Sznurki władzy
Napinał każdy jak mógł jak chciał jak uważał
Miotał szamotał prowadził kukiełkę
Plątali przeplatali i pletli sznurkobzdury
Aż sznurki się poprzecierały i pozrywały
Zostawiając kukiełkę bezwładnie wolną
Zostawiając ją prawdziwie samotną
Nonsensy
Jak tu mówić z sensem
O życiowym nonsensie
Jak tu szczerzyć się
Do stłuczonego lustra
Jak dostrzec coś więcej
Gdy ja widzieć nie chcę
Jak z życiem mierzyć się
Gdy wiara wątła pusta
Jak tu mówić z sensem
Gdy już mi się nie chce
*** [Jak szkło]
Jak szkło
Powinien być każdy wers
Dźwięczny
Gdy się go stuknie lekko
Przejrzysty
Na kształt wody źródlanej
Jak szkło
Powinien być wers każdy
Piękny
Ozdobiony szlifami
I kruchy
Jak kieliszek szklany
lekarzu, ulecz się sam
Hipokratosa uczniem jestem
Lekarzem co leczy samego siebie
W recepcie koślawym pismem
Zapisany jest wyjątek od każdej
najważniejszej i mniej ważnej reguły
Powłócząc nogami przez życie
Idę lekarstwem swym struty
I innych podtruwać chcę
Dla wspólnego dobra
Dla jakże wzniosłej idei
Lecz nikt nie chce mego leku
Jak oni mogą odrzucać
Moją prawdziwie dobrą wolę
Moje poświęcenie dla sprawy
Tak bardzo bezwartościowej
Swojej słabości uczniem jestem
Wyznawcą fanatycznym błędów
Niezdolnym do zmiany terapii
Zbyt mocno uwiązanym do
Kosztownej pomyłki
Dogasam
Co prawda
Nie czynisz mniej szalonym
Nie rozwiązujesz niczego
Nie pomagasz nijak
Nie uzdrawiasz
A tylko
Uzależniasz od siebie
Jesteś problemem
Utrudniasz wszystko
Podtruwasz powoli
Ale chyba nie chcę tak bez Ciebie
Przynajmniej póki się jasno żarzysz
Kochanie Ty moje
Marmurowy
marmur nic nie czuje
nie roni on łez gdy
gdy wykuwasz z niego
to co w środku utkwione
marmur nic nie czuje
nie skarży się na
na przeciąg w pracowni
gdy stoisz przy uchylonym oknie
marmur nic nie czuje
nie cieszy się kiedy
kiedy odkładasz już dłuto
jemu obojętne czy to koniec
marmur nic nie czuje
nie płacze
nie skarży się
nie cieszy niczym
tak bardzo chciałbym
być tym Marmurem
Osobliwość
rozdarcie w ciałoprzestrzeni
porozrywane atomy w nieładzie
dusza jak wypromieniowana
spaghettifikacja osobowości
nawet wrzask rozerwany został
gdy leciałem w stronę osobliwości
nie była ni czarna ni biała ni jakakolwiek
miała tylko moc przyciągania do siebie
i potencję by zniszczyć wszystko
miała mnie rozszarpać miała
sprowadzić do materii pierwotnej
a jedynie mnie objęła i zatrzymała
Polsko
I róż białe pąki
I czerwone maki
I kwietnik i śmietnik
I sto lat to za mało
I tysiąc by się chciało
I jeszcze po kropelce
Znów czerwone maki
Znów róż białe pąki
Wciąż kwietnik
Wciąż śmietnik
I wciąż tak samo
I nadal spętane ręce
*** [liść klonu]
jak liść klonu
oderwany od pnia
na chodniku zgniły
pod butem przechodnia
jak wszystkie inne liście na Ziemi