drukowana A5
38.64
Widzieliśmy, jak płonęło niebo

Bezpłatny fragment - Widzieliśmy, jak płonęło niebo

Rok 1945 we wspomnieniach mieszkańców Gaszowa


Objętość:
134 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-8369-667-6

Podziękowania

Jak zawsze największe podziękowania kieruję do Państwa Karlheinza i Elfriede Arnau, moich przyjaciół, którzy przez cały okres prac nad niniejszą publikacją wspomagali mnie swoją wiedzą i wspomnieniami oraz pomogli mi dotrzeć do wielu naocznych świadków opisywanych tu wydarzeń. Ogromne podziękowania należą się również Paniom Ricie Friedemann i Elke Bruhn, których bogate zbiory rodzinne dostarczyły mi niezwykle interesujących informacji o przeszłości przedwojennego Gaszowa. Podziękowania kieruję również do Pani Ingeborg Nitzschke — kłaniam się za jedną z najbardziej szczegółowych relacji dotyczących ewakuacji mieszkańców wsi, Panu Erchardowi Scholz, rodzinie Morchner, Pani Zofii Leśniowskiej oraz Panom Janowi i Ludwikowi Niedzielskim. Liczne relacje i dokumenty, którymi podzielili się ze mną, pozwoliły na opowiedzenie opisanych wydarzeń nie tylko z perspektywy akt zachowanych w wojskowych archiwach, ale przede wszystkim — z perspektywy cywilów, których w największym stopniu dotknęły działania wojenne. Dzięki ich pomocy książka ta została ubogacona o wiele nieznanych dotychczas historii.

Szczegółowe opisanie przebiegu walk oraz ruchów poszczególnych wojsk w lutym 1945 roku w rejonie Lwówka Śląskiego i Bolesławca nie byłoby możliwe, gdyby nie nieoceniona pomoc i opracowania historyczne moich dawnych nauczycieli oraz pracowników jeleniogórskiego oddziału Archiwum Państwowego we Wrocławiu — Panów Macieja i Wojciecha Szczerepów oraz Pana Roberta Primke. Niezwykle pomocne okazały się również opracowania historyczne lwóweckich regionalistów Panów Szymona Wrzesińskiego i Eugeniusza Braniewskiego. Dziękuję również personelowi Biblioteki Pedagogicznej w Lwówku Śląskim oraz wszystkim, którzy pomogli mi w poszukiwaniach źródeł historycznych, na których mogłem oprzeć tekst niniejszej publikacji.

Za wszelkie błędy biorę pełną odpowiedzialność.

Gaszów, wiosna 2024

Mateusz Stanek

Przedmowa

Dawny, przedwojenny Gehnsdorf już nie istnieje. Większość jego niemieckich mieszkańców odeszła w ciągu ostatnich ośmiu dekad i zabrała ze sobą wiele cennych informacji i wspomnień z dawnych lat. Tych opowieści nigdy już nie będzie dane nam usłyszeć. Współcześnie w Niemczech żyje zaledwie kilka osób, które jeszcze jako małe dzieci zapamiętały swe rodzinne domy pozostawione na Dolnym Śląsku. Tym bardziej cenne i warte zachowania dla przyszłych pokoleń są dzisiaj ich wspomnienia i relacje.

Ale czasy się zmieniły. Polacy, którzy wysiedlili Niemców z ich dawnej ojczyzny,  wspólnie zjednoczyli się z nimi w ramach Unii Europejskiej. Współcześni mieszkańcy Gaszowa uważają go za swój dom i również żywo interesują się wspólną historią swej miejscowości. Nie ma więc nic bardziej oczywistego niż to, że osoby które wciąż pamiętają dawne wydarzenia powinny usiąść razem i wspólnie spisać swoją historię -choćby tę najbardziej trudną i bolesną- w sposób neutralny.

Jednak nawet dziś zrealizowanie tego przedsięwzięcia niemożliwe jest bez emocji dla obu stron. Aktywny udział wciąż żyjących mieszkańców niemieckiego Gehnsdorfu, którzy spisali swoje wspomnienia i ochoczo się nimi podzielili, pokazuje wyraźnie, że spowodowane wojną podziały zostały zniwelowane, a niegdysiejsza wrogość ustąpiła miejsca pojednaniu. Niegdysiejsi mieszkańcy wciąż uważnie śledzą dalszy rozwój swojej Małej Ojczyzny i są dumni z tego, że mogą opublikować swe wspomnienia z tamtych trudnych czasów wspólnie z dzisiejszymi mieszkańcami w książce kierowanej do przyszłych pokoleń. Dowodem na to są liczne wizyty w ich dawnej ojczyźnie i nowe przyjaźnie, jakie w ostatnich latach zawiązały się pomiędzy obiema społecznościami.

Karlheinz i Elfriede Arnau

Członkowie przedwojennej społeczności Gaszowa

Ogólna charakterystyka Gaszowa do 1945 roku

W okresie II wojny światowej Gaszów, noszący wówczas niemiecką nazwę Gehnsdorf, był niewielką, dolnośląską miejscowością położoną w połowie drogi pomiędzy Lwówkiem Śląskim i Bolesławcem. Wioska, licząca w roku 1941 około trzydziestu gospodarstw, posiadała zaledwie stu osiemdziesięciu siedmiu mieszkańców, jednak liczba ta ulegała dynamicznym zmianom głównie za sprawą werbowania mieszkających tu mężczyzn w struktury Wehrmachtu oraz napływu robotników przymusowych z państw podbitych przez Niemcy. Chociaż nie zachowały się żadne dane statystyczne z zimy 1944 i 1945 roku, to — bazując na zachowanych wspomnieniach świadków — należy podejrzewać, że liczba osób przebywających na terenie wsi uległa wówczas znacznemu zwiększeniu. „Znacznemu” do tego stopnia, że często musieli oni nocować w budynkach gospodarczych oraz pod gołym niebem. Byli to głównie uciekinierzy z terenów bezpośrednio dotkniętych walkami lub nalotami alianckich bombowców, najczęściej ze wschodnich i północnych terenów III Rzeszy.

Miejscowa ludność utrzymywała się głównie z rolnictwa, jednak we wsi znajdowało się również niewielkie zaplecze usługowe. Mieszkańcy mogli zaopatrywać się w najpotrzebniejsze towary w sklepie pełniącym jednocześnie funkcję punktu pocztowego, znajdującego się tuż obok skrzyżowania dróg w centralnym punkcie miejscowości. Sklep ten od początku lat trzydziestych prowadzony był przez rodzinę Lindner, natomiast vis-à-vis jego drzwi, po drugiej stronie ulicy, znajdowała się niewielka gospoda, nazywana potocznie „Zum Filzlatschen”, gdzie okoliczni mężczyźni mogli raczyć się piwem warzonym w okolicznych browarach. Prężnie rozwijał się tu także przemysł wydobywczy. Na wschód od zabudowy wiejskiej, na zboczu jednego ze wzgórz dominujących w tutejszym krajobrazie funkcjonowała okazała kopalnia piaskowca, będącą własnością lokalnego przedsiębiorcy Helmuta Schwabe. W szczytowym okresie swego rozwoju zatrudniała ona kilkadziesiąt osób i mogła pochwalić się między innymi dostarczaniem materiału dla robotników pracujących przy budowie budynku Reichstagu, uszkodzonego w słynnym pożarze w roku 1933. Około dwóch kilometrów od północnych krańców miejscowości, przy drodze prowadzącej do Włodzic Wielkich znajdowała się cegielnia parowa, eksploatująca tutejsze złoża gliny w kilku rozległych wyrobiskach połączonych ze sobą niewielką kolejką wąskotorową. Całkowita długość biegnących tu torów nie przekraczała dwóch kilometrów, infrastruktura pozwalała jednak na szybki transport urobku do miejsca jego dalszej obróbki, znajdującego się w jednej z kilku fabrycznych hal.

Chociaż ostatnie wojny prowadzone przez Prusy i Zjednoczone Niemcy omijały Gaszów, wioska wielokrotnie w swej historii doświadczana była przez wrogie najazdy. Już po zaledwie kilkudziesięciu latach swojego istnienia padła ona ofiarą najazdu czeskich Husytów, którzy dokonali w niej licznych grabieży i podpaleń, powodując głód w całej okolicy. Chociaż dla wrogich wojsk główny cel stanowiło zdobycie niewielkiego zamku obronnego w pobliskiej Skale, miejscowość znajdująca się w niewielkiej odległości stanowiła łatwy łup, podporządkowując się najeźdźcom bez większego oporu.

Największe spustoszenie przyniosły jednak nie husyckie najazdy na Śląsk, lecz wojna trzydziestoletnia, która nawiedziła ziemię lwówecką w pierwszej połowie XVII stulecia. Ten najkrwawszy w dziejach Europy konflikt na tle religijnym dokonał spustoszenia wśród ludności w całym regionie. Wraz z licznymi grabieżami z rąk wrogich wojsk Gaszów i okoliczne miejscowości dotknęła w tym okresie również epidemia, która przyniosła kilkadziesiąt ofiar. Jej piętno w miejscowych nazwach przetrwało jeszcze do początków XX wieku — droga łącząca wioskę z cmentarzem katolickim w pobliskim Chmielnie nazywana była wówczas Drogą Umarłych. W roku 1640 oddziały Szwedzkie walczące po stronie Unii Protestanckiej wkroczyły do Gaszowa, po raz kolejny łupiąc jego zagrody. Jednak to najazd dokonany przez Szwedów trzy lata później wyrządził największe zniszczenia. W jego wyniku nie tylko spłonęła niemal cała drewniana zabudowa wiejska, lecz także na długie lata zapanowała klęska głodu, przynosząc kolejne cierpienia dawnym mieszkańcom.

Największe siły wojskowe nawiedziły Gaszów w roku 1760, kiedy to w trakcie III wojny śląskiej armia Cesarstwa Austrii wkroczyła na tereny Śląska, znajdującego się od dwudziestu lat pod panowaniem pruskim. W ostatnich dniach września przez ziemię lwówecką przetoczyły się ogromne masy wojsk cesarskich, a sama miejscowość znalazła się na trasie przemarszu głównych sił uderzeniowych. Trzydziestego września przez Gaszów przemaszerowało kilka tysięcy Austriaków, którzy następnie mieli rozbić obóz kilkanaście kilometrów na północ od wsi, w miejscowości Bolesławice.

Do najazdu, który najbardziej wrył się w historię i kulturę regionu, doszło w roku 1813, kiedy to późną wiosną na teren Gaszowa wkroczyły wojska Napoleona I, nękane niewielkimi podjazdami wojsk rosyjskich, będących wówczas koalicjantami Prus. Po krótkiej walce, jaka wywiązała się na polach na północ od miejscowości, żołnierze francuscy kontynuowali swój marsz w stronę Złotoryi, grabiąc przy tym napotkane przez siebie osady. Wkraczając do Gaszowa, zastali jednak wyłącznie opustoszałe gospodarstwa, bowiem mieszkańcy świadomi zbliżania się wojskach cesarskich zdążyli ewakuować się w wyższe partie Sudetów. Gdy w czerwcu obie walczące strony podpisały tymczasowe zawieszenie broni, wieś znalazła się pod okupacją francuską. Stacjonujący w niej żołnierze dopuszczali się licznych aktów niszczenia i grabieży, co miało przynieść w następnych miesiącach kolejne klęski głodu wśród ludności cywilnej. Dopiero przybycie do pobliskiej Skały francuskiego marszałka pozwoliło na przywrócenie dyscypliny wśród jego podwładnych. Wojna rozgorzała na nowo w sierpniu, a wraz z nią do Gaszowa wkroczyły oddziały rosyjskich kozaków, biorąc do niewoli żołnierzy napoleońskich, dokonując jednak przy tym kolejnych zniszczeń. Wyniszczona wojną wieś potrzebowała wielu lat, by odbudować się z ruin. Po wyparciu najeźdźców z ziemi lwóweckiej miała ona rozwijać się w pokoju przez kolejne stulecie, nienękana najazdami wrogich wojsk.

Chociaż sam Gaszów nie stanowił pola walki podczas następnych wojen toczonych przez Prusy, co najmniej kilkunastu jego mieszkańców brało udział w konflikcie z Francją w latach 1870–1871. Po stosunkowo łatwym zwycięstwie, jakie odniosły wówczas wojska nowo powstałego Cesarstwa Niemieckiego, dopiero I wojna światowa po raz kolejny przyniosła powszechną mobilizację i werbunek gaszowskich mężczyzn do armii. Wieś, licząca wówczas około dwustu mieszkańców, posłała na front kilkudziesięciu ludzi, pośród których znaleźli się nie tylko piechurzy, ale także piloci, walczący we właśnie formowanych jednostkach lotnictwa wojskowego. Krwawe walki wiele kilometrów od niewielkiej osady przyniosły jej jednak duże straty — w okopach i błocie frontu zachodniego swoje życie za Niemcy oddało aż szesnastu ludzi, będących mieszkańcami Gaszowa. Lokalna społeczność upamiętniła ich niewielkim pomnikiem, jaki stanął w centralnym punkcie miejscowości, nieopodal skrzyżowania dróg. Pomnik zwieńczony Krzyżem Żelaznym stanowił symboliczny grób poległych żołnierzy — ich ciał bowiem nigdy nie sprowadzono w rodzinne strony.

Cena, jaką Niemcy poniosły za I wojnę światową, była ogromna. W ciągu pięciu lat od jej zakończenia ceny żywności wzrosły o kilkadziesiąt tysięcy procent, powodując drastyczny spadek poziomu życia obywateli. Niemiecka waluta niemal z godziny na godzinę traciła na wartości, osiągając w roku 1923 kurs względem dolara jeden do miliona. Wiele dzieci, zwłaszcza na prowincji, cierpiało z niedożywienia, a jak wspominają świadkowie tamtych wydarzeń, ponad połowa z nich aż do pierwszych opadów śniegu uczęszczała na zajęcia szkolne boso. Powstała w miejscu niegdysiejszego cesarstwa Republika Weimarska pogrążona była w chaosie politycznym, co w marcu 1920 roku doprowadziło do licznych rozruchów i zamieszek na terenie całego państwa. W tym czasie fala niepokojów społecznych nie ominęła również Gaszowa i pobliskich mu miejscowości. W nocy z 15 na 16 marca uzbrojeni rebelianci rozpoczęli rekwirowanie broni z wiosek rozlokowanych wokół Lwówka Śląskiego. Z całą pewnością do sytuacji takich dochodziło między innymi w Skale czy niedalekich Włodzicach Małych. Już wczesnym rankiem w mieście puczyści podjęli próbę zdobycia magazynów wojskowych, ulokowanych na terenie stacji kolejowej i dzisiejszego kościoła pod wezwaniem św. Franciszka z Asyżu. W obrębie murów miejskich ustawione zostały posterunki, natomiast władze miejskie zostały aresztowane. Kres zamieszkom przyniosło dopiero pojawienie się pociągu z kompanią Reichswery, której żołnierze szybko przywrócili porządek na terenie miasta. Szczęśliwie wydarzenia te nie przyniosły żadnych ofiar.

Tragiczna sytuacja ekonomiczna i bytowa ludności stanowiła żyzny grunt dla haseł głoszonych przez ruch nazistowski. W roku 1932 niemal 47% mieszkańców powiatu lwóweckiego w wyborach do Reichstagu oddało swój głos na NSDAP. Nowy rząd szybko rozpoczął rozprawianie się z opozycją i umacnianie swej władzy, między innymi. poprzez zastąpienie dotychczasowych urzędników państwowych członkami partii nazistowskiej. Niemal od samego początku panowania narodowego socjalizmu rozpoczęła się szeroka indoktrynacja społeczeństwa, mająca swój początek już na etapie szkolnym — wszystkie zajęcia rozpoczynały się bowiem od nazistowskiego pozdrowienia, kierowanego w stronę portretu nowego wodza Rzeszy Adolfa Hitlera. Dzieci mogły dowiedzieć się o domniemanej wyższości aryjskiej rasy nad innymi narodami, dokonywano także publicznego niszczenia książek i publikacji „zatruwających niemieckiego ducha”. Po ukończeniu dziesiątego roku życia wszyscy chłopcy przymusowo wcielani byli w szeregi młodzieżowej organizacji Deutsches Jungvolk, natomiast po ukończeniu czternastego roku — Hitlerjugend. Dziewczęta posiadały własną organizację — Bund Deutscher Mädel, gdzie uczyły się roli przykładnych aryjskich żon i matek. Wszystkie te struktury miały jeden cel: wychowanie (od najmłodszych lat!) społeczeństwa posłusznego wobec władzy.

Szkoła podstawowa w Gaszowie (po roku 1945 w Skale)

Podobnie jak w wielu okolicznych miejscowościach, także i w Gaszowie działała lokalna komórka NSDAP. Od lat trzydziestych jej Ortsgruppenleiterem (przewodniczącym) był tutejszy rolnik Erich Scholz, urodzony w roku 1900, którego zadanie polegało w dużej mierze na organizowaniu działalności komórki na terenie podległych jej wsi. Oprócz niego co najmniej kilkoro mieszkańców również wstąpiło w szeregi partii nazistowskiej, jednak — co warte podkreślenia — decyzje te nie zawsze miały podłoże ideologiczne, bowiem przynależność do ruchu nazistowskiego niosła ze sobą szereg przywilejów niedostępnych dla osób niezrzeszonych w strukturach partyjnych. Siedziba gaszowskiego oddziału NSDAP mieściła się w jednym z budynków ulokowanych w północnej części miejscowości, obecnie wykorzystywanego jako dom mieszkalny.

We wsi działały także placówki edukacyjne. Największą z nich była szkoła podstawowa (znajdująca się na wzgórzu przy drodze prowadzącej do pobliskiej Skały), do której uczęszczało kilkudziesięciu uczniów z obu miejscowości. Szkoła podzielona była na dwie sale lekcyjne znajdujące się na parterze, na piętrze natomiast znajdowało się mieszkanie nauczyciela i jego rodziny. W latach trzydziestych funkcję tę sprawował Emil Holzbecher, mieszkaniec Skały. W okresie II wojny światowej, prawdopodobnie z powodu jego odejścia na emeryturę, stanowisko to objął Herbert Bartz. Drugą z placówek było niewielkie przedszkole, funkcjonujące na początku lat czterdziestych w niewielkim budynku znajdującym się przy drodze w kierunku Chmielna. Budynek ten zaadaptowany został na potrzeby przedszkola już w okresie trwania wojny, a wcześniej pełnił funkcje mieszkalne dla pracowników pobliskiego kamieniołomu. Należy podejrzewać, że w szczytowym momencie uczęszczało tu nie więcej niż kilkunastu podopiecznych.

Prężnie funkcjonowały także organizacje religijne. Zdecydowana większość lokalnej społeczności wyznawała luteranizm, sama wioska natomiast podległa była parafii ewangelickiej w pobliskim Żeliszowie, przeniesionej następnie w latach trzydziestych do Starych Jaroszowic. Gaszów posiadał własną świątynię — ufundowaną w roku 1866 kaplicę wraz z przylegającym do niej cmentarzem, na którym oprócz dawnych mieszkańców samej wioski spoczywali również luteranie ze Skały i oddalonego o około kilometr Ustronia. Sama budowla stanowiła interesujący przykład architektury sakralnej, wyróżniający się w porównaniu z obiektami zlokalizowanymi w promieniu najbliższych kilkudziesięciu kilometrów. Chociaż na pobliskich cmentarzach protestanckich znajdowały się kaplice pogrzebowe, ich stosunkowo niewielkie rozmiary oraz wyposażenie znacząco różniły się od tej w Gaszowie. Warte wspomnienia jest także klasycystyczne mauzoleum rodziny Walter z roku 1872, usytuowane w północnej części opisywanej nekropolii. W świątyni działał między innymi chór dziecięcy pod batutą kantora Viktora Blecha. Katolicy, choć stanowiący zdecydowaną mniejszość, korzystali natomiast z przywróconego im w drugie połowie XIX w. kościoła w Chmielnie, oddalonego o blisko dwa kilometry na południe. Ich parafia mieściła się natomiast w Lwówku Śląskim.

Kaplica ewangelicka w Gaszowie, prawdopodobnie lata 30. XX w.

Gdy wraz z pierwszymi dniami września 1939 roku rozpoczęła się wojna, tereny skupione wokół Lwówka Śląskiego zdawały się jakby na uboczu toczącej się historii — choć w kampanii przeciwko Polsce wzięło udział wielu mieszkańców Ziemi Lwóweckiej, to jednak miasto wraz z okolicznymi wioskami niemal nie odczuwało skutków walk prowadzonych wiele kilometrów dalej. Dopiero w październiku na terenie Gaszowa pojawili się żołnierze Wojska Polskiego, wzięci do niewoli podczas wrześniowych starć. W pierwszych dniach swego pobytu na tych terenach Polacy okazali się swoistym ewenementem w skali całego regionu — Gehnsdorf stanowił bowiem jedną z pierwszych miejscowości na terenie Rzeszy, do której trafili robotnicy przymusowi z państw podbitych przez Wehrmacht. Ich sytuacja w pierwszych tygodniach pobytu na obcej ziemi była stosunkowo dobra — za prace wykonywane na rzecz miejscowych rolników otrzymywali oni nawet niewielkie wynagrodzenie.

Trzeba zaznaczyć jednak, że pracowników tych jako żołnierzy obowiązywały postanowienia traktatów międzynarodowych. Zgoła inaczej wyglądała późniejsza sytuacja ludności cywilnej z terytorium Polski — by zapewnić siłę roboczą państwu prowadzącemu wysiłek wojenny, kilka miesięcy później na terenach włączonych niedawno w granice Niemiec oraz w tzw. Generalnym Gubernatorstwie wprowadzono obowiązek pracy na rzecz niemieckiego okupanta. Pracę tę musiał wykonywać każdy obywatel przedwojennej Rzeczpospolitej w wieku od osiemnastego do sześćdziesiątego roku życia. Z czasem, gdy machina wojenna wymagała jeszcze większych nakładów pracy, dolną granicę wieku przesunięto do czternastu lat. Pracownicy byli niezwykle dyskryminowani: nazistowskie władze niemal od samego początku ustanowiły szereg rozporządzeń mających na celu ograniczenie praw Polaków przebywających na terenie Rzeszy. Praktycznie nie mogli oni opuszczać miejscowości, w których zostali ulokowani. Korzystanie z transportu publicznego czy nawet posiadanie roweru wymagało zgody miejscowych urzędników partyjnych, natomiast samo obcowanie i bratanie się z ludnością niemiecką mogło zakończyć się dla nich surowymi konsekwencjami. By jeszcze bardziej napiętnować polską ludność, władze w Berlinie wydały rozporządzenie, zgodnie z którym każdy robotnik przymusowy obowiązkowo musiał posiadać na ubraniu naszywkę z literą „P” — Pole.

W samym Gaszowie pracownicy ze wschodu nie byli postrzegani pozytywnie. Przymuszani do wykonywania najcięższych robót, często otrzymywali w zamian jedynie pożywienie, wielokrotnie dopuszczali się więc sabotowania zlecanej im pracy, wykonując ją powoli i bez należytej staranności. Ingeborg Beer wspominała po latach:

Wraz z wybuchem wojny, sytuacja stała się jeszcze bardziej skomplikowana, ponieważ wszyscy młodzi mężczyźni zostali powołani do służby wojskowej. Mój brat Ernst był jednym z pierwszych wcielonych do służby, natomiast Heinz (młodszy z braci — przyp. Autora) w roku 1943 zgłosił się na ochotnika do wojsk powietrznodesantowych. Mój ojciec również został powołany do wojska na krótko przed końcem wojny*, więc odpowiedzialność za gospodarstwo spadła na moją matkę i mnie. Wcześniej, ze szczegółami wytłumaczył nam on działanie i obsługę urządzeń w gospodarstwie, np. pieca, pompy do wody i wielu innych rzeczy. Cała praca pozostała na barkach dwóch kobiet. Mimo, że miałam zaledwie dwanaście lat, musiałam ciężko pracować. Ponieważ pracy było zbyt dużo, w naszym domu pracowały więźniarki rosyjskie, francuskie i polskie. „Wsparcie” z ich strony było co najmniej uciążliwe — nie miały one najmniejszego pojęcia o rolnictwie ani zapału do pracy.

Co najmniej raz doszło do sytuacji, w której to jeden z Polaków przebywających w gospodarstwie miejscowej rodziny dopuścił się kradzieży, za co spotkały go surowe konsekwencje ze strony władz niemieckich. Trzeba jednak zaznaczyć, że nie wszyscy gospodarze z Gehnsdorfu źle traktowali swoich podwładnych. Niektórzy z robotników mogli cieszyć się nawet względną swobodą oraz możliwością korzystania z miejsc określanych jako Nur für Deutsche. We wspomnieniach Rity Friedemann (z domu Schwabe — przyp. autora), będącej w okresie wojny zaledwie kilkuletnią dziewczynką, zachował się obraz jednego z mężczyzn imieniem Oleg, pracującego wówczas w gospodarstwie jej rodziców. Robotnik ten często towarzyszył jej w roli opiekuna podczas coniedzielnych wizyt w lokalnej gospodzie, gdzie pijała ona napoje gazowane, on natomiast raczył się piwem warzonym w pobliskim browarze. Oprócz niego w okazałym majątku ziemskim pracowało co najmniej pięcioro robotników, którzy zakwaterowani zostali w pomieszczeniach znajdujących się w gospodarczej części domu.

W miarę coraz bardziej pogarszającej się sytuacji militarnej Niemiec w całym regionie zaczęto lokować zakłady przemysłowe ewakuowane wcześniej z zagrożonych terenów. Nawet w rozległych piwnicach rezydencji Hohenzollernów w pobliskiej Skale, dotychczas służących jako skład alkoholi, rozpoczęto produkcję części do silników lotniczych. Miała tu zostać umiejscowiona produkcja firmy Gesselschaft fur Luftwaffenbedarft Gmbh, ewakuowanej wcześniej z berlińskiej dzielnicy Mariendorf. Podobnie rzecz miała się w Lwówku Śląskim, gdzie w budynku miejskiej słodowni urządzono magazyn artykułów spożywczych i wyrobów spirytusowych, stanowiących depozyt Kriegsmarine. Okolicznym wsiom przypadło natomiast przechowywanie tekstyliów, urządzeń technicznych oraz sprzętu medycznego. Śląsk, oddalony dotychczas od alianckich lotnisk, nazywany był „schronem przeciwlotniczym Rzeszy”, bowiem przez długi okres znajdował się poza zasięgiem wrogich samolotów, stanowił zatem dobre miejsce do ewakuacji zagrożonych fabryk i zakładów. Istotnie — było tak do pewnego momentu. Jednak jesienią 1944 roku czasy te bezpowrotnie minęły. Bombowce coraz śmielej zapuszczały się nad terytoria niemieckie, bombardując miasta i linie zaopatrzeniowe, co przynosiło braki w zaopatrzeniu w wiele towarów. W zimniejszych miesiącach odczuwalny był zwłaszcza brak węgla, używanego do ogrzewania budynków. Jednak to reglamentacja żywności, pozwalająca na zakup coraz to mniejszej ilości jedzenia, najbardziej dawała się we znaki ludności cywilnej. W tym okresie w Gaszowie i okolicznych miejscowościach było już niewielu mężczyzn. Wszyscy służyli bowiem jako żołnierze na frontach setki kilometrów od swych domów, którymi teraz zajmowały się głównie kobiety. Oprócz nich pozostali tu jedynie starcy i młodzież, a więc grupy dotychczas uznawane za niezdolne do służby. Zmieniło się to we wrześniu 1944 roku, kiedy rozpoczęto formowanie jednostek pospolitego ruszenia — Volkssturmu, którego szeregi zasiliło co najmniej kilkunastu mieszkańców uznawanych wcześniej za niekwalifikujących się do służby w Wehrmachcie.

Wraz z nadejściem pierwszych mrozów i opadów śniegu na miejsce powołanych pod broń mężczyzn w Gaszowie pojawili się przybysze ze wschodu — uchodźcy wojenni. Z początku nieliczni, z czasem zaczęli napływać w okolice Lwówka Śląskiego coraz szerszym strumieniem. Pochodzili oni z wielu terytoriów zdobytych przez Niemcy w ostatnich latach i zagrożonych teraz bezpośrednim atakiem Rosji, a więc z Polski, Węgier, Słowacji, a także z –(ogarniętych ciężkimi walkami kilka tygodni wcześniej) Prus Wschodnich. Niemal zawsze była to jednak ludność niemiecka. Widok ciągnących się nieprzerwanie kolumn ludzi i koni zaprzężonych do drewnianych wozów, obładowanych skrzyniami i pościelą, stał się powszedni. Z czasem jednak okazało się, że liczba uchodźców szybko przekroczyła ilość miejsc do spania, a wygłodniali i przemarznięci ludzie coraz częściej musieli nocować na ulicach miasta pod gołym niebem, okryci jednie kocami i grubymi pierzynami. Nazistowskie władze znalazły jednak rozwiązanie tego problemu — w rozporządzeniu wydanym przez NSDAP nakazano mieszkańcom gospodarstw znajdujących się przy trasach, którymi przemieszczało się najwięcej uchodźców, przyjmowanie ich pod dachy swych domów. Stanowiło to jednak rozwiązanie doraźne, bowiem każdego dnia od Złotoryi i Bolesławca do Lwówka Śląskiego ciągnęły tysiące ludzi pragnących ratować się przed nadciągającą Armią Czerwoną. Z tego też powodu również miejscowości oddalone od głównych dróg szybko zapełniły się uciekinierami. W Gaszowie lokowani byli oni co najmniej od połowy grudnia. Ich obecność podsycała wśród miejscowej ludności i tak już duży strach przed Rosjanami, zwłaszcza za sprawą wydarzeń, jakie relacjonowali właścicielom budynków, w których zatrzymywali się na nocleg. Jeden z uciekinierów pochodzących z terenu Prus Wschodnich tak opisywał drogę, którą przebył wraz ze swoją rodziną:

Krótko przed naszą ucieczką, gospodarze pospiesznie ubili świnię, którą następnie oprawili i wrzucili na konny wóz. Kiedy natknęliśmy się na Rosjan, ograbili nas i zabrali między innymi przewożone mięso. (…) Później w trakcie wędrówki zmarła moja teściowa. Nie mogliśmy zostawić jej ciała w przydrożnym rowie, więc owinęliśmy je w płótno i ułożyliśmy je na powozie. Kiedy po raz kolejny natknęliśmy się na czerwonoarmistów, siłą zabrali je i wywieźli w nieznanym kierunku.

Zarówno relacje wciąż żyjących świadków tamtego okresu, jak i zachowane do współczesności dokumenty wskazują jasno, że już wczesną jesienią 1944 roku ludność cywilna Gaszowa rozpoczęła pierwsze, nieśmiałe przygotowania do ewentualnego nadejścia wojsk radzieckich. Choć oficjalnie działania te były zakazane — oznaczały bowiem brak wiary w oficjalną narrację propagandy, zgodnie z którą Wehrmacht miał zdołać zatrzymać Rosjan na wschodnim brzegu Odry — w wielu domach rozpoczęto pospieszne gromadzenie zapasów i przedmiotów mogących przydać się podczas ewentualnej próby ewakuacji. Pomimo że radzieckie czołgi wciąż znajdowały się daleko na linii Wisły, niemal w każdym okolicznym domu podejmowano ciche próby organizowania kryjówek dla cennych przedmiotów i dobytku. Działania te przybrały znacząco na sile w ostatnich tygodniach roku, gdy niemożliwe było już ukrycie przed cywilami nadciągającej ofensywy. Interesującym świadectwem tamtych wydarzeń jest zachowane do współczesności potwierdzenie nadania ważącej około pięciu kilogramów przesyłki pocztowej wysłanej z urzędu pocztowego w Gaszowie w dniu 19.12.1944 roku. Wartość przesyłki oceniana była na 500 reichsmarek, zaadresowano ją natomiast do miejscowości Groß-Buckow, kilkaset kilometrów na zachód od Gaszowa. Jej nadawcą była Helene Schwabe, żona miejscowego przedsiębiorcy, która najprawdopodobniej chciała ocalić kosztowności przed grabieżą czerwonoarmistów, odsyłając je do rodziny mieszkającej w miejscu bardziej oddalonym od linii frontu. W pamięci pani Elfriede Arnau (z domu Lindner — przyp. autora), córki lokalnego listonosza, dość wyraźnie zachował się obraz gaszowskiej poczty:

Oprócz sklepu moi rodzice prowadzili również pocztę w Gehnsdorfie (Gaszowie — przyp. autora). Oczywiście, było dla mnie bardzo ekscytujące! Zewsząd przychodziła poczta, pamiętam, że codziennie rano przywoził ją autobus pocztowy. Mój tato codziennie dostarczał listy naszym sąsiadom. Docierały do nas również pieniądze, które wypłacał adresatom. Do jego rewiru należała również cegielnia, która znajdowała się około trzech kilometrów od miejscowości. Kiedy latem dojrzewały jagody, ojciec i ja często wyruszaliśmy razem na długi spacer, on z torbą listonosza, a ja z małym wiaderkiem. Zatrzymywałam się mniej więcej w połowie drogi w małym lasku i zbierałam dzikie jagody, a on dostarczał pocztę. Jakie to miało znaczenie, że czasem moje małe wiaderko nie było pełne, ale usta były całe niebieskie od słodkich jagód? Ale czasami ojciec przekazywał też bardzo smutne wiadomości, np. gdy ktoś z krewnych poległ na froncie. Prowadzenie poczty na wsi nie zawsze było łatwe(…).

Budynek sklepu i punktu pocztowego w Gaszowie, ok. 1940 r.
-źródło: zbiory Karlheinza Arnau

Jednak nie tylko ludność cywilna starała się ukryć wartościowe rzeczy. W pierwszych tygodniach zimy 1944/1945 roku na drodze wiodącej przez pola uprawne na północy Gaszowa pojawiła się kolumna cywilnych ciężarówek. Pojazdy te kierowały się w stronę cegielni Emila Wielanda, gdzie oczekiwał ich już właściciel z kilkoma robotnikami. Po dotarciu na miejsce robotnicy przystąpili do rozładunku pojazdów. Znajdowały się na nich maszyny włókiennicze zdemontowane wcześniej w jednej z okolicznych fabryk. Po ulokowaniu ich w komorze ogromnego pieca służącego dotychczas do wypalania gliny przystąpiono do ich zamurowania. Kryjówka nie była idealna — na pierwszy rzut oka świeży mur odróżniał się od pozostałych ścian fabryki, liczono jednak, że Rosjanom nie będzie chciało się zadawać sobie trudu, by zburzyć grubą, ceglaną konstrukcję.

W ostatnich miesiącach wojny, gdy Armia Czerwona prowadziła już działania ofensywne mające na celu sforsowanie rzeki Bóbr (oddalonej od wioski o blisko trzy kilometry), swoją działalność zawiesiły gaszowskie zakłady wydobywcze oraz instytucje, w tym szkoła i urząd pocztowy. Interesującym wydarzeniem, jakie zachowało się w pamięci kilkorga dawnych mieszkańców miejscowości, było ukazanie się podczas jednego ze styczniowych wieczorów łuny pożaru na północno-wschodnim horyzoncie. Towarzyszyły temu zjawisku odgłosy toczonych w oddali walk (będące w styczniu 1945 roku już niemal codziennością). Tak po latach wspominała to wydarzenie córka jednego z lokalnych gospodarzy, mająca wówczas około dziewięciu lat:

Tego wieczoru staliśmy przed drzwiami naszego domu i obserwowaliśmy, jak niebo nad horyzontem było przekrwione. Biła z niego czerwona łuna pożaru. Ojciec powiedział mi, że to płonie jakieś miasto lub wieś, nie potrafię sobie tego przypomnieć, ale było to straszne przeżycie!

Ewakuacja ludności niemieckiej zimą 1945 roku
- źródło: Bundesarchiv

Podobne relacje zachowały się również we wspomnieniach mieszkańców innych okolicznych wiosek. Urodzony w 1938 roku Berhnhard Hauptmann, pochodzący z oddalonych o kilkanaście kilometrów od Gaszowa Twardocic, po latach zapisał w swej biografii wspomnienie czerwonej poświaty, jaka była widoczna na wieczornym niebie przez kilka nocy. Dla miejscowej społeczności stało się wówczas jasne, że front dotrze w pobliże ich wiosek w ciągu najbliższych kilku dni.

Zachowane dokumenty dotyczące ewakuacji mieszkańców w lutym 1945 roku stwierdzają, że w momencie opuszczenia miejscowości przez cywilów przebywało w niej około 155 osób. Dane te nie obejmują jednak robotników przymusowych, którzy otrzymali zakaz ewakuowania się wraz z ludnością niemiecką. Piętnastego lutego wieś znalazła się na drodze natarcia 7 Gwardyjskiego Korpusu Pancernego (7-й гвардейский танковый корпус), dowodzonego przez generała Siergieja Aleksiejewicza Iwanowa. W tym czasie ludność cywilna znajdowała się w drodze do miasta Leitmeritz (obecnie Litoměřice w granicach Republiki Czeskiej), gdzie miała ewakuować się na rozkaz NSDAP.

Radziecka ofensywa

Ogólne założenia dowództwa Frontu

Jeszcze w trakcie intensywnych walk prowadzonych w rejonie Odry w końcu stycznia 1945 roku radzieccy planiści rozpoczęli przygotowania do przeprowadzenia kolejnej operacji zaczepnej, mającej na celu: rozbicie dwóch dużych zgrupowań wojsk niemieckich (wrocławskiego i drezdeńskiego), osiągnięcie linii Łaby oraz umożliwienie nacierającym armiom wyprowadzenia głównego uderzenia w kierunku Berlina. Operacja, która zyskała później miano dolnośląskiej, miała zostać przeprowadzona w dużej mierze wojskami I Frontu Ukraińskiego marszałka Iwana Koniewa i zakładała wyprowadzenie ataków w trzech głównych kierunkach. Prawe skrzydło Frontu (w skład którego wchodziły: 3 Armia Gwardii, 13 i 52 Armia Ogólnowojskowa, 3 i 4 Armia Pancerna, 25 Samodzielny Korpus Pancerny oraz 7 Korpus Zmechanizowany Gwardii) w domyśle miało skierować się w stronę Szprotawy, Cottbusu i Juterboga. Związki operujące na środkowym odcinku, tj. 5 Armia Gwardii, 21 Armia Ogólnowojskowa oraz 4 i 31 Samodzielny Korpus Pancerny miały wyprowadzić uderzenie w kierunku na Złotoryję, Zgorzelec oraz Leipzig. Formacje znajdujące się na lewej flance (59 i 60 Armie Ogólnowojskowe, 1 Korpus Kawalerii Gwardii) w założeniach dowództwa miały współdziałać z 4 Frontem Ukraińskim operującym po południowej stronie Sudetów i wyprowadzić uderzenie wspomagające wcześniej wspomniane jednostki w rejonie Wałbrzycha i Bogatyni.

W dniu 29 stycznia 1945 roku Kwatera Główna Naczelnego Dowództwa pozytywnie oceniła ogólne założenia planowanej operacji, po czym poinformowała o tym dowództwo Frontu. Stanowiło to podstawę do dalszego, szczegółowego planowania ofensywy w kierunku zachodnim, co skutkowało zaledwie dwa dni później opracowaniem drobiazgowej dyrektywy, oznaczonej jako 0051/oper., która następnie została przekazana dowódcom poszczególnych związków operacyjnych.

Linia Odry stanowiła silnie ufortyfikowaną rubież obronną, której podstawę stanowiły miasta-twierdze, mające w domyśle poprzez długotrwałą obronę wiązać duże siły radzieckie. Ufortyfikowane miasta, takie jak Głogów, Ścinawa, Wrocław, Oława, Brzeg, Opole, Koźle czy Racibórz, z reguły posiadały dwie linie umocnień, a zgromadzone w nich zapasy żywności, amunicji i medykamentów miały pozwolić ich załogom na prowadzenie walki przez wiele tygodni, będąc odciętymi od zewnętrznego zaopatrzenia. Dla planistów radzieckich szczególnie ważne były zwłaszcza dwa przyczółki na zachodnim brzegu rzeki, w rejonie Ścinawy i Malczyc, gdzie skierowano znaczne siły, między innymi z terenów Górnego Śląska. Łącznie wojska I Frontu Ukraińskiego wystawiły przeciwko siłom Wehrmachtu niemal milion żołnierzy i ponad 1200 czołgów, wspieranych dodatkowo przez 2815 samolotów różnego typu (sformowanych w strukturach 2 Armii Lotniczej), osiągając tym samym znaczącą przewagę liczebną wobec sił niemieckich operujących w zachodnich rejonach Śląska i Łużyc.

W godzinach porannych 8 lutego na niemieckie pozycje spadła stosunkowo krótka nawała artyleryjska (trwająca około 50 minut, co wynikało ze znacznie uszczuplonych zapasów amunicji po stronie radzieckiej), stanowiąca przygotowanie przed ofensywą, która przeszła do historii jako operacja dolnośląska. Pomimo krótkiego czasu ostrzału okazał się on jednak stosunkowo skuteczny, znacząco osłabiając obronę Wehrmachtu, zwłaszcza na odcinkach obsadzonych przed mniej doświadczonych żołnierzy. Na całej długości frontu rozgorzały zaciekłe walki, cechujące się silnym oporem wojsk niemieckich utrudniającym realizację zadań postawionych przed radzieckimi związkami operacyjnymi. Pomimo tego zdołały one w ciągu pierwszych kilkunastu godzin przełamać obronę niemieckiej 4 Armii Pancernej i osiągnąć przedpola Lubina, Chocianowa i Legnicy. Oba wspomniane wcześniej przyczółki na Odrze zostały połączone.

7 Korpus Pancerny Gwardii w natarciu

Ze względu na tematykę, o jakiej traktuje niniejsza publikacja, należy skupić się przede wszystkim na działaniach ofensywnych prowadzonych w kierunku Bobru i Kwisy, w szczególności 7 Korpusu Pancernego Gwardii generała majora Siergieja Iwanowa. W ciągu pierwszej doby walk na zachodnim brzegu cztery brygady wchodzące w jego skład (54, 55, 56 Brygada Pancerna Gwardii oraz 23 Brygada Zmotoryzowana Gwardii) miały atakować w dwóch kolumnach w kierunku na Stary Łom, Krzywą i Biskupin, napotkały jednak na silną obronę niemiecką, co doprowadziło do niepełnego zrealizowania postawionych przed nimi zadań. Późnym wieczorem jednostki korpusu znajdowały się w rejonie Miłoradzic, Miłogostowic i Piątnicy. Linia frontu została zatem przesunięta przez nie zaledwie o kilka kilometrów, do czego znacznie przyczyniły się warunki atmosferyczne utrudniające operowanie radzieckiego lotnictwa.

Nieco większe postępy poczynione zostały następnego dnia, jednak i wówczas nie udało się osiągnąć zakładanej początkowo linii Bobru. Stało się tak za sprawą silnie zorganizowanego oporu wojsk niemieckich, które były w stanie skutecznie przeprowadzać nawet miejscowe kontrataki, jak np. w rejonie Zimnej Wody, gdzie w niebezpieczeństwie znalazł się między innymi sztab generała Iwanowa. Do bardzo zaciekłych walk, które czasowo wstrzymały tempo poruszania się jednostek pancernych, doszło na przedpolach Chojnowa, gdzie Niemcy utworzyli silne stanowiska obrony. Tego dnia została zdobyta również Legnica, mająca według niemieckich planistów wiązać siły radzieckie przez dłuższy czas.

Czołgi 7. Korpusu Pancernego w trakcie przeprawy przez rzekę
-źródło: http://tankfront.ru

W dniu 10 lutego brygady 7 Korpusu ominęły Chojnów od północy, kierując się w stronę Bobrzycy, będącej prawym dopływem Bobru, oraz dalej, w kierunku Bolesławca. Jeszcze tej samej doby (dwa dni po pierwotnie zakładanym terminie) Chojnów został zajęty przez oddziały 78 Korpusu Piechoty i 9 Korpusu Zmechanizowanego. W wyniku wymiany ognia w miejscowości ucierpiało ponad 360 domów, co stanowiło około 30% zabudowy miejskiej. Niemcom udało się również zniszczyć magazyny znajdujące się na terenie miejskiej cukrowni i papierni, nim te dostały się w ręce czerwonoarmistów.

Tego dnia wojskom radzieckim udało się osiągnąć kilka sukcesów, zmuszając oddziały Wehrmachtu do wycofywania się w kierunku zachodnim, co pozwoliło niektórym czołówkom pancernym na przesunięcie linii frontu o nawet 40 km oraz dotarcie do prawego brzegu rzeki Bóbr w okolicach Kozłowa i Golnic (52 Brygada Pancerna Gwardii oraz 189 Pułk Artylerii Pancernej). Na północ od Bolesławca rozgorzały zaciekłe walki, w trakcie których siły niemieckie starały się nie dopuścić do utworzenia przez nieprzyjaciela przyczółków na zachodnim brzegu, między innymi ściągając w ten rejon nieliczne już odwody. Pomimo tych zabiegów niewielka grupa radzieckiej piechoty zmotoryzowanej w godzinach wieczornych sforsowała brzeg rzeki w rejonie Pstrąża i utrzymała go. Wyjątek od licznych sukcesów stanowiło natarcie 3 Armii Gwardii i 6 Armii Ogólnowojskowej, które natrafiły na silne punkty oporu przeciwnika, co znacząco osłabiło impet ich ofensywy.

Wróćmy jednak do historii 7 Korpusu Pancernego Gwardii. Jego działania 10 lutego zostały szczegółowo opisane w publikacji „Operacja Bolesławiecka 1945” Roberta Primke oraz Macieja i Wojciecha Szczerepów. Pomimo napotkania trudności brygady wchodzące w skład tego związku operacyjnego kontynuowały posuwanie się w kierunku zachodnim, zdobywając między innymi Stary Łom, Biskupin oraz Osłą, gdzie przecięły autostradę Wrocław — Drezno (dzisiejsza autostrada A4) oraz zlikwidowały niemiecki kompleks wojskowy wraz z lotniskiem, na którym wciąż znajdowało się około tuzina samolotów. W tej miejscowości umiejscowiono również sztab 55 Brygady Pancernej, która poniosła tego dnia stosunkowo duże straty podczas prowadzonego natarcia.

Żołnierze 7 Korpusu Pancernego, w tle działo pancerne ISU-152
-źródło: http://tankfront.ru
7 Korpus Pancerny Gwardii w marszu, -źródło: http://tankfront.ru

Siły niemieckie, chcąc maksymalnie opóźnić postępy Rosjan, pomimo braku łączności i wynikającego z niego chaosu zdołały rozpocząć organizowanie linii obrony na Bobrzycy, niewielkim dopływie Bobru, płynącej około dwunastu kilometrów na wschód od Gaszowa. Szybko jednak okazało się, że działania te były mocno spóźnione, bowiem jeszcze przed zapadnięciem zmroku niemieccy zwiadowcy potwierdzili obecność oddziałów radzieckich w rejonie Warty Bolesławieckiej (9 km od Gaszowa), a więc na zachodnim brzegu potoku. Do niezwykle zaciętych walk, mających na celu zablokowanie uderzenia, którego oś stanowiła szosa Chojnów — Bolesławiec (dzisiejsza DK 94), doszło w miejscowości Tomaszów Bolesławiecki, stanowiącej południową rubież niemieckiej obrony. Generał Brücker, dowodzący siłami Wehrmachtu na tym odcinku, zamierzał utrzymać wioskę do czasu zakończenia ewakuacji ludności cywilnej z Bolesławca i jego okolic na lewy brzeg Bobru. Co wartym jest zaznaczenia, to prawdopodobnie właśnie te działania stanowiły bodziec do podjęcia przez lokalne władze NSDAP decyzji o rozkazie wymarszu mieszkańców Gaszowa i innych pobliskich wiosek w kierunku Sudetów, co zostało szerzej opisane w jednym z późniejszych rozdziałów.

Dziennik bojowy 3 Armii Pancernej (w skład której wchodził między innymi 7 Korpus Pancerny) wspomina tego dnia o działaniach Luftwaffe, które miało przeprowadzać ataki na jednostki radzieckie, atakując w grupach składających się z od 15 do 30 samolotów. Ataki te skutecznie utrudniały realizowanie zadań postawionych przed poszczególnymi brygadami pomimo trudnych warunków atmosferycznych, jakie panowały tego dnia na Dolnym Śląsku (niemal w każdej relacji z tego dnia cywile wspominają o obfitych opadach śniegu). Duże utrudnienie dla radzieckich żołnierzy stanowiły także liczne zasadzki, do jakich miało dochodzić w lasach pomiędzy poszczególnymi miejscowościami. Co odnotowano w źródłach radzieckich, zasadzki te często organizowane były przy wykorzystaniu oddziałów Volkssturmu.

W późnych godzinach wieczornych Tomaszów Bolesławiecki został ostatecznie zdobyty przez Rosjan. Pomimo kilkukrotnie powtarzanych prób odbicia miejscowości przez oddziały niemieckie wszystkie kontruderzenia zostały odparte, natomiast pozycja, jakiej zajęcie wsi umożliwiło formacjom radzieckim, miała stanowić podstawę do dalszego ataku w kierunku Bolesławca. Starcia te spowodowały duże straty wśród zabudowy wiejskiej, wywołując liczne pożary i zniszczenia miejscowych gospodarstw.

Relacje ludności cywilnej

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.