© Sha Dhar. Wszystkie zdjęcia i materiały zawarte w tej książce są własnością autora. Prócz może paru diagramów zaczerpniętych z Wikipedii, które to są własnością publiczną i można ich używać we własnych kreacjach bez żadnych ograniczeń.
Niniejsza publikacja to wersja poprawiona i rozszerzona książki wydanej oryginalnie w roku 2018.
Oto kolejny zapis duchowo-artystycznych przygód Sha Dhar’a. I tym razem w prosty, i przystępny sposób, pokazuje nam czym naprawdę jest rzeczywistość. Bo jest czymś niesamowicie pięknym i głęboko mistycznym! O czym często zapominamy z nawału codziennych spraw i życiowych dramatów.
Uzieming to nie tylko zapis fascynującej podróży, ale również mnóstwo praktycznych porad i wskazówek jak uwolnić się od duchowych kłamstw, i otworzyć swoją świadomość na większe, bardziej radosne spektrum życia.
W mojej poprzedniej książce, PsychePath, przedstawiłem ogólny zarys tego, czym jest ścieżka poza umysł. Przedstawiłem wiele rewolucyjnych, nowych koncepcji oraz kilka potencjalnych wynalazków, które mogą odmienić tą planetę na lepsze. Przede wszystkim jednak zaprezentowałem nowe narzędzie, którego można praktycznie używać w swoim codziennym życiu. Aby tworzyć piękno i wprowadzać nowe, wspaniałe energie dla siebie, i swojego otoczenia. Narzędzie ów jest niezwykle proste a jednak jakże wspaniałe, wielowymiarowe, praktyczne i skuteczne!
Sam używam tego narzędzia codziennie. Otwieram swoją zmysłową świadomość, aby postrzegać więcej niż tylko fizyczny świat. Będąc cierpliwym, w tym procesie odczuwania otaczających mnie energii, łączę się w końcu z wymiarami kreatywności. I o tym też będzie niejako druga część PsychePath, czyli niniejszy Uzieming. Pierwsze lody już za nami, więc płyńmy dalej w ten ekscytujący świat nowych świadomości…
Uzieming to prawdziwa, krystaliczna potencja, alternatywa dla „zgniłych pomidorów”, czyli wciąż mielonych i przetwarzanych, wiekowych filozofii. Nie potrzeba nawet żadnych nowych koncepcji, ani teorii, ponieważ prawdziwa świadomość jest kompletna, empiryczna.
Wprowadza zupełnie nowe, świeże spojrzenie, zamiast wciąż przetasowywać te same stare filozoficzne karty.
Odkryłem, że współczesna duchowość to zlepek najróżniejszych teorii i, często, orientalnych idei, które choć może czasem brzmią atrakcyjnie, to jednak faktycznie są przestarzałe i nie działają w prawdziwym życiu — niestety.
Natomiast istnieje naturalna świadomość, która wynika z samego życia i jest czymś poza-intelektualnym, wykraczającym poza wszelkie umysłowe koncepcje i teorie — jest po prostu empiryczna. I to właśnie o tą empiryczną świadomość tutaj się rozchodzi.
Ta książka nie jest i nigdy nie będzie doskonała. Jak wszystkie moje publikacje, również i ta nie pretenduje do pozycji światowego bestselera. Nie taka jest moja motywacja. Bardziej zależy mi na tym, aby podzielić się swoimi doświadczeniami, przemyśleniami i mistycznymi „objawieniami” w jak najbardziej surowej, prawdziwej, nieprzetworzonej formie. Chcę przekazać nową energię i Światło — nie tylko słowa, czy logikę kolejnego duchowego systemu wierzeń.
Ta książka nigdy nie będzie doskonała, bo właśnie taki ja jestem. Trochę poszarpany. Trochę nierozsądny i chaotyczny. Trochę jak motyl i gąsienica zarazem. Motyle nie latają linearnie. Są nielogiczne jak sama Natura. Wszystko miesza się i zdaje nie pasować do siebie, ale czy na pewno? Cóż chyba każdy musi sam zdecydować…
I może właśnie w tym trochę pokrętnym, lecz jakże kreatywnym rozumowaniu zawiera się cała istota tego, czym pragnę się podzielić.
Bo czym innym jest wolność, jeśli nie rodzajem kreatywnego chaosu?
Puenta
Zacznę od puenty. Od tego, że po tych wszystkich latach niezliczonych duchowych wzlotów i upadków doszedłem do punktu zero. Do tego, że w końcu mogę szczerze powiedzieć, że czuję się w pełni suwerennym mistrzem. Chociaż może słowo „mistrz” nie jest nawet do końca odpowiednie, to chyba najlepsze słowo oddające stan świadomości, który w sobie czuję.
To osiągnięcie — jeśli można to nazwać osiągnięciem — sprawia, że nie mam już ochoty na żadne przekazy, anielskie istoty, duchowe teorie, koncepcje, praktyki — nic.
Ja po prostu jestem kim jestem. Odkryłem w sobie własny, unikalny świat magii… świat, który chcę wyrażać, którym pragnę podzielić się w tej książce.
To, co odkryłem, to mój własny empiryczny duch nieustannie ekspandującej świadomości.
Po niemal nieskończonych, usilnych próbach odnalezienia tegoż ducha, zdałem sobie sprawę, że nie da się go znaleźć. Choć istnieje wiele drogowskazów i narzędzi, które są pomocne na tej duchowej ścieżce, to ostatecznie trzeba je wszystkie porzucić, i skupić się na swoim własnym ja. Żadne zewnętrzne przekazy, nauki, praktyki, istoty, guru i anioły — nikt, ani nic nie dało mi mojego oświecenia.
Czasem myślę, że jest wręcz przeciwnie! Mam wrażenie, że te wszystkie rzeczy tylko tłumią i zniekształcają. Ograbiają człowieka z jego unikalnej duchowej esencji… z czystości pełnego zaufania do Siebie.
Zaufanie do siebie sprawia, że przestajesz szukać na zewnątrz a zaczynasz doświadczać tego, co jest, zawsze było i będzie wewnątrz Ciebie. To czysty empiryzm. To doświadczenie, które wychodzi daleko poza wszelkie duchowe koncepcje.
Chwilami czuję to w sobie tak prawdziwie i autentycznie, że płaczę ze szczęścia, emanując przy tym niesamowite energie i światło. Widzę to i czuję. Chcę pójść dalej właśnie w tą stronę…
Wszystko o czym piszę, bierze się z moich osobistych doświadczeń. Prawie, bo przyznaję, że czasem zdarza mi się coś bezmyślnie powtórzyć po kimś innym — to taki nawyk, o którym piszę więcej w kolejnych rozdziałach. Czasem też może coś przekręcę, albo będąc zanadto podekscytowanym, lekko wyolbrzymię, ale — koniec końców — moim podstawowym credo jest bycie szczerym i prawdziwym.
Wiem też, że moje spostrzeżenia i punkty widzenia mogą być kontrowersyjne, albo może nawet trochę zawiłe, jednakże najważniejsze jest to, że są zgodne z moją rzeczywistością. Właśnie to sprawia, że wszystko, co mówię jest prawdą.
I, tak, prawd może być wiele. Myślę, że jest ich tyle, co ludzi na Ziemi, albo i więcej. Każdy z nas ma przecież swoją osobistą prawdę. Własną mądrość i wiedzę, płynącą z subiektywności życiowych doświadczeń. Każdy z nas ma też wiele kłamstw, płynących z różnych źródeł, ale o tym opowiem więcej trochę później.
Ostatecznie, żadna prawda nie jest ani lepsza, ani gorsza. Każdy ma prawo do własnej. Ja, przedstawiam mój punkt widzenia — moją prawdę i proszę Ciebie, czytelniku, abyś wszystko brał wedle swojego uznania. Zachęcam cię, abyś był sceptykiem otwartym na nieznane, na innowację i odmienność. Wszystko przecież jest kwestią perspektywy, a ja tutaj przedstawiam kilka swoich perspektyw.
αlfa — Alchemia
Na moim podwórku leżała sterta gruzu, który pochodził z dawnych lat. Chcąc się go pozbyć, wpadłem na genialny pomysł: użyję go jako rekwizytu alchemii własnych utkniętych energii. Właśnie tych utkniętych energii, które były wynikiem kompromisów na jakie szedłem sam ze sobą w życiu. Mój gruz to kreacje, których nigdy nie stworzyłem, choć chciałem, lub nie dokończyłem, ponieważ wątpiłem w siebie, albo może miałem zbyt duże, nierealistyczne oczekiwania?
Ten gruz to marzenia, które nigdy się nie spełniły, ponieważ nie byłem otwarty na odmienny rodzaj ich manifestacji niż ten, którego się spodziewałem w swojej głowie. Gruz więc ma podwójne znaczenie: jest stertą starych kamlotów i cementowych, pogruchotanych przez czas puzzli, a jednocześnie symbolizuje wszystkie te aspekty mojej psychiki, które utknęły w swoich starych historiach. Te wszystkie utknięte części mnie, które boją się pójść dalej, które opierają się zmianie i przez to blokują przepływ życiowych, kreatywnych energii w moim życiu. I tym właśnie jest ta kupa gruzu zalegająca mój ogród i podjazd.
I choć dla ludzkiego oka to tylko kupa gruzu, to jednak dla oka świadomości jest czymś znacznie więcej, czymś wręcz bezcennym: potencjałem, i narzędziem transformacji! Dla świadomości ten gruz skrywa w sobie potencjał, niczym zasypany w nim skarb. Potencjał czegoś nowego, a — mówiąc precyzyjniej — wiele potencjałów. A więc adresując te zdysocjowane, ukryte w podświadomości, części mojej psychiki — przyglądając się im w pełnej akceptacji — mogę wyłonić skryty w nich diament. Integrując te „gruzowe” aspekty mojej psychiki i uwalniając stare historie — te emocje goryczy, żalu i rozczarowania, frustracji, i desperacji — odblokuję przepływ energii w swoim życiu.
Dzięki temu będę miał więcej energii — oczywiście — a, ponadto, mój umysł stanie się bardziej klarowny, a ciało zrelaksowane i gibkie niczym u mknącego przez sawannę lamparta. Tak przynajmniej mi się zdaje, ale zobaczymy co z tego wyniknie. Wole jednak nie robić sobie żadnych nadziei.
Patrząc bowiem na ów gruz, widzę, że będzie to długi proces, miejscami bardzo trudny, a jednak jestem pewien, że wart zachodu i wysiłku. Chociaż może nie tyle wysiłku, co bardziej może wytrwałości.
Wytrwałości w kochaniu siebie — każdej części siebie! Nawet (a może szczególnie) tych zranionych, potłuczonych, zagubionych, szarych części mnie, na które generalnie wolę nawet nie patrzeć i chowam je głęboko w swojej podświadomości. Zamiatam pod wycieraczkę codziennych spraw i obowiązków. Kochanie siebie, to kochanie nawet tych najpaskudniejszych kawałków gruzu. Jestem niezmiernie ciekaw, do czego doprowadzi mnie ta alchemia!
Integrowanie aspektów psychiki to bardzo interesujący proces, którego można dokonać na wiele sposobów. Znam wiele z nich, ponieważ to moja pasja do wielu lat. Przetestowałem wiele duchowych i psychologicznych terapii na własnej psychicznej skórze i, w końcu, wypracowałem własną technikę integracyjną. Rozwijała się przez wiele lat, mnóstwo najróżniejszych doświadczeń i eksperymentów! Nigdy do końca jej nie zdefiniowałem. Mam więc teraz okazję, aby użyć tego gruzu również w tym celu.
Proces, którego użyję polega w wielkim skrócie na tym, że wczuwasz się w płomień czystej świadomości wewnątrz swojego serca, odczuwając jednocześnie ból, gniew, smutek, rezygnację i całą resztę tego, co integrujesz. To jest trochę, jak z wkładaniem kawałka starego, spróchniałego, przemoczonego drewna do ogniska. Ognisko musi być dobrze rozpalone, żeby taki kawałek drewna mógł się w nim spalić, nie gasząc przy tym ognia.
Pozwalasz, aby do tego płomienia wchodziły twoje kawałki gruzu, czy kawałki drewna — jakkolwiek — które symbolizują psychiczne aspekty. Może lepszą analogią byłoby powiedzieć, że pozwalasz aby twoje gruzy spłonęły w alchemicznym piecu twojej świadomości, ale i tak wiecie, o co mi chodzi.
W procesie Alchemii Gruzu odkryłem jednak coś jeszcze, o czym z przyjemnością wam opowiem. Odkryłem jak wielką pomocą integrowania i równoważenia ludzkiej psychiki może być… sztuka! Ale powoli, najpierw zobaczmy jak to wszystko się rozwijało…
New Age
Zacznę od tego, co jest naprawdę ważne. Ponieważ kiedy nie ma nic do osiągnięcia — co jest naprawdę ważne?
Kiedy nie ma gdzie iść, bo nie ma żadnej ścieżki, żadnego celu, co jest naprawdę ważne?
Naprawdę ważna jest zmysłowość.
Doświadczenie. Bycie obecnym w doświadczeniu, które aktualnie ma miejsce. Jest to ostateczna klęska i zwycięstwo. Klęska nieustannie błądzącego umysłu, a zwycięstwo nieskończenie obecnego serca.
Różnicę między dążeniem umysłu, a istnieniem serca można porównać do różnicy między półprzytomnym oglądaniem filmu na starym czarno-białym telewizorze, a w pełni świadomym chłonięciem niesamowitości każdej chwili, oglądanej na nowoczesnym wielkim ekranie z jakością High Definition (HD). Soczystość kolorów, ilość detali, wielkość ekranu, głębia dźwięku — wszystko jest znacząco inne.
Nie chodzi o, to żeby dotrzeć do końca filmu, ale by cieszyć się każdą chwilą. Chłonąć ją wszystkimi zmysłami. Być w niej w pełni. Film to oczywiście twoje życie a odbiornik telewizyjny to twoja zmysłowa percepcja. Na tym właśnie polega różnica między prawdziwą świadomością, którą często nazywa się sercem, a tym skołowanym rozpaplanym umysłem, w którym ludzkość się trochę zagubiła.
Istnieje wiele ścieżek do tzw. oświecenia i wiele innych sformułowań opisujących to, co ja opisałem powyżej. Próbowałem podążać wieloma z nich, lecz nie będę się tutaj na ten temat rozwodził. Doświadczyłem duchowości w różnych smakach, od rodzimego chrześcijaństwa, po dalekowschodni animizm, buddyzm, szamanizm. czy amerykański New Age. Wszędzie znajdowałem okruszki prawdy, której tak bardzo pragnąłem, ale też wszystko w końcu ukazywało swój fałsz i niedoskonałość.
Odkryłem, że we wszystkim jest mieszanka prawdy i kłamstw. Żadna religia nie jest lepsza, czy gorsza od żadnej innej — one wszystkie mówią w zasadzie to samo, choć używają innych słów, metafor i odniesień do ludzkiego życia. Zapewne jest to spowodowane przede wszystkim tym, że w różnych miejscach żyją różni ludzie, o różnych obyczajach i mentalności.
Największym jednak parkiem duchowej rozrywki okazały się Stany Zjednoczone, gdzie od wczesnych lat pięćdziesiątych rozwijał się i trwa po dziś dzień ruch hipisowski.
O Hipisach powiedziano już wiele, zarówno pozytywnego jak i negatywnego, i co by kto nie myślał, to można im przyznać jedno: byli wolnomyślicielami i odważnymi eksploratorami tego, co niepoznane. Tak, używali narkotyków i zrobili wiele strasznie głupich rzeczy, ale to dzięki nim rozwinął się szeroko pojmowany ruch duchowości i filozofii New Age.
Czym jest New Age?
Jeśli czytasz tą książkę, to pewnie masz już pojęcie o różnych duchowych ścieżkach i systemach wierzeń. Nie będę Cię więc zanudzał i powiem wszystko w pigułce. New Age to bardzo szeroki prąd, który obejmuje niemal wszystko, co tylko można sobie wyobrazić. Jedyną chyba wspólną rzeczą, cechującą wszystkie filozofie New Age, to ich synkretyzm i łączenie elementów różnych kultur.
New Age to generalnie wzięcie jakiejś koncepcji, jakichś duchowych wierzeń z dalekiego wschodu, Afryki, Ameryki Południowej, czy nawet od Indian, Aborygenów, czy Inuitów i przerobienie ich na zachodnią modłę. W obecnych czasach, w środowiskach New Age bardzo modny jest tzw. channeling (czyt. czaneling), czyli rzekoma umiejętność komunikowania się z istotami z innych wymiarów, kosmitami, tzw. wzniesionymi mistrzami, zmarłymi geniuszami i w zasadzie wszystkim pomiędzy.
Wystarczy trochę poszperać w sieci, a z pewnością znajdziemy „channelerów” wszystkiego, co tylko dusza zapragnie. Rzecz jasna jakość przekazywanych przez nich informacji bywa przeróżna i choć cała idea racjonalnemu człowiekowi wydaje się absurdalna, to niektóre z przechannelowanych informacji z pewnością zadziwią niejednego sceptyka. Można znaleźć channelingi, czyli energetyczno-filozoficzne przekazy od m.in.: Arkturian, Plejadian, Zetarian, Reptalian i innych obcych cywilizacji; Jezusa Chrystusa, Buddy, Kryszny, Zaratustry i wielu innych dawnych mistrzów. Znajdziemy też grono sławnych i mniej sławnych mistyków: Saint-Germain, Madam Bławacką, Babaji, Sai Baba, itd. Oczywiście nie może zabraknąć wszelkiej maści istot anielskich: Kryona, Archanioła Michała, Rafaela, Metatrona i wszystkich innych.
Raz jeszcze, choć brzmi to nader surrealistycznie, to niektóre z przekazywanych informacji mogą naprawdę zadziwić. Ostatecznie jednak, oczywiście, nie można potwierdzić autentyczności tego, co robią i mówią channelerzy. Zastanawiający jest też fakt, że znacząca ich większość to ludzie pochodzenia amerykańskiego, że aż chciałoby się żartobliwie powiedzieć, że w Ameryce każdy coś channeluje.
Osobiście przez pewien czas podążałem za kilkoma z nich i poznałem przekaz, który prezentują i stwierdziłem, że choć zawierają wiele piękna, to też tyle samo bzdur. Ostatecznie nie są tym, czego szukam. W pewnym sensie są kolejnym stekiem koncepcji, tych prawdziwych i najzwyklejszych kłamstw.
Jedno muszę przyznać: że dzięki temu hipisowskiemu duchowi eksploratorskiemu — otwartości i podążaniu za swoją niepohamowaną ciekawością, poznałem bardzo wiele! Mój światopogląd zmienił się niebywale i nabrałem niesamowitej intuicji i zrozumienia duchowości wszelkiej maści (ba! rzekłbym nawet, że wykształciłem w sobie rodzaj zmysłu, który nazwałem Zmysłem Prawdy).
Wiem, że to nawet nie zasługa tego, czy tamtego nauczyciela, channelera, czy czegokolwiek innego. To w pełni zasługa mojej wielkiej pasji do poznania i odkrycia tego, kim jestem naprawdę. Już jako chłopiec wiedziałem, że jestem kimś więcej niż tylko grzesznikiem, który musi ciężko pracować na miłość boga — jak wpajano mi w domu, kościele i szkole. Zawsze czułem, ze jest coś więcej.
Moja duchowa podróż trwała wiele lat, właściwie to mam wrażenie że poświęciłem jej całe swoje życie, a teraz obudziłem się trochę z ręką w nocniku — jak to się brzydko mówi. Okazało się bowiem, że świat, rzeczywistość rządzi się bezwzględnie swoimi praktycznymi, materialnymi prawami. Nieistotne, czy się wierzy w Buddę, Uniwersalną Miłość, dobre anioły, duchowych przewodników, czy cokolwiek innego. To wszystko jest w życiu zupełnie nieistotne. A to dlatego, że ludzkie życie to doświadczenie empiryczne, a nie filozoficzne.
Marzycielskie dziecko
Aby wejść do „Królestwa Niebieskiego” trzeba stać się niczym dziecko. Tak głosi znany cytat, ale co to znaczy?
Dochodzę więc do puenty, od której zacząłem: do zmysłowości. I to nawet zabawne, ponieważ tak samo jest w ludzkim życiu. Rodzimy się jako istoty w pełni zmysłowe. Jako malutkie dzieci nie mamy pojęcia o żadnych filozofiach, duchowych praktykach i wierzeniach. Ba! Nie znamy nawet ani jednego słowa! Mógłbym pewnie nawet śmiało stwierdzić, że umysł małego dziecka jest czysty jak kropla, wysokogórskiej źródlanej wody. To dopiero wraz z dorastaniem, edukacją i wszechobecnym programowaniem stajemy się pełni koncepcji, filozofii, dogmatów i wierzeń. Zaczynamy jednak tabula rasa — z czystym płótnem i jakie to zabawne, że po dziesiątkach lat eksplorowania filozofii, i metafizycznych wierzeń, wróciłem w końcu do tej samej pierwotnej czystości, z którą się urodziłem.
Fundamentem istnienia każdej istoty jest świadomość. A świadomość to nic innego jak zmysłowy odbiór siebie i otaczającego świata. Esencją każdego z nas jest więc małe dziecko, które narodziło się z łona matki, które nie ma imienia, poglądów, uprzedzeń, upodobań, ani nawet instynktu przetrwania. Jest czyste i przez to piękne, absolutnie czysto świadome i przez to oświecone!
Tak, powiedziałem to, każdy z nas narodził się jako istota absolutnie oświecona. To nasz humanistyczny, naturalny stan. Jedyny mankament, to, że zapominamy swoje oświecenie. Tracimy łączność z tym małym dzieckiem, które oddycha głęboko do brzuszka i wchłania wszystko z pełną fascynacji akceptacją — bez analizowania i osądzania. Jest w stu procentach empiryczne! Jest naturalnie oświecone.
Jakie to zabawne, że wszystkie duchowe praktyki i starania doprowadziły mnie z powrotem do samego początku. Do porzucenia wszelkich praktyk i informacji; do niechęci do jakiejkolwiek filozofii i duchowych teorii. Och, powróciłem do prostoty Siebie. Z meandrów uduchowionego umysłu, który ciągle szuka i nigdy nie może znaleźć, wróciłem do prostoty Serca, które zawsze wiedziało i nie musiało niczego szukać.
Wróciłem do wrodzonej, naturalnej zmysłowości życia. Zanim jednak to się stało — musiałem uporać się z kupą gruzu na moim podwórku. Kupą gruzu, który przykrywał moje serce i sprawiał, że zamiast żyć, chowałem się pod stertą niekończących się tragicznych historii, aspiracji i traum.
A miałem być tylko kolejnym robotem…
Przeciwieństwem zmysłowości jest automatyzm. I wierzcie, lub nie, ale pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że muszę coś zmienić w swoim życiu, bo zmieniam się w taki właśnie automat. To chyba było moje tak zwane przebudzenie — czyli chwila, kiedy zdajesz sobie sprawę, że coś tu jest nie tak, oraz że musi być jakiś inny los, niż ten który Ci przeznaczono.
Bo ja urodziłem się jako robot w rodzinie robotów. Byłem małym robotem z roboczą przyszłością. Moi rodzice byli robotami. Moje rodzeństwo — roboty. Moi sąsiedzi, ludzie na ulicy — wszyscy dokoła mnie byli robotami. I ja też miałem stać się robotem. A jednak było coś we mnie, co nie chciało mi pozwolić stać się robotem. Coś, co kazało mi eksplorować inne potencjały mojego ja; szukać innej drogi życia.
Co to było? Tak do końca to nie wiem. Nie jestem pewien jak to nazwać… znalazłem wiele różnych określeń na to c o ś, w wielu różnych miejscach. Nazywałem to już Chrystusem, Naturą Buddy, Wewnętrzną Obecnością, Boskością, Duchem Świętym, Duszą, Światłem, Wyższym Ja i wieloma innymi określeniami. Ale one nie były moje. Wyczytałem te wszystkie słowa w cudzych filozofiach. Powtarzałem jak tresowany ptak. Duchowy robot. Klon kolejnego wyznawcy kolejnych metafizycznych bredni. Aspirant do stania się wzniesionym według czyjejś definicji. Brednie!
Moje własne określenie na to transcendentalne coś przyszło dopiero, gdy zacząłem tego doświadczać na własną rękę. Nie podążając za czyimiś wytycznymi i stosując jakieś techniki, czy praktyki, ale po prostu otwierając się na to coś we mnie; pozwalając aby wkroczyło w moje życie. Pozwalając, aby ujawniło się, będąc takim jakie jest — bez oczekiwań.
Pragnąłem empirycznego doświadczenia! Tak! Teraz wiem, że to moje gorące pragnienie i autentyczny wybór stworzyły wiele mistycznych doświadczeń tego czegoś.
I ostatecznie nazwałem to coś Marzycielem.
Marzyciel we mnie, który wbrew wszystkim głosom rozsądku, chciał, abym został kimś więcej niż tylko kolejnym robotem. I tak zaczęła się nasza wspólna podróż. Podróż podczas której stałem się nie tylko marzycielem, w ogólnym pojęciu, ale wręcz rodzajem wolnej świadomości.
Świadomości, która potrafi koegzystować w wielu światach na raz; postrzegać rzeczywistość na wiele symultanicznych sposobów; tworzyć świat pełen magii i zmysłowej głębi.
Raz jeszcze poniosłem wielką klęskę i odniosłem wielkie zwycięstwo. Klęskę dążeń, aspiracji i starych ambicji oraz zwycięstwo nowej percepcji. Wyszedłem poza tradycyjny system wartości i mierzenia siebie. Nie muszę pędzić za przetrwaniem, ani szukać uznania w oczach innych. Stałem się suwerenną, unikalną istotą. Znaczy zawsze nią byłem, jak i każdy człowiek, tylko życie bywa tak szorstkie, że łatwo o tym zapomnieć!
Zamiast wzorowym; zamiast kolejnym wzorcowym człowiekiem, uporządkowanym w swym życiorysie i światopoglądzie, stałem się prostym istnieniem bez żadnego planu. Bez nawet chęci osiągnięcia czegokolwiek. I choć wciąż stąpam po ziemi i jestem absolutnie wspaniale niedoskonały, to jednak jestem jednocześnie aniołem, który nie chodzi a unosi się na skrzydłach. Skrzydłach marzeń i wyobraźni wykraczającej poza wszystko to, co pojmowalne przez umysł. Każdy z nas jest!
Przedstawiam więc nową duchowość i nową ludzkość. Moją własną. Taką, którą żyję codziennie; której do końca nie rozumiem, ale już nawet nie staram się zrozumieć. Składa się ona z wielu doświadczeń. Niektóre są piękne i mistyczne, inne trudne, bolesne, przyziemne, ale równie cenne. Przede wszystkim jednak — i co najważniejsze — wszystko co tu przedstawiam jest autentyczne, prawdziwe. Wzięło się z moich autentycznych doświadczeń.
Dlatego też nazwałem to Uzieming — czyli sprowadzenie koncepcji do życia. Uziemienie własnego ducha. Porzucenie dążenia za jakimikolwiek teoretycznymi aspiracjami i wejście w empiryczne, śmiałe, otwarte doświadczenie samego życia. Pozwolenie, aby to właśnie samo życie naszkicowało moje idee, moją duchowość. Zamiast usilnie starać się nagiąć siebie i swoje życie do czyichś wymyślonych teorii i dążeń.
Uzieming to — można powiedzieć — taka filozofia. Jednak nie do końca, bo od filozofii odróżnia ją to, że wykracza poza teorie. To filozofia, która wyrasta z życia, zamiast próbować je do siebie nagiąć. To taka forma naturalnej magii, właściwie. Nastawienia.
Punkt K.
Z byciem zintegrowanym Uziemionym Marzycielem (mam nadzieję, że kojarzy CI się to z kolorowymi ziemniakami) wiąże się coś bardzo cennego, co nazwałem K. — czyli prostota.
K. to taki symbol, który przyszedł do mnie pewnego letniego wieczoru, gdy czułem się przytłoczony swoją sytuacją życiową. Mój umysł szalał jak wściekła krowa, próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. W końcu padłem na fotelu z butelką zimnego, pszenicznego piwa, zmęczony do cna. Odpuściłem wszystkie swoje projekty, dylematy i pytania. Byłem już tak zmęczony, że po prostu odpuściłem wszystko i to właśnie wtedy odkryłem, że cała ta przyprawiająca o szaleństwo złożoność — to iluzja!
Ciągłe pytania i poszukiwanie odpowiedzi to tylko gra umysłu. Ludzki umysł został po prostu zaprogramowany, aby nieustannie szukać i błądzić. I nawet gdy znajdzie odpowiedź na jedno ze swoich rzekomo ważnych pytań, to i tak zaraz stworzy kolejne komplikacje. Wynajdzie nowe dziury w całym, a więc ostatecznie powróci do swej niekończącej się gonitwy. Z jakiegoś powodu umysł kocha wszystko komplikować i gmatwać. I chyba nawet wiem z jakiego: bo dzięki tym komplikacjom i konfuzji ma powód do działania. Sam tworzy sobie zagadki tylko po to, aby móc je potem rozwiązywać. Trochę jak komputer, który nieustannie odgrywa ten sam nudny program.
A więc pewnego letniego wieczora byłem tak przytłoczony tą gonitwą i zagubieniem, że po prostu odpuściłem i poczułem prostotę wszystkiego. Tak, dokładnie, poczułem. Nie była to myśl, ale uczucie tego, że wszystko w sumie jest w porządku ze mną i z moim życiem, i że — tak naprawdę — nie potrzebuję żadnych odpowiedzi. Poczułem, jak absurdalnie małostkowe są moje pytania, dylematy i problemy!
W obliczu tego poczucia prostej radości istnienia, w której wszystko po prostu jest doskonałe takie, jakie jest, mój umysł wydał mi się śmieszny. Tak poważny w swoim skupieniu na wielkich problemach, które trzeba rozwiązać; zapędzony w biegu donikąd!
Tak, dokładnie, donikąd.
Bo nawet gdy wszystkie pytania zostaną odhaczone a problemy rozwiązane, to zaraz pojawią się kolejne. Jest to daremny trud. Zdaje się, że nawet nazwano to kiedyś bardzo trafnie: Syzyfowa Praca.
Och, praca umysłu, to tylko syzyfowy wysiłek. Umysł sam wszystko komplikuje i gmatwa tylko po to, żeby móc dalej działać! A więc… czas odpuścić ten chory marazm i powrócić do prostoty świadomości, która widzi wszystko przejrzyście. Do odczuwania.
Odczuwanie esencji
Owszem pewne rzeczy, czy zagadnienia mogą być złożone, ale ta złożoność może być jasna i przejrzysta. Tak, że po prostu widać co i jak, i nie trzeba się wcale wysilać, aby związać koniec z końcem.
Ostatecznie, można powiedzieć, że K. to prostota i złożoność zarazem. To zawarta w nas naturalnie świadomość, w której widzimy wszystko jasno i prosto, a jednocześnie z wielką głębią i pełnią.
Pokochałem tę naturalną zdolność po prostu odczuwania istoty rzeczy. Ponieważ odkryłem, w końcu, że wszystko zawiera w sobie rodzaj istoty, czy esencji samej siebie. Nawet najbardziej skomplikowane idee, czy wynalazki współczesnej technologii, czy zasady działania kwantowych praw Wszechświata — wszystko, co z pozoru wydaje się być skomplikowane i zawiłe, ostatecznie można sprowadzić do esencji. Można doświadczyć prostoty energii zawartej we wszystkim i wtedy zawiłość przestanie być problemem.
Używanie zmysłu K. sprowadza się do odczuwania. Najpierw pozwalasz sobie czuć esencję czegokolwiek, a potem umysł może wziąć część tych percepcji i na ich podstawie stworzyć swoje zrozumienie. To takie nowe myślenie, w którym zamiast od razu coś analizować, najpierw pozwalasz sobie to po prostu odczuwać. Bardzo proste!
A jednak jest to odmienny mechanizm od tego, w którym nauczono nas operować. Zaprogramowano nas abyśmy wszystko starali się pojąć intelektualnie, zanim jeszcze zdążymy to poczuć swoimi zmysłami.
Zaufanie do Siebie
Kolejnym bardzo bardzo ważnym punktem w życiu na Ziemi, jako duchowa istota, jest zaufanie do siebie. To bardzo trudna rzecz. Chociaż nie. Właściwie to cofam to, co powiedziałem. Zaufanie do siebie jest bardzo łatwe. Wymaga tylko trochę praktyki i dlatego czasem wydaje się cholernie trudne. Szczególnie, gdy zajmujesz się eksplorowaniem alternatywnych stanów świadomości i wielowymiarowości rzeczywistości.
Obejrzałem kiedyś taki serial, który zatytułowano West World. Obejrzałem pierwszy sezon, złożony bodajże z dziewięciu odcinków i zdałem sobie sprawę z tego, co robię. Serial opowiada fikcyjną historię parku rozrywki, w którym ludzie mogą odgrywać różne historie i dramaty, korzystając przy tym z usług bardzo realnych bio-robotów. Nie są to już nawet roboty, ale androidy, wyglądające i zachowujące się zupełnie jak ludzie. Do takiego stopnia, że trudno odróżnić je od zwykłych, „prawdziwych” ludzi.
Może i brzmi to bardzo futurystycznie, ale patrząc na dzisiejsze tempo rozwoju technologii, łatwo zdać obie sprawę, że wizja przedstawiona w tym serialu nie jest wcale taka znowu odległa.
Przede wszystkim jednak, fabuła serialu pokazuje iluzje i prawdy na temat ludzkiej natury. Demaskuje nasze ograniczenia i pragnienia oraz to, że ludzkie życie w zasadzie bardzo przypomina to, którym żyją zaprogramowane androidy/roboty. Zadaje przy tym wiele interesujących filozoficznych pytań, ale — bardziej niż cokolwiek — oglądając ów serial, uzmysłowiłem sobie jak głęboko ludzkie życie jest zaprogramowane.
I ja też jestem pod wpływem głębokich hipnotycznych przekonań, które sprawiają że nie żyję naprawdę, ale powtarzam wciąż te same doświadczenia. Ta cykliczność jest jak chora pętla, z której nie wiadomo jak się wydostać. Ale wiem, że można się z niej wydostać! Właściwie to w jakimś stopniu już się z niej wydostałem. Myślę więc, że warto kontynuować ten eksperyment świadomości, mimo że czasem wydaje się, że nic się nie dzieje, że to wszystko jakieś tylko moje wymysły.
Och, co za bolesna i nieprawdziwa percepcja! Skąd ona się bierze? To zwątpienie czasem sprawia, że chcę umrzeć.
Wydaje mi się wtedy, że nigdzie nie doszedłem, że nic się nie zmieniło, że wcale nie jestem wolny, że tylko się oszukuję. A jednak wiem, że tak nie jest! Patrząc bardziej z lotu ptaka (na większy obrazek), widzę w sobie olbrzymią zmianę! Gdy spojrzę choćby dwa lata wstecz, to widzę swoje postępujące otwieranie się świadomości. Widzę, jak dużo bardziej wolny i prawdziwy jestem. Widzę to przede wszystkim po tym, jak dostrzegam klatki, w których żyją inni wokół mnie. Kraty umysłu można zobaczyć tylko, gdy jest się po ich drugiej stronie. Gdy jest się od nich wolnym.
A więc uzmysłowiłem sobie, że w moim życiu teraz bardzo ważne jest bym ufał sobie w pełni. Abym był skupiony na moim wiedzeniu — na tym wewnętrznym przeczuciu, na mojej osobistej Prawdzie.
Wybieram pamiętać o nowych potencjałach, które czasem tak trudno zobaczyć; o tym kim jestem, o tym, że jestem wizjonerem i mam przed sobą kreację ścieżki. Ścieżki, którą nazwałem PsychePath. Drogi świadomości poza iluzoryczną, zaprogramowaną pętlę ludzkiej rzeczywistości. Drogi do wymiarów wolności Duszy. I z powrotem. PsychePath to droga poza, a Uzieming to powrót do materii. Piękny taniec życia.
Jest to ścieżka, czy sposób na otworzenie swojej ludzkiej, bardzo intelektualnej i skoncentrowanej na fizyczności świadomości na inne światy. A także na większą głębię percepcji tego fizycznego świata, poszerzającą go o zupełnie nową, magiczną perspektywę. Gdy otworzy się swoją świadomość, to nawet stare historie stają się pełniejsze, wielowymiarowe. Wbrew pozorom bardziej zgodne z faktycznym przebiegiem zdarzeń, bo nie skrzywione przez ludzkie emocje. Nasza pamięć potrafi płatać nam niezłe figle, ale to już temat inny rozdział.
Ogólnie chodzi o otworzenie się na bogatszą percepcję rzeczywistości i nowe, twórcze energie. I to nie jest tylko moja fantazja!
Wiem, że to jest prawdziwe na najgłębszym poziomie. To jest mój Owoc Róży. To jest rdzeń mojej istoty. To jest prawda. To jest szczęście, którego od zarania dziejów poszukuje ludzkość — szczęście wyjścia z jaskini. Wyjście z labiryntu ograniczeń umysłu.
Miewam w sobie całą mieszankę uczuć. Z jednej strony zdaje mi się, że moje oświecenie i mistrzostwo to jakiś absurd, który sobie wmawiam. Nie jestem zadowolony z rezultatów na tym ludzkim poziomie. Potem jednak patrzę z drugiej strony i zdaję sobie sprawę, że wokół mnie są sami niewolnicy. Niektórzy mieszkają w willach i jeżdżą drogimi autami, ale wciąż widzę ich kajdany. Mają piękne klatki, ale to wciąż klatki.
Ostatecznie więc wygrywa we mnie głos płynący z jakiegoś intymnego miejsca we mnie. Głos, który w jakiś sposób brzmi jak małe dziecko, a jednocześnie jest przepełniony mądrością i głębią. I ten głos mówi mi, że ten czas — to wcielenie to najcenniejsze chwile mojej całej wiekuistej egzystencji. I choć miałem wiele trudnych chwil, a nawet bardzo ciężkich, to dzięki nim stałem się tak bardzo ekspansywny w swojej świadomości. Może nie osiągnąłem bogactwa i sukcesu, ale mam coś znacznie cenniejszego. Coś, czego nie kupią żadne pieniądze, nie da żaden prestiż, czy sława: moją suwerenność na najgłębszym poziomie.
Ktoś, kto tego nie doświadczył nigdy tego nie pojmie. To uczucie wolności wykraczające poza chęć przetrwania, czy wygodnego życia w kolejnej ludzkiej historii.
Nie ma więc w co wątpić. Nie mam czego szukać. Ja już to robię. Moja sztuka, moja świadomość, moje kreacje — to wszystko jest realne i piękne. Tak! Ja żyję tym. To jest prawdziwe i muszę sobie ufać, bo to się po prostu dzieje. I to nie jest tylko moja fantazja — to rozszerzona rzeczywistość, którą kiedyś odkryją na swój sposób również inni ludzie. Dlatego jestem na Ziemi. Pozostawię po sobie okruszki chleba.
Współczesna niewola
Aby zrobić z człowieka pracownika-niewolnika, który chodzi codziennie do roboty i wykonuje czynności, których tak naprawdę nie lubi, musisz sprawić żeby przestał kochać siebie. Wierzyć w swoje zdolności. Musisz pozbawić tego człowieka jego wrodzonego poczucia wartości. Ponieważ wtedy możesz mu dawać kawałeczki tego poczucia wartości, jako rodzaj uznania i wynagrodzenia za jego posłuszeństwo. Tak, że przez cały dzień będzie robił dla Ciebie, co tylko chcesz za tą małą odrobinę energii. Szczyptę poczucia że jest dobry, że jest wartościowy, bo pracuje ciężko, bo służy swemu Panu. Nawet nie zdając sobie sprawy, jak bardzo krzywdzi i poniża samego siebie!
Tym właśnie jest kłamstwo masowej świadomości — hipnozy, która jest wpajana człowiekowi od najmłodszych lat.
Te wartości są fałszywe: ciężka praca, poświęcenie, bycie bohaterem, cierpienie i wyrzekanie się siebie na rzecz jakichś „wyższych celów”, czy idei. Wszystko to są kłamstwa, które mają po prostu utwierdzić twoją świadomość w byciu zniewolonym, poddanym, uzależnionym — coraz bardziej zrobotyzowanym sługą.
To trochę jak z rośliną, którą się wysusza, której glebę się celowo wyjaławia. Pozbawiasz taką roślinę wody i życiowych soków. Siejesz w niej zwątpienie. Odbierasz poczucie wartości. Drążysz i drążysz kroplami traumatycznych doświadczeń. Sprawiasz, że ledwo ledwo istnieje w ogóle. W końcu roślina staje się spragniona, głodna, słaba. Staje się podatna na wpływy z zewnątrz; na zagrożenia; choroby; owady. Staje się chora. Głodna i spragniona, ale musi jakoś chociaż przetrwać, przeżyć. Więc zrobi wszystko dla tej odrobiny wody, którą łaskawie podlejesz ją wieczorem. Dla tej jednej szklanki, która pozwoli jej przetrwać kolejną noc i kolejny mozolny dzień roboty.
Taka roślina może przetrwać w ten sposób całe swoje życie. Jednakże są rośliny, które buntują się. Są rośliny, które nie poddają się, nie wpadają w rolę ofiary i ociężałość rozżalenia nad własnym losem i bezsilnością.
Istnieje rodzaj przebudzenia, które płynie chyba z jakiejś intuicji, z przeczucia, że życie może być inne. A może nawet z tego, że w końcu roślina widzi inną roślinę, która ma wszystko w nadmiarze. I to ona jest dystrybutorem wody, która podlewa ją i inne zniewolone roślinki w zamian za niewolniczą pracę.
Dlaczego tak jest? — myśli sobie któregoś dnia nasza budząca się roślina.
Dlaczego i jak wyjść z tej matni? — myśli sobie pewnej bezsennej nocy.
Dlaczego jedni mają wszystko, a ja nie mam nic?
Dlaczego jestem taka wysuszona, skoro mogłabym być kwitnąca, pełna życiowej energii, z pięknymi bujnymi zielonymi liśćmi; z kwiatami… i może któregoś dnia mogłabym wydać wspaniałe owoce… — myśli sobie leżąc w poszarpanej doniczce z nazbyt dziurawym dnem.
Jest w niej wielkie pragnienie. Pragnienie tak silne, że mogłaby nawet umrzeć, aby je spełnić. Skłonna jest nawet wyjść poza swoje odwieczne poczucie lęku przed nieistnieniem; skłonna jest zaryzykować unicestwienie, jeżeli tylko jest choćby nikła szansa, że jej los może się odmienić.
I ma to przeczucie, że faktycznie tak jest. Przecież musi istnieć sposób, aby wyjść z tego wysuszenia; musi istnieć sposób, aby być kimś więcej niż tylko kolejnym… robotnikiem.
A jednak wstaje co rano i nie pamięta tego, co było w nocy. To zdaje się być silniejsze od niej. Musi iść do pracy. Musi przetrwać! W głowie majaczą jej myśli o tych rachunkach, które musi zapłacić, o długach do spłacenia, o jedzeniu które przecież musi za coś kupić. Zapomina więc o wolności. Wsiada do autobusu, jedzie do pracy i obserwuje świat.
Ale pewnego dnia jest inaczej. W końcu, w chwili odpuszczenia, pamięta swój gniew, swoje pragnienie wolności. Myśli sobie, że może dziś coś się zmieni; może dziś coś się kurwa stanie! I jakoś się uwolnię…
Myśli sobie roślina, myśli sobie robotnik, jadąc kolejny raz tym samym autobusem, z tymi samymi ludźmi co zawsze. Z ludźmi gadającymi o tych samych nieistotnych pierdołach; wsiadającymi i wysiadającymi na tych samych przystankach, co za każdym razem. Ludźmi, którzy jako i ona są zaprogramowani na niewolę. I niedolę.
Kiedyś modliła się jeszcze. Myślała że może jakiś bóg, anioły, że ktokolwiek kurwa usłyszy jej wołanie. Dziś już się nie łudzi — nie ma żadnego „Boga”, ani aniołów — jest sama! Skazana na swój Schaushank, na swoje życie w autobusie — myśli sobie i bierze głęboki oddech.
Autobus dojeżdża do pracy. Wychodzi koło cmentarza. Przechodzi przez ulicę i trzęsie się ze strachu. Już wie, co ją tam czeka; już wie, że znowu będzie musiała oddawać siebie za pieniądze. Oddawać swój czar i pasję, w zamian za szklankę wody na koniec dnia. Dziś chyba tego nie przeżyje — coś musi się stać. Dziś będzie kochać siebie. To koniec. Ta stara energia nie może być jedyną energią. Musi przecież istnieć coś innego…
Nowa Energia
Nowa Energia jest wynikiem mądrości wyciągniętej z wielu doświadczeń. Z wielu trudów i radości życia. Myślę, że bierze się ona właśnie z ciemności i niemocy ludzkiej woli. Z pragnienia by było coś innego, niż panujące powszechnie dynamiki energii. Starej energii, ponieważ to, jak wygląda świat, jak jest wszystko ułożone w społecznej machinerii — wynika z wieków ewolucji. I nie mam tu na myśli ewolucji naturalnej, ale takiej którą wytworzył człowiek. A w szczególności podział na grupy społeczne i hierarchię rodowych linii krwi.
Ludzie, którzy przez tysiąclecia pragnęli wolności od tej maszynerii mentalnej rzeczywistości, zaczęli wydobywać z siebie zaczątki tej nowej energii. Ona rozwijała się powoli. Powstawała całe tysiąclecia, by teraz, w końcu zacząć ukazywać swoje piękno. Stała się łatwo dostępna dla każdego, kto wybierze wyjść ze swoich starych historii i ról, obejmując własną suwerenność. Biorąc odpowiedzialność za siebie i swoje życie.
Swoim wołaniem o zmianę, o wolność, nasza „roślinka” z poprzedniego rozdziału, zaczęła łączyć się właśnie z ów nową energią. Ta energia nie pochodzi jednak z zewnątrz. Jest to jej własna energia — potencjał prawdziwej wolności.
Można powiedzieć, że potencjał używania tej energii istniał zawsze. Tak samo jak prąd elektryczny istniał od zarania dziejów, ale człowiek odkrył go i ujarzmił w praktyce, dopiero w ciągu ostatnich 150 lat.
Innymi słowy, ludzkość nie była gotowa na diametralne zmiany związane z odkryciem elektryczności — aż do niedawna. I nawet nie chodzi o to, że ludzie nie byli dość inteligentni. Poziom naszych zdolności umysłowych, nie zmienił się znacznie przez ostatnie 2000 lat, albo i dłużej. To, co się jednak zmieniło, to świadomość. A dokładniej — poziom mądrości wypracowanej w ludzkiej świadomości. Mądrości, która jest wypadkową, kwintesencją przeżytych przez ogół wszystkich ludzi doświadczeń.
Na przestrzeni wszystkich wieków, każdy człowiek przyczynił się do wzrostu ludzkiej świadomości. Każde doświadczenie, każde empiryczne, zmysłowe doznanie, każda refleksja, nawet każda myśl — wszystko to stawało się mądrością, która powiększyła ogólną świadomość ludzkości.
To właśnie dzięki tej szerszej świadomości światło ludzkiego oka potrafi dostrzec więcej. Dzięki nagromadzonej mądrości możemy korzystać z większych pokładów energii i bardziej zaawansowanych technologii. Gdyby nie mądrość i wnikliwość — spostrzegawczość świadomości, człowiek nie potrafiłby dostrzec nowych potencjałów i z nich korzystać. A przecież one tam był zawsze!
Dzięki większej świadomości dzisiejszy świat jest znacznie wygodniejszym i bardziej przyjemnym miejscem. Pozbawionym wielu trudów, mozołu i ciemnoty — zabobonów minionych wieków. Historia nas tego uczy. Pokazuje jak powstawał rozwój ludzkiej świadomości, wiedzy i płynących z tego coraz bardziej wyrafinowanych technologii.
Ogół ludzkości to jedno, a pojedynczy człowiek drugie. Tak samo jak świadomość ludzkości rozwinęła się na przestrzeni wieków, tak i każdy człowiek dzisiaj może rozwijać własną świadomość, stając się coraz mądrzejszym i bardziej światłym w swoim odbiorze rzeczywistości.
Właściwie to niezaprzeczalnym faktem jest, że w ciągu dziejów to dzięki odważnym jednostkom, ogół ludzkiej świadomości mógł wznosić się na nowe wyżyny.
Nie mam tu nawet na myśli tylko tych wybitnych odkrywców, wynalazców i artystów, którzy zapisali się na kartach historii, ale również cichych mistyków, którzy na własną rękę i bez fanfar podnosili swój poziom zrozumienia i przejrzystości — rozwijali mądrość swojej świadomości. Mistycy, filozofowie, artyści, często potępiani i nierozumiani, zgłębiali nowe idee, tworzyli zaczątki przyszłości, szukając istoty człowieczeństwa i sensu istnienia. Tylko dzięki ich wewnętrznym osiągnięciom nowej świadomości, reszta społeczeństwa miała energetyczny wzór do naśladowania.
Wiem, że to co piszę może się wydawać wymysłem, ale to logiczny ciąg konsekwencji. Jeden człowiek z intensywnym, przebudzonym światłem świadomości, rozświetla rzeczywistość nie tylko dla siebie, ale automatycznie również dla innych. Im większa świadomość, tym więcej światła. A im więcej światła, tym większa zdolność dostrzegania potencjałów obecnych we wszystkim dokoła. Tym też bardziej dokładniejsza i wnikliwa umiejętność rozróżniania tego, co słuszne i zgodne z dobrem ludzkości, jako ogółu, a co nieprawidłowe i szkodliwe.
Przejrzysta świadomość pozwala przejrzeć na wskroś każdą sytuację i zobaczyć zawartą w niej prawdę oraz fałsz! Ostatecznie to mądrość świadomości potrafi rozróżnić je od siebie i podjąć słuszną decyzję, widząc nie tylko skutki krótkoterminowe, ale przede wszystkim, te na większą skalę. Świadomość zestraja nas z sercem, wewnętrznym poczuciem moralności i dobra. Jest bardzo bardzo mądra. Nie ma w niej dziecinnych, często złowrogich, egoistycznych gierek, w które tak łatwo popada zimny, racjonalny i nieczuły intelekt.
Poprzez to możemy zaobserwować znaczącą różnicę pomiędzy inteligencją a mądrością świadomości. To, co dla intelektu jawi się słusznym i logicznym, bardzo często w oczach wnikliwej świadomości może być błazeństwem. Świadomość potrafi postrzegać kwantowo, wielowymiarowo, bezczasowo — a nie tylko linearnie jak robi to umysł. Świadomość potrafi zobaczyć, co jest naprawdę korzystne, a co może okazać się początkiem tragedii nie tylko dla obecnych, ale również dla przyszłych pokoleń.
Świadomość nie zna ograniczeń czasu i przestrzeni. Widzi wszystko spójnym i wzajemnie połączonym. Coś na wzór czasu i przestrzeni pojmowanych przez prawidła fizyki kwantowej. Wszystko wpływa na wszystko inne. To, co dotyczy tylko grupy ludzi teraz (albo nawet tylko jednego człowieka!), jest naprawdę istotne dla całej ludzkości kiedykolwiek!
Aspektrony
Oto więc pojawia się ważny temat, czyli zrozumienie grupowych dynamik energetycznych. Są to dynamiki psychiczne, socjologiczne, ale jakże olbrzymi jest ich wpływ na całokształt rzeczywistości. Nazwałem te grupowe energie psychiczne — aspektrony.
A więc aspektrony to specyficzny rodzaj aspektów ludzkiej psychiki, które dotyczą całych grup ludzi.
Od zwykłych aspektów różnią się w zasadzie swoją wielkością. Są duże, ponieważ na ich energetyczną tożsamość składają się setki, miliony — a nawet miliardy psychicznych aspektów pojedynczych osób.
Aby to lepiej zobrazować, wyobraźmy sobie, że każdy człowiek ma aspekt kierowcy. Oczywiście, w rzeczywistości nie wszyscy ludzie potrafią prowadzić samochód, ale dla uproszczenia wyobraźmy sobie, że tak jest. A więc każdy człowiek ma taki aspekt, czyli wersję samego siebie, która odpowiada za umiejętność prowadzenia auta.
Aspektron Samochodowy byłby więc abstrakcyjnym połączeniem i skonsolidowaniem wszystkich takich pojedynczych aspektów-kierowców w jeden, grupowy, wręcz tytaniczny super-aspekt.
Takiemu grupowemu aspektowi można by nawet nadać jakąś egzotyczną nazwę — na przykład… Samochodos — i okrzyknąć bogiem patronującym wszystkim kierowcom. A co po niektórzy zapewne składali by mu przydrożne ofiary, prosząc o bezpieczną podróż, nowy samochód, albo przepraszając za zbyt szybką jazdę, itp. Ludzie postrzegaliby tą psychiczną energię, jako coś zewnętrznego, lecz w rzeczywistości byłoby to tylko lustrzane odbicie ich własnej psychicznej energii związanej z podróżowaniem autem.
Nawiasem mówiąc, to może być wskazówka na temat tego skąd w ogóle wzięła się koncepcja bogów. Ludzie od zarania dziejów po prostu łączyli się energetycznie z przeróżnymi grupowymi aspektronami, nazywając je bogami!
I tak, jeśli sięgniemy do mitologii starożytnej Grecji, Rzymu, Słowian, Chińczyków, Aborygenów i każdej innej, zobaczymy cały panteon najróżniejszych bóstw, bogów, opiekuńczych duszków, aniołów, demonów, herosów, itp. itd. — aspektronów, które patronują różnym elementom ludzkiego życia i wszystkiego dokoła.
A więc już od dawien dawna ludzie spostrzegli istnienie różnych grupowych aspektów, lecz z braku głębszego zrozumienia nazwali je bogami i umieścili ponad siebie. Zapomnieli, albo może nie mieli świadomości, że przecież to oni sami — to ludzie tworzą aspektrony. Bez ludzkiej świadomości oraz energii aspektrony nie mogłyby istnieć.
W zasadzie można się nawet pokusić o stwierdzenie, że to ludzie stworzyli wszystkich bogów, a na koniec — co uważam zresztą za bardzo praktyczne — skonsolidowali ich do jednego super-boga, który pojawił się (czy może został wynaleziony/stworzony) jakieś 3000 lat temu na obszarze Judei, dając początek erze religii monoteistycznych.
To jednak nie wszystko, ponieważ ludzie są bardzo kreatywni, a może intuicyjni, a może jedno i drugie na raz. Nie tylko stworzyli bogów, boginie i całą resztę tej psychicznej ferajny, ale również połączyli ich energetyczne wpływy na ludzką psyche z tym, co nocą widać na niebie. I tak powstała astrologia.
Ale wróćmy do sedna. Ponieważ, ostatecznie, bóg/bogowie i wszystko inne, co wytworzyła ludzka wyobraźnia, jest w pewien sposób realne! Aspektrony mają swoją energetyczną tożsamość i faktycznie istnieją w psychicznych wymiarach rzeczywistości. Wymiarach, które niejako otaczają i przenikają naszą fizyczną rzeczywistość. Każda myśl, emocja i uczucie — wszystko! — staje się częścią ów okołoziemskich wymiarów. Okołoziemskich, bo wymiary psychiczne znajdują się wokół nas — trochę jak chmury, albo mgiełki energii.
Można je nawet zaobserwować. Poczuć ich energie. A czasem nawet można je zobaczyć. Szczególnie łatwo, gdy pójdzie się na spacer osiedlowymi uliczkami o samym brzasku. Inne znowu, te bardziej astrologiczne czy kosmiczne, łatwo poczuć na nocnym spacerze na pustyni, w lesie — gdzieś, gdzie nie ma hałasu psychicznych energii ludzkości. Świat psychicznych energii jest przebogaty!
I, tak, w Naturze też istnieją grupowe psychiczne energie, ale o tym powiem więcej później.
Podsumowując aspektrony to elementy ludzkiej psychiki, które zostały wytworzone przez grupy ludzi i połączyły się razem w oparciu o jakiś wspólny element. Tym elementem może być wszystko: narodowość, funkcja lub umiejętność, cecha charakteru, system wierzeń czy religia.
Każda psychiczna energia naturalnie przyciąga i łączy się z innymi, podobnymi do niej psychicznymi energiami.
To takie psychiczne prawo przyciągania. Efektem takiego grupowania się energii są właśnie aspektrony. Innymi słowy, w wymiarach wyobraźni i myślo-emocji wszystko nieustannie przeplata się ze sobą, tworząc wielowarstwową, fascynującą mozaikę świadomości. Można nań spojrzeć z wielu różnych stron, co jest naprawdę fascynujące. Właściwie to te różne psychiczne wymiary nie są wcale aż tak chaotyczne, jak się z początku wydaje. Nie są też wcale od nas odległe! O tym jednak opowiem w dalszej części książki — cierpliwości!
Na koniec dodam tylko, że od wpływów grupowych psychicznych energii ludzkości i zamieszkujących je aspektronów można się z łatwością odłączyć. Znaczy, mówię że z łatwością, ale to wymaga trochę praktyki. Jest to bardzo korzystne, jeśli chce się zgłębić unikalność własnej Psyche. Aspektrony są pożyteczne, ale mogę też być bardzo dużym ograniczeniem. Co łączy się z poprzednimi rozdziałami. Aspektrony bardzo często opierają się zmianie świadomości i też wielokrotnie wpływały na bieg wydarzeń na Ziemi.
Mnie osobiście odłączanie się od wszelkich psychicznych energii, które ogólnie określam mianem masowej świadomości, bardzo służy. A najlepiej wychodzi na łonie natury, gdy mogę na chwilę odłożyć na bok wszystko i wszystkich, by powrócić do własnej unikalnej esencji Psyche — do pierwotnej nagości istnienia.
Nagość
Zdjął ubranie i zostawił pod wibrującą życiem sosną. Legł na mchach wśród paproci. Nagi jak i one. Leży jak dziki zwierz.
— Lesie przemów do mnie… słyszysz mnie?
Zaszumiały drzewa, zaszeleściły paprocie.
— Czemu jesteś tutaj? — odrzekł Las.
— Aby być nagim, surowym, prawdziwym… jak TY!
— A więc niech tak będzie! — zazieleniły się paprocie.
Mech stał się bardziej miękki. Zaległa cisza jeszcze głębsza. Poczuł się jakby nie było nic — tylko ta chwila. Naga i kompletna. Po nieokreślonym czasie trwania w tym naturalnym stanie nagiego istnienia, przemówił sam do siebie:
— Jestem istnieniem. Nie mam przeszłości, ani przyszłości. Po prostu istnieję! Moje imię odeszło. Moje marzenia — prysły! Znikły wszystkie cele. Ja po prostu j e s t e m.
Zaszumiały sosny, zaszeleściły paprocie. Ręka sama zabiła komara, który przysiadł na jego pośladku.
— Ja i Las to jedność. Lecz nie tożsama. Jestem zwierzęciem, jakich tu wiele, a jednak jestem zupełnie inny. Kompletny. Niezależny nawet od Ciebie Naturo… jako ptaszyna pofrunę nawet poza twoje słodkie łono!
— Niech i tak będzie! — zawyły wilki! Wtórując zaszumiały knieje.
Jeden z nich wyłonił się z zarośli i usiadł przed nim z uśmiechniętym pyskiem. Zębiska lśniły w południowym słońcu.
Podniósł wzrok, by spotkać wilcze oczy i zdało mu się że widzi siebie, że to on jest wilkiem. A wilk jest jednocześnie jeleniem, dzikiem, sarną, królikiem… zmieniał się kształt tegoż leśnego ducha. Tańczył w wolności. Poza nawet wszelką definicję.
— Niech twoje skrzydła niosą Cię z wiatrem. Las jest dla Ciebie sługą i przyjacielem — przemówił wilk. — Nagi przybywasz, w nagości umierasz, nagością odżyjesz!
Oślepiło go słońce. Gdy odzyskał wzrok, wilka już nie było. Tylko ślady łap odciśnięte na mchu świadczyły o jego niedawnej obecności.
Leżał więc dalej sam, pośród leśnej murawy. Nie dbał o nic, a tylko by BYĆ. Choć umysł chwilami przynosił słowa, wspomnienia, osoby, to nikły one szybko, jak w słońcu nikną krople porannej rosy.
Cóż to za chwila! Gdy śniegi odtajają i z lodu uwalnia się ludzkie serce. Proste i nieskończone.
Trwał tak, aż poczuł, że czas wstawać. Usłyszał to w sobie. Nie były to jednak słowa, lecz jakieś przeczucie. Jego ciało samo rwało się na nogi. Wstał więc i poszedł po ubranie.
— Tak! — wykrzyczał. — Umrzeć świadomie… w pełni świadomie. Napiszę o tym kiedyś książkę. Czuję, że jest w tym pasja mojego serca. Śmierć to nie śmierć.
To powrót do nagości istnienia. Do świadomości bycia wolnym — odłączonym od wszystkiego i wszystkich. Od aspektronów, aspektów, a nawet umysłu i jego logiki. Od tego co realne i nierealne. To stan łaski, w którym zamiast myśli jest mądrość samej świadomości i płynąca z niej…
Intuicja
Jechaliśmy autem do lasu. Był ciepły letni wieczór. Jeden z tych, gdy światło jest tak misterne, iż zdaje się że leniwie zachodzące Słońce, niczym wielki alchemik, przemienia w złoto wszystko, czego tylko dotknie.
Miałem ze sobą właśnie ukończoną rzeźbę i aparat, żeby zrobić jej kilka zdjęć w tym magicznym świetle. Tylko, że w połowie drogi do odległej puszczy, nagle poczułem, że muszę wysiąść i dalej pójść sam. Ania była zszokowana. Dlaczego do cholery, chcesz tu wysiąść? — zapytała. Nie wiem… po prostu muszę. Mam jakąś dziwną, silną intuicję, że dalej muszę iść sam. Wysiadłem na skraju jakiejś wsi, nieopodal dużego lasu. I stałem sobie na skrzyżowaniu wiejskich dróg, trzymając w ręku moją nową rzeźbę, wczuwając się w ten tajemniczy trop intuicyjnego wiedzenia.
— Co to za rogi? — zapytał znienacka kierowca furgonetki.
— To taka rzeźba — odparłem po chwili pustki w głowie, zupełnie zaskoczony tym zdarzeniem. A wręcz zderzeniem z nieoczekiwanym przybyszem.
Kierowca spojrzał na mnie porozumiewawczo i pojechał dalej w swoją stronę. Zapewne wracał do domu po długim dniu pracy.
Ja zaś stałem sobie dalej, nie wiedząc dokąd chcę iść. W jednej ręce trzymając swoją rzeźbę, a w drugiej aparat fotograficzny. Stary dobry Nikon. Swoje lata już ma, ale zdjęcia wciąż robi wyśmienite i nawet podoba mi się to, że nie jest zanadto naszpikowany elektroniką i systemami wspomagania, które teraz standardowo montuje się w nowych modelach. Mój Nikon robi zdjęcia wciąż artystyczne, niedoskonałe, noszące znamiona ludzkiej ręki i oka. Ta niedoskonałość jest dla mnie wielkim atutem. Sprawia, że zdjęcia są przesycone moją świadomością, zamiast perfekcjonizmem sztucznej inteligencji, nowoczesnych podzespołów i oprogramowania.
Stałem tak więc przez parę minut, zdezorientowany. Pokręciłem się po skrzyżowaniu, gdy w końcu zobaczyłem ten nowy dom. Wciąż niedokończony. Wciąż w stanie surowym. Stoi już tam jakiś czas, zdaje się że właściciela spotkało coś nieoczekiwanego, coś co sprawiło że dom stoi w nagości cegieł i zaprawy murarskiej już parę lat. Zobaczyłem tabliczkę, że został w końcu wystawiony na sprzedaż. Aura wokół niego pachniała porażką. Niespełnionymi marzeniami. Nutką dramatycznej goryczy.
Ciekawe, jaki los spotkał tych ludzi? — pomyślałem sobie. A potem nagle wpadłem na genialny pomysł, że to idealny plener dla mojej rzeźbiarskiej sesji fotograficznej.
Poszedłem więc tam i popstrykałem kilka zdjęć. Posiedziałem chwilę na surowym, betonowym balkoniku, patrząc na zieloną, świeżo skoszoną łąkę w oddali, po której dumnie przechadzał się bocian. Po chwili dołączył do niego kolejny. Ależ tu pięknie! — pomyślałem.
Wyobrażałem sobie, jakby to było mieć taki dom na własność. Wyobraziłem sobie nawet, że właściciel zjawia się nagle i oddaje mi swój surowy dom, mówiąc coś w stylu, „Widzę, że Pan jest artystą z przekazem. Myślę, że Panu bardziej przyda się ten dom niż mi. Dla mnie to już bez znaczenia. Proszę go przyjąć w prezencie!”. Zupełnie nieprawdopodobna, trochę dziecinna, ale jakże wspaniała to wyobraźnia!
Na polanie, w oddali, wylądował trzeci bocian, potem jeszcze jeden — próbowałem je sfotografować, ale były za daleko. Widok jednak był tak ekscytujący, że opuściłem ceglany pustostan i podszedłem bliżej, ale nim się tam doczłapałem przez wysokie trawy, osty i wysypaną gruzem ziemię, bocianów ich nie było.
Są trochę jak moja rzeźba, jak mój złoty łabędź, pomyślałem. Może powinienem przerobić łabędzia na bociana…?
Znowu nie wiedziałem gdzie iść dalej. Tam czy może przeciwnie, gdzieś indziej? Wodziłem wzrokiem dokoła horyzontu, patrząc na las po lewo, wieś po prawo, długą drogę w nieznane na wprost. Gdybym miał monetę, to bym nią rzucił — zaśmiałem się. Wziąłem głęboki oddech i znowu wczułem się w kompas intuicji.
Po kilkunastu metrach w nieznane pomyślałem o sobie, jako o istocie fizycznej. Traf chciał, że miałem na sobie nowe sandały, które obcierały mi pięty, więc postanowiłem nie oddalać się jeszcze bardziej od domu, wiedząc, że i tak już teraz parogodzinną drogę powrotną, będę musiał pokonać pieszo. Nie chcąc jej jeszcze bardziej wydłużać, zmieniłem kurs i poszedłem w stronę lasu.
Pilnujące wejścia do lasu pola już skoszone. Jeżą się pozostałościami słomy, skrzą w zachodzącym powoli słońcu jak zapalone zapałki. Gdzieniegdzie kupy śmieci i gruzu. Nigdy nie potrafię zrozumieć, jak ktoś może tak po prostu wywalić śmieci na piękne łono natury. To dla mnie jedna z najbardziej obrzydliwych rzeczy pod słońcem. Choć staram się być wyrozumiały, to mimowolnie przeklinam tych ludzi. To nie ludzie a potwory, myślę sobie. Pstryk, pstryk i idę dalej.
Słońce zachodzi, zdaje się że mój spacer w lesie będzie okraszony szarością zmierzchu, która ostatecznie, w niemal magiczny, gradientowy sposób przeistoczy się w ciężki mrok nocy. Ta myśl wywołuje we mnie trochę lęku. Chociaż bywałem już wiele razy w lesie nocą i nic mi się jeszcze nie stało, to wciąż miewam chwile zwątpienia w siebie. Chwile, że obawiam się o swoje życie. To się dzieje jakby podświadomie. Niemal automatycznie, gdzieś w głębi mojej psychiki tli się ten lęk przed ciemnością, przed brakiem bezpieczeństwa, przed śmiercią. I daje o sobie znać właśnie w takich samotnych momentach, gdy gaśnie słońce, gdy wchodzę w teren nieznany, nienależący do mnie, ani nawet do żadnego innego człowieka. Teren, choć pełen śladów ludzkiej głupoty, to wciąż dziki i okryty tajemniczością natury.
Im bardziej wchodzę w las, lęk szybko ustępuje uczuciu ulgi. Fotografuję swojego łabędzia, swojego wolnego podróżnika, jak go nazwałem, i wczuwam się w otaczającą przyrodę. Dziś zdaje mi się odległa i niedostępna. Czuję się jak intruz, ale nie przejmuję się tym zanadto, bo wiem że to uczucie zniknie. Tak, jak za każdym razem, gdy z upływem czasu na łonie przyrody z cywilizowanego człowieka przeistaczam się w leśne zwierzę.
Odczuwam to w swoim ciele i umyśle. Moje myśli robią się coraz cichsze, by w końcu zupełnie ustąpić miejsca zmysłowości odczuwania. Las jest magiczny pod tym względem. Nasiąkam nim coraz bardziej, aż w końcu z poczucia bycia intruzem, staję się starym dobrym przyjacielem. Las otwiera się przede mną. Dostrzega moje serce i służy mi swoimi uspokajającymi objęciami.
Którędy teraz iść? — pytam siebie stojąc na kolejnym, tym razem leśnym, skrzyżowaniu. Zauważam, że logiczny umysł mówi żeby iść prosto, ale ja jakoś czuję, że nie prosto, ale właśnie w prawo. Nie umiem tego wyjaśnić. Coś we mnie “mówi” mi, żeby iść w prawo. I to nawet nie jest żaden głos, nic takiego. To zwykłe uczucie. Uczucie płynące z jakiegoś wnętrza mnie. To właśnie jest intuicja. Idąc zgodnie z nią, w prawo, czuję taki przebłysk radości, jakby coś we mnie dziękowało mi, cieszyło się, że idziemy właśnie tam. Choć przecież na logiczny rozum to zupełnie bez znaczenia!