„Uczyniwszy na wieki wybór,
w każdej chwili wybierać muszę”
J. Liebert
W dowód wdzięczności za dar nauki ten tom poezji dedykuję pamięci św. Jana Pawła II.
Od autora
Kiedy w życiu spotykamy ludzi, których cenimy za ich ofiarność, nasuwają się czasem proste pytania. Jak dziękować drugiemu człowiekowi za jego dobroć? Ale też jak dziękować wyjątkowemu człowiekowi za jego wielkość? W tym konkretnym przypadku za dar nauki o Bogu, za dar zrozumienia Boga oraz za dar umacniania w wierze. Niewątpliwie należałoby po prostu powiedzieć „dziękuję” i to wystarczy. Dziś trudno ogarnąć taką „wielkość”. Należy pamiętać, że ten konkretny człowiek, który stał się świętym, chciał nam coś powiedzieć, no i powiedział. Zostawił potężny ładunek wiary poprzez słowo mówione. Czy w naszych umysłach pozostały jakieś słowa z tamtego pontyfikatu, jakieś znaczące przesłanie? Czy potrafimy przypomnieć sobie, o co tak naprawdę chodziło Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II? Po kilkunastu latach pontyfikatu dla wielu ludzi ta postać przygasła, stała się obojętna. Kiedy umierał, nagle cały świat przypomniał sobie o Papieżu.
Całe jego życie i pontyfikat nakierowane były na rozumienie Boga. Karol Wojtyła pokorny wobec życia stanął na drodze, którą czasem przeciętnemu człowiekowi jest trudno zrozumieć. Nie buntował się, kiedy odchodzili bliscy, nie bił głową w mur, ale zachował wielki spokój i odwagę wobec ciężaru bólu i goryczy. Był człowiekiem o bogatym wnętrzu duchowym. To wszystko sprawiło, że kiedy stanął na czele Kościoła Powszechnego, został autentycznym pasterzem. Ukazał nam, jak naśladuje się Chrystusa i jak dźwiga się swój krzyż. Siebie samego głęboko wtopił w słowa Ewangelii: „Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce” oraz „Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni. I te muszę przyprowadzić i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz” [J 10, 11 i 16]. Krótko mówiąc, potrafił zjednywać ludzi. Dzisiaj można by rzec, że św. Jan Paweł II stał się Wielkim ponad miarę czasu. Wyrażam więc wdzięczność za troskę i umacnianie w wierze, za ukazywanie tej właściwej drogi — drogi ku wieczności.
Jego bogate życie, a zarazem jego „wielkość” stały się inspiracją do napisania niniejszego tomu wierszy. Starałem się ująć chronologicznie wydarzenia, które w mojej ocenie stanowią źródło poznania życia Karola Wojtyły, poprzez pryzmat wielu moich przemyśleń. Niech będzie to wyraz wdzięczności, a zarazem hołd, który składam w jego setną rocznicę urodzin. Dziękuję raz jeszcze za dar niezwykłego nauczania i głoszenia głębokiej wiary, za dar spojrzenia na życie poprzez misterium krzyża.
Przemyśl, 2.04.2020 r.
„Lolek”
Wy jesteście solą dla ziemi.
Lecz jeśli sól utraci swój smak,
czymże ją posolić?
[Mt. 5, 13]
18 maja
W majowy dzień,
lecz to nie sen,
to czas nadziei,
co się z pokorą ściga
czasem, by dowieść,
że warto żyć.
I w takim czasie
rozkwieconym,
i w takim maju
rozmajonym,
gdy z ptakami
śpiewa świat —
przychodzisz ty…
Z tych górnych gwiazd
przychodzisz tu
i opromieniasz progu skraj,
by się radością napełnił dom.
A Anioł skrzydłem
uderza w dzwon…
I los twój
Bogu dziś powierza —
na chwałę niebios.
Sochaczew, 29.05.2008 r.
Chrzest
Gdy się czerwcowe niebo rozdzwoniło,
Pokryte z lekka dywanem obłoków
I sztyletami jaskółek potoków —
W sercach Wojtyłów radością zalśniło.
Słońce ostrogi przez okna gubiło
I rozjaśniało zakątki półmroków,
Aż się stopiło jasnością u boków
Chrzcielnicy, gdzie się Chrystusem znaczyło.
I jakaż radość serca wypełniała —
Wtedy, gdy Karol otrzymał to imię,
I jaka miłość w oczy zaglądała?…
To ta, co duszy kojenie dawała,
Aby do Boga zawrócić to plemię,
Co czasem dźwiga z niepokojem brzemię.
Sochaczew, 26.06.2008 r.
Tamten dzień
Wracasz pamięcią w te odległe czasy,
Wspomnieniem, które za gardło cię ściska,
I płomiennymi oczy spoglądasz na miejsce,
Gdzie się obmywa z grzechu każdą duszę.
I właśnie tutaj Bóg palcem wskazuje
Drogę do zbawienia, poprzez Sakrament Chrztu —
Dając ci łaski jak wielką jałmużnę,
Abyś je rozdał ubogim grzesznikom.
I kiedy wracasz do progów świątyni,
Gdzie cię obmyto na chwałę Chrystusa —
Widzisz rodziców łzawymi oczami
I te uśmiechy z albumu wydarte.
Marzysz, by Bóg was zjednoczył —
Lecz jeszcze wcześnie, za rano, za widno…
Niech radość życia budzi siewcę,
By tamtą miłość pomnożyć stokrotnie.
Sochaczew, 26.06.2008 r.
Bez pożegnania
Dlaczego Panie cierniem oplatasz
Serce, co jeszcze miłości się uczy?
Dlaczego przyjaciół ze śmiercią bratasz,
Bez pożegnania wyganiasz w zaświaty?
Jeszcze ta młodość nie okrzepła życiem
I nieoparta o ramię miłości,
Takiej, co znosi każdy ból, cierpienie —
Ucząc pokory bez cienia zazdrości.
Zabierasz życie jak ścinanie róży,
Co chwilę jeszcze tonie w płatkach…
I milczysz, milczysz jak niebo w kałuży —
I każesz płakać po odeszłych matkach.
Sochaczew, 26.06.2008 r.
Loluś
Czyją to gwiazdą zostałeś na Ziemi —
Boga czy matki tulącej cię do snu?
I poprzez zazdrość dla świata zbawienia
Chciał cię pozyskać dla anielskich chórów.
A matka powie: „Zobaczycie — mój
Loluś będzie wielkim człowiekiem”.
I ziarno słowa padło na rajską glebę;
Więc Bóg anioła posłał tam.
Tak oto anioł ukuł złoty płot,
By ziarno wrosło w gleby łono,
By się zrodziła taka dusza,
Co miłość w sercach rozpala na wieki.
Tak wielkość zawsze okupiona bólem
Wyrasta ponad wieczność świata;
I tak jak matka traci Chrystusa,
Tak syn traci matkę — by zostać Wielkim.
Każde cierpienie staje się chwałą,
Bo nic bez chwały nie trwa wiecznie…
Gdy Bóg zabiera — to cierpienie!
A gdy cierpienie — to twa wielkość.
Sochaczew, 26.06.2008 r.
Pierwsza Komunia Święta
Ten dzień, co chwyta za gardło
i płoszy nadzieję szczęśliwych dni —
staje się drogą do wieczności,
do bram, gdzie Chrystus czeka nas.
W ten dzień pierwszej Eucharystii
i ten czas, gdy prawie sam
szukasz miłości, ukojenia duszy —
myśl o matce krąży niczym ptak.
„Mój dzień, co bielą spływa
jak górskich rzek welony,
jeszcze się smutkiem odzywa
jak zagubione jagnię w rzece łąk.
Zobacz matko moja — oto ja,
ze mną Chrystus w bieli dnia,
co mnie przemienia w miłość do dna,
by radość nie gasła na zawsze”.
Choć smutno bez niej przez strumień dni,
gdy brak uśmiechów i słów…
On stawał się nadzieją i odwagą
na lat nieznanych jeszcze dni.
Sochaczew, 28.08.2008 r.
Bez ciebie
Gdyby tu była twoja matka,
W ten dzień majowy — czasu bieli —
To twoja radość byłaby stokrotna,
Jak śpiew skowronka i jak śpiew anieli.
I przyszedł Chrystus w Eucharystii,
Stanął na brzegu nadziei i miłości
I rówieśników w chór zjednoczył —
W monolit dobra i jedności.
Być może obok ciebie stała,
W różach, konwaliach i jaśminach,
Dusza twej matki ukochanej,
Co ją nieznana przyjęła kraina.
I sen to nie był ani zmora,
Lecz ból, co sercem czasem włada
I wydobywa z głębi duszy
Tęsknotę za kimś, kto przepada.
Sochaczew, 3.09.2008 r.
Wadowice
Miasto twojego dzieciństwa —
Królewskie miasto Wadowice…
Miasto, gdzie dom był
marzeń i młodości…
Gdzie się uśmiechy zderzały ze smutkiem,
gdzie dzwony ranne grały poematy.
Strzeliste wieże kościołów sterczały,
cienie rzucając na kamienny
dywan ulicznej maskarady…
I tylko z okna
widać było kościelny mur
i ten wymyślny zegar,
idący w parze ze słońcem —
co raz jest i raz go nie ma…
I jeszcze tylko dopełnienie:
„czas ucieka, wieczność czeka”.
Sochaczew, 3.09.2008 r.
***
Tu wszystko się zaczyna —
dzień i szkolny gwar.
Tu szkoła się zaczyna —
jej młodzieńczy czar.
Tu pewność się zaczyna —
studencki nowy czas.
Tu wielkość się zaczyna —
ciężka niczym głaz.
Tu rozpacz się zaczyna —
Kasandry rzewny płacz…
Tu teatr się zaczyna —
poetycki czas.
Tu nadzieja się zaczyna —
dzień niepodobny do dnia.
Tu kapłaństwo się zaczyna —
przez Boga rzucona skra.
Sochaczew, 3.09.2008 r.
Odeszły boiska
Odeszły gwarnych boisk grzbiety
i zieleń znikła w dzień jesieni.
Ucichły grania tamtych dni —
piłkarskich śmiechów i kopania.
I tylko wyobraźnia moja
każe mi widzieć w gwarny dzień
piłki skaczącej sinusoidy,
co nieraz rąbnie w mur kościoła.
Proboszcz przepędzał czasem ich —
te młode dusze, raju dar.
I znowu w bramce lub obronie,
na innym skwerze nowy gwar.
A gdy nauki przychodził czas,
potrafił znaleźć w słowach kres:
„Dość! Chodźmy się uczyć” —
tak jest co dzień.
Sochaczew, 4.09.2008 r.
Odejścia
Dziecinnych marzeń nieskończony rytm
Wyciska z oka diamentową łzę
Za tym, co ciepłe i umiłowane
I za tym szeptem do snu śpiewającym.
Odeszła nagle jak poranna rosa,
Co jeszcze świeżość ogrodom dawała.
I tak odeszła jak przetrącony anioł,
Gdy ze złamanym skrzydłem na dno ciszy spada.
A kiedy pamięć, opasana czasem,
Zabliźnia rany jak żołnierz po walce —
Przychodzi znowu wydarzenie nagłe
Jak błyskawica nocnym zakamarkiem.
Czemu tak wiele tracić trzeba
W ten czas młodości — nieskończonych marzeń?
Czy tak być musi i taka potrzeba
Ze śmiercią tańczyć w jednej parze?
Warszawa, 7.01.2009 r.
Ojciec twój
Twoja opoka zrodzona z modlitwy
I uświęcona poprzez klękań wiele.
Twoja opoka — twój ojciec jedyny,
Co się w milczącym poniewierał żalu.
Dawał ci wiarę milczeniem, pokorą,
Choć sam potracił więcej, niż trzeba.
Być może nie czas płakać
Ani szarpać Boga za małość,
Że nie odkrywa miłosierdzia swego
I żąda ofiar bez żadnej przyczyny…
A ty uczyłeś się od siebie wymagać
Milczeń, pokory i miłosierności…
I postanowień tak wielu,
Aby się spełnić w całym życiu.
Tak ten twój ojciec duchem szczery —
Poprzez modlitwy zjednoczenie —
Wskazując drogę, stał się gwiazdą
I testamentem niepisanym.
Warszawa, 7.01.2009 r.
Miasto dzieciństwa
Gdzie się Beskidy malują pasmami,
Tnąc horyzonty na tysiące pasów,
I srebrna Skawa płynąca wśród lasów —
Tam Wadowice pokryte barwami.
To słońce tańczy na domach i cieniach,
Mieszając złoto i zieleń pospołu.
Wiatr, co się schował podrywa od dołu
Wybladłe czasem latawców spojrzenia.
Miasto dzieciństwa — świadek pierwszych kroków
I słów z Norwida „pierwszych ukłonów”,
I dom rodzinny, i kościół naprzeciw…
To wszystko skarby jak mowa proroków.
Tu Chrzest, Komunia i dni nagłych zgonów…
Tylko samotność nigdy nie odleci.
Warszawa, 8.01.2009 r.
Został brat
Matczyne serce zamarło na wieki,
Porwane nagle przez Anioła Stróża —
Jakby w ogrodzie przydeptana róża
Oddechem płatków zamknęła powieki.
Szczebiot jej ustał jak płochych jaskółek,
Co się wrześniowym sposobią odlotem —
By nagła pustka zniewoliła potem,
Niczym liść opadła w serca zaułek.
Ty, jak to pisklę, szukając pociechy,
W bracie znalazłeś miłosierdzia iskrę
Rozpalającą pochodnie nadziei…
Z nią drogą w góry wyrwany spod strzechy —
Ku wartkim potokom poprzez słońca skrę,
Gubiąc w nich resztki tęsknot z życia kniei.
Warszawa, 12.01.2009 r.
Promień i kropla
Miłował każdy dzień,
który rodził się z ptakami,
i zgiełk ulicy,
i spokój kościelnej nawy.
Dla ciebie promień i kropla życia
znaczyły tyle co miłość.
Promień — to znaczy słońce,
a z nim każdy dzień,
i znaczy jeszcze tysiące spojrzeń
i tych matczynych,
i napotkanych też.
I te w ogrodzie budzące kwiat,
i te, co płoną ociekającą świecą,
budząc Boga w modlitwy czas.
Kropla to dar pragnienia —
ostudza żar twych warg,
to jakby perła,
co w słońcu sobą lśni…
I kropla tak niewielka
rosy w poranne dni,
dająca trawom ich soczystość.
To także łyk ostatni
wina w Komunii czas,
to łza, co spada
na rozkaz bezsilności.
I tak dzień gonił z tobą —
promień za promieniem słał
i kroplę za kroplą
wysączał razem z tobą,
do ostatniego dnia — aż do dna.
Warszawa, 13.01.2009 r.
***
Kto tobie znak posyłał?
Zwyczajny duchowy znak —
prostoty i dobroci —
wskazując drogę do gwiazd.
To figlewiczowski czas.
Warszawa, 13.01.2009 r.
***
Na drodze stali ludzie —
bogaci i ubodzy —
ten, co miał zbyt dużo,
i ten, co nie miał nic.
A ten, co miał najwięcej
i z Bogiem puchar pił,
ten mógł dać tobie wiele —
duchowych ogrom sił.
Ubogi byłeś jeszcze,
beztroską stał ci świat…
Lecz kiedy ziarno
wrosło korzeniem w serce —
znaczyło jedno,
że stałeś się bogatszy
o Chrystusowej prawdy łan.
Warszawa, 13.01.2009 r.
Droga
Wrześniowy dzień zbudzony pierwszym dzwonkiem
Zebrał ich w grono gimnazjalnej szkoły;
W tych latach chłopięcych, gdy byłeś wesoły,
A twoja dusza śpiewała skowronkiem.
Tylko ta postać księdza wikarego
Długo zwodziła do bram Chrystusowych;
To przez religię i dźwięk prostej mowy
Kościół przygarnął ministranta swego.
Tak owładnięty przez ducha pokory,
Gdy ksiądz Figlewicz wskazywał mu drogę —
Wpatrzył się w niebo, w te boskie przestwory.
A w piątej gimnazjum — Kraków wiosenny
I Triduum Sacrum — jako dar bezcenny…
Do końca w sercu nosił tamte wzory.
Warszawa, 13.01.2009 r.
***
Przywołane sprzed wieków
słowa — przecinają ciszę
jak nagły pisk puchacza
nocnego teatru.
Już Sofokles
otwiera drzwi
do wyobraźni
i Antygoną
wyzwala ducha teatru,
co by widownię
zaczarować w chochoły.
Tak, aby tańczyły
zamroczone słowem —
to raz Ismeny,
to znów Hajmona,
który słowami:
„O ukochana siostro ma Ismeno,
czy ty nie widzisz, że z klęsk
Edypowych żadnej na świecie
los nam nie oszczędza” —
wyzwala proroctwo…
Ten teatr trwa
w pamięci i pielgrzymkach.
I nie jest to zwykła gra —
to prawda, która nie przemija.
Warszawa, 13.01.2009 r.
Ulica 3 Maja
Pamięta gwar ulicy 3 Maja
I koszar 12 Pułku Piechoty,
I święta na rynku w czas słońca i słoty —
W dzień wyzwolenia i Konstytucji 3 Maja.
A po Mszy Świętej w defiladowym rytmie
Prowadzi grupę szkolną i jej sztandarem,
Z dumą swojej Legii i ulicznym gwarem —
W takt bębnów i trąbek — tak ta młodość kwitnie.
A orkiestra pułku Ziemi Wadowickiej
Była znakomita jak na owe czasy,
Gdy miasto z nią grało — wtórowały lasy,
Niosąc znanym górom klechdy poetyckie.
Przez wzgląd na dom Pana i za te radości —
Modlił się o dobro dla ciebie z miłości.
Warszawa, 14.01.2009 r.
Poprzez pory roku
Znają ciebie rozpalone w słońcu drogi
I przydrożne krzyże czasem próchniejące;
A góry przybrane w kamienne ostrogi
Trwały na modlitwie jak świątki stojące.
Wiosna w las wołała na wielkie polany,
Gdzie zapach poziomek mieszał się z zielenią…
A lato, gdzie zboża kołyszące łany
I rwane maliny błyszczące czerwienią.
Już jesień w ukłonach lato pożegnała —
Pajęczym welonem kartofliska zdobi…
Zapachem kartofli mgła powędrowała
I tak jak co roku zima się sposobi.
Więc chłoniesz zimnych płatków oddechy białe,
Zostawiasz tam ślady wstęg lśniących na śniegu
I poisz tym czasem oczy wygłodniałe,
I duszę przemieniasz w tym życiowym biegu.
Kochasz to wszystko, co Bóg w życiu uczynił —
Budzącą się wiosnę, jesień, zimę, lato…
I tego skowronka, co życie odmienił,
A także wędrówki z bratem oraz z tatą.
Warszawa, 14/15.01.2009 r.
***
Wołają góry
echem od dolin,
wołają świerki
zapachem świerkowym…
I te drożyny
wstęgami białymi
i chórem ptaków
zmieszanym
w poszumie.
Patrzysz, którędy
do szczytów,
by wspiąć się
do Boga
na modlitwę krótką.
Warszawa, 15.01.2009 r.
Po maturze
Wiosno, co budzisz nadzieję każdego dnia
I przypinasz młodości białych skrzydeł wzlot —
Pozwól tejże radości, co każdy ją ma,
Unieść duszę wysoko jak gołębi lot.
Kasztanowy pejzaż w ten maturalny czas
Dopełnia się zapachem tureckiego bzu —
A wy brukiem ulicy do cukierni tu,
By uwolnić pragnienie, co się kryje w was.
Kremówkowa rozkosz miesza się ze śmiechem,
Aż ulica wtóruje terkotu echem.
Echże młodość wpisana w promienistą twarz,
Wyrzuć troski, płacze daleko za siebie;
I tak w kremówce zatapiasz wzrok i szukasz
Jakiejś myśli — jak swojej gwiazdy na niebie.
Warszawa, 19.01.2009 r.
Zadumanie
Moja żona kocha kwiaty —
storczyki, fiołki i tysiące innych…
I te zapatrzone w świat chabrowaty,
co się wtopiły w oblicze okna,
i te, co zielenią wzdychają,
unosząc kwiatowe ramiona.
Moja żona rozumie kwiaty
i te zielone, i te kwitnące,
co zapadają w sen liliowaty.
A kiedy słońcem tak ochoczo dnieją
i pochylają się, by łapać promienie —
to znaczy one tak się śmieją.
Gdy moja żona podlewa kwiaty
wpatrzona w duszę zieloności,
ja swoje myśli kieruję w zaświaty…
Tam, gdzie Bóg mleczem okrasił łąki
i lasom rozsiał milczące zawilce,
i w darze drzewom rozdał pąki.
Dziś moja dusza zadumana
poprzez zieleń kwiatów w oknie
płynie tęsknotą gdzieś porwana
do gór, do lasów, do tych ścieżek,
gdzie ślady gubił młody Karol —
gdzie Bóg Wojtyle sekret wyrzekł.
Warszawa, 19/20.01.2009 r.
***
Echo po górach skakało jak sarna,
a ty z Aniołem tańczyłeś oberka —
po tych ścieżynach prostych i krętych,
to raz ku górze, to w dolin potoków…
W tańcu z uśmiechem zapomnianym
wpatrzyłeś wzrok w to Morskie Oko,
gdzie niebo twarze pogubiło,
a księżyc rzucał iskier blask.
Warszawa, 26.01.2009 r.
Nowy dom
Pożegnałeś Wadowic wszystkie zakamarki
I te własne, i cudze — znane i nieznane.
Zostawiłeś wyrosłe drzewa obok drogi
I milczący zegar słońcem poganiany.
Dom, co bez matki, siostry i brata,
I kolegów szkolnych, i cukiernię,
I kościół z dźwięczącymi dzwonami —
Zostawiłeś dla krakowskiej nowej młodości.
Teraz Dębnikom kłaniasz się codziennie
I tej Wiśle, co nieopodal radośnie mruczy.
I pozdrawiasz niedawno zapoznanych ludzi
I nowego Chrystusa z krzyża przed kościołem.
Warszawa, 23.02.2009 r.
Wspomnienia
Choć przemijają wszelkie krajobrazy —
Zdobione wiosną pełnej zieleni,
A latem słońcem grającym z cieniem
I kolorem jesiennej zadumy,
I lśniącym biegiem iskier śniegowej pierzyny —
To zawsze wraca jak przylot
Bociana, skowronka, jaskółki —
Pamięć do tego, co było
I gdzieś zostało daleko za nami.
A ty, jak różańcowe paciorki,
Przesuwasz w myślach dawniejsze obrazy.
Tylko tajemnic wiele,
Zbyt dużo jak na twoje lata.
Jedna to smutek — żal
Za bliskimi i żal za ich uśmiechem…
Druga to radość, co się
W miłości zatraca na wieki.
A trzecia nadzieja, co poprzez
Modlitwę zawraca do Boga.
Warszawa, 24.02.2009 r.
Czas wojny
Rozdarta Ziemia skarży się
zapachem prochu i morderczej krwi.
I woła świstem wrogich bomb,
i płonie ogniem nienawiści.
Tylko to niebo jest dziwne,
bo się uśmiecha słońca iskrą.
A nocą sieje tysiące gwiazd —
niezakłócone przez nikogo.
Czemu tak bezlitośnie i bezmyślnie
ktoś płoszy pokój twojej duszy
i zatrutą strzałą ciska
w serce rozkwitłe młodości zapałem?
I nikt nie słyszy twojej skargi,
co się układa jak modlitwa
w różaniec zgryzot, bezsilności —
i tylko słychać słowo „amen”.
Rozbite szarże, wrzos przekwitły —
i gdzieś nadzieja w pąk zebrana
dojrzewa łzą w twym oku —
by zrodzić pokój z zatraconych dni.
Warszawa, 25.02.2009 r.
Kalwaria
U progu polskich Beskidów,
gdzie twoi dziadowie poznawali drogi,
stoi Sanktuarium Matki Bożej
i kaplica Golgoty — znak cierpienia.
Dlaczego mnie wołasz, Kalwario,
do tych nieznanych tajemnic,
do dróg krwią skropionych
i łzą z goryczy wylaną?
Ty w tamtych dróżkach
szukałeś pogubionych śladów
miłości i nadziei, i zrozumienia —
tego, co mało kto rozumie.
Kalwario nadziei i miłości, pomóż
tej duszy czerpać natchnienie
i trwać, jak Chrystus trwał,
w pokorze — choć było w nim cierpienie.
Gdy chodzisz krętą kamienistą dróżką
i drżącą wargą wydobywasz słowo,
co w tajemnicy męki i śmierci Chrystusa
zamknięte — to Bóg jest z tobą.
Warszawa, 26.02.2009 r.
U Matki Bożej
Rozmiłowany w matce Chrystusa,
W jej tajemniczym znaku miłości:
„Niech mi się stanie według słowa Twego”.
I tak się wpatrzył w ten cud wierności.
Teraz codziennie u stóp poranka
I zachodniego słońca czasie
Przychodziłeś do Tej w Wadowicach,
Kiedy byłeś w gimnazjalnej klasie.
Być może wołałeś: „Matko Boża,
Matko Nieustającej Pomocy —
Dziękuję Ci za opiekę Twoją,
Za uśmiechy w dzień i gwiazdy w nocy”.
A gdy tęsknota ogarnia serce,
Do bram matczynych przybywasz zaraz
I w maryjnych dróżkach topisz troski,
Szukając prawdy i miłości naraz.
Warszawa, 26.02.2009 r.
Zakrzówek
W smutny czas, gdy okowy zła
podeptały literackie marzenia,
A mury Jagiellonki umilkły —
słowa „Vivat Academia!” były bez znaczenia.
Tylko „wapiennik”, ten na Zakrzówku,
rozdzierał ciszę na strzępy kamienne,
stając się ucieczką przed marnością życia
oraz szkoły zwykłej codzienności i pracy.
Wpatrzyłeś się w ten zwykły byt
robotniczego kiermaszu pośród brył
rozpadających się kamiennym potokiem,
konających u stóp ołtarza skały.
Kurz tańczył głuchą ciszą,
spadając na dno świata,
i tylko jakaś rozpacz przeleciała
jak nietoperza nagły lot.
To tylko krzywda zstępowała
od zabitego robotnika i trud jego,
A ty w przerażeniu serca i oczu
zobaczyłeś, jak śmierć zabiera odwagę.
Dni stawały się lekturą życia…
Budując wiarę i nadzieję jutra,
między skałami podwajałeś jej znaczenie,
sięgając do kart literackich.
Stawałeś się z dnia na dzień robotnikiem —
zwykłym, takim jak inni — za chleb.
I stawałeś się poetą, literatem
dla innych — za okazaną przyjaźń.
Warszawa, 3.03.2009 r.
***
Ukryty w zakamarkach Solvay
Między godzinami pracy
Znalazłeś swoje seminarium
Medytacji i prawdy.
W tym paradoksie życia
Ty chłonąłeś książki,
A Anioł twoją pracę.
Warszawa, 3.03.2009 r.
Teatr żywego słowa
Powrócił teatr żywym słowem —
jaskółką wiosny przebudzonej,
budząc do życia czas nadziei
jak dawniej w wadowickiej szkole.
I obudziwszy słowa klasyków,
stanęli w poetyckim gronie…
Znowu dyskusje, prób tysiące
bez zbędnych opraw — dekoracji.
Tylko widownia małego formatu
stawała się świadkiem tych wydarzeń,
a naprzeciwko duch idei płonął
jak świeca ognia żarem.
I tak w płomiennym rytmie
odezwał się Mickiewicz i Żeromski,
a potem słowa Wyspiańskiego
z weselnym korowodem i — Słowacki.
W teatrze życia i w teatrze sztuki
te same słowa — sens jednaki —
zdawały się iść za pytaniem:
kapłan teatru czy kapłan nadziei?
Warszawa, 3.03.2009 r.
Przyjaciele
Na wędrownych szlakach twojego życia,
gdy dojrzewała młodzieńcza pokora,
spotykałeś ludzi pełnych zaufania —
takich, którym zawdzięczałeś swą wielkość.
I otrzymałeś podarunki ciepła
matki dawno odeszłej w zaświaty
i ojca w codziennych klękaniach i tych
wędrówkach z bratem po bezkresnych górach.
Była młodzieńczość w koleżeńskim gronie,
przyjaźń z Jerzym Klugerem do dnia ostatniego.
I był mistrz teatru Mieczysław Kotlarczyk
i spowiednik ksiądz Kazimierz Figlewicz.
Dziękujesz tym, którzy cię ubogacali —
Stanisław Pigoń i Stefan Kołaczkowski,
Kazimierz Wyka i Kazimierz Nitsch,
Zenon Klemensiewicz — znani poloniści.
I dołączają do nich — ks. Konstanty Michalski,
Jan Salamucha i Marian Michalski,
Ignacy Różycki i Władysław Wicher,
Kazimierz Kłósak i Aleksy Klawek.
Gdy wichry wojny dręczą niepokojem,
ty do kamiennych lasów uciekasz