E-book
4.73
drukowana A5
27.65
Wybacz mi 2

Bezpłatny fragment - Wybacz mi 2


Objętość:
138 str.
ISBN:
978-83-8431-233-9
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 27.65

Rozdział 32

Pośrodku pokoju stał stół, a przy nim cztery krzesła, dwa z jednej strony i dwa z drugiej strony. Nie było żadnych innym mebli, z wyjątkiem sporego lustra na jednej ze ścian. Kazano mu usiąść przy stole, po czym pozostawiono samego.

— Zaraz przyjdę, tylko wezmę papier do spisania protokołu — powiedział policjant i wyszedł.

Dawid podszedł do lustra, żeby sprawdzić jak wygląda. Wydawało mu się, że wszystko jest w porządku. Włosy nie były rozczochrane, oczy tylko nieznacznie podkrążone, policzki nie zanadto zapadnięte. Z przegryzionej wargi sączyła się strużka krwi. Szybko wyciągnął chustkę z kieszeni spodni i otarł sobie wargę. Wtedy wyglądał znacznie lepiej.

Kurtka nie była zbytnio pognieciona. Sprawdził wszystkie kieszenie kurtki. Pieniądze były na swoim miejscu. Nie było czasu na ich liczenie, ale miał nadzieję, że wszystko się zgadza, o ile jakieś banknoty nie wypadły mu z kieszeni podczas szarpaniny z tamtym kierowcą.

W jednej kieszeni spodni znalazł małą karteczkę. Był na niej zapisany numer telefonu do psychoterapeuty ze szpitala. Przez chwilę zastanawiał się co z tą karteczką zrobić. Czy ją schować do kieszeni, bo mogła mu się jeszcze przydać, czy też lepiej ją wyrzucić, żeby jej przy nim nie znaleźli w razie ewentualnej rewizji osobistej. W pokoju nie było żadnego kosza na śmieci. W końcu wsadził ją do ust.

Wtedy nagle do pokoju wpadli dwaj funkcjonariusze, bardzo sprawnie rzucili Dawida na podłogę i unieruchomili, a następnie jeden z nich brutalnie wepchnął mu paluchy do ust i wyciągnął ową karteczkę. Dawid żałował, że nie zdążył jej połknąć.

Potem znowu pozwolono mu usiąść przy stole. Dwaj funkcjonariusze wyszli, a do pokoju wszedł znany mu już policjant z arkuszami papieru pod pachą. Usiadł po drugiej stronie stołu.

— Jak się pan czuje? — zapytał.

— Dobrze — odpowiedział Dawid.

— Zdaje się, że było tu jakieś zamieszanie.

— Nic takiego — odparł.

W kieszeni policjanta zadzwonił telefon.

— Przepraszam — powiedział, wstał od stołu i odszedł w róg pokoju, po czym odebrał połączenie telefoniczne.

— Słucham — powiedział do telefonu.

— Rozumiem — powiedział, po czym rozłączył się i wrócił do stołu.

Przez chwilę patrzył Dawidowi podejrzliwie w oczy, więc zaczął oglądać swoje dłonie.

— Co to była za karteczka, którą usiłował pan połknąć? — zapytał.

— Nic takiego — odparł.

— Jest na niej zapisany numer telefonu — powiedział.

— Owszem — przyznał Dawid.

— Do kogo? — dopytywał policjant.

— Do nikogo ważnego — odparł Dawid i się złośliwie uśmiechnął.

— Jeżeli zadzwonimy, to się dowiemy — powiedział policjant.

Wizja telefonu z policji do doktora w szpitalu jego przestraszyła.

— Nie trzeba — powiedział szybko.

— No więc? — nie ustępował policjant.

— To telefon do mojego lekarza — wyjaśnił.

— Choruje pan? — zapytał policjant.

— Owszem — odparł.

— Coś poważnego?

— A kto w dzisiejszych czasach nie choruje — powiedział. — Planeta umiera, naturalne środowisko jest zatrute, przyroda umiera, a ludzie jako część tej przyrody też umierają. Żaden człowiek nie może już czuć się bezpiecznie. Świat bardzo szybko zamienia się w Piekło, a ludzie coraz częściej okazują się Czartami.

— Coś w tym jest — stwierdził policjant.

— Chociaż jeden przyznaje mi rację — ucieszył się.

— Jest pan bardzo religijny? — zapytał policjant.

— Nie specjalnie, tak sobie — odpowiedział.

— Co pan ma w kieszeniach kurtki — zapytał znienacka.

— Nic — odparł.

— Jest pan pewien?

— Naturalnie — upierał się.

— Mogę wezwać funkcjonariuszy i pana przeszukać — zagroził.

— Pieniądze — powiedział.

— Słucham? — zapytał policjant jakby nie dosłyszał.

— W kurtce mam pieniądze — wyjaśnił.

— Dlaczego w kurtce? — zapytał.

— Bo nie mam aż tak wielkiego portfela — odparł.

— Czyli jest pan bardzo bogaty — powiedział policjant.

— Owszem — przyznał Dawid.

— Po pańskim ubraniu tego nie widać — stwierdził.

— Bo właśnie szedłem do sklepu na zakupy.

— A skąd pochodzą te pieniądze?

— Zakład pracy wypłacił mi zaległe pensje oraz chorobowe za czas pobytu w szpitalu.

— Czyli po prostu zarobił pan te pieniądze — doprecyzował policjant.

— Na to wychodzi.

— A ta kolizja na drodze? — zapytał.

— To nie była żadna kolizja, tylko raczej incydent. Właśnie śpieszyłem się na zakupy.

— Tak po prostu?

— Tak po prostu.

— No dobrze. Funkcjonariusze spiszą od pana zeznania, a potem będzie pan wolny — poinformował policjant, po czym machną ręka w stronę lustra.

Natychmiast do pokoju wszedł funkcjonariusz. Wtedy Dawid zrozumiał, że to było lustro weneckie, przez które podgląda się podejrzanych.

— Czyli mogę już iść? — zapytał.

— Najpierw powtórzy pan wszystko funkcjonariuszowi, który sporządzi protokół. Po podpisaniu protokółu będzie pan mógł sobie iść do domu, albo raczej na zakupy — poinstruował policjant.

Tak więc musiał pójść do innego pokoju i znowu odpowiadać na te same pytania i udzielać szczegółowych wyjaśnień, a funkcjonariusz wszystko skrupulatnie zapisywał. Gdy skończył pisać, dał mu protokół do przeczytania.

— Zgadza się? — zapytał gdy Dawid skończył czytać.

— Tak — odpowiedział.

— To proszę pod spodem podpisać — powiedział podając mu długopis.

— Złożył więc swój autograf pod protokołem.

Wtedy podszedł do nich inny policjant i położył przed nim na stole jego karteczkę. Wziął ją do ręki.

— Co ona taka sztywna? Nakrochmalona?

— Wyprasowana, żeby zlikwidować wszystkie ewentualne bakterie — poinformował policjant.

Schował więc karteczkę z numerem telefonu doktora do kieszeni.

— Jest pan wolny — powiedział policjant i wskazał ręką kierunek, w którym powinien się udać.

Rozdział 33

Wyszedł z posterunku policji i po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł radość z tego, że jest wolny. Była piękna pogoda. Słońce grzało małe chmurki z góry, które z dołu wyglądały jak wata cukrowa. Gdzieś tam wysoko fruwały jakieś ptaki, szybowały sobie majestatycznie niczym statki pomiędzy wyspami na morzu. Z ostrożności ptaki omijały chmurki z daleka, dokładnie tak samo jak statki na morzu omijają z daleka nieznane wyspy, bo mogą się na nich czaić groźni ludzie, a wokół wysp mogą czyhać niebezpieczne wiry morskie i podwodne skały.

Wiatru prawie nie było, więc drzewa stały sobie cicho i nieruchomo niczym podczas akademii w szkole podstawowej. Siostra ze szpitala nie byłaby zadowolona z takiej sztywności i nieruchomości w przyrodzie. Ona wolała gdy już z daleka widać było, że wszystko żyje, rusza się, a nawet tańczy.

Przypomniał sobie o planach zakupu marynarki i być może również kurtki, więc ruszył w stronę największego na Pomorzu marketu. Trzeba było wreszcie coś zrobić z tymi pieniędzmi poupychanymi w kieszeniach kurtki.

Najpierw jednak wstąpił do kawiarenki na kawę i ciastko, bo zrobił się głodny. Zamówił jak zwykle kawę z pianką, oraz kawałek sernika z galaretką i owocami. Ładna sprzedawczyni sprawnie zaparzyła kawę w ekspresie ciśnieniowym. Poczuł aromatyczny zapach kawy gdy tylko napój zaczął się nalewać do kubka.

— Jaka to kawa? — zapytał.

— Brazylijska — odpowiedziała piękna baristka, która przystąpiła do spieniania śmietanki.

— O mamo, jaki zapach — powiedział i uśmiechnął się do niej, gdy się na niego spojrzała.

— Jest pan prawdziwym smakoszem kawy, tak? — zapytała dziewczyna, a on poczuł dreszcze na plecach.

— Tak pani myśli? — odpowiedział pytaniem na jej pytanie.

— Jeżeli chodzi o wielbicieli kawy, to znam się na nich doskonale — odpowiedziała.

— Czyli jest pani wielbicielką wielbicieli — zażartował.

— Zgrabnie pan to ujął — pochwaliła go ze śmiechem.

— A jeżeli ktoś jest wielbicielem nie tylko kawy, ale również pięknych baristek? — zapytał Dawid, uśmiechając się do niej zalotnie.

— Wtedy musielibyśmy doprecyzować, która z baristek zasługuje na określenie piękna.

— Toż to jest przecież oczywiste — powiedział niemal z oburzeniem, iż może istnieć ktoś kto tego nie wie.

— W takim razie proszę bardzo mnie uświadomić — poprosiła.

— Droga pani, powszechnie znana jest prawda o tym, że wszystkie baristki są uznawane w szerokim świecie, a zwłaszcza w krajach cywilizowanych, za niezwykle piękne.

— Jest pan bardzo miły — stwierdziła miła baristka z zadowoleniem.

— Jest mi niezwykle miło, że pani raczyła to zauważyć — powiedział z ukłonem.

Baristka wlała spienioną śmietankę do filiżanki z kawą. Potem posypała napój okruszkami czekolady. Chyba czekolady, bo nie miał zielonego pojęcia o tym czego dosypują do kawy. Może oni dosypują środków psychotropowych i dlatego kawa w kawiarni tak bardzo smakuje i tak za każdym razem poprawia nastrój.

— Czym pani mi tą kawę przyprawiła? — zapytał.

— Nie rozumiem — powiedziała ze zdziwieniem.

— Czym pani posypała? — powtórzył pytanie nieco dokładniej.

— A, o to chodzi — uśmiechnęła się. — Czymś dobrym.

— A dokładniej?

— To moja słodka tajemnica. Proszę spróbować, a potem powiedzieć czy kawa smakowała tak samo jak zwykle, czy też może nieco inaczej.

— Czyli jednak coś tam pani zmajstrowała — stwierdził.

— Nic nie zmajstrowałam, proszę się nie denerwować. Jestem profesjonalną baristką, więc doskonale wiem co można dodawać do kawy, a czego dodawać nie można — powiedziała baristka, która była bardzo ładną kobietą.

— Ja jednak żądam pełnej informacji o składzie napoju, który pani dla mnie przygotowała — zażądał stanowczo. — Mam prawo żądać, proszę pani.

— Ależ naturalnie, dlatego informuję, że w kawie jest tylko woda, mleko i kawa. Niczego więcej tam nie ma, więc może pan zupełnie spokojnie ją wypić — powiedziała pani baristka.

— No i o to mi chodziło, żeby mieć świadomość co się pije — powiedział Dawid.

Pani podała mu filiżankę z kawą. Wziął ją i poszedł do stolika. Pani baristka, która wcale nie była aż taka piękna, jak mu się początkowo wydawało, pokiwała głową z dezaprobatą. Zauważył to i wcale nie było mu przyjemnie. Z tego wszystkiego zapomniał o kupieniu sobie ciastka do kawy, ale teraz już nie zamierzał w tej kawiarni niczego więcej kupować. Niech sobie paniusia znajdzie innych klientów, którzy będą u niej kupować. A poza tym, to ona nawet nie jest ładna. Widział wiele kobiet ładniejszych, a także wiele młodszych.

Rozdział 34

Po wypiciu kawy wyszedł z kawiarni bez słowa podziękowania. Doszedł do wniosku, że nie ma za co dziękować. Za jej usługi, w tym za jej pracę, już wcześniej zapłacił. Teraz miał zamiar kupić sobie wreszcie marynarkę, a może nawet kilka marynarek. Poszedł więc do sklepu z marynarkami. Już na wejściu zauważył istotną zmianę. Oprócz pani sprzedawczyni w sklepie przebywał jeszcze rosły mężczyzna, który stał przy kasie. A więc stracił możliwość miłego porozmawiania tylko z panią sprzedawczynią.

— Dzień dobry — powiedział chcąc wykazać się dobrym wychowaniem.

— Dzień dobry — odpowiedziała kobieta. — Miło nam pana znowu gościć w naszym sklepie. Mój mąż z przyjemnością pomoże panu wybrać sobie taką marynarkę, która będzie panu odpowiadała.

— Zapraszam do wieszaka z marynarkami — zareagował natychmiast mężczyzna. — Przeprowadźmy na początku wstępną selekcję, zanim przystąpimy do mierzenia. Która z tych marynarek się panu podoba?

— No, tego, nie wiem dokładnie, więc, tego, może mi pan jakąś poleci — odparł.

— Bardzo proszę — odpowiedział mężczyzna i chwycił jedną z marynarek, aby mu ją pokazać z bliska. — Ta marynarka jest najwyższej jakości. Została uszyta z bardzo dobrego materiału, który jest stosowany przez najlepsze na świecie marki krawieckie. Krój jest niezwykle nowoczesny, zgodny z najnowszymi trendami mody, a wykonanie niezwykle dokładne.

— W takim razie bym może przymierzył — zdecydował Dawid.

— Bardzo proszę — ucieszył się sprzedawca. — To ja może pana kurtkę w tym czasie potrzymam — zaproponował.

Dawid natychmiast pomyślał o kieszeniach kurtki wypchanych pieniędzmi.

— Nie, nie, bo pan będzie się musiał zająć moją osobą podczas przymiarki — zaprotestował. — Może powieszę kurtkę na tym wieszaku, na którym wisi marynarka.

— Bardzo proszę — zgodził się sprzedawca, zdjął marynarkę z wieszaka i mu go podał.

Dawid powiesił kurtkę na wieszaku, a następnie umieścił na stojaku z marynarkami.

— Tylko na chwilę — powiedział uśmiechając się niewinnie.

Sprzedawca pomógł mu założyć marynarkę. Nie wiadomo jak on to zrobił, ale marynarka pasowała na Dawida jak ulał, jakby była wprost na niego uszyta.

— Doskonale leży — pochwalił sprzedawca.

— Też mi się tak wydaje — przyznał Dawid.

— Może pan się przespaceruje — zaproponował sprzedawca.

Przespacerował się po sklepie. Sprawdził jak się czuje w zapiętej marynarce, potem w zapiętej tylko na jeden guzik, bo wiedział, że często tak się nosi marynarki, a w końcu sprawdziłem również jak się czuje w marynarce rozpiętej.

— No i jak? Wydaje mi się, że leży doskonale — stwierdził sprzedawca.

— Tak, jestem z niej zadowolony, podoba mi się, wobec tego kupuję ją — zdecydował Dawid.

— Wyśmienicie — ucieszył się sprzedawca. — Zapakować do firmowej reklamówki?

— Oczywiście, bardzo proszę — zdjął marynarkę i ją mu podał w celu zapakowania.

Potem przechadzał się wzdłuż stojaka z marynarkami i wybierał kolejną. Drugą zdecydował się kupić nieco ciemniejszą, na bardziej uroczyste okazje.

— Tę bym jeszcze przymierzył — powiedział do sprzedawcy.

— Natychmiast — odparł sprzedawca i zostawiając pakowanie żonie natychmiast podszedł i podał do przymiarki drugą marynarkę.

Założył ją i począł dokładnie oglądać się w lustrze ze wszystkich stron.

— Zdumiewające — powiedział sprzedawca.

— Co takiego? — zapytał.

— Ta marynarka pasuje panu równie doskonale — powiedział. — Może pan pracuje jako model w naszym zakładzie krawieckim?

— Niestety nie, ale jeśli dobrze płacą, to mógłbym spróbować — odparł.

— Dam panu wizytówkę z numerem telefonu — zaproponował sprzedawca.

— A z tyłu jak leży? — zapytał odwracając się do niego tyłem.

— Bardzo dobrze — powiedział zadowolonym głosem.

— Więc tę również kupuję — zdecydował.

— Bardzo dobry wybór — pochwalił sprzedawca biorąc marynarkę i niosąc ją żonie do spakowania i nabicia ceny na kasie.

Dawid natomiast ponownie przechadzał się wzdłuż wiszących marynarek. Tym razem jego uwagę przykuła marynarka w znacznie jaśniejszym kolorze.

— Jeszcze tę poproszę — powiedział.

Sprzedawca o mało nie dostał skrzydeł, tak szybko znalazł się znowu przy nim.

— Pan pozwoli przymierzyć — powiedział z szerokim uśmiechem podając marynarkę.

Dawid założył ją na siebie. Znowu mu pasowała. Pewnie sprzedają tam tylko marynarki w jednym rozmiarze, a Dawid się akurat wstrzelił w ten rozmiar. Sprzedawca skakał wokół niego jak pajac i głaskał go po plecach, po ramionach i po brzuchu. Dawid skrupulatnie przyglądał się w lustrze tym miejscom, by sprawdzić czy on czasami nie usiłuje zatuszować braków, ale wszystko wyglądało idealnie.

— Tę również proszę zapakować — polecił sprzedawcy, a on zaćwierkał jak wróbelek i pobiegł z marynarką w kierunku swojej małżonki.

— Kartą czy gotówką? — zapytała sprzedawczyni.

— Gotówką, naturalnie — odpowiedział zakładając ponownie swoją kurtkę.

Wyjął z kieszeni kurtki plik banknotów i odliczył potrzebną sumę, a resztę pieniędzy wsadziłem z powrotem do kieszeni kurtki. Sprzedawca robił wielkie oczy, więc musiał mu wyjaśnić powód tego stanu rzeczy.

— Nie robią tak pojemnych portfeli — powiedział z uśmiechem.

Rozdział 35

Z trzema marynarkami w pojemnych reklamówkach ruszył na dalsze zakupy. Najpierw jednak postanowił coś zjeść, bo już mu kiszki marsza grały. Wjechał ruchomymi schodami na piętro i poszedł do części spożywczej. Ilość oferowanych dań była ogromna. Przez chwilę nie mógł się zdecydować na co miałby ochotę. W końcu zdecydował się na dania obiadowe na wagę. Bierze się tam co chce, a płaci się za wagę, bez względu na to czy naładowało się na talerz same ziemniaki, same surówki, czy też same mięsa.

Nałożył sobie wszystkiego po trochu, żeby jedzenie było zróżnicowane. Lekarze zalecają stosowanie diety zróżnicowanej. Talerz był dość spory, to i jedzenia było dużo. Siedział przy małym stoliczku, pałaszował swój obiad i przyglądałem się innym ludziom.

Po zjedzeniu ziemniaków, sałaty i kawałka kurczaka miał dość. Na talerzu wciąż jeszcze pozostały trzy kawałki mięsa, surówka z marchewki, kiszone ogórki i kilka pierogów z mięsem.

— O matko! Nie dam rady tego zjeść — powiedział do siebie cicho. — Chyba specjalnie dali tam takie duże talerze.

— Przepraszam — odezwał się gość siedzący przy sąsiednim stoliku.

— Słucham? — zapytał.

— Jeżeli pan nie da rady wszystkiego zjeść, to ja bardzo poproszę o te resztki — powiedział mężczyzna w dość brudnym, poplamionym płaszczu.

— Bardzo proszę — odparł podając mu swój talerz. — Na zdrowie.

— Dziękuję uprzejmie — powiedział biorąc jego talerz i przystępując do jedzenia.

Dawid wstał od stolika i poszedł szukać sklepu z kurtkami. Jego co prawda była jeszcze dobra, ale była już nieco sfatygowana. Służyła mu dobrze chyba z dziesięć lat. Zdecydował, iż nadszedł czas na nowe wierzchnie okrycie.

Wielki tłum ludzi wciąż chodził we wszystkie strony, wchodząc i wychodząc z rożnych sklepów, idąc w stronę kina, wracając z kina, idąc w stronę jedzenia, zjeżdżając ruchomymi schodami na dół i wjeżdżając na górę. Jaskrawymi neonami reklamowały się Apteka, Empik, złotnik, biżuteria, karma dla zwierząt, buty, sukienki, podkoszulki, kapelusze, krawaty, koszule, spodnie, pamiątki, kwiaty, papierosy, herbaty, materace, pościel, amerykańskie pamiątki, wina, koniaki i sto jeszcze innych sklepów.

Zatrzymał się przed wystawą sklepu z zegarkami. Było tam tyle zegarków elektronicznych i z tradycyjnymi wskazówkami, że można było dostać oczopląsu. Nic by się nie stało gdyby sobie kupił nowy zegarek, pomyślał przyglądając się tym wszystkim błyszczącym mechanizmom. Zaczął się zastanawiać nad wyborem paska lub bransolety. Skórzane paski do zegarka były bardzo eleganckie, klasyczne, przywodzące na myśl pamiątkę rodzinną po dziadku. Taki zegarek byłby dowodem szacunku dla tradycji.

— Przecież zegarek mogę sobie kupić — powiedział sobie jakby na usprawiedliwienie, ale zaraz potem przyszło mi na myśl, że jak zacznie być rozrzutny, to straci umiarkowanie i wyda wszystkie pieniądze w parę dni.

— A co potem? — zapytałem samego siebie.

Zresztą, ma już jeden zegarek, przypomniał sobie i czym prędzej odszedłem od tego sklepu. Inni ludzie też łazili w tą i w tamtą, więc nikt nie zwrócił żadnej uwagi na jego rozterki.

— No i bardzo dobrze — stwierdził idąc dalej.

Jakaś kobieta to usłyszała i obejrzała się za nim zdziwiona. Niech sobie patrzą do woli, pomyślał. Spokojnym krokiem poszedłem powoli dalej. Jakiś dzieciak wytykał go palcem. Udawał, że tego nie widzi.

Wszedł do sklepu z kurtkami. Pani ekspedientka zerknęła na niesione przez niego reklamówki i szeroko się uśmiechnęła.

— Bardzo serdecznie witamy naszego setnego klienta dzisiaj — powiedziała wesołym głosem.

— Bardzo się cieszę — odparł. — Od razu widać, że to renomowany sklep, do którego klienci przychodzą z prawdziwą przyjemnością.

— Serdecznie zapraszamy na zakupy — powiedziała kobieta.

— No a tak miła pani sprzedawczyni, z takim wyglądem, z taką aparycją, z całą pewnością jedna najpiękniejszych kobiet świata, więc to do pani tu przychodzą ci wszyscy klienci, żeby się napatrzeć na pani doskonałe piękno, żeby się wręcz najeść tego piękna, nasycić się tą pięknością, bo potem człowiek wychodzi ze sklepu i nagle widzi, że piękne rzeczy się skończyły, piękne osoby przepadły, zniknęły, jakby się chowały, a tu trzeba do domu wracać i piękna, niestety, nigdzie ani za grosz.

— Jest pan bardzo miły — powiedziała kobieta z wyraźnymi rumieńcami na twarzy, takimi jakie zazwyczaj mają ludowe lalki sprzedawane na odpustach. — W czym mogę panu pomóc?

— Chciałbym kupić kurtkę — poinformował.

— Bardzo dobrze pan trafił, bo my się tu właśnie zajmujemy sprzedażą kurtek — ucieszyła się sprzedawczyni, tak przy tym głęboko oddychając, że aż jej dorodne piersi zafalowały.

Z trudem oderwał wzrok od jej dekoltu i zerknął na kurtki.

— Sam nie wiem na jaką kurtkę się zdecydować — powiedział.

— Mamy bardzo duży wybór najmodniejszych obecnie kurtek — powiedziała sprzedawczyni podchodząc do stojaków z kurtkami i zdejmując zeń jedną z nich. — Proponuję rozpocząć od przymiarki tej kurtki, która jest ostatnim krzykiem mody, a mężczyźni bardzo chętnie się na tę kurtkę decydują.

Postawił na ziemi siatki z marynarkami, a następnie zdjął z siebie starą kurtkę i położył ją na marynarkach. Następnie pozwolił kobiecie założyć na siebie nową kurtkę.

— Zapraszam tu do lustra — powiedziała kobieta wskazując ręką wysokie lustro.

Podszedł więc do lustra i zobaczyłem w nim swojego dyrektora. Dopiero po chwili zauważyłem nad kurtką swoją własną głowę, ale wrażenie było piorunujące. Natychmiast sobie przypomniał, że dyrektor zawsze chodzi właśnie w takich kurtkach. A do tego jak się przy tym puszy, jak się obraca, żeby patrzący mógł się mu przyjrzeć z każdej strony i zauważyć wszystkie zalety posiadania akurat takiej kurtki.

— Tak, bardzo ładna, a więc kupuję bez zbędnych ceregieli — powiedział do sprzedawczyni, która rozkwitła niczym róża w promieniach słońca.

— Bardzo trafna decyzja — powiedziała ciesząc się jak dziecko. — Zostaje pan w niej czy zapakować?

— Poproszę zapakować — odparł zdejmują kurtkę i oddając jej, a zakładając swoją starą.

Kobieta bardzo starannie złożyła kurtkę na pół i włożyła do dużej siatki.

— Płaci pan kartą czy gotówką — zapytała.

— Oczywiście gotówką — odpowiedział.

Rozdział 36

Dawid wrócił do domu cały szczęśliwy.

— No i gdzie byłeś tak długo? — zapytała wiatrówka ze swojego miejsca na ścianie.

— Robiłem zakupy — odparł z uśmiechem.

— Kpisz sobie ze mnie — zarzuciła mu wiatrówka.

— Wcale nie — odparł, pokazując jej siatki z zakupami.

— Jakieś niepotrzebne nikomu szmaty? — zapytała z przekąsem.

— Wcale nie, bo potrzebne ubrania, żeby wyglądać porządnie i po ludzku — powiedział Dawid najzupełniej poważnie.

— Też mi argument, po ludzku — przedrzeźniała go wiatrówka.

— Każdy człowiek powinien wyglądać po ludzku — powiedział.

— Zwłaszcza taki burak jak ty — skomentowała.

— Nie musisz mi dokuczać. Nie dałem ci żadnego powodu — stwierdził przystępując do układania w szafie swoich najnowszych nabytków.

— Oczywiście, że nie, bo tylko zostawiłeś mnie tu samą na nie wiadomo jak długo i jeszcze uważasz, że powinnam się z tego cieszyć, że tu wróciłeś, bo przecież równie dobrze mogłeś sobie wynająć inne mieszkanie, a do mnie już nigdy nie wrócić. Nawet nie miałam do kogo się odezwać, nie wspominając już o celowaniu i oddawaniu strzału, a doskonale wiesz, że takie jest moje powołanie — żaliła się wiatrówka. — No ale ty nie masz dla mnie czasu, bo musisz koniecznie robić zakupy, kupować kurtki, kupować marynarki, a że ja tu naga wiszę na tej zimnej ścianie i nie mam nawet żadnego ramienia, do którego mogłabym się przytulić, to już ciebie wcale nie obchodzi, wcale nie interesuje, no bo po co, skoro można się zajmować robieniem zakupów.

— Drzesz się nie wiadomo o co, a przecież ciebie, moja droga, też musiałem kupić, a w związku z tym musiałem się udać do odpowiedniego sklepu i nawet pociągiem musiałem pojechać, no i wcześniej musiałem w kasie biletowej kupić bilet na ten pociąg, w dodatku powrotny, czyli zapłaciłem za niego podwójnie. Żeby wyruszyć na tamte zakupy musiałem się wcześniej odpowiednio do sytuacji ubrać, a żeby mieć w co się ubrać, musiałem jeszcze wcześniej pojechać na zakupy i kupić sobie stosowne do mojej osoby ubrania. Naturalnie, moja droga, to jeszcze nie jest wszystko, bowiem jeszcze wcześniej, zanim się wybrałem na zakupy, musiałem wiele razy udawać się do pracy po to, żeby zarobić pieniądze potrzebne do dokonania zakupów.

— No już dobrze, nie gniewam się — powiedziała wiatrówka.

Podszedł do niej i pogładziłem ją pieszczotliwie po kolbie.

— Mam nadzieję, że wszystko jest w porządku — powiedział.

Potem zapragnął skonsumować ten związek. Ustawił sobie krzesło przy uchylonym oknie, a następnie zajął pozycję z karabinem przy ramieniu, a lufą wysuniętą nieznacznie ku zewnętrznemu światu. Nad domem rozległ się ohydny jęk nienawiści do świata.

Drzewa zadrżały strącając z gałęzi kilka ostatnich, brązowych skrawków odzienia, a potem zawstydzone swoją nagością zamarły w oczekiwaniu na to co się stanie. Jeden z liści bujał się jeszcze przez chwilę, nie mogąc się zdecydować w którą stronę polecieć, aż w końcu wylądował w ulicznej kałuży. Stado wróbli z furkotem wzbiło się spod krzaka dzikiej róży, zatoczyło koło nad ogrodową bramą, przeleciało nieopodal krwistej jarzębiny, by znowu schować się pośród kolczastych badyli. Tylko stara wrona siedząca na ulicznej latarni nic sobie nie robiła z takich przygotowań.

— Ach, ty parszywa kwoko! — pomyślał sobie ze złośliwą satysfakcją Dawid i czym prędzej wymierzyłem w nią swoją ukochaną.

— Możesz mi nadmuchać — zaskrzeczała wrona machając do nich obojga jednym skrzydłem.

— Zobaczymy. — powiedział Dawid cicho, naciskając pieszczotliwie języczek spustowy swej lubej.

— Bunga, bunga, bara, bara. — zaśpiewała wrona drapiąc się szponiastą łapą po dziobie. — Twoja strzelba nie gitara.

Wystrzał nastąpił nieoczekiwanie podczas mrugnięcia okiem. Tylko dlatego metalowy pocisk uderzył w metalową obudowę lampy oświetleniowej, dzwoniąc przy tym niczym talerze perkusisty akompaniującego wronie, więc ona z wrodzonym wdziękiem dokończyła swoją piosenkę:

— Więc nie zagrasz, nie zaśpiewasz, — krakała ze śmiechem — bo nie umiesz, nie masz cela.

Wściekłość wytrysnęła zimnym potem na Dawida czoło. Oczy zaczerwieniły się pękającymi nitkami żyłek. W ustach poczuł drewniany kołek języka. Czym prędzej ponownie załadował karabin błyszczącym zimno pociskiem. Wycelował bardzo dokładnie. Wstrzymał oddech podczas naciskania spustu, zgodnie z wszelkimi prawidłami mistrzowskiego strzelana do celu. Wrona siedząca na latarni obróciła się do niego tyłem, jakby dla okazania lekceważenia, a może nawet pogardy. Śmiercionośny pocisk pomknął w wielką prędkością. Oko nie było w stanie zaobserwować toru, aczkolwiek ucho Dawida, to prawe, którym lepiej słyszał, wychwyciło z dobiegających hałasów dźwięk uderzenia w metal latarni. Wrona załopotała skrzydłami, po czym odleciała.

Dawid wpadł w szał. Biegał po pokoju jak naburmuszona mucha, obijał sobie boleśnie ciało o sterczące kanty mebli. Szafa najprawdopodobniej zamierzała go powstrzymać, może nawet uspokoić, pocieszyć, ale gdy nagle otworzyła swoje drzwi, a on walnął w nie z impetem, rozbijając sobie przy tym nos, to na długą chwilę musiał stracić świadomość. W każdym razie niczego nie pamiętał z tego co musiało nastąpić później.

Kiedy już minęła mu złość, pozbierał z podłogi kawałki wiatrówki, wyniósł je z mieszkania i wrzucił do pojemnika na śmieci. W miejsce rozbitego żyrandola zawiesił gołą żarówkę na drucie. Pęknięte szkło w ramce z fotografią dziadka i babci podczas podróży poślubnej do Wenecji skleił przezroczystą taśmą. Pękniętą półkę na książki związał sznurkiem. Jakoś się trzymała. Książka z bajkami, którą miał od dzieciństwa, musiała teraz leżeć na swoim miejscu, aby się nie zsuwała z nieco zdezelowanej szafki stojącej przy łóżku.

Rozdz 37

Następnego dnia po śniadaniu, ubrawszy się odpowiednio, Dawid poszedł na przystanek, wsiadł do pierwszego autobusu, zajechał nim do trójmiasta, a tam z wielką radością kupił nowy karabinek KBKS wraz z lunetą celowniczą, oraz tysiącem sztuk ostrej amunicji. Ukochany karabin zajął miejsce owej wiarołomnej wiatrówki, którą zamordował roztrzaskując ją o szafę.

Nowa broń miała piękne kształty. Kolba wyginała się niczym biodro wiolonczeli, a talię miała młodej skrzypaczki dającej koncert zeszłego lata przed obrazem anioła stróża w kościele parafialnym. Zamek świecił się jak brylant w kolii księżniczki Matyldy. Język jej swym wygięciem dawał nadzieję nieziemskiej rozkoszy. Hormony zagrały walca w Dawida nieczułym ciele, zmuszając je do drżących uniesień płuc, do przyśpieszonego werbla serca, powodując zatory myśli w jego czaszce, szalony taniec neuronów. Zakochał się po końcówki włosów, po obgryzione paznokcie, a muzyka uczucia wylewała się z jego oczu i ściekając po piersi, plamiąc koszulę, kapała na podłogę.

Tego dnia rozpoczął pisanie dziennika. Zanotował w nim wszystkie wymiary swojego karabinu jakie znalazł w instrukcji obsługi. Zanotował ilość godzin jaka minęła od chwili jego zakupu, warunki atmosferyczne, które temu towarzyszyły, a także dziwną minę współpasażerów autobusu, którym szczęśliwy wracał do domu. Zapisał też krótki opis wyglądu kierowcy, który początkowo nie chciał go wpuścić z bronią do autobusu, aż mu wyjaśnił, iż to broń sportowa.

Inni pasażerowie spoglądali na niego podejrzliwie, ale na szczęście gdy autobus ruszył, to zajęli się swoimi sprawami, zwłaszcza wyglądaniem przez okno. Przyjrzał im się wszystkim bardzo dokładnie, więc potem ich opisy również zamieścił w dzienniku, dodając jeszcze skrupulatnie informacje o tym kto na którym wysiadł przystanku. To tak na wszelki przypadek, gdyby kiedyś zechciał ich odnaleźć.

W ścianie musiał wymienić haczyk na większy, bo karabin KBKS był znacznie cięższy od wiatrówki. Sprawdził wytrzymałość nowego haczyka. Wytrzymałby karabin razem z nim, gdyby się z jakiegoś powodu razem z nim powiesił na ścianie, ale nie zamierzał tego robić.

Powiesił swój karabin, swojego nowego przyjaciela, może nawet swojego nowego kochanka, na ścianie. Wyglądał bardzo ładnie, zgrabnie, ponętnie i wręcz rozkosznie. Chciał mu zrobić fotkę aparatem telefonicznym, ale nigdzie nie mógł znaleźć swojego telefonu. Nie ma żadnych przyjaciół ani bliskich znajomych, więc prawie wcale nie ma okazji do używania telefonu.

Zabrał się więc do poszukiwania aparatu telefonicznego. Kiedyś było prościej, bo telefon zawsze był na końcu przewodu telefonicznego. Szukał go we wszystkich szufladach jakie znalazł w swoim mieszkaniu. Dla pewności niektóre szuflady sprawdził nawet dwa razy. Zajrzał również do lodówki, bo nigdy nie wiadomo gdzie się bestia mogła schować.

Potem przystąpił do rewidowania swoich ubrań w szafie.

— No chyba bym ci powiedziała — oburzyła się kurtka na jego przeszukiwanie jej kieszeni. — To już jest prawdziwy skandal i bezczelność! Dobrze sobie to zapamiętam! — zagroziła, więc przestał ją obmacywać w geście dobrej woli.

Nie był całkowicie pewien co kurtka może mu wywinąć za numer z tej złości, ale ponieważ robiło się coraz zimniej na podwórku, to wolał mieć z nią przyjacielskie stosunki. Zbyt często jej potrzebował. Wiatry i deszcze są coraz zimniejsze, a jak przyjdą mrozy, no to kaplica zupełna, będzie jej niewolnikiem, a mrozy przecież przyjdą nawet po lecie.

Wobec tego przystąpił do obmacywania swoich nowych marynarek. Co prawda jeszcze nigdzie w żadnej z nich nie był, ale sprawdzić trzeba było.

— Cześć misiaczku — powiedziała do niego czule pierwsza marynarka.

— Tak tak — odparł. — Pozwól, że czegoś poszukam w twoich kieszeniach.

— Ależ bardzo proszę, mój drogi, będzie mi bardzo miło. Może byśmy się wybrali na spacer? — zapytała marynarka.

— Chwilowo nie mogę — odparł, co wcale nie było prawdą, bo owszem mógł, ale jednak nie chciał w tej chwili, czego jednak nie zamierzał jej zdradzać.

W kieszeniach marynarki telefonu jednak nie było, więc odwiesił ją z powrotem na drążek w szafie. Sięgnął po drugą marynarkę.

— Gdzie idziemy? — zapytała marynarka z wyraźnym podekscytowaniem.

— Chwilowo nigdzie — powiedział Dawid wsadzając dłoń do jej kieszeni.

— Ostrożnie! — zawołała marynarka.

— Co się stało? — wolał się upewnić.

— Łaskoczesz — wyjaśniła.

— Przepraszam — wydukał, nie przerywając jednakowoż przeszukiwania jej kieszeni.

Niestety, tam również swojego telefonu nie znalazł. Zaczął się zastanawiać czy naprawdę dobrze zrobił kupując sobie aż tyle marynarek. Powoli zaczął tracić nadzieję na odzyskanie telefonu. Może wypadł mu ze spodni podczas robienia zakupów. Jeżeli tak, to z całą pewnością nikt się do tego nie przyzna i z telefonem będzie się musiał pożegnać na zawsze. Aż taka wielka strata to by wcale nie była, bo i tak nigdy do nikogo nie dzwonił, a do niego też nigdy nikt nie dzwonił, no ale jednak skoro telefon był jego własnością, to powinien należeć do niego, a nie do jakiegoś wrednego znalazcy.

Dla formalności sięgnął jeszcze do kieszeni trzeciej marynarki. Był!

— Jest! — wydarł się na całe gardło, aż szafa zatrzeszczała ostrzegawczo.

Znalazł wreszcie swój telefon komórkowy z aparatem fotograficznym umożliwiającym wykonywanie fotografii w całkiem przyzwoitej jakości.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, telefon od razu zadzwonił. Spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił jego pracodawca, czyli pan dyrektor. Musiał odebrać.

— Słucham — powiedział po naciśnięciu zielonej słuchawki.

— Dzień dobry. Tu mówi dyrektor — usłyszał głos dyrektora.

— Dzień dobry — odpowiedział grzecznie, zgodnie z najlepszymi zasadami dobrego wychowania.

— No więc dzwonię do pana, żeby się dowiedzieć o pańskim stanie zdrowia i zapytać przy okazji, kiedy pan wróci do pracy — powiedział pan dyrektor.

— Niestety, panie dyrektorze, jestem jeszcze na zwolnieniu lekarskim — wyjaśnił.

— To przecież wiem. Pytam jak się pan czuje i czy może pan już wrócić do pracy, pomimo zwolnienia. Gwarantuję dodatkową premię — poinformował pan dyrektor.

— Niestety, bardzo mi przykro poinformować pana dyrektora, ale ja wciąż leżę w łóżku — skłamał.

— Proszę sobie wykonać fotkę i mi przysłać — polecił pan dyrektor.

— Niestety muszę pana dyrektora rozczarować, bowiem mam taki stary aparat telefoniczny, który nie robi fotek — znowu skłamał.

— To niech żona panu zrobi fotkę — zarządził dyrektor.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 27.65