drukowana A5
12.03
Z kurzem krwi bratniej...

Bezpłatny fragment - Z kurzem krwi bratniej...


Objętość:
9 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
zeszytowa
ISBN:
978-83-288-0923-9

Ksiądz Kamiński, za młodych lat żołnierz i kawaler wielkiej fantazji,siedział pod starość w Uszycy i parafię restaurował. Ale że kościół był wzgliszczach, a parafian brakło, zajeżdżał ów proboszcz bez owieczek doChreptiowa i po całych tygodniach tam przesiadując, rycerstwo pobożnyminaukami budował.

Wysłuchawszy więc z uwagą opowieści pana Muszalskiego, w kilka wieczorów później tak ozwał się do zgromadzonych:

— Lubiłem ja zawsze słuchać takowych opowiadań, w których żałosneprzygody szczęśliwy swój koniec mają, gdyż widoczna z nich, że kogo bożaręka piastuje, tego z łowczych obieży wyzuć każdego czasu potrafi i choćby zKrymu pod spokojny dach zaprowadzi.

Dlatego niech każdy z waściów raz na zawsze to sobie zakonotuje, iż dlaPana Boga nie masz nic niepodobnego, i niechże w najcięższych nawetterminach ufności w Jego miłosierdzie nie traci.

Ot, co jest!

Chwali się to panu Muszalskiemu, że prostego człeka braterską miłościąpokochał. Przykład tego dał nam sam Zbawiciel, który, z królewskiej krwipochodząc, przecie prostaków kochał, wielu z nich apostołami mianował i dopromocji im dopomógł, tak że owi teraz w senacie niebieskim zasiadają.Lecz co inszego jest miłość prywatna, a co inszego generalna jednej nacjiku drugiej, którą to generalną Pan nasz Zbawiciel nie mniej pilnie obserwować nakazał. A gdzie ona? Kiedy, człeku, rozglądniesz się po świecie, to takawszędy zawziętość w sercach, jakoby ludzie diabelskich, nie boskich przykazań słuchali.

— Mój jegomość — odrzekł pan Zagłoba — trudno nas przekonasz, abyśmyTurczyna, Tatara lub innych barbarów miłować mieli, którymi i sam PanBóg zgoła brzydzić się musi.

— Do tego ja waści nie namawiam, jeno to utrzymuję, że dzieci eiusdemmatris kochać się powinny, a owóż zamiast tego od chmielnicczyzny, czyliod trzydziestu lat, wszystkie te kraje z krwi nie osychają.

— A z czyjej winy?

— Kto się pierwszy do niej przyzna, temu pierwszemu Bóg ją odpuści.

— Jegomość dziś szatki duchowne nosisz, a za młodu bijałeś rebelizantówjakośmy słyszeli, wcale niezgorzej...

— Bijałem, bom był powinien, jako żołnierz, i nie to mój grzech, ale to, żemich przy tym jako zarazy nienawidził. Miałem swoje prywatne racje, o których nie będę wspominał, bo to dawne czasy i rany owe zaschły. W tym siękajam, żem nad powinność czynił. Miałem pod swoją komendą sto ludzi zchorągwi pana Niewodowskiego i często luzem chodząc z nimim palił, ścinał,wieszał... Waszmościowie wiecie, jakie to były czasy. Palili i ścinali Tatarzy,przez Chmiela na pomoc wezwani, paliliśmy i ścinali my. Kozactwo też wodęa ziemię tylko wszędy zostawiało, gorszych jeszcze dopuszczając się od nas iod Tatarów okrucieństw. Nie masz nic straszniejszego nad wojnę domową...Co to były za czasy, tego nikt nie wypowie, dość że my i oni byliśmy do psówwściekłych niż do ludzi podobniejsi... Raz dano znać do naszej komendy, żehultajstwo pana Rusieckiego w jego fortalicji oblega. Posłano mnie z moimiludźmi na ratunek. Przyszedłem za późno. Fortalicja była już z ziemiązrównana. Napadłem jednak na chłopstwo pijane i znacznie wyciąłem, częśćsię tylko w zbożu zataiła; tych kazałem żywcem brać, by ich dla przykładuobwiesić. Ale gdzie? Łatwiej było zamierzyć, niż dokonać: w całej wsi niezostało ani jednego budynku, ani jednego drzewa, nawet hryćkowe grusze namiedzach samotnie stojące były pościnane. Nie miałem czasu szubienicystawiać; lasu też, jako to w kraju stepowym, nigdzie w pobliżu. Co robić?Biorę ja moich jeńców i idę. Już też przecie znajdę gdzie jaki dębczak rosochaty. Idę milę, idę dwie — step i step, choć kulą potoczyć. Trafiamy wreszciena ślady jakiejś wioski, było to pod wieczór, patrzę, oglądam się: tu i owdziekupa węgli, a zresztą siwy popiół; znowu nic! Na wzgórku maluchnym krzyżprzecie został, duży, dębowy, niedawno widać uczyniony, bo drzewo nicjeszcze nie sczerniało i świeciło się przy zorzy, jakoby z ognia. Chrystus był nanim z blachy wycięty i tak właśnie pomalowany, że dopiero z boku zaszedłszyi cienkość blachy widząc, poznałeś, iż nie prawdziwe ciało wisi; ale z przodutwarz miał jakoby żywą, od boleści jeno nieco przybladłą, i cierniową koronę,i oczy do góry podniesione z okrutnym smutkiem i żałością. Gdym tedy ujrzałów krzyż, mignęła mi przez głowę myśl: „Ot drzewo, inszego nie masz” — alem się zaraz zląkł. W imię Ojca i Syna! Na krzyżu ich nie będę wieszał! Alerozumiałem, że ucieszę oczy Chrystusowe, gdy w jego obliczności każę tych,którzy tyle krwi niewinnej przelali, pościnać, i mówię tak:

— Panie miły, niechże Ci się zdaje, że to owi Żydowinowie, którzy Ciebie nakrzyż przybili, bo ci od nich nie lepsi.

Wtem kazałem ich po jednemu porywać, na mogiłkę pod krzyż podprowadzać i ścinać. Byli między nimi starzy, siwi chłopi i pacholęta. Pierwszytedy, którego przyprowadzono, mówi:

— Przez mękę Pańską, przez tego Chrystusa, pomiłuj, panie!

A ja na to:

— Po szyi go!

Dragon ciął i ściął...

Przyprowadzono drugiego, ten to samo:

— Przez tego Chrystusa miłosiernego, pomiłuj!

A ja znów:

— Po szyi go!

To samo z trzecim, czwartym, piątym; było ich czternastu, a każdy mnieprzez Chrystusa zaklinał... Już i zorze zgasły, gdyśmy skończyli. Kazałem ichpołożyć kręgiem koło stóp krzyża... Głupi! Myślałem, że tym widokiem SynaJedynego udelektuję, oni zaś ruchali czas jakiś to rękami, to nogami, czasemrzucił się który jako ryba z wody wyjęta, ale krótko tego było; niebawemwigor opuścił ich ciała i leżeli wianuszkiem cicho.

Że to już ciemność uczyniła się zupełna, postanowiłem zostać na nocleg,chociaż ognisk nie było z czego rozpalić. Noc Bóg dał ciepłą, więc moi ludzieradzi pokładli się na derach, ja zaś poszedłem sobie jeszcze pod krzyż, u nóżekChrystusowych zwyczajne pacierze odmówić i miłosierdziu Jego się polecić.A myślałem, że modlitwa moja tym wdzięczniej zostanie przyjęta, że midzień zeszedł w pracy i w takich uczynkach, które za zasługę sobie poczytywałem.

Często się utrudzonemu żołnierzowi przytrafia, że, począwszy wieczornepacierze, uśnie. Trafiło się to i mnie. Dragoni widząc, jakom klęczał z głowąopartą o krzyż, rozumieli, żem się w pobożnych rozmyślaniach zatopił, iżaden mi ich przerywać nie chciał; moje oczy zaś zaraz się przymknęły i sendziwny zeszedł na mnie od tego krzyża. Nie powiem, że miałem widzenie,bom go i był, i jestem niegodzien, ale śpiąc twardo, widziałem jakoby na jawiecałą mękę Pańską... Na widok tedy opresji Baranka niewinnego skruszałowe mnie serce, śluzy puściły mi się z oczu i żałość zdjęła mnie niezmierna.

— Panie — mówię — mam oto garść dobrych pachołków: chceszli wiedzieć, conasza jazda, skiń jeno głową, a ja tych takich synów, twoich katów, w mig naszablach rozniosę.

Ledwiem to rzekł, znikło mi wszystko z oczu, został tylko sam krzyż, a nanim Chrystus krwawymi łzami płaczący... Obejmuję ja więc podnóżekdrzewa świętego i też ślocham. Jak to długo trwało, nie wiem, ale po pewnymczasie, uspokoiwszy się nieco, znów rzeknę:

— Panie, Panie! przecz żeś wśród zatwardziałych Żydowinów naukęTwoją świętą opowiadał? Żebyś był z Palestyny do naszej Rzeczypospolitejprzyszedł, pewnie nie bylibyśmy Cię na krzyż przybijali, ale wdzięcznieprzyjęli, wszelakim dobrem obdarzyli i indygenat Ci dali dla tym większegoTwojej boskiej chwały pomnożenia. Czemuś tak nie uczynił, o Panie?

Rzekłszy, podniosłem oczy ku górze (we śnie to zawsze było, pamiętajcie,acaństwo) i cóż widzę? Oto Pan nasz spogląda na mnie surowie, brwi marszczy i nagle wielkim głosem tak odrzecze:

— Tanie teraz wasze szlachectwo, bo je czasów wojny szwedzkiej każdy łykmógł kupić; ale mniejsza z tym! Warciście siebie wzajem i wy, i hultajstwo, ajedni i drudzy gorsiście od Żydowinów, bo wy mnie tu co dzień na krzyżprzybijacie... Zalim to nie nakazał miłości nawet dla nieprzyjaciół i przebaczania win, a wy, jakoby wściekłe zwierza, wnętrzności targacie sobiewzajem. Na co ja patrząc mękę nieznośną cierpię. Ty zaś sam, któryś mniechciał odbijać, a potem do Rzeczypospolitej zapraszał, cóżeś uczynił? Ototrupy tu naokół krzyża mego leżą i krew obryzgała mu podnóże, a przecie bylimiędzy nimi niewinni, pacholęta młode albo ludzie zaślepieni, którzy rozgarnięcia nijakiego nie mając, za innymi jako głupie owce poszli. Miałżeś nadnimi miłosierdzie, sądziłżeś ich przed śmiercią? Nie! Kazałeś ich wszystkichpościnać i jeszcześ myślał, że mnie tym ucieszysz. Zaprawdę, co inszego jestkarcić i karać, tak jako ojciec syna karze, tak jako starszy brat młodszegokarci, a co inszego mścić się, sądu nie dawać, miary w karaniu i okrucieństwienie znać. Do tego już doszło, że na tej ziemi wilcy miłosierniejsi od ludzi, że tutrawy krwawą rosą się pocą, wichry nie wieją, ale wyją, rzeki łzami płyną iludzie do śmierci ręce wyciągają, mówiąc: „Ucieczko nasza!”...

— Panie! — zawołałem — zali oni lepsi od nas? Kto największe okrucieństwaczynił? Kto pogan sprowadzał?...

— Miłujcie ich nawet karząc — odrzekł Pan — a wówczas bielmo spadnie z ichoczu, zatwardziałość ustąpi z serc i miłosierdzie moje będzie nad wami.Inaczej przyjdzie nawała tatarska i łyka nałoży wam i im — i nieprzyjacielowibędziecie musieli służyć w umartwieniu, w pogardzie, we łzach, aż do dnia, wktórym pokochacie się wspólnie. Jeśli zaś miarę w zawziętości przebierzecie,tedy nie będzie ani dla jednych, ani dla drugich zmiłowania i poganin posiędzie tę ziemię na wieki wieków!

Struchlałem słuchając takowych zapowiedzi i długi czas słowa nie mogłemprzemówić, dopiero rzuciwszy się na twarz pytałem:

— Panie, co ja mam czynić, aby grzechy moje zmazać?

Na to Pan rzekł:

— Idź, powtarzaj słowa moje, głoś miłość!

Po tej odpowiedzi sny moje znikły. Że to noc latem krótka, obudziłem sięjuż o brzasku i cały rosą okryty. Spojrzę: głowy wiankiem około krzyża leżą,jeno już posiniałe. Dziwna rzecz, wczoraj radował mnie ten widok, dziśzgroza mnie chwyciła, zwłaszcza na widok głowy jednego pacholęcia latmoże siedemnastu, które nad miarę było piękne. Kazałem żołnierzompogrześć przystojnie ciała pod tym samym krzyżem i odtąd — byłem już nieten.

Z początku, bywało, myślałem sobie: sen mara! Ale przecie tkwił on mi wpamięci i jakoby jestestwo całe coraz bardziej ogarniał. Nie śmiałem suponować, żeby sam Pan ze mną gadał, bo — jakom już rzekł — nie czułem sięgodnym, ale mogło być to, że sumienie, które się było czasu wojny przytaiło wduszy jako Tatar w trawach, teraz ozwało się nagle, wolę mi boską oznajmując. Poszedłem do spowiedzi: ksiądz potwierdził to mniemanie. „Jawna (powiada) wola i przestroga Boża, słuchaj ich, bo będzie z tobą źle”.

Odtąd począłem głosić miłość.

Ale towarzystwo i oficyjerowie śmieli mi się w oczy. „A coś to (prawią)ksiądz, żebyś nam nauki dawał? Małoż to owi psubratowie dyzgustów Bogunaczynili, mało napalili kościołów, mało nahańbili krzyżów? Mamy się za tow nich kochać?” Słowem, nikt mnie nie słuchał.Więc po beresteckiej wdziałem te oto szatki duchowne, aby z większąpowagą słowo i wolę bożą ogłaszać.

Od dwudziestu przeszło lat czynię to bez spoczynku. Już mi włosy pobielały... Bóg miłościw nie ukarze mnie za to, że głos mój był dotychczas głosemwołającego na puszczy.

Mości panowie, miłujcie nieprzyjaciół waszych, karzcie ich, jako ojcieckarze, karćcie, jako brat starszy karci, inaczej gorze im, ale gorze i wam,gorze całej Rzeczypospolitej!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.