E-book
1.47
drukowana A5
7.97
Spijająca pełnię różanych doznań

Bezpłatny fragment - Spijająca pełnię różanych doznań


4.7
Objętość:
12 str.
ISBN:
978-83-8189-724-2
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 7.97

Niektórzy kochają jedynie te iskrzące miodową zwinną nutą doznania, czyli oddalają się od tej kołdry z bystrych waniliowych poematów, bo ona staje się wyłącznie fragmentem drogi. Taka osoba wielbiąca niemal wyłącznie doznania jest na tej drodze tylko przez nieco dłuższą chwilę, a potem się zabawia tak jakby nie istniała rzeczywistość szczypiąca radykalnym szkłem. Taka rzeczywistość jednak istnieje i na gęsto drwi sobie ze zbyt wielu, po to byśmy nie byli tym likierem z bardzo jedwabnych odczuć, byśmy skupiali się głównie na doznaniach. One rzecz jasna są ulotnymi i zawsze takowymi będą, ale to nie przeszkadza tym zbyt ambitnym nurkującym w barwnym i niezbędnym erotyzmie.

Jedną z tych osób znacznie częściej nurkujących w bardzo miodowej nagości była i nadal jest Monika Aktoń. Jej przygoda z tego typu zabawami zaczęła się pięć dni po własnych szesnastych urodzinach, czyli dwudziestego pierwszego czerwca tuż przed godziną jedenastą. W tym konkretnym dniu namówiła swojego kolegę poetę do takiej bardzo erotycznej zabawy. Tylko ze względu na niego wybrała niemal nieznaną leśną polanę znajdującą się u stóp takiego pagórka ze stromym zboczem. Polana ta miała rozmiary typowego salonu, czyli miała blisko siedem metrów długości i może trochę ponad pięć szerokości w tym najszerszym miejscu. W swoim centrum była opcją nieco podmokłą, ale tylko w kwietniu lub na początku maja. Lecz jej cała reszta była taką bardzo miłą w dotyku drobną trawą. Wokół niej rosły też drzewa, z których to trzy były dziwacznie nachylone przez szalony wiatr i w znacznym stopniu zasłaniały niebo nad tą niewielką polaną, a okoliczne krzewy szczelnie ją otulały dając idealne schronienie tym iskrzącym sekretom. Krzewy te nie były ostrymi i co najważniejsze tworzyły też takie labiryntowe dojście do tego miejsca, które dodatkowo upiększała taka sterta polnych kamieni. Wiele znaczyło też i to, że nie było tam śmieci, a ta główna polna droga była oddaloną o blisko trzysta metrów. Dlatego miejsce to zaproponował Monice ten młody poeta o imieniu Kamil, który chciał jej dać ten kwiatostan z soczystych szafirowych pieszczot. Jednak zaczęło się od tego, że w taki młodzieżowo naiwny sposób zaczęli się rozbierać i to zaraz po dojechaniu na tę polanę. Dojechali do niej rowerami, a dojazd zajął im blisko trzydzieści minut, następnie rozłożyli koc i w taki szaleńczy, młodzieńczy sposób się rozebrali, czyli tak jakby doszlifowana normalność nigdy nie istniała. Potem ten średnio wysportowany młodzieniec ze starannością poetyckiego ognia ułożył ją na brązowym kocu pamiętającym lepsze dni i zaczął lizać jej bardzo kobieco wyglądające i słodkie jak wiśniowe ziszczenie cycuszki. Lizał je języczkiem przypominającym wino ze śpiewów skrzydlatego złota, ale zaczął od serii kilkunastu skromnych pocałunków, po to by kilka sekund później nieśmiało zacząć ją lizać. Liźnięcia te stopniowo stawały się intensywniejszymi, a po około trzech minutach osiągnęły poziom żarliwego szału. Gdy już pojawił się ten szał, to pojawiły się też te trzy soczyste i bardzo brylantowe jęknięcia Moniki, po ich pojawieniu się ten chłopak na blisko minutę przystopował, po to by wpatrywać się w to podniecenie na jej twarzy. Wtedy ta konkretna dziewczyna była zaskoczona intensywnością doznań, ale jemu podobało się głównie to, że jej ciało jest smacznie wysportowane. Mowa tu o tym, że dwa lata wcześniej ta ambitna młoda dziewczyna zaczęła biegać i ćwiczyć z niewielkimi ciężarami, po to by podobać się innym i samej sobie. W ćwiczeniu tym nie przesadzała, bo pragnęła by jej sylwetka miała smak i by uwydatnić swoją kwitnącą kobiecość. Jej uwydatnienie było też powiązane z dbaniem o ułożenie jej czarnych lśniących włosów, które olśniewały ze względu na to, że jej starszy o osiem lat kuzyn często dawał jej kosmetyki, bo handlował nimi i to ze sporymi sukcesami. Jednak tu chodziło o to, by ta konkretna pieszczota miała swoją drugą odsłonę i to nieco dzikszą. Dlatego Kamil już po minucie wpatrywania się powrócił do tego lizania jej cycuszków, po to by zaczęła intensywniej jęczeć. Ona nagrodziła go tymi trzema znacznie dłuższymi jęknięciami już po około pięciu minutach, bo po tym pierwszym razie poszło mu łatwo. Z tej przyczyny ten rodzaj pieszczoty musiał mieć też i ten trzeci aksamitny mini finał, który był chyba też i tym najbardziej ognistym. Za tego typu zabawę ona nagrodziła go przejęciem inicjatywy, czyli najpierw zaczęła lizać jego penisa języczkiem tak jakby ten języczek był deserem z bystrej czekoladowej rzeki. Był nim przez około minutę i co najistotniejsze ten element nie był intensywnym, dopiero jej usta wplotły w jego doznania ten żar z różanych komplementów, a on eksplodował waniliową pieśnią na jej nadzwyczaj kobiece cycuszki. Ta konkretna część ich wspólnej erotycznej przygody mogłaby mieć drugą odsłonę, ale jej marzyło się już lizanie cipeczki pachnącej jedwabnymi metaforami. Takową była ona dla tego młodego poety, czyli musiał ją zacząć lizać języczkiem przypominającym likier z nieziemsko bystrych złotych śpiewów, ale najpierw tak szybko ją ucałował i to całą serią takich smacznych pobudzających pocałunków.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 7.97