Czasami życie musi się skomplikować,
byśmy poznali tych, na których możemy liczyć.
Mojej córce Monice i siostrze Heni
.
Mirosław
Tajemnica o rodzących się uczuciach przyjaźni a później miłości między Tośką Wiśniewską a Mirkiem Sador, nie dotarła do jej najbliższej rodziny w Ostrowcu Świętokrzyskim. Mirek, podobnie jak każdego tygodnia, przyjechał do Małszewa w piątek około godziny osiemnastej. Nie zastał Antoniny w domu, ani nad jeziorem. Było cicho, jakby wieś wyludniło. Tylko Marysia szykowała łódkę do wypłynięcia na jezioro. Zawsze spontaniczna, nawet czasami potrafiąca Mirkowi rzucić się na szyję, dzisiaj wyjątkowo wyciszona.
— Cześć kuzynka.
— Cześć.
— Co tak głucho, gdzie są wszyscy?
— Po obiedzie tata z mamą i Krysią pojechali do Szczytna. Myślę, że za niedługo wrócą.
— A Antosia?
Zazwyczaj wtedy, kiedy przyjeżdżał, można ją było spotkać nad jeziorem, jakby na niego tam czekała. Był zdziwiony że dzisiaj jej nie ma na molo ani na podwórku, również na placu, gdzie wieczorem rozpalano ognisko.
— Gdzie jest?
— Pojechała.
— Do Szczytna, razem z nimi?
— Nie do Szczytna. Wyjechała.
— Gdzie wyjechała?
— Do domu.
— Do jakiego domu?
— O Matko i córko. Do swojego, rodzinnego domu.
— Jak to wyjechała? Chyba żartujesz?
— Nie. Nie żartuję.
Po policzkach zaczęły płynąć jej łzy. Podszedł do kuzynki zdenerwowany. Chwycił ją za ramiona.
— Marysia, czy coś się stało? Dlaczego płaczesz? Gdzie Antonina?
— Przykro mi, że wyjechała.
Nie mógł uwierzyć. Niemożliwe, aby tak po prostu zabrała bagaże i sobie pojechała. Przecież umawiali się, że po nią przyjedzie, razem pożegnają zakątki Małszewa a potem pojadą do Warszawy.
— Kiedy wyjechała?
— Wczoraj rano do Ostrowca Świętokrzyskiego.
— Naprawdę jej nie ma?
— Jak mówię nie ma, to nie ma. Wczoraj rano wsiadła do autobusu PKS i pojechała do Olsztyna, potem pociągiem miała jechać do Ostrowca, z przesiadką w Warszawie Wschodniej.
Był w szoku i więcej jak pewny, że dziewczyny uknuły jakiś żart.
— Mama próbowała jej tłumaczyć, żeby na ciebie czekała. Rozmawiały ze sobą dosyć długo. Tośka słuchała, kiwała głową, mówiła tak, wszystko rozumie, ale postawiła na swoim. Powiedziała, że musi jechać na cmentarz, bo jak wyjedzie do Warszawy to nie będzie miała okazji iść na grób swojej mamy. Cieszyła się nową szkołą i tym, że będzie mieszkała w Warszawie. Nawet mówiła o tobie, że jesteś fajny, odpowiedzialny, pracowity i chyba ją lubisz.
— Lubić, to czuć sympatię do kogoś, być do kogoś albo do czegoś przywiązanym, znajdować w czymś przyjemność. Kochać a lubić to zupełnie co innego.
— Nie musisz mi tłumaczyć co to znaczy lubić. Powtarzam tylko to, co ona powiedziała. No właśnie tak powiedziała.
— Wszystkiego się boi, nawet nazwać prawidłowo mojego uczucia do niej. Wszyscy wiedzą o mojej miłości do tej dziewczyny a ona, że ją lubię. Cała Tośka.
— Nie denerwuj się. Może się krępowała i słowo kocha zastąpiła słowem lubi.
— Może tak albo jakaś przykrość ją spotkała?
— Na pewno nie w naszym domu.
— Maryśka, może ty jej coś niestosownego powiedziałaś? Czasami masz niewyparzony język.
— Przestań. Ja jej przykrość zrobiłam? Najlepszej mojej przyjaciółce? Daj spokój. Nic jej nie zrobiłam, co by mogło dziewczynie sprawić przykrość. Od dawna rozumiemy się bardzo dobrze i nikt nikomu ani nie dokuczał, nie pyskował, ani nawet nie próbował drugiej osoby urazić.
Widać było na jego twarzy nie tylko zdenerwowanie, ale wściekłość. Zrobił się blady i można było zauważyć drgające mięśnie w okolicach żuchwy.
— Płyniesz ze mną?
— Tak, oczywiście. Z tobą to nawet na koniec świata, jeśli będziemy rozmawiać o Antoninie.
Zamknął samochód na klucz. Podwinął nogawki, zdjął buty i skarpetki. Pomógł jej zepchnąć łódkę na jezioro. Wypłynęli prawie na środek. Tu ryby biorą najlepiej. To dobre miejsce do pogadania. Nikt ich nie będzie podsłuchiwał, będą mogli rozmawiać na różne tematy i nawet mówić niecenzuralne słowa.
— Już od wczoraj za nią tęsknię. Taka fajna mieszczka. Tak jakoś smutno zrobiło się bez niej. Jak u Kochanowskiego w Czarnolesie, jedną maluczką duszyczką, tak tu w Małszewie, jedną delikatną Tosią tak wiele ubyło.
Na samym początku, kiedy Mirek przywiózł ją do nich na wakacje, kuzynka nie nadawała z nią na jednych falach. Jej dobroć i anielski głos, pogodna buzia drażniły Maryśkę. Taka ułożona, jak panienka z wyższych sfer i jej delikatność, to nie do zniesienia dla wiejskiej dziewczyny. Im bardziej się poznawały, Marysia przełamywała do niej niechęć. Kiedy doszła do wniosku, że Antonina jest taka z natury, nie gra roli paniusi, polubiły się i zaprzyjaźniły na dobre i na złe. Jedna drugiej powierzała swoje sekrety. Nie było to z dnia na dzień, trwało około dwóch tygodni. Mirkowi od razu przypadła do gustu, cztery lata temu na pogrzebie jej mamy. Nigdy nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, dopóki sam tego nie doświadczył. Był od razu przekonany, że z nią chciałby spędzić resztę życia. Trudno mu było komukolwiek o tym powiedzieć, że zakochał się w kuzynce i to niepełnoletniej. Uważał, że ma coś w sobie, czego nie widział u innych dziewczyn. Jest urocza, niezwykle ciepła i bezinteresowna. Oddałaby wszystko innym, nic nie chcąc w zamian. Altruistka potrafiąca pomagać sama od siebie, całym sercem. Mówiła, że ma skomplikowaną i nieodgadnioną osobowość. Im bardziej ludzie próbują ją poznawać, tym mniej o niej wiedzą. Bardzo skromna i przez to na początku sprawiała wrażenie, że to takie ciele mele, co nie potrafi przekroczyć progu dziesiątkowego. Pomimo delikatnej powłoki bezpretensjonalności i nieśmiałości jest twarda, zdecydowana, logicznie myśląca. Dużo czyta, analizuje, wyciąga wnioski. Jest delikatna, ale zahartowana i nie daje się przeciwnościom losu.
Urodziła się jako wcześniak, w siódmym miesiącu ciąży, na saniach przed szpitalem. Z nieba leciały ogromne płatki śniegu i było minus dwadzieścia dziewięć stopni Celsjusza. Połączona pępowiną z mamą, okryta kożuchem wozaka, który przywiózł ciężarną do porodu, czekała na położną. Takiej akcji przejęcia narodzonego dziecięcia z nieodciętą pępowiną, nigdy wcześniej nie mieli w ostrowieckim szpitalu. W latach pięćdziesiątych XX wieku wyposażenie szpitali było skromne, praca lekarzy w ekstremalnych warunkach skuteczna. Twarda jak ten węgiel na saniach, który wiózł furman do klienta. I potrafi rozżarzyć do czerwoności, praktycznie nic nie robiąc i nic nie mówiąc. Tak po prostu, tylko swoją obecnością. W żartach mówiła, że ma bezpłatny przejazd na saniach.
Szkoda, że właściciel pojazdu nie wystawił jej na tę okoliczność specjalnego zaświadczenia.
Była bardzo maleńka. Z chwilą urodzenia ważyła niecałe dwa kilogramy. Ciągle spała, niewiele jadła i znów spała. Słabo przybierała na wadze, nie rosła. Taki stan trwał ponad dwa lata. Później niż wszystkie inne dzieci siadała i z opóźnieniem zaczęła stawiać pierwsze kroki. Łuszcząca, przemrożona skórka na całym ciele nie dodawała jej uroku. Wyglądała jak mały, ugotowany, czerwony i brzydki raczek. Sąsiadki pocieszały matkę, że nie będzie się męczyć z chorym dzieckiem, bo za niedługo maleństwo odejdzie razem z Aniołkami do Nieba. Bóg jej nie zabrał, została. Spod odpadających łusek z jej twarzy, wyłoniła się piękna buzia małej, drobnej dziewczynki, z niebieskimi oczami i brązowymi, gęstymi włosami. Kąpana w ziołach, kwiatach nagietka, szałwii, płatkach róży, miała ciało delikatne jak atłas. Później ciągle chora, stała bywalczyni szpitali, przychodni lekarskich i rehabilitacyjnych. A potem śmierć mamy, która choć trochę ją uodporniła, wpędzała w strach przed ludźmi, szczególnie przed mężczyznami.
Marysia zauważyła, że omija chłopaków z daleka. Ci co przychodzili na ogniska z letnikami, początkowo myśleli, że wszystkich ignoruje, wywyższa się, nie chce z wieśniakami rozmawiać i z nimi się zadawać. Taka panienka z miasta. Jak ją lepiej poznawali, zmieniali zdanie. Podziwiali za piosenki biesiadne, których znała niezliczoną ilość, za kawały, fraszki i opowiadania o swoim hutniczym mieście. Cytatami z literatury mogła sypać bez końca.
Opowiadała o tym, że jak była w ósmej klasie, często jeździła na kielecką wieś do rodziny mamy. Dzieciakom kazała mówić do siebie pani. Młodsze czuły respekt przed nią. Tych starszych, chodzących do szkoły odpytywała tabliczkę mnożenia. Jak nie umiały, uczyła mnożenia na palcach. Podobno wcześniej nauczył ją takiego mnożenia ojciec. Mówiły do niej pani Antonino. Wychodziła z założenia, że przecież takiej dorosłej, prawie piętnastoletniej dziewczynie maluchy z gilami pod nosem, nie będą mówiły po imieniu. Później jak wróciła do domu, brat dokuczał jej i zamiast po imieniu, przez długi czas zwracał się do niej Pani Antonino.
Ojciec nauczył ją dodawania na liczydłach. Mieli w domu biurowe liczydła, z brązowymi i czarnymi liczmanami. Często rywalizowali, kto pierwszy doda kilka liczb dwu, trzy a nawet sześciocyfrowych. Dopóki ojciec wygrywał, z chęcią robił takie konkurencje. Jak zaczął z nią przegrywać, mówił, że uczeń przerósł mistrza.
— Według mnie Tosia ma lekką androfobię?
— Co to jest?
Androfobia zwana jest również mizoandrią i jest rodzajem fobii społecznej. Jest to patologiczny stan, charakteryzujący się panicznym, paraliżującym strachem przed płcią męską. To dolegliwość na tle psychicznym a nie fizycznym.
— Dla niej mężczyzna kojarzy się wyłącznie z przykrymi i niebezpiecznymi sytuacjami. Ona zdaje sobie sprawę z niedorzeczności swoich lęków, chociażby dlatego, że o nich mówi. Ma trudności z zapanowaniem nad tym. Niekontrolowana i nie leczona androfobia może prowadzić do wycofania się z życia społecznego.
— Kiedyś przy grabieniu siana, opowiadała jak jej starsza siostra chciała zapoznać ją z kolegą swojego chłopaka. Był trzy lata od niej starszy.
Po pochodzie pierwszomajowym poszła z siostrą, jej chłopakiem i ich kolegą na ciastka do cukierni. Wszystko było dobrze, dopóki byli w czwórkę. Zapoznali ją z Andrzejkiem. Była wesoła, nawet opowiadała kawały, dowcipy, dopóki Irka nie chciała odejść i zostawić jej samej z chłopakiem. Powiedziała, że nie chce tak, że chce być razem z nią, w przeciwnym wypadku pójdzie sama do domu. Początkowo myśleli, że sobie żartuje. Nawet siostra chciała ją zatrzymać, chwytając za rękaw swetra. Wysunęła ręce z rękawów, zostawiła swój sweterek i odeszła bez pożegnania. W domu pokłóciły się ze sobą, tamta wyzwała ją od dzikusek. Tośka się poryczała i przez pół roku ze sobą nie rozmawiały. Wtedy miała siedemnaście, albo osiemnaście lat.
— Wierzę w to, ona taka jest. Zastanawiam się, dlaczego mnie toleruje?
— Musi ci ufać. Może dlatego, że jesteś jej rycerzem? Podobno testowałeś ją ze znajomości bitwy pod Grunwaldem.
— Nie testowałem, tylko zapytałem, czy wie co było pod Grunwaldem? No i ona wówczas na złość mówiła i mówiła o tej bitwie, nie dając dojść do słowa. Nie pozwoliła przerywać, tylko kazała słuchać.
Gdyby siedzieli na ławce, czy spacerowali, to pewnie zamknąłby jej opowiadanie pocałunkami, ale w samochodzie nie dało się, musiał pilnować kierownicy.
— A widzisz?
Ma wiedzę, to mówiła, gdyby nie miała to by się pewnie jąkała. Dobrze ci tak. Nie trzeba było jej wywoływać do tablicy. Myślałeś, że ją w kozi róg zapędzisz, ale się nie dała. I właśnie za to ją lubię. Myślę, że cię toleruje również dlatego, że jesteście kuzynami.
— A tam kuzynami.
— A nie?
— Maryśka, nie wkurzaj mnie tym tematem.
— Dobrze, dobrze, bo się zaraz pokłócimy.
Mirek, nie wyobrażasz sobie ile ona zna wierszy. Podziwiam ją, że jej się to wszystko mieści w pamięci. Nie wiem, jak ona to robi. Fajnie potrafiła recytować, modulowała głos. Można ją było słuchać z przyjemnością.
— Jakie wiersze recytowała?
— Różne, niektóre znam, inne nieznanych mi autorów.
— Kiedyś zaczęła recytować Inwokację Pana Tadeusza. Boże, jak pięknie.
— A jak mówiła księgę XII — koncert nad koncertami — Koncert Jankiela, to tak jakbym tam była i słyszała granie na cymbałach. Tego chyba nigdy nie zapomnę. Nawet słyszałam brzęczenie muchy, co musnęła swoim skrzydełkiem strunę cymbałów. Aż sama ten fragment nauczyłam się na pamięć.
Znowu gra: już drżą drążki tak lekkimi ruchy.
Jak gdyby zadzwoniło w strunę skrzydło muchy.
Wydając ciche, ledwie słyszalne brzęczenia.
Mistrz zawsze patrzył w niebo czekając natchnienia.
Powiedziała, że w każdym polskim domu powinien być Pan Tadeusz — epopeja narodowa. Bo epos, to utwór literacki o istotnym znaczeniu dla danego narodu. Pierwsze eposy narodowe były w Grecji, to Iliada i Odyseja Homera. W Polsce uznano „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicz jako epopeję narodową. Opisuje historię okupowanego narodu, który widzi nadzieję na niepodległość w nadchodzących wojskach Napoleona. W Niemczech epopeją narodową jest Pieśń o Nibelungach. W Stanach Zjednoczonych epopeją narodową jest Pieśń o Hajawacie. Jest to epos amerykańskiego poety romantycznego Henry’ego Wadswortha Longfellowa.
W Małszewie mieszka może więcej niemieckich rodzin, niż polskich. Tym bardziej, w polskich domach nie może zabraknąć tego dzieła. W tym co mówiła, była bardzo przekonywująca.
— Jak byłam w Szczytnie, oczywiście kupiłam Pana Tadeusza. Postawiłam w biblioteczce na honorowym miejscu. Wydanie jest bardzo ładne, z rycinami. Niejednokrotnie czytałam sobie fragmenty. Koncert Wojskiego na rogu ja czytałam, ona mówiła z pamięci. Pięknie swoim anielskim głosem zakończyła.
Tu przerwał, lecz róg trzymał, wszystkim się zdawało,
Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.
— Naprawdę pod wpływem tego co mówiła, kupiłaś Pana Tadeusza?
— Przecież mnie do tego nie zmusiła. Tak bardzo to wzięłam do serca, iż powiedziałam sobie, że muszę mieć wielkie dzieło Adama Mickiewicza w domu, w zasięgu ręki. Jesteśmy Polakami żyjącymi w Małszewie wśród wielu rodzin niemieckich. W szkole lektury czyta się z niechęcią, inaczej odbiera się treści książek, jeśli czyta się je bez żadnego przymusu.
Zaśmiała się.
— Na bank powiem o tym w szkole na języku polskim. Opowiem o takiej jednej mieszczce z kieleckiego, która jest moją kuzynką.
— A Szymek pewnie jeszcze więcej o niej dopowie, bo się chyba w niej zadurzył. Już wczoraj pytał o nią. Powiedziałam, że jeszcze wróci.
— Skromna Tośka a taka patriotka. U nas w domu jest Pan Tadeusz taki zwykły, który czytaliśmy jako lekturę. Inne, stare wydanie ze złoceniami na okładce, ojciec gdzieś kupił w antykwariacie.
— Sama się dziwię, że to co mówiła, wzięłam sobie do serca.
— Przysięgnij, że nigdy jej tego nie powiesz.
— Czego nie powiem?
— Przysięgnij.
— Przysięgam na naszą przyjaźń.
— Ona sama też pisze różne wiersze, wierszyki i rymowanki. Nawet potrafiła tworzyć je na poczekaniu. Zawsze nosiła ze sobą notes i coś do pisania, najczęściej ołówek. Robiła notatki, pisała w nim strofy, rymy, synonimy.
— Naprawdę?
— Tak.
— Kiedyś czekając na ciebie, jak przyjdziesz z remizy strażackiej, poprosiłem, aby powiedziała jakiś wiersz. Początkowo nie chciała, ale jakoś się przełamała. Mówiła wiersz, który tworzyła na poczekaniu, o tym co widziała, co słyszała.
Nie jest to trzynastozgłoskowiec, jak Pan Tadeusz, ale jej własny. Nie znam go na pamięć, ale to jakoś tak było. Chwilę w myślach układał po kolei strofy.
Wieczór otwiera szarą bramę,
tuż za nią ciemność się roztacza,
noc płynie falami jeziora,
w oddali słychać szopa pracza.
Potem coś tam, coś tam, coś tam… Nie pamiętam.
A potem ostatnia zwrotka tak brzmiała.
W sypialni wielkie łoże czeka,
dla ciał rozgrzanych pieszczotami,
wtulonych w siebie, bez przykrycia,
wzajemnie sobą rozkochanych.
— Niesamowita Tośka. Nie mogę uwierzyć, że mamy taką fajną kuzynkę. I widzisz, mówiła ci wiersz o miłości. Jak przy tobie mówiła strofy o miłości, to jest więcej jak pewne, że się w tobie zakochała.
Z nią nie można było się nudzić. Jeśli komuś zaufała, była super. Dlaczego ona do Małszewa pierwszy raz przyjechała? Tabuny kuzynów tu się zjeżdżało, ona zawitała na Mazury dopiero jako dziewiętnastolatka. Przyjeżdżała rodzina z Opatowa, Ożarowa, Sandomierza, nigdy z Ostrowca.
Koledzy Marysi zakładali się między sobą, który Tośkę na dobre poderwie i chociaż raz pójdzie z nim na spacer albo pojadą gdzieś razem na rowerach. Opracowywali wspólnie strategie. Nie mieli żadnych szans. Była wesoła w grupie i tylko w grupie.
— Mojemu koledze z klasy tłumaczyła matematykę. Wyobraź sobie, że wczoraj zdał poprawkę. Powtarzałby klasę jak nic, bo z matmy cienki.
Przez przypadek kumple wygadali, że Szymek ma z matematyki poprawkę, ale nie ma szans jej zaliczyć, bo sam się nie nauczy. Profesor przygotował mu około sto pięćdziesiąt zadań. Dał do zrozumienia, że jak je wszystkie rozwiąże, to nauczy się matematyki. Jak przyjdzie na egzamin poprawkowy, na pewno go zda. Ona powiedziała, że może temu chłopakowi pomóc. Umie trochę matematykę, razem mogą rozwiązywać zadania. Sama będzie miała zajęty czas i nie będzie rozmyślała o przeszłości. Musi przynieść dwa grube zeszyty, książki do matematyki, tablice matematyczne, dwa długopisy, ołówki, gumkę do wycierania, komplet przyborów do geometrii. Był obowiązkowy, co nie podobne do Szymka. Nie spóźniał się, przychodził dwadzieścia minut przed czasem. Nigdy nie rozpoczynali nauki wcześniej niż o dziewiątej. Zawsze uczyli się na werandzie. Prawie pięć tygodni, każdego dnia od poniedziałku do piątku, w godzinach od dziewiątej do jedenastej tłumaczyła mu, rozwiązywali razem przykłady i zadania. Czasami nawet ostro do niego, jak próbował zagadywać na tematy nie związane z matematyką. Rozwiązali wszystkie zadania, które dostał od nauczyciela i jeszcze inne, które wyszukiwała w książce. W ostatnim dniu dała mu na pamiątkę zeszyt, w którym ona rozwiązywała zadania, szkicowała figury geometryczne, robiła wykresy i różne zapiski. Na okładce napisała dedykację:
„Matematyka to język, w którym nie można wyrazić nieprecyzyjnych, czy mglistych myśli”. Henri Poincare.
Na pamiątkę Szymkowi, za wspólne rozwijanie pamięci oraz umiejętności myślenia abstrakcyjnego i logicznego rozumowania.
Życzę powodzenia na egzaminie. Będę trzymała kciuki.
Małszewo, sierpień 1973 r.
Antonina Wiśniewska
Tosia
W podziękowaniu za wiele godzin, które mu poświęciła podarował jej na pamiątkę wieczne pióro firmy Parker, które dostał od ciotki z Niemiec. Kiedy wracał do domu oglądał zeszyt i całował, przede wszystkim własnoręcznie przez Tośkę napisaną i zamieszczoną tam dedykację. Był szczęśliwy. Na egzaminie poprawkowym rozwiązał zadania na dziewięćdziesiąt sześć procent. Profesor od matmy był w szoku. Nawet nie dowiedziała się czy zdał, bo jak on wrócił ze Szczytna, to jej już nie było. Wieczorem matka Szymka, w podziękowaniu za to, że wyedukowała syna, przyniosła dla niej prezent.
— Zajrzałam do torby. Są tam słodycze, kosmetyki i elektryczny młynek do kawy. Wszystko niemieckie. Mama Szymka bardzo ładnie haftuje.
Na bawełnianej torbie wyhaftowała wzór twierdzenia Pitagorasa.
a² + b²= c²
Mirek się szczerze uśmiechnął.
— Czemu się śmiejesz?
— Że Tosia, jak to powiedziała, umie trochę matematykę. Ona wygrywała wojewódzkie konkursy matematyczne. Na ogólnopolskich olimpiadach z matematyki raz była trzecia, raz druga.
— W ogóle się nie chwaliła.
— Jak jej gratulowałem to odpowiedziała, że jej się udało. Zżerała ją trema i zabrakło sprytu, by stanąć na najwyższym podium.
— Niesamowita ta nasza Tośka. Ja bym się chwaliła do wszystkich w gminie a nawet i w powiecie.
— Jak powiem chłopakom, że ona miała takie osiągnięcia, to będą mi zazdrościć kuzynki, mojej mieszczki.
Ładna, uzdolniona matematycznie, pięknie śpiewa, pisze wiersze a taka zakompleksiona, taka skromna. Pomyślał Mirek.
— Jeszcze wrócę do tych moich kolegów, co przychodzili na ogniska z letnikami. Ten od matematyki był pewny, że będzie jego dziewczyną. Starał się o jej względy.
Nawet między kolegami się założył. Chłopak nie powiem, przystojny. Kiedyś żartem mu powiedziała, chyba na odczepnego, że umówi się z nim jak rozwiąże z matematyki jedno zadanie. Musiała wiedzieć, że nie jest w stanie tego zrobić, nie ryzykowałaby. Napisała mu z pamięci krótkie zadanie.
Nie rozwiązał. Koledzy mu pomagali, nawet ja się w to włączyłam. Wszystkim wychodziły inne wyniki. Potem wytłumaczyła, jak się trzeba było do tego zabrać i jak rozwiązać. Robiła to z takim wdziękiem i na wesoło, że nawet najgorszy tuman by zrozumiał i nie mógłby czuć się urażony. Jak biliśmy jej brawo, to łzy miała w oczach. Mam to zadanie w domu, dam ci do rozwiązania.
— A jak sobie nie poradzę, to się skompromituję?
— No chyba tak, jesteś inżynierem.
— Już dawno jej mówiłem, że się marnuje w tym zadymionym Ostrowcu. Namówię ją w przyszłości, żeby studiowała matematykę, przynajmniej od takiej nauczycielki będą wychodzili uczniowie, którzy nie będą bali się matury z matematyki.
— Nauczycielką przedszkola też będzie fajną. Umie bawić się z dzieciakami. Dzieci będą za nią szalały.
Taka fajna dziewczyna, mądra, uzdolniona, elokwentna a boi się facetów, którzy nie sięgają jej intelektem do kostek. Marysia zamyśliła się.
— To co, źle robiła, że się nie umawiała z tymi chłopakami?
— Nie. Nie dlatego mówię, że się boi facetów. To, że się z nimi nie umawiała, świadczy o jej lojalności wobec mnie.
— O czymś nie wiem? Oświadczyłeś się jej?
— Nie, jeszcze nie. Jest na tyle inteligentna, iż wiedziała, że nie przyjeżdżam do ciebie, ani do nikogo innego, tylko do niej.
— Ona się w tobie zadurzyła i to na fest. Jak kocha, nie interesuje się innymi facetami, znaczy, że ci ufa. Jak to zrobiłeś? Ona nie wszystkim ufa. Jedynie z tobą chciała chodzić na spacery, siedzieć na molo i nawet wypłynąć na jezioro. Żaden inny facet nie miał szans. Pewnie z moim ojcem nie wsiadłaby do łódki, bo by się bała. Jak wróci, dasz jej klapsa za to co zrobiła?
— Przydałoby się jej tęgie lanie. Ale jak taką delikatność przywoływać do porządku? Jej spojrzenie mnie zniewala. To mówisz, że już mogłem jej się oświadczyć?
— No pewnie, nie mogłeś, ale powinieneś. Żelazo kuje się póki jest gorące. Wówczas jest plastyczne i można go naginać, jak się chce. Jak jest zimne to tylko można ciąć brzeszczotem.
Wszyscy o niej mówią, że jest kruszynką, co nie jest prawdą. Ona jest taka normalna, jest szczupła, co nie znaczy, że chuda. Trochę tu przybrała na wadze. Małszewo jej służyło.
— Maryś. Opowiadała ci o chorobie po śmierci mamy?
— Nie.
O śmierci mamy mówiła, że bardzo tęskniła, że mocno to przeżywała, miała koszmary senne, nie mogła się uczyć i przez to zawaliła rok szkolny. Na cmentarzu czytała mamie wiersze, opowiadania, zadawała jej pytania, niestety były zawsze bez odpowiedzi.
— Nic więcej?
— Nic. A ty coś wiesz? Chyba wiesz, skoro mnie pytasz?
— Nie wiem. Nie lubiła o sobie opowiadać i o tym co ją dręczy.
Mirek był pełen wiary, że jego uciekinierka, jak ją nazwał, szybko się odnajdzie. Najpóźniej do 31 sierpnia dotrze do Marysina. Przecież od 1 września rozpocznie naukę w warszawskim LWP. Lepiej by było, gdyby przyjechała wcześniej. Musi jej pokazać jak dojechać autobusem do szkoły, jakimi ulicami dojść. Na początku zawsze jest trudno poruszać się po obcym mieście. Po pracy będzie ze szkoły zabierał ją samochodem. Gdyby nie umiała matematyki, to by jej dawał korepetycje, ale w tym przypadku pomoc nie będzie potrzebna. Korepetycje to dodatkowe godziny sam na sam przy zamkniętych drzwiach, żeby nikt nie przeszkadzał.
Marysia się uśmiechnęła.
— Boję się, czy przy tobie ona będzie miała czas na naukę. Ty zamiast jej pomagać, będziesz przeszkadzał.
— Będę ją sprawdzał, czy ma odrobione lekcje.
Marysia skarciła jego pomysł. Nie może tak robić i od samego początku podporządkowywać ją sobie. Zresztą nie wierzy, że Tośka da się podporządkować. Ona jest bardzo grzeczna i ułożona, ale ma swoje zdanie. Nie pozwoli sobie wejść na głowę i z siebie robić nieudacznika.
Mirek miał natomiast inne zdanie. Uważał, iż istnieje taki model, że w kobiecej naturze powinna leżeć uległość i bezwzględne zaufanie partnerowi.
— Kocham ją. Dawniej pożądałem dziewczyny, ale nigdy nie kochałem. A pożądanie i miłość to dwie różne sprawy.
— Ona też jest tobą zauroczona, lecz zbyt inteligentna, żeby w to wszystko wierzyć. Ona potrafi czytać między wierszami. Nie tylko słuchała co ty mówisz, ale również wiedziała to, co myślisz.
— Skąd wiesz, mówiła ci?
— Nie mówiła, nie musiała.
Przez tyle tygodni, które tu była, Marysia ją poznawała. Widziała, jak tuli się do jego poduszki, jak przytula jego koszulkę do twarzy i ust. Lubiła leżeć na wersalce, na której spał. Była zawsze taka szczęśliwa, jak widziała nadjeżdżającego czerwonego fiacika. Kiedy wracali ze spacerów, wycieczek, nocnych rozmów w soboty, była wesoła, rozpromieniona i zauroczona Mirkiem.
— Zastanawiam się, dlaczego sama, bez ciebie zdecydowała się jechać do Ostrowca?
— Być może nie chciała, aby jej siostry coś na nasz temat mówiły? Może uważała, że za wcześnie wtajemniczać rodzinę w sprawy dla niej trudne?
— Wszystko fajnie, ale ta sytuacja rodzinna. Wasze matki są siostrami.
— Skąd wiesz? Ja nie jestem tego pewny, a ty wiesz?
— Można podejrzewać, że ojciec nie jest biologiczny, ale matka? Zazwyczaj ta co rodzi, jest biologiczną matką. Innej opcji nie ma.
— Ta co rodzi tak, ale może jestem podmieniony w szpitalu, może ona mnie nie urodziła. Przy porodzie byłem co prawda obecny, ale za mały, żeby to wiedzieć.
— Nie filozofuj. Jak by się dowiedziała co pleciesz, to by ci wybiła głupoty z głowy. Wy szczęśliwi, ja szczęśliwa ze swoim chłopakiem. Cudowne wakacje.
— Szkoda, że to nie wiosna, bo razem byśmy podziwiali złociste, kwitnące łany rzepakowych pól. Ona tak pragnęła zobaczyć jak kwitnie rzepak.
— Mieszczka marzycielka.
— A na wiosnę zabiorę ją za Warszawę i pokażę rzepakowe pola. Będę pod wrażeniem jej zauroczeniem złocistymi łanami kwitnących, żółtych kwiatów tej rośliny.
Przez dwa miesiące Mirek zmienił się na lepszego człowieka. Nie wypił ani jednego piwa i ani jednego drinka. Kiedyś przy ognisku piwo było obowiązkowe. Ona nigdy mu nie mówiła, żeby nie pił, o nic nie prosiła. Przy tak delikatnej dziewczynie nie wypada pewnych rzeczy robić. A picie całkowicie odpada.
— Lubiłeś się z nią całować?
— Maryśka!
— No nie powiesz, że nie. Zawsze wracaliście tacy szczęśliwi z ustami nabrzmiałymi, jak szminką wymalowanymi.
— Nauczyłem ją, bo pierwszy raz to robiła.
— Akurat. Dziewiętnastoletnia dziewczyna pierwszy raz się całowała.
Mirek zamknął oczy i przypominał sobie pierwsze kradzione pocałunki, potem delikatne muśnięcia i wreszcie te namiętne, głębokie, cudowne. Założył ręce na szyję, zaczął się przeciągać i mówić bez słów, Tośka, jak ja ciebie mocno kocham.
— Namieszała ci w życiu?
Jest wolnym facetem. Nic mu nie namieszała w życiu, jedynie w głowie, sercu i duszy. Od czterech lat tylko ona dla niego jest ważna. Sam w to nie wierzy, że człowiek może tak się zmienić. Wszystkie panienki, które obracał, to przeszłość. Stracił aż cztery lata, żeby spotkać się z nią i upewnić, że uczucie jest prawdziwe. Od dwóch miesięcy jest nią zauroczony na maksa.
— Ożenisz się z nią?
— Pewnie, mógłbym to zrobić nawet dzisiaj. Ty sobie nie możesz wyobrazić, jak cudownie mieć dziewczynę, której nikt wcześniej nie całował, ani nie dotykał.
— Nie jestem facetem, więc nie wiem jak to jest.
Zachichotała Marysia.
— Mógłbyś się nawet dzisiaj z nią ożenić, tylko gdzie narzeczona? Przestań marzyć i nie zapeszaj.
Tośka musi zdać maturę i podjąć studia. Taka zdolna dziewczyna nie może zagrzebać się w pieluchach, gotowaniu kaszki manny dla niemowlaka i chodzeniu na spacerki z wózeczkiem. Nie może zmarnować zdolności, daru od Boga i nie uczyć się. Jeśli ją naprawdę kocha nie powinien myśleć kategoriami faceta, który natychmiast chce założyć rodzinę, bo to dla niego najwyższy czas.
Jego stać na utrzymanie żony i dzieci, co nie znaczy, że kobieta ma być kurą domową i całkowicie uzależniona od kieszeni męża. Niektóre kobiety lubią taki model rodziny, ale na pewno nie Antonina.
Jeśli jej przedstawiał takie wizje, to nic dziwnego, że pojechała sama i zaszyła się gdzieś, aby wszystko uporządkować w myślach. Ona — mąż, dzieci, pieluchy, ogródek a on — konferencje, narady, hotele, wyjazdy. Nie, to nie dla Antoniny.
Ona ma swoje spojrzenie na małżeństwo. Najważniejszy jest dokument, że jest żoną i ma męża. Uważa, że wszystko musi być w swoim czasie, nie natychmiast. Wie, że można inaczej, bez ślubu. Wie również, że można się schodzić i rozchodzić bez ślubu, można mieć dzieci bez ślubu. Wie również, że małżeństwo to wieczna wojna między kobietą i mężczyzną.
W czasie wojny można zawiesić broń, można kapitulować, albo wygrać. Dla niej jeszcze nie pora, żeby w dzień się kłócić a w nocy przepraszać i godzić. Dla niej obecny czas musi być przeznaczony na naukę w szkole i zdanie matury. Wie też, że mężczyźni są agresorami. To oni tłuką swoje żony, mają kochanki, czasami piją na umór. Kobieta musi być uległa. Mężczyźnie uchodzi być agresorem. Gdy dziewczyna chce dominować, nazywana jest chłopczycą, facet normalnie, musi być mężczyzną, a nie dużym chłopczykiem. Nie może płakać, bo nie wypada. Facet musi być twardym macho, a dziewczyna delikatną istotą, jego lalką.
— Ja będę innym mężem. Dla mnie ona jest i będzie najważniejsza. Nigdy bym nie mógł być do niej agresywny. Wszystkie jej pragnienia będę spełniał. Szukałem w ogłoszeniach i w sklepach muzycznych pianina. Kupię jej, żeby nie musiała przesiadywać długo w szkole i ćwiczyć. Nie chcę sam tego robić, ona wybierze sobie, jakie będzie chciała.
— Zakup takiego instrumentu to spory wydatek.
— E tam wydatek. Dla niej zrobię wszystko, żeby tylko jej było dobrze.
— No i żebyś ją bez przerwy miał na oku.
Wyobrazić sobie można sielankę, jak Pan Sador będzie pił w salonie kawę a Antonia grała mu na instrumencie. A że jest ambitna, to będzie godzinami ćwiczyła różne wprawki muzyczne, żeby potem mu wykonać wyuczony utwór i działać na jego zmysły.
Zamknął oczy i zaczął marzyć, że nie może się doczekać, kiedy pierwszy raz pozwoli się rozebrać i zobaczy ją, taką piękną „Ewę”, weźmie w objęcia. Bez bielizny, kiedy będzie mógł ją dotykać i pieścić. A małe i delikatne rączki będą błądziły po jego ciele. To będzie cudowne.
— Mirek, jest ryba. Bierz podbierak.
Wziął do ręki niedużą sieć naciągniętą na ramkę, przymocowaną do drążka, służącą do wyjmowania złowionych ryb. Zanurzył do wody. Rybę podniósł w siatce i przełożył do niewielkiej sadzy.
— Ty tak jak Tośka, zawsze nie w porę.
— Co mówisz?
— Nic. Myślę, że moja zguba się odnajdzie.
— Jak już będzie w Warszawie, to zrób jej dziecko. Będzie szybciej ślub.
Mirek spojrzał na Maryśkę.
— O czym ty mówisz? Chyba by mi oczy wydrapała.
— Przecież nie gwałtem, tylko miłością.
— Wszystko musi być w swoim czasie. Zawsze razem o wszystkim będziemy decydowali. Ona jest najważniejsza. I tylko to, co ona będzie chciała.
— A jak w ogóle nie będzie chciała?
— Czego?
— Dzieci.
— To nie będziemy mieli. Będziemy tylko we dwoje. Bez dzieci też można być szczęśliwym. Dla wielu ludzi posiadanie dziecka jest czymś naturalnym, kolejnym etapem życia. Ale nie wszyscy tak myślą. Dzieci są ważne w życiu małżonków, nie dla wszystkich są priorytetem. Jeśli jego Antonia uzna, że nie chce mieć, nie będzie nalegał.
— Seksu?
— Seks jest piękny, więc niemożliwe, że nie będzie chciała. Jestem nawet pewny, że będę musiał się mocno starać, żeby sprostać wymaganiom.
— Już o tym wiesz? Było coś między wami?
— Nie. Oprócz pocałunków nic więcej. Bardzo bym chciał, ale ona absolutnie nie. Te jej sprytne wybiegi, żeby jej nie dotknąć, czy zmienić temat rozmowy były bardzo inteligentne. Wiesz, jestem dojrzałym facetem i pragnę kobiety do łóżka.
— No to nic wam nie zostaje jak biały seks.
Biały seks to tylko gra wstępna zamiast zbliżenia. Amerykanie nazywają biały seks „neckingiem” bo opiera się to na obustronnych pieszczotach zmierzających do rozładowania napięcia seksualnego kochanków. Jest piękny, jeśli obydwoje tego chcą. Metod białego seksu jest bardzo dużo i przede wszystkim potrzeba sporo czasu, bo to nie szybkie numerki.
— Biały seks? Pewnie, ale nie z Tosią. Może w przyszłości, ale do tej pory nie było to możliwe. Przecież byliśmy już niejeden raz tylko we dwoje.
Nie chciał powiedzieć, że Antonia w tych sprawach jest zielona i nic nie wie. Musi ją wiele rzeczy nauczyć. Że taka jest, to mu się podoba. Z nią trzeba delikatnie.
— Nie wie dziewczyna co traci. To jest takie cudowne.
Mirek spojrzał na Maryśkę. Wiedział od dawna, chociaż młodsza od Tosi, w sprawach damsko — męskich jest doświadczona.
— Ty wiesz, ja wiem, ale ona nie chce tego wiedzieć. Taka jest moja kochana Antonia.
— Chcesz być jej nauczycielem?
— Będziemy się razem uczyli poznawania naszych ciał, uczuć i potrzeb.
Pomimo że jest delikatna, chciałby, żeby w przyszłości była mistrzynią seksu. Niejednokrotnie rozmyślał o tym, jak będzie budził w niej gorącą namiętność w rzeczywistości. Na pewno nie zrobi z niej zabawki erotycznej, lecz partnerkę do dojrzałego seksu. Kiedy będzie jej mówił, że ją kocha, ona będzie to rozumiała „potrzebuję, żebyś mnie kochała”.
Marysia dała również Mirkowi do zrozumienia, że mówienie a czyny to dwie różne rzeczy. Jeśli ją będzie całkowicie chciał sobie podporządkować najpierw będzie uległa i grzeczna, ale z czasem nagromadzony żal pęknie i bezpowrotnie ją straci.
— Życzę wam, abyście byli szczęśliwi. Obydwoje na to zasługujecie. Jej za to, że jest taka, jaka jest, a tobie za to, że potrafisz tak pięknie kochać zagubioną w meandrach życia dziewczynę. A jak z nią się będziesz żenił, to zaprosisz mnie na swój ślub?
— Pewnie i chciałbym, żebyś była świadkiem. Znowu się przeciągnął i powiedział.
— Widzisz Antosiu? Już mamy pierwszego świadka na nasz ślub. Pewnie nie będziesz temu przeciwna. Tak ładnie o swojej przyjaciółce mi opowiadałaś. Marysi pociekły łzy. Dzisiaj jakoś była płaczliwa. To wszystko z tęsknoty za mieszczką.
— Coś nie tak?
— Wszystko dobrze, tylko szkoda, że wyjechała, polubiłam ją.
Wszyscy we wsi, co ją poznali też bardzo lubili, zarówno dzieciaki, młodzież i dorośli. Była u nas siedem tygodni. Sklepowa wczoraj powiedziała, iż nie wyobraża sobie, że nie będzie mogła z nią pogawędzić. Jak do sklepu zanosiła na skup jajka, zawsze ucinały sobie ciekawe rozmowy.
W sobotę Marysia z Mirkiem poszli na spacer. Znowu jedynym tematem była Antonina. Usiedli na przydrożnych kamieniach, gdzie zawsze siedzieli we dwoje.
— Tu mi opowiadała o sobie, dzieciństwie, latach szkolnych. Wtedy pierwszy raz ją pocałowałem w usta a ona powiedziała, że nie chce.
— Czego? Całować się?
— Aha. Cała ona. Nie chcę, boję się, nie lubię, tego nie będę robiła. Praktycznie wszystko na nie.
— A co na to zauroczenie Tośką twoja matka?
— Mówi, że Tosia jest ładna, delikatna, dobrze wychowana i ułożona. Ale żeby być żonę, jeszcze do tego nie dorosła. Ona potrzebuje opiekuna, nie męża. Jest na etapie nastolatki a nie dziewczyny dla inżyniera.
— Gdybyś się złączył z nią, chyba by do niej była wredna.
Matka sama siebie okłamuje. Może by chciała taką Tośkę dla swojego syna, bo wiadomo, jak będą razem mieszkali, to będzie nią kierowała.
— Ona będzie moją żoną, a nie mojej matki.
Tylko ona i ja, ja i ona, nikt inny nie będzie wkraczał w nasze małżeństwo.
— Może tak, ale tylko wówczas, jak nie będziecie mieszkali razem z mamusią. Ja jestem pyskata i nie wiem, czy z twoją matką bym sobie poradziła. A Tośka? Zapłacze się.
Rozmowa na temat Antoni mogłaby trwać bez końca. Nie pojechał w sobotę do domu. Miał nadzieję, że wróci. Zapomniała zabrać ze sobą krótkich spodenek, jednej pary butów i bawełnianej bluzki. Te wszystkie rzeczy, co zostawiła zabierze do Warszawy. Przecież przyjedzie do szkoły, to jej odda.
— Możesz zabrać prezent od mamy Szymka. Młynek do kawy będziecie mieli na nową drogę życia.
Po obiedzie poszedł sam pospacerować. Chodził drogą między łąkami, gdzie zawsze razem spacerowali, trzymając się za ręce. Tu całowali się bez pamięci. Gdyby zrobił jej malinkę, płakałaby miesiącami i znajomość skończyłaby się z minuty na minutę. Jeśli uważała, że o coś niestosownego prosi zawsze odpowiadała nie, tylko nie to, nie chce. Bała zatracić się w miłości. Naprawdę musiał ją kochać. Jeśli byłaby to inna kobieta, która mu bez przerwy przerywa, zabrania, na pewno nie byłaby jego kobietą. Miał w swoim życiu wiele dziewczyn. Wcześniej pewnie na taką Tośkę by nie spojrzał, bo po co. Nie interesowało go tylko trzymanie się za rączkę i chodzenie na spacerki. Hormony buzowały i upominały się o seks. Teraz po szaleńczych latach młodości jest inny. Myśli o tym, żeby wreszcie założyć rodzinę. Ona jasno stawiała sprawę. Nie, bo jest uczennicą. Nie, bo nie jest gotowa. Nie, bo wiele rzeczy nie rozumie. Nie, bo są tak naprawdę ze sobą dopiero dwa miesiące. Nie, bo przed ślubem. Nie, bo się boi konsekwencji. Albo tak jak ona chce, albo nie w ogóle. Nie miał innego wyjścia albo to zaakceptuje, albo koniec, finito. Kiedyś mu powiedziała, że jeśli jest prawdą to co do niej mówi, to wszystko uszanuje. Jeśli nie, to znaczy, że zapewnianie ją o miłości jest nieprawdziwe. Ona nigdy nie była wylewna. Przeciwnie, bardzo oszczędna w słowach.
— A po ślubie będzie Tak?
Patrząc mu głęboko w oczy powiedziała. Po ślubie będzie inaczej. Tak, bo miłość jest najważniejsza. Tak, może eksperymentować wszystko co będzie uważał za dobre. Tak, bo będzie jego żoną. Tak, bo jest ciekawa. Tak, będzie mu się oddawała bez pamięci i ograniczeń. Tak, bo będą razem czerpać radość z życia i seksu. Tak, bo tak. Choćby miał czekać na to całe życie, będzie czekał. Nie miał wyboru, chociaż czasami myślał, że uda mu się przeforsować swoje racje. Trzymała rękę na pulsie. W niedzielę zaraz po obiedzie wyjechał do Warszawy. Marysia na drogę pocałowała go w policzek i powiedziała, żeby walczył o tę miłość, bo on i ona są warci siebie i mocno się kochają.
— Jak Tosia dojedzie do was, do Warszawy, to powiedz jej, że za nią tęsknię.
Kilkakrotnie się zatrzymywał, żeby powspominać i pomarzyć. Przytulał do siebie jej bluzkę. Chociaż była świeżo wyprana, czuł zapach jej ciała.
— Tosiu, dlaczego mi to zrobiłaś?
Gdyby powiedziała, że chce jechać do Ostrowca, natychmiast by ją tam zawiózł. Jest miłością jego życia i wszystko co zechce, dla niej zrobi. Nie musi dbać o Mirka kieszeń. Stać go na wiele rzeczy, nawet nie wyobraża sobie, jak wiele. Podróż do Ostrowca, czy na Mazury nic go nie kosztuje. To jego dodatkowa praca. Tym fiacikiem zarabia i to nie mało. Za paliwo płaci firma. Mógłby mieć lepszy samochód, dużo lepszy. Na razie jeździ tym, bo jest zobowiązany umową. Matka była zdziwiona, że przyjechał sam.
— Zawiozłem ją do Ostrowca, bo chciała iść sama na cmentarz i posiedzieć przy grobie mamy. Przyjedzie do Warszawy 31 sierpnia. Kłamał jak z nut.
— Co tam w Ostrowcu?
— Wszystko dobrze. Byliśmy na meczu KSZO Ostrowiec — Star Starachowice.
— Ona interesuje się sportem?
— Ma wiele zainteresowań.
Nie przyjechała do pierwszego września. Chodził smutny, wyciszony, chwilami wściekły. W głowie kłębiły mu się różne myśli. Może chora, może miała wypadek? Na propozycję matki, aby po nią pojechał, nie zareagował. Wie sam, co ma robić. Nie musi nikt nim kierować. Jako kto miałby jechać? Będzie czekał. Złe wiadomości przychodzą najszybciej. Jeśli żadna nie przyszła, to znaczy, że wszystko ze zdrowiem i życiem jest w porządku. Ciotka Krysia z ciekawości zatelefonowała do Liceum Pedagogicznego w Ostrowcu i zapytała, czy od pierwszego września Antonina Wiśniewska rozpoczęła naukę w piątej klasie. Dowiedziała się, że nie. Mirek nie wiedział, gdzie jej szukać. Skoro nie wróciła do szkoły, znaczy że nie wróciła do Ostrowca. Marysia obiecała Mirkowi, że dowie się gdzie jest jego Antonina. Zatelefonowała do pracy jej siostry i próbowała zasięgnąć informacji. Po dwóch tygodniach otrzymał list.
Drogi Mirku.
Kiedy rozmawiałam z Wiesią, ona była bardzo smutna. Miałam wrażenie, że coś musiało złego stać się z Antosią. Mówiła, że otrzymali od niej wiadomość, ale do końca nie jestem pewna. Podobno jest wszystko w porządku i układa sobie życie po swojemu. Jest dorosła i potrafi zadbać o siebie. Bardzo ich kocha, ale nie chce wrócić do Ostrowca za nic na świecie. Martwią się, że być może przerwie naukę i nie skończy średniej szkoły. Prosi, aby nie namawiali jej do powrotu, ani nie szukali. Tak jest dobrze, tak chce, bo to jest jej wybór. Pierwszy raz w życiu sama o sobie zadecydowała. Każdy ma swoje życie, ona chce mieć również swoje życie i sama nim kierować. Dziękowała wszystkim za to, że wielokrotnie walczyli o jej zdrowie. Ma już dziewiętnaście lat, jest dorosła i wie co robi. W postscriptum „PS” napisała. Kota można zagłaskać na śmierć, jeśli ktoś nie wie, w jakich partiach ciała lubi, żeby to robiono. Nie podała adresu, tylko Poste restante. Ja tego zdania nie rozumiem. Ona czasami tak zawile mówiła.
Pozdrawiam i bądź dobrej myśli kuzynie.
Maria.
Mirek czytał kilka razy list. Bardzo go zainteresowało postscriptum. Zastanawiał się, czy to nie dotyczy również jego.
Boże, gdzie ona jest? Co wymyśliła, że nawet nie chce wrócić do rodzinnego domu? Często powtarzała, że boi się Ostrowca, ale myślał, że tylko tak mówi. Teraz już wie, że nigdy nie mówiła czegoś, tylko dlatego żeby ot tak sobie mówić. Nie miał pomysłu na życie. Nachodziły go różne myśli. Przypominały mu się słowa Tosi, że Pan wie, kiedy nas stąd zabrać. Desperackie czyny świadczą o tchórzostwie. Życie trzeba brać, jakie ono jest. Chodził po Warszawie, we wszystkie miejsca, gdzie razem bywali. Do Blikle na pączki, po różnych kawiarniach, na ostatnie piętro Pałacu Kultury i Nauki. Przypomniał sobie, jak wyznawał jej miłość a ona ostudziła jego wyznanie.
— Najdroższa, dlaczego tak bardzo się boisz mojej miłości?
Być może inny mężczyzna gdyby wiedział, że jego dziewczyna ma jakieś problemy emocjonalne, zostawiłby ją i szukał innej. On uważał, że jest jej potrzebny. Chce naprawdę z nią być na dobre i na złe. Miłość rządzi się innymi prawami. Miłował Antoninę ponad wszystko. Nie doszukiwał się wyimaginowanej piękności, okazu zdrowia. Kochał ją ze wszystkimi jej wadami, pragnął i chciał jej pomóc wyzbyć się strachu przed mężczyznami. Ona była cudowną dziewczyną, pokrzywdzoną i sromotnie doświadczoną przez los.
W kinie, do którego chodził na każdy nowy film, zawsze kupował bilet w tym samym rzędzie i prosił o to samo miejsce.
Mirek jadąc z matką na groby dziadków musiał jechać przez Ostrowiec. W drodze powrotnej zajechali na cmentarz, aby zapalić świeczki na grobie Janinki. Na cmentarzu spotkali dwie siostry Tosi. Wiesia prosiła ich do siebie na kawę, ale nie skorzystali z zaproszenia. Tłumaczyli się korkami na drogach. Ciotka nie byłaby sobą, gdyby nie zapytała o najmłodszą siostrzyczkę Antosię.
— Była, ale dwie godziny temu wyjechała.
— Nie mieszka w Ostrowcu? Gdzie wyjechała?
Wieśka kłamała bez zająknięcia. Nie przyjechała przecież na Wszystkich Świętych, na grób swojej ukochanej mamy, więc co miała ciotce odpowiedzieć? Przysłała natomiast pieniądze, aby w jej imieniu kupili stroik i znicze. Poprosiła żeby stroik był z białą szarfą i napisem „Mamo, tęsknię za tobą. Tosia”. Ciotka musiała poprawić szarfę i przeczytać napis.
— Wyjechała do Warszawy. Tam się uczy. Podobno Marysia ją namówiła żeby nie siedziała w zadymionym Ostrowcu, bo nigdy nie wyzdrowieje i ciągle będzie ją bolała głowa.
— A w jakiej szkole? LWP?
— Właśnie nie. Chodzi do liceum… Zapomniałam jakiego. Mówiła mi, nawet na jakiej ulicy, ale wyleciało mi z głowy.
Grała świetnie rolę zapominalskiej siostry. Mirek miał jeden wielki mętlik w głowie. Liceów ogólnokształcących i innych zawodowych w Warszawie jest kilkadziesiąt a może nawet więcej jak sto. Jeśli jest w Warszawie, to gdzie? Jeśli chodzi do szkoły, to musi mieszkać w jakimś internacie, albo na stancji. Dlaczego? Przecież miała załatwioną szkołę i mogła mieszkać u nich. Mogła, ale nie chciała.
Każdego dnia, zamiast wracać po pracy do domu, włóczył się z nadzieją, że gdzieś przez przypadek ją spotka.
Mirkowi wielokrotnie się śniła, zawsze pogodna ze swoim dziecięcym uśmiechem. Jego cudowna Tosia odeszła od niego. Czasami płakał, nigdy nie złorzeczył. Zawsze Antonię usprawiedliwiał, kiedy matka próbowała rozmawiać na jej temat. Nie pozwolił powiedzieć na nią złego słowa, choć czasami sam był na to wszystko, co się zadziało wściekły.
— Masz już trzydzieści dwa lata, powinieneś poszukać sobie żony, założyć rodzinę.
— Pewnie nie jest mi to pisane.
— Przestań już rozpamiętywać o tym przelotnym, małszewskim romansie.
— Nie życzę sobie w taki sposób z mamą rozmawiać.
— A może synku powinieneś się leczyć? Pewnie ci zadała jakiegoś uroku i pokręciło ci się w głowie?
Nie mógł słuchać bredni, jakie wygaduje matka pod adresem Antoni.
— Możesz mówić co chcesz na temat Tosi, ja ją kochałem, kocham i będę kochał do końca życia.
— Antoninka, Antosia, Tosia. Daj spokój z tymi zdrobnieniami. To prowincjonalna Antośka, która owinęła cię wokół palca, tak jak w kokon owinięta jest poczwarka. Takiej to tylko dać miotłę i rewir do sprzątania w Marysinie. Nie ma nawet średniego wykształcenia.
— Zamilcz, proszę cię, jeśli nie przestaniesz, to ci coś przykrego powiem.
Krystyna oniemiała. Ten taktowny Mirek jej grozi? Podobne rozmowy wracały wielokrotnie. Na biurku w pokoju stały ciągle jej zdjęcia. Dbał o nie, codziennie wycierał kurze. Mówił do niej, wyznawał swoją miłość. Gdyby matka sprzątała w jego pokoju, zdjęcia by na pewno zaginęły albo nie wiadomo co by się z nimi stało. Od pewnego czasu do domu zaczął wracać późno. Zdarzało mu się również przyjeżdżać pod wpływem alkoholu. Matka była zdruzgotana. Jest przecież dorosły i może robić co chce, tylko nie jeździć samochodem po pijaku.
— Synu, co ty wyprawiasz?
— Nic dobrego, ja wiem. Mnie nie zależy na życiu.
— Na twoim nie musi ci zależeć. Ale możesz zrobić krzywdę innym, niewinnym ludziom, dorosłym lub dzieciom. Zabiorą prawo jazdy, trafisz za kratki. Ktoś będzie pokrzywdzony w wypadku i być może będzie cierpiał całe życie. Opamiętaj się i nie pij.
Po rozmowie z matką, jeśli prowadził auto, nie zaglądał do kieliszka. Jeśli pił, co mu się niejednokrotnie zdarzało, zostawiał samochód pod restauracją, czy kawiarnią a sam wracał do domu autobusem albo taryfą. W pracy na swoim biurku też postawił w srebrnej, wytłaczanej ramce zdjęcie Antoniny. Kiedyś szef popatrzył na zdjęcie i zapytał, kto to jest ta kobieta. Żona?
— Przyszła żona.
— Żeń się chłopie, bo wpędzisz dziewczynę w wiek. Nie ociągaj się. Dzieci lubią młodych rodziców. Ładna i taka delikatna.
Nie odpowiedział nic, bo co miał odpowiedzieć, że zginęła mu dziewczyna. Że tak naprawdę to nie przyszła żona, tylko była dziewczyna, którą kocha, która go zostawiała i do tej pory nie wie z jakiego powodu? Widocznie nie była dla niego przeznaczona. Jeśli podejmował jakąś decyzję i miał wątpliwości, zawsze brał do rąk fotografię. Patrzył i do niej mówił, prosił aby mu pomogła. Czasami głaskał uśmiechniętą buzię. Po pracy siadał w fotelu i wpatrywał się w portret, który kilka dni temu zawisł na ścianie w jego pokoju. Rozmawiał z nią i prosił, aby dała jakiś znak, że jest zdrowa, dobrze się czuje, daje sobie sama radę. A jeśli ją skrzywdził w jakiś sposób, żeby mu wybaczyła. W dniu pogrzebu jej ojca, o tym nie była powiadomiona ciotka z Warszawy, śniła mu się. Wtulona w jego ramiona, opowiadała, jak z tatą śpiewała piosenki, czasami na dwa głosy albo kanony, jak razem grali. On na skrzypcach, ona na flecie prostym albo tamburynie. Potem stanęła przed nim, patrzyła w oczy i zaczęła mówić wiersz, jakby o coś prosiła
Bądź ze mną proszę
poczuję ciepło,
którym otulisz
moje serce i duszę.
Weź mnie w ramiona
zamknij w obwodzie
drgających mięśni
męskiego ciała.
Będziemy jedną
wielką miłością,
by pozostać tak
do białego świtu.
Gdy skończyła, na policzkach miała rumieńce, takie jak zawsze, kiedy czuła się zawstydzona. Błagalnie patrzyła mu w oczy, dając do zrozumienia, że chce, aby ją kochał. Zaczął delikatnie obsypywać pocałunkami i powoli rozbierać. Nie stawiała żadnych oporów, wręcz przeciwnie poddawała się. Zobaczył nagą, drobną, piękną kobietę, o której marzył na jawie. Milimetr po milimetrze całował jej szyję, piersi, brzuch i każdy zakamarek jej ciała. Gdy zszedł do jej łona zobaczył cienką poziomą linię, jakby namalowaną jasną kredką. Dotykał ją delikatnie ustami, niby skrzydłami motyla. Była uległa, pomimo, że dla niej była to seksualna inicjacja. Dla niego najszczęśliwsze chwile jakie kiedykolwiek doznał. Pozwoliła mu na wszystko. Chwilę potem, kiedy ona obsypywała go pocałunkami, czuł się nieziemsko, jakby szybował w przestworzach. Gdy osiągnęli najwyższą rozkosz, powoli zaczęła się wysuwać z jego objęć. Odchodząc, na pożegnanie powiedziała, że kocha go nad życie. Pomachała mu ręką, tak jak ostatni raz w Małszewie, gdy w niedzielę odjeżdżał do Warszawy. Na palcu miała „różowe marzenie”, pierścionek, który od niego dostała. Na szyi łańcuszek z zawieszką A&M.
— Kocham cię ponad wszystko, ale zapomnijmy o sobie na zawsze. Płacz niczego nie zmieni. Jesteśmy rodziną. Nasze mamy są siostrami. Nasze mamy są siostrami. Nasze mamy są siostrami.
Oddalające się echo ucichło.
— Nie, to nie prawda. Nie odchodź, zostań.
Matkę obudził krzyk Mirka. Uchyliła drzwi do jego pokoju i zapytała co się dzieje.
Otworzył oczy, był rozpromieniony, jakby miał czterdzieści stopni gorączki. Z czoła spływały mu krople potu. Nie wiedział gdzie jest. Łóżko było mokre nie tylko od słonego potu.
— Nic się nie dzieje.
Mój Boże! Tosiu, kochanie, gdzie jesteś?
Po kilku miesiącach dowiedział się, że zmarł jej tata. Gdyby wiedział, byłby na jego pogrzebie. Pewnie by się z nią spotkał. Ten sen był tego znakiem.
Po kilku latach pogodził się, że jego ukochana Antonia odeszła od niego na zawsze. Niejeden raz uronił łezkę, choć mężczyznom rzadko się to zdarza.
— Masz już trzydzieści pięć lat, powinieneś poszukać sobie żony. Założyć rodzinę.
— Pewnie nie jest mi to pisane.
— Przestań już rozpamiętywać o tej nikczemnej dziewczynie. Nie widzisz, że ci rujnuje życie i twoją psychikę.
— Nie życzę sobie rozmowy na temat Antosi. To nie był przelotny romans, to prawdziwa miłość, do szlachetnej, mądrej i cudownej kobiety.
— Jak taka szlachetna, to powinna ci oddać wszystkie prezenty, którymi ją obdarowałeś. No, ile złota w nią wpakowałeś? Ile od ciebie wyłudziła pierścionków i innej biżuterii?
— Nic ode mnie nie wyłudziła. Cokolwiek ode mnie dostała, to prawie na kolanach musiałem ją prosić, aby przyjęła.
Za jej dobroć i szlachetność powinna dostać ode mnie o wiele więcej. Mógłbym ją obsypywać brylantami, jeśli by tylko tego chciała, ale nie przyjęła żadnego. Inaczej niż ty. No powiedz, ile złota od ojca dostałaś? Ile od niego wydarłaś?
— A może synku powinieneś się leczyć? Pewnie ci zadała jakiegoś uroku i pokręciło ci się w głowie.
— Tak, szeptuna, czy jak wolisz szeptucha z Podlasia zadała mi uroku. Boże, co za herezje głosisz.
— Jak nie szeptuna to czarna wdowa, samica jadowitego pająka zastawiła na ciebie sieć. Dostała co chciała i poszła w siną dal. Jak nie szeptuna, nie czarna wdowa, to czarownica z Łysej Góry.
— Kobieto, opamiętaj się i nie ośmieszaj. Czasy wiary w gusła, szeptuchy już minęły. Okultyzm uprawiano w starożytności, średniowieczu, w epoce renesansu i baroku, no może jeszcze w oświeceniu, ale nie w XX wieku.
Matka z nikim nie rozmawiała na ten temat, ale była wręcz przekonana, że Mirkowi zaszkodziła bliska znajomość z Tośką.
W Święta Bożego Narodzenia wybrał się do Małszewa. Zabrał ze sobą matkę, bo o to go usilnie prosiła. Był przekonany, że uszanuje Święta Narodzenia Chrystusa. Przy świątecznym stole wspominali rodzinę, babcie, dziadków, siostry. Weszli na temat Tosi.
— Mirek, no i gdzie jest Antosia? Zapytała Marysia.
Ciotka Krystyna czekała chyba na takie pytanie.
— Dajcie spokój z tą Antosią. Mirek zakochał się w głupiej dziewczynie, która powtarzała klasę. No, ale mi partia. Inżynier i dziewczyna bez wykształcenia.
— Ile ty miałaś lat jak zmarła ci mama?
— Pięćdziesiąt jeden.
— A Antosia miała piętnaście. Proszę, zero rozmowy na jej temat. Jeśli nie przestaniesz, to naprawdę powiem ci coś przykrego, czego będziesz żałowała.
— Żebym ja ci nie powiedziała czegoś przykrego. Może wszyscy się dowiedzą, jakie masz drugie oblicze.
— Możesz mówić co chcesz. W twoje brednie wyssane z palca nikt o zdrowym rozsądku nie uwierzy. I nie szantażuj mnie, bo inaczej to załatwię.
— A mnie się bardzo podobała. Jest mądra, pół wsi nauczyła matematyki, ładnie śpiewała. Pomagała w gospodarstwie, nie skarżyła się, że jej ciężko. Mówiła pięknie po polsku, bez żadnych naleciałości kieleckich. Była duszą towarzystwa, letnicy zawsze czekali, kiedy przyjdzie i zaintonuje biesiadne piosenki. Nie paliła, nie piła, nie ciągała się z chłopakami wiejskimi ani z letnikami. Tych we wsi sporo. Gdyby była starsza próbowałbym ją poderwać.
Powiedział wujek i puścił perskie oko do swojej żony. Był bardzo wesołym człowiekiem i lubił Krystynie dokuczyć. Wówczas jeszcze bardziej się wkurzała. Stasia wiedziała, że się z jej siostrą drażni.
— Krystyna! Zauważyłam, że masz obsesję na punkcie Antoniny. O co ci chodzi? Nim odeszła byłaś nią zauroczona, że ładna, inteligentna, taktowana. Mirek jest dorosłym mężczyzną. Nie możesz przeżyć prezentów, które jej ofiarował?
Powiedziała Stasia.
— Przecież to nie za twoje pieniądze. On by ciebie z tym całym twoim bogactwem mógł kupić. Daj mu spokój. A po wtóre jesteśmy rodziną. Może mogła zaryzykować i się z nim złączyć, ale nie chciała. Uszanuj to wreszcie.
Mirek miał dość utyskiwania matki. Wstał i wyszedł z salonu. Poszedł do pokoju, w którym kilka lat temu spała Tosia. Zdjął buty i położył się w ubraniu na łóżku. Patrzył w sufit. Za chwilę do pokoju przyszła Marysia.
— Nie pytaj, nic nie powiem, nie będę dyskutował.
Podobnie mówiła do niego Antonia, gdy chciał się dowiedzieć, co ją męczy. Siadła obok niego i wzięła go za rękę.
— Minęło już ponad siedem lat a ty ciągle o niej myślisz?
— Jej się nie da zapomnieć.
— Wiem, była wspaniała. Ty więcej o niej wiesz, ciągle rozmawialiście ze sobą. Ona na ciebie czekała. Jak przyjeżdżałeś, to była zupełnie inna. Nawet się uśmiechała, była dowcipna. Jak cię nie było, gdzieś odlatywała w swój świat. Ja tylko mogłam się domyśleć, że ją w życiu coś strasznego spotkało. Kiedy wszyscy spali odmawiała różaniec. Miała taki śliczny, z różowymi paciorkami. Zawsze trzymała go pod poduszką. Nigdy nie miałam odwagi zapytać w jakiej intencji się modli.
— Tego nie wiedziałem. Była skryta. Jak się zapomniała, to coś o sobie powiedziała.
Podziwiał ją za skromność. Mówiła, że mało czyta książek. Może mało, w porównaniu do swojego brata. Miała naprawdę sporo wiedzy i to z różnych dziedzin. Tu zgłębiała u inżyniera wiedzę o rzepaku. Marzyła o tym, by zobaczyć kwitnące łany rzepakowych pól. Był pod wrażeniem, jak opowiadała mu o kwasie erukowym czyli organicznym związku chemicznym, jednonienasyconym kwasie tłuszczowym omega 9, który znajduje się w rzepaku. Kwasy tłuszczowe, w tym omega 9 mają duży wpływ na zdrowie człowieka. Stanowią jeden z podstawowych budulców, z których organizm czerpie składniki strukturalne dla narządów i tkanek. Powinny być niezbędnym elementem diety każdego człowieka.
— Byliście na pogrzebie jej ojca?
— Zmarł wujek Paweł?
— Tak. Dowiedziałem się, jak byłem na konferencji w Krakowie i odwiedziłem rodzinę w Nowej Hucie.
Ciocia Bożena, mówiła, że na pogrzebie były wszystkie jego dzieci, również najmłodsza córeczka. Podobno była bardzo ładnie ubrana. Miała elegancki płaszcz i wyszukane nakrycie głowy. Wyróżniała się spośród wszystkich. Od razu rzucało się w oczy, że ta kobieta nie jest z Ostrowca.
Wujek Paweł pochowany został w tym samym grobie, co jego żona. Antosia jak podeszła do odkrytego grobu, gdzie miała być wpuszczona trumna, zemdlała. Zdzisia wycierała jej pot z twarzy i dawała jakieś lekarstwo. Potem, jak doszła do siebie, sprawiała wrażenie, że czegoś się boi. Przez cały czas trzymała się kurczowo brata. Wieniec, który ze sobą przywiozła był oryginalny, w kształcie skrzypiec. Na wstążkach imitujących struny, zapisane strofy wiersza w formie pytań. Każde zdanie zaczynało się od takiej litery, jakie są struny skrzypiec: G,D, A, E.
Gdzie jesteś ojcze drogi?
Dlaczego odszedłeś w nieznane?
A może w Niebie grać będziesz,
Elegie na Ziemi poznane?
Na strunociągu zrobionym z kory brzozowej był napis — Antonina.
Jak ciotka Bożena mi opowiadała o tym pogrzebie i Tosi, to poleciały mi łzy. Była zdziwiona. Powiedziała, żebym się nie rozklejał, bo będzie zmuszona mnie cucić, jak Zdzisia kruchą Antoninę.
— Cała Tosia. Mieszczka z Ostrowca. My też nie wiedzieliśmy, że wujek zmarł. Nie było żadnego telegramu. Może uznali, że jak siostra mamy już tyle lat nie żyje, to pewnie na pogrzeb jej męża nie trzeba prosić.
— A tych z Krakowa poprosili?
— Bo Kraków trzyma się z Ostrowcem, tak jak Warszawa z Małszewem. Jedna z Wiśniewskich studiowała na Uniwersytecie Jagiellońskim, zacieśniła z nimi kontakty.
— Niedawno śniłam, jak razem ze swoim tatą grali. On na skrzypcach a ona mu akompaniowała. On w czarnym garniturze, Antonia w sukience jasno niebieskiego koloru. Wyglądała bardzo kobieco, już nie taka dziewczynka jak ta, która była tu na wakacjach.
— Moja kochana Tosiu, gdzie jesteś? Pomyślał.
Maryśka namówiła go, aby się ubrał, pójdą pospacerować po wsi. Pocałował ją w rękę, w podzięce za tę chwilę rozmowy. Marysia go rozumiała, jej mama i ojciec też. Oni wszyscy lubili Tośkę. Mama niejednokrotnie opowiadała o Pawle i Janince, która nie miała z męża wielkiego pożytku. On kochał swoją pracę w hucie i swoje skrzypce, które każdego dnia stroił. Wygrywał serenady i śpiewał. W soboty i niedziele był nieobecny, bo grywał na weselach, czasami na zabawach tanecznych. Silna anemia Tosi spędzała jej sen z powiek. Ciągle wywoziła ją na wieś, gdzie świeże powietrze. Długo tam nigdy nie była, bo płakała za domem. Był czas, że zaczęli podejrzewać u niej białaczkę, ale jakoś dała się z tego wyprowadzić. Może nie była w stanie zaawansowanym, a być może była błędna diagnoza.
Tośka tylko o dwa lata starsza od Marysi, a tak rzadko się spotykały. Małszewo było zawsze otwarte dla rodziny. Można było przyjeżdżać tu o każdej porze roku. Z zadymionego Ostrowca jeździła do Krakowa, też zadymionego przez Hutę im. Lenina. Pewnie Tośka, gdyby przyjeżdżała na Mazury nie byłaby tak schorowana.
Warszawka, jak mówiła Marysia była częstym gościem. Witek, Zosia i Mirek każde wakacje z matką przyjeżdżali. Najwierniejszym miłośnikiem Mazur i gospodarstwa rolnego cioci Stasi był Mirek. Ciotka traktowała go jak najstarszego syna.
W Małszewie wszystko przysypane śniegiem. Jezioro skute lodem. Marysia opowiadała, jak razem z rybakami wierciła ręcznymi wiertłami otwory w tafli lodowej jeziora. Po pierwsze jezioro się napowietrza, po drugie jeśli się chce w zimie łowić ryby, to tylko w taki sposób.
— Mogłabym całymi dniami pływać łódką i łowić. W zimie stać przy wywierconym otworze z wędką i wędkować. Oprócz gotowania, nie lubię żadnych babskich robótek ręcznych.
— A twój narzeczony? Co tam u niego słychać?
— Teraz jest w Niemczech. Wróci za dwa miesiące. Nie mogę doczekać się Świąt Wielkanocnych i naszego ślubu. Jak wyjadę do Niemiec, na tę wiochę nigdy nie wrócę. Na ślub oczywiście przyjedziesz?
— No pewnie, jako pierwszy gość, chociaż nie świadek.
— A rodzice co na to, że pojedziesz do Niemiec i tam na stałe zostaniesz? Marysia, Marysia, będziesz kolejną uciekinierką?
— Będę mężatką i o nic nie będę pytała rodziców.
Wrócili do domu. Doszło trochę gości. Święta to przecież taki czas, że siedzi się przy stole, konsumuje, pije, rozmawia. Mirek nie miał nastroju do biesiadowania, położył się znowu na łóżku, patrzył w sufit. Tylko on jeden wiedział o czym myśli.
— Chodź pójdziemy do twojego domu. Rozpalimy w kominku i tam pogadamy.
Drewniany domek letniskowy wybudowany w stylu góralskim był bardzo przytulny. W środku drewniane meble, na podłodze skóry baranie. Na ścianie przy kominku portret Tosi, namalowany farbami olejnymi przez malarza na podstawie zdjęcia. Inny niż ten, który ma w swoim pokoju w Warszawie.
Tak jest namalowany, że na osobę, która się do portretu zbliża, niezależnie z której strony, Tosia ma skierowany wzrok.
Mirek rozpalił w kominku. Zrobiło się ciepło. Marysia z domu przyniosła jedzenie, alkohol i różnego rodzaju napoje. Z rzeźbionego regału wyjął szklanki z grubym dnem.
— Zrobić ci drinka?
— Nigdy nie piłam drinków, zawsze alkohol kieliszkiem, ale poproszę. Przygotował i podał kuzynce. Sam sobie też zrobił takiego samego. Po wypiciu jednego, przygotował kolejnego. Rozmowa zeszła na temat Tosi. W domu zrobiło się gorąco. Zdjął sweter i został w samej koszuli.
— Minęło już tyle lat, a ty ciągle o niej myślisz?
— Jej się nie da zapomnieć.
— Wiem, ja też ją często wspominam. Z moim narzeczonym kiedyś rozmawialiśmy, żeby była świadkową na naszym ślubie. Tylko gdzie jej szukać? Przed wyjazdem mojego narzeczonego do Niemiec wspominaliśmy Antoninę i Szymka, który usilnie chciał, aby została jego dziewczyną. Ja od początku wiedziałam, że to jest niemożliwe, była tobie wierna. Szymek robił różne podchody, od niemieckich słodyczy, po różnego rodzaju propozycje spacerów, wycieczek po Polsce a nawet zaproponował jej wyjazd do rodziny mieszkającej w Niemczech. Dla innych dziewczyn, przynajmniej tu ze wsi, czy szkoły, to szczyt marzeń, chociażby dla mnie. Rodzicom Szymka Antonina bardzo się podobała. Mama bardzo ją lubiła, czasami razem haftowały.
— Nie przeszkadzało im to, że jest Polką?
— Nie, bo jego ojciec jest Polakiem a matka to prawdziwa, z krwi i kości Niemka, jak sama mówi Szwabka. Zawsze opowiada o Szwabii, niemieckiej krainie.
— Czy w jakiś sposób kontaktujecie się z Ostrowcem?
— Ostrowiec milczy. Albo wiedzą gdzie Antosia jest, albo nie wiedzą i tylko robią dobrą minę do złej gry.
Usiadł na brązowej skórze. Sześć skór ułożonych w literę T robiło wrażenie.
— Może coś im opowiadała a raczej naplotkowała moja matka i nie chcą ujawnić jej miejsca zamieszkania. Matka jest dwulicowa. Każdemu mówi co innego. Nie lubiła za bardzo cioci Janiny, niewiele o niej mówiła. O wszystkich siostrach i braciach dużo opowiadała, o niej najmniej. Może dlatego, że miała takie zdolne dzieci? W tej rodzinie jeden przez drugiego byli zdolni. Wujek niesamowity w tym swoim graniu. Potrafił grać na każdym instrumencie. Skrzypce, perkusja, akordeon, saksofon i można by wyliczać bez końca. Antosia i Zenek bili wszystkich na głowę. Nie mieli luksusów, żyli skromnie. Matka dbała o rozwijanie pasji i uzdolnień swoich dzieci. Byli bogaci duchowo, wspierali się w każdej dziedzinie życia. Wszyscy skupieni na Antoni, drobnej, chorowitej siostrzyczce. Wieśka miała czternaście lat a brat trzynaście jak urodziła się Antosia. Od wiosny do późnej jesieni razem z bratem, każdego dnia chodzili nad rzekę prać pieluchy. Nie burzyli się, chociaż pewnie woleliby pobiegać z rówieśnikami. Mamie było bardzo ciężko z gromadką dzieci, w tym najmłodszą, chorą Tosią. Wiedzieli, że muszą pomagać.
Ten dom Mirek wybudował dla niej. Żadna inna kobieta nie ma i nie będzie miała tu wstępu, no oprócz rodziny. Nawet jego matka nie wie o tym domu. Nigdy się nie dowie, że ten najbliżej jeziora należy do niego. Zresztą ta wiedza nie jest jej do niczego potrzebna. Pewnie by bez przerwy przyjeżdżała ze swoimi koleżankami i ich dziećmi na darmowy wypoczynek. Ojciec pomógł wybrać projekt i załatwił górali do jego budowania. Był też kierownikiem budowy. Jak do wsi doprowadzili kanalizację, zadbał, aby pierwszy był do niej podłączony. Matka Mirka niejeden raz podziwiała niesamowity, drewniany dom, ale nie została wtajemniczona, kto jest jego właścicielem.
— Nie wszyscy muszą wiedzieć o tym, że to moja chata.
— No przecież to wiem. Mamy wszyscy zakaz mówienia twojej matce, czyj on jest.
— A o co jej chodziło, że tak do ciebie pyskowała?
— Nie wiem, jest pijana. Jak jest pijana, gada od rzeczy. Wycofuję się wówczas, bo potrafi zmyślać i w swoich przekazach jest bardzo przekonywująca.
Drewniane, szerokie łóżko z grubym materacem zajmuje trzy czwarte sypialni, której okna wychodzą na jezioro. Na zagłówku rzeźba dwóch nagich postaci wpatrzonych w siebie.
— Twoje łóżko naprawdę piękne, jednocześnie jest niezłym afrodyzjakiem. Ta rzeźba przyciąga wzrok i rozpala zmysły.
— Do tego, aby to łóżko miało taki wygląd zainspirowały mnie strofy jej wiersza, który mi kiedyś mówiła. To nie tylko moje łóżko, lecz nasze. Państwa Sador.
Po wypiciu kolejnego drinka, pokazał Marysi, jakie kiedyś zrobił porównania, żeby zrozumieć dlaczego ją kocha a dlaczego nie lubi. Podszedł do drewnianej biblioteczki, wyjął notes z notatkami. Zauważyła, że zatytułowany jest” Antonina Wiśniewska & Mirosław Sador”. Przewracał kartki i znalazł tytuł” Na karuzeli uczuć”.
Antosię kocham za:
* najcudowniejsze włosy koloru atłasowego brązu;
* dobroć, miłość, uczciwość prawdomówność;
* szczerość, inteligencję, wiedzę, za jej wiersze;
* delikatne łzy, swoje zdanie, obronę kobiet, tolerancję;
* piękne słowa o przyjaźni;
* brak pazerności;
* skromność, wrażliwość, wyrozumiałość;
* dar przekonywania, umiejętność słuchania;
* konsekwentne dążenie do celu, poczucie humoru;
* dowcip, śpiewanie, zapach ciała, delikatne ręce;
* cudowne pocałunki te delikatne, głębokie, namiętne;
* subtelność, takt, delikatną biżuterię;
* piękne niebieskie oczy, jak tafla jeziora w słońcu;
* umiejętność słuchania;
* mały rozmiar stopy;
* mądrość, rumieńce gdy się peszy;
* wierność swoim wartościom i życie zgodnie z nimi;
* poczucie humoru;
* czytanie książek;
* pracowitość;
* miłość do mnie;
*poprawianie mi włosów po wytarciu ręcznikiem;
* dbanie o własny, wewnętrzny świat;
* ładne buty, zgrabne nogi;
* nie wyzywający ubiór;
* nie papla, byle paplać, ładnie mówi;
Rozumiem, że nie chce seksu, bo:
— za młoda;
— boi się konsekwencji i bólu;
— nie zna metod zapobiegania ciąży;
— boi się, że potem ją zostawię;
— za krótko się znają;
— boi się chorób przenoszonych droga płciową;
— seks jest dla męża i żony;
— nie będzie tego robić po partyzancku, tylko w małżeńskim łożu i tylko ze swoim mężem.
Tośki nienawidzę za:
* brak z nią seksu;
* brak wspaniałych doznań z tym związanych;
* nie chce przyjmować żadnych prezentów;
* nie chce mi wycierać pleców jak wychodzę z jeziora;
* nie ufała i odeszła bez pożegnania;
Jestem na nią wściekły za to, że:
* zostawiła mnie;
* nie daje znaku życia;
* nie znam jej adresu;
* chyba mnie nie kocha;
* za to wszystko inne, czego jeszcze nie wiem.
Marysia nigdy nie myślała, że jedna kobieta może mieć tyle zalet i tak mało wad. Też by chciała, żeby jej narzeczony tak o niej myślał i tak mocno ją kochał. Często mówiła o Bogu, choć nie zawsze dobrze. Kiedyś płakała, zapytała gdzie był jak ją chcieli zabić. Nie zabili, choć zabili w niej wszystko. Wszechmocny Bóg stara się dla człowieka czynić tylko dobro, to dlaczego jeśli istnieje, dopuszcza do tego, że na świecie jest tyle zła? Dlaczego ją dopadli szubrawcy i próbowali okaleczyć, zabrać jej życie, chociaż ona zawsze stara się być dla wszystkich dobra, nie czyni nikomu krzywdy.
— Nie miałem odwagi zapytać o czym mówi, może bałem się usłyszeć odpowiedzi?
— Naprawdę? Co ona w życiu musiała przeżyć? Jakie musiała mieć przejścia?
— Myślę, że jak będziemy razem, to wszystko będę o niej wiedział.
Kurwa mać, dlaczego nie potrafiłem jej zatrzymać przy sobie? Dlaczego jej nie pomogłem, jeśli potrzebowała pomocy? Dlaczego odeszła? To wszystko przez moją matkę. Antosiu! Kocham cię.
Zamaszystym ruchem rzucił szklankę do kominka. Rozleciała się w drobne kawałki. Iskry zaczęły się sypać, jak zimne ognie. Za kilka minut podszedł do barku i wyjął nową szklankę. Zrobił kolejnego drinka.
— Mirek, już nie pij.
— Będę pił, aby stoczyć się do dna. Piję, bo chcę, zachlam się na śmierć, żeby o tym wszystkim zapomnieć. Po trzeźwemu nie da się o niej zapomnieć, po kilku kieliszkach jeszcze gorzej. Dlatego muszę pić do utraty świadomości, wówczas jest mi dobrze. Jak trzeźwieję, znów wspomnienia wracają.
Nie wiadomo czy na pocieszenie Marysia powiedziała, iż jest przekonana, że Tosia tak samo cierpi jak i on.
— Dlaczego odeszła? Gdyby mnie kochała nie zostawiłaby mnie.
— Odeszła bo cię kochała. Nie rajcowały ją twoje pieniądze i dolary w portfelu. Nie miała w oczach twojego złota. Ona pragnęła tylko ciebie. Wiedziała, że to wszystko nie jest normalne, dlatego odeszła. Ja ją rozumiem.
— Mówisz, że odeszła z miłości?
— Według mnie tak. Czegoś nie mogła udźwignąć. Może nie chciała cię skrzywdzić?
— Mnie? Czym?
— Nie wiem. Może swoją traumą, różnicą majątkową, intelektem, pochodzeniem. Jesteś inteligentny i przystojny, jak amant filmowy. Może uważała, że miała już na sobie zbyt dużo życiowych przekleństw.
— Marysia. Moją wiedzą nie dosięgam jej do kostek. Znam się tylko na pojazdach drogowych i szynowych.
— Byłeś inżynierem a ona wówczas tylko uczennicą. Pewnie myślała tak samo jak twoja matka, że jest głupia, bo powtarzała klasę. Że inżynier i dziewczyna bez matury to mezalians. Że warszawiak i jakaś tam ostrowianka to nieodpowiednia partia. Że syn znaczącego w Warszawie ojca i córka robotnika to niezbyt udana para, która będzie przechodziła kryzysy z tym związane.
— Co za absurd. Ojcu bardzo się podobała i powiedział, że chciałby mieć taką synową.
— Dla ciebie absurd. Dla niej może nie było to absurdem.
— Nie z własnej winy powtarzała klasę. Była śmiertelnie chora, umierała na oczach rodziny. Jedną ręką trzymała kurczowo ojca, jakby go prosiła, aby nie pozwolił jej odejść. W drugiej trzymała różaniec, który włożyła jej do ręki siostra. Byli przy niej wszyscy. Ojciec prosił, aby nie odchodziła a rodzeństwo błagało Boga, aby nie zabierał im najmłodszej siostry. Ona miała wtedy niecałe szesnaście lat. Była dopiero u progu życia.
— To jednak coś wiesz o jej chorobie?
— Wiem tylko tyle, ile przypadkowo coś jej się powiedziało. Potem tego żałowała. Nie chciała mnie obciążać swoimi sprawami, które uważała, że są dla obcych zbędne. Nie chciała nic mówić, co by wzbudzało litość. Nienawidziła litowania się nad jej osobą.
Marysia na głos zaczęła szlochać. Mirek wypił do dna kolejnego drinka.
— To dlatego zawsze wieczorem odmawiała różaniec. Może w taki sposób dziękowała Bogu, że kolejny raz darował jej życie i zostawił wśród żywych.
— Możesz wyobrazić sobie jakie cudowne byśmy mieli dzieci? Jakie byłyby mądre po mamie? Z taką kobietą mógłbym mieć nawet piątkę dzieci a może i więcej.
— Jesteś na dobre pijany. Już więcej nie rób sobie drinków. Wracajmy do domu. Nie będziemy tu siedzieć do rana. Jak wygaśnie kominek, dom się ochłodzi.
— Ja tu zostaję, będę na nią czekał. Mogę zostać w zimnej chacie, chcę zamarznąć na amen. Na życiu mi nie zależy, na takim, bez niej jeszcze mniej.
— Chodźmy, matka zaraz zainteresuje się, gdzie jesteś. Jak tu przyjdzie, od razu zorientuje się, że to twój dom. Za dużo tu Antosi. Zrobiłeś z tego domu najcudowniejsze Sanktuarium Antoniny Wiśniewskiej.
— Nie Wiśniewskiej, a Antoniny Wiśniewskiej- Sador. Tak by się nazywała, a ja Mirosław Sador — Wiśniewski.
— Mirek! Pierwszy raz widzę, że jesteś nie tylko pijany, ale zalany w trupa.
— Piję bo chcę, piję dla towarzystwa, piję na kłopoty i dlatego, że lubię alkohol. Po trzeźwemu nie da się żyć, piję bo mam odloty. To wszystko z miłości do kobiety, która odeszła i mnie zostawiła. Plątał mu się język.
— Ona nie chciałaby wiedzieć o tym, że pijesz. Pewnie zostałeś w jej pamięci jako wspaniały, kryształowy Mireczek, bez nałogów, szarmancki i fantastyczny.
— Wspaniały? Kryształowy? To dlaczego sobie poszła nie wiadomo gdzie, z kim i po co? Widziałaś jak kryształ rozbił się w kominku? Jak sypały się iskry? Ten jej kryształowy Mireczek jest w takiej samej kondycji jak ta szklanka, która rozsypała się w drobny mak i nic z niej nie zostało.
— O Boże! Co ty pleciesz. Tego, dlaczego odeszła nie wiem, tego nie wiesz ty, nie wie chyba nikt.
— Kto może wiedzieć?
— Myślę, że ona wie.
Każdy ma prawo decydować o sobie. Tak zdecydowała i uszanuj wreszcie to. Daj swojej duszy spokój. Znajdź sobie kobietę.
Jakoś udało jej się go przekonać. Pomogła mu się ubrać i poszli do domu. Od razu położył się spać.
Ciotka Krysia była zaniepokojona, że tak długo ich nie ma. Zapytała Marysię, gdzie byli i co robili. Odpowiedziała, że byli szukać zagubionego szczęścia. Nie znaleźli tego czego szukali, dlatego ostro popili.
— A Mirek gdzie?
— Już śpi. Upił się do nieprzytomności.
Marysia myślała, że faceci nie cierpią po rozstaniu z kobietami, że są twardzi. Patrząc na Mirka zmieniła zdanie. Oni może są silni fizycznie, ale psychicznie na pewno są słabsi od kobiet. Związek z Tosią budował w nim poczucie wartości, męskości. Gdy relacje między nimi się rozpadły, rozsypał mu się cały świat. Jego bóle w klatce piersiowej o których opowiadał, spowodowane były intensywnym wyrzutem hormonów stresu, co osłabiło mu mięsień serca. Lekarz u którego się leczy, nazywa to syndromem złamanego serca, czyli zespołem balotującego koniuszka. Nazywany jest też zespołem takotsubo. Objawy choroby są podobne do objawów ostrej niewydolności serca lub zawału serca. Nie mają jednak podłoża miażdżycowego. Choroba spowodowana jest czynnikami emocjonalnymi, kiedy człowiek czuje żal, smutek, rozgoryczenie, złość, wściekłość po kimś, kto odszedł. Wszystkie negatywne emocje bardzo źle wpływają na ludzkie ciało i powodują obniżenie odporności. Gdy cierpi ciało, cierpi psychika i koło się zamyka. Jesteśmy w matni. Zespół złamanego serca trwa u każdego inaczej. Idealny lek na złamane serce to rozmowa z kimś bliskim, wizyty u psychoterapeuty albo szukanie odmiany w innych dziedzinach życia. Ważnym elementem terapii jest wyrzucenie z domu wszystkich rzeczy, należących do bliskiej osoby, która od teraz nie będzie już bliską. To będzie symbolicznym pożegnaniem i rozwiązaniem związku. Rozstanie się z przeszłością zapobiega przywoływaniu wspomnień. Nie wolno zatrzymywać swoich emocji dla siebie i tłumić ich w sobie, bo to tylko pogarsza stan zdrowia i utrudnia pogodzenie się z nową sytuacją. Mirek nie chce się rozstać z emocjami i nie chce nic w sobie zmienić. On wierzy, że ukochana Antosia do niego wróci.
— Co jakiś czas Marysia zaglądała do pokoju gdzie spał.
— Tosia? Chodź do mnie. Przytul mnie.
— Śpij kochanie, śpij. Zaraz przyjdę.
Niech myśli, że jest blisko. Odwrócił się na bok i dalej spał. Rano bolała go głowa. Matka nie mogła w to uwierzyć, iż tyle pił, że męczy go kac. Nie mógł strzelić sobie klina, bo po obiedzie czeka go do pokonania około dwieście kilometrów. Musiał w inny sposób sobie radzić. Marysia po śniadaniu wyciągnęła go na spacer.
— Wczoraj za dużo wypiłem drinków. One są zdradliwe. Pije się je jak soczek, a alkohol uderza do głowy. Powiedz mi Marysiu, czy gdybym z Tosią uprawiał seks, to by mnie też zostawiła?
— Nie wiem. Trzeba było spróbować.
— Nie chciała.
— To jest chyba odpowiedź. Proszę, przestań na ten temat rozprawiać. Jeszcze nie wytrzeźwiałeś?
— Od którego roku kochasz się ze swoim facetem?
— Od dawna, bardzo dawna. Może od zawsze.
— A stosujecie grę wstępną?
— Bez gry wstępnej nie ma udanego seksu. Miłość fizyczna dwóch osób, to nie tylko prokreacja.
— Powiedz, żeby był udany związek, to kobieta jaka musi być dla mężczyzny?
— Dobra, ciepła, delikatna, powinna znać tajniki miłości, otwarta na wszystkie seksualne pozycje. Nie może się wstydzić swojego ciała przed partnerem.
— A seks oralny.
— Wskazany i potrzebny.
— To dlaczego Tosia odeszła? Bo nie było seksu?
— Powtarzasz to jak mantrę. Gdyby dojrzała do tego, pewnie chciałaby to robić.
— Ale ja ją tak pragnąłem.
— Ona ciebie też. Lepiej jej szukaj a nie rozrywaj szat, że odeszła. Jak ją znajdziesz, to zapytaj dlaczego tak zrobiła, może powie ci prawdę. Poszukaj sobie psychologa albo idź do seksuologa. Może potrzebujesz pomocy?
— Gdzie mam jej szukać?
— Wszędzie, nawet w piekle. Nie gadaj, nie wzdychaj i nie pytaj mamusi. Ona ci na pewno nie pomoże, bo jest zazdrosna. Niby się cieszyła, że masz kobietę, ale nic nie zrobiła, żeby jej powiedzieć prawdę i tobie też nie pozwoliła. Jeśli ją znajdziesz i doprowadzisz do ołtarza, pamiętaj, aby jakiś sopran zaśpiewał wam na ślubie Ave Maria.
— Dlaczego tak?
Antonina śpiewała na ślubach i tak zarabiała pierwsze swoje pieniądze. Podobno pierwszy raz zaśpiewała jako ośmiolatka na ślubie swojej siostry. To rozniosło się po Ostrowcu. Później było na jej”anielski śpiew” zapotrzebowanie.
— Tego mi nie mówiła.
Z kobietami rozmawia się na inne tematy a z mężczyznami na inne. Żegnając się, Marysia ucałowała kuzyna. Życzyła mu, aby znalazł swoją Antonię i jak najszybciej poprowadził do ołtarza. Nie wie, jak to ma zrobić. Może powinien włączyć do swoich poszukiwań Scotland Yard? Przecież nie jest igłą, co zagubiła się w stogu siana. Jak jej tak mocno pragnie, to znajdzie. Jak tylko mówi i nic nie robi, to niech mówi sobie dalej. Mamusia mu w tym nie pomoże.
Wracając z matką do Warszawy praktycznie się nie odzywał. To dla niej było niepojęte. Z dwójką młodszych dzieci niejednokrotnie miała różne zatargi, ale nigdy nie z nim. Zawsze taktowny, odnosił się do niej z wielkim szacunkiem. Teraz coraz częściej dochodziło między nimi do spięć i utarczek słownych. Nie wiadomo czy z miłości do niego, czy ze złości na Tośkę dochodziło coraz częściej do ostrej wymiany zdań.
Krystyna zaprosiła na kolację swoją dobrą znajomą z dwudziestoośmioletnią córką. Miała nadzieję, że jak zapozna Mirka z młodą kobietą, to nawiążą ze sobą bliską znajomość. Był miły do wszystkich pań. Nawet ich odwiózł samochodem do domu, bo jak mówiły, zasiedziały się.
Matka zaczęła zachwalać córkę swojej koleżanki. Mówiła, że jest inteligentna, pracuje na uczelni i wkrótce obroni doktorat.
— Niech sobie broni doktorat, to jej sprawa.
— Przecież możesz ją zaprosić do kawiarni albo do parku na spacer.
— Mama niech ją zaprasza, jak ma potrzebą pospacerować. Nie życzę sobie żadnego swatania.
— Zapomnij o tej swojej Antośce. Oskubała cię i zniknęła.
— Zamknij się.
Krystyna oniemiała.
— Ja mam się zamknąć?
— Tak, raz na zawsze. Mam tego dosyć. Mam trzydzieści sześć lat i sam będę kierował swoim życiem. Nie potrzebuję swatek i nic od matki.
— Ty tak do mnie? Za moje poświęcenie, za wychowywanie ciebie i twojego rodzeństwa.
— Prosiłem żebyś przestała kierować moim życiem i na temat Antoni nic nie mówiła. Teraz słuchaj co ja mam ci do powiedzenia.
Wkroczyłaś w życie ojca, kiedy był w związku z moją, naszą matką. Uniosła się honorem, zostawiła mu dzieci a sama wyjechała do Ameryki. Ślad po niej zaginął. Nigdy nie byłaś naszą matką. Zamieszkałaś z nim w jego domu. Najpierw razem zajmowaliście się nami. Potem, jak próbowałaś namówić go, aby się zaocznie rozwiódł i ożenił z tobą, przegrodził dom na pół. Nie wiem, czy go kochałaś dlatego zostałaś tu i nas wychowywałaś, czy nie miałaś innego pomysłu na życie i chciałaś mieszkać w Warszawie. Za to, że byłaś opiekunką do jego dzieci, zapewniał ci wszystko, wyposażył warsztat, wprowadził do innego świata.
— Noszę takie samo nazwisko jak on i wy.
— No i co z tego? Nigdy tego nazwiska nie otrzymałaś po mężu, bo się z tobą nie ożenił. Zmieniłaś sobie urzędowo nazwisko na takie samo, jak ma ojciec i my.
Mirek o tym fakcie dowiedział się kiedy wyrabiał sobie pierwszy dowód osobisty. Zawsze mówiła mu, że jest bałagan w USC i pomylili imię matki. Dzieciom mówiła, że ma na drugie imię Katarzyna i dlatego tak mają wpisane do aktów urodzenia. Szukając coś w dokumentach znalazł jej akt urodzenia. Nigdy nie miała drugiego imienia.
— Moja biologiczna matka miała na imię Katarzyna, ojciec Kazimierz.
— Synku, o czym ty mówisz?
— Nie jestem twoim synem. Nie okłamuj mnie i nie okłamuj siebie. Jesteś przebiegła jak lisica i śmiesz obrażać moją Tosię?
Gdzie byłaś, jak umierała jej matka? Jak zostawiła niepełnoletnią córkę? Cztery lata prosiłem cię, abyś zabrała ją do Warszawy. Tu mogłaby chodzić do szkoły.
— Ona miała swojego ojca i siostry.
— Ale jest córką twojej siostry i powinnaś jej pomóc. Prosiłem o to, nawet mówiłem, że nic cię nie będzie to kosztowało, bo ja sfinansuję jej pobyt w naszym domu. Dziewczyna byłaby zdrowa, uczyłaby się i wdzięczna byłaby tobie do końca życia. To jej matka wyciągnęła cię z tej zapyziałej wsi. Kilka lat mieszkałaś u niej i byłaś na jej utrzymaniu.
Próbowała coś niepochlebnego mówić na temat Tośki i jej matki.
— Zamknij się, nic nie mów. Jesteś złym człowiekiem. Rozbiłaś naszą rodzinę, wprowadziłaś się do naszego domu i przez ponad trzydzieści lat udajesz żonę naszego ojca i naszą matkę.
Krystyna po dwójce młodszych dzieci mogłaby się spodziewać takiej rozmowy, ale nigdy nie po Mirku.
— Przez ciebie straciłem nadzieje na normalne życie. Przez twoje kłamstwa nie mogłem połączyć się z kobietą, którą nad życie kochałem, kocham i będę kochał.
— Ale mi partia. Chora i leczy się u neurologa.
— Odczep się od Antoniny. I raz na zawsze zamilcz na temat tej młodej kobiety, która nic złego tobie w życiu nie zrobiła. Jaka jesteś dobra świadczy fakt, że nie poinformowali cię o śmierci jej ojca, to znaczy śmierci męża rodzonej siostry. Zabraniam ci wymawiać w mojej obecności jej imienia. To przez ciebie odeszła. Nie myśl, że te twoje sukieneczki ją uszczęśliwiały. Ona nienawidziła fałszywych ludzi i wyczuwała ich na odległość. Zabrałaś mi moją rodzoną matkę, zniszczyłaś mój związek z najcudowniejszą kobietą.
Krystyna była w szoku. Nie wiedziała co odpowiedzieć.
— Dobrze, że spaliłam list od tej twojej Antośki.
— Jaki list, o czym ty mówisz?
— Chory Aniołek napisał, żebyś jej pomógł i zabrał ze szpitala. Taka to nawet nie potrafiłaby urodzić ci dziecka. Niewykształcone, płaczące i głupiutkie dziewczątko.
Mirek zbladł. Nie wiedział co ma robić, czy krzyczeć z wściekłości, czy użyć siły fizycznej do kobiety, którą jeszcze do niedawna szanował.
— Milcz! Powinienem cię zabić, ty podła, wredna czarownico.
— Przyjdzie czas, że o niej zapomnisz.
Ironicznie się uśmiechnęła.
— Nienawidzę cię i twojej podłości.
Kłótnia musiała być ostra bo do drzwi zapukał ojciec.
— Mirek, jak się odzywasz do matki?
— Tak, jak ona na to zasługuje. I wreszcie powiedz, gdzie jest moja, nasza rodzona mama. Bo ten potwór nią nie jest. Byłem grzeczny aż nazbyt długo i milczałem pomimo, że wykryłem wasze kłamstwo już bardzo dawno, prawie dwadzieścia lat temu. Milczałem, by nikogo nie ranić. Jej wolno było wszystko, także niszczyć nasze szczęście. Zgotowała piekło, teraz jej się odwdzięczam.
Zło obraca się złem. Wszedł do swojego pokoju, trzasnął drzwiami i zamknął je na klucz. Kazimierz nie rozmawiał z Krystyną, wyszedł tymi samymi drzwiami, co wszedł i też przekręcił za sobą klucz.
Sielanka w Marysinie zamieniła się w piekło. Nie życzył sobie, aby gotowała mu obiady. Wykupił je w zakładowej stołówce. Napisał pismo do dyrekcji o przydzielenie służbowego mieszkania Otrzymał po ośmiu miesiącach przydział na duże, trzypokojowe, na drugim piętrze. Dyrektor pewnie pomyślał, że ma żonę, bo na biurku ciągle stała fotografia kobiety i na pewno będzie miał dzieci. Był bardzo cenionym pracownikiem.
Ojciec, koneser sztuki pomógł mu je wyposażyć. Jeździli z synem po sklepach z antykami, różnego rodzaju wyprzedażach, desach, kupowali meble i obrazy. W salonie na ścianie zawisł portret Antosi, ten z jego pokoju w Marysinie. Namalował go znany artysta malarz, profesor w Akademii Sztuk Pięknych, na podstawie fotografii. Profesor był serdecznym kolegą ojca z lat szkolnych i ojcem chrzestnym Mirka. Sypialnia była urządzona ze smakiem. Dębowe, dwuosobowe łóżko stało na środku. Po obu stronach szafki nocne z witrażowymi lampkami nocnymi. Od strony, gdzie spał Mirek na szafce stało zdjęcie Antosi, na drugiej szafce jego fotografia, w takiej samej ramce. W szufladzie leżała nie domknięta książka Ignacego Józefa Kraszewskiego pt. Ulana. Ona wielokrotnie czytała tę książkę. Sprawiało to wrażenie, że tu przed chwilą była i jeszcze jej nie skończyła czytać. Na konsoli z blatem marmurowym, w srebrnych ramkach dwa zdjęcia Tosi, te które kiedyś stały na jego biurku w Marysinie.
Wiele kobiet wzdychało do Mirka. Był przystojny, ale niedostępny. Matka nie przychodziła do jego mieszkania, bo sobie tego nie życzył.
Został zaproszony z osobą towarzyszącą na wesele Marysi. Pojechał sam, bo od chwili rozstania z Tosią był sam. Miał jakieś przelotne romanse, ale jak mówił potrzebne mu były do rozładowania napięcia seksualnego. Nigdy żadnej kobiety nie zapraszał do swojego mieszkania. Dbał o to, aby kobieta się zabezpieczała i sam się zabezpieczał. Nie wyobrażał sobie, aby spłodzić dziecko. Nie chciał wiązać się z żadną kobietą. Gdy któraś zaczynała planować wspólne życie, natychmiast ją zostawiał. Mogła być najpiękniejsza, najbardziej zamożna, nie była jego Antonią.
Znał biegle język niemiecki. Na weselu Marysi świetnie dogadywał się z gośćmi, którzy przyjechali z Niemiec. Po ślubie Marysia wyjechała z Polski i zamieszkała w Augsburgu, jednym z najstarszych miast niemieckich, założonym przez Rzymian, historycznej stolicy Szwabii. O powrocie do Polski nie myślała.
Kariera zawodowa Mirka rozwijała się dynamicznie. Awansował, wyjeżdżał służbowo do Niemiec, Anglii oraz Francji. Życie zawodowe do pozazdroszczenia, prywatne, bardzo smutne. Mirkowi zaproponowano kontrakt i wyjazd do Niemiec na cztery lata. Wyraził zgodę. Wiedział, że będą z tego spore pieniądze. Tam często spotykał się z rodziną Marysi. Zeswatali go z dalszą krewną jej męża. Złączenie się z Gertrudą było podyktowane stroną materialną. Zabezpieczyli się prawnie, w razie rozejścia nikt do nikogo nie będzie miał roszczeń majątkowych. Miała urodę typowej Niemki. On miał czterdzieści dwa lata, ona czterdzieści. Nie wyobrażał sobie mieć z nią dzieci. Był przekonany, że z Antonią już się nigdy nie spotka. Początkowo brał zastrzyki hormonalne zapobiegające produkcję plemników, później poddał się nie inwazyjnemu zabiegowi tzw. wazektomii. Nie będzie miał dzieci z Niemką. Nie przyznał się do tego. Sprawę dzieci stawiał jasno, nie chce ich mieć. Ona początkowo mówiła, że też nie chce, że stosuje środki antykoncepcyjne. Zresztą jej wiek nie był korzystny do rodzenia dzieci. Zauważył, że go okłamuje. Gertruda, jak każda kobieta nie wyobrażała sobie, żeby nie mieć dzieci i chciała wykorzystać swoje ostatnie pięć minut. Nie wiadomo czy był szczęśliwy w tym związku. Miał jedną kobietę, nie musiał chodzić do domów uciech na dziwki. To nie ten sam Mirek co w młodości, traktował żonę przedmiotowo. W związku z tym, że był o nienagannej męskiej urodzie, nigdy nie pomyślała, żeby go opuścić. Pragnęła mieć dziecko. Jak mówiła do najbliższych, coś im w tym nie wychodziło. Koleżanki i znajomi zazdrościli jej przystojnego Polaka. Nigdy nie uwierzyliby, że w seksie był egoistą. To ona, jak gejsza miała go zadowolić. Normą stało się, że całe pieszczoty z jego strony ograniczają się do pocałunku i pogłaskaniu po plecach. On przyjmował jej pieszczoty, osiągał orgazm i szedł spać. Za kolejnym razem ten sam scenariusz.
Dlaczego tak się zmienił? Czasami sam sobie zadawał takie pytania. Jaka partnerka taki seks, mówił do siebie. Kiedyś pod nieobecność żony, czegoś szukał i zajrzał do jej garderoby. Nigdy tam nie wchodził, bo nie miał potrzeby. Otworzył ozdobne pudełko i oczom nie wierzył. Zobaczył w nim akcesoria erotyczne. Zamknął je z niesmakiem.
Był zdziwiony, przecież systematycznie uprawia z nią seks. Czasami miał wrażenie, że to ona go gwałci. Jeszcze jej mało? Nie przyznał się, do swojego odkrycia. Nie wyciągnął również z niego żadnych wniosków, poza takimi, że być może za mała częstotliwość. Zaczął się powoli od niej odsuwać. Czasami, jak próbowała w łóżku się do niego zbliżyć, czuł na sobie dreszcz niechęci. Coraz częściej dochodziło do kłótni, że ją zdradza, że pewnie ma inną kobietę. Kiedy oświadczyła mu, że jest w ciąży, zaczął się histerycznie śmiać.
— Super. Dobrze musiałaś się puszczać na lewo i prawo. Nie wystarczyły ci dwa wibratory i mąż. Ilu facetów cię jeszcze przeleciało moja żono? Krzyczał do niej po polsku, i natychmiast tłumaczył na niemiecki.
— Ja nie mogę mieć dzieci. Jestem bezpłodny. Mam na to odpowiednie dokumenty.
— Zbladła, nie wierzyła mu w ani jedno słowo.
— Wynoś się z mojego domu ty perfidny polaczku. Będę walczyć o ojcostwo dla mojego dziecka.
— Musisz dotrzeć do dawcy spermy. Ja z twoim zapłodnieniem nie mam nic wspólnego. Powiedział na pożegnanie.
Kontrakt w niedługim czasie dobiegł końca. Mógł go przedłużyć. Językiem niemieckim posługiwał się tak samo biegle jak ojczystym. Nie chciał, wolał wrócić do kraju. Przed wyjazdem kupił sobie w Niemczech Mercedesa. Dobre samochody były jego pasją. Powrócił do swojego warszawskiego mieszkania, którym pod jego nieobecność opiekowała się siostra. Ukochana Tosia, tak jak dawniej patrzyła na niego z portretu. Znowu obudziły się w nim wspomnienia i zapewnianie miłości do ukochanej.
Swoim nowym autem pojechał do Ostrowca Świętokrzyskiego. Poszedł na cmentarz. Usiadł na ławeczce, zapalił świeczkę i zaczął rozmawiać z ciocią Janiną.
— Proszę, pomóż mi ją odnaleźć. Nikt nie chce mi pomóc. Zapewnię jej wszystko, czego kobieta potrzebuje do życia. Upłynęło już tak wiele lat, a ja ciągle ją kocham. Jeśli ma dzieci, będę je kochał jak swoje. Wracając z cmentarza zajechał do Wieśki. Nie zastał nikogo w domu. Do Warszawy wrócił tak samo smutny, jak z niej wyjechał. Stanął kiedyś w salonie przed jej portretem, i patrzył na nią obłąkanym wzrokiem.
— Nienawidzę kobiet. Jedynie ciebie kocham. Wróć do mnie, zawsze na ciebie czekałem i czekam. Wiem, że zawsze chodziłaś innymi drogami, ale dlaczego te drogi zaprowadziły cię do klasztoru? Ty byłaś i jesteś potrzebna tu, na wolności a nie za kratami klauzurowymi. Jeśli naprawdę jest Bóg, któremu zaufałaś, to on powinien wiedzieć, jak cierpię, jak cię pragnę, jak tęsknię. Nie musisz całe życie oddawać się modlitwie i rozmowie z Bogiem. Czy Twój Bóg nie podpowiedział ci, że tam, gdzieś poza murami klasztoru jest ktoś, kto cierpi, ktoś, kto cię kocha ponad wszystko? Wróć do mnie. Minęło już ponad dwadzieścia lat. Proszę, ulituj się.
W ręku trzymał szklankę z drinkiem. Nie wie jak to się stało, że szklanka wypadła mu z ręki. Szkło rozsypało się po podłodze.
— Jeśli rozbite szkło daje szczęście, to niech to szczęście do mnie wreszcie wróci.
Zbierając kawałki stłuczonej szklanki, skaleczył dłoń w trzech miejscach. Krew kapała na podłogę. Zadzwonił na taxi i poprosił kierowcę, aby kupił mu środki opatrunkowe i przywiózł do domu. Sam opatrzył sobie rękę i poszedł spać. W nocy bardzo źle się poczuł. Początkowo próbował sobie zaaplikować jakieś leki przeciwbólowe. Miał wrażenie, że boli go żołądek. Około północy wezwał pogotowie ratunkowe.
Zofia Sador — Wojecka była cztery lata młodsza od Mirka. Szczupła, wysoka, zawsze miała na krótko obcięte włosy. Ukończyła średnią szkołę pielęgniarską i akademię medyczną na wydziale lekarskim. Ambitna, szybko zrobiła doktorat. Była cenionym lekarzem. Pacjenci ją bardzo lubili. Jeśli zachodziła potrzeba, nie wzywała do pomocy pielęgniarek, sama potrafiła wykonać czynności pielęgnacyjne przy każdym pacjencie.
— Pani doktor, proszę zejść na izbę przyjęć, wiozą pacjenta z podejrzeniem zawału. Będą za około 10—12 minut.
— Dziękuje, już zaraz idę. Wymieniła jeszcze kilka zdań z pielęgniarką, prosiła o podanie pacjentce z sali nr 5 środków nasennych. Spojrzała na zegarek, była godzina 1:20. Weszła na izbę przyjęć w tym samym czasie, kiedy wjeżdżali z pacjentem. Odebrała od lekarza z pogotowia ratunkowego kartę rozpoznania oraz udzielonej pierwszej pomocy.
— Mirek? Co się stało?
— Nie wiem, wszystko mnie boli. Najbardziej w klatce piersiowej, mam duszności, nudności. Chyba umieram.
— A ręka? Biłeś się z kimś?
Natychmiast podłączono mu wenflon, kroplówkę, zrobiono EKG.
— Spokojnie. Wszystko będzie dobrze.
Chirurg obejrzał rękę. Założono w dwóch miejscach szwy. Otrzymał zastrzyk przeciw tężcowi.
— Piłeś dzisiaj alkohol?
— Tak. Jednego drinka, około sześć godzin temu.
— Naprawdę? Przyznaj się.
— Przecież mówię. Dzisiaj mi alkohol wyjątkowo nie smakował. Nawet tego drinka nie wypiłem do końca, może tylko dwa, albo trzy łyki.
Zamknął oczy. Miał trudności z oddychaniem. Podłączyła mu tlen. Rurka z tlenem, kroplówka, przewody aparatury, dawały wrażenie, że odchodzi. Wycierała mu zimny pot z czoła, szyi, ramion.
— Tylko spokój może mnie uratować, powtarzała. Do rodziny siłą rzeczy inaczej się podchodzi, niż do nieznajomego pacjenta. W przypadku obcych jest łatwiej, wykonuje się rutynowe czynności. W tym przypadku dochodzą dodatkowe emocje, które utrudniają myślenie. Bratem pani doktor, pielęgniarki szczególnie się opiekowały. Na początku, kiedy leżał na sali intensywnej opieki najczęściej przy nim była Zosia. Po kilku dniach przeniesiono go na salę ogólną.
— A mój zakład pracy ktoś zawiadomił?
— Zakład pracy został powiadomiony o przyjęciu cię do szpitala.
— Powiedz tym swoim pielęgniarkom, żeby dały mi spokój i nie przeginały z tą opieką. Nie lubię tego. Kobiety mnie denerwują.
— Mirek, ciebie kobiety denerwują? A swoją Tośkę tak uwielbiałeś.
— To jedyna kobieta, którą kochałem, kocham i kochać będę.
— A ta twoja Gertruda?
— Wymazana całkowicie z pamięci. Ani jednego słowa na jej temat. Niewyżyta seksualnie baba, chyba ona mnie zaorała na śmierć i wpędziła w chorobę serca.
Zosia postukała mu w głowę. Nachyliła się nad nim i szepnęła do ucha.
— To co, nic nie miałeś do powiedzenia?
— Ty i tak nic nie zrozumiesz siostra. Ty mnie ratuj, nie chcę umierać. Muszę jeszcze w życiu spotkać się z Antonią.
W pierwsze dwie doby pobytu w szpitalu majaczył i wzywał do siebie ukochaną kobietę. Zosia nie musiała na temat relacji Mirka z Tośką wiele rozmawiać. Przez jego majaki wiele się dowiedziała, nawet to, że we wcześniejszych latach lekarz stwierdził u niego dolegliwości związane z syndromem złamanego serca. Nigdy jej o tym nie mówił. Po trzech tygodniach obiecano wypisać go ze szpitala. Obchodzono się z nim, jakby przynajmniej miał tekę ministra zdrowia. Nawet Zosię dziwiło, że wszyscy przy nim chodzą tak jakoś inaczej niż przy innych pacjentach. Przecież nikogo o to nie prosiła, choćby dlatego, by nie mówili, że wykorzystuje niższy personel medyczny do prywatnych celów. Po pracy zdejmowała swój kitel i jako prywatna osoba się nim opiekowała. Czasami przychodził jej mąż pracujący w innym szpitalu. Gdy Mirek doszedł do siebie i był w takim stanie, że można było z nim rozmawiać na różne tematy, szwagier postanowił przeprowadzić z nim męską rozmowę.
— Powiedz mi, kto to jest ta twoja Antonina?
— Robisz wywiad na zlecenie Zosi?
— Nie, właśnie nie. Ona nie chce mi nic mówić. Jedynie co powiedziała, że była naprawdę a beautiful woman
— Antonia? Gdybyś ją kiedyś w życiu poznał, to byś wiedział, dlaczego tak cierpię. Ona była naprawdę inna od tych wszystkich lafirynd, które miałem w życiu. Ją nie interesowały pieniądze, dolary, złoto, prezenty, tylko człowiek, to znaczy ja. Przy tym wszystkim była pokrzywdzona przez los i bardzo nieszczęśliwa.
— Jest inwalidką? Na wózku?
— No co ty. Była piękną dziewczyną, zgrabną, inteligentną, taktowną, z niesamowicie oryginalnymi włosami.
Nachylił mu się do ucha i szepnął.
— To do cholery, co jej musiałeś zrobić, że od ciebie odeszła? Skoro zniknęła z twojego życia, musiałeś jej się cholernie narazić.
— Niczym się jej nie naraziłem. Spieprzyła mi życie moja przyszywana matka.
— Odeszła, bo nie chciała mieć „takiej” teściowej?
— Nie zrozumiesz, bo tego nie da się zrozumieć.
— Ja bym w ciągu dwóch tygodni, najwyżej w ciągu trzech ją odnalazł. Tobie nawet nie starczyło tak wiele lat. To już ponad dwadzieścia lat.
— Ciekawy jestem jakbyś to zrobił?
— Przez intuicję, rodzinę, policję, jasnowidzów, różdżkarzy, wróżki.
— Nie dołuj mnie i tak już jestem zdołowany do potęgi entej.
— Masz prawie pięćdziesiąt lat. To trudny wiek dla mężczyzny. Za niedługo wejdziesz w okres andropauzy. Wiesz coś na ten temat?
— Czytałem o menopauzie u kobiet.
— Mężczyzn też dosięga okres „przekwitania”. My uważamy się za mocarzy i siłaczy. U niektórych mężczyzn pierwsze objawy pojawiają się między pięćdziesiątym a sześćdziesiątym rokiem życia. U innych w późniejszym okresie, na przykład po siedemdziesiątce. Upośledzenie hormonalnej i rozrodczej czynności jąder podczas andropauzy jest indywidualną cechą każdego z nas. Mężczyźni nawet w zaawansowanym wieku są sprawni seksualnie. Niestety, poziom testosteronu spada z powodu starzenia się organizmu. Objawami jest pogorszenie samopoczucia, problemy z koncentracją i myśleniem, spadek libido oraz problemy łóżkowe, mniej siły co dawniej, zwiększona potliwość, podwyższenie ryzyka chorób krążenia. Mogę cię pocieszyć, że andropauza nie wyklucza prowadzenia życia seksualnego u panów. Ale objawy mogą utrudniać sprawne jej przebieganie. Niski poziom testosteronu może znacznie obniżyć popęd seksualny.
— Już chyba mam zaawansowaną andropauzę, skoro leżę w szpitalu.
Zapytał szwagra, co może mu powiedzieć na pocieszenie.
— Jak chcesz, to mogę ci odnaleźć twoją Antoninę. W krótkim czasie. Mam swoje sposoby.
— Jeśli będzie chciała, to sama mnie znajdzie. Dziękuję bardzo. Masz żonę i dzieci, to ich pilnuj a nie będziesz robił za detektywa i zajmował się szukaniem mojej kobiety.
— Boisz się? Jesteś zazdrosny?
— Pewnie.
— Widziałem ją wielokrotnie u ciebie w domu na portrecie, na zdjęciach oryginalnych i tych, co moi koledzy z kryminalnej policji wykonali. Teraz mogą zrobić nową symulację i będę wiedział, jak twoja Tosia wygląda po ponad dwudziestu latach. Jest od ciebie młodsza o osiem lat. Kiedy szwagier wstał z krzesełka i szykował się do wyjścia, zajrzała do sali młoda dziewczyna ubrana w białe spodnie i ciemną bluzeczkę. Wyglądało na to, że kogoś szuka. Do złudzenia przypominała Tośkę. Była w wieku około 16 — 17 lat. Obaj utkwili w niej wzrok, jakby ją znali.
— Dzień dobry.
— Czy Pani ma na imię Antonina?
— Nie.
— Antonina Wiśniewska?
— Nie. Nazywam się inaczej.
— A jak?
— A panowie kto? Policja śledcza? Mam bardzo ładne nazwisko, ale nie powiem. Starsi panowie są niebezpieczni, łowią młode dziewczyny do niecnych celów. Boję się podstarzałych facetów.
Uśmiechnęła się do niech i przesłała słodkiego całusa wydmuchanego na dłoni.
— Życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Do widzenia. Wycofując się z sali pomachała im ręką. Zajrzała do kolejnej sali chorych. Pewnie kogoś szukała. Pomyliła się i zamiast wejść piętro niżej, na oddział reumatologii, trafiła na kardiologię. Szwagier spytał Mirka, czy w taki sposób zaczepia wszystkie młode dziewczyny?
— Nie wszystkie. Nie widziałeś podobieństwa do mojej Tosi?
— Rzeczywiście. Dlatego pewnie zatrzymała na sobie mój wzrok.
Taka młoda i ładna a jaka pyskata? Zakwalifikowała nas do grupy zgredów
Wojciech nie przyznał się ani Mirkowi, ani swojej żonie, że Antonię widział nie tylko na zdjęciach. Zresztą obowiązuje go tajemnica lekarska.
— Mirek, dlaczego jesteś taki blady? Zosia chwyciła go za przegub ręki, by zmierzyć puls.
— Bracie, co jest? Zdenerwował cię ktoś?
— Trochę twój mąż. Chyba była tu Antonia.
— Co ty znowu wymyśliłeś? Masz zwidy? Majaki?
— Jestem przekonany, że to była ona. Zosia zaniepokoiła się stanem Mirka.
— Miałeś jutro iść do domu, ale jeszcze mój drogi trochę poleżysz.
— Mogę chodzić po korytarzu?
— Nie. Lepiej żebyś leżał. Jeśli usilnie chcesz, to poproszę rehabilitanta i z nim pospacerujesz pod rączkę. A chciałbyś porozmawiać z psychiatrą? Może do ciebie przyjść. Pomoże ci.
— Nie jestem idiotą. Przywieźli mnie tu z chorobą serca a nie psyche i mózgu.
— To znaczy, że nie chcesz. Dobrze, ale ja bym ci radziła. Po południu pielęgniarka przyszła zmierzyć mu kolejny raz w tym dniu ciśnienie.
— Czy na oddziale leży ktoś o nazwisku Wiśniewski?
— Sprawdzę i panu odpowiem.
— Byłbym zobowiązany.
Po kilku minutach przyszła mu powiedzieć, że na oddziale nie ma nikogo o takim nazwisku.
Następnego dnia poinformowała, że nie ma nikogo o takim nazwisku w całym szpitalu. Jeśli ta dziewczyna byłaby córką Antoniny, to chyba nazywałaby się inaczej niż mama? Dziecko zazwyczaj ma ojca i nosi jego nazwisko. Sam nie wiedział, czy powinien wierzyć siostrze, że ma jakieś zwidy, czy rzeczywiście widział na własne oczy kogoś do złudzenia ją przypominającą, na przykład jej córkę. W tym roku, w styczniu Antosia skończyła 41 lat. I ta dziewczyna mogłaby być jej córką. Ciemne włosy, niebieskie oczy, szczupła, ładna, gustownie ubrana, w eleganckich, skórzanych butach i ze skórzaną torbą przepasaną przez ramię do biodra. Tosia zawsze dbała o buty i o torebki. Pewnie zaszczepiła też to swojej córce. Widok tej młodej dziewczyny zaburzył mu tok myślenia. Nie, to niemożliwe, przecież Tosia na pewno jest w zakonie. Czasami wszystko mu się plątało. Raz myślał, że Antonia jest w zakonie, innym razem, że ma męża i kilkoro dzieci, innym znów razem, że jest sama, bo przecież kochała tylko jego jedynego. Mirek wreszcie wrócił do domu. Na czas jego rekonwalescencji wprowadził się do niego ojciec. Wychodził z nim na krótkie spacery. Codziennie wpadała Zosia z obiadami dla brata i ojca.
— Dlaczego nie chcesz, aby matka cię odwiedziła?
— Ona już dobrze wie. Spieprzyła mi życie. Nienawidziła i nienawidzi mojej Tosi.
— Jakiej twojej? Już minęło grubo ponad dwadzieścia lat. Jesteś w głębokiej depresji, powinieneś iść do psychiatry. Ona pewno ułożyła sobie życie bez ciebie. Pochodzi z rodziny wielodzietnej to pewnie ma z piątkę lub szóstkę dzieci. Wiele razy tak jest, że historia lubi się powtarzać.
— Może i ma, ale szkoda, że nie ze mną.
Zosia załatwiła Mirkowi pomoc domową. Przychodziła do niego i przez najbliższe miesiące mu gotowała. Była w jego wieku. Nawet sympatyczna. Bardzo zainteresowały ją obrazy wiszące na ścianach i zdjęcia ustawione na komodzie i szafkach w sypialni.
— To pana córka?
— Tak. Prawda, że ładna?
Nie wyprowadzał kobiety z błędu. Jakaś mało gramotna, bo na portrecie jest napisane, w którym roku był namalowany. Gdyby się ożenił z Antonią, pewnie teraz miałby taką córkę jak ta młoda dziewczyna z portretu. W domu pachniało czystością i zawsze miał ugotowany obiad. Diametralnie zmienił styl życia. Przestał zaglądać do kieliszka. Siedział przed telewizorem i oglądał koncert świąteczny. Kolędę Lulajże Jezuniu śpiewała dziewczyna w niebieskiej sukience i żółtym wiankiem na głowie. Między zwrotkami grała na skrzypcach. Mirek aż przysunął fotel do telewizora. To przecież ta dziewczyna, którą widział w szpitalu. Podobieństwo do jego Tosi było uderzające. Jeszcze raz pokazała się na scenie w kolędzie „Gore gwiazda”, śpiewanej z kilkoma innymi osobami. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Zapytał swoją siostrę, czy oglądała świąteczny program z kolędami.
— Oglądałam.
— Podobała ci się ta dziewczyna w niebieskiej sukni?
— Ładna i do złudzenia podobna była do twojej Tośki z Ostrowca. Od razu rzuciła mi się w oczy. Wojtek też mówił, że podobieństwo jest uderzające.
— Zastanawia mnie, skąd on wie?
— Ze zdjęć, które ci załatwiał na policji i tych, które są w twoim domu.
— No tak. Właśnie ją widziałem w szpitalu. Ty mi mówiłaś, że mam zwidy.
— Mirek, czy ty naprawdę nigdy jej nie zapomnisz? Marysia ma już nastoletnie dzieci. Tośka pewnie też ma już nastoletnie dzieci, a ty co?
— Jestem bezpłodny, nigdy nie chciałem mieć dzieci i nie będę ich miał.
— Mówisz od rzeczy. Robiłeś badania?
— Wiem, bo załatwiłem sobie to w Niemczech na własne żądanie.
— To chyba trzeba być nienormalnym, żeby coś takiego sobie zrobić nie mając dzieci. Co innego, gdybyś miał kobietę, która nie potrafi się zabezpieczyć i rodzi dzieci jak króliki, ale w twoim przypadku?
— Z pełną świadomością.
Opowiedział siostrze, że w swoim życiu miał wiele kobiet. Żadnej nie kochał. Były takie, które go chciały złapać na dziecko. Nawet miał z jedną sprawę o ojcostwo. On był już wówczas kilka lat po zabiegu. Zresztą Gertruda też go chciała naciągnąć na dziecko, które spłodziła sobie z innym gachem. Dlatego odszedł od niemieckiej żony i wrócił do Polski.
— Braciszku, czemu tak sobie zagmatwałeś życie? Jesteś inteligentnym facetem, nic ci nie brakuje. Czemu się nie ożeniłeś po rozstaniu z Gertrudą?
— Chciałem, ale tylko z Antonią.
— Przecież było po pewnym czasie więcej jak pewne, że od ciebie odeszła na zawsze.
Nigdy nie było dla niego więcej jak pewne. Miał zawsze nadzieję i ma. Nawet w medycynie cuda się zdarzają, w normalnym życiu chyba tym bardziej. Nauki medyczne czasami nie chcą tego przyjąć, ale to prawda.
Zosia opowiedziała mu, że kiedyś czytała artykuł napisany przez profesora neurologii o szesnastoletniej dziewczynie, która była pobita, nawet chcieli odłączyć aparaturę podtrzymującą ją przy życiu. Na przeżycie miała niewielkie szanse. To było w latach siedemdziesiątych. Była przez pewien czas w śpiączce. Nie reagowała na żadne bodźce zewnętrzne, miała brak odruchów, nie było z nią kontaktu słownego. Wówczas medycyna nie była tak rozwinięta jak teraz. Przeżyła. Miała zaniki pamięci, objawy podobne do epilepsji. Długo borykała się z traumą. Po kilku latach intensywnej rehabilitacji i rewalidacji mowy, wyzdrowiała. Jedynymi fizycznymi śladami zmasakrowanego ciała był szew na lewym kciuku oraz szew na kości łonowej. Miała również dwie zarośnięte blizny na głowie. Obie półkule mózgowe zaczęły pracować normalnie. Wracała powoli świadomość i pamięć. Profesor, który to opisywał, wówczas był ordynatorem oddziału neurologii i jej lekarzem prowadzącym. Śledził losy tej dziewczyny przez wiele lat. Nie poddawała się i jest przykładem na to, że jak się chce, to osiągnie się w życiu wiele. Mirek słuchał i był więcej jak pewny, że siostra mówi o jego Tosi. Szew na kości łonowej? Pamięta jasną kreskę na jej kości łonowej, kiedy całował ją we śnie. To zarośnięta szrama rozprutego ciała spowodowana być może otwartym złamaniem kości.
— A to było w Polsce?
— Tak. Stan pacjentki nie pozwalał jej przewieźć do kliniki w Warszawie. Cały czas podtrzymywali przy życiu i leczyli ją w jakimś powiatowym szpitalu. Rzadko się wówczas zdarzało, ale w tym przypadku profesorowie z Warszawy jeździli na konsylia do tej pacjentki. Mądry ordynator szpitala, chciał uratować za wszelką cenę młodą dziewczynę.
— Uważasz, że modlitwa pomaga w takich sytuacjach?
— Jest więcej jak pewne, że wiara czyni cuda.
Jeśli to jego Tosia, to ile ona musiała się nacierpieć? Bóg jej nie zabrał, zostawił dla niego, a on wszystko spieprzył i pozwolił jej odejść. Mirek powoli dochodził do zdrowia. Po trzech miesiącach wrócił do pracy. Szef bardzo się ucieszył. Takiego fachowca jak on trzeba szukać ze świecą.
W zakładzie pracy zakupili dla pracowników bilety do Filharmonii na spotkanie muzyczne „Mistrz i uczeń”. Mirek skusił się i poszedł na koncert. Siedział w czwartym rzędzie. Miał bardzo dobrą widoczność na scenę. Występowali mistrzowie muzyki klasycznej ze swoimi uczniami szkół muzycznych i studentami z Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina. Były duety perkusji, gitary klasycznej, akordeonu, fortepianu, saksofonu, skrzypiec, i śpiewu solowego. Przed występem każdego duetu, konferansjer mówił o dotychczasowych osiągnięciach zarówno mistrza jak i jego ucznia. Poziom wykonania był bardzo wysoki. Po zapowiedzi duetu skrzypcowego Mirkowi zaparło dech. Na scenę wyszedł starszy, siwy pan i młoda dziewczyna, którą widział przelotnie, kiedy leżał w szpitalu. Ubrana w długą, kremową, ozdobioną ciemnymi lamówkami sukienkę. Była podobna do Tosi z lat młodzieńczych, ale nieco od niej wyższa. Młodziutka skrzypaczka, razem ze swoim nauczycielem wykonali dwa utwory. Najwcześniejszą Sonatę Henryka Mikołaja Góreckiego, pochodzącą z 1957 roku. Drugim utworem był Carneval di Venezia Nicolo Paganiniego. Wykonawcy otrzymali brawa na stojąco. Wrócił do domu zafascynowany koncertem młodych muzyków i ich mistrzów. Zastanawiał się, ile lat trzeba uczyć się grać, żeby tak kunsztownie wykonywać utwory muzyki klasycznej. Dziewczyna grająca na skrzypcach była najmłodszą wykonawczynią, urzekła go zarówno wirtuozerią grania, jak również urodą. Dzisiaj widział w niej podobieństwo do Tosi, ale trochę mniejsze, niż kiedy ją pierwszy raz zobaczył. Stanął przed portretem Antoniny i opowiedział jej o swoim wyjściu do Filharmonii i o podobnej do niej dziewczynie. Nie konfabulował o tym, że może być jej córką. Była podobna, ale ile ludzi na świecie jest podobnych do siebie. Mirek po zawale prowadził spokojniejszy tryb życia. Nie zmieniał kobiet jak rękawiczek, co nie znaczy, że żył w celibacie. Za namową brata jeszcze raz się ożenił z kobietą, którą poznał kilka lat wcześniej na jego imieninach.
Chciał ustabilizować wreszcie swoje życie. Nowa żona była koleżanką bratowej. To małżeństwo trwało krócej niż poprzednie. Kobietę bardziej zauroczył zgromadzony majątek Mirosława Sadora, niż on sam. Nie wie, czy go zdradzała. Miała jeden cel. Chciała odziedziczyć po nim latami gromadzone dzieła sztuki oraz mieszkanie, auto, pieniądze. Nie pozwolił zniszczyć dwóch rzeczy. Zdjąć ze ściany portretu Tosi oraz zabrać i przenieść do swojego mieszkania wartościowych obrazów. Sprawa rozwodowa trwała dwa razy dłużej niż ich małżeństwo. Kobieta się przeliczyła. Nie otrzymała żadnych pieniędzy od byłego męża, na które liczyła. Zaangażował do obrony dwóch prawników. Rozwód orzeczono z winy kobiety. W czasie rozpraw sądowych wyszło na jaw, że dwóch poprzednich jej mężów zmarło na zawał serca. Obydwaj byli zamożnymi ludźmi. Po jednym, jak i po drugim odziedziczyła pokaźne majątki. Prokuratura zainteresowała się tą sprawą i zaczęła prowadzić śledztwo. Nie chciał uczestniczyć w zeznaniach, wielokrotnie przedstawiał w sądzie zaświadczenia lekarskie o swoim stanie zdrowia.
Był upalny letni dzień. Siedział na tarasie swojego domku nad jeziorem i pił kawę. Zobaczył idącą w jego kierunku kobietę. Nie wierzył własnym oczom. Jego była niemiecka żona pewnym krokiem kierowała się w stronę jego domu. Przywitała się, mówiąc łamaną polszczyzną dzień dobry.
— Nie znam pani i nie chcę znać.
Nie zrozumiała go, nie nauczyła się języka polskiego. Poprosiła aby rozmawiali po niemiecku. Mówiła, że tęskni za nim i prosi aby wrócił. Zrobi dla niego wszystko, by byli szczęśliwi.
— Nie ma takiej opcji. Dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. Gdzie się podział twój fagas, z którym zrobiłaś sobie dziecko? Możesz żyć i być szczęśliwa, że zabrałaś życie nienarodzonemu dziecku? Nie odpowiedziała mu na pytanie.
— Zaproś mnie na kawę. Wszyscy mówią, że Polacy są gościnni.
— Do tego domu?
Wskazał ręką dom z tarasem, na którym odpoczywał. Chyba ją po …, chciał powiedzieć bardzo brzydko, ale panu przed sześćdziesiątką nie wypadało.
— Miałeś ten dom, kiedy byliśmy małżeństwem?
— To nie twoja sprawa. To jest gospodarstwo mojej ciotki, nie moje. Udzielił pokrętnej odpowiedzi.
— Dlaczego nie chcesz mnie zaprosić na kawę?
— Nie pijam kawy z cichodajkami. Tego domu nikt nie może profanować. A już na pewno nie ty.
— Dlaczego tak mówisz? Źle ci było w moim domu?
— Źle, bardzo źle. Była jakaś Niemka, ale nie było Tosi. Była głupia, niewyżyta seksualnie baba. Nie było delikatnej, ukochanej, wspaniałej Antoni.
— Możesz mówić po niemiecku.
— Tego się nie da przetłumaczyć na język niemiecki.
Niemiecka eks małżonka wiedziała, że z byłym mężem nie dojdzie do porozumienia. Nienawidził jej od momentu kiedy znalazł akcesoria erotyczne w jej garderobie. A gdy powiedziała o ciąży chciał jej dać w twarz. Wcześniej nie darzył uczuciem, ale jakoś ją tolerował. Wolał kobietę stałą, niż przygodne kurtyzany. Ale ona nie wolała tylko jednego. Gdyby tak nie było, pewnie urodziłaby dziecko, odszukała ojca. W tłumie przygodnych facetów tego nie mogła zrobić, dlatego dokonała zabiegu aborcji.
Pomimo swojego wieku Mirosław był przystojnym mężczyzną. Byłej jego żonie brakowało słowiańskiej urody, z czasem stała się naprawdę mało urodziwa.
Dom, który stoi nad jeziorem ponad dwadzieścia lat i czeka na Antoninę jest zabezpieczany lakierami do drewna. W słońcu lśni jak nowy. W środku niewiele się zmienił. Sypialnię z rzeźbionym łóżkiem nigdy żadna kobieta nie odwiedziła.
Nawet wówczas, kiedy mieszkał w Niemczech, nikt z niej nie korzystał. Krysia, która za kilka tygodni będzie miała ślub, przejmie gospodarstwo po rodzicach. Pod nieobecność Mirka zachodzi do jego domu, by wywietrzyć, powycierać kurze. Zawsze jej płaci, chociaż ona nigdy nie chce żadnych pieniędzy. Powiedział, że jak kiedyś będzie stary i nie odnajdzie Antoniny, to ten domek być może zapisze jej w spadku.
— Ten dom jest twój i ten kawałek ziemi pod nim również. Możesz z tym robić co chcesz. Możesz zapisać dzieciom twojego rodzeństwa, ukochanej kobiecie czy jej potomstwu.
Podniósł oczy i spojrzał na Krysię. To prawda. Mógłby zapisać, tylko gdzie ona jest i czy ma dzieci? Jeśli jest zakonnicą, to jej nie przepisze. Wierzy w Boga, ale dlaczego ukochaną jego kobietę zamknął w zakonie?
Agroturystyka ciotki Stasi, którą przejmie Krysia intensywnie się rozwija. Mniej uprawiają pól, a bardziej stawiają na turystów. Niemcy przyjeżdżają na wakacje. Marysia ich napędza. Dla Niemców pobyt w Polsce jest stosunkowo tani, dla nich przynosi niezłe dochody.
— Nie siejecie rzepaku?
— Nie. Kiedyś, jak inwazja słodyszka zniszczyła całą uprawę, ojciec powiedział, że koniec. Jest już za stary i obwiniał się, że dobrze nie dopatrzył i dlatego doprowadził do strat.
— Nawet ja wiem, że słodyszek rzepakowy to jeden z najgroźniejszych szkodników rzepaku, którego larwy żerują na pąkach kwiatowych lub na zawiązkach kwiatów i nasion.
— Skąd wiesz?
— Czytałem.
— Z miłości do Antoniny Wiśniewskiej? O twojej Antosi ciągle mówiła Marysia, mama a nawet i ojciec.
Zaczął się śmiać.
— Widzisz Krysiu, do czego może doprowadzić miłość? Ona zauroczona była łanami kwitnącego rzepaku, a ja byłem zauroczony najwspanialszą kobietą.
Uśmiechnęła się.
— Będziesz na moim ślubie i weselu?
— Oczywiście. Jak nie będzie żadnych obcych Niemek.
— Przyjedzie Marysia z mężem i jej dwie córki.
— A ty będziesz sam, czy z osobą towarzyszącą?
— Jeśli znajdę Tośkę, to przyjdę z nią, jeśli nie, to sam.
— Ciągle jej szukasz?
— Czekam, może ona mnie znajdzie? Z dotychczasowych moich poszukiwań nic nie wyszło. Pewnie dlatego, że nie zatrudniłem do tego Scotland Yardu, jak mi radziła Marysia.
— Taaak. Może dlatego. Zaczęła się chichotać.
Mirek udzielał się rodzinnie. Wszędzie gdzie go zapraszali, tam bywał. Zawsze z nadzieją, że spotka albo samą Antonię, albo kogoś z jej rodziny. Zawsze obdarowywał wszystkich bogatymi prezentami.
— A pamiętasz Tosię? Byłaś mała, jak ona tu była na wakacjach.
— Pewnie, że pamiętam. Bała się węgorza, mówiła mi wiersze i śpiewała piosenki. A wiersz o chorym kotku pamiętam do dzisiaj.
— I jeszcze inne rzeczy pamiętam.
— Jakie rzeczy?