Na nowy początek
Przedmowa do wydania poprawionego
Pierwotne wydanie „To nie o mnie” w 2019 miało w sobie coś z wybuchu. Było zjawiskiem bardzo nagłym, z perspektywy czasu myślę, że być może aż za bardzo. Aczkolwiek skłamałbym mówiąc, że żałuję. W tej spontaniczności wydania owego tomu była pewna szczerość, a wydaje mi się, że poeta musi być szczery za wszelką cenę. Dlatego trochę po omacku skompilowałem swoje ulubione utwory, niekoniecznie najlepsze, aby zaraz potem pospiesznie zamówić druk. Potem zaś czekało na mnie kilka niespodzianek. Pierwsze spotkanie autorskie, plany na dwa kolejne — niestety zatrzymane przez pandemię, stopniowe przechodzenie do innych platform, zamknięcie blogosfery, gdzie były początki „Grając żądłem na lirze” — gdzie był mój początek, ten nieśmiały, ten pod pseudonimem.
Od tamtej pory zmieniłem się ja, zmieniło się moje myślenie, zmieniło się moje pióro. Dalsze proponowanie tego zbioru w pierwotnej formie miałoby w sobie coś z nieautentyczności, tak sądzę. Dlatego wzbogacenie go o nowe utwory, rewizja tych starszych, ponowne przemyślenie układu całego zbioru oraz kilka pomniejszych zmian także są powodowane szczerością — tylko tym razem obecnego mnie.
To nadal jest kompilacja utworów, które przede wszystkim traktuję jak lustro dla odbiorcy. W lustrze można się przejrzeć, przyjrzeć samemu sobie, dostrzec coś o czym nie myśli się na co dzień. I takie miały być te wiersze. Miały rodzić myśl, że nie jestem sam w przeżywaniu tego co mnie spotyka. Nieważne jak duże, czy jak małe by to nie było.
Bo nie ma w świecie niczego zbyt prostego, ani zbyt podniosłego, by nie napisać o tym choćby jednego wiersza.
Burdel
trochę pustych opakowań
które trzymam od dziesiątego
pamiątki pamiąteczki drobnica
przypominająca piasek na plaży
poupychane zżółkłe zdjęcia
ludzi z typowymi twarzami
czerwone oczy brzydko krzyczą
o przeszłości poszarzałej
jest także stary polski złoty
Anielka z dwudziestki śmieje się
że mamy inną hiperinflację
nie papierów — zwykłych słów
do tego masa śmiecioskarbów
bezsensownie zachowanych
bo przecież szkoda wyrzucić
szkoda to wszystko wyrzucić z siebie
Mam tylko
ręce wyciągnięte ku Tobie jak dwa wektory
i kontrastujące z nimi tak bardzo dosadnie
linie papilarne zapisane drobnym maczkiem:
Uprzejmie się prosi aby nie dotykać nie do-
tykać nie dotykać nie dotykać niedotykać
niedotykaćniedotykaćniedotykaćniedotykać
Naprawdę nie chciałem
zimna dłoń bólu chwyta serce
uciska burząc rytm życia mego
nie chcę tego
oby odeszło kołysanie głowy
oby to dało spokój oby minęło
bo nie chcę tego
słabo mojej chucherkowatości
łańcuchy utrzymują mnie wyprostowanego
nie chcę i tego
diagnoza już została postawiona
zatrułem się nieobcą osobą
choć nie chciałem tego
Uśmiech
uśmiech niczym
Księżyc w pierwszej kwadrze
jaśniejący i przyciągający
towarzyszą mu dwie gwiazdy
nie mniej piękne
nie mniej słodkie
gdy nań patrzę
świat dla mnie ciemnym niebem
serce jest w pełni
gdy zaś ujrzeć nie mogę
to staję się nowiem
J’aimais
cierpię
jakże JA cierpię niemiłosiernie
kochałem Cię jak żadną inną
kochałem jak tę jedną Jedyną
moje wnętrze wzdycha za tym
co wypełniało Ciebie
jakże tęsknię
za Tobą
moja
paczko czerwonych Marlboro
Quick Sand Box
jest jakiś magnetyzm w tym co na krawędzi
w patrzeniu przez ogrodzenie na drugą stronę
jest coś wręcz kuszącego w tym co zacienione
niestety niekoniecznie niewinna fascynacja
niemalże nieuchronnie przewraca na bok
by po równi pochyłej dać się sturlać w toń