PRZEDMOWA
Alfieri: „E la fama?”
Gozzi: „E la fame?”
OSOBY
Król Piotr
Książę Leonce — jego syn, zaręczony z
Księżniczką Leną
Valerio
Guwernantka
Ochmistrz
Mistrz ceremonii
Przewodniczący Rady Stanu
Kaznodzieja nadworny
Wójt
Bakałarz
Rozetta
Służba, radcowie stanu, chłopi itd.
AKT PIERWSZY
O, gdyby błaznem być!
Jedyna ma ambicja to pstry kubrak.
Jak wam się podoba.
SCENA PIERWSZA
Ogród.
Leonce niedbale spoczywa na ławce, Ochmistrz.
LEONCE
Czego waszmość ode mnie chcesz? Przygotować mnie do przyszłego zawodu? Robota pali mi się pod palcami. Nie wiem, do czego naprzód przyłożyć rąk. Przypatrz się acan, wpierw muszę trzysta sześćdziesiąt pięć razy opluć ten oto kamień. Waszmość tego nie wypróbował? Szkoda, nie byle jaka to rozrywka. A teraz spójrz waść na tę garść piasku! sięga po piasek, podrzuca w powietrze i chwyta wierzchem dłoni Oto podrzucam ją do góry. A może się założymy? Ile ziarenek mam na ręku? Liczba parzysta czy nieparzysta? Jak to, acan się uchyla? Jest poganinem? Nie wierzy w Boga? Zazwyczaj zakładam się sam z sobą, całymi dniami, całymi dniami. Jeśli waszmość znajdzie kogo, kto miałby niekiedy ochotę pójść ze mną o zakład, wielce mnie zobowiąże. Nadto — gubię się w dociekaniach, jak by to uskutecznić, aby choć raz spojrzeć na własną głowę. O, gdyby raz jeden spojrzeć na siebie z góry! To jeden z moich ideałów. Poprzestałbym na tym. I jeszcze — i jeszcze — nieskończenie wiele w tym rodzaju. Czyż jestem próżniakiem? Brak mi zatrudnienia? O, tak, to smutne...
OCHMISTRZ
Bardzo smutne, wasza wysokość.
LEONCE
Że chmury od trzech tygodni płyną z zachodu na wschód. Ogarnia mnie melancholia.
OCHMISTRZ
Bardzo ugruntowana melancholia.
LEONCE
Czemu, na miły Bóg, nie zaprzecza mi aść? Acana niezawodnie wzywają obowiązki? Przykro mi, że tak długo go zatrzymałem.
Ochmistrz oddala się z głębokim ukłonem.
Przyjmij waszmość powinszowania, nogi waćpana tworzą w ukłonie figurę niezapomnianą.
sam jeden, wyciąga się na ławce
Pszczoły tak gnuśnie kołyszą się na kwiatach, blask słońca tak leniwie włóczy się po ziemi. Panoszy się tu straszliwe lenistwo. Nieróbstwo to początek wszystkiego złego. Czegóż z nudów nie imają się ludzie! Zatapiają się w wiedzy z nudów, modlą się z nudów, kochają, żenią i mnożą się z nudów i wreszcie umierają z nudów — a to właśnie jest pełne humoru — czynią to z najpoważniejszymi minami, nie domyślając się dlaczego, a Bóg jeden raczy wiedzieć, o czym też roją. Wszyscy ci bohaterowie, geniusze, durnie, święci, grzesznicy, przykładni ojcowie rodzin to w gruncie rzeczy wyrafinowani wałkonie. Czemuż ja właśnie wiem o tym? Czemu nie potrafię brać siebie na serio i żałosną kukłę przywdziać we frak, i dać jej parasol do ręki, aby była wielce stateczna i wielce pożyteczna, i wielce moralna? Zazdrościłem jegomościowi, który mnie opuścił, o mało go nie wygrzmociłem z zawiści. Och, móc być kimś innym! Choćby przez chwilę.
Valerio wchodzi, nieco podchmielony.
Jak ten gamoń umyka! Gdybyż cokolwiek pod słońcem mogło mnie jeszcze skłonić do takiego biegu!
VALERIO
staje tuż przed Księciem, przykłada palec do nosa i wlepia weń wzrok
Tak!
LEONCE
podobnie
Bez wątpienia!
VALERIO
Pojąłeś mnie aść?
LEONCE
Najzupełniej.
VALERIO
Tedy pomówmy o czym innym. kładzie się na trawie Na razie wyciągnę się na trawie. Nos mój niechaj rozkwitnie wysoko między źdźbłami, a ja pławić się będę w uczuciach rzewnych i romantycznych, kiedy pszczoły i motylki zakołyszą się na nim jak na róży.
LEONCE
Ależ, najmilszy, nie sap tak potężnie, bo zamorzysz głodem pszczoły i motyle, tak olbrzymie niuchy wciągając z kwiatów.
VALERIO
Ach, mój panie, jakże wrażliwy jestem na przyrodę! Tak ślicznie sterczy trawa, iż człowiek pragnie być bydlęciem, aby się nią nażreć, a potem od nowa człowiekiem, by spożyć wołu, który zżarł taką trawę.
LEONCE
I ty, nieszczęsny, nie możesz, bodajże, uporać się z ideałami.
VALERIO
O rozpaczy! Nie podobna skoczyć z wieży kościelnej, aby nie skręcić karku. Nie podobna zjeść czterech funtów czereśni wraz z pestkami, aby nie dostać boleści. Tak, mój panie, mógłbym zasiąść w kącie i śpiewać od rana do wieczora: „Tam, na miedzy, mucha siedzi” — i tak do końca moich dni.
LEONCE
Stul pysk, twoja piosenka przyprawić może o pomieszanie zmysłów.
VALERIO
Niezgorsza perspektywa. Pomyleniec! Obłąkaniec! Błazen! Kto zechce mi odstąpić swoje błazeństwo za mój rozsądek? Ha, otom Aleksander Wielki! Już mi słońce splata złotą koronę na włosach i jakże błyszczy mój mundur! Wodzu naczelny, pasikoniku, niechaj wojska ruszą do ataku! Panie ministrze finansów, pająku, trzeba mi koniecznie pieniędzy! Miła damo dworu, ważko, co też porabia droga moja małżonka, tyka grochowa przy drodze? Ach, zacny mój lejbmedyku, kantarydo, nie mogę się doczekać następcy tronu. A w nagrodę tych rozkosznych urojeń otrzymuje się dobrą zupę, wyborne pieczyste, znakomity chleb, wygodne łóżko i dostępuje ostrzyżenia włosów za darmo — mianowicie w domu dla obłąkanych, podczas gdy ja z moim zdrowym rozsądkiem mógłbym nająć się co najwyżej do wyprawy na to drzewko wiśniowe, aby — no co — aby? Aby przyspieszyć jego dojrzewanie.
LEONCE
Aby zawstydzić wiśnie dziurami przeświecającymi w twoich portkach! Ale, o szlachetny, twoje zajęcie, profesja, rzemiosło, stan cywilny, kunszt wyzwolony?
VALERIO
z godnością
Mój panie, mam niewyczerpane zajęcie trwania w bezczynności, mam niepospolitą biegłość w próżnowaniu, posiadam niesłychaną biegłość w lenistwie. Żadna zadra nie hańbi moich czystych dłoni, gleby nie napoiłem ni jedną kroplą potu, jestem w pracy niepokalaną dziewicą; a gdyby mnie to zanadto nie utrudzało, zadałbym sobie trud, aby wyjaśnić waćpanu szczegółowiej moje zasługi.
LEONCE
z zabawnym entuzjazmem
Pójdź w ramiona moje! Zali jesteś jednym z tych błogosławionych, którzy bez mozołu, z czołem nieposzlakowanym stąpają po zapylonym gościńcu życia i z ciałem kwitnącym i lśniącymi stopami, podobni bóstwom, wkraczają na Olimp? Chodź, o, chodź!
VALERIO
śpiewa odchodząc
Tam, na miedzy, mucha siedzi, mucha siedzi, mucha siedzi.
Obaj odchodzą.
SCENA DRUGA
Komnata.
Król Piotr ubierany przez dwóch kamerdynerów.
PIOTR
podczas ubierania
Człowiek musi myśleć, a ja muszę myśleć za moich poddanych; bo oni nie myślą, nieboracy, nie myślą. Substancja jest bytem, a byt to — ja. biega prawie nago po pokoju Zrozumiano? Byt jest bytem, pojęliście? Teraz z kolei moje atrybuty, modyfikacje, afektacje, akcydensy: gdzie moja koszula, moje spodnie? Wstrzymajcie się, wolna wola stoi tu, z przodu, otworem. Gdzie jest moralność, gdzie mankiety? Kategorie przemieszane straszliwie: o dwa guziki za dużo zapięto, tabakierka tkwi w prawej kieszeni; cały mój system zrujnowany! Ha, co znaczy guzik w chusteczce? Gadaj, co znaczy guzik, o czym miałem pamiętać?
PIERWSZY KAMERDYNER
Kiedy jego królewska mość raczyła włożyć guzik do chustki, pragnęła...
PIOTR
No?
PIERWSZY KAMERDYNER
O czymś sobie przypomnieć.
PIOTR
Zawiła odpowiedź! He, a co on sądzi?
DRUGI KAMERDYNER
Jego królewska mość pragnęła sobie o czymś przypomnieć, kiedy raczyła włożyć guzik do chustki.
PIOTR
biega tam i z powrotem
Co? Co takiego? Ci poczciwcy konfundują mnie, wszystko mi się plącze, jestem bezradny, najzupełniej bezradny.
Wchodzi Lokaj.
LOKAJ
Sire, Rada Stanu zebrała się.
PIOTR
radośnie
Ot co, ot co: chciałem sobie przypomnieć mój naród. Chodźcie, panowie! Stąpajcie równo, symetrycznie. Czy nie jest bardzo gorąco? Wyjmijcie wasze chustki i wytrzyjcie sobie pot z czoła. Zawsze tak bardzo jestem zmieszany, kiedy mam przemawiać publicznie.
Wychodzą.
Król Piotr, Rada Stanu.
PIOTR
Mili moi wasale, wierni notable, pragnę was powiadomić i zawiadomić — gdyż albo mój syn ożeni się, albo nie, przykłada palec do nosa albo, albo — chyba mnie pojmujecie? Tertium non datur. Człowiek musi rozmyślać. stoi chwilę zadumany Kiedy tak przemawiam na głos, nie wiem właściwie, kto to gada, ja czy kto inny, to bardzo mnie trwoży. po długim milczeniu Ja jestem ja. Co waszmość sądzi o tym, prezydencie?
PRZEWODNICZĄCY
powoli i z godnością
Wasza królewska mość, być może jest tak, być może jest zgoła odwrotnie.
CAŁA RADA STANU
chóralnie
Być może jest tak, być może jest zgoła odwrotnie.
PIOTR
wzruszony
O mędrcy moi! O czym to była w istocie mowa? O czym pragnąłem przemawiać? Jakże krótką masz waszmość pamięć, prezydencie, przy tak uroczystej okazji! Zamykam sesję.
Odchodzi uroczyście, za nim cała Rada Stanu.
SCENA TRZECIA
Sala ozdobiona z przepychem. Płoną światła.
Leonce wraz z kilkoma lokajami.
LEONCE
Czy zawarte wszystkie okiennice? Zapalcie świece! Żegnaj, dniu! Pragnę nocy, głębokiej ambrozyjskiej nocy. Ustawcie lampy pod kryształowe umbry wśród oleandrów, niech pobłyskują jak źrenice dziewczęce spod rzęs. Przybliżcie krzewy różane, aby wino, jak krople rosy, spryskało ich płatki. Muzyki! Gdzie są wiole? Gdzie Rozetta? Precz! Wszyscy precz!
Lokaje odchodzą. Leonce wyciąga się na łożu. Wchodzi Rozetta w wytwornym stroju. Z daleka słychać muzykę.
ROZETTA
zbliża się zalotnie
Leonce!
LEONCE
Rozetta!
ROZETTA
Leonce!
LEONCE
Rozetta!
ROZETTA
Wargi twoje ospałe. Od pocałunków?
LEONCE
Od ziewania!
ROZETTA
Och!
LEONCE
Ach, Rozetto, ciąży mi straszliwe brzemię...
ROZETTA
Wolno spytać?
LEONCE
Bezczynności...
ROZETTA
I miłości?
LEONCE
Bagatela!
ROZETTA
obrażona
Leonce!
Leonce
Bezmierny trud.
ROZETTA
Lub próżniactwo.
LEONCE
Masz słuszność, jak zawsze. Mądra z ciebie dziewczyna i bardzo cenię sobie twój rozumek.
ROZETTA
Kochasz mnie zatem z nudów?
LEONCE
Nie, nudzę się, bowiem kocham ciebie! Ale nudę samą kocham jak ciebie. Jesteście nierozdzielne. O dolce far niente! Śnię ponad twoimi oczami jak nad głębokim źródłem cudu, pieszczota twoich warg usypia jak szumiące fale. obejmuje ją Chodź, nudo najmilsza, pocałunki twoje są rozkosznym ziewaniem, a twoje kroki jak uroczy hiatus.
ROZETTA
Kochasz mnie, Leonce?
LEONCE
Ach, czemużby nie?
ROZETTA
I na zawsze?
LEONCE
To wielkie słowo: na zawsze! Jeśli cię kochać będę jeszcze pięć tysięcy lat i siedem miesięcy, czy to nie wystarczy? Wprawdzie o wiele to mniej niż zawsze, ale niezgorszy szmat czasu i czasu nie zabraknie nam do kochania.
ROZETTA
Albo czas ukradnie nam nasze kochanie.
LEONCE
Albo miłość ukradnie nam czas. Tańcz, Rozetto, tańcz, niechaj czas mija, jak mijają drobne twoje, śliczne twoje stopy.
ROZETTA
Moje stopy najchętniej wyszłyby poza czas.
tańczy i śpiewa
O moje stopy, musicie tańczyć, znużone,
W barwnych ciżemkach,
Pragnące spocząć, gdzie mogiłki zielone,
Bo to jest męka.
O moje usta, musicie dyszeć, spłonione,
Pieszczone wargi,
Pragnące zamrzeć i kwitnąć, różane,
Bez skargi.
O moje oczy, musicie płonąć, wpatrzone
W płomienie świecy,
Pragnące usnąć i spać, spłakane
Nie patrzeć więcej.
LEONCE
podczas tego, rozmarzony
O, miłość zamierająca piękniejsza jest od tej, która rozkwita. Jestem podobny Rzymianinowi; po wybornej uczcie złote ryby grają na deser barwami zgonu. Jakże obumiera rumieniec jej policzków, jak cicho wypala się oko, jak delikatnie bije i opada tętno! Adio, adio, ślicznotko moja, umiłuję ciebie umarłą.
znów zbliża się Rozetta
Łzy, Rozetto? Co za epikureizm — móc płakać. Stań w blasku, aby te przepyszne krople zalśniły jak kryształy, wspaniałe z nich będą diamenty. Śliczny mogłabyś mieć z nich naszyjnik.
ROZETTA
Te diamenty kłują mnie w oczy, Leonce.
Chce go objąć.
LEONCE
Uważaj! Moja głowa! Tam pogrzebałem naszą miłość. Spójrz poprzez okna moich oczu. Widzisz, jak trupio piękna jest ta żałosna miłość? Czy widzisz dwie białe róże na jej jagodach i dwie czerwone u piersi? Nie potrącaj mnie, aby nie złamało się jej kruche ramię, byłaby wielka szkoda. Muszę głowę równo trzymać na barkach jak grabarz trumienkę.
ROZETTA
żartobliwie
Głuptasie!
LEONCE
Rozetta!
Rozetta przedrzeźnia go, robi grymas
Dzięki Ci, o Boże!
Przesłania oczy.
ROZETTA
przelękniona
Spójrz na mnie, spójrz na mnie, Leonce!
LEONCE
Przenigdy.
ROZETTA
Raz jeden!
LEONCE
O, nie! Nie zwiedziesz mnie! Niewiele brakło, a upragniona moja miłość narodziłaby się od nowa. Rad jestem, że ją pogrzebałem. Wrażenie — zachowam.
ROZETTA
oddala się z wolna i ze smutkiem, śpiewa odchodząc
Sierotka jestem, opuszczona,
Ach, miły Boże,
Tak żal mi nas, tak żal mi nas,
Któż dopomoże?
LEONCE
sam jeden
Miłość — szczególna to rzecz. Calutki rok spoczywa się śniąc na jawie, a któregoś ranka budzi się człowiek, wypija duszkiem szklankę wody, odziewa się na nowo, dłonią przesuwa po czole: i namyśla się — namyśla. Boże mój, ileż to trzeba kobiet, aby z góry na dół wziąć pełnym głosem rejestr miłości? Ledwo jedna zdoła niekiedy jeden wypełnić ton. Czemu opar ponad naszą ziemią jest pryzmatem, który rozszczepia w tęczę biało pałający promień miłości? pije W jakiej butli, do licha, zamknięto wino, które mogłoby mnie dzisiaj upoić? Czyż nawet tego nie potrafię? Siedzę jak pod pompą tłoczącą. Powietrze tak ostre i przejrzyste, że przeszywa mnie dreszcz, jakbym szedł na szlichtadę w nankinowych pludrach. Moi panowie, moi panowie, czy aby wiecie, kim był Kaligula i Nero? Mnie to dobrze wiadomo. Chodź, miły mój Leonce, wygłoś swój monolog, będę się przysłuchiwał z uwagą. Życie moje rozdziawia się szerokim ziewaniem jak wielki, biały arkusz papieru, który powinienem zapisać, ale nie zdołam nakreślić ni jednej litery. Głowa moja jest pustą salą balową, trochę zawiędłych róż i wymiętych wstążek na posadzce, pęknięte skrzypce w kącie, ostatni tancerze zdjęli maski i przypatrują się sobie śmiertelnie znużonymi oczami. Codziennie odwracam siebie dwadzieścia cztery razy jak rękawiczkę. O, znam siebie na pamięć, wiem, co myśleć będę i marzyć za kwadrans, za osiem dni, za rok. Boże, cóż zawiniłem, że każesz mi jak sztubakowi tak często przepowiadać lekcję? Brawo, Leonce, brawo! klaszcze Niezgorszą sprawia mi przyjemność, kiedy tak nawołuję siebie. He! Leonce! Leonce!
VALERIO
spod stołu
Wasza wysokość zdaje się na najlepszej drodze, aby stać się błaznem!
LEONCE
Kiedy przyjrzeć się temu pod światło, i mnie się tak wydaje.
VALERIO
Proszę zaczekać chwilę, zaraz pogadamy o tym wyczerpująco. Muszę przedtem posilić się pieczenią, którą zwędziłem w kuchni, i golnąć łyk wina z książęcego stołu. Niebawem skończę.
LEONCE
Ależ mlaska! Ten hultaj przyprawia mnie o uczucia sielankowe; na nowo potrafiłbym rozpocząć od spraw najprostszych, mógłbym jeść ser, pić piwo, palić tytoń. Uwijaj się, nie chrząkaj tak ryjem i nie szczękaj kłami!
VALERIO
Szacowny Adonisie, czy waćpana obleciał strach o jego uda? Proszę przestać się niepokoić, nie jestem miotlarzem ni bakałarzem, nie potrzeba mi prętów do rózg.
LEONCE
Konceptu nigdy ci nie brak.
VALERIO
Czego życzę z całego serca waszej książęcej mości.
LEONCE
Abym się nie lenił ciebie wychłostać? Tak bardzo dbasz o swoją edukację?
VALERIO
O niebiosa, łatwiejsze jest narodzenie niż wychowanie. To żałosne, jakie brzemię narzuca nam cudza brzemienność. Od czasu kiedy matka moja była w błogosławionym stanie, mój stan cywilny nie był błogosławiony. Jakże niewygodnie wypadło mi leżeć, odkąd zległa, biedaczka!
LEONCE
Nie bądź tak czułostkowy, jeśli nie chcesz wypróbować mojej ręki. Twoja wrażliwość może cię przyprawić o bardzo dotkliwe wrażenia.
VALERIO
Kiedy matka moja żeglowała wokół Przylądka Dobrej Nadziei...
LEONCE
A twój ojczulek roztrzaskał się koło Kap Horn...
VALERIO
Słusznie, gdyż był stróżem nocnym. A przecie tak często nie przykładał rogu do ust, by zatrąbić, jak przybierał w rogi rodziców szlachetnych synów.
LEONCE
Mój drogi, posiadłeś dar niebiańskiej bezczelności. Odczuwam pewną potrzebę bliższego zetknięcia się z nią. Ręka mnie świerzbi, aby się zapoznać z twoją facjatą.
VALERIO
Oto trafna odpowiedź i nieodparty argument ad personam.
LEONCE
zamierza się nań
Uważaj na twoją personę. To argument niezbity.
VALERIO
umyka; Leonce potyka się i pada
A waćpan jest dowodem, który trzeba dopiero udowodnić; potyka się bowiem o własne swoje nogi, które w gruncie rzeczy również są do udowodnienia. Są to łydki wysoce nieprawdopodobne i wielce problematyczne uda.
Wkracza Rada Stanu. Leonce siedzi na ziemi, Valerio.
PRZEWODNICZĄCY
Wasza wysokość wybaczy...
LEONCE
Jak sobie samemu! Jak samemu sobie! Wybaczam sobie wielkoduszność, że was wysłuchuję spokojnie. Moi panowie, czy nie zechcecie zająć miejsc? Co za miny! Proszę zasiąść na ziemi i nie krępować się. To i tak ostatnie miejsce, jakie kiedyś otrzymacie w darze, chociaż nikomu nic z tego nie przyjdzie, wyjąwszy grabarza.
PRZEWODNICZĄCY
skonfundowany, pstryka palcami
Wasza wysokość raczy...
LEONCE
Niech acan przestanie pstrykać palcami, jeśli nie chce zrobić ze mnie mordercy.
PRZEWODNICZĄCY
coraz silniej pstrykając
Zechce łaskawie uwzględnić...
LEONCE
Wielki Boże, włóż acan ręce do kieszeni lub siądź na nich! Język mu skołowaciał. Zbierz aść zmysły!
VALERIO
Nie wolno dzieciom przeszkadzać, gdy siusiają, mogą nieboraczki dostać zatwardzenia.
LEONCE
Człowieku, opanuj się. Pomyśl o twojej rodzinie i o państwie. Jeśli zadławisz się przemówieniem, może cię szlag trafić.
PRZEWODNICZĄCY
wyciąga papier z kieszeni
Pozwoli wasza wysokość...
LEONCE
Co? Acan już czytać umie? Zatem, w imię boże...
PRZEWODNICZĄCY
Jego królewska mość raczy powiadomić waszą wysokość, iż jutro należy oczekiwać przyjazdu wysoko urodzonej narzeczonej waszej wysokości, księżniczki Leny.
LEONCE
Jeżeli oczekuje mnie narzeczona, najchętniej pozwolę jej czekać. Wczorajszej nocy widziałem ją we śnie, jej oczy tak olbrzymie, iż pantofelki mojej Rozetty nie ustępowały łukom jej brwi, a na policzkach nie dołki dojrzałem, lecz doły, drenujące śmiech. Ja wierzę w sny. A waćpan śni niekiedy, prezydencie? Doznaje aść przeczuć?
VALERIO
Ma się rozumieć. Zawsze w przeddzień, nim pieczeń spali się w kominie, zdechnie pularda lub jego królewska mość raczy cierpieć na niestrawność.
LEONCE
A propos, czy aby waćpan czego nie zataił? Wyznaj aść wszystko.
PRZEWODNICZĄCY
W pamiętnym dniu ślubu miłościwy monarcha zamierza złożyć najwyższe zlecenia w ręce jego wysokości.
LEONCE
Powtórz aść miłościwemu monarsze, iż uczynię wszystko, wyjąwszy to, czego uczynić nie zamierzam. Panowie wybaczą, że ich nie odprowadzę, właśnie ogarnęła mnie namiętność siedzenia, lecz łaskawość moja jest tak wielka, iż zaledwo zdołam wymierzyć ją rozstawionymi nogami rozstawia nogi Nie omieszkaj waść wymierzyć mojej łaskawości, aby z czasem przypomnieć mi o niej. Valerio, odprowadź panów do drzwi.
VALERIO
Co, mam podrwić? Czy przywiązać dzwonek do szyi pana prezydenta? Tak, i wyprowadzić, jakby pełzali na czworakach?
LEONCE
Hultaju, jesteś kiepskim kalamburem. Ojca nie masz ni matki, spłodziło cię pięć samogłosek, cudzołożąc.
VALERIO
A książę jesteś księgą niezapisaną, pełną myślników. Nie zwlekajcie dłużej, panowie.
Wychodzi Przewodniczący wraz z Radą Stanu.
LEONCE
sam jeden
Płaskie koncepty! Jak nikczemnie wystrychnąłem na dudków tych biedaków! Cóż począć, istnieje rozkosz skryta w wulgarności. Hm! Żeniaczka! To jakby wypić studnię bez dna. O, Shandy, stary Shandy, gdybyż kto podarował mi twój zegarek!
Wraca Valerio.
Ach, Valerio, czyś słyszał?
VALERIO
No i cóż, zostaniesz waszmość królem. Niezgorsza zabawa. Można dzień cały jeździć na spacer i niszczyć przechodniom kapelusze, zmuszając ich do licznych ukłonów; można z poczciwców urabiać rzetelnych żołnierzy i wtedy wszystko jest w porządku; można z czarnych fraków i białych halsztuków wykroić radców stanu; a kiedy wreszcie się umiera, lśniące guziki mundurów powleka krepa, a sznury na wieżach kościelnych pękają od dzwonienia. Czyż to nie jest zajmujące?
LEONCE
Valerio! Valerio! Musimy jąć się czego innego! Zgadnij!
VALERIO
Ach, wiedza, niezgłębiona wiedza! Będziemy uczonymi! A priori czy też a posteriori?
LEONCE
Jeśli a priori, to uczyć się trzeba u mego najjaśniejszego ojca; a posteriori zaś rozpoczyna się wszystko jak stara bajeczka: było kiedyś, w jakimś kraju!
VALERIO
Tedy bądźmy bohaterami! maszeruje tam i na powrót, imitując trębacza i dobosza Trom-trom-plere-plem!
LEONCE
Ależ heroizm kopci obrzydliwie, śmierdzi lazaretem i obyć się nie może bez poruczników oraz rekrutów. Idź do diabła z tą zwietrzałą romantyką Aleksandra i Napoleona!
VALERIO
Tedy zabawimy się w geniuszy.
LEONCE
Słowik poezji cały dzień kląska nam nad głową, lecz to, co w niej subtelne, ginie do czasu, gdy oskubiemy ją i pióra umaczamy w farbie lub inkauście.
VALERIO
Tedy bądźmy pożytecznymi obywatelami ludzkiej społeczności!
LEONCE
Wolałbym raczej podać się do dymisji jako człowiek.
VALERIO
Tedy idźmy do diabła.
LEONCE
Ach, diabeł istnieje tylko dla kontrastu, abyśmy rychlej pojąć mogli, że coś tam dzieje się na niebie. zrywając się Ach, Valerio, Valerio, nareszcie wpadłem na myśl! Czy nie czujesz powiewu z południa? Nie czujesz, jak pełga i pała ponad nami błękitny podmuch, jak błyska blask, odbity złociście od słonecznej gleby, od świętej toni słonych mórz, od kolumn i ciał marmurowych? Wielki Pan drzemie, a spiżowe postaci śnią w cieniu ponad szumiącymi falami o starym czarowniku Wergiliuszu, o taranteli i tamburynie, i o głębokich, obłędnych nocach, pełnych masek, pochodni i gitar. Lazaronem być, o, Valerio, lazaronem! Raz jeden w Italii!
SCENA CZWARTA
Ogród
Księżniczka Lena w stroju narzeczeńskim, Guwernantka.
LENA
Ach, teraz! Nadeszło! Nie myślałam przez cały czas. Przemijało i nagle nadszedł ten dzień. Wianek we włosach — i tyle dzwonów, tyle dzwonów! pochyla się wstecz i przymyka oczy Wolałabym, moja miła, aby murawa rosła ponade mną i pszczoły nad nią brzęczały; spójrz, oto mnie już przybrano i mam rozmaryn we włosach. Czyż nie ma takiej piosneczki:
Na smętarzu poleżę, poleżę,
Zamkną furtę, zatrzasną dźwierze...
GUWERNANTKA
Biedactwo, jakie bledziutkie pod błyskającymi klejnotami!
LENA
Mój Boże, umiałabym pokochać, umiałabym... Przecie każdy tak samotnie idzie swoją drogą i po omacku szuka ręki, która by go wsparła, póki grabarz nie rozplącze nam rąk i nie złoży na piersi. Lecz czemuż przebijają gwoździem dłonie, które się nie szukały? Cóż im zawiniła bezradna moja ręka? zdejmuje pierścień z ręki Ten pierścień kąsa mnie jak żmija.
GUWERNANTKA
Mówią, że jest jak Don Karlos!
LENA
I cóż, i cóż z tego — jest mężczyzną...
GUWERNANTKA
A zatem?
LENA
Którego się nie kocha. powstaje O, tak, wstydzę się. Jutro obedrą mnie z wszystkiego. Czyżbym była biedną, bezradną strugą, która spokojnym dnem odbijać musi każdy obraz, jaki się nad nią pochyli? Kwiaty rozchylają i zamykają kielichy o brzasku i o zorzy wieczornej. Czyżby córka królewska mniej była niźli kwiat?
GUWERNANTKA
płacze
Jesteś, aniołku, prawdziwym jagnięciem ofiarnym.
LENA
A kapłan wznosi nóż. — Mój Boże, mój Boże, czyli to prawda, że sami siebie odkupić musimy cierpieniem? Czy prawdą jest, iż świat cały jest ukrzyżowanym Zbawicielem, słońce koroną cierniową, a gwiazdy gwoźdźmi i włócznią w stopach jego i nogach?
GUWERNANTKA
Moje dziecko, moje najmilsze, uspokój się. — Tak dłużej być nie może, to cię zabije. — Kto wie, przyszła mi myśl... Chodź, chodź ze mną!
Wyprowadza Księżniczkę.
AKT DRUGI
O, jakim głosem w głębi mej zabrzmiało,
Gdzie mroczne cienie,
I nagłą nutą jak dech się rozwiało
Wszelkie wspomnienie?
(Adelbert von Chamisso)
SCENA PIERWSZA
Pole. W głębi oberża.
Leonce i Valerio, który dźwiga tłumok, wchodzą.
VALERIO
dysząc
Na honor, mój książę, świat ten jest bezmiernie przestronną budowlą.
LEONCE
Cóż znowu! Cóż znowu! Ledwo ośmielam się wyciągnąć ręce, jak w zwierciadlanej sali, w obawie, by nie natknąć się na ściany: śliczne postaci prysną, a ja stanąłbym przed nagim murem.
VALERIO
Jestem zgubiony.
LEONCE
Ten tylko poniesie stratę, kto cię odnajdzie.
VALERIO
Chyba że odsapnę w cieniu własnego cienia.
LEONCE
Rozpłyniesz się niezadługo w oparach słońca. Czyż widzisz tę piękną chmurkę nad głową? To co najmniej ćwierć twojej istoty. Z niezachwianym spokojem spogląda na bardziej materialne substancje twojej osoby.
VALERIO
Chmura ta zdałaby się głowie waszmości, gdyby tak zechciała opaść kropla po kropli. — Też mi pomysł! Przebiegliśmy z tuzin księstw, z pół tuzina wielkich księstw i kilka królestw, a wszystko to w gwałtownym pośpiechu w ciągu pół dnia — i czemu to? Bo chciano go zrobić królem i zaślubić mu uroczą księżniczkę! Jak to, waszmość znosi to położenie? Nie pojmuję rezygnacji waćpana! Nie rozumiem, że nie zażył aść arszeniku, nie stanął na szczycie wieży kościelnej i nie strzelił sobie w łeb — dla wszelkiej pewności.
LEONCE
Ależ, Valerio, pomyśl o ideałach! Noszę w sobie ideał kobiety i nie spocznę, póki go nie odnajdę. Jest przedziwnie piękna i bezmiernie bezduszna. Piękno to jest tak bezradne, tak wzruszające jak nowo narodzone dziecko. Wspaniałe przeciwieństwo: niebiańsko głupkowate oczy, bosko naiwne usta, idiotyczny grecki profil, duchowa nicość w bezdusznym ciele.
VALERIO
Do stu diabłów! Znów jesteśmy na granicy. To kraj jak cebula: same łupiny lub pudełka szczelnie dopasowane: w największym są same pudełka, a w najmniejszym nie ma nic. rzuca tłumok o ziemię Czy ten tłumok ma mnie wiecznie tłoczyć jak głaz mogiłę? Posłuchaj, książę, z wolna stanę się filozofem: to obraz ludzkiego istnienia. Tłumok ten wlokę poranionymi stopami przez skwar i mróz, wieczorem bowiem pragnę przywdziać czystą koszulę, a kiedy wreszcie nadejdzie zmierzch, czoło moje zryte jest zmarszczkami, policzki zapadłe, oczy zasnute mrokiem i tyle tylko starczy mi czasu, by przywdziać koszulę śmiertelną. Czyż nie postąpiłbym roztropniej, gdybym te moje szmaty zdjął z kołka, sprzedał je w pierwszej lepszej gospodzie i upił się, i przespał w cieniu, póki nie zapadłby wieczór, zamiast mozolić się do siódmego potu? A teraz, mój książę, posłuchaj praktycznego wykładu i zastosowania: z wygórowanego poczucia wstydu warto by nadto przybrać również wnętrze ludzkie i od wewnątrz wdziać spodnie oraz surdut.
Obaj zmierzają ku oberży.
Och, najmilszy mój tobołku, jakaż woń smakowita, cóż za opary wina i zapaszek pieczeni! Och, niezrównane porteczki, jakże ślicznie wrastacie w ziemię i zielenicie się, i kwitniecie, a długie ciężkie grona zwisają mi do ust — i moszcz burzy się słodko pod tłocznią.
Wychodzą.
Wchodzą Księżniczka Lena i Guwernantka.
GUWERNANTKA
To najwidoczniej zaczarowany dzień, słońce nie zachodzi i nieskończenie dawno rozpoczęłyśmy naszą ucieczkę.
LENA
Ależ nie, moja droga, zaledwo przywiędły kwiaty, które zerwałam, żegnając się z ogrodem.
GUWERNANTKA
I gdzież mamy spocząć? Na nic nie natrafiłyśmy jeszcze. Klasztoru nie widzę, pustelnika ani pasterza.
LENA
Inaczej, widocznie, wymarzyłyśmy wszystko, pochylone nad książkami, za murami naszego ogrodu, między oleandrem a mirtem.
GUWERNANTKA
Och, wstrętny jest świat. Ani zamarzyć o błędnym królewiczu.
LENA
O, piękny jest i przestronny, i tak bezmiernie daleki! Pragnęłabym iść tak ciągle przed siebie, nocą i dniem. Nie drgnie nic. Rumiany pył stoi nad łąkami, a dalekie góry przylgnęły do ziemi jak odpoczywające obłoki.
GUWERNANTKA
Panie Jezu, co też powiedzą o tym? A przecie tak delikatne jest to i kobiece. Jest to jakoby wyrzeczenie. Jak gdyby ucieczka świętej Otylii. Ale musimy poszukać noclegu, zapada zmierzch.
LENA
O, tak, rośliny składają płatki do snu, a promienie słoneczne ważą się na źdźbłach trawy jak znużone libelle.
SCENA DRUGA
Oberża na wzgórzu, ponad rzeką, daleki widok. Z przodu ogród.
Valerio, Leonce.
VALERIO
Czyliż portki waćpana, mój książę, nie dostarczyły wybornego trunku? A trzewiki nie spływają po krtani jak miód?
LEONCE
Popatrz, te stare drzewa, żywopłoty, kwiaty, wszystko to ma swoje dzieje, swoje urocze, utajone dzieje. Czy widzisz te olbrzymie, przyjazne oblicza na przyzbie, pod kiśćmi wina? Jak też zasiedli, trzymając się za ręce, i trwożą się, że tak są zgrzybiali, a świat tak młody. O Valerio, i jam tak młody, a tak stary świat. Czasem przeszywa mnie lęk o mnie samego, mógłbym zaszyć się w kąt i, litując się nad sobą, płakać rzewnymi łzami.
VALERIO
podając mu szklankę
Ujmij ten klosz, szklany klosz, i zanurz się w morzu wina, niechaj szumiąc zamknie się nad głową. Spójrz, jak elfy złotymi stopkami igrają nad winogradem, uderzając w cymbałki.
LEONCE
zrywając się
Valerio, chodź, musimy czymś się zająć, koniecznie się zająć! Zapuśćmy się w głębokie dociekania; badać będziemy, czemu ten zydel stoi na trzech nogach, a nie na dwóch. Chodź, będziemy robić sekcję mrówek i liczyć słupki kwiatów. Mimo wszystko zdobędę się jeszcze na jakąś pasję książęcą. Mimo wszystko odnajdę grzechotkę, która wtedy wypadnie mi dopiero z rąk, kiedy pochylę się, by zbierać płatki śniegu lub skubać frędzle. Tkwi we mnie jeszcze pewna doza entuzjazmu, ale kiedy wszystko przyrządzę i misa paruje, upływa nieskończenie wiele czasu, nim znajdę łyżkę, którą mógłbym czerpać, i tak kończy się wszystko na niczym.
VALERIO
Ergo bibamus! Ta butla nie jest bogdanką ani ideą, nie przyprawia o bóle porodowe, nie zanudza ani nie zdradza, pozostaje jednaka od pierwszej do ostatniej kropli. Wystarczy złamać pieczęć, a wszystkie drzemiące w niej sny wypryskują ku tobie, skrząc się.
LEONCE
O Boże! Pół życia mojego będzie dziękczynną modlitwą, jeśli wolno mi podjąć z ziemi źdźbło słomy, które dosiądę jak rumaka, a on mnie poniesie, póki znów nie zwalę się na słomę. Jakiż wieczór niesamowity! Tam w dole wszystko w ciszy, a tu w górze zmieniają się i płyną chmury, a blask słoneczny błyska, to gaśnie. Spójrz, jakie dziwne gonią się postacie! Spójrz na długie, białawe cienie, ich nogi okropnie chude i skrzydła nietoperze, o, wszystko tak zwinne, tak splątane, a tam w dole nie drgnie liść ni trawa. Ziemia skuliła się trwożnie jak dziecko, a ponad kołyską jej stąpają widma.
VALERIO
Nie wiem, czym waść się niepokoi, wybornie się miewam. Słońce wygląda jak godło oberży, a chmury ogniste ponad nim jak napis „Zajazd Pod Złotym Słońcem”. Ziemia i woda tam w dole są jak gładki stół, na który rozlano wino, a my leżymy na obrusie jak karty do gry, którymi z nudów zabawiają się Pan Bóg i diabeł, waszmość jest tuzowym królem, a ja waletem, jeszcze brak tylko damy, pięknej damy z wielkim sercem z piernika na piersi i potężnym tulipanem, w który sentymentalnie zatapia się długi nos.
Wchodzą Guwernantka i Księżniczka.
A oto — jak mi Bóg miły — ona! Ale nie jest to w istocie tulipan, jeno niuch tabaki, i w gruncie rzeczy nie nos to, lecz trąba! do Guwernantki Czemu to asińdźka kroczy tak pośpiesznie, że wzrok zdumiony ogląda śp. łydki panine aż po same, za przeproszeniem, podwiązki?
GUWERNANTKA
przystaje, mocno zagniewana
A czemu waść tak szeroko rozdziawia gębę, że w tym pięknym widoku natrafia się na dziurę?
VALERIO
Aby dobrodzika nie pokrwawiła sobie nosa, uderzywszy o widnokrąg. Taki nochal jest jak wieżyca na Libanie, wyglądająca ku Damaszkowi.
LENA
do Guwernantki
Powiedz, czy daleka jest droga?
LEONCE
rozmarzony, mimowiednie
O, wszelka droga jest daleka. Tykanie zegara w naszej piersi jest powolne i każda kropla krwi wymierza swój czas, i życie jest jak trawiąca nas z wolna gorączka. Dla stóp znużonych każda droga jest zbyt daleka...
LENA
która nasłuchuje w trwożnym zadumaniu
I dla oczu znużonych wszelki blask zbyt kłujący, i dla warg znużonych wszelki oddech zbyt ciężki, z uśmiechem a dla uszu zmęczonych wszelkie słowo próżne.
Wchodzi wraz z Guwernantką do domu.
LEONCE
O miły mój Valerio! Czyż i ja nie mógłbym powiedzieć: „A jeśli jest to gaj pióropuszów i te kilka trefionych róż — wyborną sprzączką dla trzewików?”. To rzekłem, zda się, całkiem melancholijnie. Dzięki Bogu, że zaczynam produkować melancholię. Powietrze nie jest już tak jasne i zimne, niebo ogarnia mnie żarem i opadają ciężkie krople. — O, głos ten: czy daleka jest droga? Wiele głosów gada ponad ziemią i mniema się, iż mówią o czym innym, ale ten głos pojąłem. Spoczywa na mnie jak dech, który ongi unosił się nad wodami — nim stało się światło. Jakież wrzenie w czeluści, jakiż ferment narodzin we mnie, jakże głos ten przelewa się przestworem! „Czy daleka jest droga?”.
Wychodzi.
VALERIO
Nie, droga do domu obłąkanych niedaleka, łatwo na nią trafić, znam wszelkie ścieżki ku niej, zawiłe miedze i gościńce. Już go oglądam, jak stąpa przed siebie szeroką aleją, w zimowy wieczór, siny od mrozu, z kapeluszem pod pachą, jak przystaje pod długimi cieniami ogołoconych drzew i wachluje się chusteczką. — Błazen!
Idzie za nim.
SCENA TRZECIA
Pokój.
Lena, Guwernantka.
GUWERNANTKA
Nie myśl waćpanna o tym człowieku.
LENA
Oblicze starca nad jasnymi lokami! Wiosna na policzkach, a zima w sercu. To smutne. Zmęczone ciało wszędzie przylegnie, by spocząć, ale gdy znużony jest duch, gdzież odpocznie? Nachodzi mnie straszna myśl: przypuszczam, iż spotyka się ludzi, którzy są nieszczęśliwi, nieuleczalnie nieszczęśliwi, tylko dlatego, że istnieją.
Powstaje.
GUWERNANTKA
Dokąd, moje dziecko?
LENA
Zejdę do ogrodu.
GUWERNANTKA
Ale...
LENA
Ale co, moja miła? Wiesz przecie, właściwie powinni mnie byli umieścić w doniczce. Trzeba mi rosy i podmuchu nocy, jak kwiatom. — Czy słyszysz harmonię wieczoru? Jak cykady do snu kołyszą dzień i wtórują im fiołki senną wonią! Nie mogę zostać w pokoju. Ściany walą się na mnie!
SCENA CZWARTA
Ogród. Noc, blask księżyca.
Lena siedzi na murawie.
VALERIO
oddalony nieco
Urocza to rzecz przyroda, ale bardziej byłaby urocza, gdyby nie istniały komary, łóżka w zajazdach natomiast były nieco schludniejsze, a świerszcze w ścianach cykały trochę ciszej. Tam, pod dachem, chrapią ludzie, a tutaj kumkają żaby, tam szeleszczą chrząszcze domowe, a tutaj polne. Miła murawo, to szaleńcza decyzja!
Kładzie się na trawniku.
LEONCE
wchodzi
O nocy, balsamiczna jak pierwsza, co na raj spłynęła!
Spostrzega Księżniczkę i zbliża się do niej cichutko.
LENA
mówi do siebie
We śnie ozwała się piegża. — Noc głębiej usypia, oblicze jej bledsze, spokojniejszy dech. Miesiąc jest jak dziecko uśpione, złote kędziory we śnie opadły mu na oczy. — O, jego sen jest śmiercią. Spoczywa anioł umarły na miękkich, mrocznych obłokach, a gwiazdy wokół niego goreją jak gromnice! Biedne dziecko! Smutne, umarłe i zupełnie samotne!
LEONCE
Powstań w twojej szacie białej i stąpaj poprzez noc za umarłym, i śpiewaj mu piosenkę pożegnania!
LENA
Kto? kto mówi?
LEONCE
To sen.
LENA
Błogie są sny.
LEONCE
Tedy śnij błogo i pozwól, abym był twoim snem.
LENA
Z wszystkich snów najbardziej błogi jest zgon.
LEONCE
Tedy pozwól, abym był aniołem zgonu. Niechaj wargi moje musną oczy twoje, podobne jego skrzydłom. całuje ją Śliczna umarła, tak cudnie spoczywasz na całunie nocy, iż natura nienawidzić poczyna życie i miłuje śmierć.
LENA
Nie, zostaw mnie!
Zrywa się i szybko oddala.
LEONCE
Zbyt wiele! Zbyt wiele! Całe istnienie moje zawarte w tej jednej chwili. Umrzyj teraz! Więcej nie podobna. Dysząc świeżością, lśniąc urodą, ku mnie z powijaków chaosu wyłania się świat! Ziemia jest czarą z ciemnego złota: jakże szumi w niej blask i przelewa się poza brzegi i w górę świetliście wypryskują gwiazdy! Ta kropla szczęścia upaja mnie, jestem jak kosztowne naczynie! O pucharze pełen świętości, rzucę cię w otchłań.
Chce rzucić się w rzekę.
VALERIO
porywa się i wstrzymuje go przemocą
Ani kroku, serenissime!
LEONCE
Puść mnie!
VALERIO
Puszczę waćpana, kiedy wywietrzeje mu ta pustota i opuści chęć skakania do wody.
LEONCE
Głupcze!
VALERIO
Czyż jego wysokość nie wzniosła się jeszcze ponad romantyzm oficerka: wyrzucać za okno kieliszek, którym spełniło się zdrowie kochanki?
LEONCE
Bóg z tobą, chyba masz słuszność.
VALERIO
Pociesz się waćpan. Jeśli nocy tej nie uśnie waść pod murawą, to w każdym razie na niej. Równie samobójcza byłaby próba przespania się w którymś z łóżek. Leży się na sienniku jak nieboszczyk, a pchły kąsają, jakby tryskało się zdrowiem.
LEONCE
Niech i tak będzie. kładzie się na trawie. Hultaju, sfuszerowałeś mi najświetniej zainscenizowane samobójstwo. Nie znajdę w życiu równie wybornej okazji, a i pogoda jest nienaganna. Teraz nie jestem już w nastroju. Ten gamoń zepsuł mi wszystko swą żółtą kamizelką i błękitnymi portkami. — Niechaj niebiosa użyczą mi pokrzepiającego snu — tylko bez snów, bez snów!
VALERIO
Amen — a ja ocaliłem od zguby istnienie ludzkie i spokojne moje sumienie posłuży mi za wygodną poduszkę.
LEONCE
Na zdrowie, Valerio!
AKT TRZECI
SCENA PIERWSZA
Leonce, Valerio.
VALERIO
Żenić się? Od kiedy to jego wysokość decyduje się na sprawy nieodwołalne?
LEONCE
Czy wiesz ty, Valerio, że nawet najlichszy z ludzi tak jest wielki, iż o wiele za krótkie bywa życie, aby móc go naprawdę pokochać? A poza tym mogę chyba sprawić satysfakcję pewnemu gatunkowi osób, które imaginują sobie, iż nic nie jest dostatecznie piękne i święte — czego by nie trzeba upiększać i uświęcać. Jest pewien powab w tej ujmującej arogancji. Czemuż nie miałbym im użyczyć tej przyjemności?
VALERIO
Bardzo humanitarne, by nie rzec filobestialskie! Ale czy też ona domyśla się, kim waść jesteś?
LEONCE
Wie jedno tylko, że mnie kocha.
VALERIO
A czy aby jego wysokość wie, kim ona jest?
LEONCE
Głupcze! Spytaj róży i kropli rosy o ich imiona.
VALERIO
A więc jest w ogóle kimś, jeśli to nie brzmi nadto niedelikatnie i nie zatrąca definicją pedanta. — Ale do czego ma to doprowadzić? — Hm, książę, czy będę ministrem, jeśli waszmość dzisiaj jeszcze poślubi w obliczu ojca i z jego najmiłościwszym błogosławieństwem tę niewymowną i bezimienną? Słowo książęce?
LEONCE
Moje słowo!
VALERIO
Nieborak Valerio ściele się do stóp jego ekscelencji ministrowi stanu Valerio de Valeriental. — „Czego chce ten huncwot? Nie znam go. Precz, hultaju!”
Wybiega; za nim wychodzi Leonce.
SCENA DRUGA
Plac przed pałacem Króla Piotra.
Wójt, Bakałarz, chłopi przystrojeni odświętnie, trzymający gałęzie jedliny.
WÓJT
Kochany bakałarzu, jakże zachowują się pańscy ludzie?
BAKAŁARZ
Tak świetnie trzymają się na nogach, że od dłuższego już czasu zmuszeni są wzajem się podtrzymywać. Wlewają w siebie sporo spirytusu, inaczej nie wytrzymaliby tak długo przy tym upale. Nie peszyć się, moi kochani! Wyciągajcie przed siebie gałęzie, aby pomyślano, że jesteście knieją, a nosy wasze wyglądającymi spośród zieleni poziomkami, a trójgraniaste wasze kapelusze rogami dziczyzny, a wasze łosiowe portki blaskami księżyca. I zapamiętajcie sobie: ten, kto sterczy w tyle, wybiega raz po raz do przedniego szeregu, aby się wydawało, że podniesieni jesteście do kwadratu.
WÓJT
I, bakałarzu, odpowiada waść za stan trzeźwości.
BAKAŁARZ
Rozumie się, ledwo utrzymać się mogę na nogach z trzeźwości.
WÓJT
Uważajcie, moi drodzy, program przewiduje: „Wszyscy poddani, z dobrej i nieprzymuszonej woli, schludnie przybrani, należycie odżywieni i z minami ochoczymi ustawiają się w szereg wzdłuż gościńca”. Niechaj mi nikt nie ośmieli się pisnąć!
BAKAŁARZ
Bądźcie cierpliwi i stateczni! Nie drapcie się za uchem i nie smarkajcie się, dopóki para młodych nie raczy przejechać w karocy ich wysokości, a także rozczulajcie się jak należy, bo w przeciwnym razie ja was tak potrafię rozczulić, że popamiętacie. Pomnijcie, co się dla was czyni! Tak was akurat ustawiono, że z kuchni dolatuje smakowity zapach i pierwszy raz w życiu możecie delektować się wonią pieczeni. Czyście zapamiętali lekcję? Jazda! Wi!
CHŁOPI
Wi!
BAKAŁARZ
Wat!
CHŁOPI
Wat!
BAKAŁARZ
Vivat!
CHŁOPI
Wiwat!
BAKAŁARZ
Oto, panie wójcie, może się aść przekonać, jak w ludzie wzrasta inteligencja. Niech waszmość zważy, że to łacina. Ale też dzisiejszego wieczoru świecić będziemy na balu dziurami w naszych surdutach i portkach, a kułakami wybijemy sobie na czołach niezatarte kokardy.
SCENA TRZECIA
Obszerna sala. Wystrojone panie i panowie, ceremonialnie ustawieni. Mistrz ceremonii wraz z kilkoma lokajami na pierwszym planie.
MISTRZ CEREMONII
Desperacja! Zupełna desperacja! Wszystko przepadło. Pieczyste się skurczyło. Nikt nie gratuluje. Wszystkie vatermördery owisły jak melancholijne uszy prosięce. Chłopom od nowa rosną brody i pazury. Żołnierzom rozkręciły się harcapy. Pośród dwunastu niewinnych dziewic nie ma jednej, która nie wolałaby leżeć zamiast stać. W bieluchnych sukienczynach wyglądają jak omdlewające lilie, a i poeta dworski skacze wokół nich, chrząkając jak strapiona świnka morska. Panowie oficerowie utracili wszelki fason, a damy dworu sterczą jak wieszaki. Naszyjniki ich płaczą potem.
DRUGI LOKAJ
Damulki przynajmniej się nie krępują; nie podobna stwierdzić, aby ukrywały wdzięki. Można je podziwiać do pępka.
MISTRZ CEREMONII
Najmilsze dzierlatki. — Precz hultaje! Do okien! Jego królewska mość raczy się zbliżać!
Wchodzi Król Piotr wraz z Radą Stanu.
PIOTR
Księżniczka także gdzieś się zapodziała. Czy ciągle jeszcze nie natrafiono na ślad naszego umiłowanego następcy tronu? Rozkazy moje wykonano? Nie spuszcza się oka z granic?
MISTRZ CEREMONII
Tak jest, wasza królewska mość. Widok z tych okien pozwala nam na pilną kontrolę. do Pierwszego Lokaja Widziałeś co?
PIERWSZY LOKAJ
Piesek szukający właściciela przemknął przez państwo.
MISTRZ CEREMONII
do innego Lokaja
A ty?
DRUGI LOKAJ
Ktoś przechadza się na północnej granicy; ale to nie książę, byłbym go poznał.
MISTRZ CEREMONII
A ty?
TRZECI LOKAJ
Proszę wybaczyć — nie widzę nic.
MISTRZ CEREMONII
To bardzo mało. A ty?
CZWARTY LOKAJ
Także nic.
MISTRZ CEREMONII
Niewiele więcej.
PIOTR
Ależ, moi radcowie, czyż nie powziąłem postanowienia, iż dzisiaj nasz królewski majestat nie będzie się posiadał z radości i że dzisiaj wyprawimy huczne wesele? Czyż nie taka była nasza niecofniona wola?
PRZEWODNICZĄCY
Tak jest, najjaśniejszy panie. Zaprotokołowano i opatrzono pieczęcią.
PIOTR
A czyż nie uchybiłbym sobie, gdybym nie wykonał postanowienia?
PRZEWODNICZĄCY
Gdyby w ogóle można było pomyśleć o kompromitacji monarchy, to byłby wypadek, w którym najjaśniejszy pan niezawodnie by się skompromitował.
PIOTR
Czyż nie daliśmy naszego królewskiego słowa? — Tak jest, niezwłocznie przystąpię do wykonania mojej decyzji i będę się cieszył. zaciera ręce Cieszę się, niezmiernie się cieszę!
PRZEWODNICZĄCY
Podzielamy wszyscy uczucia najjaśniejszego pana, na ile to jest stosowne i właściwe dla posłusznych jego poddanych.
PIOTR
Och, po prostu nie posiadam się z radości! Moim radcom stanu sprawię czerwone fraki, kilku kadetów zrobię podporucznikami, poddanym moim pozwolę — ale, ale — gdzież wesele? Czyż druga część postanowienia nie głosi aby, że dzisiaj wyprawi się wesele?
PRZEWODNICZĄCY
Niewątpliwie, najjaśniejszy panie.
PIOTR
No tak, ale jeśli nie zjawi się książę i nie odnajdzie księżniczka?
PRZEWODNICZĄCY
Tak, jeśli nie zjawi się książę i nie odnajdzie się księżniczka — wtedy — wtedy...
PIOTR
Wtedy co?
PRZEWODNICZĄCY
Wtedy oboje nie mogą się poślubić.
PIOTR
Zaraz, czy aby wniosek jest logiczny? Jeśli — wtedy. — Tak jest! Lecz nasze słowo, królewskie słowo?
PRZEWODNICZĄCY
Niech najjaśniejszy pan pocieszy się przykładem innych monarchów. Słowo królewskie jest czymś — jest czymś takim — jest niczym.
PIOTR
do Lokajów
Nic jeszcze nie widać?
LOKAJE
Najjaśniejszy panie, nic, zupełnie nic.
PIOTR
A ja postanowiłem, że będę się radował! Punktualnie z uderzeniem zegara miałem rozpocząć i cieszyć się pełne dwanaście godzin — ogarnia mnie czarna melancholia.
PRZEWODNICZĄCY
Wzywa się wszystkich poddanych, aby podzielali uczucia najjaśniejszego pana.
MISTRZ CEREMONII
Tym wszelako, którzy nie mają przy sobie chustek do nosa, ze względów moralności publicznej wzbroniono płaczu.
PIERWSZY LOKAJ
Tam! Popatrzcie! Widzę coś! Coś się rusza! Coś kogoś wyprzedza! Jest to jakby nos, reszta nie przekroczyła jeszcze granicy; ponadto widzę mężczyznę i dwie osoby płci przeciwnej.
MISTRZ CEREMONII
W jakim kierunku?
PIERWSZY LOKAJ
Zbliżają się. Idą ku pałacowi. Oto oni.
Valerio, Leonce, Guwernantka i Księżniczkawchodzą zamaskowani.
PIOTR
Kimże jesteście?
VALERIO
Czyliż wiem? z wolna i kolejno zdejmuje jedną maskę po drugiej Czy tym? albo tym? albo tamtym? Zaiste, boję się, że mógłbym tak obłuskiwać się do samego końca, liść po liściu.
PIOTR
zakłopotany
Ależ — czymś wreszcie musisz acan być.
VALERIO
Jeśli rozkażesz, najjaśniejszy panie. Wobec tego, moi panowie, odwróćcie zwierciadła do ściany i przesłońcie lśniące wasze guziki i nie wpatrujcie się tak we mnie, bym w oczach waszych nie musiał się bezustannie odbijać, gdyż w przeciwnym razie nigdy siebie nie odnajdę.
PIOTR
Jestem zupełnie skonfundowany. Ten człowiek doprowadza mnie do desperacji. Zamęt mam wielki w głowie.
VALERIO
Właściwie pragnąłem powiadomić wielce szanowną publiczność, że nadeszły oto dwa głośne na świat cały automaty, i że ja sam jestem, być może, trzecim z nich i najosobliwszym, to znaczy, jeśli w ogóle wiem, kim jestem, co skądinąd nie powinno budzić zdziwienia, gdyż sam nie wiem, o czym gadam, a nawet nie wiem, co więcej, że tego nie wiem, tak, iż w gruncie rzeczy wielce jest prawdopodobne, że pozwalają mi tylko tak gadać w kółko, a właściwie gadają przeze mnie jeno walce i wydęte miechy, które wszystko to prawią. tonem szeleszczącej maszynerii Popatrzcie, moi panowie i panie, dwie osoby dwojakiej płci, samiec i samiczka, jegomość i jejmość! Kunszt tylko i mechanizm, tektura i sprężyny! Każde z nich posiada misterną, najmisterniejszą śrubkę z rubinu pod paznokciem małego paluszka prawej stopy, wystarczy pocisnąć nieco i mechanizm rusza się pełne pięćdziesiąt lat. Osoby te tak wybornie są zestawione, że nie podobna by ich rozróżnić od innych ludzi, gdyby się nie wiedziało, że urobione są z tektury; właściwie można by je uczynić członkami ludzkiej społeczności. Są wielce szlachetni, gdyż mówią nienagannie. Są bardzo moralni, gdyż wstają z łóżka z uderzeniem zegara, zasiadają do stołu z uderzeniem zegara i kładą się spać z uderzeniem zegara; trawią doskonale, co świadczy o niezakłóconym sumieniu. Są bardzo wstydliwi, gdyż dama nie zna terminu dla określenia pojęcia spodni, a kawaler nie potrafi skradać się schodami za jakąkolwiek niewiastą. Są bardzo wykształceni, gdyż dama śpiewa arie z wszystkich nowych oper, a kawaler nosi mankiety. Uważajcie pilnie, moi panowie i panie, oto są teraz w stadium niezmiernie zajmującym: zaczyna ujawniać się mechanizm miłości, kawaler kilkakrotnie już nosił szal za damą, a dama kilka razy wywróciła oczy i spojrzała ku niebiosom. Oboje szeptali już kilkakrotnie: „Wiara, nadzieja, miłość”. Oboje zdaje się nic nie dzielić i brak tylko maleńkiego słówka: amen.
PIOTR
przystawiwszy palec do nosa
In effigie, in effigie? do przewodniczącego Powiedz waszmość, jeśli wiesza się kogo in effigie, czy nie jest to równie dobre, jak gdyby powiesiło się go w rzeczywistości?
PRZEWODNICZĄCY
Wybaczy najjaśniejszy pan, jest to znacznie lepsze jeszcze, gdyż delikwent nie ucierpi, a przecie go powieszą.
PIOTR
Oto pomysł. Wyprawimy wesele in effigie!
Wskazuje na Lenę i Leonce'a.
To księżniczka, a to jest książę. — Wykonam moje postanowienie, będę się cieszył. — Niechaj uderzą we wszystkie dzwony, przygotujcie gratulacje, żwawo, dworski kapelanie!
Kapelan dworski występuje, chrząka, kilka razy spogląda w niebo.
VALERIO
Jazda! Przestań się krzywić, jakbyś opił się octem! Do roboty!
KAPELAN DWORSKI
bardzo zmieszany
Kiedy my — albo — czy też...
VALERIO
Zatem i tedy...
KAPELAN
Albowiem...
VALERIO
Działo się to przed stworzeniem świata —
KAPELAN
Atoli...
VALERIO
Pan Bóg nudził się setnie...
PIOTR
Byle krótko, mój drogi.
KAPELAN
opanowując się
Jeśli jego wysokość, książę Leonce, i jej wysokość, księżniczka Lena, raczą wyrazić zgodę oddzielnie i jeśli ich wysokości raczą wyrazić zgodę obopólnie, niechaj wyrzekną głośno i wyraźnie: tak.
LENA i LEONCE
Tak!
KAPELAN
Tedy ja mówię amen.
VALERIO
Świetnie się spisałeś, krótko i węzłowato; zatem mamy przed sobą świeżo utworzoną parę ludzi, a wszystkie zwierzęta w raju gromadzą się wokół nich.
Leonce zdejmuje maskę.
WSZYSCY
Książę!
PIOTR
Książę! Mój syn! Oszukano mnie, jestem zgubiony! idzie gwałtownie ku Księżniczce Kim jest ta osóbka? Każę wszystko unieważnić!
GUWERNANTKA
zdejmuje maskę Księżniczce, triumfująco
Księżniczka!
LEONCE
Lena?
LENA
Leonce?
LEONCE
Ach, miła Leno, myślę, że była to ucieczka do raju.
LENA
Oszukano mnie.
LEONCE
Oszukano mnie.
Lena
O, jakiż traf!
LEONCE
O przeznaczenie!
VALERIO
Śmiech mnie porywa, śmiech mnie porywa. Ich wysokości złączone trafem, trafem przypadły sobie do serca.
GUWERNANTKA
Że też moim starym oczom dane było to oglądać! Błędny królewicz! Teraz mogę umrzeć w spokoju.
PIOTR
Dzieci moje, jestem wzruszony, wielce jestem wzruszony, jestem roztkliwiony. Cieszę się bardzo, jestem najszczęśliwszy z ludzi! Wszelako, synu mój, uroczyście składam władzę w twoje ręce i nareszcie zacznę myśleć w całkowitym spokoju. Synu mój, zostawisz mi tych mędrców, wskazując na Radę Stanu aby wspierali mnie w moich dociekaniach. Chodźcie, moi panowie, chodźmy rozmyślać, spokojnie rozmyślać! oddala się wraz z Radą Stanu Tamten hultaj tak mnie skonfundował, że muszę powoli zebrać myśli.
LEONCE
do obecnych
Moi panowie! Małżonka moja i ja sam niezmiernie żałujemy, że tak długo was dzisiaj trudziliśmy. Pozycja wasza tak jest żałosna, że ani chwili dłużej nie chcemy wystawiać jej na próbę. Udajcie się teraz do domu, lecz nie zapomnijcie przemówień waszych, kazań ni wierszy, jutro bowiem z niezmąconym spokojem żarcik ten powtórzymy od nowa. Żegnajcie!
Wszyscy oddalają się z wyjątkiem Leonce'a, Leny, Valeria i Guwernantki.
LEONCE
Miła Leno, czy widzisz, jak pełne mamy kieszenie, pełne kukiełek i zabawek? Co z nimi poczniemy? Czy przyprawimy im wąsy i przypaszemy szabelki? Lub przywdziejemy im może fraki i każemy uprawiać politykę i dyplomację drobnoustrojów, a sami obok zasiądziemy z mikroskopem? Albo pragniesz może katarynki, wokół której skaczą białe myszy, uprawiając igraszki estetyczne? Czy może wybudujemy teatr?
Lena przytula się doń i zaprzecza ruchem głowy
Ależ ja wiem, czego ty pragniesz; polecimy rozbić wszystkie zegary, zakażemy wszelkich kalendarzy i liczyć będziemy godziny i miesiące wedle kwitnienia kwiatów i dojrzewania owoców. Po czym kraik nasz każemy obstawić zwierciadłami, aby nie było zimy, jeno wieczne lato wśród róż i fiołków, krzewów pomarańczowych i wawrzynów.
VALERIO
A ja będę ministrem stanu i wydam dekret, że kto zapracuje sobie ręce, tego weźmie się pod kuratelę; kto z powodu przepracowania zapadnie na zdrowiu, ukarany będzie więzieniem; każdy, kto się przechwala, że chleb spożywa w pocie czoła, obwołany będzie za wariata i niebezpiecznego szkodnika społeczeństwa; po czym wyciągniemy się w cieniu i prosić będziemy Boga o makaron, o melony i figi, o krtanie muzykalne, ciała klasyczne i o wygodną religię.
PARALIPOMENADO LEONCE'A I LENY
SCENA PIERWSZA
VALERIO
O, Boże, od ośmiu dni tropię ideał pieczeni i nigdzie nie mogę go znaleźć.
nuci
Karczmareczko za okienkiem,
Wynijdź do ogródka,
Żołnierzyki przeciągają,
Nie pomoże kłódka.
siada na ziemi
Spójrz waść na mrówki! Najmilsze moje! To godne podziwu, jaki instynkt tkwi w tych drobnych stworzeniach, co za zmysł ładu, jaka pilność... O panie, istnieją tylko cztery sposoby, aby zarobić pieniądze w sposób godziwy: znaleźć je, wygrać na loterii, odziedziczyć lub, w imię boże, ukraść, jeśli kto dosyć jest sprytny, by nie podlegać wyrzutom sumienia.
LEONCE
Te zasady pozwoliły ci dożyć lat wcale późnych, a przecie nie zginąłeś z głodu ani nie skończyłeś na szubienicy.
VALERIO
wlepiając weń tępy wzrok
Tak, mój panie, i to utrzymuję niezachwianie: kto inaczej zdobywa pieniądze, jest łajdakiem.
LEONCE
Albowiem kto pracuje, jest subtelnym samobójcą, a samobójca jest zbrodniarzem, a zbrodniarz jest łotrem. Zatem: kto pracuje, jest szubrawcem.
VALERIO
Tak, a nie inaczej! — A mimo to mrówki są użytecznymi robaczkami. Skądinąd nie tak znów pożyteczne, jak w wypadku gdyby nie czyniły żadnej szkody. Zważywszy to wszystko, szanowne robactwo, nie mogę odmówić sobie przyjemności, aby niektórym z was stopą nie pokiereszować tyłka, nie utrzeć nosa i nie przycisnąć pazurków.
SCENA DRUGA
Poprzedni, dwaj policjanci.
PIERWSZY POLICJANT
Tuś mi, ptaszku! Ani kroku!
DRUGI POLICJANT
Jest ich dwóch.
PIERWSZY POLICJANT
Nie wypuszczać z rąk. Gotowi uciec.
DRUGI POLICJANT
Panie władzo, myślę, że nie uciekają.
PIERWSZY POLICJANT
Zatem obu musimy poddać śledztwu. Moi panowie! Szukamy kogoś, pewnego osobnika, figurę, delikwenta, łotrzyka! po pauzie Popatrz no, nikt się z nich nie czerwieni?
DRUGI POLICJANT
Nikt się z nich nie zaczerwienił.
PIERWSZY POLICJANT
Zatem musimy inaczej ich zbadać. Gdzie list gończy, karta śledcza, certyfikat?
Drugi policjant wyjmuje papier z kieszeni, podaje go
Nie spuszczaj oka z osobników — przeczytam: „Człowiek”...
DRUGI POLICJANT
Nie zgadza się, jest dwóch.
PIERWSZY POLICJANT
Ośle! — „chodzi na dwóch nogach, ma dwoje ramion, ponadto jedne usta, dwoje oczu, dwoje uszu. Znak szczególny: jest wysoce niebezpiecznym indywiduum”.
DRUGI POLICJANT
Dotyczy obu. Aresztować?
PIERWSZY POLICJANT
Po prawdzie, to grubo ryzykowne; my też jesteśmy tylko dwaj. Lepiej wygotować raport. To wypadek bardzo kryminalistycznie zawiły lub o bardzo zawilej kryminalistyce. Kiedy się bowiem upiję i zwalę się na łóżko, to jest moja sprawa prywatna i nie obchodzi nikogo. Ale jeśli łóżko przepiję, to jest to sprawa — czyja, łobuzie?
DRUGI POLICJANT
Hm, kiedy nie wiem.
PIERWSZY POLICJANT
Ja także nie wiem, ale właśnie to jest sedno zagadnienia.
Odchodzą.
VALERIO
I niechże kto ośmieli się zaprzeczyć Opatrzności! Pomyśleć, na co zdać się może pchła! Gdyby tej nocy nie oblazły mnie pchły, rankiem nie wyniósłbym posłania na słońce; a gdybym go nie był wyniósł na słońce, nie ocknąłbym się tuż koło oberży „Pod Księżycem”; a gdyby słońce i księżyc nie oświeciły go, z kołdry mojej nie mógłbym był uczynić loszku i upić się winem na umór. A gdyby to wszystko nie było się stało, nie znalazłbym się w waszym towarzystwie, wielce szanowne mrówki, przez was kąsany i wysuszany przez słońce, jeno krajałbym teraz pieczeń w plasterki i popijał wino z butelki — w oberży mianowicie.
LEONCE
Budujący tryb życia!
VALERIO
Nie tyle budujący, ile biegły. Gdybym w przebiegu tej wojny nie zbiegł przed biegłymi w strzelaniu, życie moje byłoby podziurawione. Na skutek tego ocalenia ludzkiej egzystencji nabawiłem się suchego kaszlu, który skłonił doktora do opinii, że bieganina zbiega jest biegunką, a galopowanie galopującymi suchotami. Ponieważ uczułem zarazem, że ograbiono mnie do suchej nitki, zacząłem suszyć i nabawiłem się gorączki, podczas której, aby zachować ojczyźnie niezastąpionego obrońcę, musiałem spożywać co dzień pożywną zupę, wyśmienitą pieczeń, wyborny chleb i popijać znakomitym winem.
KSIĄŻĘ
No, najmilszy, a twe rzemiosło, twój fach, profesja, proceder, zawód, kunszt?
VALERIO
Panie, wielką moją pracą jest próżnowanie, mam niezwykłą wprawę w nieróbstwie, posiadam olbrzymią wytrwałość w leniuchowaniu.