Zadedykować chciałbym moim największym inspiracjom, wyrywającymi mnie z egzystencjalnego zapadania się. — Wynalazcy Czarnych Dziur, S. Hawkingowi, bo nie ma w kosmosie nic bardziej wciągającego niż one. — A. Einsteinowi, za najpotężniejszą moc we wszechświecie Grawitację względności teorii,, oraz M. Kaku, za Hiperprzestrzeń Rzeczy Niemożliwych
Neuroestetyka — dyscyplina kognitywna, której celem jest naukowe wyjaśnienie zjawisk składających się na percepcję (lub szerzej: poznanie) dzieła sztuki. Przedsięwzięcie interdyscyplinarne, w którym uczestniczą przedstawiciele różnych tradycyjnych dyscyplin badawczych, takich jak psychologia, fizjologia czy neurobiologia. Neuroestetyka poszukuje neurobiologicznych podstaw przeżyć estetycznych, gdyż uprawianie i odbiór sztuki są warunkowane przez aktywność struktur mózgu, odpowiedzialnych za percepcję; stawia pytania: dlaczego dane wrażenie zmysłowe jest dla nas interesujące i w jaki sposób jest ono interpretowane przez mózg? Neuroestetyka zainteresowała artystów, którzy pragną wykorzystać w swoich pracach wyniki badań dotyczących percepcji. — Wikipedia
„Nic nie jest prawdą, wszystko wolno” — Friedrich Nietzsche
„Sztuka jest tym, co sama sztuka określa za sztukę — stąd istnieje potrzeba jej ustawicznej redefinicji, przekraczania zastanych stanów” — Immanuel Kant
Kartoteka nr 1. Fałszywe zeznania
Paragraf 1. Pokój przesłuchań
— Na początek, żeby wszystko przebiegło sprawnie i bez niedomówień, poprosimy panów o wyciągnięcie dokumentu tożsamości oraz o podanie kolejno imienia, nazwiska, wiek, zawód i miejsce zamieszkania. Przesłuchiwani byli i są w dalszym ciągu, niemymi świadkami, aż do tej chwili, będący nieświadomymi całego wydarzenia, pomimo ich kluczowego wkładu w całą sprawę. Nieingerującymi w żaden sposób w przebieg. Bez żadnego przejęcia od jego strony. Zdezorientowani i zaskoczeni sytuacją, jasno mówiącej o tym, że coś im umknęło.
— Jan Nieznany, lat 29. Powiedział niewyraźnie jeden z niewinnych oskarżonych.
— Jan Nieznany, 23 lata.
Dochodzenie w sprawie niedoszłych morderstw, sabotażu globalnego, przez terrorystę zwanego Władcą Iluzji. Dwóch podejrzanych przedstawiających się prawdopodobnie fałszywymi nazwiskami, byli uznani za zaginionych przez 3 i 10 lat.
Przesłuchujący naprzeciw dwójki oskarżonych, przerwał na chwilę ścięty dyskomfortem psychicznym i fizycznym. Siedział ściśnięty między dwóch wysoko postawionych urzędników państwowych, o których nie można było ani pisać, ani ich twarzy pokazywać w mediach, przyglądało się dwójce podejrzanych, niczym turyści z trzeciego świata, pierwszy raz widzący tak egzotyczne okazy zwierzęcia w ZOO.
— Świetnie. By wszystko miało ręce i nogi, będę panów prosił, żebyście odpowiadali zgodnie z prawdą, szczerze i szczegółowo na każde najbardziej idiotyczne pytanie, jakie zadam. Tutaj wziął głęboki oddech dający możliwość na ostatni rozkwit ciszy tego spotkania, całkowicie niezagłuszonej żadnym szmerem, by zacząć znowu. Robię to z tego powodu, że dla panów w obecnej sytuacji i kwestii, jaką zamierzamy dzisiaj poruszyć, wygląda kompletnie inaczej dla nas, a inaczej dla panów.
— Podpisaliście Panowie oboje, że macie państwo świadomość, że to oficjalne przesłuchanie. Ze względu na jego temat, zostaje ono utajone przed opinią publiczną, przez co jest ono w pełni monitorowane dla użytku spraw wewnętrznych. Z chwilą przekroczenia pokoju przesłuchań, rejestrują nas kamery i dyktafony raportujące zdarzenie. Żywymi świadkami jest jedynie ochrona. Przesłuchujący zachowywał się tak, jakby dla niego była ta chwila jedynie formalnością. Niby spodziewał się tego rodzaju gadki, lub był do niej przygotowany wcześniej.
— Czy ktoś może mi w końcu powiedzieć, o co do diabła chodzi? Jestem o coś oskarżony? I co mam wspólnego z nim? Tym razem to drugiemu się wyrwało skumulowane napięcie i stres.
— Jesteście świadkami. Trochę trwało zanim to spotkanie mogło się odbyć. Wasze dzisiejsze zeznania, być może doprowadzą do zamknięcia sprawy i pochwycenia osoby, której byliście pierwszymi ofiarami. W tej sprawie zawieszono prawo obu panów do możliwości odmowy zeznań. W przeciwnym razie będzie to potraktowane przez sąd jako utrudnianie śledztwa.
— W jaki sposób? Nie wiem, o jaką sprawę chodzi! W jaki sposób utrudniamy śledztwo? Jestem ofiarą i nawet o tym nie wiem? Ofiarą czego?
— Nie czego, tylko kogo. Gwałciciela Umysłów. Wielkiego reżysera. Sabotażystę terrorystów. Władcę Iluzji. Różnie go nazywają. I dużo o nim mówią. Kojarzy któryś z panów?
— Coś mi świta. Nie jestem na bieżąco ze wszystkimi informacjami. Nie kojarzę, jeśli o to chodzi. Nie sądzę, bym był jego czy kogokolwiek ofiarą.
— To jeszcze bardziej potwierdza prawdomówność tego, co pan mówi. Niektóre ofiary są istnym arcydziełem sztuki manipulacji. Byliście jego pierwszymi ofiarami. Kluczowymi osobami w śledztwie. Oboje odpowiedzieli milczeniem.
— Zadam teraz to jedno z pytań, a wy obydwoje odpowiecie, kolejno. Który mamy rok? Przeniósł wzrok na młodszego podejrzanego, który odpowiedział pewnie, ale beznamiętnie.
— 7 stycznia 2078 roku. Zamilkł i patrzył w punkt przed siebie, czekając. Starając się nie zerkać na tego drugiego obcego. Wyczuł jednak napięcie każdego, oczekującego odpowiedzi.
— Teraz pan, panie Nieznany, Jaki dziś mamy według pana dzień?
— Proszę mi mówić po imieniu. Jest 14 listopada 2085 roku.
Wszyscy trzej przesłuchujący spojrzeli po sobie bezgłośnie w dymie papierosowym.
— To sprowadza was na stanowisko już nie świadków, ile podejrzanych.
Obydwoje czekali na oznajmienie właściwej daty.
— Dziś jest 26 czerwca 2088 roku.
Hatteria na brak reakcji od obu podejrzanych ciągnął dalej, mając nadzieję, że rozbudzi ich pamięć. Spotkaliśmy się pierwszy raz mniej więcej 10 lat temu. Nie pamiętają mnie panowie? Pomimo lat i sytuacji, oraz poza nieścisłością dotyczącej waszego wyglądu, urody, jak i samego wieku. Nazywam się Leon Hatteria, i jestem profesorem nauk społecznych tego oddziału. Byłem wraz z detektywem, gdy się pierwszy raz spotkaliśmy. A pamiętacie negocjatora, pana Flockville? Detektywa Zdzisława Zagadkę? — Wskazał na kolejne osoby siedzące po każdej stronie, wskazując po przekątnych na kolejne postacie.
— Doktor Hatteria? Co to za nazwisko? Sam sobie je wymyślił? — Młodszy wyraźnie poczuł, że nie było to nazwisko, które słyszał pierwszy raz. Coś kojarzę, ale nie zbyt dobrze. W ogóle was nie pamiętam. Może słyszałem, ale jestem niemal pewny, że spotykam was pierwszy raz.
— Jesteście tutaj leczeni, pod ochroną państwa, od kilku miesięcy. Stosunkowo niedawno udało się uzyskać znaczny progres, którym efektem jest to, że rozmawiamy. To przytłaczające, wiemy o tym. Niewielu udaje się wyjść z choroby. Jesteście pierwszymi, którym się udało odzyskać świadomość na stałe. Pamiętacie, jak się tutaj obaj znaleźliście? Ile tutaj jesteście Wiecie, dlaczego tu trafiliście? Jak się spotkaliśmy pierwszy raz? Co ostatniego pamiętacie?
— To myśmy się spotkali? Chyba bym pana pamiętał. Kojarzył…
— Mało pamiętam sprzed tych lat. Nie wiem, co się działo pomiędzy. Miałem jakieś problemy z pamięcią. Zapamiętywaniem. Nie pamiętam, o co chodziło.
— Nie wiemy, jaki cel ma, ale z jakiegoś powodu was wybrał.
— Wybrał? Do czego? Chce pan powiedzieć, że on wie, kim jesteśmy? Wiecie, kim on jest? Czego chce? Co on właściwie zrobił?
— Zaraz. Nie wszystko na raz. Musi mi pan wszystko opowiedzieć. Jeśli będę wiedział to możliwe, że coś mi się przypomni, albo wyjaśnią się rzeczy, których nie potrafię wyjaśnić.
— Myślimy, że on wie wszystko. My niestety nie wiemy nic ponadto, że nazywa się Jan Nieznany. I że chce znaleźć swoją siostrę. Podobnie jak my. Nie ma śladu, że kiedykolwiek John Doe miał siostrę.
— John Doe? Przecież tym imieniem określa się osobę…
— Widzą panowie, w jakim położeniu jesteśmy. Imię i nazwisko to jedyne, co mamy pewne. Żadnych dowodów, że w ogóle ktoś taki istnieje. Jest nieuchwytny, a mimo tego wszyscy o nim mówią, to pierwszy objaw, po którym zaczyna się choroba. Rozprzestrzenia się przez telewizory. Jej pierwszym objawem jest utrata pamięci. Tak się rozpoczyna wirus. Jest nie do opanowania. Musimy znaleźć lekarstwo. Żeby tego dokonać, musimy znaleźć Władcę Iluzji. Tego właśnie Jan Nieznany. Sprawa trwa zbyt długo, by najwyższe władze nie wprowadziły radykalnych metod.
— No dobrze. Postaram się panu, pewnie mój kolega obok także, opowiedzieć to wszystko krótko, jasno i przejrzyście.
— Ja mam czas. Dużo czasu. Nawet, gdybym go nie miał, to i tak bym go znalazł. Mam cały czas tego świata. Zamilkli obaj. Nie kituję. Będę siedział tu tak długo, aż wszystkiego się dowiem.
— To moja kwestia… — Uśmiechnął się i wypił resztki kawy. — Uczciwie wymienimy informacje. Byście się czuli komfortowo, opowiemy wam wersję wydarzeń z naszej strony, a następnie wy przedstawicie waszą. Proszę byśmy mówili ciągiem, i nie przerywali sobie. Jeśli pojawią się wątpliwości, proszę je zapisać w notesie. Wszystko, co zmusi pana do mówienia, tym samym, przerwania mi. Przypominam, że od momentu przekroczenia progu pokoju przesłuchań, jesteśmy nagrywani audio i video. Zatem wszystko, co powiemy, jest dowodem. Jakieś pytania?
— Tysiące, ale myślę, że dowiem się wszystkiego w trakcie.
— Bardzo dobrze. Zaczynamy. Opowiem historię Jana Nieznanego, jaka zdarzyła się w tym mieście dokładnie rok temu, co za tym idzie również waszą historię, która doprowadziły do miejsca, w którym się znaleźliśmy.
Paragraf 2. Nocny patrol
Mężczyzna błąkał się po zaśmieconych, odludnych pustkowiach, całkowicie odizolowanych od świata. Był środek nocy. Wydawało mu się, że w ciemnych budowlach wokół niego nie istnieje żadna forma życia. Był jak pod wpływem introspektywnej melancholii, do której potrzebował jedynie muzyki i tego rodzaju pejzaży. Głowa świergotała mu kakofonią rozszczepionych dźwięków. Każdy o innym znaczeniu, lecz żadnego nie potrafił rozszyfrować. Przewracał się, idąc chwiejnie, jak alkoholik, ale to nie to było sprawką procentów. Problemem było przypomnienie sobie umiejętności chodzenia, jeśli tą kiedykolwiek posiadał.
Skręcił w uliczkę, instynktownie i wyszedł na ulicę. Zachwiał się nie czując wokół żadnej stałej materii, która pomogłaby mu utrzymać równowagę. Zobaczył niebieskie i czerwone światła migotające zbyt szybko, by jego oczy ogarnęły błyski i by umysł zdążył je zarejestrować. Potem pamiętał tylko rozciągnięte w przestrzeni światła, jak na nieudolnym zdjęciu.
Obudził się w jaskrawym świetle powodującym ból dla zmęczonych oczu. Próbował się podnieść i spokojnie zawiesić wzrok na czymkolwiek, co stało nieruchome. Jego instynkt próbował naśladować martwy płat deski, niewykazującej jakiegokolwiek ruchu. Coś się poruszyło, co usłyszał wpierw, a potem zobaczył. Inny człowiek, w niebieskich ciuchach, większy od niego, w skupieniu obserwowali się wzajemnie, lecz w różnych odczuciach. Obserwował go z wyższością, dając do zrozumienia, że jest otoczony przez bardzo groźne i niewątpliwie dominujące istoty, samym spojrzeniem uświadamiały go o obecnej sytuacji, i że wyjścia nie ma. Mężczyzna obudzony spoglądał w zdziwieniu i z ciekawością.
— Witamy w świecie żywych… Odezwał się ktoś za biurkiem. Drugi, siedzący pod oknem mężczyzna wstał i podszedł do pierwszego. Spoglądając na obydwu, próbował się podnieść. Usłyszał cichy stukot łańcuchów i czując, że jego skrępowane czymś mocnym tkwią za jego plecami, spanikował, jęknął aż do bólu wyciskającego łzy z jego oczu.
— Jestem detektywem śledczym, Zygmunt Zagadka. Za mną stoi komendant Oktawian Oszust. A to miejsce… Obydwie ręce wyciągnął na boki i w górę, zwracając uwagę na wszystko wokół. To XXIII posterunek policji miasta Nowy Jork. Dziś mamy 12 grudnia 2069 roku. Opuścił ręce i zmienił ton wypowiedzi oraz wyraz twarzy. Coś było nie tak. Odpalił papierosa i przysuwając popękaną popielniczkę, zadał pytanie:
— Czy wie pan, w jakiej sytuacji się obecnie znajduje? Kim pan jest? Skąd pochodzi? Ile ma lat? Gdzie mieszka? Nie ma pan jakiegoś dokumentu, czegokolwiek? — Młody mężczyzna, wysoki o krótkich, białych włosach, zakuty w kajdanki nie odezwał się słowem. Nie wykonał żadnego ruchu. Nie można było orzec, czy jest obcokrajowcem, czy też jest on upośledzony. Obydwoje stawiali na to drugie. Obcemu osunął się, jakby miał zawroty głowy. Znał te określenia, słowa, ale nie mógł ich skojarzyć z czymkolwiek, co nasunęłoby mu jakiś wątek powiązany z pytaniem. Wydał z siebie głos, lecz daleki był on od mowy.
— Wie pan, w jakiej sytuacji się znajduje? Gdzie jest?
— Czy może pan mówić? Ten popatrzył się tylko na niego. — A pisać? Taka sama reakcja. Oszust rzucił przed jego twarzą na stół stertę papierów. Podszedł do niego i rozkuł mu ręce. Ten wymasował je, a gdy palec Oszusta zwrócił uwagę uderzeniem w zawartość teczki. Gość wziął je niezdarnie i zaczął oglądać. Nic poza rysunkami i zdjęciami nie rozumiał, więc wiadome było, że przede wszystkim na nich się skupiał. Nie wiedział, co obrazki przedstawiają. Postać na zdjęciu wydała mu się znajoma. Wydął wargi i spojrzał na oby dwóch niby pytając.
— Tak, znasz go. Powiedział gliniarz. To ty. — I następną rzecz, którą wskazał było lustro, w którym się przyglądał sobie, sprawdzając dłońmi czy to on się odbija, by kolejno porównać swoją twarz z odbiciem w lustrze, i tą na zdjęciach. Ostatecznie wskazał siebie. — Zatem wiemy, kim jesteś. Nazywasz się Jan Nieznany i nie może być inaczej, choć nie ręki sobie nie odejmę. Póki co, to musi wystarczyć. Długo pan spał, więc w tej sytuacji, za zgodą lekarza psychiatry zebraliśmy kilka niezbędnych danych. Ściągnęliśmy panu odcisk palców, pobraliśmy krew, zrobiliśmy zdjęcie oka i zębów, zmierzyliśmy wzrost i wagę. Nie miał pan żadnych dokumentów, i pewnie pan nie ma ich w ogóle. Nie istnieje pan. Nigdzie. Nie wiemy, jak to możliwe.
— Ja… Nieznany… Jan? — Sylabował niepewnie. Wskazał na siebie na zdjęciu. Spojrzał na policję i wskazał siebie w wahaniu. Ja? Być…
— Jan Nieznany, to określenie na kogoś takiego jak ty. Panie Nieznany. Do diabła, nie sądziłem, że w tych czasach to w ogóle możliwe. Są komórki, Internet, Facebook i te inne badziewia, a tu to?
— Może wykorzystać to i nadać gdzieś w Internecie? Będzie łatwiej niż w telewizji czy radiu. Choć spróbować możemy. Może się ktoś zgłosi?
— A jak nie? Co mam z nim zaś zrobić?
Obcy głos wkroczył do pokoju:
— Sądzę, że nasze problemy jeszcze się nie skończyły.
— Co masz?
— Znalazłem go, ale to wam się nie spodoba. Naprawdę nazywa się… Jan Nieznany. Zaginął ponad dwa lata temu, 25 maja w niewyjaśnionych okolicznościach w wieku 23-ch lat. Z zawodu architekt. Zaangażowany w budowę Wieży Chmur. Żadnych poszlak, śledztwo zawieszone, uznany za zmarłego po trzech latach przedawnienia sprawy. Sprawę umorzono. Śledztwo zamknięto. Akta zniszczone. Raporty spalone. Żadnej rodziny, żony, dzieci. Miejsca zamieszkania. Nikogo i niczego. O! Nie, przepraszam. Ma siostrę. Albo miał. Nie ma danych, poza tym, że nazywa się… zgadniecie? Jane! Niesłychane, nie? Sprawdzę to dopiero jutro rano najwcześniej. Wysłałem już maile i nagrałem się na sekretarki w paru klinikach, szpitalach i urzędach, jak i wszelkich stanowych rejestrach. Rano powinien ktoś oddzwonić. Mojemu zmiennikowi podałem już stosowne informacje.
— Czyli jednym słowem John Doe.
— Ja… Nieznany… John… Doe? — Powtórzył zwracając tym samym uwagę wszystkich.
— Widzisz? Wskazał na niego zwracając się do trzeciego śledczego. Jemu to pasuje.
— Nic innego nie ma. Nawet nie ma, co szukać. Jutro przyjdzie potwierdzenie z Interpolu.
— Co z nim teraz zrobimy?
— Na razie zostanie tutaj. W celi. Jutro od rana będziemy myśleć. Na pewno coś da się zrobić. Jest druga w nocy. Zrobiliśmy wszystko. Trzeba czekać, aż wszyscy się obudzą. Tym razem ja mam okazję być pierwszą osobą w ciągu dnia, która spierdoli komuś humor. Idźcie się wyspać. Jasne?
— Mnie nie trzeba powtarzać dwa razy…
— Ty też Zagadka. Jeśli zawalisz, to obiecuję, że cię zdegraduję do drogówki. Wypierdalaj stąd. Jutro cię widzę na popołudnie. Jeśli przyjdziesz wcześniej, będziesz osobą, na której będę do końca tygodnia wyładowywał swoją frustrację i brak seksu. Słyszałeś? Goń się stąd.
— Już się gonię… — Detektyw wyszedł niezadowolony z pokoju przesłuchań zostawiając Jana w towarzystwie naczelnika.
Oszust wyciągnął z automatu kawę, potem następną, podając gościowi. Sam oparł się o ścianę próbując myśleć przez migrenowe ćmienie w skroniach. Spojrzał na zegarek i zastanawiał się nad czymś, uśmiechając sam do siebie. Nadpił kawę i wszedł z powrotem obserwując rzekomo zmarłego, którego zagadki nikt nie potrafił rozwikłać. Posłał mu porozumiewawcze spojrzenie, które on wyłapał, ale nie wiadomo czy zrozumiał. Oszust spytał, czy ma gdzie spać? Kiedy ten nie zrozumiał, naczelnik wygestykulował z dłoni poduszkę i przymknął oczy. Skonsternowany bezczynnością podniósł się, ściągnął klucze z wieszaka. Nakazał gestem mu wstać i podążać za nim. Wskazał na kawę, by ją wziął ze sobą i wyszli. Ostentacyjnie zgasił światło i zamknął drzwi, dając do zrozumienia, że już tu nie wracają. Wyszli na korytarz, mijając kilku strażników, kiwających głową. Od ostatniego wziął klucz i podeszli do wielkiej szafy, z której wyciągnął prześcieradło, poduszkę, koc i kołdrę. Wręczył mu ekwipunek, jaki niósł niepewnie, obserwując kubek rozlewającej się ręki. Oszust zaprowadził tymczasowego więźnia do celi, pokazał pryczę i to, co miał w rękach. Pożegnał się i wyszedł. Cela była zamknięta na klucz. Rzucił wszystko i podbiegł do drzwi zaczynając w nie walić w histerii i krzyku.
— Więzień spać! — Wykrzyknął głos zza metalowych drzwi. — Za piętnaście minut gasimy światło. Pobudka rano o szóstej trzydzieści.
Płacząc odsunął się i zasiadł na twardym materacu. Obejrzał się wokół i podbiegł w stronę okna, których dolnych końcówek krat, nie udało mu się sięgnąć, by się nawet wesprzeć i wyjrzeć w obraz nocy. Zauważył kamerę i przyglądał jej się przez chwilę, tak jak ona jemu. Nie wiedział, czym jest, lecz czuł się obserwowany. Zrezygnowany usiadł na rozrzuconej pościeli na podłodze. Po pięciu minutach zgasło światło. Po kolejnych pięciu zgasł on sam.
Wczesnym rankiem wypuszczono go z celi. Zrobiono zdjęcia, ściągnięto po raz kolejny odciski palców. Po obcym mężczyźnie, widać było od razu niepokój i dezorientację. Spoglądał cały czas na wszystkich stojących, siedzących wokół, rozmawiających przy biurkach między sobą, lub przez telefony. Uderzających w maszyny do pisania, klawiatury, szeleszczący papierami i popijających napoje z kubków. Nikt nie spostrzegał, że ich dzisiejsza atrakcja, człowiek, który według aktu zgonu nie żył od dziesięciu lat, obserwuje ich cały czas, a oni go wcale. Nie był świadomy tego, że rośnie mu gorączka. Dyżurny policjant, podszedł do mężczyzny i spojrzał w głąb jego źrenic, próbując wybadać, z kim ma do czynienia, jak i jednocześnie przekazać swoją przewagę nad nim. Mężczyzna, któremu powiedzieli, że zwie się Jan Nieznany. Oderwał wzrok od kogoś w garniturze, pracującego przy najbliższym biurku, by wychwycić spojrzenie na stojącego nad nim. Obydwoje wymienili nieznaczące, choć porozumiewawcze spojrzenia.
— Wiesz, co mi się wydaje? Ten koleś źle wygląda. — Powiedział, nie spuszczając z niego wzorku. Drugi odszedł od biurka by to sprawdzić.
— O co ci chodzi? O tego z wczoraj? Faktycznie. Jak myślisz? Co mu jest?
Jan miał przekrwione i wytrzeszczone oczy. Nie tylko ze strachu. Nie wydawał z siebie żadnych dźwięków. Przynajmniej słyszalnych w mrukliwej wrzawie biura.
— Nie mam pojęcia, dochodził do takiego stanu, patrząc na ciebie.
— Na mnie?!
Nie rób tego! — Krzyknął ktoś, kiedy Nieznany niezauważalnym ruchem wyjął broń z kabury, stojącego bliżej oficera. Furia skupiła się na twarzy mężczyzny, cały drżąc, przystawił pistolet do czoła i nacisnął spust. W szoku i dezorientacji, dziwnym trafem tylko mężczyzna zachował zdrowe zmysły, i wykorzystując nadarzającą się okazję, zaczął uciekać w stronę wyjścia z komendy. Sam nie wiedział, co robi. Nikt inny też nie.
Przy wyjściu były oszklone drzwi, uchylone, a za nimi oficer w budce przyjmujący zgłoszenie. Za nim obrotowa bramka na zamek, zależny od kaprysu tego w środku. Mężczyzna, jak małpa przeskoczył barierkę i widząc rozbudzonego ciecia, odwrócił się i strzelił mu w klatkę piersiową, i natychmiast po strzale na oślep, który trafił, wybiegł na zewnątrz i ulatniając się w miejskim zgiełku.
W godzinę od zdarzenia rozjechały się wszystkie jednostki patrolowe. Sporządzono list gończy z portretem pamięciowym, zamiast zdjęcia. Mężczyzna na rysunku był charakterystyczny, ale w zasadzie mógł to być każdy. Jego twarz przykuwała uwagę, ale nie zapadała w pamięć. Zgłoszono dwa ciała policjantów gdzie tylko można było. Kiedy do Zagadki dołączył Oszust, zdecydowali się sami wypuścić na patrol. Pomiędzy inne rozjechane po mieście na sygnale. Przeczesujące miasto w poszukiwaniu osoby, o której wiedzieli więcej, niż on sam. Absurd ten utrudniał prowadzenie sprawy. Poszukiwany zdawał się być celem niemożliwym do schwytania.
Późnym popołudniem, niechętnie, ale zgodnie zadecydowali, żeby ogłosić poszukiwania w mediach. Oświadczenie miało znaleźć się w wieczornych wiadomościach regionu. Wtedy nazwisko Jan Nieznany, zostało wypowiedziane w telewizji po raz pierwszy. Nocą w trzech radiowych stacjach i kilkunastu gazetach, co kilka godzin odświeżających informacje, będąc z nimi na bieżąco.
Po ucieczce, w trzy godziny później, Jan Nieznany, siedział w ciemnej klatce schodowej, budynku grożącego zawaleniem, kuląc się w piwnicy prowadzącej do podziemi, wydającymi mu się dziwnie znajomymi.
Rozpłynął się w powietrzu dla go poszukujących. Zniknął dla samego siebie. Nie pamiętał nawet, jak się tu znalazł, gdzie dokładnie był. Pomimo tego, przemieścił się w to miejsce, niemal kierowany jakimś niewidzialnym promieniem instynktu. Podziemne wrota były otwarte. Pogrążał się w zupełnych ciemnościach, smutku i nienawiści, kierując jego zachowaniem. Nie wiedział, nie rozumiał, a jednak niczym zwierzę, wyczuwał zagrożenie, że stanie się coś złego. Niekoniecznie jemu. Zabił dwie przypadkowe osoby i uciekł. Instynktownie. Nie wiedział skąd miał broń. Nie potrafił zrozumieć faktów, błąkających się w strzępkach rozmów wczorajszego wieczoru. Minęło dużo czasu odkąd zaginął. Gdzie był przez ten czas? Co się stało? Niczego nie potrafił sobie przypomnieć. Imię, nic mu nie świtało. Nie pamiętał, by kiedykolwiek żył wcześniej.
Leżał na granicy jawy i snu, czując nieznośny ból w czaszce. Było wilgotno i zimno, wbrew gorącej porze. Chciał poczekać do wieczora, ufając nocy, mając nadzieję, że ta ukryje go. Zlany zimnym potem, wstał i nic nie widział, było zbyt ciemno. Nie wiedział, jak się tutaj znalazł, znów dziura w życiorysie. I znów poczuł ukłucie w czaszce, zalewające potężną falą, cały jego mózg. Ta odświeżając dawno zapomniane skrawki wspomnienia. Pamiętał, że kogoś spotkał, ale nie wiedział, kiedy, ani czy wydarzyło się to naprawdę lub jemu. Był niemal pewny, że temu komuś zawdzięcza zniknięcie, czy też śmierć i stratę swojej pamięci. Zastanawiał się, co ma zrobić teraz. Wtedy przypomniał sobie twarz dziewczyny. Jane. Siostra? Pamiętał, jak o niej mówili. Była zamknięta. Ale były jeszcze inne rzeczy, nie mające sensu. Głosy, przedmioty, osoby. Resztki czegoś.
Przeszedł przez korytarz do jedynego pomieszczenia o nieznanym, jak całość bunkrów, przeznaczenia. W pomieszczeniu był magnetowid odtwarzający antyczne kasety VHS, które w obecnych czasach były warte fortunę. Telewizor był2 do niego podłączony. Sprzęt wydający się niemal nowy, sprawny, działający i na chodzie. Rozejrzał się wokół sprawdzając i nasłuchując czy kogoś nie ma. Nachylił się nad sprzętem i przycisnął Play, zastanawiając się, co jest nagrane. Na ekranie pojawiła się jego własna twarz.
Witaj Janie Nieznany. Jeśli to oglądasz w niepewności i bez jakiejkolwiek wiedzy o czymkolwiek, to znaczy, że wszystko się udało. A raczej zmierza do właściwego punktu. Zastanawiasz się czy ja to ty, i na odwrót. W zasadzie i tak i nie. Ja jestem głosem, który słyszysz, podczas gdy, ty jesteś nowy. Trochę to niezrozumiałe, ale tak właśnie jest. Według raportu policji, od dziesięciu lat pozostajesz uznany za zaginionego. W rzeczywistości od 10 lat Jan Nieznany pozostaje martwy, a ty posiadasz jedynie jego twarz i wszystko inne. Nie jesteś, bowiem człowiekiem, ile czymś innym. Czymś, o czym dowiesz się w odpowiednim czasie i miejscu. Teraz to i tak nieistotne. Kaseta, którą oglądasz ma szczególną wartość. Za każdym razem, kiedy będzie ci potrzebna, odtworzy nowe zupełnie nagranie. Podobne. Z nowymi informacjami. Nie obawiaj się tego. Po pewnym czasie wszystko będzie jasne. Nad tobą czuwa wiele innych, spośród których tylko jedno imię powinno być dla ciebie od teraz ważne. Kiedy go spotkasz, nie mów mu, że o nim wiesz. On także jest w trybie uśpionym. Nie będzie miał żadnego pojęcia o tym, co mu powiesz. Leo odbiornikiem. Ty jesteś nadajnikiem. Telewizor jest łącznikiem. Wraz z nim i z tobą do gry dołączą jeszcze, co najmniej trzy osoby, oraz kolejne, już będące w grze, ale jeszcze niemającej wiedzy o tym, że uczestniczą w czymś wielkim i bardzo ważnym. Ja jestem kimś, kogo określać będą „Gwałcicielem Umysłów” bądź „Władcą Iluzji”, czy też w mniej znanym, nieoficjalnym przydomkiem, określającym moją pracę jako „Gwiazda Chaosu”. Żeby wszystko miało ręce i nogi usiądź wygodnie i skup się. To, co zamierzam zrobić teraz, pomoże ci nie tyle zrozumieć to, co dzieje się, ale wykonać wszystko idealnie. Nie możesz się temu ani oprzeć ani sprzeciwić. Jeśli tak się stanie, znikniesz, ot tak, jakbyś nigdy nie istniał. Trafisz do punktu wyjścia, czyli pozostaniesz w dalszym ciągu Nieznanym, zaginionym ileś lat temu. Musisz mi zaufać. Jestem, bowiem tobą. A komu w tejże chwili możesz bardziej zaufać, niż samemu sobie. Teraz usiądź. Ja poczekam.
I Jan Nieznany usiadł przed twarzą samego siebie, będącej na ekranie.
— Teraz skup się na obrazie i na moim głosie. Patrz mi w oczy, od teraz, gdy pstryknę palcami, zapomnisz wszystko, co ci się przydarzyło, swoje imię i wspomnienia. Wszystko, kim jesteś, i czym jesteś. Od tej chwili, masz tylko kilka godzin, by znaleźć trzy osoby, które cię zastąpią, podczas gdy ty, przejdziesz na drugą stronę, pod nowym nazwiskiem, czekającym w uśpieniu, na realizację i dokończenie wszystkich spraw. Dokładnie za trzy lata, znajdę cię i spotkamy się znowu. W tej chwili, ważne są jedynie trzy osoby. Masz je odnaleźć i pozostawić w wyznaczonym miejscu. Gdy to się skończy, pozostaniesz na nowo ukryty, tak jak ukryty byłeś przez ostatnią dekadę. Masz zrobić wszystko by ich nie spotkać nigdy przez cały ten czas. Gdy cię znajdziemy, a my się spotkamy znowu, będziemy kimś innym, w zupełnie nowym świecie. Podobnym. Dam ci znak, spojrzę na ciebie, wykonam nieokreślony ruch dłonią, wypowiem słowo i wyjdę. Gdy już mnie nie będzie Jan Nieznany wyciągnął zdjęcia wtedy znajdziesz tą osobę i wtedy się zacznie wszystko układać w sensowną całość. Nieważne jest miejsce, czas ani nazwiska. Kiedy to wszystko zacznie się zazębiasz, posiądziesz całą moją wiedzę o tym wszystkim. Osoba, którą zastrzeliłeś dzisiaj także się nie przejmuj. To jedyna osoba, mogąca rozszyfrować to wszystko. Prędzej czy później dołączyłaby do śledztwa. Ci, którzy badają sprawę, nie dowiedzą się niczego. On był w stanie, dlatego został usunięty.
Jan Nieznany zaczął kojarzyć niektóre znaczenia, nie na tyle by ułożyły się w sensowną całość, ale wystarczająco by zaufać osobie i głosowi, który wiedział wszystko. Wstał i chciał wyjść. Był pewny tego, co ma zrobić. Nie liczyło się dla niego w tym momencie nic innego. Telewizor zgasł. Taśma cofnęła się do początku. Kiedy odtworzył ją jeszcze raz, nagranie wydawało się nigdy na niej nie istnieć. Pozostało skasowane. Wiedział, że dalsze instrukcję pojawią się w odpowiednim momencie. W dalszym ciągu był pozbawiony wszelkiej wiedzy o czymkolwiek, jednak ufał migotliwym słowom i obrazom podprogowo nadającym mu do mózgu informacje o wszystkim. Bezsensowny chaos zawierał wszelkie informacje. Sens ich miał być nadany dopiero w odpowiednim momencie i czasie. Teraz musiał pozostać ukryty. Wiedział, że nie może znów zostać złapany, bo wtedy się nie uda nic.
Wybiegł na chodnik i zaczął na ślepo biec przed siebie. Był wieczór. Nie było żadnych samochodów, ani ludzi. Tkwił na odludziu. W znajomym miejscu za miastem. Poznał je. Był tu poprzedniego wieczoru. Ile tych poprzednich wieczorów było już przedtem? Ile razy będzie zapominał? Wiedział, że ma zadanie. Nie wiedział, jak je wykona. Był jak zaprogramowany. Musiał tylko oddać się temu. Biegł uliczkami, nie zważając na otoczenie, widział w umyślę jedynie drogę prowadzącą do pierwszej osoby. Nie wiedział kim jest, ani jak się nazywa. Coś prowadziło go w odpowiednie miejsce. Wszelkie pozostałe informacje miały być podane w jego umyśle na bieżąco. Wiedział, że to było zabezpieczenie w razie porażki, pochwycenia go ponownie, oraz przed samym sobą. Kilka skrętów uliczek, potem pod górkę kawałek, mijając osiedle, ulicę i ciężarówkę. Im szybciej tym lepiej. Do rana miał czas zrealizować wszystko.
Rankiem Jana Nieznany obudził telewizor nadający wiadomości. Transmitujący tragedię zakończonej śmiercią dwóch oficerów policji zastrzelonych na XXIII posterunku policji. Trwało dochodzenie mające ustalić, co się stało. Nie było świadków, ani nie ma podejrzanego. Ze sprawy wynikało, że policjanci zastrzelili się wzajemnie z nieznanego powodu. Sprawę denatów przejęła prokuratura, a bezpośrednią osobą prowadzącą dochodzenie jest niejaki Zdzisław Zagadka wraz wspomagającym go Oktawianem Oszustem. Mieli ustalić przyczyny śmierci, oraz zweryfikować prawdziwość podejrzanego, Jana Nieznanego, raz jeszcze.
O Janie Nieznanym nie było więcej żadnej wzmianki nigdzie. Pamięć o kimś takim także nie utkwiła nigdzie. Oszust próbował bezskutecznie ustalić cokolwiek. Przez tydzień nikt nie mówił o sprawie. Wyprawiono pogrzeby, o których telewizja nie wspomniała. Dochodzenie Oszusta i Zagadki zostało zamknięte przez prokuraturę. Była to porażka dla niego i całego wymiaru sprawiedliwości. Przyjęto najbardziej racjonalne rozwiązanie i zatwierdzono za zamkniętymi drzwiami. Nikt nie dowiedział się o Janie Nieznanym. On natomiast wiedział o wszystkich.
Przez kilka następnych godzin wyczekiwał. Nie musiał jeść ani spać. Pić ani defekować. Czekał na sygnał. Ale nie od siebie samego mówiącego z telewizora. Minął wystarczająco długi czas, by ten On, który wprowadził go za pierwszym razem, stał się nim samym. Teraz próbował czegoś więcej, ale wiedział, że by nawiązać kontakt, musi minąć odpowiedni czas. Czasami włączał odbiornik telewizyjny, by przelecieć wszystkie kanały telewizyjne, w poszukiwaniu śniegu, bardziej go interesującego. Niestety wszystkie dostępne kanały zajmowały kolorowe obrazy nieinteresujące go w ogóle. Czasami znajdywał stację, z którą próbował się porozumieć, ale bezskutecznie. Szukał właściwej osoby. Wiedział kogo. Manewrował w różne miejsca o różnych porach, przez kilka alternatywnych wymiarów, celując w różny czas, mając nadzieję trafić. Nawoływał wciąż to samo imię, którego szukał, będącego najważniejszą osobą, i jedyną, z którą mógł się porozumieć. Wołał go po imieniu, lecz wykorzystując zdrobnienie, jakiego nie wykorzystywał w stosunku niego nikt oprócz Jana.
— Widzę cię, jednak żeby usłyszeć, musisz mi pozwolić. Jeśli zaś chcesz mnie zobaczyć, musisz chcieć tak bardzo, jak ja. Jeśli chcesz byśmy mogli rozmawiać, tylko ty możesz sprawić byśmy mogli. Ale musi być spełniony tylko jeden warunek, bardzo ważny. Nikomu nie możesz o mnie powiedzieć. Jeśli będziesz chciał porozmawiać, usłyszę cię. Będę wiedział. Musisz tylko włączyć kanał, którego liczba ci się śni. Za każdym razem będzie to inny kanał, lecz pora ta sama, i obraz na ekranie ten sam. Nie będziemy mieli zbyt dużo czasu, ale zawsze będziemy mieli szansę. Pamiętaj. Wszystko zależy tylko od ciebie.
Nie wiedział, czy kiedy mówił przez nią, to osoba, z którą chciał się skontaktować słyszała go, czy nie. Jeśli tak, to dlaczego nie odpowiadała, czy nie potrafiła, czy nie chciała. Jan próbował dalej, co jakiś czas, przygotowując się przez całe dwa tygodnie, zaplanowane już znacznie wcześniej, ale dopiero w ostatniej chwili, mające się rozegrać według spontanicznego planu. Jeśli nie teraz, to z pewnością po którymś razie uda mu się nawiązać kontakt z tymi właściwymi umysłami. Na razie wszystko szło zgodnie z planem, a kolejne zdarzenia już były przygotowane i tylko czekały na realizację. Czekał tylko na odpowiedni czas. Na swoje pięć minut, odbywające się, co dwa tygodnie w ten sam dzień. W czwartek.
Po wiadomościach włączył magnetowid. Twarz, którą lepiej kojarzył tego ranka, powitała go uśmiechem i zaczęła opowiadać o planie dotyczącym Jana Nieznanego, oraz dwóch innych osób, będącymi bohaterami następnej sprawy. Jan po wysłuchaniu wszystkiego przewinął taśmę do początku i włączył kamerę zainstalowaną w telewizorze. Na ekranie pojawiła się jego twarz. Uśmiechnął się do samego siebie i zaczął mówić do mikrofonu…
„W następnym odcinku Zagadka i Oszust, będzie próbował odnaleźć odpowiedzi, co było przyczyną śmierci czterech członków policji. W tym celu nawiąże kontakt z pracującym dla policji doktorem psychiatrii, Leonem Hatteria. Tymczasem Oszust dostaje kolejną trudną sprawę dotyczącą dwóch osób, przywiezionych na komendę, których tożsamości nie można ustalić. Mamy nadzieję, że pilot serialu zachęcił was do obejrzenia następnych odcinków serialu „Fałszywe Zeznania” i że za tydzień spotkamy się znowu, i wspólnie damy szansę zamknąć sprawę prowadzoną przez detektywa, doprowadzającą go do punktu, w którym trzy lata później prowadzi sprawę tajemniczego „Władcy Iluzji” i przesłuchania Jana Nieznanego, zamieszanego w całą sprawę. Jeśli nie, będzie musiał się pogodzić on, i widzowie, których jego praca zainteresowała, że ta pozostanie umorzona. Kolejne odcinki „Fałszywych Zeznań”, co dwa tygodnie. Nie pozwólcie zgubić tropu. — Zaraz po tym ekran zrobił się czarny i nastąpiła muzyka towarzysząca liście aktorów grających poszczególne role. Po zakończeniu Jan Nieznany wyłączył telewizor. Uśmiechnął się do ciemnego ekranu odbijającego jego niewyraźną twarz mówiącą tylko do siebie:
— Ciąg dalszy nastąpi…”
Ale to nie była do końca prawda.
Paragraf 3. Wizje lokalne
Dwie nowe powłoki z ludzkich kości, mięsa i skóry, mające być najbliższymi problemami Oktawiana Oszusta, ciążyły na barkach Jana zbyt dojmująco, by przez kolejny kwadrans po ich zrzuceniu na zimną, marmurkową posadzkę, w świetle latarni, ból w ramieniu ustąpił natychmiast. Ćmił tępo jeszcze przez dłuższą chwilę, denerwując mrowiącymi falami. Podziemne pomieszczenia, do których wrócił, by włączyć telewizor, z którego mógł zobaczyć niepostrzeżenie cały przebieg zdarzenia. Nikt nie wiedział o nich oprócz niego samego, oraz osób, które on wyznaczał do tego, by wiedziały albo je znalazły. Podziemia stworzone były dla niego. Wydawały się nie należeć do nikogo. Zbudowane były w nieokreślonym czasie, przez osoby nigdy nieistniejące, w miejscu, którego nie ma. Nie było tego dla żadnego ze światów. Nie do odkrycia i rozszyfrowania. Oprócz Jana, tylko jedna osoba, jeśli można ją tak nazwać, mogła wkroczyć do jego królestwa. Nawet, jeśli to się stanie, do niego należeć będzie ostateczna decyzja, czy przekroczy próg jego domu, wchodząc przez jedne jedyne drzwi. Nawet, jeśli ktoś będzie chciał wejść niepostrzeżenie przynosząc ze sobą własne drzwi, on także w tej kwestii podejmie decyzję ostateczną. Jan Nieznany nabierał mimowolnie, z minuty na minutę, coraz szerszą wiedzę o tym wszystkim. Ucząc się czegoś, co tak naprawdę wiedział od zawsze, lecz ta wiedza do tej pory nie była mu potrzebna, bo nie potrzebował używać jej, będąc kimś, kto wie wszystko i jest wszystkim. Dopiero po czasie pojął, że musiał stracić i zapomnieć wszystko, by używać wiedzy bezgranicznej.
Tak też utworzył to miejsce, podobnie niebędące odwiedzane przez nikogo. Prawdopodobnie przez niewiedzę, ani próbę podejrzenia kogokolwiek. Mógł sprawić, że jego podziemne królestwo znajdowało się pod jednym z pięciu największych drapaczy chmur świata, lub rozlega się nad terenem o nieskończonej powierzchni, niezamieszkałej przez nikogo. Znalazł je przez przypadek, dawno temu i przywłaszczył sobie, wykonując prace porządkowe, pozwalając mu na pracowanie swoim tempem w samotności i spokoju. Te były dla niego najwyższym priorytetem. Co prawda mógł utworzyć tego rodzaju miejsce sam, ale wolał wymyślić je w inny sposób. Że zostało zbudowane przez nieznaną istotę. Dzięki temu zagraniu, mógł odkrywać je zaskoczony czymś nowym, co wytwarza jego umysł, ale nie planuje. Zaplanowanie z góry całego schematu i fundamentu, ograniczyłoby możliwość chęci poznawania wnętrza całej konstrukcji, wiedząc, co się dzieje w każdym jego zakątku. Stworzył schemat pozwalający, by spontaniczność jego wyobraźni sama, bez jego bezpośredniej ingerencji wytwarzała coś, co on mógłby wymyślić, ale nie planując konkretnie, samego siebie zaskakując w danej chwili własną wyobraźnią. Bowiem by wyzwolić umysł potrzeba było całkowitego spokoju i czynnika dodatkowego, wyzwalającego pokłady wyobraźni, nad którymi nie może i nie chce zapanować.
Dzięki temu mógł w dowolnej chwili przenieść, przekształcić bądź zniszczyć lub wytworzyć to miejsce, wraz z nim w innym punkcie. Raz będąc ukryty pod budynkiem, pod fundamentami oficjalnych planów, których nawet zarządcy, architekci, budowniczy, prezesi i inni, zajęci produkowaniem telefonów komórkowych, nie mieli pojęcia, że tereny fundamentu pod nimi rozległe są w teren, mogący być drugim takim samym wieżowcem, do którego przychodzą codziennie.
Najważniejszy był centralny punkt, zależny od miejsca, w którym stał telewizor i magnetowid. Drzwi na zewnątrz i dokądkolwiek mogły być wszędzie wokół, zależne od niego. Teoretycznie owy punkt, miał być owalnym placem otoczonym równomiernymi wejściami w tunele niemożliwe do przejścia, jeśli nie ma się mapy, intuicji i logicznej inteligencji, narzucającej umysłowi kontrolę i rozwiązywanie łamigłówki, gry logicznej, jednocześnie wykorzystującej materiał możliwych wyborów dróg, które umysł wybiera właściwie, bez zastanawiania się. Zupełnie jak w życiu. Jednym słowem, by wyjść z labiryntu należy postępować, jak w każdej innej sytuacji, możliwie bez paniki jednocześnie nie narzucając żadnej.
Owe centrum pozostawało puste i prawdopodobnie przez nikogo nigdy nie było używane, ani odwiedzane, oprócz niego samego. Tak przynajmniej chciał, by było i pozostało. Miał to być jego azyl, do którego mógł wrócić i w którym się skryć przed wszystkim i każdym, w razie jakiegokolwiek problemu czy zagrożenia. Miejsce, do którego nie miał wstępu nikt. Tylko on mógł do niego wejść i z niego wyjść.
Zapewne plan nieznanego architekta, którego wymyślił sobie Jan Nieznany, jako głównego konstruktora jego podziemi, nie został albo dokładnie zbadany albo po prostu zapomniany, wyparty prawdopodobną decyzją pierwszych, obserwujących braku zastosowania i przydatności. O owym architekcie nigdy nie myślał, jako o określonej osobie czy istocie. Była to tylko nazwa, której istota nigdy nie miała być określona mianem osoby. Niemożliwe jest, by ktoś w tajemnicy budował tak rozbudowaną i skomplikowaną konstrukcję, której geniusz prostoty nie raz, nawet samego Jana, nie raz zapędził w ślepą uliczkę, która wbrew wszelkim prawom logiki stała w przejściu.
Jan Nieznany nie wiedział i nie chciał wiedzieć, komu służyły podziemia, korytarze, miejsca, pomieszczenia. Wszystko było zaplanowane i gotowe. Zmienne i stałe zarazem. Możliwe, że pamięć o tym miejscu została zapomniana dawniej niż ktokolwiek sądzi. Albo do momentu, aż on zechce inaczej. Obserwował ludzi i cały świat przez odbiornik telewizyjny, będący jego głównym portalem, za którego pomocą mógł przenieść się gdziekolwiek. Poznając ludzi i świat na swój sposób, i próbując przysłuchać jakichś plotek, albo stworzyć własny świat, który powstawał dzięki jego scenariuszom i ciężkiej pracy. Jeśli to była tajemnica, to taka, o której nie wiedzieli nawet ci, co ją budowali. Choć mogło być tutaj coś, o czym nie wiedział, w co nie wątpił, a co tylko zaostrzało jego ciekawość. Czas, który poświęcił, jeszcze nie do końca pozwolił mu na odkrycie wszystkich zakamarków tego miejsca, dające mu nieograniczone możliwości. Jan Nieznany wiedział, że jest wiele do odkrycia jeszcze, na które będzie miał czas. Nawet, jeśli ktoś tu by wszedł, nie jest w stanie dojść gdziekolwiek, niż do punktu wyjścia. Ale ta myśl była niemal fantastyczna. Nikt tu nie schodził, bo wiedział, albo był przekonany, że konstrukcja budynku opiera się na wylanym betonie uformowanym w okrąg o promieniu półtorej kilometra. Niby niewielka ilość na otwartym terenie i w linii prostej, i w podziemiach wydaje się teoretycznie łatwo dojść do sklepienia ściany nawet, jeśli ma się do przejścia labirynt. Jeśli nadal jest to linia prosta, która tłumaczy, że jedyna droga jest albo w przód albo w tył, i gdy się już jest bliski łez widząc prawdopodobny mur sięgający na dziesięć metrów aż po sklepienie. Nagle okazuje się, że jedyna droga mogąca stamtąd wyprowadzić, to ta, z której się przybyło. Lecz nie za każdym razem tak jest. Nieznany pozwolił już na dwa takie wpadki, lecz były to tylko szkice czegoś, co nigdy nie stało się właściwym scenariuszem. Wszystko, co miało miejsce, było zaplanowane.
Planował rzecz spontaniczną, zależną od kaprysu i woli miejsca. Dawał szanse podziemiom się wykazać wątkiem wymyślonym przez nie, bez jego bezpośredniej ingerencji. Od niego jednak miało zależeć, kiedy ten wątek stanie się ważny. W tej chwili go jedynie zaznaczył, że istnieje, i że jego pojawienie się oraz przeznaczenie jest nieznane.
Zauważył je przez przypadek. Pojawiło się w przestrzeni czasu kilkunastu godzin, jakie dał do dyspozycji podziemiom na jego wytworzenie. Kiedy przykuło jego uwagę, nie wiedział, kiedy dokładnie się pojawiło. Zobaczył drzwi umieszczone na suficie. Trudno było o przeoczenie tak istotnego faktu momentalnie rzucającego się w oczy, albo przynajmniej, jeśli nie widząc, to wyczuwając, że coś jest nie tak. Kolejny raz wówczas Jan Nieznany sam pochwalił siebie za wyćwiczenie instynktu w sposób przydatny i w pełni kontrolowany. Dzięki temu wiedział, że częstowany napój, który przyjmował, jest zatruty. Wiedział, która sprawę wziąć, i czy będą z niej kłopoty, i czy ludzie nie planują czegoś, czego wina ma spaść na niego. Wyczuwał zagrożenie nim te się zbliży. Mogło to być jego wybawienie, albo przeciwnie, zguba. Jak każde zwierzę, wyczuwa napięcie, mówiące, że jego gatunkowi grozi wyginięcie. Umiał je wykorzystać. Nie działał instynktownie, lecz myślał instynktownie. Każdy gatunek instynktownie wyczuwa kres swojego istnienia. On natomiast był ostatnim ze swojego gatunku. Jedyną istotą w swoim rodzaju, o której wiedział pochodzeniu tylko on sam.
Po wszystkim wrócił do siebie. Zniknął. Znowu. Nie znajdą go. Wiedział o tym. Ta wiedza dawała mu przewagę nad innymi. Nie długo miał zniknąć na nieokreślony czas nie tylko dla tych, co wiedzieli i go szukali, ale ponownie dla samego siebie. Czekał w uśpieniu.
Oszust dygocząc podniósł słuchawkę i wykręcił numer Zagadki, na cztery godziny przed umówionym spotkaniem. Przez dłuższą chwilę się wahał. Zadzwonił, aż sygnał zupełnie zamarł. To był najdłuższy czas oczekiwania na połączenie, które urywało się nie zakończone. Oficer śledczy nie odbierał. Oszust postanowił nie próbować więcej.
Dwa tygodnie niczego. Aż do teraz.. Miał przeczucie by poczekać. Choć równie dobrze mógł to być strach, wywołany przez niepokój z rodzaju tych, przed którymi podświadomość mówi, żeby uciec jak najdalej i zapomnieć na jak najdłużej. Niestety nie mógł tego zrobić. Na szczęście dni były krótkie. Noce długie i niespokojne. — Telefon zaczął wibrować i dzwonić. Odebrał.
— Detektywie? Tu naczelnik. Jest problem. Czemu od razu nie odbierasz?
— Spałem odpowiedział z drugiej strony byłem padnięty i nie słyszałem telefonu. Zresztą jeszcze nie czas na mnie. Czego chcesz? Złapaliście go?
— Domyślasz się, że trudno się szuka kogoś, kto nie istnieje? A przynajmniej nie żyje od kilkunastu lat?
— Tracę sygnał… Chyba zaraz nas rozłączy i do wieczora nie połączy ponownie.
— Słuchasz mnie? Spytał głos w słuchawce. Gdy ten przytaknął, obcy głos zaczął mówić. Znaleźliśmy kolejnych Janów Nieznany.
— Kolejnych? Nie łapię. O co ci chodzi? Tak naprawdę to zastanawiał się nad niepokojącym słowem „kolejny” oraz wypowiadającym go głosem, jakiego nie rozpoznawał mimo upływu lat. Nie chcę innych. Masz tego, którego szukamy?
— Kolejne osoby z amnezją. Nie wiedzą, co się wokół dzieje. Znaleźliśmy ich na środku ulicy. Bez dokumentów, znaków szczególnych, świadków i pamięci.
— Kolejnych?
— Dwóch. Tak. Właśnie ich sprawdzamy. Jak na razie bez skutku.
— To pewnie jakieś świry. Nie mają pewnie niczego wspólnego z tym, którego szukamy.
— No niezupełnie. Obydwoje mimo faktu, że mają wyprany mózg, zaświadczyć mogą pod przysięgą, jakiej złamanie spowoduje odjęciem ich rąk, że nazywają się Jan Nieznany. Obie osoby po dwóch stronach linii milczały w wyczekiwaniu na reakcje tego drugiego. Wtedy detektyw odpowiedział.
— Dobra. Postaram się przyjechać. Daj mi piętnaście minut. Przyjadę motorem.
— Czekamy z niecierpliwością. Oszust odłożył słuchawkę i dosiadł się do pozostałych, uzbrojonych gliniarzy. Odczekał chwilkę, tak zagoniony myślami, że nawet się nie spostrzegł, minęło dziesięć minut, a on już był w drodze.
Detektyw Zagadka schował telefon do schowka za siedzeniem i zaczął pędzić przed siebie przemierzając czas z szybkością 60km/h, by niecały kwadrans później być na miejscu. Wszędzie były kamery. W wystawach, na blokach, w oknach, komputerach, satelitach, samochodach, i trzymane przez stacje radiowe i telewizyjne. Zszedł z pojazdu przed miejscem zdarzenia, obleganego przez migoczące światła policji i karetki pogotowia. Był dzień, a wydawało się, że albo zaraz wszystko ściemni się w kolejną noc, lub przeciwnie rozjaśni się w dzień, na co wskazywała pora. Nie działo się nic.
Zagadka był niewątpliwie obcokrajowcem. Gdyby chodziło tylko o język, jakim się posługiwał, gdyby nie widział twarzy, detektyw byłby pewny, że nic go nie wyróżnia spośród jego rodaków. Pierwszy raz wydało się to detektywowi tak wyraźne, aż niemal podejrzane.
— To ty miałeś przyjechać do mnie, nie ja do ciebie. Starszy oficer śledczy, próbował zażartować, ale ani jego postawa ani okoliczności nie zostały odebrane przez kogokolwiek w otoczeniu jako dowcip. Zaśmiał się sztucznie, podkreślając, że był to raczej słaby żart. Widać było zdenerwowanie.
— Nie jest mi do śmiechu. To pojebany wieczór. Najgorszy z możliwych. Minęły dwa tygodnie od sprawy Jana Nieznany, a tu mamy coś takiego.
— Tak, ten typ, nieznany. Dwóch nowych. Nieznanych. Gdzie są?
— W ambulansie. Pod ochroną. W towarzystwie Leona Hatterii.
Śledczy doskonale wiedział, kim jest Hatteria, i że to kawał gada. Współpracuje oficjalnie z policją i prokuraturą, ale oprócz Oszusta nikt nie dzwonił do niego z własnej woli. Zwłaszcza wystrzegał się tego nawyku. Tym bardziej wydało się to wszystko coraz bardziej niewiarygodne. Żałował, że nie był w innej sytuacji i że zabrakło mu uwagi na spuentowanie celną, sarkastyczną ripostą posunięcia samego naczelnika policji. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie będzie miał więcej takiej szansy. Skoro psychiatra był tu na polecenie samego Oszusta to, jaka by ta sprawa nie była, musiała być poważna. Oszust nie patrzył na Leona, tylko gdzieś w dal. W odległy punkt. W jeden z obiektów kamery. Nieokreślonej, niewidocznej, ale obecnej. Jednej z wielu. Nie kontrolował tego. Nie zdawał sobie nawet sprawy. Mówił…
— Lepiej na tym etapie, by on wpierw spróbował swoich sił, próbując wyciągnąć od nich cokolwiek. Jest w towarzystwie dwóch starszych oficerów i dyktafonu.
— Co ma z tym wspólnego Jan Nieznany?
— Nic. Poza jedną rzeczą. Obydwoje utrzymują, że tak mają na imię i nazwisko.
— Ciekawe. Może ktoś im zrobił pranie mózgu, albo są pod wpływem czegoś?
— Doktor to sprawdzi.
— Od kiedy to mu ufasz mu?
— Ja? Ja go nie znam. Komenda mu ufa. Ty mu ufasz. Pracuje z nimi od ponad dziesięciu lat. W tym przypadku nie mamy lepszej i wygodniejszej opcji. Musimy współpracować.
— Nawet nie mając intuicji detektywistycznej, doskonale wiem, co za tymi słowami się kryje. I nie chodzi wcale o tępioną jego prywatną klinikę zdrowia psychicznego, ani możliwość wsadzenia bezimiennych czubków na oddział zamknięty do końca życia.
— Właśnie o nią chodzi do cholery. Leon jest manipulantem. Nie wiadomo, co wyczynia w tym swoim prywatnym domu wariatów. Zorganizował się tak dobrze, że nikt poza nim i pacjentami tam nie wchodzi i nie wychodzi. Dlatego nie czekałem aż pierwszy do niego pójdziesz i zaproponujesz mu pacjentów, nie mówiąc mi, ani nikomu, bo z pewnością założysz, że nikt się nie zgodzi. Będąc sprytniejszy ja skontaktowałem się pierwszy, by w ten sposób regularnie dostawać zwięzłe raporty dotyczące przebiegu terapii, czy co on tam robi.
— To może potrwać. Lepiej kup nowy segregator. Jakiś duży i ładny. Taki, który będziesz miał na lata i ten będzie twoim ulubionym.
Oszust nic nie odpowiedział. Jedynie patrzył, jak jego, w zasadzie partner, ściąga skórzaną, brązową kurtkę i nakłada czapkę z daszkiem. Obserwowali ekipę transmitującą na żywo do telewizji obecne zdarzenia.
— Mam napisać raport uwzględniając Jana Nieznany? Co z nim?
— Żadnego śladu. Żadnych dowodów, że w ogóle się pojawił po prawie dziesięciu latach, odkąd zaginął. Żadnych dokumentów. Śladów. Sprawdziliśmy siostrę. Nikt taki nie istnieje.
— Ktoś jeszcze wie o sprawie? Tylko nasza trójka?
— Tylko my. I tak ma zostać. Napisz raport nieoficjalny, tylko dla oczu, zajmującymi się sprawę. Ja napiszę raport oficjalny osobiście. Przeczytasz go i podpiszesz własnym nazwiskiem. Przeczytaj go, zapamiętaj i nie zawracaj sobie tym głowy. Jak go puścimy w media, to trzeba utrzymać jego wiarygodność, niezależnie od konsekwencji, możliwie jak najdłużej. To chyba wszystkie miłe wiadomości na dzisiaj. Przepraszam, ale mam już dość, nie mogę na już patrzeć.
— Dziś nic i tak już nie zdziałamy. Cokolwiek się stanie, to raczej działka doktorka niż nasza. On tutaj więcej wskóra niż cały oddział takich, jak my.
— Ja muszę tu zostać i oglądać to gówno do samego końca. Aż zapalą światła.
— Zamówić ci taksówkę?
— Nie trzeba. Przecież mam motor. No i mieszkam dziesięć minut stąd. Po drodze jest nocny. Idę się zalać i usnąć. Nie zdziw się, jak jutro zaśpię do pracy albo przyjdę na kacu. Jutro będę użerał się z tobą.
— Obiecuję ci, że będziesz miał od samego bladego rana totalnie spierdolony dzień. Pierwszą rzeczą będzie otwarcie oczu, a drugą włączenie telewizora…
— Świetnie. Zagadka wstał, uścisnął dłoń Oszusta, szczerzej niż kiedykolwiek wcześniej, pomijając fakt, że nie mają tego w zwyczaju. Jak pan wróci, będzie pan miał na biurku, zamknięty w plastikowej, czerwonej teczce. Jedynej, jaką pan znajdzie w tym kolorze u siebie na biurku. Po tych słowach odjechał wzdłuż chodnika do domu.
Była druga w nocy, lub druga nad ranem, jak kto woli. Żona Zagadki, Olga spała do piąta rano, by zbudzić się i wyjść do pracy w kwiaciarni. Zagadka zorientował się stosunkowo prędko, że jego żony nie ma w łóżku. Nie potrafił przypomnieć sobie, kiedy ją ostatnio widział. Na pewno powinna być w łóżku. Dwie noce temu, spędzone na posterunku. W kuchni znalazł karteczkę przypiętą owocem na magnesie do lodówki. Tkwiła tam trzy dni. Tyle czasu mu zajęło zorientowanie się w sytuacji i zauważenie czegoś oczywistego, co ma pod nosem. Dzień tygodnia wydedukował po kolorze karteczki ze specjalnego tygodniowego notesu, gdzie każdemu dniu tygodnia, przez cały rok, odpowiadały określone kolory. Miał do nich pamięć. Różowy. Wtorek. I nabazgrana ołówkiem, jedyna jasna i klarowna odpowiedź ostatnich tygodni. W dodatku jedna z tych, jakie zabijają jakąkolwiek możliwość zadania kolejnego pytania.
Olga napisała, że odchodzi, że zabrała córkę do matki, i że skontaktuje się z nim adwokat z przygotowanymi papierami rozwodowymi. W ten czy inny sposób, córki nie straci, a może i lepiej dla niej, dla niego, jego pracy. Dla wszystkich. Wszelkie inne sprawy zatrzymały się w punkcie zero, i niewiadome było, czy tak, jak do połowy stan życia wynosił minus, to czy druga połowa będzie plusowa czy raczej minusowa. Tutaj tkwiły constans.
— Do diabła. Chciałbym się wyspać. Odkąd wczoraj się pożegnaliśmy, cały czas tutaj tkwię. Już mam dość tych telefonów. Cały czas coś. Kiedy jeszcze wróci moja żona, ona zacznie wydzwaniać, a gdy uda mi się zasnąć, znów obudzi mnie albo telefon, albo budzik albo znowu żona. A ja nawet się nie starałem, by objąć moje obecne stanowisko. Po chwili zacisnął zęby i w niepewności wynikłej ze wstydu ze swoich słów, dodał, nie mogąc ich już cofnąć, ani im zaprzeczyć. W dodatku wstydził się sam sobie przyznać, że ostatnie myśli wypowiadał na głos, zupełnie bezwładnie.
Po służbie rozmyślał o swojej wersji raportu. Sporządzenie fałszywych papierów było ryzykowne, ale wiedząc jak to się robi, odwalił kawał dobrej roboty. Poza tym miały być one jedynie ostatecznością, o której możliwości mieli wiedzieć tylko oni dwaj. Zamykając ją w najniższej szufladzie swojego biurka, jedynej mający zamek na klucz, który wymienił z przyzwoitości i paranoi, że na pewno jego poprzednik miał jakąś kopię albo ukrytą gdzieś albo u kogoś. Zarzucił kamizelkę na swój przepocony garnitur i wymknął się pospiesznie, próbując nie zwracać na siebie uwagi i niepostrzeżenie wrócić do domu, mając nadzieję szybko zasnąć i możliwie na jak najdłużej.
Przez kolejne tygodnie wszystko toczyło się swoim wolnym tempem, którego rytm nie przyspieszał ani nie zwalniał nawet, kiedy detektyw Zagadka przekroczył próg gabinetu komisarza, niemającego mu do powiedzenia niczego, poza streszczeniem czegoś, co mógł sam się domyślić.
Dwóch nowych Janów Nieznany trafiła w asyście Leona Hatterii na komendę, przy których zeznaniach podpisał się jako świadek i współpracował na rzecz nieznanych w roli adwokata, swoich przyszłych pacjentów, których przejął trzy godziny później, osobiście zabierając do kliniki, będącej ich nowym domem. Leczenie było czasochłonne i nieefektywne. Z żoną nie chciało mu się rozmawiać. Córce nie chciało się rozmawiać z nim.
Śledztwo zostało zawieszone. Sprawa była otwarta.
— I tak już nie dowiemy się, kim był prawdziwy Jan Nieznany. Pewnie nie dowiemy się, kim są ci dwaj, a jeśli nawet, to nie wiadomo, czy mają coś wspólnego z tamtym. Nawet jeśli, to z pewnością nie przypomną sobie tego. Prawdopodobnie są świadkami czegoś, o czym nigdy nie zeznają, a jeśli nawet, to żaden sąd nie weźmie tego pod uwagę jako pewnik. Zwłaszcza teraz, będąc w miejscu rekonwalescencji, mogącej nie spełnić swojego celu. Wszyscy, którzy wiedzą o tej sprawie zabiorą te tajemnice do grobu, nieświadomi nawet tego, że są kluczem do rozwiązania tej zagadki.
— Najwyraźniej… — Odpowiedział sucho Oszust.
— Niech to pozostanie między nami. Dodał pospiesznie, jak gdyby bojąc się, że za parę sekund może stracić tą szansę na powiedzenie tego w ostatniej chwili.
Oszust, w towarzystwie Zagadki naprzeciwko, siedział za biurkiem i popijał piekielnie mocną i wrzącą kawę. Było mu zimno ze strachu i wielokrotnego szoku, których dzisiaj doznał. Nie było żadnych powiązań jego z kimkolwiek z tego otoczenia. Dzień był stracony. Nikt nie dowiedział się niczego. Odłożył słuchawkę prawdopodobnie ostatni raz tego wieczoru i rozluźnił się, rozmyślając, czy wszystko poszło dobrze i czy mógł zrobić coś więcej.
Co jakiś czas ktoś telefonował i mówił, że Jane nie żyje. Jeśli żyła, to pod zmienionym nazwiskiem. Nie dowie się tego. Żadnych informacji. Jan Nieznany nie został znaleziony. Znikł bez śladu. Nikt nie mógł nic zrobić. Nie mógł napisać raportu, bo i o czym? Pozostał jedynie trup gliniarza, z którego musiał się wytłumaczyć. Nie wiedział jak. Nie wiedział, co ma zrobić. Na próżno odszukiwał jakichkolwiek informacji o Janie Nieznany, o Jane, czy innych sprawach bez rozwiązania. Bez sensu czy powiązań z obecną.
Przez prawie godzinę, próbowali się zrelaksować w oczekiwaniu na cokolwiek. Oszust musiał siedzieć tak długo, aż zadzwoni prokurator i powie mu, co dalej. Miał poranny dyżur a Zagadka służbę, i nie opłacało mu się wracać do domu. Wolał wyjść wcześniej. W którejś chwili znowu, któryś raz z kolei zadzwonił telefon. Oszust odebrał od niechcenia. Bardzo chciał go zignorować. Miał nadzieję, że ten tym razem będzie ostatni. Przełączył na głośnik, by detektyw także słyszał jego treść.
— Panie Sierżancie. Znaleźliśmy Jana Nieznanego. Wygląda na to, że popełnił samobójstwo. Jesteśmy za miastem, niedaleko elektrowni.
— Dzwoniliście do kogoś? Nie? Po chwili dodał. Ja zostaje na komendzie. Muszę czekać. Wysyłam grupę, która wam pomoże. Oszust odłożył słuchawkę i podniósł ją znowu.
— Mam jechać? — Spytał Zagadka
— To pewnie fałszywy alarm. — Oszust nakazał mu gestem czekać. Zamówił posiłki na miejsce. Za godzinę go przywiozą. Nie było sensu się ruszać. Po kolejnym odłożeniu słuchawki, nie minęły trzy minuty, gdy kolejny telefon zabrzęczał nieznośnie. Odebrał bez wahania.
— Co jest? — Spytał nerwowo.
— Naczelnik Oszust? To pan?
— A kto inny może odebrać ten telefon o tej porze.
— Tu czwarty patrol. Jesteśmy na ósmej dzielnicy. Znaleźliśmy ciała w mundurach. Wygląda na to, że obie osoby zastrzeliły się nawzajem. Nie uwierzy pan. My też nie wierzymy w to, na co patrzymy. Nie wiemy, co mamy zrobić.
— Co takiego? Co jest nie tak? Kim oni są? Zidentyfikowaliście ich?
— Tak. Jest pan sam?
Oszust spojrzał na Zagadkę i nakazał mu gestem milczeć.
— Jestem sam. O co chodzi. Mów natychmiast!
— Zrobiliśmy zdjęcia telefonami. Wysyłam je panu w tej chwili. Proszę potwierdzić, że ci dwaj oficerowie policji to Zdzisław Zagadka i jego żona Olga.
— Co takiego? — Wtedy rozległy się nerwowe wibracje i irytujące dźwięki oznajmiające nową wiadomość. — Zaczekaj na linii. — Oszust dostał trzy zdjęcia. Obydwóch ciał razem, leżących w lokalizacji, jaka miała potwierdzić zdarzenie, a dwa kolejne przedstawiające wyraźne twarze z dziurami po kulach w klatce piersiowej i w twarzy. Do kurwy nędzy…
— Podaj mi swoje nazwisko oraz nazwisko tego, z kim jesteś na patrolu.
— Dawid Tomaszewski i Tomasz Dawidowicz.
— Jeszcze raz możesz podać to drugie nazwisko?
— Tomasz Dawidowicz. Coś nie tak?
— To niemożliwe.
— Co proszę pana?
— To nazwiska zmarłych oficerów, zastrzelonych przez Jana Nieznany…
…zatrzymanego ma za zadanie odszukać każdy patrol w mieście. Rozkaz obowiązywał aż do odwołania. Czyli do teraz. Ciało Jana Nieznany właśnie jechało na komendę.
— Nie pozwól by twój partner robił cokolwiek. Będziemy za kwadrans. Masz czekać i nic więcej nie robić. Pilnujcie zwłok.
— Jana Nieznany? Jak go przywiozą na komendę, jeśli jest martwy, to z pewnością nigdzie się nie ruszy aż do naszego powrotu.
Zajmiemy się tym.
Oszust odłożył słuchawkę. Zagadka czekał przy drzwiach.
— Jedziemy na miejsce przestępstwa. Zbierzemy dowody. Musimy zdążyć przed tym, jak zabiorą zwłoki. Wyszli. Jadąc na sygnale minęli policyjny wóz jadący w przeciwną stronę. Jechali z ciałem Jana Nieznany, który musiał poczekać.
— Zaraz się wszystkiego dowiemy. Od początku coś tu nie grało.
Wyjechali za miasto. Z daleka widzieli światła policyjnego wozu i głośno nastawioną stację łapiącą łączność innych, patrolujących samochodów. Zaparkowali w bezpiecznej odległości i wysiedli, zostawiając samochód na chodzie. Wychodząc, przeszli kawałek z wyciągniętą bronią, gotową do użytku. Podeszli wpierw do wozu sprawdzając go. Oszust zawołał funkcjonariusza Tomasza a następnie Dawida. Żaden się nie odezwał. Oszust znalazł ciało leżące tu, co najmniej kilka godzin, z dziurą po kuli w klatce piersiowej, należące do Tomasza, którego śmierć widzieli oni i cała poranna zmiana na komendzie. Drugiego ciała nie było. Nie wiadomo było, kim był Dawida, ani czy faktycznie taki ktoś istniał
— Co tu się do kurwy nędzy dzieje? — Zapytał Zagadka
— Sprawdzę teren. Ty skontaktuj się z komendą! — Wykrzyknął Oszust
Rozdzielili się. Oszust złapał za stację próbując się połączyć bezskutecznie z centralą. Wypatrywał swojego podwładnego, który zniknął z jego pola widzenia. Zawołał go. Spróbował się połączyć raz jeszcze i dał spokój. Zawołał ponownie. Detektyw nie odpowiedział. Miał już ruszyć za nim, kiedy stacja się odezwała.
— Halo? Tu Zdzisław Zagadka na miejscu zdarzenia. Chcę dowiedzieć się czy dojechał już transport wiozący Jana Nieznany.
— Tu centrala. Odbiór. Nikogo pod nazwiskiem Jan Nieznany nie przywieziono na komendę.
— Przywieziono kogokolwiek teraz?
— Tak. Choć możliwe, że mam ja albo ktoś inny problemy w papierach. Patrol przywiózł ciało patrolowego Tomasza Dawidowicza. Tak, potwierdzam, tego samego, zastrzelonego dzisiejszego ranka. Według danych powinien być od momentu zastrzelenia, zamknięty w naszym prosektorium. Nie wiadomo, jak znalazł się na miejscu zdarzenia, w dodatku upozorowanym na samobójstwo.
— Upozorowanym?
— Przecież wszyscy widzieliśmy jak umiera zastrzelony w klatkę piersiową. Może pan to potwierdzić, prawda?
— Tak jest. Czekaj na linii. Jeśli nie wrócę za pięć minut, masz wysłać wsparcie. Każdego. Wszystkich. Jasne?
Zagadka wybiegł za komendantem. Podszedł w miejsce, w którym ciało patrolowego powinno spoczywać w niezmienionej pozycji. Ciała nie było, lecz wyraźny ślad utwierdzić mógł w przekonaniu każdego, że ktoś jeszcze przed chwilą leżał w spoczynku, mając się nie ruszyć nigdy.
— Oszust! Odezwij się! Problemy! Ciało zniknęło. Będę strzelał do wszystkiego, co się rusza, jeśli się nie odezwiesz!
— Tutaj! Usłyszał i pobiegł w dół, w ciemność oświetloną jedynie reflektorami elektrowni. Zsunął się w dół, próbując wypatrzeć cokolwiek. Przez chwilę nie był pewny, czy pobiegł w dobrą stronę. Zawołał go jeszcze raz. Coś zaskrzypiało. Otworzyło się wieko, którego nie widział. Przez chwilę nie miał pewności, z której strony, ani sam gdzie jest.
— Zagadka, jeśli to nie ty, strzelam. Odezwij się! Już!
I ktoś zaczął iść w jego stronę. Przystanął. Nie słyszał niczego. Usłyszał strzał dobiegający przed nim i piekący ból rozrywający mu klatkę piersiową. W ostatniej chwili zaczął strzelać przed siebie na oślep. Upadł bezwładnie, a ostatnie, co zobaczył, to ciało Oszusta z dziurą po kuli zamiast oka. Szok pozwolił mu na przyjrzenie się mu dostatecznie, by potwierdzić, że to był on. Usłyszał szelest nad sobą, i odwrócił się momentalnie, w cierpieniu, oddając ostatnie strzały w wieczorne niebo. Pozostał jedynie pisk w jego uchu, i szum stacji przerywanej głosem z centrali, zadającym pytania, na które nikt nie mógł odpowiedzieć. Ani centrala sobie, ani on centrali, dusząc się i topiąc we własnej krwi. Opadł bezwładnie widząc postać Jana Nieznany, nachylającego się nad nim, by ten mógł być pewny, na kogo patrzy. I by zapamiętał jego twarz, będącą ostatnią rzeczą w jego życiu. Jan Nieznany wstał i podszedł do samochodu, z którego obaj wysiedli. Nadał komunikat.
— Centrala zgłoście się.
— Tu centrala. Podaj swój status i raport.
— Zdzisław Zagadka i Oktawian Oszust nie żyją. Macie coś do przekazania? Co tam się u was dzieje?
— Nie znaleźliśmy Jana Nieznany. Właśnie przywieziono martwego Dawida Tomaszewskiego. Leży w spoczynku wraz z zastrzelonym rano Tomaszem. A ty, kim jesteś? Podaj swój numer.
— Nie zabawię długo. Na imię mam Jan. Chciałem tylko zgłosić przestępstwo.
— Jan? Jaki Jan? Podaj numer odznaki.
— Nie jestem gliniarzem.
— Podaj swoje nazwisko Jan.
— Nieznany. — Powiedział na odchodne, ale nie był pewny czy centrala go usłyszała. Z daleka słyszał nadjeżdżające kolejne radiowozy. Prawdopodobnie jechali też inni. Wszyscy ci, którzy chcieli wiedzieć, dlaczego mieli cztery trupy gliniarzy w ciągu doby i nazwisko osoby, której poszukiwano, a która nie miała prawa istnieć.
— Co to za bzdura. Przecież wy żyjecie.
— Zapadliśmy w śpiączkę. Obudziliśmy się po dwóch tygodniach. W czwartek.
— Co było potem?
Sporadycznie ludzie zaczęli zauważać Jana Nieznany w telewizji. Dwa razy się zdarzyło, że wystąpił w programach na żywo. Akcja złapania go była błyskawiczna. Przed kamerami i telewizorami na żywo wystąpił Jan Nieznany. Jednak, kiedy ekipa wkroczyła w tym samym czasie do studia, jego nie było. Spikerka dalej zadawała pytania komuś, kogo widziała ona stojąc przed kamerą, w której się odbijał, transmitując obraz go w telewizorach.
Po tej sprawie gazety ochrzciły Jana Nieznany „Władcą Iluzji” przeprowadzającym terrorystyczne ataki sabotujące media. Mógł się przemieszczać przez nie, jak i zamienić w fotografię, film, tekst, rzeźbę lub miejsce. Napisali, że może on także przemieścić się do umysłu intelektualisty bądź artysty i przejąć nad nim kontrolę. Określać z tygodnia na tydzień zaczęto talent artystyczny jako chorobę umysłową. Był nieuchwytny.
Nie był materialny, ale istniał. Ludzie kłócili się mówiąc, że to trik, jakiś aktor, performance czy coś takiego. Zażarte kłótnie i bójki czy Jan Nieznany to postać prawdziwa czy zmyślona, były coraz częstsze. Wszyscy bali się, że to może być prawda. Narkomani odstawiali narkotyki. Artyści przestali tworzyć. Myśliciele, przestali myśleć. Itd. Wiadome było, że szuka swojej siostry. Wtedy ludzie zaczęli chorować. Rozmawiali z telewizorami. Część jest w specjalnym Sanatorium. Wszyscy podawali się za Jana i Jane Nieznany.
Wszystko popadało w chaos. Ruiny. Niepamięć. Zamknęliśmy się tutaj kilka miesięcy temu. Prawie pół roku bez wychodzenia poza Cloud Tower. Ryzyko zarażenia było także wewnątrz. I w pewnym momencie się przebudziliście. Miesiąc później podjęto decyzję, że można zaryzykować.
Paragraf 4. Śledztwo do chodzenia
— A my, co mamy z tym wspólnego? I co wam to wszystko dało? To tylko niefortunny przypadek, jakim jest ta nonsensowna zbieżność nazwisk.
— Każda obecna w tej chwili osoba jest podejrzana o to, że jest Gwałcicielem umysłu.
— Jak tego dowieść? Na jakiej podstawie te podejrzenia wysnuto? Są jakiekolwiek dowody?
Każdy milczał w myślach i słowie. Wszyscy czekali. Doktor Leon Hatteria odezwał się w końcu, przerywając skupionych w oczekiwaniu.
— Każdy z was powinien teraz przedstawić swoją wersję wydarzeń. Mam jednak raporty medyczne od negocjatora, więc to nie będzie konieczne. Przynajmniej na razie. Oczywiście, jeśli zajdzie taka potrzeba, damy oby dwu panom akta do wglądu.
Obydwoje podejrzanych spojrzeli w oczy doktora. Ten zmienił obserwowanych rozmówców.
— Założyłem, że będzie to konieczne, jeśli pamięć moich pacjentów zawiedzie po raz kolejny, lub fakty przedstawione przez nich teraz będą rozbieżne od tych spisanych i nagranych na taśmy.
Na znak zrozumienia wszyscy ponownie przenieśli wzrok na pobudzonych zaskoczeniem podejrzanych.
— Żeby nie było niedomówień, mamy prośbę by panowie wyciągnęli swoje rdzenie kręgowe, byśmy mogli je bezpośrednio monitorować, podpinając je go pod tranfsormator neurologiczny. Będziemy mieli wtedy idealny obraz tego, co zamierzają nam panowie przekazać. Bez niedomówień, łapania za słówka, manipulacji i metafor. Mam nadzieję, że nie mają panowie nic do ukrycia, to zakładamy, że i nic przeciwko temu? Jeśli mają państwo jakieś obiekcje, to w tej sytuacji załatwienie nakazu zajmie nam mniej niż tyle, ile trwa przerwa na herbatę w Anglii. W tej sytuacji jest to kwestia jednego telefonu.
— Spokojnie, ja zgadzam się, jednak nie rozumiem do końca sytuacji, jaka zaistniała. Odpowiedział niemal od razu jeden, podczas gdy drugi siedział w milczącym skupieniu, próbując wychwycić każdy niuans przybliżający go do głównej kwestii.
— Który z panów pierwszy? — Pytanie pozostało bez odpowiedzi. — W takim razie ja wybiorę. Pan Nieznany, lat 33, będzie pierwszy.
— Czemu ja?
— Pana zeznania są najmniej jasne, poza tym mam do pana większą ilość pytań.
— Podejrzewa pan, że to ja jestem Jan Nieznany, prawda? Że ukrywam się pod fałszywym imieniem i nazwiskiem.
— To prawda, że pana podejrzewam. Jednak moje spekulacje odnośnie tego, kim pan jest są nieistotne. Wierzymy wszyscy, że jest tym, za kogo się podaje i że nie ukrywa się pan bezpośrednio, ile owy „Jan Nieznany” jest w panu.
— Jak to we mnie?
— Zamieszkuje pana. Odwiedza pana ciało i przejmuje kontrolę.
— Dziwna teoria, pewnie doktor Hatteria coś takiego zasugerował.
— Ma pan inną teorię?
— Na pana miejscu uznałbym, że nie jestem Janem Nieznany, którego tożsamość jest chorobą, na którą pan zapadł.
— Jak dla mnie to nie przypadek. Nie ma aż tak wyraźnych zbiegów okoliczności.
— Niby tak, ale…
— Przepraszam, że przerwę, bo już zaczęliśmy. Chciałbym by pan najpierw się podłączył. To nie kwestia totalnej inwigilacji. To kwestia pana bezpieczeństwa. Dla nas będzie to jedynie dowód na to, ze coś poszło nie tak. Pamięta pan jak to się robi?
Starszy Jan zamyślił się. Pamiętał. Lecz chciał mieć pewność siebie. Wyciągnął palce i skierował je na sam środek swojej twarzy. Skóra się rozluźniła na czole zaczął zatapiać w nią palce. Zatoczył koło nadgarstkiem i przejechał po linii prostej wzdłuż niej. Pod opuszkiem wytworzyła się szpara. Rozwarł jej dwie połówki rozciągając na boki skórę, zwijającą się, jakby sama wiedziała, co ma robić. Rozwarł głowę na dwie części, po czym wyciągnął własny mózg. Podpiął go pod skomplikowane urządzenie obok należące do Psycho-Policji, i czekał na wytyczne z miejscowego urzędu patentowego.
— Jest pan od kilku tygodni w pełni sił, więc może pamięć panu wrócić dopiero za jakiś czas albo w ogóle. Proszę mi wierzyć, bowiem byliśmy o włos od tragedii. Nie dawaliśmy żadnych szans nikomu z was, tak jak i reszcie chorych. Zacznijmy od tego, co pan ostatniego pamięta przed tym jak trafił pan do szpitala i odzyskał wiedzę o sobie?
— Niech pomyślę. No w zasadzie, to pamiętam, że byłem pierwszy dzień w nowej pracy.
— Jakiego to rodzaju praca? Jakie stanowisko pan zajmuje?
— Jestem architektem. Przynajmniej byłem jeden dzień.
— Gratuluję panu. Sądzę, że skoro pana przyjęli, musiał pan naprawdę długo i ostro wybiegać o te stanowisko, czyli przypadek, że znalazł się pan na tamtym miejscu odpada. Jakiego rodzaju architektem pan był? Co pan robił dokładnie?
— Tworzyłem projekty budynków i ich wnętrz.
— W sensie domów mieszkalnych?
— Nie, dużych budynków, bloków, osiedli. Co prawda rzadko zdarza się dostać takiego rodzaju zlecenie, i faktycznie tak było, ale wystarczyło jedno zlecenie, i co najmniej przez pięć lat nie musiałem się o nic martwić.
— Ma pan już jakieś zlecenia za sobą?
— Zaprojektowałem i postawiłem fundamenty budynku Wieża Chmur. Pewnie każdy tym wie.
Milczenie było odpowiedzią zaskakującą. Hatteria pochylił się do przodu coś notując. Młodszy Jan zerknął na niego, a starszy w jego notatki. Po chwili psychiatra kontynuował.
— To coś nowego, prawda? Nie mówiłem o tym? Można to sprawdzić.
— Nie będzie to konieczne, ale sprawdzimy dla potwierdzenia jedynie. To istotny szczegół. Coś jeszcze? Jakiekolwiek inne projekty, prace? Nawet drobne?
— Raczej sobie nie przypominam, chociaż tak, był jeszcze projekt studia dla telewizji, przeznaczonego do kręcenia programów i sitcomów. W tym właśnie studiu jako jeden z pierwszych seriali był realizowany „Król Telewizorów”. Był też projekt windy dla kliniki zwanej Lożą. Miałem przebudować budynek tak, by do każdego miejsca można było dostać się za pomocą jednej z dwóch wind, i tylko przez nie. Miało to ograniczyć ucieczki pacjentów oraz umożliwić dokładniejszą obserwację i badania. To w zasadzie wszystko. Innych zleceń nie było, biorę jedynie pewne, mające realny plan realizacji. Inne propozycje odrzucam. Jeśli są jakieś inne projekty, to zrobione jedynie dla własnej przyjemności szkice itp.
— I te, ile? Trzy zlecenia przez…
— Osiem lat pracy zawodowej. Tak. Pierwszy dzień w pracy. Co to była za praca? Pamięta pan? Praca… Wydaje mi się, że to miało coś wspólnego z tą… windą. Ale… Nie pamiętam.
Głowa Nieznanego cały czas się przekształcała a mózg na stole pulsował, gdy Jan zaczynał odpowiadać. Ośrodek mowy przeniósł się z jego zdezintegrowanych ust na twarzy, na fragment mózgu, który jest odpowiedzialny za ten punkt działania.
— Jak wyglądała chwila, w której zdał sobie pan sprawę gdzie i kiedy jest? Chodzi mi o chwilę wybudzenia z choroby.
— Nie wiedziałem, że jestem chory. Nie pamiętam. To jakby sen. Przedtem są wspomnienia. Potem coś, co nie jest moimi wspomnieniami, ale wydają się realne, lecz nie jak sny, ale jak, no nie wiem, jak film, który się w młodości oglądało ze sto razy. Coś takiego. Fałszywego. Przejmującego kontrolę, ale na zasadzie uległości do nucenia ulubionej piosenki, albo mimowolnej chwili, jak w czasie zakochania się w kobiecie. Nie wiem czy mnie pan rozumie. Ktoś mi mówi, że mam coś zrobić, a ja, mimo iż tego nie chcę, sam dążę do tego, by to zrobić, bo zaczyna mi się to podobać, mimo iż jest to sprzeczne ze mną. I nagle budzę się kilka lat później, i mówię do siebie: tak, to ja, gdzie ja do cholery byłem? I dlaczego to pytanie nie daje mi spokoju? Pamiętam, że czułem się tak, jakbym śnił koszmar. Okropny. Nieprzyjemny.
— W jakim sensie? Brutalny?
— Nie, były one tak dziwne, oniryczne, nielogiczne, pełne odrażający postaci i sytuacji. Z dnia na dzień wydają mi się coraz bardziej przerażające. Mam wrażenie jakbym nie budził się w rzeczywistości tylko we śnie. Jednak już kiedyś miałem podobne stany, jednak nie aż tak intensywne. Co więcej, gdy się budzę, to przez godzinę czasu nie mogę dojść do siebie, ale o tym wiecie. Przynajmniej doktor powinien wiedzieć. Daje mi na to lekarstwa. Biorę je. Pomagają je szybciej zakończyć.
— Jest pan w budynku rządowym. Próbujemy tutaj ustalić właśnie przyczyny choroby powodującej między innymi pana dolegliwości. Sądzimy, że odpowiada za ich powstanie właśnie Gwałciciel Umysłów. Lecz, w jaki sposób, tego także nie wiemy. Jeśli rozwiążemy sprawę i pochwycimy Jana Nieznany, obecnie zbrodniarza numer jeden w skali światowej. Teraz proszę przypomnieć sobie ostatnie zlecenie, pracę. Powiedział pan, że to był pierwszy dzień. Czy to ostatnie, co pan pamięta? Potrafi pan opowiedzieć, co się tamtego dnia zdarzyło? Oskarżony milczał. Chce pan się dowiedzieć, co się stało? Może to panu odświeżyć pamięć, a nam wyjaśnić wiele spraw.
Nieznany architekt zastanawiał się. Wbił skupiony wzrok w twarz drugiego Jana, i zacisnął usta do białości. Czoło zrosiły mu krople potu. Leon spojrzał na wykresy z urządzenia. W normie.
— Co się dzieje? Spytał Zdzisław. O czymś nam pan nie mówi? Coś pan ukrywa? Jeśli tak, to bardzo umiejętnie.
— Nie. — Odpowiedział pospiesznie i wrócił do swojego skoncentrowanego skupienia. Raczej boję się tego, czego mogę się dowiedzieć. Ale to konieczne, nie? Niezbędne. Chociażby przez opór, jaki wyczuwam. Bezpodstawny.
Doktor przytaknął i włączył plazmę na ścianie. Ekran rozjaśnił zastopowany obraz jak on wraz z trzema innymi pracownikami doświadczonymi wchodzą do mieszkania Gwałciciela Umysłów. Otwierają drzwi a wewnątrz jest przerażająca czerń, ciemność, która, niemal jak smoła, albo dym zaczęła wypływać na korytarz.
— Ja nie przypominam sobie tego… — I wtedy drzwi się zamknęły. — Co to do cholery jest?
— Nie jesteśmy pewni, ale wydaje nam się i mamy ku temu przypuszczenia, że Gwałciciel Umysłów nabył zdolności tworzenia czarnych dziur i to jest jedna z nich.
— Jasne, jak w X-menach, nie? To nie jest możliwe. Żadna istota tego nie umie, a jeśli to potrafi, to znaczy, że nie jest na pewno człowiekiem.
— Proszę mi powiedzieć, co się stało po tej chwili. Gdzie pan był? Za tą ścianą powinna być przestrzeń powietrza, po której droga w dół sięga 123 piętra. Gdzie pan był, co pan robił przez ten czas minęło, podkreślam, trzy lata! Wszystko po to, by się pan po prostu pojawił. Nie wiadomo skąd, w dodatku wydawać by się mogło w takim samym stanie, jak pan wtedy wszedł. Jakby minęła tylko chwila.
— Sam chciałbym to wyjaśnić, ale nie potrafię. Tak właśnie się czuję, jakbym wszedł, zrobił siku, i wyszedł, a po wyjściu okazało się, że minęło pięć lat, a ja nawet się nie zestarzałem. No, ale dobra. Sadzę, że wtedy nagle musiałem zachorować, dlatego nic nie pamiętam. Właśnie i co to była za choroba?
— Został pan zakażony wirusem, który atakuje system nerwowy i bezpośrednio mózg. Nie ma objawów jak przy normalnej wściekliźnie. Wszystko dzieje się w pańskim mózgu.
Przesłuchiwany nie dowierzał, co maszyna od razu zarejestrowała piknięciem.
— Gdy pan tam wszedł, zniknął pan i nie mogliśmy nigdzie pana namierzyć. To było niemożliwe po prostu, że się to zdarzyło. W walce z Władcą Iluzji, jesteśmy bezradni. Z początku daliśmy mu spokój, bo liczyliśmy na to, tak między nami, że już jest w podeszłym wieku i niedługo albo przestanie albo umrze.
— Jak to możliwe, że go potem nikt nie złapał? Musi być jakiś sposób.
— Ten typ, to nie człowiek. To część wszechświata.
— A co z innymi? Z tymi, co byli tam ze mną?
— Przykro mi, ale wrócił tylko pan.
— Wróciłem? Jak?
— Pojawił się pan znikąd praktycznie przed kamerą 7 tygodni temu w stanie totalnego obłędu.
— No, ale zaraz, przecież znaleźliśmy go martwego, to nie mógł być on.
— Niestety, ale On musiał poznać jakąś tajemnicę, którą zachował dla siebie i możliwe, że w całej galaktyce wie o niej tylko on.
— Trudno mi w to uwierzyć. Ale coś jeszcze jest nie tak.
— Mianowicie?
— Nie czuję się tu sterylnie, rozumie pan?
— W tym pomieszczeniu?
— Nie, nie, chodzi mi o to, co jest poza murami.
— Jakie jest pana ostatnie wspomnienie?
— No cóż, chyba jak wyjeżdżałem do pracy. Jak zawsze, pożegnałem się z moją dziesięcioletnią córką i moją żoną, z którą w tym roku stuknie nam jubileuszowa piętnastka…
— Proszę się zatrzymać. Pan mnie posłucha bardzo, bardzo uważnie. Gwałciciel umysłów to nie jest jakiś tam dzieciak. On ma niemal boską moc. Teraz, gdy zostaliśmy tylko my…
— My?
— Postacie fikcyjne?
— Fikcyjne?
— No tak, przecież zniszczyliśmy ludzi, którzy nas stworzyli, czyli postacie fikcyjne, pół wieku temu, wraz z planetą.
— Naćpałeś się? Co ty mi tu wciskasz?
— Zaraz, pan chyba nie sądzi, że jest człowiekiem?
— A nie? A czym?
— Nie jest pan, zapewniam. I możemy to wszystko sprawdzić.
— Nie no, człowieku, łyknę to, że mi minął rok, ubolewam nad tym i mam nadzieję, że moja żona nie odeszła ode mnie albo nie uznała, że umarłem.
— Pan dalej nie rozumie, prawda?
— Co mam rozumieć.
— To, co pan uważa za wspomnienia. Pożegnanie z żoną i córką i jazda tym, jak to nazywało…
— Samochodem?
— A właśnie tak. Nawet nie wiem, co to jest, ale mniejsza.
— Jak to, nie wiesz, co to jest… dobra stop, ja mam dość.
— Gwałciciel albo szpera w pana mózgu, ale jest panem, albo pan oszalał, naćpał się i sprawił, że pana halucynacje stały się dla pana bardziej realne. Że traktuje pan to jako własne życie. Bo tutaj pokazał czarną teczkę mam o panu wszystko i zapewniam pana, że nie ma pan ani żony, ani tym bardziej córki… Bardzo mi przykro. — Jan nie odpowiedział. Spojrzał na pozostałą dwójkę, których miny wskazywały na to, że mówią poważnie.
— Kurwa, nieźli jesteście. Naprawdę, skąd was wytrzasnęli? Jesteście aktorami? Bo jeśli tak to chyba najlepszymi na świecie.
— Dla mnie to też jest ciężkie. Bardziej niż myślisz.
— I co tak już zostanie, że będę żył w fałszywym życiu? Wszystko można nagiąć, albo usunąć zanim stanie się cokolwiek, albo zanim ktoś zdąży o czymkolwiek pomyśleć.
— Do pół roku powinien pan już odzyskać swoją zablokowaną pamięć i w pełni osobowość.
— A ten sukinsyn?
— Oficjalnie nie żyje, ale mimo tego ingeruje cały czas.
— Nic nie można zrobić?
— Czyli naprawdę mamy, który? 2088 rok?
— Właśnie tak.
— Czyli jak to się stało, jak to możliwe, że jesteście postaciami, ja też? Fikcyjnymi?
— Jakieś nie całe sto lat temu, człowiek odkrył nową technologię i zawładnął kwantami, To pozwoliło mu na stworzenie nowego rodzaju sztuki. Dokonał tego jakiś wiecznie naćpany, inteligentny artysta, za którego sprawą, każdy rodzaj tworzonej sztuki od początku człowieczeństwa został porzucony w przeciągu pół roku? Rozumiesz to? Sztuka przestaje istnieć. A on skonstruował maszynę, która może tworzyć dzieła, bez ograniczeń czy to miejsca, czy ludzi, czy świat, czy kosmos. Wymyślałeś to, a maszyna tworzyła materialną, żywą, realną kopię.
— To dlaczego ich wy eksterminowaliście… no tak, wy eksterminowaliśmy? Jesteśmy fikcją?
Jan westchnął i spojrzał w oczy przesłuchującego go psychiatrę.
— Posłuchaj się. Zniknąłeś i gdzieś byłeś. Pewnie tam, gdzie tkwiłeś utkwiony jak komar w bursztynie na 5 lat. Pojawiłeś się z przekonaniem, że jesteś postacią fikcyjną. Wiesz, jak to brzmi?
— Jak sensowna gadka, kurwa.
Nieznany zaczął składać swoją głowę z powrotem na miejsce.
— Co teraz w planach? Chciałbym wyjść na zewnątrz.
— Ale na pewno nie sam.
— Przecież znam to miejsce.
— Nie znasz. Gdy wyjdziesz to zobaczysz je na nowo, pierwszy raz w życiu.
— Artystów tak? I ich sztukę! Nie mam pojęcia, co to takiego jest sztuka! Zwariowałeś! Nie ma w ogóle takiego słowa.
— Oj daj spokój. To nie była moja decyzja. Ludzi zabijali dla władzy, pieniędzy, kobiet, religii, polityki, granic. My wzięliśmy raz jeden jedyny z nich przykład i zaczęliśmy zabijać dla sztuki.
— Masz bezpośredni rozkaz, już nie prośbę, rozkaz o przebadanie się bardzo dokładnie.
Pierwsze, co zrobisz to okresowe badania. Przeżyłeś spotkanie z Terrorystą Sabotażystów, to znaczy, że miał wobec ciebie jakiś cel. A naszym celem jest natomiast odkryć jego zamierzania.
— Żebym to jeszcze tylko pamiętał, albo był tego świadomy. No dobra. W porządku. Mogę zrobić badania nawet już dziś. Dzięki nastrojeniu coraz lepiej mi się komunikować.
— Potraktuj to tak jakby ta sprawa nie miała miejsca.
— Mam jeszcze pytanie. Gdy postać fikcyjna, która stworzyła samą siebie, nie przez człowieka, lecz powstała sama, ma dar i potrafi tworzyć i stworzy istotę, to wtedy stworzy postać fikcyjną czy człowieka?
— Stworzy postać fikcyjną, będącą potrafić tworzyć, albo człowieka pozbawionego tego daru, a wtedy rzecz jasna jest pozbawiony on wszelkiego rodzaju odbierania i dawania jakichkolwiek uczuć. Nie potrafi tworzyć. Lecz to by nam nie przeszkadzało zbytnio, gdyby nie pewien w zasadzie strach, że może przez przypadek zostać stworzony ktoś taki jak On.
— A kto stworzył jego?
— To jedna z największych zagadek wszechświata.
— Skąd ta pewność?
— Bo sam nam to powiedział. Musiał. Jednak nie ma szans się dowiedzieć tego skąd indziej niż od niego. To nasza jedyna szansa.
— Do diabła, nie przypominam sobie żebym mówił kiedykolwiek coś takiego. Nie gadajcie, że zaczęliście pisać religię, albo wytwarzać fałszywe cele, zupełnie jak człowiek.
Doktor stał jak wryty. Zaczął się cofać w stronę drzwi. Ale drzwi przestały istnieć. Nie było niczego wokół. Tylko ściany.
— Co chcesz zrobić? Czemu jesteś…
— Nie jesteś moim bratem. Przecież ty nie masz rodziny. Nikt z nas nie ma. Więc, w jaki sposób w to uwierzyłeś…
— Co?
— To była tania sztuczka żeby ci to wkręcić w psychikę byś uwierzył. Dzięki temu potraktowałeś inaczej tego człowieczka, którego stworzyłem na potrzeby w zasadzie jednego epizodu, opowiadanka w zasadzie.
— Ty go stworzyłeś?
— Tak, a co, aresztujesz mnie teraz?
— Tak! Zamierzam!
— Ty głupcze, a którędy chcesz wyjść?
Psychiatra zamilkł.
— Uwielbiam to.
— Co masz na myśli?
— Uwielbiam tworzyć swoje klony i zmieniać ich psychikę by myślały wprost przeciwnie niż ja. Dosłownie, sam ze sobą się nie dogaduję?
— Nie rozumiem.
— No to popatrz w lustro, a się dowiesz…
— Nie mam… — Władca Iluzji wskazał na ścianę, która momentalnie zamieniła się w taflę szkła. Obydwoje podeszli przed lustro. Psychiatra dotknął własnej twarzy z niedowierzaniem i zerkał, co chwila na twarz Władcę Iluzji.
— To jakieś żarty. Coś mi przestawiłeś w mózgu, że odbieram i myślę to, co ty chcesz.
— Nie chrzań.
— Co teraz zamierzasz zrobić?
— Ta historia cholernie mi się spodobała. Chodź. Złapał go i przekroczyli obydwoje lustro, a gdy znaleźli się po drugiej stronie, znaleźli się w tym samym pokoju, z którego wyszli przed chwilą.
— Co to ma być?
— To? To ty, czekający na Nieznanego, który przyjdzie za 15 minut.
— To ja?
— W zasadzie, to teraz ty będziesz nim a ja tobą. Wiesz, o co chodzi młody nie?
— Że o zamianę, że ty…
— Stworzyłem ciebie i Nieznanego, a w zasadzie to ty i on jesteście nie tyle mną, ile projektem próbnym.
— Nie masz prawa.
— Mam. I nie wkurzaj mnie, bo mogę się zaraz cofnąć o czas zanim zniszczyliśmy ludzkość wraz z ich śmieszną planetą i powstrzymać sam siebie przed dokonaniem tego wyboru. Tak czy inaczej. Ludzkość i ziemia istnienie i nie istnieje jednocześnie na tej samej płaszczyźnie, więc tak na dobrą sprawę, nie masz za wiele opcji w kwestii wyboru ja jeden, czy cała rada kongresu i miasta tej twierdzy? Wiadomo, kto wygra. To, po której stronie staniesz?
Psychiatra zwiesił głowę.
— Chyba po twojej.
— Świetna decyzja. No w końcu jesteś mną w pewnym sensie, nie? Wiedziałem, że nawet, jeśli stworzę na bazie siebie samego kogoś mi totalnie przeciwnego, wręcz fanatyka, to i tak w ostateczności potrafię podjąć dobrą decyzję i stanąć po swojej własnej stronie, albo sam siebie obronić. Rozumiesz. Taka zabawa słowem.
— To, co teraz robimy?
— Co robimy? No cóż najpierw to musimy wysłać pocztę, a potem zadzwonisz i powiesz gdzie mnie szukać. Potem osobiście zadzwonię ja, pomimo faktu, że oficjalnie od pięciu lat jestem martwy i leżę w moim basenie, w którym zamiast się rozkładać, cofam się w rozwoju, leżąc całe ludzkie życie, albo jednocześnie pół minuty, wracając do punktu, gdy byłem niemowlakiem.
— A kto był odpowiedzialny za ciebie?
— Co?
— Kto cię stworzył?
— Jeszcze ci nie powiem. Chociaż tak naprawdę już powiedziałem ci cztery razy.
— Naprawdę mi mówiłeś? Tak mówiłem ci za sześć lat od teraz.
— Będę wiedział za sześć lat? I ja mam uwierzyć i czekać żeby się tego dowiedzieć, a potem znów coś zamotasz i będę w punkcie, w którym jestem teraz. Gdybyś mi powiedział, chociaż raz, to bym nawet teraz wiedział, kto jest za to odpowiedzialny.
— Oj daj spokój. Ale pochlebia mi to, że chcesz usilnie udowodnić, że masz mózg i nawet potrafisz go używać. Idziemy.
— Gdzie?
— Tam.
— O rany. Co to za miejsce?
— XXI wiek.
— Gdzie idziemy?
— Idziemy po Nieznanego. Za kwadrans będzie się żegnał z żoną i córką, więc musimy się pospieszyć i złapać go, gdy będzie wracał dzisiaj rano, 8 godzin temu.
— Ha, to ja specjalnie będę spowalniał. Jak nie zdążył, to załamie ci się cykl i twój plan spali na łeb… zaraz… — Gwałciciel Umysłów spojrzał na niego.
— Powiedziałeś 8 godzin temu?
— Już to zrobiłem. Gdybym nie zrobił, to nie przeprowadziłbyś przesłuchania go dzisiaj tak?
— Ja chcę wrócić do siebie. Chcę mieć spokój. Mam dość. I wiesz, co jest najistotniejsze? Że wygrałeś. W zasadzie. Ja wygrałem. Będę znany jako ten, który zabił Władcę Iluzji
— Jasne, to dalej, zabijaj mnie.
— Z przyjemnością. — Gwałciciel Umysłów przystawia sobie lufę do głowy i strzela w nią. Pada na ziemię z rozwalonym parującym mózgiem i rozwaloną czachą. Zmarł w wieku 144 lat. HA! Powiedział nachylając się nad parującym ciałem. — Załatwiłem cię własną bronią. Wystarczyło tylko pomyśleć, kiedy był, chociaż raz ze czterech razy, gdy mi mówiłeś, kto jest, kim i kto komu. I teraz wiem. I wiem tylko ja. Nie będzie ciąg dalszego, bo to koniec. Tym sekretem nie podzielę się absolutnie z nikim. Podobnie, jak tylko ja wiem, co łączy Jana Nieznanego z Janem Nieznanym.
Jan i Jan to ta sama osoba. Jeden urodził się jako Jane, by 18 lat później zmienić się w Jana. Trzy lata później wypadek niezwykły zniszczył pamięć Jana, lecz pamiętał o Jane, myśląc, że ma siostrę, postanowił ją odnaleźć, a by to zrobić, poruszył niebo i ziemię i wszystko inne pomiędzy, stając się królem telewizorów imieniem Władca Iluzji, będący nazwą wirusa, wyniszczającego człowieka współczesnego, przez niego kreowaną, zastępując je czymś nowym.
— Pomimo starań wszystkich, wynikła rzecz właściwa, do której dążyłem. Do największego i najwspanialszego ze snów!
— Zobaczymy…
Kartoteka nr 2. Król telewizorów
Paragraf 1. Transmisje na żywo!
Fikcyjna rzeczywistość. Mieszanina obrazu filmowego, animowanego, fotograficznego, rysunkowego i tym podobnego, zmontowanego w poszczególne sceny filmu. Mieszanina dźwięków, muzyki klasycznej, rockowej i elektronicznej zamienionej w ścieżkę dźwiękową. Narracja nagranego głosu był niczym sygnał S.O.S.
Testy. — Homo ergaster. Homo erectus. Neandertalczyk. Homo sapiens. — Kochanka w miłości rodzinne… Cisza spokojnego snu… Sztuka rozrywkowych miejsc… Zmysł emocjonalnych doświadczeń… Czas życia celu… Bóg uzależniony rzeczywistością… — Dziewięć muz. Siedem cudów świata. Siedem dziedzin naukowych podzielonych na czterdzieści cztery dyscypliny. — Cierpienie, gniew, lęk, miłość, nadzieja, namiętność, nienawiść, niepokój, nuda, poczucie krzywdy, poczucie winy, podniecenie, pożądanie, pogarda, radość, smutek, strach, szczęście, tęsknota, wstręt, wstyd, zakochanie, zawiść, zazdrość, złość, zażenowanie, żal. — Węch. Smak. Dotyk. Wzrok. Słuch. Jaźń. Percepcja. Soma i Psyche. — Słowo — Obrazy trzech przedstawicieli telewizyjnych odbiorników. — Jedno radio tranzystorowe odbierające trzy pasma różnych fal. — Komputer PC. Laptop podłączony do Internetu. Tablet. Dotykowy telefon komórkowy z licznymi funkcjami. — Urządzenie do manipulowania rzeczywistością. — Książka. Scenariusz. — Komiks i animacja. — Aparat na klisze. Aparat cyfrowy. Aparat lustrzanka. — Fotografika. — Obraz statyczny. Storyboard. — Dźwięk — Fonograf. Magnetofon szpulowy. Adapter na winylowe płyty. Radio-magnetofon na kasety. Odtwarzacz płyt kompaktowych. — Dyktafon na mini-kasety. Dyktafon cyfrowy. — Muzyka. — Obrazy — Magnetowid na taśmy VHS. Odtwarzacz DVD. Kino domowe. — Obraz ruchomy — Kamera DV kasetowa. Kamera cyfrowa. Kamera filmowa. Kamera telewizyjna. — Film dozwolony od 21 lat. Dystrybutor nie ponosi odpowiedzialności za skutki wynikłe z powodu obejrzanych materiałów. Oglądasz na własną odpowiedzialność. — Król telewizorów. Finał sezonu. Ciągu dalszego nie będzie. Napisy końcowe. — Rzeczywistość? Fikcja?
Niespełna 30 minutowy film, który zaraz Państwo zobaczycie, został przeze mnie zmontowany z kilkudziesięciu krótkich. Mających, razem ponad 4 godziny amatorskich filmów, krążących nielegalnie po sieci. Jest to materiał mogący zostać określony mianem filmu „snuff”, którym w rzeczywistości jest, pomimo zaprzeczeń, że filmy tego typu są jedynie miejskimi legendami, i jeśli istnieją, to z pewnością nie są udostępniane publicznie. Materiał pochodzi z całego świata i sięga do ok. 50 lat wstecz. Przedstawione zdarzenia i sytuacje miały miejsce w rzeczywistości, a osoby na nich uwiecznione w ostatnich chwilach życia, nie są aktorami. Materiał jest wstrząsający i odradzam jego oglądanie każdej osobie, która nie robi tego z własnej woli. Przymuszanie zarówno do oglądania, jak i samo posiadanie tego typu filmów, jest przestępstwem karalnym, jak w przypadku posiadania „czarnej pornografii.” Zebrany przeze mnie materiał (prawdopodobnie) nielegalny w sieci, jak i sama moja ingerencja w postaci montażu dokumentalnych zdjęć, nienależących do mnie, także jest przestępstwem. Prawdopodobnie materiał ten zniknie z ogólnodostępnych źródeł, zastąpiony innymi filmowymi zdjęciami, lub w ogóle usunięty na długi czas. Moim celem, jako tzw. artysty, nie są w tym przypadku cele artystyczne, ile społeczne i moralne. Zamierzeniem nie jest zastosowanie tego filmu, ani komercyjnie, ani zarobkowo, ani artystycznie. W moim zamierzeniu było przemontowanie całego materiału, w możliwie w jak najkrótszy film, wykorzystując przy tym możliwie jak najwięcej ujęć kluczowych. Samym zaś celem wyprodukowania tego filmu, jest nie tyle sama wartość dokumentalna, ile mająca wywołać możliwie jak największy wstrząs na widzu go oglądającym. Skrajny popyt na tego typu rzadkie filmy istnieje, inaczej nie byłyby one dostępne w sieci dla wytrwale ich szukających. Mam nadzieję, że owe kilka minut zniechęci każdego do dalszych poszukiwań. Kolejnym celem, jest możliwość udostępnienia go, w celu edukacji i uświadomienia społeczeństwa, nie tyle o niszy tego typu produktów, ile tego, że zawarta na nich treść i ludzie są jak najbardziej prawdziwi. Same sceny tego typu są obecne również i w dniu dzisiejszym, w każdym miejscu na świecie, w którym toczy się wojna, jak i otoczeniu, w którym wybrane jednostki żyjące w danym środowisku uświadamiają sobie, że mogą sobie pozwolić na dokonywanie tego typu zbrodni, nie tyle uwiecznianej na filmie dzięki okazji, ile samego dokonywania morderstwa w celu nakręcenia takiego typu filmu. Sam jestem osobą poszukującą tego typu nagrań, chcącą się przekonać, czy tego typu materiał w rzeczywistości istnieje, nie szukałem go za wszelką cenę. I chociaż sam jestem miłośnikiem horrorów, nie pałałem entuzjazmem, ani zbytnią chęcią do odszukania za wszelką cenę tego typu materiałów. Widziałem wiele reżyserowanych filmów wykorzystujących formę rzekomo amatorsko nakręconych ujęć, który to model w ostatniej dekadzie, zwłaszcza w horrorach, stał się niepokojąco popularny, i to mi wystarczyło. W skrajny sposób rozczarowany pozytywnie i negatywnie, trudno mi było przebrnąć przez te kilkanaście godzin video. Pomimo mojej świadomości, że coś takiego ma miejsce, to jednak zobaczyć to na własne oczy z pełnym pojęciem tego, że to nie jest film, lecz zapis dokumentujący zdarzenia, było mi trudno przebrnąć przez poszczególne krótkie ujęcia.
Uderza pojęcie tego, że to się dzieje w czasach obecnych. Że jest to prawdziwe. Że żyją ludzie, czerpiący chorą przyjemność przez wszystkie strony zaangażowane, kręcącego i mordującego, robiących to niejako dla siebie w celu, którego nawet sam nie chcę znać, to pozostają jeszcze widzowie, płacący ogromne pieniądze, by obejrzeć coś takiego dla własnej przyjemności. Rzecz jasna, jeśli film nie jest tylko zarejestrowanym zdarzeniem, ile kręconym dla kogoś. Kolejne, co uderza to właśnie dostępność takich materiałów, mogących narobić tyle samo dobrego, co złego. Aż do punktu, gdy zdajemy sobie sprawę, że miejsca i osoby na filmie wyglądają zwyczajnie, przeciętnie a nawet podobnie do zadupia, na którym sami mieszkamy. I to właśnie jest najbardziej przerażające. Że możemy przypadkiem stać się tą jedną na miliard osobą, będącą ofiarą. Mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do tego typu skrajnej sytuacji, której ofiarą będę ja, albo ktokolwiek z moich bliskich, musiał doświadczyć. W kinowych horrorach typu slasher, splatter czy gore, widz jest przygotowany, że obejrzy historię prawdziwego pecha, i horroru, który go nigdy nie spotka, zakładając już z góry, że doświadczenie tego typu zakrawa o fikcję, nierealną do doświadczenia. Zakłada się, i wie, że prawdopodobnie może tylko kilka osób na świecie mają przygodę tego typu. Jest ona tak rzadka, iż wydaje się, że prędzej wygrałoby się w Lotto 6 milionów, niż trafić jako jedna na 6 mln w miejsce na wyjeździe z paczką przyjaciół z podróży, której nie wraca nikt, albo tylko jedna osoba w ciężkim stanie, i to na pewno nie będziesz ty. Trafienie na poligon wojny, w dodatku jako żołnierz, to nie pół na pół, ale daleko więcej niż pół szansy, że przytrafić się może w każdej chwili to, co na niektórych z tych ujęć. Dzięki nim wzrosło niewymiernie moje wrogie nastawienie, co do tematu służby dla kogokolwiek, gdziekolwiek, na jakiejkolwiek wojnie. I niezależnie od sytuacji, osobiście nikt mnie nie nakłoni, ani nie zmusi w żaden możliwy sposób do tego, by iść do wojska. Mam nadzieję, że wykorzystany przeze mnie materiał nie przysporzy mi kłopotów, przez które będę musiał się tłumaczyć w sądzie, ani nie wytworzy, co do mnie wrogości kogokolwiek. I że jest to dowód przejawu braku talentu i szacunku dla ludzkiego życia, by zrobić z tego teledysk. Film ma być czymś podobnym do tych, do jakich oglądania zmuszany był Alex w Mechanicznej Pomarańczy. Na pewno nikt nie polubi tego filmu. Połowa potencjalnych widzów, nawet nie obejrzy go do końca. Ale nie w tym rzecz. To nieistotne, jak długo się wysiedzi. Czasami wystarczą 2—3 minuty nim ktoś powie dość. Wywoła w duszy wrażenie dyskomfortu, a odbite echo, repetować będzie po cienkich ściankach ludzkiej moralności, sumienia, poczucia bezpieczeństwa wszystkich dziedzin i dyscyplin, składających się na całe człowieczeństwo, do którego także się należy i powracając, co jakiś czas w jakimś nieznanym celu, będzie przypominać o czymś, lub chcąc coś powiedzieć. Cokolwiek.
Paragraf 2. Telewizytacje
Nadawany falami białego szumu wstęp będący listem do nieokreślonych istot nieoznaczonych miejsc poza wymiarem pojmowania, jaki każdy artysta zna. Celem jest wytworzenie przeciwności, zamieniając miejscem fikcję na rzeczywistość. Znalezienie urządzenia manipulacji wszelkiej materii, nazywanego różnie. Nazarem, Trzecim okiem, arką przymierza, kostką przeznaczenia czy jakkolwiek inaczej.
Wtedy to nadeszło. Jakiś głos porwał mnie i wypełnił. Stanąłem na szczycie spoglądając na wielki ekran. Kadr przedstawiał moje mieszkanie. Było puste. Nieruchome. I pozbawione jakiejkolwiek postaci. Żywej, martwej, narysowanej, jakiejkolwiek.
Obraz ten zafalował i pojawiał się obraz planety Ziemia. W samym centrum latających talerzy, kosmicznych spodków, typowych statków, jakie wiele razy się podczas historii świata ukazywały, będących swoistą firmą U.F.O. Jak z filmów typu “Ziemia kontra latające spodki”, “Z archiwum X” czy “Dnia niepodległości”. - I głos przemówił.
— Ci wszyscy oni, to ja sam. Lecz ode mnie powstali. Są oni dziećmi, lecz jednocześnie mną samym, bo ich umysły wraz z moim są scalone. Niestety pomimo ciała, nie możemy egzystować na waszej planecie. Nie mamy też zabezpieczenia odpowiedniego. Nawiązaliśmy kontakt z jednym z was, pragnący w zamian małej drobnostki. Gdy nadejdzie ciało, nadejdzie transmisja. Po niej zacznie się początek końca — tak jak lubicie.
Wyczekujcie transmisji sabotażysty z Kryształowej Komnaty o godzinie 11:11
Swoje życie poświęciłem radiu i telewizji. Stałem się spełniony dopiero, gdy wystąpiłem w telewizyjnym mini-serialu puszczanym po północy. “Król telewizorów” było to dokładnie 10 lat temu. Nie chciałem występować w operze, teatrze, happeningu, koncercie, performance, instalacji i innych podobnych dziedzinach sztuki, bo nie można obejrzeć po raz kolejny w dowolnej chwili. Oczywiście można je zarejestrować, ale ostatecznie nie będzie to już wówczas sztuka żywa. Po tym czasie całym, przestałem być aktorem, a stałem badaczem.
Każdy widzący mnie w salonie wypełnionym sprzętem podłączonym w sposób, jaki stałem się opisać słowem, uznałby z pewnością, że oszalałem. Zerwałem kontakt z ludzkością w momencie, gdy posiadłem wszystko. Będąc na swoistej emeryturze po spełnieniu wszystkich marzeń, pracowałem by móc w końcu poświęcić się telewizji w formie czystej. Poczynając od początku. Od chaosu konkretu. Wielu reżyserów i scenarzystów nauczyło się swojego fachu właśnie dzięki telewizji. Ja szukałem czegoś więcej. Oddawałem swoją podatność na sugestie telewizora, odbierając spontanicznie wszystko. Niczego nie rozważając, porządkując i klasyfikując. Technicznie rejestrując w podświadomości wszystko i w niej też odtwarzać to wszystko, pozwalając na to, by sens pojawił się samoczynnie. Głośno i wyraźnie.
Chciałbym pozostać pasywnym, mechanicznym obiektem, kierowanym przez silniejszą, wpływową oraz podprogową indywidualnością pod postacią odbiornika TV. Pozornie wyglądało to jak zamiana ról pomiędzy aktorami lub wymiennie z dublerami. Czasami wydawało mi się, że to ja odtwarzałem to wszystko, niczym elektroniczne, nowoczesne urządzenie wielofunkcyjne. Lecz nie za pomocą obrazu z kineskopu, ale myśli ubranego w znaczenie wyobrażeniowe. Tymczasem TV zdaje się myśleć, czuć I odbierać to, co widzi we mnie. Dążyłem właśnie do tego rodzaju kulminacji, by to TV oglądał mnie, a nie ja jego. Doświadczałem odmienne stanów zmiany już od jakiegoś czasu, lecz dopiero teraz odbierałem to coraz wyraźniej. Zaczynałem rozumieć. TV zaczął być przekaźnikiem obcej świadomości, prawdopodobnie nigdy nieistniejącej, ale dzięki mnie mogący posiadać wolną wolę. — Niech każdy sam zadecyduje, czy to fikcja, czy rzeczywistość…
Trwało to już prawie od roku. Trzydziesto-trzy letni aktor telewizyjny John Doe, znany z serialowego hitu “Fałszywe Zeznania”, gdzie wciela się w różne role. Między innymi w niepokojącego i nieprzewidywalnego Władcę Iluzji, zarażającego ludzi wirusem choroby psychicznej, oraz postać Jana Nieznanego, którego pojawienia się nikt nie potrafi wyjaśnić, ani dojść do tego, kim jest i skąd się wziął we współczesnym społeczeństwie ktoś, kto nie ma prawa w ogóle żyć, bez żadnego, minimalnego dowodu, że ktoś taki w ogóle się narodził.
Role w niewielu zagranych filmach, okazały się może nie być hitami na skalę międzynarodową, ale wbrew oczekiwaniom kogokolwiek, zostały dość dobrze odebrane przez publiczność i krytykę. Johnowi przyniosło to nie tyle sławę, ale pracę w branży telewizyjno-filmowej, dorywczej, lecz płatnych na tyle dobrze, że z profitów żyje długimi miesiącami, i żyć może jeszcze przez trzy kolejne lata. Dzięki temu pracował w zawodzie upragnionym, lecz traktował tą pracę tak, jak większość ludzi pracujących na ośmiogodzinnych etatach, traktuję swoją pracę. Było to lepsze dla niego niż podjęcie zupełnie niedopasowanej pracy do jego zdolności lub całkowity brak pracy. Dzięki temu systemowi, w całkowitej tajemnicy przed kimkolwiek, pracował nad swoim prawdopodobnie dziełem życia. Mozolnie, powoli, od kilku lat, przez kilka następnych, całkowicie sam realizując projekt filmowy, jakiego jeszcze nie było. Wiedział, że musi być cierpliwy sam dla siebie. Jeśli już zdecyduje się, by komuś go pokazać, to będzie to decyzja podjęta na kilkanaście miesięcy przed, i dopiero w momencie, gdy zakończy pracę, będąc pewny, że to, co zrealizował, jest tym, co chciał zrobić, w sposób, jaki nie mógł zrobić nikt inny…
Był coraz bliżej osiągnięcia apogeum swojego życia oraz twórczości. Przez cały ten czas Doe próbował eksperymentalnych praktyk kolażu syntezującego różne dyscypliny artystyczne, próbując wytworzyć coś, co on nazywał “sztuką”. Miało to być w jego mniemaniu dzieło łączące obraz, dźwięk oraz słowo, gdzie każdy z trzech elementów byłby równie ważny. Lecz to nie był koniec założeń. Chciał czegoś więcej. By jego dzieło stało się rzeczywistością. By tego dokonać, musi w to wierzyć. I trwać musi tak długo, aż wytworzy prawdziwą fikcję, niezależną od autora. Dopiero wówczas, gdy obraz zostanie zmontowany, a pod niego podpięta ścieżka dźwiękowa, wówczas scenariusz będzie pisać się sam. Będąc coraz bliższy kolejnego etapu. On jest jedynie producentem czekającym aż dzieło ujawni się rzeczywistą formą w wymiarze innym niż ten uporządkowany przez prawa tego wszechświata. Czeka na sygnał. Na połączenie, dzięki któremu wytworzy autora lub autorów całości. I skontaktują się z nim, by podyktować mu treść dzieła, dzięki któremu będzie mógł manipulować rzeczywistością, tak jak się to robi z materiałem na ewentualne dzieło.
John Doe, znany był przede wszystkim z jednego z pierwszych filmów w karierze, będącej również jedną z jego najlepszych kreacji, pod tytułem “Telewizytacje”, w którym to filmie wciela się w zdesperowanego, zgorzkniałego i bezrobotnego aktora spędzającego całe dnie przed telewizorami w swoim mieszkaniu, kiedy pewnego dnia zaczyna słyszeć dobiegające z telewizji I radia głosy, nakłaniające go do dania nauczki tym marnym, telewizyjnym aktorzynom, prezenterom pogody i nieporadnym pseudo-filmowcom, z przerośniętym ego, od wycierania obiektywów i noszenia sprzętu. W pewnym momencie, istoty mówiące do niego, przybyłe z innego świata, przekonują go. Łamiąc prawa rozumu, logiki I fizyki, wkracza przez ekran swojego TV I przemierza kanały telewizyjne z licznymi narzędziami I bronią, wkraczając na plan kręconego programu na żywo, nieuchwytny, zabijając na antenie każdego kolejnego wroga. — Dodatkowo podniecony faktem, że nie może go nikt złapać, ani zrobić mu krzywdy nikt, przez czas transmisji, to nagrywając u siebie w domu wszystko na kasetę VHS, dodatkowo w ten sposób zabezpieczając się przed kasacją, grożącą mu, gdyby ktoś wpadł na pomysł wyłączenia kamer, lub elektryczności. Realizując swój niezwykły film, po zagraniu całej taśmy mającej dwie godziny, próbuje sprzedać swój Video-art konkurencyjnemu studiu filmowemu. Pełny nadziei bohater, jakiego John Doe odgrywał, dostaje odmowę, która uderza go tym bardziej, że doprawiona zostaje ostrą krytyką całej komisji siedzącej wokół niego, nie szczędząc słów pogardy dla jego dzieła.
Czterech podstarzałych mężczyzn, przekrzykiwało film puszczony na całą moc głośników. Byli coraz bardziej rozbawieni, im mocniej jemu, pociły się dłonie. Zaciskał w zębach niby przyjacielskie rady, by materiał przemontował…
..Na krótki paradokumentalny film, to pomożemy ci go zmontować tak, by coś, cokolwiek z tego było. Wówczas możliwe jest, ze późnym wieczorem, na próbę zaryzykujemy transmisję w celach rozpoznawczych. Bo słuchaj Jan, jesteś naprawdę niezłym aktorem, choć sam wiesz, że nigdy nie będziesz stał na panteonie, ale patrząc po tobie, już to wiesz. Mimo tego trzymał się aktorstwa, bo na reżyserii I produkcji filmowej nie znasz się kompletnie. Widząc twoje dziełko zakładamy, że jesteś na wpół amatorem, jednak doceniamy pasję twojego tworzenia. Może spróbuj zacząć jako operator kamery, albo asystent drugiego reżysera. To ci polecam.
— Pozostaje mi jeszcze pisać…
— Pisać? Scenariusze? Żartujesz? Może przepisywać lub pisać ewentualnie materiał do odczytu giełdy, pogody czy czegokolwiek. — Wszyscy zanosili się niepohamowanym śmiechem. Nie dawali mu odetchnąć, ani nawet szansy by uciec z sali konferencyjnej. Wiedział, że trzymają go w szachu po to, by nie tyle nigdy więcej tu nie przychodził, ale nie przychodził z niczym do kogokolwiek z czymkolwiek. Przedostania rzecz, jaką usłyszał sprawiła, że zacząć pękać. Próbował się opanować, wbijając jak zahipnotyzowany wzrok w ekran w sceny ostatniego kwadransa taśmy kasety VHS. Widział sam siebie na ekranie, w białym fraku, z czarnym krawatem z siekierą w dłoni rozpryskującej krew na biel materiału I ścian studia wokół. Próbował nie słuchać.
— Chyba nie chcesz mi, czy komukolwiek w tej sali powiedzieć, że to, co właśnie oglądamy, ma jakiś scenariusz. Jeśli ma, I jest twój, to lepiej nie przyznawaj się do tego, ze jesteś jego autorem. Do końca życia nie dostaniesz pracy w branży, już mi ci to gwarantujemy, lecz…
Przerwał mu kolejny, podstarzały typ w okularach, szarym garniturze i brudnymi mankietami. Głos jego natomiast rozpoznał momentalnie w pierwszych sylabach wypowiadanych przez niego słów. Próbował sobie przypomnieć, jak się nazywał owy głos lektora, słysząc go parę setek razy ze swojego telewizora. Zaskoczenie pozwoliło mu zignorować to, co mówił, trwając pod wpływem lekkiego osłupienia, jakiego się doświadcza zawsze w momencie, kiedy na żywo w rzeczywistości spotyka się fikcyjną, rzekomo postać, nieodbiegającą w swym wyglądzie, mowie czy zachowaniu, niczym od obrazu z filmowych scen.
John miał już się uśmiechnąć, zdobywając się tym samym na odwagę, by przemówić równie pewnym I dźwięcznym głosem, mając na języku całkiem niezłe kwestie zapamiętane z licznych ról, jakie miał okazję czytać, przygotowując się I ćwicząc pamięć, by ta uczyła się szybciej I łatwiej. Jednak sens słów wyraźnie I precyzyjnie dotarł zrozumiany przez Johna.
— …czasy video-artu skończyły się już na samym początku lat 80tych, a koniec ery video jest jedynie kwestią czasu. Chyba każdy już sam przygotowuje się na to domyślając się, że skoro winyle, szpule I kasety magnetofonowe, zastąpione zostały niedawno coraz popularniejszymi płytami kompaktowymi, to prędzej czy później to samo czekać będzie kasety Video. Sam miałem okazję raz widzieć tego rodzaju sprzęt ofiarowany nam na określony czas w celu przetestowania go pod każdym kontem, i spisaniu swoich spostrzeżeń w formie wyczerpującego wypracowania. Film, który nakręciłeś, na prawdę pozostawia wiele do życzenia. Mogą być chętnie do jego obejrzenia, jedynie fani dziwactw, unikatów. Może spróbuj w podziemiu, ale nie od razu. Film tego rodzaju musi być albo świeższy niż bułeczki w piekarni, albo odleżeć kilkanaście miesięcy, może lat, przez który to czas film albo okryty zostanie legendą utkaną z plotek, bądź też przeciwnie kompletnie zapomniany. W dodatku to, co mi się nasuwa na myśl, już od pierwszych chwil oglądania to, pomimo faktu, że sam byłem świadkiem jednej z tych transmisji, której sam nie potrafię sobie wyjaśnić, co się właściwie zdarzyło I dlaczego, a też nie chcę o tym myśleć. Kilka lat temu był film w kinach, wykorzystujący motyw walki między bohaterami, skaczących po kanałach telewizyjnych. Jak to się nazywało. Kurwa. Ohydny film tego pojebanego reżysera, kręcącego takie obrzydlistwa dla zboczeńców. Na plakacie był koleś na krześle elektrycznym, a w filmie powłóczył nogą i mordowa cale rodziny. Pinker! Tak się zwał.
— Shocker Wesa Craven’a?
— Właśnie. Spodziewałem się, że znasz ten film.
— Pomimo tego, że się nie zgadzam z tym, że “Shocker” to zły film, to mój film to nie plagiatem. Nie miałem w zamierzeniu wykorzystywać formy przeskakiwania po kanałach TV, by mordować prezenterów. Tak po prostu wyszło dlatego, że akurat działo się to na żywo.
— Pewnie. Zamierzone czy nie, to plagiat. A z opinią, nawet fałszywą, że jesteś plagiatorem, w dodatku plagiatując gówniane pomysły, możesz zapomnieć o jakiejkolwiek karierze. Bo zaręczam ci, że nawet, jeśli ktoś zechce z tobą pracować, to nikt nie będzie chciał umieszczać twojego nazwiska, nawet na napisach końcowych, na samym końcu filmowej rolki, w ostatnich sekund, w kinie nie czyta nikt. Byłeś chyba kiedyś w kinie, prawda? Wiesz, co to kino?
I pękło coś. Wystarczająco głośno, by wszyscy naraz zamilkli. To nie był on. Dłonie leżały spocone na blacie wytartego stołu, niemal przyklejone do niego. Nie poruszył się ani na milimetr, wiedząc, co się dzieje lub raczej domyślając się. Spoglądał na każdą kolejną szumowinę, dzięki którym nędzne filmy, na które nikt oprócz nich nie poszedłby do kina, nawet oni sami, zadowoleni z pieniędzy otrzymanych w ramach “zaliczki”, na bełkotliwy wywód w programie, lub w formie pisemnej, na stronach popularnych gazet z programem telewizyjnym.
Jeden z nich spojrzał przelotnie w ściemniony ekran kończącej się filmowej taśmy, upstrzonej śnieżnymi odblaskami mówiącej jasno o jakości wyprodukowanej kasety, przez szanowaną i niezwykle popularną firmę, której produkt masowy nie ma nawet miesiąca. Drugi z nich, bezosobowych, bezpłodnych, pozbawionych wstydu, gustu i rozumu krytykowanej szuji, zdawał się być czymś zaniepokojony, zwłaszcza widokiem potu coraz obficiej spływającego z czoła Johna. Z niewiadomego powodu nikt się ani nie odezwał, ani nie poruszył.
— Zostało ci sporo miejsca na końcu taśmy. Możesz zawsze dograć jeszcze jakąś scenkę bonusową. Puentę. Cokolwiek, by uratować film, chociaż niektórych projektów nie da się uratować, nawet, jeśli się go w całości wyrzuci, zaczynając pracę od samego początku. Trzeba wiedzieć, kiedy I jaki projekt odpuścić.
— Hej, to niepokojące — przerwał mu drugi — ta kaseta dalej gra, a licznik wskazuje już 10 minutę poza wypisanym na pudełku czasie trwania.
— Wyłącz to, pogaś i kończmy to spotkanie. Jestem głodny, a też za godzinę mam umówione spotkanie na planie.
John nawet nie drgnął, poza oczami, wyrażającymi przez obserwatora w niespoglądającego, że są pełne napięcia, wyczekiwania, zrozumienia i stanu napięcia, jakby powstrzymywanego od wyrwania się wybuchem niepohamowanej emocji. Lecz nikt nawet na niego nie spojrzał. Nie zwrócił uwagi na jego zmieniający się stan. Mógł oczywiście odgrywać rolę, lecz bez znaczenia czy grał, czy też nie, jego zachowanie w obecnej chwili, zwróciłoby prawdopodobnie uwagę, choćby chwilową, na niego, wyczuwając ten stan. Takimi obserwatorami, widzami skupionymi była cała czwórka, traktujący przemysł artystyczny, jak każdą inną pracę. Jak coś, do czego nie potrzeba ani talentu, rozumu, doświadczenia, czy czegokolwiek innego. Że to łatwa fucha, dobrze płatna, dająca im władzę zmieniające ich ogromne ego, w super ego. Dla tego uczucia, jak I lenistwa, braku talentu, I możliwości sprawowania kontroli w miejscu takim jak to, tylko dlatego, że gdzie indziej by im na to nie pozwolono, momentalnie wyciągając i odkrywając dla wprawnej, władczej, a często też inteligentnej osoby, ich wszystkie słabości, błędy by dotrzeć do ich najgłębiej skrywanych brudów. Jeśli nie to, czekałaby ich prawdopodobnie praca w biurze produkującym piasek, foliowe opakowania czy coś podobnego. Lecz to nie brzmi tak dobrze, I nie daje autorytetu. Nie wzbudza u innych, obcych podziwu, gdy każdy z nich wypowiada swoją ulubioną kwestię “pracuję w branży filmowej” i dalej dodając upiększony opis zajmowanego stanowiska, z którym I tak na fakcie nikt ostatecznie się nie musi zgadzać, a sami oni nie mają aż takiej władzy, by decydować o tym, jak zawodowcy wykonują swoją pracę. Chyba, że pojawia się problem w postaci decyzji jednej z tego rodzaju osób, zbyt pewnych swojego ego, mylnie odczytywanego przez niego samego, jako tak zwana ambicja. Gdy ta staje się wypowiedziana, a taki ktoś, jak owy prowadzący program rozrywkowy, Kuba, decyduje się spróbować osiągnąć cel, jakim jest zabicie nudy, a nie stawianie sobie poprzeczki, by sobie coś udowodnić. Poza tym, że jest się dupkiem. Ale tego rodzaju osoby, kryjące się pod cienkim płaszczem pozornej błyskotliwości, szybko zostają rozszyfrowani na wylot. Ludzie nie są głupi. Ale też dbają o swój tyłek, jak i o to, co sami robią. Zwłaszcza w pracy tego rodzaju, pośród ludzi, którzy pracują tu od lat, a by móc tak długo pracować, na długo przed podjęciem pracy musieli pracować od najmłodszych lat. Tak, więc każdemu nie zajmuje zbyt wiele czasu przejrzenie zamiarów, jak I tego, jak słabym aktorem wydaje się być osoba pokroju kogoś takiego. Niezdającego sobie nawet sprawy z faktu, że wszyscy wokół niego grają samych siebie, a tak na prawdę uważnie się mu przyglądają. Krytyk ocenia artystów i kolejnych pracujących przy produkcji dzieła artystycznego, lecz jeśli krytyk wkracza na nie swój teren, w dodatku z udawaną miną fałszywej pewności siebie, jego wady, uchybienia, cele, zostają poznane podczas niedługiej chwili obserwacji zachowania, mowy ciała, wszystkiego, co tylko reprezentuje w momencie wystawienia się na wzrok innych.
— Kurwa, magnetowid nie reaguje. Co jest?
— Ty debilu, nawet nie potrafisz odnaleźć kwadratu i wcisnąć go, by zastopować taśmę?
— Nie działa nic. Patrz!
Kolejny doświadczony widz przykucnął przy klapie, za którą na szpuli wewnątrz odtwarzacza dalej pracowała trwająca taśma.
— Spróbuj wyłączyć z prądu i włączyć jeszcze raz. I wyłącz ten cholerny telewizor. Powinien zostać wyłączony przez cały ten czas, odkąd przekroczyłem próg tej sali.
Sprzęt został pozbawiony dopływu prądu i zamarł wyciszając do zera natężenie dźwięków napiętych w sali. Wszystko zamarło w tak ogłuszającej ciszy, jak gdyby jeszcze przed chwilą hałas zdawał się narastać, bądź wykraczać poza dopuszczalną przez prawo pracy granicą tolerancji.
John siedział dalej w pozie wyczekującej. Pięści miał zaciśnięte. Wydawało się, że albo zostanie już na krześle do końca świata zastygły w nieruchomej pozie, a jednocześnie wydawało się, że w każdej chwili może się poderwać, by zrobić coś nieoczekiwanego. Było pięć po wpół do piątej wieczór. Jasne słońce prześwitywało przez zaciągnięte zasłony. Śpiewały ptaki. John obserwował dziwne zachowanie całej ekipy. Gdyby ich nie znał, to by pomyślał, że cierpią na jakąś chorobę umysłową. Co nie znaczy, że znając ich, wcale tak nie myśli.
Kaseta w dalszym ciągu nie chciała wyjść z magnetowidu. Mówiąc coś między sobą, jeden do drugiego, wspomagając się we wspólnej komitywie pracy zespołowej, wtyczka znów zagościła wewnątrz dziurek z prądem. Video nie zareagowało. Brak prądu? Ten, co trzymał wtyczkę, spróbował raz jeszcze. Zmienił gniazdko zniechęcony brakiem reakcji, a gdy kolejne również nie spełniło jego oczekiwań, wyprostował się, wraz resztą stada, kucającego jak przy zbiorowym oddawaniu kału.
— Widzisz? Sam los, bóg, karma, czy w co tam wierzysz, nie chce by ta kaseta została obejrzana po raz kolejny przez kogokolwiek.
— Świetnie. Nowy magnetowid. Dosyć, że ta twoja kurewska kaseta zablokowała sprzęt, to teraz nawet nie można go nawet włączyć.
— Szef się ucieszy.
— Czyli co? Zjebało się, czy po prostu nie ma prądu.
— Jeden z najbardziej błyskotliwych uderzył palcem w przełącznik światła. Te nie zareagowało za pierwszym razem, jednak za trzecim podejściem, żarówka zapłonęła jasnością. Najbliżej stojący mężczyzna podłączył na powrót Video. Nie zareagowało. Odwrócił się do reszty, by rzucić jakąś uwagą streszczającą jego inteligencję. Przerwano mu w połowie zbieranego powietrza wydychanego wraz ze słowami, podrywając go zbyt raptownie, jakby rozświetlony czernią i szumem odbiornik marki GoldStar, specjalnie go wystraszył, by zakrztusił się tym, co ma do powiedzenia, tym samym zamykając mu gębę.
— Oddychaj najlepiej przez nos, a mordę trzymaj zamkniętą.
— Rozległ się głos wyraźny I obecny, lecz nie z ust kogokolwiek z obecnej piątki. W jednej, wyglądającej jak w wyćwiczonym, ustalonym geście, zgodnie wszyscy skierowali wzrok na ekran, a następnie na Johna, nieruchomo siedzącego w pozie oraz z wyrazem twarzy, pozbawionego jakichkolwiek uczuć. Nie zdradzał niczego. Lecz nie mógł się opanować.
— Widzę już, co muszę zrobić, by przykuć waszą uwagę.
— Ha ha, zajebiście śmieszne — powiedział stojący najdalej, w dodatku najbliżej drzwi, od których się oderwał, wyciągając rękę przed siebie by zmienić kanał pilotem. Z początku wydawało się, że nie ma reakcji żadnej i pilot nie działa, lecz reakcja była tyle, że każdy kolejny kanał zastąpiony był obrazem z kasety, której nie można było wyłączyć.
— Wyłącz video.
— Nie mogę.
— No to wciśnij Audio Video. Wyjdziesz z funkcji odtwarzania taśmy i ci się wyświetli obraz kanału… Albo i nie.
— Może nie ma anteny?
— Ty pojebany jesteś? Jesteśmy w budynku należącego w całości do drugiej, co do wielkości w kraju stacji telewizyjnej, więc trudno mi uwierzyć, że nie ma tu działającego telewizora.
— Chuj, nie działa.
— Dajcie spokój. — Odezwał się John wyraźnie i spokojnie wypowiadając słowa. Dawno nie doświadczył równie zgodnej reakcji wszystkich obecnych wokół, po wypowiedzeniu jakiegoś zdania. Uśmiechnął się niepewnie.
— Co jest do cholery? Jakaś lipna taśma. Spójrzcie, zaraz dotrze długością do trzech godzin. A może nasz gość nas w chuja robi i to kaseta 3 lub 4 godzinna. Nawet nie mogę sprawdzić.
— Wyłączy się pewnie z automatu, jak taśma się skończy. Olej to.
— Pewnie, ej mam nadzieję, że nie wyłamałeś klapki zabezpieczającej… przed… — Ale szeroki uśmiech Johna wystarczył mu za odpowiedź.
— Nie chciałem ryzykować, że ktoś, nawet I ja, przez przypadek wykasuje zawartość mojej ulubionej kasety.
— Ja pierdolę. — Padło w odpowiedzi wynikającej ze zrozumienia, zarażającego pozostałą dwójkę, by wskazać ostatecznie, kto jest największym idiotą spośród całego zespołu.
— Co? Co jest? No to co, że wyłamał klapkę?
— To z tego, że gdy kaseta się skończy, to się zatrzyma, przewinie automatycznie do samego początku, by jak cholerne perpetuum mobile włączyć się znowu.
— Przecież możecie wyciągnąć wtyczkę i rozkręcę Video.
— Oczywiście, masz rację, młody. Jednak Video, te akurat, dość, że nie ma nawet miesiąca, to samo wspomnienie o tym Ojcu Dyrektorowi nie jest aktem rozwagi. Sami też nie możemy bawić się w rozkręcanie, by wyjąć kasetę, bo w ten sposób ryzykujemy straceniem gwarancji na dwa lata, na który to czas w umowie jest wyraźnie napisane, by nie ściągać obudowy, zabezpieczonej fabrycznie. Jeśli olejemy zakaz to przez miesiąc, co najmniej, dostaniemy dziesięciogodzinne szychty, i będziemy oglądać ze zrozumieniem, by napisać recenzje filmów tak gównianych, że to, co obejrzeliśmy przed chwilą, wyda nam się arcydziełem, nagradzanym złotymi palmami, jakie same będziemy wręczać. I nie przesadzam w ogóle. Cztery razy to przerabiałem. Po całym tygodniu byłem bardziej rozjebany i zrozpaczony niż jedzący mechaniczne pomarańcze Alex po przymusowym seansie terapeutycznym.
— Ja pierdolę, ale ty nadajesz. Weź to video do szefa, I niech on je ogarnie.
— A co z moim filmem?
Wszyscy spojrzeli na wydającego się być gdzie indziej Johna, spoglądającego na nich wszystkich, próbując nadrobić stracony wątek.
— Nic nie mówiłem..
— Ja mówiłem. — Rozległ się podobny głos, lecz zza ich pleców. Na pięcie wszyscy odwrócili się w kierunku skadrowanego w niepewny kwadrat kineskopu ukazującego kadr z planem amerykańskim, przedstawiającym pomieszczenie, mieszkanie prawdopodobnie autora tego filmu, spoglądającego na krytyków, jak gdyby faktycznie ich obserwował.
— Głupio tak patrzeć w oko kamery.
— Jeszcze głupiej jest nagrywać coś takiego, w dodatku jeszcze u siebie na chacie.
— Przynajmniej nas zaskoczyłeś puentą. Teraz pewnie będzie koniec taśmy, nie? Albo jeszcze jakaś masakra na koniec, mająca zwiastować ewentualną kontynuację, jakiej ani ty, ani żaden ewentualny widz, jeśli będzie jeszcze jakiś, poza nami, nie doczeka.
— Doczekam się kontynuacji. — Wszyscy spojrzeli na ekran. Twarz wydawała się rozbawiona. Dające wrażenie faktycznie ich obserwować.
— No dobra, to ci wyszło. Nie jestem pod wrażeniem ponad przeciętnym, ale zaskoczony jestem z pewnością.
— No pewnie, że tak. Myślałeś, że się nie przygotowałem do swojej roli?
— Kurwa? Jak to zrobiłeś? To nie jest obraz z taśmy? Gadaj! To jakiś trik? Monitoring?
— Nie. Nic z tych rzeczy. Trik? Można to nazwać tym słowem, lecz nie jest to trik w pojęciu rozumowania, do jakiego przywykliście. Powiedz im John, że to nie trik.
— To nie trik.
— Świetnie.
— Jakby to miało coś zmienić. — Dodał John.
— A kaseta? Zapytał najmłodszy. — Przecież już dawno powinna się skończyć taśma. Nie ma kaset dłuższych niż cztery godziny.
— To prawda, lecz tu, gdzie ja jestem, czas nie ma żadnego znaczenia. To ja decyduję o tym jak on przepływa, w jakim tempie, I w którą stronę. Choć to akurat z mojego punktu, nie jest istotne. Czas w obie strony płynie tak samo. Trzeba tylko stać w odpowiednim miejscu, by móc obserwować tego rodzaju zjawisko. Taśma może ma ograniczony czas przebiegu, lecz będąc lokatorem świadomym, utrwalonym na taśmie, nawet podczas cofania, przy której czynności przewijany obraz tak zwanej rzeczywistości wokół mnie ulega pewnym zmianom. Mój czas płynie stale w jednym kierunku. Nie staje się młodszy, ani nie cofam się wraz z obrazem wszystkiego wokół mnie do pierwszych kadrów nagranego obrazu, choć obserwacja, pomimo iż interesująca, zaczyna nużyć. By to zmienić, potrzebne mi inne ujęcie nakręcone i wmontowane przez kogoś, lub skasowanie obecnego nagrania, zastąpionego następnym. Co ciekawe, sam mógłbym dokonać tego rodzaju cięć reżyserskich, lecz nikt nie mógł przewidzieć takiego rodzaju sytuacji, zostawiając mnie w pustym, nędznym pokoju wraz z kamerą, lub czymkolwiek, co mogłoby mi pozwolić na wprowadzenie zmian na kasecie.
— Czyli co się stanie, gdy taśma się skończy?
— Popatrzcie tylko. — I John, a raczej jego obraz na ekranie, niebędąca tak na prawdę przez niego grana, ani także nim samym niebędąca, nachyliła się nad czymś niewidocznym, dokonując czynności, niedostrzegalnych w ujęciu. John obserwował swój obraz na ekranie. Przyzwyczaił się już do myśli, że ten ktoś, to nie on sam, ani żadna rola, lecz postać, istota nieznana mu, niebędąca nim, świadoma w swej materii przyjętej rzeczywistości samej siebie w równym stopniu, co on sam na krześle w sali konferencyjnej programu drugiego krajowej telewizji. Czuł dyskomfort, że postać na ekranie, w pewnym sensie fikcyjny, musi znaleźć aktora, a raczej jego utrwalone odbicie, jakie może wykorzystać by móc egzystować w woli I czynach niezależnych od niego samego. Samo pojęcie postaci fikcyjnej, dostającą rolę by “przebrać się” za aktora, by móc być sobą, a nie logicznie po to, by odegrać określoną, z góry napisaną rolę.
— Patrzcie teraz. — Powiedział i wykonał jakaś czynność nieznaną, dzięki której kaseta VHS zatrzymała się. Wszyscy obecni spoglądali po sobie w milczeniu I oczekiwaniu aż ktoś coś zrobi. Nikt nie miał zamiaru podchodzić do magnetowidu, by wyjąć, czy zrobić cokolwiek, co wymuszałoby chociażby dotknąć przedmiotu martwego, do którego przestali mieć wszyscy zgodnie zaufanie. Zgodne, jak również, mając nadzieję, że chwilowe.
Pracujący silnik magnetowidu poderwał mimowolnie wszystkich. Taśma zaczęła się cofać na sam początek. Obraz na ekranie trwał nadal przedstawiając statyczny pozornie kadr. John siedział wygodnie podnosząc kubek parującego naparu w kubku. Para płynęła w rzeczywistym czasie naturalnie. Uważny widz mógł jednak zwrócić uwagę na minimalne subtelności, jak parująca kawa w stronę kubka, a nie na zewnątrz. Jak rozpędzające się światło słońca zachodzącego w świt. W małym okienku na najdalszym planie widoczne były pojazdy na dwupasmowej drodze, mknące w odwrotnym kierunku, roślina doniczkowa wisząca nad głową, za nim na ścianie, odradzała się w rozkwitającą roślinę, coraz mniejszą I młodszą, — co już było nienaturalne, a fakt, że proces trwający kilkanaście tygodni przebiegał na ich oczach wspak.
— Najzabawniejsze jest to, że pojęcie czasu, pomimo iż dotyka mnie upływając w normalnym tempie, to niektóre rzeczy bawią mnie cały czas. Jak na przykład to. — Przechylił się w prawą stronę, wyciągając albo podnosząc coś leżącego na podłodze, co pokazał przystawiając niemal do obiektywu.
— Masz kamerę przed sobą?
John na ekranie spojrzał na wszystkich, zaskoczony, że zdecydowali się zadać pytanie.
— Mam kamerę zamontowaną w telewizorze. Widzę was w ten sam sposób, co wy mnie. I w ten sam idiotyczny sposób wyglądamy, siedząc przed ekranem, mówiąc do niego, co więcej nie jest to monolog. Jeśli chodzi o kwestię, kto ma gorzej, to i tak wy. Ja siedzę w domu, a wy jesteście w miejscu publicznym.
— Mam pytanie — odezwał się lektor głosem odmienionym przez zaistniałą sytuację.
— Wal.
— Czy zarówno ty, jak również my jesteśmy bezpieczni?
— Co masz na myśli?
— Czy możesz przekroczyć granicę i wkroczyć tutaj? Do pomieszczenia, w którym się znajdujemy? Lub, no nie wiem, jak to powiedzieć.
— Coś nowego. — Powiedział John odpalając niedopałek papierosa, dymiący się w stronę żaru, rozpalającego się, by z chwilą każdego zaciągnięcia się, dymem, odwrotnie z peta wytwarzając całego, nietkniętego papierosa. — Lektor, który nie potrafi się wysłowić.
Na żart zareagowała tylko jedna osoba spośród pięciu. Nikomu poza aktorem w dwóch niezależnych postaciach, nie było ani do śmiechu, ani do nerwów, smutku czy strachu. Ich stany były dla nich samych nowe. John na ekranie odłożył świeżego papierosa, posyłając uśmiech w stronę kamery. W tym momencie kaseta się zatrzymała, by się wyłączyć, rozpoczynając przebieg po raz kolejny. — John z szerokim uśmiechem podniósł papierosa, tego samego, co przed sekundą odłożył, odpalając go na nowo.
— Nawet nie wiecie, ile forsy oszczędzam na szlugach. Ale do rzeczy. Nie jestem na tyle mądry by wyjaśnić wam, jak to działa, ani jak to wszystko jest możliwe, dlaczego tak się dzieje I tak dalej. Nauki przyrodnicze nigdy mnie nie kręciły. Powiem to, co wiem, choć musicie wziąć poprzeczkę na rodzaj światów przeciwnych I sprzecznych między nami. Prawdopodobnie jest wiele rzeczy, które mogę wykonywać bez szkody dla siebie, lecz mogąc sprawić szkodę wam.
— Zaraz, więc ty też oglądasz nas z kasety video?
— Niezupełnie. Oglądam was na specjalnym paśmie telewizyjnym, mi to umożliwiającym.
— Ale jeśli ty jesteś nagrany na taśmie, to przecież, jeśli skasujemy, bądź zniszczymy kasetę, to zniszczymy również I ciebie, prawda?
— Spytałeś też, czy mogę wkroczyć do waszej rzeczywistości, a wy do mojej. Zastanów się tak na prawdę, czy to jest możliwe.
— Nie jest. Przynajmniej nigdy nie było. I nie będzie, łapiesz? To nie magia kina efektów specjalnych Hollywood, lecz prawo, jakiego nie można przełamać.
— Czyli nic się tobie nie stanie, gdy zniszczę kasetę?
— Oczywiście, że nie. A myślisz, że u mnie działa to wedle tych samych praw? Zastanówmy się. Podążając tym krokiem rozumowania, wychodziłoby na to, że jeśli zmienię kanał, lub co więcej, ekstremalnie, wyłączę telewizor, wy na moim ekranie znikniecie.
— Ale nie znikniemy?
I ekran zgasł, a wszyscy, prawie, obecni zadławili się własnym strachem, grzęznącym im w gardłach, spływając do żołądka, by rozejść się po nogach. Ogłuszającą ciszę przerywał jedynie coraz głośniejszy rytmiczny stukot zegara na ścianie, skupiającą uwagę wszystkich obecnych, od niego uzależnionych. Nikt nie zareagował na późną porę, ani na własne plany. Poza najmłodszym, wymiętym garniturkiem, nagle sobie coś przypominającego. Wyciągnął telefon, przełączył parę funkcji, by wyłączyć dźwięki i położył na blacie stołu obok, by po niespełna pięciu sekundach podnieść go ponownie, zdecydowany by wyłączyć go całkowicie.
Nagły jazgot szumu i równolegle grających syntezatorów dobiegających z kąta pokoju, pod oknem za zasłoną, poderwał niemal w histerii wszystkich w stronę, ukrytego za zasłoną, starego, podręcznego radia. Jeden z krytyków złapał radio w momencie, gdy z głośnika dobiegły wyśpiewywane słowa piosenki Apteki Ćpuna, napisanej przez Ree Chart: “Zajebisty kawałek wymyśliłem, powiem ci jak to zrobiłem, wziąłem w ręce swą gitarę, zbytnio się nie wysiliłem” przerwany raptem tak, jak przerwano śpiew Bjork w filmie “Tańcząc w Ciemności”. Głos zamilkł zgaszony wyjęciem baterii, mając nie zaśpiewać już niczego nigdy więcej. Stało się inaczej, lecz głos nie był autorski: “nawet stary moher, gdy ją słyszy klęka, tak zajebista jest ta piosenka” —
— Nienawidzę tego. — Powiedział ktoś pod nosem, ale wystarczająco wyraźnie, by zrozumieć każde słowo.
— Ludzie przez wiele lat, nawet wielu teraz, nie cierpią tego zespołu.
— Chodziło mi o przerywanie długotrwałej ciszy nagłym, bezpodstawnym i nieoczekiwanym hałasem. Nienawidzę tego. To ulubiony patent w chyba wszystkich nowych horrorach, jakie lecą w kinie. Ktoś, kto wpada na takie pomysły, musi być skończonym idiotom. — Najmłodszy odszedł od reszty by siąść przy swoim telefonie, obok którego położył okulary zdjęte właśnie z nosa.
— Pierwszy raz zgadzam się z krytykiem. — Odrzekł siedzący John.
— Jak widzicie nic się nie stało, poza tym, że niektórzy z was prawdopodobnie pierwszy raz zlali się oglądając horror. To miło, że przykuwam uwagę na czas trwania filmu.
— W dalszym ciągu nie wyjaśniłeś nam, jak to możliwe, że to się dzieje. Że jesteś na taśmie.
— Właśnie… — I to przypomnienie spowodowało bezgłośne uruchomienie spauzowanej kasety, której żywot odmierzały zielone cyfry wolno przeskakujące w porządku chromatycznym. Ekran wolno wypełniał się coraz ostrzejszym obrazem. — To wszystko jest trochę skomplikowane. Próba wyjaśnienia czegokolwiek może nie być wystarczająca, ani zrozumiana. Na pewno wiem, że nie jestem w sferze materialnej takiej jak wy, co za tym idzie, nie jestem ani na drugim końcu świata, jak również nie przebywam na waszej planecie. Jestem nierealny w waszym pojęciu rzeczywistości, a wy dla mnie. W pewnym sensie. Ale cóż, jakikolwiek ten sens by nie był, to I tak nie ma to żadnego znaczenia. Dla kogokolwiek.
— Zaraz, a te morderstwa przez ostatnie miesiące?
— To nie moja sprawka. To nie byłem ja. Mówię prawdę. Możecie sobie nagrać moją odpowiedź I przedstawić przed sądem. To nie ja zabijałem waszych pracowników TV. Przeciwnie, sam jestem lekko wkurzony, bo tak cipka od pogody, była naprawdę zajebista. A teraz chuj. Ani cipki, ani pogody. Zastanawiam się, co teraz mam z wami zrobić, a także, co wy możecie zrobić, I czy jest jakaś możliwość, mogąca sprawić, że w jakiś sposób przekroczymy barierę nas oddzielającą, byśmy mogli przekroczyć to, co każde z nas określa jako “rzeczywistość”. Jesteście z branży filmowej, pomyślcie nad tym. Gdybyście nie mieli na coś wpaść, by chociaż spróbować, to po co w ogóle kręcicie filmy? Przecież tworzycie je właśnie po to, by jak najlepiej wytworzyć poczucie iluzji odmiennej rzeczywistości. Żadna, jak dotąd, forma jakiejkolwiek sztuki, czy możliwości w innych dziedzinach, jakich nie ma, nie jest tak doskonała, prawda?
— Może powinniśmy się skontaktować z kimś. Jakimś naukowcem z uczelni. Z profesorem fizyki kwantowej? Filozofem? Ćpunem? Kimkolwiek.
— Ja odpadam. Nie mam takiej możliwości w obecnym położeniu. Choć nie ukrywam, że jak macie za dużo wolnego czasu, to możecie nakręcić jakieś plenery, skasować ten obraz, zastępując nowym.
— Można tak? Czyli wychodzi na to, że jesteś zależny, jak i to gdzie jesteś od nas! Ciekawe, czy jest jakaś podobna rzecz, dzięki której możesz robić coś podobnego.
— No przecież wam to pokazałem. Włączam i wyłączam sprzęt. Mogę go włączać z miejsca, w którym jestem, przeskakując z radia, na ekran, na adapter, ruchomy billboard, ekran kinowy I tak dalej. Wydaje mi się, że mogę również zostać kopiowany, choć tego tak na prawdę nie próbowałem. Wiem jednak, że jeśli mnie skopiujecie to wynikają z tego dwie odmienne, nie wiem, od czego zależne w swej sprzeczności, drogi. Jedna to taka, że pozostanie na taśmie statyczny obraz mnie, albo obraz będzie zakodowany, jakby taśma zabezpieczona była przed kopiowaniem. Druga możliwość to taka, że skopiowany ja, na innym nośniku, będę jedynie wyglądał tak samo, ale to nie będę ja. To będzie drugi ja, inny, niezwiązany ani ciałem ani psychiką ze mną. To będzie inna osoba. Klon mnie, żyjący własnym życiem.
Wszyscy zamilkli w myślach.
— Jak masz na imię? Spytał najmłodszy?
— John Doe. Żartuję. Nie mam imienia. Nie wypada bym posługiwał się imieniem tym samym, co osoba, którą odgrywam. Na pewno. Nie wypada, I też rzadko się zdarza by główny bohater miał na imię tak samo, jak odgrywający rolę aktor. To w sumie tylko imię. Postać, którą grasz, pomimo imienia, nie jest tobą. Nawet w chwili, gdy jest inspirowana twoją osobą. A gdy gram samego siebie w filmowej adaptacji książki autobiograficznej, której sam jestem autorem?
— Wynikałby z tego paradoks w najgorszym razie. Chociaż, gdy sobie pomyślę o sprzeczności, przeciwieństwie równoważącej. To myślenie o tym, że nic gorszego aktorowi i w ogóle człowiekowi nie może się przytrafić, niż kinowy hit tego rodzaju. No, przynajmniej nie za życia.
— Co zatem robimy dalej? Widzę, że mój film się wam podoba, I jawnie go przeżywacie. Nie sądziłem, że jakikolwiek krytyk filmowy na świecie jest w stanie, nie tyle wytrwać trzygodzinny seans filmu, o którym mówi, że się mu nie podoba, by po napisach końcowych, obejrzeć go jeszcze raz. Sam się dziwię, że za każdym razem, gdy go oglądam, odnajduję w nim coś nowego. A przecież sam jestem jego autorem!
— Nie ciesz się tak. I tak ani Oscara, ani Złotej Palmy nie dostaniesz.
— Nie dowiedzieliśmy się w dalszym ciągu, kim był morderca telewizyjny. Musiał znaleźć jakieś wyjście, umożliwiające mu przechodzenia swobodne do naszej materii, samemu przy tym będąc realnym.
— To na pewno nie byłem ja. — Rzucił John rozsiadając się na wersalce na dalszym planie.
— Musi być jakiś sposób. Może to przez to, że wszystkie transmisje były na żywo? Może to jest klucz do poznania. Bo chyba nie wystarczy jedynie rejestrująca obraz kamera, nie?
— Może wystarczyć. Pozostaje jeszcze kwestia wolnej woli i wiary człowieka w to, co robi.
Wszyscy po raz kolejny zamilkli.
— Nikt nie ma włączonej kamery, nie? Nikt nie ma kamery przy sobie?
— Poza mną — powiedział John, — ale to tylko monitoring, nie nagrywam was. Poza tym I tak zamierzałem was już opuścić. Nie mam zamiaru siedzieć z wami cały dzień. Pomimo specjalnej sytuacji. Niespecjalnie was lubię. Więc, jeśli macie zamiar się ze mną komunikować, to z jakimś wyraźnym pomysłem, dobrym konspektem. Rzadko oglądam telewizję, a filmy niespecjalnie lubię oglądać, więc sorry. Jeśli chcecie to możecie już zgasić telewizor.
Kaseta wyłączyła się sama, automatycznie wysuwając ją z szuflady, gasząc jednocześnie przy tym magnetowid. Sztuczny John w dalszym ciągu był na ekranie. Ruchomy I żywy. Starszy gość, lektor pogrążony był w jakichś rozmyślaniach, opóźniających jego decyzję o wyłączeniu telewizji. Wyraźnie coś go niepokoiło. Coś wyraźnego prostego, ale abstrakcyjnego mu uciekało. Nie wiedział czy to narastający niepokój wynikający w uświadomienie sobie, że ostatnie godziny są w rzeczywistości zdarzeniem niezwykłym, czy też zaraz okaże się, że to sprawka techników, żartu konkurencyjnej telewizji, samego Johna, czy kogokolwiek. Nie lubił, gdy coś nie daje mu spokoju, w dodatku coś, co miał wrażenie jest w zasięgu ręki. Możliwe, że to widzi, ma przed sobą. Jest cały czas przed nim, ale nie zwraca na to uwagi, lub nie dociera do niego sens, będący prawdopodobnie prostą puentą, płytki jak dowcipy z podstawówki.
Jego koledzy po fachu rozmontowywali, wyłączali I składali sprzęt, by ten nie mógł się ani włączyć, ani wyłączyć, niezależnie od przyczyny. Wystarczyło mu filmów, telewizji, wszystkiego. Pewnie tak, jak i wszystkim. Kineskop odbijał cały pokój, wraz z całą ich czwórką, pogrążoną we własnych rozmyślaniach nad odwieczną, nieodgadnioną kwestią pytania, które każdy człowiek na ziemi prawdopodobnie usłyszał przynajmniej raz, mianowicie:
— Co autor miał na myśli? — Jak kolejne? — Co chciał przekazać, realizując ten utwór.
— Kurwa. — Burknął półgłosem sam do siebie, co rzadko robi, jeśli nie ma pewności, ze względu na profesję, jaka daje mu chleb, że nikogo wokół nie ma. — Lektor.
— Co? Spytał drugi starszy gość, wyraźnie wyczekującego reakcji od kogokolwiek, by móc na nią właśnie zareagować.
— Pracuję jako lektor, a tak szczerze powiedziawszy, to nienawidzę filmów z lektorem. Zawsze oglądam z napisami. Gdy będę stary, zmęczony, zniedołężniały I spierdolony ogólnie, to będę oglądał, ale tylko te, co sobie sam przeczytałem, podczas mojej pracy zawodowej. Staram się, więc o jakieś dobre filmy, z dobrym scenariuszem, muzyką, aktorami oraz przede wszystkim.
Obydwaj odtwórcy ról serialowych śledczych, jakby sami właśnie znów na scenie grali. J umówieni poderwali się z krzeseł w stronę niezasuniętego, pustego krzesła, na którym siedział, a każdy da sobie głowę uciąć, że jeszcze przed sekundą.
— Myślisz, że to ma coś wspólnego z tym, co mówiła Jane?
Paragraf 3. List do prezydenta
Godzina 11:11
Napis na srebrnym ekranie: Sabotaż na żywo!
Wszystkie transmisje zostały sabotowane.
Na ekranie TV aktor siedzący w domu spoglądał na wszystko przez monitoring w rogu pokoju. Wyciągnął pilot i zaczął naciskać kolejne przyciski, niby na oślep. Postać, teoretycznie żywa zatrzymała się, jakby w zawieszeniu. Spoglądała w ekran z wytrzeszczonymi oczami, niczym szalony Otaku, który po wielu miesiącach doczekał się kontynuacji swojego ulubionego serialu.
W końcu przerywa ciszę, której słuchaczem jest tylko on sam i mówi swoją ostatnią kwestię:
Jak można na samym początku filmu zdradzać nie tyle całą treść, ale zakończenie! To niedopuszczalne! Coraz gorsze te filmy puszczają. Jak zwykle na telewizję nie ma, co liczyć. Już lepiej posłuchać radia. Jeśli się je posiada oczywiście. Albo najlepiej wyjść z domu. — Życie i tak pisze najlepsze czarne scenariusze…
Wyłącza TV, w którym leciała owa, powyższa historia, lecz nie ekran zgasł, lecz on zanikł w białość szumu, okazując się fikcją.
Z ekranu natomiast spoglądał reżyser, w milczącym zamyśleniu przytakując głową nieznanemu komentatorowi. Wyłączył coś na pilocie kolejno i kaseta VHS zatrzymała się, by zaraz zostać wyrzucona automatycznie przez odtwarzacz, pozostawiając jedynie sekundnik zegara restartowanego licznymi spięciami. Kręcąc w ten sposób ostatnie ujęcia do swojego filmu. Dzięki kamerze jego postać fikcyjna, mogła się zmaterializować zabijając wszystkich.
Na ekranie wciąż widać było siedzącego reżysera, scenarzystę i producenta w jednym. Za nim na oddalonym lustrze widać było fragment pleców i monitory skomplikowanie powiązanego sprzętu. Jeden z nich pociemniał ukazując czerwone i białe napisy końcowe i przyciszone, muzyczne tło. Ekran podzielił się na dwoje, zalewając pionowymi spadami zakłóceń, przez które głos przedzierał się nieznajomego lektora, mówiącego do reżysera:
— W zasadzie mało to oryginalne. Jest taki klasyczny film „Krwawy Teatr” się nazywa.
— Pomysł może podobny, ale plagiat wyszedł przypadkiem. Choć nie do końca nim jest. Tu sprawa jest poważniejsza.
Gdy napisy się zakończyły, na ekranie monitora reżyser obserwował zamkniętych w pokoju bez okien i drzwi krytyków, z którymi nagrał film.
— Mogą tak siedzieć wieczność i nie umrą, choć czas nieskończenie będzie powodował szaleństwo. Nie muszą jeść, defekować. Ale żyją i rozumieją, co się z nimi dzieje. Dopiero, gdy zacznę nagrywać ich, w ten sposób mogę dać im szansę na uwolnienie. Lecz nie zrobię tego. Mogą mi się oni jeszcze przydać. Przemodelować aktorów na postacie, które mają odegrać nową rolę. Ale na to jeszcze czas. — Głos dobiegał spoza ekranu. Nie należał ani do reżysera, ani nie dobiegał z jakiegokolwiek urządzenia. Zupełnie, jakby ktoś spoza kadru prowadził narrację opisową, instruującą aktora, jak ma zagrać kolejną scenę. — …I poznają najgorsze, co może być w ich położeniu jako bohaterowie — kiepskiego reżysera z niskim budżetem, kręcący film na podstawie bardzo złego scenariusza, zatrudniający, już nie aktorów, ile krytyków, przygważdżający ich, oraz zaciągający na samo dno niepamięci, wraz z aktorami, będącymi postaciami fikcyjnymi, które nie istnieją, jak i cały film, uwieczniony na ostatniej, pozostałej kopii, którą posyła rzutem w głąb morza, i na falach spaceruje na piaszczystej plaży.
— Teraz mogę ci powiedzieć, co robię, chcę pewnie już to wiesz. Tworzę, a co? Naprawdę porąbaną historię! Taką, na film od 21 lat, z napisem „Reżyserskie Cięcie!”
— Czyli mogę się nastawiać na to, że nie będzie „Happy Endu?”
Prawdę powiedziawszy to ostatecznie chciałbym zakończyć w ten sposób całą historię, więc czemu nie? Przygotuj się!
Leciała próbna transmisja na żywo, w której John Doe przedstawiał swoje żądania:
Chcę żeby to, co dokonałem, było wiedzą jawną i powszechną. Żeby wszyscy dowiedzieli się, że nie jestem tylko fantomem ze snów, ile osobistością z krwi, kości i myśli. Zdolną do manipulowania materią wszelką w tym wymiarze. Dającą mi tym samym nieograniczoną potęgę. By to wszystko miało jakiś sens I mogło się urzeczywistnić, potrzebuję Ciebie, Was. Każdego. Wszystkich. Bez wyjątku. Nie macie wyboru. Poddajcie się. Macie na to 24 godziny. Po tym czasie rozpocznę całkowity sabotaż znanej wszystkim rzeczywistości.
Paragraf 4. Gdzie jest Jane Doe?
Wkurwiony wyjaśnię od razu, żeby nie oglądać więcej tych kretyńskich napisów wypisanych po ścianach budynków. Zwłaszcza tych, które widzę z jedynego okna, wyglądającego na jedyny skrawek wolności, jaki pozostał bardzo długo. Gdybym się podpisał się prawdziwym nazwiskiem, to bym nie miał możliwości napisać jakiegokolwiek tekstu. — Skoro już coś piszę, znaczy to, że jest jakiś cholerny powód. Możliwości jest wiele, na przykład taka, że do końca świata nie napiszę nawet liczby sto jedenaście na ścianie cholernego kibla. Jeśli ktoś nie łapie już na początku, prawdopodobnie ostatniego tekstu, że ktoś czegoś nie łapie, to zapraszam na początek tego, co w zasadzie może jeszcze bardziej zagmatwać sprawę niż ją wyjaśnić. Choć sam mam wątpliwości, co do pewnych rzeczy. Usunąłbym je ze swojego mózgu, lecz nie mogę, bo nie są one błahe.
Jedno z pytań najważniejszych obecnie w moim życiu, to wiedza odnośnie Jane. To nie moje imię, lecz jej powinno się wypisywać. Nie to, że nie mogę jej znaleźć, lub nie mogę skontaktować się z nią, lub, co bądź, ona ze mną. Nie. Problem polega na tym, że nie wiem, czy istnieje w ogóle jakaś Jane Doe. A jeśli istnieje to czy jest moją siostrą! Tak! Siostrą! Niech nikt nie próbuje zrozumieć tego, czego ja nie mogę zrozumieć, a usilnie próbuję. Nie zaznam spokoju do chwili, gdy dowiem się w precyzyjny sposób tego, co wypisują wszyscy tak, jak kiedyś nosiło się koszulki z napisem „To Ja Zabiłem Laurę Palmer”, a dekadę później „Głosuję na LSD.” — Teraz ja zadam to właściwe pytanie: „Gdzie jest Jane Doe” — W zamian postaram się udzielić satysfakcjonującej dla wszystkich, nie tyko dla mnie, odpowiedzi na pytanie najważniejsze, prawdopodobnie dla wszystkich, z wyjątkiem mnie samego… Ale to za chwilę, bo żeby znaleźć Jane, musicie mi wpierw pomóc. Nie macie wyboru.
Przeżyją tylko ci, którzy zwariują kompletnie. Przeżyją wyznawcy… Ludzie tacy jak ty… Będę czekał wypatrując was z daleka… — Turpizm. Bo wszystko brzydnie. Z dniem kolejnym. Z kolejnym rokiem. Im starszy będąc, tym brzydota jest większa. Piękno jest tylko archaizmem. Władają nim tylko idealiści. — Ale to banał! Bzdura! Przez lata udało mi się zrobić coś więcej, niż tylko otworzyć Trzecie Oko. Znalazłem trzy klucze, i uruchomiłem Nazar, mogąc wpływać dzięki niemu na rzeczywistość. Nawiązałem kontakt i odnalazłem ostatecznie drogę do Loży. Urządzenie, dzięki któremu mogę kontrolować całą rzeczywistość, czas, przestrzeń, materię, a także i jaźń. — Możecie być wszyscy pewni tego, że najbliższe wydarzenia, które nadejdą porażą was tym, co potrafię stworzyć tylko własną wyobraźnią.
Oprócz punktu widzenia, zależnego od indywidualnej jednostki, każdy myślał, że ten pejzaż nieskończoności jest nie do unicestwienia. Nie do określenia w czasie. Można uwierzyć, że świat teraz, przed i po Apokalipsie, niczym w zasadzie się nie różni. Nie ma tu bohatera, przegranych, akcji, czasu czy podmiotu lirycznego. Wszystko jest stałe w swej zmienności pozbawionej myśli.
Muszę stąd do cholery wyjść, a nie jest to takie łatwe, bo nie mam ani kluczy, ani klamki i w dodatku mam związane ręce, w dodatku z tyłu i ciasno, więc to może chwilę potrwać, ale dotrzymam obietnicy, gdy już mi się uda wydostać z kaftana bezpieczeństwa i stąd do cholery wyjść. Gdy będzie po wszystkim, to powiem, o co chodzi. Potem muszę spadać, ani ja wam, ani wy mi nie jesteście potrzebni do niczego. Jane znajdę sam, nie ma się, co martwić. To także nie potrwa długo. Tymczasem dajcie mi chwilę. Posłuchajcie muzyczki, akurat w tle lecą słowa piosenki, której tekst napisała Przyjaciółka dla mnie kiedyś, gdy młodość była urojona, a piosenki celami życia miłości urojonej: Kwiaty są delikatne. Ludzie niszczą delikatność, pochłonięci przez rośliny w ramach zemsty.
Trudno wytłumaczyć się z czegokolwiek, kiedy ma się na nazwiska, lub jakoś podobnie określa stosunek istnienia w skali życia, i w ogóle jest się nieznanym, mało zarabiającym, aktorem, o prawdopodobnie fałszywym nazwisku. Dość, że nie dostałem roli w moim własnym filmie, to jeszcze się serial spierdolił. Jeszcze te docinki, i tak dalej. No musiałem w końcu coś zrobić, i udowodnić, że nie rzucam słów na wiatr. No i puściły mi nerwy, nie. Ale tego zakończenia naprawdę nie przemyślałem, że może takie coś z tego wyjść. I fakt. Ja już pewnie nie wyjdę.
Czasami się zdarza, że zapominam gdzie byłem, albo co robiłem. A ten czas, gdy mnie nią ma we mnie samym, to nie wiem, co się ze mną dzieje. Ale stało się tak, że postanowiłem dotrzymać słowa. Obiecałem załatwić wszystkie te mierne aktorzyny telewizyjne. Pierdolonego prezentera pogody. Operatora świateł. Powiedziałem, że zrobię to w wielkim stylu. Ktoś ze śmiechem spytał, czy tu wejdę ze spluwą, magnum Harrego Czyściocha, zrobię rozpierdol i telewizja padnie. Odrzekłem, że nie będę się spieszył, i że jeśli pewnego, pięknego dnia coś mi odbiło, i tak też się stało, to wezmę wielką siekierę, i każdego kolejnego zapierdolę właśnie tym klasycznym, wzbudzający respekt narzędziem.
No, ale stało się inaczej. W sensie zrobiłem to. Jak mi puścili montaż z kamer, to myślałem, że w końcu puszczają mi jakiś dobry, telewizyjny film na po 22-ej. Ale nie. Kajdanki ich zdradziły. Niestety nie pozwolili mi zatrzymać ostatniego filmu, w którym zagrałem, ale pocieszyli, niektórzy obiecywali nawet, że kiedy mnie wypuszczą to zobaczę w telewizji kinowy film na podstawie moich dokonań. Miło będzie się zobaczyć w kinie, jednocześnie nie rozpoznawać siebie samego. Gubię się w tych wszystkich imionach, i w ogóle. W końcu jestem, byłem, aktorem. A jeśli ktoś jest w stanie zrozumieć, na czym tak naprawdę polega jego praca, to ten ktoś zrozumie, że imię czy jego brak, nie ma żadnego znaczenia. Aktorstwo to udawanie. Nie granie siebie samego, lecz próba stania się przed kamerą kimś innym. Dlatego lubię ten fach. Nigdy go nie zmienię. Niech inni dochodzą do tego, co i jak. Mnie to nie interesuje. Mam do tego, niewątpliwie, najlepsze predyspozycje. Gram, sam nie wiedząc, że gram. Bo mnie nie ma. Idealnie. Miałem oczywiście wybór w życiu, by pozostać ukrytym agentem pracującym dla rządu. Dla prezydenta. Ale ja wolałem aktorstwo, ani woleli jednak kogoś nie tak bardzo dobrego w swej pracy, i zaangażowanego.
Kieruję się tak naprawdę prostymi zasadami. Osiągnąłem to też z łatwością, i to będąc jeszcze małym dzieciakiem. Było to tak. Ktoś zapytał mnie, kim chcę zostać, gdy dorosnę. Nie wiedziałem wtedy, miałem 8 lat. I zdziwiło mnie, że każdy chciał być kimś. Zostać jednym, określonym Kimś. A ja miałem to gdzieś. Lecz w pewnego dnia, ktoś podsunął mi pomysł zostania aktorem. I to było to. Zrozumienie, o co chodzi mnie samemu, i dlaczego mam trudności z pojęciem tego. Kiedy już każdemu mówiłem, że poczyniłem już pierwsze kroki by zostać kimś, zawsze po wymianie zdań słyszałem wiecznie to samo pytanie. „Ale zostanie aktorem, to też zostanie kimś. Przecież pomimo różnych ról, ty pozostajesz sobą. To twoje role się zmieniają.” — Było dużo racji w tym wszystkim, ale ta wolność będąca na wyciągnięcie ręki, była niepojęta dla mnie. Dlaczego ludzie, wszyscy, bez wyjątku, chcieli zawiązać pętle, i ustalić całe życie, jak będzie wyglądać do końca. I znów słyszę odpowiedzi, mi niepotrzebne: „No, bo czemu jak? To proste, trzeba zaplanować życie. Bo życie to nie film!” — A ja sam krzyczę przy ostatnich sylabach „no właśnie!” — I daję większości, ba wszystkim, bo nikt tego tak naprawdę nie zrozumiał w pełni, nawet mój lekarz. Lekarze w sumie. Wielu ich było. Nieważne. Choć wiele osób próbował zrozumieć.Niektórzy naprawdę bardzo się starali. Z tym faktycznie trzeba się urodzić. Ale jak dla mnie myślenie jest banalne. Nie ma, nad czym się zastanawiać.
Narratorem tak naprawdę jest głównym bohaterem, bo to jego historię się czyta, słucha, ogląda — może nim być każdy, bez względu na jego udział w opowiadanej historii. Co udowadnia, że nie on, lecz historia jest najważniejsza. Bo gdyby nie ona to by nikt jej prawdopodobnie nie poznał. Jednocześnie udowadnia to, że absurd jest najbardziej logiczny, bo, mimo że czytelnik lub widz, nie pozna go, nie zobaczy i nawet nie będzie wiedział, kim jest, to ten nieznany bezimienny anonim, jest głównym bohaterem. — Niby nic nowego w formie narracji jakiejkolwiek formy sztuki, a zaskakuje uświadomienie sobie tego, za każdym razem. — I co więcej mówić komukolwiek. To znakomita odpowiedź ostateczna, i bez wątpienia najlepsze ostatnie słowa, jakie można wypowiedzieć na końcu książki, czy pod koniec jakiegoś pojebanego filmu. To będzie, moja na pewno, kwestia życia.
Na ekranie pojawił się wpierw napis o tym, że transmisja została przerwana, i ta kaskadą fal szumu zniekształcającego obraz, by zalać go kolejno ujęciem wyrazistym i szlachetnym, przedstawiającym Biały Dom. Zaraz nastąpiło przejście na ujęcie flagi Stanów Zjednoczonych Ameryki, by z fałdów wydobyć niewyraźną sylwetkę, stającą się materialna do tego stopnia, że wypełnia cały kadr, podczas gdy flaga falowała dalej na drugim planie. Siedzący przy biurku mężczyzna w wojskowym kombinezonie z maską gazową na twarzy, to nikt inny, jak sam Prezydent, zamierzający odpowiedzieć na absurdalne żądania szaleńca:. Pozostawiając tylko to, czym się staje ostatecznie. Obraz na żywo transmitowanej krainy mitycznego raju, wiecznego szczęścia, Arkadia, zrodzona z alchemicznych elementów: Kosmicznego jaja, z którego Androgeniczny Smok spłodził pierwotną istotę: Żyjące miejsce, całe miasto, nie tyle posiadającą świadomość, ale wykorzystywanie jej umiejętnie się posługując w odkrytej możliwości ingerencji wytworzenia spełnianego w materii realistycznej marzenia, mogąc modelować całą przestrzenią do niego należącą w postaci intelektualnej, i mającą władzę również poprzez intelekt stanu świadomości przewyższającej, w pojęciu wyobrażenie o istnieniu takiej teorii, a co dopiero dającą możliwość, ingerencji w strukturę rzeczywistości do niej należącej, do stopnia tak związanego, iż te nie istniałoby w pojęciu swym własnym o czymkolwiek, przez Co miasto nerwowych połączeń, na których połączeniach, zbudowane są całe miasto, dające wrażenie halucynacji, albo mogąc takie wytworzyć do stopnia tak intensywnie odrealnionego poczucia doznawania go, iż niemal mogąc pozostać zmaterializowane do postaci niemożliwej z pozoru swojego pojęcia, jakie mu należy jedynie nadać wartość jej realizacji, za zgodą jej wytwórcy.