Zakończenie jakiegoś życia w jakiejś odstraszającej, niemal kąsającej smrodem kąsającej ostoi to nie łatwa sprawa, bo trzeba mieć niebywale brylantowy charakter, po to by kogoś zwabić do miejsca tętniącego szybkim szpilkowatym mrokiem. W miejscach tego typu niewielu czuje się komfortowo, ale mają też one swoją bardzo istotną zaletę. Mowa tu dokładnie o tym, że są one niebywale dyskretne i nie ranią tak jak jaskrawe krzyki szarych kombinatorów. Dlatego osoby wzbudzające zaufanie w bardzo jedwabny sposób lubią te lokalizacje i to z wielu dość krzaczastych przyczyn. Jednak i tak kluczową rolę odgrywają cienie takich miejsc, czy też domów, bo mają one moc, która niemal kasuje bystre i zwinne światło.
Cecha powiązana z niemal smolistą tajemniczością była i nadal jest ważną dla Klaudii Dryg. Ta konkretna kobieta pasowała do definicji kogoś, kto chce szukać cudów przy progu niepokojąco szarego dnia. Jednak miała ona też swoją mroczną i z lekka dziwaczną stronę. Rzecz jasna niemal nigdy jej nie ujawniała, bo najczęściej imponowała takim uśmiechem ze zgrabnych i uczynnych nut miodowych. Uśmiech ten był niebywale smaczny i pasował do jej blond włosów, które zwykle wiązała w kucyk. W nawiązywaniu kontaktów z ludźmi w jej przypadku liczyło się też i to, że chodziła niezwykle pewnie i to z tym brylantowym płomieniem w sylwetce. Dodatkowo miała też fenomenalną figurę, ale zazwyczaj nie podkreślała jej wtedy gdy chodziła ze znajomymi po klubach. Zajmowała się sztuką, czyli sama malowała obrazy i to różnego typu. Pasji tej poświęcała niemal każde popołudnie, ale nigdy nie nazwała siebie artystką, obstawała głównie przy terminie doświadczona amatorka. Dlatego głównie pośredniczyła w sprzedawaniu obrazów artystów, których znała przynajmniej trochę ponad rok. Ta dłuższa znajomość była dla niej istotną i dlatego nawiązywała ją w dość barwny sposób. Zabawę w ten handel zaczęła jakieś dwa miesiące po swoich osiemnastych urodzinach, a siedem lat później była już na tyle cenioną postacią, że walczyła już o ten wyższy procent dla siebie. Więcej brała dla siebie w przypadku artystów, którzy wydali się dla niej doświadczonymi, radykalnymi i zbyt ambitnymi. Z takowymi nie spotykała się zbyt często, ale jeśli już się na to decydowała, to najczęściej po trzecim przełożeniu spotkania. Postępowanie to nie podobało się tym niezwykle doświadczonym malarzom, ale nie protestowali, bo zabiegali o jej uwagę w dość smaczny sposób.