PRZEDMOWA
Alfieri: „E la fama?”
Gozzi: „E la fame?”
OSOBY
Król Piotr
Książę Leonce — jego syn, zaręczony z
Księżniczką Leną
Valerio
Guwernantka
Ochmistrz
Mistrz ceremonii
Przewodniczący Rady Stanu
Kaznodzieja nadworny
Wójt
Bakałarz
Rozetta
Służba, radcowie stanu, chłopi itd.
AKT PIERWSZY
O, gdyby błaznem być!
Jedyna ma ambicja to pstry kubrak.
Jak wam się podoba.
SCENA PIERWSZA
Ogród.
Leonce niedbale spoczywa na ławce, Ochmistrz.
LEONCE
Czego waszmość ode mnie chcesz? Przygotować mnie do przyszłego zawodu? Robota pali mi się pod palcami. Nie wiem, do czego naprzód przyłożyć rąk. Przypatrz się acan, wpierw muszę trzysta sześćdziesiąt pięć razy opluć ten oto kamień. Waszmość tego nie wypróbował? Szkoda, nie byle jaka to rozrywka. A teraz spójrz waść na tę garść piasku! sięga po piasek, podrzuca w powietrze i chwyta wierzchem dłoni Oto podrzucam ją do góry. A może się założymy? Ile ziarenek mam na ręku? Liczba parzysta czy nieparzysta? Jak to, acan się uchyla? Jest poganinem? Nie wierzy w Boga? Zazwyczaj zakładam się sam z sobą, całymi dniami, całymi dniami. Jeśli waszmość znajdzie kogo, kto miałby niekiedy ochotę pójść ze mną o zakład, wielce mnie zobowiąże. Nadto — gubię się w dociekaniach, jak by to uskutecznić, aby choć raz spojrzeć na własną głowę. O, gdyby raz jeden spojrzeć na siebie z góry! To jeden z moich ideałów. Poprzestałbym na tym. I jeszcze — i jeszcze — nieskończenie wiele w tym rodzaju. Czyż jestem próżniakiem? Brak mi zatrudnienia? O, tak, to smutne...
OCHMISTRZ
Bardzo smutne, wasza wysokość.
LEONCE
Że chmury od trzech tygodni płyną z zachodu na wschód. Ogarnia mnie melancholia.
OCHMISTRZ
Bardzo ugruntowana melancholia.
LEONCE
Czemu, na miły Bóg, nie zaprzecza mi aść? Acana niezawodnie wzywają obowiązki? Przykro mi, że tak długo go zatrzymałem.
Ochmistrz oddala się z głębokim ukłonem.
Przyjmij waszmość powinszowania, nogi waćpana tworzą w ukłonie figurę niezapomnianą.
sam jeden, wyciąga się na ławce
Pszczoły tak gnuśnie kołyszą się na kwiatach, blask słońca tak leniwie włóczy się po ziemi. Panoszy się tu straszliwe lenistwo. Nieróbstwo to początek wszystkiego złego. Czegóż z nudów nie imają się ludzie! Zatapiają się w wiedzy z nudów, modlą się z nudów, kochają, żenią i mnożą się z nudów i wreszcie umierają z nudów — a to właśnie jest pełne humoru — czynią to z najpoważniejszymi minami, nie domyślając się dlaczego, a Bóg jeden raczy wiedzieć, o czym też roją. Wszyscy ci bohaterowie, geniusze, durnie, święci, grzesznicy, przykładni ojcowie rodzin to w gruncie rzeczy wyrafinowani wałkonie. Czemuż ja właśnie wiem o tym? Czemu nie potrafię brać siebie na serio i żałosną kukłę przywdziać we frak, i dać jej parasol do ręki, aby była wielce stateczna i wielce pożyteczna, i wielce moralna? Zazdrościłem jegomościowi, który mnie opuścił, o mało go nie wygrzmociłem z zawiści. Och, móc być kimś innym! Choćby przez chwilę.
Valerio wchodzi, nieco podchmielony.
Jak ten gamoń umyka! Gdybyż cokolwiek pod słońcem mogło mnie jeszcze skłonić do takiego biegu!
VALERIO
staje tuż przed Księciem, przykłada palec do nosa i wlepia weń wzrok
Tak!
LEONCE
podobnie
Bez wątpienia!
VALERIO
Pojąłeś mnie aść?
LEONCE
Najzupełniej.
VALERIO
Tedy pomówmy o czym innym. kładzie się na trawie Na razie wyciągnę się na trawie. Nos mój niechaj rozkwitnie wysoko między źdźbłami, a ja pławić się będę w uczuciach rzewnych i romantycznych, kiedy pszczoły i motylki zakołyszą się na nim jak na róży.
LEONCE
Ależ, najmilszy, nie sap tak potężnie, bo zamorzysz głodem pszczoły i motyle, tak olbrzymie niuchy wciągając z kwiatów.
VALERIO
Ach, mój panie, jakże wrażliwy jestem na przyrodę! Tak ślicznie sterczy trawa, iż człowiek pragnie być bydlęciem, aby się nią nażreć, a potem od nowa człowiekiem, by spożyć wołu, który zżarł taką trawę.
LEONCE
I ty, nieszczęsny, nie możesz, bodajże, uporać się z ideałami.
VALERIO
O rozpaczy! Nie podobna skoczyć z wieży kościelnej, aby nie skręcić karku. Nie podobna zjeść czterech funtów czereśni wraz z pestkami, aby nie dostać boleści. Tak, mój panie, mógłbym zasiąść w kącie i śpiewać od rana do wieczora: „Tam, na miedzy, mucha siedzi” — i tak do końca moich dni.
LEONCE
Stul pysk, twoja piosenka przyprawić może o pomieszanie zmysłów.
VALERIO
Niezgorsza perspektywa. Pomyleniec! Obłąkaniec! Błazen! Kto zechce mi odstąpić swoje błazeństwo za mój rozsądek? Ha, otom Aleksander Wielki! Już mi słońce splata złotą koronę na włosach i jakże błyszczy mój mundur! Wodzu naczelny, pasikoniku, niechaj wojska ruszą do ataku! Panie ministrze finansów, pająku, trzeba mi koniecznie pieniędzy! Miła damo dworu, ważko, co też porabia droga moja małżonka, tyka grochowa przy drodze? Ach, zacny mój lejbmedyku, kantarydo, nie mogę się doczekać następcy tronu. A w nagrodę tych rozkosznych urojeń otrzymuje się dobrą zupę, wyborne pieczyste, znakomity chleb, wygodne łóżko i dostępuje ostrzyżenia włosów za darmo — mianowicie w domu dla obłąkanych, podczas gdy ja z moim zdrowym rozsądkiem mógłbym nająć się co najwyżej do wyprawy na to drzewko wiśniowe, aby — no co — aby? Aby przyspieszyć jego dojrzewanie.
LEONCE
Aby zawstydzić wiśnie dziurami przeświecającymi w twoich portkach! Ale, o szlachetny, twoje zajęcie, profesja, rzemiosło, stan cywilny, kunszt wyzwolony?
VALERIO
z godnością
Mój panie, mam niewyczerpane zajęcie trwania w bezczynności, mam niepospolitą biegłość w próżnowaniu, posiadam niesłychaną biegłość w lenistwie. Żadna zadra nie hańbi moich czystych dłoni, gleby nie napoiłem ni jedną kroplą potu, jestem w pracy niepokalaną dziewicą; a gdyby mnie to zanadto nie utrudzało, zadałbym sobie trud, aby wyjaśnić waćpanu szczegółowiej moje zasługi.
LEONCE
z zabawnym entuzjazmem
Pójdź w ramiona moje! Zali jesteś jednym z tych błogosławionych, którzy bez mozołu, z czołem nieposzlakowanym stąpają po zapylonym gościńcu życia i z ciałem kwitnącym i lśniącymi stopami, podobni bóstwom, wkraczają na Olimp? Chodź, o, chodź!
VALERIO
śpiewa odchodząc
Tam, na miedzy, mucha siedzi, mucha siedzi, mucha siedzi.
Obaj odchodzą.
SCENA DRUGA
Komnata.
Król Piotr ubierany przez dwóch kamerdynerów.
PIOTR
podczas ubierania
Człowiek musi myśleć, a ja muszę myśleć za moich poddanych; bo oni nie myślą, nieboracy, nie myślą. Substancja jest bytem, a byt to — ja. biega prawie nago po pokoju Zrozumiano? Byt jest bytem, pojęliście? Teraz z kolei moje atrybuty, modyfikacje, afektacje, akcydensy: gdzie moja koszula, moje spodnie? Wstrzymajcie się, wolna wola stoi tu, z przodu, otworem. Gdzie jest moralność, gdzie mankiety? Kategorie przemieszane straszliwie: o dwa guziki za dużo zapięto, tabakierka tkwi w prawej kieszeni; cały mój system zrujnowany! Ha, co znaczy guzik w chusteczce? Gadaj, co znaczy guzik, o czym miałem pamiętać?
PIERWSZY KAMERDYNER
Kiedy jego królewska mość raczyła włożyć guzik do chustki, pragnęła...
PIOTR
No?
PIERWSZY KAMERDYNER
O czymś sobie przypomnieć.
PIOTR
Zawiła odpowiedź! He, a co on sądzi?
DRUGI KAMERDYNER
Jego królewska mość pragnęła sobie o czymś przypomnieć, kiedy raczyła włożyć guzik do chustki.
PIOTR
biega tam i z powrotem
Co? Co takiego? Ci poczciwcy konfundują mnie, wszystko mi się plącze, jestem bezradny, najzupełniej bezradny.
Wchodzi Lokaj.
LOKAJ
Sire, Rada Stanu zebrała się.
PIOTR
radośnie
Ot co, ot co: chciałem sobie przypomnieć mój naród. Chodźcie, panowie! Stąpajcie równo, symetrycznie. Czy nie jest bardzo gorąco? Wyjmijcie wasze chustki i wytrzyjcie sobie pot z czoła. Zawsze tak bardzo jestem zmieszany, kiedy mam przemawiać publicznie.
Wychodzą.
Król Piotr, Rada Stanu.
PIOTR
Mili moi wasale, wierni notable, pragnę was powiadomić i zawiadomić — gdyż albo mój syn ożeni się, albo nie, przykłada palec do nosa albo, albo — chyba mnie pojmujecie? Tertium non datur. Człowiek musi rozmyślać. stoi chwilę zadumany Kiedy tak przemawiam na głos, nie wiem właściwie, kto to gada, ja czy kto inny, to bardzo mnie trwoży. po długim milczeniu Ja jestem ja. Co waszmość sądzi o tym, prezydencie?
PRZEWODNICZĄCY
powoli i z godnością
Wasza królewska mość, być może jest tak, być może jest zgoła odwrotnie.
CAŁA RADA STANU
chóralnie
Być może jest tak, być może jest zgoła odwrotnie.
PIOTR
wzruszony
O mędrcy moi! O czym to była w istocie mowa? O czym pragnąłem przemawiać? Jakże krótką masz waszmość pamięć, prezydencie, przy tak uroczystej okazji! Zamykam sesję.
Odchodzi uroczyście, za nim cała Rada Stanu.
SCENA TRZECIA
Sala ozdobiona z przepychem. Płoną światła.
Leonce wraz z kilkoma lokajami.
LEONCE
Czy zawarte wszystkie okiennice? Zapalcie świece! Żegnaj, dniu! Pragnę nocy, głębokiej ambrozyjskiej nocy. Ustawcie lampy pod kryształowe umbry wśród oleandrów, niech pobłyskują jak źrenice dziewczęce spod rzęs. Przybliżcie krzewy różane, aby wino, jak krople rosy, spryskało ich płatki. Muzyki! Gdzie są wiole? Gdzie Rozetta? Precz! Wszyscy precz!
Lokaje odchodzą. Leonce wyciąga się na łożu. Wchodzi Rozetta w wytwornym stroju. Z daleka słychać muzykę.
ROZETTA
zbliża się zalotnie
Leonce!
LEONCE
Rozetta!
ROZETTA
Leonce!
LEONCE
Rozetta!
ROZETTA
Wargi twoje ospałe. Od pocałunków?
LEONCE
Od ziewania!
ROZETTA
Och!
LEONCE
Ach, Rozetto, ciąży mi straszliwe brzemię...
ROZETTA
Wolno spytać?
LEONCE
Bezczynności...
ROZETTA
I miłości?
LEONCE
Bagatela!
ROZETTA
obrażona
Leonce!
Leonce
Bezmierny trud.
ROZETTA
Lub próżniactwo.
LEONCE
Masz słuszność, jak zawsze. Mądra z ciebie dziewczyna i bardzo cenię sobie twój rozumek.
ROZETTA
Kochasz mnie zatem z nudów?
LEONCE
Nie, nudzę się, bowiem kocham ciebie! Ale nudę samą kocham jak ciebie. Jesteście nierozdzielne. O dolce far niente! Śnię ponad twoimi oczami jak nad głębokim źródłem cudu, pieszczota twoich warg usypia jak szumiące fale. obejmuje ją Chodź, nudo najmilsza, pocałunki twoje są rozkosznym ziewaniem, a twoje kroki jak uroczy hiatus.
ROZETTA
Kochasz mnie, Leonce?
LEONCE
Ach, czemużby nie?
ROZETTA
I na zawsze?
LEONCE
To wielkie słowo: na zawsze! Jeśli cię kochać będę jeszcze pięć tysięcy lat i siedem miesięcy, czy to nie wystarczy? Wprawdzie o wiele to mniej niż zawsze, ale niezgorszy szmat czasu i czasu nie zabraknie nam do kochania.
ROZETTA
Albo czas ukradnie nam nasze kochanie.
LEONCE
Albo miłość ukradnie nam czas. Tańcz, Rozetto, tańcz, niechaj czas mija, jak mijają drobne twoje, śliczne twoje stopy.
ROZETTA
Moje stopy najchętniej wyszłyby poza czas.
tańczy i śpiewa
O moje stopy, musicie tańczyć, znużone,
W barwnych ciżemkach,
Pragnące spocząć, gdzie mogiłki zielone,
Bo to jest męka.
O moje usta, musicie dyszeć, spłonione,
Pieszczone wargi,
Pragnące zamrzeć i kwitnąć, różane,
Bez skargi.
O moje oczy, musicie płonąć, wpatrzone
W płomienie świecy,
Pragnące usnąć i spać, spłakane
Nie patrzeć więcej.
LEONCE
podczas tego, rozmarzony
O, miłość zamierająca piękniejsza jest od tej, która rozkwita. Jestem podobny Rzymianinowi; po wybornej uczcie złote ryby grają na deser barwami zgonu. Jakże obumiera rumieniec jej policzków, jak cicho wypala się oko, jak delikatnie bije i opada tętno! Adio, adio, ślicznotko moja, umiłuję ciebie umarłą.
znów zbliża się Rozetta
Łzy, Rozetto? Co za epikureizm — móc płakać. Stań w blasku, aby te przepyszne krople zalśniły jak kryształy, wspaniałe z nich będą diamenty. Śliczny mogłabyś mieć z nich naszyjnik.
ROZETTA
Te diamenty kłują mnie w oczy, Leonce.
Chce go objąć.
LEONCE
Uważaj! Moja głowa! Tam pogrzebałem naszą miłość. Spójrz poprzez okna moich oczu. Widzisz, jak trupio piękna jest ta żałosna miłość? Czy widzisz dwie białe róże na jej jagodach i dwie czerwone u piersi? Nie potrącaj mnie, aby nie złamało się jej kruche ramię, byłaby wielka szkoda. Muszę głowę równo trzymać na barkach jak grabarz trumienkę.
ROZETTA
żartobliwie
Głuptasie!
LEONCE
Rozetta!
Rozetta przedrzeźnia go, robi grymas
Dzięki Ci, o Boże!
Przesłania oczy.
ROZETTA
przelękniona
Spójrz na mnie, spójrz na mnie, Leonce!
LEONCE
Przenigdy.
ROZETTA
Raz jeden!
LEONCE
O, nie! Nie zwiedziesz mnie! Niewiele brakło, a upragniona moja miłość narodziłaby się od nowa. Rad jestem, że ją pogrzebałem. Wrażenie — zachowam.
ROZETTA
oddala się z wolna i ze smutkiem, śpiewa odchodząc
Sierotka jestem, opuszczona,
Ach, miły Boże,
Tak żal mi nas, tak żal mi nas,
Któż dopomoże?
LEONCE
sam jeden