Unikając światła
przyszedł omijając natrętne zakręty
i niepowtarzalne słowa
powrócił gubiąc się w tłumie
unikając światła bijącego
od ich myśli
był zatwardziałym samotnikiem
łzy nie miały znaczenia
kochał się w życiu
najczęściej bez wzajemności
przybywał w bólu skazany
na dożywotnie jutro
zaprzepaszczony niby łza na deszczu
pewnego dnia zrozumiał lęk
który zawzięcie pielęgnował
był to cień powiewający u ramion
płachta nocy ciągnęła się
niby najcięższa tęsknota
jak wyglądała jego śmierć?
była przypadkiem jak zwykle
niedokończoną intencją pretekstem
nie do podważenia
łzy wyrywały się spod powiek
wbrew woli oddalenia
tak jego niepewność była
zbyt łakoma i niepotrzebna
powierzył swoje ciało pustce
aby czas odszukał drogę powrotną
Lustrzane spojrzenie
nie przerywajcie mi bardzo proszę
w połowie zdania
nie unikajcie słów
którymi pragnę was nasycić
pędzi haust wyłudzonego powietrza
piętrzą się odpowiedzi
bardzo retoryczne
nie jesteście skargą w której objęciach
pragnę stawać się zachętą
do zmartwychwstania
pięść poematu zaciska się na gardle
milkną sztandary gasną
osamotnione myśli
czy umarłaś z przypadku
nie zasłużywszy na wymyśloną śmierć
czy zaginęłaś pośród snów
próbując odnaleźć siebie
zanim znów cię zobaczę usłyszę
szelest serca
doszukam się ciała
gdzie nie ma wstępu
niegdysiejszy zmierzch
tańczymy w imię rozpustnej ciszy
szukamy ziarenka piasku gdzie tkwi
lustrzane spojrzenie
Oznaki przyszłości
oddalona od wątłej granicy
między zakazanym ciałem
a błagalną karą
zaginiona na krawędzi jutra
nie mogę odnaleźć człowieka
którego napotkałam przedwczoraj
przypadkiem w lustrze
oddzielona przez lata świetlne
od krzywoprzysięstwa
zakochana w twym wyczuleniu
jestem najwyżej łzą
wydartą bez żalu łykiem milczenia
za którym podążę
poza kraniec wytrzymałości
martwe łzy wzbierają
w oczach tłumu
nie słychać wołania o ciszę
wciąż wysłuchuję wyznań
płynących pod prąd czarnej rzeki
gdzie zalęgła się
moja niemoc
skrupulatność w poszukiwaniach
oznak przyszłości
być może pożegnałam cię
serdecznie
pokonałam ciszę jątrzącą się
pod znoszonym ochłapem języka
Przywołać wolność
ukryta między cudem a wtórnością
poszukuję gwiazd
które mogłyby świadczyć
o powrocie czułości
schowana serdecznie
w twoich słowach
żywię się obojętnością
dla jakiej nie warto śnić
pobieżnie
ukrzyżowana na własnym oddechu
usiłuję odrodzić się
u stóp przyszłości
wśród koszmarów
które nawiedzają mój czas
zakończona w twoich łzach
czekam na nawrót serca
na zbyt odległą perspektywę
światła
moje paznokcie szukają
pociechy w nieznanych zakątkach
twojej samotności
słowa gonią myśli nieumiejące żyć
bez wspomnień
muzyko
lśnij wystarczająco wymownie
aby przynęcić lęk
przywołać wolność
Szept wzgórz
rude chmury przeszyte
nadmiernymi spojrzeniami
słowa uciekające z pokorą
spomiędzy snów
jesteś tą zaginioną łzą
na którą czekam
odkąd zajaśniała noc
objawiły się nam ubogie
pocałunki
wszystkie urojenia
należą do innych czasów
kiedy to życie przypominało garść
świeżego oddechu
haust ckliwego kamienia
wiem że powrócisz
kiedy spadnie pierworodna
szkarłatna gwiazda
kiedy pochyli się ku nam
zbyt ciężki nieboskłon
wydobyłeś ze mnie westchnienie
wiatru szept wzgórz
nienasycenie echa
wszystkie kroki
które postawiłeś na powrotnej drodze
pielęgnuję i przyznaję się
do kary
nie chcę kochać wbrew sercu
dzięki przyszłości
tak odległej że czuję
twój zapach
twoje oczekiwanie na zmierzch
Wbrew wieczorowi
poruszam ciszę obudzoną
w centrum bezludnego wszechświata
modlę się własnymi słowami
do spadających gwiazd
których krew powiela
moje niedowierzanie
przenika mnie wiatr
wskrzeszony twoim oddechem
dotykają łzy przelane zbyt pośpiesznie
jestem dość samotna
żebym mogła sumiennie tęsknić
dziś twoje purpurowe niebo
szuka pocieszenia w moim śnie
twój bezczas koliduje z uśmiechem
który pragnę wręczyć ci
wbrew wieczorowi
ukrywam w płonącym sercu
ostatni słoneczny promień
życie które spóźniło się boleśnie
na własne urodziny
odszukaj mnie między słowami
które nigdy nie padły z niczyich ust
poczuj we mnie ten lęk
który prowadzi na najwyższy szczyt
Ostatni pociąg
miłość nigdy nie mogła
zasnąć w cieniu mojego serca
była bolączką z którą nie umiałam
się porozumieć
kosztowała zbyt wiele życia
i bezcennych łez
łączyła brzegi rzek
bezdenne otchłanie
życie i śmierć
powracała zawsze
w nieodpowiednim momencie
delektowała się szczęściem
gardziła samotnością
pewnego dnia ocknęła się
w niewłaściwym śnie
za bardzo pragnęła spełnienia
zgubiła gdzieś po drodze
sens istnienia
jej smutek stał się
zbyt kosztowny
to co miało stanowić kłamstwo
ocknęło się jako krystaliczna prawda
uczucia zamieniły się
na role z marzeniami
usechł ostatni podryg jutra
od ciszy bolały myśli
miłość spotkało to
co dotyka najpiękniejsze pragnienia
zakończyła się wielokropkiem
niemą balladą
zaginionym westchnieniem
spóźniła się na ostatni pociąg
uroniła o łzę za dużo
odnalazła zaginiony cień
Kropla strachu
w życiu czasem trzeba
umrzeć dla przykładu
czasami uśmiech oznacza
wołanie o pomoc
siła samotności jest tak znaczna
że sen przystaje
w połowie zdania
noc wyśniona na wszelki wypadek
jest ciałem porzuconym
w koleinie odległości
obcość czasu
często nie oswaja największych myśli
brak znaczenia nieba
doprowadza horyzont
do ufności
powróć moja niepodległa duszo
nieposkromiona wolności
odnajdź prawdę
pośród dalekosiężnych chmur
odszukaj uśmierzenie
dla mojego dotyku
chciałabym obudzić wieczność
ale pobieżność nieboskłonu
ciąży powietrzu
oddech jest niedomówieniem
życiorysem opowiedzianym
od środka
odnajdź kroplę strachu
odmienność języka
którym karmię
najbardziej zmęczonych
Zbyt odległe łzy
kocham się w słowach zbyt odległych
by objęły mój smutek
kocham się w gwiazdach
ich purpurowe łzy znaczą serce
nie rozumiem serdecznego bólu
który sprawia obojętność
ludzkich gestów
nicość wypełniająca podartą duszę
żal przepełniony głuchą złością
jest tlenem dla pożegnania
niezrozumieniem dla lęku
zanim odszukam w niebie miejsce
dla buńczucznych wspomnień
przeżyję jeszcze raz
tę kiepską teraźniejszość
nadam przyszłości puste imię
czy warto płakać kiedy noc
jest tak rozległa i osierocona?
czy warto śnić gdy trawi bezsenność?
nie szczycę się odrzuceniem
nie wołam pod prąd zagubienia
zrozum że mój żal jest zbyt rozległy
aby uciszył ostatnią anielską łzę
przeciwstawił się godzinom
ku którym podążają zaciekłe złudzenia
Bez podwójnego dna
niezasłużona śmierć spotyka
usychające z przesilenia łzy
cisza którą pielęgnuję
jest świetnym preludium do pożegnania
czarny wietrze
zapomnij na moment o świecie
powróć tam gdzie czekają
na ciebie zmiennocieplne gwiazdy
proszę niech twój śmiech
wypełni moją obolałą myśl
niech ciało doczeka się prawdy
dla jakiej nie warto odchodzić
dlaczego znów umieram w sobie
dlaczego przepełnia mnie
gorycz i bezsenność?
nie potrafię czekać zbyt dogłębnie
nie wiem czy wystarczy mi oddechu
aby zapamiętać łzy
nie znam obaw niewypowiedzianych
nie rozumiem myśli
bez własnego słowa
wszystko co kiedyś należało
do mnie dziś jest tęsknotą
bez podwójnego dna
zastępczej dobrotliwej melancholii
Która krzyczy najgłośniej
słowa spływające z twoich ust
nie przypominają
zarodków współczucia
myśli zagnieżdżone
w ciepłym kącie głowy
są pobożną jasnością
ucieleśnieniem najczystszej prawdy
odkąd poczułam na skórze
twój trujący dotyk
odkąd moja rzeczywistość
stała się snem
serce spoczęło w pokoju
dusza zaznała strachu
złudne są pragnienia
uosobione zbyt wcześnie
lepiej nie przyznawać się
do wspomnień
które pożądają twojego cienia
nie chcę żyć zbyt przesadnie
przyglądać się gwiazdom
podziwiać bezsenny urodzaj
moje ciało dryfuje na złość duszy
zmysły kołyszą się
wraz z powiewem westchnienia
proszę nie żegnaj się zbyt późno
nie szukaj pośród myśli tej
która krzyczy najgłośniej
Ocucić przyszłość ze śpiączki
moc złudzeń przynosi mi
wskrzeszenie i najgłębszy strach
bezsiła prowadzi
ku najwyższym wzgórzom
ku światłości
która zdobi twoje serce
moje ciało obumiera
z braku uśmiechu
dusza kona zrzucona na niełaskawe dno
powróć moja piękna samotności
udowodnij że przeszłość wciąż należy
do teraźniejszości
ukrywam kłamstwo
pod wycieraczką
najwyższa pora odzyskać
powietrze i znów oddychać
czas aby ocucić przyszłość ze śpiączki
i podzielić się nią z niewinnymi
bezsenny wiatr muska policzek
tęsknota pędzi ile sił w ciszy
piękne są chwile
kiedy łez jest zbyt wiele
momenty kiedy serce łasiło się
do umysłu
przepadły bez szeptu
w przepaść runęła
ostatnia krwawiąca gwiazda
ostatni niedokończony oddech
W połowie drogi
czerwone gwiazdy nie mieszczą się
w moim sercu
purpurowe łzy zdobią
białą skórę
obojętność pozostała tym
czego najmniej się spodziewamy
zabrakło wspomnień
powietrze nie trafia do płuc
tak cicho jest dziś w duszy
tak wiele zrozumiałam
odkąd utraciłam wczorajszy dzień
dalekie tak okropnie dalekie
są gwiazdy
dalsze niż niebo dalsze niż życie
czuję cię wszystkimi zmysłami
przygarniam do pustych łez
wypożyczony czas zakpił sobie
z mojej autobiografii
tak wstrętnie splagiatowanej
mój miły
zanim pozbawię cię bezsenności
zanim zerwę zakazany owoc
przystanę w połowie drogi
powrotnej
ocalę lęk który mi ciebie ofiarował
znów zasypiam w połowie smutku
przedostaję się
na drugą stronę lustra
Chciwa obojętność
było odbiciem światła
było jasnością której wstydził się
najgłębszy cień
miłość
poczęta nie w porę
kojarzyła się z lękiem
z bólem w klatce piersiowej
dedykowałam przyszłość
nieodpowiedniej samotności
wątpiłam w czerń
która przepełniała chciwą
obojętność
mój miły
przyodziany w najwykwintniejszy uśmiech
odnajdź własny czas
pośród moich dróg
przekonaj się że szczęście
odebrało mi prawo
do życia
jestem aby twoja przeszłość
była także moja
nie prowokuj moich obaw
do dalszej podróży
nie wschodź po niewłaściwej stronie nieba
lęk jest tym
czego wyrzekamy się najchętniej
senne łzy połyskują
na cienkiej skórze
Zaprzeszły sen
nie jestem osobą
z twojej obrazoburczej bajki
nie gram roli
która przekonałaby cię
do dalszego ciągu
jestem warta mniej niż wydaje się
straconym wrogom
odnajduję swój zaprzeszły sen
w twoich oczach
wskrzeszam wolność
która karmi moje godziny
zatrzymaj się
jeśli świat ma dla ciebie znaczenie
powstań skoro ciało
wciąż przynależy do duszy
skupiona na smutku
oddana łzom
podążam za światłem zmysłów
twojej jedności z rzeczywistością
powierzam czułość
przeobrażeniom
dedykuję łzom które nie zasłużyły
na melancholię
odłóż do szafy
niepotrzebne serce
odszukaj postument dla wiary
Powstać z popiołów
nie czuję już tego blasku
który w poprzednim życiu
rozjaśniał zakątki
mojej meandrycznej duszy
nie przypominam sobie dróg
które dziś prowadzą
wciąż pod prąd
jestem aby samotność
poznała własny sens
aby wreszcie zakwitły moje myśli
wciąż spoglądam w dal
aby odszukać tam przyjaźń
przerastającą teraźniejszość
otwieram okno
aby czas odnalazł wejście
do świata
cicha spokojna nocy
przybądź z pomocą
dla moich niewypowiedzianych słów
dla łask które tłamszą nicość
pewnego razu zrozumiem
ile serc potrzeba aby pokonać
ostatnią miłość
zrozumiem że ciało także potrzebuje
duszy aby powstać
z popiołów
Poczuć żal
zalśnił we mnie pierworodny sens
ocknął się bezczas
który zatruwa krew
przyjdź zanim moje życie zrozumie
że śmierć nie ma
żadnego przeznaczenia
pragnę dotknąć serdecznie
twoich łez
zapoznać się z przyszłością
którą powierzył ci ktoś inny
nie okłamujmy się nawzajem
leciwe dekady już nie współgrają
z łaską dla słów
mój sentyment sprzeciwia się
przeznaczeniu
nadaje niewłaściwie imię
skargom na dzieciństwo
gdzieś pomiędzy wersami
utraciłam puentę
dla tej fraszki
poemat wzniesiony twoim sercem
to tylko przywidzenie
zbyt łatwowierne
by nadać mu myśl
chciałabym przyśnić taki cień
który odnajdzie moje skryte łzy
poczuje mój żal
Wyświechtany cień
jesteś kłamstwem ukrytym
w proteście pozorów
jesteś prawdą schowaną
w zaciśniętej pięści serca
nie pożądam twojego światła
nie śnię o kryształowym uśmiechu
jesteś swobodą
wolnością wskrzeszoną
spośród urywanych odpowiedzi
tabliczka mnożenia odmówiona
dość pośpiesznie
może zdziałać cuda
potęga ludzkości nie umknie
władzy śmierci
ból nie zamieni się na role
z prawdą
tańczę dobitnie do ostatniego
haustu powietrza
a gdy zabraknie już wieczności
gdy umknie niewypowiedziane urojenie
wtulę duszę w twoją odległość
przywdzieję wyświechtany cień
nie oddalaj się ulicami
które do nikogo nie należą
spójrz w próżnię czeka tam wstęp
do nonszalanckiego życia
Czarno-biała bajka
pogrążam się w objęciach czasu
czuję zapach zakazanych owoców
smutek jest tym co pozwala
prowadzić tę urągliwą grę
niechcący utraciłam pretekst
dla istnienia rzeczywistości
odblaski kłamstw zdobią
twoją bladą twarz
cisza przeciwstawia się wołaniom
o krztynę pokory i odosobnienia
smutny jest twój uśmiech
poświęcony pragnieniu jutra
nie wiem co wybrać
otwarte okno
czy zamknięte drzwi?
co jest ciekawsze
samotność czy obojętność?
pewnego poranka wyśniłam
dalszy ciąg tej czarno-białej bajki
nie było dla ciebie miejsca
w moim domu
nie poczułam światła w twoim wzroku
ciężko jest pokonać przeszłość
gdy księżyc objawia się jasno
Zwrócić winę
bezimienne równiny
szczyty bez własnego nieba
księżyc stoi jasno
w mojej popękanej szybie
jestem pustką
którą wypełnić mogą wyświechtane dusze
wykradzione pamięci
krzyczysz
żeby mogli usłyszeć cię
milczący
szepcesz żeby los podniósł się
z klęczek
usiłowałam stać się kimś
odmiennym
ale utraciłam margines wiary
zwątpienia w ostateczną godzinę
nie pozwól mi śnić
zbyt jasno
za oknem trwa głuchoniema
bitwa żywiołów
oddychaj z całych sił duszy
kołysz się na wzburzonym
powiewie wiatru
zanim dotkniesz słońca
przytul się do piersi nocy
w twoich objęciach konają
najpiękniejsze gwiazdy
nie ma człowieka
jakiemu zwróciłabym własną winę
W nieznaną przeszłość
ciche przypadki natręctw
chodzą własnymi wydeptanymi
trotuarami
zanim pożegnasz mnie
na powitanie
podaj mi wspomnienie
tego pięknego kłamstwa
podziel się oddechem zbyt odległym
aby schwytać słoneczny promień
kilka słów
przyodziana
w znoszone płótno nocy
palto wyszywane purpurowymi łzami
płynę pod prąd tej łaskawej rzeki
która nie śmie na mnie zaczekać
nie chcę nie potrafię
żyć tak donośnie żeby mogła zagłuszyć
mnie martwa mowa lat
tracę kontrolę
nad własnym czasem
nad pragnieniem
które polecam ptakom bojącym się nieba
zostanie mi tylko
kilka chciwych oddechów
parę wyuzdanych spojrzeń
prosto w źródło
przykrywam się płachtą śniegu
odpływam w nieznaną przeszłość
Umrzeć dożywotnio
wykwintna szczegółowość czasu
nie odzwierciedla się w snach
uległość naniesiona
na plan ciszy nie jest tym
czego się spodziewamy
mój mroczny mesjaszu
złóż ciężkie serce w moje ramiona
poczuj z całych sił drżenie myśli
to co niedokończone
musi odzyskać zwieńczenie
w stuletnich gwiazdozbiorach
podzielona na sen i jawę
wyśniłam bluźnierczy sens
porzuciłam objawienie światła
mroczny mesjaszu
pragnę pokochać cię łapczywie
żeby świat zrozumiał sens szeptu
moje pragnienia
przełamane na pół
potrzebują krztyny oddechu
miłosierdzia czającego się
w mrocznym zakątku duszy
tak jestem tuż obok ciebie
żebyś zrozumiał że czasem potrzeba
wieczności
aby umrzeć dożywotnio
Któremu zaufałam
to co nas okrutnie dzieli
nie jest sprzymierzonym światem
potęgą przyszłości wzniesionej
na podejrzanym fundamencie
wszystko co pragnę ci zwrócić
to lęk i pokora
nabawiłam się ich
gdy tęskniłam
wbrew spełnionym pocałunkom
pomimo dotyku zadanego
zbyt wyniośle
wiem
jesteś dość odległy żebym słyszała
krystaliczny śpiew łez
wiem twoje serce postukuje
wbrew światłu
wbrew splecionym dłoniom
wszystko dziś jest nowe
nawet samotność pozwoliła
unieść się tęsknocie
zajaśniała w tobie dziewicza przepaść
przebudził się urodzaj
dla jakiego śnię w milczeniu
przepraszam
nie przypilnuję ci miejsca
w kolejce
nie zdradzę ucieleśnionego smutku
któremu zaufałam
Milczenie łez
mój mroczny mesjaszu
opuszczam myśli
które nie prowadzą ku samotności
porzucam bezczas kojarzący się
z milczeniem łez
nie odchodzę jednak
na drugą stronę szkarłatnych chmur
nie pragnę wspomnień
by były niedokończoną nadzieją
nagie myśli rozebrane ze słów
nie wymagają dziś wycieszenia
nie chcą marzeń
by były kamieniem węgielnym
mroczny mesjaszu
odkąd poczułam na skórze twój cień
odkąd ból przepełnił serce
stałeś się wytchnieniem
od bezsenności
zamieniłeś w odległość
którą pokona moja tęsknota
kres położą niewierne usta
mroczny mesjaszu
wskaż zegar co udowodni godzinę
uświadomi przestrzeń chwili
niech to co nadludzkie
zespoi dziś nasze ramiona
zamieni w źródło poznania
istnienia wbrew niebu
Nikt nie zawinił
mój mroczny mesjaszu
powracający z sieni ziemskiego piekła
czy stanowisz zwierciadło
dla sumień ludzkości?
czy zamieniasz się w pokój
który zjednoczy
najbardziej skłócone słowa?
jesteś tak blisko
wtulam łzy w twoją rozłożystą pierś
czuję z całych sił bliskość
zachęcam serce do dalszej podróży
nie ma w nas dość smutku
aby położyć kres
nieucieleśnionej tęsknocie
drogi mroczny mesjaszu
dostrzeż we mnie zwierciadło dla łez
doszukaj się prawdy która zastąpi
wieloletnie pożegnanie
nie jestem tu po to abyś śnił
na przekór nocy
przynoszę ci najcudowniejsze gwiazdy
aby złączyła nas przepaść
mroczny mesjaszu
pokonajmy tę niespokojną rzekę
doszukajmy się skrupułów
gdzie nikt nie zawinił
Choć usta milczą
mój mroczny mesjaszu
czy siła naszych złudzeń
pokona nieoswojony rozsądek?
czy nieporuszone myśli
odrodzą się ze łzami?
życie jest mi boleśnie obojętne
przeszłość wciąż próbuje
zerwać maskę
pogrążona w jedności
z przeznaczeniem
sponiewierana
przez wyuzdane konstelacje
poszukuję namiastki smutku
w zaprzepaszczonej namiętności
mroczny mesjaszu
znów czuję
uśmierzający powiew melancholii
ponownie doświadczam
tej jedynej obietnicy
dla jakiej mogłabym napisać
splagiatowane epitafium
zespojone bólem dusze
próbują dotknąć myśli opatrzności
odnaleźć sedno
zjednoczenia
mroczny mesjaszu
nie umieraj wbrew miłości
nie odchodź choć usta milczą
Przypowieść
nieuniknione słowa należą do zdań
które nie zaznały ani początku
ani rozwinięcia
niepoukładane myśli
subtelnie drażnione
przynoszą najczystsze gwiazdy
dziewicze poranki
pozbawione bezsenności
pogrążam się w tej samotności
niby w oddechu
serce rzuca się do ucieczki
ukrzyżowana we własnym śnie
przeklinam nienarodzoną przyszłość
wyrzekam się nieba
które usiłuje odebrać mi pociechę
nie rozumiem
skąd w moim wołaniu tyle milczenia
nie pojmuję w jaki sposób odkryłeś
że wciąż tu jestem
proszę nakarm mnie ciałem
podaj kielich wina
pewnego razu przebudzę się
między oknem a drzwiami
powróci taka pora kiedy nawet strach
był przypowieścią straconego
Apokalipsa
do bólu smutne są myśli
które nie należą do Boga
delikatne słowa
w nie ubieram strach
porzuconą obojętność
przeklęta niestała pamięci
nie chcę
żeby świat dobiegał kresu
a człowiek obumierał
na wewnętrzną apokalipsę
przybędzie taka biała noc
by nasycić nas światłem
spadających gwiazd
przyniesie obietnicę
wiodącą ku zardzewiałej bramie
raju
niepogodne jest serce
w duszy łka deszcz
czy zrozumiesz ile snów minęło
od wspomnień
czujesz jak przemija
ostatnia gwieździsta łza
Ręka Boga
przeinaczona jest noc
co zamiast gwiazd przynosi
szkarłatne pocałunki
do bólu rozległa ta przestrzeń
łącząca nasze koślawe antypody
wspomnienia zasiane
ręką Boga
samotność znów dotyka nas
trującymi palcami
kwitnie we mnie pogarda
zmieszana z zatraconą winą
pokuta nie lśni już
tak jasno jak dotychczas
bolesne myśli szukają
wytchnienia w ślepym zaułku głowy
rodzę się
na przekór ludzkości
wbrew wolnej woli straconych
nie rozumiem ówczesnych snów
z którymi tak ci do twarzy
Do snu
zatracone konflikty strapionych
nieprzemyślane łzy
myśli wydane na pastwę losu
smutne są dziś twoje dłonie
pozbawione dotyku
kochanego ciała
nie czuję w tobie tej nocy
z którą tak było mi do snu
rozprzestrzenia się żarliwa pasja
że to co opuszczone
nie musi być bezsennym porankiem
ciszą wyłuskaną
spod powieki słońca
mój samotny wędrowcu
poczuj sobą moją duszę
wystawioną na publiczne ośmieszenie
doświadcz smutku
co zdobi serce
nie chcę żeby miłość
odebrała mi również ciebie
Senny dotyk
moja nieodwzajemniona śmierci
jak długo potrwa
wędrówka w głąb ciała
wykwintna przyszłości
czy jesteś dostatecznie nieopodal
abym wyśniła
zagmatwany przypadek
dogorywa we mnie bliskość
twoich złudzeń
pokrewieństwo urojeń
którym nie śmiem się sprzeciwiać
przeklęta przez anioła stróża
odrzucona przez opatrzność
pielęgnuję w sobie tę moc
która unicestwi czas
odbierze wspomnienia
obumierającym porankom
jest w nas dość uroku
aby poświęcić się
pierwszemu sennemu dotykowi
Perswazja duszy
powraca we mnie noc
rozebrana do ostatniej gwiazdy
czuję niewinne kroki ciszy
jak śni o mnie
wbrew zasianym pocałunkom
miłość przeinaczona
na samym wstępie
prowadzi do kolizji sumień
do różnic w podrygach
sennych wzruszeń
nieme są westchnienia
które na moich policzkach
pozostawia dziewiczy powiew
smutku
zbyt czuły dotyk
próbuje naznaczyć łzy
przeciwstawić się przyszłości
co pozostała w tyle
bezbronne ciało
ulega perswazji duszy
melancholia spycha czas
poza margines subtelności
Znoszony kir
zapoznałam się
z pierwszym wiosennym pocałunkiem
pojęłam smak ciszy
z nią nie warto cudzołożyć
podąża ku naszej tęsknocie
najczystsze niebo
zbliża się pustka
w której pozostawiłam resztkę
przerysowanego życia
otulam się twoim powietrzem
niby przyjemnym w dotyku
całunem
znoszonym kirem
namiętność wykradziona
z oków teraźniejszości
to tylko bezrozumna mrzonka
światło skazane
na ciemność
moje ciało nie reaguje
na wspomnienia godzin
nie przeciwstawia się pragnieniom
samotnych wysp
Towarzystwo dla serca
twoje znoszone ciało
przyczajone
w zaśniedziałej klatce egzystencji
twoja dusza zaciekły ból
nie są tym samym
co w poprzednim jutrze
nie chcę
aby samotność wypełniała myśli
a serce domagało
towarzystwa
jesteś tak bliski
złudzeniom
że dogania mnie skrzywdzone niebo
słońce przecięte na pół
wszystko w co wątpiłam
jest dziś wskrzeszonym czasem
przerwą
w splagiatowanym życiorysie
dokucza cierpliwy strach
drażni pora na którą wszyscy
stale czekali
jesteś tak do bólu obecny
tak znajomy moim ramionom
czuję ciszę na znak
że światło jeszcze nie obumarło
wciąż śpi w nas ciemność
Resztki pocałunków
pojednana
z niecierpliwym bezczasem
wałęsam się między myślami
kwitnącymi ładnie
o tej porze roku
okrutnie nieprzejrzany jest
dzisiejszy poranek
jeszcze gorszy zmierzch
który dotknął moich łez
ocucił usta z resztek
pocałunków
wydostałam się
z tej szalonej matni
z labiryntu w którym ukrywa się
mój pierworodny lęk
gwiazdy postradały zmysły
lśnią na przekór snom
przeciwko cierpieniu
które dźwiga twoje przewinienie
nie mogę kochać się
w nostalgii
zamiast westchnienia
przynosi utraconą teraźniejszość
jasne są dziś
twoje wspomnienia
delikatniejsze od pragnienia
Zamknij duszę
przepełniona wspomnieniem
kołyszę się
na tej kryształowej tafli
zagubionego lustra
skazana
na dożywotni bezkres
podaję ci bezsenną dłoń
wręczam zaprzepaszczoną przyszłość
już nic nie będzie
takie samo
jak w poprzednim świecie
nie wskaże drogi
pomiędzy pola umarłych snów
jestem
aby życie wręczyło ci
krztynę kryształowego powietrza
ponury poranek
z którym nie chcę się narodzić
przyśnij się
mojej rzeczywistości
odszukaj we mnie ucieleśnienie łez
każdy dzień przynosi coś jeszcze
każda noc oswaja
spadające gwiazdy
a kiedy już przepadnę
ucałuj moje serce
zamknij pieczołowicie duszę
Przeklęty księżyc
schowana po ostatni oddech
we własnym strachu
szukam drogi powrotnej
dla mojej pamięci
czas narzucony zbyt gwałtownie
kojarzy się z bezdennym wołaniem
konającego człowieka
łzy przymarzające do gwiazd
złorzeczą dziś niebu
wyrzekają
wschodzącej nocy
w ustach rozpływa się
ostatnie słowo
myśli uciekają pośpiesznie
przez szeroko otwarte bramy
zaskoczona przez jeszcze jeden świt
kojarzę ci się
z posłuszeństwem
ze strzępkami tęsknoty
pocałunkiem bez skrupułów
nie przeklinajmy księżyca
pewnego dnia zwróci nam
wykradziony świt
wyrzekłam się dotyku
którym miałabym nakarmić
twoją kwaśną skórę
W dziewiczej ciszy
oddaję się bez końca ramionom
mojego anioła marnotrawnego
powierzam czułości
tak jasnej
że nie widzę drogi
wiodącej do przedsionka piekła
zmysły
zmarznięte od chwili
gdy odzyskałam wiarę
w sen
kolidują z natrętnym spojrzeniem
ponad mury bezmyślnych epok
ze zrozumieniem dla świata
który umiera pomaleńku
w dziewiczej ciszy
to co należało się
nieznajomym dziś stanowi
świadectwo zalęknionych proroków
świadków ukojenia i pokoju
obojętność dla wzruszeń
zasępienie oddechu
to wszystko dogorywa
w pełnokrwistych pocałunkach
w urojeniach nie do pary
Początek przemijania
przemijanie znów zaczęło się
o niewłaściwej porze
śmierć jak zwykle przechytrzyła
siebie samą
i wróciła w moje objęcia
spowszedniała wieczność
czai się za głuchym zakrętem
nie widać śladów
pozostawionych przez życie
posądzona o zbyt dobry uczynek
kojarząca się z bezsennym dniem
pochylam się
nad umarłym cieniem
nad gwiazdami
które ktoś oszukał
popełniłam to samo wspomnienie
porzuciłam ciało
na krawędzi zmierzchu
poraniona przez ślady
na śniegu
ginę pośród słów
pomiędzy myślami
które nie należą do nikogo
Posmak senności
zrozumiałam trafną bezcelowość
mojej ufności
pojęłam prawdę
siejącą sen
na czoła pożegnanych
bliska jest pewność
że odzyskam przyszłość
odnajdę zakazane uliczki
na mapie serca
pobudzona do sentymentu
zwrócona światu
balansuję między iskrami łez
chełpię się spokojem
który ukradł mi pozostałość
po sumieniu
dzisiejsza noc brzmi
tak znajomo
dławię się gwiazdą
co utknęła w płucach
czy wciąż pamiętasz moje myśli
czy nadal wierzysz
w pojednanie zmysłów
w zjednoczenie poranków
czuję pośród myśli
kwaśny posmak senności
rozumiem to milczenie
co nie sprzyja wierności
Zziębnięte łzy
zrozum dobrze
moje myśli
pogódź się z kłamstwem
zrodzonym przez zachłanne usta
cenna jest wiara w świat
który nie należy do Boga
pozostawiona
bezczelnie w podmiejskiej kałuży
spodziewam się powrotu
czasu
nadejścia proroctw tak jasnych
że utracimy cielesność
odetchniemy z ulgą
choć zabrakło powietrza
grzeszna
jak twój marnotrawny anioł
wyzbyta obietnic
niby najdoskonalszy współczesny mit
pragnę dotrzeć na granicę
samotności
gdzie swój początek mają
najdroższe dusze
przyszłość towarzyszy przeszłości
jestem
obumiera w tobie tchnienie
wydarte powiewom
krzyk wypełnia zziębnięte łzy
Nie doczeka się łez
bezczynność jest bezsenną falą
zagarniającą godziny
pozbawione przyszłości
ofiarność przynosi ciało
które będzie idealnie leżeć
na duszy
wynaturzona do bólu
skrzyżowana z wiecznością
pełznę pod prąd życia
pomiędzy sny
które utraciły najbliższych
tak bardzo nie chcę
aby odległość chełpiła się
tęsknotą
nie chcę żeby ból stał się
świadectwem istnienia
samotna do bólu
wyświechtanych pocałunków
pobłogosławiona
przez szkarłatne niebo
widzę tylko znajome twarze
tak bliskie absurdalnym urojeniom
zakochałam się
w twoim oddechu
delektuję
przyśpieszonym kołataniem serca
jestem ciałem
które nie doczeka się łez
nigdy nie stanie na baczność
Pierwszy krok na wodzie
bezrozumne są szkarłatne chmury
poczęte twoim sercem
jakże odległe myśli
którym nikt nie śmiał nadać słów
zrozum moje miejsce jest tutaj
po lewej stronie duszy
pozbawiona prawa do życia
usycham w zasłużonym śnie
stawiam pierwszy krok
na wodzie
oddech podążający za ciałem
to tylko kilka sennych wynaturzeń
parę oszustw
do których chcę się przyznać
skazana na dożywotni sens
odnajduję spokój pośród niebios
doszukuję się pamięci
by zwiastowała przyszłość
jestem kolejnym wyrzutkiem
ten świat mnie nie potrzebuje
pogrążona w jestestwie
oddana wierności
scałowuję ból z kwaśnych warg
Po raz pierwszy
bezgłos zwieńczony krzykiem
bez pojednania
jest mową którą zbyt trudno zapomnieć
zmęczona pretekstem do snu
szukam zawzięcie
twoich odcisków słów
poszukuję pustki by była mi drogowskazem
przebudziłam się
z tej matni
niosącej same opustoszałe godziny
myśli skazane na dożywocie
nie chcę aby moja samotność
wyszła na jaw
żebyśmy znów uwierzyli w szczęście
moja wykwintna przeszłości
czy czujesz szepty
nowo narodzonych gwiazd
czy czujesz jak przepełnia cię
nieznane powietrze
czujesz smutny posmak
sennego pocałunku
przyśniła mi się godzina
która wybiła zanim po raz pierwszy
spojrzałam w przestrzeń
zobaczyłam uśmiechnięte niebo
życzliwe serce księżyca
nie jestem
aby moje ciało było pamiątką
po dawno zapomnianym człowieczeństwie
Na złość nocy
kochałam się w codziennych snach
choć wiedziałam
możesz dać mi tylko strach
pragnęłam poczuć ciepło powietrza
ale wymykałaś się
w połowie słowa
czułam na cienkiej skórze
światło uśmiechu
jednoczyłam się ze łzami
których nie miałaś odwagi mi wręczyć
pomimo przeciwności losu
teraz kiedy nie rozumiem
wyświechtanych pragnień
kiedy serce przekroczyło margines
mogę jedynie karmić się
chwilami które wykradła mi
przeszłość
sycić się księżycowym uśmiechem
tak podobnym do tego
który nosiłaś
i wiem
choć życie zrzuciło mnie
z postumentu nieba
choć bezczas nosi twoje imię
przyśnisz się na złość nocy
przeciwko gwiazdom
Rozpostarte serce
strącona z ostrej krawędzi
rozpostartego na oścież serca
pozbawiona prawa
do uśmiechu
kołyszę w słowach twoje imię
rozglądam za szczęściem
które gdzieś tu zostawiłaś
wciąż nie rozumiem
skąd w tobie tyle samotności
gdzie widziałam ostatnio twój smutek
gdy patrzę na ciebie
odbitą w lustrze
czuję posmak spojrzenia
słyszę ciszę którą odziedziczyłam
po wspomnieniach
niezwykle jasne są myśli
nie rozwiewa ich wiatr strachu
nie tłamsi pożegnanie
jakim mnie powitałaś
nie wiem dlaczego
wciąż śnisz o teraźniejszości
skoro moje życie utknęło
w przełyku
czy poczujesz ten jeden jedyny sen
dla jakiego jeszcze tu jestem
nie przekraczaj niewidzialnej granicy
jestem tu abyś pamiętała
o mojej tęsknocie
Wzlatywać ponad niebo
czciłam ostatni pocałunek
na zdradzonych ustach
oddawałam się egzystencji
przynosiła wszystko
oprócz łez
nie chciałam wzlatywać
ponad niebo
w objęcia wszechczasu
pomiędzy konającymi ogarkami gwiazd
rozumiem
twoja bezsenność nigdy nie znała
smaku wyrzutów
miłości przeciwstawiającej się
kamieniom
smutki rozsiewane pragnieniem
nigdy nie zrozumieją
drogi powrotnej
nie doświadczą pełni rzeczywistości
którą gardzę
z kieszeniami pełnymi złudzeń
wybieram się w podróż
poza granice słońca
prosto w serce księżyca
moja samotność odebrana światu
nigdy nie będzie
przypominała życia
nie otrząśnie się ze słów
zadanych zbyt mocno
wciąż pochopnie
Zatęchła przyszłość
mój cień znalazł sobie właśnie
nowego właściciela
sny przestały być uroczo prorocze
i kompletnie wyuzdane
namiastka radości
co zalęgła się w kącie ostrym
głowy
dziś trwa w naszych dłoniach
sponiewiera przerwaną w połowie
linię życia
zanim zaczniesz wołać tak
że nie usłyszy cię
ktoś inny
zanim pokryjesz treściwym słowem
resztkę bolesnej odpowiedzi
retorycznej
ukaż swoje ciało mojej wrażliwości
wstań z klęczek
na które zepchnął cię oddech
powołana
do spełnienia
obracam w ustach ostatni kęs
samotności
rozglądam się za ciałem
któremu tak brak wina
kolejna godzina nie ma odwagi
aby poruszyć wskazówką
powietrze wciąż pachnie
zatęchłą przyszłością
Nie odzyskam ciała
zgrzyt
wpadających na siebie pragnień
łoskot zderzających się
niepokornych myśli
nie wiem kim jestem
w tych współczesnych czasach
nie wiem co się dzieje
z duszą dotąd tak senną
bezbronną
powinnam jednak odzyskać
wiarę w niebo
zrozumieć obojętność ziemi
pobrzmiewa we mnie
niespełniona wieczność
życie spóźnione
na własny początek
przykryta ciepłym przytulnym snem
wyobrażam sobie
nawrót jutra
wskrzeszony zbyt pośpiesznie proces
wciąż nie wiem kim jest
moja śmierć
tobą czy kimś jeszcze
wzruszenie ciśnie się do słów
lecz wiem nie odzyskam ciała
zalągł się we mnie
zarodek posłuszeństwa
wskrzeszony w twoim zwierciadle
To tylko czas
nie chciałam aby każda
napotkana twarz
nosiła twoje odbicie
nie kochałam za ciasnych myśli
stłoczonych ku wyjściu
z tego raju
moje wędrówki dotyczyły serc
zasianych zbyt licznie
dusz ukrzyżowanych
w imię wolności
bo wolność jest tym
co przypomina moją uległość
co zbawia wieczność
skazaną na życie
podzwaniają we mnie skrupuły
tak liczne że chylą się wrzosowiska
że dotykam sercem
kryształowych chmur
lęgnie się we mnie zmierzch
tak grzeszny że nie wierzę
w wyrzuty sumienia
przeciwstawiam się winie
nie wiem kiedy ostatnio
tak bardzo brakowało mi powietrza
nie wiem gdzie szukać
źródła bólu
to tylko czas nic więcej
Szklanka matczynego mleka
czciłam złość wskrzeszoną myślą
niedopasowaną do słowa
pielęgnowałam serce
co zgubiło drogę powrotną
już wiem wiele tęsknoty
brakuje aby wskrzesić pojednanie
przyczaić się do skoku
oszukać skazy zadane kamieniom
taki był początek istnienia śmierci
pogrzebanej za życia
obojętnej na ciepło mojego ciała
to co zobaczyłam
nigdy nie dobiegnie kresu
co poczułam pozostanie
wiecznie żywe
nadziewam na palce zdrowaśki
klepię ten pacierz wyuczony
niby tabliczka mnożenia
tak bardzo obawiam się
ciała wciąż płynącego z prądem
niby śmieć
odzyskam ten niezdrowy lęk
zadedykowany szklance
matczynego treściwego mleka
Wołanie o przyszłość
powracam z życiem w kieszeni
w ramionach dzierżę
niepokonany żal
dręczy mnie współczucie
wzniesione twoimi palcami
nie ma we mnie
samotności aby oszukać miłość
nie nie kojarzysz się
z jutrzejszą rzeczywistością
nie karmisz zaniechanych omamów
przybądź z najlepszymi łzami
połóż kres wołaniom
o przyszłość
mój niedokończony rozdział
to dalszy ciąg mrzonki
jakiej tak mi potrzeba
nie zgadzam się na szczęście
mogłoby wykraść mi
resztkę ciepłej fantazji
wschód słońca w ciele
jest zwątpieniem w dowolny kres
zagubione drogi
nadal prowadzą wstecz
Chodź
nieskromność zrodzona
w jutrze
nie przypomina snu zagubionego
pośród powietrza
jasność
poczęta w dosłownym bólu
nie koliduje z cieniem
który zaostrza apetyt
nie chcę aby czas przemilczał
poczęcie strachu
krzyk odnalazł usta
podążam
za niestworzonymi wspomnieniami
nie mieszczę się w godzinie
powierzoną przez kogoś jeszcze
gardzę gwiazdami
zbyt łatwo spoczęły
w moich płucach
sprzeciwiam się
odpowiedziom retorycznym
nie czuję tęczy
co rozkwitła w twoim sercu
przyznaję do winy
nigdy nie czułam się lepiej
wybija chwila
która przyniesie ciekawskie łzy
chodź zadedykuję ci
mój dzisiejszy sen
Pośród cierni
wskrzeszona
ze wspólnych myśli
poczęta w blasku wschodzących łkań
nie jestem tą różą
która wiodła ku spełnieniu
wiary w zbyt intymny czas
mój uśmiech
z lekka wyświechtany i dawno znoszony
to tylko utwierdzenie w prawdzie
przekonanie
do własnej nadziei
nie mogę zrozumieć siły
napędzającej ten bezsenny koszmar
tę lichą wymówkę
żeby nie kochać świata
spokrewniona z wiatrem
kołyszę sercem w rytm
tej nagiej ballady
rozpościeram ramiona
gotowa do odlotu
póki rodzi się we mnie słońce
póki księżyc podkrada światło
nie ocknę się z tej matni
nie przebudzę pośród cierni znaczących
twoją skroń
Poprzednia obecność
jestem w pobliżu
twoich łez
czuję rześki oddech słów
nie słyszę nieba u swych ramion
nie doświadczam cienia
przedrzeźnia każdy krok
niedaleko mi
do nowoczesnych złudzeń
do wyobrażeń poczętych
w imię pamięci
zbyt długo czekałam na powrót
bezsennych dni
niedostatecznie często
pokładłam nadzieję w iluzjach
łza którą udekorowałam
twoje serce
być może powróci
ale nie będzie tym samym
co w poprzedniej obecności
twoje przypadkowe pocałunki
pasują idealnie do warg
dusza współgra z nagim cieniem
lękliwymi palcami
pozbawiam cię namiętności
odbieram pasję
za którą zazdrośnie tęskniłam
Daleko do przeszłości
pod powiekami wzbierają
płowe melancholie
w sercu ocknęła się przyszłość
odrzucona przez Boga
na wstępie
nie słyszę kroków
wschodzącego czasu
nie czuję jak twój oddech
spopiela zmysły
tak okrutnie daleko
do przeszłości
o której śniłam
wykradzionym wieczorem
po pamięci zostało tylko
ckliwe westchnienie i tęsknota
nie do pary
mam tylko lęk
w którym zagnieździło się
moje światło
usiłuję spłoszyć nieczynny prolog
lecz śmierć poczęta
nie w porę
zwiastuje najwyżej smutne
westchnienie snu
pozostaniesz dla mnie
aż do ostatecznego kroku serca
zostaniesz wbrew woli
niemych spokojnych łez
Dożywotnia tęsknota
wyśniłeś mój wczorajszy sens
przyodziałeś uśmiech
który ci zwróciłam
znów czuję ciepło drogi
u twych stóp
lecz wiem
nie należy ona do mnie
kroki odmierzają godziny
pozostałe do nawrotu
dożywotniej tęsknoty
powrotu duszy
w której wciąż tkwi odbicie
twoich dłoni
doskwiera mi zimno zasiane
oddechem
dokucza przepaść
u nadwerężonych skrzydeł
pamiętam błąkałam się
przy granicy okna i drzwi
szukałam zwątpienia
które tu porzuciłeś
samotna po dno łzy
pragnę zadedykować ci ból
którego nie określi żadna myśl
chcę powierzyć martwy pocałunek
żeby uśmiech przysiadł
na duszy
Odszedł pociąg
doświadczyłam takiego pocałunku
co wżyna się w duszę
słów dość rzadkich
że myśli uciekały w popłochu
kochałam
ten podły bezczas i wyrocznię
która wyznała cel i sens
byłam uzależniona od odległości
od kilometrów
spijających nietrwałe oddechy
rozkoszowałam pojednaniem
które nigdy nie prowadziło
do jedności
przeklinałam przyszłość
przybyła nie w porę
dzisiejsze serce lśni tak jasno
że nie widzę dalszego ciągu podróży
odszedł bezpowrotnie ostatni pociąg
peron jest znów pusty
przepadły marzenia
skończyły się pierwsze łzy
Okrutna pomyłka
byłeś dla mnie ojczystą duszą
pozostaniesz ciszą
przed którą trudno uciec
sądziłam
wartość snów
przewyższ sens prawdy
okrutnie się pomyliłam
nie mogłam wyznać winy
skoro sumienie
lśniło czystością
przypominały mi o tobie senne ślady
na ustach
przypominały pragnienia
które kończyły się
w twoich słonych palcach
oddech lat muskał spokój
który wybuchł w końcu
raniąc dotkliwiej niż tęsknota
niż zapomnienie
wykradłam ci przeciwny los
kłamstwo za którym zachłannie
podążam
nie chcę kochać twoich snów
pragnę ucieleśnienia oddechu
smutnego spojrzenia
prosto w strach
Uśmiech cięższy od smutku
nie czuję twojego dotyku
nie pamiętam zapachu myśli
tak
było mi znajome twoje ciepło
twój strach
przyszłość próbowała uwolnić się
z klatki dłoni
wina dotyczyła nas obojga
tęskniłam za życiem
za wspomnieniami
co wżynają się w duszę
pozostawiając smętne ślady
twoje powinowactwo do samotności
udzielało się również mnie
próbowałam wytańczyć
jeszcze jeden sen
ale ciemność zapadła
o niewłaściwej porze
nie mogłam przyznać się do łez
bowiem do bólu przypominały
szczęście
chciałam odszukać utracone niebo
skazane na dożywocie gwiazdy
lecz moc wygrywała
z istnieniem
uśmiech był cięższy od smutku
Który nie należał
podążałam bez końca
za jutrem
które należało do przeszłości
kupowałam życie
po zbyt niskiej cenie
nie chciałam lśnić tak zawzięcie
mimo podmuchu gwiazd
niedokończonych myśli
tkwiłam na takielunku
tego sprzedanego świata
lecz niebo pozostawało
równie jasne i serdeczne
smutne chmury zasnuwały
mój spokój
dobierały się do duszy
nie mogłam łkać nadaremno
ciśnienie czasu wymykało się
między słowami
nie kochałam się w twoim bezczasie
tylko w dotyku
co do nas nie należał
tak dotkliwe były poranki
że odnajdywałam w niebie
moją twarz odbitą
niby w lustrze
przemiń słodka gwiazdo
przepadnij na próbę
marna konstelacjo ogołocona
z bólu
O jeden krok za dużo
powróciła
przyniosła ze sobą utracony raj
kilka koślawych łez
naprędce skreślony list
do samotnego wędrowca
nie miała zbyt wiele
do powiedzenia
wzięła kilka chciwych wdechów
i zbezcześciła
długo poszukiwany uśmiech
nikt nie śmiał
się przeciwstawić
wciąż stawiała o jeden krok
za dużo
jej słowa jaśniejsze od myśli
nie chciały układać się w zdania
kończyły
przed znakiem zapytania
nie chciała żyć
po omacku
lgnęła do ciszy którą trawił przesyt
nienawidziła wiatru
niósł bezkresne ballady
zbyt pośpieszne sny
bała się rozważać
prawdę na bieżąco
cień sprzeciwiał się jej woli
przyszedł taki poranek
wydała z siebie szept i umilkła
by ustąpić miejsca cierpieniu
oswoić tutejszy lęk
umarła
bez wyrzutów i poczucia winy
dokładnie tak jak obiecał
przepalony pocałunek
Dalszy ciąg przeszłości
niemy przebłysk melancholii
łza poczęta
nie w porę
jestem przykładem jak śnić
nieśpiesznie według zasad
próbuję ugłaskać słowa
ty sprzeciwiasz się osobności
spowinowacona ze światłem
mknę pod prąd źródła
odgaduję dalszy ciąg przeszłości
moje ciało
sumiennie ucałowane
to tylko kilka zgasłych łez
parę przepalonych gwiazd
nie jestem tym samym człowiekiem
którego znało moje imię
próbujesz odszukać
w sobie żal aby na zawsze
stał się tęsknotą
rozmarzona do granic przyzwoitości
skazuję na ból moją pochopność
podobieństwo do ciszy
skrupuły zadane
obosiecznym językiem
to idylla której nie można
zaprzeczyć
Codzienne epitafium
zanim własne bicie serca
podetnie ci skrzydła
a oddech zamieni się w owoc
ciało obumrze
jak ostatni zimowy kwiat
cisza której do twarzy z jutrem
przez noc pielęgnowałam
ten ostatni sen
wolność za jaką śmiem tęsknić
daleki jest mój świat
od waszych planet
życie chadza poboczem
kochałam to powietrze
zbyt łakomie
wypełniało myśli
śniłam o najpiękniejszym człowieku
z ochotą przygląda się
wieczności
lecz jej nie rozumie
odradza się we mnie
linia życia
przecięta w połowie
ostrożne są twoje kroki
na skraju chmur
dlaczego tak daleko stąd
do przyszłości
dlaczego muszę zadedykować ci
to codzienne epitafium
Nieznajomy przyjaciel
na zabój kochałam się w ludziach
dopóki nie zdradziła mnie
samotność
pielęgnowałam w pustce raj
śmiałam
zadedykować go niebu
po obu stronach życia
krążyły te same słowa
poczęte w bólach ze światła
chodziłam wciąż
od człowieka do człowieka
nie rozumiał mojego uśmiechu
pukałam do różnych okien
do nieznanych drzwi
odpowiadało tylko wspomnienie
wyśniłam ten ostateczny pakt
podpisałam kilkoma łzami
wysłałam
do nieznajomego przyjaciela
atrament to nie krew
można pogodzić się
z każdym kleksem
cicho jest
w dzisiejszej miłości
jeszcze cichsze wołanie o litość
Echo ciężkie jak kir
zakochałam się w twoich łzach
przelanych
za odnalezionego człowieka
czuję wyraźnie
delikatny zalążek
w dłoni ściska klucz
otwierający wszystkie drzwi
serce w pół uschnięte
stanowi pretekst dla początku
tej autobiografii
najwyższa z gwiazd
spoczęła na dnie
smutek przechytrzył samego siebie
znów idę chodnikiem
który nie sprzyja
górnolotnym krokom
rozdziera echo ciężkie jak kir
od lat brak tu
prawdziwego powietrza
wszyscy wierzymy na raty
i choć jest we mnie taka godzina
co bije niczym martwy dzwon
sprzyja snom
tak wartkim
że nie sposób zbudować mostów
zburzyć zamek z piasku
Po co tutaj jesteś
czy słyszysz
jak bezsenny świt wtacza na scenę
ostatnie wykradzione słońce
czujesz jak łaskawe są sny
wypowiedziane innymi ustami
własną samotnością spisujesz
kolejny list powitalny
pogrążasz się w czułości
która nie daje ciepła
nie przynosi wytchnienia
ze wszystkich myśli
wybierasz tę
która lśni najciszej
ktoś nieobecny wykradł rzeczywistość
przyodział kilka spojrzeń
nadanych przez pastelowy wiatr
na tym samym wrzosowisku
zastałam przyjaciela
zapomniał
jak to jest pozostać przyjacielem
jego dzisiejsza łza
stanowi przestrogę
co nie znosi ciszy
przyszłości wstań zanim zrozumiesz
dlaczego tutaj jesteś
Okno
w twojej twarzy niby w lustrze
widziałam odbicie smutku
zarys łez
kiedy nasze dłonie
wpadały na siebie
czułam podryg światła
nie chciałam kochać
po omacku
wolałam słuchać niż krzyczeć
zaplątana pośród dróg
szukałam wiodącej
do twojego szczęścia
niestety
mogłaś zaoferować najwyżej
blade westchnienie
kilka smutnych drżeń warg
kiedy zatraciłaś się w czasie
poczułam pustkę
w autobiografii
brak mi powietrza
delikatnego jak muśnięcie
co otworzyło we mnie okno
a zamknęło drzwi
Głosem szaleńca
moja najmilsza i porzucona
gdy wyśniłam cię
o poranku
łzy brzmiały tak łagodnie
kiedy zaufałam dłoni
której dotyk otulał czcze serce
kiedy usłyszałam jak śpiewasz
balladę bez słów
zrozumiałam
miłość jest zbyt czysta
aby została zbrukana
dotykiem śmierci
pojęłam
jesteś najwyżej
spóźnionym oddechem
opowieścią wypowiedzianą
głosem szaleńca
błagałam cię o skrawek ciepła
o jedno wspólne słońce
mogłaś dać mi tylko
wyświechtaną do cna łzę
Byłam tobą
próbuję poskładać
elementy
ale czuję jak śmierć
zaciska palce na nadgarstkach
usiłuję wydobyć
anielski głos
ale doskwiera mi sympatia dla bólu
słyszę
grzmi pierwszy dzwon
przetacza echo zderzających się ciał
nie rozumiem światła
które cię otacza
nie pojmuję dlaczego szukasz
litości dla tęsknoty
przynosiłaś mi same uśmiechy
słyszałam ich jasną melodię
aż bałam się uwierzyć
pewnego wieczora
zamknęłaś szczelnie okno
spłoszyłaś ciemność
wyrzekłaś
kiedyś byłam w pełni tobą
Antypody
śniłam o tobie serdecznie
niebo pękało z zazdrości
wyrzekało się
własnego słońca
odwiedzałaś wśród marzeń
co zawsze pozostaną
śmiertelnie ubogie
oprócz cienia pamięci
mam pamiątkowe łzy
i sumienne wyznanie
na piśmie
wciąż dotykam chłodnej szyby
która nosiła twoje odbicie
gdy pogrążałaś się
w pieszczocie
snuję się
niby bezsenny zmierzch
piszę do ciebie choć wiemy
nigdy nie otrzymasz tego listu
słowa szlochają opuszczone
przez twoje lustrzane odbicie
śmierć na którą zapadły
antypody
Choć tak krótko
jesteś obecna we łzach
poruszające są twoje konfesje
nigdy nie dotyczyły
wspólnej pasji
byłaś niedaleko
słyszałam jak pytasz
o jeszcze jedną samotność
dziwisz się życiu
co dotrzymuje mi kroku
wspomnienia
to zepsuta zabawka
brutalnie wykorzystana
księga której nikt
nie śmie otworzyć
pleni się zielona pamięć
śledzi każdą twą myśl
dogania słońce
na zawsze pozostanie twoje
chciałam istnieć
łakomie
wybacz spełniłam twój najgorszy sen
pozostanę dłużna przeszłości
pozostanie tu
na zawsze
Zakochana w bezsenności
czarnooka nadzieja
utrzymywała przy życiu wiarę
że wieczorem zastąpisz mi
smutek i żal
przyszłość
skażona nieobecnością
nie przywodziła na myśl czasu
co dobiegnie granicy
uwiedziona przez uśmiech
zrozumiałam
nie dedykowałaś go dla mnie
twoja bliskość była mi zupełnie obca
serce znów kończy się
w twoich dłoniach
łza wsiąka w kartkę
śmierć
ta stara hipokrytka
znów ćmi papierosa na parapecie
gdybym była gwiazdą
lśniłabym twoim blaskiem
kochałabym się w bezsenności
Zbyt czuły dotyk
odkąd zaginęłaś bezpowrotnie
pośród tysiąca chwil
od kiedy bezsenne ciało
zagorzało niby skradziona gwiazda
byłaś bliska przyszłości
jutru co nie wstydzi się
własnego słońca
spisywałam subtelnie
najczystsze słowa
które zahaczyły o twoje cytrynowe usta
lubieżność myśli
nie kolidowała z lękiem
dla jakiego zaistniał ten przypadek
wiem wstydzisz się
mojego serca
bronisz się
przed zbyt czułym dotykiem
tylko tyle mi pozostało
czy twoja pasja rozwiąże supeł
na linii życia
czy śmierć obróci się wniwecz
gdy powitasz nazbyt serdecznie
nadludzkie łzy
To tylko łzy
poczułam całym oddechem
tę ciekawość
wzbudzoną przez życie
o zachodzie słońca
objawiła się rzeczywistość
piękniejsza i delikatniejsza
niż zawsze
pamiętam
śmierć przychodziła
nie w porę
nie zapomnę jak samotność
przeciwstawiała się niewinnym
w moich łzach
kochały się poranki
los dbał o serdeczny smutek
niezbyt daleko było stąd do nieba
jeszcze dalej do ziemi
odkąd człowiek
zaczął bać się człowieka
Bóg zapłakał po raz ostatni
od dawna nie kocham się
w gwiazdach
nie patrzę czy mój cień
wciąż tu jest
znów pomyliły się bieguny
czy żyję we właściwą stronę
to tylko łzy
mniej więcej
Zabrakło parkietu
dlaczego wszystkie moje sny
są takie same
dlaczego tak ciche kroki
pamiętam
kochałeś się w gwiazdach
podkradłeś je nocy
była wtedy taka jasna
łzy smakowały równie dobrze
jak wino
życie stawało się ciałem
pamiętam zamiast noży
podawaliśmy sobie okruchy
czerstwego nieba
nadzieja i ból
były jednością
której nikt nie śmiał dzielić
tańczyliśmy
póki nie zabrakło parkietu
nasze serca spadały
w przepaść
prosto w ramiona jedynego Boga
nikt nie mógł zaspokoić głodu
który trawił
wyblakle sumienie
niestety nadszedł taki ktoś
kto zamiótł marzenia pod dywan
przerwał w pół słowa
i obiecał
to się nigdy więcej
nie powtórzy
Taniec w deszczu
pamiętasz
jak tańczyliśmy w deszczu
krople roztrzaskiwały się
o nagie sumienia
szukaliśmy przebłysków
młodości pośród pocałunków
i nieprzypadkowych spotkań ciał
każde jutro
zaczynało się wczoraj
przeszłość zamieniała się
w teraźniejszość
płakały w nas najpiękniejsze anioły
zesłane tutaj
przez tęsknotę
sen choć krótki
budził nas każdego ranka
tak skrzydła niosły
ponad światło i cień
ponad łzy szczęśliwe i gorzkie
cóż nam pozostało
po przyszłości
zakochaliśmy się
w naszych własnych wspomnieniach
odszukaliśmy prawdę
pośród sterty kłamstw
cisza brzmiała jaśniej
niż wołanie o jeszcze
w porę obróciliśmy się
w proch
w porę nasze serca uderzyły
raz ostatni
Nie zasługiwałam na śmiech
nie zdążyłam zapomnieć
spóźniłam się na jedyny pociąg
ze stacją w raju
sen stał się ciężkostrawny
polubiły go bezgwiezdne noce
chwytałeś sercem
najlepsze chwile
co przepadły za wcześnie
twoje dłonie węszyły niebo
jakże rześkie
o tej porze roku
pośród życzeń ukrywał się
ktoś więcej
o kim trudno zapomnieć
może to gwiazda
przechytrzyła siebie samą
może to przyjaźń odnalazła
drogę powrotną
wiem nie zasługiwałam
na śmiech
twoja miłość należała
do kogoś innego
rozkładałam ramiona
ale ziemia więziła moje serce
chwytałam każdy oddech
słuchałam szeptu słońca
skarżącego się na uparty księżyc
znów urodziłam się
o nieodpowiedniej porze
dzieciństwo stanowiło wtedy
bardzo trafne epitafium
Punktualne serce
piękne były łzy wzbierające
pośród chmur
jeszcze piękniejsze myśli
które obracały się w słowa
wierzyłam
przyjaźń nie wymagała prawdy
ona nią była
zrywaliśmy gwiazdy chętnymi sercami
wypowiadaliśmy imię Boga
zbyt natrętnie
nie zapomnę
pewnego razu wiatr strząsnął
ostatnią łzę
zdaną na łaskę losu
tak piętrzyły się w nas uśmiechy
wkrótce mieliśmy kolekcję
choć ciało zostawało
w tyle
serce zawsze było punktualne
o duszy nikt nie słyszał
wiem pragnęliśmy zbyt wiele
niebo było wypłowiałe
ziemia wciąż szeroka
podkradaliśmy odrobinę słońca
tak żeby nikt inny
nie zauważył
Po powrocie z tłumu
niebo z żalem pękało na pół
ziemia rozstępowała się
pod znoszonymi trampkami
kontynuowałam grę
nie przynosiła nic dobrego
doszukałam się
dość smutku
ale łzy stawały się za ciężkie
sny nie przynosiły wytchnienia
mojemu słońcu brakowało
wytchnienia
kurowało złamane światło
bezsenne wieczory
nie były tym czym można określić
żal i nieobecność
po powrocie z tłumu
długo czekałam na samotność
była tym czym śmiałam
się pochwalić
sprzedana po zbyt niskiej cenie
sprzeczam się z istnieniem
z lustra
napotkałam przypadkiem człowieka
który nie chciał nim być
sen wybaczał wszystko
choć trwał o wiele za długo
odmieniał się przez przypadki
Umierać publicznie
bardzo smutne było to życie
przyszpilone
do tablicy ogłoszeń
przykra śmierć
co przybyła jak zwykle
nie w porę
cóż pozostało po ziemi
skoro bałam się nieba
cóż ze skrzydeł
skoro nigdy nie uniosły mnie
do Boga
bezkresne były te odpowiedzi
retoryczne
zapełniające pustkę
w człowieku
tak ta przerwa w życiorysie
nigdy się nie zabliźni
luka z autobiografii nie obróci się
w pamiątkę
wstęp zapisany
dziecięcym uśmiechem
wskrzeszony z objęć matki
to tylko zła interpretacja czasu
pomyłka dzięki której smutek
przynosi zakazane owoce
nie chcę budzić się
w samotności
nie chcę umierać publicznie
Zbyt prędko
nasze ślady na sennym marginesie
stale się krzyżowały
mimo że znały doskonale
ciąg dalszy
sny spełnione nie w porę
przynosiły łzę która lśni
w szeroko otwartym oknie serca
czy wciąż kołaczesz
do rozpostartych na oścież drzwi
czy zdołasz porozmawiać
o Bogu i tak dalej
z pięciu kątów miłości
najostrzejszy ten
który dawniej przywłaszczyła
sobie samotność
znów składasz mnie uparcie
z fragmentów
choć nigdy nie stworzą
spójnej układanki
znów nadajesz nazwisko i milczenie
mimo że wolność od dawna
zna moje imię
rozumie szeptanie o pomoc
nie umiem wydobyć z tłumu
dość szczęścia
żeby zostało na pamiątkę
zbyt długo pragnęłam nieba
zbyt prędko porzuciłam ziemię
To miejsce
byłam w tym miejscu
gdzie niezapamiętany sen przynosi
ucieczkę w głąb
wszyscy czuliśmy nawracające jutro
wybijało tam
po drugiej stronie barykady
okna zamknięte na oścież
nie kojarzyły się
z wolnością
szyby były zbyt grube
żeby oddech świata
wpadł do środka
drzwi serdecznie zapieczętowane
przez kulturalnych i nadludzkich
już nie służyły za bramę
do pragnień do zwycięstwa
w tym miejscu
każda świeża myśl
przyłapana na gorącym uczynku
z góry była traktowana za drobnostkę
niezasługującą
na kilka łatwopalnych łez
wpijających się w sumienie
tutaj każdy dźwigał bagaż głowy
dostatecznie ciężki
aby wznieść się pod sufit
gdzie czekał już władca gotowy
pogawędzić przy herbatce
to tutaj mówiło się półszeptem
jeśli ktoś krzyczał
to jego problem
ciało nie znało drogi ewakuacyjnej
życie dawno przegrało
cóż że wspomnienia
wyjęte z kartoteki
cóż że droga do piekła bliższa
skoro zabroniono śnić z namaszczeniem
skoro powstrzymano
od własnego marginesu
odcinającego od większości
Szczypta łez
znów przepraszam cię
za te wszystkie nawroty dnia
kiedy mój cień zagłuszał
słońce
przepraszam za obfite wieczory
gdy świat szuka wytchnienia
we własnym śnie
zrozumiałam zbyt dużo
aby przyrzec twoim myślom
parę własnych gwiazd
szczyptę łez
skłóconych z wiatrem
pojęłam że los
choć na wstępie przygotowany
dziś jest wstępem
do rozleglejszej tragedii
oceniłam swoje życie
zbyt dotkliwie
wytknęłam dobre uczynki
które przyniosły więcej złego
przyrzekam
odzyskam utracony wątek
stanę się ciszą
której tak lubisz słuchać
a kiedy już czas odnajdzie
ostatniego człowieka
zburzę domek z kart zrzucę piętno
najwierniejszego cienia
co ciąży jak kula
Złożone do modlitwy
dziś jesteś z pozoru niewinny
choć zabrałeś w tę podróż
tylko ostatnie znoszone sumienie
dziś nie przyznajesz się
do skrupułów
mimo że krzywo przyszyłam uśmiech
twój świat ma własny raj
i osobiste piekło
chociaż bujny sen trwa
stanowczo za krótko
ziemia rozdziera się z krzykiem
pod stopami
niebo spada z łoskotem na głowę
dawno chciałeś uciec stąd
odlecieć najdalej
lecz więziły cię własne demony
upiory okupujące bezkarnie
czerstwy umysł
choć sprzedałeś wszystko
życie
śmierć
przyszłość
czas
współczucie
to wcale nie stałeś się uboższy
stale lśnisz z niewinności
z przerwy w przyszłości
teraz pozostało mi po tobie
parę zachłannych godzin
garść wzruszeń
które nie wstrząsną sercem
złożonym do modlitwy
W złą godzinę
dotyk zadany milczącym sercem
przynosił światło
i kilka zabronionych skaz
pocałunek wykradziony
zbyt pośpiesznie
był dość sumienny
aby przeznaczyć duszę do utylizacji
odkąd przyszłość
co przybyła nie w porę
jest świadectwem istnienia
cisza przywykła do moich złudzeń
stała się pretekstem
do narodzin
jeszcze jednego człowieka
życie przekształcone
na wzór jutra
to kilka łasych znaków zapytania
parę wielokropków
porzuconych zbyt roztropnie
na początku zdania
znów objawia mi się obraz
ludzie czekają
na nowo narodzone szczęście
słyszę wartki poszum ich ciał
w poszeptach tłumu
nie kryje się ani jedna myśl
ani jeden rozkaz
wymierzony prosto w złą godzinę
Nieszczelne serce
wydawało ci się
że wzniosłeś misterny pałac
dla bezdomnego Boga
sądziłeś czułość należy się
tylko za ciasnym myślom
wiedziałeś jedno
poranek zaczynał się zawsze
zbyt wcześnie
noc stale wyciekała
przez dziurkę od klucza
wciąż stawałeś odważnie
w uchylonym oknie
sycąc pokutę kromką
świeżego powietrza
zabijając lęk
za pomocą cytrynowych łez
jabłko w twoich dłoniach
stawało się dożywotnio zakazane
pocałunek co przysiadł
na bezbożnych ustach
obracał się w popiół
przez nieszczelne serce
wymykała się wiara
w niewinność powrotów
w ufność wobec wspomnień
co wciąż rzucają cień
zanim dusza przywyknie
na nowo do jasności
wydostańmy się z tej ślepej uliczki
w którą wpędziła nas ciekawość
w jakiej pogodziły się
obłąkańcze łzy
Sny i przeczucia
zbliżasz się do życia
z coraz wątlejszym oddechem
z prawdą czającą się
na krawędzi ust
jesteś bliżej nieba
nikt już nie wspomina
czasów urodzaju
kiedy to serca
nuciły wspólną balladę
byłeś człowiekiem
który nie przepada
za własnym sumieniem
wyrzeka się bólu
w imię ostatniej gwiazdy
wszystkie moje sny i przeczucia
są dostępne
po niższej cenie
czy tak trudno czekać
na światło kiedy cień jest
w zasięgu łez
zamknięta
w szczelnym opakowaniu
moja dusza łasi się
do myśli
których nie zdążyła spotkać
pozostań tutaj
niby ostatnia wina
z którą nie warto się sprzymierzać
wstyd otwarcie śnić
Ucieczka przed Bogiem
nie to nie jest ten sam sen
którego pragnęłam
w epoce sprzed twojego istnienia
światło które wznoszę
cierpliwymi uderzeniami serca
to bezsenna kropla wiatru
nowo narodzona pamięć
pamiętam jak podkochiwałeś się
w gwiazdach
a one o tym dobrze wiedziały
pewnego razu zabrnąłeś
za daleko
kiedy szukałeś wywyższenia
dla tej utarczki z samotnością
myśli te najbardziej płodne
coraz rzadziej przemieniały się
w słowa
a słowa wypowiedziane
mimowolnie iskrzyły się
jak pierwsze łzy
nie powinieneś kochać
tak subtelnie
tak niewielu zna twój rodzimy język
mój czas stanie się przestrogą
dla tych co za bardzo
boją się nieba
którzy uciekają przed Bogiem
Odszukać ciąg dalszy
noc wzniesiona twoim snem
wciąż szuka zaginionych gwiazd
dzień wskrzeszony
z blasku i ciepła
to tylko nienapisany rozdział
tej kłamliwej opowieści
zrozumiałam jak bolesne jest
bicie twojego serca
jaki trud przynosi oddech
zamknięty w świecie
bez okien i drzwi
wypatrujesz tej cząstki życia
która nadal do ciebie należy
bałwochwalcza pustynio
gdzie postawić ostatni krok
aby odszukać ciąg dalszy
tej drogi bez wstępu i zakończenia
moje sumienie
znów natknęło się na pustkę
którą pragnę wypełnić
tęsknotą i zrozumieniem
odnalazłeś swoje odbicie
w gwiazdach
narodzonych bez skargi przez noc
przyszpilonych do twojego serca
Nasze anioły
jesteś czystym oddechem
w tę dziewiczą noc
wzniesioną przez nasze anioły
wskrzeszoną na złość
dwulicowej samotności
twoje nienazwane myśli
są kryształowym niebem
dla skrzydeł
które wciąż pamiętają
jak wznieść ku cytrynowym obłokom
wyszeptane modlitwy
znów oczekuję sennego jutra
choć nie zasługuję
a moje ciało wciąż pamięta
o duszy
życie znów staje się
słonecznym westchnieniem
co przełamuje mroki zmierzchu
śmierć znów daje o sobie znać
choć łzy są tak rozległe
tęsknota trwa krótko
zanim przemilczymy
ten krzyk
zanim łza zderzy się ze łzą
podarujmy sobie obietnicę
ciało odnajdzie zaginione zmysły
dusza pęknie o zachodzie słońca
moja bezsenna nocy
dlaczego kwitniesz tak krótko
dlaczego kończysz się
wspomnieniami
Krzyczę nieprzekonująco
kończysz się wspomnieniami
strach jest twoim epitafium
wskrzeszona z tłumu
kołyszę się na fali
międzyludzkiego milczenia
światło co wpada przez powieki
do wnętrza
to tylko sumienna modlitwa
dusza bez prawa wstępu do ciała
próbuję poczuć łzami
twój śmiech
ale widocznie krzyczę nieprzekonująco
słyszysz
kwitną zakazane owoce
śnisz dostatecznie smutno
aby przeciwstawić się
zaniedbanym cieniom
twoje współczucie
jest równie nieprzekonujące jak ból
na zakończenie pierwszego dnia
zanim skusisz się
na jeszcze jeden oddech
zanim zasłużysz na uderzenie serca
zatrzymaj się w połowie drogi
i postaw krok
tęsknota nie zastąpi jutra
samotność przyzna się
do martwego pocałunku
Okropnie boli czas
och ciszo
głębsza niż utracony lęk
przed światem
nostalgio
poczęta pośpiesznie
na tym kiepskim zgubionym świecie
tak okropnie boli czas
stworzony na twoje podobieństwo
okrutnie drżę
wskrzeszona
z najczystszej namiętności
podniesiona na duchu
przez osamotnionego anioła
gdy poczujesz moje pocałunki
na nagich nadgarstkach
zrozumiesz bezmiar żalu
płynącego pod prąd
tej głuchoniemej planety
podzielmy się współczuciem
równo bez przesady
odmierzam sumieniem kolejne winy
jakich stale mi brakuje
drewniane myśli
słowa poczęte
w niewłaściwej naturze
czy to wszystko na co stać boga
czy dość aby zrozumieć
przesyt milczenia
Inne przykre usta
choć czuję w sobie
całe stado
ciężkostrawnych myśli
choć doświadczam kradzionego życia
skazanego na dożywocie
wciąż mylą się zakątki serca
szukam światła
w czeluściach płuc
żyzna gleba języka
rodzi zalążek prawdziwych słów
zalążek kwitnie
przekształca się w kwiat
którego nie śmie zerwać
niczyja dłoń
opuszczone niebo
zaprzepaszczona ziemia
czy zostało po nas coś jeszcze
czy między oknem a drzwiami
wisi wciąż widmo marginesu
przerwanej w połowie
linii życia
smutno jest dziś nadgarstkom
usta domagają się krztyny
życiodajnego pocałunku
niezwykle czysto
w moim sercu
rozum wciąż goni własny ogon
zalśnij
drogi przyjacielu
pogódź się ze słowami
wydanymi przez inne przykre usta
Żmudny oddech
smętne pocałunki wykradzione
samotności
nie są dostatecznie ciche
aby wskrzesić wiatr
ciała zespojone śladami
po strachu stanowią jedynie
pretekst do oddalenia
mój systematyczny czas
życie odmieniające się przez twoje imię
to tylko kilka kęsów
zdrowego powietrza
sen wyniesiony
ponad granice wyobraźni
najwyższa pora aby wymyślić
kolejną godzinę
podzielić się modlitwą z głodnymi
dziś jestem tylko kiepskim przywidzeniem
żmudnym oddechem
niechcianym biciem serca
przeglądam się w twoich łzach
szukam po omacku odrobiny cienia
nieswojo jest snom
napoczętym przez głodne niebo
to tylko czas krztyna sekund
które odeszły zbyt wcześnie
zbyt namiętnie aby je zrozumieć
Kształt światła
niepotrzebna mi samotność
nie czuję potrzeby żeby omijać
tłum szerokim łukiem
brakuje jedynie kilku zachłannych objęć
spojrzeń prosto w źródło
czasoprzestrzeni
nie chcę kochać tak
żeby zabrakło wszystkim światła
miłość nauczyła się na pamięć
swojego imienia
wznoszę skrupulatnie bezsenność
wykradzioną zbyt tkliwej nocy
buduję kolejne dni wydarte pamięci
śnij śnij z całych sił
aby jutro nie przyznawało się
do przyszłości
żeby odzyskać drogę powrotną
od pewnego czasu moje ciało
stało się za ciasne dla duszy
nie sprzyja mi tutejsze niebo
wschód słońca przestał obchodzić
cóż że twój smutek
ma kształt światła
cóż że życie zasnęło w połowie
wkrótce odszukam zakłamany czas
piedestał na którym wzniesiono
naszą marność
Niepowtarzalne myśli
smutne są te liczne dni
kiedy moje ciało poszukuje ciepła
rozwlekłe godziny gdy smutek
daje się we znaki
niestety
z końcem snu powraca
w nas dożywocie
pamiętam
jak kochałam twoje słowa
wielbiłam niepowtarzalne myśli
zmysły oswojone
ze smutkiem mogły dać
kęs światła
lecz samotność była zbyt bliska
zanim ockniemy się
po drugiej stronie rzeczywistości
wystraszymy się własnych łez
udajmy się na spacer
po kryształowym niebie
pośród świetlistych ogrodów
pragnę kochać cię tak chciwie
żeby świat zakochał się
we własnej drodze
Szumią poranki
i cóż że szumią w nas poranki
nie ma znaczenia że dotykasz
miłośnie moich powiek
za drzwiami czai się
bezkres
w którego imię
warto przyznać się do radości
szczęście poukładane
w kolejności alfabetycznej
może przynieść tylko
kilka jasnozielonych westchnień nadziei
kilka gwiazd ukrywających się
w cieniu nocy
podczas wyprawy po przyszłość
odszukałam
kilka zatęchłych pocałunków
do których wolałam się nie przyznawać
wiem
jesteś dość blisko żebym słyszała
twoją tęsknotę
jesteś tak niedaleki
że słońce przedziera się
przez płachty kiru
nie zasypiaj za karę
nie przynoś posępnych modlitw
Zaufanie do szczęścia
szukam ucieczki
z tego niespotykanego świata
wszystkie okna
są serdecznie zamknięte
pragnę oddychać
powietrzem innym niż zawsze
brakuje mi dosadności
chciałabym odzyskać wiarę
w człowieczeństwo
lecz straciłam zaufanie
do szczęścia
dziś w naszych sercach
trwa pierwszy dzień wiosny
rozkwitają pierwsze łzy
trudno jest zrozumieć
potęgę jutra
skoro wczoraj zatrzasnęło
za sobą drzwi do teraźniejszości
gdzie mam szukać
światła
skoro zgasł we mnie
ostatni podryg wzruszenia
dokąd mam wyruszyć
skoro nie zaplanowałam przeszłości
jesteś
ostatnim westchnieniem słońca
przebłyskiem
rozgwieżdżonego serca
Zarazić się pocałunkiem
bardzo proszę wznieś ponad granice
tę krztynę światła
podaruj ciału dotyk
z którego pragnę czerpać
pokrzepienie
nie rozumiem którędy
prowadzi droga
ewakuacyjna
z tej czasoprzestrzeni
zanim dostrzeżesz podryg
pierwszej łzy
westchnienie słonych słów
pocałuj na niebiesko moje skronie
przywdziej powitalny uśmiech
słońca
rozkwita we mnie
kryształowy archanioł
pragnący unieść ponad barykady
zbyt jasne wspomnienia
pozwól mi
zarazić się twoim pocałunkiem
doszukać siły gdzie nikt nie może
w milczeniu spać
zakochałam się zawzięcie
w twojej przyszłości
w świecie
który dać możesz mi tylko ty
Początek światła
jesteś moim prywatnym początkiem
światła
przysięgą którą złożyło mi
twoje serce
słyszę delikatne kroki
na płótnie ciała
czuję na skroni odległy
lecz jakże wierny oddech
zbliża się godzina
w imię której warto zasnąć
w nieznane
zliczyć wszystkie sprzedane łzy
splecione myśli
nasze zaprzysiężone słowa
wszystko pasuje do siebie
jak cisza do litości
oddalam się
z ostatnim podrygiem chwili
z momentem kiedy samotność
obróciła się w proch
pragnęłam zliczyć wszystkie gwiazdy
w twoim spojrzeniu
lecz noc była zbyt krótka
zbyt światłoczuła
to kilka marzeń
parę czerstwych pocałunków
wyznanych o poranku
Niby samotny wiatr
kocham się zachłannie w świetle
które przynoszą mi twoje oczy
pogrążam w nadziei
zwiastowanej przez usta
jesteś dostatecznie bliski
moim marzeniom
że jaśnieją wszystkie gwiazdy
objawiają się wykradzione łzy
nie wiem którędy wiodło
pobocze do twojej namiętności
pamiętam jedynie
garść ciemności
trującą melancholię
teraz kiedy szepcą do siebie
nasze dusze
a najpiękniejsze myśli
przekształcają w słowa
pozostało jeszcze parę muśnięć
do raju
kilka wykradzionych czułości
objawiasz się
niby samotny wiatr
co wciąż pędzi w dal
bo nie zna drogi powrotnej
rozkochaj w sobie moje pragnienia
ułamek szczęścia
o jakim wciąż nie zapominam
Śmierć nic więcej
nie spoglądaj zbyt odlegle
tam na końcu
czeka tylko kilka niedokończonych spraw
bezsennych westchnień czasu
nie delektuj się
nieznanym oddechem
życie jest tym czego potrzeba
nam najbardziej
objawił mi się
szlachetny kształt twoich ust
poczułam na nadgarstkach
jego świetlistą pieczęć
zanim wskrzesisz bezdomny sen
zanim rozpoznam magię tęsknoty
zaśnij w ślepej uliczce
mojej pamięci
obdarz milczenie
serdecznym wołaniem o pomoc
chciałabym odnaleźć drogę
do twojego snu
dopatrzeć się światła tam
gdzie giną cienie
wstań ukaż się
mojej wieczności
pozwól zapoznać z samotnością
którą utraciłam gdzieś po drodze
to tylko śmierć nic więcej
Kolejność chronologiczna
odczuwam
wszelkimi słonymi zmysłami
światło twoich myśli
dedykowanych dla mnie
scałowuję z warg
słowa do których nie możesz
się przyznać
ani przyzwyczaić
zasypiam
powierzam ci wspomnienia
wypożyczone od Boga
łzy przelane zbyt rozlegle
układam w kolejności
chronologicznej
jesteś tak dogłębnie obecny
że nie słyszę twojego ciała
nie czuję duszy
w tych czasach miłość
nigdy nie jest szyta na miarę
podaruj mi
w ramach przyszłości
kilka sennych oddechów
przypatrz się gwiazdom
których tak brakuje
tutejszemu niebu
wiem chciałabym
zatrzymać cię tylko dla siebie
ale czy teraźniejszość wciąż
należy do mnie
Utracony pierwszy krok
lśnij szkarłatna gwiazdko zerwana
jego sercem
ciało nieco naderwane
wciąż przypomina
cytrynowy oddech
przepaść
u wrót jakiej stoję
nęci bezczasem
przywodzi na myśl
utracony pierwszy krok
perspektywa myśli
to tylko powiew
idylliczna mrzonka
w której się pogrążam
ciszo
czy zapamiętałaś drogę
do moich myśli
łzo rozdrapana do bólu
czy pozwolisz przetrwać tym
którzy źle wybrali
moje ręce są naznaczone
namiętnością
dusza zbyt pochopnie zapłodniona
to najwyżej kilka haustów raju
powróćmy
do tej nocy kiedy szukaliśmy
pocieszenia w gwiazdach
w wydmuszce serca
Wytrzymać ten świat
identyczne są nasze smutki
dostrzegam w lustrze
twoją słodko-kwaśną twarz
kilka płowych łez
pewnego wieczora napotkałam
jakąś duszę
była zbyt płochliwa
aby wytrzymać ten świat
nie znam języka mojego życia
nie znam słów
które mogłyby określić
przerażony samym sobą czas
wierzę w poranek
kiedy to z bezsenności budzą się
przypowieści
ogrom jutra przeraża
lecz jesteśmy gotowi zburzyć
ten mur
prześwietlone do cna myśli
naznaczone fantazje
jak daleko stąd do wolności
jak długo potrwa
zanim zrozumiem
tutejszy wszechświat
dlaczego samotność
bywa tak kurczowo nagminna
skoro czekamy
na właściwy pociąg
Wschód serca
gdzieś pośrodku lśnią
twoje niedopowiedziane myśli
czuję powrót pragnień
jestem aby śnić
kiedy boisz się poprosić
o chwilę czułości
przychodzę żeby sercem zrywać
najpiękniejsze gwiazdy
niepokonana śmieję się
prosto w twarz nieba
powierzam nadzieję słońcu
rozkochana i rozgoryczona
do granic możliwości
w twoich łzach
przyznaję się do sumienia
w którym zagnieździł się wszechświat
balansuję na granicy
słowa i cienia
pomiędzy czasem a zwątpieniem
przybądź
kochana gwiazdo
przyjrzyj się wschodowi serca
Do stóp przyszłości
prawdopodobny staje się
jeszcze jeden krok
wbrew światłu
moje ciało zadedykowane łzom
przywodzi na myśl
okłamane z premedytacją dziecko
młodzieńcze serce
wciąż poszukuje cienia
aby okłamać nadzieję
narodziła się tęsknota
dla której chciałabym pokochać
jeszcze bardziej
wiem ile myśli potrzeba
aby zrozumieć sens
retorycznych odpowiedzi
rozumiem jak długo czekałam
aby ujrzeć cię wiernym
mojej samotności
nie chcę jednak szeptać
podczas burzy
kojarzyć się z wytworem fantazji
więdną we mnie gwiazdy
kryształowe obłoki łaszą się
do stóp przyszłości
Moje cienie
jesteśmy
tymi samymi ludźmi
co pominięte przez los dzieci
stanowimy identyczny przypadek
którym nas żywiono
czuję wstyd na myśl o ciszy
doświadczam bólu
gdy pozwalam sobie na łzy
smutno jest pochmurnemu niebu
smutno jest wszystkim
moim gwiazdom
nie ufam nadziei
w której słowach mieszka lęk
wiem pewnego dnia przerośnie
mnie dusza
niepewność przemieni
w oddaloną prawdę
gdzie mogę odszukać przyszłość