na drugi dzień Adam odwiedził Mariolkę i zabrał ją na spacer do Parku Łazienkowskiego. W czasie spaceru wypytywał swoją córeczkę o to, jakie stopnie otrzymała ostatnio w szkole i z jakich przedmiotów, a także jak komentowano przedstawienie „Woda życia”. Mariolka odpowiedziała, że ostatnio przytrafiła jej się czwórka ze sprawdzianu, a z prac domowych dostała dwie piątki. Na temat przedstawienia natomiast koleżanki i koledzy raczej się nie wypowiadali. Wyglądała na zadowoloną i wybiegała naprzód, zaś Adam próbował ją dopędzić. Kiedy wreszcie mu się to udało, podniósł ją do góry i posadził sobie na ramionach, tak, że jej nóżki opadały mu na piersi a rączkami trzymała go za głowę. Adam kręcił się ostrożnie wokoło, przytrzymując ją rękami, aby nie spadła, co jej się wyraźnie podobało, gdyż słychać było jej radosny chichot. Idąc tak zbliżali się do kafejki.
— To chodź moja kochana córeczko, zjemy jakieś dobre ciasteczko — rzekł Adam i postawił ją ostrożnie na chodniku.
— O, jaki ładny wierszyk — powiedziała Mariolka. — jesteś tatku poetą.
— Jestem poetą dla mojej kochanej córeczki.
Kiedy usiedli przy stoliku, Adam był wyraźnie w dobrym humorze i powiedział:
— Jestem taki szczęśliwy z tobą córeczko i chciałbym odwiedzać cię jak dotychczas, ale niestety w najbliższym czasie będziemy się rzadziej widywali, gdyż ja będę teraz pracował w Republice Federalnej Niemiec — tysiąc trzysta kilometrów od Warszawy. Jednakże myślami będę zawsze przy tobie, będę do ciebie czasami dzwonił, chociaż to nie jest łatwe, gdyż aby stamtąd uzyskać połączenie, trzeba czasami wystukiwać numer przez godzinę albo i dwie. Będę także do ciebie pisał listy. A ty? Będziesz mi odpisywała?
— Tak, będę. Przecież już umiem pisać — padła rezolutna odpowiedź.
— No to bardzo się cieszę i będę czekał na twoje listy, moja kochana córeczko.
Posiedzieli jeszcze trochę w kafejce, zjedli ciastka, wypili soczki i Adam odwiózł Mariolkę do jej mamy Kasi, a sam wrócił do swego mieszkania, rozmyślając po drodze. „Jestem ostatnio taki szczęśliwy, chociaż nie jest przecież tak, jak sobie kiedyś marzyłem. Skoro jednak nie jest tak, jak sobie marzyłem, to musi być tak jak jest teraz. Może zresztą będzie jeszcze lepiej? Nie… o tym lepiej nie myśleć. Przecież na pewno nie będzie tak, jak ja chciałbym, aby było; ale pomarzyć sobie przecież można.”
*
Czekając na Ewę w Parku Łazienkowskim, Adam był już częściowo myślami na kontrakcie w RFN i zastanawiał się nad tym, co go tam czeka. Nie miał żadnych wątpliwości, że będzie miał podobne problemy, jak na pierwszym kontrakcie i porównywał je z tymi, które miał w PPWM na stanowisku kierownika wydziału produkcyjnego. Doszedł do wniosku, że to, co robi, to jest właściwie taka ucieczka przed samym sobą, która tak naprawdę do niczego nie prowadzi. Szkoda tylko, że dopiero teraz spotkałem Ewę. Chociaż… wiadomo, czy to ma jakieś znaczenie i co z tego wyniknie? Skoro los tak chciał, to trzeba to po prostu zaakceptować i koniec.
Kiedy zobaczył idącą w oddali Ewę, zaczął iść powoli w jej kierunku, a gdy była już blisko rozpostarł ręce i wyszedł jej na spotkanie. Ona zaś przyspieszyła kroku i widząc jego rozpostarte na jej powitanie ręce, obdarowała go znowu swym czarującym uśmiechem, który tak zniewalająco na niego działał. Na powitanie pocałował ją w rękę i już bez żadnego komentarza także w policzek, co ona przyjęła ze spokojem.
Usiedli przy stoliku i Adam zamówił na życzenie Ewy sok pomarańczowy i ciastka mówiąc, że weźmie dla siebie to samo, gdyż wtedy będzie mu lepiej smakowało, a potem rzekł:
— Ładnie tu — i spojrzał na Ewę jakby chcąc jeszcze coś dodać, ale powstrzymał się i dokończył patrząc jej prosto w oczy:
— Chciałem jeszcze coś powiedzieć, ale ugryzłem się w język, bo chcę, abyś była dla mnie miła.
— Temat na dzisiaj został ostatnio uzgodniony — powiedziała Ewa — więc opowiadaj, co się u ciebie dzieje i czym się zajmowałeś w Niemczech w pracy i po pracy oraz jakie wrażenia szczególnie utkwiły ci w pamięci.
— Dobrze, powiem ci coś o sobie i nie tylko, chociaż muszę przyznać, że jeśli chodzi o to, co ty mi powiedziałaś, to dużo się dowiedziałem o twojej pracy, twoich znajomych i o tym, co się dzieje w twoim artystycznym świecie, natomiast o tobie samej wiem niewiele więcej niż to, co wiedziałem kilka lat temu. To znaczy mogę tylko stwierdzić, że niewiele się zmieniłaś, a jeżeli nawet, to na korzyść — jesteś jeszcze bardziej interesująca.
— Przypominam, że temat miał być inny — powiedziała stanowczo Ewa.
— Dobrze — rzekł zgodnie z tym Adam — więc zacznę od siebie, chociaż raczej nie lubię mówić o sobie. Jak wiesz Ewa, jestem ostatnio sam.
— Nie wiem, skąd mam wiedzieć?
— No więc dwa i pół roku temu zostałem sam i postanowiłem, że już nie będę się wiązał z żadną kobietą, lecz swoje życie poświęcę mojej córeczce Mariolce, którą bardzo kocham. Miałem ustalone, że będę się z nią widywał w każdy czwartek po południu oraz w inne dni po uzgodnieniu z jej mamą. Skorzystałem z tej możliwości tylko trzy razy i potem wyjechałem do RFN a do Polski przyjeżdżałem przeważnie raz na dwa miesiące na kilka dni. Moja sytuacja tam nie była łatwa. Z niemieckim miałem jeszcze problemy, musiałem prowadzić kontrakt z pracownikami fizycznymi na produkcji, a ja tu w Polsce byłem tylko kierownikiem sekcji konstrukcyjno-technologicznej. Miałem więc trudności nie tylko z Niemcami, ale również z naszymi pracownikami, gdyż niektórzy po pracy nadużywali alkoholu i rozrabiali w hotelu. Ja byłem jeszcze w rozterce po rozstaniu, chociaż muszę przyznać, że z drugiej strony ta sytuacja niejako zmusiła mnie do tego, aby nie myśleć o swoich osobistych i rodzinnych problemach i niepowodzeniach. Pracowałem kilkanaście godzin na dobę, gdyż oprócz nadzoru na produkcji musiałem prowadzić i rozliczać sprawy finansowe kontraktu i pilnować porządku w hotelu robotniczym 24 godziny na dobę, a także chodzić z pracownikami w razie potrzeby do lekarza. Tak minęło pół roku, a potem, jak ci już wspominałem, pracowałem w moim dawnym przedsiębiorstwie kierując przez dwa lata wydziałem produkcyjnym. Przyzwyczaiłem się już do nowej sytuacji, tak w pracy, gdzie różnych problemów nigdy nie brakowało, jak i w życiu osobistym, gdzie pogodziłem się już z tym, że będę sobie sam „żeglarzem i okrętem”. Kilka dni temu znowu mi się jednak wszystko pokićkało.
— Słucham? Co ci się zrobiło? — zapytała Ewa z zaciekawieniem.
— To jest takie powiedzenie, które pamiętam jeszcze z czasów mojego dzieciństwa na wsi, gdzie się urodziłem. Oznacza, że się coś zmieniło, skomplikowało, porobiło nie tak, jak było zaplanowane i stało się trudne do przewidzenia jak się zakończy. Dotyczy to sfery duchowej, ale w tej chwili jest to trudne do sprecyzowania.
— Nie wiem, o czym mówisz, nie chciałabym wnikać w twoje sfery duchowe — powiedziała Ewa starając się nadać swym słowom obojętny ton.
— To w takim razie opowiem ci coś niecoś o tym, co zauważyłem w Zachodnich Niemczech. Otóż przede wszystkim byłem zaskoczony tym, że Niemcy odnoszą się do Polaków i w ogóle do obcokrajowców z pełnym szacunkiem. Ponadto nie ma tam jakiegoś wielkiego dystansu między szeregowym pracownikiem i szefem albo właścicielem prywatnej firmy. Mistrz i robotnik na wydziale produkcyjnym często mówią sobie na „ty”, a mimo to jest dyscyplina i wysoka wydajność. Właściciel firmy traktuje pracownika niemalże jak swojego przyjaciela, ale wymaga od niego perfekcyjnego wykonywania swoich obowiązków i dobrze mu płaci. Dyscyplina jest, ale bez cienia brutalności. Z kolei pracownik traktuje swoją firmę tak, jakby to była jego własna i jeśli zauważy, że jego kolega robi coś źle, to informuje o tym swojego przełożonego albo kierownika wydziału i nikt nie ma do niego o to pretensji. U nas natomiast tego rodzaju postępowanie traktowane jest jako donosicielstwo.
Zaraz po przyjeździe do RFN najbardziej zachwyciła mnie sieć autostrad. Wygląda to po prostu jak w bajce. Kiedy firma dała mi służbowego Forda Transita bałem się, czy sobie poradzę w tej plątaninie dróg i autostrad, tym bardziej, że przesia-dłem się do niego z „malucha”. Ale okazało się, że oznakowania i stan dróg są tak idealne, że nie miałem specjalnych trudności, chociaż jeśli czasami źle wybrałem zjazd z autostrady, to musiałem jechać kilkanaście, albo i więcej kilometrów, aby zawrócić.
— A jak ci się podobały kobiety w Niemczech? — zapytała Ewa z pewnym przekąsem w głosie, uważnie czekając na odpowiedź.
— Jak ci już Ewa mówiłem, kobiety mnie nie interesowały i dopiero kilka dni temu jedna mi się spodobała i ta kobieta jest w Polsce a nie w Niemczech i teraz siedzi obok mnie, a ja jestem zachwycony nią i tym co mówi..
— To nie jest tematem naszej rozmowy — powiedziała Ewa poważnym tonem i po chwili dodała: — Może się przejdziemy?
— Bardzo chętnie — przytaknął Adam.
Kiedy przeszli kilka kroków alejką Parku Łazienkowskiego, Adam powiedział:
— Szkoda, że nie spotkałem cię wcześniej Ewa. Bardzo przyjemnie mi się z tobą rozmawia i myślę, że jeszcze dużo tematów moglibyśmy sobie omówić i przedys-kutować a ja miałbym o czym rozmyślać.
— No to przecież tam w Niemczech też są kobiety i możesz z nimi rozmawiać i dyskutować oraz potem o nich rozmyślać.
Smutek ukazał się na twarzy Adama po tych słowach i przez pewien czas szli w milczeniu, aż wreszcie Ewa powiedziała.
— Co tak zaniemówiłeś?
— Bo nie wiem, co ci powiedzieć, a wiem, co mnie tam czeka. Słuchaj Ewa, czy ja mogę kiedyś do ciebie zadzwonić?
— Owszem możesz. Ale pod jednym warunkiem.
— A mianowicie?
— Że nie będziesz mi prawił komplementów i komentował moich zachowań.
— No dobrze, nie będę, a czy myśleć o tobie mogę?
— Nie, nie możesz.
— Dlaczego?
— Bo tak będzie lepiej.
— A jak przyjadę na Wielkanoc, to się spotkamy?
— Tak, ale pod jednym warunkiem.
— Że nie będę ci prawił komplementów i komentował twoich zachowań?
Zagadkowy uśmiech był odpowiedzią Ewy.
*
Z chwilą otrzymania decyzji o wyjeździe na kontrakt do Republiki Federalnej Niemiec, Adam wymówił wynajęte mieszkanie. W uzgodnieniu z dyrektorem produkcji przekazał protokólarnie wydział kierownikowi zmianowemu Hieronimowi Spławikowi, gdyż Edmund Wrot nie chciał być kierownikiem. Przed wyjazdem pożegnał się ze swoją córeczką Mariolką oraz Ewą i jej córeczką Karolinką. Poszedł także do księgarni i kupił książkę o życiu i twórczości Fiodora Dostojewskiego.
*
Drugi kontrakt Adama w Republice Federalnej Niemiec z firmą Koenisch GmBH był mniejszy niż pierwszy — zatrudnionych było kilkunastu pracowników w zależności od potrzeb niemieckiego kontrahenta, to znaczy zamówień, jakie otrzymywał na detale będące przedmiotem kontraktu. Wraz ze swymi pracownikami Adam mieszkał w niewielkim hotelu pod nazwą „Hotel unter der Eiche”, bardzo blisko Kolonii i miał dla siebie osobny pokoik na parterze. Właściciele hotelu zgodzili się na to, aby pracownicy kontraktu przygotowywali sobie śniadania, obiady i kolacje w pokojach hotelowych, korzystając z kuchenek elektrycznych.
Pierwsze miesiące były wyjątkowo spokojne. Praca w zakładzie przebiegała bez zakłóceń, a w hotelu pracownicy zadowalali się popijaniem piwa. Na wydziale produkcyjnym pracowało kilku Niemców polskiego pochodzenia z Górnego Śląska oraz wielu Turków. Szczególnie z dwoma byłymi Ślązakami pracownicy zaczęli utrzymywać bliskie kontakty. Jeden miał na imię Józek, a drugi Hubert. Którejś niedzieli Józek zaprosił Adama i jeszcze dwóch innych pracowników na wycieczkę doliną Renu. Był z nimi także Hubert. Przejechali Volkswagenem Passatem Józka ponad 400 kilometrów na południe i z powrotem autostradami podziwiając wspaniałe tereny po obu stronach Renu, pokryte plantacjami winorośli. Józek mieszkał z żoną w domku jednorodzinnym z działką, który wydzierżawili im właściciele zakładu, a Hubert mieszkał sam w swoim mieszkaniu w bloku wielorodzinnym, gdyż rozszedł się z żoną.
W międzyczasie Adam zadzwonił do Mariolki i gdy usłyszał jej dziecięcy głosik poczuł się bardzo szczęśliwy. Potem zadzwonił także do Ewy i po wymianie pierwszych zdań zapytał:
— A co robisz w Święta Wielkanocne?
— W pierwszy dzień Świąt jesteśmy z Karolinką w domu, w drugi dzień Świąt przyjeżdżają do nas moi rodzice i Karolinka zostaje z nimi, a ja po południu gram w teatrze — odpowiedziała Ewa.
— Świdrygajłowie? — zapytał Adam
— Tak — potwierdziła Ewa.
— Jeśli mi nic nie przeszkodzi, a myślę, że na święta na pewno będziemy mieli kilka dni wolnego, to wybiorę się na ten spektakl.
— No wiesz, zaskoczyłeś mnie. Będę musiała się specjalnie przygotować ze względu na dodatkową tremę.
— Nie musisz… Miałem jeszcze coś powiedzieć, ale może lepiej będzie jak
z tym poczekam aż się zobaczymy.
Po rozmowie z Ewą Adam był w dobrym humorze, a za kilka dni Józek zaprosił go wraz z pozostałymi pracownikami na weekendową sobotę do ogrodu, gdzie były przygotowane stoły z różnymi wiktuałami oraz napojami i piwem. Potem na stołach pokazały się także trunki, przyniesione przez zaproszonych gości. Atmosfera była wyśmienita, ale gdy w butelkach trunków zaczęło ubywać, stawało się coraz głośniej, a wieczorem słychać było pijackie wrzaski i śpiewy. Gospodarze byli uprzejmi, ale na dugi dzień Józek mówił, że jego żona nie chciałaby już więcej takich imprez, gdyż sąsiedzi pytali, co to za ludzie byli u nich.
Minęło niecałe dwa miesiące i zbliżały się Święta Wielkanocne. Poprzez biuro firmy „Budex”, które znajdowało się w Kolonii, Adam zamówił autokar celem przewiezienia pracowników do kraju. W dniu wyjazdu okazało się, że autokar zepsuł się w drodze i nie przyjedzie. Pracownicy nie chcieli słyszeć o tym, aby święta spędzać w Niemczech i zdecydowali się jechać pociągiem pomimo wysokich cen za bilety. Czasu na to, aby zdążyć na święta mieli dość, gdyż w RFN w Wielki Piątek jest zawsze święto a wolne otrzymali już od czwartku. Hotelarz Schaffner był tak dobry, że odwiózł ich swoim Mercedesem na dworzec kolejowy i nawet nie chciał za to zapłaty. Pojechali więc tranzytem przez NRD oraz Berlin Zachodni i Wschodni, mając okazję zobaczyć na dworcu w Berlinie wielu wartowników w wojskowych uniformach, którzy pilnowali, aby nikt niepowołany nie wysiadł na terenie NRD. Na granicy NRD/PRL musieli oczywiście pokazać swoje bagaże, których zawartość celnicy dokładnie sprawdzali, a straż graniczna porównywała twarze podróżnych ze zdjęciami w paszportach.
Po przybyciu do kraju wszyscy rozjechali się do swoich domów, zaś Adam zatrzymał się w „Hotelu pod Gruszą”. Pozostawiona tu przez niego Skoda 105 przydała mu się bardzo, gdyż pojechał odwiedzić swoją córeczkę Mariolkę, która się jego widokiem bardzo ucieszyła, a gdy otrzymała słodycze, cytrusy i prezenty, była uradowana jeszcze bardziej. Wychodząc Adam powiedział wszystkim, to znaczy Kasi, jej mężowi i Mariolce „Wesołych Świąt” i wrócił do hotelu.
Z pokoju hotelowego zadzwonił do Ewy, mówiąc:
— Dzień dobry. Tu mówi pierwszy mężczyzna stworzony przez Boga i ten mężczyzna życzy pierwszej kobiecie, stworzonej przez Boga Ewie wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Wielkiej Nocy. Także najlepsze życzenia dla córeczki Karolinki oraz całej waszej rodziny.
— Dziękuję bardzo za życzenia — usłyszał odpowiedź — i ja również życzę pierwszemu mężczyźnie, stworzonemu przez Boga, Adamowi oraz jego córeczce Mariolce i całej rodzinie wszystkiego najlepszego.
— Słuchaj Ewa, nie chcę ci zabierać czasu, bo wiem, że na pewno przed Świętami jesteś mocno zajęta, więc chcę ci tylko powiedzieć, że jadę do swoich rodziców i wracam w drugi dzień Świąt przed południem, a po południu wybieram się do Teatru Powszechnego na spektakl „Świdrygajłowie” z twoim udziałem. Po tym spektaklu chciałbym się z tobą spotkać, a co będzie później to zobaczymy.
— Miałam nadzieję, że się rozmyśliłeś i nie będę miała problemu, a teraz muszę się przygotować na dodatkową tremę, jeżeli ty będziesz na widowni.
— Nie musisz mieć tremy, gdyż ja będę tam po to, aby cię wspierać, chociaż wiem, że… może dokończę to zdanie jak się spotkamy. Chciałem cię tylko zapytać, czy to nasze spotkanie to ma być takie dyskretne, to znaczy tak, aby twoje koleżanki i twoi koledzy nie widzieli, że zadajesz się z kimś takim jak ja, a czy możemy się spotkać przed budynkiem teatru?
— Ja nie widzę powodu, abym miała się ukrywać z tym, że się przyjaźnimy, więc możesz na mnie czekać przy wyjściu z teatru.
— W takim razie jeszcze raz życzę wesołych świąt i do zobaczenia w poniedziałek wielkanocny po spektaklu.
— Do zobaczenia — zakończyła Ewa.
Po tej rozmowie telefonicznej Adam pojechał kupić bilet do Teatru Powszechnego na spektakl „Świdrygajłowie”, a potem wybrał się swoją Skodą do rodzinnych Dolinek.
Rodzice Adama ucieszyli się jak zawsze z odwiedzin syna i wyrazili nadzieję, że będzie z nimi także w drugi dzień Świąt. Jednakże Adam skorygował ich oczekiwania mówiąc:
— Muszę jechać przed południem w drugi dzień Świąt, gdyż po południu mam iść do teatru na spektakl, w którym gra taka moja znajoma.
Matka spojrzała na niego uważnie i po chwili zapytała:
— To z tą znajomą aktorką coś was łączy?
— Przyjaźnimy się — odpowiedział syn obojętnym głosem.
— A nie lepiej by było, gdybyś się zaprzyjaźnił z inną kobietą, a nie z aktorką?
— A dlaczego? Nie lubi mama aktorek?
— Nie, no… tak to nie. Tylko tak sobie myślę, że ty to jesteś trochę z innego świata i może lepiej by było, gdybyś sobie znalazł przyjaciółkę, która cię będzie lepiej rozumiała, a ty ją.
— Zobaczymy mamo. Na razie to nic poważnego.
*
W poniedziałek wielkanocny po przyjeździe do Warszawy Adam zatrzymał się w „Hotelu pod Gruszą”, a potem w nienagannie wyprasowanym ciemnym garniturze i odpowiednio dobranej koszuli z krawatem poszedł najpierw do kwiaciarni i kupił bukiet kwiatów, wśród których nie mogło oczywiście zabraknąć goździków. Następnie udał się do Teatru Powszechnego na spektakl „Świdrygajłowie”
Naturalnie Adam zwracał największą uwagę na te fragmenty sztuki teatralnej, w których Ewa grała rolę Duni, siostry głównego bohatera Rodiona Raskolnikowa, guwernantki zwolnionej z pracy za zalecanie się do pana domu Świdrygajłowa, co później okazało się nieprawdą, gdyż było odwrotnie. Z zainteresowaniem patrzył Adam jak o rękę Duni stara się bogaty stary kawaler Łużyn, z czym jej matka wiązała nadzieję na poprawę bytu materialnego rodziny. I jak później Dunia zrywa zaręczyny ze Świdrygajłowem i wiąże się z przyjacielem Rodiona Razumichinem. Potem jak Świdrygajłow spotyka się z Dunią i opowiada jej co usłyszał przez ścianę pokoju Soni, której Raskolnikow wyjawił, że to on zabił i obrabował lichwiarkę. I jak tenże proponuje Duni ocalenie brata — mordercy i wyjazd całej rodziny wraz z nim za granicę. Następnie, jak Dunia mówi Świdrygajłowi, że go nie kocha i ten pozwala jej odejść, a potem strzela sobie w skroń, zaś Raskolnikow mówi swej siostrze Duni, że przyzna się do zbrodni, aby zmniejszyć karę i dlatego, że był to czyn niezgodny z jego ideą. Potem z zainteresowaniem Adam patrzył na scenę, gdy Dunia wyszła za mąż za Razumichina a Rodion otrzymał osiem lat katorgi na Syberii.
W trakcie spektaklu Ewa dyskretnie spoglądała na widownię i kiedy zlokalizowała miejsce, gdzie siedział Adam, obserwowała jego reakcję. Po zakończeniu spektaklu Adam dołączył do tych, którzy bili rzęsiste brawa, a później wraz z kilkoma innymi osobami wyszedł na scenę z kwiatami i podszedł do Ewy wręczając jej bukiet, na co ona odpowiedziała mu swoim czarującym uśmiechem.
Po wyjściu z teatru Ewa wyraźnie zadowolona podeszła z bukietem kwiatów w ręce do czekającego na nią Adama i po powitaniu rzekła:
— Koleżanki mnie pytały, co to za przystojny aktor wręczył mi kwiaty i w którym teatrze on gra.
— Chyba sobie ze mnie żartujesz Ewa — odparł na to Adam, a potem powiedział: — Teraz jest czas na to, abyśmy porozmawiali o spektaklu, a nie o mnie. Ja muszę powiedzieć, że nie jestem specjalnie zaskoczony tym, że Razumichin był tak zauroczony wdziękiem, urodą i mądrością Duni, skoro to wszystko pokrywa się idealnie z cechami aktorki Ewy Goździk.
— Jesteś niemożliwy! — Wykrzyknęła śmiejąc się Ewa. — Co mi obiecywałeś?
— Przecież ja nie mówię nic o tobie, a tylko o tej aktorce, która grała rolę Duni — rzekł Adam i spojrzał znacząco na Ewę, tym razem to on z zagadkowym uśmiechem na twarzy, a następnie dodał:
— To chodź przejdziemy się trochę, a potem pójdziemy do kawiarni.
Kiedy usiedli później w kawiarni przy stoliku i zamówili kawę, ciastka i soki, gdyż Adam jako kierowca nie mógł pić wina a Ewa nie chciała, Adam wrócił do spektaklu mówiąc:
— Często się zdarza, że pisarze i dramatopisarze piszą powieści i sztuki teatralne na podstawie własnych przeżyć i odczuć. „Świdrygajłowie” na przykład to sztuka oparta, jak wiesz Ewa, na podstawie „Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego, który z zabójstwem zetknął się dosyć wcześnie i dotkliwie je odczuł, gdyż jego ojciec nadużywał alkoholu i zginął zamordowany przez pracujących na jego polach ludzi. Dwa lata wcześniej zmarła jego matka, tak, że Fiodor Dostojewski mając szesnaście lat był półsierotą, a po dwóch latach sierotą. Potem w czasie wrzenia rewolucyjnego na zachodzie Europy w latach 1848—49 Dostojewski należał w Rosji do grupy spiskowców i został aresztowany i skazany na karę śmierci, zamienioną później przez cara Mikołaja I na zsyłkę w Kazachstanie, gdzie się ożenił z wdową Marią, której cechy posłużyły mu później do opisu Marmieładowej w „Zbrodni i karze”. Po dziesięciu latach wygnania Dostojewski wrócił do Petersburga, a potem podróżował po Europie. „Zbrodnię i karę” wydał w 1866 roku, a 120 lat później w Teatrze Powszechnym w Warszawie wystawiono na jej podstawie sztukę teatralną „Świdrygajłowie”, w której rolę Duni odtworzyła w genialny sposób wspaniała aktorka Ewa Goździk.
— Dziękuję, idę do domu — rzekła Ewa i wstała od stolika.
— Nie… Ewa, nie rób tego, bo ja jeszcze mam ci dużo do powiedzenia. Siadaj i jedz, a jak zjesz to, co jest na stoliku, to zamówię jeszcze coś…
— Mówiąc to Adam wstał uśmiechając się do Ewy i ujął ją delikatnie za rękę, którą ona cofnęła i usiadła mówiąc:
— Jeszcze jedno takie słowo i mnie tu nie ma. Chyba te soki ci zaszkodziły, więc lepiej już więcej nie pij.
— Nie, Ewa, nic mi nie zaszkodziło, tylko ja tak bardzo się cieszę, że jestem blisko ciebie. A teraz powiem ci jeszcze coś o Dostojewskim:
— Otóż Fiodor Dostojewski nie ukrywał swojego antypolskiego nastawienia. Podobno wynikało to stąd, że uważał lud rosyjski za zdrową moralnie część narodu, zawsze wierną religii prawosławnej, jak on to myślał, podstawowej wartości Słowian. Uważał natomiast, że Polacy ze swoją skłonnością do jednoczenia się z zachodnią częścią Europy odeszli od prawosławia w stronę katolicyzmu, a więc zdradzili całą słowiańską rodzinę.
— I ja tu widzę brak logiki u Dostojewskiego — kontynuował Adam — bo przecież katolicyzm i prawosławie mają wspólne korzenie. Obydwie religie powołują się na Abrahama oraz czczą Jezusa Chrystusa i Najświętszą Pannę Maryję, tylko że Kościół prawosławny nie uznaje prymatu Ojca Świętego, czyli Papieża. Ponadto katolicyzm był wcześniej, a prawosławie kilka wieków później, więc trudno tu mówić, że Polacy zdradzili słowiańską rodzinę. Bo przecież Polska zawsze była i jest słowiańska, a przez całe wieki uznawana była za „przedmurze chrześcijaństwa”. Występuje także u Dostojewskiego pewna sprzeczność, gdyż jego ukochanym poetą był Aleksander Puszkin, z którym przyjaźnił się Adam Mickiewicz i tenże Puszkin pod adresem Polski i Polaków nie wypowiedział ani jednego złego słowa.
— Coś mi się wydaje, że ty Adam to minąłeś się z powołaniem — rzekła Ewa z widocznym zaskoczeniem — powinieneś być jakimś publicystą albo krytykiem literackim. Jeśli chodzi natomiast o tę antypolskość Dostojewskiego, to ważne jest, że nie pokazał tego w swoich utworach literackich. Bo gdyby tak zrobił, to na pewno by mu w Polsce tego nie wystawiono a na świecie nie przyniosłoby mu uznania.
Po chwili Ewa z pewnym zdziwieniem dodała:
— Ja myślałam, że ty Adam interesujesz się tylko aktorkami, a tu widzę, że również sztukami teatralnymi a nawet autorami tych sztuk.
— Ja sądzę Ewa, że to, iż ja pracuję w innej branży niż artystyczna, nie jest przeszkodą, abym interesował się teatrem i autorami sztuk teatralnych, bo przecież bez tych autorów nie byłoby potem spektakli w teatrach. A bez aktorów i aktorek, zwłaszcza pięknych i zdolnych, sztuki teatralne byłyby bezużyteczne albo mało atrakcyjne.
Odpowiedzią był znowu zagadkowy uśmiech Ewy, która zapytała:
— To kiedy wyjeżdżasz?
— No niestety już jutro. Wezmę trzech pracowników i pojadę skodą, bo z tymi środkami transportu to różnie bywa. Autokar, który zamówiłem przed świętami nie dojechał i musieliśmy jechać pociągiem.
— A kiedy znowu przyjedziesz?
— Tego niestety nie wiem. Jeżeli będziesz grała rolę w nowej sztuce teatralnej, to postaram się przyjechać, aby…
— No, czemu nie kończysz zdania?
— Dokończę, jak się spotkamy następnym razem.
Wsiedli więc do Skody i Adam odwiózł Ewę do domu. Kiedy się żegnali, twarze ich były poważne i spojrzeli sobie w oczy zaś on rzekł:
— Ja tu mam coś dla ciebie i dla Karolinki; pozdrów ją ode mnie.
To mówiąc wyjął z bagażnika reklamówkę, w której była bombonierka, słodycze, guma do żucia i pluszowy miś dla Karolinki. Ewa się wzbraniała, ale przyjęła drobne prezenty.
*
W miarę upływu czasu realizacja kontraktu przebiegała sprawnie i Adam powiadomił biuro firmy „Budex” w Kolonii, aby przyjechało jeszcze dwóch pracowników. W hotelu „Unter der Eiche” widać było natomiast coraz bardziej odczuwalną tęsknotę ludzi za swoimi rodzinami i Polską i tę tęsknotę niektórzy próbowali topić w alkoholu. Pewnej niedzieli po południu Adam wyszedł z hotelu na spacer i zauważył, że jeden z pracowników wraca ze stacji benzynowej niosąc coś w reklamówce. Podszedł do niego i zapytał:
— Co pan tu niesie? — potem zajrzał do reklamówki i zobaczył butelkę wódki.
— Niech pan mi to da, oddam wam po niedzieli. Jutro jest poniedziałek i powinniście iść trzeźwi do pracy, bo inaczej możecie doprowadzić do jakiegoś wypadku i będzie nieszczęście oraz problemy dla was i dla mnie.
Pracownik oddał reklamówkę z wódką i Adam wrócił z nią do swojego pokoju hotelowego. Po chwili ktoś zapukał i weszło dwóch innych pracowników, z których jeden powiedział arogancko:
— Niech pan nam to odda, bo inaczej nie pójdziemy jutro do pracy.
Adam zastanowił się chwilę i rzekł:
— Dobrze, oddam wam tę wódkę, ale jeśli jutro w zakładzie poczuję od was alkohol, to będzie to wasz ostatni dzień pobytu na kontrakcie.
W międzyczasie Adam zauważył, że do hotelu często przychodzi Hubert i czasami Józek, a wtedy piwo i alkohol były wypijane w dużych ilościach. Niektórzy z pracowników, u których te spotkania miały miejsce, stawali się coraz bardziej aroganccy i Adam zauważył, że ma to związek z dobrymi stosunkami Józka i Huberta z właścicielami firmy oraz jej kierownikiem. Piwa i wódki było coraz więcej u niektórych pracowników kontraktu i pewnego wieczora przyszedł do Adama właściciel hotelu Schaffner z interwencją, że na ostatnim piętrze jest za głośno. Adam poszedł tam i oczywiście zobaczył w jednym z pokoi hotelowych kilku podpitych pracowników. Na zwróconą im w ostrych słowach uwagę uciszyli się, ale później jeden z nich przyszedł do Adama i powiedział, że nie życzy sobie, aby go obrażano.. Adam przyznał, że użył może zbyt mocnych słów, ale interweniował właściciel hotelu i musiał zareagować, aby nie było potem przykrych konsekwencji.
Do hotelu „Unter der Eiche” przychodzili także Niemcy polskiego pochodzenia, którzy tu kiedyś przyjechali turystycznie i zostali otrzymując mieszkania i niemieckie obywatelstwo. Przeważnie byli to tacy, którzy pracowali w firmie, z którą był kontrakt, ale też tacy, którzy się dowiedzieli, że tu mieszkają Polacy i przychodzili, aby porozmawiać, gdyż tęsknili za Polską. Było jednak i tak, że jeden młody mężczyzna pochodził z Polski i wszyscy o tym wiedzieli, ale w zakładzie nie przyznawał się do tego i mówił tylko po niemiecku.
U wielu Niemców polskiego pochodzenia widać było wyraźnie rozterki duchowe, a najbardziej można to było zaobserwować u Józka i Huberta. Józek nie krył swoich sympatii do Polski i Polaków i mówił, że każdego roku musi być na Śląsku, aby spotkać się tam ze swoimi znajomymi. Hubert natomiast, chociaż często przychodził do hotelu, gdyż jako samotny miał dużo wolnego czasu, to w czasie spotkań z pracownikami kontraktu mówił, że od czasu wyjazdu z Polski przed kilkunastu laty nie był tam ani razu i wcale nie ma ochoty tam jechać. Czasami wyszydzał także wszelkie polskie produkty i mówił, że nie napiłby się polskiego piwa, gdyż jest podłej jakości. Na tym tle dochodziło czasami do sprzeczek a nawet kłótni, gdyż pracownicy kontraktu czuli się obrażani przez Huberta. Ale on nie miał pretensji, kiedy mu zwracano uwagę i z dwoma pracownikami nawet bardzo się zaprzyjaźnił, co wskazywało na to, że jednak za tą Polską i Śląskiem tęsknił. W dyskusjach wracał niekiedy do opowiadań o sukcesach Górnika Zabrze w rozgrywkach piłkarskich w Europie oraz o swej pracy w kopalni węgla kamiennego,
Tęsknota, to był problem, z którym borykał się także Adam i to z dwóch powodów. Po pierwsze pracownicy ciągle nagabywali go o krótki chociażby urlop, aby mogli wyjechać do kraju i spotkać się ze swymi żonami, dziećmi, krewnymi i znajomymi, a po drugie także on sam też za tym tęsknił. Zdając sobie sprawę z tego, że ta tęsknota jest również u niektórych powodem nadużywania alkoholu, starał się udzielać krótkich, kilkudniowych urlopów, chociaż to nie było dobrze widziane przez kierownictwo biura firmy „Budex” w Kolonii. Będąc tam kiedyś z miesięcznymi rozliczeniem finansowym, Adam uzgodnił ze swymi szefem wyjazd na pięciodniowy urlop, w tym dwa dni to miał być weekend, czyli sobota i niedziela. Po powrocie z biura w Kolonii dobrał sobie trzech pracowników, którzy już długo nie byli w kraju i pojechali jego Skodą do Polski. Finansowo wyszli na tym dobrze wszyscy, gdyż Adamowi dali na paliwo i część kosztów eksploatacji samochodu, a dla nich było to i tak dużo taniej, niż pociągiem, czy autokarem. Przed wyjazdem Adam uzgodnił jeszcze wyjazd z firmą niemiecką, wyznaczając swojego zastępcę, który znał trochę niemiecki. Potem kupił, podobnie jak jego towarzysze podróży, słodycze, cytrusy, gumy do żucia, trochę trunków, a także upominki dla swojej córeczki Mariolki oraz Ewy i Karolinki. Podobnie jak inni, Adam cieszył się z tego wyjazdu i z tego, że zobaczy się ze swoją córeczką oraz spotka się z Ewą.
Chcąc zyskać na czasie wyjechali zaraz po pracy w czwartek i po około dwugodzinnych postojach w kolejce samochodów do odpraw paszportowo-celnych na granicach RFN/NRD i NRD/PRL, Adam podwiózł swych pracowników tak, aby mieli jak najbliżej do swoich domów. W piątek odwiedził swoich byłych współpracowników w PPWM i poczęstował ich kawą a szefowi dał koniak. Po południu odwiedził Mariolkę, która jak zwykle ucieszyła się na jego widok, przekazał jej słodycze, cytrusy i prezenty, a potem zabrał ją na spacer. Wieczorem natomiast zadzwonił do Ewy i umówił się z nią na spotkanie w sobotę. Kiedy się spotkali, Adam był w doskonałym humorze i w pewnym momencie powiedział:
— Bardzo tęsknię tam w Niemczech za tobą Ewa. Zarabiam tam kilkanaście razy więcej, niż tu w Polsce, ale wolałbym zarabiać mniej i być tu, aby cię widywać częściej.
I wtedy usłyszał z jej ust coś, czego się nie spodziewał.
— Słuchaj Adam — rzekła i na chwilę wstrzymała głos — lubię się z tobą spotykać, rozmawiać, dyskutować o różnych sprawach i dzielić się z tobą swoimi myślami. Nie chciałabym jednak, aby te nasze kontakty i spotkania przerodziły się w coś więcej, niż tylko przyjaźń. Bo ja nie mam zamiaru wchodzić w poważny związek z mężczyzną. Dlatego, jeżeli ty szukasz kobiety, która miałaby być dla ciebie towarzyszką życia, to myślę, że lepiej będzie, jeżeli przestaniemy się spotykać. Nie miej do mnie żalu o to, co powiedziałam, ale ja chciałabym, aby relacje między nami były jasne i żeby żadne z nas nie miało do drugiego później pretensji.
Słowa te zmroziły Adama, ale opanował swoje emocje i rzekł:
— No cóż, bardzo żałuję, że twoja decyzja jest taka, a nie inna, chociaż muszę przyznać, że po tym, co mi powiedziałaś jeszcze bardziej cię — tu wstrzymał głos i dokończył — jeszcze bardziej cię lubię. Bo ja czasami tak sobie marzyłem, jakie by to było piękne, gdyby mogło być prawdziwe.
— A o czym tak sobie marzyłeś? — zapytała Ewa — co miałoby być takie piękne?
Adam szedł przez chwilę zamyślony obok Ewy nic nie mówiąc, a potem rzekł:
— No tak sobie marzyłem, że może kiedyś w przyszłości będziemy znowu na spacerze. I ty będziesz szła obok trzymając mnie pod rękę z uśmiechem na ustach opowiadając mi o tym, jakie role grają w teatrze twoje koleżanki i jakie ty masz artystyczne i inne plany, a przed nami będzie szła Karolinka pchając przed sobą taki głęboki wózek, z którego będzie dochodziło kwilenie takiego małego maleństwa.
Ewa zatrzymała się po tych słowach, Adam też obok niej z kamiennym wyrazem twarzy patrząc jej prosto w oczy i nic nie mówiąc. Ewa wytrzymała jego spojrzenie i z poważną miną rzekła:
— No to niestety będziesz musiał zmienić swoje marzenia.
I poszli dalej wolnym krokiem, a po pewnym czasie Adam powiedział:
— Cóż, trudno! Skoro nie mam innego wyjścia, to będę musiał. Właściwie to dla mnie nie jest to zaskoczenie. Bo wiadomo, marzenia, jak marzenia, rzadko się spełniają. Chociaż czasami się jednak spełniają albo nawet bywa tak, że życie prześciga marzenia. Gdyby mi ktoś jeszcze pół roku temu powiedział, że spotkam Ewę, to na pewno bym w to nie uwierzył. A tu się okazało, ze jednak się spotkaliśmy. Nie oznacza to oczywiście, że ja chcę coś wymuszać. Bo życie nauczyło mnie, że próba wymuszania czegokolwiek nie ma sensu, gdyż to przynosi tylko komplikacje i przykrości.
Po krótkiej chwili dodał jakby pogodzony z realiami:
— Ale przyjaciółmi możemy pozostać?
— Możemy — odpowiedziała Ewa starając się nadać swym słowom obojętny ton.
— Takimi serdecznymi przyjaciółmi?
Ewa spojrzała na niego uważnie, starając się zachować poważny wyraz twarzy i nic nie odpowiedziała.
Kiedy była już u siebie w domu, wróciła myślami do rozmowy z Adamem:
„Więc on chyba poważnie traktuje spotkania ze mną. Hm, wygląda na to, że z jego strony to nie jest tylko zabawa. Z tym „maleństwem” to palnął, ale tak naprawdę to było to takie… jakby to powiedzieć… osobliwe. Widać, że chyba naprawdę tęskni za tym, aby mieć rodzinę. Ale… ta Kasia. Czy on o niej to już naprawdę zapomniał? Tak czy inaczej… nie ma się co śpieszyć.”
Potem znowu pomyślała o swojej córeczce Karolince i cieszyła się, że jest zdrowa. Przypomniała sobie, jakie przyrzeczenie złożyła Panu Jezusowi. Starała się przepędzać od siebie myśli, o których sądziła, że nie powinna sobie na nie pozwalać.
Adam zaś wyjechał do RFN i nie zabiegał o to, aby znowu przyjechać do Warszawy. Po pewnym czasie zadzwonił do Mariolki i dowiedział się, że w szkole i poza szkołą wszystko jest w porządku. Zastanawiał się, czy dzwonić do Ewy, ale myśli o niej nie dawały mu spokoju i któregoś wieczora poszedł do budki telefonicznej. Po przeszło godzinnym wybieraniu numeru telefonicznego powiedział:
— Guten Tag, co tam nowego w Warszawie?
— Dzień dobry — usłyszał głos Ewy — widzę, że ty Adam niedługo całkiem zapomnisz o Polsce i o polskim języku.
— Nie, nie zapomnę. Ja bez Polski nie potrafię żyć. Nigdy bym tu nie został na stałe. Polska to mój kraj i tam jest mi najlepiej, chociaż czasami bywa różnie.
— A co tak długo nie dzwoniłeś? Obraziłeś się na mnie?
— Nie, nie chciałem ci zakłócać spokoju domowego ogniska. Nigdy nie byłbym w stanie obrazić się na ciebie Ewa.
— No, nie bądź taki pewien, ja nie zawsze jestem taka słodka.
— I bardzo dobrze, bo gdybyś była zawsze słodka, to trudno byłoby tę słodycz wychwycić. To powiedz, co w Warszawie?
— Nic nadzwyczajnego. Kolejki w sklepach, wszystkiego brakuje, więc nie jest łatwo. A co u ciebie? Jak sobie radzisz na kontrakcie?
— Ogólnie można powiedzieć, że nie jest źle, a problemy to przeważnie są wtedy, kiedy niektórzy za dużo wypiją. A co tam Aniołeczka, Karolinka porabia? Nadal piąteczki ci przynosi ze szkoły? Pozdrów ją ode mnie.
— Dziękuję, ona też nie jest zawsze taka Aniołeczka. Czasami muszę ją strofować i przywoływać do porządku, jeśli mnie nie chce słuchać.
— Nie, Ewa, nie strofuj jej. Ona jest zawsze taka milutka. A dziecko, jak dziecko — czasami ma swoje humory. Zresztą, kto ich nie ma?
— Masz na myśli mnie?
— Nie, absolutnie nie zauważyłem nigdy u ciebie czegoś podobnego. Może dlatego, że za mało cię jeszcze znam, ale myślę, że może się to trochę zmieni.
— To kiedy znowu przyjedziesz?
— Jeszcze nie wiem. Być może uda mi się przyjechać na parę dni we wrześniu, gdyż w lipcu i sierpniu wszyscy miejscowi chcą brać urlopy i firma niemiecka chciałaby, aby to nasi pracownicy dawali najwięcej produkcji. Mam nadzieję, że się spotkam z tobą?
— Nie widzę przeszkód, ale pod jednym warunkiem.
— A jakim?
— Że będziesz grzeczny.
— Będę grzeczny.
— To nie chcę ci dłużej zabierać czasu. Do widzenia.
— Do widzenia.
*
Minęło pół roku pracy Adama na drugim kontrakcie i sytuacja ustabilizowała się w tym sensie, że w zakładzie praca przebiegała bez zakłóceń. Większych problemów technicznych nie było, natomiast w hotelu było coraz gorzej. Poza problemami z alkoholem, zaczęły się konflikty między pracownikami. Byli tacy, którzy radzili sobie dobrze i na przykład dla „zabicia czasu” zawierali bliższe znajomości z Niemcami, którzy pracowali w zakładzie na tym samym wydziale i ciekawe było to, że potrafili się dogadać, znając czasami kilka czy kilkanaście słów po niemiecku. Adam zauważył jednak, że nie wszyscy to potrafili. Byli tacy, którzy nawet „Guten Tag” nie odważyli się powiedzieć, a inni przy użyciu kilkunastu czy kilkudziesięciu słów dawali sobie radę z porozumiewaniem się. Ci pierwsi zachowywali się tak, jak gdyby mieli „blokadę językową” i Adam za bardzo się temu nie dziwił, gdyż on sam po przyjeździe na pierwszy kontrakt miał podobny problem; coś w rodzaju lęku, aby nie powiedzieć jakiegoś słowa czy zdania po niemiecku błędnie. A zdarzyło mu się kiedyś, że pomylił słowo „Harn” (mocz) ze słowem „Hirn” (mózg) i lekarz go poprawił. Innym razem samochód odmówił mu posłuszeństwa i poszedł do warsztatu mówiąc mechanikowi, że silnik nie chce zapalić, ale użył słowa „anzünden” zamiast „anlassen”. Mechanik zaczął się śmiać i zapytał czy chce zapalić go zapałkami. Niektórzy z pracowników nie przejmowali się jednak tym, że kaleczyli język niemiecki i dobrze sobie radzili. Na przykład Franek zaprzyjaźnił się z Rolfem. Ponieważ kupił stary, używany samochód „Mitsubishi Lancer”, kiedyś w czasie przerwy śniadaniowej Rolf zaczął sobie żartować, mówiąc: „Pewnie ci pali ze 20 litrów benzyny na sto kilometrów”. Do rozmowy włączył się Adam mówiąc: zehn Kilometer, zehn Liter (dziesięć kilometrów, dziesięć litrów), Rolf wybuchnął śmiechem a potem umówił się z Frankiem na grę w tenisa ziemnego w Kolonii. Innego z pracowników Sławka, zaprosił Hans do siebie do domu na piwo, a z Kazikiem, który trochę znał niemiecki, gdyż pochodził z opolskiego, zaprzyjaźnił się młody Afgańczyk i potem korzystał z jego usług jako fryzjera za darmo, oszczędzając w ten sposób około 20 DM.
Okazało się jednak, że pracownicy kontraktu potrafili się przyjaźnić z rodowitymi Niemcami i Niemcami polskiego pochodzenia, a nawet młodym Afgańczykiem, który uciekł ze swego kraju przed pożogą wojenną, w której zginęła cała jego rodzina, a niektórzy mieli problemy, aby przyjaźnić się między sobą. Któregoś wieczora przyszedł do Adama jeden z pracowników imieniem Edek z żądaniem, aby mu znaleźć inne lokum, gdyż jego współlokator wyrzuca go z pokoju. Adam poszedł i próbował ich pogodzić, ale okazało się to niemożliwe, gdyż Karol twierdził, że Edek wypił całą skrzynkę piwa, które razem kupili oraz, że psuje w pokoju powietrze. Do rozstrzygnięcia sporu włączyli się inni i Daniel z sąsiedniego pokoju zgodził się na zamianę miejscami z Edkiem. Adam wrócił więc do swego pokoju, ale za kilka minut Edek przyszedł znowu i powiedział, że Daniel się rozmyślił i on idzie mieszkać do innego hotelu. Na drugi dzień przyszedł i zażądał od Adama zwrotu pieniędzy za hotel, na co Adam mu odpowiedział:
— Firma nie będzie ponosić konsekwencji za to, że wy zachowujecie się jak dzieci. Albo się dogadacie, albo pojedziecie do domu. I dogadali się.
*
W trakcie omawiania spraw organizacyjnych i technicznych, związanych z realizacją kontraktu, kierownik zakładu Kehl powiedział kiedyś do Adama:
— Niech mi pan powie Herr Nieznarski, jak to jest możliwe, że Polska ma trudności gospodarcze? Przecież z takimi ludźmi, jakich ja tu widzę na waszym kontrakcie, to można by potęgę zrobić. Tylko ich odpowiednio zorganizować.
Adam miał zamiar odpowiedzieć: „Sozialismus”, ale nie chciał poruszać tematów politycznych i ostatecznie uśmiechnął się tylko nic nie mówiąc. I tylko sobie pomyślał: „Na pewno socjalizm też jest przyczyną, że Polska ma trudności gospodarcze, gdyż tłumi wszelką inicjatywę, ale gdyby Herr Kehl zobaczył w hotelu Unter der Eiche niektórych tych, którymi się tak zachwycał w zakładzie, to chyba by mi takiego pytania nie zadał. Bo znowu się okazuje, że ci trunkowi to zdolni pracownicy, ale nie potrafią tego wykorzystać dla dobra siebie, swoich rodzin i swojego kraju.”
*
Zbliżał się dzień pierwszego listopada, Wszystkich Świętych. I znów był problem, gdyż wszyscy pracownicy kontraktu chcieli jechać do Polski na groby swoich bliskich a firma niemiecka żądała, aby na bieżąco dawać produkcję według kontraktu. Ostatecznie wyjazdy były, ale bardzo krótkie. Niedługo potem zaczęły się już rozmowy o wyjeździe na Święta Bożego Narodzenia i wszyscy cieszyli się, że będą w swoich domach w kraju prawie dwa tygodnie, gdyż firma niemiecka, podobnie jak prawie wszystkie w RFN, przerywała produkcję w okresie między Świętami Bożego Narodzenia i Nowego Roku.
Dla tych pracowników, którzy nie mieli swoich samochodów Adam zamówił w biurze firmy w Kolonii autokar a sam dobrał sobie trzech pasażerów do swojej Skody. I znowu kupował prezenty dla swojej córeczki Mariolki, pamiętając także o Ewie i Karolince oraz o swoich rodzicach, jak również byłych współpracownikach i znajomych z PPWM. Podróż do Polski była wprawdzie bezwypadkowa, ale duże opady śniegu spowodowały, że jechali do Warszawy 34 godziny, podczas gdy normalnie było to poniżej 20 godzin. Oczywiście czasokres ten obejmował także kilkugodzinne postoje w kolejkach samochodów czekających na odprawę paszportowo-celną na granicy RFN/NRD i NRD/PRL. Po przyjeździe do Warszawy Adam odwiedził najpierw swoją córeczkę Mariolkę i przekazał jej prezenty od Świętego Mikołaja, spotkał się z Ewą, która noc sylwestrową nie bawiła się na balu, lecz występowała jako aktorka na scenie teatru dla tych, którzy wybrali właśnie taki sposób spędzenia tych przełomowych sylwestrowo-noworocznych godzin. Większość urlopu Adam spędził u swoich rodziców w Dolinkach. Potem był znowu wyjazd do RFN, praca i krótkie kilkudniowe urlopy do kraju.
*
Minął właśnie rok od dnia, w którym Adam spotkał się w Domu Kultury z Ewą. W czasie jednego z kilkudniowych urlopów, jak zwykle odwiedził Mariolkę, a później umówił się z Ewą i razem z Karolinką wybrali się do Parku Łazienkowskiego. Pospacerowali, a potem Karolinka biegała dalej wśród drzew, zaś Adam z Ewą usiedli na jednej z ławek. W pewnym momencie Ewa powiedziała patrząc na jego twarz:
— Co jesteś taki markotny i zamyślony?
— A… mam poważny problem — odrzekł Adam zwlekając z odpowiedzią.
— No to powiedz, co to za problem, to może ci coś doradzę.
— Tak? Bardzo chętnie skorzystam z twojej rady i myślę, że mogłabyś mi naprawdę wiele pomóc.
— Więc, w czym rzecz?
Adam spojrzał na Ewę i z pewnym wahaniem rzekł:
— Mam taki problem, że się zakochałem w pięknej i inteligentnej kobiecie, ale ona jest obojętna wobec mnie. I nie wiem, co mam robić.
— A dlaczego jest obojętna?
— Właśnie tego nie wiem, czy ja jestem taki mało atrakcyjny, a czy może są jakieś inne powody. Nie chce mi tego powiedzieć, tylko mówi, że możemy być przyjaciółmi, ale nic więcej.
— A co ty byś jeszcze od niej chciał?
— Chciałbym ją czasami przytulić, szczególnie wtedy, kiedy widzę, że jest w rozterce i potrzebuje wsparcia, chciałbym jej mówić o tym, jak ją kocham. Chciałbym wiedzieć, czy ona do mnie też coś czuje, a czy tylko tak się ze mną spotyka dla, jak to się mówi, zabicia czasu.
— To może powinieneś sobie poszukać innej kobiety, skoro tak bardzo tęsknisz za miłością. Mało to jest pięknych i inteligentnych kobiet? Na pewno niejedna by chciała, abyś ją kochał.
— Nie wierzę, że mówisz to poważnie, Ewa. Czy ty byłabyś zdolna do tego, aby tak po prostu wyrzucić z siebie jedną miłość i pokochać innego mężczyznę?
Ewa zrobiła poważną minę, przez krótką chwilę nic nie mówiła, a potem powiedziała cedząc powoli słowa:
— No szczerze mówiąc to nie wiem. Bo należałoby chyba rozpatrywać każdy poszczególny przypadek osobno a nie tak ogólnie.
— To może przedyskutujemy taki konkretny przypadek na jakimś przykładzie, tak teoretycznie. Ty jako kobieta będziesz się starała zrozumieć ją a ja jako mężczyzna jego sytuację. Czy nie sądzisz na przykład, że ona kiedyś kogoś kochała i nie może o nim zapomnieć? Jeśli by tak było, to przecież nie powinna dalej o nim myśleć, lecz otworzyć swoje serce na inną miłość.
— Przecież to samo tobie radziłam a ty powiedziałeś, że to nie jest możliwe.
— Ale ja mam na myśli taką sytuację, że ona dawno temu była zakochana i powinna wreszcie o tym zapomnieć. I tę dawną miłość wyrugować nową miłością.
— Czyżbyś to mówił, mając na uwadze własne doświadczenia? Czy ta kobieta jest Polką, czy może Niemką?
— Nie doświadczenia, tylko doświadczenie. Okazało się, że ta druga miłość jest silniejsza i wyrugowała tę pierwszą zajmując jej miejsce. A ta kobieta jest Polką z Warszawy i moją serdeczną przyjaciółką.
— A jeśli tę drugą miłość wyruguje następna, to co będzie?
Adam spojrzał badawczo na Ewę i rzekł:
— Ta druga nie da się wyrugować, bo to jest miłość dojrzała i rozsądna. Trzeba tu jednak podkreślić, że „rozsądna” to oznacza zupełnie coś innego niż „z rozsądku”, jak to się czasami mówi. Bo tak zwana „miłość z rozsądku” to jest taka powierzchowna i płytka. Natomiast miłość dojrzała i rozsądna jest głęboka, piękna i trwała.
— I ta twoja jest taka? — zapytała Ewa z zaciekawieniem.
— Tak — potwierdził Adam i spojrzał jej w oczy, a potem dodał:
— Ale żeby była piękna, musi być spełniony pewien warunek.
— A jaki to warunek? — zapytała znów Ewa oczekując na konkrety.
— Taka miłość musi byś obustronna. Jednakże z tym niestety często są problemy. Bo czasami zdarza się tak, że jest jednostronna. I wtedy wszelkie próby przetrwania kończą się niepowodzeniem. Ale bywa i tak, że jest obustronna, z tym, że jedna strona kocha bardziej, a druga mniej i początki są trudne. Jeżeli jednak potrafi ta silniejsza przekonać tę, która się waha, to potem się to wyrównuje. Niestety z tym są niekiedy trudności, jak to zrobić, aby przekonać, zwłaszcza, jeśli straszą „upiory przeszłości”.
W tym momencie oboje spuścili głowy, a potem Adam dodał po namyśle:
— Najbardziej jest szkoda, jeśli miłość jest wzajemna, może nie takiej samej mocy z obu stron, ale gdy jedna strona nie dowierza. I na to, aby uwierzyła, potrzeba nieraz dużo czasu.
— Gdzie ta moja Karolinka? — rozejrzała się Ewa.
— Nie bój się, nie zginie ci. O, właśnie idzie do nas.
Wkrótce wstali oboje z ławki i poszli na spotkanie dziewczynki.
*
Krótki pobyt w kraju był jak „z bicza strzelił” i znowu wszyscy pracownicy znaleźli się w Republice Federalnej Niemiec na kontrakcie polskiej firmy „Budex” z firmą niemiecką Koenisch GmbH. Pewnej niedzieli, będąc na Mszy Świętej w znajdującym się niedaleko hotelu „Unter der Eiche” kościele, Adam usłyszał na zakończenie ogłoszenia parafialne, wśród których szczególnie jedno go zainteresowało. Ksiądz proboszcz podał mianowicie do wiadomości wiernych, że w związku ze zbliżającą się wizytą Ojca Świętego Jana Pawła II, będzie miał wejściówki na stadion w Kolonii i chętni mogą się do niego zgłaszać po odbiór. Po przyjściu do hotelu Adam powiedział o tym pracownikom kontraktu i wszyscy prosili, aby dla nich też pobrać wejściówki. Na drugi dzień Adam poszedł więc do kancelarii parafialnej i prosił o wydanie wejściówek.
— To ile pan chce? — zapytał proboszcz
— Siedemnaście — odpowiedział Adam.
— A po co panu aż tyle? Bo ja mam ograniczoną ilość.
— My tu jesteśmy na kontrakcie z Polski i wszyscy pracownicy chcieliby iść na spotkanie z Papieżem Janem Pawłem II — odparł Adam
Ksiądz zastanowił się przez chwilę i rzekł:
— No dobrze, to dam panu tyle, ale gdyby ktoś zrezygnował, to niech pan mi z powrotem zwróci.
— Dobrze — odpowiedział Adam i dziękując wyszedł.
W dniu wizyty papieża wszyscy pojechali, niektórzy samochodami, inni kolejką podmiejską albo nawet pieszo i wysiadali na peryferiach Kolonii, gdyż dalej w okolicach stadionu były straszne korki i tłumy ludzi. Spotkanie z Papieżem odbyło się na stadionie piłkarskim w Kolonii, należącym do klubu FC Köln, który nazywał się „Müngerdorfer Stadion” i mógł pomieścić około pięćdziesiąt tysięcy osób. Kiedy Adam z pracownikami kontraktu przekroczyli bramy, stadion był już prawie pełny ludzi. Po przybyciu Ojca Świętego nastąpiło powitanie, ale nie było kardynała, metropolity Kolonii, gdyż utknął w korkach i się spóźnił. Kiedy już dotarł i zaczął się usprawiedliwiać, Jan Paweł II przywitał się z nim bardzo serdecznym uśmiechem. Potem na swoim „Papa Mobile” z kuloodpornymi szybami papież objechał wokół stadionu, pozdrawiając prawą ręką wszystkich obecnych. Chcąc być bardziej bliskim otworzył drzwi od strony zgromadzonych na trybunach stadionu ludzi.
— Nie boi się widać zamachu, jaki był na niego na Placu Świętego Piotra w Rzymie — powiedział jeden z pracowników.
— Widocznie uważa, że strzeże go Pan Bóg i Najświętsza Panna Maryja — skomentował Adam.