E-book
31.5
drukowana A5
54.02
drukowana A5
Kolorowa
80.39
Sposób na szczęśliwe życie

Bezpłatny fragment - Sposób na szczęśliwe życie

Podręcznik do Prosperity

Objętość:
301 str.
ISBN:
978-83-8126-784-7
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 54.02
drukowana A5
Kolorowa
za 80.39

Wprowadzenie. Niebo na Ziemi

Szczęście jest jak motyl: gdy za nim gonimy, wciąż się nam wymyka, ale gdy usiądziemy spokojnie, może na nas wylądować.

N. Hawthorne

Niebo jest w nas. Wypełnia nas radością, miłością i poczuciem błogości. Sprawia, że życie staje się rajem. Możemy tego doświadczyć w niesłychanie prosty sposób. Wystarczy chcieć i wykonać w tym kierunku ruch. Podstawą jest zmiana myślenia. To właściwe jest oparte na pozytywnym postrzeganiu świata i zauważaniu dobrych aspektów istnienia. Wymaga mądrego spojrzenia na wszystko, czego dotykamy. Czasem wymaga też wybrania radości zamiast narzekania, miłości zamiast adrenaliny, dobra dla innych w miejsce egoizmu.

Każdy z nas w głębi swojej duszy doskonale wie, jak wygląda bycie w Niebie. Dążymy do tego niemal codziennie, kupując sobie nowe przedmioty, wchodząc w ekscytujące związki, wydając pieniądze na zagraniczne wycieczki. W otaczającym nas barwnym świecie szukamy bodźców, które zasilą nasze emocje i powiodą nas do najpiękniejszych doznań. Jednak często nasyceni różnorodnymi przyjemnościami zaczynamy odczuwać pustkę, smutek i niespełnienie. A przecież mnogość miłych doświadczeń i przygód powinna nas uczynić szczęśliwymi osobami. Rzadko to się udaje taką drogą, ponieważ klucze do szczęścia leżą wewnątrz nas samych. Zewnętrzna sceneria może nam tylko pokazać harmonię, do jakiej warto dostroić swoje myśli.

Coraz częściej sięgamy zatem do innych metod. Rozpoczęła się era zdecydowanie duchowa i teraz w tym obszarze zaczynamy poszukiwać drogi do raju. Większość z nas pragnie poznać niepoznane i zrozumieć sens swojego istnienia. Zadajemy sobie pytanie, co jest poza światem widzialnym? Czego dotykamy we śnie? Co jest poza granicą życia? Co wypełnia nas blaskiem, kiedy podajemy dłoń ukochanej osobie? Ludzie łakną Światła i szukają go wszędzie, gdzie tylko mają szansę go dotknąć. Pojawia się mnóstwo nowych nurtów duchowych oraz niezwykłych nauczycieli. Nowa era staje się erą przede wszystkim Miłości, najpotężniejszej siły wypełniającej Wszechświat.

Niektórym czas poszukiwania Światła kojarzy się przede wszystkim z zapachem wschodnich kadzidełek, jogą, wietrznymi dzwonkami i nuceniem mantr. To nie przeszkadza. Ale nie ma zupełnie znaczenia. Miłość jest w nas. Pokój jest w nas. Szczęście też jest w nas. Niebo jest na ziemi tu i teraz, a magiczny czas, który nadszedł, ma nas otworzyć na skarby naszego serca.

Moja ścieżka duchowa zaczęła się wiele lat temu. Byłam wtedy klasycznym sceptykiem, dla którego najważniejsze było „mędrca szkiełko i oko”. Któregoś dnia wpadła mi w ręce książka o Hunie ze szczegółowym przepisem na spełnianie marzeń. Ale zanim się w niej rozczytałam na dobre, znajomy zaproponował mi udział w seminarium Reiki. Zdecydowałam się uczestniczyć w tym niesamowitym spotkaniu, ponieważ obiecywało opanowanie technik niekonwencjonalnego uzdrawiania chorych ludzi… W praktyce okazało się wejściem na najpiękniejszy poziom istnienia, jakiego dane mi było doświadczyć.

To był przełom. Otworzyłam tajemniczą księgę duchowego życia i zaczęłam ją zapełniać zupełnie nowymi doświadczeniami. W moim życiu pojawiły się nowe barwy, nowe dźwięki i światła, których wcześniej nie widziałam. Na seminarium dostałam nie tylko wiedzę, ale i całkiem nowe — wewnętrzne — zmysły. Odtąd przestałam ważyć i mierzyć, a zaczęłam szukać w sobie magii. Próbowałam medytować i wizualizować. Przez wiele lat uczyłam się, ćwiczyłam, uzdrawiałam swoje życie, rozwijałam „czuciowiedzę” i dostrajanie się do źródeł przekazu, aby dzisiaj być w tym punkcie, w którym jestem. Uzdrawianie ciała okazało się mało znaczącym drobiazgiem na magicznej drodze, którą poprowadziła mnie tęczowa energia… Poprzez liczne szkolenia, wartościowe książki, cudownych nauczycieli i niepowtarzalne doświadczenia, wzrastałam do Miłości.

Wśród wielu duchowych tematów trafiłam na Prosperitę. To wiedza, która pozornie uczy, jak być bogatym i zarabiać pieniądze lekko, łatwo i przyjemnie. W rzeczywistości daje o wiele więcej, ponieważ jest cudownym, duchowym podręcznikiem udanego życia. Angielskie słowo „prosperity” oznacza nie tylko dostatek, ale także pomyślność i dobrobyt. Dla mnie w spolszczonej wersji stała się synonimem stanu, w którym jesteśmy nie tylko bogaci i zasobni, ale także zdrowi, spełnieni, kochani i zadowoleni. Prosperita to twórcza samorealizacja, osiąganie sukcesów, pogodne życie w otoczeniu przyjaciół, zgoda w rodzinie i znakomite samopoczucie. Wiedza ta, omawiając zasady, które rządzą wszechświatem, pokazuje jak być szczęśliwym.

Czym jest szczęście oparte na zewnętrznych czynnikach? Pewnie każdy ma na to swoją własną odpowiedź, różną od tego, co powie ktoś inny. Większość z nas potrafi nazwać po swojemu coś, co mu sprawia przyjemność lub daje zadowolenie. To mogą być przedmioty, pieniądze — czy też wprost: bogactwo. To może być zdrowie albo spełniony związek partnerski. Najczęściej nie ograniczamy siebie i szczęściem nazywamy zestaw wszelkich dostępnych dóbr, czyli: pieniądze plus zdrowie, plus udane dzieci, plus wspaniały partner, plus sława i uznanie, plus…

Jednak jest coś więcej, coś poza wszelkimi definicjami. Błogi stan zadowolenia, który wynika sam z siebie, wyrasta z naszego serca i zakwita w słońcu za oknem, wypełniając każdą naszą komórkę Światłem. Można to nazwać duchowym szczęściem, błogostanem, byciem w przepływie. To chwila, w której stajemy się miłością, nie osądzamy nikogo, nie martwimy się, akceptujemy wszystko bez względu na okoliczności. Im wyżej zawędrujemy w swoich wewnętrznych peregrynacjach, tym dłuższe owe stany, a chwile zamieniają się w godziny, dni, tygodnie… Tak rodzi się Niebo na Ziemi. O tym także chciałam opowiedzieć. Bo kluczem do prawdziwego szczęścia jest umiejętność odnalezienia go w sobie i wydobycia na powierzchnię, aby promieniowało na nasze istnienie.

Najważniejszą rzeczą, którą odkryłam, to umiejętność bycia w przepływie niezależnie od wydarzeń wokół mnie i doświadczanie wszechogarniającego Światła nawet wówczas, kiedy cały świat zdaje się walić mi na głowę. Możemy z całą pewnością powiedzieć, że kiedy jesteśmy zdrowi, mamy piękny dom, kochającego partnera i cudowne dzieci — odczuwamy szczęście. I nie ma w tym żadnej magii. Ale kiedy wszystko idzie nie tak, kiedy toniemy w długach, bliska nam osoba choruje, a przyjaciele nie mają dla nas czasu — wpadamy w depresję, płaczemy lub złorzeczymy. Jesteśmy smutni i rozgoryczeni.

A wcale tak być nie musi. Wydaje mi się, że największym sekretem wspaniałego życia jest samodzielne budowanie radości i zadowolenia niezależnie od wszystkich zewnętrznych czynników. Ta niezależność owocuje prawdziwymi cudami w naszym życiu. Po pierwsze: pozwala czerpać garściami szczęście nawet wtedy, kiedy żyjemy skromnie i borykamy się z życiowymi problemami. Po drugie: żyjąc w przekonaniu i odczuwaniu pomyślności, całkiem spontanicznie kreujemy pozytywne wydarzenia i przyciągamy do siebie korzystne rzeczy i sytuacje.

Chociaż na swoich szkoleniach cierpliwie uczę kreowania zewnętrznych okoliczności zgodnie z oczekiwaniami klienta, to jestem w pełni świadoma, że można inaczej. Nie musimy wygrywać na loterii ani spędzać wakacji na Karaibach, aby poczuć spełnienie i błogostan. Nie musimy też w tym celu zażywać żadnych środków odurzających. Paradoksem jest to, że narkotyki są utajonym szukaniem duchowości, która miałaby rozwiązać wszystkie smutki i problemy. To wygląda tak, jakby każdy narkoman podświadomie czuł, że istnieje jakiś sposób, aby poczuć ów magiczny „haj” i próbował go odnaleźć, stosując chemiczne czy roślinne preparaty. Tymczasem my w sobie mamy zdolność wytworzenia takiego błogostanu w sposób naturalny, zdrowy i harmonijny. Wywołanie tego poczucia nazywamy grzecznie szczęściem, euforią, zachwytem, pasją lub ekstazą. Budujemy ów stan świadomie, rozwijając się duchowo i podnosząc swój poziom energii. Według niektórych nauczycieli jest to nasz całkowicie naturalny stan, a celem naszej ziemskiej wędrówki jest odnalezienie permanentnego szczęścia.

Życie jest wielobarwne. Nawet osoby, które mądrze i świadomie pracują z Prawem Przyciągania i cierpliwie zmieniają swoje myślenie na prawidłowe, także doświadczają czasem trudności. Wynika to z karmicznych kontraktów i z planu duszy, która tu na Ziemi chce przeżywać z nami i uczyć się nowych rzeczy. W całkowicie spokojnej egzystencji nie mogłaby się rozwijać, a człowiek chyba bardzo by się nudził. Nasza natura jest twórcza. Potrzebujemy motywacji do działania i sposobności do pokonywania przeszkód.

Każdy z nas doznaje zatem wyzwań zgodnie ze swoim karmicznym programem. Ja również nie jestem w tym względzie wyjątkiem. Przeszłam w swoim życiu doświadczenia, które rzuciły mnie na samo dno piekła. Cierpiałam, chorowałam, umierałam z rozpaczy. Doskonale wiem, że dzisiaj wszystko wyglądałoby inaczej, ponieważ dzisiaj mam wiedzę i cierpliwość, której wiele lat temu nie posiadałam. Teraz wiem, jak odwracać wydarzenia zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, jak naprawiać relacje i przyciągać to, czego pragnę. Życie jest proste do wykreowania. Wtedy nie umiałam wyjść poza ból. Dotykałam go ze wszystkich stron i przeżywałam w każdej swojej komórce, nie wierząc nawet, że kiedykolwiek dobiegnie końca..

Jednak nie to jest najważniejsze. Dzisiaj do szczęścia wystarczy mi promień słońca i ptak śpiewający za oknem… Dopóki kręci się Ziemia, nikt nie odbierze mi umiejętności wchodzenia w przepływ i bycia szczęśliwą istotą. Zarządzam swoimi emocjami tak, jak dla mnie najlepiej. Teraz to dla mnie proste. Wiele lat temu poddawałam się niechcianym odczuciom i cierpiałam, nie rozumiejąc, że oddaję władzę nad swoim życiem przypadkowym przechodniom. Jak większość ludzi, których znam… A obok nas na wielobarwnej scenie toczy się najpiękniejsze przedstawienie, wystawiane po to, by uczyć nas szczęścia, błogości i zachwytu. Zdumiewające, jak bardzo negatywne emocje odciągają nas od meritum istnienia.

Nawet najtrudniejsze doznania mają głęboki sens. Uruchamiają w nas nasze twórcze zdolności. Prowokują i motywują do odszukania w sobie prawdziwej mocy i swojego prawdziwego jestestwa. Doświadczyłam i wiem, że wyzwanie nie musi gasić naszego wewnętrznego Światła. Cokolwiek się dzieje, możemy odczuwać zadowolenie lub spokój, a negatywne emocje, którym podlegamy, mogą trwać zaledwie kilka minut. Kiedy to urzeczywistnimy, staniemy się szczęśliwi, a nasze Niebo będzie w nas lśnić i promieniować na innych ludzi. W ten sposób również innym będziemy pokazywać nasz prawdziwy boski rodowód.

Próbuję podzielić się z Czytelnikami swoim doświadczeniem. Może czasem też wiedzą, ale więcej w tej książce praktyki niż teorii. To moje przemyślenia i wnioski wyciągnięte przez lata własnego rozwoju i pracy z klientami. Nie jest sztuką napisać zgrabny referat na dowolny temat w czasach, kiedy internet jest pełen wszelkich informacji. Pragnę jednak dać Czytelnikowi coś więcej niż troszkę wiedzy — przede wszystkim sprawdzone narzędzia do pracy i wgląd, który sama latami wypracowywałam. Niektóre metody proponowane przeze mnie są unikalne, przekazywane przez nauczycieli duchowych jedynie podczas warsztatów. Inne są powszechnie znane. Każda jest przetestowana przeze mnie. Daję tutaj tylko to, czego mogłam sama dotknąć.

Każdy rozdział zawiera opowieść, medytację albo jakieś ćwiczenie, które pomaga uporać się z określonym tematem. W książce można też znaleźć mocno podkreślone refleksje, przydatne do zrozumienia otaczającego nas świata. Są one przede wszystkim drogowskazami, które kierują nasze myśli na właściwe tory. Dźwięczą, jak podsumowanie tego, o czym właśnie czytamy. Lśnią, jak latarenki, odpowiadające za jasną i pozytywną stronę świata. Tego typu zdania powinny nam towarzyszyć każdego dnia we wszystkich obszarach życia. Uczą bowiem naszą podświadomość właściwych przekonań, tworząc podstawy dobrego życia.

Rozdział 1. Jestem

Zajrzyj w siebie! W twoim wnętrzu jest źródło, które nigdy nie wyschnie, jeśli potrafisz je odszukać.

Marek Aureliusz

To najważniejsza prawda, od której należy zacząć wędrówkę przez karty tej książki. Jesteśmy sami, kiedy przychodzimy na świat. I choć mama z całej siły pomaga nam wydostać się z ciepłego gniazdka, choć wspierają ją akuszerki i lekarze, to jednak jest to nasz pierwszy wielki wysiłek, w którym nikt nas nie wyręczy. Jesteśmy sami w każdym momencie życia: kiedy idziemy do szkoły, kiedy stłuczemy kolano, kiedy występujemy publicznie, kiedy przeżywamy orgazm i kiedy wyznajemy miłość. Kiedy stoimy nad jeziorem i z zadumą patrzymy jak lekki wiatr marszczy powierzchnię wody — jesteśmy sami. Kiedy z zachwytem oglądamy wschód słońca nad morzem i purpurowo-złote blaski wyzłacają nam duszę — jesteśmy sami. Kiedy z wysiłkiem zdobywamy kolejny szczyt i zatrzymujemy się, by spojrzeć za siebie na przebytą trasę — jesteśmy sami. Nawet, jeśli nie żyjemy w pustelni i cały czas otaczają nas ludzie, to i tak każde doświadczenie jest tylko nasze.

To my przeżywamy ból, radość i spełnienie. To wszystko są wyłącznie nasze uczucia. Można o nich opowiedzieć, można je wykrzyczeć, ale to wyłącznie my sami doświadczamy. Każdy przeżywa sam, w niepowtarzalny sposób, tak jak sam jest niepowtarzalną indywidualnością. Najbardziej współczująca i bliska nam osoba nie przeżyje za nas życia, choćby i tak nic godnego uwagi nie miała do roboty. Nawet, kiedy siedzimy na fotelu u dentysty i ktoś kochający trzyma nas za rękę, to — chociaż wspiera psychicznie i buduje trochę poczucia bezpieczeństwa — nie przejmie na siebie naszego bólu, ani nie ujmie go choćby w połowie.

Kiedy przychodzi kres życia — także jesteśmy sami i sami przechodzimy „na drugą stronę”. Pięknie jest, gdy ktoś bliski w tym trudnym momencie trzyma nas za rękę, ale jak rzadko to się zdarza w czasach, gdy większość z nas umiera w szpitalach lub ginie niespodziewanie w wypadkach drogowych. W kulturze buddyjskiej panuje przekonanie, że całe życie jest przygotowaniem do śmierci i jeśli przeżyjemy je właściwie, to w tej ostatecznej chwili jesteśmy w stanie nawet osiągnąć Oświecenie. Buddyści za największe szczęście poczytują sobie obecność zaawansowanego duchowo Lamy, który w chwili śmierci przeprowadza delikwenta do bezpiecznego miejsca, do „Krainy Wiecznej Szczęśliwości”, pomagając ominąć pułapki, za którymi ukrywają się drzwi do piekieł. W innych tradycjach mówi się o Aniołach, Opiekunach bądź też zmarłych wcześniej krewnych, którzy wychodząc naprzeciw zmarłemu prowadzą go we właściwym kierunku. Tak czy owak — ten moment też każdy z nas musi przeżyć sam i samotnie stanąć oko w oko z Władcą Śmierci.


Zatem choć otaczają nas tłumy, tak naprawdę jesteśmy sami ze swoim bólem lub ze swoją rozkoszą. Wszyscy są obok, ale nie w nas. Nikt nie wejdzie w nasze ciało i nie wyniesie z niego tego, co tak dręczy, choć rozmowa z przyjacielem lub terapeutą może przynieść ulgę, może pokazać najlepsze, najwygodniejsze rozwiązanie.

Paradoksalnie do tego nie lubimy być sami. Większość z nas lubi mieć obok siebie kogoś drugiego, choćby i dla zbiorowej odpowiedzialności. Kiedy urwis chce uciec z lekcji na wagary, z reguły szuka wspólnika. We dwoje raźniej i kara rozłożona na dwoje jakby mniej boli… Widziałam niejednokrotnie jak małe dziewczynki na basenie biorą się za ręce zanim na „trzy-czte-ry” wskoczą do wody. Trzymanie kogoś drugiego, ciepły uścisk ręki daje złudne wrażenie „przedłużenia” naszej osoby na tę drugą. Strach przed zanurzeniem w zimnej wodzie od razu jest mniejszy, tak jakby został podzielony na dwa kawałki. Tym samym bywają związki — w pewnym sensie daje to poczucie wspólnoty: wspólny dom, wspólne dzieci, wspólne kredyty i wspólna odpowiedzialność za wszystko, co w trakcie życia wyniknie. „Razem na dobre i złe” — powtarzamy magiczną formułę, choć niekoniecznie dotrzymujemy tej zasady. Najważniejsze jest, aby być z kimś, móc oprzeć się na kimś, zrzucić na niego część życiowego ciężaru lub po prostu wtulić się w tę drugą osobę i czerpać siłę ze świadomości, że nie jest się samotnym…

Myśliciele dorobili już do tego całą filozofię, streszczającą się w stwierdzeniu „szczęście jest wartością, która się mnoży, gdy się ja dzieli”. Silny impuls pcha nas ku innym ludziom, nawet wtedy, kiedy kontakt z drugim człowiekiem nie jest nam potrzebny. Oto jest niepowtarzalna okazja, by posiedzieć w domu w ciszy i zająć się medytacją, próbą wglądu w siebie, próbą dotknięcia swojej duszy. Ale natychmiast zrywamy się i dzwonimy do jednej, a potem do drugiej koleżanki, zapraszamy kogoś na kawę albo biegniemy między ludzi. Tam gdzie jest tłum, gwar, hałas i gdzie osoba początkująca na duchowej ścieżce nigdy nie usłyszy swojego wewnętrznego głosu. Nie jest to paradoks, bo bycie na Ziemi zasadza się na zrozumieniu siebie i swojego życia, swoich lekcji, a odnalezienie głównego nurtu własnego rozwoju jest zależne od tysięcy zewnętrznych wrażeń. Niemniej bycie samemu kojarzy się nieodparcie z samotnością, a ta z kolei jest czymś negatywnym, złym, godnym potępienia. Dlaczego wobec tego Mistrzowie Duchowi osiągają Oświecenie, medytując samotnie w jaskiniach lub przebywając na wieloletnich odosobnieniach?


Sami przeżywamy swoje doświadczenia. Nie nazywajmy tego jednak samotnością, lecz samodzielnością. Prowadzi to do niesłychanie ważnego odkrycia: żyjąc wśród ludzi, wspierając ich, kochając, darząc przyjaźnią — żyjemy tutaj dla siebie i własnego rozwoju. Wszyscy, których spotykamy pomagają nam na naszej ścieżce, inspirując, sugerując, wymuszając, prosząc, nakłaniając… Nikt z nich jednak nie przejdzie za nas naszej drogi, chociaż każdy może choć na chwilę stać się najważniejszym nauczycielem i przewodnikiem. Kiedy jednak wypełni tę misję — pójdzie dalej obranym traktem, a my zostaniemy na swojej ścieżce. Nawet małżonkowie idący przez życie razem od 50 lat są odrębnymi istotami. I choć łączy ich wiele podobnych zainteresowań, choć patrzą często w tym samym kierunku i wspólnie podjęli setki decyzji — w ostatecznym rozrachunku każde z nich rozlicza się wyłącznie z własnych dokonań, z własnych uczuć i myśli, z samodzielnie dokonanych wyborów i ocen…

Uświadomienie sobie ważności siebie, swojego celu życiowego jest niezbędne, aby sensownie i dobrze przeżyć swoje życie. Jeśli ja nie skupię się na sobie i własnym rozwoju, to nikt inny tego za mnie nie zrobi. Jeśli ja nie nauczę się tak żyć, aby w chwili śmierci nie żałować żadnego dnia, to nie pomogą mi najlepsi przyjaciele, bo nie przeżyją za mnie mojego życia.

Nie możemy oczywiście ignorować innych ludzi, bo tylko przeglądając się w zwierciadle ich zachowań, możemy w pełni kształtować swój najdoskonalszy obraz. Szukajmy zatem złotego środka, czegoś, co jest midpunktem pomiędzy troską o drugiego człowieka, a zdrowym dbaniem o siebie. Bądźmy asertywni w określaniu i wyrażaniu swoich potrzeb, nie ignorując potrzeb innych ludzi, ale i nie poświęcając się dla nich. Zawsze i wszędzie pamiętajmy, że celem nadrzędnym jest kształtowanie siebie, odszukanie swojego indywidualnego „Jestem”.

Nasze życie to teatr jednego aktora, a wszystko co nas otacza, to dekoracje, mające za zadanie uruchamiać całą naszą ekspresję i emocjonalne bogactwo. Wszystkie wydarzenia to impulsy, poruszające nasze serce i umysł, zmuszające do ciągłych wyborów. Natomiast postacie pojawiające się na scenie, to przede wszystkim nasze własne odbicia w rozmaitych i różnie umieszczonych lustrach. Niektóre z nich są krzywe i pokazują zniekształcone skrzywione oblicze, inne pochlebiają, ukrywając nieświeżą cerę i zmęczone oczy… I tak jak lustra, wszystkie te postacie są cząstką nas samych i wizją wypływających z wnętrza uczuć.

Jeżeli chcesz kochać świat, zbawiać go i karmić, to wspaniale.

Lecz najpierw pokochaj i nakarm siebie.

Stuart Wilde

Uzmysłowienie sobie swojego „Jestem” w bezkresie życia, własnej pojedynczej odpowiedzialności wśród tłumów innych ludzi, jest podstawą każdego rozwoju. I choć rozwój może różnie przebiegać, to jednak faktem niezaprzeczalnym będzie to, że każdy człowiek czegoś pragnie, do czegoś dąży, choćby to miała być tylko butelka zimnego piwa czy wczasy w Grecji. A jeśli pojawia się pragnienie, to natychmiast rodzi się szukanie sposobów na osiągnięcie celu. Szukanie zaś zawsze jest formą rozwoju: materialnego poprzez zdobywanie pieniędzy, umysłowego przez naukę lub duchowego, kiedy nasze dążenia sięgają innych wymiarów bytu.

Warto ogniskować uwagę na sobie, swoich celach i oczekiwaniach. Nie namawiam nikogo do egoizmu, ponieważ nie proponuję zaspokajania własnych potrzeb kosztem kogoś innego. Jednak warto wiedzieć, że właśnie skupiając się na sobie, wzmacniamy świat. Dopiero kochając siebie, potrafimy naprawdę kochać innych ludzi, a tylko pomagając sobie, pomagamy innym i zmieniając siebie — wpływamy na zachowanie rozmaitych otaczających nas osób.

Jedną z najważniejszych zasad kosmicznych jest zasada lustra. I podobnie jak stojąc przed lustrem wygładzamy rozczochrane włosy i jednocześnie obserwujemy, jak poprawia się nasz wygląd widoczny w szklanej tafli, tak też i w codziennej egzystencji — cokolwiek poprawimy w sobie, będzie to rzutowało na życie całego otoczenia, ale najpierw na nas samych. Oto pierwszy z sekretów prosperity. Będąc aktorem życiowego monodramu, możemy także być reżyserem rozgrywanej przez siebie sztuki.


Jeśli lubimy być sami, jeśli cisza najbardziej nas cieszy i najczęściej wybieramy towarzystwo wiatru, drzew i ptaków — być może szybciej zrozumiemy to niezwykłe poczucie istnienia, że jesteśmy tu i jesteśmy sami, a inni są gdzieś … obok, w swoim świecie w swoim „sam”. Prawdopodobnie dlatego mistrzowie wielu tradycji podkreślają, że samotna codzienna medytacja na łonie przyrody zbliża do Oświecenia. Bo tylko wtedy czujemy naprawdę to swoje niepowtarzalne „sam”, które zamienia się w „Jestem”. I właśnie wtedy ono się rozszerza na Wszystko Co Jest. Stajemy się Jednością z każdym drzewem, kwiatem, ptakiem, trawką i gałązką… Stajemy się Jednością z całym Wszechświatem, a nasze „Jestem” wibruje Boskością, którą w istocie jesteśmy. Połączeni z Najwyższym Źródłem przestajemy być sami kiedykolwiek — zawsze jesteśmy Jednością.

Nasze JESTEM może stać się kluczem do prawdziwego olśnienia, kiedy w samotności wejdziemy w lukę pomiędzy myślami i odnajdziemy drogę do Prawdy. Istnieje jedna potężna świadomość, która wypełnia cały Wszechświat, przybierając różne formy, by doświadczać siebie w różnych przejawach. W przestrzeni tej świadomości jesteśmy wszyscy miłością i radością, absolutnie niedualną istnością, która wypełniona pozostaje szczęściem. Możemy ją odszukać i wrócić do naszego prawdziwego stanu, w którym nie istnieje podział na zło i dobro, ból i rozkosz, chorobę i zdrowie. To początek najpiękniejszej podróży do Miłości.

Medytacja Słońca

Usiądź w wygodnym cichym miejscu, włącz sobie ulubioną, wyciszającą muzyczkę, zamknij oczy. Poczuj, jak z Twoich stóp wyrastają korzenie i sięgają w głąb ciepłej, przyjaznej Matki Ziemi. Weź kilka spokojnych głębokich oddechów.

Wyobraź sobie, że jesteś słońcem. Poczuj w sobie Moc Ognia i Światła. Słońce rodzi się i pulsuje w twoim sercu i rozprzestrzenia z niego na całe ciało, ogarniając swoim ciepłem całą twoją istotę. Złote promienie rozświetlają niebo wokół ciebie i w tobie. W ich blasku rozpuszcza się wszystko, co nie jest ci potrzebne, co ci przeszkadza, co powinno odejść. Zobacz wewnętrznym okiem, jak piękne światło rozjaśnia całe twoje wnętrze, a pojedyncze chmury twoich wad i problemów rozpuszczają się i całkowicie znikają. Pozwól sobie na to, by ciepły blask stopniowo rozpuszczał każdy najmniejszy nawet cień. Kiedy zniknie ostatnia chmurka, weź głęboki oddech i poczuj jak cały stajesz się jaskrawym, oślepiającym białym światłem. Na tym możesz zakończyć medytację, wziąć kilka głębokich oddechów i otworzyć oczy.

Rozdział 2. Pozytywne myślenie

To myśl jest pierwotnym źródłem wszelkiego bogactwa, wszelkich zdobyczy materialnych, genialnych odkryć, wynalazków, innowacji i w ogóle — wszystkich możliwych osiągnięć.

Claude M. Bristol

Pozytywne myślenie postrzegamy zazwyczaj jako mówienie dobrych rzeczy. W gruncie rzeczy pojęcie to jest dużo szersze. Wymaga od nas całkowitej zmiany przekonań. Zabrzmiało groźnie? Z cała pewnością. Nie lubimy się zmieniać. Jesteśmy przywiązani do tego, w co wierzymy. Zmiana sposobu myślenia wydaje nam się zbyt drastycznym posunięciem, wręcz naruszeniem strefy komfortu, do której przywykliśmy. Zauważyłam, że nawet te osoby, które już wiedzą, jak ogromne korzyści niesie ze sobą mówienie tylko dobrych rzeczy, nie pozwalają sobie na pełne przekodowanie. W lęku przed utraceniem starych dobrze znanych schematów, trzymają się starych przekonań, a bycie optymistą realizują w wybranym czasie i miejscu, tylko wobec określonych osób.

W naszej kulturze większość ludzi żyje w kompleksach i kurczowo broni tego, co swoje — również poglądów. Jeśli nagle w ich życiu pojawia się czarodziej, który mówi: „oto mam sposób na wielkie szczęście, zdrowie i bogactwo, ale musisz zmienić swoje myśli na całkiem inne”, to ze złością mu odkrzykną: „nie mów mi, co mam robić!”. Odczuwamy głęboki strach przed zmianą i utratą tego, co nazywamy własną racją. Niestety, choć zabrzmi to paradoksalnie, kiedy zapytacie kogoś, czy woli mieć rację czy być szczęśliwy, opowie się przy pierwszej opcji. Mieć rację, to zwyciężyć, reszta nie ma znaczenia… Nie znamy innej formy uszczęśliwienia siebie, jak pokazać światu, że jesteśmy lepsi niż ktoś inny. Smutne to, ponieważ w ten sposób odcinamy się od sedna naszego istnienia — od miłości. Tymczasem bez zmiany przekonań na pozytywne, bez usunięcia negatywnych wzorców, które nam nie służą, nie ma szczęśliwego życia. Dlatego, jeśli chcemy naprawdę dotknąć Nieba, to wypadałoby uwolnić trzymane kurczowo stare spojrzenie na świat i zaufać temu, co dobre…

Niektórzy z nas mają ten przywilej, że dostają to — przynajmniej częściowo — jako kapitał wyniesiony z domu, jeśli rodzice są optymistami. Każdy z nas jest inny, niesie w sobie inne dziedzictwo. Niektórzy już jako dzieci umieli cieszyć się wszystkim i nawet w deszczu czy błocie dostrzegali piękno. Jeśli nie zatracili tego po drodze, rozwinęli w sobie pozytywne poglądy i dzisiaj jest im łatwo odnaleźć szczęście w każdym obszarze życia, ponieważ prowadzi ich umiejętność kreowania cudownych wydarzeń. Inni mogą być wychowani w takim duchu, że pragną dobra i szukają go wszędzie, łkając po drodze i ubolewając nad swoim trudnym losem. Czeka ich wiele pracy i konieczność podporządkowania się niezbędnym zmianom. Jeszcze inni każdy przejaw pozytywnych myśli uznają za bełkot. Tym osobom będzie najtrudniej. Niemniej któregoś dnia i oni zrozumieją, że wszystko jest miłością, a różne złe sytuacje są tylko przejawem zmąconego umysłu.


Pozytywne myślenie to klucz o największej mocy, jaką możemy sobie wyobrazić. Niestety nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Moje doświadczenie wskazuje, że chociaż z założenia podoba nam się bycie optymistą, to w praktyce nie umiemy utrzymać swoich myśli w ryzach. Czytamy mądre książki, oglądamy inspirujące filmy i na towarzyskich spotkaniach pouczamy ludzi jak należy właściwie układać słowa. Potem jednak w starciu z codziennością zapominamy wszystkie cenne wskazówki i zaczynamy narzekać jak zwykle. Marudzenie, użalanie się i krytykowanie rządu, warunków życia, pogody, sąsiada wydaje się być naszą drugą naturą.

Być może czasem jesteśmy zależni od nastroju chwili. Kiedy mamy dobry humor, pozytywnie układamy swoje myśli i staramy się nakręcić radośnie, podśpiewując pod nosem coś wesołego. Kiedy jednak pojawiają się kłopoty, zaczynamy się zamartwiać i produkujemy mnóstwo negatywnej energii. Wpadamy w karuzelę niekorzystnych nawyków, które zazwyczaj prowadzą nas w ślepą uliczkę.

Największym odkryciem mojego pokolenia jest to, że człowiek może odmienić swoje życie, zmieniając swoje nastawienie.

William James

Warto zrozumieć, że myślenie jest funkcją świadomego umysłu. Oznacza to, że możemy w pełni kierować takim procesem. Każdy zdrowy psychicznie człowiek sam decyduje, jak myśli i o czym. Nawet jeśli pojawiają się zdania, których nie chcemy, to my mamy władzę nad sobą i możemy powiedzieć: stop! A następnie poukładać myśli zgodnie z planem i własnymi oczekiwaniami. Wymaga to oczywiście kontrolowania umysłu i tego, co się w nim pojawia, może być zatem trudne dla osób leniwych, ale na pocieszenie powiem, że uczymy się tego dość szybko. Po krótkim czasie stopowania negatywnych myśli i konsekwentnym zastępowaniu ich dobrymi, wytworzymy w sobie nawyk optymistycznego patrzenia na życie.

Skrajności

Mam wrażenie, że nie każdy wie, na czym naprawdę polega pozytywne myślenie. Dla większości ludzi jest to mówienie dobrych rzeczy i unikanie wypowiadania tych złych. Kiedy zaczynamy pracować nad sobą, wtedy zaczytujemy się w literaturze, która uczy nas właściwego podejścia do życia. Uczęszczamy na kursy rozwoju wewnętrznego i w ślad za budzącą nasz podziw nauczycielką lub nauczycielem staramy się wypowiadać publicznie tylko dobre zdania:

Świat jest cudowny.

Kocham ludzi.

Życie jest piękne.

Jestem miłością.

Z wdzięcznością otwieram się na zdrowie.

Nie ma w tym nic złego, o ile naprawdę tak myślimy. Jednakże rzadko kiedy po jednym czy dwóch szkoleniach uzyskujemy taki stan pokoju wewnętrznego, aby rzeczywiście to odczuwać. Owszem odczuwanie błogostanu i wewnętrznej radości jest w nas: przez pierwsze kilkanaście godzin po kursie. Potem energia opada i czujemy się tak samo jak wcześniej. Jesteśmy rozdrażnieni. Wkurza nas sąsiad operujący kilka godzin wiertarką, kiedy akurat chcieliśmy sobie pomedytować nad miłością do bliźniego. Martwimy się, że mąż śmieje się z tak poważnych spraw jak rozwój duchowy. Do rozpaczy doprowadza przyjaciółka, która zamiast cieszyć się życiem i światem w niewybrednych słowach ocenia swojego partnera i klnie jak szewc na nieprofesjonalnego adwokata…

Potem jednak znowu idziemy na spotkanie osób rozwijających się duchowo. Wchodzimy w chmurkę dobrej energii, radujemy się spotkaniem z ludźmi, którzy myślą tak, jak my. Energia rośnie. Tutaj znowu powtarzamy same dobre hasła: „Świat jest cudowny. Kocham ludzi. Życie jest piękne.” I nagle zjawia się ktoś, kto temu zaprzecza, mówi, że jest mu ciężko i trudno funkcjonować, a ludzie go rozczarowują. Buntujemy się i pouczamy nowego adepta: „nie wolno się złościć, zwalczaj zło, pokochaj swoich wrogów”. Na energetycznym „haju” powtarzamy bzdury, które nijak się mają zarówno do pozytywnego myślenia, jak i do zdrowego rozsądku.

Ot, choćby to wymienione wyżej zdanie… W zasadach pozytywnego myślenia nie istnieje pojęcie „wróg”, ponieważ jest ono negatywne. Każdy człowiek nosi w sobie iskrę boskości. Jeśli jakaś osoba czyni coś złego, to zapewne jest nauczycielem, który pojawił się obok, aby czegoś nas nauczyć. Świadomość prosperująca nie ocenia negatywnie nikogo i nie przykleja takiej etykietki nikomu. Poza tym stwierdzenie „kocham swoich wrogów” jest równie absurdalne jak powiedzenie: „kocham trzęsienia ziemi”. Czy w takich zdaniach znajdziemy coś dobrego? A nadto są antylogią, bo czy istnieje „kochany wróg”? Jeśli wybaczyliśmy i pokochaliśmy tę osobę, to przestaje być wrogiem, staje się przyjacielem lub ukochanym.


Pamiętajmy też, że czym innym jest akceptacja, a czym innym miłość. Akceptacja to świadome przyzwolenie, aby się działo, wynikające ze zrozumienia sensu istnienia pewnej jakości w naszym świecie. Jeśli powiemy: „akceptuję trzęsienie ziemi”, to tym samym wyrażamy jedność z Najwyższym Źródłem i uznajemy harmonię Wszechświata. Nie jest ważne, na czym bazuje nasza wiedza. Może być do głębi duchowa, możemy dostrzegać prawdziwe przyczyny kataklizmów na Matce Ziemi i możemy wiedzieć, że w ten sposób Duchy Natury próbują przywołać ludzkość do porządku i dbanie o naturalne środowisko. Jednak możemy nie mieć o tym żadnego pojęcia i tylko ufać w to, że wszystko, czego doświadczamy ma sens i jest potrzebne. Zatem akceptujemy.

Kochamy natomiast tylko wybranych ludzi i wybrane zjawiska, które są nam bliskie i budzą w nas najcieplejsze uczucia. Możemy oczywiście wypełniać miłością bezwarunkową Ziemię i wulkany, ale najpierw sami powinniśmy stać się taką miłością, nasycając Światłem całych siebie. Kochanie to nie słowa i obraz, to autentyczny stan. Im częściej go doświadczamy, im mocniej nas wypełnia, tym bliżej jesteśmy stawania się Jednością ze Wszystkim Co Jest.

Każda skrajność to problem. Powtarzanie w kółko, że się każdego kocha, jeśli nie uzdrowimy wcześniej tego i owego w sobie, jeśli nie pokochamy prawdziwie siebie, może wyłącznie doprowadzić do mdłości, bo to fałsz i tyle. To tak jak zwijanie się z bólu w ciężkiej przewlekłej chorobie i śpiewanie: „jestem zdrowy!” lub powtarzanie „mam mnóstwo pieniędzy”, podczas gdy w portfelu wiatr gwiżdże. Należy być uczciwym w stosunku do siebie, do swoich uczuć i emocji.

Jeśli zatem jesteśmy na początku ścieżki rozwoju, miejmy świadomość, że zachłystujemy się pięknem miłości, bo oto dotykamy prawdziwego sedna naszej istoty. Dotykamy, ale tylko na chwilę. Potem wracamy w codzienne troski, zanurzamy się w nudny kołowrotek obowiązków i zaczyna obezwładniać nas tęsknota za tym cudownym doznaniem. Wówczas popadamy w rozdrażnienie i bardzo dalecy jesteśmy od pozytywnego myślenia. Możemy nawet cierpieć jeszcze bardziej, bo już wiemy, że może być inaczej, lepiej i pragniemy tego całym swoim jestestwem. Każdy z nas przechodzi tę drogę, zanim znajdzie miłość w sobie i zatrzyma ją na zawsze. Dopóki szukamy jej na zewnątrz, będziemy upadać i podnosić się, w rytm zmieniających się sytuacji.


Znam wiele osób, które naprawdę kochają cały świat, ludzi, zwierzęta. Akceptują swoje życie i wszystkie zjawiska. Osoby te powtarzają frazy o miłości i szczęściu z głębi swoich serc i promieniują przy tym harmonią. To Posłańcy Światła, którzy są tutaj, aby prowadzić innych, dawać im nadzieję i wskazywać drogę do szczęścia. Oni odnaleźli w sobie nieprzebrane źródło siły i mocy duchowej. Mówią „kocham” każdego dnia i niemal zawsze są uśmiechnięci, bez względu na pogodę i sytuację polityczno-ekonomiczną. Nie krytykują, nie narzekają, przyjmują świat takim, jakim jest. Z ciepłym słowem dla największego nędzarza i najgorszego bufona. Nie oceniają, lecz wierzą, że każdy może stać się „świętym”, jeśli tylko zechce. W każdym z nas drzemie budda — rozwój polega na odnalezieniu go i obudzeniu. Jak zatem pogardzać uśpionym buddą? Nie ma w tym sensu.

To jest w istocie najważniejsze, aby mieć w sobie pozytywne nastawienie do świata we wszelkich jego przejawach. To coś więcej niż tylko słowa. To odczuwanie wszechogarniającej akceptacji wszystkich zjawisk i ludzi. Bycie w miłości, w spokoju, w zgodzie ze sobą i światem. To harmonia. Nie wystarczy mówić miłych rzeczy, trzeba w nie wierzyć i czuć na poziomie każdej swojej komórki, że to właśnie prawda. Nasza prawda, odzwierciedlająca naszą rzeczywistość.

Dlatego tak ważne jest staranne dobieranie słów ponad stereotypami. Możemy w ślad za przepiękną piosenką Edyty Geppert powiedzieć: „kocham cię życie” i możemy to w pełni odczuwać. Możemy też lubić ludzi, spotykać się chętnie w coraz to innym towarzystwie, z radością poznawać nowe twarze. To też naturalne. Ale czy naprawdę czujemy, że „kochamy ludzi”? Wszystkich?

Jeśli mamy wątpliwości lub chcemy tylko znać odpowiedź na to pytanie, włączmy telewizor i posłuchajmy wiadomości. Czy naprawdę kochamy kogoś, kto właśnie bestialsko zamęczył psa albo zatłukł na śmierć dwuletnie dziecko? Czy kochamy każdego z polityków, którzy właśnie toczą bezpardonowa walkę o swoją pozycję?

Jeśli nie, to zachowajmy wyznania miłości dla wybranych ludzi. Pamiętajmy, że życie oparte jest zarówno na miłości, jak i na mądrości.

Optymizm

Kiedyś czytałam artykuł pewnego psychologa, który udowadniał, że pozytywne myślenie szkodzi ludziom i doprowadza ich do depresji. Wbrew pozorom nie była to wyłącznie sofistyka, lecz bardziej ignorancja. Psycholog ów za definicję przyjął bezmyślne powtarzanie afirmacji i pięknych słówek. Dowodził — poniekąd słusznie — że naiwna wiara we wspaniałość świata i ludzi musi prowadzić do rozczarowania, a nawet emocjonalnego załamania, ponieważ nasza egzystencja przynosi nam różne niemiłe niespodzianki. Chciałoby się powiedzieć: takie oto jest życie. Poszedł dalej w swoim wywodzie, próbując przekonać czytelników, że pesymista, jako osoba przygotowana psychicznie na nieszczęście, znosi je o wiele łatwiej niż optymista. Nie wziął wszakże pod uwagę, że myśląc pozytywnie, można zachować zdrowy rozsądek i być pozytywnie przygotowanym na wszelkie trudności. Bo człowiek pozytywny, choć oczekuje sukcesów, wie dobrze, że życie nie musi być całkiem wygodne i w związku z tym powinien być kreatywny i mierzyć się z zadaniami. Dla osoby myślącej pozytywnie nie istnieje słowo „wróg”, nie istnieje też słowo „porażka” czy „problemy”. Istnieją tylko wyzwania, z którymi trzeba się twórczo zmagać, wzmacniając przy tym w sobie najlepsze jakości. Rozwiązywanie trudności jest inspirujące i przynosi ogromną satysfakcję, jakiej nie zaznamy w ciepłym, bezpiecznym fotelu. Zatem czy „niemiłe niespodzianki” nie stają się w efekcie ciekawą przygodą? Wszystko zależy od naszego podejścia.

W powyższych rozważaniach dużą rolę odgrywa także optymizm oparty na rzetelnej wiedzy i doświadczeniu. Jeśli wiemy, że nasze myśli kreują rzeczywistość, to wiemy, że każdą trudność jesteśmy w stanie pokonać i naprawić sytuację. Możemy kształtować świat w zgodzie ze swoimi oczekiwaniami. Mamy w sobie wspaniałe narzędzia do tworzenia swojego życia. W takim podejściu nie ma miejsca na załamania czy zwątpienia. Czasem tylko trzeba zakasać rękawy i wziąć się do pracy — również nad sobą.

Żaden pesymista nigdy nie odkrył sekretu gwiazd, nie żeglował do nieznanych lądów ani nie otworzył nowego nieba dla ludzkiego ducha.

Helen Keller

Zatem pozytywne myślenie to nie tylko piękne słowa wynikające z dobrych myśli, z udanego nastroju, z wiary w siebie i swoją moc kreacji oraz z wewnętrznego „dobrostanu”. To wypełniające nas na wszystkich poziomach określone poczucie i przekonanie, które buduje cudowną siłę i powoduje, że skrzydła wyrastają nam u ramion. Dopiero to wszystko razem pozwala nam ocenić właściwie, co w nas jest naprawdę. To wewnętrzne dobre nastawienie do świata należy w sobie rozwinąć i pielęgnować, nie poddając się zwątpieniu i chwilowym spadkom energii. To jest odkrywanie w sobie prawdziwego Światła.

Jednak nauczmy się też akceptować swoje zwątpienie i gniew, kiedy po wielu miesiącach czy nawet latach pracy nad sobą i swoimi emocjami, przewracamy się na prostej drodze i wpadamy w dół. Znajomość prosperity może okazać się bezcenna w takich sytuacjach, ponieważ pokazuje, jak podnieść się, otrzepać z błota i z wesołym uśmiechem wrócić na właściwe miejsce. Na bycie szczęśliwym nigdy nie jest za późno.

Ktoś może zapytać: „a po co myśleć pozytywnie? Przecież fajnie jest czasem ponarzekać.” Otóż powodów znajdziemy kilka. Po pierwsze — bo tak jest przyjemniej. Kiedy myślimy pozytywnie, to nasz nastrój się podnosi. Czujemy się zadowoleni, szczęśliwi, jest nam dobrze. Można to sprawdzić doświadczalnie i pewnie każdy człowiek taki eksperyment ma już za sobą, wystarczy go tylko sobie przypomnieć. Często stosuję tę wiedzę, aby podnieść energię na szkoleniu „bardzo smutnych ludzi”, np. urzędników z małych miasteczek. To najczęściej osoby z negatywnym nastawieniem do życia i jedyne czego oczekują, to odrobina rozrywki, odpoczynku i może jakiejś ciekawej przygody. Wystarczy jednak zrobić proste ćwiczenie, które polega na opowiadaniu w grupach pozytywnych historii i już po chwili wszystkim uśmiechają się buzie.

Po drugie — pozytywne myślenie kreuje pozytywne doświadczenia, zatem poprawia się jakość naszego życia. Aby jednak mieć konkretne wymierne efekty, należy nie tylko mówić dobre słowa, należy też tak myśleć i tak odczuwać. Wszechświat działa jak lustro, ale reaguje na nasze wewnętrzne nastawienie. Ludziom pogodnym przynosi w darze dobre zdarzenia i łut szczęścia. Negatywnym zrzędom zrzuca na głowę coraz to nowe troski. Nie da się oszukać cukierkowym wyznaniom miłości do świata, kiedy człowiek jest w środku skręcony z cierpienia. Magiczne zwierciadło odbije ten ból, brak harmonii i skrywany skrzętnie żal do Boga.

Po trzecie — pozytywne myślenie sprawia, że stajemy się atrakcyjni dla innych, bo ludzie lubią dobry nastrój i pogodne twarze. Będą lgnąć do nas, kiedy tylko poczują, że jesteśmy zadowoleni, tryskamy dobrym humorem i wypełnia nas życzliwość do świata. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, kiedy jesteśmy roześmiani i szczęśliwi, rośnie też poziom naszej energii, a ona promieniuje na innych. Stajemy się słońcem, w którego ciepłym świetle każdy chce się ogrzać.


Jak zatem to myślenie tworzyć? Świadomą decyzją. Mało kto zwraca uwagę na tak oczywisty fakt, że to my w każdej chwili dokonujemy wyboru, jakie określenia i zwroty wypełniają nasze myśli. Problem polega na tym, że zazwyczaj robimy to nieświadomie. Oznacza to najczęściej wpadanie w nawykowe powtarzanie zwrotów zasłyszanych od innych ludzi, z którymi spędzamy dużo czasu. Zdania „jaki ze mnie kretyn” czy „o rany, ale gapa ze mnie” pojawiają się spontanicznie, kiedy popełnimy jakiś błąd i programują nas negatywnie. A przecież można powiedzieć: „pomyliłem się, zaraz to poprawię”.

Często się zdarza, że ludzie najzwyczajniej w świecie lubią narzekać. Po prostu z zamiłowaniem godnym lepszej sprawy produkują negatywną energię, opowiadając w kółko o trudnych sprawach. Mam koleżankę, która ma zdolności literackie i pisze do mnie długie na kilka stron listy, opisując ze szczegółami wszystkie przykrości, jakich zaznała w ostatnim tygodniu, poczynając od bólu głowy, poprzez rachunki, jakie ma do zapłacenia, a kończąc na pyskówkach, jakich doświadczyła w sklepie. Po takiej lekturze średnio wrażliwa osoba miałaby tylko jeden wniosek: „wszystko jest do kitu”. Jej doświadczenia są adekwatne do owego marudzenia. Widać wyraźnie, jak na dłoni, z jaką skrupulatnością Wszechświat realizuje opisywane przez nią projekty, tworząc kolejne takie same.

Prosperująca świadomość i w tym przykładzie znajdzie coś pozytywnego. Pokazuje on bowiem, jak myśli kreują nasz świat. Jest to piękny dowód istnienia Prawa Przyciągania. Od razu wyobrażam sobie, jakich cudów doświadczymy, jeśli będziemy pisać takie listy wyłącznie o tym, co dobre. Można sobie założyć pamiętnik i codziennie napisać parę akapitów o zwykłych sprawach, zwracając pilnie uwagę, aby używać wyłącznie pozytywnych określeń. W ten sposób stopniowo nauczymy się ogniskować uwagę na tym, co dobre i zaczniemy budować w sobie wspaniałe przekonania, prowadzące do kreowania szczęśliwej rzeczywistości.

Należy każdego dnia posłuchać krótkiej pieśni, przeczytać dobry wiersz, zobaczyć wspaniały obraz i — jeśli to możliwe — wypowiedzieć kilka rozsądnych słów.

Johann Wolfgang Goethe

Ścieżka do bycia szczęśliwym zaczyna się od pozytywnego myślenia. Najpierw zaczynamy wypełniać śmiechem swój dzień, potem uczymy się lubić różne obowiązki, później zimę, na końcu ludzi z ich rozmaitymi słabościami. Pewnego dnia odkrywamy, że życie jest cudowne takie, jakie jest.

Opowieść do przemyślenia

Pewnego razu był sobie wędrowiec, który przemierzył świat wszerz i wzdłuż. Wędrował brzegami oceanów i zielonymi równinami. Wspinał się na strome górskie szczyty i spacerował uliczkami gwarnych miast. Podziwiał majestatyczne piękno przyrody, zachwycał się tęczą, śpiewem ptaków, zielenią lasów i stubarwnymi kwiatami. Czasem z grozą pochylał czoło przed śladami spustoszeń i pożarów albo z pokorą klękał na cmentarzach. Poznał najciemniejsze tajemnice i największe skarby. Jego mądrością było doświadczenie.

Któregoś dnia wędrowiec dotarł na piękną polanę, skąpaną w słonecznym świetle, pokrytą bujną trawą i pachnącymi kwiatami. Środkiem płynął strumień kryształowo czystej wody, a nad nim rosło wielkie i stare drzewo o rozłożystych konarach. Było magiczne, bowiem słyszało ludzkie myśli i umiało je spełniać.

Wędrowiec nie wiedział, że drzewo posiada czarodziejską moc, ale spodobało mu się miejsce, więc wybrał je na odpoczynek. Usiadł wygodnie, plecy oparł o pień, wyciągnął przed siebie nogi i westchnął:

— Jak tu pięknie! Rozkoszowałbym się tą chwilą w pełni, gdybym nie był taki głodny. Chciałbym coś pysznego zjeść…

Zanim dokończył swoją myśl, drzewo w magiczny sposób spełniło jego pragnienie i przed wędrowcem pojawił się kolorowy obrus, a na nim talerze i misy pełne wspaniałych potraw. Wędrowiec zerwał się zdziwiony, ale zaraz zachęcony cudownymi zapachami sięgnął po jedzenie. Cóż, różne niewytłumaczalne rzeczy spotykał w swojej wędrówce. Ta była bardzo przyjemna.

— To jakieś magiczne miejsce, ale jedzenie jest pyszne — pomyślał odgryzając kolejne kęsy — Szkoda tylko, że jestem tu sam. Chciałbym mieć do towarzystwa piękną kobietę.

Drzewo zaszumiało delikatnie gałęziami i tuż obok wędrowca pojawiła się śliczna dziewczyna ubrana w przejrzystą szatę. Wędrowiec ucieszył się i nie tracąc czasu zaprosił kobietę, by usiadła koło niego. Wspólnie spożywali posiłek, śmiejąc się i żartując.

Kiedy nasycili głód, wędrowiec zamyślił się:

— To takie piękne miejsce. Pojawia się tu dobre jedzenie i urocza kobieta na zawołanie. Może mógłbym zamówić piękny dom i na stałe się tu osiedlić… A w tym domu miałbym piękne pokoje i nowe meble, wygodne łóżko i już nigdy nie spałbym na trawie…

W miarę jak myślał te słowa tuż obok wnosiły się ściany nowego budynku i oto oczom wędrowca ukazał się piękny dom. Ucieszony wziął za rękę dziewczynę i razem weszli do środka. Zaczęli zwiedzać pokój za pokojem. Z radością oglądali ładne meble i to dokładnie takie, jakie wędrowiec sobie wymarzył. Na stoliku stała piękna kryształowa karafka, identyczna z tą, jaką widział niedawno i zapragnął mieć dla siebie. Wędrowiec wyciągnął dłoń, by jej dotknąć i nagle… zaniepokoił się. Cofnął rękę i pomyślał:

— To jest dziwne miejsce. Czegokolwiek pragnę, to się natychmiast staje. Tu pewnie mieszka jakiś potężny dżin albo jakiś czarodziejski smok i chce mnie w ten sposób zwabić, aby mnie zabić i zjeść. Tak to pewnie jakiś potwór tu rządzi…

Zanim wędrowiec skończył rozważanie swoich obaw, przyfrunął smok, który w istocie był potworem i połknął go w mgnieniu oka…


Rozważając słowa tej opowieści pamiętaj, że to ty jesteś wędrowcem, który siedzi pod drzewem spełniającym życzenia. To drzewo to twoja wewnętrzna siła, która kreuje wszystko, cokolwiek sobie pomyślisz. A twój umysł produkuje 1000 myśli na minutę. Postaraj się zatem, aby nie myśleć o potworach.

Rozdział 3. Samoakceptacja

Człowiek, w którego inni wierzą jest potęgą;

a podwójną ma moc, jeżeli sam w siebie wierzy.

Ralph Waldo Emerson

Jednym z najważniejszych tematów na drodze wewnętrznego rozwoju jest akceptacja siebie. To podstawa wszystkiego, co chcielibyśmy osiągnąć. Działa jak trampolina do sukcesu, ponieważ każde życiowe zwycięstwo wymaga duszy „Zwycięzcy”. Aby nim zostać, trzeba mieć mnóstwo wiary w siebie i głębokie przekonanie, że potrafimy zdobywać najtrudniejsze szczyty. Bez wysokiej samooceny trudno nam będzie zmierzyć się z czymkolwiek.

Wysokie poczucie własnej wartości to zestaw pozytywnych myśli o sobie samym — absolutnie niezbędne wyposażenie każdego człowieka, który chce być szczęśliwym. Zacznę od tego, że nawet samo postrzeganie własnej osoby już nas odpowiednio nastraja. Jeśli lubimy siebie i podobamy się sobie, to jest nam miło w swoim własnym towarzystwie. A to wyznacza klimat całego naszego istnienia. To oczywiste, bo z kim spędzamy w życiu najwięcej czasu? Ze sobą.

Jeśli mamy mnóstwo kompleksów, a stając przed lustrem wzdragamy się z niechęcią, wówczas jest nam bardzo smutno. Gdzieś w środku myślimy, że świat jest niesprawiedliwy, skoro dał nam krzywe nogi, nadwagę i do tego mały rozumek, który za nic w świecie nie chce ogarnąć geometrii analitycznej. To w pewien sposób nakręca poczucie krzywdy, bo przecież widzimy wokół siebie mnóstwo „Zwycięzców”, ludzi pięknych, zdolnych i mądrych. Dlaczego oni są tacy wspaniali, a my jakby z gorszego pudełka? To ma prawo boleć.

Natychmiast chcę podkreślić, że tego typu myślenie jest ogromnym błędem! Nie ma gorszego pudełka, tak jak nie ma gorszych ludzi. Wszyscy jesteśmy doskonali, choć odmienni. Każdy z nas ma swoje wspaniałe talenty i cudowne cechy wyglądu oraz osobowości. Zamiast zdolności matematycznych czy plastycznych możemy umieć szyć śliczne rzeczy lub piec pyszne ciasta, a chociaż nie posiadamy zgrabnych nóg, cieszymy się pięknymi włosami lub urzekającym uśmiechem, który rysuje nam dołeczki w policzkach. Nie myślmy, że to mniej ważne, a tamto bardziej. Każdy matematyk i każda plastyczka z radością zjedzą pyszne ciasto, a nie każdy chce zajmować się geometrią czy odwiedzać galerie.

Podstawą jest właściwe myślenie. Wszystko inne jest względne. Jednemu bardziej podobają się blondynki i uwielbia słodycze, a drugi wybierze brunetki i pikantne potrawy. Zatem możemy przyjąć, że to co jest takie, jakie jest — jest odpowiednie, dobre i ładne. Sztuka samoakceptacji to pozytywne myślenie o sobie samym. To lubienie dokładnie tego, co akurat jest w nas, jakiekolwiek by to nie było. Niczym się to nie różni od kształtowania właściwych poglądów na inne tematy. Sztuka optymizmu polega na dostrzeganiu dobra w tym, co jest. Oto kałuża przed nami. Pesymista pomyśli: „och, ale paskudne błoto”. Świadomość prosperująca zobaczy w kałuży tęczę i pomyśli: „jakaż magiczna i zachwycająca jest natura w swoich przejawach”.

Podobnie i na siebie możemy spojrzeć w dowolny sposób. Możemy wzdychać z rozpaczą nad odrobiną nadwagi lub cieszyć się gładką, rozświetloną skórą. Możemy ubolewać, że nie mamy słuchu, by śpiewać w operze lub doceniać umiejętności komunikacyjne i dar zjednywania sobie przyjaciół. Sami decydujemy, jakie myśli wybieramy. Proponuję, aby szukać zawsze tych najlepszych, pogodnych, pełnych zachwytu. Pamiętajmy, że nie ma ludzi brzydkich ani bezwartościowych. To tylko mity, które służą obniżaniu naszego samopoczucia.

Wszystko, co dostrzegasz stanowi odbicie ciebie. A jeśli zwierciadła życia pokazują zniekształcony obraz, to wynik twoich własnych wypaczonych myśli na swój temat.

Neale D. Walsch

Ktoś może powiedzieć: „nic mi po tym, że umiem świetnie gotować. Kogo to obchodzi? Nie umiem śpiewać i nigdy nie zrobię kariery, nie będę sławna. Nikt się o mnie nie dowie”. Pragnienie sławy jest pułapką, szczególnie kiedy wydaje nam się, że tylko wtedy osiągamy spełnienie, gdy jesteśmy popularni, bogaci, piszą o nas w gazetach. Tymczasem życie wcale tego nie potwierdza. Szczęście nie idzie w parze z byciem celebrytą, sławnym aktorem, pisarzem czy dziennikarzem. Nie ma w tym żadnego związku. Można być znanym piosenkarzem i być zadowolonym, spełnionym człowiekiem lub załamaną, nieszczęśliwą ofiarą, która chce odebrać sobie życie. To nie spektakularny sukces i bycie sławnym określa sens i spełnienie, lecz robienie tego, co naprawdę kochamy. Jeśli ktoś z miłością pisze, śpiewa, występuje na scenie, powoduje, że ludzie lgną do niego, wyczuwając tę miłość. Chcą go słuchać, oglądać lub czytać i w ten sposób przysparzają mu sławy. To naturalna ścieżka do bycia popularnym.

Ciekawym aspektem tematu jest prawdziwa przyczyna błędnego myślenia, uzależniającego nas od bezsensownych dążeń. Bycie sławnym nie jest ani łatwe, ani przyjemne. Jest trudne, ponieważ tracimy w tym całą prywatność i prawo do spokojnego życia z rodziną. Jednak są osoby, które bardzo pragną, by być na pierwszych okładkach gazet. To ludzie o niskim poczuciu wartości. Oni chcą być podziwiani, a sława i życie celebryty jest najprostszym symbolem, który zdaje się to gwarantować. W moim odczuciu to tylko pułapka, ponieważ widzę wiele nieszczęśliwych i samotnych gwiazd kina i sceny. Mają mnóstwo pieniędzy, za sobą nominacje do Oskara, przed sobą setki propozycji ciekawych ról i dookoła tysiące zachwyconych fanów. Dlaczego zatem uciekają w narkotyki lub popełniają samobójstwo? Nie tędy droga — zapewniam. O wiele łatwiej jest podnieść poczucie wartości i poczuć się szczęśliwym. Tu i teraz, bez żadnych warunków. Bez sławy.

Kiedy obserwuję znane postacie podczas udzielania wywiadu w telewizji, zbieram też o nich informacje w oparciu o metodę NAO. (por. Bogusława M. Andrzejewska ”Psychologia ubioru”). Często widzę smutek i niską samoocenę, pomimo wielkiej sławy i niekwestionowanego bogactwa. Jakże przykrym potwierdzeniem mojej wiedzy jest wiadomość, która przychodzi kilka miesięcy później: wiadomość o odebraniu sobie życia przez lubianą gwiazdę. Ale wniosek trudno przeoczyć. Otóż okazuje się, że można być szczęśliwym bez pieniędzy, sławy czy talentu, ale nie można bez wysokiej samooceny.

Często ludzie uważają, że są beznadziejni, ponieważ nie są znani, nie mają naukowego tytułu, nie zbawili świata, nie wynaleźli szczepionki… Jakże ogromnie się mylą… Jesteśmy tu na Ziemi dla rozwoju duchowego, poznawania i doświadczania. Można osiągnąć szczyty, pasąc kozy — jak wskazuje tradycja tybetańska, jedna z najciekawszych ścieżek wiodących do oświecenia. Ważne, aby być świadomym prawdziwego sensu życia.

Jeśli stawiamy sobie niebotycznie wysokie poprzeczki, wówczas nigdy nie będziemy szczęśliwi. Każde warunkowanie jest ograniczeniem. Tymczasem w istocie niczego nie potrzebujemy posiadać ani zdobywać. To my sami ustalamy swoje priorytety. Wszystko zabarwiamy swoimi myślami, które mogą nam służyć lub nie. Jesteśmy sobą i to wystarczy, aby być doskonałym. Trzeba to sobie uświadomić i uwolnić się od zewnętrznych wzorców, które mówią: „powinniśmy to lub tamto”…

Być idealnym

Zastanówmy się i szczerze odpowiedzmy, czy lubimy siebie takimi, jakimi jesteśmy? Czy podoba nam się nasze ciało, wygląd, uśmiech, reakcje, czy też wstydzimy się i denerwujemy kiedy ktoś zbyt długo nam się przygląda. Nikt z nas zapewne nie jest idealny… a zresztą: jak wygląda ideał? Jak mówi ideał? Jak śmieje się ideał? Jak reaguje? Czy zdajemy sobie sprawę, że każdy z nas ma wewnątrz własną różną od innych wizję ideału? Czy zatem jest jakiś wzorzec, do którego za wszelką cenę musimy się dopasować, czy też wolno nam być sobą, dokładnie takimi, jakimi jesteśmy? Czy jest gdzieś ściśle określone, że mamy mieć takie właśnie wymiary, mówić takim tembrem głosu, w taki konkretny sposób dobierać słowa, tak się poruszać?

W obecnych czasach niepotrzebnie ulegamy presji, wywieranej na nas przez media. To one próbują nami manipulować, narzucając określony styl wyglądu, ubrania i zachowania. Zjawisko zwane modą obezwładnia niektórych, odbierając im ich niepowtarzalność i własne formy wyrazu. Zostają one zastąpione gotowymi wzorcami, które niekoniecznie każdemu służą, ponieważ w pewien sposób są rodzajem unifikacji i schowania nas w tłumie pozornie kolorowych, lecz w istocie boleśnie jednakowych postaci. Bycie „trendy” bywa decyzją o wyrzeczeniu się samego siebie na rzecz narzuconego odgórnie projektu. Kiedy widzę nastolatki, powielające na ślepo modowe i kulturowe sugestie podawane na blogach, myślę o tym, jak wyglądałoby ich życie, gdyby mogły same dokonywać wyboru książek, filmów, ubrań, klubów — zgodnie z tym, co czują, a nie pod wpływem presji otoczenia. Odkrywanie swoich własnych pasji i upodobań może być niewiarygodnie fascynującą wędrówką do centrum samego siebie.

W kolejną rocznicę ślubu, poddałam się ciekawym refleksjom, co podoba mi się w moim mężu i dlaczego z nim jestem. Bez wątpienia daleki jest od ideału. Ot, zwykły facet, jakich wielu. A jednak… To co szczególnie zasługuje na uwagę to silna indywidualność i oryginalność. Po pierwsze — nie jest fanem piłki nożnej. Nie podnieca się meczami i nie próbuje im podporządkować naszego wspólnego życia. Ba! W czasie, kiedy na ekranie ktoś kopie piłkę, on idzie na zakupy, bo wie, że w sklepach będzie pusto. Po drugie — nie podąża ślepo za modą na gadżety. Ma odwagę nie znać się na komputerze i nie korzysta ze smartfonów, chociaż wie, do czego może przydać się internet i lubi czasem pograć w jakąś grę. Często powtarza, że robi to, co mu sprawia radość, a nie to, co robią inni. Po trzecie — nie fascynuje się „grylowaniem” i nie chodzi w skarpetach do sandałów. Po czwarte ośmiela się mieć inne priorytety niż zarabianie za wszelką cenę. Należy do tych dinozaurów, którzy chcą być, a nie mieć…

Oczywiście mogłabym wypisać tu całą listę takich cech, które sprawiają, że mojego partnera nie sposób zapakować do jakiejkolwiek szufladki, ale nie o tym ta książka. Chcę tylko podkreślić, że bycie nietuzinkowym jest dla mnie fascynujące. Szczególnie wtedy, kiedy opiera się społecznej presji w stylu: „ale coś ty, z jakiego świata jesteś, dlaczego nie robisz tego, co wszyscy”. Nie robię, bo nie czuję potrzeby. Jestem pod tym względem taka sama, jak mój mąż.


Wyobraźmy sobie przez chwilę, że obserwujemy zachód słońca w ciepły dzień nad morzem. Przyjrzyjmy się, jak złote promienie malują chmury w różne barwy. Zobaczmy, jak obłoki układają się w najdziwniejsze kształty. Czy kiedykolwiek, podobnie jak Dyzio Marzyciel, wyobrażaliśmy sobie, co przedstawiają? Ta chmura to głowa i pysk konia, tamta to zamek, jeszcze inna to lew w biegu… Przesuwający się przed nami kalejdoskop obłoków porusza fantazję i możemy godzinami obserwować coraz to inne postacie wyłaniające się z kłębów chmur. Świetliste promienie zachodu także tworzą falbanki, miraże, aureole… Wracajmy jednak do tematu — mówimy o ideale. Zatem jakie są idealne chmury i idealne promienie? Jeśli jasno określimy, co podoba nam się najbardziej, zdecydujmy, że tak już będzie zawsze i że takie właśnie formy przybiorą chmury — raz jeden i na zawsze. Powiedzmy szczerze, po ilu godzinach poczujemy się rozczarowani i znudzeni brakiem zmian i ruchu na niebie? W gruncie rzeczy nie mam wątpliwości, że nikt już nie będzie wówczas oglądał zachodu słońca, ponieważ jednym z istotnych aspektów jego piękna jest właśnie niepowtarzalność układu barw i światła.

Sięgając dalej, przypominam sobie film pt. „Dzień Świstaka”, którego bohater utknął w pętli czasowej i każdego dnia budził się w tej samej dacie i przeżywał po kolei te same doświadczenia, spotykał tych samych ludzi. Podstawowym sensem bycia stało się dla niego maksymalne urozmaicenie i odwracanie wydarzeń. Ta głęboko mądra komedia pokazuje w istocie, jak większość z nas tkwi w bylejakości codziennych takich samych wydarzeń, podporządkowując się ustalonemu dawno rytmowi: budzik, prysznic, śniadanie, droga do pracy, praca, powrót do domu, obiad… Doskonale opanowane czynności, które można wykonywać z zamkniętymi oczami. Wielką sprawą staje się impreza imieninowa u koleżanki, która raz na miesiąc zmienia utarty rytuał codzienności. Jak niewielu z nas ma odwagę wyrwać się z takiego schematu i zmienić… choćby drogę do pracy.

A teraz zastanówmy się, czy piękno świata nie polega przede wszystkim na jego różnorodności? Czy największym urokiem ludzkości nie jest przypadkiem fakt, że każdy z nas jest inny, że różnie się ubieramy, zachowujemy, śmiejemy, mamy różne zainteresowania? Czy kiedy poznajemy nową osobę, to czy największą w nim atrakcją nie jest niewiadoma? Czy nie inspiruje nas ciekawość, jak się zachowa, o czym powie, jak się uśmiecha i czy lubi taką samą kawę jak my? Zapewne — choć czujemy się swojsko i pewnie wśród starych przyjaciół — wszyscy jednak lubimy poznawać nowych ludzi. Właśnie dlatego, że są … inni.


Przypominam też sobie wypowiedź jednej z moich mądrych nauczycielek, która na lekcji dotyczącej ideału człowieka, nie obawiała się uczciwie nas przestrzec: „Jeśli spotkacie kiedyś człowieka, który jest ideałem, uciekajcie od niego jak najdalej, bo to okropna postać i nikt z nią nie może wytrzymać!”. Dlaczego? Bo ideał to tylko szablon, który nie ma nic wspólnego z prawdziwym i czującym człowiekiem. Jest pozbawiony emocjonalnego zabarwienia, które nadaje nam prawdziwe człowieczeństwo. Paradoksem jest przy tym, że każdy z nas uparcie dąży, by osiągnąć idealny poziom… Dobrze, jeśli tylko w jednej dziedzinie, np. wiedzy, wykształcenia, czy wyglądu. Zatem precz z szablonami, a tym samym przecz z … ideałami! Niech każdy pozostanie sobą — dokładnie takim, jakim jest, bo tylko wtedy wnosi swój osobisty wkład do ludzkiego istnienia. Tylko wtedy przejawia swoje „JESTEM” wobec innych ludzi.

Skoro już wiemy, że najciekawszymi dla innych jesteśmy tylko wtedy, kiedy jesteśmy dokładnie tacy, jacy jesteśmy, spróbujmy popatrzeć na swoje odbicie w lustrze i powiedzieć do niego z miłością i uznaniem: „jesteś wspaniałym człowiekiem”, „jesteś wartościową kobietą/wartościowym mężczyzną”, „jesteś cudowną osobą”. Docenianie siebie i chwalenie przy każdej nadarzającej się okazji to jedna z dróg do budowania wysokiego poczucia własnej wartości. Nie obawiajmy się, że mówienie o sobie dobrych rzeczy uczyni z nas zarozumialców. Wręcz przeciwnie. Osoba, która się nadyma i próbuje innych zmusić do zachwytu nią, jest w istocie bardzo zakompleksiona. Próbuje głośno przekonać samą siebie, że nie jest tak całkiem do niczego…

Zapewne każdy z nas ma sobie coś do zarzucenia. Przecież bywa, że zrobimy coś nie tak, jak trzeba, zachowamy się pod wpływem emocji niewłaściwie wobec innej osoby, bywamy leniwi, złośliwi, nerwowi, impulsywni. To naturalne i ludzkie. Jednak, jeśli ktoś inny robi nam wymówki, będziemy się zasłaniać pracą, przemęczeniem, trudnymi warunkami domowymi, brakiem pieniędzy, niewyrozumiałym szefem… Sami ze sobą natomiast stajemy się krytyczni i nietolerancyjni. Zauważyłam, że najtrudniej jest człowiekowi powiedzieć dobre słowo o sobie. Tak łatwo jest chwalić innych, a tak trudno docenić siebie. Proponuję zatem proste ćwiczenie.


ĆWICZENIE 1

Podziel kartkę na trzy rubryki. W pierwszej wypisz 10 swoich zalet, w drugiej 10 swoich wad, a w trzeciej spróbuj do każdej wady dopisać usprawiedliwienie, skąd się bierze, co ją wywołuje. Zrób to tak, jakbyś tłumaczył się przed szefem czy krytycznym kolegą.


Kiedy już wykonamy ćwiczenie, zwróćmy uwagę, którą rubrykę było najłatwiej wypełnić. Moje doświadczenie wskazuje, że najprościej i najszybciej zapełnia się ta środkowa. Niesłychanie łatwo jest nam wyszczególnić wszystkie nasze wady. Jesteśmy przecież tacy ułomni, tacy nieudani… Spróbujmy zatem teraz uczciwie porozmawiać ze sobą i głośno przeczytajmy wszystkie swoje obronne argumenty. Zobaczmy, że wcale nie jesteśmy złymi osobami, tylko po prostu życie jest takie, jakie jest i czasem „siadają” nerwy, brakuje cierpliwości lub pracowitości. No cóż, to wszystko jest takie ludzkie i takie normalne. Nie ma wśród nas za dużo ideałów, a my nie jesteśmy ani lepsi ani gorsi — jesteśmy po prostu ludźmi. Jeśli uświadomimy sobie tę prostą prawdę, to już tylko krok do prawdziwej akceptacji siebie.

Dobre słowa o sobie

Pójdźmy jeszcze dalej, doceńmy siebie, ba — nawet pokochajmy! Jesteśmy wspaniałymi ludźmi, tylko jeszcze tego nie odkryliśmy, bo nasze otoczenie przywykło do tego, że wszystko i wszystkich wokół należy krytykować. Nie wiem kto i kiedy wymyślił, że jeśli człowieka pochwalimy, powiemy mu coś miłego, to on niechybnie „obrośnie w piórka” i odleci do ciepłych krajów. Nic bardziej błędnego! Mówienie człowiekowi dobrych słów, docenianie go, to nie tylko motywacja i zachęta, ale też i puszczanie w obieg dobrej energii ciepła i życzliwości. Zastanówmy się, kogo wśród swoich znajomych lubimy najbardziej. Zamknijmy na chwilkę oczy i wyobraźmy sobie tę osobę blisko nas. Posłuchajmy, co mówi i jak to robi. Czy krytykuje nas, poniża, wyśmiewa? Czy też wspiera, chwali, pomaga dobrym słowem? Skąd w nas dla niej tyle życzliwości, czy nie w odpowiedzi na jej sympatyczne zachowanie?

Najlepszym sposobem znalezienia przyjaciela jest być nim dla samego siebie.

Ralph Waldo Emerson

Pomyślmy też o tym, że w osobach, które lubimy niewiele nas drażni, a kiedy ktoś raz zaszedł nam za skórę, to cokolwiek zrobi, mamy do tego krytyczny stosunek. Tak działają relacje… Oparte są na poczuciu własnej wartości. Im bardziej lubimy siebie, tym więcej sympatii budzimy w innych. Im więcej w nas kompleksów, tym więcej niechęci i uprzedzeń czują do nas ludzie, ponieważ funkcjonują jak lustro — postrzegają nas przez pryzmat naszej własnej wewnętrznej oceny. Wykorzystajmy tę wiedzę do polubienia siebie. Warto w tym celu popracować nad pierwszą rubryką, bo przecież zalety to nasz największy kapitał, w oparciu o który znajdujemy dobrą pracę, uwodzimy naszego partnera, zyskujemy sukces i sławę.

Wielokrotnie w czasie psychologicznej konsultacji opartej na analizie osobowości klienta za pomocą technik alternatywnych, padały słowa: „cały czas mówi pani same dobre rzeczy, a jakie mam wady, proszę powiedzieć coś złego.” Ludzie przyzwyczajeni do stałej krytyki, do wszelkiego rodzaju werbalnych ataków ze strony innych, nie potrafią zaakceptować, że można w drugim człowieku widzieć tylko dobro. Smutne to, bo przecież w każdym z nas jest choćby mała iskierka światełka. Niejednokrotnie wystarczy ją rozdmuchać, aby zamieniła się w piękny ogrzewający płomień.

Nie oznacza to, że jesteśmy bez wad, oznacza tylko, że pozytywy są korzystniejszą energią niż negatywy i to na pozytywach warto się skupiać. Po co na przykład leniowi powtarzać to, co słyszy codziennie od matki, żony czy szefa. On doskonale wie, że jest leniwy i jeśli dotąd nic z tym nie zrobił, to wątpliwe, że zmieni się, kiedy psycholog powtórzy: „jest pan leniwy”. Słuchanie ciągłej krytyki nie tylko nie podnosi na duchu, ale wręcz zniechęca. Niewykluczone, że taka osoba właśnie dlatego nie próbuje nic zmienić, bo przecież „i tak jest leniwa”. Może to być też doskonałą wymówką na tkwienie w trudnej sytuacji: „nie umiem, nie mogę, bo jestem leniwy”. A wystarczy zogniskować uwagę na czymś dobrym, co stanie się zalążkiem inspiracji, powiedzieć np.: „ma pan niezwykły talent malarski, który może doprowadzić pana do spektakularnego sukcesu i wielkiej sławy”. Największy leń może okazać się wytrwałym pracusiem, który nocami będzie malował obrazy… Być może nikt w istocie nie jest leniwy, tylko niektórym brakuje motywacji w postaci dobrego słowa.


Warto mówić dobrze o sobie i o innych. Pochwała wzmacnia w nas to, co chwalimy. Nawet jeśli chwalimy inną osobę. Powtarzanie „jesteś mądry” lub „jestem mądry” afirmuje naszą podświadomość, która zaczyna ustawiać percepcję na wychwytywanie takich zachowań, decyzji czy wypowiedzi, które są uznawane za mądre. A następnie pomału przestawia nas na takie właśnie reagowanie. To prosta zasada kreowania tego, na czym skupiamy swoje myśli. Jeśli komuś wydaje się to zbyt nierealne, niech sam spróbuje. Wymaga to nieco czasu i konsekwencji, ale działa bez zarzutu.

Wypróbowano to metodą naukową. Poddano eksperymentowi grupę kobiet w różnym wieku, o różnym stopniu atrakcyjności. Otrzymały one zadanie, polegające na codziennym powtarzaniu do swego odbicia w lustrze wielu pozytywnych stwierdzeń, dotyczących wyglądu. Pracowały systematycznie przez miesiąc, po czym połączono je z grupą kontrolną innych pań. Niezależni, przypadkowi obserwatorzy ocenili bardzo wysoko ich urodę, wdzięk i atrakcyjność, wybierając spośród wielu innych, które niczego nie afirmowały. Wynik eksperymentu jednoznacznie potwierdza działanie naszych myśli i przekonań. Mogą być skuteczniejsze niż fryzjer i kosmetyki.

Dla kobiet jest w tym schowana dodatkowa podpowiedź. Doskonale wiemy, że kiedy jesteśmy w stresie, to najlepszy strój i makijaż nie poprawi naszego wyglądu. Twarz wydaje się jakaś szara i zmęczona, cienie pod oczami dodają lat. Radość i dobre samopoczucie natomiast tak jakoś rozjaśniają spojrzenie, że w prostej koszulce, nawet nieco rozczochrane, wyglądamy wyjątkowo korzystnie. Uśmiech jest najlepszym kosmetykiem, ale tylko wtedy, kiedy wypływa z serca, podbudowany autentyczną radością. Kobieta pewna swojej urody, nastawiona pozytywnie do swojego wyglądu, ma w sobie wdzięk, który podbija serca.

Działa to oczywiście także w drugą stronę. Wysyłanie ciągle negatywnych sygnałów koduje w człowieku jego negatywne cechy. Jestem zdania, że jeśli całkiem uczciwemu człowiekowi będziemy codziennie powtarzać, że jest złodziejem, to po jakimś dłuższym lub krótszym czasie — mogą to być miesiące lub lata — osoba ta naprawdę może zacząć kraść. Będzie to dla niej zupełnie naturalne…


I wreszcie ostatni argument przemawiający za tym, aby skupiać się na swoich dobrych stronach. Każdy, kto kiedykolwiek zajmował się psychologią, marketingiem czy jakąkolwiek formą socjotechniki wie, że kiedy chcemy osiągnąć jakiś cel, ważne jest jakich słów używamy. Powszechnie stosowaną zasadą jest unikanie określeń o negatywnym wydźwięku. Zatem projektując choćby ulotkę reklamową dobieramy same pozytywne wyrażenia, proponujemy zdrowie, zadowolenie, odpoczynek, urodę, wygodę, funkcjonalność. Profesjonalizm reklamowy wyklucza (za wyjątkiem oczywiście produktów tak specyficznych jak np. lekarstwa) opisy tego, czego chcemy uniknąć, czyli chorób, przemęczenia, bólu. Badania rynku dowiodły, że na pozytywne określenia reagujemy chętniej. Wizja rozrywki, odpoczynku pod palmami, prowadzenia szczególnie atrakcyjnego samochodu bardziej przyciąga niż coś, co jest przede wszystkim antidotum na kłopoty. Skoro tak jest, dlaczego nie wykorzystać tej wiedzy dla własnej korzyści i nie punktować w sobie swoich dobrych stron, zapominając o wadach? Dlaczego nie skupiać się na swoich zaletach, rozwijając je jednocześnie dla siebie i naszych bliskich? Wzmacniamy przecież to wszystko, na czym zatrzymujemy myśli. To, o czym nie myślimy, nie jest zasilane energią i z czasem zanika, o ile nie jest podtrzymywane podświadomymi lękami.

Boskość w nas

Jesteśmy wspaniali, ponieważ działa tutaj kolejne kosmiczne prawo: jesteśmy na wzór i podobieństwo Najwyższego Źródła. W istocie jesteśmy boską cząsteczką i mamy w sobie tenże boski potencjał. Przyjmijmy więc, że ktoś, kto został stworzony na boski obraz i podobieństwo, nie może być ani zły, ani ułomny duchowo. W każdym z nas wewnątrz drzemie boska moc i doskonałość, którą w różnych tradycjach nazywamy boskością, Chrystusem, Kryszną, stanem buddy itp. Aby urzeczywistnić ten stan, należy włożyć nieco wysiłku i tenże wysiłek określamy duchową ścieżką lub duchowym rozwojem.

W istocie jesteśmy Jednością ze Wszystkim Co Jest, tylko nie pamiętamy o tym. Nie możemy być wadliwi, ponieważ nie jesteśmy ani produktem, ani nawet stworzeniem… Jesteśmy Miłością, jesteśmy radością, jesteśmy zachwytem, jesteśmy Światłem, które wypełnia całe istnienie. Jesteśmy częścią Najwyższego Źródła, które jest absolutnie doskonałe. Życie jest doświadczaniem siebie poprzez materię. Następuje poprzez zamknięcie nieskończoności w pudełku fizycznego ciała i przykrycie pokrywką ego. To ostatnie zniekształca prawdę, tworząc iluzję fałszywego dualizmu. Dzieli miłość na kochanie i nienawiść, piękno na ład i brzydotę, dobro na szlachetność i podłość, radość na wesołość i smutek… Zaczynamy oceniać, krytykować, odrzucać, wybierać.

Zapominamy Kim W Istocie Jesteśmy, zanurzając się w iluzorycznym świecie stworzonym poprzez poczucie oddzielenia od Najwyższego Źródła. Spragnieni miłości, która jest naszą prawdziwą naturą, szukamy jej na oślep w zewnętrznym świecie — innych ludziach, zwierzętach i przedmiotach. Zatracamy się w materialnych gadżetach i gubimy w pułapce posiadania wielkiej ilości pieniędzy. To wszystko na chwilę zagłusza nasze prawdziwe potrzeby i daje złudzenie spokoju, bezpieczeństwa, radości… Potem jednak szukamy dalej — oczywiście na zewnątrz, a nie w sobie. Tracimy z oczu najcenniejszy skarb: bezwarunkowe kochanie, które drzemie w naszym sercu, czekając na uwolnienie. Miłość do samego siebie jest kluczem do oświecenia, ponieważ to moc, która łączy nas z Najwyższym Źródłem.

Podnoszenie samooceny jest pierwszym i absolutnie niezbędnym warunkiem do pokochania siebie. Nie wystarczą słowa i afirmacje. To trzeba w sobie poczuć, ponieważ to nie same myśli, lecz uczucie. Jednak zaczynamy od początku i cierpliwie krok po kroku zmierzamy do celu. Czasem dobre myśli o sobie stają się automatycznie powodem do ciepłych uczuć, które są czymś więcej niż tylko lubienie siebie. Niemniej wszystkie te stany — akceptacja, sympatia, miłość — są doskonałe i tworzą w nas pomost do odkrywania na nowo swojej boskiej i doskonałej natury.

Od wiary w siebie zaczyna się wszystko, co najpiękniejsze. Kiedy uświadomimy sobie swoją prawdziwą moc, wynikającą z naszego duchowego dziedzictwa, możemy osiągnąć wszystko o czym marzymy. To potężna energia, która pozwala nam materializować wiele wspaniałych pragnień.

Kiedy uwierzysz w siebie i zobaczysz swoją duszę jako boską i drogocenną, spontanicznie przekształcisz się w kogoś, kto tworzy cuda.

Wayne W. Dyer

Dla świata istotne bywają stanowiska, wykształcenie i pieniądze, ale dla rozwoju i naszej prawdziwej istoty ważne jest tylko jedno — odkrycie swojej boskiej natury pod zewnętrzną fizyczną formą. Poprzez uświadomienie sobie kim jesteśmy, odzyskujemy nie tylko spokój, ale i siłę wewnętrzną, pozwalającą tworzyć wspaniałą rzeczywistość oraz pewność, że jesteśmy częścią Wszystkiego Co Jest.

Cały koszmar problemów, chorób i wojen na Ziemi wypływa z braku tej świadomości. Zaplątani w dualności nie mamy poczucia samych siebie i tworzymy cierpienie za cierpieniem. Za wszelką cenę staramy się chronić nasze zagubione bezrozumne ego, myśląc, że to nasza prawdziwa istota. Rozpoznając swoją prawdziwą naturę, przestajemy być zależni od czegokolwiek obok nas. Przestajemy się martwić i zajmować zdarzeniami, nie wpadamy w negatywne emocje — jesteśmy nieskończoną radością i miłością.


Tymczasem jednak żyjemy sobie jako zwykli ludzie i od czasu do czasu popełniamy błędy, zgodnie z zasadą: „mylić się jest rzeczą ludzką”. Co jednakże nie zmienia faktu, że boskość nadal tkwi wewnątrz nas. Wyobraźmy sobie siebie jako słońce — przeogromne źródło światła i ciepła. To nasza boska moc i umiejętność bezbłędnego poruszania się w labiryncie życia. W chłodniejsze dni wiatr sprawia, że płynące po niebie chmury przesłaniają je całkowicie. Zimą całe niebo zasnute jest nieprzenikniona szarą zasłoną. Czy to znaczy, że słońca nie ma? Czy też, że zostało przejściowo schowane pod warstwą obłoków?

Te chmury to problemy naszego ego, które nie wie czasami jak postąpić. Kieruje się lenistwem, zazdrością, zachłannością, nietolerancją, gniewem… Czasem opiera się na negatywnych wyniesionych z dzieciństwa wzorcach. Szaleje i cierpi. Dajmy sobie prawo do tego tak długo, dopóki nasza świadomość funkcjonuje w dualnej rzeczywistości. Nie obwiniajmy siebie za to, że nie zawsze umiemy zamanifestować swoją boską naturę. Jednak warto jednocześnie nauczyć się radzić sobie w trudnych sytuacjach tak, by je mądrze rozwiązywać i nie cierpieć. Możemy ponadto budować szczęście tu i teraz, poprzez świadome kreowanie swojego życia. W spokojnym dobrostanie łatwiej nam żyć i dążyć wytrwale do znalezienia swojej ścieżki do boskości.

Samoocena w praktyce

Stale powtarzam, że kochanie samego siebie jest najważniejszym elementem rozwoju i absolutnie niezbędnym warunkiem bycia szczęśliwym. Mówię tu przede wszystkim o pozytywnych myślach na temat samego siebie. Bez tej umiejętności niczego naprawdę nie osiągniemy. To najważniejszy wzorzec, na który będzie reagować bezlitośnie lustro Wszechświata. Każde pragnienie i każda myśl, którą spróbujemy wysłać ze swojej przestrzeni, będzie zabarwiona stosunkiem do nas samych.

Proponuję zatem kolejne ćwiczenie, dzięki któremu możemy jeszcze bardziej docenić siebie i to wszystko, co chcielibyśmy pokazać światu, co jest absolutnie niepowtarzalne, tak jak my jesteśmy absolutnie niepowtarzalni.


ĆWICZENIE 2

Wypisz na kartce 30 swoich zalet. Następnie każdego dnia przez cały miesiąc pracuj kolejno z każdą z nich. Od samego rana myśl o wybranej zalecie, o tym, że ją posiadasz. Staraj się ją wykorzystywać w tym dniu tak, jak to tylko możliwe. W wolnych chwilach medytuj o niej, ciesz się nią, poczuj, że jest twoim silnym punktem, że daje ci moc.


Jeśli po miesiącu wykonywania tego ćwiczenia, nadal będziemy uważać, że jesteśmy do niczego, to warto wypisać na kartce tym razem 60 swoich zalet i pracować z nimi przez kolejne dwa miesiące. Jeśli potem stojąc przed lustrem nie zobaczymy w nim odbicia wspaniałego wartościowego człowieka — wypiszmy 90 swoich zalet i pracujmy z nimi przez trzy miesiące. Warto.


Cokolwiek zechcemy wykreować, powinniśmy przekonać Wszechświat i własną podświadomość, że na to zasługujemy. Zasługiwanie wynika z bycia dobrym człowiekiem. Przynajmniej w naszym wewnętrznym pojęciu, bo w istocie nie musimy w żaden sposób starać się na cokolwiek zapracować. Każdy z nas jest Boskością, częścią Najwyższego Źródła i każdemu należy się wszystko, czego pragnie. To nasze boskie dziedzictwo. Jesteśmy Częścią Wszystkiego Co Jest i wcale nie musimy o nic prosić. Wystarczy stać się Miłością i harmonią z tym, czego oczekujemy, połączyć się ze Źródłem i zmaterializować nasze marzenia. Nie każdy z nas jednak to potrafi i dopóki żyjemy w dualnym świecie, gdzie dobro przeplata się ze złem, a nasze serca pełne są żalu, obaw i niepewności, starajmy się stworzyć taką przestrzeń, w której harmonizujemy z bogactwem, miłością, zdrowiem czy sukcesem.

Taka harmonia, to właśnie poczucie bycia miłością, światłem, boskością. Kimś cudownym, komu należy się życie równie doskonałe, jak on sam. Jeśli uważamy, że jesteśmy inteligentni, życzliwi, serdeczni, pomocni, szlachetni… to wysyłamy wiadomość, że jesteśmy wspaniali i zasługujemy na wszystko, co najlepsze. Dopóki myślimy, że jesteśmy niedoskonali, ułomni, nieudani, leniwi, niedobrzy, informujemy pole wszelkich możliwości, że w gruncie rzeczy nic nam się nie należy.

Czasem wręcz tworzymy podświadome przekonanie, że zasługujemy na karę. Bo jeśli uważamy, że zrobiliśmy coś złego, że jesteśmy „grzeszni”, to taka myśl staje się jednoznaczna z potrzebą wyrównania rachunków. Tym samym przyciąga do nas możliwość zapłacenia za zło, które wyrządziliśmy. Bez naszej woli i czasem całkiem niespodziewanie podświadomość kreuje przykrość lub stratę. Na poziomie świadomym załamujemy ręce i krzyczymy: „dlaczego mnie to spotyka?!”. Nie rozumiemy, skąd tyle nieprzyjemności. Natomiast w obszarze nieświadomym pewne rachunki zostały wyrównane. Dramat, który nas spotyka harmonizuje z ukrytą głęboko potrzebą bycia ukaranym za coś. Tak działa Prawo Przyciągania. Lustro Wszechświata odbija to, co nosimy w swoich myślach lub w swojej nieświadomości.

Nie zawsze na szczęście czujemy się winni. Jest to w dużej mierze zależne od innych przekonań. Jeśli wychowywali nas łagodni, kochający rodzice, którzy wybaczali i szybko zapominali o psotach dzieci, a kary były rzadkością, wówczas nie wytworzyliśmy takich szkodliwych przekonań. Jednak bywają też rodzice surowi. Zdarza się, że piętno na naszym życiu odcisnął zbyt radykalny nauczyciel. Wtedy możemy nosić w sobie przekonanie, że należy nam się kara nawet za to, że nie jesteśmy idealni — cokolwiek oznacza słowo „idealny”.

Znane mi są sytuacje, w których dzieci były karane przez rodziców za przyniesienie ze szkoły oceny niższej niż piątka i szóstka. Tak wysokie wymagania mogą ukształtować potrzebę bycia perfekcyjnym, co jest absolutnie niemożliwe do realizacji. Tym samym może powstać wzorzec niedoskonałości, podszyty poczuciem winy z powodu bezsilności. Z jednej strony matryca tego typu zniechęca bardzo szybko do jakichkolwiek starań. Jeśli coś jest niemożliwe, to lepiej się poddać i przeleżeć resztę życia patrząc w sufit i użalając się nad sobą. Z drugiej strony, jeśli znajdzie się wystarczająco silna motywacja, by zachęcić do działania, to mocno blokujący kompleks: „nie jestem doskonały, nie uda mi się” stworzy wybuchową mieszankę z poczuciem winy i rozbije w pył cokolwiek spróbuje się osiągnąć.

Przerysowałam być może, ale wyłącznie po to, aby pokazać, jak działają wzorce niskiej samooceny. Ważne jest bowiem niezmiernie, abyśmy pilnowali swoich myśli o nas samych, ponieważ to one nas prowadzą do sukcesu. Czegokolwiek w życiu pragniemy, podbudujmy to prostymi i jednoznacznymi przekonaniami: mogę, umiem, zasługuję.

W przestrzeni psychologicznej funkcjonuje mnóstwo archetypów, które działają na nas, dopóki nie spojrzymy na nie w indywidualny sposób. Na przykład taki układ: księżniczka — służąca albo książę — giermek. Z pewnością chcielibyśmy być księciem lub księżniczką, ponieważ kojarzy nam się to z dobrobytem, wygodą, bogactwem. Jednak warto się zastanowić, czy nasza podświadomość również tak wybiera. Czasem wystarczy urodzić się w biednej rodzinie, mieszkać w skromnych warunkach, aby w głębi duszy czuć się kimś gorszym od reszty świata. Cierpieć z powodu niespełnionych marzeń i tęsknoty za luksusowym życiem. Takie poczucie czasem definiuje nas na większość życia. Trudno pomimo wielkich starań stać się księciem, kiedy mamy w sobie duszę giermka.

Praca z podnoszeniem poczucia wartości jest sposobem na uzdrowienie tego typu wzorców. Każdy z nas może osiągnąć sukces, zdobyć miłość i bogactwo, ponieważ każdy z nas nosi w sobie wszystkie archetypy świata. Ważne, aby samemu je wybrać i powiedzieć: jestem księciem, mistrzem, magiem, superbohaterem.

Historia pełna jest opowieści o losach ludzi, którzy podnieśli swoją samoocenę i zmienili wewnętrzne przekonanie w taki sposób, aby ich myśli im służyły. Mój ulubiony przykład to Joe Vitale — niegdyś bezdomny, śpiący w kartonie żebrak. Dzisiaj jest jednym z najlepiej zarabiających ludzi na świecie, ale od zawartości jego konta ważniejsze jest to, że stał się słynnym i ogromnie podziwianym liderem, uczącym innych osiągania sukcesu. Mr Fire — taki nosi przydomek — jest bardzo lubianą i podziwianą osobą. Wydał mnóstwo książek, płyt, materiałów szkoleniowych, zwiedził pół świata, znalazł miłość swojego życia. Jednym słowem jest szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Nie osiągnąłby tego, gdyby nie zmienił swojego myślenia i nie przekodował negatywnych wzorców. Aby stać się tym, kim jest dzisiaj, wyszedł poza archetyp bezradnego bezdomnego. Wytworzył w sobie przekonanie, że jest „księciem”, który zasługuje na szczęście, miłość i pieniądze.

Ten piękny przykład może oświetlać drogę wszystkim tym, którzy pochodzą z biednego środowiska lub czują się gorsi od reszty świata. Oto mamy przed sobą dowód na to, że nikt nie jest odrzucany przez Wszechświat. Każdy ma tę samą szansę na szczęście, sukces i bogactwo. Dobrobyt nie czeka na wybranych, tylko na tych, którzy wierzą w siebie i w to, że zasługują na to, co najlepsze. To w nas samych znajdziemy narzędzia do wykreowania dobrostanu. To my wybieramy dla siebie życiowe ścieżki, określając siebie jako zwycięzcę lub rezygnując ze swoich możliwości i przegrywając. Nasz umysł ma ogromną moc i jesteśmy w stanie zbudować sobie takie życie, jakiego pragniemy. Każdy wzorzec można zmienić na lepszy. Każdy archetyp można przyjąć lub odrzucić. To my decydujemy o sobie i o tym, że zasługujemy na wszystko, co najlepsze. Wystarczy wierzyć w siebie i odnaleźć w sobie doskonałość.

Praktyka do rozdziału

Stań przed lustrem. Popatrz na siebie z miłością i szacunkiem. Następnie, patrząc sobie w oczy, głośno wymień co najmniej pięć rzeczy, które ci się podobają w postaci, którą widzisz. To może być np.:

Mam ładne włosy

Mam zgrabne nogi/Jestem świetnie umięśniony

Z moich oczu bije blask radości

Poruszam się z dużym wdziękiem

Mój uśmiech jest ujmujący


Następnie wymień głośno co najmniej pięć cech, które w sobie lubisz, np.:

Jestem inteligentna/inteligentny

Świetnie gram w szachy

Pysznie gotuję

Jestem życzliwa/życzliwy ludziom

Dobrze mówię po hiszpańsku


Na koniec powiedz głośno i wyraźnie do swojego odbicia:

Kocham cię i szanuję (tu twoje imię), bo jesteś wspaniałą osobą.


To ćwiczenie powtarzaj codziennie przez 30 dni.

Rozdział 4. Skarby przeszłości

Problem ze świadomością polega na tym, że twoja przeszłość zawsze żyje gdzieś w tobie. Jeśli zapędzisz psa do kąta i przestraszysz go, to wyjdzie z niego wilk i cię pogryzie.

Jonathan Caroll

Żyjemy w chwili obecnej i tylko ona się liczy. Tu i teraz tworzymy swoje życie i budujemy nadchodzące sytuacje. Nasze myśli i emocje pracowicie kreują każdy nadchodzący moment. Nie musimy oglądać się za siebie, jednak czasem tam właśnie możemy znaleźć odpowiedź na najtrudniejsze pytania. W tym, co dawno minęło, drzemie wiele wzorców, które rzutują na nasze dzisiejsze decyzje. Przeszłe wydarzenia mogą być pryzmatem, zmieniającym ogląd dzisiejszego dnia w sposób bardzo subiektywny.

W poprzednim rozdziale pisałam o rodzicach, którzy stawiają dzieciom nadmierne wymagania. Karanie dziecka za działania niezgodne z wygórowanymi oczekiwaniami ojca lub matki kształtuje w młodym człowieku określony wzorzec, który osiada w podświadomości i wywiera wpływ na dorosłe życie takiej osoby. Podobnie zadziała każda permanentna krytyka. Ciągłe ruganie, poniżanie bądź wyśmiewanie kogoś prowadzi do obniżenia samooceny. Szczególnie w przypadku dziecka, które jest bardziej wrażliwe niż osoba dorosła, a ponadto brak mu życiowego doświadczenia, do którego mogłoby się odnieść, by ocenić, że krytyka jest niesłuszna.

Jestem zdania, że nawet najmniejszemu malcowi możemy cierpliwie tłumaczyć, co jest właściwe i dlaczego. Jednak wiemy wszyscy, że w praktyce niewielu rodziców podziela mój pogląd. Niekoniecznie ze złej woli. Bywa, że dorośli są zmęczeni, rozdrażnieni swoimi problemami i reagują spontanicznie: gniewem. Co się wówczas dzieje? Dziecko zostaje potraktowane duża dawką negatywnej energii. Krzyki, pretensje, wiele złych słów, czasem kara fizyczna — trudno to wszystko udźwignąć takiej małej istocie. Często powtarzające się awantury, tworzą rany trudne do zagojenia. Nosimy je w sobie nawet po wielu latach i reagujemy tak, jakby nadal nas bolały.

Skrajną bezmyślnością jest wykrzykiwanie do synka: „nie kocham cię, bo jesteś niegrzeczny”. Zdenerwowana matka wie, że kłamie i chce tylko postraszyć dziecko w najgorszy z możliwych sposobów. Efekt bywa taki, że poczucie bezpieczeństwa u skarconego w ten sposób malucha zostaje mocno nadwerężone. Malec może zareagować swoistym testowaniem, czy jest kochany. Test odbywa się oczywiście poprzez niegrzeczne i złośliwe zachowania, które mają za zadanie sprawdzić, czy mama pomimo wszystko będzie kochać, czy też ostatecznie wykrzyczy mu, że go nienawidzi. On wówczas poczuje się zwolniony z jakiegokolwiek posłuszeństwa. Dlaczego ma być grzeczny, skoro i tak nie jest kochany? Bywa, że wybiera drogę buntu i agresji, odsuwając się od rodziców i robiąc im na przekór.

Efektem takich działań wychowawczych może być poczucie bycia gorszym od reszty świata. Schemat taki działa nadal pomimo upływu lat, a dorosły człowiek stale czuje się źle sam ze sobą, chociaż na poziomie świadomym nie pamięta wydarzeń z dzieciństwa. Jednak wzorzec jest ciągle aktywny, ponieważ istniejące w każdym z nas „wewnętrzne dziecko” przeżywa na nowo swój ból każdego dnia.


Jednym z najczęściej spotykanych tematów, który ma swoje korzenie w dzieciństwie, jest niskie poczucie własnej wartości. Taki pogląd nie bierze się z niczego. Powstaje w wyniku ciągłej krytyki, która tworzy w dziecku negatywne przekonanie: „jestem zły, nieznośny, okropny, nie zasługuję na nic dobrego”. Każdy pragnie akceptacji, maluch oczekuje jej od swoich rodziców, ponieważ utożsamia ją z byciem kochanym. Standardowe zachowania dorosłych prowadzą do wniosku, że na wszystko trzeba zapracować, a dziecko uczy się poprzez przykład. Zatem nie odkryje samo, że niczego nie musi i jest doskonałe takie, jakie jest. Patrzy uważnie na twarze rodziców i odczytuje z nich zarówno niechęć, jak i złość, rozczarowanie, żal, krytykę. A przecież szuka tam akceptacji.

Kiedy jej nie dostaje, stara się za wszelką cenę zasłużyć sobie na miłość. To wzorzec, który zapisuje się na długo wewnątrz nas. Jako dorośli nadal robimy wszystko, aby rodzice byli z nas dumni. A to czasami jest nie do zrealizowania. Dlaczego? Jeśli rodzic często powtarza dziecku, że jest głupie i do niczego się nie nadaje, jeśli rodzice wyśmiewają malucha i poniżają go, wówczas kodują w nim przekonanie, że nic nie potrafi i nigdy nic mu się nie uda. I tak się dzieje. Czegokolwiek taka osoba próbuje, ponosi fiasko, ponieważ podświadomość pilnuje działania zgodnie z wzorcem.

Jest w tym jeszcze jeden paradoks, o którym warto wiedzieć, ponieważ jest podstawą do uzdrowienia problemu. Otóż jeśli jakiś rodzic ustawicznie krytykuje i poniża własne dziecko, wówczas należy zaniechać wszelkich prób zadowolenia takiego ojca, czy takiej matki. To się bowiem nigdy nie uda. Osoba, która nie umie pochwalić dziecka, okazać mu miłości i akceptacji, ma problem sama ze sobą i najprawdopodobniej to ona wymaga terapii. Innymi słowy: nigdy nie powie dobrego słowa, ponieważ po prostu tego nie potrafi. Przyczyną takiego stanu jest zapewne też trudne dzieciństwo. Powielamy wzorce naszych przodków. Może zatem być tak, że krytyczny rodzic sam był ustawicznie karconym maluchem i nie zna innego sposobu wychowania. Oczekiwanie od niego, że doceni wysiłki własnego dziecka jest równie bezsensowne, jak stanie przed krową, przeżuwającą trawę na łące i zachęcanie jej, by poszybowała pod niebo.

To ważna informacja. Zamiast tracić czas i siły na bezowocne próby zadowolenia surowego rodzica i oczekiwanie, że wyrazi słowa dumy i aprobaty, lepiej podnieść poczucie własnej wartości innymi metodami. A przede wszystkim warto pokochać i zaakceptować samego siebie, czyli dać sobie to wszystko, czego szukaliśmy na zewnątrz, np. u ojca czy matki. To naprawdę pomaga. Kochanie i podziwianie samego siebie powoduje, że przestajemy oglądać się przez ramię na akceptację ze strony innych osób.


Przeciętni rodzice, którzy całym sercem kochają swoje dzieci, także nieświadomie popełniają błędy. Wynika to czasem ze zmęczenia, czasem z braku odpowiedniej wiedzy. Poza tym mamy też swoje życie i swoje sprawy. Nikt z nas nie staje się zimną maszyną tylko dlatego, że pojawiło się dziecko. Nadal przeżywamy, cieszymy się i płaczemy, kłócimy i kochamy, przytulamy i awanturujemy. Malec, który uczestniczy w naszym emocjonalnym teatrze jako widz, często nie rozumie tego, czego staje się świadkiem. Któż mógłby przypuszczać, że rozwód dorosłych, to dla dziecka program: „nie jestem dość dobry; nie zasługuję na miłość.” Często malec bierze winę na siebie i uważa, że rozwód nastąpił z jego powodu. Dorośli mają swoje sprawy i konflikty, rzadko przyczyną rozstania jest potomstwo. Jednak mały człowiek widzi wszystko przez pryzmat własnego pojmowania, a absurdalnie niesłuszny wzorzec „bycia złym i niekochanym” nosi potem przez całe dorosłe życie.

Awantury między rodzicami, surowe karcenie rodzeństwa, zaniedbywanie, porzucenie, niedotrzymywanie słowa — to powszechnie spotykane działania, które mogą wprowadzić nam niewłaściwy program. Nie chcę wymieniać tu tak skrajnych przykładów jak molestowanie seksualne, alkoholizm czy znęcanie fizyczne, ponieważ tego typu doświadczenia są przynajmniej obecnie uzdrawiane z pomocą specjalistycznych terapii. Każdy średnio inteligentny człowiek, który ma za sobą tego typu koszmar wie, dokąd udać się po pomoc. Tymczasem nikt nie czuje potrzeby pracy nad sobą tylko dlatego, że ojciec nigdy mu nie powiedział, że go kocha. To wydaje nam się takim nieznacznym drobiazgiem. Nie mamy pojęcia, jak mocny wpływ wywiera na nasze życie taki wzorzec.

Wewnątrz nas funkcjonuje taka część osobowości, która nazywa się wewnętrznym rodzicem. Czasem jest bardzo opiekuńcza i chce za innych wykonywać ich obowiązki. Częściej jednak bywa bardzo krytyczna i wymagająca. W dorosłym życiu zazwyczaj manifestuje się w relacjach z innymi, szczególnie z naszymi dziećmi lub podwładnymi. Jest wówczas postacią surową, moralną, wymagającą i pouczającą. Potrafi nakładać nam mnóstwo ograniczeń. Czasem bywa nazywana też wewnętrznym krytykiem. Jej działanie jest szkodliwe dla nas, ponieważ nie pozwala nam wierzyć w siebie i stara się zaniżyć nam poczucie wartości. Musimy mieć wysoką samoocenę, aby sobie poradzić z tym nieprzyjemnym wewnętrznym głosem.

Kodowanie

Pomimo wszystko uważam przeszłość za swoisty kufer ze skarbami. Wyobraźmy sobie, jak po wielu latach otwieramy stare pudła z naszymi rzeczami z lat dziecięcych. Zniszczone, zakurzone, połamane i niemodne zabawki wywołają na naszej twarzy niejeden uśmiech wzruszenia. Uruchomią lawinę wspomnień, bo czas beztroskiego biegania po łące czy podwórku zawierał w sobie mnóstwo pięknych chwil. Tylko dzieci umieją tak mocno odciąć się od rzeczywistości, by zamienić drzewo w piękny, pełen komnat pałac, a starą szafę w okręt piratów. Nasz obraz tamtego okresu będzie zatem nasycony magiczną realizacją dziecięcych wyobrażeń i przypomni nam lata, kiedy umieliśmy naprawdę cieszyć się każdym dniem.

Jednak skarby, o których myślę, to klucze do szczęścia, poukrywane w starych wzorcach. Jeśli dzisiaj mamy problemy, nie umiemy wykreować pieniędzy, wpadamy w wir pechowych wydarzeń, wiążemy się z nieodpowiednimi osobami, to szukamy przyczyny. Ale jeśli przy tym cały czas myślimy pozytywnie i wizualizujemy dobre rzeczy, to możemy odczuwać bezradność i pustkę, bo nie dostrzegamy powodu naszego pecha. Zastanawiamy się wówczas, jak to się wszystko układa i dlaczego dzieje się właśnie tak niefortunnie, chociaż mądre książki obiecywały gwiazdkę z nieba. Czasem domyślamy się, że to jakieś negatywne wzorce, które zagnieździły się w naszej podświadomości. Tylko jakie i jak je rozpoznać? Odpowiedź można znaleźć w dzieciństwie, przypominając sobie to wszystko, co mówili do nas dorośli. Im więcej ulubionych powiedzeń naszych opiekunów pamiętamy, tym więcej kodów odnajdziemy, a te, które nam nie służą, będziemy mogli zmienić na lepsze.


Mieszkając i dorastając obok rodziców, przez wiele lat słuchamy stwierdzeń, które wygłaszają. Nie muszą wcale zwracać się bezpośrednio do nas. Wystarczy, że mówią głośno, pozwalając nam słyszeć to, co mają do powiedzenia. To działa jak afirmacja i koduje nam w podświadomości określone treści. Ich poglądy stają się naszymi. Często są to przekonania z gruntu niewłaściwe, które wcale nam nie pomagają w życiu. Bywa, że jedno z rodziców często powtarza zdania, typu:

Po śmiechu zawsze następuje płacz.

Życie jest ciężkie i smutne.

Licho nie śpi.

Każdy musi dźwigać swój krzyż.

Życie to bolesna wędrówka po padole łez.

Takie przekonania są negatywne. Wyrażają ból, rezygnację, gotowość do znoszenia trudów. Wprowadzają do naszej podświadomości kod, który każe nam cierpieć i bezsilnie zmagać się z życiem, nie pozostawiając nadziei na nic dobrego. Ponadto są to wzorce, które odbierają nam poczucie bezpieczeństwa. Jako osoby dorosłe możemy stale funkcjonować podszyci strachem, pełni obaw, że w każdej chwili może nas spotkać coś złego.


Inny przykład to negatywne zdania na temat pieniędzy i bogactwa. Czasy się zmieniają, a za sobą mamy trudne ekonomicznie lata. Nasz kraj przechodził okresy wojen, kryzysów, zmiany ustroju. To musiało odbijać się na świadomości ludzi, którym przyszło żyć w takiej rzeczywistości. Nasi rodzice czy dziadkowie zmagali się z pewnymi określonymi jednoznacznie sytuacjami, dotyczącymi materii i posiadania, które utwierdzały ich w pejoratywnych przekonaniach. To były dla nich realia. A my przejmujemy ich spuściznę mentalną, czasem zupełnie nieświadomie, kiedy przez całe nasze dzieciństwo słyszymy takie frazy:

Pieniądze są złem tego świata.

Tylko złodzieje są bogaci.

Uczciwą pracą niczego się nie dorobisz.

Trzeba się ciężko napracować, aby cokolwiek zarobić.

Bez pracy nie ma kołaczy.

Ziarnko do ziarnka, aż zbierze się miarka.

To wzorce biedy, które tworzą przekonania, że nie zasługujemy, że pieniądze nie są dobre i uczciwy człowiek powinien ich unikać. Płynie z nich także przesłanie, że tylko ciężka praca umożliwia nam cokolwiek, a jedyną drogą do dobrobytu jest oszczędzanie. To podejście świadomości ubóstwa, która odmawia sobie wszystkiego. Jak z takim poglądem na życie można stać się zamożną osobą? To absolutnie niemożliwe. Wielu spośród nas słuchało w dzieciństwie takich zdań i teraz nosi w sobie głęboko szkodliwe przekonania.


Kodować można wszystkie obszary życia. W podświadomości układają się poglądy dotyczące sukcesu, szczęścia, możliwości, zdolności, a nawet miłości czy związków. Przyjrzyjmy się, jakie afirmowanie powstaje, kiedy matka w obecności córki narzeka na cały męski ród:

Chłopy to lenie i pasożyty.

Wszyscy faceci to dranie i oszuści.

Nie ma uczciwych mężczyzn.

Chłopy to świnie, każdy bez wyjątku.

Dziewczynka, która słucha takich treści, nie musi ich rozumieć. Wystarczy, że zapamiętuje. Potem, kiedy dorasta i zaczyna interesować się płcią przeciwną, przypomina sobie te wszystkie określenia. Gdzieś w głębi duszy czuje, że „chłop to świnia, leń, drań…” Może zatem nie chcieć bliskości wcale, postrzegając mężczyzn, jako coś złego, co tylko ją unieszczęśliwi. Wówczas świadomie lub nie wybierze samotność. Będzie robić wszystko, aby z nikim się nie wiązać.

Może także zdecydować, że pragnie miłości, pomimo związanego z tym ryzyka. Jej podświadomość stworzy wtedy wzorzec partnera według zakodowanych w dzieciństwie treści. W tym przykładzie będzie to mężczyzna nieuczciwy, „drań, leń i świnia”. Dziewczyna nie może przyciągnąć serdecznego i lojalnego chłopaka, ponieważ w jej psychologicznym obszarze taki wzór nie istnieje. Wszechświat jest zwierciadłem naszych myśli, to już wiemy, zatem może zmaterializować wyłącznie to, co w naszych świadomych lub podświadomych częściach umysłu znajdzie. To, czego tam nie ma, nie odbije. Podobnie jak nasze własne lustro nie pokaże nam odbicia czapki na głowie, jeśli jej wcześniej nie założymy. Zasada jest prosta, choć nie do końca sprawiedliwa. Nie układamy sobie bowiem życia według własnego pomysłu, lecz zgodnie z programami wkodowanymi nam przez naszych rodziców. Kroczymy ich ścieżkami, paradoksalnie uważając je za swoje własne.

Rodzice mają dobre intencje. Mówią, co czują. Jeśli są to rzeczy złe i smutne, zapewne chcą jakoś nas uchronić przed tym, co w ich mniemaniu jest błędem i prowadzi do cierpienia. Jednak takie przykre słowa zapadają nam głęboko w duszę, tworząc w dorosłym życiu swoisty szkielet, na którym powstają nasze przekonania. Niewłaściwe. Negatywne. Szkodliwe. Jednak, kiedy wiemy o tym, możemy te poglądy odnaleźć i zmienić na inne, dobre, którymi przyciągniemy do siebie to, czego naprawdę pragniemy. W ten sposób odzyskujemy władzę nad swoim życiem. Zatem warto otworzyć swój kufer ze skarbami przeszłości.

Uzdrawianie wzorców

Kiedy umiemy zidentyfikować swoje negatywne kody, to połowa pracy już za nami. Wystarczy je zmienić na pozytywne przekonania i cierpliwie te nowe wprowadzać do swojej rzeczywistości. Po pierwsze pracując z afirmacjami i powtarzając dobre frazy przy każdej okazji. Po drugie — zmieniając sposób myślenia i dostosowując go do nowej wizji samego siebie. Po trzecie zachowując się i działając tak, jak brzmią nowe zasady. Po czwarte i najważniejsze — kochając bezwarunkową miłością siebie i Wszystko Co Jest.

Znając niewłaściwe przekonania, wykorzystujemy je jak klucze do uleczenia swojego życia. Możemy każdy szkodliwy wzorzec, który nas dotyczy, wypisać na kartce, a obok napisać odpowiednią, właściwą afirmację, która stanie się hasłem przewodnim na najbliższe parę tygodni czy miesięcy. Jeśli odkryjemy, że nasz niekorzystny kod to: „życie jest trudne i pełne niebezpieczeństw”, wówczas obok można napisać: życie jest bezpieczne, a świat jest dla mnie cudownym, przyjaznym miejscem.

Afirmacje są najprostszą i jednocześnie dość skuteczną techniką zmiany przekonań. Można zastosować tu rozmaite metody i rytuały. Proponuję na przykład napisać stary wzorzec na kartce i spalić ją, a w jej miejsce położyć kartonik z nowym przekonaniem. Dobrze sprawdzają się w tej roli kawałki brystolu w formie karty do bankomatu, które nosimy w portfelu i przy każdej okazji czytamy. Nowe przekonania mogą błyszczeć naklejone na lodówce lub brzegu komputera. Mogą stać na biurku wydrukowane na kawałku tektury lub pulsować na tapecie monitora.

Dobrze jest wspierać afirmacje innymi działaniami. Ciekawą formą pracy jest wykorzystanie mocy żywiołu wody i spłukanie z siebie w kąpieli niekorzystnych myśli. Robię to stale, zaczynając każdy dzień od oczyszczającego prysznica, którym zmywam z siebie wszystkie negatywne emocje i wszystkie myśli, które mi nie służą. Skuteczne są wizualizacje, w których wyobrażamy sobie, że leżymy w rwącym strumieniu lub pod wodospadem, który wypłukuje z nas to wszystko, czego nie chcemy. Moje szczególne ukochanie wody podpowiada mi takie właśnie sposoby na oczyszczenie niepotrzebnych wzorców. Niemniej możliwości jest o wiele więcej. Każda wizualizacja i każdy rytuał przyniesie nam pożytek. Ważne, aby z nimi przez jakiś czas pracować. Zmiana wzorca to proces, a podświadomość potrzebuje nieco czasu, aby przyswoić nowe poglądy. Naukowcy twierdzą, że nowe ścieżki neuronowe tworzą się w ciągu 28—30 dni. Może zatem warto tyle czasu poświęcić na wprowadzenie wybranego programu?

Jeśli głównym szkodliwym przekonaniem, wyniesionym z dzieciństwa, jest niskie poczucie wartości, wówczas zaczynamy każdy dzień od powtarzania sobie w myślach: „jestem wspaniałym człowiekiem” lub „jestem wartościową kobietą”. Możemy mówić głośno te zdania do lustra albo śpiewać w rytm znanej melodii. Możemy układać wierszyki o swojej doskonałości i powtarzać je w myślach podczas mycia zębów czy naczyń, w czasie jazdy samochodem, stojąc w korku — wszędzie tam, gdzie sytuacja nie wymaga naszego skupienia na innych czynnościach.

Aby afirmacja nie była automatycznym klepaniem formułek, dobrze jest funkcjonować według nowych zasad. To oznacza, że w każdej sytuacji myślimy o sobie w sposób pozytywny. Wykorzystujemy każdy pretekst, aby powiedzieć sobie, np. „jestem doskonałym facetem, dlatego tak dobrze potrafię to zrobić” lub: „uda mi się zrobić to z łatwością, bo jestem dobra taka, jaka jestem”. Bez względu na okoliczności. Nawet, jeśli popełnimy błąd, zamiast karcić siebie w myślach lub głośno, powtarzamy sobie zdanie typu: „jestem wystarczająco inteligentny, by to naprawić”.

Traktujemy siebie z ogromnym szacunkiem i dbałością. To ważne. Jeśli chcemy przekonać podświadomość, że jesteśmy wspaniali, dbajmy o siebie, o swój komfort i inne ważne potrzeby. Róbmy to świadomie, myśląc o tym, że zasługujemy na to, co najlepsze. Jedną z przyjemniejszych metod kodowania wysokiej samooceny jest nagradzanie siebie przy każdej nadarzającej się okazji. Możemy kupić sobie dowolny drobiazg, który nie zrujnuje naszego budżetu i przy tym powtarzać sobie w myślach: „bo jestem tego warta”. Możemy też nagradzać siebie w każdy inny sposób, sprawiając sobie przyjemność. Ważne, by pamiętać o tym, że zasługujemy na dobro, komfort, zadowolenie i na to, aby być w pełni szczęśliwą osobą. Nie potrzeba do tego żadnych specjalnych zasług. Jesteśmy. Żyjemy. To wystarczy, byśmy mieli prawo do spełnienia.


W przypadku szczególnie trudnych relacji z jednym z rodziców, pomocny może okazać się proces wewnętrznego dziecka. Jest to rodzaj terapii psychologicznej, dlatego też nie będę go opisywać, ponieważ powinien go poprowadzić odpowiednio przygotowany terapeuta. Jest to bardzo ciekawa i skuteczna metoda, którą polecam każdemu, kto chciałby uzdrowić swoją przeszłość. Przynosi w efekcie spokój, wybaczenie i realną zmianę na lepsze w relacjach z rodzicami. Zaobserwowałam ponadto, że ma dobroczynny wpływ na nasze związki. Jest to zrozumiałe, ponieważ nasze małżeństwa opierają się w dużej mierze na wzorcach wyniesionych z dzieciństwa. Naprawienie poprzez ten proces relacji z rodzicem, zmienia nasz kod, dotyczący życia z partnerem.

Na końcu tego rozdziału zamieściłam Medytację Wewnętrznego Dziecka, którą możemy wykonać samodzielnie. Nie jest skomplikowana, a zwykle przynosi dobroczynne efekty. Można spróbować pomóc sobie takim właśnie prostym procesem, który wykonany z uwagą i zaangażowaniem może przynieść uzdrowienie. Warto do tego dołożyć jeszcze Medytację na Światło zamieszczoną na końcu następnego rozdziału o wybaczeniu — to skuteczny zestaw do uzdrowienia ran zadanych nam przez jedno z rodziców.


Każde uzdrawianie odbywa się poprzez miłość, ponieważ to ona wprowadza światło tam, gdzie tkwią stare rany, wyrastające z ciemności. Dlatego ważnym elementem procesu naprawiania wzorców jest pokochanie siebie. Nie wystarczy samo przekonanie, że jesteśmy dobrzy, chociaż jego działanie już nam pomaga osiągnąć w życiu sporo wspaniałych rzeczy. Do pełni szczęścia potrzebujemy jednak przede wszystkim miłości bezwarunkowej.

Wyrastamy z miłości, jesteśmy miłością. Kochanie jest naszym naturalnym prawem i zdolnością, którą nosimy w sobie. W procesie ewolucji oderwaliśmy się od Najwyższego Źródła i zanurzeni w dualizmie świata próbujemy się w tym wszystkim odnaleźć. Jednak warto przypomnieć sobie kim jesteśmy naprawdę i wykorzystać moc miłości do uleczenia starych ran z przeszłości.

Medytacja wewnętrznego dziecka

Kup wcześniej pluszowego misia. Znajdź spokojne miejsce i zapal świecę, która wyłapie i oczyści emocje. Możesz włączyć spokojną, relaksacyjną muzykę. Połóż się lub usiądź z wyprostowanym kręgosłupem, trzymając przy sobie misia. Zamknij oczy i powędruj w przeszłość. Przeszukaj zasoby wspomnień i spróbuj odnaleźć taką chwilę, kiedy jako małe dziecko poczułeś ból, rozpacz lub odrzucenie z powodu zachowania swoich rodziców. Przywołaj w myśli tę sytuację.

Spójrz na wszystko z boku, z perspektywy dorosłej, mądrej osoby. Zobacz — jak w filmie lub na scenie — to kilkuletnie wystraszone dziecko, jak kuli się przed krzyczącym na nie ojcem lub rozzłoszczoną matką. Zadaj sobie pytanie: co czuje to malutkie dziecko? Czego potrzebuje od swojego rodzica? Czego pragnie, a nie dostaje? Co chciałoby usłyszeć? Przypomnij sobie te emocje i pragnienia.

Następnie wkrocz w tę sytuację i podejdź do tego dziecka, jako osoba dorosła i silna, jaką teraz jesteś. Ofiaruj mu to wszystko, czego nie dostało. Zacznij od serdecznych słów: kocham cię, widzę, jestem przy tobie, będę odtąd zawsze. Chronię cię, wspieram i zawsze będę to robić. Pomogę ci, ilekroć będziesz tej pomocy potrzebować. Potem najczulej jak umiesz, przytul je do serca, ukochaj i ukołysz w ramionach. Spraw, by poczuło się bezpieczne i kochane. Bądź w tym maksymalnie empatyczny, dając dziecku dokładnie to, czego potrzebuje. To, czego sam nigdy jako dziecko nie dostałeś. Powiedz mu te słowa, które zawsze chciałeś usłyszeć od rodziców. Wykonaj te gesty, których tak bardzo pragnąłeś doświadczyć. Kiedy poczujesz, że to dobra pora, możesz ofiarować mu misia, którego trzymasz w rękach. Niech stanie się symbolem twojej obietnicy, że odtąd zawsze już będziecie razem.

Pozwól sobie wejść w ten proces głęboko. Odczuwaj całym sobą. Poczuj wzruszenie, niech popłyną łzy. Nie blokuj uczuć. Kiedy uznasz, że wystarczy, zmniejsz dziecko tak, jak robimy to ze zdjęciem na ekranie komputera czy komórki i umieść je razem z misiem w swoim sercu. Zapewnij je, że teraz jest już zawsze z tobą. Wykonaj kilka głębokich oddechów i otwórz oczy.

Rozdział 5.
Sens wybaczania

Przebaczenie może nas wyzwolić z sytuacji patowej i przyśpieszyć nasz rozwój duchowy.

David Lawson

Jest to trudny, ale niesłychanie ważny temat! Co ma wspólnego wybaczanie z Prosperitą? Niemal wszystko, ponieważ umiejętność odpuszczenia jest absolutnym warunkiem dla każdej ścieżki rozwoju, jaką chcielibyśmy pójść. Nieprzypadkowo nie istnieje żadna duchowa droga, która akceptowałaby żal i pretensje oraz propagowała zemstę i odwet. Rozumienie, że nie istnieje wina i kara wydaje się być podstawą wewnętrznego wzrastania.

Zacznijmy od logicznego przeanalizowania tematu. Wiemy już, że nasza myśl i nasze wewnętrzne wzorce kreują wszystko, co wydarza się w naszym życiu. Zatem, jeśli spotykamy kogoś, kto robi nam przykrość, czy wręcz nas krzywdzi, bez wątpienia został przez nas wykreowany wewnętrznym kodem. Innymi słowy, został zaproszony do naszego życia. Mówimy najczęściej, że jest naszym „nauczycielem”, ponieważ uczy nas tego, co musimy wiedzieć o sobie. Patrząc w ten sposób, nie zobaczymy najmniejszego powodu do obrażania się na tę osobę, do gniewu czy też w ogóle do kwestii wybaczania. Jeśli zapraszamy do domu gościa, aby nauczył nas matematyki, to nie możemy mieć do niego pretensji, że nas uczy, nawet jeśli sam proces nauki jest męczący i nieprzyjemny. Zdecydowanie powinniśmy mu podziękować za naukę.

Dlaczego zatem czujemy gniew, żal i obrażamy się na ludzi? Ponieważ jesteśmy krnąbrni i nie chcemy się uczyć. Chcemy leżeć wygodnie i bawić się, nie wkładając najmniejszego wysiłku w swój rozwój. I wcale nie dlatego, że jesteśmy leniwi, lecz dlatego, że przestaliśmy siebie kochać. Człowiek, który nie kocha siebie, czuje złość do całego świata i na zewnątrz szuka winnych wszystkich swoich problemów. Nie chce wierzyć, że ma w sobie jakiś odpowiedzialny za trudności wzorzec. Nie chce nawet słyszeć, że może coś zmienić. Nie umie spokojnie przyjąć, że ktoś zwraca mu uwagę, ponieważ człowiek, któremu brak miłości do siebie nie toleruje najmniejszej krytyki, a informacja, że jest odpowiedzialny za jakieś negatywne wydarzenia, będzie dla niego nie do przyjęcia. A ta odpowiedzialność nie oznacza przecież winy, a jedynie możliwość naprawienia wzorca.

Zobaczmy, jak to wygląda w praktyce. Wyobraźmy sobie sytuację, w której rabuś napada wieczorem idącą samotnie kobietę, dotkliwie ją bije i kradnie torebkę z pieniędzmi. Na poziomie duchowym wiemy doskonale, że te dwie dusze: bandyty i ofiary umówiły się przed zejściem na Ziemię, że takie wydarzenie będzie miało miejsce. Trudno mieć pretensje do rabusia, że realizuje program duszy kobiety, prawda? Jednak o wiele ważniejsze jest pytanie, jaka to lekcja dla pobitej dziewczyny? Cała ta sytuacja nie jest przypadkowa, zatem coś istotnego nam pokazuje. Jest lustrem, w którym odbija się podświadomość kobiety i wzorce, jakie się tam rozgościły.

Po pierwsze: lęk przed byciem napadniętym. Jeśli myśli tej osoby często wypełniał strach przed przemocą, to tego typu energia musiała przyciągnąć określone doświadczenie. Po drugie: najprawdopodobniej mamy do czynienia z potrzebą bycia ukaraną, a zatem pokazuje się nam poczucie winy. Może to być nawet syndrom ofiary. Po trzecie: potrzeba poniesienia straty materialnej (skradziona torebka z pieniędzmi), wynikająca np. z przekonania o tym, że nie zasługuje na bogactwo lub też musi zapłacić za coś. To tylko ogólniki, tak oględne, jak sam przykład. Niemniej wierzę, że opis ten dość czytelnie pokazuje cały proces. Nie ma w nim nigdzie powodu do pretensji. Rabuś jest „nauczycielem”, który pokazuje kobiecie te elementy jej podświadomości, które domagają się uzdrowienia.

To nasza dusza zaplanowała przykre wydarzenie. Ono nie spada z nieba, tylko jest starannie zaprogramowane i wybrane jako szczególnie ważna lekcja. Sami zapraszamy do naszego życia własnymi myślami, lękami i kompleksami odpowiedniego człowieka, który nam robi krzywdę. Wszystko jest w pełni zgodne z naszym wnętrzem. Przyzwolenie na bolesne doświadczenie znajduje się w środku naszego serca, w naszej podświadomości. Po cóż zatem szukać winnych na zewnątrz?

Ale zdanie o naszym przyzwoleniu można zrozumieć jeszcze inaczej. Często bywa tak, że ktoś powie nam coś, co brzmi niemiło. Brzmi. Ale my ubieramy te słowa w cały bagaż swoich minionych doświadczeń i nawet niewinny żart bywa powodem do obrazy. Jakże często spotykam sytuację, kiedy ktoś jest wielce nieszczęśliwy i urażony przez znajomego, który z zaskoczeniem odkrywa, że jakieś jego słowo zrobiło komuś przykrość. A wcale nie miał takiej intencji. To my tak to sobie wymyśliliśmy, że się obrazimy, bo nam się coś nie spodobało. Czy zatem nie jest tak, że to my sami decydujemy, że będziemy cierpieć z jakiegoś powodu? Oczywiście, przyjmijmy tymczasem, że dotyczy to błahostek, a nie sytuacji, w której ktoś z premedytacją próbuje nam zaszkodzić. Aczkolwiek na pewnym etapie rozwoju naprawdę nikt niczym nie jest nas w stanie skrzywdzić, bo nie czujemy się wcale skrzywdzeni. Nigdy i niczym. Doświadczamy tylko, wiedząc, że ludzie robią różne niewłaściwe rzeczy, bo po prostu inaczej nie umieją.


Czasem zastanawiamy się, dlaczego spotykają nas takie trudne doświadczenia. Czy nie lepiej byłoby, gdyby jakiś Anioł zstąpił z nieba i powiedział: podnieś poczucie wartości, przestań się bać i naucz się szacunku dla samego siebie? Otóż w istocie … dostajemy takie informacje w sposób przyjemniejszy, tylko nie zwracamy na nie uwagi, dopóki nie dostaniemy mocno po głowie. Czasem dopiero leżenie w szpitalu powoduje, że z nudów zaczynamy rozmyślać o sensie tego, co nam się przydarza.

Na przykładzie obrabowanej kobiety, możemy przyjąć, że na długo przedtem, zanim doszło do wypadku, dostawała ona odpowiednie sygnały. Zapewne przeczytała na stronie „Prosperita”, jak ważne jest podnoszenie poczucia własnej wartości i kochanie siebie, lecz pomyślała sobie: „to ładne, ale mnie nie dotyczy”. Na imieniny dostała od koleżanki książkę o wybaczaniu, ale przekartkowała tylko i powiedziała: „teraz nie mam czasu, kiedyś przeczytam”. Potem obejrzała w telewizji ulubiony serial, w którym bohaterka, pełna kompleksów dziewczyna, zostaje napadnięta przez bandytę. Zamiast jednak zauważyć, że sama ma podobne wzorce, zaczęła się bać. Ilekroć wychodziła sama z domu, wyobrażała sobie, że ktoś za nią idzie, czając się w cieniu. Myślała o tym obsesyjnie przez wiele dni, wytrwale ładując swoje wyobrażenie energią strachu… Aż wreszcie siła tworzenia zmaterializowała jej wizję.

Wszechświat jest pełen harmonii, dlatego nawet takie przykre wydarzenie jak napad i pobicie jest tylko odzwierciedleniem tego, co nosimy w sobie. Trudne doświadczenia nie dzieją się same z siebie. Są odpowiedzią na zapotrzebowanie naszej duszy, która chce się uczyć i doskonalić. Jest to też dobra informacja, bo jeśli wypełnimy siebie miłością w miejsce strachu i kompleksów, wówczas świat dookoła także będzie pełen miłości, a nasza rzeczywistość rozświetli się najpiękniejszymi doświadczeniami.


Wracając do tematu wybaczenia, chcę podkreślić, że decyzja o odpuszczeniu winy komuś, kto nam zrobił krzywdę, wynika z logiki. Nie można być złym na kogoś, kto nam pokazuje, czego brak nam do pełni doskonałości. Trudno mieć pretensję do innej duszy, że pomaga nam w rozwoju, tym bardziej, że zapewne uczy nas z miłością, bo tak się umówiliśmy kiedyś tam, pomiędzy wcieleniami. Zatem tak naprawdę nic nikomu nie musimy wybaczać. Wystarczy, że zrozumiemy cały duchowy proces nauki i z miłością odniesiemy się do Wszystkiego Co Jest.

Cóż… jednak wielu spośród nas funkcjonuje w nieco innym sposobie pojmowania rzeczywistości. Czujemy wiele ludzkich emocji, szarpiemy się w różnych odczuciach i nie jest nam łatwo w rabusiu, niewiernym mężu czy złośliwej teściowej dostrzec inną świetlistą duszę. Widzimy człowieka, który źle postępuje. Zwycięża żal i rozczarowanie, czasem gniew, kiedy skutki działania takiej osoby są szczególnie bolesne. Wówczas niezbędna jest decyzja o wybaczeniu. Bez tej decyzji nie powinniśmy podejmować żadnych czynności. Nie ma sensu próba wybaczania komukolwiek, jeśli emocje są nadal gorące i wcale nie czujemy potrzeby odpuszczenia. Trzeba chcieć uwolnić się od tego ciężaru i wszystkich konsekwencji, które ze sobą niesie. Trzeba tego zapragnąć, aby uzyskać jakiekolwiek efekty.

A jeśli nie wybaczę?

Czasami nawet po kilku godzinach wykładu na temat roli „nauczyciela” w drugim człowieku, podchodzą do mnie w czasie przerwy słuchacze i tłumaczą się:

— Pani Bogusiu, to wydaje się słuszne, co pani mówi, ale ja naprawdę nie umiem wybaczyć. Nie chcę. Nie mogę, bo to, co on mi wyrządził, jest niewybaczalne.

Trudno polemizować z ludzkimi emocjami i odnaleźć argument na takie słowa. Nie jest łatwo być „ponad to” i postrzegać świat na wskroś duchowo. Czasem ktoś nie jest po prostu gotowy na to, by odpuścić, zapomnieć i żyć na nowo z czystym kontem. Nie możemy nikogo zmusić do tego, by poczuł w sobie potrzebę wybaczenia. To wymaga nie tylko zrozumienia, że wybaczenie jest dobrem dla nas samych, ale też wewnętrznej gotowości na wejście w ten skomplikowany proces. Dopóki pozwalamy szaleć emocjom, a sobie „pławić się” w poczuciu krzywdy, możemy nie widzieć korzyści płynących z odpuszczenia.

Często w całej sytuacji dominuje coś, co ludzie nazywają „ego”, a co jest — moim zdaniem — krzykiem zakompleksionej świadomości. „Nie odpuszczę mu, bo on nie ma racji! To ja miałam rację i nie pozwolę, aby ktoś pomyślał inaczej!” — wykrzykuje zaniżona samoocena. Potrzeba udowodnienia całemu światu, kto tu jest najmądrzejszy i najlepszy, zaślepia do tego stopnia, że gubimy z oczu najważniejszy sens życia: miłość bezwarunkową. Miłość nie pyta, kto ma rację i kto ma ostatnie słowo. Miłość pyta: co mogę zrobić, abyśmy wszyscy byli zadowoleni?

Czasem osoba z niskim poczuciem wartości nie chce odpuścić, ponieważ postrzega ten akt, jako poniżenie dla siebie. „Nie przebaczę, bo zrobiłabym z siebie wycieraczkę do nóg” — mówi mi studentka, której wydaje się, że wybaczenie człowiekowi jest równoznaczne z przyznaniem się do winy, której nie popełniła. Tymczasem proces ten nie ma nic wspólnego z ocenianiem nas w jakikolwiek sposób. Wybaczając oszustowi, nie bierzemy na siebie jego czynów, a jedynie uwalniamy siebie od trudnych emocji. Możemy wybaczyć złodziejowi, który nas okradł i trafił za to za kratki. Nasze odpuszczenie wcale go nie rozgrzeszy i nie uwolni z więzienia.

Czasem ludzie uważają, że wybaczenie złego czynu jest nagrodą dla tego, który się go dopuścił. Nic bardziej błędnego. Jakże często osoba, która coś niedobrego wyrządziła innej, nie ma pojęcia, co czuje jej ofiara. Prawdę mówiąc, nie mam wątpliwości, że zazwyczaj nic jej to nie obchodzi. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego skrzywdzony człowiek wyobraża sobie, że jego żal i gniew jest jakąś karą dla złoczyńcy. Karą, którą trzeba pielęgnować i nosić w sobie ku sprawiedliwości.

Tymczasem wściekłość na innego człowieka to tylko nasze osobiste emocje. Są w nas. Działają na nas i na nasze zdrowie bardzo niekorzystnie. Żal i ból są często tak silne, że nie potrafimy „odpuścić”. Pamiętajmy, że zasklepiona w sercu pretensja niszczy człowieka od środka i zamyka na przepływ dobrej energii. Jest jak jad, który z serca wraz z krwiobiegiem rozprzestrzenia się po całym ciele i sprawia, że wszystkie komórki po kolei obumierają… To właśnie żal, gorycz, pretensje są przyczyną większości nieuleczalnych chorób. Rak zżerający człowieka od środka jest najczęściej wynikiem braku wybaczenia i tkwienia w starych urazach. Warto zatem wybaczyć tak po prostu — dla zdrowia.

Ponadto pielęgnowanie w sobie myśli o całym przykrym wydarzeniu tworzy w psychice syndrom ofiary. Jeśli uważamy, że ktoś nas skrzywdził, to automatycznie wysyłamy do Wszechświata sygnał, że jesteśmy nieszczęśliwymi skrzywdzonymi istotami. A zatem takimi, które na nic nie zasługują. Przecież, aby być szczęśliwym, powinniśmy myśleć o sobie, że jesteśmy bogatymi zwycięzcami, którym wszystko się udaje, a nie jakimiś ofiarami, które zostały okradzione, pobite czy oszukane albo porzucone. Skupianie się na byciu skrzywdzonym — zgodnie z prawem przyciągania — koduje w nas wzorzec: „krzywda jest moją drogą”. Im częściej rozmyślamy o sobie w roli ofiary, tym szybciej i silniej tworzymy ów niekorzystny kod w swojej podświadomości. Czy naprawdę warto? A przecież powiedziano: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”. Wybaczenie drugiej osobie przynosi prawdziwą wolność, odblokowanie przepływu energii i gotowość na przyjęcie uzdrawiającej siły miłości.

Wybaczanie sobie

Jeszcze trudniejsze może okazać się wybaczenie sobie. Mamy tendencję do krytycznego stosunku do samego siebie. Lubimy się karać i biczować, ponieważ dzięki temu możemy poczuć się lepiej. Wymierzenie sobie kary, powiedzenie głośno: „jestem grzeszny” lub „jestem winna” oczyszcza nas jak spowiedź, a ta ostatnia to przecież znany w naszej kulturze sposób częściowego uwolnienia się od poczucia winy. Dlatego chętnie walimy się w piersi, pokazując wszystkim, że jesteśmy uczciwi i domagamy się wymierzenia nam sprawiedliwości.

Wynika to najczęściej z braku miłości. Kiedy kochamy, chronimy siebie i nie pozwalamy sobie na żadną karę. Nie szukamy pokuty ani włosiennicy, lecz radości i rozkoszy. Nie zadamy sobie cierpienia, by nasz żal nie zabijał nas od środka. Znajdziemy tysiąc argumentów, by pozbyć się tego, co nam nie służy. Wiemy, że zasługujemy na dobro. Bez miłości eskalujemy cierpienie w nieskończoność, bo mamy nadzieję na odkupienie winy przez ból. Nie dajemy sobie przy tym prawa do doskonałości. A przecież tacy w istocie jesteśmy…

Można sobie uświadomić, że każdy człowiek ma prawo do błędu. Nikt nie jest idealny, często zdarza nam się kierować emocjami i mówić lub robić rzeczy, których potem żałujemy. Jeśli pojawia się motyw żalu, to oznacza, że tak naprawdę wiemy, że postąpiliśmy niewłaściwie i raczej takiego zachowania nie powtórzymy. Zatem nie ma sensu dalsze karanie siebie poczuciem winy i przyciąganiem poprzez nie nieprzyjemnych wydarzeń w życiu. Jeśli możemy, spróbujmy wynagrodzić skrzywdzonej przez osobie to, co jej zrobiliśmy. Jeśli to niemożliwe, przekażmy jakiś datek na cel charytatywny, pomóżmy komuś innemu. Wszyscy jesteśmy połączeni i okazana dowolnemu człowiekowi dobroć, może zrównoważyć krzywdę wyrządzoną innej osobie. Dobro zatoczy krąg i dotrze do adresata w tym lub kolejnym wcieleniu… Nie tkwijmy zatem w poczuciu winy, tylko jak najszybciej uwolnijmy się od niej i zaakceptujmy siebie jako człowieka, który zasługuje na wszystko, co najlepsze.

Jeśli kogoś skrzywdziliśmy, jeśli pielęgnujemy w sobie poczucie winy, to nasza twórcza podświadomość niechybnie przyciągnie do nas karę, na którą w jej odczuciu zasługujemy. Dlatego bez względu na wszystko spróbujmy siebie rozgrzeszyć i wybaczyć sobie to, co „zbroiliśmy”. Głównie po to, aby oczyścić siebie z negatywnego wzorca, który blokuje przepływ energii i przyciąganie z Wszechświata dobrych doświadczeń.

Warto uświadomić sobie, że jesteśmy doskonali. Tu i teraz, tacy, jacy jesteśmy. Jako cząstka boskości nie jesteśmy w stanie być inni. Wszystkie błędy, jakie zdarza się nam popełnić są tylko próbami na drodze do samych siebie. Uczymy się, rozwijamy, sprawdzamy — nie sposób przemierzyć takiej drogi bez potknięcia. Dajmy sobie zatem prawo do tych wszystkich omyłek tak, jak dajemy je na przykład małym dzieciom. Kiedy maluch uczy się chodzić, to zazwyczaj na początku potyka się i przewraca. Żaden upadek nie jest jednak klęską, lecz czymś zupełnie naturalnym. Dziecko podnosi się i stawia kolejne kroczki, a potem znowu upada. W ten sam sposób spójrzmy na siebie i swoje życie. Mijające dni tygodnie i lata są jak nauka chodzenia, ale uczymy się często do ostatnich chwil, zaliczając kolejne upadki. Nie oznacza to, że jesteśmy nieudani czy ułomni, a jedynie to, że trwa nauka. Niezwykle trudna, wymagająca ogromnego wysiłku, a przy tym nie mamy do niej żadnych pomocy naukowych.


Czasami myślę o tym, że nasza specyficzna kultura kształtuje nas trochę jak wrogów samych siebie. Wymagamy od siebie bardzo wiele, stawiamy sobie niebotyczne poprzeczki, dążymy do ziemskich sukcesów, płacąc za nie wysokie ceny. Wszystko po to, by samemu sobie udowodnić coś, co nie wymaga żadnych zabiegów — swoją własną doskonałość. Paradoksalnie ona jest w nas tu i teraz, bez żadnych starań. Jesteśmy wspaniali tacy, jacy jesteśmy. Istotą naszego istnienia jest miłość, a nie ilość posiadanych pieniędzy, naukowe tytuły czy dyplomy. Nic nikomu nie musimy udowadniać, ponieważ każdy z nas jest cudowną ze Światła utkaną istotą.

Wysiłki, zmierzające do zdobycia czegoś, osiągnięcia czy zyskania, aby poczuć się lepiej są pozbawione sensu. Czasem odkrywamy to tuż przed śmiercią, by żałować lat straconych na nieszczęsnym wyścigu szczurów. Dopóki jednak jesteśmy młodzi i pełni energii, trwonimy tę energię na gonitwę za złudzeniami o śmiesznych nazwach: „więcej bogactwa”, „awans”, „sława”… Jednak najgorsze w tym procesie jest poczucie winy, kiedy nie uda się złapać mgły. Patrzymy na sąsiadów, którzy mają jakieś przedmioty, nagrody, tytuły i czujemy się winni swojej nieudolności w łapaniu złudzeń. Wymyślamy sobie grzechy i oskarżamy samych siebie o lenistwo, głupotę, niechlujność, brak talentu, przebojowości czy odwagi. Tymczasem poza kochaniem nie musimy nic robić. Wystarczy być dobrym i pełnym miłości człowiekiem, który umie okazać serce innym czującym istotom.


Jednym z ważnych tematów dotyczących wybaczania sobie jest zrozumienie, dlaczego cierpimy z powodu innych ludzi. Często winimy samych siebie za krzywdy, których doświadczyliśmy. Wbrew pozorom nie dlatego, że rozumiemy zasady „przyciągania nauczyciela” i chcemy samych siebie ukarać za tego typu kontrakt dusz. Raczej z powodu samego wydarzenia. Podświadomie czujemy, że mamy wpływ na swoje życie i winimy siebie za to, że zadziało się coś bolesnego. Być może w jakiś nieuświadomiony sposób szukamy w sobie odpowiedzialności za to, że pozwoliliśmy siebie skrzywdzić, że weszliśmy w niewłaściwą ulicę, zaczepiliśmy nieodpowiednią osobę, nie umieliśmy się obronić.

Tymczasem najważniejsze jest zrozumienie lekcji. Zupełnie nie jest istotne kto nam zadał ból, lecz tylko — co to cierpienie nam pokazuje, jakim jest lustrem, czego nas uczy. Jeśli zrozumiemy i odrobimy zadanie, wówczas cała sytuacja nabiera innego wymiaru. Staje się źródłem naszej mocy i mądrości. Do tego dążymy w naszej życiowej wędrówce, aby przerobić wszystkie swoje lekcje. Nie miejmy zatem żalu do innych ludzi, że chcą nam te lekcje pokazać, lecz nie miejmy go także do siebie, że doświadczamy trudnych sytuacji, by się czegoś ważnego nauczyć. Na tym polega życie.


Osobną kwestią bywa niesłuszne oskarżanie samego siebie o coś, na co nie mamy wpływu. Świat jest pełen bardzo smutnych ludzi, którzy żyją w głębokim poczuciu winy, ponieważ ktoś z ich bliskich uległ wypadkowi. Najczęściej cierpią na to matki, których dzieci zginęły tragicznie lub zostały okaleczone w czasie, kiedy pozostawały pod opieką kogoś innego. Nie pomagają żadne tłumaczenia. Taka osoba chce sobie wmawiać bez końca, że gdyby była wtedy obok, to wszystko potoczyłoby się inaczej. Niczemu to nie służy, jedynie powoduje, że można utknąć w ślepej uliczce, a taki stan prowadzi do rozwoju różnych chorób.

Warto też podkreślić niedorzeczność takich założeń, wynikającą z wyimaginowanego wyobrażenia „co by było, gdyby…”. Wszystko, cokolwiek się wydarza, jest zgodne z harmonią Wszechświata. Najbardziej przykre sytuacje zostały starannie zaplanowane przez nasze dusze. Z całą pewnością śmierć jest takim programem duszy, którego nie wolno nam zmieniać. Wszystkie rozważania: „czy gdybym wtedy…, to on by żył” są z gruntu pozbawione sensu. Przydałaby się tutaj odrobina pokory i szacunku dla wyboru duszy, która zdecydowała się opuścić naszą rzeczywistość. Przypisywanie sobie możliwości zmiany jej programu jest pozbawione sensu. A obwinianie siebie o czyjąś śmierć — poza sytuacją kiedy świadomie i z premedytacją kogoś zabijamy — nie prowadzi do niczego. Kochajmy siebie na tyle, aby nie wikłać się w pozbawione logiki pretensje do samego siebie. Nie krzywdźmy siebie wykombinowanymi żalami. Pewne rzeczy po prostu muszą się wydarzyć, nie mamy na to wpływu, a więc nie ponosimy też żadnej odpowiedzialności.

Natomiast to, za co z całą pewnością odpowiadamy, to nasze własne myśli i przekonania, które powinny być pełne miłości. W tym miłości do samego siebie. Postarajmy się traktować siebie szczególnie wielkodusznie i pozwalajmy sobie na chwile słabości oraz drobne błędy, będąc świadomi, że na tym polega nauka. Rozwój wymaga od nas lekcji. A z każdej z nich należy wyciągnąć wnioski oparte na miłości i dążeniu do najwyższego dobra każdej czującej istoty. My także jesteśmy takim istnieniem, które zasługuje na to, by być kochanym bezwarunkowo. Nie odmawiajmy sobie samym wybaczenia. Odpuszczajmy sobie wszystko, z czego nie jesteśmy zadowoleni, ponieważ to jest zawsze największy dar i najmądrzejszy wybór.

Techniki wybaczania

Podstawowym warunkiem podjęcia pracy z wybaczaniem jest szczera chęć odpuszczenia komuś winy. Nie można robić tego tylko dlatego, że gdzieś przeczytaliśmy czy usłyszeliśmy, że to jest modne lub wskazane na ścieżce duchowego rozwoju. Oczywiście każda inspiracja jest dobra, ale w tym wypadku najważniejsza jest autentyczna potrzeba, tylko wtedy wybrana metoda ma szansę zmienić cierpienie w miłość. Wybaczenie nie zadziała, jeśli automatycznie wykonamy określone czynności. To proces wypływający z serca.

Narzędzi jest wiele, zaczynając od najpopularniejszych afirmacji, które należy pisać i powtarzać zawsze w trybie dokonanym. Jest to też jedyna sytuacja, kiedy możemy układać afirmacje w czasie przeszłym: „całkowicie i szczerze wybaczyłem sobie wszystko”.

Ciekawym sposobem jest napisanie listu wybaczającego do osoby, której chcemy odpuścić. Nie wysyłamy go, a jedynie konfrontujemy się sami ze sobą i swoja podświadomością. Można szczerze w tym liście wyżalić się na wszystko, co nas boli, ale trzeba bardzo uważać, aby nie skupiać się zanadto na przedmiocie pretensji. Zasilane myślą rzeczy dostają ładunek energii i zaczynają się materializować. Jeśli zatem z namaszczeniem będziemy skupiać się na wyliczaniu doznanych krzywd, to możemy napisać sobie niechcący nowy program na najbliższe dni. Jestem zdania, że najlepiej załatwić temat ogólnikiem: „wybaczam ci wszystko, co mi złego zrobiłeś”, a potem zogniskować uwagę na samym procesie wybaczania. Wypisanie wielu powodów, dla których chcemy wybaczyć, zadziała pozytywnie, ponieważ przekona podświadomość, że warto wybaczyć i że wybaczenie staje się faktem. Po napisaniu listu, można go spalić w piramidce ze świadomością, że spalamy w tym momencie wszystkie żale i pretensje. Można tu zastosować każdy rytuał, który wyda nam się skuteczny.

Jedną z najbardziej popularnych technik jest Radykalne Wybaczanie wg Collina Tippinga. Jeśli podoba nam się taka praca, jeśli nam pomaga, możemy ją oczywiście stosować. Nie znam tej metody na tyle, aby ją komukolwiek polecać, a doświadczenie moje w tej materii jest raczej kontrowersyjne. Któregoś dnia uczestniczyłam w rytuale RW — grze nazywanej Satori. Znajoma, która prowadziła tę grę — a dodam, że zajmuje się tym stale i ma taką usługę w swojej ofercie doradztwa i uzdrawiania — przez większość czasu opowiadała nam o swoich trudnych doświadczeniach z różnymi osobami. Opowieści o „strasznych” ludziach, z jakimi miała nieprzyjemność się spotkać na życiowej ścieżce towarzyszyły nam przed grą, w czasie gry i po niej. Gryzłam się w język kilkakrotnie, aby nie zwrócić jej uwagi na prosty fakt, że sama przyciągnęła do swojego życia takie osoby, a wieloletnia praca z wybaczaniem powinna spowodować choćby minimalną zmianę optyki… Ileż można oskarżać wszystkich po kolei członków rodziny o całe zło świata…? A gdzie wybaczenie, niekoniecznie radykalne? Mogłoby dotyczyć bodaj jednej z tych osób i jednego przewinienia! Nie doczekałam się dobrego słowa o nikim. Metoda tej osobie nie pomogła, dlatego też w swojej książce polecam zupełnie coś innego — technikę, którą stosuję od dawna z dobrym skutkiem. To działa — sprawdziłam na sobie.

Na długo przed tym, zanim metoda Collina Tippinga pojawiła się w Polsce, uczyłam moich studentów i słuchaczy Medytacji na Światło, nazywanej też medytacją wybaczenia. Jest niezwykle skuteczna. Doświadczyłam tego sama, uwalniając się dzięki niej od wielu zapiekłych żalów i pretensji. Doświadczyli też tego moi uczniowie i opowiedzieli mi wiele spektakularnych historii o tym, jak ich życie zmieniło się na lepsze. Oto dwa najciekawsze przypadki.

Jeden z moich studentów mieszkał obok sąsiada-pieniacza, człowieka, żyjącego energią nieustającego konfliktu o wszystko. Ich wzajemne spory nierzadko kończyły się na sali sądowej, pomimo stosowania różnych metod psychologii komunikacji. Nic nie przynosiło efektów. Po zajęciach z Prosperity, na których przedstawiłam tę medytację nie tylko jako sposób wybaczania, ale też metodę na „wroga”, mój student wykorzystał tę technikę w stosunku do upartego sąsiada. Dwa miesiące później opowiedział nam o tym, jak sąsiad zaprzestał złośliwych ataków, a nawet więcej — zaczął mojego znajomego traktować jak powietrze. Zakończył się wreszcie, trwający od wielu lat konflikt.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 54.02
drukowana A5
Kolorowa
za 80.39