Łani, Staszkowi i Teresie
intuicyjny poemat filozoficzno-epicki
Niniejszy poemat został napisany podczas pobytu na Wyspie św. Teresy w dniach 4.09. — 10.09.2016r.
I. Wesele
W szczęśliwej zgodzie
i palącym smutku
brodzę w morzu
niedorzeczności
Poruszam wachlarzem
uczuć
Jak dzielny zuch
z wątpliwym stanowiskiem
wśród ludzi
myślę o tym,
czego pomyśleć nie można.
Łajdaczę się w bezczynności
W tajemniczym akcie cudu,
w niezwykle silnym
i majestatycznym doznaniu,
co w obrotności języka sapie
z niezdarną gorliwością,
Pragnę boleśnie
i zabiegam o Twą miłość
z pełnią oddania.
Zabierz palącą tęsknotę!
Pokochaj cygana na czerwonym wozie…
Gimnastykuję się jak młody bóg,
wykluczony z grona ludzi porządnych.
Siedzę na umarłym drzewie
bez liści w kształcie serca.
Nie jesteś temu winien…
Zmysłowy przejaw identyczności poznania
Substancja zakutana w skrzypiące
zawiasy bylejakości
Do widzenia,
dziękuję za cukierki
II. Upadek
Nienaturalnie boli niechęć wobec imienia
mocy ducha i słowa.
Pełne zdumienia spoczęło
na wystygłym ołtarzu
wierności…
Najłaskawiej obdarzam nim
splendor eleganckiego
towarzystwa,
co w beznamiętnym tonie
ułudy i konwencjonalnego
kłamstwa,
z religijną mocą czyni mi
zarzut, że istnieję.
Czy to ja rezygnuję z wiary?
Jestem niemoralny.
Pękł dzwon.
Nie dźwięczy już prawda.
Jedyna boleść naszych czasów…
zgromadziła się przed przysadzistą
bramą miejską.
Mały, głupi chłopiec
wrzucony do gotyckiej studni
przez autoryzowanych
zwolenników światła.
Jeszcze wtedy biło jego serce.
Jeszcze żyło,
gdy wołali:
Pod pręgierz!
Bo była w nim tęsknota —
zapomniany składnik osobowości.
Bez zazdrości
Skruszone przypomnienie uchybienia
wobec dostojeństwa czasu.
Niewinna szczęśliwość.
Point d” honneur
III. łania mych emocji
Cóż bym ja znaczył
bez Twej miłości…
Cnoto gwieździsta,
napełniasz mi serce
melodią,
co jest ciszą
duszy.
Obchodzę ostrożnie ołtarz ofiarny,
lecz żywię do Ciebie
intensywny popęd muzyczny…
Czysty płomień miłości
w sercu tego, co boskie…
Czy wyjdziesz za muzyka
wirtuoza
o szlachetnym nazwisku?
Oddaję z całej mocy
dumę poznania
wewnętrzny przymus,
co pierś ludzką
wzdyma,
najbardziej intymnemu
z zaszczytów,
piękna,
ognista matko
mych słów,
Kocham Cię
Wierność na ziemi
jest możliwa
Dogłębność doświadczeń łączy się z rzadka,
lecz ambitna pilność,
co w walce z wybredną
wrażliwością
tworzy niezwykłe dzieła,
jest wyczulona w sprawach
taktu i smaku.
Tylko ten może Cię kochać,
kto wprzódy umarł,
by zostać twórcą.
IV. Staszek
Dziękuję Ci przyjacielu,
żeś użyczył mi schronienia,
żeś mi łoże swe oddał,
żeś nie poszczędził
wygodnego fotela.
Żeś mi w końcu pozwolił
wdziać swą koszulę…
dziękuję.
Miałem się u Ciebie
doskonale,
znakomicie,
znalazłem upodobanie
w tym, co najpełniej ludzkie.
Pełne znaczenia,
zagłębione przeżycie
samotności i milczenia
rodzi śmiałe i oryginalne
poczucie piękna.
Jak ten poemat.
Rzeczy te mam opanowane
po mistrzowsku.
Składam hołd
artystycznemu
wyróżnieniu,
siedząc w aksamitnych
spodniach na
aksamitnym fotelu.
Myślę, że wiesz już z jakim
zapałem oddaję się swemu
powołaniu
V. św. Teresa
Jestem dziwnie wzruszony
głuchym spokojem
zmarszczonym horyzontem
ławicą wydm piaskowych
białą suknią ozdobioną perłami,
co weszła właśnie do holu…
Pogrążony w kontemplacji
i duchowej podniecie —
może to uczucie pozornego szczęścia? —
widzę analogię
w akcentowaniu karności.
Ja — do treści
Ty, święta Tereso — do formy.
Jedność teoretyczna
i praktyczna działalność
przychodzą w sukurs człowiekowi.
Dają mu punkt oparcia.
Cel ostateczny w poszukiwaniu ojczyzny świętości:
Uchwycić Boga — uchwycić piękno — pojąć prawdę do końca.
(Poraziła mnie biel kości słoniowej, służalczej sztywności)
To znak…
Muszę uważać, by nie zgubić
przyjemności wyrazu tego,
co na granicy spotkania
i rozkoszy ducha,
prowadzi mnie wśród niepokojów sumienia
wprost do człowieka —
do jego cierpienia.
Pochłonięty pracą
i niewidzialny,
wybredny i pełen sprzeczności —
to duma mego poznania —
czuję się powołanym służyć temu,
co wielkość i zaszczyty
zdobywa poza czasem,
w niematerialnej autonomii.
Mistrzowsko opanowana znajomość duszy
zadaje wiele pytań, Tereso
Czy wnętrze światła żywi wstręt i nienawiść do zmysłów?
Czy wszystko, co widzimy, jest tylko iluzją,
oderwanym pojęciem, chwilą oczekującą na śmierć?
Tam jest piękno, gdzie czystość serca
i odwaga, by mówić o prawdzie.
Więc wiedz, św. Tereso — kłaniam się światłu inteligencji —
ulga to dla serca —
że piękno się w proch nie obróci…
VI. Uniesienie
Waleczny romantyk,
człowiek głębokiej troski
nie pozwoli o sobie zapomnieć,
nie pozwoli umrzeć miłości,
miłości
miłości, coś serce swe zaplątała
w przygody ciała,
coś umniejszyła kwestii godności,
wyjdę na przeciw Tobie
i po zapachu
w mroku nocy
i bezkształtnym woalu
samogwałtu
odnajdę nowe dzieci
w szkole nieuświadomionego
szczęścia,
w szkole ludzkiej pomyślności…
Nie złość się, kochana,
moja cnoto,
mój śnie różany…
Zbliżę się do okropnych ludzi —
okażę wierność temu szaleństwu.
Wszystko będzie przykryte kurzem,
zanim dostanie się tam deszcz.
Zrozum
uwierz,
że nadejdą huczne weseliska i bachiczna jesień…
Hej, prowadź mnie wietrze,
graj pieśni wartości,
graj,
pędź biały koniu
Nie odchodź, kochana,
bez względu na wszystko,
proszę,
w uniesieniu
VII. Lęk
I.
Nie zniewolisz mego serca
Komendancie narodów
nie przygnieciesz ciężarem
Przyczyno melancholii
nie zatrwożysz
Milcząca podróży
(Wiej, wietrze, wiej)
Odpowiem na wezwanie
Staję przed tobą
w świętej służbie dnia powszedniego
bez przyłbicy z rąk…
(Nastręczam Państwu możliwości podziwiania i studiowania tego uroczego zjawiska)
II.
Kochana, przyjmij me odcieleśnione słowa —
natarczywość poważnego chłopca —
ujmij mnie w łaskawej pamięci
i oddaj, w najśliczniejszym ulubieniu,
honory złotej regule.
Uklęknij w uniwersalnym szacunku.
Ja, próżnujący wędrowiec,
niemy samotnik i niepokój
ukazuję ten specyficzny
moralny niuans, przenikając
tajemnicę Twego przerażenia.
Na przekór wyuzdanemu porządkowi dnia
i fałszywemu szczęściu.
Chowasz się udręczony kwiecie wstydu
przed białym powozem,
przed karetą zbawienia
i zwiastowaniem poetów.
Półmrok okrywa Twe ściany,
stają się ciemne,
jak moja powaga,
jak sutanna
i pustka mniszek.
Przechadzam się wyżyną muzyki…
z siatką na motyle
Złapałem Twój lęk na gorącym uczynku —
rezygnacji z wolności.
(Wiesz, że jestem utalentowany)
Złocisty mrok i pedagogiczna surowość
czekają.
Kaprysisz w miłości…
VIII. Demagogia
Czy do swego serca
wpuścisz tylko słowo
martwe,
co nie poruszy już
sumienia,
czy znajdziesz w nim
miejsce
dla ulicznego śpiewaka —
godnego ducha
z opuszczonego miasta
naszych pragnień i snów?
Czy przyłączysz się
do orszaku chóralnej
kantaty,
niebiańskiego ptaka,
namiętnej pieśni…
W najgłębszym uśpieniu
i cichej zadumie
flety wtórują trylami,
Kapelmistrz przymilny się kłania…
Jak wielka jest twoja trwoga,
twoja odraza,
tak rzetelna jest moja wola,
by o twą miłość zabiegać
z nieprzystojną nadzieją
przebrnę…
przez wody gnijące,
woń ran
i choroby.
Wyrzucam w powietrze swój krzyk…