Pozornie jesteśmy prozaicznie nudni i nuda ta wydaje się zionąć naszymi spojrzeniami, ale dla wielu jest ona jedynie maską, bo liczy się też i to co pojawia się za nią. Mowa tu o tej głębi z zamiarów, która czasami staje się kloaczną. Rzecz jasna nikt nie chce by takową się stawała, ale takową się staje z bardzo wielu przyczyn. Przyczyny te są tym kombinującym i niebywale wrednym bagniskiem, które się nie zastanawia, tylko robi swoje tak jak nadzwyczaj węglista burza obejmująca wszystkie sfery życia. Burza ta jest i jednocześnie jej nie ma. Bywa ona jedwabiem, ale tylko na pierwszy rzut oka, bo w głębi jest tą erupcją z gniewnych żyletek.
Burza ta pewnego dnia liznęła Magdę Kwaroń, piętnastolatkę zakochaną w tych nietypowych rowerach. Marzyła ona o tym by pewnego dnia kupić sobie rower poziomy z dwoma kołami skrętnymi i z fotelem. Na takim sprzęcie jedzie się w pozycji półleżącej i dlatego jest on opcją bardzo ciekawą, ale marząc o tym sprzęcie dysponowała jedynie takim dość atrakcyjnym rowerem zjazdowym ze średniej półki cenowej, którego rama miała ten intensywnie wiśniowy soczysty kolor. W pewnym sensie rower ten był też spełnieniem jej marzeń, ale tych które od pewnego czasu już przygasały, bo zastępowała je nowa wizja o innym typie roweru. Nie zmieniało to jednak tego, że ta nastolatka bardzo intensywnie dbała o własną twarz, która nie była taką dziecięcą. Jednym słowem twarz ta miała trochę tego dorosłego błysku, ale też i tę magię z nadzwyczaj owocowej radości. Magia ta zazwyczaj pojawiała się dopiero wtedy gdy ta konkretna dziewczyna się uśmiechała i to w ten lekki, dyskretny sposób. Kluczowe znaczenie miały też jej blond włosy o złotej głębi. Ich dzikość była raczej widokiem nietypowym, bo najczęściej tworzyły one kucyk nieco przygasający ich smaczną moc. Wzrost tej nastolatki też był bardzo istotny i do pewnego stopnia ją wyróżniał, czyli była ona wyższą od większości dziewczyn, ale ten wzrost nie był tym przytłaczającym. Wiele znaczyło też i to, że tydzień po swoich piętnastych urodzinach, czyli tydzień po dwunastym marca dziewczyna ta widziała śmierć rodziców jednej ze swoich koleżanek. Jechali oni takim szarym i lśniącym autem kompaktowym o uwodzicielskiej linii bocznej, a na jednym ze skrzyżowań wymusili pierwszeństwo, czyli uderzyło w nich auto dostawcze o ładowności kilku ton. Normalnie kierowca jakoś by zareagował przed zderzeniem, ale wszystko działo się zbyt szybko i tam gdzie było niewiele miejsca na manewrowanie. Właśnie w tym tkwił tragizm tej sytuacji i w tym, że ojciec jej przyjaciółki rozpędził się do blisko dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Kolizja ta wyglądała nieciekawie i to zwłaszcza z punktu widzenia Magdy, która doskonale dostrzegła twarze kierowców, ale zaskoczyło ją to, że auto to w mniej niż dwie sekundy po zderzeniu się zapaliło i to takimi niepokojąco krwistymi płomieniami. One szybko zaczęły strzelać tą zbyt smolistą wrogością odbierając tej dziewczynie możliwość pomocy. Jednym słowem ten wypadek miał nieciekawe konsekwencje i co najistotniejsze wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Gdyby tej szybkości w tych wydarzeniach było nieco mniej, gdyby było w nich mniej bliskości i tego krzaczastego realizmu, to ta nastolatka chyba by się nie zmieniła, ale po tym wszystkim jeszcze długo miała w pamięci te krwisto czerwone płomienie strzelające z pogniecionej karoserii tego kompaktowego auta. W momencie zapalenia się tego pojazdu znajdowała się nie dalej niż piętnaście metrów od niego i bardzo wnikliwie odczuwała na twarzy gorąc płomieni. Istotnym było też i to, że nic nie musiała i nie mogła wtedy uczynić, bo kierowca tego bardzo zwyczajnego auta dostawczego wezwał policję i straż pożarną, czyli zatroszczył się o komplet spraw formalnych, a ona mogła dalej iść po pieczywo do niewielkiego sklepu spożywczego. Dzień połączony z tym wypadkiem był też dniem, w którym szła po to pieczywo o jakieś osiem minut dłużej, ale po powrocie do mieszkania nie zaczęła się dziwnie zachowywać, czyli wszystko co miała zrobić wykonywała bez tego skrzywienia na twarzy, czyli dokładnie tak jak zwykle. W tej jedwabistej jej normalności tkwił smak i zmiana jednocześnie. Zmiana ta bardziej wyrazistą stała się trzy dni później po godzinie szesnastej, właśnie wtedy do domu przyprowadziła jednego ze swoich kolegów, czyli takiego średnio wysportowanego Krzyśka, który uwielbiał tworzyć w swoich opowiadaniach mroczne charaktery. Tworzył je z osób ścielących tym nadzwyczaj owocowym gestem, z osób którym ufano w bardzo wielu sprawach. Osoby te najczęściej nie raniły i były typowe, jeśli chodzi o siłę, wygląd i wzrost. Za tymi osobami raczej nikt się nie oglądał na ulicy i w tej wygłaskanej zwyczajności tkwiła ich zbyt błotnista moc. Takim podejściem do tej konkretnej tematyki Krzysiek zaskoczył Magdę i dlatego właśnie w tym konkretnym dniu go ucałowała, ale ten jej pocałunek wtedy miał bardzo wspólnego z takim mechanizmem rozdającym jaskrawe buziaki, dlatego też ten konkretny młodzieniec nie chciał zaufać tej głębi z jej aksamitnych starań.
Ten taki dość pluszowy strach ustąpił chyba po kolejnych pięciu dniach, bo właśnie wtedy zaczęło się już robić znacznie barwniej, jeśli chodzi o ten dżem z nadzwyczaj szafirowych przeżyć. Mowa tu dokładnie o tym, że po tych kilku dniach Magda całowała go tak bardziej wiśniowo i dodatkowo pozwalała mu się macać po miejscach intymnych, wtedy gdy ta konkretna dwójka zostawała gdzieś tak sam na sam. Kluczowe znaczenie miało też i to, że do tego macania nie dochodziło zbyt szybko, bo najpierw musieli się oni upewnić w tym, że dosłownie nikt na nich przypadkowo nie zerknie. To upewnianie się zazwyczaj zajmowało im te pięć lub sześć minut, bo w tej kwestii byli dość pedantyczni i dlatego ich romans kwitł tak jakby go nie było. Można śmiało powiedzieć, że ten stan rzeczy był dziwnym, ale nie dla nich, bo oni się uczyli tego, by nie rzucać się w oczy i to w taki czekoladowy sposób. Dlatego też razem najczęściej się uczyli i to tak dość intensywnie, czyli długo siedzieli nad książkami i nad laptopem, po to by zgłębić jakąś część tej krzaczastej, sztywnej wiedzy.