E-book
4.73
drukowana A5
8.1
Z iskrzącą dzikością w spojrzeniu

Bezpłatny fragment - Z iskrzącą dzikością w spojrzeniu


Objętość:
13 str.
ISBN:
978-83-8189-734-1
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 8.1

Uczynki mgliste, czyli te które często mają zbyt kloaczną moc mogą też sterować tymi bardzo wiśniowymi sercami. Mowa tu dokładnie o ich smaku, który to z trudem się przełyka, bo on kąsa sumienie i to tak jak iskra utkana z jaskrawej szpetoty. Dlatego też niewielu go szuka u progu jedwabnego dnia, a większość ucieka od lśnienia tego smaku. Tylko po to by zanurkować w jeziorze całującym pełnią ze szczodrych brylantowych poematów. To konkretne jezioro sięga jedynie strefy wyobrażeń, a przy tym bagnie z ponurej rzeczywistości umiera, bo czasami to śmierć jest jego przeznaczeniem. Śmierć ta musi być tak jak młot ze sromotnej i zbyt lepkiej grypy.

Śmierci w tych nieciekawych okoliczności bardzo bała się Małgorzata Zych, kobieta kochająca te jedwabiście magiczne chwile dla których żyła. Pokochała je jakieś dwa miesiące przed własnymi szesnastymi urodzinami. Pora ta dla niej była szczególną, bo wtedy zaczęła biegać i to tak głównie dla sportu. Mowa tu o dążeniu do znacznych możliwości. Jednym słowem nie chodziło tu o szybki sprint na sto lub też na dwieście metrów. Jej najbardziej zależało na tym by bez przystanku i szybko przebiec blisko piętnaście kilometrów. Dlatego zaczęła od przebiegnięcia trzystu metrów, krótkiego odpoczynku, przebiegnięcia kolejnych trzystu metrów i tak dalej. Jednym słowem na samym początku nie wyglądało to olśniewająca, bo były to góra takie trzy szybkie trasy co dwa dni, ale po trzech tygodniach te trzy trasy były dłuższymi, czyli każdą z nich wydłużyła o jakieś sto metrów, a po kolejnych trzech tygodniach ponownie je wydłużyła, po to by systematycznie stawać się lepszą. Ta konkretna nastolatka w przypadku zmian zaczęła też dbać o swoją twarz i to tak dość wnikliwie. Na dokładkę zajęła się też swoimi włosami, które przyciągały uwagę już wcześniej, ale wcześniej dla każdego były one jedynie takimi soczyście brązowymi. Stały się zdecydowanie ciekawszymi blisko trzy miesiące przed siedemnastymi urodzinami Gosi, bo właśnie wtedy zaczęły się jej randki i takie niezwykle owocowe romanse. Najistotniejszym było jednak to, że te pięć miesięcy przed własną siedemnastką zaczęła malować na płótnie. Wcześniej malowała jedynie na papierze, czyli tworzyła jedno malowidło na dwa miesiące lub mniej. Te obrazy na papierze zazwyczaj też systematycznie niszczyła, bo nie chciała być powiązaną z tego typu amatorską sztuką. Z tej konkretnej przyczyny gdzieś na dnie jej szafy przetrwały te jej najciekawsze dzieła. Sama dobrze wiedziała, że było ich tam pięć, ale nie wyjmowała ich z pudła od dłuższego czasu. Jednym słowem te dzieła utknęły w tym mrocznym zapomnieniu od dnia w którym sprytna dziewczyna zaczęła biegać. Wiele znaczyło też i to, że nie chciała ich niszczyć, bo z każdym była emocjonalnie związana, ale tych emocji nie chciała ukazywać każdemu ze swoich znajomych, bo emocje te były wyłącznie jej emocjami. Nie wiązała ich nawet z romansami i pieszczotami, choć jeden z tych romansów rozkwitł i to w taki nadzwyczaj barwny sposób pod koniec kwietnia, czyli trochę ponad miesiąc przed jej siedemnastką. Wtedy potrafiła już przebiec osiem kilometrów i to bez zatrzymywania się, ale ta konkretna forma nadal jej nie zadowalała. Wtedy była zadowoloną głównie z własnej sylwetki, z kształtu piersi i z tego, że porusza się w taki bardzo kobiecy sposób. Tym sposobem poruszania się uwiodła Darka, ale tylko tak wstępnie, bo tego typu czar zaimponował mu jedynie na samym początku, a jakieś trzy dni później był już u niej w pokoju i razem uczyli się do jednego ze sprawdzianów z fizyki. Właśnie wtedy ten konkretny młodzieniec zorientował się w wielu sprawach. Mowa tu dokładnie o tym, że bardzo wiele udowodniły mu sztalugi po części wystające zza okazałej i wiekowej szafy. Ta konkretna szafa miała setki otarć i dwie głębokie szuflady na samym dole. W jednej z tych szuflad ten konkretny młodzieniec zauważył całe jezioro pędzelków i pędzli, ale nie szukał już tam dłużej, bo to musiała być taka seria niewiele mówiących zerknięć w chwili, w której to początkująca artystka była w łazience. Wiele znaczyło też i to, że jemu imponował głównie jej uśmiech ścielący taką niebywale owocową magią. Uśmiech ten był tym jedynym w swoim rodzaju i to nie tylko wtedy. Tylko, że obydwoje wtedy raczej skupiali się na tym, co wydarzy się dwa dni po tym dość trudnym sprawdzianie. Po nim mieli pojechać rowerami w takie tajemnicze miejsce ucałowane tą kołdrą z nieziemsko bystrej wiosny. Miejsce to było zakamuflowane, czyli szczelnie otulone bardzo dyskretną roślinnością. Przechodziło ono w taki języczek z pięknego piasku, który był też jedyną plażą nad jeziorem, którego prawie nikt nie znał. Pojawiali się tam też i inni nastolatkowie, ale najwcześniej w końcówce maja, czyli już wtedy gdy było znacznie cieplej. Dlatego Małgosia z Darkiem byli tam przed początkiem maja i to po to by się zabawić na trawce, która właśnie wtedy lśniła tak jak brylant z bystrych cudów. Właśnie na tej trawie obydwoje się rozebrali do naga i to z takim smacznym młodzieńczym komizmem, a jakąś minutę po rozebraniu się Darek już lizał jej nadzwyczaj smacznie wyglądające cycuszki. Lizał je tak jakby był winem lukrującym burzą ze śpiewów czaroitu, czyli jego liźnięcia miały w sobie bardzo wiele dzikości i tę rytmikę przypominającą kołdrę z czekoladowej prozy. Trudno powiedzieć jak długo potrwały te konkretne pieszczoty, ale początkująca artystka zdążyła wtedy aż trzy razy jęknąć w taki bardzo jedwabny sposób. Te jej jęknięcia były wtedy taką bardzo wiśniową nagrodą dla tego konkretnego chłopaka, ale najistotniejszym było to, że nie przerywał tej zabawy nagle.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 8.1