E-book
1.47
drukowana A5
38.81
drukowana A5
Kolorowa
65.79
Słowa ciszy — zen w więzieniu TOM 2

Bezpłatny fragment - Słowa ciszy — zen w więzieniu TOM 2

Zbiór listów oraz wypowiedzi więźniów i wolontariuszy w ramach pracy Stowarzyszenia "Przebudzeni"

Objętość:
231 str.
ISBN:
978-83-8221-780-3
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 38.81
drukowana A5
Kolorowa
za 65.79
Ku Pamięci Piotra Rybickiego.

Zbiór listów oraz wypowiedzi więźniów i wolontariuszy w ramach pracy stowarzyszenia „Przebudzeni” (zen w więzieniu). Część imion oraz miejsc użytych w książce została zmieniona w celu zachowania anonimowości nadawców. Specjalne podziękowania chcielibyśmy przekazać darczyńcom, którzy przekazali środki na wydanie pierwszego nakładu: Marcie Kownackiej, Ewie Szeptyckiej, Beacie Łazarz, Arturowi Głogowskiemu, Beacie Teresiak, Annie Wiśniewski, Dariuszowi Piotrowi, Paulinie Pudło, Małgorzacie, Maciejowi Miliszkiewicz, Adamowi Wojtkiewicz, Lorenie Montenegro Bakalarz oraz innym anonimowym osobom; bez waszej pomocy ta książka nigdy nie mogłaby zaistnieć. Dziękujemy!

To wydanie książki zostało opublikowane w możliwie najniższej cenie, która pokrywa druk oraz koszt związany z dystrybucją. Autorzy książki nie otrzymują żadnego zysku z tej publikacji. Będziemy wdzięczni za dowolną darowiznę.

Stowarzyszenie „Przebudzeni” ul. Jelenia 38/29, 54—242 Wrocław tel. +48 886655229 Nr konta: 44 2490 0005 0000 4530 6011 8823 Tytuł: Darowizna na cele statutowe http://przebudzeni.org

Wstęp

Wprowadzenie 
— Piotr ornoch

Książka „Słowa ciszy. Zen w więzieniu” to książka niecodzienna. Z jednej strony jest to książka, która bez wątpienia możemy zaliczyć do tzw. literatury o tematyce duchowej. Z drugiej zaś strony, głos zabierają w niej przede wszystkim nie wielcy mistrzowie, guru czy mistycy, ale więźniowie. Ludzie, którzy spędzili czy wciąż spędzają czasem ogromną część swego życia za kratami. Jakże często jest to wynikiem strasznych rzeczy, które popełnili w przeszłości. Dzięki Stowarzyszeniu „Przebudzeni” dostali szansę zetknięcia się z czymś wciąż rzadkim w dzisiejszym świecie — głęboką praktyką duchową.

Zmiany w ich życiu, refleksje, przewartościowania, jakie to zetknięcie i wejście w tę praktykę u nich wywołały i zostały przez nich opisane, skomentowane w wydrukowanych tu listach, są tematem tej książki. Muszę przyznać, że są to rzeczy poruszające i obalające powszechne schematy myślowe.

Piszący więźniowie niejednokrotnie prezentują się tu jako ludzie obdarzeni niezwykle głęboką wrażliwością, zwykle oddartą z taniego sentymentalizmu, często ubraną w zbroję buntu i sprzeciwu wobec świata, swego losu, wobec samych siebie. Ich przemyślenia, doświadczenia bywają bardzo dojrzałe i głębokie. Ich chęć zmiany swojego życia w wyniku tych refleksji zdaje się często bardzo szczera i „przetrawiona”. Można zadać pytanie, na ile medytacje, których dzięki Stowarzyszeniu „Przebudzeni” popróbowali a nie raz i w które zaangażowali się całą swą istotą, pomogły im odkryć w sobie i wydobyć na powierzchnię tę wspomnianą wrażliwość, empatię i determinację w kierunku przemiany?

Dla osób, które same praktykują, odpowiedź jest oczywista, a książka ta może to ich przekonanie podbudować, umieszczając je jednak w nowym, dotąd nieznanym życiowym kontekście. Dla pozostałych „Słowa ciszy…” mogą być przyczynkiem, inspiracją do refleksji nad rolą i znaczeniem duchowości w naszym życiu w ogóle.


Gorąco zachęcam do lektury.

Piotr Ornoch

Medytacja pomarańczy, wspomnienia z Karma Guen.

O Stowarzyszeniu „Przebudzeni”

Jesteśmy organizacją pożytku publicznego, która poprzez medytację zen wspiera osoby poszukujące równowagi wewnętrznej. Stosujemy medytację jako narzędzie resocjalizacji i samorozwoju. Działamy na rzecz osób przebywających w zakładach karnych oraz wszystkich, którzy dążą do wewnętrznej harmonii, wyciszenia i podniesienia efektywności swojego umysłu.

Pracujemy z ludźmi z różnych środowisk społecznych i zawodowych. W miarę możliwości angażujemy się w wymierne formy pomocy służące lepszemu funkcjonowaniu i zrozumieniu społeczeństwa (“Wsparcie na starcie”).

Podstawą naszych działań jest silny przekaz etyczny i wartości wywodzące się z buddyzmu, które w swej uniwersalności są bliskie każdemu, bez względu na pochodzenie, wiarę, płeć i przekonania.

Podstawową działalnością, która dała początek Stowarzyszeniu Przebudzeni, jest niesienie pomocy i wsparcia osobom osadzonym w zakładach karnych. Nasi podopieczni odbywają karę za złamanie prawa, jednak czas spędzony w więzieniu jest dla nich ogromną szansą na dokonanie transformacji, zmianę postawy życiowej i wartości, którymi się dotychczas kierowali. Wielu osadzonych pragnie takiej zmiany, lecz potrzebuje mądrego przewodnictwa. Naszym celem jest pomóc im wykorzystać ten czas jak najlepiej, aby przebudzili się i po wyjściu na wolność mogli zacząć nowe, lepsze życie.

Nasze cele:

— Kształtowanie prospołecznych postaw wśród skazanych;

— Inicjowanie i wspieranie kontaktu z dorobkiem kultury w zakładach karnych, wspieranie działalności twórczej skazanych;

— Wspieranie edukacji publicznej skazanych i zapewnienie im podręczników oraz innych materiałów edukacyjnych;

— Organizowanie edukacji prawnej;

— Zapobieganie powrotowi do środowiska przestępczego skazanych.

Medytacja w więzieniach

Współpracujemy z zakładami karnymi na Dolnym Śląsku, gdzie prowadzimy spotkania medytacyjne dla osób odbywających karę. Spotkania mają charakter grupowy oraz indywidualny, prowadzone są przez członków Stowarzyszenia. W każdej jednostce, w której działamy, znajduje się kilkoro osadzonych praktykują medytację zen. Efekty spotkań oraz osobistej praktyki więźniów doceniane są przez zakłady karne, których pracownicy dostrzegają zmiany zachodzące w postawie osób praktykujących — spadek agresji, zwiększenie samokontroli oraz wyciszenie się.

Kontakt listowny

Wielu naszych podopiecznych to osoby, które nie mają rodziny lub z różnych przyczyn nie utrzymują kontaktu z bliskimi. Dla tych osób bardzo ważnym aspektem utrzymania kontaktu ze światem „zza muru” jest możliwość korespondencji, którą im oferujemy. Dzięki temu osoby osadzone mogą zbudować relację z kimś z zewnątrz i uczą się ją pielęgnować. Listowna wymiana myśli ma bardzo pozytywny wpływ na proces resocjalizacji, pomaga w budowaniu umiejętności wyrażania swoich myśli i poglądów, dzielenia się ważnymi sprawami oraz wpływa dodatnio na rozwój osobisty, zarówno intelektualnie jak i emocjonalnie.

Dary, które rozwijają

Za równie ważny element wsparcia dla osób odbywających karę, uważamy literaturę. Zbieramy książki o tematyce ogólnej i buddyjskiej, magazyny i prasę oraz płyty z muzyką i filmami. Materiały te przesyłamy naszym podopiecznym, by pobudzić ich w kreatywnym i rozwijającym spędzaniu czasu, którego mają nadto. Dbamy by merytoryczna jakość oraz wartości przekazywane w udostępnianych przez nas materiałach wspierały proces resocjalizacji i samorozwoju osób osadzonych.

Wsparcie w organizacji życia na wolności

Po odbyciu kary większość osób odzyskujących wolność musi zmierzyć się z koniecznością zbudowania swojego życia od nowa. W wymiarze emocjonalnym są to najczęściej: potrzeba wyjścia z kręgu wykluczenia społecznego, odzyskania zaufania najbliższych, poczucia własnej wartości oraz utrzymania wiary we własne siły i kręgosłup moralny. W wymiarze materialnym osoby te mierzą się z realiami życia codziennego — zapewnienia sobie mieszkania oraz pracy i środków do życia, co często po wielu latach spędzonych w więzieniu jest bardzo trudne.

Pragniemy aby osoby, które odbyły karę, mogły stanąć na własne nogi. W miarę możliwości pomagamy w znalezieniu mieszkania i pracy oraz zapewniamy drobne wsparcie materialne w postaci darów. Kontynuujemy również spotkania medytacyjne, które odbywają się już na wolności i dajemy przewodnictwo w osobistej praktyce każdemu z naszych podopiecznych.

Czego potrzebują więźniowie?

Mając na uwadze powyższe potrzeby osób osadzonych oraz wychodzących na wolność, zbieramy dla nich artykuły i produkty, do których należą m.in.:

— Artykuły piśmiennicze: notesy, długopisy, znaczki pocztowe, koperty;

— Literatura i prasa o tematyce ogólnej, samorozwoju lub buddyjskiej oraz słowniki i literatura szkolna;

— Płyty CD i DVD z muzyką lub filmami;

— Karty telefoniczne;

— Odzież;

— Artykuły higieniczne;

— Produkty spożywcze.

Chcesz nam pomóc? Zostań wolontariuszem!

Wolontariuszem może zostać każdy, kto podziela misję i wartości Stowarzyszenia Przebudzeni. Jako wolontariusz możesz działać na kilka sposobów:

— Prowadząc korespondencję listowną z więźniami w duchu uniwersalnych wartości, które buddyści nazywają Dharmą;

— Pomagając osobom, które po dobyciu kary opuszczają zakład karny w organizacji nowego życia;

— Pomagając w zbieraniu i dostarczaniu do zakładów karnych paczek z artykułami przeznaczonymi dla więźniów.

Masz inny pomysł? Przedstaw go nam, a być może wspólnie zrobimy coś dobrego dla innych!

Wsparcie — Dana Paramita

Działalność pożytku publicznego jaką prowadzimy opiera na pracy charytatywnej i darowiznach. Tylko dzięki wam to może trwać dalej. Jeśli popierasz działania Stowarzyszenia „Przebudzeni” i chciałbyś nas wesprzeć możesz przekazać darowiznę na poniższe konto.

Datki proszę wpłacać na konto:

Stowarzyszenie „Przebudzeni”

ul. Jelenia 38/29, 54—242 Wrocław

tel. +48 886 655 229

KRS 0000332605

Nr konta: 44 2490 0005 0000 4530 6011 8823

Tytuł: Darowizna na cele statutowe

Regon: 021023105 NIP: 8942978342

http://przebudzeni.org

Słowo od praktykujących –listy więźniów

Od 2004 roku w buddyjskie spotkania zaangażowało się kilkadziesiąt osób. Jednakże praca w warunkach zakładu zamkniętego niesie ze sobą pewne utrudnienia: wśród uczestników panuje duża rotacja, głównie dlatego, że wielu z nich wychodzi na wolność, a niektórzy są przenoszeni do innych więzień. Więźniowie muszą też odnajdywać dla siebie „nową przestrzeń” pomiędzy murami w celu dalszego praktykowania, co częstokroć nie jest dla nich łatwe, zważywszy na ich dotychczasowe doświadczenia…

Część z więźniów, mimo tych różnych utrudnień, wynikających z ich obecnej sytuacji, postanowiła jednak nie przerywać praktyki. Poprosiliśmy ich o kilka refleksji na temat swojego obecnego życia

Dzięki umieszczeniu tych wypowiedzi na naszej stronie, stwarzamy możliwość zobaczenia siebie samych poprzez swoje własne reakcje na listy więźniów, poprzez oceny i sądy, których tu użyją, jak również poprzez swoje własne wyobrażenia „jak rzeczy powinny wyglądać”. Być może okaże się, że zapoznanie się z wypowiedziami więźniów będzie dla wielu osób ważnym doświadczeniem.

Grzegorz Grejdus — „Tak mieszkam 1,70x3m”.

Listy z 2008/2009 r.

Jak mogę pomagać innym ludziom? — Krzysztof K.

To pytanie to ugór w moich myślach.

Nie wiem w ogóle, z której strony do tego mam podejść. Chyba takie tematy jak charytatywność to zalatują mi populizmem i hipokryzją.

Czytając ostatnio książki na temat buddyzmu wiele razy trafiałem na słowo altruizm. Bardzo nieufnie podchodzę do wszelkich zjawisk, które zawierają się w tych słowach. Uważam, że większość organizacji i ludzi stojących na ich czele robiąc to, robią to dla siebie. Dobrze, że przy okazji pomagają innym, ale ta ideologia, którą próbują wciskać wcale mnie nie przekonuje, a nawet odpycha. Wiele pary idzie w gwizdek.

Mamy największy wpływ na rodzaj i zakres jak i jakość. Uważam, że mam kilka takich cech, które mogą być pozytywnie odebrane przez otoczenie, ale nie chcę dziś o nich pisać.

Krzysztof K.

Jak mogę pomagać innym ludziom? (2) — Krzysztof K.

Jak pisałem ostatnio — temat ten jest dla mnie trudny, co tym bardziej popycha mnie w stronę kreatywności. Taka myśl, która towarzyszy mi, gdy się nad tym zastanawiam dotyczy tego, jak odebrana może być chęć obdarzenia kogoś pomocą.

W moim życiu ci wszyscy pomocnicy, o których się otarłem, zachowywali się z subtelnością konia pociągowego. Ich chęć ofiarowania czegoś była okraszona taką ilością żółci i przekonania o słuszności ich metody osiągnięcia szczęścia, iż nie ufam z założenia takim ludziom. Więzienne kontakty z psychologami jeszcze mnie w tym utwierdziły.

No, ale do sedna. Takimi sposobami (obszarami), na płaszczyźnie których można pomagać, uważam, że jest pomoc materialna oraz pomoc psychologiczno — duchowa. Uważam, że pomoc w sferze materialnej nie jest tym, co chciałbym robić. Jestem spaczony wszelką nieprawością i bardzo na nią wyczulony w sferach swojego życia i mógłbym doprowadzić do jakiejś paranoi, nie potrafiąc posłużyć się kompromisem. Do tego uważam, że takie działania są pudrowaniem syfilisu. Łagodzą objawy, ale są dalekie od usunięcia przyczyn. Natomiast uświadomienie komuś realiów położenia oraz zasugerowanie sposobów ku ich rozwiązaniu jest chyba dobrą drogą.

Dodam jeszcze, iż takie działanie chyba można określić słowem altruizm, bez jego nadużywania. Przynajmniej ja, gdy widzę, że ktoś skorzystał z jakiejś mojej rady i dzięki niej potrafił inaczej odnieść się do siebie, odczuwam satysfakcję oraz nie oczekuję nic w zamian. W przypadku pomocy materialnej obawiam się, że szczerość takiego działania mogłaby ulec zachwianiu. Często zależności pomiędzy pomagającym a pomocobiorcą nabierają niewłaściwych proporcji, a z moimi ciągotkami mogłoby się to rozrosnąć do rozmiarów monstrualnych.

Nie potrafię na dziś wskazać konkretnie, czego bym chciał. Myślę, że cały czas robię to, o czym wspomniałem. Mam chyba coś, co mógłbym nazwać darem łagodzenia wszelkich drażliwości. Przy mnie ludzie się uśmiechają i zaczynają myśleć. Nie chcę za bardzo rozwodzić się nad genezą tego, ale chyba wynika to z tego, że zbiera się to, co wcześniej się zasiało.

Krzysztof K.

Wiele jest dróg, ale cel jeden — Krystian

Witam Pani Magdo,

Ktoś powiedział, wiele jest dróg, ale cel jeden — oświecenie, przebudzenie. A dla mnie dalej nic — życie i tak nie ma sensu ani w formie przejściowej, ani jako całość. Dlaczego? Nie znajduję satysfakcji w niczym, celebracja życia mnie nie interesuje, nie mojego i nie w tym miejscu. Brzydziłbym się samym sobą, jeśli polubiłbym więzienie. Jest granica rozsądku, ale przy moim, ta granica została przekroczona. Powiem szczerze: i tak przedłużyła Pani moje życie przynajmniej o dwa lata, więc dziękuję, nie tyle może za przedłużenie mojej marnej egzystencji, co za Pani cenny czas, który była Pani łaskawa mi poświęcić. A tutaj, co bym sobie nie wymyślił — to tak marne, że za słabe, żeby mnie zachęciło do życia.

To jest jak bezsens w czymś bezsensownym. Człowiek może przynajmniej etapy życia czynić z sensem i mieć jakiś cel. W moim przypadku cel to umrzeć w więzieniu — to po co się męczyć 30 lat, jak to dodatkowe lata cierpienia. Nie mogę pozwolić sobie na niecierpienie w więzieniu, albowiem nie chodzi tylko o mnie, ale o bardzo wielu ludzi, których spotyka podobny los i przez błędy popełnione często w niewiedzy, zaślepieniu czy w silnym wzburzeniu, przez manipulację innych, strach czy fałszywe ideały — to zawsze są tak samo ofiarami swoich własnych błędów.

Tak więc człowiek taki jak ja musi cierpieć i cierpią inni z mojego powodu.

Krystian

Listy z 2010 r.

Będąc na wolności

Będąc na wolności, kilka lat przed pójściem do zakładu karnego, robiłem różne złe rzeczy, skutkiem czego tutaj się znalazłem. Z początku nawet i to miejsce niewiele dało mi do myślenia. Byłem zły na wszystko i na wszystkich, denerwowały mnie nawet najdrobniejsze rzeczy.

Zanim uświadomiłem sobie, co robię i jak to się może dla mnie zakończyć, minęło sporo czasu. Patrząc na swoje życie i osób tutaj się znajdujących, zacząłem skrupulatnie zastanawiać się nad sensem życia, które jest przepełnione wszelkim złem i cierpieniem. Odpowiedzi na me pytania były jednoznaczne, to my je powodujemy. Przypadkiem zetknąłem się z buddyzmem, który mnie zainteresował. Skontaktowałem się z p. Magdą, mniszką buddyjską, która wysłała mi książki.

W jednej z nich zainspirowały mnie słowa Buddy: „żadna religia nie jest ważniejsza niż ludzkie szczęście”. Po dalszym zgłębianiu uświadomiłem sobie, że jest właściwą drogą, dać opór i przezwyciężyć to wszystko złe, co może mnie spotkać. Zacząłem pracować nad koncentracją. Każdego dnia o poranku poświęcam kilkadziesiąt minut na siedzenie. Czuję się lepiej, jestem bardziej skupiony i uważny. Zacząłem stosować się do rad zawartych w książkach dotyczących emocji. Widzę w tym wszystkim dobro, które prowadzi człowieka ku wiecznemu szczęściu.

Będę starał się jak najlepiej wykorzystać, to czego się nauczę z nauk buddyzmu. Tak żeby zaowocowało to nie tylko dla mnie, ale i dla innych.

Refleksje moje są w sumie niczym — Radek

Refleksje moje są w sumie niczym szczególnym w napięciu, jakie się wokół mnie nagromadziło, to tylko wytwór mojego umysłu, lęk, żal i itp. Gdy ochłonąłem, zniknęły i do każdego zdarzenia podszedłem z dystansem, a nawet też, patrząc na całość z dużej wysokości, zacząłem się z tego śmiać. Okazało się, że nic takiego się nie działo, były to po prostu skutki tego, co sam stworzyłem.

Po tych wszystkich sprawach w sądach, mimo przegranych dla mnie, doświadczyłem spokoju, teraz walczę dalej, ale pozbawiony tych wszystkich emocji, z wyjątkowym spokojem. Jestem gotowy na kolejne zdarzenia i przyjmę je z pełną otwartością. Praktyka też miała dla mnie dużo niespodzianek. Na początku było to dla mnie coś pięknego, te przeżycia i doświadczenia, do których chciałem wracać. Teraz zniknęły, ja nawet nie czepiam się już tego, podążam dalej.

Niby dużo się zmieniło a zarazem nic. Życie wygląda dalej, jak wyglądało. Przyznam, że na początku miałem duże oczekiwania co do praktyki, ale z czasem coś zrozumiałem i ich zaniechałem. Zrozumiałem, że ja cały czas doświadczam całe moje życie, z godziny na godzinę, z dnia na dzień, nawet teraz. Świat wygląda tak samo, tylko obserwator też ten sam, spogląda inaczej, a raczej odczuwa inaczej, jest tym wszystkim. Każda sytuacja jest spostrzegana inaczej, niż wcześniej to sobie wyobrażałem. Jest tak, jakbym jakąś sytuację oglądał z dużej wysokości, co doskonale mnie uczula i daje dużo zrozumienia. Zaniechałem jakichkolwiek opinii związanych z ludźmi, których spotykam. Każdy kontakt z ludźmi, każdy film, rozmowa, wszystko jest pozbawione głębszego klasyfikowania w jakikolwiek sposób. Czuję, że jestem tą rozmową, filmem itp.

Siedzenie w zazen nie jest już dla mnie takim doświadczeniem jak samo życie. Można całość opisać tak: na początku było tak, jakbym płynął wodą wiedząc, że czeka mnie duży wodospad, byłem wystraszony, chciałem uciec, jednak, gdy runąłem w dół i uświadomiłem sobie, że żyję, a woda nabrała spokojnego rytmu, powierzchnia się idealnie wygładziła, po prostu postanowiłem w niej zostać i płynąć dalej, zanurzyć się całkowicie. Jednak jeszcze odczuwam odruchowo stan wzburzenia, w życiu często wracają reakcje i przyzwyczajenia a raczej -ego- i jego koledzy.

Radek

Pierwszy rok z zen

Kajtek


Zen, w którym uczestniczę od roku, w moim życiu zmienił bardzo dużo. Jestem bardziej skoncentrowany, uważny, przywiązuje uwagę do rzeczy, które kiedyś były dla mnie niewidzialne lub banalne. Stałem się bardziej empatyczny i nie robię z siebie ofiary. Kiedyś życie było dla mnie walką, natomiast dzisiaj jest wyzwaniem, kolejny dzień, kolejne wyzwanie. Walka moja polegała na iluzjach i domysłach lub planowaniach. Wyzwanie polega na dniu dzisiejszym, inaczej mówiąc „tu i teraz”. Najlepszy dzień to dzień dzisiejszy. Wiem, że przede mną jeszcze długa droga, ale nie myślę o tym, bo jestem Tu i Teraz.


Kamil


Przez pierwsze dwa — trzy miesiące starałem się pojąć czym w ogóle jest buddyzm czy jest to religia, czy system filozoficzny. Okazało się, że po trosze i jednym i drugim. Z uwagi na moją niechęć do jakiejkolwiek religii, skupiłem się na stronie filozoficzno — moralnej. Buddyzm naucza, że abyśmy mogli osiągnąć oświecenie, powinniśmy rozwijać się duchowo i intelektualnie. Na tym właśnie skoncentrowałem swoją uwagę. Oczywiście bardzo pomocna jest przy tym medytacja. Na początku miałem problemy z siedzeniem ze skrzyżowanymi nogami po kilkadziesiąt minut (było mi niewygodnie, cierpły nogi itp.), ale kluczem do sukcesu okazało się regularne, systematyczne „siedzenie”. Dzięki temu stałem się również bardziej cierpliwy. Ogólnie rzecz biorąc pierwszy rok uczestnictwa w ZEN wyszedł mi na korzyść.


Paweł


Wydaje mi się, że nie zaszły większe zmiany w moim życiu. Jedyne co udało mi się dostrzec, to sposób przepływu myśli. Wcześniej niektóre z nich pojawiały się i dość często — mówiąc kolokwialnie- gryzły. Niekiedy powodowały stany depresyjne, innym zaś razem były przyczyną wzburzeń emocjonalnych. To wszystko zakłócało harmonię umysłu i ciała. Dziś myśli też się pojawiają, ale są bardziej subtelne, nie „gryzą”, przepływają swobodniej, bez zakłóceń. Oczywiście pojawi się czasem jakiś dreszcz czy coś w tym rodzaju na jakiś wspomnienie lub wyobrażenie, ale myśl szybko odchodzi, nie zakłóca porządku. Już nie jest na uwięzi.

Czy jestem buddystą? — Rafał

Zacznijmy od początku… przyjąłem schronienie w Buddzie Dharmie i Sandze gdzieś w okolicach 1990 roku, byłem wtedy zafascynowany buddyzmem, ale przede wszystkim poważnie uzależniony od narkotyków i alkoholu.

W 2003 roku udało mi się w końcu zatrzymać to spadanie w otchłań, a może ściślej zostałem zatrzymany przez okoliczności — znalazłem się w więzieniu. Zdałem sobie sprawę, że to jest znakomita okoliczność, aby zacząć trzeźwieć i praktykować buddyzm, o czym przez ten cały kilkunastoletni okres marzyłem.

Na moje szczęście i wygląda na to, że dzięki dość dobrej karmie, znalazłem się w więzieniu, gdzie odbywały się regularne medytacje szkoły Zen. Przez pozostały rok, który został mi do końca ukończenia kary pozbawienia wolności intensywnie praktykowałem. Po opuszczeniu zakładu karnego przez niemalże kolejny rok, również już na wolności, nie mogłem sobie wyobrazić dnia bez zazen. Był to bardzo trudny okres, kiedy musiałem skonfrontować się ze ogromem szkód, które wyrządziłem sobie i mojemu otoczeniu. Nie mogłem znaleźć pracy, nie miałem właściwie żadnego zawodu, żadnej historii, a miałem piętno narkomana i kryminalisty.

Dziś… jestem szczęśliwy i nie praktykuję, ale wciąż uważam się za buddystę. Znalazłem wspaniałą osobę, z którą dzielę życie, realizuję się w naszym związku, mam cudowną córkę, realizuję się zawodowo, mam wspaniałe hobby.

Niemniej jednak bywam na wykładach nauczycieli, mam przyjaciół z Sanghi, z którymi utrzymuję kontakt, czytam książki buddyjskie. Co więcej, kiedy napotykam na trudności używam metod i nauk Buddy, aby z nimi się uporać. Staram się być świadomym tego, w jaki sposób umysł pracuje.

Kiedy ostatnio miałem trochę problemów ze złością, bez wahania mantrowałem OM MANI PADME HUNG. I oczywiście pomogło. Tak czy inaczej Oświecenie zdaje się -„powiesiłem na razie na kołku”.

Rafał

Jaką rolę chcę spełniać na wolności? — Adam

Jestem człowiekiem z bardzo dużym bagażem życiowym i prawie od dzieciństwa przebywam w różnego rodzaju instytucjach państwowych, tak że życie znam głównie z punktu widzenia tych instytucji.

Po odsiedzeniu 25 lat więzienia chciałbym pozostać człowiekiem w pełnym znaczeniu tego słowa, ograniczyć swój egoizm, rozwijać empatię, która pozwoli lepiej rozumieć ludzi. Chciałbym być otwarty na innych, żyć w taki sposób, żeby nie krzywdzić siebie i innych. Trudno powiedzieć jaka rolę odegram w społeczeństwie jako jednostka, pewnie niezauważalną z perspektywy społecznej, ale mam nadzieję, że z pożytkiem dla mnie i mojego otoczenia.

Pochodzę z patologicznej rodziny, dlatego wiem z autopsji, jak trudno zauważyć oczami dziecka, nastolatka, a potem dorosłego człowieka, że można żyć inaczej, tym bardziej, gdy nie zna się realiów tamtego świata. Z drugiej strony jest „Społeczeństwo” srogie w swoich osadach, odczuwające deficyt bezpieczeństwa, mające małą tolerancję dla ludzi żyjących na marginesie społecznym, do którego dołączyli za sprawą narodzin. Zazwyczaj bezdomność to dostateczny powód, aby w świadomości społecznej uchodzili za ludzi drugiej kategorii, a jeżeli przy tym można czyjeś zachowania zaliczyć do aspołecznych, wówczas społeczeństwo podejmuje się roli oskarżyciela. Jesteśmy tylko ludźmi i w dużej mierze naszą świadomość społeczną kształtuje rodzina, otoczenie, edukacja (wykształcenie) czy też bardzo ważne — zapewnienie i zaspokojenie podstawowych środków bytowych.

Chciałbym móc pomagać ludziom, a szczególnie na sercu leży mi dobro dzieci i młodzieży, ponieważ są najbardziej bezbronni i nie mogą właściwie ocenić swojego położenia. Nie jestem w stanie powiedzieć dzisiaj, gdzie będę mieszkał i pracował po odbyciu kary, ale na pewno będę szczęśliwy. Jedną z najlepszych rzeczy, jakie będę mógł dać społeczeństwu, jest sposób, w jaki będę żył. Na pewno będę kultywować pokój, radość, szacunek dla wszystkiego poprzez dostrzeganie go dookoła nas i w nas.

Adam

Nowe Życie — Adam

Serdecznie witam Pani Magdo, a zarazem pozdrawiam.

Z dnia codziennego to dalej nie palę papierosów i cieszę się świeżym powietrzem, siedzę w zazen, czytam, ćwiczę i chodzę na każdy spacer bez względu na pogodę. Zastanawiam się tylko czy zmiany jakie we mnie zaszły przez ten kilkunastoletni pobyt za kratami, nie będą przeszkadzały w readaptacji społecznej. Oczywiście nie boję się, że czemuś nie podołam, ale Pani Magdo będzie to Nowe Życie, życie jakiego nigdy nie zaznałem, bardziej świadome, po prostu inne do kwadratu.

Zależy mi więc bardzo, aby w pierwszych dniach po opuszczeniu zakładu, podjąć pracę z zakwaterowaniem, dzięki czemu będę miał czas na ustabilizowanie mojej sytuacji. Prace sezonowe mają to do siebie, że właśnie takie warunki oferują.

Pani Magdo tak się zastanawiam, czy to źle, że nie przywiązuję wagi do nazwisk i tytułów książek. Pani pyta mnie niekiedy, czy czytałem to bądź to, a ja po prostu bez opisu treści nie wiem. Książki traktuję po trosze jak życie, oznacza to, że jeżeli coś po przeczytaniu pozostanie, co zmieni choć minimalnie mój sposób życia- to dobrze. Nawet czytając drugi raz tę samą książkę, całkiem inaczej ją odbieramy- inne rzeczy staja się ważniejsze. To jest właśnie sedno, bo przecież książka, bez względu na to ile razy przeczytana, jest taka sama. Chciałbym mieć kiedyś możliwość podróżowania po świecie i mówienia ludziom, że najistotniejsze w życiu jest tu i teraz, że punkt zwrotny w życiu każdego człowieka, to jest właśnie ta chwila.

Ostatnio jak siedziałem w zazen, narzucała mi się myśl — czym jest życie. W zazen zazwyczaj liczę oddechy i tak było tym razem, ale ta myśl mnie rozpraszała, aż uświadomiłem sobie, że życie to ta chwila między wdechem a wydechem branym z pozostałej reszty. Gdy przychodzimy na świat, tlen staje się niezbędnym elementem do życia i kiedy umieramy, wydech jest zwieńczeniem życia, oddajemy energię z powrotem. Pewnie jest to oczywiste, ale ja dopiero teraz poczułem mocniej. Mam takie pytanie czy karma z góry ogranicza konkretne narodziny. Uświadomiłem sobie, że zgodnie z prawem karmicznym, życie obecne jest konsekwencją poprzedniego, ale ja nie chciałbym urodzić się w miejscu, gdzie jest mało problemów i cierpienia, bo to nie miałoby sensu; jeżeli już, to tam gdzie jest najgorzej i gdzie ma to sens. Natomiast istota buddyzmu zmierza ku przerwaniu ciągłych narodzin i ja tego trochę nie mogę poczuć. Na dziś chciałbym się odradzać tyle razy, ile będą inni ludzie, przyroda, zwierzęta. Bardzo serdecznie pozdrawiam. Z wyrazami szacunku!

Adam

Co się u mnie zmieniło, w moim nastawieniu — Adam

Witam serdecznie Pani Magdo i pozdrawiam, tym razem z Sieradza.

Pytała Pani co się u mnie zmieniło, w moim nastawieniu. Więc jest tak jak dawniej, z tym że teraz jestem bardziej świadomy tego przemijania chwili i częściej udaje mi się być tu i teraz, choć nie jest to takie proste. Książki pełnią w moim życiu rolę przypominacza — co jest istotne tak naprawdę, jak dużo trzeba włożyć pracy w to, aby coś zmienić w życiu; pełnią rolę instruktora — pokazują techniki, którymi można pracować nad sobą. Paradoksalnie ten transport do Sieradza spowodował, iż zmieniłem rutynę na dalsze poszukiwanie, drążenie i subtelny wgląd we własną naturę. Dla przykładu — przeczytałem w książce, którą mi Pani przysłała, że najlepszy moment na zmiany jest właśnie teraz, bez względu na to, gdzie się znajdujesz, w danym miejscu jest właściwa chwila na początek czegoś nowego. Czytałem już to wielokrotnie na przestrzeni wielu lat, ale tak naprawdę poczułem to dogłębnie pierwszy raz.

Mijają lata, a ja w dalszym ciągu szukam drogi, którą pewnie mam gdzieś pod nosem, ale jestem na tyle ślepy, że nie mogę jej dojrzeć. Paradoksalnie więzienie daje większe możliwości pracy nad sobą niż na wolności, a nie umiem tego wykorzystać. Nawet pisanie listów jest dla mnie w pewien sposób trudne, z jednej strony wiem, że to co ważne i istotne nie da się powiedzieć, z drugiej ten umysł analityczny oceniający to co napiszę. Spotkałem tu chłopaka, który pożyczył mi książkę H.C. Cutlera „Sztuka szczęścia”, są to wywiady a raczej rozmowy z Dalajlamą. Bardzo fajna książka, ale jest jeden motyw, który mnie uderzył szczególnie: na pytanie czy Jego Świątobliwość czuje żal z powodu czegoś, co złego uczynił w życiu, powiedział, że kiedyś przychodził do niego pewien mistrz, który u niego jako przywódcy poszukiwał wskazań — choć zdaniem Dalajlamy nie potrzebował ich, bo był dojrzalszy od niego. Pewnego razu przyszedł zapytać (już nie pamiętam ) o rodzaj medytacji, jak ma to robić. Dalajlama odpowiedział, że ten rodzaj medytacji należy zacząć uprawiać w młodym wieku, żeby po latach przyniosła efekty. Po jakimś czasie dowiedział się o samobójstwie tego mistrza, zabił się, aby odrodzić się i moc zacząć medytować ten rodzaj, o który zapytał. Uderzyła mnie bezgraniczna ufność jaką darzył Dalajlamę, choć oczywiście Dalajlamie nie chodziło o to, aby się zabił.

Jest tylu wspaniałych ludzi, o których czytam, których spotykam niejednokrotnie osobiście albo z którymi dzielę cele i nie udaje mi się w ogóle nic zmienić, a może precyzyjniej czerpać z obserwacji. Jest to trudne, bo musiałbym uwierzyć poprzez doznanie, dotknięcie. Zdarza mi się być wyniosłym i głupim, bo rozgniewanym, a w sytuacjach „kryzysowych” wręcz jest to normą. Zrażam do siebie ludzi takim postępowaniem, choć w głębi serca tego nie chcę, pewnie niejednokrotnie mam rację, ale czy to coś zmienia.

Zbyszek nauczył mnie pewnej metody uniwersalnej, która mi pomaga spojrzeć z perspektywy — puszczać bez analizy to, co przychodzi, ale nie zawsze mi się udaje. Często zdarza się tak, że jestem jak zagubione dziecko, które potrzebuje wskazania właściwej drogi, więc jestem chyba jeszcze mało dojrzały emocjonalnie. Mówiłem Pani, że próbuję rzucić palenie, ale nie udało mi się, lecz od jutra będę próbował znowu. Jestem gdzieś zablokowany głęboko i ciągle popełniam te same błędy, wiem o tym, że muszę to przerobić, ale nie mogę tego dostrzec.

Podczas siedzenia w zazen są momenty, w których wydaje mi się, że się uda, czuję to, ale ucieka to nagle i tyle. Przebywanie za kratami oduczyło mnie bycia samodzielnym, nie mogę znaleźć sposobu na to, aby jeszcze tu zacząć uczyć się od nowa. W pewien sposób wszystkie decyzje podejmowane są poza nami i co byśmy nie zrobili i tak nikogo to nie obchodzi, chyba że sprawia ktoś problemy, to reagują. Takie są realia życia tutaj, a jedyne co imituje życie, to plany. Ja na szczęście już nie planuję co będzie, gdy wyjdę, bo może zdarzyć się wszystko i staram się nastawić tak, aby dopuścić każdą możliwość.

Bardzo serdecznie pozdrawiam Panią oraz całą społeczność.

Adam

Pierwszy list od Darka — Darek

Postaram się opisać w skrócie i to bardzo dużym skrócie, to co zamierzam robić na Terenie Lubelszczyzny jako członek Stowarzyszenia PRZEBUDZENI.

Zakres pomocy: wszelkie kłopoty ze znalezieniem tymczasowego lokum / szczególny nacisk będzie kładziony na byłych więźniów i ludzi wykluczonych społecznie, tj. alkoholików, bezdomnych, bezrobotnych, bezradnych… Prowadzę też skuteczne zajęcia na temat ASERTYWNOŚCI W RZECZYWISTOŚCI. Zakres działań jest szeroki z racji tego, że dysponuję energią, czasem i Pogodą Ducha płynącą od Dalajlamy, Yutanga Lin, wszystkich ludzi dobrej woli no i oczywiście mniszki buddyjskiej z Wrocławia Magdy W., która wierząc we mnie i w mą praktykę buddyjską, wspomagała mnie w Więzieniu.

Więc może opiszę swe perturbacje związane z Wymiarem Sprawiedliwości.

Mianowicie będąc chłopakiem ze Starego Miasta w Lublinie dość szybko zacząłem pić, a że dodatkowo chciałem brylować w towarzystwie i być zauważanym przez ojca, popadłem w konflikt z Prawem. Już na początku swej dorosłej drogi zacząłem handlować na Bazarze przy 1000-lecia w Lublinie, w 80-tych latach była to spekulacja i w myśl różnych ustępów o spekulacji i sławnego artykułu „…przestępstwo ciągłe…” i Dekretu o Stanie Wojennym podczas ferowania wyroku; dostałem 3 lata i odbyłem to — bez trzech miesięcy z racji Amnestii w 1984 — niemal w całości mając już wtedy swą drogę pojmowania niestandardowego i silnie zakorzeniony przez mych dalekich protoplastów NONKONFORMIZM, który jest bardzo dobry, lecz jak wszystko co dobre wymaga też i wyrzeczeń…

W międzyczasie byłem też zafascynowany naukami Wschodu: Klasztor Shaolin, Bruce Lee, jego uczeń Chuck Norris i syn Brandon itp. Film „Klasztor Shaolin” i” Wejście Smoka” sprawił, że postanowiłem właśnie trenować karate. Jestem samoukiem, więc i to trenowałem w teorii, brutalnie weryfikowany przez mego kolegę, który ma kilka DAN… Oczywiście wszystko to było przeplatane alkoholem, który co prawda nie smakował mi nigdy, lecz był znieczulaczem i trzymał mnie w mym środowisku. Me wyczyny pijackie były swego czasu znane w całej Polsce — oczywiście były to negatywne czyny…

Zajmowałem się też pomocą innym i w tej kwestii mam ciepłe wspomnienia związane np. z nieżyjącym już ks. Mazurem, który dał mi szansę pomagać trochę w „BRACTWIE św.Brata Alberta” w Lublinie… Bardzo tę naszą współpracę ciepło wspominam po dziś dzień. Z racji tego, że mam otwarty umysł, jestem komunikatywny, mam fantazję i wiele niekoniecznie osobno pozytywnych rzeczy, jeździłem po Polsce a nawet Europie na przełomie lat 89‒92 i pomagałem ludziom; sam oczywiście też z tego korzystałem. Stworzyłem wtedy jednak negatywne dla siebie ekonomiczne PERPETUM MOBILE, które doprowadziło mnie do tego, że w pijanym widzie za mocno uderzyłem pewnego pedofila — chwalił się w mej obecności, jak to zgwałcił 12-latka — to było apogeum mego życia… Wyrok: dostałem 15 lat, odsiedziałem 14 lat od XXI wieku przeobrażając się z tzw. polskiego katolika — modli się a robi swoje — z sercem wyznającego nauki buddyjskie człowieka, no może nie świętego, lecz nie obłudnego i prostolinijnego…

Medytacja pomarańczy, wspomnienia z Karma Guen.

Wyrok mnie nie przeraził, gdyż czytając książkę Fiodora Dostojewskiego „Zbrodnia i Kara” wiedziałem, że coś koło tego dostanę, lecz zawalił się mój świat odnośnie filozofii karate i w ogóle Wschodu. Użyłem swego rodzaju broni do ataku i zabiłem istotę żywą, bez względu jak bardzo on dużo złego narobił, był jednak człowiekiem… Po wyjściu na Wolność dla takiego Przebudzonego jak ja był to zimny prysznic w postaci oceanu: małostkowości, oszustwa, materializmu ponad godność ludzką… I ja też wpadłem w ten wir i z racji tego, że byłem uczciwszy niż przed wyrokiem, a Polska poszła w drugą stronę, zostałem dotkliwie doświadczony przez oszustów i innych pasożytów.

Teraz z plejadą komorników na karku, urzędem skarbowym (zaległe podatki), ZUS-em (zaległe składki) i wieloma jeszcze długami postanawiam wchodzić w ten 2010 rok jako Człowiek, który jeszcze się nie poddał, a wprost przeciwnie. Tryskam tak dużą energią do działania, że to co wyżej opisałem, robię na tzw. HAMULCU BEZPIECZEŃSTWA… Nie wspominając o stricte medycznym aspekcie mych działań na terenie Lublina i nie tylko — uświadamiam ludzi o szkodliwości artykułów żywnościowych, farmaceutyków itp, robię masaże relaksacyjne w rytm uspakajającej muzyki i też mym marzeniem jest jeszcze rozszerzyć to o masaż Tybetański; leczenie dźwiękiem i wibracją mis i leczenie GONGIEM (wibracje zewnętrzne). Reasumując: jest we mnie bardzo duży KONGLOMERAT Dobra, chęci dzielenia się nim, chęć działania ponad wszelkimi materialnymi aspektami pomocy, umiejętność wysławiania się i zachowania w każdej sytuacji, kreatywność i … Praktyka Buddyjska… Taka normalna bez bufonady… Asymilacja z wieloma religiami / postrzeganie i tolerancja daleko idąca w postrzeganiu istoty początku i końca…

Wiem, że pominąłem jeszcze bardzo dużo mego ciekawego życia… Ja mogę w tej chwili powiedzieć, że jestem autentycznie P R E B U D Z O N Y M C Z Ł O W I E K I E M!!!!!!!!!!!!!!!!!


PS. A oto wszystkie dostępne kontakty ze mną:


Przedstawiciel — budda 1964 (i niech tak będzie — to jest login mój na elektronicznej wersji Mojego Miasta Lublin gdzie jestem Dziennikarzem Obywatelskim i blogerem 2008 roku),

Adres e-mail: przebudzeni.lublin.budda1964@gmail.com

Pozdrawiam Wszystkich, których jeszcze nie zanudziłem…


Między jednym a drugim Nowym Rokiem / 01.01.2010 / postaram się uruchomić tą dosyć dużą i oporną Machinę Pomocy z przesłaniem: NIE ILOŚĆ LECZ JAKOŚĆ POMOCY JEST NAJWAŻNIEJSZA. POZDRAWIAM I NADZIEJĘ WSZYSTKIM ZOSTAWIAM,

KARMA TSUNDRUM — Darek

Droga BODHISATTWY jest wspaniała

List od Sebastiana — Sebastian

Pani Magdo.

Myślę że najwięcej problemów po wyjściu mam z załatwianiem spraw w urzędach, biurach itp. Język, jakiego się tam używa, jest dla mnie niezrozumiały, wszędzie panuje straszny zgiełk i hałas i wszyscy poruszają się bardzo szybko. Myślę, że problemem są też nowe obowiązki, czyli opieka nad starszą osobą, umiejętność słuchania i rozmawiania, odpowiedzialność za drugą osobę. Kolejna kwestia to praca i zarobek adekwatny do wykonywanej pracy, niestety tu jest tragedia, ludzie wykorzystują osoby, które opuszczają Zakład Karny, ponieważ wiedzą, że nie mają wyjścia, chcąc żyć uczciwie człowiek godzi się na wykorzystywanie, bo jakie ma inne wyjście albo praca, albo więzienie, nie zawsze jest czas na szukanie dobrej pracy.

Ważnym elementem jest również umiejętność radzenia sobie z emocjami, a w tym pomaga praktyka zen, pomaga spojrzeć z szerszego pułapu, pomaga rozejrzeć się i znaleźć kostruktywne rozwiązanie, cofnąć sie, kiedy trzeba, aby zobaczyć jasny obraz sytuacji. Zagrożeniem jest stare towarzystwo, często zdaża się, że spotykam starych znajomych, proponują wódkę, szybki zarobek, na odpowiedź negatywną patrzą i mówią, że zwariowałem itd.

Myślę, że otaczając się trzeźwymi ludźmi pełnymi miłości i współczucia, którzy ofiarują mi bezinteresowną pomoc, jestem w stanie przejść ten najgorszy okres pierwszych miesięcy, ale sam również staram sie coś robić, rozwijać intelektualnie i umysłowo, nie osiadać na laurach, ale też nie starać się nadgonić straconego czasu, bo to jest niemożliwe. Fajnie jest, gdy u twego boku jest twoja druga połowa, razem można wiele, ale bez krępowania przestrzeni, aby nie zdławić tego, co się narodziło, a rozwijać i pielęgnować i troszczyć się o to. Ciężko jest nawiązać nowe relacje, ale to jest bardzo potrzebne, aby wyjść z ukrycia, samotność nie jest dobra. Myślę, że to tyle na razie, życie jest piękne z problemami i radościami dnia codziennego, kwestią jest nie ingerować w to co nas otacza, jest, jakie jest, teraz i tu.

Sebastian Z.

Moje odczucia po opuszczeniu zakładu karnego — Łukasz

Okres, który tam spędziłem wpłynął na mnie dość odczuwalnie. Patrząc na osoby, z którymi miałem tam do czynienia, potrafiłem wyciągnąć masę wniosków. Życie jest największym nauczycielem. Wiedziałem, że bardziej muszę się przyjrzeć sobie, by nie wynieść złych emocji na wolność. Natknąłem się na artykuł o buddyzmie zen. Postarałem się o numer do kogoś, kto mógłby mi pomóc dowiedzieć się coś więcej. Zadzwoniłem do pani Magdy, która dała mi informacje, które mi pomogły. Zagłębiłem się w nauki zen. Zacząłem praktykować. Pani Magda podała mi numer do osoby, która by mogła do mnie przyjeżdżać na spotkania. Praktyka się rozwijała, a wyrok dobiegał końca. Myśli o wolności, nieprzerwany ich ciąg, chaos powoli ustawał, a ja mogłem to wszystko sobie poukładać. Odczuwałem spokój, który pozwalał na właściwe pozytywne myślenie.

Gdy się otworzyły przede mną drzwi na wolność, poczułem radość oraz gdzieś tam w głębi lęk, bo w końcu 5 lat to dość długi okres. Pierwsze dni były dla mnie jak dla nowonarodzonego dziecka. Wiele się pozmieniało, oczywiście liczyłem się z tym, ale dopiero gdy się z tym skonfrontowałem, zrozumiałem jak wiele. Niektórych ta nagła zmiana może naprawdę przerazić, jeżeli chce się prowadzić uczciwe życie, ale w całym tym chaosie świat wygląda pięknie, wystarczy się zatrzymać, usiąść, doświadczyć. Nic tu nie przychodzi łatwo, wiele rzeczy trzeba ominąć szerokim łukiem, ale jest to, na co się czekało tyle czasu — wolność, którą można wykorzystać na milion możliwości, zależy to od nas samych.

Praktyka siedzenia w zakładzie a na wolności jest inna, tu się odczuwa tę głębię spokoju, bardziej się relaksuje, a po całym siedzeniu nie patrzy już w kratę, doświadcza się życia w pełni.

Łukasz

PS. Dziekuję za pomoc w odnalezieniu spokoju, którego szukałem. Moja droga jest długa, ale wiem, jak po niej mam się poruszać, nie boję się upadków, utrudnień, bo wiem, że jedynie mogą one mnie wzmocnić.

System nie uległ zmianie — Adam

Niedawno miałem przyjemność przeczytać książkę napisaną przez pana Stefana Niesiołowskiego, pt. „Wysoki brzeg”. Jako jeden z głównych działaczy i współzałożycieli organizacji „Ruch”, która poddawała krytyce system totalitarny został aresztowany i skazany na 7 lat więzienia. Pomimo tego, że nie popełnił żadnego przestępstwa, uwięziony był poniżany przez system za przekonania, które dziś są pożądane w społeczeństwie.

Przez SYSTEM rozumiem mechanizmy wymiaru sprawiedliwości oraz instytucji i ustaw prawnych określających sposób funkcjonowania jednostek penitencjarnych, czyli więzień. Pod tym pojęciem zawierają się też ludzie, którzy w tych jednostkach pracują i w sposób dla siebie charakterystyczny realizują założenia polityki kryminologiczno-społecznej, czyli przeciwdziałania przestępczości.

Pomimo prawie 40 lat jakie minęły od czasu uwięzienia działaczy „Ruchu”, czytając opowieści pana S. Niesiołowskiego o sposobie funkcjonowania więzień i zależności w jego istnieniu, nasuwa się refleksja, że SYSTEM niewiele uległ zmianie poza tym, że żyjemy w kraju demokratycznym. Nie stawiam tu na równi komuny i demokracji, lecz stwierdzam z punktu widzenia więźnia, że metody działania SYSTEMU są podobne, a nawet w niektórych aspektach takie same.

System widzi osobę jako numer statystyczny, najważniejsze są wyniki podsumowujące roczną działalność wymiaru sprawiedliwości. Można dowiedzieć się, jak to dobrze jest w więzieniach, że wyrokowcy chodzą na przepustki i w ogóle to nie siedzą zbyt długo, bo sąd udziela bardzo dużo przedterminowych zwolnień i setki innych rzeczy, które statystyki skrzętnie odnotowują i umieszczają w rocznym sprawozdaniu z działalności więzień.

Przy bliższej analizie okazuje się, że statystyki z rzeczywistością zza krat mają niewiele wspólnego i tak osoby, które korzystają z przepustek, to więźniowie mający do końca od miesiąca do kilku miesięcy, a na wokandy wchodzą ci z bardzo bliskim końcem kary. Są pewne odstępstwa od tych reguł, ale jest to tak mały promil, który nie może podważyć wcześniejszych założeń.

W więzieniu, w którym przebywam obecnie z przepustek korzysta tak mało osób, że można mówić o marginesie lub stwierdzić ich brak. Czy tak powinno być, że więzień ma kontakt z wolnością dopiero jak odbędzie karę do końca opuszczając z. k. na tak zwany dzwonek. Jak zwierzę wypuszczone z klatki stoi i dziwi się, że może sam o sobie decydować, bo przez lata z tamtej strony muru oduczany był samodzielności w podejmowaniu suwerennych decyzji i swobodnego poruszania. W zasadzie rzeczywistość wolności kojarzy jak przez mgłę z czasów sprzed odsiadki, a tę nową zna tylko z telewizji. To nie są bajki, tak właśnie bywa, ale niestety statystyki tego nie zauważają.

W 1999 została wprowadzona nowa alternatywa odbywania kary: systemowego oddziaływania programowego jako antidotum na stagnację w procesach resocjalizacji w polskich więzieniach. Każdy więzień dostaje więc możliwość wyboru czy chce odbywać karę w systemie zwykłym (czyli jak przed 1999 r.), czy też dobrowolnie wyraża zgodę na programowe oddziaływania i dodatkowe obowiązki z tym związane. Sam pomysł wydaje się być fajny i co ważniejsze program miał powodować przygotowanie więźnia do życia w społeczeństwie poprzez wdrażanie programu, a co za tym idzie chęć samopoprawy. Ustawodawca wprowadził nowe ustawy, które miały zachęcać do odbywania kary w tym systemie, jak np.: art. 88 Kodeksu karnego wykonawczego stanowiącego, że takiego skazanego osadza się w zakładach o mniejszym zabezpieczeniu, czyli półotwartych. No chyba, że szczególne okoliczności przemawiają przeciw takiemu awansowi. Tyle co do teorii.

Praktyka pokazuje, że komisje korzystają ze szczególnych okoliczności i niezbyt często awansują skazanych. Wyraziłem zgodę na objęcie tym programem już w 1999 r. i do dziś jestem jego uczestnikiem. Coraz częściej zastanawiam się po co. Zadania programowe przez większość lat ograniczały się do przepisania streszczenia książki, którego i tak nikt nigdy nie czyta czy też korzystania ze świetlicy, z której bez programu także bym korzystał albo utrzymywania kontaktów z rodziną, które każdy więzień, bez względu na ramy programowe, utrzymuje. No, jak masz za tydzień koniec kary, to jako zadanie dostaniesz dostarczenie kurtki, aby było w czym wyjść.

Rozmawiałem z wieloma wychowawcami na temat owego programu i mówili nieoficjalnie, że dla nich jest to tylko dodatkowa praca papierkowa, nie zmieniająca nic w położeniu skazanego z długoletnim wyrokiem. Wychowawca realizuje tylko to, co mu każą, a w programie jako zadanie może wskazać realne rzeczy do zrealizowania. Istotne rzeczy, mające tak naprawdę jakikolwiek wpływ na przygotowanie do wolności, jak przepustki, zmiana podgrupy klasyfikacyjnej są poza jego zasięgiem, bo tu wyznacznikiem jest ilość odbytej kary i czas jej końca oraz charakter przestępstwa. Resocjalizacja to archaizm, którego używa się tylko wtedy, gdy uzasadnia się odmowę czegoś i pewnie dlatego jeszcze nie zatarła się w pamięci, bo nie ma jej — ale jest na papierze. Wychowawca więc musi coś w tym programie zamieścić, wskazać zadania do wykonania — najlepiej takie, które i tak bym musiał wykonać. Koszt wdrażania takiego systemu oddziaływania pociąga z pewnością spore nakłady finansowe, a ponadto angażuje bardzo wiele osób, których brakuje w więziennictwie — uwzględniając ilość skazanych przypadających na jednego wychowawcę. Tak trwa następny, martwy instrument ustawowy. Gdyby program był adresowany do osób mających realną możliwość korzystania z przepustek i wyjścia poza obręb więzienia, to miałoby sens. Ewentualnie zmianę polityki karnej i częstsze awansowanie, udzielanie przepustek osobom objętym programem. Wtedy można by powiedzieć, że program ma na celu przygotowanie do życia w społeczeństwie.

Za czasów uwięzienia pana Niesiołowskiego głównym narzędziem, pozwalającym kontrolować osoby odbywające kary był strach i niepewność tego, co się wydarzy, ale wtedy i na wolności obowiązywała ta zasada. Dziś jest podobnie, tylko że strach powodowany jest innymi przyczynami i można założyć, że niektóre rzeczy się nie zmienią. Jakże aktualne jest stwierdzenie, że życiorys niejednego więźnia mógłby posłużyć jako akt oskarżenia przeciw państwu. Może jest to nieco prowokujące stwierdzenie, ale fakty mówią same za siebie. Większość pensjonariuszy zakładów karnych to osoby wychowywane przez instytucje państwowe, które dzisiaj przekształca się w inne, bardziej ludzkie, np.: domy dziecka na domy rodzinne.

Na kogo miał wyrosnąć człowiek, który od najmłodszych lat uczył się, że przemoc jest najsłuszniejszą formą załatwiania spraw i daje możliwość poprawy swego położenia. Kim miał zostać ten, którego rodzice, dziadkowie, wujkowie i koledzy mieli za sobą przeszłość kryminalną, a nierzadko właśnie siedzieli.

Wielokrotnie słyszałem, że ktoś a ktoś nie miał lekko i „wyszedł na ludzi”. Wyjątek nie potwierdza reguły i przekonany jestem, że jakby ktoś sprawdził statystyki, to okazałoby się, że nielicznym się to udaje. Są ludzie, którzy przebudzą się we właściwym momencie i zmienią kierunek, który warunkuje ich dalsze życie. Badania socjologiczne, a i zdrowy rozsądek podpowiada o tym, że nasze życie warunkuje miejsce urodzenia i otoczenie, w którym się wychowujemy i dorastamy. Oczywista oczywistość. To właśnie zauważył pan Niesiołowski, podczas więzienia. Mądry człowiek powiedział, że nikt nie rodzi się zły i miał rację. Czy coś nam się dzieje, jeżeli zaczynamy patrzeć na inną osobę, jak na człowieka, a nie przez pryzmat jego błędów? W każdym z nas jest cząstka wspólna z każdym, także poznając siebie, poznajemy innych.

Dziś, tak jak kiedyś, w więzieniu pracują ludzie, od których dużo zależy i oni wyznaczają nowe standardy — demokratyczne, tylko gdzieniegdzie o lekkim zabarwieniu przeszłości.

Tak, jak 40 lat temu więźniowie liczą na cud i ustawę dającą im wolność, do niedawna zaliczałem się do tych osób. Człowiek zza krat musi nadać życiu jakiś sens, poczucie robienia czegoś, co nie jest bezwartościowe, czegoś pożytecznego.

Pomimo upływu lat wciąż istnieją ONI i MY, kim by oni nie byli, byle było na kogo zrzucić odpowiedzialność za swoje niepowodzenie i to, tak z jednej strony, jak i z drugiej strony.

Adam

Cóż ja mógłbym Pani napisać? — Bartłomiej B.

Dzień dobry!

Cóż ja mógłbym Pani napisać?

Miałem napisać o moich planach na przyszłość, ale najpierw napiszę o tym, co jest ważniejsze, a mianowicie o mojej praktyce.

Czasem jak czytam literaturę zen, w której pojawiają się instrukcje na temat zazen i umysłu zen, ale pojawiają się w sposób pokrzepiający, to utożsamiam się z tymi słowami i myślę, że to rozumiem. Ale za chwilę mogę przeczytać coś zupełnie odwrotnego, niepokrzepiającego, co też może być prawdą na mój temat i zaczynam mieć wątpliwości. Np. „współczujący i odważny człowiek zasługuje na oświecenie, ale nigdy nie urzeczywistni swojej prawdziwej natury”.

I pojawia się obawa, jestem współczujący i niezbyt odważny i nigdy nie użeczywistnię swojej prawdziwej natury. A może nie jestem nawet taki współczujący jaki powinienem być lub jak mi się wydaje i to wszystko w niczym nie zda egzaminu, w niczym mi nie pomoże. Lub inny cytat: „Ten kto myśli, że jego własne rozróżniające zrozumienie jest prawdą, jest nie Buddystą preferującym naturalność. Taka osoba żyje tylko stosownie do własnych ograniczeń, chorobliwych idei, nie jest to ktoś, kto rzeczywiście poznaje siebie”.

Z tym cytatem także myślę, że mogę się utożsamić i dlatego pojawiają się wątpliwości. Poza tym doczytałem, że większość dawnych i obecnych mistrzów, aby osiągnąć oświecenie, zaczynała od próby zrozumienia tajemnicy życia i śmierci lub własnej natury. To było zawsze głębokie nurtujące pytanie i sam Budda miał z tym problem. Ja natomiast nie mam takiego problemu, który myślę że mógłby być pomocny, bo bez takiego dogłębnego pytania uważam, że nic nie będzie. NP. jak żyć? JAKIE JEST ZNACZENIE ŻYCIA? Ja jestem zbyt leniwy i za szybko się poddaje, po prostu nie wiem, nic sensownego nie wymyślę i to zostawiam. Brak mi ambicji i motywacji, jestem bardzo leniwy.

Co do kontaktu z ludzmi to pracuję nad tym, choć trudno mi jest zaakceptować rażąco złe, niezgodne z moimi, zachowania.

Jeżeli chodzi o praktykę zen to, co napisałem na pierwszej stronie, to miewam takie wahania, wątpliwości, ale to nic, bo czuję, że gdzieś w głębi, głębiej niż są te wątpliwości, czuję że jest jednak dobrze, że jest OK. Wiem, że Pani wie co robi, ufam Pani w 100%. Dziękuję. Na razie podążam za oddechem, tyle co mogę zrobić, a wielka wątpliwość (pytanie) może samo przyjdzie.

Ostatnio na spotkaniu mówiłem, że w trakcie zazen zagłębiam się w myśli. Bardzo mocno tworzyłem sobie „filmy” na jakiś temat. Na przykład w trakcie medytacji przypomniałem sobie, że mam sprawę do wychowawcy i wyobrażałem sobie jak do niego idę, wchodzę do gabinetu i rozmawiamy, tworzyłem potencjalne dialogi. „Widziałem” to pomieszczenie w myślach wyrażnie, bo je znam zadawałem w myślach pytania, które chciałem zadać wychowawcy (około 15 pytań). Było to tak głębokie, że aż zastanawiające, czy idę w dobrym kierunku. Wyobrażając sobie te rzeczy, te filmy, zapomniałem całkiem o oddechu, a trwało to od 5 do 10 minut, zdecydowałem się do powrotu liczenia oddechu i tak liczyłem przez dwa tygodnie, a od trzech dni nie liczę tylko podążam za oddechem i jest poprawa, to znaczy nie uciekam na razie w świat fantazji.

Ogólnie rzecz biorąc stałem się innym (choć tym samym) człowiekiem niż kiedyś byłem. Czas zrobił swoje bo każdy dojrzewa, miejsce zrobiło swoje i praktyka też zrobiła swoje, a nawet najwięcej. Mam jakby bardziej spokojny umysł, mam mniej pragnień, jestem świadom siebie, ciała, myśli (choć jeszcze czasami się gubię, to tylko na krótką chwilę). Dzięki temu potrafię zlokalizować i pozbyć się powstających we mnie pragnień lub odzwierciedlić słowami uczucia i rzeczywistość.

Jeżeli chodzi o drugą część, tzn. moich planów na przyszłość, na początku mam dwie opcje, które z czasem by się rozwineły. Z jednej strony chciałbym spędzić życie dobrze, mądrze w gronie ludzi szlachetnych, którymi jak dla mnie są mistrzowie zen i w ich otoczeniu czułbym się dobrze, bezpiecznie. Problem w tym, że nie wiem jak wygląda życie w klasztorze czy ośrodku i moje wyobrażenie może być mylne i mogę odczuć na własnej skórze coś innego np. utratę wolności, choć prawdziwą wolność otrzymuje się przez satori. Innymi słowy boje się, że tam pojadę i nie dam rady tyle medytować, może pracować ile i jak trzeba, że nie spodoba mi się i zawiodę się, że liczyłem na coś innego a jest całkiem inaczej i jeszcze w takim stopniu, że nie będę chciał tego zaakceptować.

Zależy mi na Buddyzmie, chcę go kontynuować, ale nie wiem czy jestem gotów, lub czy chcę oddać mu całe życie. Dlatego myślę o drugiej opcji, jaką jest pogodzenie życia, nazwę go prywatnym, z praktyką Buddyjską. Myślę o wyjeździe za granicę, bo bez doświadczenia i kwalifikacji tylko tam mogę zarobić i odłożyć trochę pieniędzy potrzebnych do życia. W Holandii lub Anglii, do których planuję wyjechać, za średnie wynagrodzenie będę w stanie wynająć lokum, wyżywić się i odłożyć trochę pieniędzy, które po powrocie do Polski chcę wydać na samokształcenie się tzn. prawo jazdy (bo chciałem pracować jako kierowca), i na szkołę lub kurs, który przysposobi mnie do bycia rehabilitantem (ale muszę się jeszcze na ten temat dowiedzieć). Myślę, że mógłbym się spełnić na tym polu. Chciałbym też douczyć się języka angielskiego do perfekcji, jak i znajomość komputerów.

Czyli widzi Pani, plany mam i trochę pieniędzy potrzebuję, a z drugiej strony nasuwa mi się pytanie, czy to jest naprawdę ważne? Co jest naprawdę w życiu ważne? Nie wiem. Do Wrocławia na razie nie chcę wracać, nie mam do kogo, do czego (nawet domu nie mam), a za średnio płatną pracę w Polsce to tylko wynajmę lokum i wyżywię się, a nic nie odłożę na naukę czy cokolwiek innego. Mam zamiar jednak przyjechać do Polski do Wrocławia za jakiś czas, aby zrealizować swoje plany o samokształceniu i odwiedzić osoby, które kocham, ale na razie dla nich nic nie znaczę, dlatego wpierw muszę wyjść z więzienia, a później pokazać rodzinie, że się zmieniłem, że już myślę (dobrze), że mam plany do których spełnienia dążę i że jestem coś wart.

Do zobaczenia

Bartłomiej B.

Listy z 2011 r.

List Juliana — Julian

Od dnia mojego pierwszego przyjścia na spotkanie zen do dnia dzisiejszego dużo zmieniło się w moim dotychczasowym „życiu”. Poprzez poznawanie nauk Buddy zrozumiałem wiele rzeczy, jak np. to, że wiele bólu sprowadzamy na siebie przez nasze pragnienia, przyzwyczajenia, itp. Dla mnie zen jest czymś ważnym, czymś do czego podchodzę na poważnie. Wiadomo, że z początku jest dość ciężko, przynajmniej ja tak miałem i czasami jeszcze to odczuwam, gdyż cała wiedza, którą posiadam na temat zen, potrafi namieszać w głowie. Ciężko jest dopuścić do siebie myśl, że to wszystko co poznałem przez lata mojego życia może się zawalić przez krótki okres prawdziwej wiedzy. To chyba przez to czułem, i jeszcze czasami odczuwam w sobie, jakby toczyła się bitwa w mojej głowie, a wynikiem tej toczącej się bitwy jest moje częste uczucie otępienia.

Oczywiście wiele z tego co wiem o buddyzmie jest dla mnie zrozumiałe, trochę gorzej jest z wprowadzaniem tego w „życie”, powodem tego jest w dużej mierze miejsce, w którym się znajdujemy. Więzienie jest miejscem, gdzie istnieją zasady które zmieniają całe „życie”, żyjemy jakby w innym świecie niż ten za murem. Buddyzm pokazuje jak być dobrym dla ludzi, poświęcać się im, w więzieniu często bycie dobrym, dobrym dla kogoś, jest odbierane dość dziwnie, trochę z podejrzliwością, zazwyczaj myśli się, że przez otrzymaną dobroć dający czeka na rewanż, ale tu nikt nie chce być czyimś dłużnikiem. Często też więzienie wymusza na nas bycie bardzo twardym i nieustępliwym, ustępliwość to słabość, a słaby jest nikim, w więziennym toku rozumowania. „Ja” jako osoba praktykująca czuję się jakbym balansował między dwoma światami, jednym więziennym, a drugim światem Dharmy. Można powiedzieć, że „jestem” więźniem praktykującym buddyzm który próbuje odnaleźć wspólną więź między tymi światami. „Jestem” tym, który codziennie stara się być świadomy każdej chwili i codziennie siedzi na poduszce medytując, oraz „jestem” tym, który codziennie musi pamiętać, że jest skazanym odbywającym długi wyrok w zakładzie karnym, w zakładzie, który nie jest piaskownicą dla dzieci.

Oczywiście jeżeli chodzi o moją praktykę, to nie zrezygnuję z niej nigdy, bo jest to droga, którą chcę podążać, jest to droga, którą wybrałem sam, świadomie.

Julian

List od B. — B.

Mam problemy z tolerowaniem innych ludzi a raczej ich zachowań. No właśnie, napisałem na początku z tolerowaniem niektórych ludzi a raczej ich zachowań. Jak to jest? W moim przypadku, ale dopiero w tym liście stwarzam dwie grupy ludzi, nigdy wcześniej nie kategoryzowałem, przynajmniej nie byłem tego świadom, a więc w moim przypadku stwarzam dwie grupy ludzi, którym dam jedno zadanie (np. jedzenie, chodzenie) i jedna grupa ludzi będzie to robiła w sposób przeze mnie akceptowany, uznany za normalny, kulturalny, ludzka czynność, a druga wręcz odwrotny, odpychający, ohydny, niedający się zaakceptować.

Nie zaobserwowałem, skąd to się bierze, ale mam taką sytuację teraz w celi. Gdy tu przyszedłem dwa miesiące temu, nikogo nie znałem, przed obcymi ludźmi jestem spięty, ale też staram się być otwarty, chcę też dobrze wypaść w ich oczach na początku naszej znajomości. Tak się zdarzyło, że w tej celi jest dwóch osadzonych, którzy chodzą na spotkania zielonoświątkowców, czytają Biblię i uważają się za bogobojnych. Ja jestem też otwarty na takich ludzi, którzy czegoś szukają, kontaktu z duchem i w tej sytuacji się ucieszyłem, że na celi mam takich „miłujących i uczciwych ludzi”, tym bardziej że na początku naszej znajomości tak pięknie mówili mi o bożych wartościach, które przyjęli. Z czasem zacząłem zauważać, jak się zachowują, co mówią i nie zgadzało mi się z tym, co mówili na początku naszej znajomości. Na początku myślałem, że to fajni koledzy, dzisiaj myślę, że to obleśne typy. Jeden z nich to Z., chodzi regularnie na spotkania zielonoświątkowców, czyta codziennie Biblię, przytacza różne wersety z Biblii wyuczone na pamięć i chce zostać w przyszłości pastorem. Tylko że jego zachowanie na to nie wskazuje, podchodzi do innego skazanego i beka mu głośno w twarz z odległości 40 cm, po chamsku, ordynarnie, specjalnie. Tak samo w celi wypina tyłek i głośno pierdzi.

Była też inna sytuacja (i to nie jedna, ale tę mi łatwiej opisać dla Pani zrozumienia), która pokazuje, moim zdaniem, że Z. czyta słowo Boże, cytuje je innym, ale sam się do niego nie bardzo stosuje albo tylko wtedy, gdy mu to pasuje. Uważa też, że to jego wiara (Kościół) jest najlepsza, ma monopol i jest najmądrzejsza i nie tylko o tym mówi, zaznacza, broni, ale też daje temu wyraz swoim aroganckim zachowaniem. Że jego religia i tylko ona pochodzi od jedynego Boga a islam, który powstał w VII w n.e. i jest najmłodszą religią, jest wymyślony przez ludzi. Tak samo kościół katolicki to złodzieje, którzy stworzyli tę religię dla własnego zarobku i władzy.

Wracam do tematu. W Święta oglądaliśmy film religijny o chrześcijanach żyjących w czasach Jezusa. Spotykali się oni potajemnie, gdyż byli szykanowani przez innych. Pewnego razu złapali oni szpiega, który ich podglądał i dodatkowo rozpoznany został jako zdrajca sprzed 10 lat, kiedy wydał na śmierć kilka rodzin. Chrześcijanie jednak go wypuścili, a ja powiedziałem na celi, że powinni go jednak zabić, ponieważ jego postać była tak charakterystyczna, że z góry było wiadomo, że przyniesie cierpienie tym chrześcijanom. Z. się oburzył na mnie i powiedział, że nie znam ich wartości. Zdrajca, jak było do przewidzenia, sprowadził wojska Poncjusza Piłata do miejsca, gdzie zbierali się chrześcijanie, którzy zostali zabici. Z. bardzo się oburzył, na mnie, choć był to tylko film i bardzo prawdopodobne, że ta historia to tylko legenda. Natomiast gdy był rzeczywisty ślub, dwóch kochających się ludzi, mam na myśli ślub księcia Wielkiej Brytanii Williama i Kate jego narzeczonej, na którym się bardzo wzruszyłem, bo widać było ich szczęście, Z. bardzo negatywnie oceniał i opowiadał o tym. Tak samo, gdy obchodziliśmy rocznicę katastrofy smoleńskiej. Gdy pomyślałem o tych ludziach, którzy zginęli, a jeszcze bardziej o ich rodzinach, które tę tragedię, śmierć najbliższych wciąż czują, przeżywają, to jest ogromny szok dla mnie, choć nawet nie umiem poczuć czy wyobrazić sobie w jednej dziesiątej, co oni odczuwają, ale łączę się z nimi, jest mi wtedy przykro i chce mi się płakać. A Z. i jego kompan też się modlący do Boga i czytający Biblię gadają jak to zginęli złodzieje, którzy okradali Polskę. Więc ja się pytam, gdzie jest ich miłosierdzie Boże, o którym tak gadają i gadają, a jak trzeba je okazać, to go nie ma? Więc doszło do sytuacji, w której nieprzyjemnie się czuję w ich towarzystwie, w ich arogancji i „mądrości” rzekomej. Można powiedzieć dwie rzeczy, że nie są świadomi, albo nie wiedzą co czynią, a po drugie, gdzie jest moje współczucie i zrozumienie dla nich, skoro uważam się za takiego szlachetnego. Otóż odpowiadam tak, skoro nie wiedzą, co czynią, to po co się wywyższają, niech nauczą się pokory, ze mną też tak kiedyś było, byłem głupi i nieświadomy, wkurzałem ludzi, pamiętam jak w szkole podstawowej przeszkadzałem na lekcjach, a dziewczyny z mojej klasy, które były mądrzejsze ode mnie, krzyczały: debilu zamknij się, nie przeszkadzaj. Irytowałem się wtedy, tak jak współosadzeni irytują teraz mnie — karma? Ale z dzisiejszego punktu widzenia, one, moje koleżanki miały rację, że mnie wyzywały od głupich i były na mnie złe. Głupio mi tylko, że byłem taki nieznośny i nic do mnie nie docierało, żadne prośby czy argumenty. Szkoda, że nie byłem mądrzejszy i denerwowałem swoją głupotą ludzi, ale nie potrafiłem się zorientować, gdzie popełniam błąd i w rezultacie kręciłem się w kółko, zbierając coraz więcej cierpienia za robienie głupich rzeczy. Cierpienie wracało do mnie jak bumerang ze zdwojoną siłą, ale to właśnie doprowadziło mnie do buddyzmu, w innej sytuacji nie wiadomo, czy byśmy się spotkali. Co do opisywanej sytuacji, jeżeli czegoś nie wiem lub nie rozumiem, to czekam albo próbuję się dowiedzieć, a nie będąc w błędzie czy niewiedzy, na siłę próbuję udowodnić, przekonać innych, że mam rację i że jestem mądry, najmądrzejszy, a i do błędu potrafię się przyznać, do błędu czy pomyłki.

Po drugie — gdzie jest moje współczucie — nie mam — dla głupoty nie mam tolerancji, dla mnie też nie miano litości, życie na każdym kroku mnie biło, a nie skończyłem tak źle. Mam też problem, że nakręcam w sobie spiralę nienawiści, jest tak, że gdy oni coś robią, moje oko podąża zobaczyć, co oni robią, albo ucho nasłuchuje o czym mówią nie całą rozmowę tylko dwa zdania, aby zorientować się o czym, na jaki temat, ocenić go oczywiście negatywnie (bo to są dla mnie dziwne rzeczy, które mówią), przykleić im etykietkę typu, ale on jest głupi, ale to nie nienawiść, może trochę, ale bardziej, aby umocnić swoje przekonanie, że on jest głupi i że ja jestem mądrzejszy (choć czasem wolałbym, żeby byli mądrzejsi). A moje oko też na chwilę podąża zobaczyć, co on w tej chwili robi, aha czyta i ocena, ale on jest okropny, brzydki, albo spożywa posiłek i ocena — on je jak świnia, jak prostak i odwracam oko, ucho, bo nie sprawia mi to przyjemności tylko sprawia mi ohydę, no i w tym krótkim czasie utwierdziłem swe przekonania — że on to burak.

Oczywiście stosuję to do osób które zachowują się nietaktownie, przecież wszystkich nie da się lubić, tym bardziej przebywając z kimś non stop przez 23 h na dobę. Błąd z ludźmi, którzy są mądrzy i kulturalni da się wytrzymać, pogodzić, akceptować, bo i z takimi przecież byłem aresztowany. Jest więc jak Pani mówi, cierpię, bo chcę, aby ludzie zachowywali się tak jak ja chcę, tylko że ja chcę normalności, żeby mnie szanowano i nie zaczepiano, bo ja ich nie zaczepiam, albo obrażają moje uczucia typu Smoleńsk, ślub Księcia Williama, o którym pisałem wcześniej. — Ja im nie mówię, że ich religia jest taka czy inna, a Bóg, w którego wierzą nie istnieje itp.

Tak, wiem, oni tego nie wiedzą, że mnie urażają, są nieświadomi, tego co robią i mówią, a ja wychwytuję bardzo wyraźnie te rzeczy i nie podoba mi się to i nie mogę tego zaakceptować, tylko nakręcam w sobie tą swoją nienawiść. Przez to więzienie i tych ludzi czasami czuję się upośledzony umysłowo, a z drugiej strony to może być efekt zażywania narkotyków.

Drugą sprawą, o której pomyślałem, to jest, że starannie, szczelnie, chcę się odciąć, odseparować od tych, których ideologia i zachowanie mi się nie podoba. Jest powiedzenie „kto z kim przystaje, takim się staje” i nie wiem czy działa to dla wszystkich, ale dla mnie tak, który ma niskie poczucie wartości i jest podatny na wpływy innych, ulegam innym ludziom, szczególnie tym, którzy mają mocny charakter.

To nie wszystko, będąc z osadzonymi 23 h na dobę nieraz zauważyłem u siebie pojedyncze gesty, wypowiedzi słów w intonacji z jaką robili to współosadzeni, z którymi przebywałem lub przebywam. Zauważam gdzieś mimo woli ich gesty, słowa, mimo woli je koduję i mimo woli później je powtarzam. Więc jeśli ktoś zachowuje się w sposób odbiegający od mojego ideału to staram się uciekać, unikać tych ludzi, tych zachowań, aby nie stać się takimi jak oni.

Trzecia rzecz, o której pomyślałem to, że gdy jestem sam lub z nikim nie rozmawiam to jestem szczęśliwy, skupiam się tylko na dobrych rzeczach, mam bardzo pozytywne myśli, jestem spokojny, natomiast zaczynając obcowanie z współosadzonymi, którzy próbują udowodnić, że są mądrzejsi i mają 100% racji, że są cwańsi czy silniejsi i ich wartości całkiem różnią się od moich, to nie ma o czym mówić, idziemy innymi drogami i zawsze (choć nie za każdym razem) wynikną między nami różnice, co prowadzi do nerwów, stresów, lęków w moim przypadku, jestem mało bystry i zawsze współosadzeni okazują się cwańsi, obracają kota ogonem tak, że ja zostaję tzw. kozłem ofiarnym, co powoduje znów zaburzenie poczucia mojej wartości, przez co prowadzi do odcinania się od nich i nakręcania w sobie spirali nienawiści, obserwowania ich prostackich zachowań i rozmów, aby się dowartościować i tak to się powtarza i powtarza bez końca. I jeszcze chcę dodać, że mam taki wrażliwy charakter, że bardzo przeżywam kłótnie czy niezgody, natomiast jak widzę, inni mają mocniejsze charaktery i takie kłótnie nie robią na nich wrażenia.

Bartłomiej

List od B. (2) — B.

W książce, którą czytam p.t. „Z głębi serca” Dudzioma Rinpocze, jest napisane: „Nie pogardzajcie głupcami, odwracając się od nich z wyniosłością i arogancją. Porzućcie dumę. Okazujcie uprzejmość i poświęcajcie uwagę wszystkim, którzy są od was zależni. Wpajajcie im poczucie dobroci i uczcie ich praktykować dobroć i unikać zła. Bądźcie cierpliwi wobec ich wad i powstrzymujcie swoje humory.” Nie gardzę głupcami, ani się od nich nie odwracam, a przynajmniej tak mi się wydaje, że tak jest. Nie jestem wyniosły, ani arogancki, ani dumny, ale krew mnie zalewa i nienawiść, którą duszę i pielęgnuję w sobie, to znaczy nakręcam się na nich z byle powodu; jestem uprzedzony.

„Wpajajcie im poczucie dobroci i uczcie ich praktykować dobroć i unikać zła. Bądźcie cierpliwi wobec ich wad i powstrzymujcie swoje humory.” Żadna moja nauka nie wchodzi w grę, po pierwsze nie mam poważania, autorytetu, a oni i tak nie wiedzą tego, co oni źle robią, że zachowują się jak prostaki. Uważam, że jestem bardzo cierpliwy i powstrzymuję się od humorów, ale przebywając z kimś 23h na dobę i dusząc w sobie to, co widzę i słyszę, to trudno czasami się nie oburzyć, choć bardzo rzadko mi to się zdarza.

Tyle dni, tygodni, miesięcy, lat, na okrągło robi swoje z głową każdego człowieka. Miałem do siebie trochę wyrzuty, że źle myślę o nich, że jestem zły, niedobry, ale już tego tak nie widzę. Gdy pojawia mi się zła myśl o nich, to ją zauważam i po prostu ona jest. I tylko tyle, a poza tym czytam dalej: „Nie sprzymierzajcie się z ludźmi o ciasnych umysłach, nie polegajcie na nowych niesprawdzonych przyjaciołach. Zawierajcie przyjaźnie z ludźmi uczciwymi, którzy są inteligentni, dobrze wychowani i uprzejmi. Nie wiążcie się z ludźmi złymi, którzy lekceważą karmę, kłamią, oszukują i kradną. Odsuńcie się od nich, ale zróbcie to zręcznie.”

Chciałem być ufny i dobry dla wszystkich, bo myślałem, że wtedy będę dobrym buddystą, a teraz widzę, że to nie tak. Poza tym zostałem przez nich oszukany. Nie, sam się oszukałem zawierzając im, dlatego jestem taki nienawidzący ich, a ważne jest też to, że widzę w nich dawnego siebie, głupiego i prostaka. To mnie tak denerwuje. Ze mną już jest dobrze.

Bartłomiej

List od B. (3) — B.

PONIEDZIAŁEK (20.06.2011)


Gdy wróciłem do celi w poniedziałek po spotkaniu, byłem otwarty, bez uprzedzeń i spokojny. Zajmowałem się własnymi sprawami w milczeniu, a gdy było coś sensownego do mówienia, to odzywałem się do wszystkich ze współczuciem. Spokój i otwartość towarzyszyła mi do końca dnia i nawet, gdy przed kolacją przygotowywałem się do jej odebrania i mocno stresowałem, bo miałem zamiar iść do kuchni zważyć porcję, którą dostanę (gdyż tydzień w tydzień w poniedziałki jest dżem i jestem oszukiwany na wadze), a nie jest to dla mnie miłe, bo wiąże się z niechęcią, agresją (choć tylko słowną), ze strony tych, co wydają posiłki. Pomimo tego stresu odczuwałem głęboki spokój. A stres objawiał się szybkim i mocnym biciem serca oraz ciężkim oddechem. Bałem się i zawsze tak jest, że ktoś, komu nie będzie sprzyjało moje działanie lub zachowanie, rzuci się na mnie, albo inaczej zaatakuje agresją słowną; będzie chciał pokazać swoją władzę, siłę, będzie chciał mnie zastraszyć, abym skapitulował, wycofał się, a ja szybko i silnie się stresuję. Boję się upokorzenia, więc bardzo szybko wycofuję się w takich sytuacjach (po dwóch sekundach), a przeważnie nie podejmuję takich zachowań czy działań, aby nie prowokować takich sytuacji, w których bym się musiał bać, bać upokorzenia.

Jestem prawdziwym tchórzem. Lepiej nic się nie odzywać, nawet jak mi ukradną trochę dżemu — czy warto przez ten stres przechodzić dla 30g dżemu? Niepotrzebnie się stresowałem, bo otrzymałem odpowiednią ilość dżemu na kolację — tym razem.


WTOREK (21.06.2011)


Wstałem w ciszy, wszyscy inni byli na spacerze. Umyłem się, pościeliłem łóżko, zjadłem śniadanie i zacząłem czytać książkę. Czułem spokój i ciszę tak, jak to zawsze czuję, gdy jestem sam. Po godzinie wrócili współosadzeni i powiedzieli, że zaraz idę na komisję.

Gdy tak czekałem na tą komisję czułem walkę ze stresem, nie chciałem mu się dać sparaliżować. Siedziałem po turecku, czytałem książkę i obserwowałem co się ze mną dzieje. Hamowałem, spowalniałem oddech, mówiłem sobie w myślach, że się nie boję, że wszystko będzie dobrze, nie ma się czego bać. Ze stresu zdarzyło mi się czasem ziewnąć i łzawiły mi oczy. Stres atakował mnie falami, wzrastało bicie serca i oddech. Je wtedy uspokajałem myśli i oddech, i przez jakiś czas miałem spokój. Stres nie dawał za wygraną i za chwilę znów starał się przedrzeć, znów, a ja go hamowałem. W pewnym momencie poczułem, że moje ciało sztywnieje, bałem się wykonać jakiś ruch, czułem aktywny umysł, ale ciało było jakby skamieniałe. Chciałem pozbyć się tego paraliżu (zawsze tak mam, tylko zawsze czekałem, aż stres odpuści i wtedy zaczynałem się ruszać). Dzisiaj było inaczej. Od razu jak poczułem sztywnienie delikatnie zacząłem ruszać głową i resztą ciała, aby nie dać się stresowi — musiałem przełamać stary schemat. Udało się, nie zastygłem w bezruchu, tylko wciąż byłem na pograniczu.

Wpadłem na pomysł, aby zapisać to, co odczuwam, więc sięgnąłem po długopis, kartkę i zacząłem pisać. W momencie, gdy zacząłem pisać, stres całkowicie zniknął, odpuścił. Zająłem swój umysł czymś, w tym przypadku pisaniem, i stres zniknął.

Wieczorem bardzo fajnie się czułem, nie przeszkadzały mi zachowania innych, choć je zauważyłem. Byłem zatopiony w sobie samym, w tym co robiłem, a zachowania innych zauważałem, nazywałem lub nie, i odpuszczałem. Z drugiej strony ci, co tak mnie drażnili, od dwóch dni są jacyś mniej aktywni, przygaszeni, i może dlatego mniejszą ilość ich aktywności jestem w stanie zaakceptować, przetrwać? Boję się, że ten stan bycia bardziej sobą, akceptacji (być może chwilami współczucia) zniknie, chociaż nie jest to stan idealny, bo czuję, że mógłbym być lepszy. Bardziej współczujący. Wiem, że to jest dobry stan. Bardzo chciałbym wiedzieć jak w danej chwili mam się zachować, co mogę zrobić lub powiedzieć, aby pozytywnie działać na osoby, które są w potrzebie. Chodzi mi o takie momenty jak w historiach Zen: mistrz pokazuje palec, klaszcze, albo uderza ucznia, albo mówi coś, po czym uczeń doznaje oświecenia. Myślę, że wszyscy ci wielcy mistrzowie wiedzieli co robią i w jakim momencie, to nie mógłby być przypadek. I wiem, że nie będę oświecał ludzi, którzy nie medytują (choć i tak się zdarzało, że osoby nie medytujące na co dzień doznawały tego uczucia), ale chciałbym im rozświetlić tą drogę.


ŚRODA I CZWRTEK (22.06; 23.06)


Środa i czwartek minęły mi beż głębszych odczuć, z jednym wyjątkiem, gdy oglądałem jeden film i byłem zauroczony grą aktorów, ale to moja romantyczna dusza się odezwała wtedy. Te dwa dni jednak, minęły mi jakby przez palce. Mam wrażenie jakbym jechał pociągiem i niby jestem obecny tu i teraz jak w przedziale. Jestem w nim, wszystko mam pod ręką, a mimo to za oknem bardzo szybko, bez możliwości uchwycenia mija, czas, miejsce, krajobraz. Chodzi mi o to, że w każdej składowej chwili jestem obecny, ale jak mam to zebrać, złożyć w jedną całość, w jeden dzień, to jest to jakieś puste. W czwartek po południu usłyszałem zdanie, że „kolegów się nie wybiera”, i zacząłem się nad tym zastanawiać, że w obecnej sytuacji (więzienie), plus to, co napisałem wcześniej w tym liście, że chcę pomagać innym, wymyśliłem, że skoro mam mocno pozytywne podejście do życia, świata, wydarzeń a oni wręcz odwrotnie, to muszę zacząć z nimi rozmawiać, delikatnie naprowadzić ich na pozytywny tok myślenia. A może to ja ich nie rozumiem dobrze? Grunt, żeby rozmawiać, a nie się odwracać, dialog łączy z ludźmi. Tylko teraz łatwo mi się o tym pisze, bo od poniedziałku, od naszego spotkania, czuję się trochę jakby odmieniony, inny… Jakby słowa, które Pani do mnie powiedziała trafiły do mnie. Myśląc o tym i pisząc o tym boję się, że to zniknie, że to iluzja. A szkoda, bo czuję się tak lepiej, jakby część jakiegoś balastu, obciążenia, odpadło ode mnie, czuję się lżej. Więc w czwartek wieczorem rozmawiałem z nimi, powiedziałem o co mi chodzi, po części przyznali mi rację. Nie wiem ile wzięli moje słowa do siebie, ale pierwszy krok został wykonany. Będę przekazywał im mój tok myślenia, jak będą chcieli, to skorzystają, jak nie, to trudno — ich sprawa.

Jeszcze chcę dodać słówko co do odczucia mojej przemiany.

Większość ludzi tutaj nie myśli. Robią głupie ruchy, po których cierpię ja, osoby trzecie, lub oni sami lub wszyscy. I to mnie wkurzało, że oni nie myślą i nie słuchają. Bo gdyby chociaż posłuchali, to nie byłoby tego czy innego problemu. Co innego jest, gdy ktoś myśli i popełni błąd, to ja rozumiem. Nikt nie jest idealny. Ja sam popełniam dużo błędów, ale ci niemyślący, gdy popełnią błąd, to jeszcze zwalają winę na cały świat, na innych ludzi. Ewidentnie odrzucają od siebie całą winę, próbując chyba zrobić ze wszystkich idiotów i to mnie tak okropnie irytowało. Dzisiaj czuję się jakby głębiej w sobie i jakby cały świat zewnętrzny mniej do mnie docierał, mniej mnie ranił.

B.

List od Macieja — Maciej

Droga Pani Magdo!

Na wstępie serdecznie Panią pozdrawiam i chciałbym dodać, że od jakiegoś czasu nosiłem się z myślą napisania kilku słów do Pani, ponieważ nigdy nie ma czasu na rozmowę i subiektywne opisanie uczuć.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 1.47
drukowana A5
za 38.81
drukowana A5
Kolorowa
za 65.79