Zamiast wstępu…
Nobla też nie dostanę,
A więc po co to klecę?
Ćwiczę szare komórki,
Kiedy noc mam bezsenną,
Nie śpię jeszcze nad ranem.
Jeśli chcesz to przeczytać,
To z pewnością się dowiesz,
Co mnie cieszy, co smuci,
Co się kłębi w mej głowie.
Słowem cię nie powalę,
Rymy wszak wierszokletki,
Dla mnie jednak coś znaczą…
No i chyba ciut lepsze
Niż nasenne tabletki.
Galimatias myślowy
...Niech fantazja z chmurek spłynie
Na skrzydełkach, tak jak ptak…
Strony życia
Nasze życie ma oblicza,
Jedno dobre, drugie złe.
Idź słoneczną stroną życia,
Nie błądź w mroku i we mgle.
Niech optymizm cię polubi,
Uwierz, że na ziemi raj.
Jeśli życie zacznie ranić,
To mu zaraz odpór daj.
Nasze życie ma oblicza,
Czasem gorycz, sensu brak.
Popuść wodze wyobraźni,
To słonecznej strony znak.
Niech fantazja z chmurek spłynie
Na skrzydełkach, tak jak ptak,
Ubarwiając twoje życie,
Barwy jasnej strony znak.
Będzie lepiej
Cały tydzień mam pechowy.
Złych wydarzeń seria cała,
Kieszeń moja całkiem pusta,
A ja w LOTTO nie wygrałam.
Obiad chciałam ugotować —
Brakło gazu, głód, niestety!
A od rana planowałam
Grochóweczkę i kotlety.
Kiedy chciałam prać firany,
Brakło nagle wody w kranie,
Wszystko także szło nieskładnie,
Gdy się wzięłam za sprzątanie!
Ale się tym nie przejmuję,
Myślę sobie, że to bzdety,
Dzielnie zniosę tę złą passę,
Bo odporne są kobiety!
Przed sezonem
W kąpielisku „Ustka”
Przed sezonem pustka
Ale osób kilka
W hoteliku „Przylga”
Śledzi swoje „listy”
„Niepotrzebne” dane
Usną nad ranem
No i wrócą czyści
Do sejmu turyści.
Wiosna 2007 r.
Przereklamowana
Zlustrowałam swoją teczkę
I zdziwiłam się troszeczkę.
Chyba zanik mam pamięci
I coś we łbie mi się kręci.
Choć nie byłam wcale święta,
Takich rzeczy nie pamiętam.
Ponoć byłam „szyszką” w UB,
Knułam spiski — kraju zgubę.
Unurzałam łapy w FOZZ -ie,
Ba! Siedziałam nawet w „kozie”!
Mam w Szwajcarii swoje konto,
Meble czyszczę pastą „Pronto”,
W mafii byłam — gdzieś w Pruszkowie,
Mam hektary w Pacanowie,
Na hektarach wielką daczę,
Seksualna… też inaczej…
Tu skończyłam zgłębiać wiedzę,
Jak mam siedzieć, to posiedzę.
Dopisałam tłustym drukiem:
„Hej, agencie! Mam cię w d…e!”
Barwna moja osobowość,
Bo problemy ma ktoś z głową.
Rada znachorki
Zmarszczki pod fluidem ukrywa,
Pachnideł różnych używa,
Siwiznę farbą maskuje,
Bieliznę skąpą kupuje.
Chociaż już stara i chora,
Wciąż liczy na figle amora.
A mąż — niestety, po chłopie,
Choć wiagrę kupuje w sexshopie.
A jest na to prosta rada —
Mężowi lubczyku „zadać”.
Silniejsza płeć
Siedli sobie przy kielichu
Trzej kompani — pożal Boże —
Jurek, Marcin oraz Zbychu —
Każdy w dobrym już humorze.
Jak tu duszno, ja się pocę!
Otwórz okno — jęczy Zbychu,
Każdy bredzi i bełkoce —
Jak to chłopy po kielichu.
Marcin mocno gani żonę:
Moja stara jest szalona!
Moje życie zagrożone,
To hetera rozbezstwiona!
Jakie noce przez nią mam,
Kiedy wracam już na bani,
Śpię w stodole wtedy sam,
A poza tym — słowem rani!
Jurek również głos zabiera:
Co tu, chłopy, będę kryć,
Moja stara to cholera,
Jak tu dalej z taką żyć?
Denerwują się okropnie,
Wszyscy głośno się buntują —
Niech te baby gdzieś gęś kopnie,
Niech nas w d..ę pocałują.
Długo jeszcze tak krzyczeli,
Więc na „myjkę” ich zwinęli.
Jutro, nie da się zaprzeczyć,
Będą kumple kaca leczyć.
Zaś rachunek za „noclegi”
Pewnie mocno zawyżony
Za wybryki i zabiegi
Znów zapłacą biedne żony.
Wyznanie
Ja już bez ciebie nie mogę żyć,
Gdy stoisz obok, leci mi ślinka,
Czuję na ustach twój ostry smaczek,
Choć przeciw tobie moja rodzinka.
Ty mnie rozumiesz, zasnąć pomagasz,
Ty trosk ujmujesz, nawet rozgrzeszysz
Ciąglę cię pragnę, apetyt wzmagasz,
Gdy jestem w dołku, zawsze pocieszysz.
Pragnę cię co dzień zaraz od rana,
Tobie się szczerze wyżalić mogę,
Bo ty mi humor dobry przywracasz,
Przez ciebie zszedłem na taką drogę.
Ale nie wszystko jest z tobą „cacy”
Właśnie przez ciebie mam także kłopot,
Przez ciebie chodzę jak obszarpaniec,
Przez ciebie co dzień pcham tyłek w błoto.
Więc jeśli starczy mi siły jeszcze,
Muszę się, wódko, rozprawić z tobą,
By nie ugrzęznąć na samym dnie,
By stać się znowu wolną osobą.
Na plaży
Na plaży leży młodziutka lala,
Zalotnie zerka, powabnie kusi,
Chciałaby złowić rybaka z „klasą”,
Aby nie wracać już do mamusi.
Wokół pannicy rój młodzieniaszków,
Każdy by chętnie przytulił lalę,
Lecz ci odpadną jeszcze w przedbiegach,
Tych pod uwagę nie bierze wcale.
Cóż, że są młodzi, wysportowani,
Piękne bicepsy, atlety ciało.
Ci nie pozwolą za nos się wodzić,
No i w portfelach mają za mało.
Spadek
Już spotkała się rodzina,
Już majątek podzielony,
No, bo stary Wojciech — chyba?
Właśnie „odszedł” od swej żony.
Zmarł chłopina, wielka szkoda,
No, bo żona jeszcze młoda.
Ale co tam, wielkie rzeczy,
Chyba żonę zabezpieczył.
I nie zazna wdowa biedy,
Choć z rodziną się podzieli,
Jej przypadnie większość schedy,
Wszyscy będą sporo mieli.
Włosy dęba im stanęły,
Gdy testament otworzyli,
No, bo wszystko diabli wzięli,
Wszyscy wielki szok przeżyli.
No, bo stary Wojciech — chyba?
Wszystko przepił, wszystko wydał.
Hipoteką obciążona
Nawet jego młoda żona.
Powrót z urlopu
Dzisiaj powrócił Darek z Sopotu,
Nie wie, jak wybrnąć z fury kłopotów:
Na prezent czeka żona, teściowa,
Czekają dzieci, nawet bratowa.
A kasa Darka się „rozpłynęła”
To przez tę rudą, która „przylgnęła”.
Wręczył swej żonie bursztyn — z plastiku,
Teściowej wodę słoną — z Bałtyku,
Dzieciom muszelki, po widokówce,
Wszyscy dostali też po parówce.
Bratowej podał trochę morszczynu
I buteleczkę dziwnego płynu.
W dowód wdzięczności tonął w objęciach,
Ściskali szwagra, męża, ojca i zięcia.
Odetchnął z ulgą — fajna rodzina,
A wczasy długo będzie wspominał.
Wiedzą sąsiedzi
U sąsiadów dzisiaj „burza” —
Spięcia, wrzaski, gromy, huki…
Przyjechały na wieś dzieci
I kochane dziadków wnuki.
O co „biega”? Co się stało?
Sprawa wnet się wysypała,
Chcieli dostać trochę kasy,
No, a babcia nic nie miała.
Więc zaczęli kombinować,
Co by można jeszcze sprzedać,
Co przyniesie trochę kasy,
By się w mieście biedzie nie dać.
Ale nic już nie znaleźli,
Co by miało wartość sporą.
Może babcia ma na trumnę?
Jeśli znajdą, to zabiorą.
Wszystko to usłyszał dziadek
I odzyskał wnet kondycję,
Laską sprawił manto wszystkim
I chciał dzwonić na policję.
Szybko dzieci się zwinęły —
Spoko, dziadku! Babciu — „Nara!”,
Ale jeśli będziesz mogła,
Trochę kasy się postaraj.
Nim kur zapieje
Ogarek nocy się dopala,
Za oknem świta, chyba dnieje,
A on nurkuje na dnie butelki,
By się znieczulić, nim kur zapieje.
Promile łechcą mózgu zwoje,
Czuje beztroskę, luz w swym ciele,
Jeszcze toaścik jeden tylko,
A znów nadzieją mu powieje.
Jest już porządnie znieczulony,
Niemoc ogarnia całe ciało,
Diablik mu prawi komplementy,
Że jest facetem, jakich mało.
Otwiera oczy, ciężkie jakieś,
Język mu kołkiem w gębie staje,
Ręce się trzęsą, szuka klina!
„K…a! Nic w życiu mi się nie udaje.”
Ogarek nocy się dopala,
W butelce na dnie też niewiele,
Czy to wystarczy, by się znieczulić,
Zanim w kurniku kur zapieje?
Odstawka
Twoja skóra — jak aksamit,
Temperament — jak dynamit,
Twoja kibić — talia osy,
Same loki — twoje włosy.
Twoje oczy — jak węgielki,
Twoje zęby — jak perełki,
Jak maliny — twoje usta,
Ale… w środku jesteś pusta.
Twoja dusza — nie masz wcale!
Do niczego twe morale.
Serce zimne jak z kamienia,
A facetów co dzień zmieniasz.
Twoja szorstkość — papier ścierny,
Czarakterek podły, zmienny,
Twoja chciwość nie zna granic,
Oj! Kobieto! Umiesz ranić!
Choć uroda piękna rzecz,
Idź do diabła! Żegnaj! Precz!
Chcę kobiety, nie piękności,
Która kłamie, zdradza, złości.
Może w końcu coś zrozumiesz?
Może i ty kochać umiesz?
Charakterek może zmienisz?
Wady swoje wnet wyplenisz?
Znając ciebie, lekcja na nic,
Bo ty nie znasz żadnych granic,
Bo ty wolisz się nie trudzić,
Wolisz z innym się obudzić.
Co na co
Gdy masz problem, pokpij sprawę,
Polub kumpli i zabawę,
Na kłopoty dobra wódka,
Na sumienie skobel, kłódka,
Papierosy na gruźlicę,
Ondulacja na wszawicę.
Brak pieniędzy? Zrób debecik
I nie przejmuj się o dzieci.
Górnolotne aspiracje
Wydeleguj na wakacje,
Niech nie stoją na przeszkodzie
Przyjemnościom i wygodzie.
Gdy chcesz dowieść swojej racji,
Nie unikaj prowokacji…
Dość już chyba tej ironii!
Ale gdzie nam do Japonii.
A Irlandia też daleka
Trzeba czekać, ciągle czekać.
Mam pomysł
Ciągle zmieniają się nam rządy,
Wciąż obiecują nam marchewkę,
A ja mam tyle co kot napłakał,
Czyli w kieszeni tylko podszewkę.
Będę musiała chyba sama
Na swoją biedę coś zaradzić,
Znajdzie się chyba wakat,
Co będzie można mną obsadzić.
I mogę nawet nic nie robić,
Mogę bez teki być ministrem,
Chodzi mi przecież tylko o to,
By z dobrą płacą podpisać listę.
Życie to nie bal
Wiedziała to już moja babcia,
Że życie to nie bal,
Ciągle nas rani jak żyletka,
A najważniejszy w nim szmal.
Nie ma w nim miejsca na uczciwość,
Liczy się portfel i czek,
Nie chce nikt wiedzieć, co to honor,
Morale dawno wzięły w łeb.
Spytacie pewnie, skąd wiem o tym,
A więc odpowiem wam:
Ja żyję przecież tak jak inni —
Też wciąż za forsą gnam.
Dzięki ci, czarna
Czarna z rana świetnie budzi,
Tętno wzrasta, serce bije,
Sama rozkosz na języku,
Człowiek cieszy się, że żyje.
Wiem, co mówię, chłopie drogi,
Czy to zima czy też lato,
Ona stawia mnie na nogi,
Wielkie dzięki, czarna, za to.
Szatan z czarnej — gdy nie lura,
Widać, że ma swoją moc,
Lecz dawkujmy czarną z głową,
By spokojnie przespać noc.
Nadzieja prysła
Załatwić miałam w pewnym urzędzie
Maleńką sprawę, lecz byłam w błędzie.
Że to formalność, krótka wizyta.
Weszłam pod „czwórkę” i śmiało pytam.
Ale pojęłam: „Nadzieje złudne!”
No i oblały mnie „poty siódme”.
Urzędnik zadał pierwsze pytanie:
Czy napisała pani podanie?
Usiadłam, piszę: „Uprzejmie proszę…”
Potem skarbową opłatę wnoszę.
Na tym nie koniec panie, panowie!
Urzędnik pyta, czy mu odpowiem
Na kilka pytań, czy będę szczera,
Jeśli już cenny czas mu zabieram.
Następnie dziwną ankietę wręcza
I pytaniami jak kat zadręcza:
Adres poproszę, jaka dzielnica,
Na peryferiach. — Poczta, ulica?
Jaka parafia, czy mam różaniec,
Czy lubię koty, pies ma kaganiec?
Czy słucham radia — z Torunia stacja,
Jak przebiegała moja lustracja,
Jakie mam hobby, czy kawę piję,
Wdowa, mężatka i po co żyję.
„Tyle na dzisiaj” — krótko skwitował,
Moje zeznania do biurka schował.
Bo dzisiaj nie jest mi w stanie pomóc.
Na werdykt lepiej zaczekać w domu.
Terminy? Długie — przepisów ramy.
Dzwonić? — Za miesiąc- termin podamy.
No i poprosił, bym sobie wyszła…
Prościutka sprawa? Nadzieja prysła,
By po wyborach coś się zmieniło
I Polakowi lepiej się żyło.
2016 r.
Tuż po…
Już w pierwszej chwili tuż po wyborach
Wyszło nam szydło, oj wyszło z wora.
To, co się dzieje, to jawna kpina,
Nie to dorosły, nie i dziecina.
Przeciętny Polak już dostał w kuper…
Orły na czele, nowy rząd super!
Beata, Mariusz, Zbigniew, Antoni…
A lejce ciągle kto trzyma w dłoni?
To oczywiste! Nasz patriota!
Nasz wielki człowiek! Ten, co ma kota.
Wspiera go dewot — zna się na prawie?
Specjalista od ułaskawień.
Tyle na wstępie. Co będzie dalej?
Do dzieła, orły! Prezesie, szalej!
Dla brata Lecha stawiaj pomniki,
Na dziennikarzy zakładaj wnyki…
Wymyślaj, drażnij, czcij „dziesiętnice”,
Krzyżami „upstrzyj” wszystkie ulice.
Niech w kaczym kotle wciąż się gotuje.
To cię uskrzydla! Polskę „budujesz”!
Przed nami chyba „ciekawe” czasy,
Przy władzy przecież eksperci, asy.
Sama elita, sam kwiat narodu…
To czemu wkoło wciąż tyle smrodu?…
Dozwolone od lat osiemnastu
Do baru wszedł chłopiec.
Wzywając barmankę
Poprosił kielich wina
I wódeczki szklankę.
Do tego browarek
„okocim” lub „lecha”
Kieliszek koniaku
Też chciała „pociecha”.
Śmiać się tu czy płakać,
Heca czy zgorszenie…
Szklankę lemoniady
Otrzymał młodzieniec.
Nawet nie powąchał —
To zniewaga przecież!
Wszystko się „pokićkało”
na tym naszym świecie.
Śpioch
Położył się wcześnie
Na swoim tapczanie
I ziewając rzekł tylko:
Dobranoc, kochanie…
Po obiedzie sjesta
Jeszcze nad talerzem,
Kiwa się i chrapie,
Znów senny? Nie wierzę!
Potem uciął drzemkę
Pod koroną drzewa,
To już nie są żarty —
Mocno mnie rozgniewał!
Ostro męża besztam.
Krzyczę, karcę, łaję:
Śpisz już nawet wtedy,
Kiedy z łóżka wstajesz!
Nie przejął się wcale,
Wyszedł zaraz z domu —
Teraz śpi w stodole.
Nie mówcie nikomu!
I co Ty na to, droga wnusiu?
Czy chociaż trochę mi pokadzisz?
A może ja mam już „fioła”
I do lekarza iść mi radzisz?
Galimatias
Albo urok albo sraczka,
Znów podarta wycieraczka,
Ciągle czekam na podwyżkę,
Finansową mam zadyszkę.
Pustki dawno mam w skarpecie,
Starty kapeć w odcisk gniecie,
Fusy w szklance, nie ma mleka,
Co za życie dla człowieka.
Głowa siwa, ciągle boli,
W domu nie ma nawet soli.
W majtkach dziura, zimno w dupę,
No i przypaliłam zupę.
Ale trudno — zje ją Burek.
Jak rozmoczę z wodą skórek
Bo zepsute wszystkie zęby —
Pasty nie ma, jedzie z gęby.
Gary w zlewie — brak „ludwika”.
Serce ledwo, ledwo pika,
Mam zaparcia, boli w brzuchu,
A do tego szumy w uchu.
Reumatyzm łamie kości,
Człowiek się na siebie złości,
Uwiąd starczy mnie dopada —
Sama z sobą czasem gadam
Pewnie „palma” mi odbija,
Bolą plecy, cierpnie szyja,
Twarz zmarszczona, głos też słaby,
Wkrótce już nie będzie baby.
Nowinka
Dzwoni znajoma — Kryśka z Legnicy,
Że są szczęśliwi, że oni właśnie
Maleństwa w końcu się dorobili.
Ja do słuchawki — Mów trochę jaśniej!
Taka gładziutka jest jego skóra,
Oczka mu błyszczą jak dwa bursztyny,
Wszyscy go bawią, na rękach noszą,
Jest ulubieńcem całej rodziny.
Jest taki piękny — ciągnie znajoma —
Ładne ma uszka, ogonek też,
O tym się sama możesz przekonać…
— Czy to jest chłopczyk?
Nie! To nasz pies!
Więc ja jej wtedy mocno wnerwiona:
Kup też chomika, perskiego kota,
A może słonia?… I konie dwa!
Dla psa obrożę z czystego złota
I do widzenia, żegnaj! Pa! Pa!
Usprawiedliwiony?
Dzwonią w kościele, szósta rano.
Ja pod kołderkę nura daję,
No i solennie obiecuję,
Że przed dwunastą dziś nie wstaję.
Żona zarzuci mi, żem wałkoń
I że ostatnio się leniłem?
Odpowiem mojej połowicy:
Pewnie po nocach gdzieś błądziłem.
Może lunatyzm mnie dopada,
Męczy mnie zmora i inne czarty…
Przecież nie przyznam się mojej ślubnej,
Że znów w kasynie grałem w karty.
U lekarza
Wierzyć chcecie czy nie chcecie
W to, co zaszło w gabinecie:
Przyszedł do mnie zamiast baby
Facet — strasznie, strasznie słaby
I wyłożył cel wizyty:
Jestem całkiem już zużyty.
Chciałem widzieć się z doktorem,
Bo wątroba, serce chore.
I żołądek coś szwankuje —
Często pierdzę i smród czuję.
W gardle pali i zasycha,
Boli mnie stolcowa kicha,
Dwunastnica owrzodzona
A wątroba powiększona.
Z trudem sikam — to prostata,
Dużo piłem tego lata —
To cukrzyca pewnie będzie…
Boli mnie właściwie wszędzie.
Bolą włosy mnie na głowie,
Dech zapiera, gdy coś powiem,
Wrzód na tyłku jak pięść miałem,
Na „to” oko nie widziałem.
I powieki mi opadły,
No i nerwy! Nerwy siadły!
Nerki ciężkie od kamieni,
Chyba trzeba je wymienić.
Jak powrozy mam żylaki,
A mój „ptaszek” już nie taki.
O czym jeszcze zapomniałem?
Niech pomyślę… Wiagrę chciałem!
Tyle chorób! O mój Boże!
Może wiagra mi pomoże?
Ja mu na to: Znaleźć się „po tamtej stronie”…
A on do mnie: Ale tak zależy żonie!…
W haremie
Do kogutka przyszła kurka,
Nastroszyła złote piórka
I z pretensją gdacząc pyta:
Czemu, mężu, mnie nie witasz?
Na to kogut obrażony:
Czyś ty jedna? W koło żony!
Harem czeka na mnie cały,
A ty takie dyrdymały.
Do kolejki! Czekać proszę,
Nachalności ja nie znoszę!
A poza tym mam pytanie:
Zniosłaś jajko przed śniadaniem?
Inne żony plon wydały —
Jest już jajek kopczyk cały,
A ty, próżna, seks ci we łbie!
Może pracy się podejmiesz?
Bo gdzie troska o mnie — męża?
Swoje siły nadwyrężam,
A wiesz przecież — zdrowie cenię!
Chyba kurnik sobie zmienię.
Zabobony
Kiedy wstajesz lewą nogą,
Czarny kot ci przemknął drogą,
Nos cię swędzi… To oznaki złego dnia?
Ktoś cię zrani? Będziesz zła?
Gdy jest piątek trzynastego,
Boisz się, by coś trefnego
W tym dniu ci się nie zdarzyło?
Bądź spokojny, będzie miło.
Kiedy swędzą ciebie oczy,
Myślisz — łzami twarz się zmoczy.
Zacofanie wciąż w nas drzemie,
Czas już chyba „zejść na ziemię.”
Już minęło średniowicze,
Nowoczesność jest na świecie,
Wszystko da się wytłumaczyć.
A przesądy? Cóż to znaczy?
Więc odrzućmy zabobony,
Bzdury, brednie i androny,
No i innych głupot furę…
Chociaż?! Mamy Łysą Górę!
Leśne licho
Błąka się po lesie licho,
Spać nie może biedaczysko,
Wielkie ślepia łypią groźnie.
Nagle… wlazło na mrowisko.
Wyskoczyło tak jak z procy
Jadem mrówek porażone,
Wyturlało się w igliwiu
I w północną poszło stronę.
Tam, podszyte zimnym wiatrem,
Wlazło w gęste leśne chaszcze,
Rozejrzało się, co dłubnąć,
Czym posilić swoją paszczę.
Przekąsiło muchomora
I liznęło trochę kory.
To je wreszcie zamroczyło,
Wlazło więc do lisiej nory.
Jutro będzie łazić w lesie,
Hałasować, w drzewa pukać.
Nie chcesz wierzyć, że istnieje?
Idź do lasu, zacznij szukać.
Jawa czy sen
Poznał Jurek piękną Krysię
I od razu zaiskrzyło,
Bo zabawa była „przednia” —
Dancing, kino, wspólne nocki,
Jak w bajeczce im się żyło.
Ale prędko czar ten prysnął,
Bo kaprysy Krysia miała!
Co dzień inny „wyszukany”.
Wyjazd w Alpy, na Hawaje
I mieszkanko większe chciała.
W końcu facet się połapał,
Ile Krysia „wydębiła”.
Jego konto świeci pustką,
Stracił wszystko — chociaż…
Coś zarobił! — Krysia „hifa” zostawiła.
W „Biedronce”
Dostał od żony Bolek pieniądze,
Aby zakupy zrobił w „Biedronce”.
Idąc do sklepu spotkał Romana,
Który „tankował zdrowo” od rana.
Roman bez trudu namówił Bolka,
Że dopuszczalna z kasą swawolka.
I do „Biedronki” poszli już razem,
Teraz i Bolek „pod dobrym gazem”.
Stosik butelek na skwerku rośnie,
Kumpli przybywa, coraz radośniej.
Lecz czas już wrócić do domu — chyba,
Ale gdzie pasztet, wędzona ryba?…
Do domu Bolek wrócił z kapustą,
Forsa zniknęła, w kieszeni pusto.
Nazajutrz milczał, był obrażony,
Bo po łbie wałkiem dostał od żony.
Kiedy nadeszła pora obiadu,
Żona Bolusia wyszła do sadu,
Tam wyszukała piękną biedronkę,
Podała Bolkowi jako golonkę.
Zgłupiała baba, myśli chłopisko.
Czy to mój obiad? Z biedronki wszystko!
We łbie mi trzeszczy, bolą korzonki,
Nigdy nie pójdę już do „Biedronki”!
Ale dżamba
Chata wolna, młódź się zbiera,
Będzie dżamba jak cholera.
Jest co trzeba — w proszku, w płynie
I kozacko — jak w rodzinie.
Lajcik pełen, wyczes w koło.
Ziomki super, jest wesoło.
Wszystko się rozkręca śmiało,
Będzie jazda jakich mało.
Rudy Paszczur zioła pali,
Inni koksu się naćpali,
Co niektórzy dają w żyłę —
Ale odlot — całkiem miłe.
Adam z Hanką sztamę mają,
Jak pogięci się brechtają.
Hanka miła, Adam słodzi,
Szybki seksik nie zaszkodzi.
Bursztynowy płyn się leje,
Nikt nie „trybi”, co się dzieje.
Co niektórzy w kiblu siedzą,
Olewają wszystkich, bredzą.
Bujaj wory, znikaj stary,
Zjeżdżaj głupi, wal się na ryj.
Nagle wpadka! Mundurowi —
Elo!!! — nyska czeka. Już gotowi?
Kumasz trochę? Bo ja mało,
Co właściwie się tam stało…
Senne mrzonki
...Skąd właściwie przychodzisz?
Z mroków ciemności się rodzisz
By bajki opowiadać?…
Miłych snów
Kiedy już zaśniesz,
Przy tobie cicho usiądę,
Spokojem napełnię twą duszę,
Ukołyszę jak dziecko
I w sny twoje ubrana
Wyruszę z tobą w bajeczną podróż —
Aż do rana.
Rankiem zniknę bezgłośnie,
Gdy księżyc wyblakły na niebie zgaśnie.
Kiedy strudzony dniem całym
Wieczorem zaśniesz, ponownie wrócę,
Snom twoim marzyć rozkażę,
Kołysankę zanucę i zniknę
Wraz z białym brzaskiem.
Niestety
W moich snach życie jak w bajce —
Przyjemne proste i łatwe.
W moich snach ty zawsze blisko
Jesteś w mroku mym światłem.
Ja jestem szczęśliwa, radosna,
Nadziei i wiary nie tracę —
Co więcej —
Z nadzieją pod rękę
Chodzę codziennie na spacer.
Wszędzie cudownie i cicho,
Z radości wiruje świat cały,
Ja ciągle młoda i piękna,
Mam swoje ideały.
Ale sen pryska — niestety!
Znów szara rzeczywistość,
Chleb, mleko, kotlety
I ciągła walka o przyszłość.
Sen proroczy
Szczęśliwa leżę w Łebie na plaży,
Słoneczko pieści moje ciało,
Cudowny widok mnie rozmarzył,
Aż gdzieś pod sercem „połechtało”.
Rano otwieram dziarsko oczy
I cóż ja widzę, co się stało…
Skończył się piękny sen — proroczy?
Senne marzenie pozostało.
„Nawijam” więc przez kilka dni,
Że odpoczynku mam tak mało,
Że Łeba mi się ciągle śni,
Że chętnie by się wyjechało.
Wreszcie nastaje taka chwila!
W ręku mam talon wycieczkowy,
Szybko pakuję moją walizkę,
Na wierzchu kładę strój plażowy.
Słonko zagląda w moje oczy
I cóż ja widzę? Co się stało?
To znowu tylko sen — proroczy?
Z talonu nic nie pozostało.
Ostatni urlop
Jak okiem sięgnąć horyzont,
Morze na oścież otwarte
Straszy białymi grzywami,
Posejdon trzyma wartę.
Na złotym piasku plaży
Morską bryzę kradniemy,
W radosnych promykach słońca
Stare kości grzejemy.
Podparci miłością rodziny
Myślami po falach błądzimy,
By wspomnieniami nakarmić
Przyszłe jesienie i zimy.
2010 r.
***
Skąd właściwie przychodzisz?
Z mroków ciemności się rodzisz,
By bajki opowiadać?
Opowiedz i mnie:
O kwiatach pachnących w ogrodzie,
O szumie morza, ptakach w przestworzach,
O wiośnie, barwnej jesieni,
Śpiewie słowika, pachnących łąkach,
O wszystkim, co się w świecie błąka.
A kiedy zjawi się poranna zorza
I ja powieki otworzę — umykaj!
A ja zajrzę do sennika.
***
Już opuszczam swą klasę,
Dreszcz emocji za pasem,
Bo od jutra już labę zaczynam.
W domu czeka rodzina,
Mąż już plecak dopina:
Piłka, wędka i kajak dmuchany…
Już skończyła się praca,
Czeka na nas już dacza,
W niej na pewno spokoju zaznamy.
Rankiem rosa na trawie,
A na łące żurawie,
No i zieleń, jezioro i rzeka.
Wyjedziemy za miasto,
Rano kawa i ciasto,
No i sąsiad z uśmiechem tam czeka.
Dzień beztrosko ucieka,
Wszystko cieszy człowieka —
Nawet księżyc, gdy w pełni…
Z drzemki wyrwał mnie Romek —
„Posiedzenie skończone”
Co???
Chyba nic się z tego nie spełni.
Byle do jutra
Czerń nocy
Grobowa cisza
I strach
Mierzony rytmem własnego serca
Przeklinać
Czy modlić się…
A może schować się
We własną skórę
Otulić własnym bólem
Strach do siebie przytulić
Przetrwać do rana
Wierząc
Że świat nie legnie w gruzach nocy
A jutro da nam nową szansę…
***
Noc szarością spowiła świat.
W jej mrokach nicpoń sen buszuje.
Granatowym pyłem nieba
Na powiekach się kładzie,
Złocistym blaskiem księżyca
Do balkonu się wkrada,
Nagość nocy podgląda,
Rozbudza śpiące zmysły,
Przedziwne historie do ucha szepcze,
Na nocne wypady zabiera.
Nagle znika…
A my z marzeń sennych wyrwani
Myślimy —
Cóż to znaczy, cholera!
I znów zerkamy do sennika.
Szok
Nic nie rozumiem! Co się zdarzyło,
Że mi w potfelu tyle przybyło.
Może ja w „totka” w końcu wygrałam?
Chyba od życia szansę dostałam!
Ależ zawrotu głowy dostałam
Muszę wydatki mądrze planować,
Nie będę forsy w skarpetę chować!
Już nie nabędę w „lumpeksie” ciuchów,
Pójdę odessać sadło na brzuchu,
Mężowi kupię cudeńko „furę”,
Do tego jeszcze nową komórę,
Niech ma mój ślubny wszystko, co trzeba,
Nie pożałuję mu gwiazdki z nieba.
Dzieciom odpalę porządną kasę,
Niech zaszaleją sobie też czasem.
Niech się wybiorą gdzieś na Hawaje —
„Babcia” na wszystko pieniądze daje.
Po małym domku też wszystkim kupię —
Mój niech przepiją — Mam to gdzieś d…e.
Wnukom daruję piękne mieszkania,
Sobie? — tabletki dobre „od spania”.
Nagle się budzę, z łóżka się zrywam,
Nogi jak z waty, horror przeżywam.
Sięgam do torby, portfel otwieram —
Nie ma w nim forsy! Prawie zamieram!
Bo w mym portfelu same grosiaki.
Co teraz zrobię?
Pójdę do sklepu, kupię „tiktaki”,
Ponoć niewiele kalorii mają,
A więc sadełka nie odkładają.
A reszta planów — wybaczcie mili,
Żeście wraz ze mną horror przeżyli.
Tak czy inaczej
Zrywam się z łóżka, sen mój tłumaczę.
Jak go rozumieć — tak? czy inaczej?
Jak mam rozwiązać ten swój dylemat,
Gdy do pomocy nikogo nie mam.
Spoglądam w lustro, ktoś mówi do mnie —
„Proszę, zachowaj się trochę przytomniej,
Nie bujaj w chmurach, weź los w swe ręce,
A do sennika nie zerkaj więcej.
Nie mów, że życie jest nic nie warte,
Gdy w ręku trzymasz kiepściutką kartę.
Dogłębna wiedza, sumienna praca
Na szczyty ludziom wspinaczkę skraca.
Niech będzie bliska ci ta dewiza:
Życia poprzeczki się nie obniża.
Chcesz, by przybyło Ci floty w kiesie?
Więc do roboty! Nie leńże się!”
Nie będzie lekko, wiem to już teraz,
W nosie mnie kręci, na płacz się zbiera.
Stoję przed lustrem i głośno płaczę.
Sen już rozumiem. Tak! Nie inaczej.
Więc do roboty, w górę rękawy!
Koniec z lenistwem. Już dość zabawy!
Nocne wypady
Moja dusza jest czasem niesforna
Kiedy oczy snem odrętwiałe
Pragnie zaznać swobody prawdziwej
Poharcować poza mym ciałem
Rusza w podróż dokąd zapragnie
Aby doznać uniesień radosnych
Chce odpocząć od chłodu jesieni
Odczuć ciepło beztroskiej wiosny
Rankiem znowu ląduje w mym ciele
Daje odczuć, że jej niewygodnie
Tęsknie czeka by przybył Morfeusz
By się wymknąć na harce ponownie
Te wypady dla niej szczęśliwe
Dla mnie mogą zakończyć się marnie
Jeśli na czas do mnie nie wróci
Czy Piotr święty ją wtedy przygarnie?
Koszmar
Nie uwierzysz mi na pewno,
Co dziś w nocy mi się śniło,
Że na całej kuli ziemskiej
Mężczyzn wcale już nie było.
Ta tragedia się zdarzyła
Nie przypadkiem, bez powodu —
Część płci brzydkiej wyginęła
Bądź z lenistwa albo głodu.
Najpierw padli rozwodnicy,
Potem wdowcy, no i cały „wolny stan”,
Wykończyli się biedacy,
Bo przy boku brakło pań.
Później padło na „pijaków”,
Tych, co haracz wymuszali,
Obiboków, „wolnych ptaków”,
Tych, co prawo gdzieś złamali.
Sporo jeszcze grup tych było.
W końcu wszyscy wyginęli.
Nie upiekło się żadnemu —
Wszystkich chłopów diabli wzięli.
Całkiem mnie to „podłamało”
I przyznaję — miałam stracha,
No i jakże mi ulżyło —
Budząc się ujrzałam Stacha.
Co za życie
Co za życie człowiek ma,
Dawno już sięgnęłam dna,
Kasy nie ma, brak tabaki,
Głód okropnie skręca flaki.
Święto w domu gdy kaszanka,
Rarytasem kartoflanka.
Marzy mi się szklanka mleka,
Lecz to luksus dla człowieka.
Telewizor diabli wzięli,
Światło w domu mi odcięli,
Więc żarówka też nie świeci,
W domu smutne, głodne dzieci.
Żona coraz bardziej gaśnie,
Coraz częściej w domu waśnie.
Oprócz głodu brud się wkrada,
Żona czarna chociaż blada.
Już się nawet gadać nie chce,
Spanie w wyrku, mycie w beczce,
Ciuch z lumpeksu, zdarte buty,
Zębów nie ma, wzrok zepsuty.
Może jutro sprzedam złom
I „obkupię” trochę dom.
Dzieciom kupię po cukierku i…
Wypiję gdzieś na skwerku.
***
Nastał ciepły miesiąc roku,
Koniec chłodu, koniec mroku.
Odrzuciłam czapkę z głowy,
Żegnaj swetrze moherowy!
W lżejszych ciuszkach i sandałach
Paraduje wiosna cała.
Mogę przywdziać lżejsze spodnie,
Lżej mi będzie i wygodniej.
I nad morze „bryknąć” można
Zakosztować rybki z rożna.
Można legnąć wprost na skwerze
Wśród zieleni młodej, świeżej
I wystawić blade ciało
Na słoneczko,
By koloru ciut nabrało.
No i wreszcie urlop — huraaa!
Czas poszaleć i wyjechać…
Praga, Rzym czy Czarnogóra?
Zaterkotał budzik stary,
Wczesny ranek mroczny, szary,
Głośno hula wiatr za oknem,
Mroźno, śnieżno, brrr! — okropnie.
Prysły mrzonki, zwidy senne…
Moje plany? — cóż, daremne,
Nastąpiła mała zmiana —
We dwoje — czas na miłość
…Mój szept najczulszy „kocham”
Ślę ci do serca „expressem”.
Niech odbije go echo
I do mnie przyniesie…
Po ślubie
Złota obrączka w słońcu się mieni,
Czuję jej ciepło między palcami,
A my patrzymy w siebie wpatrzeni,
Czytając z oczu, jak się kochamy.
Czy tej miłości starczy na długo?
Czy zapas szczęścia wystarczający?
Muszę w to wierzyć mój wierny sługo…
Twój pocałunek taki gorący.
Olśnienie
Niezwykła noc, gwieździsta noc,
A księżyc uroczyście
Świadkować miał miłości tej
Z radością w gwiazd asyście.
Bo pewnej pani, no i panu
Serce tak drżało z radości,
Bo obydwoje właśnie tej nocy
Mieli egzamin z miłości.
Zerknął po latach w niebo pan —
Gwiazdy na nieboskłonie!
Wtedy dyskretnie, cichutko tak
Szepnął do ucha żonie:
„Wreszcie olśnienie przyszło dziś,
Muszę to zdradzić komuś,