Artysta malarz Roman Chomko, pracując nad swym obrazem nieco zapuszczonego kawiarnianego dziedzińca, usytuowanego w jakimś wielkomiejskim zakątku, zapewne nie spodziewał się, że oto jego klasycyzująca inwencja artystyczna, z soczystą zielenią pnączy i wyrazistymi postaciami – zderzy się z równie soczystymi „zapiskami” niewielkiego acz intrygującego tomiku literackiego pt. „Skryptorium”. Tę niepozorna książeczkę, którą Jola Czemiel uściśliła dopiskiem „Zapiski na dobry początek” – nomen omen jest także i moim pierwszym kontaktem z twórczością Jolanty w wydaniu książkowym. I od razu dodam: kontaktem jak najbardziej zwiastującym „dobry początek”.
Moja dotychczasowa znajomość prozy autorki ograniczała się do lektur drobnych, zwykle intrygujących tekstów publikowanych przez Jolę Czemiel w mediach społecznościowych. Sięgając po książeczkę miałem już więc wstępnie wyrobioną o jej pisaniu opinię. Sam dla siebie określałem twórczość Jolanty Czemiel terminem: „ucieczka z krain urojenia”. W większości bowiem przypadków dla mnie jej teksty sprawiają wrażenie przeniesienia ich treści przez wyobraźnię autorki z jakiegoś niedokończonego snu bądź z jakiś nocnych zależałych w pamięci mar. Jednak, i zaznaczę to bardzo stanowczo, w moim odbiorze nigdy nie przyjmowałem tych miniatur jako senne majaki, widziadła, zwidy – ponieważ to, co opisywała, zawsze już miało charakter obrobionej intelektualnie materii, zawsze było zaprezentowane dla mnie bardzo realnie, wyraziście, namacalnie. I, co trzeba dodać – z literacką wirtuozerią. Krótko mówiąc: twórczość daleka od onirycznego klimatu i metafory. Dobra, intrygująca...
W takich również klimatach – dalekich od irracjonalnych snów, acz bliskich nocnym rozmyślaniom, choć czasem i bliskim marzeniom, to jest: czasem podszytych lękiem, a czasem zwykłym wspomnieniem – są wszystkie zebrane w tomiku miniatury. Znajdziemy w plenerach „Skryptorium” i skrupulatnego pucybuta, liczącego na spotkanie, zapewne jakiejś bliskiej jego sercu paryżanki, i dylematy łasej na słodycze smakoszki, i problemy z odwiecznym dzieleniem włosa na czworo spisane limerykiem(!)... Ba! Nawet dylematy i list Joli Czemiel – czyli autorki we własnej osobie, napisany przez nią do samej siebie – też w „Skryptorium” odnajdziemy. Wśród licznych, bo aż w ponad pół setki miniatur, są i takie, które mrożą krew w żyłach, a z pewnością toczą krople potu po policzkach uciekiniera, chowającego się przed kimś w mrocznym tunelu. Na szczęście są i takie, które prawie wszyscy my – czytelnicy uwielbiamy: erotyki. Choć tu, precyzyjniej określić może należałoby: quasi-erotyki. Na zakończenie – coś dla miłośników bajek: bajeczka o „Małej Pisarce”.
Czy tą małą pisarką jest Jola Czemiel? Na pewno już nie dziś. Kiedyś może taką była. Dziś Jola Czemiel, w przeciwieństwie do bohaterki bajeczki, nauczyła się i mądrze pisać, i czytać, i snuje przed nami soczyste historie, o których mała pisarka ledwie co może sobie marzyć.
A jeśli chcecie się dowiedzieć, jakie to historie? – przeczytajcie „Skryptorium”! Gorąco polecam... Ja już się dowiedziałem i dlatego z chęcią sięgnę po kolejne książki Joli.