— „Jeśli jeden upadnie?”
— „Upaść może świat”
— „A jeśli upadną tysiące?”
— „Łzy tysięcy matek okryją świat”
„Siła bez sprawiedliwości to przemoc, sprawiedliwość bez siły to nieudolność..”
Masutatsu Oyama
Pamięci Wszystkim tym, dzięki którym jestem kim jestem
i dzięki którym
Żyję!
Dr Diabeł.
Po 1980 roku — wtedy się urodziłem.
Zabiłem oficjalnie 17 osób.
Skurwieli — którzy nigdy nie powinni się narodzić
i chodzić po tej ziemi,
choć wiem,
że na pewno zabiłem więcej.
Czasem, przy eliminacji obiektu pojawiali się inni ludzie,
jak np. „ochrona obiektu”, z którą trzeba było sobie „poradzić” — czyli po prostu ją wyeliminować.
Nie wiem, czy tamci w trakcie „awantury” przeżyli — kluczowy był dla mnie „obiekt”
— tylko to mnie interesowało —
wykonanie zadania!
Za każde zlecenie dostawałem równowartość
od 100 000 zł w górę
i pełny zwrot poniesionych kosztów.
Zwroty były w różnych walutach,
od różnych międzynarodowych agencji wywiadowczych.
Agencje płaciły za to, czego nikt inny nie mógł zrobić.
Przeszedłem nielegalne szkolenie, które nikomu
z Was w głowie się nie zmieści,
ani nie zmieści się tym, którzy są w jednostkach specjalnych.
Chcę w tej książce opowiedzieć historię młodego człowieka,
który lubił sport, był całkiem niezłym studentem,
a życie potoczyło mu się tak,
że dokonał przynajmniej kilkunastu zabójstw z zimną krwią za pieniądze,
które płaciły mu różne międzynarodowe służby.
W konsekwencji
zmieniłem kilka razy losy świata — dosłownie.
I tak, tak — fakty bywają niewygodne, bywają mocne i mroczne,
albo wręcz żartobliwe…
jednak nadal są faktami.
Dlatego będę starał się powiedzieć o sobie jak najmniej, a jednocześnie jak najwięcej,
bo opinia publiczna,
powinna o tym w moim przekonaniu wiedzieć.
Opowiem Wam w ogromnym skrócie kim byłem, kim się stałem
i dlaczego
stałem się taką osobą.
Dlaczego stałem się Diabłem.
Opowiem Wam jak mnie rekrutowano na to „stanowisko” i dlaczego.
Jakie miałem predyspozycje i jakich nie miałem.
Opowiem Wam o tych eliminacjach o których mogę opowiedzieć
— bowiem o niektórych nie mogę i jeszcze długo nie będę mógł.
Te wszystkie słowa stanowią swego rodzaju wstęp,
do tego wszystkiego o czym dalej przeczytacie.
Dr Diabeł.
Od Autora
Cieszę się, że sięgasz po tę pozycję. Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz. W między czasie porozmawiamy…..
Na wstępie zaznaczam: ta książka jest normalna, nie jestem autorem kolejnego „Przedwiośnia” czy „Nad Niemnem”. Nie będzie opisów przyrody i tego w jakim kolorze są ściany i zasłony jak u „Prusa” w „Lalce”. Ja skupiam się na czym innym. Pokazuje przemyślenia, spostrzeżenia i ukazuję pewną historię.
Ta powieść jest w około 93 procentach wierna prawdzie, ale nie jest ładna. Dlaczego? Bo ta prawda, też piękną nie jest i nigdy nie będzie, ale tego możesz się już domyślać z tytułu, prawda?
Będzie tu dużo przekleństw, bardzo dużo, bo to jest kurewsko konkretny męski świat (a może nie tylko męski?). Gdzie wyrażamy to co należy, bez zbędnego akademickiego pierdolenia.
Poznasz ten nasz świat. Świat w którym wielu mężczyzn a być może i kobiet chciałoby się znaleźć ale się nigdy nie znajdzie. Bo ten świat przecież oficjalnie nie istnieje.
Poznasz moją historię, na początku myśląc, że to nudna biografia, bowiem faktyczna akcja zaczyna się dopiero gdzieś za Izraelem, ale przejście przez wszystko, pozwoli Ci być może, ujrzeć to, co pozwala mi dzisiaj spojrzeć sobie samemu w lustro.
Sorry panowie i panie — „live is brutal” — a wierzcie mi — coś o tym wiem. Po kolejnych 500 stronach też będziecie wiedzieć.
Dr Diabeł.
(Kursywą w nawiasach jak teraz, będę wrzucał dodatkowe teksty. Czasem uzupełniające pewną wiedzę, czasem będzie to dygresja, a czasem podziękowania — bo wiem, że parę z osób o których będzie mowa, sięgnie po tę pozycję, nie wiedząc jeszcze o tym, iż znajdą tutaj „siebie”, ale pod zmienionym imieniem czy pseudonimem)
Wszedłem do konfesjonału…
— Proszę księdza, to będzie ten typ spowiedzi,
co jest spowiedzią
z całego życia..
.
— Rozumiem, zatem mów synu.
.
Wyjąłem Glocka17,
który w pozycji klęczącej,
kurewsko uwierał mnie w plecy.
Naciskająca kolba na odcinek lędźwiowo krzyżowy,
z którym i tak już miałem problemy,
była naprawdę niewygodna.
Kontynuuję:
— Ostatni raz na spowiedzi świętej byłem:
Nie pamiętam kiedy, jakieś może 20 lat temu….
Być może obraziłem Boga następującymi grzechami:
1. O mnie czyli (nie) predyspozycje
Miałem jakieś 8 lat, kiedy podjąłem decyzję, a raczej miałem marzenie, że chcę być członkiem zespołu bojowego GROM-u — najlepiej szefem takiego zespołu.
Od razu odpowiadam… NIGDY W GROMIE/ FORMOZIE itd. W POLSKICH SŁUŻBACH NIE SŁUŻYŁEM — Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że pracowałem legalnie jako żołnierz i gdzieś tam kogoś stuknąłem przy okazji wykonywania jakiejś tajnej akcji — NIE.
Jako mały dzieciak, oglądający kasety VHS — chyba każdy z nas je pamięta i pamięta choćby takie filmy jak „Rambo” — stworzyłem sobie jakieś wyobrażenie siebie w przyszłości i tą drogą chciałem się rozwijać.
Mając 8 lat zacząłem trenować sporty walki i pływanie. Jeśli chodzi o sporty walki to głównie przez prawie kolejne 15 lat Karate Kyokushin. (Pozdrawiam w tym miejscu swojego Sensei R.W — OSU).
Kyokushin to chyba jedna z najtwardszych sztuk walki na świecie — walka full contact, bez ochraniaczy, bez podziału na kategorie wagowe itd..
Dyplomów, pucharów nagród itd. mam sporo. Stoją na półce i się kurzą.
Dziś po tych kolejnych ponad 20 latach patrzę na to i się głupio cieszę do lustra. Patrzę w to cholerne okrągłe lustro w pomarańczowej oprawie, w pomarańczowej łazience, w lustro jakie mam przed sobą i po tym jak umyję rano gębę mówię sobie: „byłeś kozak Diabeł, byłeś kozak, potem robiłeś to co robiłeś, przeżyłeś kurwa — przeżyłeś i wciąż kurwa żyjesz. jesteś kurwa kozak, nie spierdol tego” — i wciąż głupio się uśmiecham. Odwracam się w lewo, gdzie mam zwieszony granatowy ręcznik na suszarce wiszącej nad wanną i wycieram twarz.
Gdzieś w międzyczasie trenowałem też z jednym z najlepszych judoków na świecie MMA (pozdrawiam P.N. — zresztą byliście z tego co wiem chyba na jednym roku z R.W.) a potem z A.M. tajski boks, ale to Kyokushin było tą esencją z której wszystko wychodziło.
Wszystko, czyli jak się po latach okazało „charakter” człowieka który miał stać się Diabłem.
Żeby dobrze zrozumieć moje podejście do życia, do zadań, do treningów, należy zrozumieć: „co znaczy Karate Kyokushin”.
W tłumaczeniu jest to „Stowarzyszenie poszukiwaczy najwyższej prawdy” — brzmi jak sekta, nie?
Ale prawda jest taka, że w Karate Kyokushin chodzi o to, abyś wykroczył poza swoje ciało — wciąż brzmi jak sekta? Mówi się, że tam gdzie kończą się wszystkie inne style, a zaczyna się duch walki, tam dopiero zaczyna się Karate Kyokushin! I powiedzmy sobie wprost, jeśli ktoś Ci powie: „zrób 1000 pompek” — to weźmiesz go za wariata — wiadomo, że tego nie zrobisz, ale w Kyokushin mówisz „OSU” (coś jak potwierdzenie zrozumienia zadania bez jakiejkolwiek próby podważania jego sensowności) i składasz ręce w pięści (tzw. seiken) i na tych pięściach te 1000 pompek robisz, a właściwie to zaczynasz robić bo wiadomo, że nie zrobisz — wcześniej zemdlejesz — ale o to właśnie chodzi!
O to, aby się nie poddawać! Prędzej zemdleję/umrę niż się poddam — to wykształtowanie mojego charakteru przez tyle lat okazało się rzutować na całą moją dotychczasową przeszłość i ówczesną, opisywaną teraz przeze mnie teraźniejszość i cały czas rzutuje — i tak, jestem za to wdzięczny!
Choć święty — jak wiedzie z tytułu książki — nie byłem i raczej mi to nie grozi.
Pływanie trenowałem przez 6 lat 3 razy w tygodniu do około 16. roku życia jeśli dobrze pamiętam, dodatkowo między 8smym a 18stym rokiem życia, rodzice wysłali mnie na zajęcia z niemieckiego i angielskiego.
Mój dzień wyglądał tak, że wstawałem około 6:00 rano a o 7:00 wychodziłem z domu i na 8:00 byłem w szkole. Szkołę zwykle kończyłem około 15:00. O 16:00 byłem w domu, szybki obiad i na 17:00 był trening pływacki albo trening sportów walki (poniedziałek/środa/piątek) a o 18:30 niemiecki/angielski. Zajęcia kończyły się 19:30. O 20:00 byłem w domu i mogłem usiąść do lekcji. Tak upłynął mi czas między około 8smym a 19stym rokiem życia.
Możecie powiedzieć, że miałem „zero życia” albo byłem „zerem życia” — po pierwsze w dupie mam to co powiecie, po drugie robiłem swoje bo wiedziałem po co to robię — szedłem po marzenia — szedłem po mojego Świętego Grala czyli po beret GROM.
Ale….
I tu będą 2 sprawy: (Kobieta i Zdrowie)
Zacznijmy od kobiety. Jako 19 latek zakochałem się. Byłem z kimś, potem Ona mnie zostawiła dla 10 lat starszego rozwodnika. Historia jakich tysiące, ale ja postanowiłem, że stanę się takim facetem, którego już nigdy, żadna nie zostawi. Stałem się, ale — fakt, Ona była dla mnie ogromnym motywatorem do wszystkiego przez wiele kolejnych lat!
Wiadomo, liczyłem na to, że Ją odzyskam. Nie odzyskałem, a z Jej utratą pogodziłem się dopiero wtedy jak zawarła małżeństwo. 15 lat zajęło mi, aby się z niej „wyleczyć” — temat na oddzielną książkę.
W każdym razie, dała mi ogromną motywację do wszystkiego! Ja natomiast, przez te wszystkie lata od rozstania postawiłem sobie jeden cel: „Diabeł (choć wtedy jeszcze nawet sam o sobie tak nie mówiłem), masz być perfekcyjny w każdym aspekcie! W aspekcie wyglądu, sportu, wiedzy, wykształcenia, obycia, filozofii, sztuki, kina, filmu, teatru itd. Masz być kurwa jebanym ideałem! I stałem się nim! Tak! Wiele lat ciężkiej pracy mnie to kosztowało ale stałem się! A Przynajmniej tak myślałem.
Zdrowie — to były jeszcze czasy tzw. „poborowej służby wojskowej”. Poszedłem wiec na komisję wojskową. Zawsze od niepamiętnych czasów organizowana w tym samym miejscu, czyli w starym obdrapanym osiedlowym klubie. Co więcej! Spotkałem tam syna swojej znienawidzonej wychowawczyni.
Kurwa, ten to wyglądał tak, że nawet przysłowiowej kategorii „Z” by mu nie dali, ale walić to — pomyślałem.
Czekam na swoją kolej.
W końcu mnie zapraszają i robią ze mną wywiad:
— Trenuje pan jakiś sport?
— Ponad 10 lat Karate Kyokushin, Judo i Kick-Boxing, do tego pływałem przez 6 lat 3 razy w tygodniu.
— Coś jeszcze?
— Tak, strzelectwo z broni krótkiej, głównie GLOCK 17
— Coś jeszcze?
— Nie.
— Języki Obce?
— 10 lat niemiecki w szkole i prywatnie i 10 lat angielski w szkole i prywatnie.
— Plany na przyszłość?
— Chcę być szefem zespołu bojowego GROMu, wiec chce iść na Akademię Obrony Narodowej (tak to się wtedy jeszcze nazywało), a potem na szkołę oficerską.
— Ok, to zapraszam pana dalej na komisję zdrowotną.
— Ok, dziękuję.
Wchodzę do kolejnego pomieszczenia.
Stół, a przy nim 5 osób w fartuchach lekarskich narzuconych na mundury. Każdy kurwa wygląda jakby tu za karę siedział — bo pewnie i za karę siedział, no bo kto chciałby się użerać cały dzień czy dwa albo i trzy z poborowymi, ale chuj, siedzą to siedzą — pomyślałem.
— Proszę się rozebrać.
— Do naga czy do slipek?
— Do majtek wystarczy.
Rozbieram się.
Stoję w gaciach a Ci patrzą na mnie. 3 typów około 50 lat i 2 babki około 40 lat.
— Proszę się odwrócić.
Odwracam się dupą do nich.
— Podejdzie pan na wagę.
Wchodzę na wagę.
Ważą mnie. 67kg.
— Podejdzie pan pod miarkę (miarka od wzrostu).
Podchodzę.
Mierzą, 180cm
— Podejdzie pan do nas.
Podchodzę.
Gapią się.
Czytają wcześniejsze akta.
— Pływa pan?
— Tak, 3 razy w tygodniu a bywało że i częściej.
— Uhum, i trenuje pan sporty walki?
— Tak, też trzy, czasem nawet 6 razy w tygodniu.
— Uhum, i chciałby pan iść do GROMu z tego co widzę?
— Tak proszę Pani, taki mam plan, żeby być szefem zespołu bojowego, dlatego chcę iść na Akademię Obrony Narodowej a potem na Szkołę Oficerską.
— Uhum, no to idealnie, będzie kategoria A+ (Wtedy jeszcze taka kategoria była) czyli skierowanie jak coś od razu do wojsk specjalnych, jak się Panu studia nie poszczęszczą to idzie pan prosto z poboru do komandosów, pewnie Lubliniec.
— Super, dziękuję!
Babka się odwraca i zerka w kierunku lekarza który trzyma moją kartę zdrowia (sam musiałem ją przynieść) z liceum.
— Co tam masz? Wbijaj A+ i następny!
— Czekaj, czekaj.
— Ale jakie czekaj? Co? Co tam masz?
— Dwa wstrząśnienia mózgu — uderzenie piłką do koszykówki i upadek na schodach.
— Co jeszcze?
— Silne stłuczenie kolana na jakiś zwodach sportowych.
— Co jeszcze?
— Silne stłuczenie barku, też jakieś zawody.
— Dalej?
— Dwa razy złamany nos.
— No i?
— Pęknięcie śródstopia prawej nogi.
— Coś jeszcze?
— No i lewej też tyle, że parę lat później.
— To wszystko?
— Nie, jeszcze kontuzja na łyżwach.
— Jaka kontuzja? Co Ty pierdolisz — scenicznym szeptem — a właściwie już bez szeptu.
— Czasu szkoda! Wbijaj „A+” chłopak leci do specjalsów, a jak skończy studia to niech nawet i ich szefem będzie po oficerce i tyle!
— Ty, ale ta kostka to złamana w pięciu miejscach, kurwa.
— Co kurwa? (zdziwienie) — (scenicznym szeptem) — jak to w pięciu miejscach?
— No tak, duża kostka w trzech miejscach a mała w dwóch miejscach. On może nie za 10 lat, ale za 20 lat, jak będzie miał te 39 lat czy 45 lat, to będzie miał z tym problemy. To się przecież kurwa tak nie pozrasta, nie poskłada, no ni chuja… (już bez scenicznego szeptu), jego nie można do specjalsów dawać bo może mieć z tą nogą problemy później i chuj.
— Co Ty pierdolisz?
— Nie pierdolę! Mówię kurwa jak jest!
— Jak nie pierdolisz!? Chłopak kurwa wszystko robił żeby do specjalsów trafić a Ty nie chcesz mu „A+” wbić?
— No nie. Kurwa! Z Tą kostką mogą być problemy!
— Co Ty kurwa mać pierdolisz?!
— No nic nie pierdolę, mówię jak jest!
— Dobra, jebać to.. Panie „Diabeł” (o imieniu pogadamy kiedy indziej) — co się panu stało?
Stałem jak ten debil i słuchałem tego jak wyrokują nad moją przyszłością, omawiając moją kontuzję sprzed roku i kilka innych wcześniejszych.
— Wie Pani, pływam, trenuję strzelectwo, sporty walki, ale też na łyżwach jeżdżę. No i w sumie dobrze jeżdżę na tych łyżwach, tak, że jak zakręcam to wewnętrzną ręką od zakrętu, to o lód się przytrzymuję ale miałem nienaostrzone łyżwy i siła odśrodkowa mnie wyrzuciła i w bandę walnąłem i sobie tą kostkę połamałem no i tyle ale wszystko się zrosło i jest ok już.
— Uhum, dobra, no to chuj, wbijaj „A”.
— Panie „Diabeł”, pan nigdy nie będzie mógł służyć w wojskach specjalnych. Z tą kostką to pan będzie mógł mieć kiedyś problemy, nie możemy sobie pozwolić na coś takiego. Do akt wbijamy, że do wojsk specjalnych Pan nie trafi i trafić nie może. Także, proszę sobie jakoś inaczej zorganizować plany na przyszłość.
— Ok, rozumiem, a to jaką kategorię dostaję?
— Dostaje pan kategorię „A”.
— Aha, dziękuję. Do wojsk specjalnych już nigdy trafić nie mogę?
— Nie, nie ma szans, nawet nie ma pan co próbować.
— Mogę moją książeczkę wojskową…?
— Tak, proszę.
No i tak się zaczęła i skończyła moja przygoda z wojskiem.
2. Studia czyli jak odmienić swoje życie
Skoro nie mogłem iść na Akademię Obrony Narodowej (AON… dzisiaj zwana „Akademią Sztuki Wojennej”), na studia na które chciałem, żeby zrealizować swoje cele, to musiałem po wspomnianej komisji wojskowej bardzo szybko zweryfikować swoje plany na przyszłość.
Wiedziałem, że do wojsk specjalnych się nie dostanę niezależnie od wytrenowania i wykształcenia — wiec nawet nie mogłem o tym pomarzyć.
Ale!
Mimo wszystko chciałem mieć skończone studia (wspomniana wcześniej relacja z kobietą która mnie zostawiła, ale była dla mnie motywatorem).
Zatem, pamiętam jak dziś, wszedłem do tej pomarańczowej łazienki, spojrzałem w to okrągłe lustro w pomarańczowej oprawie i zadałem sobie pytanie: „Diabeł, z czego Ty kurwa jesteś tak naprawdę dobry?” — w kontekście przedmiotów jakie były w liceum. A dobry byłem z Historii, Wosu i Biologii.
Wiec, w sumie to mogłem aplikować na studia Historyczne i Prawnicze.
Zatem zaaplikowałem. Na „Prawie” na Uniwersytecie byłem tam drugi na liście rezerwowych, ale miałem wyjazd na rekolekcje (wtedy jeszcze byłem człowiekiem mocno wierzącym) i nie mogłem czekać, aż się lista przesunie, a skoro na Historię na innym Uniwersytecie się dostałem z miejsca to: „bierę to co mam” — pomyślałem. I wziąłem.
Odpuściłem jeden uniwerek i poszedłem gdzie indziej. Poszedłem na inny Uniwersytet i nie na prawo lecz na historię.
Wtedy jeszcze, mając jakieś 19—20 lat, nie wiedziałem jak bardzo ten wybór zdeterminuje moje życie, co najlepsze, ja wtedy w ogóle niczego nie planowałem, po prostu chciałem mieć skończone studia i tyle.
Byłem 20sto letnim facetem trenującym sporty walki, pływanie i uczącym się dwóch języków obcych równolegle a moim największym marzeniem było odzyskać Tą wcześniej wspomnianą dziewczynę i zarabiać 3000 na rękę — i tak… to wtedy gdzieś w okolicach 2000 roku to było dużo.
(Tak, datami będę minimalnie mieszać, ale wiecie dlaczego, nie chcę, żeby mnie zidentyfikowano i postawiono zarzuty, także jeśli chodzi o daty to traktujmy je — nazwijmy to — „elastycznie” czyli plus/minus 5—10 lat.)
Zaczęło się… studia i jednoczesne podjęcie pracy zawodowej — nie jestem z bogatej rodziny, wiec jeśli sam bym się nie utrzymał to nikt by mnie nie utrzymał — to sprawiło, że nie mogłem kontynuować treningów walki wręcz na które tylko wpadałem z doskoku jako kolega trenera. Nie mogłem też kontynuować nauki angielskiego czy niemieckiego. Naukę niemieckiego miałem co prawda w ramach zajęć na studiach ale było to takie, wiecie: zero nauki, byle zaliczyć. Tak właśnie zaczęła się moja dorosła przygoda.
Jeśli chodzi o studia, to był to dość wyjątkowy kierunek, nie była to po prostu historia, była to natomiast z góry już narzucona specjalizacja na jednym z uniwersytetów.
Na rok przyjęto w sumie 12 osób, na drugi rok zostało tylko 6 osób, na trzecim roku było nas troje, finalnie kierunek skończyły tylko 2 osoby.
Co więcej, osobiście, ze względu na to, iż jeden z wykładowców strasznie nie lubił mojego pyskatego języka (zwłaszcza że znalazłem błąd w książce z której nas uczył) to zdecydowałem się na indywidualny tok studiów.
Tym sposobem zamiast magisterkę robić w 5 lat, zrobiłem ją w 4. Dzięki temu miałem o rok krócej do czynienia z wspomnianym wykładowcą.
Jakież było jego zdziwienie kiedy na koniec 4tego roku dawał mi wpis do indeksu i powiedział:
— „Panie Diabeł, pan tych studiów i tak nie skończysz, ja się już o to postaram” — na co odrzekłem mu:
— „Proszę Pana, ale to był właśnie mój ostatni egzamin, pojutrze mam obronę pracy magisterskiej”. — Mało zawału nie dostał, ale wyraz jego twarzy — bezcenny!
Facet był za życia chodzącą i żywą legendą.. mówiło się że: „któż zdoła przeczytać tyle ile On napisał” — Szach i kurwa mat! Dwudziesto-paro-latek, ominął system i nie ujebałeś mnie wtedy kiedy chciałeś! Co więcej jebnąłem doktorat — więc teraz możemy sobie pogadać jak „doktor” z „doktorem”. — tak teraz o tym myślę.
W tym miejscu pozdrowienia dla legendy, przemądrego człowieka, wyjątkowego, człowieka którego nienawidzę, ale który dał mi zastrzyk energii i przez to jak bardzo mnie jebał — pomimo tego, iż byłem jednym z lepszych studentów (4 lata stypendium naukowego) — doprowadził mnie w konsekwencji do zdobycia całej tej wiedzy…
W każdym razie studia jakoś przeleciały, wiadomo, trochę imprez, trochę chlania, trochę nowo poznanych ludzi. Niemniej, studia nauczyły mnie czym jest praca zawodowa, zarówno ta fizyczna jak i umysłowa.
Jak tylko zacząłem studia zacząłem też pracować. Wcześniej tylko roznosiłem ulotki po 2 grosze za zostawioną komuś na klamce ulotkę, teraz znalazłem pracę w normalnej firmie.
Dorabiałem sobie w weekendy w jednej z firm robiących materiały marketingowe.
Byłem pracownikiem fizycznym, czasem pomagałem przy produkcji tych materiałów, czasem sprzątałem hale, innym razem pakowałem tiry albo obwiązywałem palety stretchem — wiecie: taka folia — żeby nic nie pospadało z palety. 600 zł czasem nawet 700zł miesięcznie. I tak, to było coś, ale nie zdajecie sobie sprawy z tego, że to była robota po 13h dziennie w soboty i w niedziele. Zapierdalałem jak pojebany, pakowałem, rozpakowywałem tiry, zapierdalałem wózkiem widłowym kilka kilometrów dziennie, otaczałem strechem — czyli tą folią — kilkadziesiąt palet dziennie.., bardzo, ale to bardzo dobrze poznałem czym jest praca fizyczna.
Za zarobione pieniądze mogłem kupić sobie nowe spodnie, perfumy czy wyjść z kumplami na piwo i kebaba. Potem zatrudniłem się jako telemarketer (11zł za godzinę pracy) i doszło do tego, że kończąc studia miałem za sobą około 53 tysięcy przeprowadzonych rozmów telefonicznych (sprzedażowych /negocjacyjnych) — przez dwa lata miałem takich rozmów około 100 dziennie. Ale z racji tego, że jako telemarketer byłem jednym z najlepszych w firmie — czytaj umiałem najlepiej „doradzać” klientowi, to prezes firmy zaproponował mi przejście na handlowca i tak zaczęła się moja już „naprawdę” zawodowa kariera. Dostałem biurko, telefon i wizytówki… „Diabeł — Account Manager” i 2600zł na rękę.
W pracy się nieźle rozwijałem, studia skończyłem.
Co więcej, byłem tak dobry, że pomimo dwóch trójek co semestr (z wspomnianego wcześniej przedmiotu i wykładowcy, oraz drugiego przedmiotu którego wykładowcą był najlepszy kumpel tego pierwszego wykładowcy) i tak miałem stypendium naukowe!
Napisałem pracę magisterską w wakacje między trzecim a czwartym rokiem (całe studia zrobiłem w 4 lata) i po zakończeniu czwartego roku się obroniłem.
Co więcej, przyszło mi do głowy, czy by może nie zrobić sobie doktoratu. Miałem jakieś 23 może 24 lata. Nie chce mi się teraz tego liczyć ale serio taka myśl mi się pojawiła.
Stwierdziłem, że w sumie nic nie stoi na przeszkodzie aby spróbować. W tym celu mocno przygotowałem się do tego na jaki temat chciałbym pisać dysertację (doktorat), zebrałem bibliografię (w wakacje), przygotowałem plan pracy (też w wakacje) i złożyłem papiery na swój uniwersytet.
Studia dzienne doktoranckie z kierunku Historia. Cóż, dostałem się jako drugi z listy na dzienne doktoranckie. Co więcej, ten doktorat po 5 latach zrobiłem (trochę wyprzedzam fakty) ale tak, możecie mi mówić „Doktor Diabeł”.
Poznałem czym jest ciężka praca fizyczna jak np. sprzątanie magazynów po 13 godzin dziennie, albo pakowanie/ rozpakowywanie tirów po 13 godzin dziennie, poznałem też czym jest praca telemarketera i nawijanie ludziom głupot na uszy, ale też poznałem to, czym jest praca handlowca — czyli wieczne umawianie spotkań i spotkania i jeżdżenie po całej Polsce i spotykanie się z właścicielami i prezesami firm celem przekonania ich do czegoś.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że moje doświadczenia okażą się dość kluczowe dla pracy jaka miała mnie spotkać za niedługi czas.
Robiłem po 1000 km dziennie — tysiąc! Spałem w hotelach i potem znowu ruszałem w trasę. Wyjazd w poniedziałek z plecakiem i koszulami na zmianę i powrót w piątek.
Miałem Magistra, prawie 3000 zł na rękę i dostałem się na studia doktoranckie! A no i jeszcze miałem w tzw. międzyczasie parę dziewczyn, ale wtedy miałem już Agnieszkę, co do której jako 24 latek miałem dość poważne zamiary. Jeszcze — potem wszystko chuj strzelił.
3. Aplikacja, czyli początek końca normalnego życia…
Studia skończone, praca magisterska obroniona, co więcej dostałem się na studia doktoranckie — dzienne! No i miałem całkiem niezłą pozycję już jako Area Sales Manager w jednej z największych w Polsce korporacji.
Do tego kasa też mi się zgadzała i miałem piękną kobietę! Wysoka szczupła brunetka z burzą czarnych włosów na głowie — Agnieszka. Czego chcieć więcej?
No np.. wierności ze strony tej kobiety. Zostawiła mnie, bo jak sama powiedziała po latach (już po rozstaniu), kiedy się z nią spotkałem: „Diabeł, ja nie wierzyłam w to co się działo, to było tak bajkowe, że mnie to przeraziło”. Dzisiaj Agnieszka ma już byłego męża i dziecko ale cóż, życie! Karma to wierna suka — zawsze wraca.
Zobaczyłem wtedy ogłoszenie: „Agencja Wywiadu Cywilnego RP poszukuje pracowników”. I tu się zaczyna historia.
Wymagania, rzecz jasna:
— Obywatelstwo Polskie (i tylko Polskie),
— Posiadanie pełni praw publicznych,
— Nieskazitelna postawa moralna, obywatelska, patriotyczna,
— Rękojmia zachowania tajemnicy.
I to co macie powyżej, to jest to co macie na 2022 rok na ich własnej stronie i to jest śmiech na sali.
Kiedy ja aplikowałem w okolicach 200X roku, pamiętam jak dziś, że Gazeta Wyborcza rozpisywała się na temat tego, jak to źle jest z polskim wywiadem, że w końcu sami zaczęli szukać pracowników w internecie przez ogłoszenia. Ale, taka prawda! Na pracuj.pl można było znaleźć ogłoszenie w postaci: „Agencja Wywiadu Cywilnego RP poszukuje pracowników na stanowisko „Oficer Operacyjny””.
Teraz pisząc ten akapit, zerknąłem w internet i widzę, że wymagania są takie, że ¾ obywateli je spełnia. Niemniej, wróćmy do tego co było za „moich czasów”, bowiem przecież o to się rozchodzi.
Wtedy w wymaganiach poza tym co było podane wcześniej były też wymagania fizyczne i te dotyczące wiedzy, to znaczy:
Oficer operacyjny (powiedzmy sobie wprost nie chciałem aplikować na jakiegoś urzędasa, jeśli mam być w wywiadzie, to konkret a nie siedzenie przy biurku), powinien jeśli chodzi o wymagania fizyczne:
— przebiec 2600 metrów w czasie krótszym niż 12:30 min. (tzw. test Coopera),
— Bieg po kopercie (nie pamiętam już wymagań),
— Przepłynąć min. 1000 metrów stylem dowolnym,
— Przepłynąć pod wodą ze skoku min 20 metrów,
— Podciągnąć się min. 15 razy na drążku nachwytem,
Zaznaczam w tym miejscu, że mówię to z pamięci. Wiem, że te 15 podciągnięć nachwytem to było absolutne minimum, które było najmniej punktowane. Najwięcej punktowane było powyżej 21. Ja sam zrobiłem 17. Z pływaniem jak możecie się domyślać nie miałem problemu czy z przepłynięciem pod wodą ale o tym dalej.
Pamiętam też doskonale, że wymagania fizyczne, jakie były stawiane do Agencji Wywiadu (zwana dalej „AW”) mówiły też o płynnej znajomości dwóch języków obcych i o obszernej wiedzy ogólnej.
Pamiętam też, że w 2019 roku porównywałem wymagania jakie są stawiane komandosom z JWK (Jednostka Wojskowa Komandosów) i Wywiadowi. Tutaj wywiad górował jednak jeszcze ponad przeciętnie. Co by nie mówić, o komandosach, ja wiem, że są zajebiści, ale jeśli chodzi o oficerów operacyjnych Wywiadu, a komandosów to jednak jest to przepaść.
Wymagania na oficera operacyjnego w wywiadzie to było min. 40% więcej niż komandosi mieli na swoich wymaganiach. Mowa rzecz jasna o wymaganiach fizycznych, bo jeśli mowa o testach psychologicznych to tutaj nawet nie ma co porównywać ale taka prawda.
Zatem jak widzimy czasy się zmieniły. Sorry za tak obszerną dygresję, ale uznałem, iż była ona konieczna.
Niemniej.. wysłałem swoje CV i wziąłem się przez kolejny miesiąc za naprawdę hardcore-owy trening. Wiecie, w końcu nigdy nie wiadomo kiedy zadzwonią.
Wstawałem dotychczas o 5:50 rano, o 6:39 wychodziłem z domu, na 7:53 dojeżdżałem do firmy na drugi koniec Warszawy i o 8:00 zaczynałem pracę. Pracę kończyłem o 16:00, o 17:13 byłem już na swoim osiedlu, szedłem do domu, przebierałem się i szedłem robić swój własny trening czyli bieganie/pływanie, czasem pójście na plac zabaw dla dzieci i wykorzystywanie ich drabinek do podciągania się, rozciągania itd.…
(Jeśli chcesz trenować to wierz mi, że nie musisz chodzić na siłownię. Place zabaw, stoły, parapety, drabinki, zjeżdżalnie a nawet i znaki drogowe są wystarczające do tego, aby wyćwiczyć chyba niemal każdą partię mięśni).
Teraz zacząłem wstawać o 4:50, aby przed pracą zrobić poranny trening, a po pracy drugi który i tak dotychczas robiłem.
Cóż, AW się do mnie nie odezwała. Aplikacje wysłałem z tego co dobrze pamiętam w listopadzie. W grudniu i styczniu robiłem swoje treningi, zero odpowiedzi, w lutym miałem już w dupie wszystko i nie ukrywam, że treningi też odpuściłem — w sensie te poranne — skoro się nie odzywają to znaczy, że nie przeszedłem — tak przynajmniej myślałem — chodziłem do pracy i zarabiałem — zapomniałem już o tym gdzie aplikowałem.
W marcu, szedłem do banku na swoim osiedlu. Musiałem coś tam załatwić.
Wyszedłem z banku, przeszedłem jakieś 50 metrów, podchodzi do mnie jakiś — no właśnie.. kto?
Zachowuje się jak menel, ale (i tu chyba wchodzą już naturalne zdolności), w sekundę zobaczyłem że: gość zachowuje się jak menel, śmierdzi od niego wódą, ale jest dobrze, porządnie ubrany, czysty — można by pomyśleć, że po prostu jakiś koleżka który wraca z imprezy albo za dużo wypił na before-ku (tzw. chlanie w domu przed imprezą, żeby taniej wyszło). Cholera go wie, czy wracał z imprezy czy dopiero się na imprezę wybierał. Była sobota, środek dnia około godziny 14:17. Gość dobrze wyglądał, miał dobre buty, nieźle ubrany, równie dobrze mógł po prostu wziąć „małpkę” (mała buteleczka wódy), pociągnąć z niej dwa łyki i gębę i ciuchy resztą nasmarować. W każdym razie zaczepia mnie w ewidentny sposób, na oko miał z 43 lata. Ja miałem jakieś 25.
— Cześć kolego, pomóż mi.
(Odruchowo jako ludzie chcemy i jesteśmy zdolni do tego, aby sobie wzajemnie pomagać — wynika to z naszego „gadziego mózgu” i tego, że jesteśmy jako ludzie istotami społecznymi — powiem i rozwinę myśl dalej, na temat „gadziego mózgu” i pewnych zachowań — w każdym razie na początek zaczepienia — dobry tekst do każdego)
— Jak mogę Ci pomóc? — skoro on do mnie na „Ty”, to ja do niego też na „Ty”.
Niemniej od razu, odruchowo przyjąłem pozycję walki (nogi), lewa stopa z przodu, prawa z tyłu ale przodem do przeciwnika (kwestia możliwości wybicia się z niej) — jeśli miałbym go uderzyć (a wiemy, że siła = masa x prędkość) to z tej tylnej stopy ustawionej przodem do przeciwnika mogę się wybić i przekładając siłę od stopy przez kolano, biodro, brzuch, bark, przedramię, ramię i na pieści kończąc — niszczę gościa. Kolana blisko siebie, aby mi nie wszedł frontalnym kopnięciem na jaja. W ręku akurat miałem papierosa, więc obie ręce lekko podniosłem do góry, lewą niby się zaciągając (tak jestem leworęczny — w zasadzie to oburęczny ale to oddzielny temat), prawą niby poprawiając włosy — tak żeby pokazać mu, że w niczym mu nie zagrażam, ale również i tak, aby mieć w zasadzie gardę na swój własny pysk.
— Jak mogę Ci pomóc? — ponawiam pytanie.
— Słuchaj — zawiesił głos — bo ja tu kiedyś mieszkałem.
— No i?
— Bo wiesz, tutaj na ulicy xxxxx, tam kiedyś awantura była.
— No nie wiem, może i była.
(myśle sobie pojebany, ale jak z takim skończyć rozmowę? Niby normalnie wygląda, dobrze ubrany, jebie wódą… w pewnym sensie koleś mnie zaciekawił)
— A no nie wiesz?
— No nie wiem…
— A widzisz, bo jak ja siedziałem, to poznałem takiego jednego co on był z tej ulicy…
— No i co…?
— No nic, tylko wiesz, ja za Polonią jestem.
(nagła zmiana tematu rozmowy i próba ewentualnego sprowokowania — cała moja dzielnica/osiedle jest Legijna — za Legią. A ja sam to w ogóle się piłką nie interesuję, iluś tam wariatów biegających za kawałkiem napompowanej skóry).
— No ok.. jesteś za Polonią… i co?
(Gość widzi, że nie reaguje i że ja go nie prowokuje, no bo niby na co i za co? I po co?)
— Ty bo wiesz….
— Nie wiem…
— Ty, bo ja to ogólnie z zakładu karnego wyszedłem….po 6ściu latach.
(Próba wzbudzenia nie wiem… respektu? Że gość był w zakładzie karnym i co…? I ja mam się tego niby przestraszyć czy co? — raczej pomyślałem, że jakiś nieudacznik, że dał się złapać)
— No to jak wyszedłeś, to chyba dobrze?
— No dobrze, dobrze, ale wiesz… ja sześciu ludzi zabiłem…
— A to dużo czy mało?
(Gość tutaj chciał mnie w jakiś sposób wystraszyć, myślał, że jak powie, że kogoś zabił to się go wystraszę, po mojej odpowiedzi widziałem wtedy w jego oczach taką dezorientację, że głowa mała.)
— Nie, no wiesz…
— No właśnie nie wiem, to dużo czy mało te 6 osób?
— Nie, no wiesz…, dobra lecę..
— Leć, dobrego!
— No Tobie też dobrego.
I się rozeszliśmy. Czy AW mnie w ten sposób sprawdzała? Jak zareaguję na jakiegoś obcego koleżkę? Na koleżkę, który jest taki niby „hardy” bo 6 ludzi zabił, bo był w „zakładzie” itd.
Nie wiem… szczerze nie wiem. Nie wiem, czy to było dzieło „przypadku” czy „zaplanowane”. Nie wiem. Ale typa zapamiętałem do dzisiaj.
Wiem natomiast, że w marcu do mnie zadzwonili.
— Pan Diabeł?
— A z kim mam przyjemność?
— Składał Pan do nas podanie o pracę.
— Wie Pani, ja składałem podania o pracę do ponad 300 firm, wiec z kim mam przyjemność?
— Ja dzwonię z takiej instytucji Państwowej do której Pan w listopadzie aplikował.
(myślę sobie — jaki chuj!?!?! Nie pamiętam gdzie i kiedy co do czego składałem. Z roboty jaką miałem byłem zadowolony, ale fakt szukałem innej lepszej. Ni chujet nie wiedziałem co to za babka )
— Wie Pani, bo ja to sporo CV wysyłałem, może mi Pani powiedzieć o jaką firmę chodzi?
— Proszę Pana, ulica Miłobędzka coś Panu mówi?
(Ulica przy której mieści się Agencja Wywiadu Cywilnego RP)
— Tak, mówi mi…
— No to chciałabym Pana zaprosić na rozmowę pojutrze.
— Dobrze.
(nie negocjowałem terminu, cieszyłem się jak dzieciak, że oddzwonili i mnie zapraszają)
— Proszę do jutra wysłać na adres mailowy xxxxx@xxxx swój odręcznie napisany życiorys a oryginał wziąć ze sobą i w czwartek się widzimy.
— Dobrze, wyślę, dziękuję, tak zrobię.
Prawie 4 miesiące czekałem aż się odezwą. Kiedy się odezwali to wszystko na „już”, spotkanie na „za dwa dni”, musiałem wziąć w pracy wolne na żądanie.
Życiorys odręcznie pisany po nocy– tu nie chodzi o zwykłe CV które macie na kompie i których macie ileś tam bo je personalizujecie pod kątem ogłoszeń. Tu chodzi o odręcznie, zaznaczam odręcznie — czyli na białym papierze napisany za pomocą ręki przy użyciu długopisu życiorys… czyli nie tylko to, gdzie się uczyłeś i pracowałeś ale też info o Tobie, o Twoich pasjach (z rozwinięciem), zainteresowaniach itd.
Dobra, napisałem, zeskanowałem i wysłałem. Oryginał miałem wziąć ze sobą.
I co? I w czwartek biorąc dzień wolny od pracy jechałem na Miłobędzką.
Mija mnie jakiś koleś w garniturze, wiecie — cały czas głupawka na zasadzie, że każdy was obserwuje, gość podchodzi pod płot, sika, odchodzi a ja głupi się zastanawiam czy to miało znaczenie? Bo może jako dobry obywatel, powinienem był zareagować, że ktoś oddaje mocz w miejscu publicznym? Nie wiem, mam mieszane myśli, nic nie zrobiłem. Idę dalej ku swojemu przeznaczeniu. Stawiłem się na Miłobędzkiej na rozmowę rekrutacyjną.
— Dzień dobry, ja do Pani Małgorzaty… (tak mi się babka w telefonie przedstawiła)
— Dzień dobry, proszę chwilę zaczekać, usiądzie Pan.
Wchodzi inny typ. Na oko też jakieś 25 lat.
— Dzień dobry, bo ja na rekrutację na szpiega.
— Pan usiądzie z innymi.
Nie mija 5 min.
Wchodzi następny:
— Dzień dobry bo ja na rekrutację na agenta.
— Pan usiądzie z Panami.
Kolejne 2 minuty:
— Dzień dobry, bo ja na szpiega aplikowałem i tutaj miałem się spotkać z Panią Małgorzatą.
Siedzę sobie miedzy tymi wszystkimi ludźmi i tak sobie myślę — jak? Jak to kurwa jest możliwe, że tacy debile przychodzą, jak to kurwa jest możliwe, że takim debilom mówią „przyjdźcie” jak? Kurwa jak? Czy ja też jestem takim debilem? — pomyślałem.
Myślę sobie — jak, jak kurwa to jest możliwe, że Ci ludzie są tak pojebani? Idą na poczekalnię, widzą, że są inni ludzie których kompletnie nie znają a oni wprost mówią.. „tak kurwa będę agentem” albo „będę szpiegiem” — masakra. No nic, siedzę dalej i czekam, na Panią Małgorzatę.
4. Agencja wywiadu cywilnego… czyli koniec i początek…
W tzw. międzyczasie przychodzi jeszcze 4 gości.
Ja, gość wpatrzony w komputer i jeszcze czterech innych. W sumie jest nas ośmiu.
Szczerze? Wyglądałem przy swoich 67kg przy nich jak atleta. Same takie jednostrzałowce, wiecie, kolesie tacy, że strach im dać lepę na ryj bo niechcący zabijesz.
Każdy z nich wyglądał jak jakaś popierdółka, masakra — pomyślałem.
Ale nie ważne.
Mija umówiona godzina i przychodzi po nas troje ludzi. Dwie babki i jeden facet jakiś taki lekko skośnooki ale na pewno nie azjata.
— Całą elektronikę, i wszystko co metalowe proszę oddać do woreczków.
(z recepcji z „weneckim lustrem” wychyla się jakaś kobieta i rozdaje czarne woreczki… pakujemy tam wszystko, zegarki, telefony, obrączki, wszystko)
Wszystko spakowane.
Przechodzimy przez bramkę „bezpieczeństwa” jak na lotnisku.
Ludzie są wywoływani po imieniu (żadnych nazwisk) Pan Kamil, Pan Mateusz, Pan Piotr, Pan Jan.
W pewnym momencie się okazuje, że mam tak samo na imię jak inny koleś. No i wtopa. Rekruterka wymieniła gościa z nazwiska. Wtopa nie moja lecz jej. Myślę sobie serio? Aż takie błędy?
Później kolesia znalazłem w mediach społecznościowych i wiem, że aplikował do wywiadu. Czy to ma znaczenie? Czy nie ma? Nie ma teraz znaczenia ale procedura złamana. Gość wspinaczkę trenował.
Wyczytali nas, sprawdzili. Przeszliśmy przez bramkę bezpieczeństwa jak na lotnisku. Zaprowadzono nas do sali. Sala nie dość duża, jakieś 7 metrów długości i szerokość około 3 metry. Wzdłuż, po obu stronach biurka. Wszedłem pierwszy. Bo ja zawsze jestem z tych co są pierwsi.
Na dobre wyszło, bo wszedłem i zająłem najbardziej oddalone miejsce od drzwi, czyli miejsce najbliżej okna. Dzięki temu miałem doskonałe miejsce obserwacyjne na całą salę.
Zaczęło się.
— Czy każdy z Panów jest wciąż kawalerem?
— Tak — odpowiedzieliśmy wszyscy.
— Czy każdy z Panów jest w stanie porzucić rodzinę i jakikolwiek kontakt zewnętrzny z innymi osobami, pozostając w absolutnym odosobnieniu przez 9 miesięcy?
— Tak — odpowiedzieliśmy wszyscy.
— Czy każdy z Panów, jest gotów oddać życie za ojczyznę, niezależnie od polityki, władzy i partii rządzącej?
— Tak — odpowiedzieliśmy wszyscy.
Mam teraz po latach wrażenie, że odpowiadaliśmy: „tak” — bo tylko chcieliśmy się dostać na stanowisko — bez racjonalnego myślenia.
— Czy każdy z Panów, a właściwie waszych rodzin, wiec chwilę nad tym pomyślcie, nie będzie miał nic przeciw, albo to zaakceptuje, że znikniecie na rok albo dwa? I że nie będzie z wami żadnego kontaktu?
— Tak — odpowiedzieliśmy wszyscy.
— Dobrze, Panowie, w takim razie rozdam wam teczki z testami, proszę rozwiązać najlepiej jak umiecie, a co będzie dalej to zobaczymy, bo my już z Wami kontaktu mieć nie będziemy. Jeśli przejdziecie dalej to kto inny będzie się tym zajmował. Wcześniej jeszcze tylko „umowa”, że przez 10 lat nie wolno wam powiedzieć nikomu o tym jak wygląda proces rekrutacji. (10 lat już dawno minęło wiec mogę już śmiało o tym pisać). Rozdali kartki, każdy z nas wypełnił i podpisał. Następnie te kartki zebrano.
Jest to prosta procedura bezpieczeństwa, polegająca na tym, że z pośród rekruterów niższego szczebla żaden nie wie czy ktoś faktycznie przeszedł, bo to, że „oni” „GO” puścili wyżej, nie znaczy wcale, że Ci wyżej puścili GO dalej. Uprzedzili nas też, abyśmy odpowiadali zgodnie z prawdą, bo na poligrafie wszystko i tak „wyjdzie”.
Siedziałem przy oknie. Najdalej od wszystkich, dostałem najgrubszą teczkę z testami. Myślę sobie czemu? Czemu kurwa ja? Czemu mam najwięcej ze wszystkich?
Wziąłem się za rozwiązywanie zadań — czas nieograniczony — normalnie jak w „Milionerach” — pomyślałem.
Testy z wiedzy ogólnej. Wszystko na temat historii polski, plus historii Europy, plus historii Unii Europejskiej, geografii, Bliskiego Wschodu, a nawet kurwa jebanej medycyny i pierwszej pomocy.
Testy językowe. W moim przypadku z angielskiego i z niemieckiego w tym również z niemieckiego po angielsku i z angielskiego po niemiecku.
Testy z „CIEBIE” czyli pytania typu:
— Czy kiedykolwiek coś ukradłeś?
— Czy kiedykolwiek miałeś stosunek sexualny z mężczyzną?
— Czy przyjmowałeś/brałeś narkotyki?
— Czy masz znaki szczególne?
— Czy pracowałeś dla innej agencji rządowej?
— Czy byłeś karany?
— Czy uczyłeś się oszukiwać wykrywacz kłamstw?
— Czy należysz/należałeś do partii politycznej?
— Czy miałeś próby samobójcze?
— Czy miałeś myśli samobójcze?
— Czy jeździsz samochodem/motocyklem w sposób agresywny?
Itd.…
Zdecydowanie zdecydowana większość pytań, czyli jakieś 95% to były pytania zamknięte, albo jeśli chodziło o wiedzę ogólną — testy wyboru.
Teraz z perspektywy czasu wiem, że wśród tych około dosłownie 300 zamkniętych pytań dotyczących bezpośrednio mnie (to co wam wymieniłem to namiastka całości), było też inne bardzo ważne pytanie…
Wiadomo, że na te pytania typu „Czy byłeś karany?” odpowiesz zgodnie z prawdą czyli TAK/NIE albo „Czy należysz/należałeś do partii politycznej?” — bo to wszystko jest do sprawdzenia ale dla mnie był interesujący i ciekawy inny zestaw pytań:
— Czy kiedykolwiek byłeś za granicą? (TAK/NIE)
— Jeśli tak to z kim?
……………………………………….
— Jeśli TAK, to kiedy i gdzie, jak długo i ile miałeś wtedy lat?
……………………………………….
Życie mi się tak potoczyło, że pierwszy raz za granicę wyjechałem mając około 12 lat (NIEMCY), potem w wieku 13 lat (NIEMCY), potem albo w tzw. międzyczasie: Czechy, Słowacja, Francja, Hiszpania, Korsyka, Cypr, Majorka i parę innych. Wszędzie byłem sam. Począwszy od 12 roku życia — samodzielny wyjazd za granicę pociągiem do Niemiec.
Dygresja:
Któregoś dnia jako dzieciak, znalazłem ogłoszenie taniego noclegu w Niemczech, uczyłem się już tego języka z 4 lata, nie miałem planów na wakacje i pomyślałem, że może pojadę na wakacje do Niemiec.
Pamiętam, jak któregoś dnia przyszedłem do swoich rodziców i zapytałem się: „Tato, Mamo, czy wy wychowaliście mnie na odpowiedzialnego, mądrego człowieka?” — serio, takie pytanie im zadałem mając 12 lat.
Ci spojrzeli po sobie i mówią:
— TAK, a co?
— Chcę jechać do Niemiec na wakacje, tutaj mam miejsce noclegu, tutaj połączenia pociągów itd.…
No i nie mieli wyjścia — a raczej nie mieli argumentu i się zgodzili.
Codziennie z magnetycznej karty przez budkę telefoniczną dzwoniłem do nich i meldowałem się, że żyję i że jest ok.
I szczerze? Jakoś specjalnie za Nimi — czyli za swoimi rodzicami nie tęskniłem. Zawsze byłem typem samotnika i było mi z tym dobrze.
Rozwiązałem wszystkie testy.
Po około 3 godzinach które cholernie szybko minęły przychodzą Ci sami ludzie.
— Panowie zapraszamy na salę ćwiczeń.
— Że co? — odezwał się któryś z chłopaków.
— Zapraszam, teraz!
Nie przygotowany, bez butów strojów itd. I tutaj znowu dygresja — wiecie, jak to teraz sobie przypominam, to wracają niektóre wspomnienia — w momencie kiedy Pani Małgorzata do mnie dzwoniła, powiedziała, że będziemy przechodzić przez bramki bezpieczeństwa i żeby nie brać ze sobą nic metalowego — chyba, że to konieczne. Zaleciła też, żeby przyjść na luzie w sportowym obuwiu — tak, aby nie rzucać się w oczy — w tym momencie zrozumiałem dlaczego. Wiadomo, że ciężko biegać w pantoflach od garnituru, ubranym w białą koszulę wyprasowaną w „kant”. Ja przyjechałem w sportowych butach, jeansach i t-shircie i to była jedna z lepszych decyzji. Co ciekawe, dla wszystkich mieli takie same krótkie spodenki — byli pod tym kątem przygotowani. Pamiętam, że jeden koleś miał skarpetki podkolanówki i strasznie głupio w nich wyglądał.
Odwaliłem co było konieczne — a tu sprawdzian fizyczny i to z całkiem niezłym wynikiem — wtedy właśnie wyciągnąłem te 17 podciągnięć na drążku nachwytem — takie było wymaganie — nachwytem, minimum kąt rozwarty w stawie łokciowym i broda ponad drążek.
— Zapraszamy dalej.
Dalej był basen. Wiec w samych slipach — zresztą jak każdy — zrobiłem to co należało. Przepłynąłem pod wodą więcej niż chcieli i swobodnym więcej niż chcieli.
Wszystkie testy fizyczne przeszedłem.
Prosto z testów fizycznych zabrano nas (a przynajmniej mnie) na testy psychologiczne. (Podejrzewam, że w trakcie testów fizycznych psycholog przeglądał nasze odpowiedzi z testów „z Ciebie”).
Testy z psychologiem. Pytania na poziomie takim, że szkoda mówić.
— Dlaczego chciałby Pan służyć w wywiadzie?
— Czy byłby Pan w stanie użyć broni pracując w wywiadzie?
Itd.…
Więc zadałem tej na oko 30 letniej rekruterce, pytania co rozumie przez „wykończyć człowieka” i co ona rozumie przez: „użyć broni”? Bo ja wiem, że mając naładowaną broń można zabić człowieka — można go zastrzelić, ale broń też można rozebrać, a jak jest rozebrana to jej elementami można też zrobić krzywdę. Kurwa, samą kolbą można komuś łeb rozjebać! — na większość pytań, które miały na celu doprecyzować jej pytania — nie potrafiła odpowiedzieć. „Co Pani rozumie przez „broń”? Bo dla mnie bronią może być długopis który wsadzę komuś w oko?
Nie potrafiła odpowiedzieć.
Cóż testy rozwiązałem jak umiałem. Po 2 tygodniach miałem telefon
— Pan Diabeł?
— Tak, słucham.
— Pan aplikował do nas i wszystkie testy przeszedł.
— No to super, dziękuję bardzo, cieszę się.
— No nie. Znaczy z wiedzy ogólnej, sprawnościowe i psychologiczne Pan przeszedł, ale niestety musi pan popracować nad angielskim.
— Poważnie?
— Poważnie!
— No to co teraz? Wy mnie douczycie? Bo przecież na 9 miesięcy mam iść na szkolenie, to chyba czasu wystarczy?
— No nie, ale jak coś to może Pan jeszcze raz aplikować za jakiś czas.
— Uhum, rozumiem, no to cóż.. dziękuję za informację i do widzenia.
— Proszę zaczekać, proszę zaczekać, przyjedzie Pan jeszcze xx/xx/ na godzinę 13:00 i powoła się na Pana Nadzorcę, bo tutaj ktoś coś planował ale nie wiem co, przyjedzie Pan, dobrze?
— No dobrze, przyjadę.
5. Początek….czyli jak wygląda wyjątkowa rekrutacja
Przyjechałem, w wyznaczonym dniu, w wyznaczonym terminie o wyznaczonej godzinie. Byłem w wyznaczonym miejscu.
Miłobędzka.
Wchodzę na dobrze mi już znaną recepcję i mówię:
— Dzień dobry, miałem się tu stawić i spotkać z pewnym Panem, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, Pani mi wybaczy, ale powiedziano mi, że na recepcji, że mam powiedzieć iż mam się spotkać z „Nadzorcą””
— Moment, Pan zaczeka.
— Dobrze zaczekam.
Stoję i czekam.
— Pan sobie usiądzie.
— Dobrze, dziękuję.
Siedzę i czekam.
Minęło 5 min i nic, minęło 10 min i nic. Minęło 30 min i nic.
Wkurwiony po godzinie wstaję i podchodzę do dobrze znanego mi weneckiego lustra, nie wiedząc kto jest po drugiej stronie i gdzie rozmawia się tylko przez mikrofon i głośnik i mówię:
— Czekam tutaj ponad godzinę na człowieka z którym miałem się spotkać o godzinie 13:00, jest godzina 14:01, czekam już ponad godzinę, wydawało mi się, że ta Firma jest dość konkretna i profesjonalna, czy może mi Pani (założyłem, że wciąż tam jest ta sama kobieta po drugiej stronie) powiedzieć, jak długo jeszcze mam czekać?
— A dobrze, że się Pan przypomniał, bo zapomniałam o Panu.
— Jak to Pani zapomniała? To Pani też ma weneckie lustro? (taki żart, że niby nie widzi co jest po drugiej stronie) Przecież tu siedzę i czekam! — szczerze byłem wkurwiony.
— Nie mamy w naszych szeregach kogoś takiego z kim Pan był niby umówiony. Także, proszę opuścić obiekt, bo jest Pan tu gościem „niepożądanym”!
Kurwa, no ja pierdolę — powiedziałem w myślach sam do siebie.
— Dobrze, opuszczam, dziękuję.
Wyszedłem strasznie wkurwiony, dosłownie pomyślałem sobie tekst z „Dnia Świra” czyli „Dżisas Kurwa Ja Pierdole”! — znów wziąłem wolne w pracy, znów nie zarobiłem, bo miałem płacone od godziny — wiecie miałem wtedy jakieś 24 lata, zrobioną magisterkę i byłem na studiach doktoranckich ale pracowałem na zlecenie — taką miałem umowę z firmą. Kasa leciała za godziny, każdy grosz się liczył, a tutaj ktoś ewidentnie zrobił mnie w chuja. No może poza tym, że akurat tego dnia nie musiałem wcześnie wstawać, więc się wyspałem. Ale do kurwy nędzy, skoro to nikt z wywiadu, bo Ci nic nie wiedzą nawet o tym człowieku, to znaczy, że ktoś sobie jaja robi, ale kto kurwa?
Nic, nikomu nie mówiłem, że aplikowałem do AW, wiec nikt nie wie, że może z tego sobie jaja robić — pomyślałem.
Wkurwiłem się i idę na przystanek na tramwaj. Odszedłem jakieś 100 metrów od budynku AW i…
Podchodzi do mnie jakiś siwy gość… Na oko jakieś 70 lat. Całkiem dobrze ubrany, dobra sylwetka, widać, że dziadek ale taki dziadek który wiecie, jest dość „żwawy” i fajny dla wnuków, no i zaufanie już wyglądem wzbudza bo nieźle ubrany. Dobry garnitur (a na ciuchach się znam –świętej pamięci moja matka krawcowa — o ściegach, niciach, jakości nici, krojach, jakości materiałów ich przewiewności czy wytrzymałości albo rozciągliwości — sporo mnie nauczyła — wiem wszystko).
Gość ma garniak za jakieś 10 tysięcy, dobre buty — wyglądają jak te od Kielmana — na pierwszy rzut oka za jakieś 5000 zł — (Tak 5000 zł a nie 500zł), zegarek ładny, ale na zegarkach się akurat nie znam — tutaj mam zasadę Steva Jobsa — zegarek za 10 dolców pokazuje tą samą godzinę co zegarek za 1000 i za 10 000 dolców, jak ktoś wydaje więcej niż nasze polskie 500zł za zegarek to moim zdaniem idiota, ale to moje zdanie wiec mam do tego prawo — (chyba, że jest to zegarek nurkowy z komputerem — tutaj cena nie gra roli bo 1000zł więcej może uratować Ci życie.) Płacić więcej niż 500zł za dobry design? Nie moja bajka, ale to tylko moje zdanie. Każdy zegarek pokazuje w końcu tą samą godzinę.
Gość mnie zaczepia i pyta:
— Przepraszam czy mógłbym Panu pomóc?
— Że co proszę?
— Czy mógłbym Panu pomóc?
— Ale w jakim sensie?
— Bo mi się wydaje, że Pan jest chyba poddenerwowany?
— Nie, nie jestem.
— A mi się wydaje, że Pan jest.
— Nie, nie jestem.
— A nie czekał Pan przypadkiem tam — wskazuje palcem na siedzibę AW — jakiejś godziny bez sensu?
— A co, śledzi mnie Pan, że wie Pan ile czekałem?
O chuj mu chodzi? Co to za jeden? — pomyślałem.
— Nie chodzi o śledzenie… o drogi Panie…
— No to o co chodzi?
— O „Nadzorcę”!
Stoję wryty jak kurwa Dąb Bartek w ziemię przez ostanie nie wiem.., kurwa... 1200 lat?
— O kogo? — udałem, że nie wiem o co chodzi, to on zaczął temat, to niech on kontynuuje.
— Na „Nadzorcę” Pan czekał, prawda?
Myślę, stoję nadal jak wryty, analizuje w chuj, wszystkie zdania, przecinki jakie padły w rozmowie telefonicznej, jakie padły w rozmowie przez to jebane lustro weneckie, analizuje wszystko w chuj.
— Panie Diabeł, Pan tam był umówiony z Nadzorcą i się Pan go nie doczekał i powiedzieli Panu, że taki człowiek dla nich nie pracuje, prawda? Ale Pan wie, że to czy dla nich pracuje czy nie pracuje — to domyśla się Pan — że by sprawdzili w 5 min. A jednak czekał Pan tam godzinę prawda?
Ja zdezorientowany, koleś mówi jakby tam był wiec mówię:
— Proszę mówić dalej…
— Są sprawy, są ludzie i są zadania do których Firma nie może się przyznać, których nie może oficjalnie zrealizować z różnych powodów, nie może nawet udawać czy stwarzać pozorów, że o nich wie, ale do tych zadań są potrzebni ludzie.
— Proszę mówić dalej…
— Dalej to się przejdziemy, po pierwsze przejdziemy na „TY” a po drugie przejdziemy się na kawę ok?
Poszliśmy z Nadzorcą w milczeniu (będąc już po imieniu) na kawę.
Centrum Warszawy, masę knajp, masę miejsc. Znaleźliśmy się w miejscu gdzie naprawdę dookoła były knajpy. Nadzorca zabrał głos:
— Wybierz knajpę.
— Jakieś preferencje?
— Cóż, spotykasz się ze mną pierwszy raz w życiu, nie znasz mnie, nie wiesz kim do końca jestem, a masz ze mną usiąść przy stoliku, zatem jaką knajpę wybierzesz? Jaki stolik? I gdzie sam usiądziesz? I gdzie wskażesz mi miejsce?
Znów stoję jak wryty, kurwa mać, całe życie uczono mnie szacunku do starszych ludzi, do tego, że to oni jako mądrzejsi, bardziej doświadczeni decydują, a tutaj koleś, który mógłby być moim ojcem, a jakby się mocno postarał, to może nawet i dziadkiem karze mi podejmować decyzję dotyczącą tego gdzie go usadzę — mind fuck totalny.
Myślę, rozglądając się dookoła nie dłużej niż jakieś 2—3 sekundy. Po tym co mi powiedział to myślę sobie również o tym, jak ewentualnie najszybciej mogę się przed nim obronić/zaatakować.
— Tam! — wskazałem.
— Dlaczego tam?
— Z dwóch stron są dwie inne graniczące z naszą knajpy w których jest masa ludzi, jeśli coś by się działo to jest masa świadków a zatem mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś zaatakuje, z drugich dwóch stron są ulice, czyli jeśli by się coś złego działo, to w obie strony łatwo uciec, jest to jedyna knajpa przykryta parasolami wiec z góry też nas nie widać, co daje względne poczucie bezpieczeństwa przed ewentualnym snajperem a przynajmniej poczucie mojego bezpieczeństwa.
— Nieźle, całkiem nieźle…
Wchodzimy do knajpy, podchodzi kelnerka…
— Stolik dla Panów?
— Tak dla dwóch — powiedział.
— To tam macie Panowie wolne miejsca, proszę wybrać, a ja zaraz podejdę.
Idziemy do „strefy wolnych stolików”.
— A gdzie siadasz? — pyta Nadzorca.
— Siadam tu, żeby mieć blisko do wyjścia, a jednocześnie mogę stąd obserwować niemal wszystko co jest dookoła.
— Humm pracuję w tym zawodzie ponad 40 lat..
— I co?
— I żeś to kurwa lepiej wymyślił niż ja myślałem.
— A co myślałeś?!
— Myślałem o tamtej knajpie — wskazuje palcem.
— No ale jakby ktoś nawet nie zaatakował, ale zaczął awanturę, w środku to nie masz gdzie się wycofać!
Pomyślał chwilę.
— Teraz wiem i teraz dopiero to zrozumiałem, po 40 kurwa latach!
— Jak to?!
— Tak to! Przez ostatnie 40 lat wdrażałem w tą pracę ludzi takich jak Ty i zawsze robiłem to w tamtej knajpie.
— I co?
— No i to, że teraz po 40 latach zdałem sam sobie sprawę z tego, że to nie było dobre. Owszem byłem na swoim terenie, w swojej knajpie, na znanym terytorium itd.… ale właśnie uświadomiłeś mi, że z punktu widzenia zagrożenia z samej knajpy a nie z zewnątrz, ten lokal nie był dobry.
— Cóż, powiedziałem co myślałem.
— I za to Ci dziękuję. Chcesz się dowiedzieć co Cię czeka i o czym w ogóle mowa?
— Pewnie, że tak! Dawaj!
Podchodzi kelnerka.
— Czego się panowie napiją?
— Dwa razy duże Americano — powiedziałem po czym spojrzałem na Nadzorcę bo w sumie podjąłem decyzję za niego.
Mrugnął oczami, że jest ok.
— Tak, dwa razy duże Americano — powiedziałem.
Kelnerka przyjęła zamówienie i odeszła.
6. Przedstawienie…
— Diabeł, czemu Ty aplikowałeś do tego wywiadu?
— Wiesz, całe życie marzyła mi się praca w GROMie, szkoliłem się, ćwiczyłem, trenowałem sporty walki, strzelectwo itd., no ale potem niedługo przed komisją wojskową miałem kontuzję na łyżwach i złamałem sobie kostkę w kilku miejscach. Na komisji powiedzieli mi, że nie mam szans na to żeby iść do specjalsów, wiec szybko zweryfikowałem plany na przyszłość i wybrałem inne studia niż Akademia Obrony Narodowej. W między czasie pracowałem ale chciałem zmienić pracę i rzuciło mi się w oczy ogłoszenie AW, że szukają oficerów operacyjnych. Pomyślałem, że może warto spróbować, może nie jako żołnierz ale jako pracownik wywiadu będę mógł zrobić coś dobrego dla ojczyzny. Jeden pradziadek zginął zostając spalonym w obozie. Drugi pradziadek zginął od zrzuconej bomby na dworzec kolejowy gdzie pracował, babcia z siostrą ukrywały żydów i polskich żołnierzy w podwójnej piwnicy na wsi, wiec jakoś tak naturalnie pomyślałem, że wypadałoby się przysłużyć ojczyźnie.
— Cóż, czyli przez łyżwy świat Ci się zawalił?
— Nie zawalił. Zmienił.
— Słuchaj Diabeł, a co Ty docelowo chciałbyś w życiu robić?
W tym momencie pomyślałem, że to jakiś kolejny etap weryfikacji do wywiadu, że może jednak przeszedłem na kolejny poziom i że znów rozmawiam z psychologiem tylko jakimś mądrzejszym?
— A skąd to pytanie? Szczęśliwym chciałbym być i dobrze zarabiać — chyba jak każdy …
— Widzisz, niesamowicie, wręcz wybitnie przeszedłeś testy psychologiczne, fizyczne i te z wiedzy ogólnej ale problem jest z Twoim angielskim.
— Wiem, nie używam tego języka od jakiś 5 lat.
— No widzisz, a w AW to jest cholernie ważne.
— No i?
— No i pomyślałem, że mógłbyś pracować dla nas.
— To znaczy dla kogo?
— Widzisz to nie takie proste…
— Wiesz.. Einstein powiedział, że jak nie umiesz czegoś prosto wytłumaczyć to znaczy, że sam nie masz o tym pojęcia.
(Jeszcze wtedy nie wiedziałem jak bardzo się myliłem mówiąc to zdanie)
— Widzisz… wyobraź sobie, że są na świecie źli ludzie, ludzie o których wie CIA, wie GRU, wie MOSAD, wie AW, MI5 i MI6, wie INTERPOL i wie EUROPOL i jeszcze parę innych Firm.
Tutaj zwróciłem już uwagę na słownictwo — „FIRMA”.
— Oni o tych ludziach wiedzą — mówi dalej.
— I?
— Oni rozumiesz o tych ludziach wiedzą, wiedzą co to za ludzie, gdzie mieszkają, co zrobili, często nawet wiedzą o tym co planują itd. Oni wszyscy chcieliby tych ludzi albo złapać i osądzić albo ich po prostu wyeliminować z tego świata. Tak, żeby ten świat był lepszy.
— No i?
— No i problem jest taki, że nie mogą.
— Dlaczego?
— A wyobrażasz sobie teraz posłanie grupy Navy Seals albo Delta Force do Iranu żeby kogoś odjebać?
— No chyba od tego są?
— No niby tak….
— Wiec w czym problem?
— W tym, że jak ich złapią to prędzej czy później dowiedzą się, że to Navy Seals albo Delta Force, albo inny Mosad…
— No i?
— No i masz III wojnę światową.
— No tak.
— No tak.
Kelnerka przyniosła i postawiła dwie kawy. Każdy sięgnął po swoją.
Gorzka w chuj. Kurwa, zapomniałem posłodzić — pomyślałem i zacząłem rozrywać saszetki z cukrem. Nadzorca zamilkł i czekał aż skończę słodzić. Obserwował tylko, jak ze swoim jebanym pedantyzmem, każdą z dwóch saszetek skrupulatnie składam i obie wkładam do trzeciej, tak aby nie robić na stoliku burdelu.
Zamieszałem.
Wzięliśmy po łyku Americano, spojrzeliśmy po sobie a potem dookoła. Patrzę się na tego 70 letniego dziadka i sobie myślę — co jest kurwa grane?
— Powiedz mi — pytam — o co w tym chodzi… możesz mówić dalej?
— Widzisz Diabeł, potrzebujemy ludzi, którzy wyeliminują tych ludzi, ale tak, żeby nie zaczęła się III Wojna światowa — powiedział wprost.
— No to chyba od tego jest wywiad?
— No nie…
— No jak to nie? Ja rozumiem, że jak złapią żołnierza jakiejś jednostki, albo w ogóle kogoś — to prędzej czy później każdy się rozpruje i powie kim jest. Jeśli chodzi o żołnierzy no to faktycznie problem bo to afera międzynarodowa, że obce wojsko weszło z bronią na terytorium innego kraju i jeszcze kogoś odjebało, ale wywiad? Przecież jak złapią kogoś z wywiadu to się na wymianę idzie!? Nie?
— No niby tak.
— No to w czym problem?
— Że tak to nie działa?
— To kurwa jak działa?
— Działa tak, że w tych okolicznościach o których mówimy żadnej wymiany nie będzie.
— To znaczy?
— To znaczy, że czasem trzeba wyeliminować takie obiekty, które w żaden sposób nie są powiązane politycznie z rządem czy czymś takim. Tam nie ma negocjacji, tam nie ma rokowań, nie ma kurwa przekazywania okupów. Jak kogoś złapią i będzie to żołnierz to jest to woda na młyn dla ich propagandy, ale wtedy też i propagandy politycznej bo mają twardy dowód i zaczyna się cała machina, albo może się zacząć III wojna światowa. Jak złapią jakiegoś gościa z wywiadu „tego” czy „innego”, to to samo — rozumiesz? Są kurwa ludzie o których wiemy, których znamy, wiemy jak wyglądają, jakie mają imiona, jakie nazwiska, gdzie mieszkają, czym się zajmują, wiemy ile osób wysadzili i ile planują zabić, wiemy o nich wszystko, czasem nawet to, jak często sobie konia walą! Ale nie ma się do nich jak dostać, a przynajmniej nie przy użyciu oficjalnych metod jak wojsko, siły specjalne czy wywiad. Bo jeśli coś pójdzie „nie tak”, to mamy rozpierduchę nie na kraj jeden, drugi czy trzeci tylko mamy rozpierduchę na świat, na światowe gospodarki, na ceny złota, ropy, gazu, wszystkiego kurwa! Wszystkiego!
Siedzę, myślę, pociągnąłem kolejny łyk Americano — gorzka w chuj choć trzy saszetki cukru wrzuciłem — i myślę sobie, dokładnie to samo co wcześniej: „Dżizas kurwa ja pierdole”, co ja tu kurwa robię? Co to za typ, w co on chce mnie wplątać”.
— Ok, rozumiem — mówię — powiedz mi w takim razie dlaczego się widzimy? I czego oczekujesz ode mnie?
— Chciałbym, a raczej myślę, że mógłbyś zostać: „DIABŁEM”.
7. Kim jest „DIABEŁ”
Kiedy wypowiedział te słowa patrząc mi się prosto w oczy, poczułem się nieco dziwnie. Nie ukrywam, intuicja której zwykle nie ufam, coś mi podpowiadała, ale wewnętrznie próbowałem się przed tym bronić.
— Kim? — zapytałem.
— Diabłem.
— Co to znaczy i kim Ty w ogóle kurwa jesteś?
— Widzisz…
— No właśnie kurwa nie widzę — przerwałem — właśnie kurwa nie widzę i nie rozumiem, konkret proszę!
Aż sam się zdziwiłem, że takim tonem odezwałem się tak do starszego człowieka. Znaliśmy się może z 40 może 60 min. Byliśmy „po imieniu” piliśmy razem kawę, ale jakoś to wszystko zaczęło mnie wkurzać. Lubię konkret i „kawę na ławę”.
— Widzisz — zaczął — potrzebujemy kogoś kto tych ludzi wyeliminuje…
No i już w tym momencie wiedziałem, że moja omylna intuicja ten jeden pieprzony raz się nie pomyliła.
— Mów dalej — powiedziałem.
— Widzisz…
— Nie widzę… Słuchaj Nadi — (zdrobnienie od Nadzorcy) — zacznijmy od tego kim jesteś i dla kogo pracujesz, ja kurwa nie chce się mieszać w jakieś nielegalne interesy i to w dodatku rządowe czy kurwa między-kurwa- narodoworządowe!
— Widzisz…
— Nie widzę kurwa, kurwa nie widzę!
— A możesz mi nie przerywać?
— Mogę, słucham….przepraszam.
— Widzisz, są na świecie różne agencje — rozejrzał się w lewo i prawo jakby czuł, że ktoś może nas obserwować — są różne Firmy, każda z tych Firm ze sobą konkuruje, każda. Zwłaszcza te które są najbliżej siebie, bo każda „gra wywiadów” daje większe możliwości zwycięzcy. Ale, ale wszyscy jesteśmy na tej samej planecie, na tej samej ziemi i w tym samym czasie i wbrew pozorom w większości, w zdecydowanej większości każda Firma ma ten sam cel….
— Czyli?
— Czyli zachowanie względnego „statusu quo”. Mogą się zmieniać prezydenci, mogą się zmieniać premierzy itd., to nie ma większego znaczenia, minie ich kadencja i będzie ktoś nowy, ale jak coś sensownego pierdolnie to to może odwrócić losy świata…
— Czyli co?
— Nie wiem.
— Nadi, to inaczej, proszę Cię, abyś mi odpowiedział na kurewsko proste pytanie, bez zbędnego akademickiego pierdolenia, czyli: Dla kogo pracujesz i czego chcesz albo chcecie ode mnie?!
— Ok. podoba mi się to, że jesteś konkretny.
— Nadi…
— Ok, ok… Wiesz, że na świecie są kraje które należą do: G8, G12, G20 — czyli kraje, które odpowiednio są rozwinięte, dają sobie odpowiednio radę i w zależności od tego jak im idzie należą do danej grupy, tak?
— Tak, kurwa wiem, nie odpytuj mnie z WOSu z poziomu liceum, jak się domyślam to widziałeś moje akta i testy.
— No więc właśnie…
Nadi chyba w tym momencie zrozumiał, że zaczynam się wkurwiać, szacunek do starszej osoby szacunkiem, ale doświadczenie w byciu handlowcem też sporo mnie nauczyło i wiem, że czasem po prostu nie warto tracić czasu.
— Właśnie co? — pytam.
— Jestem osobą która jest w kontakcie z przedstawicielami tych wszystkich Agencji.
— Nadi, ale Polska nie jest ani w G8 ani w G12 a nawet kurwa nie jest w G20! Jest natomiast sto lat za murzynami z wieczną walką o władzę pierdolniętych w czerep z cyrku na Wiejskiej.
— Owszem nie jest.
— Więc?
— Ale pracujemy dla przedstawicieli tych krajów.
— Nadi, proszę! Konkrety!
— Niemal każdy z tych krajów, które należą do wyżej przez Ciebie wymienionych grup ma jakiś wrogów. Mniejszych, większych — po prostu jakiś. Czasem oficjalnych, czasem nieoficjalnych itd.. i tak, jak już wcześniej ustaliliśmy, nie można posłać po „rozwiązanie problemu” kogoś kto należy do oficjalnych sił, jednostek czy służb danego kraju. Jestem człowiekiem który od wielu lat jest w kontakcie z innymi podobnymi do mnie, którzy te kwestie rozwiązują inaczej.
— Inaczej czyli jak?
— Czyli tak, że jeśli wywiad danego kraju wie o kimś kto im zagraża, a w konsekwencji zagraża „status quo” na świecie, a oni sami nie mają jak go wyeliminować, bo groziłoby to wojną, to kontaktują się z kimś takim jak ja… a takich „ktosiów” jest na świecie siedmiu. Każdy z nas ma grupę około 2—3 ludzi, którzy mogą zostać wykorzystani do wyeliminowania tego, co może stanowić zagrożenie.
Powiedział to z taką precyzją i z taką lekkością jakby to było napicie się porannej kawy, po czym pociągnął łyk kawy a ja zrobiłem to samo.
— Chcesz mi powiedzieć, jeśli dobrze rozumiem — pytam — że jest jakaś większa grupa krajów — nieoficjalna — która ma czasem jakieś potencjalne problemy z jakimiś ludźmi rozpracowywanymi przez wywiad, albo wywiady, wiec wiecie o nich wszystko, ale nie można tych ludzi zlikwidować bo może dojść do konfliktu międzynarodowego? Tak?
— Tak.
— I w tym celu powstała siatka ludzi, czyli tych siedmiu osób takich jak Ty, którzy nie są w żaden oficjalny sposób powiązani z innym krajem, ale każdy z Was ma „pod sobą” kilku płatnych Zabójców którzy mają eliminować te obiekty, celem zachowania status quo na świecie tak?
— Tak.
W tym momencie zacząłem łapać, intuicja się nie myliła, dostaję ofertę aby zostać płatnym Zabójcą, na zlecenie międzynarodowych agencji wywiadowczych i nie tylko. On jeszcze mi tego wprost nie powiedział, ale wszystko do tego dążyło. Nie wiedziałem jakie zasady, jaka umowa — no bo raczej nie umowa o pracę. Byłem zaciekawiony, zdziwiony i jednocześnie mając te 24 a może 25 lat — nieco przerażonym, iż jestem świadkiem i staję się częścią czegoś takiego.
— Nadi — pytam — a czego oczekujesz ode mnie? Jaki jest cel naszego spotkania?
— Chcę Ci zaproponować pracę?
— To znaczy?
— Wiem jak przeszedłeś testy psychologiczne i fizyczne, wiem jaką masz wiedzę, w sumie to wiem o Tobie wszystko, bo rozpracowywaliśmy Cię od listopada i to 24h.
W tym momencie znów mnie wryło. Widzieli jak trenowałem, jak biegałem zimą o piątej rano w białych dresowych spodniach, sportowych butach, w co najmniej ośmio-letniej zielonej koszulce bez rękawków pomimo mrozu, czapce i taśmach bokserskich na dłoniach. Widzieli jak łamałem techniką shuto (taka kość w nadgarstku), przy minus 25 stopniach zdarte przez jakąś maszynę tafle lodu z chodnika. Widzieli jak wstawałem o 4:50 rano, żeby przed pracą zrobić codzienny trening. Widzieli, że jak szedłem do pracy, to zawsze zatrzymywałem się na czerwonym świetle na przejściu dla pieszych bo wiedziałem, że mogę być obserwowany, a nie chciałem złamać prawa, żeby pokazać się jako dobry obywatel. Widzieli, jak bardzo mój dzień był uporządkowany, wręcz pedantycznie.
Widzieli, że odpuściłem treningi po tym, jak się nie odezwali, widzieli być może jakie robię zakupy i ile piję oraz ile papierosów palę — a palę sporo. Widzieli moich znajomych, moich kumpli a być może nawet byli w tych samych klubach kiedy i ja w nich byłem ze znajomymi, kiedy myślałem, że już się kurwa nikt nie odezwie. A wierzcie mi, że przez pierwsze dwa miesiące po tym jak wysłałem swoje CV do Firmy, oglądałem się niemal non stop za siebie.
Jedyne co kojarzę, to tego gościa o którym wcześniej wspominałem — pseudo pijaczka z osiedla przed bankiem. Siedzę jak wryty i słucham dalej.
— Wysłanie Ciebie do AW to był by grzech, marnotrawstwo. Takich rozmów jak ta, mam za sobą przez te 40 lat pracy około setki. Raz na 50 rozmów trafia się potencjalny kandydat i raz na tych pięćdziesięciu trafia się właściwy kandydat.
— Czyli co…? Jestem drugi? Drugi za Twojej Kadencji?
— W sumie to trzeci, ale jeden już nie żyje a drugiemu niedługo kończy się kontrakt i w moim mniemaniu jesteś tym kandydatem który będzie świetnym następcą, ale już nie potencjalnym — tak czuję.
— Nie potencjalnym czyli jakim? I kandydatem na co? Na kogo?
— Na Diabła — już mówiłem.
— Na kogo kurwa?! — granica wieku już nie miała znaczenia, rozmawialiśmy jak równy z równym. Chyba to, że klienci biznesowi z którymi miałem spotkania i wielokrotnie przechodziłem z nimi na „Ty” mnie tego nauczyli, pomimo tego iż byłem dużo młodszy.
— Na Diabła.
— Co to ma znaczyć?
— Osoby o których mówimy, że są do wyeliminowania powinny się znaleźć w piekle, nie możemy tam wysłać ani chłopaków z Gromu, ani z Delty, ani z MI5 czy MI6, nawet z GRU — a tych to właściwie nigdy nigdzie nie można wysłać bo z ruskimi wiecznie problemy i napięcia. Nie możemy tam nikogo wysłać z żadnych służb. Ale, możemy tam wysłać samego Diabła. Diabły, to tacy ludzie których wysyłamy — nazywamy ich Diabłami.
— Dlaczego?
— Bo przychodzą zabrać duszę i życie tych, którzy są obiektami, ale jednocześnie zanim to zrobią, to przechodzą takie szkolenie które jest piekłem. Dlatego „Diabły”, przeżyli „piekło” a teraz zabierają do piekła ludzkie dusze.
— Nadi i co ja mam teraz niby powiedzieć?
Pociągnąłem kolejny głęboki łyk kawy.
— Czy Ci to pasuje? — w tym momencie Nadi pociągnął dokładnie taki sam głęboki łyk kawy.
— To czyli co? Powiedziałeś czym docelowo miałbym się zajmować, ale chciałbym wiedzieć co mam w zamian, ile na tym zarobię, i jak wygląda szkolenie, dla kogo pracuję? Jaka umowa? Jakie wynagrodzenie?
— Czyli Ci pasuje?
— Pasuje mi to, że mógłbym być jeszcze lepiej wyszkolonym niż to co zrobiłem samemu a mnie do specjalsów nie wzięli — to mi się podoba. Ale kurwa nigdy nie zabiłem człowieka, nie wiem czy umiem, czy jestem do tego zdolny itd…
— Wychodzi na to, że się nie myliłem. Spokojnie Diabeł, spokojnie.
— Dobra, skoro już wiem, że mnie chcecie to powiedz mi jakie są warunki i formalności tej roboty?
8. Umowa czyli: CYROGRAF
Skończyłem pić Americano, w idealnym momencie podeszła kelnerka.
— Coś panom podać jeszcze?
— Tak, jeszcze raz to samo poprosimy — powiedziałem.
Nadi nawet nie zareagował.
— Nadi, jakie są zasady współpracy i jak wygląda szkolenie?
— Zacznijmy od szkolenia. Pracujesz, piszesz dalej swój doktorat. Nie wolno Ci się w żaden sposób ujawnić, żadnego chwalenia się, rozmawiania ze znajomymi itd., ale tego chyba tłumaczyć nie muszę. Dobrze, żeby wszystko wyglądało jak do tej pory. Zanim Cię gdzieś wyślemy na realizację zlecenia to minie wiele lat — z siedem może nawet dziesięć.
— Poważnie? Siedem? Dziesięć lat?
— Tak.
— Dlaczego tak długo?
— Bo my nie tworzymy wojsk specjalnych które wchodzą na gotowe po rozpoznaniu wywiadu i zapierdalają kogo trzeba. My szkolimy i tworzymy ludzi, którzy zawsze są sami i sami w każdych, abso-kurwa-lutnie, w każdych warunkach będą potrafili sobie poradzić ze wszystkim. Państwo polskie a właściwie obywatele, wydadzą na Twoje szkolenie około 4 mln złotych ze swoich podatków.
— Ile kurwa?
— Około 4 milionów, jak nie więcej…
— Dlaczego?
— No to widzę, że przechodzimy do konkretów. Otóż będę Cię umawiał z ludźmi, którzy wiele lat przepracowali albo w wojsku, albo w wywiadzie, w GROMie w BORze, w FORMOZie albo zajmując się survivalem albo zajmując się całkiem innymi rzeczami, najlepsi z najlepszych w swoim fachu. Sam się kurwa nawet dziwiłem dlaczego akurat z nimi, ale z perspektywy czasu wiem, że ma to nawet większy sens niż nauczenie się obsługi broni od najlepszych instruktorów ale np. bez doświadczenia bojowego. Będziesz się z nimi spotykał wielokrotnie i z nimi rozmawiał i uczył się od nich, ale to wszystko będzie na takiej stopie — nazwijmy to koleżeńskiej, bo wszystko z mojego polecenia. Niemniej, zbierasz od nich wiedzę i zbierasz też wszystkie ewentualne rachunki. Firma musi to jakoś w koszta wrzucić. Płacisz za rachunki, zbierasz je, a my Ci potem kasę oddajemy.
— Zaczął dalej — Czasami będziesz z nimi chodził na kolacje, na obiady, na śniadania. Dzięki temu nabędziesz też większego obycia związanego z tym jak rozmawiać z różnymi ludźmi w różnych okolicznościach. Nauczysz się słuchać. Dodatkowo przejdziesz całe szkolenie z ratownictwa medycznego — samo to kosztuje około 1 mln złotych, ale nie takie zwykłe szkolenie, nauczysz się sporo z chemii, biologii, anatomii ale też i z tzw. zielarstwa, długo by mówić. Ale wiesz, skoro mamy mieć człowieka w którego inwestujemy w sumie 4 mln, to przede wszystkim zależy nam na tym, abyś sam umiał zawsze przeżyć i się uratować, szkoda by było wydać na kogoś 4 bańki a potem się dowiedzieć, że umarł bo se kulki nie umiał wyjąć albo stazę źle założył.
— Wiem — kontynuuje — że przez wiele lat trenowałeś walkę wręcz, co nie zmienia faktu, że takie treningi też będą. Wiem, że uczyłeś się niemieckiego i angielskiego — będziesz też miał z tego dodatkowe zajęcia, żebyś sobie przypomniał zwłaszcza angielski którego od dawna nie używałeś. Dodatkowo zajęcia z psychologii i rzecz jasna obsługi broni. Walki wręcz, strzelectwa i potem uczenia się Survivalu i innych nowych rzeczy będziesz mieć aż do porzygania się. Dosłownie. Wierz mi.
— No dobra, to wstępnie wiem jak ma wyglądać szkolenie, choć jeszcze nie wiem na jakich zasadach i w ogóle jak mam teraz żyć? Bo jak do AW aplikowałem to wprost powiedzieli, że się znikam na 9 miesięcy.
— Nigdzie nie znikasz, żyjesz sobie tak jak żyłeś, ale pytanie — masz dupę?
— Że co?
— Czy masz dupę? Czy masz jakąś kurwa kobietę?
Patrzę na tego 70-letniego gościa i tak się zastanawiam, że my mężczyźni to chyba naprawdę nie dorastamy, zwłaszcza kiedy mowa o kobietach.
— Nie mam.
— I dobrze!
— A co?
— A bo w obecnej sytuacji jakbyś chciał jakąś mieć, to absolutnie nie traktuj tego na poważnie.
— Bo?
— Bo nie wiadomo gdzie i kiedy znikniesz na robotę albo na szkolenie.
— Uhum.
— Nie uhum, tylko poważnie mówię, odpuść sobie wszelkie relacje, związki czy jak Ty to tam nazywasz, jak coś to na kurwy sobie idź i tyle.
— Nigdy na kurwach nie byłem i nie mam zamiaru.
— No a może Diabeł powinieneś? W każdym razie, znasz wstępne zasady szkolenia.
— No dobra a co z umową? Dla kogo pracuje? Ile zarabiam itd.?
— Powiedziałeś, że lubisz konkret?
— Tak!
— 100 000 zł od głowy.
— Ile?!
— Jak dostaniesz teczkę z dokumentami celu i ten cel wyeliminujesz skutecznie, czyli kurwa trup, martwy trup, to dostajesz 100 000 zł. Jeśli będzie zadanie gdzie nie musisz kogoś wyeliminować, ale za to jest ogromne ryzyko, że ktoś wyeliminuje Ciebie, to jak przeżyjesz, też masz 100 000 zł, czasem może być za robotę więcej.
Znów mnie wmurowało, kurwa Dąb Bartek, 100 tysi za odjebanie kogoś. Wiecie, ja wcześniej chciałem być operatorem w GROM a oni tam mają stałe wynagrodzenie i rocznie nawet tyle nie mają, może jakimś cudem z dodatkami po 2 latach tyle by w sumie mieli. Myślę sobie zajebiście, nie dość, że lepsza kasa to i lepsze wyszkolenie.
— No dobra a gdzie tą kasę dostaję?
— Na konto na Kajmanach.
— No to ja poproszę jakiś numer konta, login i hasło.
— Spokojnie dostaniesz.
— Co jeszcze powinienem wiedzieć?
— Diabeł, przede wszystkim to, że czeka Cię straszne zapierdalanie.
— To znaczy?
— To znaczy, że jeśli Ty mi teraz, dzisiaj powiesz: „Nadi wchodzę w to”, to ja od jutra muszę umawiać Ci spotkania…
— No i?
— A no to, że Ty nie możesz przerywać pracy.
— Wyjaśnij.
— To kurwa nie jest praca na etat! Nie dostaniesz tutaj 20zł na godzinę, umowy o pracę czy umowy zlecenie, no może jeszcze umowa o „dzieło” by miała sens, ale nie ma takiego PKD w którym można „zapierdalać ludzi”. Kwestia wygląda prosto, przejrzyście i jasno:
— Robisz to co robiłeś do tej pory, czyli pracujesz, studiujesz, robisz doktorat, poznajesz jakieś nowe dupy z którymi chcesz się spotykać itd. Ale jesteś kurwa na każde zawołanie — oczywiście po pracy, po studiach.
Nie wpierdalamy Ci się w życie żeby Ci je zepsuć. Ale czasem się może zdarzyć, że powiesz rodzinie, że nie będzie Cię przez tydzień.. Dlaczego? — no to już sam musisz umieć wybrnąć, bo wtedy będziesz na jakiejś części szkolenia która wymaga czasu.
— Ok, to wiem co mogę, albo czego nie mogę, co z umową i co z kasą, pytam o formalności.
— Nie ma umowy.
— Że co?
— No tak, kurwa nie ma umowy.
— Ale jak to?
— Proste, my inwestujemy w Ciebie 4 mln zł, tak? Szkolimy, potem po tych siedmiu czy 10 latach wysyłamy gdzieś na realizację zlecenia, realizujesz, kasa leci na konto i tyle. Tutaj nic nie jest formalnie załatwione.
— Wiesz co — mówię — ja tego kurwa nie rozumiem. Fajnie brzmi 100 tysięcy za zlecenie, fajnie brzmi to, że nauczę się jakiś nowych rzeczy, ale ja chcę mieć kurde konkret. Jak to wszystko od początku wygląda!
— Diabeł, sprawa jest prosta, będziemy Cię przez około siedem-dziesięć lat szkolić z walki wręcz, z survivalu, strzelania, a przede wszystkim jak wcześniej wspomniałem z ratownictwa medycznego i masy innych rzeczy, to w tym czasie normalnie się rozwijasz, pracujesz, kończysz sobie ten doktorat itd., ale ze względu na te szkolenia, przyjeżdżasz w wyznaczone miejsca o wyznaczonej porze i te zadania realizujesz… jasne?
— Jasne! A co z kasą?
— Na razie ważniejsze jest pytanie czy w ogóle chcesz w to wejść?
— Chcę!
— Jeśli chcesz, to umowa jest bardzo prosta…
— To znaczy?
— Za wykonanie zadania zarabiasz 100 000 zł plus zwrot wszystkich własnych kosztów.
— To wiem, powiedz mi to czego nie wiem.
— Dobra Diabeł, chcesz konkret to dam Ci konkret.
— Dawaj!
— Normalnie w wywiadzie można przejść na emeryturę po 15 latach pracy, tak?
— Tak.
— Zatem umowę zawieramy na 15 lat.
— Ok.
— Umowa jest prosta, my inwestujemy w Twoje wyszkolenie masę kasy, tak jak wspomniałem około 4 mln złotych, Ty jesteś na zawołanie, szkolimy Cię, potem po około 7—10 latach, wysyłamy Cię gdzieś żebyś zaczął realizować zadania.
— Rozumiem.
— Realizujesz zadania i za każde wykonane zlecenie dostajesz w „tej” czy w „innej” walucie równowartość 100 000 zł. Znaczy Firma dostaje, a Ty rachunek będziesz miał w Euro albo w dolarach, albo jak chcesz.
— Spoko.
— Ale jest jedno proste „ale”… albo może nawet i nie tak proste.
— To znaczy?
— Nie możesz podjąć, nie możesz odebrać tej kasy przed końcem kontraktu.
— Że co kurwa?
— Sprawa jest prosta, inwestujemy czasem po 2-3-5 mln złotych w wyszkolenie kogoś, do jakiegoś poziomu, nie możemy sobie pozwolić na to, że taki ktoś zniknie nam z kasą jak uzbiera np. 400 000 i stwierdzi, że może sobie kupić mieszkanie i chuj i znika i go nie ma! Umowa jest na 15 lat, czyli tyle ile potrzebujesz, aby w wywiadzie przejść na emeryturę — to jest bardzo uczciwy deal i na właściwych warunkach… zwłaszcza, że 7—10 lat to szkolenie, a praca to pozostałe max 5 — 8 lat. Dostajesz swoje prywatne konto na Kajmanach, tam trafiają Twoje wszystkie środki. Jeden trup = 100 000 zł albo i więcej. Pomyśl sobie, jedno zlecenie na kwartał, czasem rzadziej ale razem co roku około 400 000 zł. — czyli co roku możesz sobie mieszkanie w postaci zajebistej kawalerki w Warszawie, kupić i ją wynająć. Z takiego najmu masz jakieś 2500—3000 zł miesięcznie. Popracujesz w ten sposób jakieś max 8 lat. Masz 8 takich mieszkań. Z każdego, już nie licząc nawet tego co wcześniej zarobisz czy zaoszczędzisz. Masz po 2500—3000 zł… x 8 mieszkań… 20 000—24 000 zł miesięcznie to dla Ciebie mało? Plus oczywiście zawsze możesz te mieszkania sprzedać i wziąć za nie gotówkę, to już Twoja sprawa, ja Ci tylko podpowiadam jak ewentualnie możesz sobie w wieku około 40 lat przejść na emeryturę i jak ją ułożyć.
— Myślę….
— Nad czym się zastanawiasz?
— Nad kurwa sensem tego wszystkiego?
— Czyli?
— Czyli jak to ma do chuja nędzy wyglądać?
— Dobre pytanie.
— No to słucham odpowiedzi.
— Reasumując: pracujesz tak jak pracowałeś, jak chcesz zmieniać pracę to zmieniasz itd., żyjesz za to co zarabiasz z tej swojej pracy, my się w nic nie wpierdalamy, chcesz mieć dupę to masz, nie chcesz to nie masz, dodatkowo umawiasz się z wyznaczonymi ludźmi w wyznaczonych miejscach na to, żeby się pewnych rzeczy nauczyć. Całość będzie trwała około 7—10 lat czyli związujemy się dżentelmeńską umową, że Ja Ci ustawiam te spotkania, a Ty na te spotkania przyjeżdżasz. Nie ma mowy o żadnej żonie, kredycie, czy wspólnie kupionym mieszkaniu itd. Po prostu, żyjesz tak jak żyłeś, jak chcesz to sobie te miejsca pracy zmieniasz itd. Ale zawsze jesteś na zawołanie. Szkolimy Cię poza godzinami Twojej pracy, więc będziesz się umawiał — a w zasadzie — to będziesz już umówiony z różnymi osobami na różne dni, na różne godziny — tak jak komu pasuje. Zwykle będę Ci dawał bezpośredni numer do kogoś i będziesz umawiał się sam, a ta osoba będzie Cię szkolić ok? Jest to jasne?
— Jasne.. ale co z kasą?
— Umowa jest prosta.. masz założone konto na swoje imię i nazwisko, wszystko na Kajmanach, za każde zlecenie minimum 100 000 zł, jeśli dojdzie do końca kontraktu dostajesz login i hasło i przelewasz sobie uzbieraną kasę gdzie i jak chcesz. Jeśli firma zerwie z Tobą kontrakt, to tak samo dostajesz login i hasło i robisz z kasą co chcesz. Jeśli Ty zerwiesz kontrakt, a na koncie nie uzbierało się więcej niż to co firma w Ciebie zainwestowała — to nie dostajesz nic. Proste prawda?
— Proste.
— Zatem?
— Zatem jak dobrze rozumiem to za jedną zajebaną osobę dostaję 100 000 zł, wyszkolenie mnie kosztuje 4 mln zł czyli jeśli chciałbym wyjść z „zawodu” i coś zarobić to muszę mieć min 40 trupów albo musi minąć 15 lat od teraz.
— Tak.
— A jeśli nie będę ich tyle miał i będę chciał z rezygnować?
— Dostaniesz zawsze na bieżąco zwrot kosztów i pewien drobny procent.
— Nadi….
— Diabeł…
— Nadi….
— Diabeł, pytanie jest proste: czy te warunki Ci odpowiadają?
— Wiesz co, brzmi nieźle, ale nie wiem jak długo wytrzymam, mówisz o siedmiu latach samego szkolenia, albo i dłużej, nie wiem co będzie dalej, wiesz, to najlepsze lata mojego życia!
— Wiem! I najlepsze lata, żeby robić to o czym mówimy. Wcześniej byłeś „za młody” potem będziesz „za stary” — dlatego płacimy 100 000 od głowy. I dlatego chcemy się związać taką umową.
Spojrzałem na Nadiego, potem w głąb siebie, potem znów na niego i tak sobie myślę: Chuj.. Agnieszka mnie rzuciła, jestem wolny, nauczą mnie tego czego nie wiem, nauczą mnie tego jak się posługiwać każdą bronią, nauczą mnie ratownictwa medycznego, nauczą mnie wszystkiego! Dużo już sam wiedziałem, bowiem sam się interesowałem. Teraz zostanę nauczony czegoś więcej. Dodatkowo nauczą mnie „ZABIJAĆ” — nadal myślę. Diabeł, w co Ty się kurwa pakujesz, aż w końcu przyszła taka myśl: tyle lat treningów walki wręcz, tyle lat pływania, tyle lat nauki języków obcych, tyle lat nauki strzelectwa. Diabeł, czego oni Cię mogą nauczyć? Kurwa umiesz wszystko! Ale pierdol to. Bierz! Bo to podsuwa Ci życie! Chuj nie wiadomo jak te treningi będą wyglądać. Bierz!
— Te warunki mi odpowiadają, biorę to, chuj, biorę!
9. Szkolenie czyli Jak wyglądać
Warunki które przedstawił mi Nadi były proste. Pracuję i żyję jak do tej pory. Co jakiś czas dostaję sms z numerem telefonu, Nickiem człowieka i hasłem które mam powiedzieć gdzieś na początku rozmowy. Spotykam się z danym człowiekiem, ten mnie uczy a następnie dostaję kolejnego sms-a.
Czasem takich spotkań miałem jedno czy dwa w tygodniu, czasem pięć — czyli codziennie. Z kim się spotykałem? Z najróżniejszymi ludźmi.
Tutaj muszę to skrócić bo chyba nie ma większego sensu omawiania każdego spotkania, ale schemat wyglądał niemal zawsze tak samo. Jak wiecie, nie mogę też wszystkiego dosłownie powtórzyć, przytoczyć itd. Niemniej, każda rozmowa wyglądała niemal tak samo. Dostawałem numer, Nick, Hasło, Odzew, Hasło, Odzew — zatem pięciokrotne zabezpieczenie czy też potwierdzenie, że właściwa osoba rozmawia z właściwą osobą, potem był już tylko konkret.
Przychodzi sms. „LUXOR +48 XXX XXX XXX…” Czytam, dzwonię:
— Dzień dobry, czy mam przyjemność z Luxorem?
— Słucham dalej…
— Ja od Nadiego…
— Słucham dalej…
— „Teby są podobno piękne”
— „Zwłaszcza harem południowy gdzie mieszkają wyjątkowi ludzie”
— „Miasto Pałaców i Diabłów”
— „Zwłaszcza wyjątkowych Diabłów”
— Kiedy?
— Jutro 19:13, Kolumna Zygmunta.
— Jak Cię poznam?
— Jak ja Cię poznam?
— Podejdziemy od południowej strony punktualnie co do sekundy…
— Ok.
Koniec rozmowy — rozłączył się.
Jestem na starym mieście, ubrany w idealnie wypastowane pantofle, idealnie wyprasowane jeansy, idealnie wyprasowaną białą koszulę na spinki — (uwielbiam) — i granatową marynarkę.
Stoję i czekam, jest 19:00. Godzina którą facet podał jest co najmniej dziwna: 19:13. Byłem przyzwyczajony raczej do bardziej zaokrąglonych, jak np.: 19:15, 19:30, 19:45. Fakt, że Luxor zaproponował 19:13 sprawiło, że był dla mnie co najmniej intrygujący, tak samo jak i jego „konkretność” w rozmowie.
Czekam, palę, oparty o stare mury barbakanu. (stare mury starego miasta w Warszawie) Wciąż palę jednego od drugiego. Nie ukrywam, że byłem poddenerwowany. Rozglądam się, dookoła masę ludzi, młodzi, starzy, rodziny z dziećmi, wycieczki Azjatów. Szukam „potencjalnego człowieka” z którym mam się spotkać. Nie ma. Nie widzę.
19:12:50 sek. Żeby podejść do kolumny potrzebuję mniej niż pięć sekund.
19:12:55 sek. — ruszam… podchodzę, z za kolumny wychodzi Luxor.
— Cześć — mówi.
— Cześć.
— Przejdźmy się…
Facet ma około pięćdziesiąt parę lat, w sumie to z wieku mógłby być moim ojcem. Zajebiście dobrze ubrany. Obcinam gościa od góry do dołu, dobry jasny garnitur w niebieską kratę — myślę sobie, że dobrze, że założyłem pantofle, koszule i marynarkę — jest pewna spójność — nie wyróżniamy się zanadto i nie przyciągamy uwagi. Jego garnitur ma podwójne szwy — wszystkie — wspominałem, że matka krawcowa wiec na materiałach i szwach się znam — materiał też zajebisty — niemniej już wiem, że na przyszłość muszę przy kolejnych spotkaniach trzymać pewną „klasę”. Patrzę na buty — trampki — i myślę sobie –„co kurwa? Trampki do garniaka?
Gość miał czerwone Conversy. Myślę sobie — nieco dziwnie ale ok, w końcu to ja mam się od niego uczyć. Patrzę w górę, dalej, żółta poszetka w kieszeni marynarki. Myślę sobie „Luzak” — czyli gość, który po prostu ubiera się wygodnie i może czasem nieco ekstrawagancko. Patrzę na koszulę i widzę ten sam krój, materiał i szwy co w mojej, którą właśnie mam na sobie, czyli Lambert na spinki za 349zł. Dalej patrzę na ręce. Nie ma obrączki i nie ma śladu po obrączce — zatem albo nie nosi obrączki albo długo sam albo gej. Patrzę na drugą rękę. Zegarek — na tych się nie znam, ale miał duży na oko „złoty”/ „pozłacany” zegarek. Przyznam, że z tą żółtą poszetką — wpadającą w złoto ładnie to współgrało.
Szliśmy w milczeniu aż na rynek starego miasta, po czym zaproponował abyśmy usiedli na ławce.
Usiedliśmy.
— Luxor — zacząłem — czemu Nadi umówił mnie z Tobą?
— Zobaczysz.
— Jak to?
— Czekaj, zobaczysz.
Siedzieliśmy na tej ławce z 3 minuty w milczeniu i mówi:
— Widzisz tego gościa? — i wskazuje ręką na konkretnego faceta.
— Widzę i co?
— Źle dobrał kolory.
— Że, co?
— Ubieraj się zawsze w miejscach publicznych, kiedy badasz teren przed robotą, w nie więcej niż jeden — dwa kolory. Mają być ze sobą zgodne.
— Co to znaczy?
— Jest coś takiego jak paleta kolorów i kolorów przeciwstawnych.
— Mów dalej.
— Dla żółtego przeciwstawnym jest fiolet, dla czerwieni przeciwstawna jest zieleń. A ten gość się odpierdolił właśnie jak papuga i dlatego nie potrafi się wmieszać w tłum. Widać go z daleka. Naucz się kolorów które są kontrastowe i nigdy ich ze sobą nie dobieraj, nie łącz. Chyba — zawiesił głos — że to dywersja i chcesz odwrócić uwagę od celu a skupić ją na sobie. W przeciwnym razie zawsze ktoś Cię będzie widział, zawsze zauważy taką papugę.
— To jak mam się ubierać?
— Czernie, szarości, biele,
— Czyli co? Cała szafa pełna białych i czarnych koszul i koszulek oraz białych i czarnych i ewentualnie szarych spodni?
Zerknął na mnie, popatrzył, obciął wzrokiem od góry do dołu i mówi:
— Zima.
— Co kurwa?
— Jesteś Zima.
— To znaczy?
— Twój typ urody to: „Zima”, są cztery typy urody: wiosna, lato, jesień, zima, do każdego z typów pasują inne kolory. Do Ciebie pasuje: biel, czerń, szarość ale tylko na górze, delikatny błękit i mocna ceglana czerwień, ale taka nieco przepalona, wpadająca nieco w bordo bo jesteś „Zima”. W każdym innym kolorze będziesz wyglądał chujowo.
Nadi nigdy nie uprzedzał mnie jaki charakter będzie miało spotkanie, wiec po prostu po ludzku pytam — zwłaszcza, że to było moje pierwsze takie spotkanie i może dlatego je przytaczam, bo najlepiej je pamiętam.
— Luxor….
— Co?
— Od czego Ty jesteś?
— W sensie?
— No czego Ty masz mnie nauczysz?
— Ja Cię nauczę jak się ubrać, żeby nikt Cię nie zauważył i jak wejść wszędzie ze względu na strój.
W tym momencie załapałem, albo próbowałem załapać — niemniej — pamiętajcie, że piszę to wszystko po wielu latach — czasem niektóre fakty będę wyprzedzał, bo po czasie zdałem sobie sprawę z tego jakie miały one znaczenie dla wszystkiego co robiłem. Umówienie mnie z Luxorem miało kluczowe znaczenie. Nie możesz być Diabłem, który chce albo musi wejść tam gdzie chce, kiedy strojem nie odpowiada, kiedy się rzuca w oczy, albo kiedy się „nie rzuca w oczy” — tak, takie przypadki też były — kiedy wchodziłem w czerwonych skórzanych butach, bez skarpet, w krótkich granatowych materiałowych spodniach, białej jak śnieg wyprasowanej koszuli z podciągniętymi rękawami i żółtymi przyciemnianymi okularami a na plecy miałem narzuconą marynarkę we wzór „moro”. Na pierwszy rzut oka szaleństwo, ale tam gdzie wchodziłem i po kogo wchodziłem miało to znaczenie jak jesteś ubranym — pewna tzw. „elita ekscentryków”. Ochronie wystarczyło wtedy tylko to, że wysiadłem z fury wartej prawie 1 mln złotych a strojem i stylem nie różniłem się od innych w środku obecnych.
— Luxor — powiedziałem — przekaż mi wszystko o tym jak się w takim razie ubierać.
— To zależy.
— Rozwiń myśl.
— To zależy od akcji jaką masz do wykonania.
— To się domyślam… ale jesteś trochę dłużej w tym biznesie i podobno masz mnie czegoś nauczyć, wiec chętnie się dowiem.
— O kolorach Ci już powiedziałem. Jeśli masz w swojej szafie coś co jest w innym kolorze niż czarny, szary, biały, delikatnie błękitny albo nie ceglany to to wypierdol. Przyzwyczaj się, że Twoje ciuchy są dwu-trzy kolorowe. Zawsze! Dzięki temu nie będziesz miał problemu z tym, żeby w cokolwiek się szybko ubrać i dobrze wyglądać. W szafie masz mieć takie ciuchy, że nie ważne jakie weźmiesz spodnie, jaką koszulę, bluzę czy marynarkę — wszystko zawsze ze sobą ma być spójne i pasujące kolorystycznie. Poszetki miej już włożone w marynarki, tak żebyś potem nie musiał się skupiać na ich właściwym składaniu czy dobieraniu, mają przełamywać kolory, a skoro w szafie wszystko masz w 3 kolorach to nie będzie problem.
Myślę sobie — tak głupie, że aż genialne.
— Co mi jeszcze możesz powiedzieć? — bo nad szafą to trochę popracuję.
— Buty.
— Co buty?
— Masz dobre buty! Może nie jest to Kielman ale na pewno też i nie CCC.
— Dziękuję, Kazar.
— W Venezii nigdy nie kupuj.
— Czemu?
— Wszystkie co miałem się rozpadły i reklamacji nie przyjmują. Do tego stopnia, że raz zarzucili, że butów się nie pastuje tylko szmatką przemywa, wiec pęknięcia na skórze są od pastowania, a za drugim razem powiedzieli, że obuwie było źle dobrane do stopy. Tam nie kupuj. Nie warto. W każdym razie te co masz na sobie są ok.
— Dzięki.
— Ale nie wypastowałeś obcasów.
Patrzę na swoje buty, fakt, obcasy ujebane chuj wie czym, pomimo tego, że z przodu i od góry wszystko wypastowane. Widać że skurczybyk jest pedantyczny bardziej ode mnie.
— Nie możesz chodzić w takich butach, albo masz klasę i tak jak się — moim zdaniem — świetnie ubrałeś nie mieszając za bardzo kolorów itd. i wszystko wyprasowałeś, tak zapomniałeś o wypastowaniu obcasów.
Siedzę, myślę, patrzę na te obcasy, fakt — nie wypastowałem.
— Następnym razem zadbaj o to. W zależności od tego gdzie jedziesz i czego wymaga zadanie dobieraj odzież.
— No to chyba jasne! Nie?
— Nie.
— To znaczy?
— Wyobraź sobie, że jedziesz do Kambodży w porze deszczowej.
— Wyobrażam sobie.
— Co weźmiesz?
— No nie wiem? — Płaszcz Przeciwdeszczowy? Kalosze? Parasol?
— No właśnie o tym mówię.
— O czym?
— Że nie zabierasz ze sobą ciuchów praktycznych i przydatnych.
— To jakie mam niby zabierać? — pytam mocno zszokowany.
— Takie jakie noszą miejscowi!
— ?
— Tam gdzie jedziesz, tam masz wyglądać jak miejscowy, ciuchy, zarost, buty, plecak itd. Wcześniej musisz to wszystko sprawdzić, jak żyją, jak mieszkają, co jedzą, jak wyglądają, jak się ubrać itd. W Wietnamie np. mężczyźni mają zwykle nie obcięty paznokieć na kciuku.
— Czemu?
— Bo skoro może mieć długie paznokcie to, to świadczy o tym, że nie pracuje fizycznie, a to podnosi jego wartość i znaczenie i status społeczny. Jak masz jechać do Wietnamu to nie obcinasz tego paznokcia przez dwa czy trzy tygodnie przed zleceniem albo i dłużej.
Spędziłem z Luxorem około pięciu godzin na rozmowach. Wiedza jaką mi przekazał — bezcenna.
Wiedza na temat tego jak dobierać buty, koszule, poszetki, krawaty, kurtki, paski do spodni, zegarki, plecaki a nawet rękawiczki, nakrycia głowy czy szaliki.
(Luxor jeśli teraz czytasz tą książkę, wierz mi, że to co mi przekazałeś w moim odczuciu, nie tylko pozwoliło mi na przeżycie, ale też bardzo, bardzo wiele mnie nauczyło. Dziękuję!)
Z Luxorem, widziałem się potem jeszcze wiele razy. Zwracał mi uwagę na takie rzecz ile powinien wystawać spod marynarki mankiet od koszuli na spinki a ile od zwykłej na długi rękaw, ile powinna nachodzić nogawka na buty w zależności od sytuacji i kroju. I tysiące innych drobiazgów.
Co ciekawe, bardzo wiele rozmawialiśmy na temat ubioru i wyglądu kobiet, jak i co powinny dobierać, jakie materiały do jakich pasują, jakie kolory, kroje itd. Jaka torebka na jaką okazję, jakie buty do jakiej sukienki, spodni… Jakie kolory paznokci do jakiego typu urody. Dla tej książki nie ma to większego znaczenia, co nie zmienia faktu, iż bardzo wiele mnie nauczył.
Luxor zwracał też uwagę na inne aspekty, czyli takie, które wydawałyby się bardzo prozaiczne, a jednocześnie okazały się bardzo ważne.
— Te perfumy które masz teraz na sobie — zawiesił głos — zawsze ich używasz? — pyta.
— Tak.
— Hugo Boss Energise. Mocne, wyraziste, dla konkretnego zdecydowanego, lubiącego aktywny tryb życia mężczyzny. Pasują do Ciebie.
— Czy Ty kurwa znasz wszystkie zapachy na pamięć?
— Tak.
Powiedział to z taką lekkością i pewnością, że nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że faktycznie skurczybyk znał wszystkie zapachy jakie można znaleźć w Sephorze czy Douglasie. — jebaniutki — pomyślałem.
— Zapamiętaj — mówi — że w dniu w którym idziesz na robotę nie używasz żadnych perfum, żadnych dezodorantów, antyperspiratnów itd., zapach…
— Co zapach?
— Zapach jest tym co bardzo szybko można wyczuć, ale to akurat nie jest problemem. Problemem jest to, że zapach bardzo łatwo i na bardzo długo zapamiętujemy. Jest to jeden z naszych pierwotnych najsilniejszych zmysłów.
— To znaczy?
— To znaczy, że jak się czymś wypsikasz, spryskasz czy umyjesz, a przy robocie kogoś miniesz, to ten ktoś powie, że widział takiego faceta który pachniał „tak i tak”. Nie mówiąc już o tym, że będziesz łatwiejszy dla wykrycia przez psy. Jeśli na co dzień czegoś używasz, używaj, ale na robotę „zero”. Psy wyczują Twój naturalny zapach, ale nie wyczują Cię na co dzień, z resztą z tego jak sobie z psami radzić to Cię kto inny będzie uczyć. Na robotę niczym się nie psikasz, myjesz się zwykłym szarym mydłem albo i bez mydła i tyle.
— Cenna rada.
— I kolejna…
— Jaka?
— Włosy i zarost. Miej przed robotą zawsze dłuższe włosy i dłuższy zarost, po robocie możesz ściąć jedno i drugie, człowiek jest wtedy nie do poznania — przynajmniej na pierwszy rzut oka. Łatwiej jedno i drugie ściąć aniżeli zapuścić. Poza tym jak masz nieco dłuższe włosy to zawsze możesz je też przefarbować, ale w Twoim przypadku „Panie Brunet” odpada. Zatem zawsze musisz mieć minimum te 3—4 cm włosów, żeby móc się opierdolić na zero i brodę, którą zawsze możesz w parę minut w jakiejś hotelowej norze po prostu obciąć maszynką za 2 euro.
— Zapamiętam.
— Zapamiętaj. Bo może Ci to kiedyś życie uratuje.
(Czas i życie pokazało, że uratowało. Dzięki Luxor — Za życie!)
10. Szkolenie czyli walka wręcz
Jak wiecie od ósmego roku życia — przez wiele kolejnych lat, kilka razy w tygodniu trenowałem sporty walki. Głównie i w większości Karate Kyokushin, poza tym boks, judo, i tajski boks, miałem też jakieś podstawy Krav-Magi.
Kilka wygranych zawodów z których puchary i dyplomy mam do dzisiaj i przypominają mi o latach młodości i normalnego życia.
Pamiętam dzień w którym szedłem do osiedlowej biblioteki w której wyprzedają książki które są rzadko wypożyczane. Wiecie, biblioteki mają taką „politykę”, że jeśli nikt czegoś nie czyta, to lepiej zwolnić miejsce na półce i to sprzedać, wiec wystawiają książki na sprzedaż po 2zł/3zł/5zł/7zł. Biblioteka trochę zarobi, a ktoś tanio kupi książkę.
Wspominałem Wam, że skończyłem dość specyficzny kierunek. Napisałem, że to była „historia” — fakt — ale w ramach tej „historii” robiłem dość bardzo wyjątkową specjalizację — nie istotne jaką. W każdym razie na książkach się znam i nie tylko na książkach bo w sumie to 4 kierunki studiów skończyłem — dobra, skłamałbym mówiąc, że skończyłem.
Skończyłem jeden i z niego się doktoryzowałem, z pozostałych trzech uzyskałem absolutorium. Czyli wszystko co trzeba było zaliczyłem, ale nie uczęszczałem na seminaria magisterskie.
Dlaczego?
Skoro się doktoryzowałem to na chuj mi kolejny tytuł magistra? No właśnie. Studiowałem po to, żeby zdobyć wiedzę a nie papierek.
Być może to może mieć znaczenie dla Was jako Czytelników.
Moim Pierwszym kierunkiem studiów była wspomniana Historia, potem już po skończeniu tego kierunku straciłem zniżki na bilety — serio — zniżki są do czasu kiedy jest się studentem a nie do 26 roku życia (oba warunki muszą być spełnione równocześnie), wiec poszedłem na Administrację — dzięki temu nauczyłem się sporo ciekawych rzeczy z zakresu prawa. W trakcie dziennych studiów doktoranckich, okazało się, że po napisaniu jednego rozdziału dysertacji doktorskiej muszę czekać około dwóch miesięcy na to aż mój promotor to sprawdzi i wskaże co jest dobrze a co źle. Zaczęło mi się nudzić bo żyłem życiem typu „praca, dom, szkolenia wskazywane od Nadiego i wolne weekendy — w weekendy wariowałem. Wierzcie mi. Przez wcześniejsze dwadzieścia kilka lat, byłem człowiekiem który każdy dzień miał wypełniony po brzegi. Nie wiedziałem jeszcze jak to wszystko ma się w niedługim czasie zmienić — to tak apropo weekendów.
Teraz w tym dorosłym życiu kiedy przychodził weekend nie było już kolegów. Każdy miał żonę, albo żonę i dzieci i swoje rodziny. Dlatego w weekendy, żeby nie zwariować czytałem — wszystko. A w takich bibliotekach osiedlowych o których pisałem wyżej — niestety — ale często pracują ludzie którzy nie mają pojęcia o wartości książek jakie wystawiają na sprzedaż, zatem często można tam znaleźć prawdziwe perełki, które rynkowo są warte po 40—100 zł, a sprzedawane za 2zł/3zł/5zł/7zł i tutaj wychodzi dysfunkcja mojej osiedlowej biblioteki, bowiem za około w sumie może 500 zł kupiłem książki warte dzisiaj ponad 20 000 zł.
Możecie się zastanawiać czemu piszę o tym w rozdziale dotyczącym szkolenia z walki wręcz? Bo akurat kiedy szedłem do biblioteki zobaczyć czy są nowe tanie „perełki” przyszedł SMS.
„Roberto +48 XXX XXX XXX….”
Dzwonię:
— Dzień dobry… Roberto?
— …. — Cisza.
— Od Nadiego dzwonię…
— …. — Cisza.
— „Jeśli wielu upadnie to wojna przegrana”
— „Jeśli jeden upadnie?”
— „Upaść może świat”
— „A jeśli upadną tysiące?”
— „Łzy tysięcy matek okryją świat”. Kiedy? — zapytałem,
— Pojutrze.
— Gdzie i o której?
— AWF o 14:00
— A nie da się później?
— Nie da się.
— Jak mam się ubrać… co wziąć ze sobą?
— Weź strój jak na W-f i zabierz ze sobą odwagę.
— Gdzie na AWF?
— Różowy pawilon.
— Jak Cię rozpoznam?
— Jak punktualnie wejdziesz przez drzwi recepcji to ja Cię rozpoznam.
— Deal. Do zobaczenia.
Kurwa! — myślę sobie — muszę wziąć urlop na żądanie. A miało być po pracy, no ale cóż, życie. Nigdy nie wiedziałem z kim i po co się umawiam, ale pierwsze spotkanie nauczyło mnie tego, żeby zwracać uwagę na ubiór. Dlatego przed tym telefonem, jak i przed każdym następnym, zawsze pytałem o to w co mam się ubrać — i jak się okazało na dobre mi to wyszło. Tutaj łatwo było się domyśleć, że chodzi o trening sportowy.
Spakowałem się i dojechałem. Pawilon był mi doskonale znany, bowiem przez wiele lat uczęszczałem tam właśnie na treningi Kyokushin. Z tego co wiem, to teraz ma już inny kolor.
Niemniej, zbliża się godzina 14;00, stoję przed pawilonem i palę — Jak zawsze L&M. Patrzę na zegarek: 13:59:30 sek. Mam połowę fajka.
Chuj z tym, biorę na spokojnie dwa ostatnie buchy, patrzę na zegarek: 13:59:55. Gaszę papierosa i równo co do sekundy otwieram drzwi recepcji.
— Pan chyba do mnie?
— yyyy a Pan to kto?
— No jak to kto? — z tak rozbrajającym uśmiechem na ustach — przecież na 14 byliśmy umówieni! Dobrze, że się nie spóźniłeś. Dawaj idziemy.
Weszliśmy na dobrze mi znaną salę a właściwie dwie sale. Jedna z wielką żółtą zapaśniczą matą, druga po lewej stronie z twardą klepką.
Uczęszczałem tam na Kyokushin przez wiele lat, ale gościa nawet z widzenia nie kojarzyłem.
— Nauczasz tu czegoś?
— Dzisiaj tak.
— Jak to dzisiaj?
— Jak widzisz.
— No a jakieś regularne treningi tu prowadzisz?
— Nie.
— To czemu tutaj?
— Bo tu mi było blisko dojechać. Firma powiedziała, że jest jakiś koleś itd. Wiec stwierdziłem, że nie będę zapierdalał przez całą Warszawę, tylko spotkam się tam gdzie chce. W końcu to oni mi płacą bo mnie potrzebują, bo w końcu potrzebują Ciebie — w tym zakresie mogę akurat dyktować warunki.
Znów pojawiło się słowo „Firma” które z czasem sobie przyswoiłem, zrozumiałem też, że to nie tylko znajomi Nadiego, ale to też są stali pracownicy AW.
— Dobra przebieraj się i wchodzimy na matę.
— Ok.
Ubrałem się w czarne spodenki i białą koszulkę z wielkim żółtym słoneczkiem. — Uważałem ją za „fartowną”, dlaczego?
Otóż parę lat wcześniej pokłóciłem się ze swoim trenerem Kyokushin z którym wspólnie prowadziliśmy zajęcia dla dzieci. I poszedłem trenować tajski boks. Na AWF. Na tej samej Sali. Na AWFie, w tym budynku jest szatnia z prysznicami itd. Ale kiedy przyszedłem na pierwszy trening z tajskiego boksu zauważyłem, że nikt nie zostawia torby w szafce, tylko każdy bierze swoją torbę na sale. Trochę mnie to zdziwiło, bo podczas treningów Kyokushin wszystko zostawiało się w szafkach. Niemniej, wziąłem swoją torbę i wszedłem na salę. Z racji tego, że już około 15 lat trenowałem Kyokushin to zapisałem się od razu do grupy dla zaawansowanych, kiedy wszedłem na salę, zobaczyłem — mówiąc wprost — samych „koksów”. Goście dwa na dwa.
Kiedy wszedłem wszyscy na mnie spojrzeli — chuderlak — przypominam — 67kg., i 180cm wzrostu — Masa ciała zmieniła mi się dopiero mocno po 30stym roku życia i doszła do 73kg.
Wszedłem na salę, gapię się na nich a oni na mnie. Patrzę i widzę grupkę 5 gości — straszne schaby, ale wysportowane — widać że „inteligencja” to to nie jest — raczej konkretna „chuliganka” — bardzo konkretna jak się później okazało, bo później już jako koledzy z treningów sporo gadaliśmy. Widzę, że wiążą sobie na rękach taśmy bokserskie pod rękawice. Postawiłem torbę i stwierdziłem, że skoro oni to robią, to ja też to zrobię — być może później nie będzie na to czasu.
Wyjąłem swoje czerwone taśmy i wiąże i słyszę niby szept, który zaczął gość w czerwonych spodenkach — prowodyr grupy — ze 120kg. masy własnej i na oko wyższy o głowę ode mnie — prowadząc dialog ze swoimi kolegami.
— Kurwa widzicie?
— No…
— Ja pierdole, strach uderzyć, żeby nie zabić.
— No, ja pierdole, co on tu kurwa robi?
— A chuj z nim.
Myślę sobie — niezły początek Diabeł — ale zobaczymy co dalej.
Przyszedł Axxxxxx. — trener.
Zbiórka i potem rozgrzewka.
W trakcie rozgrzewki rozciąganie — tak się składa, że po 15 latach trenowania Kyokushin jestem nieźle rozciągnięty, wiec jak przyszło do rozciągania to szpagat zrobiłem jajami do ziemi i słyszę jak ten gość w czerwonych spodenkach mówi do kumpli:
— Patrzcie kurwa jaki rozciągnięty.
— Pewnie kurwa balet trenował — odpowiedział jeden z jego kolegów.
Axxxxxx mówi aby dobrać się w pary. I teraz wyobraźcie sobie że:
Ja, mierzący 180 cm wzrostu i ważący 67kg., ubrany w zwykłe czarne spodenki i białą koszulkę z wielkim, żółtym, uśmiechniętym słoneczkiem, podchodzę do tego gościa w czerwonych spodenkach co na oko ma 2 metry wzrostu i jakieś 120 kg masy własnej.
Podszedłem, opuściłem lekko głowę, złączyłem nogi tak, żeby wyglądać jak ostatnia cipa i mówię głosem ostatniej cipy:
— Przepraszam, czy ja mógłbym być z Tobą w parze?
— Kurwa! — mówi z uśmiechem tak szerokim i pewnym siebie jak mój pies kiedy wie że „smaczka” dostanie. — Dawaj kurwa „Nowy”, zajebiście, pewnie, że będę z Tobą w parze! — widać szyderczy uśmiech i to jego przekonanie, że mnie „ubije”.
— Dziękuję — odpowiedziałem lekko kiwając głową.
Stwierdziłem, że skoro to mój pierwszy trening tajskiego boksu, a wcześniej już tyle lat trenowałem, to jak mam zebrać wpierdol, to chociaż od konkretnego gościa — żeby wstydu nie było, a jak wygram to tym lepiej.
Axxxxxx krzyknął „zawójka” — czyli po prostu „napierdalać się”
Gość — tak jak się spodziewałem — chciał wyjebać mi na wejście cepa z prawej ręki. Zablokowałem. Wszedłem w tempo swoją prawą ręką wybijając się z prawej nogi tak mocno jak mogłem prosto frontalnie na jego pysk — wspominałem chyba, że siła = masa x prędkość. Czułem jak pod moją zaciśniętą pięścią w rękawicy łamie mu się chrząstka w nosie albo i cała kość. Ale z mojej strony — przyzwyczajenie z Kyokushin — od razu poszły nogi. Jak tylko moja prawa ręka zaczęła wracać w stronę ciała od razu poszedł lewy zewnętrzny low-kick nad same kolano– gość już i tak mega oszołomiony, upada na to kolano — jego prawa noga nie wytrzymała low-kicku a nos połamany — odruchowo kiedy ukląkł, poszedł pociągnięty low-kick (mawashi na jodan) z prawej nogi ale już na jego głowę — nokaut.
(W sportowej walce w Kyokushin nie uderzamy na twarz ręką dlatego, że ze względu na „twardość” stylu, technikę i siłę po prostu można kogoś zabić — tutaj strzał poszedł przez rękawice a gość i tak miał połamany nos — wyobraźcie sobie co by było jakbym gościa trafił gołą ręką?)
W tym momencie słyszę jak jeden z jego kumpli — którzy wszystko obserwowali i czekali aż dostanę wpierdol — mówi w stylu niedowierzania i zaprzeczenia:
— Tak kurwa… balet, jasne kurwa… balet…
Dlatego ta moja biała koszulka z żółtym słoneczkiem jest „fartowna”.
— Dobra Roberto, przebrałem się, co robimy?
— Dawaj na matę.
Wchodzę na matę i jeb… Roberto się na mnie rzucił i mnie przewrócił.
— Co jest kurwa? — pytam.
— Jak to co?
— No co?
— Jak wiesz, że jesteś na terenie, gdzie istnieje ryzyko, że możesz się z kimś napierdalać, to zawsze masz być przygotowanym na napierdalanie się! Jasne?!
— Jasne.
Myślę sobie: filozofia jak z jakiegoś jebanego „Karate KID” — po latach muszę przyznać, że Roberto miał rację — wiele lat później w Maroku właśnie tak zaskoczyłem później jednego skurwiela.
Wchodzę, a raczej podnoszę się z maty i wchodzę jeszcze raz… tym razem już tak abym go widział i zachowuje dystans.
— Uderz mnie — mówi.
— Co?
— Spróbuj mnie zajebać.
— Serio?
— Serio, serio! Dawaj, jedziesz!
— Ok.
Robiłem co w mojej mocy. Wierzcie mi. Gość miał tak fenomenalne wyczucie czasu, szybkości, kierunku, że wtedy nie potrafiłem go nawet dotknąć. A wierzcie mi, że naprawdę potrafiłem się napierdalać. Problem w tym, że on potrafił uniknąć każdego ciosu.
Z Roberto widziałem się jeszcze podobnie jak z Luxorem dziesiątki jeśli nie setki razy przez kolejnych kilka lat.
Roberto był jak się okazało, jednym z najwybitniejszych na świecie „techników”. Czyli gości którzy znają się na technikach walki wręcz. To od niego dowiedziałem się, że moja późniejsza a zarazem najbardziej ulubiona metoda zabijania — bowiem jest najcichsza — może być skuteczna pod jednym warunkiem: „Kiedy włożysz nóż w płuca, płuca ofiary zaczyna zalewać krew — nie może krzyczeć ale może przeżyć. Kiedy ten nóż obrócisz podczas gdy wciąż jest w ciele i tym samym rozerwiesz płuca i wszystkie wokół ostrza pęcherzyki — takiego człowieka nie ma jak uratować” Wiedza z czerwonej (Taktyka czerwona czyli ratownictwo medyczne) to bezapelacyjnie potwierdzała.
(Roberto, jeśli czytasz tą książkę — sam wiesz jak było. Dziękuję Ci za wszystko czego mnie nauczyłeś, za wszystko co było między nami, za to jak mogłem się dzięki Tobie rozwijać. Za to jaki dawałeś przykład i dziękuję za naszą przyjaźń. Zawsze powtarzałeś „Liczy się konkret” — dzięki temu dzisiaj żyję. Więc dziękuję za „życie”).
11. Szkolenie czyli angielski
Powiedziałem Wam, że z założenia do wywiadu nie trafiłem bo mój angielski był za słaby. Pierwszym obcym językiem którego zacząłem się uczyć był język niemiecki. To była druga klasa podstawówki.
Uczyłem się go w szkole plus prywatnie przez w sumie 11 lat począwszy od 2 klasy szkoły podstawowej. Angielskiego zacząłem się uczyć dopiero w 6 klasie. W sumie przez 8 lat, też w szkole i prywatnie. I ktoś może powiedzieć, że to „dużo” — nie. Jeśli co semestr zmieniają Ci się nauczyciele, jeśli cała nauka języka polega tylko na wkuwaniu reguł czy uzupełnianiu zdań, tabelek, łączenia wyrażeń itd. To na chuj się to zda. To nic nie daje.
Wiem to też po swoich znajomych, którzy mieli przysłowiowe „piątki” w szkole a odezwać się po angielsku do dzisiaj nie potrafią jak są za granicą.
Ja zawsze wychodziłem z założenia, że nie jest ważne jak znasz język, ważne żebyś umiał się dogadać.
Jeśli chodzi o niemiecki to nie miałem z nim problemów, w zasadzie to włącznie z akcentem mówiłem jak native speaker. Teraz aktualnie nie używałem tego języka z 20 lat ale coś tam zostało. Ale mówimy o sytuacji jaka była, a nie jaka jest. Przepraszam, skłamałbym, kiedy wracałem po robocie z Bejrutu przez Cypr, musiałem używać niemieckiego — kwestia przypadku, ale fakt używałem.
Jeśli chodzi o angielski:
Dzwoni Nadi:
— Cześć Diabeł.
— Cześć Nadi.
— Jak tam?
— Dobrze, pracuje, studiuje, kończę doktorat, i sporo się nauczyłem od Twoich znajomych.
— Wiesz, jak się poznaliśmy to byłeś żółtodziobem i miałeś 23 czy tam 24 lata… i zaczynałeś pisać doktorat, teraz masz trochę więcej.
— Nadi, parę lat się znamy, wiec jak zawsze — powiem wprost — nie pierdol. O co Ci chodzi? Bo jak Cię znam… to nie dzwonisz bez powodu.
— Luxor naumiał Cię?
— Naumiał i to już dawno temu.
— I dobrze! A Roberto?
— Roberto? Jak mu zaproponowałem walkę bez zasad na te jego udawane noże to poległ.
— Jak to poległ?
— No poległ.
— Co przez to rozumiesz?
— Trzy razy się zmierzyliśmy na zasadzie „bez zasad”. No i kurwa trzy razy poległ. Trzy razy mu albo gardło, albo płuca przebiłem a na koniec tętnice udową.
— Pierdolisz?
— Nadi, kurwa nie pierdolę!
— Diabeł…
— Co?
— On kurwa ludzi z Gromu uczy.
— No spoko.
— Ty, a kto Ciebie uczył?
— Ale o co pytasz?
— No o walkę wręcz!
— No mnie uczył przede wszystkim „Hxxxxn”
— Kurwa mać!
— Co?
— No my proponowaliśmy „Hxxxxxxxi” robotę.
— No i?
— No i jak powiedzieliśmy stawkę to powiedział: „że Was chyba pojebało”.
— No i ja się nie dziwię, znam Go osobiście od kilkunastu lat. Mój dobry przyjaciel. Nadi, ja Cię rozumiem, wiesz, jest masę ludzi co sami się szkolą, trenują, myślą o survivalu itd. Odpuść. Jak nie masz na coś wpływu to się tym nie przejmuj.
— Kurwa tylko wychodzi na to, że są ludzie, którzy szkolą i za kasę szkolą innych ludzi, którzy są w aspekcie walki wyszkoleni lepiej niż kurwa nasi komandosi.
— No tak, ale pamiętaj, że jak wpadają komandosi to oni mają komuś raczej kulkę zajebać a nie się bawić w walkę wręcz.
— No racja. Powiedz mi lepiej co z Clarą?
— Z Clarą perfekcyjnie!
Clara była kobietą, która nauczyła mnie chyba wszystkiego na temat win. Szczepów, dojrzewania, zlewania, rozpoznawania smaków itd.
Owszem zawsze spotykaliśmy się na picie, ale wiedza którą mi przekazała bezcenna! Wysoka szczuplutka blondynka, o delikatnej urodzie z długimi rozpuszczonymi włosami, mająca około 37 lat. Zawsze skromnie ubrana i niewyróżniająca się z tłumu. Uwielbiała nurkować. Miała w sobie coś tajemniczego, coś co mnie pociągało ale nie seksualnie, raczej umysłowo, jedna z tych kobiet których nie da się rozgryźć, ale świetnie nam się rozmawiało, bo potrafiliśmy rozmawiać zawsze o wszystkim wprost. Znak zodiaku PANNA. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało — setki godzin chlania przez kilka lat — oczywiście to mocno spłycam. Ale jak dzisiaj dasz mi białe (i nie tylko białe) wino to powiem Ci o nim wszystko. Z Clarą mam kontakt do dzisiaj, choć już nawet nie mieszka w Warszawie. Nadal kiedy dzwonimy do siebie to rozmowa trwa minimum półtorej godziny. I nadal jak każda z osób, może poza „Jamajką”, nie wie do czego mnie tak naprawdę szkoliła.
— No to jak z Clarą się dogadałeś to dobrze, a jak z Alicją? Kiedy się z Nią widziałeś?
— Jakiś tydzień temu.
Alicja, dziewczyna zajmująca się behawiorystyką zwierząt, z naciskiem na psy. Nauczyła mnie jak podejść do niemal każdego nie wiadomo jak kurewsko niebezpiecznego psa tak, aby ten pies mnie polubił — Tak da się — prawie zawsze. Chyba, że masz psa typowo szkolonego do zabijania. Wtedy się nie da.
Pierwsza zasada: powoli i nigdy nie próbuj głaskać z góry, kolejna: możesz się uśmiechać i nawet jest to wskazane. Dlaczego?
Psy pochodzą od wilków i były jednym z pierwszych udomowionych przez ludzi gatunków zwierząt. Ludzie siedzieli przy ogniskach, psy czuły ciepło i zapach jedzenia. Jeśli człowiek chciał — wtedy jeszcze wilka — zaatakować to wstawał z miejsca i w niego napierdalał czym popadnie. Stety albo i niestety informacje przekazywane przez tysiące lat drogą genetyczną działają również na zwierzęta. Mówimy o okresie paleolitu który trwał około 5 mln lat. Kiedy to człowiek wszystkiego się uczył. Czyli co jeść, czego nie jeść itd. Nasi praprzodkowie odwalili wtedy kawał dobrej, krwawej i niebezpiecznej roboty. Niemniej, psy też pamiętają, że jeśli człowiek patrzy na nich z góry, to jest to potencjalne zagrożenie, ale kiedy takiego podchodzącego psa przy tych pierwotnych ogniskach chciało się nakarmić, to nadal siedząc — będąc bezpiecznym, nasi praprzodkowie rzucali takiemu zwierzęciu jakieś ochłapy.
Psy kiedy widzą, że jesteś na ich wysokości reagują dużo spokojniej aniżeli kiedy jesteś nad nimi. Wiedzą, że kiedy stoisz, to jesteś zdolny do walki, kiedy siedzisz albo przyklękasz prędzej dasz im żarcie aniżeli pałką w pysk. Co do uśmiechu, to też każdy wie, że człowiek jest na świecie jedynym zwierzęciem i drapieżnikiem który pokazuje kły — czyli ogólnie zęby, nie tylko wtedy kiedy jest wkurwiony. Uśmiechamy się i psy to też wiedzą i wiedzą. Nie traktują po tych wszystkich latach od ich udomowienia naszego uśmiechu jak zagrożenia. Ogólnie dużo by mówić, ale wszystkie spotkania z Alicją były cenne. Ala pracuje dla… –nie mogę powiedzieć, ale wierzę, że na pewno świetnie nadal robi swoją robotę.
(Alicjo, która nosiłaś moją skórzaną pomarańczową kurtkę bo było zimno i Ci ją oddałem, kurtkę która zafarbowała Ci białą bluzę w deszczu podczas spaceru nad Wisłą, jeśli to czytasz… Dziękuję! Odezwij się bo od lat już nie mamy kontaktu)
Piszę o tym wszystkim powyżej, bo rozchodzi się o „języki” i ich zrozumienie. Czyli język ludzki — jak rozmowy z Clarą i język zwierzęcy — jak spotkania z Alicją.
— Diabeł, mam dla Ciebie kolejny kontakt powiedział Nadi.
— No to dawaj namiar.
— Ale to co innego.
— Co innego czyli co?
— Będziesz miał lekcje z angielskiego.
— Z kim i gdzie?
— Online! Z dziewczyną z Mołdawii.
— Pierdolisz?!
— Nie pierdolę — mamy dziewczynę w Twoim typie. Tłumaczka symultaniczna z Angielskiego, Rosyjskiego, Rumuńskiego, Mołdawskiego, Francuskiego i Włoskiego.
— Chcesz mi powiedzieć, że ta dupa zna 6 języków biegle?
— Tak!
— Jutro o 18:00 masz z nią rozmowę, link do rozmowy wyślę Ci mailem.
— I kurwa może wszystko przez skype?
— Przez skype! — odpowiedział z szyderczym uśmiechem.
— Jeśli jest w moim typie to pierdol się Nadi! — powiedziałem też z uśmiechem.
Jeśli w moim typie, to zdecydowanie wolałbym mieć z nią lekcje na żywo — pomyślałem.
Zalogowałem się do skype-a, połączyliśmy się, zobaczyłem Liubę, tłumaczkę symultaniczną z sześciu języków.
Liuba, trzy lata starsza ode mnie. Szczupła, zdecydowana, konkretna, niesamowicie oczytana, wychowana w tzw. „inteligenckiej rodzinie”. Skończyła „zarządzanie w biznesie”, albo „handel międzynarodowy” — nie pamiętam. Może z jednego licencjat a z drugiego magisterium na prestiżowym uniwersytecie — jakoś tak — nie pamiętam. Miała też — jak się później — okazało kilka obywatelstw.
Połączyliśmy się przez kamerę. Piękna, szczupła, zadbana, perfekcyjna fryzura — zawsze — perfekcyjne paznokcie, wiecznie uśmiechnięta, znak zodiaku LEW. Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim — rzecz jasna po angielsku.
Rozmawialiśmy prawie codziennie przez kilka lat. Zwykle po około 1—3h dziennie, ale kiedy przychodził weekend to zdarzało się, że siadałem do kompa, aby z Nią rozmawiać od 18:00 i rozmawialiśmy do 7:00 rano. Łatwo możecie się domyślić, że się w sobie zakochaliśmy na odległość, a może tylko ja się zakochałem? Nie wiem. Niemniej, nie chodzi teraz o zakochanie.
W dwa lata ogarnąłem z Liubą angielski do takiego poziomu, że zawsze z każdym się dogadam na każdy temat. Może nie perfekcyjnie, ale nauczyła mnie myśleć po angielsku a nie zastanawiać się jakiej konstrukcji gramatycznej mam użyć.
Liuba nie pracowała dla polskiego wywiadu, ale wcześniej sprawdzony i przebadany mój profil psychologiczny, podpowiedział Firmie jaką lektorkę mają zatrudnić. Lektorkę idealną, a to znaczy taką, przed którą będę chciał pokazać jak dobry jestem albo po prostu będę chciał z nią rozmawiać. Jedna i druga opcja powoduje taki skutek, że prócz niemieckiego naumiałem się teraz też i angielskiego i to w dwa lata od niemal zera do poziomu B2/C1.
(Nie wiem, jaki sukces ta powieść odniesie w Polsce, ale wiem, że chcę ją przetłumaczyć na angielski i wydać na rynkach „międzynarodowych”, wtedy… w tej angielskiej wersji, będą w tym miejscu podziękowania dla Liuby)
12. Szkolenie czyli zajęcia w basenie
Mówiłem Wam, że przez wiele lat pływałem i to po parę kilometrów
różnymi stylami. Wracam do domu po pracy i przychodzi SMS od Nadiego. Jak zawsze: „+48 XXX XXX XXX Michu”. Myślę sobie — w końcu coś nowego. Dzwonię.
— Dzień dobry Michu.
— Dzień dobry, z kim mam przyjemność?
— Od Nadiego dzwonię.
— Słucham.
— „Co ma wisieć nie utonie”
— „A co lata może spaść”
— „A jak spadnie to co?”
— „To się utopi”
— Środa 17:19. Basen Polonia. Weź kąpielówki i czepek. Odbiorę Cię punktualnie na recepcji jak tylko wejdziesz.
— Deal.
Koniec rozmowy.
Nauczony wcześniejszymi doświadczeniami w końcu zdałem sobie sprawę z tego jak ważna jest precyzja. Po raz kolejny ktoś podaje jakąś niestandardową godzinę. Umawia spotkanie co do minuty. Zrozumiałem, że precyzja to cecha tego zawodu. Później okoliczności mi uświadomiły, że jedna minuta to tak naprawdę bardzo, bardzo dużo czasu.
Stawiłem się na recepcji punktualnie, a Michu po mnie wyszedł, na oko miał jakieś 50 lat.
— Dawaj idziemy do szatni a potem trenujemy w basenie.
Przez 6 lat pływałem na Warszawskiej Polonii. 50cio metrowy olimpijski basen. (wtedy — potem go przebudowano) Znam go na pamięć. Zawsze była tam kurwesko zimna woda. Przepłynąłem tam setki kilometrów każdym stylem. A mój ojciec, który mnie tam zawsze przywoził, siedział na trybunach i patrzył ile jego syn przepłynął. Zwykle po około 2.5 — 3km na trening.
(Tutaj uwaga. Basen na Konwiktorskiej w ciągu ostatnich ponad 25 lat przeszedł modernizację. Obecnie nie ma 50 metrów lecz 25. Nie ma też głębokości 3 metrów lecz 1.60cm w najgłębszym miejscu. Z powierzchni jaka została zrobiono salę do ćwiczeń — bo z tego są większe pieniądze.)
Przebrałem się, wchodzę na basen. I odzywa się Michu prowadząc mnie w lewą stronę od wejścia:
— Skacz!
— Co?
— Skacz, kurwa żeby się oswoić z tą jebaną zimną wodą.
Staje na krawędzi basenu od strony najgłębszej wody — myślę sobie: ja pierdole, mam nadzieję, że już nie jest tak zimna, weszliśmy do Unii Europejskiej itd., chyba są na to jakieś przepisy, paragrafy, normy itd. Wróciły mi przed oczami wszystkie jebane wspomnienia z dzieciństwa. Ale chuj — Diabeł — robisz swoje!
Skaczę — jak zawsze na nogi — Wolę zawsze chronić swój kręgosłup i nie zajebać w dno.
Hop, poleciałem w dół. Woda ta sama, kurewsko zimna. Wynurzyłem się.
— Michu, co dalej?
Michu stoi nade mną ubrany jak ratownik, na całym basenie nie ma nikogo innego.
— Jebnij sobie ze 3—4 baseny dla rozgrzewki dowolnym.
Jebłem dwa kraulem i dwa klasycznym.
Fakt, trochę się rozgrzałem, przyzwyczaiłem do wody i tego jak jest kurewsko zimna.
— Ogarnąłeś się? — pyta.
— Tak.
— No to dawaj tutaj do mnie.
Podpłynąłem do Niego.
— Wyjdź z basenu.
— Co?
— Wyłaź, kurwa mamy obiekt na dwie godziny zajęty wiec nie pierdol tylko wyłaź jeśli mam Cię czegoś nauczyć.
Wyszedłem.
— Odwróć się plecami.
Odwróciłem się plecami do niego i czuję jak mi na rękach za plecami zakłada kajdanki.
— Masz kajdanki na rękach.
— No kurwa czuję!
— No to siup do wody i poproszę 10 basenów.
— Co kurwa?
— Nic kurwa! — w tym momencie zepchnął mnie barkiem wprost do wody bez gruntu.
— Jedziesz! — krzyknął.
Pracowałem nogami, ręce w kajdankach z tyłu. Przepłynąłem to co miałem przepłynąć i dumny z siebie mówię:
— Dobra, zrobione!
— Dobra to się rozkuj.
Kluczyk od kajdanek rzucił mi na tą najgłębszą część basenu. Nie mam okularków pływackich, ręce za plecami a na nich kajdanki. Pod wodą chuja widzę. Nawet jak coś zobaczę, to nie mam jak ręką po to sięgnąć żeby się rozkuć.
— Michu, czy Ty kurwa nie przesadzasz?
— Nie.
— No jak kurwa nie? Jak mam niby wyłowić ten pierdolony kluczyk z trzech metrów mając związane ręce!
— Stary, to Ty jesteś w wodzie, to Ty masz kajdanki na plecach i to Ty masz się uwolnić! To w ogóle nie jest mój problem. Mnie tu nie ma. To jest Twój problem!
Tutaj należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół, jak jesteś w basenie i masz z tyłu związane ręce, to w zasadzie nie masz jak z tego basenu wyjść bo nie masz jak złapać się drabinki.
Powiem Wam, że to była jedna z najlepszych lekcji jakie dostałem w życiu. Moje problemy są TYLKO MOJE, Inni w ogóle na to nie zwracają uwagi. W zwykłym życiu każdy Ci powie, że mu przykro, że Cię wspiera itd. ale tak naprawdę, każdy ma w dupie to, że straciłeś pracę, albo że Ci dziecko umiera, bo każdy żyje swoim własnym życiem i każdy ma swoje problemy. Kultura i przyzwoitość nakazują wyrażenie troski. Ja byłem przygotowywany do zawodu i funkcji, którą pełniąc — nikt się o Ciebie nie troszczy.
— No to jak kolego! — Mówi Michu — chcesz ten kluczyk czy nie?
— Chcę kurwa!
— To nurkuj i wybieraj go ustami, albo od tyłu rękoma!
Nabrałem powietrza, nurkuję, ni chujet. Nie mogę zejść niżej niż 1,5 metra. Jedna próba, potem druga i trzecia. Ni Chujet!
— Co Diabeł? Nie możesz zejść na dno?
— Nie kurwa! Nie mogę!
Przypominam, że cały czas jestem na wodzie bez gruntu, ze skutymi z tyłu kajdankami rękoma.
— No pomyśl. Nadi powiedział, że Doktorat robisz, wiec mądry gość jesteś. Powinieneś się trochę się na fizyce znać! Z czego Ty ten doktorat robisz w ogóle?
— Z historii kurwa!
— Dobra, to Ci Doktorku podpowiem. Jak masz w płucach powietrze to to działa na wyporność i ni chuja nie zejdziesz niżej. Jak chcesz zejść niżej to musisz się wyzbyć powietrza.
— Czyli co?
— Czyli robisz głęboki wydech, tak żeby w płucach nie było powietrza, które Cię wypycha do góry. I wtedy na tzw. bezdechu schodzisz siłą mięśni w dół, wykorzystując już rozpuszczony tlen w tkankach.
Myślę sobie, to kurwa ma sens, faktycznie jak mam zanurkować skoro mam w sobie tyle powietrza. Robię głęboki wydech i nurkuje próbując sięgnąć ustami kluczyk od kajdanek. Nie udało się. Nie znalazłem kluczyka choć go widziałem.
— Co się stało Diabeł?
— Widziałem kluczyk, ale nie trafiłem w niego ustami, żeby go zgarnąć.
— A wiesz, że pod wodą perspektywa wielkości się zmienia i wszystko wydaje się inne?
— Nie wiem.
— No to już wiesz.
Nurkuje trzeci raz. Złapałem w końcu w usta ten jebany brelok od kluczyka. Tylko co teraz? Podpłynąłem na skraj basenu. I wyplułem go z ust na kafelki.
— Dobra wyłowiłem — mówię.
— No i co?
— No jak to co? Wyłowiłem!
— No ale kurwa nadal skuty jesteś!
— Michu, to czego Ty oczekujesz?
— No na dzisiaj oczekuję tego, że se te kajdanki otworzysz.
Myślę sobie — kurwa! Kurwa mać! Tyle lat pływania i to w tym jebanym zimnym basenie a ten mi teraz zadania daje!
— Jak się mam kurwa rozkuć skoro kluczyk jest tutaj! Na tym jebanym kafelku!
— To Ty jesteś skuty, nie ja. To Twój problem, nie mój.
Wierzcie mi, że się wkurwiłem, ale to solidnie. Mam z tyłu skute kajdankami ręce, jestem cały czas na wodzie bez gruntu, przepłynąłem i nurkowałem już nie wiem ile razy. Kluczyk od kajdanek wypluty, a wcześniej wyłowiony przeze mnie leży na jebanym kafelku i kurwa nie mam jak po niego sięgnąć, żeby się rozkuć, z basenu też nie mam jak wyjść, bo trzeba mieć wolne ręce żeby się drabinki złapać. Jakby się uprzeć (Później o tym pomyślałem) że przecież zawsze mogłem tyłem wychodzić i łapać potem poręcz))
— To jak Diabeł, odpuszczasz? Wyciągać Cię? — pyta.
— Nigdy kurwa, choćbym miał tu kurwa hipotermii jebanej dostać!
— Jak chcesz.
Myślę sobie. Myśl Diabeł myśl. Nie będziesz w stanie się w nieskończoność utrzymywać. Musisz mieć ten kluczyk w jebanych rękach. Od prawie godziny jesteś w kurewsko zimnej wodzie, cały czas pracujesz nogami, żeby tylko być na powierzchni. Myśl kurwa, myśl!
— Michu, jaki jest cel zadania?
— Masz sobie zdjąć kajdanki.
— Jakieś inne wytyczne?
— Nie! — krzyknął.
— Ok.
Biorę w usta ten jebany kluczyk z tej jebanej płytki na którą go już wyplułem i płynę z tymi zakutymi na plecach rękoma na największą płyciznę całego basenu. Ten basen jest (był wtedy) zbudowany tak, że pochyla się w dwóch płaszczyznach. Spróbuję to prosto wytłumaczyć. Od lewej do prawej ma zwykłe standardowe nachylenie. Czyli czym idziesz dalej tym głębiej. Ale ma też nachylenie wszerz. Na samym początku najpłytszej części masz mniejszą głębokość niż na samym początku ostatniego toru.
Ja byłem akurat na ostatnim i to tym najdalszym, czyli najgłębszym miejscu. Wziąłem ten kluczyk w usta i po przekątnej i pod wszystkimi zaznaczonymi torami, wtedy kiedy trzeba było, przepłynąłem pod wodą tak, aby znaleźć się na możliwie najpłytszej wodzie. Oczywiście nie było mowy o oddychaniu ustami, bo inaczej ten pierdolony kluczyk mógłby mi wypaść z ust.
Michu obszedł basen dookoła, odwróciłem się twarzą do wody, wyplułem „kluczyk”, potem spojrzałem gdzie na dnie on leży. Odwróciłem się na plecy, zrobiłem głęboki wydech i pozwoliłem na to, żeby moje ciało opadło na dno. Rękoma, które były skute próbowałem ten kluczyk znaleźć. Michu patrzył. Po czwartej próbie trafiłem ręką na kluczyk, złapałem go, i wynurzając się otworzyłem sobie kajdanki.
— Patrz kurwa — mówię — otworzone!
— Zajebiście, gratuluję!
— Dzięki!
— To teraz wychodź z basenu…
— Dumny z siebie wychodzę.
Wyszedłem i stoję naprzeciw Micha.
— Gratuluję, odwróć się!
— Że co?
— Odwróć się!
— Odwracam się i Michu znów zakłada mi kajdanki na ręce za plecami.
— Ej no! Przecież przeszedłem! Rozkułem się! Wyłowiłem! Co jest!
— Nic nie jest, to po prostu dalsza część szkolenia.
— Czyli co?
— Nic.
Mówiąc „nic” dostałem założenie kolejnych kajdanek.. ale tym razem też i na nogi.
— Michu… pojebało Cię?
— Nie.
Kiedy mówił słowo „NIE”, znów zepchnął mnie barkiem do wody. Miałem za plecami skute kajdankami ręce i skute kajdankami nogi.
— Dobra — mówi — ten kluczyk jest od rąk — pokazuje. A ten jest od — nóg — pokazuje.
Poszedł na drugą stronę basenu i wrzucił tam kluczyk od „nóg”, potem poszedł na przeciwległą i wrzucił ten od rąk. To była — tak mi się wtedy wydawało — katorga. Przepłynąć po jeden z kluczy — oczywiście w pierwszej kolejności ten od rąk, potem po drugi, żadnego nie zgubić, zrzucić we właściwe miejsca, ze związanymi rękoma i nogami. Zrobiłem. Choć nie ukrywam dużo czasu mi to zajęło i byłem przekurwiście zmęczony, to był największy wysiłek jaki kiedykolwiek w życiu wykonałem. Największy.
— Diabeł.
— Co ja?
— Kozak jesteś.
— To znaczy?
— Kurwa, wiesz co? Szkolę tu co jakiś czas takich jak Ty, ale takiego to nie było.
— Takiego? Takiego czyli jakiego?
— Ty kurwa nie odpuszczasz.
— No nie odpuszczam, a co?
— Nadi mi różnych chłopaków podsyłał.
— No i?
— No i takich co jak mieli związane i ręce za plecami i nogi to tylko dwóch przeszło w ciągu ostatnich 20 lat.
— Jak myślisz czemu tak mało?
— Panika?
— To znaczy? — zapytałem.
— Człowiek jak nie może normalnie w znany sobie sposób funkcjonować w środowisku które zna, to jak ma zrobić coś, co nie jest zgodne z jego wnętrzem — to dostaje ataku paniki.
— Co z tymi dwoma?
— Nie żyją.
— Jak to kurwa?
— No tak to, trupy, martwe trupy.
— Jak to trupy?
— No tak to!
— A co, utopili się bo kajdanek nie zdjęli?
— Powiedzmy, że nie byli tak zdeterminowani jak Ty!
Z Michem się jeszcze wiele razy widziałem przez wiele lat, dlatego chcę tu przytoczyć jeszcze coś. Mianowicie jedno z kolejnych naszych spotkań.
— Siema Michu!
— Siema Diabeł.
— Co dzisiaj robimy?
— Ciemność.
— To znaczy?
— Robisz wszystko co do tej pory, ale, dostajesz okularki na oczy.
— Zajebiście!
— No ale te okularki są zaciemnione. Czyli robisz to co robiłeś ale po ciemku.
— Pierdolisz…?
— Nie mam w zwyczaju.
Ponownie basen, ponownie Polonia, ponownie związanie rąk i nóg. I wszystko z „zamkniętymi oczami”.
Różnica taka, że tym razem to nie były kajdanki, a taśmy na „rzep”.
— Michu, a czemu taśmy a nie kajdanki?
— A co przyzwyczaiłeś się?
— Nie, no tak pytam.
— Kajdanki jak zaczniesz panikować nie spadną i dadzą Ci czas na to, abyś się w danej skutej pozycji uspokoił. Taśmy puszczą, a to będzie dla mnie informacja, że panikujesz.
— Czaję.
— No to siup do wody, jedziesz Diabeł.
Spędziłem w tej jebanej zimnej wodzie około 6 godzin szukając tych dwóch pierdolonych kluczyków, zatrzymując się czasem oczywiście tam gdzie miałem grunt żeby odpocząć– oficjalnie, to był pierwszy dzień remontu pływalni — i odpowiadając na pytanie jakie może się w waszych głowach pojawić. Nie, nie znalazłem żadnego z tych pierdolonych kluczyków, pomimo tego, że szukałem ich oczywiście systematycznie stopami opadając na dno i odbijając się od niego, aby zaczerpnąć powietrza i potem po wydechu znów opaść. Nie, nie znalazłem, ale za to parę razy głową zajebałem w ścianę, niemniej taśmy nie zerwałem. Po 6 godzinach Michu kazał mi wychodzić, żebym się nie nabawił hipotermii, której już prawie dostawałem.
— Michu — drżącymi z zimna ustami pytam — Ty wiedziałeś, że ja tych kluczyków nie znajdę? Prawda?
— Wiedziałem.
— To jaki sens miało to moje siedzenie w wodzie?
— Musiałem sprawdzić na 100% jak zdeterminowany jesteś do wykonania zadania.
(Michu, jeśli to czytasz — dziękuję i wiedz, że Cię kurwa szczerze nienawidzę (żart). I dziękuję Ci za to wszystko!)
13. Szkolenie czyli obsługa broni
Czwartek godzina 6:01, SMS od Nadiego: „ZAREZERWUJ SOBIE WEEKEND”. Myślę sobie ok. Dobrze, że uprzedził w czwartek rano a nie w piątek wieczorem. Planów i tak nie miałem wiec ok. Będę tylko musiał Liubashce (Liubie) powiedzieć, że mnie przez weekend nie będzie, więc angielski musi zaczekać.
Piątek godzina 6:01, SMS od Nadiego: „+48 XXX XXX XXX, Jamajka…” — zasada była prosta — zawsze miałem zadzwonić pod wysłany numer w ciągu 12 godzin. Poszedłem do pracy, wróciłem z pracy i dzwonię:
— Cześć Jamajka.
— Siema, a kto mówi?
— Od Nadiego dzwonię.
— Słuchaj mnie kolego, od Nadiego, to do mnie wiele osób dzwoni, masz coś więcej do powiedzenia?
— „Tam sięgaj gdzie wzrok nie sięga”
— „Miej serce i patrzaj w serce”
— „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”
— „Ale widoczne dla koronera”
— Kiedy i gdzie? — zapytałem.
— Jutro strzelnica XXXXXXX, 6:01. Ulica… xxxxxxxxxx xx.
— Jak się ubrać?
— Jak na strzelnicę, aby Ci nic ruchów nie krępowało.
— Ok.
— Jak Cię poznam?
— Będę miał czarną czapkę z logiem maryśki na środku.
— Ok.
Rozłączyliśmy się i pomyślałem, że czapka adekwatna do ksywki.
Przyjechałem jak zawsze przed czasem. Na drugim roku studiów kupiłem sobie samochód. Samochód, który to był świetny do tuningu.
Samochód był sprowadzany. Powiedziałem sprzedawcy, który zajmował się sprowadzaniem aut z zagranicy jaką chcę mieć furę — czyli marka, model, ewentualny rocznik i ewentualne kolory oraz jaki tuning ma być w nim zrobiony już przez niego — czyli: aluminiowe powiększone felgi, nisko profilowane opony, moc min. 150KM, przyciemniane szyby, sportowe progi, kubełkowe fotele, sportowe amortyzatory, sportowe zaciski itd. Za wszystko co chciałem mieć porobione, zapłaciłem w sumie prawie dwa razy tyle co za furę, ale kocham ją i mam ją do dzisiaj. Czy stać mnie na to, żeby zmienić około 20 letni samochód? — Oczywiście! Tylko po co?
(Fura ma już powiedzmy — że prawie, albo nieco więcej niż — 20 lat i lata bez zarzutów — nawet nie mam zamiaru jej sprzedawać. Jest przekurewsko idealna i znam ją na wylot.)
Wystrzelałem się wtedy ze wszystkich pieniędzy jakie zarobiłem i jakie miałem zaoszczędzone. To były czasy, kiedy nocami często zdarzało mi się ścigać w nielegalnych wyścigach po mieście i ten samochód nigdy mnie nie zawiódł.
Dojechałem pod strzelnicę. Siedzę w aucie, spaliłem 3 fajki, każdego wyrzuciłem za okno.
To był dobry przejazd — pomyślałem. Zero korków o tak pogańskiej godzinie. Wał Miedzeszyński pusty, 220km/h nadal lekko wyciąga — pomyślałem głaszcząc kierownicę mojego „Pustynnego Lwa” — bo tak nazywam swoją furę — jest zajebiście, żadnych fotoradarów. (Wtedy jeszcze nie było)
Mogłem dać gaz do dechy i dać upust emocjom. Jak to kiedyś było w jednej z kreskówek za moich dziecięcych czasów: „Niech gra muzyka i Gaz do Dechy!” (MotoMyszy z Marsa) — to będzie dobry dzień — pomyślałem.
Wchodzę na strzelnicę punktualnie o 6:01
— Siema, Ty pewnie jesteś Diabeł?
— Jamajka?
— Jak widać po czapce — złapał za daszek, lekko podniósł i założył.
Gość wyglądał tak, jakby albo się wczoraj zjarał i jeszcze go trzyma, albo zjarał się przed paroma minutami.
— Dobra Diabeł idziemy.
Przeszedłem przez strzelnicę bez żadnych formalności.
Normalnie jest tak, że jak wchodzisz na strzelnicę, to sprawdzają Twój dowód, spisują Cię, zapisują jaką broń będziesz używać, ile i jakiej amunicji bierzesz a tutaj nic.
— Jamajka.
— Co?
— Nie zapisujecie mnie nigdzie?
— Ty Diabeł a Nadi Ci powiedział, że ile czasu tu spędzisz?
— No weekend?
— A domyślasz się co tu będziemy robić? — spojrzał na mnie jak na debila.
— No pewnie strzelać? — odpowiedziałem jak debil.
— No, a pomyśl sobie teraz: ile, czego i z czego można wystrzelać po 12h dziennie przez dwa dni?
— No w chuj…
— No i myślisz, że komuś się to chce spisywać?
— No pewnie nie.
— No właśnie, przy okazji Diabeł, wziąłeś jakieś ciuchy na zmianę?
— Nie, a co?
— No to będzie od Ciebie jutro ostro jebać.
— Dlaczego?
— Bo dzisiaj nie wracasz.
— Jak to?
— No tak to, „weekend” to „weekend”. Wolny będziesz jutro, w niedzielę, około 22giej, może 23ciej.
— Czemu?
— Bo w nocy też się uczysz.
Myślę sobie — kurwa mać — z jednej strony super, jakieś 40 godzin nauki obsługi broni i strzelania, z drugiej nawet nie wiem gdzie ewentualnie mogę się umyć czy wysrać, że o spaniu nie wspomnę.
— Strzelałeś kiedyś?
— Tak.
— Z czego?
— Z GLOCK-a 17 głównie.
— Z czegoś jeszcze?
— Z AK-47.
— Jak wrażenia?
— Wolę broń krótką.
— Czemu?
— Jestem prawooczny, ale pomimo tego, iż jestem oburęczny, to jednak spust lepiej czuję pod lewą ręką, wiec z długą bronią mam problem. Może nie tyle problem, co po prostu nie jest ona dla mnie wygodna.
— Dobra to zaczniemy od krótkiej.
Poszliśmy na całkowicie oddzielną część strzelnicy i na odosobniony tor.
— Diabeł, zaczekaj chwilę.
— Ok. czekam.
Jamajka wrócił po paru minutach, niosąc ze sobą w ręce dosłownie drewnianą skrzynkę — taką w jakich to kiedyś się spotykało jabłka czy ogórki od rolnika na bazarkach — duża drewniana skrzynia cała załadowana amunicją, a na wierzchu dwa GLOCKi 17 — ledwo doniósł.
— Dobra Diabeł jedziesz.
— Ale że co?
— Bierzesz broń, ładujesz i napierdalasz.
— No ale tu jest kurwa z jakieś ponad 4000 nabojów!
— Dokładnie 5400 sztuk. Co 200 nabojów rozkładasz i czyścisz broń a następnie zmieniasz broń z jednego GLOCKA na drugiego i napierdalasz, a tamten stygnie.
— Ja pierdole.
— Nie pierdol tylko się ciesz, samo amo kosztuje 2,5zł od sztuki a Ty masz to za free, przez ten tylko weekend wypierdolisz towaru za prawie 14 tysięcy złotych.
— Co rozumiesz przez „ten tylko weekend”?
— Ano rozumiem to, że przez najbliższe pewnie dwa lata widujemy się co tydzień na cały weekend, a potem regularnie co kwartał albo i częściej. Wiec następnym razem bierz ciuchy na zmianę i szczoteczkę do zębów.
— Jamajka…
— Co?
— W co ja mam kurwa niby celować?
— Na początek?
— No tak….
— W cokolwiek.
— Jak to kurwa w cokolwiek?
— W cokolwiek byle by w tamtą stronę — wskazał ręką pas strzelecki.
— Jaki jest w tym sens?
— Sens jest taki, że po pierwsze masz się oswoić z bronią, z tym, że masz ją w ręku, z tym jaka jest jej moc, z tym jak się ją ładuje, jak się ją przeładowuje, jak się ją rozbiera i czyści, ile ona waży, jak się z niej strzela, jaka jest siłą nacisku na spust, jak się z niej — w cokolwiek co chcesz — celuje. Jak się wkłada magazynek, jak się go wyjmuje, masz kurwa w tym co wyżej wymieniłem, dojść do takiej jebanej perfekcji, że jak zasłonię Ci oczy i położę Ci siedem różnych pistoletów na stół w basenie pod wodą, to jak będziesz bez tlenu i dotkniesz ręką, to będziesz wiedział który to Twój. Jasne?
— Jasne. A zapalić mogę?
— Możesz kiedy chcesz.
— Ok.
— No to kurwa pal, ładuj i napierdalaj.
Odpaliłem fajka i zacząłem ładować, a potem strzelać i tak na zmianę, w międzyczasie Jamajka zmieniał scenariusze, nie chodziło jeszcze o sam cel, ale o samą szybkość reakcji w kontekście obsługi samej broni.
Czasem naboje i magazynki miałem z lewej, czasem z prawej, czasem na ziemi, czasem za sobą, czasem pochowane w kieszeniach bo gdzieś mi je powrzucał i dosłownie, kilkadziesiąt razy kazał mi włożyć nabój w gacie, konkretnie pod chuja ale nad jajka i w różnych pozycjach, czyli leżącej, stojącej, klęczącej, leżącej na plecach — wyciągać z pod kutasa ten nabój i ładować nim wyzerowaną (rozładowaną) broń bezpośrednio przez komorę i napierdalać.
Kiedy to ogarnąłem kazał mi zmieniać ręce, raz lewa raz prawa.
Kiedy to ogarnąłem zaczęły się „sztuczki” czyli jak przeładować broń nie mając ręki — czytaj; będąc rannym i nie mogąc użyć drugiej ręki. Sprawa okazała się banalnie prosta.
Trzymasz odwróconą kolbą do góry broń między kolanami, jedną sprawną ręką ładujesz magazynek. Teraz należy przeciągnąć zamek, ale masz tylko jedną rękę, więc w tę rękę łapiesz broń i tu masz wiele opcji.
Siadasz na ziemi, zarzucasz sobie jedną stopę na udo drugiej, jeśli masz buty ze sztywną podeszwą to po prostu silnie naciskasz górną częścią zamka, która jest bliżej muszki o but. I tak przeładowujesz broń. Analogicznie, możesz tak samo nacisnąć na rant stołu, krzesła czy czegokolwiek innego co jest obok.
Nad lufą zawsze jest parę milimetrów zamka które można o cokolwiek zaprzeć, aby przeładować np. przy zacięciu. Glock jest akurat automatem, wiec w jego przypadku nie trzeba tak robić — samo naciśnięcie spustu powoduje, że po załadowaniu i naciśnięciu spustu zamek wraca do normalnej pozycji, ale uczenie mnie tego miało nauczyć mnie zdejmować palec ze spustu, żebym się w kolano, stopę albo udo nie postrzelił. Poza tym nie każda broń tak działa, wiec chodziło też o przyzwyczajenie mnie i nauczenie tego pod kątem innych rodzajów pistoletów.
Potem zaczęły się kolejne sztuczki, przyniósł mi dwie kabury — lewą i prawą — odpowiednio dla lewo i prawo ręcznych i kazał napierdalać na zmianę. Wyjęcie broni, oddanie strzału, schowanie broni, wyjęcie broni z drugiej kabury, oddanie strzału i schowanie broni itd.
Potem to samo dalej, ale dorzucił jeszcze dwa GLOCKI… jeden miałem za paskiem od spodni z tyłu a drugi za paskiem od spodni z przodu. W sumie cztery klamki.
Po każdym strzale chowałem broń odpowiednio za pasek z przodu lub z tyłu, ale miałem raz chować ją w pozycji w jakiej ją wyjąłem a raz w pozycji pod drugą rękę czyli kolbą w drugą stronę.
Kiedy po iluś godzinach to ogarnąłem — a wierzcie mi — nie patrzyłem nawet na czas jakoś specjalnie — broń zawsze wywoływała we mnie takie skupienie, że skupiam się na niej a nie na innych rzeczach. Wiec kiedy po iluś godzinach to wszystko ogarnąłem Jamajka postawił gdzieś w odległości 25 metrów parę puszek po piwie.
— Jamajka, ja wiem, że Cię tu nie było ze dwie godziny… ale Ty piłeś czy mi się wydaje? Bo widzę puszki a od Ciebie też alko czuję!
— No piłem, a co?
— No chyba jak się ma do czynienia z bronią, to się pić nie powinno?
— Diabeł?
— Co?
— Nie wolno, jak strzelnica otwarta a już od ponad dwóch godzin jest zamknięta. Poza tym, to Ty masz do czynienia z bronią a nie ja. Czy to Ty mnie uczysz czy to ja Cię uczę?
— No…. Ty mnie uczysz.
— No to nie pierdol. Jesteś tu 17 godzin tak?
— Tak.
— Ogarniasz już, to, że niezależnie gdzie masz broń, czy z lewej, czy z prawej, czy nad sobą, czy pod sobą, czy za paskiem z tyłu, czy za paskiem z przodu, to ogarniasz tak?
— Tak.
— Magazynki tak samo, nie ważne gdzie są i jak odwrócone ogarniasz tak?
— Tak.
— Naboje jak masz na jajach pod chujem, też ogarniasz tak?
— Tak.
— Przy okazji, jak masz mieć rezerwowy nabój czy dwa pod chujem nad jajami to nie noś bokserek tylko slipy — bokserki tak „interesu” nie trzymają.
— Zapamiętam.
— Ładowanie na stojąco, na leżąco — tak samo jak i strzelanie i sięganie po broń z każdej pozycji — ogarniasz tak?
— Tak.
— No to jest 23:01 i czas zacząć imprezę!
— Czyli?
— Czyli będziesz po ciemku, celował w te jebane ledwo widoczne puszki.
— Jamajka, przecież ich kurwa już prawie nie widać!
— Diabeł, ile masz w magazynku?
— Nie wiem.
— O, no to widzę, że nad tym musimy popracować — zawsze musisz wiedzieć ile czego masz w magazynku! Niemniej masz coś?
— Chyba tak.
— To strzelaj w puchę.
— Teraz?
— Teraz!
Poszedł strzał, trafiona, było słychać jak się przewróciła.
— No widzisz Diabeł, cela masz, ten typ broni ogarniasz.
— No i?
— No i pytanie jak bardzo ogarniasz?
— No chyba ogarniam jak po 17 jebanych godzinach napierdalania, kiedy mi się już robią odciski na palcach wskazujących od spustu i odciski na kciukach od ładowania, to chyba ogarniam nie?
— Nie.
— Jak to nie?
— Nie.
Kompletnie nie wiedziałem o co mu chodzi.
— Jamajka, gdzie Ty kurwa idziesz?
— Zaraz wracam.
Jamajka, faktycznie zaraz wrócił i przyniósł podobnie jak wcześnie całą skrzynkę amunicji tak teraz całą skrzynkę alkoholu…
— Co to kurwa jest?
— Alkohol, jak widać.
— Stoję z oczami jak zając.
— No co tak patrzysz.. najebiesz się i będziesz dalej trenował, potem w aucie się wyśpisz i jutro na kacu znowu będziesz trenował.
— Chcesz żebym strzelał po alko?
— Nie, chcę żebyś umiał zrobić to wszystko co zrobiłeś do tej pory w dokładnie ten sam sposób jak to robiłeś jak nie będziesz tylko po alko, tylko jak już będziesz kompletnie napierdolony.
Wcześniejsze szkolenia jakoś ogarniałem na zasadzie „na chłopski rozum” — to jak się wtopić w tłum, nabrać obycia, ogarniać wina, zwierzęta, pływanie, walkę wręcz itd. Ale kiedy przyszło do — wtedy z mojej perspektywy — najważniejszego szkolenia — to byłem w mega szoku.
Obsługa broni. Jestem szkolony na płatnego Zabójcę. A tutaj „nauczyciel” każe mi się najebać po to, żeby nauczyć mnie w stanie nietrzeźwości robić dokładnie to samo co na trzeźwo. Szok.
Powiem wam drodzy czytelnicy wprost. To był dla mnie mentalny przeskok. Nauka angielskiego, nauka dziwnych rzeczy w kontekście pływania — później jak się okazało to przeszedłem takie szkolenie jak Navy Seals — za wyjątkiem nurkowania (tylko że oni to robią tylko na trzeźwo, a ja nie raz i nie dwa wchodziłem kompletnie napierdolony alkoholem do wody), nauka strzelania i robienia jeszcze innych rzeczy, o których będzie mowa w kolejnych rozdziałach, z początku wydawała mi się normalna. Skoro masz wykonywać „takie” a nie „inne” misje, gdzie każda jest niemal drogą w jedną stronę — to to wszystko wydawało mi się normalne. To co powiedział do mnie Jamajka było dla mnie czymś kuriozalnym. Mam się napierdolić alkoholem, wziąć broń do ręki na strzelnicy, gdzie jestem tylko ja i on i nadal strzelać. Kuriozum. I o ile w kontekście Clary jeszcze bym to zrozumiał, to tutaj to było dla mnie co najmniej nie rozsądne, nie odpowiedzialne.
— Diabeł, czym Ty się masz kurwa zajmować?
— Jamajka, a dlaczego o to w ogóle pytasz?
— Bo kurwa dziwny jesteś!
— Dziwny czyli jaki?
— Wiesz co? Odszedłem z GROMu jakieś 7 lat temu.
— I co?
— No i to, że takiego gościa jak Ty tam nie było! A tam sami przechuje zwykle trafiają.
— Rozwiń myśl, bo kurwa nie czaję o czym mówisz.
— Mówię o tym, że Ty kurwa nie dość, że jesteś oburęczny i w kilkanaście godzin załapałeś to, czego my się miesiącami uczyliśmy, to jeszcze kurwa jesteś od Nadiego.
— No to, że coś szybko ogarnąłem, to chyba spoko, a to, że jestem od Nadiego to jakiś problem?
— Nie, to nie problem, wręcz przeciwnie — teraz kurwa zaczynam rozumieć
— Co rozumieć?
— Do czego jesteś szkolony.
— Czyli?
— Czyli ja mam Cię przez te 2 lata — mniej więcej — wyszkolić z posługiwania się bronią, ale jak czuję przez skórę, to Ty jesteś harpagan i z innych rzeczy… a to znaczy jedno…
— Jedno, czyli co?
— Ty będziesz samotnie chodził tam gdzie nas nie można było posłać ze względu na układy polityczne. Kurwa Diabeł, ja pierdolę… — powiedział sam do siebie.
— Dobra Diabeł, czaję, czaję, to od teraz się przykładamy do roboty, bo to, to już kurwa znaczy, że jest w przechuj konkret.
Jamajka może i był przepalony zielskiem ale zrozumiał, odkrył i docenił mnie jako człowieka i to czym mam się zajmować.
— Diabeł, ja nie wiem jakie to Twoje szkolenie, które itd. ale jeśli masz wykonywać taką robotę, to musisz umieć robić wszystko, dosłownie wszystko po trzeźwemu, tak jak i po pijaku i to kurewsko skutecznie.
— Jamajka…
— Zaczekaj — przerwał mi — i tak samo na kacu… i jak jesteś niewyspany… Diabeł… ja jestem odpowiedzialny za to, żeby nauczyć Cię jak najwięcej z tego co sam umiem. Na razie idzie Ci zajebiście, teraz masz zacząć chlać i kontynuujemy ćwiczenia. Co więcej, będę Ci dokładał kolejne „sztuczki”. Bierz z tej skrzynki co chcesz. Dopóki nie będziesz mieć min. 1.5 promila w wydychanym powietrzu to nic dalej nie robimy.
— Ty…, a w GROMie też takie szkolenia się robi?
— Nie, my pijemy tylko po pracy.
Jamajka poszedł po alkomat, ja otworzyłem sobie browara a potem kilka kolejnych. Na całym obiekcie byliśmy tylko we dwóch. Miałem nadzieję, że czas zanim dobiję do 1,5 promila wykorzystam na rozmasowanie dłoni i palców.
Jamajka wrócił z alkomatem…
— Dmuchaj.
— Dmuchnąłem… — jest 0,20 promila.
— Dobra, wiesz co, jebać to!
— Pijesz co tam chcesz i napierdalasz — na zmianę, magazynek, lufa, magazynek, lufa.
Czyli jednak palców i dłoni nie rozmasuję — pomyślałem.
Sięgnąłem po swojego GLOCKA i napierdalałem dalej a w między czasie na moim stoliku od stanowiska, lądowały kolejne puszki po piwie.
— Diabeł…
— Co?
— Ile Ty wypiłeś?
— Czekaj, muszę puszki policzyć — wskazując lufą po kolei na każdą puszkę liczyłem — osiem Carlsbergów, ale widzę że Carlsbergów już więcej nie ma, a mocnych alkoholi nie lubię.
— Ty pojebany jesteś!
— Czemu niby?
— Normalny koleś po 4—5 piwach by nie wiedział jak broń załadować a przynajmniej miałby z tym mega problemy, a Ty z czterech różnych miejsc i kabur wyciągasz 4 różne GLOCKI odwrócone w różnych kierunkach i ładujesz wszystko w cel. Kurwa Mać! Co prawda ruchy masz spowolnione, ale ewidentnie wszystko ogarniasz. Ile masz pocisków?
— To zależy o którego GLOCKa pytasz?
— Kurwa, po kolei…
— No to w tym w lewej kaburze mam osiem, w tym w prawej też osiem, w tym za paskiem z tyłu osiem, w tym od paska z przodu siedem, bo właśnie z niego strzelałem, powiedziałem trzymając przeładowaną i odbezpieczoną broń w ręku drapiąc się nią odruchowo po brodzie.
— Ja pierdole, przechuj! Przechuj… — powiedział sam do siebie Jamajka.
Z Jamajką, spotykałem się przez kolejne dwa lata prawie co tydzień na całe weekendy. Za każdym razem najpierw było krótkie przypomnienie tego, czego „nauczyłem się wcześniej”, a potem kolejna broń. Opanowanie jej do perfekcyjnej pamięci mięśniowej a potem chlanie i znów strzelanie powtarzając wszystko od początku.
Jeśli mnie zapytacie jaka to była broń? To odpowiem wprost że głównie:
AKMS ze składaną kolbą,
TOR — Karabin wyborowy wielkokalibrowy — 12.7 x 99mmm
GROT — Karabinek — ale niestety — kiepskiej jakości.
Beryl — Czyli to co jest teraz na wyposażeniu polskiego wojska (Ale obsługi beryla uczyłem się na sam koniec szkolenia i za bardzo nie pamiętam wszystkiego).
UKM — 2000 — Czyli potężny karabin maszynowy
BOR — Karabin wyborowy,
SAKO TRG 21 — Fińska produkcja, 7,62 x 51mm, Karabin wyborowy
HK G 36 — Który się zajebiście nagrzewał i potem go zmieniliśmy na:
HK 416 A8 — 5,56x 45mm — Z niego dokładnie rzecz ujmując ubito podobno Bin Ladena.
Do tego standardowe:
M4
M16 itp…
No i oczywiście moja ulubiona Bercia czyli: Barrett M82 w poprawionej wersji A1 — moim zdaniem najlepszy karabin wyborowy na świecie w tamtych latach.
Jeśli ktoś mnie zapyta: „czy umiesz obsługiwać każdą broń na świecie?” — Odpowiem, że: „nie umiem”. A po tylu latach większości już nawet nie pamiętam.
Ale umiem, albo raczej umiałem obsługiwać wtedy jakieś 40 może 60 różnych rodzajów broni, zarówno krótkiej jak i długiej w tym kilka karabinów wyborowych. I może wstyd się przyznać, ale nigdy nie strzelałem z broni typowo myśliwskiej… Szczerze? Nie wiem jak załadować strzelbę łamaną myśliwską. Shot Guna znam na pamięć, ale strzelbę łamaną… no fucking way. Na polowanie na dziki ze mną nie pójdziecie.
W niniejszym rozdziale pojawił się również czynnik dotyczący alkoholu.
I tak, w pewnym momencie wszystkie rzeczy, których się uczyłem, jak właśnie strzelanie, pływanie, nauka języków obcych itd.. wszystko to, też wiele razy odbywało się po alkoholu.
Chodziło o to, aby mój mózg nauczyć tego, że niezależnie czy jesteś trzeźwy czy nie, to żebym zawsze reagował tak samo dobrze i skutecznie.
Dlaczego również w stanie nietrzeźwości? Dlatego, że jak życie zweryfikowało, czasem z obiektem piłeś, bo wymagała tego sytuacja a potem musiałeś w stanie upojenia umieć zrobić wszystko to, do czego się szkoliłeś aby go wyeliminować.
(Jamajka, nauczyłeś mnie strzelać chyba ze wszystkiego, odciski na palcach od ładowania nabojów czy naciskania spustu będę pamiętał do końca życia. Jeśli to czytasz: Dziękuję, bo dzięki Tobie ubiłem parę osób.)
14. Szkolenie: Czyli: jazda samochodem
Jestem na Trasie toruńskiej w Warszawie, jak zawsze zakorkowana. Przychodzi SMS od Nadiego: „+48 xxx xxx xxx, Jakub”. Skoro jestem w korku to myślę sobie, że w sumie mogę sprawę załatwić od razu, wiec dzwonię i włączam na głośnik.
— Cześć Jakub, od Nadiego dzownię.
— Siema
— „Lubię zapierdalać jak mały samochodzik”
— „Pamiętaj, że każdy zakręt ma granice”
— „A kiedy przekraczasz granice śmierci?”
— „Wtedy zapierdalasz dalej — tyle, że szybciej”
— Kiedy i gdzie i jak mam się ubrać?
— Po jutrze, czyli czwartek, 16:30, lotnisko Bemowo. Ubierz się wygodnie i na luzie i sportowe buty koniecznie.
— Ok.
Koniec rozmowy.
Wiedziałem, że czasem na tym lotnisku odbywają się jakieś szkolenia z tzw. „bezpiecznej jazdy”. Wiecie, takie kursy dla ludzi z zewnątrz, co niby chcą podszkolić swoją technikę jazdy.
Zwolniłem się chwilę wcześniej z pracy — to znaczy akurat te 30 min, bo tyle potrzebowałem, żeby dojechać na „Lotnisko Bemowo” na czas. Podjechałem pod bramę swoim autem.
Podchodzi do mnie Kuba przy wjeździe i mówi:
— To co? Sponiewieramy parę furek?
— No się zobaczy, byle nie moją.
— Ty a ile to cudo ma w ogóle?
— 150 KaEmów (150 Koni Mechanicznych) po chipie.
— Uuuu ładnie, ładnie, widzę, że i progi porobione i szyby porobione i kapcie większe, ładnie, ładnie. Ile na to wydałeś w sumie?
— Na furę czy na tuning?
— Na jedno i drugie?
— No to na tuning wydałem dwa razy tyle co na furę.
— No kurwa, nieźle, nieźle. Dobra, parkuj tam i idziemy po Twoją flotę ćwiczebną.
Kuba miał około 36 lat, był byłym kierowcą rajdowym i podobnie jak ja — jak się okazało — był „ścigantem” — czyli gościem, który lubił ścigać się w nielegalnych wyścigach ulicznych. Choć wcześniej nie mieliśmy okazji na siebie trafić.
— Dobra Diabeł, masz tu różne fury, wybierz sobie jakąś na początek.
Patrzę i widzę:
— Mercedes Benz transit. Duża fura typu minibus do przewozu ludzi albo mebli — w zależności od tego jak w środku jest urządzona.
— Skoda Octavia, w podstawowym wyposażeniu, czyli po prostu normalna rodzinna fura.
— BMW serii 4, 440i w benzynie, 326 KM.
— Ferrari 458 Italia 605, KM.
— Nissan Patrol — terenówka, która ma 160 KM.
— To co wybierasz na początek — zapytał.
— Ne wiem, kurwa nie wiem — wierzcie mi, że byłem w szoku jak widziałem tą Beemkę i Ferrari.
— Dobra, biorąc pod uwagę to czym jeździsz, to zacznijmy od BMW.
— Już myślałem, że powiesz, że Ferrari.
— Będzie później, po BMW — może — dodał.
— Jak to?
— No tak to, pojeździsz ze dwie godziny beemką z ponad 300toma konikami, a potem się przesiądziesz do Ferero.
— No dobra, a co konkretnie mam robić?
— Na początek zapierdalasz ile chcesz na koniec pasa, hamujesz i wracasz, tak żeby wyczuć furę która ma tyle pod maską. Jasne?
— Jasne.
— No to wsiadaj i zapierdalaj.
Wsiadłem, odpaliłem auto, zapiąłem się w pasy — bo zawsze się w nie zapinam — i pojechałem na sam koniec pasa startowego — wgniatało w fotel. Zajebiście myślę sobie, zajebista fura.
Wróciłem.
— Dobra Diabeł, to teraz czekaj chwilę, bo muszę Cię czegoś nauczyć
— Ok.
Kuba wziął i zapakował do Skody w chuj pachołków na siedzenie pasażera, wsiadł so Skody i pojechał, potem zatrzymywał się wzdłuż pasa i je rozkładał.
Wrócił i mówi:
— Dobra, to teraz zapierdalasz między pachołkami.
— Ok.
Wsiadłem w to BMW odpaliłem i podjarany ruszyłem, pierwszy pachołek ominięty, drugi potrącony, chcąc wrócić na tor jazdy — żeby minąć trzeci — byłem już w poślizgu. Zjebałem. Zawracam.
— No to jak Diabeł, pokazać Ci jak to się robi?
— Dawaj kurwa, bo już wiem jak niewiele potrafię.
— Spokojnie nauczysz się, nie będzie to jakiś spektakularny przejazd ale da Ci do myślenia.
— Dawaj!
Kuba wszedł do auta, ja usiadłem na siedzeniu pasażera, zapieliśmy pasy i ruszył. Pierwszy ominięty, drugi „nie ominięty” bo przewrócony przeze mnie ale i tak go ominął, potem trzeci, czwarty, piąty aż do jedenastego, potem zaciągnął ręczny i zawrócił idealnie na wprost — byłem w szoku.
— Kurwa Jakub…
— Co?
— Gdzieś Ty się tego nauczył?
— Na ulicy, na rajdach… furę trzeba sponiewierać, zawsze da się z niej wyciągnąć więcej niż myślisz, że się da — zawsze!
— To co teraz?
— Wracamy, ustawiasz ten swój pachołek z powrotem i zapierdalasz.
— Czaję.
Jeden, drugi, trzeci, kurwa ósmy przejazd, zawsze jakiś zawadzony pachołek.
— Kuba ja się kurwa nie nadaję!
— Nadajesz, nadajesz, tylko musisz się przyzwyczaić do mocy.
— Jak to?
— Każda fura inaczej reaguje na różne bodźce, po to masz tu pięć różnych fur, aby się nauczyć. Wskakuj w Skodę.
Tak się składa, że pracowałem jako handlowiec już dla innej korporacji i dokładnie taką Skodę, miałem na stanie jako samochód firmowy.
Wchodzę w Skodę i ruszam. Przejechałem na przysłowiowej „pełnej kurwie” slalomem wszystkie jedenaście pachołków.
— A mówiłem, kurwa, że umiesz! — powiedział Kuba.
— Na to wychodzi.
— Dobra to Skoda odpada, bierzesz znów Betę i napierdalasz.
— Ok.
Wsiadłem w beemkę, pierwszy przejazd i znów potrącony pachołek, drugi przejazd i bez potrącenia.
— Dobra Diabeł, to teraz jak najszybciej umiesz!
Zrobiłem tych przejazdów naprawdę wiele, potem przesiadka do Ferrari.
Po tym, jak każdą furą ogarnąłem omijanie pachołków, to zaczęło się robienie tzw. „jotek”. Czyli jedziesz przodem, potem hamujesz, i zaczynasz jechać tyłem i musisz możliwie najszybciej i stabilniej odwrócić furę, żeby w tym kierunku w którym jechałeś tyłem, zacząć jechać przodem. Z Mercedesem miałem kurewski problem.
Z Jakubem podobnie jak z Jamajką, widywałem się przez ponad kolejne dwa lata, prócz tego co wymieniłem wyżej, nauczył mnie jazdy defensywnej i ofensywnej między przeszkodami — skąd umiał? Nie wiem, ale kurewsko dobrze wiedział jak to się robi.
Z Jamajką widywałem się w weekendy, z Jakubem w tygodniu. W międzyczasie — cały czas angielski z Liubą.
Z Jakubem spotykałem się w różne dni, braliśmy różne samochody, czyli i takie jak ten Mercedes Benz — czyli dostawczak, przez porządne fury jak BMW serii 4, aż po fury wyjątkowe mające po ponad 600 KM jak Ferrari.
I tak, jeździłem nimi tak na trzeźwo jak i po chlaniu.
Problem był tylko taki, że jak wiedziałem, że będzie chlanie to musiałem dojeżdżać do pracy taksówką, z pracy na Bemowo taksówką, z Bemowa do domu taksówką.
(Jakub jeśli to czytasz, dzięki! Ale w Iranie mi to nie pomogło, choć dwie fury „sponiewierałem” a dosłownie „spalone zostały”).
15. Szkolenie czyli uwodzenie kobiet
Ktoś może powiedzieć: „co to w ogóle za temat?”, A okazuje się, że jest on niezwykle istotny. Czasami, żeby móc zbliżyć się do obiektu, trzeba najpierw zbliżyć się do jakiejś kobiety z jego otoczenia. I wbrew pozorom, łatwiej zbliżyć się do kobiety z otoczenia obiektu aniżeli do mężczyzny z jego otoczenia.
Na temat samego uwodzenia kobiet napisano setki, jeśli nie tysiące książek. Niemniej, nie chodzi o to i co i ile napisano, chodzi o esencję.
Przychodzi SMS: „Michał, +48 xxx xxx xxx”. Dzwonię:
— Halo….
— Od Nadiego dzwonię….
— Masz coś więcej do powiedzenia?
— „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów”
— „To miłości i tak byś nie miał”
— „Miłość cierpliwa jest”
— „Miłość to brednia”
— Kiedy i gdzie?
— Sobota, „Dekada” na Ochocie, godzina 23:01, rezerwacja na nazwisko Kxxxxxa. Będę przy drzwiach.
— Ok, będę, ale jak Cię poznam?
— Szukaj najprzystojniejszego!
— Ok.
Uśmiechnąłem się pod nosem i pomyślałem sobie, że będę się widział z jakimś gejem, który będzie mnie uczył tego jak tańczyć.
Niemniej, odpowiednio wcześniej przed umówioną godziną ustawiłem się odpowiednio ubrany w kolejce do klubu, tak, aby na 23:01 być już na pewno w środku przy drzwiach. Podszedłem do bramkarzy, powiedziałem nazwisko z rezerwacji i wszedłem do środka o 22:57.
„Dekada” to klub w którym raczej nie ma (nie było — wtedy) małolatów — średnia wieku 35 lat. Wszyscy elegancko ubrani, zero awantur itd. Ceny wewnątrz były dla zwykłej chuliganki na tyle zaporowe, że tam nie wchodzili, bo nie było by ich stać na to, żeby wypić więcej niż 3 piwa.
Jestem w środku, klub znam i to bardzo dobrze, wielokrotnie tam bywałem. Nie był co prawda tak fajny jak „The Eve” przy pl. Piłsudskiego, ale tragedii też nie było. (W „The Eve” mały Carlsberg kosztował 16 zł. „Dekada” — też tanią nie była — wtedy)
Stoję przy drzwiach ja i ochrona. Z wnętrza klubu wyłania się Michał.
— Cześć — podchodzi i się wita.
— Cześć.
— Ty musisz być Diabeł.
— A kto pyta?
— Ten kto nie błądzi. Chodź, napijemy się i pogadamy.
Michał miał około 29 lat, wysoki szczupły, zadbany brunet, jednym słowem: przystojny facet i bynajmniej nie wyglądał na geja.
— Słuchaj Diabeł, to czego się dzisiaj dowiesz i to co zaczniesz praktykować, zmieni całe Twoje podejście do wszystkich relacji z kobietami w Twoim życiu.
— To znaczy?
— To znaczy, że da się uwieść — czytaj: „zaciągnąć do łóżka” na pierwszej randce 9 na 10 kobiet.
— Niby jak?
Idąc za Michałem podszedłem do baru.
— Michał, odlać się muszę, zaraz wrócę.
— Spoko.
Wszedłem do kibla, po drodze w jakimś lustrze odruchowo spojrzałem na siebie. Luxor uczył mnie jak dobierać kolory, jak wyglądać żeby przyciągać uwagę i jak wyglądać żeby jej nie przyciągać. Spojrzałem na siebie w lustrze. Biała jak śnieg marynarka typu slim, podkreślała barki i szczupłą sylwetkę, czarna koszula z włoskim typem kołnierzyka rewelacyjnie pasowała do mojej ciemnej karnacji, czarny szeroki skórzany pasek, ciemne jeansy i czarne pantofle — tym razem już idealnie wypastowane z każdej strony. Włosy zaczesane lekko do tyłu. W klubie zawsze chciałem przykuwać uwagę, więc marynarka robiła dobrą robotę. Spojrzałem na siebie i powiedziałem — no kurwa Diabeł, zajebisty jesteś!
Odlałem się i wracam do baru. Widzę jak Michał siedzi z dwiema dziewczynami. Podchodzę i mówię:
— Cześć!
— O.. a to właśnie jest ksiądz Diabeł o którym Wam mówiłem. — powiedział Michał.
— Szczęść Boże proszę księdza — Marta!
— Pochwalony — powiedziała Monika.
— Szczęść Boże drogie siostry — odpowiedziałem myśląc sobie — co on kurwa odpierdala, jaki kurwa ksiądz? Ale ok, skoro tak wyszło to gram w tą grę dalej.
Marta i Monika miały na oko po jakieś 36 lat. Obie mężatki i obie z dziećmi. Poszły do klubu bo miały tzw. „wychodne”. Mężowie zostali z dziećmi a dziewczyny przyszły potańczyć.
— A to księdzu wolno do klubu przychodzić? — zapytała Monika.
— Wiesz droga siostro, Bóg nie zabronił nam się bawić, prócz tego, że mu służę to też lubię tańczyć, a przecież nie grzeszę, no chyba, że mnie upijesz bardziej niż wino mszalne, to wtedy nie wiem co będzie — odpowiedziałem z uśmiechem.
Monika się szeroko uśmiechnęła, miała długie blond włosy, około 165cm wzrostu, była szczupła i miała piękny głos. Była bardzo podobna do tej dziewczyny w której się zakochałem kiedy miałem mniej niż 19 lat.
— No ja księdza upić mogę, ale to chyba będzie grzech? — powiedziała.
— Może i będzie, ale już znasz księdza któremu będziesz się mogła z tego wyspowiadać — odpowiedziałem żartując z uśmiechem.
Jeden drink, drugi, trzeci, w międzyczasie parkiet. W życiu żadna kobieta nie kleiła się do mnie tak — jak wtedy Monika w Dekadzie.
Wziąłem Michała na bok.
— Stary co tu się odpierdala? Co to za dupy? Jaki ze mnie kurwa ksiądz?
— Nie łapiesz?
— No nie łapię!
— Widzisz, Ty taki skromny, oczytany, wykształcony, w tej czarnej koszuli i białej marynarce. Marynarka przyciąga kobiety — masz coś czym się wyróżniasz na tle innych — to jest podstawa! Jak chcesz przyciągnąć uwagę kobiety, to musisz zrobić, albo mieć na sobie coś co przyciągnie ich uwagę. Rozejrzyj się po klubie — jesteś tutaj jedyny w białej marynarce. Równie dobrze mogłaby to być różowa koszula, albo białe buty czy spodnie. I nie chodzi o to jak w tym wyglądasz, możesz nawet w tym wyglądać głupio czy śmiesznie, ale wyróżniasz się z pośród tłumu samców a samice to widzą! Kolejna rzecz jest taka Diabeł, że masz tą czarną koszulę, wiec pomyślałem, że na szybko coś wymyślę, czyli to, że jesteś księdzem. Dziewczyny połknęły haczyk. Po pierwsze jak stały przy barze i powiedziałem, że przyszedłem z kolegą, który jest księdzem, to cholernie chciały Cię zobaczyć, bo to był kolejny wyjątkowy „wyróżnik” czytaj: „ksiądz w klubie”. Jak widzisz, połknęły to jak pelikan, a Ty doskonale odgrywasz swoją rolę. A co? Chcesz czegoś więcej?
— No nie wiem. — odpowiedziałem.
— To wszystko dzisiaj miało wyglądać trochę inaczej, ale widzę, że świetnie sobie radzisz. Ta blondyna się do Ciebie klei, więc bierz ją do hotelu i tyle.
— Ale to mężatka!
— A to jest Twój problem? Jej problem? Czy problem jej męża?
W tym momencie przypomniały mi się słowa Micha — jeśli z czymś masz problem, to jest to tylko i wyłącznie Twój problem. W tym momencie, to mógłby być tylko i wyłącznie problem Jej i jej męża jeśli się o tym dowie.
— No dobra, a co ze szkoleniem?
— Potańczysz, pojedziesz, poruchasz, ponownie się zdzwonimy.
Wróciłem na parkiet do Moniki.
— Jak się bawisz?
— Świetnie proszę księdza…
W tym momencie złapała mnie za tyłek i chciała mnie pocałować.
— Moja droga, księdzu nie wypada! — powiedziałem łapiąc jej tyłek.
— Proszę księdza przecież bóg jest podobno miłosierny i nam wybacza!? A ja już wiem komu się będę wyspowiadać!
— A czy wybaczy nam to, że teraz stąd wyjedziemy i pojedziemy do hotelu?
— To niech ksiądz mi powie! Ksiądz przecież jest bliżej niego i lepiej go rozumie.
— W takim razie — łapiąc ją za rękę powiedziałem — jedziemy! I pociągnąłem w kierunku wyjścia z klubu.
Noc skończyliśmy w jednym z pokojów hotelowych przy Placu Zawiszy. Było piekielnie bosko. Parę minut przed upływem doby hotelowej wyszliśmy z hotelu i każde taksówką pojechało w swoją stronę.
Co powiedziała mężowi? Nie wiem. Pewnie to, że nocowała u koleżanki z którą poszła do klubu. Ale to nie jest mój problem.
Około 13 zadzwonił Michał.
— Diabeł Wikariuszu, jak tam? — zapytał z uśmiechem bo doskonale widział, że wychodziłem z klubu trzymając Monikę za rękę.
— Dobrze, nawet bardzo.
— To co spotykamy się?
— Pewnie księże proboszczu!
Spotkaliśmy się na starówce, usiedliśmy w jakiejś knajpie i zaczęliśmy gadać. Jak się okazało, Michał bynajmniej nie był nauczycielem tańca.
— Dobra stary, to o co w tym wszystkim chodziło?
— Chodzi o wiele rzeczy i na ten temat można by książki pisać, ale widzę, że Ty naturalsem jesteś.
— Kim kurwa?
— Gościem, który ma naturalny talent do tego, aby gadać z kobietami i z nimi flirtować.
— No to słucham.
— Widzisz, musimy sięgnąć do gadziego mózgu.
Tutaj drodzy czytelnicy muszę to bardzo, ale to bardzo skrócić, wiec sparafrazuję wszystko to, czego się dowiedziałem, bo inaczej wyszły by nam 3—4 książki po 500 stron, albo i więcej.
Ogólnie chodzi o to, że jako ludzkość kształtowaliśmy się w paleolicie — epoce, która w sumie trwała około 5 mln lat. Jako natomiast ludzkość cywilizowana liczymy sobie około 130 000- 100 000 lat. Dlatego w większości naszych odruchów i zachowań, bliżej jest właśnie do tego zwierzęcego „gadziego” mózgu.
Jaki mężczyzna miał wtedy największe szanse powodzenia?
Ten który był najsilniejszy, ten który mógł zadbać o rodzinę, ten który przede wszystkim: był w stanie zaopiekować się partnerką i wspólnym potomstwem. I co by nie mówić — to przetrwało do dzisiaj.