E-book
14.7
drukowana A5
32.87
Trzy lata

Bezpłatny fragment - Trzy lata


4.5
Objętość:
93 str.
ISBN:
978-83-8189-815-7
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 32.87

Teraz

Spieszył się, bo już za niespełna godzinę startuje zabukowany, w ostatniej chwili, samolot. Z zaplanowanych dwóch tygodni z synami zdążył spędzić cztery dni. Właśnie dziś rano zadzwoniła płacząc jego matka. Ojciec chciał przeczyścić rynnę i niestety, ale spadł z drabiny. Nie dowiedział się od niej zbyt dużo, była zdenerwowana i płakała w słuchawkę. Jej nerwowość udzieliła się i jemu.

— Mamo, będę wieczorem, trzymaj się — powiedział, układając sobie już w głowie plan działania.

Zanim zaczął się pakować zadzwonił do agencji opiekunek, z której kilka razy wcześniej już korzystał. Przedstawił sytuację, powiedział, że w grę wchodzi opieka non stop przez dwa do trzech dni i że oczywiście sprawa jest bardzo pilna i tak właściwie to najlepiej by było, aby opiekunka zjawiła się u niego w ciągu maksymalnie dwóch godzin, tak, aby mógł jej przekazać najważniejsze informacje jeszcze przed wylotem. Po drugiej stronie zapadła cisza, ale już po kilku sekundach przyjmująca zgłoszenie szefowa agencji, bo do niej dzwonił bezpośrednio, oznajmiła profesjonalnym tonem:

— Oczywiście panie Martin, postaramy się spełnić pana oczekiwania i jak najszybciej podesłać odpowiednią opiekunkę, aczkolwiek obawiam się, że nie damy rady w ciągu dwóch godzin.

Zmarszczył czoło myśląc intensywnie, po czym pokręcił głową, bo zapomniał o najprostszym z możliwych rozwiązań.

— Nie ma problemu, moja gospodyni, pani White posiedzi z chłopcami, aż do przybycia opiekunki. Mam nadzieję, że do wieczora kogoś państwo znajdziecie.

Wysłuchał zapewnień i rozłączył się. Dochodziło południe, samolot miał o trzeciej, musiał jeszcze porozmawiać z gospodynią i się spakować.

Pani White nie miała nic przeciwko temu, aby zostać z chłopcami chwilę dłużej. Ucieszył się — chłopcy lubili starszą panią i traktowali ją jak babcię.

Dwie godziny minęły jak z bicza strzelił, chłopcy asystowali mu przy pakowaniu zadając nieustannie pytania o dziadka, byli prawie tak samo przejęci jak jego mama. Ucałował obydwu i z niewielką walizką ruszył w kierunku drzwi. Gdy je otworzył, zobaczył stojącą przed nimi dziewczynę.

— Świetnie, że pani jest — oznajmił — Niestety śpieszę się na samolot. Pani White wszystko pani wytłumaczy.

Nie odwracając się podbiegł do windy, zdążył przed zamknięciem drzwi. Odetchnął z ulgą. Dobrze, że dotarła — pomyślał, po czym uświadomił sobie, że nawet nie wie jak opiekunka się nazywa, ani nie wziął do niej żadnych namiarów. Gorzej, nie był w stanie nawet w przybliżeniu określić jak wyglądała.

Taksówka już na niego czekała. Zadzwonił na numer swojego stacjonarnego telefonu — niestety był zajęty. Nagrał, więc na sekretarce prośbę do pani White, aby zechciała przesłać mu namiary na opiekunkę. Na odprawę biletową załapał się w ostatniej chwili — całe szczęście nie musiał odprawiać bagażu, mała walizka kwalifikowała się, jako bagaż podręczny.

Trzy lata temu

Zapłacił taksówkarzowi, nie zapominając o napiwku i wysiadł z samochodu, który zatrzymał się tuż przy wejściu do odremontowanej kamienicy. Kilka miesięcy temu podjęli decyzję, a raczej Julia podjęła decyzję o zakupie w niej mieszkania. On osobiście byłby bardziej skłonny pomyśleć o domu na przedmieściach, ale ona uparła się, że ta lokalizacja jest dużo lepsza, a na dokładkę dom przecież już mają, a mieszkanie ma im służyć tylko podczas pobytu w mieście, gdy będą do tego zmuszeni zawodowo. Dał się przekonać, jak zawsze zresztą i oto stał przed tym imponującym budynkiem. Miał zobaczyć jak zaawansowane są już prace nad renowacją podłóg — tu również Julia zdecydowała, aby wyszlifować stare drewniane podłogi, a on nie miał nic przeciwko temu pomysłowi.

Ruszył w kierunku wejścia. W holu rozejrzał się szukając windy lub wejścia na klatkę schodową. Był zdeterminowany, aby wejść na piąte piętro, gdy kątem oka zauważył otwierające się drzwi windy i wchodzącego do niej wysokiego mężczyznę w ciemnym garniturze.

— Proszę poczekać — krzyknął, stwierdzając, że wspinaczkę może jednak sobie tym razem daruje.

Dobiegł do windy. Podał rękę znajomo wyglądającemu, około pięćdziesięcioletniemu, eleganckiemu mężczyźnie.

— Dziękuję. Tom Martin — przedstawił się.

— Nie ma sprawy — odpowiedział jego towarzysz — Greg Jones.

Już wiedział, dlaczego kojarzył tego człowieka.

— Jest pan producentem — bardziej stwierdził niż spytał.

Greg Jones skinął głową

— Pana też kojarzę, jest pan aktorem. Chyba ze dwa lata temu grał pan w jednym z moich filmów.

— Ma pan dobrą pamięć. Na które piętro pan jedzie? Bo zagadaliśmy się i żaden z nas nie wcisną guzika.

Producent roześmiał się prezentując imponująco białe uzębienie.

— Faktycznie, zapomniałem. Ja na piąte.

— Ja też.

— O jak miło, będziemy sąsiadami.

Okazało się, że Greg, bo kazał zwracać się do siebie po imieniu jedzie także obejrzeć efekty prac remontowych nadzorowanych przez jego żonę. Tom się zdziwił, ale starał się tego po sobie nie okazywać, faktycznie kilka lat temu przy okazji jakiejś gali widział zdjęcia producenta, z dużo od siebie młodszą elegancką blondynką wyglądającą na modelkę, ale była to jedyna okazja, gdy producent pokazał się w towarzystwie przedstawicielki płci pięknej. Okazało się, że od ponad sześciu lat jest żonaty, że mają pięcioletnią córkę. Tom wtrącił, że oni z Julią mają sześcio- i dwulatka. Obaj ucieszyli się, że dzieci są w podobnym wieku, więc nie będą się nudzić.

Greg zaproponował, żeby zajrzał do nich, gdy zobaczy już odrestaurowaną podłogę. Mają już funkcjonującą kuchnię

— Projekt żony — pochwalił się — i chętnie go podejmą co najmniej herbatą.

Grzecznie podziękował, wiedząc, że jest to raczej kurtuazja, niż faktyczne zaproszenie. Jakże, więc się zdziwił, gdy już po oględzinach zamykając swoje mieszkanie, usłyszał otwierające się drzwi u sąsiadów i miły damski głos mówiący:

— Greg mówił, że ma pan do nas zajrzeć. Serdecznie zapraszam na kawę i placek. Dziś piekłam.

Stojąca w drzwiach kobieta wyglądała kompletnie inaczej niż zapamiętana przez niego ze zdjęć blondwłosa piękność. Miała krótko obcięte ciemne włosy i kilkanaście kilogramów nadwagi. Miała też sympatyczne, śmiejące się oczy. Była też znacznie młodsza od producenta, może nawet ponad dwadzieścia lat.

Uśmiechnął się również i już miał grzecznie podziękować, wymawiając się koniecznością załatwienia jeszcze jakichś spraw, gdy w drzwiach pojawił się też Greg.

— No Tom, chodźże, nie dajże się prosić — zagadnął jowialnie — Poznajcie się, moja żona Liz.

— Tom Martin — podał jej rękę, którą uścisnęła dość energicznie.

Spędził u Jonesów sympatyczne trzy kwadranse. Liz z dumą oprowadziła go po mieszkaniu, praktycznie już wykończonym i wyposażonym, choć nadal pracowała tu jeszcze ekipa remontowa, parokrotnie konsultując z Liz jakieś szczegóły.

Musiał przyznać, że całość wyglądała bardzo spójnie. Spokojne kolory, beżowa angielska boazeria wzdłuż całego korytarza, ściany pomalowane również na jasny kolor, co dość wąskiemu korytarzowi dawało efekt powiększenia.

— Zastanawiałam się nad ciemną boazerią i innym kolorem, zaraz ci pokażę, jakim — powiedziała, gdy skomplementował jej wybór i zaprowadziła go do sypialni. Tu zaskoczył go ciemny kolor dwóch ścian.

— Masz rację świetnie by to wyglądało z ciemną boazerią w holu. Jaki to kolor? Ciemna zieleń z granatem?

— No tak, faceci rozróżniają dużo mniej kolorów niż my, kobiety — roześmiała się — Można tak powiedzieć, ja wolę ciemny morski lub lepiej burzowy morski.

— No i jak ci się Tom podoba nasze mieszkanie — Greg do nich dołączył.

— Oj chciałbym mieć taki zmysł jak ma Liz.

— Chodź zobacz jeszcze pokoje dziecinne — zaproponował producent.

— Pokoje? — spytał zdziwiony.

— Tak — skinęła głową Liz.

— Mamy pięcioletnią córeczkę Annę, a za jakieś sześć miesięcy pojawi się na świecie kolejny obywatel — mówiąc to pogłaskała się po brzuchu.

Greg objął żonę i pocałował czule w czubek głowy. Był znacznie od niej wyższy, choć i ona nie należała do kieszonkowych kobiet.

— Będzie syn — zakomunikował radośnie.

Liz nieco ostudziła jego pewność.

— Na razie jeszcze nie znamy płci, najważniejsze, żeby było zdrowe.

— Masz rację — przytaknął Tom.

Zanim przeszli do pozostałych pomieszczeń Liz pokazała mu jeszcze przylegającą do sypialni łazienkę. Również utrzymaną w ciemniejszych kolorach, z piękną, wolno stojącą, miedzianą wanną.

— Prysznic dla mnie jest w drugiej — włączył się Greg — Tu jest królestwo Liz.

Najbardziej zaciekawiły go stare drewniane drzwi znajdujące się naprzeciwko drzwi wejściowych do łazienki.

— Och, zachowałam je, bo bardzo mi się podobały. To oryginalne drzwi z tego apartamentu, bo nie wiem czy wiesz, ale te nasze dwa mieszkania, to była jedna całość.

— Musiało być olbrzymie — skomentował.

— Tak, oglądałam plany — potwierdziła.

— Korytarz był dwukrotnie szerszy, a dwie duże sypialnie, pewnie należące do pana i pani domu miały wspólną łazienkę. I to te drzwi łączące drugą sypialnię z łazienką. Ale bez obaw — dodała widząc jego zdziwiona minę — Teraz mają wyłącznie funkcję dekoracyjną, od twojej strony zostały zamurowane i łazienkę przy sypialni masz gdzie indziej.

Oglądając pozostałe pomieszczenia wyrażał swój szczery podziw. Podpytywał też o ekipę, Liz szczerze polecała pracujących u nich fachowców i dała mu namiary na szefa, którego dziś niestety u nich nie było.

— Oj, czeka nas sporo pracy — westchnął — A na pewno konieczne będzie zatrudnienie architekta wnętrz.

— A może chcesz, żeby Liz ci w czymś pomogła? — zagaił Greg — Jak widzisz u już praktycznie niewiele zostało do wykończenia, a przeprowadzać się będziemy za miesiąc lub dwa. Liz się będzie nudziła, bo Anna jest teraz u dziadków.

— Nie chcę sprawiać kłopotów — powiedział cicho, ale pomysł mu się spodobał.

— Żaden kłopot, tak jak powiedział Greg, to mój żywioł i chętnie wam pomogę — w głosie Liz brzmiała nieskrywana radość.

— Więc jeśli nie masz nic przeciwko temu Julia będzie w mieście w środę i moglibyśmy się tu umówić, to znaczy nie u was, ale u nas i przegadać pomysły…. — zaproponował.

— Oczywiście, że możemy się spotkać i lepiej u nas, bo mieszkanie jest już praktycznie gotowe, pokażę je Julii, a później przejdziemy do waszego i wszystko omówimy — Liz była pełna zapału.

— Świetnie! Wszystko, więc ustalone — ucieszył się Greg.

Teraz

Stała oniemiała w otwartych drzwiach mieszkania. Nie zdążyła się przywitać ani powiedzieć to, co chciała. Została potraktowana jak ktoś niecierpliwie oczekiwany, ale kompletnie nie wiedziała dlaczego.

W korytarzu pojawili się dwaj chłopcy — jeden młodszy, może pięcioletni, ciągnący po podłodze trzymanego za nogę dużego pluszowego misia i drugi starszy, patrzący na nią spode łba i trzymający ręce w kieszeniach, ten gagatek na oko wyglądał na jakieś dziesięć lat.

— Jesteś naszą opiekunką? — spytał.

A młodszy się rozgadał:

— Bo wiesz, teraz jesteśmy u taty, już kilka dni i mamy jeszcze być dłużej, ale coś się stało dziadkowi i tata musiał do nich polecieć…

— Och nie, to pomyłka — odparła — Ja jestem waszą sąsiadką, dopiero się wprowadziłam i chciałam się po prostu przywitać.

— O, to nie zostaniesz z nami? — spytał młodszy wykrzywiając usta w podkówkę.

— Jack, Chris, co się dzieje? — usłyszała głos starszej pani dobiegający gdzieś z dalszej części mieszkania — Zaproście panią do środka, zrobiłam herbatę.

— I są ciasteczka orzechowe — konfidencjonalnie zameldował młodszy z chłopców, a starszy zamknął za nią drzwi.

Mały wziął ją za rękę i zaprowadził do kuchni połączonej z jadalnią. Starsza pani stawiała właśnie na stole zachwalane ciasteczka.

— Dzień dobry — uśmiechnęła się do niej — Jestem Janine White, gospodyni pana Martina. Normalnie zaglądam tu raz na tydzień, ale jak są chłopcy jestem codziennie.

— Jack zabierz Chrisa do łazienki i umyjcie ręce — wydała polecenie, które chłopcy karnie wykonali — To dobre dzieciaki, szkoda, że rodzice mają dla nich za mało czasu. Pan Tom zawsze stara się mieć czas tylko dla nich, gdy tu są, ale to stanowczo za mało, a teraz jeszcze ten wypadek starszego pana.

— Och ja gadam cały czas, a pani nie może dojść do słowa — zmitygowała się.

— Jestem Kate Smythe, wprowadziłam się do sąsiedniego mieszkania, chciałam się przywitać i przedstawić, ale chyba pan Martin wziął mnie za opiekunkę do chłopców — uśmiechnęła się do starszej pani i chłopców, którzy już wrócili z łazienki i usiedli przy stole.

— Och — wyrwało się pani White — Ja też myślałam, że jest pani z agencji, no, ale przecież nie ma pani ze sobą żadnych rzeczy, a tu chodzi o dwa, trzy dni opieki.

— Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, to zostanę z panią i poczekamy razem na opiekunkę — zaproponowała.

— Kochana, jak dobrze, ja muszę jeszcze trochę w kuchni posiedzieć i nie mogłabym zająć się chłopcami.

— Pobawisz się z nami? — zapytał młodszy, czyli Chris jak wywnioskowała z wcześniejszych obserwacji.

— Oczywiście — skinęła głową — Macie jakąś ulubioną wspólną zabawę?

Jack zrobił wielkie oczy.

— Ja już chodzę do szkoły, nie bawię się z przedszkolakami!

— No, ale kiedyś też byłeś przedszkolakiem i może jeszcze pamiętasz jakieś fajne zabawy? — starała się złapać z nim kontakt i nieoczekiwanie chłopcu zabłysły oczy.

— Tak, pamiętam świetną zabawę, ale sam nie mogę się w nią bawić, bo są potrzebne co najmniej trzy osoby.

— Świetnie — naprawdę się ucieszyła — To nas nauczysz.

— To chodźmy do salonu — zaproponował wyraźnie zadowolony.

Kiedy bawili się w najlepsze zajrzała do nich pani White z mocno niepewną miną.

— Pani Kate — zaczęła

— Proszę bez pani, tylko Kate — przerwała starszej pani.

— Kochana, dzwonili właśnie z agencji, nie znajdą opiekunki wcześniej niż na pojutrze. Ta pani mówiła, że dzwoniła wcześniej, ale było zajęte, to chyba, dlatego, że słuchawka była źle odłożona i dopiero niedawno ją poprawiłam — gospodyni wyłamywała palce i prawie płakała — Ja muszę wracać do domu, mam niepełnosprawnego męża, którym muszę się zająć….

— Tata, tata dzwonił — krzyknął Chris z korytarza.

— Co ty mówisz? — zdziwiła się pani White.

— No posłuchajcie — włączył sekretarkę.

Usłyszały prośbę ojca chłopców o dane i namiary na opiekunkę, spojrzały na siebie. Kate usłyszała swój głos, choć wcale nie zamierzała tego powiedzieć.

— To ja zostanę z chłopcami. Tylko pójdę do siebie po rzeczy. Posiedzi pani z nimi kilka minut?

— Dziecko, z nieba mi spadłaś — pani White znów była bliska łez, ale tym razem były to łzy ulgi.

Trzy lata temu

Julia była nieco sztywna podczas oględzin mieszkania Jonesów, ale dała się przekonać do jego pomysłu, żeby Liz pomogła zaprojektować również i ich mieszkanie. On poszedł na umówione spotkanie, a one spędziły trzy godziny na omawianiu zmian w układzie ścian i innych pomysłów.

Julia bardzo spodobały się meble kuchenne Liz, wybrała wtedy jednak kolor miętowy i więcej przeszkleń w szafkach.

Patrzył teraz na efekt prac, podobało mu się połączenie kuchni i jadalni, w której stanął duży drewniany stół. Pod ścianą ława — zamiast oparcia do ściany przymocowana została szeroka belka i powieszone zostały poduszki mające spełniać funkcje oparć. To był pomysł Liz, który im obojgu się spodobał.

— Fajny efekt prawda? — zapytała Liz stając za nim.

— O hej — pocałował ją na przywitanie w policzek. Nadzorowała prace wykończeniowe i u nich, więc miała klucze do ich mieszkania.

— Nie przemęczasz się za bardzo? — spytał patrząc na podkrążone oczy — Powinnaś się oszczędzać…

— W twoim stanie — weszła mu w słowo — Ciąża to nie jest choroba, proszę nie zamieniaj się w Grega.

Zdziwił się gorzkim tonem, jaki wybrzmiał w tych słowach. Westchnęła widząc jego minę. Usadowiła się na ławie i wyjaśniła, o co chodzi.

— Poza tym, że jestem żoną Grega mam swoją pracę. Możesz mi wierzyć lub nie, ale nie wyszłam za niego dla pieniędzy. To mieszkanie jest na mnie, nie dlatego, że mąż mi je podarował, ale po prostu na nie zarobiłam.

Gwizdnął cicho, bo wiedział o jakim koszcie mowa.

— Nie tylko na mieszkanie, ale też na to wszystko, co w nim jest — kontynuowała.

— Ale do rzeczy, gdy tylko Greg się dowiedział, że jestem w ciąży zabronił mi pracować, a uwierz mi nie pracuję fizycznie, to, co robię mogę robić z domu, pracując na komputerze. Praktycznie wybłagałam zaprojektowanie i nadzór nad wykończeniem mieszkania.

Umilkła na chwilę.

— Dasz mi coś do zimnego picia?

— Jasne — już był przy kuchni i sięgał po szklankę — Sok czy woda?

— Sok poproszę. Jabłkowy — sprecyzowała, a on sobie zdał sprawę z tego, że lepiej od niego zna zawartość jego lodówki.

Postawił przed nią pełną szklankę i usiadł naprzeciwko na drewnianym krześle dopasowanym kolorystycznie do mebli kuchennych.

— Ale to, co teraz robisz, to jest, mam wrażenie, cięższa praca niż ta, którą wykonujesz normalnie? — zapytał.

Wzruszyła ramionami.

— Błagam tylko go nie uświadamiaj, że tak jest, bo i tego mi zabroni. Za tydzień jedziemy do Anny i pozostałe cztery miesiące będę gnuśniała.

— Za tydzień? — dopytał — To, dlatego tak tempo podkręciłaś.

— Yhy — przytaknęła, patrząc na niego z uśmiechem — Chciałam, żeby większość prac została zrobiona dopóki ja tu jeszcze jestem. Greg uznał, że przeprowadzimy się tu już jak urodzę. Czyli na najbliższe kilka miesięcy jestem skazana na rodzinę mojej mamy. Bo zostaję tam, gdzie teraz jest Anna.

Zapadła cisza. Wiedział, że będzie mu jej brakowało. Przez te dwa miesiące zdążyli się zaprzyjaźnić. Była od niego tylko trzy lata młodsza, przekomarzał się z nią jak z młodszą siostrą i bardzo polubił jej towarzystwo.

— Dobra, przestaję marudzić — zakomunikowała dziarskim tonem — Kiedy przyjedzie Julia, żeby obejrzeć mieszkanie? Zobaczę się z nią jeszcze?

Ucieszył się ze zmiany tematu.

— Powinna tu być w przededniu twojego wyjazdu — powiedział uświadamiając sobie, że Julia nie pojawiła się w mieszkaniu w ciągu tych dwóch miesięcy, tłumaczyła się pracą. Chłopcami zajmowała się niania. Nawet jego rodzice byli dwa razy zachwycając się projektami Liz i w jej, i w jego mieszkaniu, a Julia nie znalazła nawet godziny, mimo że zdjęcia do serialu kręcili na niezbyt odległych przedmieściach.

Liz podziękowała za sok. Odstawiła szklankę do zlewu i chciała ją umyć. Stanowczo zabronił mówiąc, że chociaż tyle dla niej zrobi. Pośmiali się, poprzekomarzali się jak zwykle, atmosfera znów zrobiła się swobodna i wesoła. Tym bardziej zaskoczyło go pytanie, które mu zadała wychodząc.

— Jesteście z Julią już ile? Osiem lat?

Przytaknął.

— Dlaczego nie wzięliście ślubu?

— Nie wiem — rozłożył bezradnie ręce — Prosiłem ją o rękę kilka razy, powiedziała, że papier nie jest dla niej ważny, tylko uczucie, które mamy.

— Och, to miłe — stwierdziła Liz szczerze.

— Wiesz, dopóki nie było dzieci też tak uważałem — czuł się lekko sfrustrowany.

— Przepraszam, głupio zapytałam.

— Nie ma sprawy — uśmiechnął się nie chcąc robić jej przykrości, ale faktycznie jej pytanie nie dawało mu długo spokoju.

Teraz

Obudziła się w nieznanym sobie otoczeniu. Chwilę trwało nim dotarło do niej, że przecież się przeprowadziła. I kolejną chwilę zanim uświadomiła sobie, że śpi w pokoju gościnnym w mieszkaniu sąsiada.

— Jak jesteśmy u taty, to ja śpię w gościnnym — zakomunikował jej wczoraj na dobranoc Jack, odrobinę niezadowolony z faktu, że musi spać w pokoju dziecinnym z młodszym bratem. Niezadowolenie nie było tak duże jak można by się spodziewać, bo faktycznie wieczorem dobrze się razem bawili. Pani White kręciła głową z niedowierzaniem, informując Kate, że zazwyczaj Chris się bawi swoimi zabawkami, a Jack gra na swoim tablecie. Tym razem jednak zapomniał zabrać tablet z domu i przez pierwsze dni u Toma był nie do zniesienia, marudzeniem dając się we znaki i ojcu, i jej. Mieli nawet zaplanowane wybrać się na zakupy po xboxa, ale akurat tego dnia ojciec Toma miał wypadek.

Wracając z łazienki zajrzała do chłopców, smacznie spali. W kuchni już krzątała się gospodyni.

— Kochana, jeszcze możesz pospać, śniadanie będzie za dwie godziny. Chłopcy tak wcześnie nie wstają.

— Ja już się wyspałam, może pomogę? — zaoferowała.

— Oj nie trzeba. Ty pewnie wczoraj długo siedziałaś jeszcze jak chłopcy poszli spać — stwierdziła starsza pani.

— Nie, a czemu pani tak uważa? — zdziwiła się Kate.

— Ja wiem, jaki oni bałagan zostawiają, zabawki porozrzucane, czasem pan Tom nie ma czasu posprzątać wieczorem, więc widzę jak to wygląda.

— Nie — pokręciła przecząco głową — Bawiliśmy się i elementem zabawy było też położenie spać zabawek, które przecież były bardziej zmęczone niż chłopcy.

Pani White spojrzała na nią z podziwem.

— Dziewczyno kochana, ty to masz pomysły. No naprawdę, że nikt na to wcześniej nie wpadł…

Zachwyty nad umysłem Kate przerwał dzwonek telefonu.

— Biegnę odebrać, żeby się chłopcy nie obudzili.

Wychodząc na korytarz gospodyni obejrzała się jeszcze i spytała niepewnie.

— A jeśli to pan Tom i będzie pytał o opiekunkę?

— Niech pani mu powie, że wszystko jest w porządku, niech się dodatkowo nie martwi. Jak wróci to mu wyjaśnimy tę sytuację. Pewnie sam się będzie z tego śmiał.

— Dobrze, a jak będzie chciał z tobą rozmawiać?

— To mnie pani zawoła.

I rzeczywiście chciał rozmawiać, po kilku minutach starsza pani poprosiła ją do telefonu. Wzięła głęboki oddech przejmując od niej słuchawkę.

— Dzień dobry panu. Kate Smythe z tej strony.

Przywitał się równie miło, spytał czy chłopcy są grzeczni. Poprosił, żeby nie pozwalała im za długo oglądać telewizji i jeść za dużo słodyczy. Obiecała, że oczywiście tak postąpi. Spytała czy może z chłopcami wybrać się do ogrodu zoologicznego, bo jest ładna pogoda. Po drugiej stronie zapanowała cisza.

— Hm…. — usłyszała po chwili — Właśnie sobie uświadomiłem, że nie zostawiłem dla pani żadnych pieniędzy. Pomysł jest ok, niech pani White da pani pieniądze z tego, co ma do dyspozycji na zakupy, jak wrócę to dołożę to, co pani wykorzysta.

W pierwszym odruchu chciała powiedzieć, że przecież żaden problem, że zapłaci za bilety ze swoich pieniędzy, że dla niej to też przyjemność, ale w porę ugryzła się w język przypominając sobie, że on sądzi, że rozmawia z opłaconą opiekunką.

Po raz kolejny potwierdziła, że oczywiście. I zapytała o stan zdrowia ojca, bo chłopcy się dopytują o dziadka. Powiedział, że jest lepiej niż się wydawało. Mama była przekonana, że jest w śpiączce farmakologicznej, a on jeszcze nie został wybudzony po operacji. Była zbyt przejęta i nie do końca zrozumiała lekarza. W każdym razie operacja się udała, jutro rano mają już ojca wypisać ze szpitala, a on pewnie w nocy wróci do domu, tak żeby spędzić z chłopami jak najwięcej czasu z tych dwóch, przysługujących mu raz na pół roku, tygodni.

Na pożegnanie życzył im miłego dnia i udanej wyprawy. Podziękowała i odłożyła słuchawkę.

Oszukała go i miała porządnego kaca moralnego z tego powodu.

Pomogła pani White przy śniadaniu. Obudziła zaspanych chłopców, dopilnowała ich porannej toalety i zaproponowała, gdy zasiedli do stołu, wyprawę do ZOO.

Obaj się bardzo ucieszyli i z wizji wycieczki, i z informacji o stanie zdrowia dziadka.

Trzy lata temu

— Zabierzemy Liz — zaproponował, gdy wysiedli z windy — Ona najlepiej ci wszystko pokaże.

— Ok — odpowiedziała Julia. Nie wykazała większego entuzjazmu, w ogóle była jakby nieobecna. Przez całą drogę z lotniska zamienili ze sobą może pięć zdań. Uznał, że to ze zmęczenia i przeszedł nad tym do porządku dziennego.

Zadzwonił do drzwi sąsiedniego mieszkania. Po kilku chwilach w drzwiach pojawiła się Liz. Uśmiechnęła się do obydwojga i zaprosiła na herbatę.

Myślał, że Julia odmówi, ale ona skwapliwie przyjęła zaproszeni.

— A mogę uśmiechnąć się o kawę? Marzę o mocnej czarnej kawie.

— Oczywiście — gospodyni była przygotowana i na taką ewentualność, chociaż sama, będąc w ciąży kawy nie piła — Zaraz nastawię ekspres.

— Cudownie — podziękowała Julia.

Do kawy oczywiście znalazło się i własnoręcznie upieczone ciasto i chociaż Julia na początku się broniła, bo musi trzymać linię, bo rola — to jednak ostatecznie się skusiła i zjadła dwa porządne kawałki. Tom był naprawdę zadowolony z takiego obrotu sprawy.

Zdziwił się jednak, gdy Julia zaproponowała, że pójdą obejrzeć mieszkanie sami, bez Liz, ale obiecała, że oczywiście do niej przyjdą i podzielą się wrażeniami i ewentualnymi uwagami, co do poprawek.

Liz była niemniej zdziwiona od niego, ale oczywiście się zgodziła.

Weszli z Julią do mieszkania. Przywitał ich burzowo morski przedpokój z ciemną angielską boazerią, świetnie komponujący się z odnowioną drewnianą podłogą.

— Świetny pomysł z tymi lustrami na tej ścianie bez drzwi — oceniła Julia — Dzięki nim jest wrażenie przestrzeni i fajnie odbijają światło.

Ucieszyła go ta pochwała, bał się, że Julia uzna korytarz za zbyt ciemny, ale białe listy przypodłogowe, białe zwieńczenia boazerii, białe drzwi z białymi ramami również rozjaśniały pomieszczenie. Oczywiście był to pomysł Liz, on sam chciał ciemne drzwi, takie jak boazeria.

Pozostałe pomieszczenia Julia również skomplementowała.

— Chodźmy do kuchni, muszę z tobą porozmawiać — powiedziała, gdy jako ostatni obejrzeli pokój chłopców.

Jej ton go zmroził, nie wiedział, czego może się spodziewać, ale obawiał się, że nie będzie to nic miłego.

Usiedli przy stole.

— Tom, to jest bardzo piękne mieszkanie — zaczęła.

— Nie widziałaś jeszcze tarasu na dachu, co prawda nic na nim jeszcze nie ma i współdzielimy go z sąsiadami…. — zaczął, ale mu przerwała ten nienaturalny słowotok.

— Tom, zawsze, gdy się denerwujesz dużo mówisz — powiedziała to spokojnie, ale bez uśmiechu — Mam ci coś ważnego do powiedzenia.

Nie odezwał się, patrzył na rysunek drewna na blacie stołu, zaczynał obawiać się najgorszego i miał rację.

— Tom, oddaliliśmy się od siebie przez ostatnie dwa lata — również nie parzyła na niego, tylko na szafki kuchenne za jego głową — I proszę nie mów, że nie.

Nie mógł zaprzeczyć, miała rację. Jej rola sitkomie powodowała, że widywali się dużo rzadziej niż wcześniej, On też miał swoje zobowiązania, ale żeby spędzać więcej czasu z chłopcami nie brał żadnych głównych ról — kilka ról trzecio planowych, czy też nawet takich, że nie był wymieniony w obsadzie, kilka reklam — wszystko po to by dni zdjęciowych nie było zbyt dużo. Ona mówiła, a on zaczynał się domyślać, do czego to zmierza i faktycznie to usłyszał.

— Wychodzę za mąż. To mieszkanie jest twoje. Chłopców oczywiście możesz odwiedzać i oczywiście mogą do ciebie przyjeżdżać, myślę, że dwa razy do roku na dwa tygodnie będzie ok.

Był zdruzgotany.

— Kilka razy proponowałem ci małżeństwo, nie chciałaś się zgodzić. Co się zmieniło?

— Naprawdę cię kochałam i zawsze będę cię kochała, bo dałeś mi chłopców, ale nie czułam, że małżeństwo z tobą to nie jest to coś.

— Poznałaś kogoś? — domyślił się.

— Tak — potwierdziła.

— Powiesz mi, kto to?

— Przecież i tak się dowiesz. Ale oczywiście, to James Reed.

— Reżyser — dopowiedział.

— Tak — skinęła głową.

— Będziesz jego trzecią czy już czwartą żoną?

W odpowiedzi dostał w twarz. Wstała. Wychodząc z kuchni powiedziała jeszcze:

— Zostawiam ci papiery dotyczące uregulowania sytuacji chłopców, czyli odwiedzin i tak dalej. Przeczytaj na spokojnie, podpisz i przywieziesz mi, gdy będziesz zabierał z domu swoje rzeczy.

Ładnych kilka minut siedział jak skamieniały. Z odrętwienia wyrwało go pukanie do drzwi, a później głos Liz.

— Tom jesteś tu? Czy coś się stało? Była u mnie Julia, powiedziała, że mieszkanie jest piękne i się ze mną pożegnała.

— Tu jestem — zdołał z siebie wydusić.

Weszła do kuchni i usiadła obok niego na ławie. Położyła rękę na jego dłoni.

— Wyglądasz jak obraz nędzy i rozpaczy — była naprawdę przejęta — Co się stało?

Minęła dłuższa chwila nim zdołał z siebie wydusić.

— Julia wychodzi za mąż.

Nie zrozumiała i powiedziała.

— Och, przyjęła w końcu twoje oświadczyny! To świetnie!

Pokręcił przecząco głową.

— Nie moje.

Zobaczył jak oczy rozszerzają się jej z niedowierzaniem.

— Nie wierzę.

— A jednak….

Wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po jadalni.

— Co z chłopcami? Co z mieszkaniem?

— Mieszkanie jest moje. Co do chłopców oczywiście mogę ich odwiedzać i oczywiście oni też mogą przyjeżdżać do mnie….

— Dwa razy do roku na dwa tygodnie — dodał gorzko — Zapewne w terminach uzgodnionych.

Wskazał ręką na teczkę leżącą przed nim.

— Tu mam podobno wszystko napisane.

Stała oparta o szafkę.

— Nie wiem, co mam powiedzieć.

Wzruszył ramionami

— Nic nie musisz mówić.

— Jest mi strasznie przykro, jesteś naprawdę świetnym facetem — starała się go pocieszyć, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Znów usiadła koło niego. Położyła rękę na jego ramieniu, ale zaraz zabrała. Nie wiedziała, co ma robić, jakie znaleźć słowa, jakie gesty, żeby mu ulżyć w tym ewidentnym cierpieniu.

— Wiesz co jest najgorsze? — spytał odwracając twarz w jej stronę.

— Nie wiem — odpowiedziała jednocześnie ścierając dłonią łzę z jego policzka.

— Miała rację — w jego tonie zabrzmiała jakaś twardsza nuta — Przez ostatnie dwa lata niewiele ze sobą rozmawialiśmy.

Zastanowił się przez chwilę i lekko zaśmiał.

— Czy wiesz, że przez te dwa miesiące więcej rozmawiałem z tobą niż z nią przez ostatnie dwa lata? Dużo lepiej się z tobą dogaduję, czuję…

Patrzyli na siebie. Ich twarze były naprawdę blisko.

Zanim ją pocałował powiedział jeszcze.

— Dlaczego jesteś szczęśliwą mężatką?

Intensywność pocałunku zaskoczyła ich oboje. Już nie siedzieli. Stali spleceni w objęciach. Ona gładziła jego włosy, on ją przyciskał mocno do siebie. Posadził ją na stole, oplotła instynktownie jego biodra swoimi nogami. I to go ocuciło. Oderwał się od niej.

— Przepraszam, nie powinienem był — powiedział nie patrząc na nią — Zamknij mieszkanie swoim kluczem, a jak będziesz jutro wyjeżdżała, wrzuć go, proszę, do skrzynki na listy.

Wyszedł.

Teraz

Wrócił do domu około trzeciej nad ranem. Cicho, żeby nie obudzić chłopców poszedł do swojej sypialni. Wziął prysznic dziękując w myślach Liz za pomysł wyciszenia łazienki, co prawda zabrało to kilka centymetrów ścian, ale teraz ze spokojem sumienia mógł się wykąpać.

Obudziły go odgłosy kuchenne. Spojrzał na zegarek — siódma. No tak, pani White przyszła do pracy i szykuje chłopcom śniadanie. Uznał, że może pospać jeszcze co najmniej godzinę.

Gdy ponownie się obudził odgłosy z kuchni stały się jakby bardziej wielopasmowe. Mógłby przysiąc, że słyszy głosy chłopców. Spojrzał na zegarek, tym razem dochodziła ósma.

— Niemożliwe, chłopcy nie wstają wcześniej niż o dziewiątej i to jeszcze trzeba ich za uszy wyciągać, pewnie pani White włączyła jakąś audycję w radio — pomyślał, nie podnosząc się z łóżka.

Jednak ciekawość zwyciężyła, zwłaszcza, że chichot się wzmagał, rozpoznał głosy obydwu chłopców, gospodynię i jeszcze jeden damski głos, dla odmiany młody.

Usiadł na łóżku, przeciągnął się. Uznał, że nie będzie narażał starszej pani na widok własnego nagiego torsu, sięgnął, więc po wiszący na krześle szlafrok i poszedł w stronę kuchni.

Stanął w progu nie wierząc własnym oczom. Chłopcy stali przy blacie, przy czym Chris dodatkowo na stołeczku i z zapałem coś chyba wałkowali. Blat kuchenny prezentował się jak po bitwie. Pani White siedziała na krzesełku uspokajana przez młodą dziewczynę. Usłyszał:

— Posprzątamy, obiecuję.

Gospodyni coś pogderała, ale widział uśmiech na jej twarzy.

W tym momencie zabrzęczał piekarnik

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 32.87