E-book
7.35
drukowana A5
41.16
Trzy światy

Bezpłatny fragment - Trzy światy


5
Objętość:
205 str.
ISBN:
978-83-8369-458-0
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 41.16

Wstęp

W fabułę książki zostały wplecione zasłyszane i zaobserwowane zdarzenia, jakie niesie świat, lecz w większości oparte na fikcji. Przedstawione wydarzenia, mogą być trochę szokujące, tym bardziej że niektóre z nich mogły wydarzyć się w realnym życiu, powstać na podstawie przeżytych emocji i dominować na życiowych zakrętach różnych sytuacji, miejsc i osób.

Nigdy nie wiadomo, co może spotkać za rogiem lub nawet na prostej drodze. Dlatego ważne są myśli, słowa, czyny, które wpływają na całokształt życia oraz drobne chwile, bo one składają się na całe życie i je układają nieraz w bardzo nieprzewidywalny sposób.

Książka przedstawia historię młodej dziewczyny, która pogubiła się w swoim życiu. W tym pogubieniu, w wyobrazi jej, rodzą się obrazy innych światów, zwłaszcza pięknego świata, za którym bardzo tęskni. Dlatego, jak zaczyna się jej historia tu i teraz, tak nagle się urywa na tym małym zakątku jej istnienia i toczy się nadal, lecz już w innym wymiarze. W rezultacie przenosi się do niego, pokonując trudną drogę, którą musi przebyć.

Na swojej drodze spotyka podobnych ludzi i razem przenoszą się do świata marzeń. W kolejnych podróżach ze swymi nowymi przyjaciółmi odwiedza różne światy, również te, które bardzo ją ranią. Jednak dzięki wcześniejszym doświadczeniom, oczyściła się z problemów, które ją gnębiły na ziemi, oraz dzięki nabytym nowym zdolnościom, potrafi podnieść się i uwolnić z każdego kolejnego problemu.

W czasie

Pamiętam ten szept w głowie, te słowa, które kodowały mój mózg.

— Zrób to, będziesz lepsza, poczujesz moc.

Kto by się wtedy oparł takiej pokusie?

Ja nie, a mój chłopak… on to miał głowę, wiedział gdzie, co można, miał kontakty i było okej. Mnożył się, troił lub znikał na dłużej.

Pewnego dnia już nie wrócił, wyprowadził się na stałe z mojego życia, zostawiając mnie na zakręcie.

— Kim on był dla mnie? — pytasz.

Po prostu liściem, który wiosną się zieleni, by na jesień dotknąć ziemi, zimą zniknąć, pociągając za sobą w niebyt. Jemu właśnie zawdzięczam ten stan.

Naiwna, zbuntowana nastolatka, która miała być księżniczką, teraz już tylko pozostała jedna potrzeba, wprowadzać się w inny stan i trwać w swoim świecie.

Mój świat to film, bajka, która przelatuje mi po głowie, klatka po klatce, rolka po rolce. Nieraz zrywa się taśma, klatka stop… i pustka, nie ma mnie, jest cisza w mojej głowie, w moim świecie, śmiertelna cisza. Czy śmierć jest właśnie taką ciszą? Niebytem? — bardzo możliwe.

Wczoraj, mój obecny chłopak zrobił ekstra imprezę, udało mu się dobrze zarobić, mogliśmy nieźle zabalować. W nocy, po imprezie, obudziłam się, poczułam gryzący zapach dymu, nasza kołdra tliła się, prawdopodobnie od papierosa. Mer wciąż pali w łóżku.

— Mer, obudź się — zaczęłam szarpać mojego chłopaka.

Gdy w końcu go dobudziłam, wstał półprzytomny i wyniósł dymiącą kołdrę do kuchni.

— I co? — spytałam, jak wrócił.

— Już zgasiłem — burknął i za chwilę spał.

Nad ranem obudziło nas głośne dobijanie się do drzwi.

— Pali się — słychać było wołanie za drzwiami.

Wstaliśmy, w kuchni było pełno dymu. Drzwi między kuchnią a łazienką stały w ogniu. Zaczęliśmy gasić ogień, lejąc wodę:

wiadrem, miską, garnkiem, czym popadło. W końcu sami ugasiliśmy płomienie. Rano, przyjechała straż, ale już było po wszystkim.

Po pożarze kuchnia wyglądała jak czarna dziura. Podłoga przy łazience częściowo wypaliła się, drzwi nie nadawały się do użytku, ściany i sufit przybrały czarny, zakopcony kolor. Chłopaki, którzy nieraz nas odwiedzają, ozdobili ściany i sufit rysunkami i napisami. Nie wyglądało to pięknie, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić, nieraz już gorzej mieszkałam.

Zdarzyło się w moim życiu, że spałam na klatce schodowej. Było to zaraz, jak uciekł mój pierwszy chłopak. Wtedy poznałam Mera i z nim wyjechałam na „zielone łąki”. Były to niezłe czasy, gdy buszowaliśmy po kraju i żyło się chwilą. Zresztą, moje całe życie jest tylko chwilą, teraz i przedtem, zawsze i wszędzie. Czy ja mogę myśleć inaczej? Wiem, że do trzydziestki nie dojadę, chyba że wymyślą nowy bieg w czasoprzestrzeni, oparty na psychologii, pozwalający poruszać się bezpiecznie po drogach wewnętrznych, według znaków nowej generacji technologii kwantowej. Kiedyś nastąpi taki przełom, nakreśli nowe kierunki, które dziś wytycza czas i klimat.

Po naszych owocnych wojażach po kraju dobiliśmy, gdy aura zaczęła szwankować do stolicy. Tam, na dworcu można spędzić cały swój żywot. Oczywiście, trzeba było dobrze się pilnować i nie wchodzić w kolizje z tamtejszym „prawem”.

Nie spaliśmy na dworcu, bo tamtejsze kwatery były zarezerwowane dla „arystokracji”, więc my szaraczki musieliśmy „wynająć” pokój na mieście. W stolicy nie jest na szczęście trudno o to, dlatego bez problemu urządziliśmy sobie własną sypialnię na ostatnim piętrze wieżowca. Całkiem dobrze nam się mieszkało, zdołaliśmy nawet wygodnie się umeblować. Materace do spania i niczego nam już nie było trzeba, bo co można wymagać, jak ma się gdzie spać? Do tego w ciepłym pomieszczeniu, przy centralnym ogrzewaniu, sam szpan. W moim „M” mam tylko piec węglowy i zero węgla. Zimą jest prawie jak na dworze, sople wiszą nawet pod nosem u Mera.

— Z czego żyjemy? — pytasz.

Wciąż wędrujemy z Merem po mieście i trochę zarabiamy. Jest ciężko, bo i nas dopada bezrobocie. Często napotykamy ludzi, którzy proszą o wsparcie. Tak tworzą się warstwy społeczne. Będąc na górze, często nie zauważamy dolnych warstw, korzeni, z których wyrastamy.


Od słów do czynów jest daleka droga,

lecz nie każdy patrzy poza okrąg swego ogrodu.

My, pogodzeni z czasem,

płyniemy swoim własnym szlakiem.

Raz między płotkami, raz pod dachem,

niczym niebieskie ptaki, wolne od nadmiaru.

Taki nasz sposób na życie,


— Skąd taki sposób? — pytasz

Pewnie z kosmosu. Tak, jesteśmy kosmitami, z innego wymiaru. Tam, nie żyliśmy materialnym bytowaniem a chwilą i fantazją…

Tutaj brakuje mi prawdziwej przynależności, do której tęsknię i w chwilach ciszy wracam, tam skąd przybyłam. To, ta moja ciekawość tak zemściła się na mnie. Często zadaję sobie pytanie. Co ja tu jeszcze robię? Brak odpowiedzi, zgubiłam swój powrotny kod do mojej prawdziwej istoty. Tu, na tym padole nie jestem na swoim miejscu. Jest mi ciasno, duszę się w tym pyle, dymie, zanieczyszczeniu. Szukam więc i pytam o drogę do mojej prawdziwej rzeczywistości. Pocieszam się myślą, że wrócę do mojego pięknego świata, bo tyle wiem, tyle moja jaźń rozumie.

Myślenie nic nie kosztuje, a zobowiązuje, dlatego myślę, że stanie się to zanim przekroczę trzydziestkę. Moi współbracia nie mogą o tym rozmawiać, bo mają kod na świadomości i nie są w stanie go zerwać. Gdy przyjdzie czas naszego odejścia, wtedy w ich umysłach zapali się światełko zrozumienia. Teraz tylko niewielu z nas ma ten dar wiedzy.

Nie spotkałam jeszcze takiej osoby, ale wiem, że spotkam, gdy przyjdzie czas naszej realizacji, naszej odmiany, a na koniec czas odejścia i powrotu do naszej rzeczywistości. Tu jesteśmy tylko przelotem, tymczasowo. Już niebawem przyjdzie ten dzień, wiem, bo jest to zapisane w mojej świadomości i odnajdę kod, a wtedy zacznie się początek końca tu, a Wielki Powrót Tam.

W moim obecnym wcieleniu wciąż nam problemy z tuziemcami. Mimo że jestem w tej rzeczywistości już od dwudziestu lat, wciąż nie mogę przystosować się do teorii i praw istniejących w tym świecie. Dlatego żyję w zawieszeniu między dwoma światami. Tu jestem fizycznie a do mojego prawdziwego świata, podążam myślą i ciałem metafizycznym, astralnym. Dzięki moim podróżom do świata moich przodków, moich korzeni, w mojej świadomości coraz częściej pojawia się film z tamtego świata.

Z każdą nową premierą, film przybiera jaśniejszy i pełniejszy obraz. Dociera do mojej świadomości, otwiera oczy i wskazuje drogę do celu, którą muszę pokonać, by wrócić do swojego prawdziwego istnienia. Są to wskazówki dla mnie, aby poprowadzić moich współbraci. Najpierw jednak muszę ich wszystkich odnaleźć i nawiązać kontakt, by w każdej potrzebie przekazywać dane i zadania.

Takich osób jest wiele na świecie. Nasze miano brzmi Prowadzący. Każdy z nas ma rozwiniętą świadomość i wie, kim jest, jednak tylko razem tworzymy kod, który jest potrzebny do powrotu. Dlatego musimy się odnaleźć i to jest nasze pierwsze zadanie. Od kiedy zrozumiałam swój cel, inaczej patrzę na świat. Wiem, że ludzie dzielą się na różne podziały, ale w moim przypadku interesuje mnie jeden podział; tuziemcy, oraz moi ludzie.

Między nimi mogą znaleźć się osoby, które nie należą w pełni do nas, bo mogą być różne przemieszania. Jednak jeden z naszych znaków rozpoznawczych jest potrzeba wolności i ta cecha bardzo nas wyróżnia. Nie wiem, czy zdołam odnaleźć wśród swojego otoczenia Prowadzących. Moja podświadomość nic na ten temat mnie nie informuje. Z tego wynika, że sama muszę rozejrzeć się, rozpocząć poszukiwania, bo właśnie taki przekaz otrzymałam. Przekazy otrzymuję pocztą telepatyczną.

Potrzebny jest na to odpowiedni nastrój i wyciszenie. Często mój stan, w czasie którego odbieram sygnały, zakłóca Mer, jego ignorancja i niezrozumienie powagi mojej misji. Właśnie ostatnio, gdy otrzymałam moje pierwsze zadanie, by odszukać Prowadzących, próbowałam wprowadzić się na ścieżkę, którą podążają podobne mi istoty. Fakt, że nie mam jeszcze wielkiej wprawy na wchodzenie i poruszaniu się tą ścieżką, to jeszcze Mer zakłóca mi fale. Jednak nie mogę się go pozbyć, bo nie pozwala mi na to etyka, która w naszym świecie jest bardzo przestrzegana.

Tam nie istnieje pojęcie potrzeb materialnych i dlatego jesteśmy tak bardzo niematerialni i obojętni na wszelkie dobra. Jesteśmy ulepieni z materii nieistniejącej w pojęciach ziemskich i niewytłumaczalnej w ludzkim języku. Naszego sensu istnienia nie można dlatego przełożyć na żaden tutejszy język.

Napad

Gdy jestem sama w mieszkaniu i nikt mi nie przeszkadza, wtedy każdą wolną chwilę staram się wykorzystać do poszukiwań. Wiem, że w tym zadaniu najlepsza jest telepatia. Poddaję się jej, wchodzę na ścieżkę. Moja ścieżka zawsze na początku jest bardzo ciężko dostępna, trudno pokonać pierwszy jej etap. Chociaż nie pierwszy raz jestem w tych stronach i początek jest mi znajomy, jednak każdy krok jest trudny. Wiele wysiłku muszę włożyć, by udało mi się pokonać każdy najmniejszy odcinek.

Jest mgła, czuję obecność istot mi przyjaznych, jednak nie widzę jeszcze nic. Muszę wejść głębiej, muszę. Wtedy, gdy mój wysiłek sięgnął zenitu i mogłam postawić następny krok, w moją świadomość wdarł się hałas z zewnątrz. Nagle, w brutalny sposób wróciłam do rzeczywistości. Mój powrót spowodował Mer i tym razem zakłócił moją pracę.

Wpadł do domu jak burza z piorunami, okazało się, że ucieka przed prześladowcami.

— Gonią mnie „żule” — ledwo udało mu się zamknąć drzwi przed napastnikami.

Słychać było krzyki na schodach i dobijanie się do drzwi.

— Jeszcze wyłamią nam drzwi — zmartwiłam się.

— Nie martw się, drzwi są mocne. Coś trzeba zrobić z nimi, bo nie dają mi spokojnie przejść ulicą.

— Co chcieli od ciebie tym razem? — spytałam.

— Jak zwykle pieniędzy, a skąd ja mam im wziąć? — martwił się Mer.

— Muszę porozmawiać z Redym, może on do nich przemówi, ma tu jakiegoś znajomka, którego nazywają Tłuczek — powiedziałam.

— Ok, zrób to jak najszybciej, przecież w tej dzielnicy nie da się żyć.

Już niestety nie było mowy o nastroju, jak wrócił Mer. Razem z nim wróciła szara rzeczywistość. Jego narzekania mogłyby każdemu zdołować dzień. Mer przyszedł do domu z pustymi rękoma, nic nie udało mu się zarobić. W każdym razie tak twierdził.

— Na mieście dzisiaj totalna posucha, zupełne dno.

— Przyniosłeś choć chleb? — przecież w domu nie ma nic.

— Mogłaś sama iść, nie tylko posługujesz się mną.

— Właśnie tak na ciebie można liczyć — stwierdziłam

— Trudno, ja wszystkiego nie załatwię.

— Jesteś kobietą, więc to ty powinnaś zajmować się garami — dodał.

— Trzeba się uzupełniać — powiedziałam. — Ja zajmuję się domem i garami. Ty masz inne zadanie. Przede wszystkim zadbać o podstawowy prowiant, by było co włożyć do tego gara.

— O co ci chodzi kobieto, ty też możesz iść na miasto, a nie wymagać ode mnie i wykorzystywać.

— To nie czas na kłótnie — stwierdziłam i po chwili dodałam. — Jak razem się żyje, to trzeba się uzupełniać. Każdy wykonuje to, co najlepiej potrafi i do czego jest zobligowany. Wspólna egzystencja wymaga współpracy i zgody, Znasz prawo „Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”. Więc jeżeli należy traktować drugą osobę, z którą się przebywa, jak siebie samego, to co to oznacza?

Mer popatrzał na mnie oczami w kształcie znaków zapytania.

— Nie wiesz?

— Wiem.

— Wniosek z tego sam się nasuwa, że para powinna się uzupełniać i nie ma tu mowy o żadnym wykorzystywaniu.

W naszym „M” zapanowała zagęszczona atmosfera niedomówień. Coraz częściej zdarza się taka sytuacja. Wtedy Mer zamyka się w sobie, a ja nie próbuję mu w tym przeszkadzać. Każdy zamyka się w swojej dziupli i to mi nawet odpowiada. Ja mam swój świat, swoją misję i mogę spokojnie podążać swoją drogą.

Wróciłam do swojego zajęcia. Tym razem miałam nadzieję, że nic nie zakłóci mi spokoju. Weszłam w swój stan mentalny i znów znalazłam się w tym miejscu, z którego tak brutalnie zostałam wyrwana. Jestem wśród mgły, stoję w miejscu, chcę zrobić krok, jednak mimo ogromnego wysiłku nie mogę oderwać nogi, nie mogę nawet nią poruszyć. Czuję, jakbym była sparaliżowana. Nie czuję bólu z tego powodu, tylko niesprecyzowany strach, że nie będę mogła już nigdy poruszyć się o własnych siłach.

Tkwię w bezruchu i czuję, jak w poprzednim seansie obecność żywych istot. Wiem, że one chcą nawiązać ze mną kontakt, ale ich nie słyszę. Próbuję, staram się całą swą mocą, by usłyszeć, co mają mi do przekazania, bo wiem, że jest to bardzo ważne. Czuję ból, który spowodowany jest moim wielkim wysiłkiem. Cierpię z tego powodu coraz bardziej. Dociera do mnie lekkie tchnienie, szelest i układa się w rozmyte słowo, jakby z daleka, z wielkiej odległości ktoś do mnie woła, chce ostrzec. Z trudem rozpoznaję to słowo —

U w a ż a j……

Wtedy do mojej świadomości dotarł hałas za drzwiami, ktoś dobijał się do nas. Spojrzałam na zegarek, dochodziła trzecia nad ranem. Za drzwiami narastał hałas i dobijanie się, kopanie i walenie w drzwi. Mer wstał i przyszedł do mnie.

— Co się dzieje? — powiedział przerażony.

W tym samym momencie drzwi zostały wyrwane razem z futryną i do mieszkania wdarła się grupa agresywnych mężczyzn. Było pięciu podpitych napastników.

Ja i Mer byliśmy tak zaskoczeni tym napadem, że w pierwszej chwili sparaliżowało nas. Ja siedziałam na tapczanie i nie wiedziałam, co mam z sobą zrobić. Mer natomiast stał jak wryty w ziemię, z wytrzeszczonymi oczami. Napastnicy, wpadając do mieszkania, potrącali go. W końcu jeden z nich uderzył Mera na odlew w twarz, prawie go przewracając ciosem. Na Mera podziałało to otrzeźwiająco. Wtedy dopiero dotarł do niego cały koszmar sytuacji. Usiadł na tapczanie obok mnie. Ja również zaskoczyłam i zaczęłam nerwowo się ubierać.

— Hola panienko, zerwij te szmaty z siebie — zawołał jeden z napastników, przeszkadzając mi. Złapał mnie brutalnie za ręce, prawie mi je wykręcając.

— Zostaw ją. — Mer odważnie wstawił się za mną. Nigdy nie podejrzewałam go o taką odwagę.

— A ty co? — bandzior zostawił mnie, przerzucając swą uwagę na Mera.

Ja skorzystałam z okazji, szybko wrzucając na siebie, co miałam pod ręką. Chciałam ubrać jak najwięcej ciuchów na siebie. Nie byłam w stanie myśleć racjonalnie, tak byłam zestresowana. Inni napastnicy na szczęście nie zajmowali się mną. Całą uwagę skupili na plądrowaniu mieszkania. Wyrzucali całą odzież z szaf na podłogę, szukając wartościowych rzeczy. W tym czasie bandzior pastwił się nad Merem.

Gdy napastnicy splądrowali doszczętnie mieszkanie, wynalazłszy kilka wartościowych przedmiotów, zmieniło się ich zainteresowanie. Rozsiedli się wygodnie przy stole i na tapczanie. Na stole pojawił się alkohol, który z sobą przynieśli.

— Jak przyjmujesz gości? — jeden z nich zwrócił się do mnie.

— Dawaj zakąskę — inni ochoczo go poparli.

— Wstawaj, pchnął mnie jeden z „gości”, drugi złapał mnie za włosy, szarpiąc.

— Puść mnie — postawiłam się twardo.

Wiem, że do takich osób trzeba być stanowczym i nie okazywać strachu. Miałam doświadczenie z takimi ludźmi wcześniej, bo zdarzało się, że zaczepiali na ulicy. Mimo to byliśmy w tragicznej sytuacji i dokładnie zdawałam sobie z tego sprawę.

Zbir zaskoczony moją hardością, puścił moje włosy. Inni zaczęli nawet podśmiewać się z kolegi, którego zbiło to trochę z tropu.

— Co z ciebie za chłop, baby się wystraszyłeś? — wołał jeden z nich.

— Zaraz pokażę ci, co się robi z babą — śmiał się ordynarnie, idąc w moim kierunku.

Ja zaczęłam cofać się do drzwi. W głowie zaświeciło mi światełko, by uciec z mieszkania. On jednak zorientował się, co chcę zrobić, podskoczył do mnie jednym susem.

— Co sikoreczka chciała nam uciec? — złapał mnie mocno za ramiona i przycisnął do drzwi.

— Puść mnie — szarpałam się.

Jednak napastnik był dwa razy większy ode mnie. Spanikowałam, nie wiedziałam, co zrobić, by zostawił mnie w spokoju. On zaczął mnie ciągnąć do pokoju.

— Choć mała, nie opieraj się.

Reszta śmiała się rechotliwie, wyrażając w ten sposób swoją akceptację. Ja, mimo przewagi napastnika, nie miałam najmniejszej ochoty zrezygnować z obrony.

Stawiałam zdecydowany opór. Nawet wtedy, gdy przewrócił mnie na tapczan, przygniatając swoim wielkim cielskiem.

— Zostaw mnie — krzyczałam z całej siły prosto do jego krzaczastego ucha.

On tylko reagował mruczeniem, jak dziki niedźwiedź. Moja obrona była bezowocna, chociaż kopałam i używałam całej swej fizycznej siły i mocy płuc, by uwolnić się od napastującego mnie potwora. On tłamsił mnie swoimi łapami, próbując się do mnie dobrać i okraś mnie z całego mojego jestestwa.

Wtedy w mojej głowie zapaliło się światełko.

— Zostaw mnie, ja jestem chora, zarazisz się — krzyczałam.

— Nie kłam „szmato” — bandyta uderzył mnie z całej siły w twarz.

Jednak moja obrona spowodowała w nim chwilę konsternacji, a dla mnie był to dobry znak.

— Zostaw mnie — płakałam spazmatycznie, trzymając się za zakrwawione usta.

— Zobacz, co mi zrobiłeś, leci mi krew.

— Co z tego k…?

— Nie rozumiesz, jestem chora. Kułam żelazo, póki gorące.

— Na co? Ja ci dam chora k…, zaraz wybiję ci twoje choroby z głowy.

— Nie rozumiesz? Jestem plusowa.

— Co? — zbir skoczył na tapczanie, odsuwając się ode mnie.

— Mam plusa — powtórzyłam.

— Ty k…

To słowo widać, wypełnia cały jego mózg, chyba że mózgu w ogóle nie ma — przeleciało mi przez głowę. On popatrzył na swoją owłosioną łapę z widocznym niepokojem.

Chyba dotarło do niego to, co mu powiedziałam. Taki typ, wbrew pozorom, w razie własnego zagrożenia, łatwo wpada w panikę i po  wycofuje się cichcem, jak spłoszony tchórz. Dobrze, gdy kobieta w takiej chwili potrafi znaleźć odpowiedni hak na taką śniętą rybę.

— Ty k… — powtórzył swe ulubione słowo.

Widział krew na moich ustach i ręku, ponieważ mocno mnie uderzył, rozcinając skórę na policzku, tak że krew kapała na tapczan. Wstał i poszedł wściekły do kuchni, tam długo mył ręce.

Słyszałam, jak opowiada kolegom, że jestem chora, bluźniąc przy tym okropnie. Oni mu zgodnie wtórowali. Mimo pobicia byłam zadowolona, że udało mi się go spławić, a on robi, mimo wszystko dobrą robotę, mówiąc o mojej chorobie. Miałam cichą nadzieję, że dzięki temu zostawią nas w spokoju.

Cała ta historia, która nam się przydarzyła, skończyła się na szczęście bez większych strat moralnych. Ja zdołałam obronić się przed zbirami. Odeszła im ochota na zabawianie się moim kosztem, gdy strach wziął górę nad popędem. Oczywiście, pod moim adresem posypało się wiele ordynarnych słów i obelg, cały grad kamieni, ale ja jestem już na tyle odporna, że nie bolą mnie już słowa, rzucane przez mutantów tego typu.

Nawet takie, które kaleczą, bo wiem, że tworzy je w dużej mierze głupota. Dlatego, zachowania osób tego formatu, nie robią na mnie większego wrażenia. Doznałam niechęci, złość i wiele innych podobnych uczuć i jeżeli ktoś chce mnie utopić w morzu swej żółci, nie jest już w stanie. Brudna woda złych uczuć spływa po mnie i wraca do właściciela, bo taka jest zasada” mono „fizyki.

W rezultacie jeszcze bardziej ode mnie ucierpiał Mer. Nieźle mu się oberwało, na koniec „przyjęcia”, był w opłakanym stanie. „Goście” chcieli zabawić się w polowanie na zwierza, którym miał być Mer. Jednak, gdy dotarło do nich, że i Mer może być „plusowy”, zrezygnowali. Jednak biedak był tak zmaltretowany i pobity, że nadawał się tylko na intensywną terapię, którą mu niezwłocznie udzieliłam, jak tylko „mili goście” nas opuścili, wynosząc skwapliwie łupy. Zostawili po sobie totalny bałagan.

Musiałam, jak najszybciej ruszyć Redego, by porozmawiał z Tłuczkiem w naszej sprawie, aby „żule” dali nam spokój. Nie łatwo było go odnaleźć, jednak w końcu dotarłam do niego. Okazało się, że Redy słyszał o napadzie i rozmawiał z Tłuczkiem, który również wywodził się z kasty mutantów, co nas napadli. Mutanci, gdy dotarła do nich wieść, że ktoś wstawia się za nami, gęsto się tłumaczyli, widać, że i oni mają „zasady”, które mówią, by nie ruszać „znajomków”. Ostatnio, na mojej dzielnicy „żule” zrobili się „bardzo” uprzejmi. Schodzą mi z drogi i kłaniają. Mera też omijają bez zaczepki. Łupy jednak nie wróciły do nas, ale ważne, że już jest spokój i w końcu nikt „taki”, nie zakłóca mi poszukiwań.

Minął tydzień od napaści. Stopniowo, ja i Mer wróciliśmy do swoich codziennych zajęć. Często razem chodzimy po mieście, jednak, od kiedy zrozumiałam swój cel, wolę, by on sam załatwiał sprawy codziennego bytowania. Właśnie dzisiaj udało mi się wyekspediować Mera samego na codzienny obchód. Trudno, jeżeli nic nie przyniesie do jedzenia, będziemy pościć. Już przyzwyczaiłam się do częstych głodówek, które nieraz zdarzały się w moim życiu.

Przy okazji, nieraz zastanawia mnie fakt, dlaczego w tej masie towarów na rynku światowym i u nas, wśród tego przepychu, tudzież marnotrawstwa, jest tyle biedy i nędzy? W moim świecie jest inaczej, nie ma takich pojęć, ani problemów. Życie u nas polega nie na pogoni, lub trwaniu na krawędzi, lecz toczy się na zupełnie innym poziomie.

Poszukiwania

Teraz jestem sama i liczę na to, że Mer nie wróci szybko, dlatego nie mogę tracić czasu na przyziemne sprawy. Wchodzę w stan, który potrzebny jest do moich poszukiwań. O wiele łatwiej byłoby, gdybym mogła co dzień ćwiczyć i pracować w celu mojej misji.

Znów jestem w miejscu, które jest mi znane z poprzednich pobytów. Jestem wśród mgły i chociaż mam szeroko otwarte oczy, mgła tworzy zasłonę.

Wpatruję się mimo to w punkt pośrodku i dzięki skupieniu uwagi, zaczynam stopniowo widzieć dal, wąski tunel przed sobą. Tunel staje się coraz bardziej wyraźny, wiem, że muszę iść naprzód. Nie odrywając nóg od podłoża, posuwam się bardzo wolno do przodu. Tunel skręca w bok, a ja zatrzymuję się na przeszkodzie, która tarasuje mi drogę. Moją głowę ogarnia niemoc i ciężar, który płynie po całym ciele. Czuję go każdą moją komórką, jest to ból nie do zniesienia.

— Dlaczego? — kiełkuje w mojej głowie pytanie, na które po chwili zjawia się odpowiedź, która jeszcze głębiej mnie rani.

PYCHA…

Dociera do mnie zrozumienie, dlaczego napotkałam tę przeszkodę na mojej drodze. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że pycha jest moją cechą, ale w tej sytuacji wiedziałam, że nie ma tu pomyłki, a ja mogłam przeoczyć własne wady, które łatwo się lekceważy, lub po prostu nie zauważa. Czułam jedną wielką ranę na całej mojej naturze.

Gdy już byłam u kresu wytrzymałości, mój ból stopniowo zaczął uchodzić ze mnie. Wtedy poczułam wielki żal w sobie, który spowodował płacz. Płakałam, a ból i żal odpływał w miarę upływu moich łez. W końcu poczułam ulgę. Byłam jednak bardzo zmęczona. Wiedziałam, że koniecznie muszę odpocząć, bo moja energia zupełnie mnie opuściła. Osunęłam się na ziemię i po prostu usnęłam.

Gdy obudziłam się, nic nie pamiętałam, nie zdawałam sobie sprawy, gdzie się znajduję, jednak po pewnym czasie dotarła do mnie prawda. Okazało się, że spałam w tym samym miejscu, w którym osunęłam się na ziemię. Czułam się o wiele lepiej po obudzeniu, dlatego postanowiłam iść dalej tunelem.

Za następnym zakrętem, tunel nagle urwał się tak niespodziewanie, że nie zauważyłam przed sobą głębokiej przepaści, w którą zaczęłam spadać. Na szczęście nie leciałam zbyt szybko, dlatego w trakcie spadania mogłam zrozumieć, dlaczego to mnie spotyka. Było to dla mnie takie ewidentne, że samo nasunęło mi się do głowy. Zdawałam sobie dokładnie sprawę, że spadanie w przepaść przedstawia całe moje życie, w którym spadłam na dno, przez własne złamane uczucia, więc teraz spadam i pewnie na samym dole rozbiję się na tysiąc kawałków.

W trakcie spadania zrozumiałam cały nonsens mojego dotychczasowego życia. Zrozumiałam cały absurd zmarnowanego życia młodego człowieka, którego ogarnia pustka i bezcelowość i tylko jeden przymus, zaspokojenie swej urojonej potrzeby. Nieskończona kwadratura koła, człowieka zniewolonego nałogiem, człowieka niewolnika.

Współczułam sama sobie i wszystkim mi podobnym niewolnikom. Wiedziałam, że moi ludzie, w tym świecie, zostali zniewoleni, z powodu swych słabości, braku wiary w siebie i siły ducha. Teraz posiadłam wiedzę i poczułam siłę. Wiedziałam, że jest to próba dla mnie i jeżeli wyjdę z niej cała, będę musiała pozbierać się i poskładać swoje złamane uczucia, by odbudować je na nowo i uwolnić od uzależnienia.

Zrozumiałam, że przez nałóg, stałam się niewolnikiem i jest to jedyna moja szansa, na uwolnienie siebie i innych z tej strasznej niewoli. Gdy teraz mi się nie powiedzie, zginiemy w cierpieniu i bólu, które pójdzie na marne i nie przyniesie nikomu pożytku, tylko przegraną dla nas i dla wielu ludzi związanych z nami. Poczułam zrozumienie i nieodpartą chęć, by stać się wolnym człowiekiem. Gdy ta słuszna potrzeba wypełniła mnie do reszty, zniknął we mnie strach przed upadkiem, wtedy ujrzałam pod sobą jaskinię, do której spadłam, nie robiąc sobie większej krzywdy.

Gdy jednak spróbowałam wstać, poczułam ból w kostce, zaczęłam ją masować. Chciałam zbadać miejsce, w którym się znalazłam. Jednak moja noga spuchła i zaczęłam obawiać się, czy jej nie złamałam. Gdy tak siedziałam, zmartwiona moim unieruchomieniem, dotarł do mnie odgłos kroków. Przeszedł mi po plecach zimny dreszcz. Nie wiedziałam, kto może wyłonić się z wnętrza jaskini. Bałam się, że może mnie spotkać coś strasznego. Im bardziej zbliżały się kroki, mój strach narastał. W panice doczołgałam się w najciemniejszy zakamarek jaskini. Kroki dudniły mi w głowie, były tak głośne, jakby pociąg przejeżdżał wprost nade mną. Po chwili zrozumiałam, że ktoś chodzi nad moją głową i coś ciężkiego ciągnie.

Trochę opanowałam strach, wiedziałam, już po tych wszystkich doświadczeniach, związanych z moją misją, że nie mogę ulegać słabościom, bo one prowadzą do zguby. Zaczęłam żałować, że jestem unieruchomiona i nie mogę o własnych siłach iść i sprawdzić kto jest na górze. W takim wypadku pozostało mi czekać, aż ta osoba, czy jakaś inna istota sama przyjdzie do mnie.

W szpitalu

Gdy w końcu zapanowała nade mną cisza i nikt nie zjawiał się, usnęłam. Nie wiem, jak długo spałam, lecz zostałam wyrwana ze snu strasznym hałasem. Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą straszną, wykrzywianą twarz. Pomyślałam, że jest to na pewno tylko koszmar senny i zamknęłam oczy z powrotem, by zły obraz znikł. Gdy po dłuższej chwili hałas ucichł, znów otworzyłam oczy. Nade mną pochylała się twarz człowieka i słyszałam jakieś słowa. Przyjrzałam mu się dokładnie, okazało się, że jest to mężczyzna. Jego twarz nie była zła, ani straszna, wręcz odwrotnie, uśmiechał się nawet do mnie.

— No, nareszcie wróciłaś — rozpoznałam w końcu, co do mnie mówi.

Byłam jednak bardzo oszołomiona i nie wiedziałam, gdzie jestem i co się wokół mnie dzieje. Człowiek, który był przy moim obudzeniu, starał się, wszystko mi wytłumaczyć i chętnie odpowiadał na moje pytania

— Co się stało? — spytałam

— Miałaś zapaść — powiedział bardzo miłym głosem.

— Ale nie martw się, już jest wszystko dobrze.

— Gdzie ja jestem? — spytałam, rozglądając się po sali.

Nadal nie wiedziałam, gdzie się znajduję.

— Jesteśmy w jaskini?

— W jakiej jaskini? — zdziwił się mężczyzna.

— Jesteś w szpitalu, miałaś zapaść, ale już wróciłaś — powtórzył.

— W szpitalu? — zdziwiłam się bardzo.

— Skąd się tu znalazłam? — nie mogłam tego pojąć.

Mężczyzna chętnie odpowiadał na moje pytania. Z jego odpowiedzi dowiedziałam się, że zostałam przywieziona do szpitala w czasie zapaści. Byłam reanimowana, a teraz w końcu odzyskałam przytomność.

— Teraz już nic ci nie grozi, ale pozostaniesz jeszcze w szpitalu na obserwacji i może trochę przybędzie ci ciała, bo jesteś bardzo wychudzona. Jak chcesz być zdrowa, musisz lepiej się odżywiać — dodał na odchodne.

Byłam podłączona do urządzeń szpitalnych. Na szczęście pielęgniarka, która została na sali, pościągała ze mnie wszystkie te urządzenia, poza kroplówką.

— To ci zostawię, dobrze ci zrobi, bo same kości na tobie.

Pielęgniarka nie przestawała mówić, kręcąc się cały czas przy mnie.

— Przywieźli cię w takim stanie. Gdzie ty się tak doprawiłaś? To przez to, że za mało jesz.

— Wpadniesz w anoreksję, jak nie będziesz dbała o siebie. Ile ty masz lat?.

— No właśnie, dwadzieścia — sama sobie odpowiedziała, zerkając na moją kartę.

— A wyglądasz na dwanaście. Dlaczego tak się odchudzasz? — spojrzała na mnie pytająco.

— Ja, jakbym miała taką córkę, to bym ją zmusiła do jedzenia.

— Kiedy mnie tu przywieźli? — z trudem udało mi się wejść między potok jej słów.

— Już ponad tydzień.

— Tydzień? — zdziwiłam się. To niemożliwe.

— Możliwe, przez to, że nic nie jesz, miałaś śmierć kliniczną. Tylko nie martw się, już jest dobrze — tłumaczyła, wyraźnie wystraszona swoją prawdomównością.

— Jak to śmierć? Przez tydzień? — byłam naprawdę zdziwiona.

— Przecież ja pamiętam, byłam w jaskini — wszystko mi się poplątało.

— Co ty mówisz? W jakiej jaskini?

— Śniło mi się, że jestem w jaskini — wolałam jej nie mówić o mojej misji.

— Ludziom często w takim stanie przedstawiają się różne wizje. Jak chcesz, możesz mi opowiedzieć swoją.

Nie miałam ochoty na długie rozmowy. Pielęgniarka była na tyle inteligentna, że zrozumiała moje milczenie i już nie nalegała.

— Teraz widzę, że jesteś zmęczona, jak chcesz, możesz sobie trochę pospać. Ja będę do ciebie zaglądać, a jak coś będziesz potrzebować, to naciśnij ten przycisk.

— Dziękuję, chętnie trochę pośpię — miałam ochotę wrócić do jaskini, bo wciąż nie wiedziałam, kto tam mieszka.

Gdy tylko pielęgniarka wyszła, dłużej już nie zwlekałam, natychmiast wróciłam na moją ścieżkę. Nie miałam już takich trudności, jak na początku, dlatego bez większego problemu znalazłam się w znajomej jaskini. Samo przejście, ze świata realnego w świat nadświadomości miałam już opanowany. Wróciłam w to samo miejsce i ten sam moment.

Pierwsze spotkanie

Gdy otworzyłam oczy, usłyszałam hałas i zobaczyłam pochyloną postać nad sobą, była to straszna, wykrzywiona twarz, jednak gdy odezwała się do mnie i zobaczyłam ją w jasnym świetle lampy, którą zapaliła, okazało się, że nie jest to żadna zła zjawa.

Pochylała się nade mną młoda dziewczyna.

— Witaj, cieszę się, że cię spotkałam. Od kiedy tu jestem, nikogo jeszcze nie odnalazłam, ty jesteś pierwsza.

— Czy ty jesteś jedną z nas? — spytałam.

Nie chciałam pierwsza zdradzić mojego miana, bo nie wiedziałam jeszcze, czy należymy do tego samego świata. Ona na szczęście nie miała takich obiekcji.

— Jestem Prowadząca, ty też? — spojrzała na mnie pytająco.

— Tak — skwapliwie przytaknęłam.

— Cieszę się, jestem Gery — przedstawiła się, podając mi rękę.

— Ala — powiedziałam.

— Co to za hałas tam na górze? — spytałam po chwili.

— Tu jest taki teren, że nieraz z ziemi wydobywają się różne odgłosy. Tak przemawia ziemia, gdy skarży się, jak jest źle traktowana.

Chciałam się, podnieś, jednak moja noga mi na to nie pozwoliła.

— Co ci jest? — spytała Gery, widząc moją nieudaną próbę, wstania na własne nogi.

— Chyba skręciłam sobie nogę w kostce, mam nadzieję, że nie jest to złamanie.

— Pokaż — Gery fachowym okiem obejrzała moją nogę.

— Widzę, że to nie jest złamanie, kiedyś pracowałam trochę w szpitalu i znam się na tym. Najwyżej zwichnięcie.

— Poczekaj, zawinę ci nogę i będziesz mogła chodzić. Zaraz wrócę.

Za chwilę przyszła z bandażem i małym zawiniątkiem na ręku.

— Co tam masz? — spytałam zdziwiona.

— Moje maleństwo.

— Dziecko? Skąd tu dziecko?

— Później ci opowiem, to jest cała moja historia.

— Daj, zawinę ci sztywno, by ją dobrze unieruchomić, i będziesz mogła chodzić.

— Dzięki za wszystko — powiedziałam, gdy skończyła.

— Nie ma za co. Musimy sobie nawzajem pomagać — powiedziała z uśmiechem.

Faktycznie, po usztywnieniu nogi, mogłam stanąć na nią prawie bez bólu. Gdy już zdołałam poruszać się o własnych siłach, Gery zaprowadziła mnie do drugiej części jaskini. Okazało się, że jest to pomieszczenie urządzone jak pokój, nadający się do zamieszkania. Znajdował się tu tapczan, kołyska dla dziecka, stół i kilka foteli. W pomieszczeniu było jasno, ponieważ światło dzienne wpadało przez małe okienko, wysoko na ścianie.

— Widzę, że masz tu bardzo dobre warunki.

— Tak, nie narzekam.

— Usiądź sobie wygodnie, masz, napij się. To jest napój, który zaraz poprawi ci samopoczucie.

Gery, starała się, by jak najlepiej wypaść w roli gospodarza. Spróbowałam i poczułam smak wody źródlanej, pysznej, czystej, naturalnej wody, niczym niezanieczyszczonej. Z przyjemnością wypiłam całą zawartość. Gery usiadła obok mnie, z dzieckiem na ręku i zaczęła swoją opowieść.

Wychowywałam się w średnio zamożnej rodzinie i wszystko byłoby dobrze, gdyby mój ojciec tak często nie pił. W domu wciąż, z powodu jego pijaństwa były awantury, a w końcu doszło do rękoczynów. Znęcał się systematycznie nad matką i nade mną. Moja matka bała się go panicznie i teraz z perspektywy czasu widzę, że ten jej strach wywoływał w nim jeszcze większą agresję. Po prostu czuł się panem i wiedział, że może pozwolić sobie na szastanie cudzymi uczuciami, a że sam był zupełnie z nich wyzuty, więc takie były skutki. Moje dzieciństwo upłynęło właśnie w takiej koszmarnej atmosferze.

Nie miałam więcej rodzeństwa i bardzo było mi jego brak. Zawsze marzyłam, by mieć siostrę, lub brata. Móc porozmawiać z kimś bliskim i poczuć bliskość drugiej osoby. Z moją matką nie miałam bliskich kontaktów. Ona była tak zagłuszona, że nie miała dla mnie czasu. Myślała tylko o tym, by na czas wszystko zrobić, gdy pan i władca wróci do domu.

Ja zeszłam w tym jej zahukanym życiu na daleki plan, mogę nawet stwierdzić, że nie istniałam. Jednak najgorsze stało się, gdy mój ojciec zbliżył się do mnie. Byłam jeszcze wtedy mała i nie wiedziałam nic na temat takich kontaktów. Do ojca czułam tylko strach i niechęć już od najmłodszego dziecka, a każdy najmniejszy kontakt z nim, był dla mnie straszny. On w swej chorej egzystencji nie liczył się nawet z uczuciami małej dziewczynki. Zbrukał mnie w swym zachowaniu do reszty.

Do dzisiaj nie potrafię pozbyć się tego uczucia bólu, rozpaczy i niemocy. Molestował mnie przez lata. Przypuszczam, że moja matka orientowała się w tej całej koszmarnej sytuacji, jednak nie próbowała nawet ze mną na ten temat rozmawiać, a ja sama nie umiałam zwrócić się do niej o pomoc. Byłam tak bardzo zastraszonym dzieckiem, że z nikim nie byłam w stanie o tym rozmawiać. Dopiero gdy zaszłam z własnym ojcem w ciążę, mając dwanaście lat, cała ta sytuacja wyszła na jaw.

W szkole moja nauczycielka zauważyła, że dzieją się ze mną dziwne rzeczy i ona zajęła się wszystkim. Dzięki niej i jej pomocy jeszcze żyję, bo niewiele brakowało, bym się zabiła. Pamiętam ten czas bardzo dobrze, zawsze chętnie chodziłam do szkoły, bo tam było normalnie. Jednak w tym okresie czułam się fatalnie. Wciąż wymiotowałam i nie mogłam wtedy chodzić do szkoły. Nauczycielka zainteresowała się, dlaczego opuszczam lekcje. Przyszła do nas do domu.

Byłam wtedy sama w domu. Gdy nikt jej nie otwierał, weszła do środka, ponieważ często nie zamykało się u nas drzwi. Mieszkaliśmy w małym domku z ogródkiem i nie było takiej konieczności. Nauczycielka, w poszukiwaniu domowników, zajrzała też do mojego pokoju. Zastała mnie w łóżku. Nie spałam, lecz nie byłam w stanie wstać.

— Co ci jest? — spytała zaniepokojona moim złym wyglądem.

— Jestem chora — odpowiedziałam słabym głosem.

— A gdzie jest twoja mama?

— Nie wiem, nie widziałam jej dzisiaj.

— Jak to, jesteś chora, a mama o tym nie wie?

— Chyba nie.

Nagle poczułam straszne mdłości, pobiegłam do łazienki. Moja nauczycielka widziała, jak wymiotuję. Bardzo się mną przejęła.

— Jak się czujesz? — spytała, gdy już doszłam do siebie.

— Trochę lepiej.

— Nie mogę zostawić cię w takim stanie. Zobaczymy, jaką masz temperaturę.

Podała mi termometr.

— Nie mam gorączki, już sprawdzałam.

— Rzeczywiście, nie masz — stwierdziła, gdy oddałam jej termometr.

— Może coś zjadłaś i ci zaszkodziło?

— Nie wiem, ale ja już dawno tak źle się czuję i wciąż wymiotuję.

Nauczycielka popatrzała na mnie zdziwiona.

— Jak dawno? — spytała.

— Nie wiem, może miesiąc.

— W takim razie to nie może być zatrucie — stwierdziła.

— Powinnaś iść do lekarza, mówiłaś, że mama nic nie wie o twojej chorobie. Nie mówiłaś jej?

— Nie.

— Dlaczego? Powinnaś mówić mamie, gdy jesteś chora.

— Moja mama nie ma czasu.

— Nie ma czasu?

Kobieta była tak zdziwiona moim stwierdzeniem, że patrzała na mnie z niedowierzaniem. Wtedy usłyszałyśmy trzaśnięcie drzwiami.

— Ktoś przyszedł — powiedziała nauczycielka. Może twoja mama?

— Chyba tak — przytaknęłam.

— Pewnie zaraz przyjdzie do nas.

Jednak nie przyszła. Moja nauczycielka nie doczekawszy się tego, postanowiła sama zejść na dół. Po pewnym czasie wróciła do mnie.

— Twoja mama nie ma teraz czasu przyjść do ciebie, ale zadzwoniła do lekarza, który zaraz przyjedzie.

Rzeczywiście, nie trwało długo, gdy lekarz zjawił się u mnie w pokoju. Zbadał mnie bardzo dokładnie i wypisał skierowanie na dokładniejsze badania do szpitala. Nauczycielka osobiście zawiozła mnie, bo moja matka, jak zwykle nie miała na to czasu. W szpitalu wybuchła afera, gdy okazało się, że jestem w ciąży. Trafiłam wtedy w ręce psychologów i różnych tego typu ludzi. Zrobili ze mną zupełny magiel i namieszali mi tak w głowie, że już w ogóle nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi.

— Urodziłaś to dziecko? — spytałam.

— Nie, poroniłam.

— Przeżyłam w tym czasie ciężkie chwile, gdy musiałam wciąż odpowiadać na pytania.

Dobrze, że wtedy nie miałam kontaktu z ojcem, bo tego najbardziej się bałam.

Ojciec miał proces o molestowanie, które udowodniono mu na podstawie badań. Mimo to nie przyznał się do niczego. Otrzymał niewielki wyrok. Ja na moje szczęście nie wróciłam do rodziców. Dzięki ludziom dobrej woli umieszczono mnie w domu opiekuńczym. Tak zaczęła się moja droga do samokształcenia i rozumienia świata. W domu dziecka nie miałam życia usłanego różami, ale ten okres minął mi bardzo szybko i prawie bezboleśnie. W końcu, po takich przejściach w rodzinnym domu, tu miałam większy komfort psychiczny, odpoczęłam.

Ojca nie widziałam więcej i byłam za to wdzięczna losowi. Matkę widywałam w pierwszym roku mojego pobytu poza domem. Odwiedziła mnie parę razy, nawet próbowała namówić na powrót. Później coraz rzadziej przyjeżdżała do mnie. Muszę przyznać, że nie tęskniłam nawet za nią. Może dlatego, że nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko. Do pełnoletności doszłam wśród obojętnych i obcych mi ludzi. Nigdy w pełni nie odnalazłam się wśród tych osób, między którymi żyłam. Toteż życie niewiele mnie nauczyło. Gdy dorosłam, nadal byłam zagubionym dzieckiem.

Po pewnym czasie poznałam faceta. Był starszy ode mnie, już ustawiony w życiu. On mnie zdominował, porwał swoją pseudo miłością. Myślałam, że to jest miłość, on tak twierdził, a ja w swej niewiedzy wierzyłam mu. Gdy zaszłam z nim w ciążę, a on nie chciał tego dziecka, otworzyły mi się oczy. Zmusił mnie na zabieg i złamał tym we mnie moje uczucia. Odchorowałam bardzo, bo chciałam to dziecko, lecz on taką presję wywarł na mnie, że zmusił mnie do tego prawie siłą. Już nie podniosłam się, bo moje uczucia legły w gruzach.

Wtedy oddał mnie na leczenie. Zrobił ze mnie chorą psychicznie. Leczyłam się i już nie wróciłam do niego. Nie mogłam nawet na niego patrzeć. Nie chciałam go znać, a on pewnie był z tego zadowolony. Zawsze już cierpiałam i tęskniłam za moim dzieckiem. Dopiero gdy zrozumiałam, że nie należę do tego świata, odnalazłam się i trafiłam tu. Moja droga, która mnie tu przyprowadziła, była prosta i jasna. Idąc do tego miejsca, widziałam światełko, które mną kierowało.

Szybko i łatwo dotarłam do tego pokoju, a na miejscu odnalazłam to maleństwo i zaopiekowałam się nim. Wiem, że jest to moje dziecko, które zostało mi tam odebrane, a tu wróciło do mnie i już na zawsze będziemy razem. Wrócimy do naszego prawdziwego istnienia, gdy wszyscy się odnajdziemy.

— Bardzo smutna jest twoja historia — powiedziałam, gdy Gery skończyła mówić.

— Cieszę się, że należymy do tego samego świata i że spotkałam tu tak dobrą i miłą osobę.

Uściskałyśmy się serdecznie.

— Ja też nie miałam dobrego dzieciństwa — powiedziałam po chwili. — Moje życie, też było naznaczone cierpieniem.

Opowiem ci kiedyś moją historię. Mówiłaś, że chciałaś mieć siostrę, myślę, że możemy być siostrami, bo nasze losy są tak samo smutne i mamy wspólny świat, do którego podążamy — dodałam.

— Masz rację — ucieszyła się Gery.

Ponownie w szpitalu

W tym miłym nastroju obudziłam się z powrotem na szpitalnej sali. Poczułam dyskomfort, wolałabym nie wracać więcej do tej rzeczywistości, o wiele lepiej czułam się w tamtej. Jednak nie miałam na to wpływu, widocznie jeszcze całkiem nie dojrzałam do tego, by tam zostać — pomyślałam.

W tym świecie zastałam wszystko na swoim miejscu, nadal leżałam na tym samym łóżku, a nade mną krążyła znana mi pielęgniarka. Gdy otworzyłam oczy, wyraźnie się ucieszyła. Widać, nie mogła się doczekać, kiedy zaleje mnie swym niewyczerpanym potokiem słów.

— Przespałaś prawie cały dzień. Ty to masz melodię do spania. Ale takie chuchro, to nawet nie ma, co się dziwić, że wciąż śpi — mówiła, bez przerwy.

— Musisz coś w końcu zjeść. Przespałaś śniadanie, obiad, to teraz, chociaż kolację zjesz. Na pewno jesteś bardzo głodna.

— Nie — pokręciłam przecząco głową.

— Nawet mi nie mów. Chcesz żyć, to musisz jeść.

— Ale ja nie mogę.

— Jak to nie możesz? Poczekaj, wpierw się napij, bo na pewno zaschło ci w ustach, a później pomału wróci ci apetyt.

Nie mogę tu zostać — pomyślałam, nie mówiąc jednak tego głośno. Wiem, że ona, by tego nie zrozumiała. Nie chcę tu zostać, więc po co mam jeść? Nie mogę wrócić do mojego życia, nie chcę!!! — wołała we mnie moja świadomość.

Pielęgniarka była jednak nieubłagana. Muszę przyznać, że nie spotkałam takiej osoby w moim życiu, której by tak bardzo zależało na kimś obcym. Szkoda, że wcześniej jej nie poznałam, może moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej.

Przy niej nie dało się, nic nie zjeść. Stała nade mną jak stróż i musiałam zmusić się, by przełknąć kilka kęsów. Widziałam jej zaangażowanie i nie mogłam zrobić jej tej przykrości. Po przymusowej kolacji, w końcu mogłam trochę odpocząć. Miałam wielką ochotę wrócić do mojej nowej przyjaciółki Geri, jednak nie było mi to dane.

W moim pokoju zjawił się Mer, on zawsze wie kiedy może mi przeszkodzić. Jednak nie mogłam mieć tym razem żalu do niego, ponieważ przyszedł do mnie w dobrej intencji, według zwyczaju, jaki panuje w społeczeństwie, że należy odwiedzać chorych.

Mer jak zwykle miał problemy w swoim życiu.

— Chcą nas wyrzucić z mieszkania — zaczął bez zbędnych wstępów.

— Sąsiedzi zmówili się przeciwko nam i napisali pismo do spółdzielni, że tworzymy zagrożenie. Była komisja u nas i stwierdzili, że mieszkanie jest zaniedbane i zadłużone. Mamy otrzymać nakaz eksmisji.

— Gdzie? — spytałam.

— Przecież wiesz, na ulicę.

— Ty chyba żartujesz, nie mogą nas wyrzucić. To jest mieszkanie po mojej rodzinie.

— Chyba nie znasz życia. Kogo to obchodzi?

Najważniejsze, by płacić za mieszkanie.

— Przecież płaciliśmy.

— Ale mamy zaległości, wiesz o tym.

— Zawsze mówiłam, że to jest najważniejsze, a ty jak były pieniądze, wolałeś je przerobić.

— Przestań się czepiać.

— Dobrze, jak wyjdę ze szpitala, to gdzie mam przyjść?

Mer tylko wzruszył ramionami.

— A ty gdzie będziesz?

— Nie wiem.

— Dzięki za dobre wiadomości. Już teraz naprawdę nie mam po co wracać.

— A co, zostaniesz tu na zawsze? — spytał drwiąco.

— Mam inne wyjście?

— Chciałabyś tu zostać na wieki?

Wtedy coś zrozumiał.

— Chcesz skończyć z sobą? Nie wygłupiaj się, to nie ma sensu.

— Nie chcę skończyć z sobą, ale mam inne plany.

— Jakie?

— Dowiesz się, jak przyjdzie czas.

— Okey, Muszę już lecieć, zasiedziałem się kapkę.

Poszedł. Przyznam, że poczułam niesmak, zniechęcenie, smutek. Wszystkie te i tym podobne uczucia wymieszały się we mnie, zamieniając się w ogólny bezsens mojego istnienia w tym świecie. Po prostu jestem tu nie na swoim miejscu, nie chcą mnie w tej rzeczywistości, więc co ja tu jeszcze szukam?

Zadałam sobie sama to pytanie i nie znalazłam na nie odpowiedzi. Nie mogę tu więcej wracać, nie chcę, nie mam po co. Jedyny mój cel, iść tam, gdzie jestem potrzebna i gdzie chcę wrócić, by wypełnić swoją misję.

W jaskini

Postanowiłam więcej nie czekać. Natychmiast wprowadziłam się w stan, pozwalający mi na powrót do jaskini.

Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam znajome miejsce. Zawsze, gdy jestem w ziemskim świecie, boję się, że nie wrócę więcej do tego wspaniałego, spokojnego miejsca i nie zobaczę Gery. Na szczęście wróciłam. Znalazłam się w pokoju Gery i jej dziecka w tej samej pozycji, w której go opuściłam. Siedziałam wygodnie w fotelu, jednak Gery nie było koło mnie. Rozejrzałam się po otoczeniu, niestety byłam sama. Trochę mnie to zmartwiło, bo przy niej czułam się o wiele pewniej.

— No trudno, będę musiała iść, może znajdę ją na zewnątrz — pomyślałam.

Gdy wyszłam z pokoju, znalazłam się na wąskim korytarzu groty. Wróciłam do pokoju, by dokładnie go przeszukać, w celu znalezienia innego wyjścia. Niestety, nie znalazłam drugiej drogi. Wróciłam na wąski korytarz. Postanowiłam iść nim, aż dojdę do zamierzonego celu. Droga prowadziła mnie prawie na ślepo. Niestety nie miałam wyboru.

Każda droga gdzieś prowadzi, a jak ma się dobry cel i jedną drogę do niego, trzeba iść. Nie stać w miejscu, nie cofać się, wtedy w końcu dojdzie się na miejsce — pocieszałam się w myślach.

Miałam ten swój świat, do którego chciałam wrócić, gdy leżałam na wygodnym, szpitalnym łóżku, więc nie powinnam teraz grymasić. Muszę przyznać, że liczyłam na pomoc Gery w tych moich poszukiwaniach, ale widać nie było mi to pisane. Wiem, że każdy ma swoją drogę do celu i sam musi ją pokonać. Znając tę prawdę, nie mogę narzekać, lecz iść przed siebie swoją własną ścieżką, choćby ona była trudna do pokonania.

Zawsze bałam się nietoperzy i widocznie ten strach musiałam w sobie pokonać, bo właśnie one pojawiły się na mojej drodze. Już z poprzednich doświadczeń wiedziałam, że mój strach tworzy te zagrożenia, dlatego rozumiałam, że gdy go pokonam, nietoperze znikną. Jednak, gdy próbowałam to uczynić, stwierdziłam, że najtrudniej jest pokonać swój własny strach.

Walka z samą sobą jest najcięższa. Ile trzeba samozaparcia, by zwalczyć swoje obawy. Jaką walkę trzeba stoczyć sama z sobą, bez pomocy innych osób. Teraz dopiero przyszło mi się o tym przekonać. Miałam świadomość, że gdy się poddam, nigdy nie wypełnię swej misji. Musiałam zwalczyć w sobie wszystkie problemy, które znałam i które były dotychczas ukryte przede mną. Miałam świadomość, że muszę wszystkie zwalczyć i w ten sposób się uwolnić. Musiałam pokonać wszystkie bariery, które tkwiły we mnie, by stać się wolną od nich i gotową do Wielkiego Powrotu. Pokonać kawałek siebie, który jest całkiem dużych rozmiarów.

Gdy to wszystko, po kolei dotarło do mnie, z determinacją ruszyłam prosto w stronę nietoperzy. Wszędzie było ich pełno. Fruwały, wisiały do dołu głowami na suficie i ścianach. Miałam coś w rodzaju fobii na te ssaki, jednak postanowiłam, że się nie podam. Wiedziałam, że nie mam po co wracać, a nawet gdybym wróciła, to byłaby to moja klęska. Pokonam swój strach, postanowiłam. Muszę być silna. Moja misja jest dla mnie najważniejsza. Myśląc w ten sposób, weszłam w sam środek mojego strachu. To był pierwszy krok naprzód. Okazało się, że pierwszy krok jest najważniejszy. Chociaż najtrudniej go postawić, lecz dobrze się przełamać, bo następne są o wiele łatwiejsze. Ja miałam okazję się o tym przekonać.

Kiedyś, jako małe dziecko miałam kontakt z nietoperzem i tak nieprzyjemnie go odebrałam, że od tej pory panicznie się ich bałam. Nie mogłam patrzeć nawet na zdjęcia tych stworzeń. Jednak teraz zrozumiałam, że to było tylko złe wspomnienie, które zakodowane we mnie, tworzyło niepotrzebny strach. Myśląc w ten sposób, przeszłam i żaden nietoperz nie zainteresował się mną bardziej, chociaż to ja byłam intruzem, ja zakłóciłam im spokój. Okazało się, że nie są to groźne i niemiłe stworzenia. Poczułam na szczęście, po tym drugim kontakcie z nimi, nawet coś w rodzaju sympatii do nich i zadowolenie, że w ten sposób usunęłam z siebie jeszcze jeden błąd, który mnie ranił i niszczył.

Gdy bezboleśnie, wręcz wyleczona z fobii, wyszłam z części korytarza, w którym przebywały te całkiem miłe stworzenia, znalazłam się na skrzyżowaniu. Miałam tym razem wybór między trzema kierunkami, który jednak sprawił mi spory kłopot. Nie wiedziałam, który kierunek obrać. Nie mogąc wybrać, zawsze miałam problemy z decyzją, postanowiłam zbadać wszystkie trzy. Zapuściłam się więc w pierwszy korytarz, jednak nie na długo, po krótkim czasie okazało się, że jest ślepy. Wyszłam z niego zadowolona, że zostały mi tylko dwa do wyboru. W drugim spotkało mnie to samo, więc już wiedziałam, że powinnam iść trzecim korytarzem. Jednak ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, trzeci korytarz też okazał się ślepy. Byłam tak rozczarowana, że wyszłam z niego i usiadłam na skrzyżowaniu.

Nie wiedziałam w tym momencie, co mam zrobić. Wciąż napotykając przeszkody, poczułam zmęczenie. Zaczęłam nawet myśleć o powrocie do ziemskiego świata. Czułam zniechęcenie i apatię. Byłam tu, gdzie już od dłuższego czasu dążę myślą i całą sobą, lecz nie czułam spełnienia, a niepewność. Długo siedziałam wśród tych niewesołych myśli, gdy nagle doszedł mnie jakiś dźwięk, nawet nie dźwięk, tylko poczułam instynktownie ten głos.

Nie wiem, jak można poczuć głos, ale to było w tej chwili nieistotne. To było jakby intuicyjnie we mnie. Spojrzałam w górę, skąd on docierał. I wtedy olśniło mnie, zobaczyłam schody wyryte w ścianie. Nie zwlekając dłużej, bo już dostatecznie odpoczęłam, zaczęłam wchodzić po stopniach, które pięły się prawie pionowo do góry. Na szczęście nie miałam lęku wysokości. Ponieważ nie było czego się trzymać, szłam prawie na czworakach, by nie spaść. Głos, który na dole tylko instynktownie docierał do mnie, w trakcie wchodzenia na górę, stawał się coraz bardziej wyraźny.

Drugie spotkanie

W końcu jakoś dotarłam na ostatni stopień i zobaczyłam przed sobą dużą przestrzeń. Gdzieś z głębi wydobywał się ten dziwny odgłos. Była to przestrzeń niczym nie ograniczona, zupełnie pusta. Panował tu półmrok, pod nogami była skalna podłoga. Z tego wynikało, że nie była to wolna przestrzeń, jak myślałam na początku, lecz nadal znajdowałam się w jaskini. Szłam w stronę, skąd dochodził głos.

Zupełnie niespodziewanie wyrosła przede mną głęboka studnia. Ledwo udało mi się zatrzymać, jeszcze jeden nieostrożny krok, a wpadłabym do niej. Właśnie z tej studni dochodził głos. Zajrzałam do niej, jednak nic nie zobaczyłam, choć głos najwyraźniej dobiegał z dołu. Pochyliłam się i skupiłam wzrok, oraz słuch. Po krótkim czasie dojrzałam jakiś cień na dnie.

— Kto tam jest? — zawołałam w głąb studni. Echo powtórzyło moje pytanie.

— Pomóż mi — dotarła do mnie zniekształcona odpowiedź.

Tam jest człowiek. Jak mam mu pomóc? Poczułam zagubienie i niemożność. Jednak wiedziałam, że i tym razem muszę coś wymyślić. Sytuacja była bardzo trudna. Nie miałam przecież żadnych narzędzi, ani nic, czym bym mogła się posłużyć, by pomóc temu człowiekowi. Nawet nie wiedziałam, w jakim jest stanie. Znów cała ta sytuacja przerastała mnie, a z drugiej strony wiedziałam, że muszę coś zrobić, by mu pomóc.

Do tej pory, w moim całym życiu na ziemi, nie zajmowałam się nikim. Dlatego nie umiałam nawet zabrać się do tego. Zawsze raczej ja potrzebowałam pomocy i otrzymywałam ją. Może właśnie dlatego jestem taka niezaradna, ale w takiej sytuacji trudno coś wymyślić. I właśnie wtedy, gdy to pomyślałam, przyszedł mi dobry pomysł do głowy. Zaczęłam szukać drabiny, wiedziałam, że nieraz może się ona znajdować w studni. Okazało się, że miałam rację. Niewiele już myśląc, zaczęłam powoli schodzić po niej w dół.

Na szczęście nie mam lęku wysokości — pomyślałam.

Już po raz drugi, bardzo mi się to przydaje.

W niedługim czasie, bezpiecznie, bez dodatkowych kłopotów znalazłam się na dole. Studnia nie była głęboka, ale bardzo obszerna. Na dole siedział skulony mężczyzna. Było w niej ciemniej niż na zewnątrz, jednak mój wzrok stopniowo dostosował się do ciemności. Mężczyzna cicho jęczał. Podeszłam do niego, by mu pomóc.

— Czy coś cię boli? — spytałam.

— Tak, mam złamaną nogę — powiedział obolałym głosem.

— Jak mam ci pomóc?

— Próbowałem sam to zrobić, lecz nie mogę sobie poradzić. Czy mogłabyś ty? — spojrzał na mnie prosząco.

— Powiedz, co mam zrobić?.

— Dam ci moją koszulę, porwiesz ją na paski i zrobisz mi sztywny opatrunek.

— Dobrze.

Natychmiast zabrałam się do działania. Porwałam koszule w szerokie, długie pasy.

— Widzisz, ta kość rozeszła się, dlatego będziesz musiała ją tak nastawić, by połączyć oba końce i spróbuj usztywnić ją tym z obu stron — podał mi kawałek deseczki.

Przełamałam deseczkę na dwie części i zabrałam się do najtrudniejszego zadania, nastawienia kości. Gdy nacisnęłam kość, by wróciła na miejsce, mężczyzna zawył z bólu i zemdlał. Wykorzystałam to i szybko uporałam się z zadaniem. Nigdy nie robiłam takich rzeczy, jednak intuicja podpowiedziała mi, jak mam sobie poradzić. Gdy skończyłam, nabrałam trochę wody, która znajdowała się obok, by ocucić mężczyznę.

Ocknął się po chwili.

— Jak się czujesz? — spytałam

— Boli mnie.

— Spróbuję ci pomóc.

Przyłożyłam mu do nogi swoje ręce. Gdy coś mnie bolało, w ten sposób ból mi przechodził. Miałam zawsze tę umiejętność. Potrafiłam usunąć swój ból, poprzez trzymanie chorego miejsca, lub myślą, poprzez skupienie uwagi na bólu i następnie usunięcie go na bezdechu. Teraz postanowiłam pomóc mu w ten sam sposób.

— Masz cudowne ręce, czuję ciepło, które z nich płynie, a ból odchodzi — stwierdził po chwili mężczyzna.

Siedzieliśmy przez dłuższy czas, nie odzywając się do siebie. Ja poprzez swoje ręce wciąż przesyłałam mu energię. Po pewnym czasie mężczyzna odezwał się pierwszy.

— Dziękuję, już o wiele mi lepiej. Tak mi bardzo pomogłaś, a nawet nie wiem, jak masz na imię.

— Ja jestem Patrick — przedstawił się.

— Ala — podaliśmy sobie ręce.

— Nie wiem, czy ty też należysz do nas, ale przypuszczam, że tak, jeżeli tu się spotkaliśmy — spojrzał na mnie pytająco.

— Jestem Prowadząca — powiedziałam.

— Cieszę się podwójnie, że cię spotkałem, bo ja też jestem Prowadzący.

— Miałem ciężką drogę, zanim spadłem do tej studni, ale teraz już mi jest dużo lepiej przy tobie. Dzięki tobie zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Już od dłuższego czasu nie lubiłem kobiet, a ty jesteś kobietą i mi pomogłaś. Myślałam, że kobiety są małostkowe i niezaradne, a ty, dajesz dowód na to, że nie należy wszystkich mierzyć jedną miarą. Widzę, że bardzo się myliłem. Miałem żonę i od tego się zaczęło.

W krótkim czasie zaczęło psuć się między nami. Ona była za delikatna dla mnie. Wciąż jej wszystko przeszkadzało, a ja lubię swobodę. Przy niej musiała być cisza nocna, zero dymu, hałasu i alkoholu. Wiesz, taka co wszystko musi być na swoim miejscu. Zresztą, nie mogłem się z nią w końcu wcale dogadać. Ile razy zaczynaliśmy jakąś rozmowę, wciąż wybuchała sprzeczka. Mieliśmy całkiem odmienne charaktery. Ona zawsze mówiła, że ja, zamiast mówić, krzyczę i w końcu prawie wcale nie rozmawialiśmy. Dzieci też nie umiała wychować. Tak je wychowywała, że nawet one nie miały szacunku dla mnie. Powiedz mi jako kobieta, co ty sądzisz o tym?

— Co ja mogę o tym sądzić? Przecież nie znałam jej, ani twego zachowania.

— Jak zostaniesz tu trochę ze mną, to chętnie ci opowiem.

— Mogę zostać, ale wiesz, że nie na długo.

— Moja żona — kontynuował swoją historię — gdy ją poznałem, miała całkiem inny charakter. Spodobała mi się na zasadzie kontrastu, ja wysoki, ona mała, drobna. Może ta jej delikatność też mnie ujęła, właśnie na zasadzie kontrastu. Chociaż wtedy o tym nie wiedziałem, dopiero teraz widzę to wyraźniej. Nasza odmienność później odepchnęła nas od siebie. Już od początku naszego małżeństwa, zaczęliśmy oddalać się od siebie. Ona narzekała wciąż na moje zachowanie i mówiła, że jestem nerwowy, a mnie właśnie denerwowała jej delikatność. Wciąż powtarzała, że nie lubi się kłócić, a jednak się kłóciliśmy. Wszystko ją raziło, że głośno mówię i nie tak się zachowuję, nawet ubieram. Chciałem, by mi szykowała ubranie, bo nie zawsze wiedziałem, jak się ubrać, ale ona mówiła, że powinnam wiedzieć. Moja matka kiedyś wszystko mi szykowała, ale mojej żonie nie podobało się to.

— Kobieta nie lubi, gdy musi niańczyć swego męża. W końcu była twoją żoną nie matką — powiedziałam.

— Ty też tak myślisz? Ona wciąż mi mówiła, że nie jest moją matką i nie będzie mnie niańczyć.

— Powinieneś wtedy to zrozumieć, jak ci tak mówiła. Kobieta nie zawsze chce mieć duże dziecko za męża.

— Myślisz, że ja byłem dużym dzieckiem?

— Według tego, co powiedziałeś, to tak wygląda. Wiem, że mężczyźni czasem, jako chłopcy są rozpieszczani przez swe matki, a później mogą być z tego powodu problemy w małżeństwie.

— Być może, ale w naszym życiu była jeszcze teściowa i w żaden sposób nie mogłem się z nią dogadać. Od początku czuła do mnie awersję. Po prostu nie cierpiała mnie bez konkretnego powodu. Mieszkaliśmy na nieszczęście w jednym mieszkaniu.

— Wyobraź sobie, jak można żyć w takim młynie, gdzie jest jeden wielki chaos. W końcu zrobiła nam eksmisję i co osiągnęła?

— Nie wiem.

— Wygrała, a nas, wyeksmitowali na ulicę, rodzinę z dwójką dzieci. Nie wiem, czym kierował się urzędnik, zasądzając taki wyrok, ale coś musiało do niego dobrze przemówić. Jak myślisz, co to mogło być?

— Kasa? — spytałam.

— Zgadza się. Na jej widok zaciemnia się obraz…

— Kasa rządzi. Z powodu jej braku tworzą się problemy, z powodu nadmiaru miłość własna. Wszyscy są zdominowani jej magią.

— Jak potoczyło się wasze dalsze życie? — spytałam.

— Zamieszkaliśmy na sublokatorce i było nam ciężko, chociaż oboje pracowaliśmy. Wciąż nie układało się między nami. W końcu doszło do tego, że postanowiliśmy się rozstać. Nie było sensu, ciągnąc tego dłużej. Ja, odszedłem do innej kobiety.

— A twoja żona?

— Teraz nie wiem, bo od dłuższego czasu nie miałem z nią żadnego kontaktu, ale wcześniej była sama. Powiedziała, że nie wyjdzie drugi raz za mąż, bo ma dosyć doświadczenia ze mną.

Z Beatą, drugą moją kobietą żyłem bez ślubu. Przeprowadziłem się do jej mieszkania. Ona też miała dwójkę dzieci. Nie było nam łatwo, bo ja miałem alimenty do płacenia, a ona była w tym czasie na bezrobotnym. Utrzymywała się z dziećmi z zasiłku.

Długo nie zagrzałem u niej miejsca, bo i z nią nie mogłem się dogadać. Zrozumiałem wtedy, że samemu będzie mi najlepiej. Odszedłem od niej. Zamieszkałem w wynajętym pokoju. Gdyby nie zwolnili mnie z pracy, wszystko by na pewno potoczyło się dobrze. Jednak mój zakład zbankrutował, a ja znalazłem się na ulicy, bez pracy, mieszkania i środków do życia. Od tej pory moje życie potoczyło się po równi pochyłej i w szybkim tempie zacząłem spadać na samo dno.

Spałem po melinach różnego rodzaju. Były to mieszkania, gdzie zbierało się różnorodne towarzystwo, ale to tylko wtedy, gdy udało mi się zarobić. Gdy nie miałem grosza przy sobie, musiała mi wystarczyć do spania ławka w parku lub na dworcu. Stałem się dziadem grzebiącym po śmietnikach i żyjącym jedną tylko potrzebą, aby się napić. Już nie czułem nic, tylko jedną potrzebę. Każdy alkohol, obojętnie w jakiej postaci, był dla mnie wyzwoleniem i jedynym celem. Zapomniałem, kim jestem, zapomniałem, że w ogóle jestem. Byłem, istniałem, lecz nie wiedziałem już o tym, nie czułem swego istnienia.

Może byłem tylko kamieniem przydrożnym, lub liściem wbitym w ziemię. Może byłem pyłem, lub kałużą w cieniu, z dala od słońca. Nie wiem, kim byłem, ale wiem, że moje życie było niepotrzebne, bezcelowe. Wtedy nawet o tym nie wiedziałem, żyłem jak w omamie.

Gdy odeszłam z ziemi, obudziłem się, zacząłem myśleć i wtedy zrozumiałem, że jestem i żyję jeszcze, a ta świadomość poprowadziła mnie przez ból i cierpienie. Bo gdy obudziłem się z niebytu, poczułem ból istnienia, aż do teraz. Ty przyszłaś i mi pomogłaś, choć do kobiet czułem głęboki uraz. Teraz wypalił się we mnie. Dzięki tobie znów wróciłem, by żyć bez złości, która zabija i niszczy tego, co ją hoduje w sobie. Dziękuję ci za to.

— To ja dziękuję za te słowa. Cieszę się, że mogłam ci pomóc. Idąc tą drogą, zrozumiałam, jaka ważna jest pomoc drugiego człowieka. Wcześniej żyłam bezsensownie, będąc oślepiona nałogiem. Teraz uczę się prawd. Szkoda, że nikt wcześniej mi ich nie wskazał. Myślę, że ważne są takie wskazówki, ale kto ma je udzielać? Może każdy mógłby na miarę swoich możliwości i dobrej woli, ponieważ nikt sam nie jest alfą i omegą. Jedynie razem mamy tę siłę.

— Skąd to wszystko wiesz, jesteś przecież jeszcze bardzo młoda?

— To są wiadomości, które docierają do mnie stopniowo w czasie drogi, która mnie doprowadziła w to miejsce, prowadząc do celu, który mam osiągnąć.

— Tak, wiem o tym, bo sam podążam tą drogą, która prowadzi mnie do tego samego celu.

— Właśnie, idziemy do tego samego celu, więc może pójdziemy razem? — spytałam.

Zawsze wolałam towarzystwo, gdy nie znałam drogi.

— Nie wiem, czy dam radę, ale bardzo bym chciał iść z tobą.

Patrick próbował, podnieś się, jednak nie mógł, stanąć na chorej nodze.

— Jakbym miał dwa kije, to może mógłbym iść, opierając się na nich.

— Ale skąd je wziąć — zmartwiłam się.

— Poczekaj, spróbuję coś znaleźć. Rozejrzę się tutaj trochę i niedługo do ciebie wrócę.

— Dobrze, będę czekać.

Studnia okazało się, nie była zwykłą studnią, jaką można spotkać na wsi. Gdy odeszłam od Patricka, znalazłam się w wąskim tunelu. Nie wiedziałam, co mam zrobić, czy iść dalej, czy wrócić do niego, jak mu obiecałam. Po krótkim namyśle postanowiłam jednak wrócić. Nie mogłam go zawieść. Nie chciałam w jego oczach wyjść na niesłowną kobietę. Nie wiedziałam, dokąd tunel mnie zaprowadzi i czy mogłabym później zawrócić.

Gdy wróciłam, Patrick bardzo się ucieszył i ta jego radość była dla mnie sygnałem, że dobrze zrobiłam, wracając do niego.

— Tak się cieszę, że wróciłaś. Bałem się, że poszłaś sobie i długo cię już nie zobaczę.

— Nie znalazłam nic po drodze, żadnych patyków, ale idąc w tamtym kierunku, natrafiłam na wąski tunel. Jak czujesz się na siłach, możesz iść ze mną, bo ja nie mogę dłużej tu zostać.

— Nie dam rady, chyba że będę szedł na kolanach.

— Możesz opierać się o mnie.

— Nie mogę ci utrudniać twojej drogi.

— Nic mi nie utrudnisz. Może, gdy przejdziemy ten tunel, tam znajdziesz pomoc. Złap się mnie mocno i spróbujemy.

Patrick wstał na zdrową nogę, opierając się o mnie. Jednak, żeby ruszyć z miejsca, musiał podskakiwać na jednej nodze.

— Chyba nie dam rady — zniechęcił się szybko, zanim doszliśmy do tunelu.

— Ja tu zostanę — zatrzymał się. — Idź dalej sama.

— Jak chcesz, ale gdybyś dał radę przejść tunel, może tam znalazłbyś pomoc?

Żal mi było zostawić go samego bez pomocy.

— Dobrze, spróbuję.

Ruszyliśmy. Patrick skakał, a ja jak mogłam, tak mu pomagałam. W końcu dotarliśmy do tunelu. Tu nie mogliśmy iść razem, ponieważ było bardzo wąsko.

— I co teraz? — spytał.

— Mówiłeś, że możesz iść na kolanach. Ja pójdę pierwsza, a ty za mną — popatrzyłam na niego pytająco.

— Dobrze, spróbuję.

Okazało się, że całkiem dobrze radził sobie, idąc w ten sposób. Na wszystko jest rada, jak człowiek bardzo chce i nie poddaje się. Zawsze można znaleźć wyjście z każdej sytuacji — pomyślałam. Szliśmy już długo, a tunel nie miał końca.

— Muszę odpocząć — powiedział w końcu Patrick.

Zatrzymałam się i usiadłam koło niego.

— Nie wiem, czy powinienem iść dalej. Przeze mnie twoja droga bardzo się opóźnia.

— Widocznie tak powinno być. Nigdy nikomu nie pomagałam, a teraz widzę, że należy pomagać sobie wzajemnie i dzięki temu czuję się o wiele lepiej, że mogę ci pomóc. Czuję się szczęśliwa.

— Teraz już wiem, że każda pomoc dla drugiego człowieka, wyzwala dobre odczucia. Gdybym teraz wróciła na ziemię, zostałaby wolontariuszką, by pomagać innym. Wtedy byłabym zawsze szczęśliwa.

— A ja nigdy bym nie oceniał źle kobiet i starałbym się pogodzić z żoną i dziećmi.

Gdy już odpoczęliśmy, ruszyliśmy w dalszą drogę. Po niedługim czasie wyszliśmy z tunelu. Wielkie było nasze zaskoczenie, gdy zobaczyliśmy niebo nad sobą.

— Zobacz Alu, jak tu pięknie — zawołał uradowany Patrick.

Rzeczywiście, świat, w którym znaleźliśmy się, po wyjściu z tunelu był piękny. Staliśmy w miejscu, zauroczeni widokiem, który roztaczał się wokół. Niebo nad nami było lazurowe, a pod naszymi stopami rozpościerał się zielony kobierzec delikatnej, pachnącej trawy.

— Dobrze, że doszedłem tutaj… dzięki tobie — Patrick popatrzał na mnie oczami pełnymi błękitnego nieba.

— Jestem szczęśliwy — szepnął.

— Ja też.

— Popatrz, tam ktoś jest — zobaczyłam jakiś cień z boku.

— Chyba tak — potwierdził Patrick.

Trzecie spotkanie

Cień szedł w naszą stronę i po chwili odróżniliśmy, że jest to cień człowieka, który zbliża się do nas. Gdy podszedł, okazało się, że jest to młody chłopak.

— Hej. Dobrze, że w końcu kogoś spotykam. Jestem już dłuższy czas w tym miejscu i prawie straciłem wiarę, czy ktoś jeszcze się tu zjawi.

— Mam nadzieję, że jesteście tak jak ja, Prowadzący?

— Tak zgadza się — Patrick odpowiedział za nas obu.

— Luiz — przedstawił się.

— Ala.

— Patryk.

Podaliśmy sobie dłonie.

— Jak to się dzieje, że bez trudu rozumiemy się, chociaż należymy do innych narodów? — zastanawiał się Patrick.

— To jest inny świat, wolny od barier — stwierdził mądrze Luiz.

— Co z twoją nogą? — spytał po chwili.

— Mam złamaną, ale najważniejsze, że jakoś tu dotarłem.

— Zapraszam was do mojej groty. Tam odpoczniecie przed dalszą drogą.

Patricka wzięliśmy do środka i ruszyliśmy do siedziby Lu. W grocie, do której zaprowadził nas Luiz, mogliśmy w końcu odpocząć po całych naszych przejściach i trudach.

Szczególnie Patrick potrzebował tego odpoczynku, bo po odbytej wędrówce, był naprawdę w złym stanie. Ja nie ucierpiałam tak jak on i o wiele lepiej zniosłam trudy drogi. Poza tym wiele zrozumiałam na swojej drodze i oczyściłam swoje spojrzenie na różne sprawy.

Czułam się dobrze z nowym widzeniem sensu i istnienia. Patrick natomiast był wyczerpany fizycznie i musiał się pozbierać, by do końca przejrzeć na oczy. W grocie, u naszego nowego przyjaciela, mieliśmy oprócz gościny, odnaleźć nasze zagubione jeszcze kawałki, by pozbierać się do końca. Znaleźliśmy w niej to, co było nam najbardziej potrzebne. Patrick posłanie, które Luiz w swym geście przyjaźni mu odstąpił, a ja ciepło i towarzystwo innych ludzi.

— Jak chcesz, to sprawdzę, co dzieje się z twoją nogą? — zaproponował Lu, gdy już trochę odpoczęliśmy po drodze.

— Bardzo chętnie.

Po zdjęciu prowizorycznego opatrunku okazało się, że kość jest na miejscu, tak jak ją złożyłam.

Patrick popatrzał na mnie z podziwem.

— Mówiłem, że masz cudowne ręce.

— Noga o wiele lepiej wygląda i nie czuję już takiego bólu jak wcześniej.

Luiz nie musiał nic robić, wystarczyło, że zawinął nogę, tak jak była, usztywniając ją.

— Cieszę się bardzo, że w końcu przybyliście do mnie. Miałem przekaz, że mam czekać na was i choć trwało to bardzo długo, doczekałem się — powiedział, gdy już uporał się z opatrunkiem.

— Wiele przez ten czas myślałem i wiele zrozumiałem. Dobrze nieraz pobyć w samotności, bo wtedy człowiek ma czas na różne przemyślenia. Sam się o tym przekonałem, czekając na was.

W moim życiu, zanim tu się znalazłem, działo się tyle, że nawet nie miałem czasu, pomyśleć i zastanowić się nad sobą i tym, co robię. Tutaj znalazłem czas i miejsce. Teraz już wiem, że nie można żyć tylko chwilą, bo wtedy człowiek może się pogubić. Ja właśnie żyłem chwilą i dla zaspokojenia swoich codziennych potrzeb.

Nigdy nie myślałem głębiej, nie zastanawiałem się. Moje życie niosło mnie po mieliznach. Żyłem na ulicy i prawami ulicy, taki był mój dom. Teraz, gdybym wrócił, próbowałbym wszystko zmienić, chociaż wiem, że jest to bardzo trudne w moim środowisku, ale mając większą świadomość, łatwiej jest wyjść z bagna.

Często człowieka niszczy niewiedza. Ja niestety nie miałem szans na zdobycie wiedzy, nie miałem szans na naukę. Od najmłodszych lat żyłem na ulicy i to była moja szkoła i moja nauka. Teraz dopiero widzę, że wykształcenie jest bardzo ważne, bo człowiek ma o wiele większe szanse na normalne życie. Jednak ja nie miałem tej szansy, podobnie zresztą, jak większość dzieci z mojego środowiska.

Moja matka miała nas ośmioro, każde dziecko z innym ojcem. Ja nawet nie znałem swego ojca. Od ósmego roku życia mieszkałem na ulicy. Często z głodu wąchałem klej i paliłem skręty już od dziecka. Utrzymywaliśmy się przeważnie z kradzieży, za którą byliśmy bici i zabijani. Istniały grupy, które bezwzględnie nas tępiły i znęcały się nad nami. My, dzieci ulicy nie mieliśmy żadnych praw. Nie istnieliśmy nawet w rejestrach ludności. Nikt nas nie bronił, nie mogliśmy liczyć na żadną pomoc, czy opiekę. Zdarzały się pojedyncze przypadki zainteresowania nami i to wszystko.

Dziewczyny miały jeszcze gorzej, były bezwzględnie wykorzystywane, molestowane, bite, gwałcone i zabijane. Mój brat przyłapany na kradzieży, był strasznie torturowany, ledwo przeżył. Nawet nie mogliśmy się nigdzie poskarżyć, tak byliśmy zastraszeni. Mieszkaliśmy na ulicy, pod gołym niebem, a w porze deszczowej szukaliśmy schroniona nawet pod mostem.

Ulica zawsze była pełna przemocy i terroru. Kto był silniejszy, miał większe przywileje. Wiedziałem, że nie wszyscy tak żyją, jednak nie miałem dość siły, by zmienić swoje życie. Tak się urodziłem i tak żyłem, jak bezdomny pies. Pewnej nocy, otrzymałem przekaz i trafiłem tu, gdzie warunki do życia są luksusowe w porównaniu z tamtymi. Jestem Prowadzący i swych ludzi zaprowadzę do naszego świata, by zaznali sensu i spełnienia, spokoju i szczęścia, bo to im się należy, po tym co zaznali dotychczas.

— Ile ty masz lat — spytał Patrick.

— Teraz mam szesnaście.

— Mówisz jak dojrzały mężczyzna.

— Tak, na ulicy człowiek musi szybko dorosnąć, inaczej zginie.

— A ja narzekałem na swoje życie i nie zdawałem sobie sprawy, że ktoś może żyć gorzej ode mnie.

— W jakim ty świecie żyłeś, czy tam u was nie przestrzega się praw człowieka? — Patrick był zbulwersowany tym, co opowiedział Luiz.

— W naszym kraju są prawa, ale nie dla nas, tylko dla lepszej części społeczeństwa.

— Co ty mówisz? Nie ma lepszych i gorszych ludzi — oburzyłam się.

— U nas jest inaczej. W naszym kraju trzeba się urodzić w dobrej dzielnicy, by być dobrze traktowanym, uczyć się i żyć jak człowiek. Dla nas, z dzielnicy biedaków, jest tylko cierpienie i głód. Jest tylko śmierć.

— Teraz już, gdy dojdziemy do celu, czeka nas wolność

— Tak, odnaleźliśmy się, a gdy odnajdziemy pozostałych, wrócimy razem do domu — powiedział Lu.

— Już nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę swych bliskich.

— Teraz pójdę trochę pochodzić i pomyśleć w samotności, bo gdy byłem tu sam, bardzo przywykłem do tego, a jak już odpoczniecie, to pójdziemy w dalszą drogę.

Lu wyszedł z groty, a ja i Patrick zostaliśmy sami.

— Będziemy musieli iść dalej, by jak najszybciej wypełnić swą misję — powiedziałam.

— Tak, myślę cały czas o tym. Nie chcę być dla was kulą u nogi. To z mojego powodu jest całe to opóźnienie.

— Daj spokój, nawet tak nie mów. W końcu należymy do wspólnoty i choć wywodzimy się z różnych narodów, bo żyliśmy w różnych zakątkach ziemi, jednak należymy do jednego ludu, który musi zebrać się w całość, by wrócić do swojego świata. Taki jest nasz cel i misja. Musimy sobie nawzajem pomagać i wspierać. Jako Prowadzący, być przykładem dla naszych ludzi i ich poprowadzić. Teraz już nie możesz mówić językiem przeszłości i myśleć takimi kategoriami.

Musimy wyrzucić wszystkie chwasty, które pozostały w nas. Pozbyć się wszystkich zbędnych naleciałości, by idąc do naszego kraju być wolnymi. To jest nasza przepustka, nasz glejt. Ze starym bagażem nie przedostaniemy się i będziemy błąkać się, aż wszyscy zrzucimy go z siebie.

— Masz rację. Widocznie nie jestem dość silny i nigdy nie byłem. Teraz, idąc tą drogą, coraz więcej zaczynam rozumieć i otwierają mi się oczy. Zanim wszedłem na nią, żyłem w zaślepieniu i dlatego moje życie nie było nic warte. Chociaż jestem najstarszy z was, mało mnie życie nauczyło.

Żyłem tylko dla siebie, teraz zaczynam to rozumieć. Widziałem tylko siebie, nie myśląc o moich najbliższych. Pozostawiłem swoją żonę i dzieci, bo było mi ciężko. Mieliśmy trudne warunki i było mi źle. Powinienem myśleć więcej o swojej rodzinie, wtedy na pewno wszystko ułożyłoby się lepiej i razem moglibyśmy wyjść z dołka, a ja ich porzuciłem. Obwiniałem o wszystko żonę, a tak naprawdę ja też byłem winny. Teraz widzę, że jak się szuka winnych, to tworzy się złość i niechęć. Nie należy obwiniać, tylko starać się żyć w zgodzie i wspólnocie, razem rozwiązywać problemy.

— Masz rację, nie można wciąż obwiniać, lecz wspólnie zaradzać kłopotom — przytaknęłam.

— Więc dlaczego tak się dzieje? — spytał.

— Na pewno nie wszędzie, wielu ma rozwiniętą potrzebę bezinteresowności i obdarza nią innych.

— Czy spotkałaś kogoś takiego?

— Może spotkałam, ale nikt nie deklaruje wszem wobec swoich uczuć.

— Może trzeba uczyć ich od małego, razem z nauką chodzenia?

— Na pewno w dużo rodzinach tak się dzieje.

— Więc dlaczego są takie braki?

— Tak było ci źle? — spytałam.

— Można tak powiedzieć.

— A ile dawałeś z siebie?

— Myślę, że niewiele, nie czułem takiej potrzeby.

— Czy rodzice nie okazywali ci uczuć?

— Wychowywałem się w przeciętnej rodzinie i miałem wszystko, co rodzice byli w stanie mi dać. Poza tym pracowali i nie mieli wiele czasu na zajmowanie się mną.

— Młodzi czasem rosną w samotności, jak dzikie drzewka, z których wyrastają różne owoce, bo z naturą trzeba współdziałać, aby tworzyła nie tylko według własnych kaprysów — powiedziałam.

— Gdy słucham cię, nabieram sił, jak Luiz wróci, możemy już iść dalej. Nie ma sensu dłużej siedzieć bezczynnie. Chciałbym, jak najszybciej wyruszyć w dalszą drogę. Coraz bardziej rozumiem sens i dociera do mnie prawda. Teraz chciałbym się trochę skupić przed dalszą drogą. Tobie może też przyda się odrobina skupienia? — spytał.

— Tak, masz rację, muszę pomyśleć.

W szpitalu — ostateczne odejście

Zamknęłam oczy, bo to najbardziej pomaga mi w skupieniu. Niespodziewanie znalazłam się na sali szpitalnej. Widziałam siebie, jak leżę na łóżku, a nade mną pochylają się lekarze. W pierwszej chwili byłam oszołomiona powrotem i nie potrafiłam skupić uwagi, ale widziałam duży ruch wokół siebie.

— Chyba nic z tego już nie będzie — powiedział jeden z lekarzy, wycierając pot z czoła.

— Odeszła — powiedział drugi.

Gdy usłyszałam te słowa, zrozumiałam całą prawdę. Najwyraźniej mówili o mnie, że umarłam.

— Już nic się nie da zrobić, serce przestało pracować — stwierdził jeden z nich.

Rzeczywiście, spojrzałam na monitor, który przedstawiał pracę mojego serca. Widać było wyraźnie brak pracy.

Muszę przyznać, że byłam dziwnie zaskoczona tą sytuacją. Czułam się bardzo dobrze, wbrew temu, co widziałam i słyszałam na swój temat. Było to niesamowite uczucie, bo wiedziałam, czułam, że żyję, a zupełnie, co innego działo się przed moimi oczami.

Próbowałam nawet powiedzieć, że jeszcze nie umarłam i czuję się wyśmienicie, jednak oni nie słyszeli mnie.

— Trudno — pomyślałam — może nawet lepiej, że tak się stało. W końcu cały ten świat zostanie poza mną i nie będę więcej tu wracać.

Gdy lekarze doszli do wniosku, że już nic nie mogą dla mnie zrobić, odeszli. Została przy mnie moja znajoma pielęgniarka Maria. Widziałam łzy na jej twarzy i smutek. Szkoda mi jej było, bo widziałam jej ból i zrozumiałam, że musiała mnie naprawdę polubić. Przykro mi było odejść, nie pożegnawszy się z nią, jedyną życzliwą osobą, którą spotkałam przed samym odejściem.

Pielęgniarka pomodliła się nade mną. Próbowałam uśmiechnąć się do niej i przekazać jej podziękowanie za opiekę. Na koniec pogłaskała mnie po twarzy i zobaczyłam w jej oczach uśmiech.

— Może dotarła do niej moja wdzięczność — pomyślałam. Później przyniosła parawan i zasłoniła mnie nim.

Zostałam do końca mojej ziemskiej drogi. Widziałam ceremonię pożegnalną. Wszystko przebiegło bardzo szybko, jak na przyspieszonym filmie. Na uroczystości nie było wiele osób. Kilku znajomych z moich krętych życiowych ścieżek i oczywiście Mer, był pierwszoplanową postacią. Moja pielęgniarka Maria, również mnie nie zawiodła, to ona jedna płakała za mną. Żeby nie jej łzy i dobroć, poszłabym z radością z tego świata, jednak jej uczucie zatrzymało mnie. Musiałam jej podziękować. Mogłam najprościej zrobić to w czasie jej snu. Czekałam, aż przyszedł czas, że położyła się do łóżka i zasnęła.

Spotkałyśmy się w jej śnie. Zobaczyłam, jak siedzi w swoim mieszkaniu na tapczanie i myśli o mnie. Podeszłam i usiadłam obok. Popatrzała na mnie z uśmiechem.

— Dobrze, że przyszłaś. Martwiłam się, że umarłaś — powiedziała.

— Nie martw się o mnie, ja nie umarłam, tylko odeszłam do mojego świata. Tam będę bardzo szczęśliwa i spełnią się wszystkie moje marzenia.

— Więc nigdy już cię nie zobaczę?

— Tego nie wiem, ale bardzo cię polubiłam i być może, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

— Ja też cię polubiłam i będzie mi bardzo ciebie brakowało.

Popatrzyłyśmy na siebie ciepło i przytuliłyśmy.

— Dziękuję. Jesteś pierwszą osobą, która tak dobrze mnie potraktowała, od kiedy straciłam rodziców. Moi rodzice zginęli w wypadku, jak byłam małym dzieckiem. Od tamtej pory wychowywałam się w domu dziecka. Nikt nie okazywał mi tyle ciepłych uczuć, dopiero ty zatroszczyłaś się o mnie, gdy byłam chora. Przy tobie poczułam ciepło drugiego człowieka.

— Nie mogłabym cię nie polubić moje dziecko. Nigdy nie miałam dzieci, a do ciebie, od kiedy cię ujrzałam, poczułam tkliwość. Taka byłaś biedna i wychudzona. Było mi ciebie szkoda, gdy zobaczyłam cię taką bladziutką. Gdybym mogła, chciałabym byś zamieszkała ze mną, ale teraz, gdy odeszłaś, wszystko stracone.

— Dziękuję za twą dobroć, ale już nie martw się o mnie, bo ja wracam do swojego świata, tam, gdzie są moje korzenie i będę szczęśliwa.

— Ale ty umarłaś.

— Tu na ziemi, ale w rzeczywistości nie umarłam, lecz wracam tam, gdzie będę żyć w pokoju i szczęściu, bo szczęście rodzi się w pokoju i zgodzie. Życzę, byś też była szczęśliwa w swoim życiu.

— Teraz już muszę iść. Kiedyś na pewno się spotkamy, bo wszyscy się spotkają, którzy mają względem siebie dobre uczucia. Tymczasem, żegnaj.

— Do zobaczenia — odpowiedziała Maria.

Obraz jej na zawsze został we mnie, aż do następnego spotkania.

Nowe spotkania

Wróciłam do groty, w której zostawiłam Patricka, na szczęście okazało się, że był na samym miejscu. Otworzył oczy i popatrzył na mnie.

— Jestem już gotowy do dalszej drogi — powiedział.

— Ja też — odpowiedziałam.

— Widać, nawet nie zauważył, że nie było mnie — pomyślałam.

— Byłem w swoim przeszłym życiu i na dobre się już z nim pożegnałem — powiedział Patrick.

— Ty też? To zupełnie tak jak ja.

— Tak, pożegnałem tamto życie i już jestem zupełnie spokojny. Nawet spotkałem się ze swoją rodziną i udało się nam na koniec pogodzić i wszystko sobie wybaczyć. Jestem wolny, już nie muszę martwić się, że zostawiłem za sobą żal i niechęć. Mogę iść w spokoju dalej.

Gdy Luiz wrócił, byliśmy już zupełnie gotowi do drogi. Luiz przyniósł ze sobą dwa mocne kije.

— To dla ciebie — powiedział podając je Patrickowi.

— Skąd je wziąłeś? — zdziwił się Patrick.

— Gdy czegoś naprawdę pragnie się dla przyjaciela, łatwo to zdobyć.

— Dziękuję, jesteś prawdziwym przyjacielem. Teraz mogę iść spokojnie, bo wszystkie problemy załatwiłem i jestem wolny.

— Więc chodźmy — powiedział Lu.

Poszliśmy wolni i szczęśliwi, bo nasze problemy znikły na zawsze.

Patrick bardzo dobrze radził sobie, opierając się o kije i już nie potrzebował naszego stałego wsparcia.

Mówił, że jest wolny i to dodawało mu skrzydeł. Podobnie czuliśmy się ja i Luiz.

Szliśmy przez ogromną równinę, porośniętą zieloną trawą nadziei. Nad nami błękit nieba dodawał nam wiary w naszą pomyślność. W powietrzu unosił się czysty, rześki, niczym niezmącony zapach natury i spełnionych marzeń. Jak pachną marzenia, wie każdy, kto doznał ich spełnienia.

My szliśmy prawie jak na skrzydłach, a całe to otoczenie dodawało nam wiary i sensu. Okazało się, że można wyzwolić się z własnej skorupy. Wystarczy, gdy uwierzy się w siebie i innych, oraz w matkę naturę. Wiara wyzwała z krępujących węzłów, dodaje lekkości i niesie jak na skrzydłach. Nie wiem, jak długo szliśmy, ale dla mnie była to chwila. Patrick zatrzymał się pierwszy.

— Spójrzcie, tam rosną drzewa.

— Tak, to jakiś nieduży zagajnik — powiedział Lu.

Nic dziwnego, że tak zareagowali, ponieważ do tej pory, na naszej drodze była jedynie rozległa przestrzeń, porośnięta trawą. Mimo całego uroku naszej drogi mieliśmy misje do spełnienia i bardzo nam było spieszno do tego. Gdy doszliśmy do zagajnika, okazało się, że są tu drzewa owocowe.

Luiz zerwał dla każdego z nas po jednym owocu.

— Spróbuj — powiedział, podając mi jeden z nich, sam zagłębiając usta w miąższu swojego.

— Pycha — powiedziałam.

Jeszcze nigdy nie jadłam czegoś tak nieziemsko smacznego.

Gdy zatrzymaliśmy się, podziwiając smak i zapach napotkanych owoców, za drzew, całkiem niespodziewanie wybiegły dzieci. One również, jak my były zaskoczone nieoczekiwanym spotkaniem. Stanęły, patrząc na nas w osłupieniu.

— Czy jest tu ktoś dorosły z wami? — ja pierwsza odzyskałam głos, zwracając się do jednego z malców.

— Tak, mogę was zaprowadzić do mojej mamy — odpowiedziało dziecko.

— Dobrze, zaprowadź nas — powiedziałam.

Wszyscy poszliśmy za chłopcem. Po krótkim czasie, przed nami ukazało się obszerne domostwo. Zanim weszliśmy w jego progi, wyszła nam na powitanie ciemnoskóra kobieta.

— Miło was widzieć — zwróciła się do nas bardzo sympatycznym głosem.

— Wejdźcie, proszę — zaprosiła nas do środka.

Weszliśmy do obszernego pokoju, w kształcie koła. Pośrodku stał stół, a wokół niego krzesła. Miałam wrażenie, że znalazłam się w sali konferencyjnej. Wszędzie panował idealny porządek. Kobieta wskazała nam miejsca przy stole.

— Proszę, usiądźcie.

Sama również usiadła. Było nas tylko czworo przy stole, a pozostałe miejsca stały puste, czekające zapewne na następnych gości. Tym bardziej, że cały stół był zastawiony przeróżnymi owocami. Nigdy w swoim życiu nie widziałam takich owoców, były nieziemskie. Smak, zapach, kształt i kolor był niespotykany, dlatego nie do opisania w jakimkolwiek ziemskim języku.

Kobieta, która nas przyjęła, miała na imię Melania. Ona również, jak mogliśmy się spodziewać, należała do Prowadzących.

— Jestem tu już dość długo razem z piątką moich dzieci i cieszę się, że przyszliście, bo to oznacza, że już wkrótce rozpocznie się nasz powrót.

— Przybyłam tu pierwsza, ze swymi dziećmi, a moim zadaniem było czekać na was i innych Prowadzących. Wszyscy mamy się zebrać przed Wielkim Powrotem. Teraz już wiem, że nastąpi to bardzo szybko.

— Nikogo jeszcze poza nami i twymi dziećmi tu nie ma? — spytałam.

— Nie ma, ale teraz jak wy przyszliście, szybko przybędą następni.

Gdy już nasyciliśmy się cudownością owocowego przepychu, nieziemskich darów natury, Melania opowiedziała nam swoją historię.

— Widzę, że każdy z nas ma inne pochodzenie, ale tam dokąd podążamy, nasze różnice nie stanowią żadnych barier, ani nie tworzą granic. Wszyscy tam będziemy równi.

— To bardzo dobrze, że nie będzie już różnic społecznych — powiedział Lu.

— Nie będzie różnić społecznych, narodowych, ani żadnych innych.

— Skąd masz te wiadomości? — spytał Patrick.

— Będąc tu przez dłuższy czas, miałam wiele przekazów i właśnie między innymi te. Moją misją jest przyjąć was, oraz wszystkich, którzy do nas dojdą w następnych grupach.

— Wy, jako pierwsi, którzy tu dotarli, pomożecie mi, gdy zajdzie taka potrzeba?

— Z przyjemnością.

— Jak najbardziej.

— Chętnie — posypały się odpowiedzi.

— Dzięki. Pytam, choć nie mam wątpliwości i wierzę w waszą pomoc.

Kiedyś nie miałam zaufania do innych. Niestety, bardzo się w życiu zawiodłam. Jednak, będąc tutaj, wiele zrozumiałam i cały żal, który nosiłam w sobie, wylał się ze mnie. Dzięki temu stałam się osobą wolną i o wiele szczęśliwszą. Już nie mam w sobie tych wszystkich cierni, które nie pozwalały mi żyć i cieszyć się życiem. Dlatego byłam smutna i nieszczęśliwa.

Tutaj dotarło do mnie wiele prawd i już nie ma we mnie cierpienia. Jest oczekiwanie i radość powrotu. Nie wiem, czy wy również jesteście tego świadomi, ale kiedyś opuściliśmy nasz piękny świat przez naszą ciekawość i w ten sposób zemściła się ona na nas, dała nam niezłą szkołę. Teraz wracamy i to jest piękne.

— Każdy z nas miał swoje przejścia, więc tym bardziej powrót jest dla nas wielkim darem. — stwierdził Luiz.

— Mówiłaś, że to są wszystkie twoje dzieci? — zwróciłam się do Melanii.

— Tak, to są wszystkie moje dzieci. Teraz jest nam bardzo dobrze, jednak zanim tu przybyliśmy, wiele wycierpieliśmy. Życie nas nie oszczędzało, ani mnie, ani moich malców. Mieszkaliśmy w bardzo biednym kraju. Często moje dzieci nie miały co jeść. Mieliśmy, co prawda kawałek pola, jednak nie zawsze udawało nam się zebrać tyle z niego, by się wyżywić. Dopóki był z nami mój mąż, było nam lepiej. Jednak odszedł od nas i zostawił mnie samą z piątką małych dzieci. Wtedy cały ciężar odpowiedzialności spadł na mnie.

— Mężczyźni czasem są mniej wrażliwi, wiem o tym, ponieważ sam odszedłem od żony i swoich dzieci — powiedział Patrick

— Na pewno wielu jest wrażliwych i zdolnych do poświęceń. Jednak natura tworzy z kobiety, rodzącą matkę i przede wszystkim ją obdarza opiekuńczością dla swych pociech — dodała Melania

— Wiele o tym myślałam i wybaczam swojemu mężowi, bo wiem, że on nie miał w sobie tyle cierpliwości.

— Oprócz cierpliwości, umiałaś poświecić się — stwierdziłam.

— Być może, ale nie mogłabym postąpić inaczej. Wiem, że trudno znaleźć taką kobietę, która by nie poświęciła się dla własnych dzieci.

— Różnie to bywa — powiedziałam bez przekonania.

Nasze rozważania przerwały dzieci Melanii, które wbiegły do pokoju.

— Mamo przyszli jacyś ludzie.

Wyszliśmy wszyscy na spotkanie nowym przybyszom. Była to grupa składająca się z pięciu osób. Jedna z kobiet niosła malutkie dziecko.

— To Geri — ucieszyłam się, widząc moją przyjaciółkę, którą poznałam na początku mojej drogi.

Przywitałyśmy się serdecznie.

— Cieszę się, że znów cię widzę — powiedziała Geri.

— Ja również. Przykro mi było, gdy wróciłam i już cię nie zastałam.

— To już nie zależało ode mnie.

— Wiem.

Po pierwszych powitaniach i wzajemnym poznaniu, wszyscy weszliśmy do pokoju, w którym spędziliśmy czas na odpoczynku i rozmowach. Nowi goście pozajmowali miejsca przy stole. Znów były nowe historie, bo każdy z nich podobnie, jak wcześniej my, przyniósł z sobą swój bagaż dobrych i złych wspomnień. Szczególnie, jedna bardzo smutna historia zapadła mi głęboko w sercu. Jedna z dziewcząt, która przyszła w grupie z Geri, najbardziej zbliżyła się do mnie.

Usiadła przy mnie i Geri i opowiedziała nam swoją historię. Wśród ogólnej rozmowy, moja uwaga przede wszystkim, skupiła się właśnie na jej historii. Jak się okazało, dziewczyna pochodziła z tego samego kraju co ja, więc mieliśmy wiele podobnych wspomnień i dzięki temu wspólny język. Kasia, bo tak miała na imię, swoim opowiadaniem bardzo nas zbliżyła do siebie.

— Pochodzę z rodziny dosyć dobrze sytuowanej. Mam oboje rodziców, lecz jestem jedynaczką. Zawsze miałam koleżanki, lecz nigdy nie zależało mi na bliższych z nimi kontaktach.

Wolałam nawet sama przebywać w domu, niż włóczyć się z koleżankami po podwórkach i bramach. Nigdy nie lubiłam wulgaryzmów i pewnie dlatego nie imponowało mi takie podwórkowe towarzystwo. Zawsze dążyłam do doskonałości, a szczególnie, gdy już wyrosłam z lat dziecinnych.

Wiedziałam, że muszę być w każdym calu doskonała, bo tak sobie postanowiłam. Jestem taka, że jak sobie coś postanowię, to tak musi być, nie ma innego wyjścia. Nikt nie miał na mnie dostatecznego wpływu, bym zmieniła zdanie.

Nawet nie dopuszczałam takiej możliwości, by inni mogli wpłynąć na mnie. Teraz widzę, że zamknęłam się we własnym kokonie przed całą resztą i ich spojrzeniem na codzienne sprawy, a w konsekwencji na całe życie. Wtedy sądziłam, że moje myślenie jest najlepsze.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 41.16