E-book
14.7
drukowana A5
72.6
Seksta

Bezpłatny fragment - Seksta


4.8
Objętość:
436 str.
ISBN:
978-83-8189-648-1
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 72.6

Ludziom, którzy nie potrafią w nic uwierzyć, a także tym, którzy myślą, że nawet spożycie zbyt ostrego ketchupu może doprowadzić do opętania.

Część I

W rozkopanej pościeli niespokojnie spał mały chłopiec. Aniołek o bladej skórze i przydługich, opadających na spocone czoło blond włosach. Jego skrzydła zostały obdarte wraz z niewinnością dziecięcą należną mu ciągle, mimo wszystko.

Klara podeszła po cichutku, aby poprawić aksamitną kołdrę, i otuliła go ciepło. Jednak chłopczyk momentalnie jednym kopniakiem zrzucił przykrycie na podłogę. Najwidoczniej miał nieprzyjemne sny.

To był pierwszy dzień jej pracy. Pozbierała kilka zabawek leżących na podłodze. Śmiała się przy tym, jak strasznie bałaganią wszystkie słodkie urwisy. Spojrzała jeszcze raz na chłopczyka i delikatnie zamknęła drzwi sypialni, żeby go nie zbudzić.

Zero problemów. Wybiła dopiero dziewiąta wieczorem, a dziecko już słodko spało. Ona również mogła się położyć ze świadomością, że i tak dostanie wypłatę za całą noc. Uśmiechnęła się do siebie, dziękując Bogu za tak cudowną pracę.


***


Rano w całym domu panowała harmonijna cisza, utrzymująca pogodny nastrój i spokój ducha. Opiekunka była pewna, że chłopczyk jeszcze śpi. Zerknęła do jego sypialni, by doznać nagłego szoku. „Cholera, nie pierwszego dnia, tylko nie pierwszego dnia!”.

— Michał! Michałku, gdzie jesteś?

Przez następne paręnaście minut biegała po całym domu, przeklinając ilość pokoi i miejsc, gdzie można by się schować. W końcu przekroczyła próg, wychodząc na zewnątrz, i wdepnęła w coś nieprzyjemnego. Mogłaby przysiąc, że poprzedniego dnia wymiocin tam nie było…


To miała być opowieść o filozofii, religii, muzyce.

A także miłości, przyjaźni i problemach współczesnego świata.

Ale główny bohater trochę zjebał…

1. Ciemna strona drzwi

Michał…


Już wtedy mogłem spokojnie stwierdzić, że normalny nie byłem. Oczywiście nie należy się tym przejmować. W dzisiejszym społeczeństwie wariatów nie brakuje. Tak w ramach harców każdy dewiant zaśpiewa dziś, normalność jest na wymarciu.

Wróćmy jednak do mnie. Byłem świrem. Doszedłem do tego wniosku, łapiąc stopa na kombajn. W uszach miałem słuchawki, w ręku discmana. Nuciłem pod nosem rapowy kawałek Dom pełen drzwi, pełen snów, pełen myśli. Być może psychodelika tej piosenki tak na mnie wpływała. Zasłuchany wpatrywałem się w nadjeżdżającą z oddali ogromną maszynę…

Znałem cały tekst na pamięć, jak i wielu innych piosenek, z którymi płyty znalazłem w domu, a była ich nieprzebrana ilość. Nawet więcej niż tych wszystkich przeklętych drzwi.

Mój tata miał się za bardzo nowoczesnego i słuchał hip-hopu, a ja lubiłem muzykę praktycznie każdą. Nic dziwnego, w końcu byłem gwiazdą. Naprawdę — rodzice powtarzali mi to co chwilę, więc tak musiało być. Zapewne chodziło im o gwiazdę muzyki. Chciałem być taką na niebie, ogromną, płonącą. Byłem jednak już dostatecznie inteligentny, żeby wiedzieć, że to niemożliwe.

— Popierdoliło cię, mały?! — Donośny głos przedarł się przez melodię wpływającą cały czas do moich uszu.

Stałem na środku drogi, ze zdumieniem wpatrując się w wielkiego potwora ostrzącego na mnie swoje zębiska. Przez myśl przeleciało mi, że facet ujarzmiający to bydlę mógłby potraktować mnie jak zboże, a nie jak przyszłego pasażera i pomocnika. Miałem jednak tylko osiem lat i nasrane w głowie. Wiedziałem jednocześnie, że bardziej dojrzały już nie będę, i zapewne miałem rację. Przestałem rozkładać ręce jak wariat czekający na śmierć i zdjąłem słuchawki.

— Mieszkam na wsi od dwóch tygodni — zacząłem rzeczowo i poważnie. — Stwierdziłem, że trzymanie mnie tutaj jest nieludzkim traktowaniem, wbrew przysługującym mi prawom dziecka. Dlatego właśnie uciekam z domu.

Miałem jeszcze wiele innych powodów, które zachęciły mnie do tej niefrasobliwej wyprawy. Między innymi na świecie miała pojawić się moja siostra. Mały, nieumiejący mówić, robiący w miejscu, gdzie leży, stworek, który zabierze mi część mojej osobistej przestrzeni.

Władca bestii wypowiedział jeszcze kilka słów, które padały czasem w słuchanych przeze mnie piosenkach, lecz znaczenia ich nie do końca rozumiałem, i kazał zejść z drogi. Później odjechał, zostawiając mnie z niespełnionymi marzeniami. Czego bowiem może chcieć dziecko przyzwyczajone do życia w dużym mieście i odesłane nagle na wieś, jeśli nie przejażdżki czymś, co pierwszy raz na oczy widziało, a już wprawiło go w zachwyt?

Miałem udać się na poszukiwanie kolejnej okazji, kiedy nadbiegła Klara. Klara była śliczna. Miała aż dwadzieścia lat, ale wyglądała na dużo młodszą. Okrąglutka twarz i duże, łagodne oczy, pomalowane jasnymi cieniami. Proste, czarne włosy opadały jej do ramion. Zachwycił mnie fakt, że ubrała się w sukienkę. Moja poprzednia opiekunka miała zmarszczki i nosiła szare dresy. Aktualna zaś wyglądała dziewczęco i finezyjnie.

Nie znałem jej za dobrze. Dzień wcześniej rodzice powiedzieli, że będzie u nas pracowała. Od razu stwierdziłem, że ją lubię, gdyż jest ładna, a ja bardzo lubiłem ładne dziewczyny. Pomyślałem, iż ona też mnie lubi, bo przytuliła mnie mocno i lamentowała, jak bardzo się martwiła. Potem jednak zaczęła krzyczeć i kolejne marzenie, tym razem o szczęśliwym małżeństwie, również legło w gruzach.

Dałem się jednak poprowadzić za rękę do domu. Klara wskazała na rzygowiny pod ścianą. Spytała, czy to ja. Od razu przed oczami stanął mi poranek.


Wiele razy uciekałem stamtąd, uwierz, znam to.

Wiem, co czuje dziecko, myśli sobie — biec, bo

Jedyną myślą jest uciec stąd.


Zerwałem się z łóżka dokładnie o piątej, słysząc pierwsze tony budzika, który i tak nie był mi potrzebny. Wieczorem tylko udawałem, że śpię. Potem nie zmrużyłem oczu przez całą noc. Wyłączyłem go tak szybko, jak się dało, wypierdalając się przy tym z łóżka. Ból głowy, który już nie dawał mi spać, teraz wzmocnił na sile. W myślach miałem tylko wstrząs mózgu i śmierć. Byłem genialnym dzieckiem, więc sami wiecie.

U sąsiadów zawył pies, co sprawiło, że poczułem się jak w horrorze. Starając się omijać wszystkie zabawki rozrzucone po pokoju, skradałem się do drzwi. Wyobrażałem sobie, że gdzieś w kącie czai się wilkołak o czarnych oczach, który chce mnie ukarać za to, co robię. Był środek lata, więc słońce na szczęście już wstało. Gdyby było ciemno, z całą pewnością bym zrezygnował.

Serce mimo wszystko i tak biło mi jak oszalałe, kiedy przekradałem się przez ten cholerny, wielki dom, w którym przyszło mi mieszkać. Jedne drzwi, drugie, trzecie, czwarte, schody… W końcu nacisnąłem klamkę tych wejściowych i wydostałem się na wolność.

Wtedy nie wytrzymałem, chyba z dziesięć minut wstrząsały mną torsje. Opierałem się o framugę, wydając z siebie nieprzyjemne odgłosy. Że Klara tego nie słyszała, to już nie moja wina. W końcu zwymiotowałem w przejściu. Właściwie miałem nadzieję, że ktoś inny w to wdepnie. Najlepiej wilkołak.


~


Nie odezwałem się, skupiając wzrok na Klarze.

— Jak można tak uciekać? — zapytała surowym głosem. — Poczekaj, aż tylko ojciec się o tym dowie.

Tego już było dla mnie za dużo jak na jeden dzień. Wybuchnąłem niekontrolowanym, histerycznym płaczem. Dałem z siebie tyle, ile dziecko może dać, by skruszyć najtwardsze serce. Podziałało. Moja nowa opiekunka zaczęła mnie pocieszać. Co mi to jednak dało? Znów byłem w tym domu pełnym drzwi. Nie to, żebym się bał, ale nigdy nie wiadomo, co czai się za każdymi z nich…

— Dobrze, już dobrze, ale masz obiecać, że nie będziesz więcej uciekał.

— Obiecuję — odparłem na tę chwilę całkiem szczerze (można przecież z czasem zmienić zdanie).

Opiekunka sprzątała cały dzień, a ja zajmowałem się swoimi sprawami. Kilka razy próbowała mnie nakłonić do pozbierania zabawek. Mała cwaniara, mnie za to nie płacą. Było całkiem ciepło, więc pojeździłem chwilę na rowerze, hulajnodze i deskorolce, pograłem w piłkę, wyniosłem samochodziki na podwórko. Minęła godzina, kiedy wszem wobec oznajmiłem, że mi się nudzi.

Klara spytała, czy nie mam kolegów. Powiedziałem, że jeszcze nie, ale będę miał. Przeszedłem tę wieś wzdłuż i wszerz i nie znalazłem nikogo godnego mej uwagi.

— Muszę się zaadaptować — stwierdziłem. — W szkole poznam przyjaciół.

Popatrzyła na mnie dziwnie. Może nie zrozumiała słowa „adaptacja”. Cóż, nie była zbyt mądra, ale za to śliczna. Nie można mieć wszystkiego.

Zajmowała się znów sprzątaniem po tym, jak uparłem się, że sam zrobię sobie coś do jedzenia, i cała kuchnia była w bitej śmietanie. Opiekunka musiała po mnie posprzątać, a ja postanowiłem wykorzystać chwilę spokoju i posłuchać muzyki.

— Wielu dla pieniędzy gra, a może dla kariery? A może, kurwa, pizda, a może do cholery? — Nie mogłem się powstrzymać przed próbą rapowania kolejnej, znanej mi piosenki.

— Czego ty słuchasz? — W głosie Klary słychać było oburzenie.

— Kaliber 44…

— Nie powinieneś słuchać takich rzeczy. Tam są nieodpowiednie dla ciebie słowa.

— Mój tata słucha. — Znalazłem najlepszą, jak mi się zdawało, linię obrony.

— Twój tata jest dorosły.

— Dorośli mogą słuchać przekleństw?

— Jeśli ich nie używają.

— Mój tata używa. — Przez chwilę układałem sobie to wszystko w głowie, by w końcu zadać pytanie: — Czy to znaczy, że robi źle?

— Ech, no widzisz, każdy czasem popełnia błędy.

„Każdy czasem popełnia błędy”. Nawet nie macie pojęcia, jak ważne jest to zdanie dla dziecka, które szuka autorytetów. Wiecie, jak to jest dowiedzieć się w tym wieku, że mama, tata, dziadek, nauczyciel — ogólnie dorosły — może się mylić? Może nie mieć racji, zabraniając czegoś albo każąc ci coś zrobić. To zdanie w pewnym sensie zmieniło moje życie. Obudziło część świadomości. Chyba właśnie dlatego od tej sytuacji zaczynam opisywać swoją historię.



Wioska, do której się przeprowadziliśmy, była malutka. Praktycznie jedna ulica. Jakby tego było mało, zataczała okrąg. Tak, mieszkałem w środku jebanego koła. Nic dziwnego, że na wioskę wszyscy mówili Kółeczko. Jak dla mnie strasznie żałosna i upokarzająca była świadomość mieszkania w takim miejscu!

Mama mówiła, że to koło odgradza nas od zła tego świata. Nieprawda, byliśmy właśnie w kręgu stanowiącym centrum tego zła. Demon bowiem mieszkał za naszymi drzwiami.

Bary, sklepy, bank czy poczta — tego u nas nie było, a do tej pory przekonany byłem, że powinno być wszędzie. Na szczęście na tyle blisko, że można było dojść pieszo, znajdowało się niewielkie miasto, na które wszyscy mówili Wygwizdek. Pomimo tej niechlubnej nazwy biło Kółeczko na głowę. Tam też miałem chodzić do szkoły.

Jeszcze w czasie wakacji samodzielnie wędrowałem w tamtą stronę, mijając po drodze jedyny ładny domek w Kółeczku. Może podobał mi się ze względu na piękny ogród, a może dlatego, że zbudowany był na bazie kwadratu, co sprawiało, że nie pasował do wioski. Nie, żeby wszyscy mieli tu okrągłe domy, wtedy nawet uznałbym to za ciekawe. Kwadracik (kolejna żałosna nazwa, która pojawiła się w mojej głowie) i tak ładnie się wyróżniał.

Lubiłem to, co inne. Podobały mi się rzeczy nietypowe, rażące w oczy swą oryginalnością. Wioska, w której mieszkałem, była okropnie nudna. Wygwizdek sprawiał wrażenie ładnego miasteczka, ale jak dla mnie zbyt normalnego. Na dodatek z racji tego, że przywykłem do mieszkania wśród wysokich bloków, czułem się tu bardzo dziwnie. Przy pasach nie było świateł. W niektórych miejscach mogłem spokojnie iść po ulicy. Panowała straszna cisza, chyba że przechodziłem koło chlewika w porze karmienia. Rozdzierający ryk świń przez jakiś czas śnił mi się po nocach, ale i tak znacznie gorszy był smród.

Nieraz zadawałem sobie pytanie, jak to jest, że moim rodzicom to wszystko kompletnie nie przeszkadzało. Mój ojciec, Marek Michalszewski, był właścicielem dużej firmy przemysłu chemicznego, którą właściwie nigdy się specjalnie nie interesowałem. Za to wszyscy sąsiedzi odwracali wzrok, kiedy wychodził w swoim nowiuśkim garniturze albo przejeżdżał koło ich domów samochodem, którego wcześniej najprawdopodobniej nawet na oczy nie widzieli. Być może to mojemu ojcu najbardziej się podobało. Mama, Anna Michalszewska, również kompletnie nie pasowała do otoczenia w swoich kreacjach i butach na wysokim obcasie. Wyglądała jak księżniczka wśród plebsu, a była tylko znaną reporterką. Ta praca wydawała mi się o wiele ciekawsza, chociaż jeszcze lepiej miały osoby, o których mama pisała. Wiedziałem, że kiedyś ja znajdę się na pierwszych stronach gazet. Ja — Michał Michalszewski, chociaż to imię to chyba jakiś żart.

Mieszkaliśmy, co prawda, teraz w luksusowej willi, ale nie zmieniało to faktu, że ciągle na wsi. Forsy mieliśmy jak lodu (nie wiem, skąd to głupie określenie; zimnych kostek do napojów czasem zabrakło, a kasa nie kończyła się nigdy). Nic więc dziwnego, że przyjaciół poznałem dość szybko. Prosta recepta. Starych nie ma w domu, a są zabawki, jakich nie ma żadne inne dziecko. Każdy, kogo zaprosisz na chatę, staje się twoim kumplem na pewniaka. Jako dzieciak nie widziałem w tym nic złego.

Odkąd poszedłem do szkoły, w każdy weekend siedział u mnie jakiś kolega lub jakaś koleżanka. Klara nie zawsze była z tego faktu zadowolona. Czasem narzekała, że moi znajomi zostawiają więcej bałaganu niż ja. Nie przyszło mi do głowy, żeby pomóc jej w zbieraniu zabawek. Miłość do mojej opiekunki dawno mi przeszła, zwłaszcza że przestała przychodzić w sukienkach. Czułem się jednak dumny z mojej popularności i to mi wystarczyło.


Wszyscy mnie znają,

Wszyscy kochają,

Czasem turyści stąd zabrać mnie chcą.


Nie wierzyłem, że ta mała różowa kluska, którą rodzice nazwali Wiktoria, również będzie kiedyś popularna. Zbyt często płakała, ale postanowiłem, że będę się nią opiekował. W końcu to może nie tak źle mieć siostrę. Trochę bolało mnie, że matka na okrągło siedziała tylko przy niej. Nie poszła do pracy, co było dla mnie nie do pomyślenia, a mną i tak zajmowała się Klara.



Czasem ojciec pił drogą whisky w salonie. Za każdym razem, gdy przynosił nową butelkę, wymieniał na głos jej nazwę, jakby mnie to obchodziło. Na początku uznawałem to za życiowy rytuał, jak codzienne mycie zębów. Dopiero później dotarło do mnie, że tatuś lubi się chwalić. Nawet częste drapanie się po nosie miało na celu ukazanie rozmówcy nowego zegarka na nadgarstku.

Miał też swój zwyczaj ściśle związany ze mną. Podczas degustacji swoich trunków patrzył na mnie poważnie i zaczynał swój monolog. Nie zawsze słuchałem. Często byłem zajęty grą na konsoli, ale powtarzane zdania przynajmniej raz w tygodniu w końcu utkną w pamięci.

— Synku… Pamiętaj, że zawsze możesz więcej, niż myślisz. Twoje możliwości nie są niczym ograniczone. Jesteś gwiazdą jaśniejącą. Ci, którzy nie świecą z tobą, a trzymają się odpowiednio blisko, mają krążyć wokół ciebie. Jesteś w centrum. Pamiętaj. Każdy cel możesz osiągnąć, a jeśli znajdziesz ten prawdziwy, życiowy — to los ci będzie sprzyjał. Wtedy nie patrz na innych.

Czy można zryć bardziej dziecku mózg? Owszem. To jeszcze nic. Moi rodzice wierzyli w wyższość niektórych ludzi. Sami uważali, że należą do kategorii nadludzi, którzy mają prawo dążyć do swej doskonałości. Cała reszta wszechświata mogła być tylko pionkami w ich grze.

Może powinienem ponosić odpowiedzialność za swoje czyny, ale kochałem mówić, że to właśnie dzięki cudownemu wychowaniu byłem kim byłem. Jak to się objawiało? Dowiecie się niebawem.



Mając jedenaście lat, słuchałem znacznie mniej muzyki i zacząłem czytać książki. Nie, żebym stał się przez to mądrzejszy. To był taki okres wcześniejszego buntu, gdyż wybierałem te dzieła, którymi moi rodzice gardzili.

Moja hormonalna burza nastąpiła, kiedy mama wróciła do pracy. Kluska już samodzielnie chodziła, jadła, a nawet niewyraźnie mówiła. Trafiła również pod opiekę Klary, która wydawała się być nią zachwycona. To wywoływało u mnie ogromną zazdrość. Przyzwyczajony do tego, że ktoś zawsze powinien zwracać na mnie całą swoją uwagę, trochę zamknąłem się w sobie.

Zdenerwowany siedziałem w swoim pokoju i czytałem książki. Widząc, co robię, opiekunka nigdy nie wyciągała mnie z niego na siłę. Nieraz nawet usłyszałem pochwałę, że tyle czytam. Wtedy jeszcze bardziej się irytowałem. Miało ją to zezłościć tak jak ojca. On zawsze wkurzał się, widząc mnie z książką, zwłaszcza kiedy dostrzegał tytuły.

Pochłonęła mnie trylogia Władcy Pierścieni J.R.R. Tolkiena, z przyjemnością sięgnąłem też po opowiadania o Conanie Barbarzyńcy Roberta E. Howarda. Wiele innych książek, których treść czasami była dla mnie trudna, ale magiczny świat pochłaniał mnie całkowicie.

To właśnie z grubych książek, a nie przeglądanych pod kołdrą czasopism (jak to robiła większość chłopaków), dowiedziałem się, czym jest seks. Na pewno miałem większe rozeznanie w tym temacie niż ci ignoranci gapiący się na cycki modelek. Oczywiście muszę przyznać, że piosenki również potrafią edukować w tym kierunku.


Pieprz mnie, niech włosy łonowe uginają się,

Och… Pieprz mnie, niech narządy rodne połączą się…


Swój bunt wyrażałem także w wyglądzie. Rodzice chcieli, bym zawsze był schludnie ubrany. Bym swoimi markowymi szmatkami głosił majętność rodziny. W tym czasie ja upierałem się przy starych, znoszonych spodniach, które jeszcze specjalnie potrafiłem potraktować nożyczkami. Niszczyłem śliczne ciuszki, a matka załamywała ręce.

W końcu zrozumieli, że ze mną nie wygrają, i poszliśmy na kompromis. Pozwolili mi samemu wybierać sobie ubrania. W ten sposób ubierałem się wedle własnego stylu, ale zawsze miałem na sobie nowe, markowe stroje.

Wtedy jeszcze tak nie świrowałem. Wybierałem sobie napis na koszulce i kolor trampek, w których było mi najwygodniej. Mogłem też nosić stargane dżinsy, o ile były w takim stanie już w sklepie. Dla moich rodziców ta różnica była ogromna. Gdyby wiedzieli, jak będę się stroił za parę lat, w życiu nie pozwoliliby mi podejmować żadnej decyzji.

Stwierdziłem również, że chcę zapuścić włosy. Tutaj o kompromisach nie było mowy. Uparłem się przy swoim. W końcu musiałem wyglądać jak gwiazda.



Idąc przez sklep z ojcem, a raczej za nim, spuszczałem głowę, żeby moje za długie włosy zasłaniały mi pół świata. To strasznie wkurwiało mojego rodziciela.

— Pójdziesz w końcu do fryzjera bez histerii?

Jak nie skłamać, jednocześnie nie wszczynając awantur? Milcząc. Mój ojciec zajebiście reagował na milczenie, a mianowicie tym samym. Ignorując siebie wzajemnie, szliśmy między półkami. On kroczył dostojnie, od czasu do czasu zatrzymując się i ładując coś do koszyka. Ja, powłócząc nogami, przyglądałem się jego plecom. Nawet wykonując tak prostą czynność, jak robienie zakupów, wyróżniał się wśród innych. Młody i silny mężczyzna sukcesu wśród niedorastających mu do pięt szarych obywateli.

Przechodząc koło działu z literaturą, niewielkiego co prawda w tym supermarkecie, musiałem się zatrzymać. Sięgnąłem po losową książkę, która miała smoka na okładce, i wrzuciłem do koszyka.

— Będziesz czytał takie bzdury? — Ojciec niechętnie zamknął krąg milczenia.

— Lubię fantastykę.

— Nie będę marnował moich ciężko zarobionych pieniędzy na…

— Powiem… — powiedziałem najciszej, jak potrafiłem. — Powiem mamie i pani w sklepie, powiem w szkole, powiem…

— Zamknij się już. Weź sobie tę książkę. Ciekawe, czy ją przeczytasz?

Przeczytałem, nawet pięć razy. Nikt o tym nie wiedział, ale to było bez znaczenia. Byłem dumny z siebie, nauczyłem się szantażu — jednej z najpotrzebniejszych umiejętności we współczesnym świecie.



To nie był mój jedyny wyraz buntu. W szkole to dopiero dawałem popis. Byłem zdolnym, jakżeby inaczej, lecz bardzo nieznośnym dzieckiem. Miałem indywidualnego nauczyciela w domu, z którym przerobiłem cały materiał wcześniej. Na lekcjach okropnie się nudziłem. O dziwo, zazwyczaj drobne wybryki uchodziły mi płazem. Widocznie gwiazdy tak mają.

— Michał, dlaczego nie robisz zadania? — Wiedziałem, że nie powinienem huśtać się na krześle w obliczu nudy, nie mogłem się jednak powstrzymać.

— Nie muszę.

— Co to znaczy, że nie musisz?

— Skończyłem. — Otworzyłem ćwiczenia na odpowiedniej stronie i podniosłem wysoko w górę.

Nauczycielka westchnęła i podsunęła mi kartkę z dodatkowymi zadaniami. Spojrzałem na nią wzrokiem mówiącym: „Moi ludzie dopadną cię po lekcjach”, ale nie zwróciła na mnie uwagi.

Udając, że myślę nad zadaniem, prawą nogę wysunąłem delikatnie do przodu, szturchając kostkę siedzącej przede mną Natalii. Była to najładniejsza, a zarazem najgrzeczniejsza dziewczynka w klasie. Nic więc dziwnego, że nie odpowiedziała mi od razu. Dopiero kiedy nauczycielka pochyliła się nad dziennikiem, Natala odwróciła się, posyłając mi najbardziej rozgniewane spojrzenie, na jakie było stać tę uroczą twarzyczkę.

— Czego chcesz?

Widać było, że na mnie leciała. Gdyby tak nie było, po prostu ignorowałaby mnie do końca lekcji. Musiała jednak zgrywać niedostępną. Dziewczynki już niestety tak mają, a my chłopcy musimy sobie z tym radzić.

— Przyjdź do mnie po lekcjach.

— Mama mi nie pozwoli.

— Dlaczego? Dzisiaj jest piątek. — Wiedziałem dobrze, że mama Natalki nie pozwala jej odwiedzać znajomych w tygodniu. Ostatniej soboty jednak się ze mną bawiła i wszystko było w porządku.

— Mówiła, że nie mogę do ciebie przychodzić, bo jesteś niegrzeczny i nie chodzisz na religię.

Tylko o to chodziło? Naprawdę? Dorośli jak zwykle problemy widzieli tam, gdzie ich nie było.

— A jeśli dzisiaj będę grzeczny i pójdę na religię?

— Co to za rozmowy? Natalia, tego się po tobie nie spodziewałam. Natychmiast do kąta.

Skuliłem się skruszony nie przed nauczycielką, lecz przed koleżanką. Moja obietnica została złamana, nim została do końca wypowiedziana. Spojrzałem jednak na Natalkę, która wstała z uśmiechem.

— Naprawdę? — spytała, przechodząc obok mojej ławki.

Skinąłem niepewnie głową, a dziewczyna zadowolona z siebie poszła w róg sali, by odstać swoją karę.



Nigdy nie chodziłem na religię. Kiedy spytałem się rodziców dlaczego, oznajmili, że nie jest mi potrzebna. Czułem się więc usprawiedliwiony, ponieważ dziś ta lekcja była mi wyjątkowo potrzebna.

Nauczyciel płci męskiej zawsze ubrany w czarną długą suknię. Nie raz widziałem go na szkolnych korytarzach i zawsze zwracał moją uwagę. Był oryginalny w swoim stylu i to mi się podobało. Kiedy jednak podzieliłem się swoją opinią z jednym z kolegów, usłyszałem, że jestem głupi.

— To ksiądz, on się musi tak ubierać.

Nic mi to nie mówiło, ale nie miałem zamiaru zaakceptować swojej rzekomej głupoty. Musi czy nie musi, wygląda dobrze. Na dodatek uśmiecha się do wszystkich. Nawet do mnie, chociaż jako jedyny nie chodziłem na lekcje do niego.

Właśnie ten uśmiech dodał mi odwagi, kiedy wkraczałem pierwszy raz do tej klasy. Nie różniła się właściwie od większości sal w szkole. Ksiądz jak typowy nauczyciel siedział za biurkiem. Wiedziałem, że lekcja, którą prowadzi, jest w pewnym sensie wyjątkowa. Osoby, które na nią chodziły, wiedziały wiele o nieznanych mi rzeczach.

Było po dzwonku i każdy od razu zajął swoje miejsce. Tylko ja stałem jak kołek, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Moją uwagę przykuł obraz pięknej kobiety, odzianej w coś, co przypominało prześcieradło, ale leżało na niej tak dobrze, jakby ubrana była w piękną suknię. Biły od niej jasne promienie. Nie wiedziałem, kto to jest, ale zapewne tak jak ja była gwiazdą.

Ksiądz podszedł do mnie i zwrócił uwagę, na czym skupiony był mój wzrok. Pogłaskał mnie delikatnie po głowie.

— To Maryja. Piękny obraz, prawda?

Skinąłem niepewnie głową.

— A ty chyba powinieneś już być od dawna w świetlicy. — To nie była nagana, zabrzmiał bardzo łagodnie.

— A nie mógłbym tutaj zostać? Bardzo chciałbym być na tej lekcji.

Zrobiłem błagalną minę, a ksiądz w tym momencie wyglądał, jakby trafił szóstkę w totka. Bez problemu pozwolił mi usiąść, gdzie tylko mam ochotę. Wybrałem sobie miejsce koło Natalki. Dodatkowo oczywiście byłem wyjątkowo grzeczny. Nie było to wcale trudne, bo w przeciwieństwie do innych lekcji na tej wcale się nie nudziłem.

Usłyszałem niesamowite historie. Dowiedziałem się, w jaki sposób powstał świat. Ciężko uwierzyć, że KTOŚ go sobie po prostu stworzył. Bóg, istota lepsza od nas, która opiekuje się nami i karze tych, którzy postępują źle. Wystarczy się do niej modlić i na pewno nam pomoże.

Od tamtej pory chodziłem na religię nie tylko ze względu na Natalię. Chciałem nauczyć się modlić. Modliłem się do Boga codziennie z prośbą, by mój ojciec umarł.


To, czego pragnę od lat, to dla mnie wszystko.

Boże, myślę, że mogę nazwać to modlitwą.



Rodzice Natalii faktycznie mnie zaakceptowali. Nawet zaprosili mnie do siebie na jej urodziny. Kupiłem jej ogromnego misia. Była zachwycona. Państwo Leśnik mieszkali w skromnym mieszkanku. Zapewne nie było im łatwo, gdyż Natala posiadała troje rodzeństwa. Żadne z dzieci nie miało własnego pokoju. Nic więc dziwnego, że wolała czas spędzać u mnie, gdzie miała miejsca pod dostatkiem.

Na imprezie czułem się królem. Same dziewczęta i ja jeden rodzynek. Był co prawda braciszek Natalii, Paweł, ale on nie stanowił żadnej konkurencji. Miał dopiero trzy lata. Natalka chyba też była zadowolona, widząc zazdrość koleżanek, gdy to jej poświęcałem najwięcej uwagi. Bawiliśmy się głównie na dworze. To były te czasy — wszyscy niewinni i prawdziwi jak Bolek i Lolek, Tytus, Romek i Atomek. Wszyscy, tylko nie ja.

Dwa dni po imprezie, mimo iż był to poniedziałek, Natalka zaraz po szkole mogła iść do mnie. Chyba naprawdę przypadłem jej rodzicom do gustu swoim niewinnym zachowaniem. Zresztą, co będę owijał w bawełnę, spytałem się, czy mogę iść z nimi w niedzielę do kościoła. Tym podbiłem ich serca. Choć przyznaję, że był to podstęp tylko po to, żeby się podlizać, nie żałowałem tej wizyty.

Bóg, w którego wierzyli, musiał być prawdziwy i niebezpieczny, skoro zbudowano mu taki pałac. Ceremonia zwana potocznie mszą, w której uczestniczyłem, była podniosła i majestatyczna, a jednocześnie kompletnie dla mnie niezrozumiała. Nie mogłem wziąć udziału we wszystkich jej częściach i była strasznie długa. Mimo to wywarła na mnie duże wrażenie i poczułem spływające na mą osobę światło wielkiej prawdy albo jeszcze większego kłamstwa. Tego do tej pory pewien nie jestem.

Nie chcę jednak skupiać się na przeżyciach religijnych, opowiadając o swoim dzieciństwie. Wtedy nie były dla mnie takie ważne. Dla rodziny Natalii wręcz przeciwnie. Modlitwa i praca — takiej byli zasady. Nic innego się nie liczyło. Postanowiłem wnieść do życia mojej koleżanki jeszcze trochę zabawy.

Pewnego dnia, kiedy to powinna odrabiać grzecznie lekcje, Natalia bawiła się u mnie. Zabawy te inspirowane były dziecięcą ciekawością, a usprawiedliwione niewinną nieświadomością. Przynajmniej ze strony mej koleżanki. Ja nie czuję potrzeby, by usprawiedliwiać się, choć sam nie pojmowałem, co złego jest w badaniu nieznanego ciała różniącego się od mojego.

Niedługo potem jednak Natala przybiegła do mnie ze szczerymi łzami w oczach, wyznając, że zgrzeszyliśmy. Ja chodziłem już wystarczająco długo na religię, by zrozumieć samemu i wytłumaczyć jej, że nie zrobiliśmy nic złego, pod warunkiem że w przyszłości weźmiemy ślub. Pocieszona tą obietnicą nie potrzebowała niczego więcej. Chociaż ja tak naprawdę niczego nie obiecywałem. Oj, chyba właśnie się usprawiedliwiam.



Nawet najbardziej popularna osoba czasami jest sama. Bywały weekendy, kiedy żaden ze znajomych nie mógł do mnie przyjść. Klara również się nie zjawiała.

To były chwile, kiedy gubiłem się we własnym domu. Oprowadzając kolegów, nie miałem z tym problemu, gdy jednak spacerowałem po willi, licząc wszystkie drzwi, zdawałem sobie sprawę, że za każdym razem wychodzi mi inna liczba. Czasem coś pominąłem, innym znów razem policzyłem któreś dwukrotnie.

Kończyłem zawsze na szafie, której drzwi były na tyle duże, że mogłem je zaliczyć jako wejście do następnego pomieszczenia. Tak też je traktowałem. Otwierałem ostrożnie i powoli, jakbym odsłaniał największy sekret mojego domu. Na początek wsuwałem tylko twarz, wtapiając się w cieplutkie płaszcze i futra mojej mamy. Część z nich była bardzo przyjemna w dotyku. Następnie wczołgiwałem się do środka i zamykałem od wewnątrz.

Szafa była tak wielka, że opierając się o boczną ściankę plecami, mogłem spokojnie wyprostować nogi. Schowany głęboko zanurzałem się we własnym, wymyślonym świecie. Jeszcze nie przeczytałem Opowieści z Narnii, ale chyba już tam byłem i w wielu innych światach nie z tej ziemi.

W dusznej szafie z naftaliną ciemno i ciasno mi. W szafie było za ciemno, żeby czytać, i za ciasno, by się bawić. Nadawała się tylko jako kryjówka i choć nie miałem z kim grać w chowanego, była moją ulubioną. Zwłaszcza w chwilach, kiedy potrzebowałem się ukryć. Mogłem tak sobie siedzieć i myśleć, że jestem gdzieś daleko, gdzie nikt nigdy mnie nie znajdzie. Drzwi szafy jednak w końcu się otwierały i czarne przenikliwe oczy wilkołaka wpatrywały się we mnie wyczekująco.



Piętnaście lat później Natala popełniła samobójstwo. Dowiedziałem się o tym zupełnie przypadkiem i w pierwszej chwili nawet nie skojarzyłem, o kogo chodzi. Nie pamiętam żadnych imion, żadnej dziewczyny, kobiety. Kiedy jednak znajomo brzmiące nazwisko spędzało mi sen z powiek, przypomniałem sobie dziewczynę, która wprowadziła mnie w świat religii.

Trochę dopytałem co i jak. Powód mimo wszystko banalny — nie dawała sobie rady w dorosłym życiu. Nie mogła znaleźć pracy, była samotna. Wydawało mi się to takie dziwne, że Bóg, który ciągle pomagał takiemu grzesznikowi jak ja, nie potrafił ocalić tak pokornej i oddanej mu dziewczyny.


Ta historia nie ma dużego znaczenia, jednak przeżywając kryzysy wiary, ciężko ją pominąć. Wróćmy znów do wspomnień z dzieciństwa, które chciałem wam przedstawić.

2. Ciemniejsza strona lustra

Michał…


Adrian po raz piąty tego dnia podszedł do mojej ławki. Robił to na przerwach, w czasie których mogliśmy czasami pozostać w klasie i gdy nauczycielka na chwilę wyszła. Obrzuciłem go krótkim, odruchowym spojrzeniem i wróciłem do czytania. Nie dziś.

— Co czytasz, pedale?

Ona jest pedałem, właśnie się dowiedziałem — zaśpiewałem sobie w myślach. Nie odpowiedziałem ani na to, ani na dziesięć kolejnych pytań, które nastąpiły później. Nie podnosiłem wzroku, ale wiedziałem, że właśnie w tej chwili oczy całej klasy skupione były na mnie. Przestraszone w nielicznych przypadkach, w większości rozbawione i ciekawskie. Jedni czekali na wybuch, inni na pokaz fajerwerków. Nie dzisiaj.

Ławka podskoczyła o centymetr, uderzając stuknięciem o podłogę wystarczającym, żebym wrócił do rzeczywistości. Zmarszczyłem brwi, starając się mimo wszystko ignorować. Dziesięć sekund później kolejne potrząśnięcie ławką. Głupi dzieciak podbiegał i szturchał ją, by za chwilę oddalić się na bezpieczną odległość.

— Ciota! — Kolejne potrząśnięcie ławką.

Nie wytrzymałem…


~


— Michał, do jasnej cholery, odłóż to! — Nauczycielka wróciła, łapiąc mnie na gorącym uczynku, nie zwracałem jednak na nią uwagi, trzymając krzesło nad sobą i mierząc w Adriana. — Słuchasz ty mnie? Odłóż to krzesło!

Drewniane siedzisko wylądowało z hukiem na podłodze. Spojrzałem na wystraszoną klasę i wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

— Sprowokował mnie.

— To nie powód, żeby zachowywać się jak wariat. Podnieś krzesło i siadaj.

Zrobiłem to, co mi kazano, i znów wróciłem do swojego stoickiego spokoju na dwie sekundy.

— I ściągnij te cholerne rękawiczki! Ile razy mam ci powtarzać?

Nie cierpiałem takich sytuacji. Wiedziałem jednak, że tym razem nic nie wskóram. Schowałem ręce pod ławkę i ściągnąłem długie rękawice bez palców. Przesiedziałem całą lekcję, trzymając dłonie na kolanach. Dziękowałem w duchu nauczycielce, że nie zwróciła na mnie więcej uwagi. Gdy tylko zadzwonił dzwonek, z powrotem zaciągnąłem mitenki po łokcie.

Opuściłem klasę i zaraz otoczyła mnie grupka dziewczyn. Myśleliście, że byłem jednym z tych dzieciaków gnębionych i poniżanych przez rówieśników? No co wy? Ja sobie w kaszę dmuchać nie dałem. Mimo iż preferowałem stateczny styl życia — kiedy była taka potrzeba — reagowałem agresją. W większości przypadków zyskiwałem szacunek.

Na debili jednak nie poradzi nikt. Czasem trafił się ktoś, kto jednak chciał mi dokuczyć głównie przez wzgląd na ubiór. Nikogo nie zdziwi fakt, że zaczynałem wyglądać nietypowo. Wolna ręka co do wyglądu, którą w końcu dostałem od rodziców, zaczynała przynosić swoje negatywne rezultaty.

Nauczyciele skarżyli się na ćwieki i łańcuchy, chłopcy czepiali się obcisłych spodni, a rodzice i tak wychodzili z siebie, widząc moje włosy. Nie dość, że były długie, to próbowałem układać je na coraz to dziwniejsze sposoby. Ubolewałem nad tym, że szkolny regulamin nie pozwala mi ich farbować, ale tę zasadę miałem zamiar i tak w najbliższym czasie złamać.

Byli ludzie, którym się mój wygląd podobał, większość jednak w tej małej mieścinie miała mnie za dziwaka. Mimo to wszyscy mnie szanowali. Najważniejsze, by człowiek sam ze sobą czuł się dobrze. Szybko załapałem, że najlepiej się czułem, kiedy wzrok innych spoczywał na mnie.

Z dziewczynami dogadywałem się całkiem nieźle. Nie chodzi tu tylko o mój urok osobisty, z którym się urodziłem. Potrafiłem też nieźle zabajerować. Nie, żeby mi na którejś zależało. W końcu żadna nie stanęła nigdy po mojej stronie, kiedy coś się działo. Wszystkie były miłe, gdy to ja byłem górą. Bądźmy szczerzy, leciały także na to, co posiadałem. Nie oskarżam ich, sam jestem cholernym materialistą.

Tak właśnie podchodziłem do dziewczyn, miałem ochotę je posiadać, może nie całkiem jak przedmioty. Jednak jak na dzieciaka miałem dość niepokojące podejście. Spokojnie, mam na kogo zwalić winę.



Tego dnia wróciłem znacznie później i starzy byli już w domu. Deskorolkę, na której codziennie dojeżdżałem do szkoły (ponieważ autobusy przyprawiają mnie o mdłości, a daleko nie miałem), rzuciłem niedbale na podwórku. Już od progu dało się słyszeć podniesione głosy.

— Mówiłem, żebyś mi, kurwa, nie przeszkadzała!

Opanowanie, spokój duszy, oczyszczenie czakr. Stek bzdur. Rodzice uczyli mnie, że spokojem ducha można wszystko osiągnąć. Sami jednak czasem nie potrafili się do tego dostosować.

— Cicho bądź, Wiktoria usłyszy. — Głos matki próbował być stanowczy, a jednak słychać było, jak się załamywał, co jeszcze bardziej mnie wkurzało niż pewny siebie ryk ojca.

— A niech słyszy, może wyrośnie z niej normalna kobieta, a nie taka sierota. Na chuj ci było jeszcze jedno dziecko?! Nawet syna nie potrafisz wychować! Przypomnieć ci, co mówili na ostatniej wywiadówce?

— Trzeba z nim porozmawiać, może ma jakieś problemy.

— Jakie, kurwa, problemy?! W dupie mu się poprzewracało. Ma idealny dom, rodzinę…

Dalej nie słyszałem już nic, tylko przyjemny szum w mojej głowie. Opanowałem tę sztukę do perfekcji. Wyciszyłem się. Byłem tylko ja i moje spokojne, błogie myśli. No tak… jeszcze mała siostrzyczka, która tego nie potrafiła. Spokój został zakłócony.

Pobiegłem do jej pokoju i zobaczyłem wystraszoną twarz, która zupełnie nie miała pojęcia, o co chodzi.

— Wiki… Chodź na plac zabaw.



Miałem wtedy czternaście lat, a moja siostra była jeszcze rozkoszną sześciolatką. Drobniutka blondynka o przyjemnych rysach twarzy. Śmiała się dwa razy częściej niż ja. Jednak nie dzisiaj.

— Dlaczego mama i tata krzyczeli? — spytała, próbując zrobić babkę z piasku.

— To moja wina. Byłem niegrzeczny w szkole i chyba ich zdenerwowałem, ale żałuję i więcej taki nie będę. Ty zawsze będziesz grzeczna, prawda?

Dziewczyna pokiwała głową i zrobiła wielkie oczy, patrząc, jak jej brat robi o wiele większą i równiutką babkę. Pozwoliłem jej ją ozdobić i stopniowo zaczął powstawać piękny zamek.

Wiktoria była zachwycona, szybko też zapomniała o domowej awanturze. Mimo iż sam jeszcze byłem smarkiem, zazdrościłem jej bycia dzieckiem.


To czas dzieciństwa, najpiękniejszy sen,

Kiedy świat mały był jak złoty ląd,

Raj utracony, w którym rządził czar.



Jej wzrok był ostry, stanowczy wręcz przytłaczający. Mimo to starała się przybrać łagodną postawę. Dla większości chłopców matka wygląda zawsze pięknie i młodo. Ja za wszelką cenę starałem się znaleźć jakieś bruzdy na jej nieskazitelnej twarzy. Ponoć pierwsze zmarszczki pojawiają się od zmartwień lub, by zachować równowagę, od częstego śmiechu. Mojej mamie najwidoczniej to nie groziło.

— Dlaczego pobiłeś tego chłopca? — spytała sztucznie spokojnie.

— Nie pobiłem go — odparłem zgodnie z prawdą.

— Jego matka twierdzi, że tak.

— Dręczył mnie przez cały dzień. Nie pobiłem go, chociaż miałem na to ochotę. — Fakt, że poskarżył się w domu, na dodatek kłamiąc, był tak żałosny, że aż brakowało mi słów.

— Mówiłam ci, skarbie, że trzeba panować nad emocjami. Głębokie oddechy, oczyść swój umysł…

— I daj się wszystkim wyruchać.

W tym momencie moja matka nie wytrzymała. Zaczęła mną potrząsać, jakbym był szmacianą lalką, i wydzierała mi się w twarz:

— Kto cię nauczył takiego słownictwa, gówniarzu?!

— Mówiłem ci… — zacząłem nadzwyczaj spokojnie, ale nie dane mi było dokończyć.

To był pierwszy raz, kiedy dostałem w twarz od matki.



Przez kolejne dwa lata stawałem się coraz gorszy. Wtedy jednak nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nie czułem też wyrzutów sumienia, przysłuchując się pewnej prywatnej rozmowie.

— No to weź, chociaż uśmiechnij się do niego.

— Nie mogę. Magda z nim chodzi, już nie mówiąc o tym, że nie mam szans… — Delikatny głosik lekko przycichł. — Strasznie tu śmierdzi, znów ktoś palił w toalecie.

— Zmieniasz temat.

— Nie było żadnego tematu.

Wrzuciłem peta do muszli, a chwilę później zabrzmiał dzwonek i panienki opuściły miejsce zlotów i ploteczek, jakim jest szkolna ubikacja. Ja również mogłem się wymknąć z kabiny. Nie pytajcie, co robiłem w damskiej toalecie, bo nie mam pojęcia. Znalazłszy się tam jednak zupełnie przypadkiem, dowiedziałem się, że pewna szara (czy może brązowowłosa) myszka się mną interesuje.

Na muzyce nie mogłem oderwać od niej wzroku. Fakt, że wcześniej jej nie widziałem, a chodziła ze mną do jednej klasy, był jakoś mało istotny. Brąz jej warkocza gubił się na tle sweterka w tym samym kolorze. Dziewczyny lubią brązNic nie poradzę na to, że ja też. Zacząłem się zastanawiać, co też skrywa pod tym puchatym ciuszkiem. Te myśli pozwoliły mi się wyciszyć na fałszowanie dzieciarni, która kaleczyła Rotę. Nie miałem ochoty z nimi śpiewać.

Kiedy wszyscy się rozeszli, ja zostałem jak zwykle. Brązowa myszka spojrzała w moją stronę, więc posłałem jej uśmiech. Uciekła spłoszona z sali, a ja dumny z siebie podszedłem do fortepianu i bez zbędnych tłumaczeń zasiadłem przy nim.


~


Zatapiałem się w każdej nucie, zatapiałem się w chwilowej ciszy. Nie spieszyłem się. Próbowałem kilka razy od początku. Nie grałem niczego konkretnego, bardziej bawiłem się dźwiękami, próbując coś stworzyć. Nauczycielka grzebała w papierach, nie zwracała na mnie uwagi ani ja na nią. Niemal podskoczyłem, kiedy klucze wylądowały na stojącym tuż obok biurku.

— Jak skończysz, zamknij salę i zanieś klucze do pokoju nauczycielskiego. Nie będę ci przeszkadzać.

Pani Basia uśmiechnęła się lekko i wyszła z klasy. Byłem jej bardzo wdzięczny. Wiedziała, że nie potrzebuję dodatkowych lekcji ani konsultacji. Chciałem tylko w spokoju poćwiczyć. Nie musiałem jej tego tłumaczyć. Co prawda miałem fortepian w domu, ale jakoś nie chciałem tam wracać. Najchętniej zostawałem po lekcjach w szkole.


Twierdzą nam będzie każdy próg!

Tak nam dopomóż Bóg!



Myszki nie poderwałem od razu. Napawałem się jej ukradkowymi spojrzeniami. Rumieńcami, kiedy je odwzajemniałem. W międzyczasie dowiedziałem się, kim jest Magda, z którą rzekomo chodzę. Ciężko stwierdzić, czy naprawdę była ładna pod toną pudru na twarzy. Większość kumpli uważała ją jednak za największą ślicznotkę. Rozpuszczanie plotki o zdobyciu tak niedostępnej osoby jak ja powinno zostać ukarane. Najpierw więc zająłem się utalentowaną blondyneczką. Magda chodziła na tańce. Ponoć była najlepsza w grupie.

Szybko obczaiłem, do jakiej szkoły jest zapisana, i przekupiłem prowadzącego. Znaczy, moi starzy przekupili. Bez problemu otrzymywałem od nich fundusze na zajęcia dodatkowe, jakie tylko chciałem. Nawet cieszyli się z tego, że robię coś, kiedy ich nie ma w domu.

Nauczyłem się grać na gitarze, perkusji i fortepianie. Może nie jakoś specjalnie świetnie, ale wystarczająco, żeby samemu potem ćwiczyć. Teraz zjawiłem się na lekcji tańca nowoczesnego.

Przez jakiś czas przychodziłem tam tylko po to, aby popatrzeć. Tancerze byli trochę zdziwieni, a nawet lekko zdegustowani tym faktem. Jedynie Magda, na której właśnie miało to zrobić największe wrażenie, zdawała się w ogóle nie zwracać na mnie uwagi.

Pochłonięta ćwiczeniami rozciągała się według poleceń nauczycielki. Było na co popatrzeć. Suma, którą wpłaciłem, była odpowiednia, aby nikt się mnie nie czepiał. Ja zaś obserwacją mimowolnie nauczyłem się kroków układu. Wsłuchiwałem się w muzykę i sprawiało mi to tak bardzo osobliwy rodzaj przyjemności, że nawet zapomniałem, po co naprawdę tu przychodzę. Zacząłem dostrzegać błędy tańczącej młodzieży. Kiedy nie mogłem się powstrzymać przed udzielaniem drobnych uwag, instruktorka nie wytrzymała.

— Może pokażesz w końcu, co potrafisz?


Chciałbym się poczuć jak gwiazda,

Już moje nogi same tańczą.


Do tej pory tańczyłem tylko tańce towarzyskie. Podskakiwanie i popisywanie się na scenie nie było dla mnie. Dlatego też bez słowa podszedłem do magnetofonu i wymieniłem płytę. Nauczycielka, zaintrygowana, nie wypowiedziała ani słowa. Kiedy z głośników popłynęły latynoamerykańskie rytmy samby, wyciągnąłem dłoń w stronę Magdy. Wydawała się lekko zaskoczona, ale nie ociągała się. Poprowadziłem ją najlepiej, jak potrafiłem.

Nie mogłem dać z siebie wszystkiego, bo biedna księżniczka by za mną nie nadążyła, zwłaszcza kiedy widziałem, jak zachwyt tłumi jej umysł. Mimo to musiałem przyznać, że całkiem nieźle poruszała biodrami. Wprowadzaliśmy coraz bardziej intymne ruchy i biegaliśmy po całej sali. Już wiedziałem, że to jest coś dla mnie, i chciałem nauczyć się więcej.



Nie trudno się domyślić, że do układu dołączono nasz taniec, a dziewczyna była wniebowzięta. Jednak nie bardziej niż instruktorka, której twarz rozświetlił blask nadziei na wybicie się grupy w konkursach wojewódzkich.

Podobało mi się. Lubię być w centrum uwagi, nic na to nie poradzę. Chyba właśnie dlatego zaproponowałem Magdzie, że odprowadzę ją do domu. W ten sposób uciekł mi ostatni autobus do zabitej dechami dziury, w której znajdował się mój piękny domek, ale to się nie liczyło.

— Będziesz na zajęciach w środę? — zaćwierkała słodko do mojego ucha.

— Pewnie.

Płomień w jej oczach dodał mi pewności siebie i zbliżyłem się nieznacznie. Wtedy zapytała:

— Po co ci te rękawiczki?

— Chłodno jest — mruknąłem niepewnie, a chęć spędzenia z nią jeszcze paru chwil odpłynęła gdzieś daleko.

— Mam prośbę, ściągaj je do tańca. Nie bardzo pasują.

— OK. — Pocałowałem ją szybko w policzek. — Muszę lecieć, autobus mi zaraz ucieknie.

— Rozumiem — powiedziała, lecz słychać było zawód w jej głosie. — Do zobaczenia.

Oddaliłem się jak najprędzej. Na szczęście łyknęła ściemę z autobusem. Ściągnąłem jedną z rękawiczek i wytarłem dłonią usta, by natychmiast założyć ją z powrotem.

W chwili pożegnania zobaczyłem, ile pudru laska miała na twarzy. Uwidocznił się on przez pot od szybkiego gorącego tańca i aż mnie zemdliło. Czemu niby miałbym zadawać się z kimś, kto naturalnie nie jest piękny? Szukam dziewczyny, która będzie naturalna. Nieskazitelna jak woda mineralna. Czy jakoś tak…

To oczywiście nie miało znaczenia, jedynym moim problemem w tej chwili był kompletny brak chęci pójścia do domu. Już nawet nie chodziło o to, że czekał mnie spacer po ciemku, a nie miałem deskorolki ani roweru. Nie chciałem wracać tam w ogóle. Jedyną alternatywą, jaka przyszła mi na myśl, było mieszkanie mojego kumpla. Ruszyłem więc w tym kierunku, mając nadzieję, że mnie przenocuje.



— Gdzieś ty był?!

Starzy przeważnie nie zwracają uwagi na to, że znikam na dłużej. Możliwe, że doszli do wniosku, iż jestem duży i poradzę sobie sam. Zwykle też byli zbyt zajęci swoimi sprawami biznesowymi i nawet nie zauważali mojej nieobecności. Istnieje też możliwość, że przywykli, ponieważ często nie wracałem na noc. Tym razem mi się nie poszczęściło i trafiłem na jeden z niewielu dni, kiedy rodzice byli… rodzicami.

— U Kamila…

— Coś ty tam, kurwa, robił przez całą noc?!

Mama drgnęła na dźwięk przekleństwa wypowiedzianego przez ojca i na dodatek w obecności Wiktorii. Oczywiście niedługo nawet nie będzie o tym pamiętać i znów zbuduje w swojej głowie wizję idealnej rodziny. Teraz jednak poczułem nieodpartą pokusę wydłużenia tego procesu.

— Uprawialiśmy seks — odpowiedziałem tak, jakby to było oczywiste.

— Popierdoliło cię?!

Mamusią znów wstrząsnęło i tym razem wyprowadziła siostrzyczkę z pokoju, psując mi całą zabawę.

— To są chyba moje prywatne sprawy. Nie pierwszy raz u niego nocowałem i dotąd nie mieliście z tym problemu. Nie miałem jak wrócić, bo lekcja tańca się przedłużyła.

— Jaka, kurwa, znowu lekcja tańca?!

Powstrzymałem się od zaśpiewania: Bo ja tańczyć chcę. Mimo protestów mamy Wiktoria znów wparowała do pokoju.

— Ja też chcę tańczyć — wykrzyknęła radośnie.

— Mówiliście, że mogę chodzić na kółka zainteresowań, jakie tylko mi się podobają. Zresztą, jak coś się nie podoba, to luz, mogę z tego zrezygnować, ale u Kamila i tak będę nocował. Nie moja wina, że mieszkamy na wygwizdowie.

— Michał ma chłopaka? — spytała nagle Wiki.

— Wiktoria… — zaczęła oburzona matka, ale dziewczynka nie dała jej skończyć.

— Wujek Kornelki też ma chłopaka. Ona mówi, że to trochę śmieszne, ale skoro się kochają, to chyba dobrze.

Rodzice patrzyli na moją małą siostrę w zdumieniu.

— Jaka tolerancja. — Posłałem kpiący uśmieszek w ich stronę. — Czy to aby na pewno wasza córka?

— Wynoś się — burknął tylko ojciec, a ja z ulgą udałem się do pokoju.


~


Właśnie, pokój… Mówiłem wam, jaki zajebisty mam pokój? Tak, coś wspominałem na początku, jak jeszcze byłem smarkaczem. Było tam pełno różnych zabawek. Dawno wszystkie trafiły do Wiki. Teraz mój własny kąt wydawał się dużo większy. Efekt ten dodatkowo wzmacniało ogromne lustro, zajmujące prawie całą ścianę naprzeciwko łóżka. Sporo miejsca zajmowały też książki. Ojciec już nie miał wpływu na to, co sobie kupuję. Nawet się tym nie interesował i całe szczęście.

Fantastyka pewnie by go wkurwiła, podobnie jak historia różnych religii. Trzeba mieć jakieś hobby. Zresztą jego biblioteczka o rozwoju duchowym jest jeszcze większą bzdurą. Zbierałem też książki historyczne, ale tylko te najbardziej autentyczne. Nie cierpiałem bzdur jedynie opartych na faktach. Jeśli już miałem czytać coś, co jest zmyślone, niech to będzie książka o smokach i magach. Ja nie wierzę w żadne czary-mary… Nikt mi wody z mózgu robić nie będzie. Tak mi się wydawało…

Jak się okazuje, życie może nam diametralnie zmienić poglądy na rzeczywistość. O tym jednak opowiem później.



Tańczyłem półtora roku, w końcu to mi się znudziło. Poznałem w tym czasie wiele różnych dziewczyn zachwyconych tym, jak potrafię się ruszać. Te przyjaźnie jednak szybko wygasały, tylko Kamil przy mnie trwał. Podczas gdy ja leniwie odpychałem się na desce, on kroczył obok żwawym krokiem, dźwigając ciężki plecak.

— Kurwa, nie mogę doczekać się, kiedy będziemy mogli zdać prawko.

— Czemu nie wziąłeś deski?

— Widzisz ten lód na chodniku? Tylko czekam, aż stracisz wszystkie zęby. Z tym balastem nie mam zamiaru się zabijać. — Uniósł ramiona, wskazując na plecak.

Uśmiechnąłem się do siebie. Biedny Kamilek jak zwykle przesadzał.

— Co masz w tym plecaku? Przeprowadzasz się do mnie? Wiesz, że nie mam nic przeciwko. Tylko jak starzy wrócą, to wylecisz przez okno od strony basenu, który o tej porze roku stoi pusty.

— Płyty, muszę ci puścić parę kawałków. — Zamyślił się przez chwilę. — Basen… Weź, zaproś mnie kiedyś w lecie.

— Jak wtedy wyjadą, to czemu nie.

— Co się tak boisz? Pewnie by mnie polubili. Roztaczam swój urok osobisty.

— Ja też i jakoś nie działa.

— Ciebie też nie lubią?

— Nie.

Kamil mieszkał tuż obok szkoły, do której chodziliśmy. Był rok ode mnie starszy, ale za to nieco niższy. Pasowało mi to, z chłopakami w klasie nie dało się dogadać. Kamil był nie tyle tolerancyjny, co wręcz obojętny na świat. Akceptował każdy rodzaj odbiegania od normy. Innymi słowy — nieważne, co odwaliłem, mogłem mu o tym powiedzieć. Nawet jeśli coś mu się nie podobało, to nigdy nie stawało to na drodze naszej przyjaźni. Po prostu przyjmował fakt do wiadomości i żyliśmy dalej.

Swoje wyluzowanie okazywał całym sobą, postawą, stylem chodzenia czy nawet miną. Patrząc na niego, można było dojść do wniosku, że widział już wszystko i nic go nie zaskoczy. Miał kruczoczarne włosy ścięte na krótkiego irokeza. Był także nieco lepiej zbudowany ode mnie. Tych dwóch rzeczy niebywale mu zazdrościłem.

— Co z tymi całymi tańcami? — zapytał, gdyż relacjami z kursów też się z nim dzieliłem.

— No, zrezygnowałem — odpowiedziałem, zupełnie nie przejmując się tym, że narobiłem wszystkim nadziei na niezapomniane występy.

— A Magda?

— Trzymała mocno tam, gdzie najbardziej lubię. Mama mówiła: „Takie rzeczy tylko po ślubie” — zamruczałem, przypominając sobie przyjemną sytuację.

— Bądź poważny. Nie biegała za tobą?

— Odpuściła sobie już dawno temu, kiedy zobaczyła, że całuję się z tą nieśmiałą myszką, o której ci mówiłem.

— A ta jak ma na imię?

— Gdybym to ja pamiętał. Nie wymagaj ode mnie za dużo.

— Wiesz co, Omen? Jesteś chujem.

— Wiem — odparłem z dumą w głosie. — Dziękuję.

Omen — tak właśnie zaczął na mnie mówić Kamil, a innym się stopniowo udzielało. Byłem jak zły omen — moje pojawienie oznaczało, że będzie się dziać coś złego. Może faktycznie zraniłem obie te dziewczyny i nie tylko te. Kamil na pewno nie pochwalał mojego zachowania, ale je akceptował.

Otworzyłem drzwi, wpuszczając mojego kumpla do środka. Starałem się ignorować to, że robił wielkie oczy ze zdumienia. Tak, chata rodziców była okazała. Wszystko lśniło czystością. Klara naprawdę się postarała. Pracowała z nami dalej mimo moich wybryków, twarda babka. Odkąd urodziła się Wiki była nią tak zachwycona, że nie potrafiła nas opuścić. Mimo że siostra już chodziła do szkoły, a ja spokojnie mogłem się nią opiekować popołudniu. Klara chciała zostać, a rodzice nie mieli nic przeciwko. Teraz wybrała się z Wiktorią do kina, a ja miałem całkowity spokój.

— To mówisz, że twoi starzy gdzie są?

— W Indiach u swojego guru.

— Nie no, pierdolisz?

— Serio.

— Kurwa, czad.

Wzruszyłem ramionami. Ich szukanie duchowego oczyszczenia wydawało się jedną wielką ściemą, patrząc na to, jakimi ludźmi byli. Spojrzałem na Kamila, który rozglądał się zafascynowany. Sam mieszkał z rodzicami w maleńkim mieszkanku, gdzie dzielił pokój z bratem, a tu wiele pomieszczeń było zupełnie niepotrzebnych.

— Oprowadzisz mnie? — spytał.

— Pewnie, zaczniemy od sypialni. — To powiedziawszy, złożyłem na jego ustach namiętny pocałunek.



Kamil spędził u mnie całą noc i pół następnego dnia. Klara nie miała na szczęście nic przeciwko. Wiedziała zresztą, że mogę zapraszać kolegów, nie poinformowano jej jednak, że z wyjątkiem tego jednego. Wszystko przez mój głupi tekst. Chwila prawdy lub kolejne złożone kłamstwo. Czasem trudno określić. Sam już się w tym wszystkim gubiłem.

Rzuciłem się na rozkopane łóżko w swoim pokoju. Leżałem tak na brzuchu, przez chwilę starając się nie myśleć o niczym. Oczywiście musiałem zepsuć cudowną ciszę w moim umyśle, spojrzawszy na dłonie. Szczupłe palce z zadbanymi paznokciami, resztę skrywał czarny materiał.

Ściągnąłem rękawiczki bez palców, które odruchowo zakładałem każdego dnia. Były swego rodzaju ozdobą, nadającą mi jeszcze bardziej zbuntowany styl. Skrywały też moje tajemnice. Blizny po cięciach na nadgarstkach nie wyglądały już tak źle. Właściwie mogłem nie świrować i przestać to ukrywać. Nawet przy Kamilu zdjąłem je, dopiero gdy zgasiłem światło. Zawsze tak robiłem, ale on nie pytał o nic. Taki już był.

Wstałem z łóżka. Spojrzałem na siebie w lustrze i rozczochrałem włosy. Stwierdziłem, że muszę coś z nimi zrobić. Byłem blondynem po rodzicach. Zbyt jasne włosy nie odzwierciedlały mroku mej duszy. Uśmiechnąłem się kpiąco do własnego odbicia, ale ściema. Cały ja to jedna wielka ściema.

Chyba wtedy dotarło do mnie, że faktycznie wszystkich krzywdzę. Opierając czoło o lustro, obserwowałem poszczególne elementy swojej postaci. Moja szczupła sylwetka z wyuczoną wyluzowaną postawą teraz wydawała się upiornie spięta. Ciemne oczy po ojcu kontrastowały z jasnymi, postrzępionymi włosami oraz gęstymi brwiami. Wąska twarz, niewielki nos… Ludzie mówili, że jestem przystojny. Nie potrafiłem jednak określić, co o tym świadczy.

Szukałem najmniejszej cząstki prawdziwego siebie. Nie znalazłszy jej, rąbnąłem z całej siły pięścią w lustro. Czując dziwnego rodzaju ulgę, dołożyłem z drugiej ręki. Powoli przyprawiałem o kolejne blizny swoje dłonie i gładkie przejrzyste szkło, dopóki Klara nie pojawiła się w pokoju zaniepokojona moim krzykiem.


Pozwól krzyczeć muzyką, składając palce na ustach,

Tak by echo nie znikło, rozbiło w szale wszystkie lustra,

A po drugiej stronie pustka i oszustwa, odbicie

Nie pozwala nam ustać, każe nienawidzić życie.

3. Jaśniejsza perspektywa

Jagoda…


Objęłam dłońmi ciepłą miskę zupy, rozkoszując się dotykiem. Naczynie rozgrzewało moje zmarznięte palce. Zastanawialiście się kiedyś, ile macie szczęścia, że możecie zjeść talerz gorącej zupy w zimny dzień? Dziś delektowałam się ciepłem posiłku. Nie smakiem. Nienawidzę jarzynowej, ale jej ciepło bardzo mi smakowało… Jadłam tak powoli, nie zwracając uwagi na to, gdzie jestem i co inni do mnie mówią. Jak zwykle trochę nieobecna.

Pod koniec listopada spadł śnieg. Chociaż to jeszcze nie zima, wszyscy na niego czekali. Każdy miał nadzieję, że nie stopnieje do grudnia. Było mi zimno, ale czułam się cudownie, spacerując wśród spadających z nieba zimnych płatków. Niczym lodowa księżniczka w magicznej, mroźnej krainie. Aż zapomniałam, że idę do szkoły.


Królestwo samotnej duszy, a królową jestem ja…


***


Nie lubię dużo mieć. Nie każdy potrafi to zrozumieć, jak bardzo nadmiar rzeczy może przytłaczać. Niektórzy stwierdzą, że łatwo mi tak mówić, ponieważ nigdy nie miałam zbyt wiele. Myślę jednak, że źle bym się czuła na przykład w dużym mieszkaniu. Nie rozumiałam ludzi, którzy kupują tak ogromne domy, że można się w nich zgubić. Nie miałam nic przeciwko, że to robią. Przyjemnie było na nie popatrzeć. Jednakże sama nie mogłabym w nich zamieszkać.

W wiosce obok Wygwizdka było całkiem sporo ślicznych budynków. Niedawno powstał zupełnie nowy i największy ze wszystkich. Lubię podziwiać to, co piękne, więc byłam go zobaczyć. Muszę jednak przyznać, że jedyne, co mi się podobało w nim, to duża ilość balkonów. Miejsce, z którego widzisz niebo, a jednocześnie jest twoim własnym, wysoko z dala od ludzkich spojrzeń.

W moim życiu mogłabym zrezygnować z wielu rzeczy, a jednak nie wyobrażam sobie dnia bez chwili spędzonej na małym balkoniku. Nieważne, czy upalne lato, czy mroźna zima. Muszę choć przez chwilę tam posiedzieć. Popatrzeć w niebo, poobserwować sąsiadów.

Pani Gabrysia ma własny maleńki domek niedaleko. Codziennie rano podlewała kwiaty w swoim ogródku. Dziś grządki przykrył śnieg i nie mogłam jej poobserwować. Patrzyłam za to na duże okno sali muzycznej w domu kultury. Miałam doskonały widok na to, co dzieje się w środku.

Nic tak nie zachwyca, jak taniec. Sama mam dwie lewe nogi i zawsze unikałam zabaw tanecznych. Bałam się, że ktoś poprosi mnie do tańca, ale gdy tylko było to możliwe, z ukrycia patrzyłam na tańczących ludzi. W każdym ruchu widziałam piękno.

Kiedyś upatrzyłam sobie ulubioną parę. Byli trochę starsi ode mnie i naprawdę mnie zachwycili. Pamiętam ich ostatni taniec. Ona miała czerwoną sukienkę, która wirowała wokół niej. Wyglądała jak motyl albo tańczący kwiat. On miał trochę przydługie włosy, luźną białą koszulkę. Trzymał dziewczynę pewnie i stanowczo, a jednocześnie z czułością.


Nie musisz o nim już śnić.

On, parkiet i ty.


Już chyba ze dwa lata nie widziałam ich razem, ale ciągle nie potrafiłam zapomnieć. Przez najbliższe pięć minut wpatrywałam się w dziewczyny tańczące układ. Rozmarzyłam się, wyobrażając sobie, że jestem tam z nimi. Potem musiałam wejść do środka. Krzyki, że się przeziębię… Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie w tej chwili.


***


Warszawa — właściwie nie powinno mnie tu być. Trudno jednak oprzeć się pokusie w okresie przedświątecznym. Śnieg tu stopniał, rozpędzone miasto ogrzało ulice. Nawet mróz nie szczypał w uszy, ale nie trudno się pomylić, jaki mieliśmy czas.

Miałam zakupić prezenty, ciężko pracowałam, by na nie uzbierać, a tu jest dostatecznie duży wybór. Nie powiedziałam jednak, gdzie się wybieram, i wiedziałam, że muszę się pośpieszyć. Tak jak wszyscy inni, którzy pędzili, przepychając się, żeby zdążyć. Tylko na co?

Kiedy weszłam do galerii handlowej, stanęłam jak wryta. Byłam już w Złotych Tarasach. Z zewnątrz wyglądały całkiem ciekawie. W środku jednak były po prostu wielkim labiryntem sklepów. Miejscem nabytku mnóstwa niepotrzebnych rzeczy. Świat, w którym ludzie zapominali, kim są i po co naprawdę przyszli. Dziś jednak Tarasy autentycznie były złote.

Tym razem to mnie wyleciał z głowy cel mojej wycieczki. Wszystko wokół błyszczało, a ja nie wiedziałam, na czym skupić spojrzenie. Kiedyś aparat fotograficzny uważałam za zbędny, liczyły się wspomnienia w mojej głowie. Teraz bałam się, że pamięć nie podoła w zapisaniu tych wszystkich pięknych obrazów. Tak bardzo chciałam zrobić zdjęcie świecącemu reniferowi. Pozostało mi jednak tylko wpatrywać się w niego jak najdłużej.

W końcu jednak opamiętałam się i w takim samym pośpiechu co warszawiacy wykonałam swoje zakupy. Obdarowywanie najbliższych zawsze sprawiało mi dużo przyjemności. Niewiele mogłam im dać, dlatego starałam się jak najlepiej dopasować jakiś drobiazg pod ich charakter.

Nie mogłam się powstrzymać przed wstąpieniem do jeszcze jednego sklepu z drobiazgami przed powrotem. Mnóstwo bombek, lampek i łańcuchów na choinkę sprawiło, że zapomniałam o reszcie świata. Nie musiałam niczego nabywać, wystarczyło, że oglądałam. Machające rączką plastikowe bałwanki i czapeczki Mikołaja. Proste rzeczy, a jednak tylko w tym magicznym czasie można je dostać.

Zobaczyłam, że pewna kobieta od dłuższego czasu przygląda się śnieżnym kulom. Co chwilę potrząsała jedną z nich i patrzyła, jak śnieg zasypuje miniaturowe miasteczko, drzewko bądź tańczącą księżniczkę. Zbliżyłam się do niej i również zaczęłam oglądać figurki.

— Zawsze o takiej marzyłam — odezwała się nagle.

Owinięta puchatym białym szalem, w długim jasnym płaszczu skojarzyła mi się z Panią Zimą. Królową Śniegu, która w magiczny sposób, przelatując nad miastem, wywołuje śnieg. Faktycznie pasowała do niej taka kula. Dzięki niej namiastka tej fantazji stałaby się prawdą.

— Myślę, że to dobry pomysł na prezent dla siebie na święta — odpowiedziałam.

— A ty? — Zerknęła na mnie z uśmiechem tak przyjaznym, że poczułam się, jakbym rozmawiała z kimś bliskim. — Kupiłaś coś dla siebie?

Zamyśliłam się.

— Trochę mi głupio kupować sobie prezenty — przyznałam.

Kobieta zaśmiała się.

— Mam ten sam problem.

Kule nie były drogie. Przyszła mi do głowy pewna myśl i szybko przeliczyłam w głowie swoje oszczędności.

— A przyjęłaby pani prezent ode mnie? — wypaliłam, nim całkowicie stwierdziłam, czy mnie na to stać.

— Dobrze — zgodziła się od razu kobieta. Trochę mnie to zdziwiło. Spodziewałam się, że przejdę przez protesty, nim uparcie dotrę do kasy. Pani Zima zaraz jednak wyjaśniła: — A ja kupię coś tobie. Tylko musisz mi wskazać coś, co ci się podoba.

Ciężko byłoby wybrać wśród tysiąca świątecznych ozdób. Poszłam więc do innego działu. Przyjrzałam się akcesoriom do włosów. Zawsze głupio mi było kupić sobie jakąś ładną spinkę czy opaskę. Już miałam po jedną sięgnąć, gdy rzuciły mi się w oczy kolorowe doczepiane pasemka. Taki kawałek tęczy na głowie był kuszący, nie miałam jednak pojęcia, który z tych pięknych kolorów najbardziej by mi pasował.

Z pomocą przyszła Pani Zima.

— Ty wybierz za mnie kulę, bo nie mogę się zdecydować, a ja wybiorę kolor — stwierdziła. — W końcu musi być trochę niespodzianki w prezencie.

Zgodziłam się. Nawet mi się to podobało. Zadowolona, że trafiłam na niecodzienną okazję wymienienia się prezentami z obcą osobą, podbiegłam z powrotem do stoiska z kulami. Magia świąt istnieje naprawdę i nigdy nie wiadomo, gdzie cię spotka. Tańcząca księżniczka była idealna, również przypominała mi Królową Śniegu.

Poprosiłam, żeby sprzedawczyni zapakowała kulę. Dzięki temu naprawdę był to prezent. W końcu i Pani Zima poszła zapłacić za swoje zakupy, kupiła też mnóstwo ozdób na choinkę. Żałowałam tylko, że nie będę miała okazji zobaczyć jej drzewka.

Wręczyłyśmy sobie paczuszki i pożegnałyśmy się, życząc sobie wzajemnie wesołych Świąt. Prezenty miałyśmy odpakować dopiero w dniu Bożego Narodzenia. Zdziwiło mnie trochę, czemu opakowanie jest takie duże. Nie mogłam się jednak nad tym zastanawiać, bo uświadomiłam sobie, która godzina. Ruszyłam biegiem w stronę dworca autobusowego, jednak znów musiałam zwolnić trącona dziwnym przeczuciem. Czasem jednak warto iść wolniej, bo…


Kto wie, czy za rogiem

Nie stoją Anioł z Bogiem?

Nie obserwują zdarzeń,

I nie spełniają marzeń!


Jednak za rogiem siedział skulony pod kocem bezdomny. Było dosyć ciepło, lecz biedak, nie mając nawet kurtki, na pewno marznął. Był idealnym dowodem na to, że bez pieniędzy nie da się żyć. Może właśnie dlatego tak bardzo nimi gardziłam.

Zbliżyłam się. Przed biedakiem leżał stary kapelusz z kilkoma wrzuconymi przez przechodniów groszami. Dosłownie były to grosiki, nie starczyłoby nawet na bułkę.

„Jeśli mi pomożesz, spełnię twoje marzenie”. Bezdomny się nie odezwał, to zdanie pojawiło się nagle w mojej głowie nie wiadomo skąd. Nie było jednak potrzebne i tak bym pomogła. Litując się, wrzuciłam resztę pieniędzy, które zostały mi z zakupów. Miały być przeznaczone na powrót do domu. To nie pierwszy raz, gdy miałam pojechać na gapę. W nagrodę otrzymałam szczery uśmiech. Czy może być coś lepszego?

Spojrzał jeszcze na mnie przenikliwie, jakby chciał zapytać: „A życzenie?”. Czy właściwie miałam jakieś życzenia? Oj tak, dużo. Jednak sama chciałam dążyć do ich spełnienia. Najpierw pomyślałam o rodzicach, a potem w mojej głowie pojawiła się nieznośna myśl, że chciałabym zatańczyć z…

— Zaraz mój autobus odjedzie — wytłumaczyłam się bezsensownie.

Już miałam oddalić się od żebraka, kiedy podeszła do niego dwójka chłopaków. Wyglądali na trochę starszych ode mnie. Sposób poruszania się i sylwetka jednego z nich kazały mi się zatrzymać. Nie był to mój tancerz, o którym dopiero co pomyślałam. Tamten był długowłosym blondynem. Ten miał czarną grzywę opadającą na oczy, a jednak czułam potrzebę przyjrzenia mu się.

Zbliżył się do żebraka i najzwyczajniej w świecie wrzucił banknot do jego kapelusza, tak jakby robił to codziennie. O ile mnie oczy nie myliły, było to calutkie pięćdziesiąt złotych.

— Ten dziad i tak to przepije — odezwał się jego towarzysz.

— To tak samo jak ja — mruknął tamten w odpowiedzi.

Następnie spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Nie mogłam się pomylić, nikogo koło mnie nie było. Odwzajemniłam uśmiech.

— Nie mogę tego przyjąć — odezwał się bezdomny. Brudna ręka ściskała w ręku banknot wysunięty w stronę chłopaków. — Młodzi jesteście, to za dużo.

Otworzyłam oczy szeroko ze zdumienia i radości. Lubię takie chwile. Pokazują, że nie wszyscy ludzie myślą tylko o zyskach. Chłopak spojrzał w stronę bezdomnego i ku zdziwieniu wszystkich usiadł obok na ziemi. Spojrzałam na drugiego, który ceremonialnie westchnął i odpalił szluga.

— Niech pan to przyjmie — zaczął właściciel banknotu — widzi pan tamtą pizzerię? Teraz pan tam wstąpi, kupi sobie ciepły posiłek, polecam dwunastkę z sosem czosnkowym, jest zajebista. Do tego piwko, bo czemu nie, ale wcześniej z tamtego kiosku — wskazał ręką — weźmie pan gazetę i przejrzy oferty pracy. Jeśli pan to zrobi, będzie to dla mnie zapłata. Jeszcze jedząc pizzę, niech pan pomyśli, że skoro takiego dzieciaka stać, żeby podzielić się z innymi, to pan też może to osiągnąć.

Poklepał go po ramieniu, wstał i ruszył do kolegi. Miałam ochotę do nich zagadać, pochwalić to, co zrobił ciemnowłosy chłopak. Właśnie jednak uświadomiłam sobie, że naprawdę jestem spóźniona i ruszyłam z kopyta.

Na moje szczęście autobus miał opóźnienie i dużo osób wsiadało. Tam wmieszałam się w tłum. Nie chcąc zwracać na siebie uwagi, wsiadłam tylnymi drzwiami. Na szczęście zrobiło to też dużo młodych ludzi, wracających ze szkoły. Pokazywali kierowcy bilet miesięczny z daleka, ten jednak na nikogo nie zwracał uwagi.

Usiadłam wygodnie i odetchnęłam z ulgą. Rzuciłam jeszcze okiem przez szybę autobusu i bardzo się zdziwiłam, widząc tych dwóch chłopaków. Rozmawiali przez chwilę na przystanku. Po krótkim, lecz — co nie uszło mojej uwadze — nazbyt czułym pożegnaniu, ten, który tylko przysłuchiwał się rozmowie z żebrakiem, wsiadł do autobusu. Zajął miejsce tuż przede mną, jednak nie uraczył mnie nawet spojrzeniem.

Przez większość drogi pochłonięta byłam zupełnie innymi myślami. Zbliżały się święta, a ja chciałam je spędzić w wyjątkowy sposób. Marzenia brutalnie zostały przerwane wejściem kanara.

— Kurwa — mruknęłam pod nosem — a niech to szlag.

Przez chwilę musiałam się zastanowić, co się stało, bo po tych słowach, jak po wypowiedzeniu magicznego zaklęcia, bilet pojawił się tuż przed moim nosem.

— No bierz — rzucił chłopak siedzący przede mną.

Niepewnie sięgnęłam po papierek. Chłopak dostał mandat, lecz nie wyglądał, jakby się tym przejął.

— Dziękuję, ale nie powinnam… — zaczęłam, kiedy kanar wysiadł z autobusu.

— Luzik, tylko ja nikomu nie pomogłem dzisiaj, musiałem to nadrobić.

— To wygląda jak jakaś akcja WOŚP — zaśmiałam się.

— Oby nie odbywała się co roku.

— Czemu nie? — Sięgnęłam do kieszeni po plik wizytówek i podałam mu jedną. — Jeśli chcesz, żeby świat był lepszy, to przyjdź do nas.

Chłopak spojrzał trochę podejrzliwie na kartkę.

— To jakaś sekta?

— W sumie to tak — odpowiedziałam. Po jego spojrzeniu już wiedziałam, że rozbudziłam ciekawość.

— Opowiedz mi o tym.

Z radością nachyliłam się do chłopaka i zaczęłam nawijać jak najęta.



Michał…


Stałem na środku Placu Zamkowego, patrząc na wielką ustrojoną choinkę. Do pełni magii brakowało tylko śniegu.


Bo wszyscy dziećmi są, gdy…

Staje się biel

I łagodzi, co złe

I żal, I gniew.


Sam się sobie dziwiłem, że z farbowaniem włosów wytrzymałem do ukończenia siedemnastu lat. Przynajmniej w liceum nikt nie czepiał się tak bardzo wyglądu. Musiałem pojechać aż do stolicy, żeby zrobić coś ze swoimi kudłami, bo w Wygwizdku nie było dobrego fryzjera. Przynajmniej tu efekt był zadowalający. Kamil oczywiście mi towarzyszył, żeby, jak to stwierdził, rzucić mnie od razu, gdyby spieprzyli mój wygląd. Kiedy fryzjerka skończyła, walnął hasłem, że wyglądam jak ciota. Kochany jest, nie zaprzeczę.

Nie wiem, dlaczego nie wróciłem z nim do domu. Miałem ochotę usiąść na ławce i przeczekać tu całą Wigilię, a najlepiej i Boże Narodzenie. Może choć trochę dowiedziałbym się, na czym właściwie polega. Prawie nie znałem tego święta. Rodzina nie będzie obchodzić urodzin kogoś, kto wcale się nie narodził. Przynajmniej według ich wiary (pytanie, czy w ogóle wierzyli w cokolwiek).

Nie musicie mi współczuć. Nie wiem, jak w tym katolickim kraju miały się inne ateistyczne dzieciaki, ale ja nie musiałem być o nic zazdrosny. Od zawsze dostawałem prezenty na różne okazje i było ich o wiele więcej niż w przeciętnej chrześcijańskiej rodzinie.

Mimo to nie chciałem tam wracać. Niczym dziecko nieświadome tego, że w nocy zamarznie, chciałem spać na ulicy. Przez myśl nawet przeszło mi, że mogłem dogadać się z tym żulem. Byłem też ciekaw, czy w ogóle ktoś zaczyna się o mnie martwić.

Jakby w odpowiedzi na tę myśl zadzwonił telefon. Kamil… Może to i lepiej.

— Stary, gdzie właściwie teraz jesteś? — Autentycznie usłyszałem troskę w jego głosie.

— Plac — rzuciłem krótko.

— A potem jakie plany?

— Nie wiem. Pojadę do Krakowa, Zakopanego, Wrocławia, Szczecina, Łodzi — wymieniałem bezsensownie wszystko, co wpadło mi do głowy. — Zobaczę, gdzie najciekawiej obchodzą święta, prześpię się w pociągu i…

— Dobra, stary, mam dla ciebie lepsze plany. Wracaj.

— Nie mogę spędzić u ciebie kolejnych świąt. — To było strasznie miłe, ale czułem się coraz gorzej pod zatroskanymi spojrzeniami jego rodziców.

— Nie u mnie. Mam coś fajnego.



Trochę zajął mi powrót, więc gdzieś koło północy siedziałem u Kamila i wpierdzielałem chińską potrawkę usadowiony wygodnie na kanapie i otoczony plakatami zespołów rockowych. Było ich tak dużo, że pokrywały każdy milimetr ściany, w dodatku nachodząc jeden na drugi.

Brat Kamila siedział przy nas, jednak kompletnie się nami nie interesował. Ze słuchawkami na uszach mordował namiętnie postacie na ekranie swojego komputera. Co jakiś czas chrząkał, jakby chciał zwrócić naszą uwagę. Kamil jednak wyjaśnił, że braciszek ma chore gardło.

— Twoi rodzice na pewno nie mają nic przeciwko, że tu przesiaduję? — Zebrało mi się nagle na wyrzuty sumienia. Spędziłem tu tyle nocy, a Kamila prawie wcale nie zapraszałem do siebie.

— Wiedzą, kim są twoi rodzice, nie mieliby nic przeciwko, gdybym zechciał wyjść za ciebie.

Braciszek chrząknął, nie patrząc w naszą stronę.

— Nie będę cię utrzymywał, dopóki nie urodzisz mi dzieci. — Pokazałem mu język.

— Bardzo zabawne… Zresztą, wyluzuj. Lubię seks z tobą, ale nic do ciebie nie czuję.

Kolejne chrząknięcie.

— Spierdalaj, ranisz mnie. Poczułem się odrzucony — rzuciłem, robiąc pokazową, zrozpaczoną minę.

— Jak wszystkie dziewczyny, które spotykasz. Zobacz, karma wraca.

— Nie wierzę w karmę — powiedziałem tym razem poważnie. — Jedni na tym świecie dostaną zawsze wszystko, czego chcą, a inni tylko kopa w dupę.

— A ty, do której grupy się zaliczasz?

— Pierwszej oczywiście. — To była prawda. Dostawałem, co chciałem. Nawet jego, kiedy miałem ochotę. Tego jednak mu nie powiedziałem. Wolałem zmienić temat. — Co właściwie jest w tym ryżu?

— Nie wiem. Wszystko, co było w lodówce.

— Mocny przepis. Ważne, że smakuje. Dobra, a teraz gadaj, czemu właściwie mnie sprowadziłeś?

— Żebyś znowu głupot nie narobił.

Posłałem mu najbardziej wymowne spojrzenie, na jakie było mnie stać.

— Moi starzy spędzają święta u rodziny — kontynuował. — Ja powiedziałem, że zostaję i spędzę je u ciebie.

— Ale…

— Luz, nie pójdziemy do twoich rodziców. Mam zaproszenie do jakiejś specyficznej grupy, ale mogą tam być fajne kociaki.

Braciszek chrząknął trzy razy, ściągnął z uszu słuchawki i wyszedł z pokoju.



Plucha powstała ze stopniałego śniegu idealnie już zepsuła świąteczny nastrój. Miejsce, w którym się znaleźliśmy, było tylko bonusem. Trafiliśmy na tę część Wygwizdka, o której zawieszający świecidełka na ulicach po prostu zapomnieli.

— Ciemno tu jak w dupie. — Jak zwykle Kamil pierwszy zaczął marudzić, mimo iż to on mnie tu przyprowadził.

— Przynajmniej nie widać, co dokładnie leży na ulicach — odparłem, patrząc na brudną i krzywo ułożoną płytkę chodnikową.

— Jeśli to coś, czego nie chcę oglądać, to nie chcę też w to wdepnąć.

Zatrzymaliśmy się koło połamanego płotu, idealnie pasującego do klimatu. Wiatr zagwizdał upiorną pieśń zniszczenia. Wbiłem wzrok w ciemne podwórko.

— Zobacz, mają nawet pół zjeżdżalni — zawołał Kamil.

— Szkolą dzieciaki na kaskaderów.

— Jeżeli tu są jakieś dzieciaki, to ogromnie im współczuję.

— Uwierzysz, jeśli ci powiem, że jako dzieciak wymieniłbym wszystkie zabawki na taką połamaną zjeżdżalnię?

— Mówimy o normalnych dzieciach, a nie takich zjebanych jak ty.

Nie komentując, przeszedłem przez wydającą z siebie jęki potępionych dusz furtkę i ruszyłem wzdłuż opustoszałego podwórka.

— To na pewno tutaj? — zwróciłem się do Kamila.

Dom wyglądał, jakby od dawna nikt tutaj nie mieszkał. Na dodatek na drzwiach wisiała tabliczka: „Teren prywatny, wstęp wzbroniony”. Przeszło mi przez myśl, że powinni jeszcze dopisać: „Wejście grozi kalectwem lub śmiercią”.

— Adres się zgadza… — odpowiedział, ale usłyszałem niepewność w jego głosie. — Zapukaj.

Nie patyczkując się, pchnąłem drzwi, które od razu stanęły przede mną otworem.

— Można i tak… — mruknął Kamil i wszedł ze mną do środka.



Niewielki korytarz, w którym się znaleźliśmy, miał białe ściany z wymalowanymi żółtymi znakami. Mimo iż były wyblakłe i ledwo widoczne, szybko zwróciły moją uwagę. Kamil zdawał się ich nie zauważać. Kiedy ja przyglądałem się symbolom, tym razem on chciał zrobić wejście smoka i nacisnął klamkę drzwi przed nami. Te jednak były zamknięte. Zapukał więc i czekaliśmy chwilę w tym oryginalnym przedsionku.

Otworzył nam niski, pulchny chłopak mniej więcej czternastoletni. Spojrzałem wymownie na Kamila. „Seksowne kociaki, tak?”.

— Czekaliśmy na was. Zapraszam — powiedział grubasek. Prawdopodobnie miało to zabrzmieć jak zaproszenie do tajnego magicznego bractwa. Mistrz zapewne oczekuje nas, gdyż ujrzał w swej kryształowej kuli, iż przybędziemy. Zdanie zostało jednak rzucone po luzacku, stwierdziłem więc, że kolesia powinni zwolnić.

Ustąpił nam miejsca, żebyśmy mogli wejść do środka. Zostaliśmy wprowadzeni do, jak na taką ruderę, całkiem przyjemnego saloniku. Wewnątrz wyglądało to znacznie lepiej. Powiem więcej — mimo iż nadal była to ruina domu, wydawała się całkiem przytulna. Wśród nagich ceglanych ścian siedziała grupka młodzieży. Wszyscy zgromadzeni na czarnym miękkim dywanie i pogrążeni w rozmowie. Każdy siedział na swój własny sposób. Jakiś chłopak z czarną bródką po turecku. Rudowłosa dziewczyna podpierała się rękami z tyłu. Jeszcze inna, w fioletowej sukience (jakby zapomniała, że jest środek zimy, a w pomieszczeniu było dość chłodno), leżała sobie spokojnie na brzuchu, machając nogami. Pod ścianą stał stół „wigilijny” oświetlony świecami, które były jedynym źródłem światła w pomieszczeniu. Najważniejsze jednak, czym był zastawiony. Browary, tanie wino oraz różnego rodzaju przekąski. Można powiedzieć, że idealny pomysł na święta.

— Rozgośćcie się — rzucił chłopak, który nas wprowadził i sięgnął po butelkę wina.


~


W Boże Narodzenie, kiedy procenty są w cenie,

Nie ma to jak polskie święta, może powiesz, że nie?


Zrobiliśmy to z przyjemnością. Nie mam pojęcia, w jaki sposób tak szybko znaleźliśmy wspólny język z tymi ludźmi. Gadaliśmy dosłownie o pierdołach, a jednak wspominam to zdarzenie jako jedno z najmilszych w moim życiu.

— Gdzie jest Jagoda? — spytał Kamil, a ja spojrzałem na niego pytająco. — Ta dziewczyna z autobusu — wyjaśnił mi.

— W swoim pokoju rozmawia z duchem dziadka — odpowiedział Piotrek. On był chłopakiem, który nas wprowadził.

— Zajebiście — rzuciłem całkiem szczerze, byłem po drugiej butelce wina i sam miałem ochotę porozmawiać z jakimś duchem.

Tak poznałem Bractwo Seksty. O co w tym wszystkim chodzi, dopiero miałem się dowiedzieć. Jednak już wtedy czułem, że to będzie mój drugi dom. Może nawet ten bardziej prawdziwy.



Obudziłem się mocno skacowany. Z ledwością otworzyłem oczy, zastanawiając się, gdzie się znalazłem. Leżałem w łóżku. Na pewno nie moim. Było mniejsze i skrzypiące. Ja sam byłem przykryty kocem. Ktoś ściągnął mi spodnie i koszulkę. Leżąc tak w samych bokserkach, zacząłem się zastanawiać, czy nie zostałem wykorzystany przez tę młodą dziewczynę stojącą przede mną. Odwrócona była do mnie tyłem. Na granatowy szlafrok spadała kaskada kolorowych włosów. Zamigotał świat tysiącem barw… Dosłownie grzywa tęczowego kucyka z bajki.

— W szkole cię nie ganią za tę farbę?

Na moje pytanie dziewczyna aż podskoczyła. Pewnie myślała, że jeszcze śpię. Nagle mnie olśniło.

— Widziałem cię już. Byłaś na przystanku. To pewnie ty zaprosiłaś Kamila tutaj. Tak, wiem, nie zabłysłem spostrzegawczością, ale wcześniej nie byłaś taka kolorowa. Też byłem w Wawie u fryzjera, ale twoja fryzura bije moją na głowę. Może ja bym się na kolorowo nie zafarbował… Znaczy… To nie zmienia faktu, że masz zajebisty styl. Serio, podoba mi się. Mogłabyś mi wytłumaczyć, dlaczego jestem nagi i co tutaj robię?

— Zawsze tak dużo gadasz? — odezwała się najsłodszym głosem, jaki w życiu słyszałem.

— Zazwyczaj, a ty zawsze taka małomówna? Czy zgrywasz tajemniczą?

— Nie, po prostu nie dopuszczasz mnie do słowa.

Zrobiło mi się trochę głupio. Faktycznie za dużo gadam. Zwłaszcza w nietypowych sytuacjach, a ta z pewnością do takich należała.

— Masz rację, dobrze już, siedzę cicho. Mów.

Dziewczyna milczała, patrząc się na mnie i szukając słów. Wyglądała na chwilowo zbitą z tropu.

— No, wiem, oniemiałaś na mój widok. Zdarza się. — Wyszczerzyłem do niej zęby w uśmiechu.

— W sumie podobasz mi się — rzuciła mimochodem, co nieźle mnie zaskoczyło. Znaczy nie to, że jej się podobam, oczywiście. Ciekawe było to, że tak otwarcie i bezpośrednio się do tego przyznaje.

— Mam na myśli charakter — dodała po chwili. — Nadasz się. Potrzebny nam ktoś pewny siebie.

Tym razem to ja zaniemówiłem, nie będąc pewny, o co jej chodzi. Faktycznie chcą mnie wykorzystać. Bezbronnego, półnagiego, biednego Michałka.

— Kamil wrócił już do domu — dodała to chyba po to, żeby mnie bardziej wystraszyć. — Jest czternasta.

— To brzmi, jakbyś mnie wyganiała.

— Wybacz, nie miało. — Uśmiechnęła się do mnie bardziej przyjaźnie. — Możesz tu być, kiedy chcesz i ile chcesz. Nie przejmuj się.

— A, to luz. Gdzie są moje spodnie?

— Już chcesz się ubierać? — patrzyła na mnie dość prowokacyjnie.

— Hmm… Ile ty właściwie masz lat?

— Trzynaście.

Jeszcze nigdy mój wzwód nie był aż tak bardzo niekomfortowy.

— Serio?

Uśmiechnęła się do mnie i podniosła z ziemi moje ciuchy. Rzuciła je na łóżko i wyszła. Ubrałem się szybko, przy okazji lustrując otoczenie. Koło łóżka stała półka ze starymi książkami. Poza tym w pokoju nie było nic. Poszewka poduszki, na której spałem, chyba od lat nie była prana, a podłogę pokrywał kurz. Przez brudne okno było widać kawałek podwórka.

Warunki zupełnie przeciwne do tych, w których żyłem, a jednak z dziwnego powodu poczułem się tu dobrze. Być może dlatego, że przed oczami ciągle miałem anioła z tęczowymi włosami. To była najpiękniejsza gwiazda w moim życiu.


Magii blask, magiczna tęcza,

Każdy czeka niecierpliwie na tę jedną z chwil.

Biały anioł bliski twego serca,

Dobro puka tego dnia do wszystkich drzwi.


***

Jagoda…


W łazience nie było bieżącej wody, ale było lustro. Mogłam się jako tako doprowadzić do porządku. Po pierwsze ściągnąć wszystkie kolorowe pasemka. Gdybym wiedziała, jak to się skończy, nie przyjęłabym tak drogiego prezentu. Kobieta obdarowała mnie doczepianymi włosami w każdym kolorze tęczy. Na dodatek były lepszej jakości niż te, które oglądałam w sklepie. Pięknie zlewały się z naturalnym kolorem moich włosów. Wyglądały jak zafarbowane. Strasznie mi się ten fakt podobał i nie chciałam nawet wyprowadzać chłopaka z błędu. Uśmiechnęłam się na myśl, jaki był zmieszany.

Zmyłam delikatny makijaż i związałam czarne włosy w prosty kucyk. Przebrałam się też w ciuchy leżące gdzieś w kącie na podłodze. Teraz wyglądałam jak na swój wiek. Tak gotowa wyszłam, zostawiając nowego przybysza samemu sobie w miejscu, które było moim prawdziwym domem. Biednym, niewłasnym, a jednak domem, bo tak niewiele trzeba do szczęścia.

Miałam jednak drugi dom, do którego wkradłam się niezauważona. Wszyscy już dawno zjedli świąteczny obiad, nie wspominając nawet o śniadaniu, a mnie burczało w brzuchu. Robiłam sobie właśnie kanapki, kiedy zjawiła się pani Bożenka. Siwiejąca już opiekunka domu dziecka z lekką nadwagą i przyjaznym nastawieniem do wszystkich dzieci.

— Jagoda…

— Dzień dobry — uśmiechnęłam się. — Zrobić też dla pani?

— Nie trzeba, skarbie. Możemy porozmawiać?

Kiwnęłam głową lekko zestresowana. Wiedziałam, że nie uszła jej uwadze moja ucieczka.

— Wiem, że jesteś dobrą dziewczynką. Zawsze wszystkim pomagasz, chodzisz uśmiechnięta. Nigdy nie było na ciebie skarg ze szkoły, bo nawet poskromiłaś część największych łobuziaków. Jesteś naszym skarbem…

— Ale? — spytałam, wiedząc, że to tylko miły wstęp do nagany.

Pani Bożenka westchnęła cicho. Jej zazwyczaj uśmiechnięta pulchna twarz przybrała teraz zasmucony wyraz.

— Martwią mnie te twoje ciągłe wyjścia. Znów nie było cię całą noc. Powinnam to zgłosić i wyciągnąć konsekwencje. Nie chcę cię jednak ograniczać. Domyślam się, dlaczego uciekłaś. Już na kolacji wigilijnej byłaś strasznie przygnębiona.

— Znowu nie mogłam pojechać…

— Wiem, dlatego pozwoliłam ci wyjść. Wolałabym jednak wiedzieć, gdzie przebywasz, i żebyś informowała, na jak długo znikasz.

Nie cierpię kłamać. Nie potrafię kłamać. Mogę tylko naginać prawdę.

— Poznałam znajomych… — zawahałam się. Tu trzeba uważać, znajomi to używki i ostre imprezy, moi nie byli wyjątkiem. Postanowiłam zaryzykować inaczej, co nie znaczy, że bezpieczniej: — …i nowego chłopaka. — To również nie było kłamstwo, w sumie poznałam ich dwóch.

— Rozumiem. — Opiekunka domu dziecka uśmiechnęła się, choć w jej oczach malował się niepokój. — To na pewno wspaniały chłopiec, ale, kochanie…

— Wiem, o co chodzi. Niech się pani nie martwi. Jestem czysta jak łza. Nawet mnie nie dotknął.

— Ale sypiasz u niego?

W sumie to on u mnie, tylko jeden raz. Nie mogłam powiedzieć, że było to w ruinach jakiegoś domu.

— Spaliśmy razem. Tylko spaliśmy.

To była kolejna prawda. Kiedy w końcu dołączyłam do imprezy, był już ledwo żywy. Kamil jeszcze dopijał piwo i przywitał mnie z radością. Michał chyba nie był przyzwyczajony do takich libacji, bo spał oparty o ścianę. Zaprowadziłam go do łóżka. Ciągle byłam rozczulona jego pomocą niesioną ubogim. Nie dotknął mnie, zaśmiałam się w myślach, nie był nawet w stanie.

— Rozumiem… ale, wiesz, prędzej czy później on może…

— Ja chcę czekać do ślubu. Jeśli on zechce być ze mną, też będzie musiał. Mam swoje zasady.

W tym momencie chyba najbardziej nagięłam prawdę. Nie chciałam czekać do ślubu. W ogóle nie miałam zamiaru zbliżyć się w ten sposób do żadnego faceta. Miłość musi być czysta. Nie fizyczna. Czystą miłością mogłam kochać wszystkich. Kto by jednak uwierzył w takie podejście?

— Jagoda. Pamiętaj, jestem zawsze dla ciebie. Możesz mi mówić o wszystkim.

— Wiem. Dziękuję pani za to.

— A teraz chodź, zostało jeszcze sporo z obiadu. W końcu mamy święta.

Odwzajemniłam smutno jej szczery uśmiech. Naprawdę byłam wdzięczna. Jednak nie mogłam mówić o wszystkim. Nie brałam narkotyków, nie piłam alkoholu, nie puszczałam się z nikim. Tak, jak zostało wspomniane, byłam jednym z tych nielicznych dzieci z bidula, które nie sprawiają większych problemów. Uprawiałam jednak czarną magię. Każdy ma tę gorszą stronę.

4. Otwarte drzwi

Michał…


Pod długimi włosami idealnie skrywałem słuchawki. Mogłem się wyłączyć. Nauczyciel wychowania do życia w rodzinie został zagadany przez uczniów tematem minionych świąt. Ja oczywiście nie miałem nic do powiedzenia w tym wypadku, choć muszę przyznać, że tego roku to nawet miałem święta.

— A ty, Michał, jak spędziłeś sylwestra? — pytali o to każdego roku pięknie i pedagogicznie, żeby nie wykluczać mnie ze świątecznych rozmów. Moim zdaniem mogliby odpuścić i dać mi spokój.

— Pijąc szampana i tańcząc.

Chyba tak się spędza sylwestra, co nie? Rodzice co roku gdzieś uciekali, a ja zostawałem z siostrą. Nie przyszła do nas Klara, więc nie mogłem wymknąć się do Seksty.

— Właśnie o tym chciałem z wami dzisiaj porozmawiać. Alkohol. Pewnie każdy z was go spróbował. Niebawem osiągniecie pełnoletność, ale nie możecie pozwolić, by zawładnął waszym życiem.

Chyba wyłączyłem się na chwilkę. W mych słuchawkach śpiewał Manchester…


Ale lubię twoje włosy,

Glany, cienkie papierosy.

Małą bliznę na kolanie

I że nie o wszystkim mówisz mamie.


Z marzeń jednak ponownie wyrwał mnie głos nauczyciela.

— Jak się upijecie, łatwiej was zaciągnąć do łóżka.

Moja ręka wystrzeliła w górę.

— Nie zgadzam się z tym. Moja siostra nie wypiła ani kropli, a została zaciągnięta do łóżka jeszcze przed północą. Ojciec za to wrócił tak nawalony, że nikt go nie chciał do sypialni zanosić i wylądował na kanapie. Zresztą i tak miał szczęście — o mały włos, a byłaby to podłoga.

Nauczyciel popatrzył na mnie jak na debila, a ja miałem z tego chorą satysfakcję, bo reszta klasy wybuchnęła śmiechem.


~


Wychodząc ze szkoły, zobaczyłem Kamila i od razu rzuciłem się ukochanemu na szyję. Ten oczywiście odepchnął mnie mechanicznie i rozejrzał się, czy nikt nie widział mego idiotycznego zachowania.

— Chyba jeszcze masz lekcje, zjebie…

— Chciałem zdążyć na modlitwę południową. — Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, a Kamil patrzył się na mnie tępo, próbując odgadnąć, co mam na myśli. — Na sekstę!

— Ta, to już wiem, jak chcesz się modlić. — Przewrócił oczami, ale ruszył ze mną.


~


W naszej ruinie siedział tylko Andrzej. Właściwie to Zbyszek, ale wszyscy mówią mu Andrzej, odkąd pojechał na Woodstock bez funduszy. Dwudziestoletni wysoki chłopak z kozią bródką i błyskiem w oku. Mógłby być łamaczem serc jak ja. Zamiast tego był bezrobotnym samotnikiem z marzeniami o podbiciu świata, jak tylko wyleczy się z alkoholizmu. Dla niego Seksta też była domem.

— Właściwie, dlaczego Seksta? — spytał Kamil.

— Gra słowna: seks i sekta.

— To nie chodzi o godzinę modlitw? Kurwa, ja się wypisuję — mruknąłem żartobliwie.

Andrzej uśmiechnął się i podał mi butelkę wina.

— Tu chyba prawie każdy z każdym spał.

— Nawet Piotrek i Jagoda? — spytałem, mając na myśli dwóch członków, którzy nawet nie zbliżali się do pełnoletności.

— Nie no, oni są czyści. Tylko Piotruś za dużo pije jak na swój wiek, ale co się będę czepiał. Starzy mu pozwalają nawet w domu.

— Patologia — mruknął Kamil, a ja milczałem.

— Chyba jednak nie chodzi tu tylko o to, żeby pić i się ruchać?

— Oczywiście, że nie. To taki dodatek, którego właściwie nie powinno być, a nazwaliśmy się Seksta w ramach żartu. Bierzemy udział w akcjach charytatywnych, robimy zbiórki pieniędzy, ratujemy zwierzęta, udzielamy się dla kultury i środowiska. Innymi słowy dbamy o to, by świat był piękniejszy.

— No bez jaj. — Uśmiechnąłem się pod nosem, ale zobaczyłem poważną minę Andrzeja. — Serio?

— Jagoda też o tym mówiła — wtrącił się Kamil.

— Muszę się napić — rzuciłem i już nie wracaliśmy do tego tematu.



Następnego dnia pomagałem zbierać śmieci w miejskim parku. Nie pytajcie, w jaki sposób osoba, która w życiu nie posprzątała nawet swojego pokoju, dała się na to namówić. Chyba atmosfera panująca w grupie tak na mnie wpłynęła. Wszyscy śmiali się i żartowali. Sprzątanie całego syfu, który do niedawna pokrywała śnieżna pierzyna, wydawało się być świetną zabawą. Najsprawniej chyba pracowała Jagoda. Wydawała się jednak wcale nie męczyć i wprost promieniowała radością. Ja szybko opadłem z sił.

Zmęczony zostawiłem robotę i oddaliłem się od reszty. Nikt nie miał do mnie o to pretensji. Przy murze otaczającym park stał Andrzej. On jedynie nie pracował z nami. Zajęty był czymś innym. Niektórym mogłoby się wydawać, że w grupie darmowej pomocy społecznej mamy wandala malującego graffiti. Wystarczyło jednak przypatrzeć się jego dziełom. Mur wcześniej wypełniony napisami „HWDP” i autoportretami największych chujów w mieście teraz ozdobiony był edeńskimi kwiatami. Szybko zrozumiałem, jak miasto może stać się piękniejsze.

Andrzej był artystą. Często niedocenianym, może dlatego tyle pił. Nie potrafił też znaleźć sobie normalnej pracy. Spray i farby były jego światem.


Niech na niebie stanie tęcza malowana twoją

kredką!


Właśnie poprawiał drobne szczegóły na skrzydłach wielkiego kolibra. Ptaszek wyglądał niemal jak żywy, aż miałem ochotę dotknąć jego piór. Sprawdzić, czy nie zatopię się w ich miękkości.

— Od razu czuć wiosnę — zagadałem.

— Mam nadzieję, że Jagodzie się spodoba.

— To jakaś wasza guru czy się w niej podkochujesz?

— Jest dla mnie jak młodsza siostrzyczka, ale z tym guru to nawet trochę trafiłeś — odpowiedział ze śmiechem. — Jest naszą małą czarownicą, wspiera całą Sekstę swoimi mocami. Najbardziej się udziela i wszystko organizuje. Ma do tego dryg mimo tak młodego wieku.

Faktycznie dziewczynka miała coś w sobie. Może to po prostu jej naturalny urok, ale wszyscy zdawali się jej słuchać. Jednak kiedy rozmawiało się z nią sam na sam, wydawała się strasznie nieśmiała. Intrygowało mnie to i chciałem poznać ją bliżej.

Nie planowałem kolejnej ofiary do podrywu. Może byłem zboczeńcem, ale nie pedofilem. Osiemnastka miała mi już niebawem stuknąć. Zapisałem się na kurs prawka i zacząłem myśleć o studiach. Jagoda była dla mnie ciągle dzieckiem. Okazała się jednak doskonałą przyjaciółką. Przekonałem się o tym, kiedy postanowiłem poznać ją bliżej. Do tego potrzebowałem pobyć z nią chwilę tylko we dwoje.



Wpatrywałem się nieco otępiałym wzrokiem w występy grup tanecznych. Były tylko dwie rzeczy, które skłoniły mnie, by tutaj przyjść. Wygodne fotele, w których można spokojnie posłuchać muzyki z daleka od wrzeszczącej rodzinki, i osoba obok mnie.

Jagoda patrzyła na tancerzy zupełnie inaczej. Niemal widziałem dosłowny błysk zachwytu w jej oczach. Śledziła każdy ruch, słuchała muzyki, odpływała. Ja czasem zapominałem o tym, co dzieje się na scenie, i obserwowałem ją. Patrzyła oczarowana, jak grupa młodszych artystów tańczy walca wiedeńskiego do utworu Hedwig’s Theme. Było to nawet ciekawe. Melodia kojarząca się ze światem czarodziejów dodawała trochę magii całemu występowi. Pewnie sam bym się zapomniał, gdyby nie fioletowy kosmyk włosów na moim ramieniu. On hipnotyzował mnie znacznie bardziej.

Oczywiście coś, a raczej ktoś musiał mnie wybić z tego boskiego stanu. Magda właśnie wkroczyła na scenę. Jej sukienka była tak prześwitująca, że większość widzów po prostu nie dostrzegała jej błędów w tańcu.

— Szkoda, że ma innego partnera — odezwała się Jagoda po raz pierwszy, odkąd zaczął się występ. — Ten tańczy jakoś sztywno.

Zaskoczony jej słowami zwróciłem uwagę na tańczącego z nią chłopaka. Całkiem nieźle prowadził Magdę w rytmie cha-chy. To ona popełniała masę błędów. Chociaż, jakby się zastanowić, partner mógłby ją z tego wyprowadzić. Nie dobrali się idealnie. Nie byłem zazdrosny. Po prostu to widziałem. Nagle zaintrygowało mnie coś zupełnie innego.

— Widziałaś jej poprzedniego partnera?

— Tak, czasem widziałam, jak tańczyli — wyszeptała. — On był idealny. Z wyglądu nawet podobny do…

Mój napad śmiechu ją uciszył. Parę osób z widowni zmierzyło mnie zdenerwowanym spojrzeniem. Najwyraźniej przeszkadzałem, ale nie mogłem się powstrzymać. Jagoda musiała właśnie coś sobie uświadomić, bo nagle oblała się rumieńcem. To rozbawiło mnie jeszcze bardziej.

— To byłeś…

— Tak, tańczyłem wcześniej z Magdą, ale zrezygnowałem. Zastanawia mnie tylko, kiedy nas widziałaś, bo na pewno nie chodziłaś na zajęcia.

— Nie widziałam. Znaczy, widziałam, ale niewyraźnie. Tylko przez okno szkoły tańca. Przechodziłam tędy…

Biedactwo zaczęło się tak plątać, że chwyciłem ją za rękę.

— Wyjdźmy stąd…

— Nie chcesz zobaczyć do końca?

Pokręciłem przecząco głową i wyciągnąłem ją z sali. Nie protestowała. Miło było odetchnąć rześkim powietrzem i wystawić twarz do słońca, które mocno świeciło, mimo iż gdzieniegdzie na chodnikach widniały jeszcze resztki śniegu.

Muzykę wciąż było słychać. Tylko widok tancerzy nie przeszkadzał, by móc przy niej odpłynąć. Jagoda patrzyła na mnie pytająco, a ja zorientowałem się, że ciągle trzymam ją za rękę. Przyciągnąłem ją do siebie i zacząłem prowadzić powoli w rytm muzyki.

— Nie umiem tańczyć… — odparła, lecz nie protestowała. Powoli weszła w rytm.

— To masz wyjątkowe szczęście.

Spojrzała na mnie pytająco.

— Bo ja potrafię — dodałem z uśmiechem.

Ludzie przechodzący obok patrzyli się na nas jak na debili. Tuż obok nas były występy młodych talentów, a my tańczyliśmy dla siebie, dla muzyki. Bez najmniejszego sensu.


Jutro nam będzie wstyd,

Teraz tańcz, nie mów nic.



Czasem Jagoda zachowywała się zupełnie jak dziecko. Kiedyś miałem zająć się Wiktorią i zaproponowałem, żeby poszła z nami na spacer. Wiki po kilku chwilach zwykle nudziła się placem zabaw. Miała już dziesięć lat i piaskownica przestała być dla niej cudowną atrakcją. Tego dnia razem z Jagodą szalała na karuzeli i zjeżdżała ze zjeżdżalni, by zaraz potem uciekać, kiedy ta próbowała ją dogonić.

— Masz podejście do dzieci — powiedziałem, kiedy zaprowadziłem siostrę do domu.

— Nie, po prostu lubię się bawić — wydusiła cała zasapana i czerwona od biegania, ale uśmiechnięta od ucha do ucha.

W tych chwilach uświadamiałem sobie, że jest tylko trzy lata starsza od Wiktorii i równie dobrze mogłaby być jej przyjaciółką. Jednocześnie robiło mi się wstyd, gdy przypominałem sobie, w jaki sposób czasami na nią patrzyłem.

Być może za szybko sam zaczynałem się interesować kobietami. Dlatego nie dziwiło mnie, że trzynastolatka promieniuje seksapilem. W dodatku dostrzegałem jej spojrzenia w moją stronę. Kusiła mnie, a jednocześnie wyznaczała twarde granice, potrafiła być bezlitosna.

Innym znów razem wydawała się dojrzalsza ode mnie. Potrafiła zorganizować spotkania i zarządzać grupą. Zawsze miała przygotowany plan na wszystko. Zaczytywała się w książkach filozoficznych.

Najciekawszy był jej sposób postrzegania szczęścia. Nigdy jednak nie potrafiłem go do końca pojąć. Nie rozumiałem, jak mogła być taka radosna, wyrzekając się wszystkiego, co materialne i fizyczne. Być szczęśliwym tylko przez zachwycanie się pięknem. To nie mógł być stały stan. Chwilowe uniesienie jestem w stanie zrozumieć. To, jak ona podchodziła do życia, wydawało mi się naciągane. Jednak co ja tak naprawdę o niej wiedziałem? Właściwie tyle co nic.

Każdy z Seksty miał swoje hobby. Starał się je pielęgnować, a reszta mu w tym pomagała. Jagoda bawiła się magią. Rozmawiała z duchami, rzucała zaklęcia, które miały pomagać innym ludziom. Podróżowała w snach, odwiedzając umysły nieszczęśliwych istot i niosąc im pocieszenie.

Może miała w sobie tyle instynktu. Była uważną obserwatorką i iluzjonistką, bo większość znajomych wierzyła w to, co robiła. Pokazała mi kilka sztuczek, a nie były one karciane. W każdym razie zafascynowały mnie na tyle, że postanowiłem wgłębić się w tę sztukę.


***


Jagoda…


— Odprowadzić cię do domu?

Poczułam nieprzyjemne ukłucie w żołądku, które dało się we znaki jeszcze mocniej po tak przyjemnym dniu.

— Nie trzeba.

— Ale to nie problem.

— Serio, lubię chwilę przejść się sama. To taki mój rytuał. — Moje tłumaczenie było dość marne, ale Michał zdawał się tego nie zauważać.

— Jasne. — Uśmiechnął się całkiem szczerze i od razu zrobiło mi się lżej.

Jak już wspominałam, nie umiem kłamać. Nie lubię jednak, gdy ktoś lituje się nade mną, kiedy mówię prawdę. Nie czułam się nieszczęśliwa w sierocińcu. Potrafiłam docenić to, co miałam. Jednak inni niech myślą, że mam więcej. Zwłaszcza on — przyzwyczajony do dobrobytu mógłby przeżyć szok.

Już raz o mało się nie wygadałam. Szkoła tańca była naprzeciwko domu dziecka. Jak mogłam nie domyślić się, że to jego widziałam z balkonu. Fakt, nie było widać wyraźnie. Kiedy jednak poprosił mnie do tańca, nie miałam już żadnych wątpliwości. Świetnie prowadził, nie musiałam się nawet zastanawiać nad krokami. Zupełnie jakbym potrafiła tańczyć.

Przypomniałam sobie tajemniczego żebraka z Warszawy i natychmiast ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Zmarnowałam życzenie na własne przyjemności. Jeśli tamten człowiek też zajmował się magią, musiał być o wiele potężniejszy ode mnie. Co tak naprawdę mógł sprawić?

Omen przytulił mnie mocno na pożegnanie. Wtuliłam się w jego ciało odrobinę za długo i poczułam, że nie potrafię żałować. Zyskałam nie tylko taniec, ale i wspaniałego przyjaciela. Bliższego nawet niż ktokolwiek z Seksty. W końcu mnie puścił i każdy z nas odszedł w swoją stronę.


***


Po powrocie wzięłam się za wszystkie porządki. Z jednej strony chodziło o robienie dobrego wrażenia. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zabronił mi wychodzić do Seksty, z drugiej po prostu lubiłam to robić. Potrafiłam czerpać przyjemność z obowiązków, które innym wydawały się nudne.

Uwielbiałam dotyk różnego rodzaju materiału. W szczególności jeszcze wilgotnego. Dodatkowo, wieszając pranie, układałam je według wymyślonego schematu. Często tak samo robiłam w kuchni z kubkami. Najbardziej jednak lubiłam zmieniać pościel. Przypominało mi to czasy, kiedy jako mała dziewczynka wchodziłam w poszewkę kołdry i udawałam, że to mój namiot. Samo patrzenie jak prześcieradło opada na łóżko, wydawało mi się magiczne.

Nie przyznawałam się do tego. Po co ludzie mieliby brać mnie za wariatkę? Jedynie moja współlokatorka z pokoju — Miriam — wiedziała o tym. Znała prawie wszystkie moje dziwactwa. Była jednak strasznie leniwa, dzięki czemu zawarłyśmy prosty, niewypowiedziany układ. Ja wykonywałam za nią niektóre czynności, a ona rozumiała mnie bądź przynajmniej udawała, że rozumie.

— Co, randka się udała? — zapytała, gasząc fajkę.

— Pani Bożena się wygadała? — spytałam z rezygnacją.

— Nie, po prostu wróciłaś ze spaceru taka rozpromieniona, że nawet nie przeszkadza ci, że palę w pokoju. Jak widać, jest coś na rzeczy. Opowiadaj.

— Nie ma co opowiadać — mruknęłam zła na siebie, że tak się wkopałam.

— No, nie bądź taka. Jaki jest?

— Ma osiemnaście lat i chyba jest gejem. — Jak miło jest mówić prawdę, kiedy wszyscy pomyślą, że żartujesz.

— Tak czułam, że masz dziwny gust. — Miriam spojrzała w sufit i jakby nagle sobie przypomniała, że pościeliłam za nią łóżko, dodała: — Ale w pełni to akceptuję.


***


Wszyscy już poszli spać. Tylko ja ubrana w ciepły sweter stałam na swoim małym balkonie i wpatrywałam się w okno sali tanecznej. Światła były pogaszone i nikogo tam nie było.

Seksta trochę się zmieniła, odkąd Michał w nią wkroczył. Ciekawie było patrzeć, jak nowa dusza angażuje się we wszystko, czym się zajmowaliśmy. Najzabawniejsze było, kiedy na początku się buntował, a potem zaczynał ciężko pracować. Widziałam po nim, że gdzieś w głębi fascynowało go to, co robimy.

Kamil też był nowy, ale nie wkręcał się w to tak bardzo. Musiało mu zależeć na Michale, z pewnością dlatego przychodził. Biedna Kinga była zapatrzona w niego jak w obrazek. Szkoda, że nie miała szans.

A ja? Czy też chwilami się nie wkręcałam, kiedy spacerowałam z Omenem po parku, kiedy żartował i zabierał mnie w różne miejsca? Przywiązałam się, to fakt, ale nie chciałam go na wyłączność. Był dobrym kumplem. Może tylko postawiłam go trochę ponad resztą moich przyjaciół, których przecież znałam o wiele dłużej. Po prostu znalazłam swoją bratnią duszę.

Uśmiechnęłam się na tę myśl. Tak, więzi dusz to coś, w co głęboko wierzyłam. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, jak bardzo ten chłopak będzie w stanie namieszać w moim poukładanym i spokojnym życiu. Cieszyłam się, że poznałam Michała, może aż za bardzo.

Noc była chłodna, na niebie migotały gwiazdy, a ja kołysałam się w rytm melodii, która grała mi w głowie.


Snem było życie, dopóki ty

Nie pojawiłeś się wtedy w nim.

Obudzić chcę się wreszcie, lecz

Nie jestem pewna, czy też chcesz.



Michał…


Seksta stała się dla mnie czymś wyjątkowym. Polubiłem tamtych ludzi, a sama przynależność do tej grupy owianej tajemnicą po prostu mnie kręciła. Ucieczka od świata, kropla magii w morzu szarej rzeczywistości. To było moje święte miejsce, moje sacrum.


Sacrum bez kontaktu z otoczeniem,

oka mgnienie i mogę się przenieść

w inny wymiar pozbawiony pancerza,

w który codzienność bezwzględnie uderza.


Członków Seksty było łącznie ośmiu. W tym oczywiście ja i Kamil. Ciekawe, czy w tym wypadku nie powinniśmy się nazwać Oktawą? Najzabawniejsze było to, że byliśmy w różnym wieku, a mimo to wszyscy dobrze czuli się razem.

Najstarszy, Andrzej, doskonale dogadywał się z najmłodszą Jagodą. Ta zresztą była uwielbiana przez wszystkich. Wydawało się, że nikt nie dostrzega, w jakim jest wieku. Była liderką, guru Seksty, to było bezdyskusyjne. Członkowie nie czepiali się też, że Piotrek pije równo z nami, mimo iż był tylko rok starszy od Jagody. Ogółem wydawał się bardzo dojrzały i poważny jak na swój wiek. Potrafił żartować ze wszystkimi i miałem wrażenie, że odnajdywał się w każdej sytuacji.

W moim wieku była Kinga. Śliczny rudzielec, na dodatek książkoholiczka. Z czasem zaczęliśmy na nią żartobliwie mówić Złodziejka Książek, bo ciągle jakieś przynosiła, nie wiadomo skąd. Rok starsi, czyli w wieku Kamila, byli Bartosz i Karolina. Chyba dwójka najdziwniejszych osób z grupy. On nosił okulary, a włosy zaczesywał do tyłu, odsłaniając zbyt wysokie czoło. Miał też drobne zmarszczki pod oczami i dziwnie nieobecne spojrzenie. Przez to zdawał się starszy niż w rzeczywistości i nieustępliwie zerkał w jej stronę. Wydawało się to niedorzeczne, gdyż on był najbardziej poważny, a ona…

Karolina wiecznie nosiła sukienki i to takie, na które z zachwytem spojrzałaby moja młodsza siostra. Czasem tylko dla odmiany zaszczyciła nas widokiem swojej ukochanej bluzeczki z myszką Mickey. Blond włosy spinała najróżniejszymi kokardami.

Powiedzieli mi, że jest trochę dziecinna, bo dużo czasu spędzała z dziećmi. Pracowała jako wolontariuszka w przedszkolach, szpitalach, domach dziecka. Moim jednak zdaniem była bardziej dziecinna niż większość jej podopiecznych.

Pomimo wielu różnic wszyscy się wzajemnie akceptowali. Ja lubiłem każdego z nich i oni wszyscy lubili mnie. Czułem się swobodnie. Mogłem być sobą, nie obawiając się odtrącenia. Takie przeciwieństwo szkoły.

Po pewnym czasie zacząłem się chwalić zdolnościami muzycznymi. Czasem przynosiłem gitarę, żeby coś zagrać. Doskonale sprawdzała się, kiedy urządzaliśmy ogniska. Wszyscy wspólnie śpiewali. Przywiązałem się do tej grupy. Nawet zacząłem pisać o nich piosenki.

— Zaśpiewaj o Karolci — poprosiła mnie Karolina, kiedy przedstawiłem im utwór o mrocznych rytuałach. Zainspirowała mnie do niego oczywiście Jagoda.

Spojrzałem na Karolinę, miała na sobie różową sukienkę, a we włosach dużą kokardę. Dziś przynajmniej było ciepło. Nie wiedzieć czemu, często mówiła o sobie w trzeciej osobie i używając zdrobnienia. Po czasie nawet przyzwyczaiłem się do tego, choć i tak mechanicznie ją przedrzeźniałem.

— Dobrze, ułożę coś o Karolci, ale Karolcia musi dać mi czas. To może trochę potrwać…

Karolina rozpromieniła się, jakby sarkazm w ogóle do niej nie docierał. Zauważyłem też, że Jagoda niezbyt za dziewczyną przepada. Mimo iż była miła dosłownie dla wszystkich, to Karolci czasem unikała. Możliwe, że przez jej dziecinne zachowanie.



Siedziałem sam w siedzibie Seksty, przeglądając literaturę przyniesioną przez Kingę. Dziewczyna kolekcjonowała wszystkie porzucone książki i czasopisma. O dziwo, sporo się tego znalazło. Ja jednak postanowiłem ubogacić biblioteczkę grupową. Przyniosłem własne powieści. Biorąc pod uwagę zainteresowania Jagody, zacząłem także kupować książki ezoteryczne i filozoficzne. Sam również się w nich zagłębiałem.

— Nie musisz wydawać na nas funduszy. — Jagoda zjawiła się w pokoju bezszelestnie niczym duch.

— Ej, jestem w końcu z wami, nie?

— No tak, wybacz. — Widać było, że zrobiło jej się przez chwilę głupio, ale zaraz się rozluźniła.

Patrzyłem, jak swobodnie rzuca się na łóżko i wyciąga spod niego książkę, której wcześniej nie widziałem. Otworzyła w zaznaczonym skrawkiem papieru miejscu i pogrążyła się w lekturze. Po chwili jednak oderwała wzrok od kartek i przeniosła go na mnie.

— Coś nie tak?

— Co to jest? — Wskazałem na książkę, żeby nie wyszło, że gapię się na nią bez powodu.

— Kiedyś cię nauczę — powiedziała swoim wręcz uwodzicielskim głosem.

Wzruszyłem ramionami i położyłem się obok niej. Wydawało się, iż nie przeszkadza jej, że obejmuje ją i zaglądam przez ramię w książkę. Niewiele jednak z niej zrozumiałem. Wyglądała jak opis dziwnych rytuałów.

— Wierzysz w to wszystko?

— Nie. — Zaskoczyła mnie odpowiedzią.

— To dlaczego o tym czytasz?

— Szukam czegoś, w co naprawdę uwierzę. A kiedy już znajdę, będę próbowała to urzeczywistnić aż do skutku.

Nie wiedzieć czemu, spodobały mi się jej słowa, niemal miałem ochotę je gdzieś zapisać. Jagoda wtuliła się we mnie i zamknęła książkę. Zatopiłem twarz w jej włosach i zamknąłem oczy. Tak jak myślałem, kolorowe pasemka były doczepiane. Mimo to wyglądała z nimi zajebiście.

— Chyba jako jedyny nie zapytałeś mnie, dlaczego spędzam tu tak dużo czasu — powiedziała, wyrywając mnie z dziwnego transu, w jaki zacząłem popadać.

— Może dlatego, że ostatnio spędzam go tu więcej od ciebie. — To była prawda. Coraz częściej sypiałem w tym właśnie łóżku. Czasem sam, czasem z nią. Przychodziłem napić się z Andrzejem, pogadać z Kingą i posiedzieć w samotności. W domu już prawie nie przebywałem.

— W takim razie ja zapytam. Dlaczego?

— Powiedzmy, że nie przepadam za swoją rodziną. Nie akceptują mnie takiego, jakim jestem.

— Rozumiem. Jednak to nie wszystko. Co nie?

— Nie — przyznałem. — Twoi rodzice nie żyją. Prawda? — Wkroczyłem na bezpieczniejsze dla siebie tory. Zaraz jednak zganiłem sam siebie za kompletny brak taktu. Mogłem zapytać o to delikatniej.

Zaniepokoiło mnie nagłe przerażenie w jej oczach. Jakbym odkrył jej największy sekret. Faktycznie nigdy nie opowiadała o rodzinie. Zresztą ja też starałem się ukryć wiele rzeczy, a teraz jak debil z tym wystrzeliłem.

— Wybacz — dodałem — śledziłem cię, jak szłaś do domu.

— Czemu?

— Jestem chorobliwie ciekawski.

Patrzyła na mnie z nutką niechęci, ale wciąż pozwalała się przytulać. Fakt, czasem nie potrafiłem zachowywać się taktownie. Wychodziłem z założenia, że pytania najlepiej zadawać wprost, jeśli chce się czegoś dowiedzieć.

— Żyją — odpowiedziała w końcu, lecz tak smutnym głosem, jakby nie była to prawda. — Niestety nie pozwolono mi z nimi mieszkać. — Zatrzymała się, najwidoczniej nie chcąc rozwinąć tej myśli. — Też będę chorobliwie ciekawska. Dlaczego uciekasz z domu, tak naprawdę?

Miałem kilku bliskich znajomych, których nazywałem przyjaciółmi. Z Kamilem byłem zżyty naprawdę mocno. Przeżyłem kilka miłostek z dziewczynami i chłopakami. Nigdy jednak nie spotkałem osoby, której chciałem się zwierzyć ze wszystkiego, co męczyło mnie od lat. Aż do tego momentu.


Hej, ja przed tobą się rozbieram.

Zrzucam zmięte brudne myśli

I przed tobą umieram,

Chore serce otwieram,

Bez znieczulenia.

5. Iskry szczęścia

Michał…


Z samego rana wparowałem do Seksty. Bartosz z Karolcią siedzieli na czarnym dywanie tak pochłonięci rozmową, że niemal podskoczyli na mój widok.

— Nie przejmujcie się mną — rzuciłem i zamknąłem się w pokoju Jagody, lekko zaskoczony, że zastałem ją w środku.

— Nie w mojej sypialni! — przywitała mnie krzykiem, przez co mało zawału nie dostałem. — Ach, to ty… — dodała spokojniej i uśmiechnęła się przepraszająco.

— No, cześć… — powiedziałem niepewnie. Pierwszy raz widziałem ją zdenerwowaną.

Jagoda zamknęła za mną drzwi i usiadła na łóżku.

— Po co ja się staram? Na tej pierzynie i tak było już wszystko. Wylane piwo, wymiociny, krew, sperma, guacamole — zaczęła wyliczać sfrustrowana.

Patrzyłem na nią lekko zszokowany, próbując ogarnąć to wszystko.

— Jakie, kurwa… guacamole?

— Niemal codziennie ktoś chce się tu pieprzyć, a ja tu sypiam.

Przez chwilę poczułem dziwny dyskomfort żołądka, uświadamiając sobie, że ja też leżałem na łóżku pełnym jakichś guacamoli.

— Nie macie innych łóżek? Tyle tu pokoi.

— W jednym jest zawszona kanapa, gdzie druty wbijają się w dupsko. Nie nakłonisz ich.

— Przydałby się remont.

— Być może, ale to nie nasz budynek. W każdej chwili ktoś nas może stąd wykurzyć. Nie ma sensu nawet przynosić tu własnych mebli. Jedynie Karolcia załatwiła dywan, który jej rodzice mieli wyrzucić.

Pomyślałem, że mając taką córkę, pewnie zamienili go na różowy w fioletowe misie albo coś w tym stylu. Zostawiłem to jednak dla siebie.

— Masz rację. Serio wolisz tu sypiać? Nawet w bidulu jest lepsze łóżko. Nie obraź się, po prostu… — Zdałem sobie sprawę, że znów wkraczam na niebezpieczne tory.

— Luz, Michał, nie przejmuj się tym. Podoba mi się tutaj. Jestem przyzwyczajona mało mieć. To na mnie dobrze wpływa. Nie lubię luksusów.

— Minimalistka?

Skinęła głową i uśmiechnęła się do mnie.

— Chciałam ci podziękować — powiedziała po chwili. — Dzięki tobie odważyłam się powiedzieć wszystkim więcej prawdy o sobie. Do tej pory wiedziała tylko Karolina i co chwilę bałam się, że wygada. Na pewno nie specjalnie, ale ona jest taka nieobecna, czasem palnie coś bez zastanowienia. Widziała mnie tam, kiedy przyszła do dzieciaków z paczkami na Mikołajki.

W tej chwili zrozumiałem, skąd wziął się dystans Jagody do Karolci.

— Nie musisz mi dziękować, sama byś w końcu się przekonała.

— Może, ale pomogłeś mi.

Patrzyła na mnie tak, że poczułem dziwne mrowienie na całym ciele. Odgłosy z drugiego pokoju wcale nie pomagały mi się uspokoić.

— Chodźmy gdzieś.

— Gdzie?

— Do kina na przykład. Zostawimy ich na chwilę samych. Chociaż nie wyobrażam tego sobie. Karolina wydaje się bardziej dzieckiem niż ty. — Ciężko mi było nawet wyobrazić ją sobie nago. Miałem wrażenie, że policja zjawiłaby się dużo szybciej, niż gdybym dobierał się do Jagody.

— Uważasz, że jestem dziecinna? — spytała lekko obrażona. — Zresztą w mieście nie ma kina.

— Uważam, że masz trzynaście lat, a wiesz więcej o seksie niż ona. Przynajmniej takie sprawiasz wrażenie. — Poczułem w spodniach, że czas zejść z tego tematu. — Możemy pojechać do Wawy.

— Nie wiem, czy mnie obrażasz…

— To komplement… — mruknąłem i wyprowadziłem ją z siedziby Seksty, mrugając po drodze porozumiewawczo do Bartka. Na szczęście byli jeszcze w ubraniu…



Kiedy zaciągnąłem ją w końcu na przystanek, Jagoda odmówiła wejścia do autobusu.

— Nie stać mnie na to — rzekła zrezygnowana.

— Ale mnie tak — odpowiedziałem spokojnie, a po chwili dodałem: — Nawet na samochód, ale nie mam jeszcze prawka.

— Czy ty się chwalisz? — W jej głosie słychać było autentyczne oburzenie.

— Nie mam czym. To wszystko forsa moich starych — wyjaśniłem niechętnie. — Spokojnie, kiedyś też tyle osiągnę. Przynajmniej mam dobry start, bez tego ciężko.

— Naprawdę ci to potrzebne? Myślałam, że chcesz żyć inaczej niż twoi rodzice.

— Owszem. Chcę pokazać, że jestem od nich lepszy.

— Możesz w inny sposób.

Nawet nie zauważyła, kiedy wepchnąłem ją do autobusu i zapłaciłem za bilety. Usiedliśmy obok siebie i podjąłem temat dalej.

— Jak według ciebie mógłbym to zrobić?

— Chociażby muzyką. Pięknie grasz i masz zajebisty głos. Jesteś artystą, to już cię stawia w lepszym świetle.

— Oczywiście mam zamiar się rozwijać w tym kierunku, ale zbyt wiele nie osiągnę. Nie od razu będę sławny. — Wyszczerzyłem zęby.

— Nie chodzi o to, żeby być sławnym. Czerp z tego przyjemność.

— Na samej przyjemności nie wyżyjesz. Zresztą, czy według ciebie każdy powinien żyć na minimum? — spytałem, nie mogąc tego kompletnie pojąć.

— Trzeba czerpać szczęście z tego, co daje nam świat. To nam w zupełności wystarcza. Trzeba żyć w pełni, a nie zbierać bogactwo.

— Kolejna strona — mieć czy być. Czy Erich Fromm wiedział jak żyć? W rzeczywistości ciągłej sprzedaży, gdzie „być” przestaje już cokolwiek znaczyć — zaśpiewałem.

Wydawała się lekko zdezorientowana. Podobnie zresztą jak wszyscy, kiedy wtrącałem w rozmowę teksty piosenek. Nie potrafiłem jednak pozbyć się tego nawyku.

— Myslovitz — rzekłem krótko i zastanowiłem się przez chwilę.

— Wiem — powiedziała. — Nie zapominaj, że upadamy wtedy, gdy nasze życie przestaje być codziennym zdumieniem…

W tym momencie właśnie tak było i ona mnie w to zdumienie wprawiała. Tego pragnąłem, żeby życie każdego dnia mnie zaskakiwało.

— Z tym się zgodzę.

— Być — znaczy doceniać życie i siebie samych — kontynuowała. Mamy wewnętrzne bogactwo i nic więcej mieć nie musimy. Ten zepsuty świat dąży tylko do zysku, a przecież nic z tego nie zabierzemy ze sobą po śmierci. Gdyby każdy potrafił docenić to, co ma.

— Tak jak ty?

Skinęła głową.

— Ja mam bardzo dużo.

Westchnąłem cicho, już wcześniej dostrzegłem błąd w jej codziennym myśleniu.

— Wydaje ci się, że masz dużo. Przecież tak naprawdę nie posiadasz nic. Wiesz, jaki jest twój problem? Myślisz, że nikt o tym nie wie. Dostrzegasz swoje filozoficzne prawdy, które mówią, że życie we współczesnym świecie nie ma sensu, a reszta to banda idiotów podążających za zyskiem. Ta banda idiotów wie, że umrze, ale nie myśli o tym tak często. Dlatego w przeciwieństwie do ciebie są szczęśliwi, a ty, chcąc czuć się wyjątkowo, rozmyślasz o tym, że odgadłaś wszystkie zagadki wszechświata. Tak naprawdę siedzisz tu zamknięta i nie masz nic. Gdybyś jeszcze była szczęśliwa, ale widzę, że nie jesteś. Uśmiechasz się i mówisz, że dostrzegasz piękno świata, a co zastanę cię samą w pokoju, masz opuchnięte oczy. Chyba że cierpienie też uważasz za wyjątkowe. Tu cię zmartwię, depresja jest teraz w modzie.

— Wiesz co? Odwal się — powiedziała i jak typowa kobieta odwróciła się ode mnie z fochem.

— Wybacz, że zburzyłem ci cały światopogląd. Ktoś musiał ci to powiedzieć.

Widziałem kolejne łzy w jej oczach i w duchu skarciłem się za moją bezpośredniość. Zawsze byłem szczery tylko wobec osób, które naprawdę lubiłem. Czemu ja się dziwię, że pół świata mnie nienawidzi?

— Te poglądy istniały już dawno. Nie są zbyt trafne. Przynajmniej w tym rozumieniu. Być — nie znaczy zrezygnować z posiadania i pamiętać o śmierci. Zresztą to nie ma znaczenia. Są inne rzeczy, przez które jesteś wyjątkowa.

— Ta, jakie? — mruknęła.

— Nie ma tak łatwo. Kiedyś ci powiem, ale mam nadzieję, że sama to odkryjesz.

Wątły blask w jej oczach trochę mnie uspokoił. W sumie nie miałem pojęcia, o co mi chodziło. Grunt, że zadziałało.



Film okazał się nudny jak flaki z olejem. W pewnym momencie chyba nawet przysnąłem. Ocknąłem się jednak natychmiast, kiedy poczułem jej głowę na swoim ramieniu i usłyszałem chrupanie popcornu koło ucha.

— Przeszkadzam ci? — spytała szeptem.

— Nie.

Kiedy film się skończył, musiałem wytłumaczyć Jagodzie, że naprawdę nikt nie czyta napisów końcowych. Dopiero wtedy wyszła z kina cała rozpromieniona. Zaczęła komentować każdą scenę, która ją urzekła. Na niektóre sam kompletnie nie zwróciłem uwagi.

Może pomyliłem się z tym, że jest nieszczęśliwa. Jednak chwilami naprawdę widziałem smutek w jej oczach. Za wszelką cenę starała się ukryć przed wszystkimi to, co ją trapi. Powiecie, że bawię się w psychologa, kiedy sam go potrzebuję. Ponoć jest taka forma terapii. Próba pomocy Jagodzie leczyła moją poranioną duszę.

— Widzisz, nie chciałaś wydawać pieniędzy na kino, a jednak wyszłaś stamtąd szczęśliwa — zacząłem niepewnie, nie wiedząc, czy mogę znów poruszyć tę kwestię.

— Nie chciałam, żebyś ty wydawał na mnie — powiedziała, a jej dobry humor się rozproszył.

— To nie zmienia faktu, że film ci się podobał.

— Mam jednak wyrzuty sumienia. Kiedyś ci…

— Nic mi nie będziesz oddawała. — Spojrzałem wymownie w niebo, by po chwili się uśmiechnąć. — Chyba że w naturze.

— Zboczuch.

— W polu odpracujesz — dodałem, szczerząc zęby.

— A, tak. — Odwróciła wzrok, ale i tak dostrzegłem, że się zaczerwieniła.

— No chyba że pomyślałaś o czymś innym. Może na to przystanę.

Uderzyła mnie żartobliwie w ramię i zaczęła się śmiać. Zachowywała się, jakby kompletnie zapomniała, że uraziłem ją całkiem niedawno tym, co powiedziałem.


~


Dworzec jak zwykle zapełniony był ludźmi, choć już nie tak bardzo jak w okresie świątecznym. Razem z Jagodą przyglądaliśmy się losowym osobom, by umilić sobie czekanie. Dziewczyna powiedziała mi, że zawsze tak robi. Jakoś od razu mi się udzieliło.

Starszy pan czytał gazetę, tuż obok nastolatek przeglądał wiadomości na smartfonie. Ciekawe, z czym usiądzie jakiś dzieciak koło niego za parędziesiąt lat. Kawałek dalej chłopak wyglądający na trochę starszego od Jagody przechadzał się tam i z powrotem. Patrzył z zaciekawieniem na każdy autobus. Kiedy się zbliżyliśmy, natychmiast do nas podszedł.

— Też jedziecie z trzeciego przystanku? — spytał wyraźnie podekscytowany.

— Tak — odpowiedzieliśmy niemal jednocześnie, tak samo zdziwieni tym pytaniem.

— Ja też. Byłem na basenie. A wy? Byliście kiedyś na basenie? — Pytanie brzmiało bardzo dziecinnie mimo poważnego wyglądu chłopaka.

— Pewnie — zacząłem, wyczuwszy klimat. — To potrafisz pływać?

— No, tak trochę.

Chłopak kiwał się do przodu i do tyłu, czasem rozglądał na boki.

— Świetnie. Może kiedyś spotkamy się na basenie.

— No… — Jego oczy rozpromieniły się radośnie. — Patrzcie, to ten autobus!

— Ale to nie nasz — odpowiedziała Jagoda.

W tym momencie z pobliskiego sklepu wyszła naburmuszona kobieta. Rozejrzała się nerwowo i dostrzegłszy nas, podbiegła szybko. Chwyciła chłopaka za rękę, odciągając na bok.

— Mówiłam, żebyś z nikim nie rozmawiał — warknęła i spojrzała w naszą stronę. — Bardzo przepraszam, mój syn jest…

— Naszym kumplem — rzuciłem szybko.

Patrzyła na mnie jak na wariata.

— Musimy jechać. Przepraszam jeszcze raz.

Pociągnęła za sobą chłopaka, a ten jeszcze odwrócił się i pomachał do nas. Ogarnęło mnie jakieś dziwne poczucie niesprawiedliwości.

— Masz wizytówki Seksty? — spytałem Jagody.

Wyciągnęła jedną i podała mi.

— Ale po co?

Nie odpowiedziawszy, podbiegłem do chłopca i wcisnąłem mu ją w rękę tak, żeby jego matka nie widziała.

— Ach, to nie ten autobus — mruknąłem do siebie, by usprawiedliwić swój bieg w tamtą stronę i zawróciłem.

Kobieta po raz kolejny spojrzała na mnie jak na kretyna i wepchnęła swojego syna do pojazdu. Chłopak jeszcze machał nam przez okno. Pomachałem mu, również uśmiechając się szeroko. Zwłaszcza kiedy zobaczyłem, że oblicze jego matki nieco złagodniało i na jej twarzy również pojawił się delikatny uśmiech.

— Co ty właściwie odpierdoliłeś? — spytała życzliwie Jagoda.

— Sam nie wiem. Działałem pod wpływem impulsu.

— Mam wrażenie, że ten chłopak… — zaczęła, ale zamilkła, jakby bała się wypowiedzieć głośno swoją ocenę.

— Nie był do końca pełnosprawny umysłowo? — załatwiłem sprawę za nią. — Możliwe, ale był strasznie miły. Chciałbym go lepiej poznać.

Na ten sam przystanek podjechał nasz autobus. Moja minimalistka już się nie buntowała, że zapłaciłem za kino i podróż powrotną. Była jakoś dziwnie zamyślona.

— Wszystko OK?

— Jesteś chyba jedyną osobą, której nie zniszczył nadmiar pieniędzy — powiedziała cicho.

— Bo pieniądze nie niszczą. Ile razy ci to trzeba powtarzać? Kto cię nauczył takich bzdur?

— Nie wiem… Chyba rodzice.

— Rodzice, którzy tak cię traktowali, że zostałaś od nich zabrana?

Po raz drugi tego samego dnia doprowadziłem ją do granicy płaczu. Powoli zaczynałem sam siebie wkurwiać.

— Nie traktowali mnie źle. Nie mieli pieniędzy na utrzymanie mnie. W przedszkolu zobaczyli, że jestem wiecznie głodna i chodzę w brudnych ciuchach. Uznali, że rodzina źle mnie traktuje. Było tyle zgłoszeń, że nie wygrali rozprawy w sądzie. Odesłano mnie do domu dziecka i nie miałam nic do powiedzenia. Wszyscy stwierdzili, że tak będzie dla mnie najlepiej. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Byłam mała i chciałam być przy rodzicach. Do tej pory nie widzę w tym nic złego, że nie mieliśmy wszystkiego. Po tym, co mi opowiedziałeś, dziwiłam się, czemu ty mogłeś mieszkać ze swoimi. Teraz wiem. Chodzi o pieniądze. Masz je, jesteś panem, ale do cna zniszczonym. Nie chcę, żebyś taki był.

Kiedy tylko autobus się zatrzymał, wybiegła z niego i już po chwili zniknęła mi z oczu. Stałem na przystanku, nie bardzo wiedząc, co zrobić z rękami. W końcu wcisnąłem je z rezygnacją do kieszeni i spojrzałem zażenowany w niebo.

— Noż kurwa, debilu, jak zwykle…



Jagoda…


Na początku to ciche pochrapywanie Miriam nie pozwalało mi zasnąć. Po dwóch godzinach przewracania się z boku na bok zdałam sobie sprawę, że moja współlokatorka od dawna nie wydaje z siebie już żadnego dźwięku. Myśli, które starałam się trzymać gdzieś daleko, i tak napływały mi do głowy.

Nauczyłam się cieszyć z życia mimo wszystkich bólów i upokorzeń. To nie jest takie trudne. Wystarczy zwrócić uwagę na wszystko, co może przynieść nawet najmniejszą radość i na tym się skupiać. Wszelkie problemy, toksycznych ludzi i miejsca związane z bolesnymi wspomnieniami trzymać z daleka od siebie. Kiedy w szkole ktoś mnie irytował bądź naśmiewał się ze mnie, po prostu go ignorowałam i starałam się unikać na tyle, że w końcu zapominałam o jego istnieniu.

Michał był denerwujący, złośliwy, samolubny i arogancki. Normalnie od kogoś takiego trzymałabym się z daleka. Jednak widziałam, że nie przeszedł obojętnie obok człowieka w potrzebie. Potrafił zrobić więcej niż ja, czasem trochę mnie to drażniło. Może robił to dla szpanu. Coś w stylu „mam tyle pieniędzy, że mogę się z każdym podzielić”. Nie chciałam w to wierzyć, ale też nie byłam naiwna.

Omen był pierwszą osobą, przy której czułam się naprawdę dobrze. Nie musiałam się starać, wmawiać sobie niczego. To było takie naturalne szczęście, które samo do mnie przyszło. Tak nagle, że potrafiło mnie zaskoczyć. Nigdy jeszcze nie zdziwiło mnie to, że jestem szczęśliwa. Dawno też nic nie sprawiło mi tyle bólu co jego słowa, choć zastosowałam wszystkie chwyty obronne.

Czułam, jak serce rozdziera mi się na miliony kawałków. Już miałam ochotę policzyć je wszystkie, byle tylko zająć umysł czymś na tyle bezsensownym, by się znużył i pozwolił mi zasnąć.

Z podwórka dobiegały jakieś irytujące szmery, które jeszcze bardziej wszystko utrudniały. Starałam się je zignorować. Nagły huk jednak sprawił, że o mało nie wyskoczyłam z łóżka.

Niepewnie podeszłam w stronę balkonu. Miriam nawet się nie poruszyła, jej twardego snu nic nie mogło zakłócić. Z lękiem uchyliłam oszklone drzwi. Chłodne, nocne powietrze owiało mnie i uspokoiło. Wyszłam na zewnątrz i nim jeszcze zdążyłam się nachylić, aby sprawdzić, czy ktoś jest na dole, usłyszałam soczyste:

— Kurwa mać.

— Omen?

Michał faktycznie stał pod moim balkonem. Spojrzał w górę i pomachał mi, szczerząc swoje białe zęby.

— Pojebało cię? — spytałam cicho.

— Słyszę to ostatnio bardzo często. Pozwól więc, że w najbliższym czasie przemyślę tę kwestię.

— Co ty tu robisz?

Chłopak chrząknął znacząco i wystawił rękę w moją stronę w niemal teatralnym geście.

— Och, Julio najsłodsza, chciałem być twym Romeo i w blasku księżyca wdrapać się na balkon, by znów ujrzeć twą piękną twarz i przeprosić za me czyny, ale coś mi, kurwa, nie wychodzi. Tu prawie nic nie widać.

Westchnęłam cicho, jednocześnie czując, jak potłuczone wcześniej kawałki same zaczynają się sklejać. Weszłam zgrabnie na barierkę i chwyciłam się rynny. Powoli zaczęłam schodzić. Znałam doskonale ten budynek. Wiedziałam, gdzie postawić stopy, aby się utrzymać. Wystarczyło zrobić to powoli. Gdy znalazłam się na w miarę bezpiecznej wysokości, spytałam:

— Możesz mnie złapać?

— Postaram się.

Nie bacząc na nic, oderwałam się i skoczyłam prosto na niego.

— Brawo, mój wybawco. — Puściłam mu oczko, będąc już w jego ramionach. — Teraz możesz mnie pocałować, posadzić na swego rumaka i zawieźć do zamku.

— Eee… z księżniczką, co łazi po ścianach niczym Spider-Man, to ja mogę najwyżej na piwo iść.

— Może być — odparłam, kiedy postawił mnie na ziemi.

Mimo iż normalnie stroniłam od alkoholu, nie potrafiłam w tej chwili mu odmówić. Skoro już i tak uciekałam z domu, mogłam też przestać udawać grzeczną dziewczynkę.

— Problem w tym, że jesteś boso i w piżamie.

— A gdzie będziemy pić to piwo?

— W naszym domu?

— Więc strój mi nie przeszkadza.

Może nie było aż tak romantycznie, jak mogłoby być, ale cóż, do Julii dużo mi brakowało.

Nie będę Julią

Wierną na balkonie,

Nie będę Julią

Nawet w snach.


***


Michał…

Trochę szumiało mi w głowie od piwa i taniego wina. Jagoda siedziała przede mną na podłodze po turecku. Przez cienką koszulę nocną lekko przebijały sutki jej delikatnie ukształtowanych już krągłości. Nie bardzo wiedziałem, gdzie przenieść spojrzenie. Blask świec, które właśnie zapalała i rozstawiała wokół nas, rozświetlał jej ciało. Kiedy patrzyłem w jej oczy, czułem, że ciarki przechodzą mi po plecach. Wzięła do ręki kredę i zaczęła wypisywać dziwne znaki na drewnianej podłodze.

— Jeśli będziesz potrzebowała krwi, to mogę się poświęcić — rzuciłem żartobliwie, lecz ona patrzyła na mnie całkiem poważnie.

— Nigdy, żadnych ofiar — odparła spokojnie. — A ty już dość krwi przelałeś. Nie powinieneś się ciąć.

Spojrzałem na nią, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Nigdy nie przyznawałem się do tego. Czułem się zażenowany i zawstydzony, jakbym to ja siedział przed nią na wpół rozebrany.

— A jeśli już musisz, to chociaż się tego nie wstydź. — Chwyciła moje dłonie i ściągnęła długie rękawiczki, odsłaniając pokryte setką blizn przedramiona. — Każdy ból umacnia, więc czego się wstydzisz? Tego, że jesteś silny?


Na szlak moich blizn poprowadź palec,

By nasze drogi spleść gwiazdom na przekór.

Otwórz te rany, a potem zalecz,

Aż w zawiły losu ułożą się wzór.


— Nie, właśnie tego, że jestem słaby.

— To bądź silny. Potrafisz. Zresztą jest stanowczo za ciepło na te rękawice.

— Co właściwie robimy? — Czułem bolesną potrzebę zmienienia tematu.

Uśmiechnęła się do mnie niemal czule.

— Przedstawię ci moich przyjaciół i pokażę światy, w których jeszcze nie byłeś…



Egzamin na prawo jazdy jest stresującym momentem w życiu każdego człowieka. Zastanawiałem się, czy też bym się stresował, gdyby ojciec nie wykupił mi jazdy u najlepszego instruktora w mieście. Na dodatek byłem świadom dużego prawdopodobieństwa, że zdam, gdy tylko usłyszą moje nazwisko.

Długo stałem w grupie zestresowanej młodzieży. Większość z nich drżącymi palcami odpalała kolejnego papierosa. Wszyscy nerwowo czekali na swoją kolej. Również co chwilę zerkałem na zegarek, ale nie tym samym zdenerwowanym ruchem jak pozostali. Tamci wyglądali, jakby odliczali swoje ostatnie minuty do egzekucji. Ja patrzyłem lekko zirytowany. Ile to może trwać? Chciałem mieć więcej czasu na opijanie zwycięstwa.

W końcu znalazłem się za upragnioną kierownicą białej skody. Starszy egzaminator, usiadłszy koło mnie, zadał jedno pytanie. Wtedy już wiedziałem, że prawko mam zdane.

— Ten Michalszewski? Od Marka?

— Taa. — Powinienem był się ucieszyć. Jednak wolałem zdać, pokazując, że potrafię jeździć.

— Znam twojego staruszka.

— Kto go nie zna? — wypaliłem.

— No, ba, dorobił się stary, ale to nie tak. Ja z nim do klasy chodziłem.

Pięknie, lepiej być nie mogło. Teraz albo zdam bez uruchamiania silnika, albo zazdrosny kolega uwali mnie na pierwszym zakręcie bez powodu. Postanowiłem to przemilczeć i czekać na znak, kiedy mogę ruszyć, facet widać jednak miał ochotę sobie pogadać. Nic dziwnego, że egzaminy tak długo trwały.

— Ściągał na wszystkich sprawdzianach. Cwaniaczek od samego początku. Tacy zawsze daleko zajdą, ale był też dobrym kumplem. Z niejednego kłopotu potrafił człowieka wyciągnąć. Ty jesteś Michał, tak? Dali ci imię, jakby chcieli podkreślić nazwisko.

— Ta, rodzice mnie nie kochają.

Na te słowa egzaminator wybuchnął głośnym śmiechem, jakbym opowiedział zajebisty dowcip.

— Ha, ha, dobre. Dobrze, kolego, możesz ruszać. — Te słowa były dla mnie jak zbawienie.


~


Tak jak się spodziewałem, zdałem bez najmniejszego problemu. W końcu miałem w dłoniach swój upragniony dokument. Mieliśmy dwa samochody. Z drugiego ojciec pozwolił mi korzystać, kiedy zechcę. Po raz pierwszy w życiu był ze mnie dumny. Może nie zależało mi na tym aż tak bardzo, ale za możliwość prowadzenia audi Q8 nawet byłem dla niego miły.

Pierwszą rzeczą, o jakiej marzyłem, było zabranie Jagody na przejażdżkę. Pojawiłem się pod jej balkonem i rzuciłem kamieniem, starając się, by nie trafił w szybę. Dziewczyna zaraz się pojawiła i poinformowała mnie, że za minutkę zejdzie.

Spodziewałem się typowej minutowej godzinki na makijaż, fryzurę i tak dalej. Zdziwiony ujrzałem ją w drzwiach wejściowych dosłownie po chwili. Było popołudnie, więc nie musiała się popisywać umiejętnością ucieczki z każdego więzienia.

Tym razem nie przypięła kolorowych włosów. Miała na sobie luźny sportowy strój, a i tak wyglądała ślicznie. Zresztą widziałem ją w piżamie i co pięć minut musiałem sobie powtarzać, że jest nieletnia.

— O co chodzi? — spytała.

— Jedziemy? — zapytałem, szczerząc zęby w popisowym uśmiechu.

— Gdzie?

— Nieważne!

— Zdałeś? — domyśliła się w końcu, o co chodzi.

— No ba…

Rzuciła mi się na szyję, gratulując.

— Pewnie, że jedziemy! — zawołała, a ja byłem szczęśliwy, że tym razem nie muszę jej do niczego namawiać.

Już po chwili mknęliśmy szosą, mając gdzieś ograniczenia prędkości. Czarne autko z charakterystycznym dużym grillem, dwudziestodwucalowymi kołami i lakierowanymi zderzakami nie tylko wyglądało pięknie. Spokojnie mogłem cieszyć się wygodą i szybkością jazdy. Jagoda za to patrzyła w zdumieniu to na wyświetlacze, to na szybę w dachu, chociaż najbardziej zaskoczyły ją bezbramkowe drzwi.

— Ojciec serio pozwolił ci tym jeździć? Ja bym się bała, że zniszczę.

— Uczyłem się na nim — uspokoiłem ją, lecz chyba nawet mnie nie słuchała, bo właśnie odkrywała wszystkie schowki, do których dostęp miał pasażer.

Dzień był piękny i słoneczny. Wiał lekki wiaterek, a radio leciało na ful. Zwolniłem trochę i zjechałem z głównej drogi. Kierowałem się do miejsca, które bardzo chciałem pokazać Jagodzie.

— Gdzie właściwie jedziemy?

— Zabiorę cię do lasu i wykorzystam.

Jakby na potwierdzenie swoich słów zatrzymałem się na skraju niewielkiego lasku. Gdy zgasiłem silnik i muzyka w radiu ucichła, mogliśmy się wsłuchać w śpiewy ptaków. Wiatr przyjemnie szumiał wśród drzew. Idealnie oceniłem, że to świetna pogoda na spacer.

— Może być ciekawie. — Jagoda wyskoczyła z samochodu pełna optymizmu.

Szliśmy przez las ścieżką, która zaprowadziła nas na sporą łąkę. Rozległy teren rozświetlały promienie słońca. Śpiew ptaków komponował się z cykaniem świerszczy.

— Pięknie tu — zawołała i pobiegła przed siebie.

Nie miałem pojęcia, co robi. Gdzieś w połowie drogi zrzuciła buty i zaczęła obracać się w koło. Przez chwilę patrzyłem na nią jak zaczarowany. W słoneczny dzień zobaczyłem cię. Tańczyłaś boso, byłaś jak natchniona… Brakowało tylko deszczu… W końcu ze śmiechem padła na trawę, rozkładając ręce na boki. Czym prędzej dołączyłem do niej.

— Widzisz, to znaczy być… — zacząłem.

— Tak, wiedziałam o tym. Trzeba się cieszyć z takich chwil i doceniać piękno świata.

— A jednak potrzebowaliśmy samochodu, a co za tym idzie pieniędzy, żeby tu dotrzeć. Pieszo zajęłoby nam to dużo czasu.

— To też byłaby ciekawa przygoda.

— Nie zobaczysz wszystkiego, co jest piękne. Nigdy nie wyjedziesz za granicę. Nie mów, że nie chciałabyś. Jesteś taka żywa, energiczna, pełna optymizmu, a jednak większość życia spędzasz w zamknięciu, podczas gdy świat czeka na ciebie. Nie chcę, żebyś zmarnowała swojej szansy.

— Co mam według ciebie zrobić?

— Korzystać ze wszystkiego, co daje ci los. Chcę ci w tym pomóc. Proszę, pozwól mi. Chcę być twoim motorkiem napędowym.

— A co, jeśli ja nie chcę?

— Jest zasadnicza różnica między tym, czego chcemy, a czego potrzebujemy.

— Więc będziesz działał wbrew mojej woli?

— Mówiłem, że cię wykorzystam.

Uśmiechnęła się lekko pod nosem.

— Dlaczego właściwie chcesz mnie zmienić?

— Bo ty robisz to samo ze mną. Naprawiasz mnie, dodajesz mi odwagi i pokazujesz, jak to jest cieszyć się z drobnostek. Pierwszy raz jestem naprawdę szczęśliwy.

Spojrzałem na jej sylwetkę ułożoną wygodnie na trawie. Podniosła się lekko i popatrzyła mi w oczy.

— Ja też… — powiedziała cicho.

Nie bajerowałem jej, jak to zwykle robię. Powiedziałem to szczerze i ucieszyło mnie, że ona czuje to samo. Wpadłem na jeszcze jeden pomysł, by ją uszczęśliwić.

— Chcesz odwiedzić rodziców? — spytałem.

— Rodziców? — Wpatrywała się we mnie zdziwiona.

— Tak. Mówiłaś, że rzadko ich widujesz, a skoro mam samochód, mogę cię podrzucić na chwilę. Nikt nawet nie musi wiedzieć.

Po jej minie widziałem, że to był doskonały pomysł, w jej oczach zabłysły radosne iskry.

Wtedy zrozumiałem, że zabiłbym każdego, kto próbowałby je zgasić.

6. Magia czynu

Jagoda…


Kiedy dotarliśmy na miejsce, poczułam wątpliwości. Stara rudera wyróżniała się bardziej niż siedziba Seksty. Mała drewniana chałupina, w której mieszkali moi rodzice, była miejscem, od którego ludzie trzymali się z daleka.

— Zaczekasz tu? — wypaliłam. Nie chciałam, żeby wchodził do środka.

— Jasne.

Mając nadzieję, że nie weźmie mi tego za złe, zostawiłam go w samochodzie i podeszłam do mojego starego, kochanego domu.

Kiedy mama ujrzała mnie w progu, myślałam, że mnie udusi. Zaczęła wypytywać o wszystko, jednocześnie niemal nie pozwalając mi dojść do słowa. Tata również bardzo się ucieszył. Widziałam to w jego oczach, bowiem odkąd mnie zabrali, nie odzywał się zbyt często. Znów otoczył mnie zapach stęchlizny i widok połamanych mebli. To tu bawiłam się, goniąc myszy, ale byłam szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa, bo rosłam w środowisku pełnym ciepła i miłości.

— Zaproś koleżankę do środka — zaszczebiotała moja mama.

Teraz dopiero zauważyłam, że z brudnego okna bez firanek idealnie było widać sylwetkę odwróconego tyłem Omena. Właśnie kończył wypalać fajkę i rozglądał się po okolicy.

— To chłopak — powiedziałam cicho, nieco zażenowana.

— Ale głupia jestem. To przez te długie włosy, ale fakt, miałaś jakiś pociąg do metalowców. Tym bardziej zaproś go do środka. Chyba się nie wstydzisz.

Zatkało mnie przez chwilę.

— Znaczy… W sensie nie mój chłopak, kolega tylko, po prostu mnie podrzucił i nie chciał się wpraszać pewnie i tak nie wejdzie.

— Jak ma na imię?

— Michał, ale on nie…

Nie zdążyłam powiedzieć jeszcze raz, że to nie jest mój chłopak, bo mama już wychyliła się za drzwi.

— Michał! — zawołała, na co Omen niemal podskoczył, gubiąc papierosa, którego odruchowo przydepnął. — Wchodź do środka! Nie stój jak kołek!

Pacnęłam się w czoło, mając ochotę zapaść się pod ziemię. Omen wyszczerzył zęby w swoim niezawodnym uśmiechu.

— A bardzo chętnie. Dziękuję pani.

Uścisnął jej rękę na przywitanie. Tak samo mojemu ojcu, który zmierzył go nieco zdziwionym spojrzeniem. Zapewne ze względu na jego ekscentryczny wygląd.

— Dziękujemy, że przywiozłeś Jagodę. Pozwalają nam się z nią widywać tylko od święta i to nie każde. Napijesz się czegoś?

Rodzice zawsze byli całkowicie szczerzy i nie wstydzili się swojej sytuacji. Biła od nich taka naturalność, a ja tyle czasu ukrywałam przed przyjaciółmi, że mieszkam w domu dziecka. Nie potrafiłam się zdobyć na spokój, kiedy matka podała Michałowi herbatę w wyszczerbionym kubku. Zapewne jeszcze niedomytym. Chociaż mi takie nigdy nie przeszkadzały, zdałam sobie sprawę, że dla niego mogłoby to być nie do pomyślenia.

— Mmm, prawdziwa mięta. Dawno takiej nie piłem.

Spojrzałam na niego zdziwiona. Uśmiech ciągle nie schodził mu z ust. Zdawał się w ogóle też nie zwracać uwagi na to, w jakim stanie jest dom.

— Świeżutka, prosto z naszego ogródka. — Mama wydawała się w siódmym niebie, a ja cała się trzęsłam. — Nie bądź taka spięta. — Oczywiście musiała to zauważyć i poczochrała mi włosy, na co Omen parsknął śmiechem.

— Nie jestem spięta.

Patrzyłam, jak mama przeszukuje szafki i kręci z niezadowoleniem głową. Zapewne szukała czegoś, czym mogłaby nas poczęstować. Wtedy przypomniało mi się, że przywiozłam jej świeże drożdżówki. Wyjęłam je prędko z plecaka. Aż rozpromieniała na ten widok i szybko podzieliła je miedzy nas wszystkich.

— To od kiedy jesteście razem? — spytała, kiedy zaczęliśmy jeść, a ja mało się nie zadławiłam.

Omen patrzył na mnie z ukosa, lekko się uśmiechając, jakby sam czekał na odpowiedź.

— Mówiłam, jesteśmy przyjaciółmi.

— Rozumiem, rozumiem, jeszcze nie ten etap. — Poklepała Michała po ramieniu, jakby oznajmiała mu, że chcąc nie chcąc, już należy do rodziny. — Musisz ją tak znienacka przygwoździć i pocałować, bo inaczej utkniesz w friendzone do końca życia — szepnęła na tyle głośno, żebym to usłyszała.

Nie wiedziałam, co mnie bardziej dziwiło. To, że mama zna określenia takie jak „friendzone” czy to, że Omen wyglądał, jakby uważał to za doskonały pomysł.


Nic, naprawdę nic nie pomoże,

Jeśli ty nie pomożesz dziś miłości.



Michał…


Pogoda ostatnio dopisywała jak nigdy. Jasne niebo i cieplutkie promienie słońca sprawiały, że nawet ulica, na której znajdowała się siedziba Seksty, zdawała się uroczym miejscem. Nadal było tam cicho i pusto, ale całkiem przyjemnie.

Niedaleko naszej ruiny był mały skwer, o ile można tak nazwać trochę trawy, dwa drzewka i połamane ławki. Wybraliśmy z Jagodą tę, na której dało się jeszcze usiąść. Postanowiliśmy, że kiedyś na pewno odnowimy to miejsce. Na razie brudziliśmy tam łupinkami słonecznika, demoralizując w ten sposób nasze czyste dusze. Grzesząc jeszcze bardziej, toczyliśmy niespotykaną debatę. Dyskutowaliśmy bowiem na temat istnienia magii. Na wszystkie cuda, jakie pokazała mi dziewczyna, potrafiłem znaleźć logiczne wyjaśnienie. Mimo to zaczynałem wierzyć, że była w tym magia. Nieważne jakiego rodzaju, chciałem się jej nauczyć.

Pewnie denerwujecie się, że nie opowiadam wam, jak wyglądały niektóre rytuały, seanse spirytystyczne i inne niesamowite rzeczy, w których brałem udział. Obiecałem zachować milczenie i możecie mnie przekląć, jeśli potraficie, ale dotrzymam słowa. Do tej pory nauczyłem się tylko jednej rzeczy — śnić świadomie.

— Niewiele ma to wspólnego z magią — pożaliłem się Jagodzie, gdyż rozmowa właśnie zeszła na ten temat. — Szkoda, że nie potrafię podróżować astralnie. Szczerze ci powiem, że wydaje mi się to także pewnym rodzajem snu. Tylko z całą pewnością ciekawszym.

— Owszem — zgodziła się ze mną, wyjmując kolejną pestkę słonecznika z paczki i otwierając ją zębami. — Zresztą w snach też podróżujemy poza ciałem.

Niełuskany słonecznik uczy cierpliwości. Jagoda także to robiła. Nigdy nie tłumaczyła niczego dokładnie. Chciała, żebym sam się domyślał. Wyrabiał własne zdanie. Czasem tylko oznajmiała, że się mylę, lecz nie dawała żadnej podpowiedzi, którą ścieżką iść.

— To się dzieje w naszych głowach. Potrafiłabyś przykładowo odwiedzić mnie we śnie?

Uśmiechnęła się rozkosznie na mój przejaw zwątpienia.

— Powiedzieć ci, o czym wczoraj śniłeś?

— Dobra… Daruj sobie — odparłem lekko zażenowany, przypominając sobie, o czym był mój ostatni sen.

Wierzyłem jej. Mimo iż cały mózg mi się buntował. Nagle zobaczyłem dwoje ludzi idących w naszą stronę. Był to chłopak z matką. Dopiero jak nastolatek wyrwał się swojej rodzicielce i pognał w naszą stronę, rozpoznałem, że to ten sam, którego poznaliśmy na dworcu.

— Cześć! — krzyknąłem radośnie. — Właściwie nie zdążyliśmy się sobie przedstawić. Michał jestem.

Oczy chłopaka niemal zapłonęły z zachwytu.

— Ja tt… też jestem Michał — wykrztusił z siebie.

— No, proszę… To się trafiło, a moja koleżanka to Jagoda.

Chłopak spojrzał na dziewczynę w skupieniu, jakby nad czymś uciążliwie myślał.

— Lubię jagody — wypalił po chwili.

— Ja też — odezwała się z uśmiechem Jagoda.

— A kto by nie lubił — dodałem i wszyscy zaczęliśmy się śmiać.

W końcu podeszła do nas jego matka. Widać było, że jest zmęczona i zrezygnowana.

— Nie wiem, co wtedy powiedziałeś mojemu synowi — zwróciła się do mnie — ale od trzech dni chciał tu przyjechać, twierdząc, że przyjaciele go zaprosili. Nigdy nie potrzebował kontaktów z innymi. Unikał wszystkich, a teraz uparcie chciał się z wami zobaczyć. Podał mi adres, ale kompletnie nie mogłam go znaleźć. Ta ulica to istna ruina… — zakończyła, rozglądając się przerażona po okolicy.

— Tu mieliśmy na niego czekać — powiedziałem szybko. — Mieszkam całkiem niedaleko. Zastanawiamy się, czy Michał nie chciałby spędzić z nami trochę czasu.

Chłopak zachowywał się jak małe dziecko, mimo iż zaczynał już dojrzewać pod względem fizycznym. W tym momencie jakby nie zwracał uwagi na to, co mówią „dorośli”. Przyglądał się Jagodzie i od czasu do czasu zerkał na mnie, ale widać było, że jest szczęśliwy.

— Dlaczego? — spytała tylko kobieta, mierząc mnie wzrokiem.

— Każdy potrzebuje przyjaciół. Do niedawna ja sam ich potrzebowałem naprawdę mocno. — Poczułem na sobie wzrok Jagody.

— On zawsze o nich marzył, ale w szkole…

— Nie mów szkole, nie mów szkole — wydał z siebie bolesny jęk chłopak. Zobaczyłem lęk w jego oczach i wszystko zrozumiałem. Rówieśnicy bywają okrutni.

— Dzisiaj jest sobota — powiedziała szybko Jagoda. — Mamy wolne, proponuję pójść na pizzę.

Chłopak uspokoił się automatycznie i uśmiechnął się do dziewczyny. Matka wydawała się szczerze zdumiona.

— Pierwszy raz… — zaczęła jakby sama do siebie. — Podam wam mój numer telefonu… Poinformujcie mnie od razu, jakby coś się działo.

— Nie ma sprawy — odparłem.


~


Chwilę później zajadaliśmy się pizzą wegetariańską, bo tylko taką Michał jadał, a Jagodzie to jak najbardziej odpowiadało. Ja jakoś przecierpiałem.

Pokazałem naszemu nowemu koledze, jak się gra w bilard. Uczył się z dużym entuzjazmem, choć na początku kiepsko mu wychodziło. Wystarczyło kilka pochwał, by nie chciał się poddawać. Zorientowałem się, że Michał może mieć jakieś upośledzenie w lekkim stopniu, a może autyzm. Skoro, jak twierdziła jego matka, uciekał przed społeczeństwem… Prawdę powiedziawszy, nie obchodziło mnie to. Żył trochę jakby we własnym świecie, a mimo to (a może właśnie dlatego) był bardzo ciekawą osobą, z którą przyjemnie spędzało się czas.

Interesował się muzyką. Znał wszystkie tytuły utworów i płyt, z których pochodziły piosenki lecące w radiu. Jednak najbardziej lubił słuchać muzyki klasycznej i tym zabłysnął w moich oczach. Stwierdziłem, że musimy kiedyś wspólnie posłuchać ciekawszych utworów, a może i nauczę go grać na jakimś instrumencie. Gdzieś po cichu byłem też zadowolony, że Jagoda patrzy na mnie z podziwem.


***


Jagoda…


Michał dołączył do Seksty. Wydawało się to być niemożliwe, a jednak wszyscy bez problemu go zaakceptowali. Mówili do niego Misiek, żeby odróżnić go od drugiego Michała, którego teraz już prawie zawsze nazywali Omenem. Matka przywoziła Miśka w każdy weekend. Odbieraliśmy go przy tej samej ławce, a potem szliśmy z nim do siedziby. Nie chcieliśmy, żeby kobieta wystraszyła się, widząc, gdzie jej dziecko przebywa.

Michał nie pił z nami alkoholu, nikt go nawet do tego nie nakłaniał, ale bawiliśmy się razem wyśmienicie. Pomagał nam w różnych akcjach i doskonale dogadywał się z Omenem.

Chwilami nawet przyłapywałam się na zazdrosnych spojrzeniach, gdy poświęcał mu więcej uwagi. Prawdę powiedziawszy, było to zupełnie bezpodstawne. Dostałam obietnice, że mnie zmieni i nauczy życia. Jak się okazało, nie były to puste słowa.

Od tamtej pory co chwilę gdzieś mnie zabierał. Wyszukiwaliśmy najfajniejsze koncerty i zrywaliśmy się ze szkoły, by ruszyć w trasę. Michał miał dar do zjednywania sobie ludzi. Potrafił tak zagadać, iż nie dość, że zdobywaliśmy o połowę tańszy bilet w miejscu dla VIP-ów, to jeszcze autografy wszystkich członków zespołu. Raz nawet pojechaliśmy z grupą na kolejny występ. Pomagaliśmy rozstawiać sprzęt i zawieraliśmy przyjaźnie ze znanymi ludźmi.

Nie czułam się w żaden sposób źle. Nie działałam wbrew sobie, choć bałam się, że właśnie tak będzie. Nie wydawaliśmy zbyt wiele, a nawet jeśli, to tak dużo wokół mnie się działo, że nie zwracałam na to uwagi. Byliśmy także na wielu dyskotekach i poważnych koncertach w filharmonii. Poznawałam cały świat muzyki od środka. Nigdy wcześniej nie miałam takiej okazji.

Zwykle zmęczeni zasypialiśmy w pociągach. Czasem jednak Omen upierał się, żeby pójść do hotelu lub zjeść w droższej restauracji. Chciał mnie powoli do tego przekonywać. W takich chwilach czułam się niekomfortowo. Kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować. On niczym się nie przejmował, jadł palcami i zagadywał do obcych ludzi. Stopniowo zaczynał udzielać mi się jego luz.

W życiu nie wybrałam się na tyle filmów do kina, nie obejrzałam tylu sztuk w teatrze. Teraz mogłam to wszystko nadrobić. Omen, choć nieokrzesany i beztroski, kochał sztukę i potrafił ją docenić. Nieraz zabierał mnie do muzeum, by pokazać mi niezwykłe dzieła. Piękno było najważniejszą rzeczą w moim życiu, a tak mało go widziałam. Przyłapałam się też na tym, że dostrzegam jeszcze jeden jego rodzaj. Mimo iż uważałam, że wszyscy ludzie są piękni i wyjątkowi, to najbardziej podobał mi się jego uśmiech, jego oczy, jego włosy, sylwetka, rysy twarzy.

Kiedy poprosił, bym wybrała kolejne miejsce, które chcę odwiedzić, bez namysłu zaproponowałam wesołe miasteczko. Ta opcja bardzo mu się spodobała. Nigdy nie jechałam żadną kolejką górską. Zrozumiałam, ile mnie ominęło, gdy pęd powietrza targał mi włosy, a ja krzyczałam jak opętana.

Może nie udało mu się zmienić mojego sposobu patrzenia na świat. Uparcie trwałam przy minimalizmie. Jednak nie żałowałam ani minuty z nim spędzonej. Kupił mi aparat, abym mogła uwieczniać miejsca, które zobaczyłam. Nie chciałam przyjąć takiego prezentu, ale tak długo nalegał, a mnie naprawdę kusiło, by zapamiętać te widoki, i w końcu uległam. Zdjęć robiłam tysiące, a na co drugim był on.



Michał…


Miasteczko, do którego udaliśmy się w ten weekend, było niewiele większe od Wygwizdka, jednakże zdawało się znacznie bardziej żywe. Wszędzie dookoła spacerujący przechodnie cieszyli się ze słonecznej pogody. Oprócz miejscowych zapewne było tu sporo turystów takich jak my.

Na ścieżce prowadzącej do książęcej rezydencji, która była celem naszej wycieczki, hałasowała grupa muzyków. Zachwycona Jagoda oczywiście musiała się zatrzymać, żeby posłuchać. Mnie bardzo szybko zaczęło drażnić, jak fałszowali. Nic nie poradzę na to, że miałem przeczulony słuch muzyczny. Jednak doceniałem ich sposób życia i zarabiania. Ciekawiło mnie, czy Jagoda chciałaby, żebym robił właśnie coś takiego. Minimalizm i sztuka, o ile ten jazgot można tak nazwać.

Wrzuciłem kilka monet do kapelusza, mając jednak nadzieję, że zaczną pracować nad swoim stylem. Pociągnąłem dziewczynę za rękę, żebyśmy poszli dalej. Zwiedziliśmy już chyba wszystkie zamki i dworki w okolicy. Ten nie wyglądał bardziej okazale niż poprzednie. Ona jednak znów oniemiała, jakby zobaczyła jeden z cudów świata. Tego dnia nie miałem ochoty na oglądanie komnat i słuchanie przewodnika. Wystarczał spacer po pięknym parku otaczającym budowlę.

— Wśród drzew wygląda jeszcze piękniej — zawołała Jagoda, przyglądając się osłoniętym przez gałęzie wieżyczkom.

— Masz rację — potwierdziłem.

Widok był zdecydowanie bajkowy. Nie chciałem sobie psuć tego wrażenia, wchodząc do środka. Komnaty zapewne były okazałe, pełne wartych obejrzenia eksponatów. Zbyt duża ilość otaczających mnie pomieszczeń jednak dziwnie mnie przytłaczała. Przypominało mi się, jak w dzieciństwie gubiłem się we własnym domu. W takich chwilach bardziej rozumiałem minimalizm Jagody niż zachcianki książąt, by mieszkać w czymś takim.

Moja towarzyszka na szczęście również wolała przebywać na łonie natury i nie namawiała mnie na zwiedzanie. Patrzyła zachwycona, a ja odzyskiwałem spokój i wewnętrzną równowagę, widząc to. Uniosła aparat, chcąc pstryknąć fotkę, ale zatrzymała swe dłonie w połowie drogi.

— Mam ochotę to narysować — powiedziała cicho.

Jej pomysły zawsze mnie zaskakiwały, a ten wyjątkowo mi się spodobał. Jeszcze nigdy nie widziałem, jak rysuje.

— Niedaleko jest papierniczy.

— Ale…

— Oj, nie chcę nic słyszeć.

Zaciągnąłem ją do sklepu, gdzie w końcu kupiliśmy najtańszy blok rysunkowy i ołówek. Stwierdziła, że to w zupełności jej wystarczy. Jak wróciliśmy do parku, przez chwilę jeszcze była nachmurzona i marudziła, że nie powinienem jej wszystkiego kupować.

Problem w tym, że mi sprawiło to największą przyjemność. Kupiłbym jej wiele innych rzeczy, gdyby mi pozwoliła.


Niczym król Karol kupię ci

Korale planet i

W nich samych przy mnie staniesz.


Jagoda usiadła na ławeczce tak, żeby mieć dobry widok na zamek, i zaczęła szkicować. Ja w tym czasie zabrałem jej aparat i porobiłem kilka zdjęć. Nie miałem takiego talentu, by złapać najlepszy kadr. Ona miała do tego oko.

Nie byłby ze mnie dobry fotograf, ale mogłem przez chwilę się pobawić. Zrobiłem jeszcze parę ujęć w zbliżeniu. Dziewczyna była tak pochłonięta rysowaniem, że chyba zapomniała o mnie.

— Pokażesz?

— Nie…

— Nie denerwuj mnie.

Dziewczyna westchnęła cicho i odwróciła kartkę, by pokazać mi rysunek. Przez chwilę mnie zatkało, gdy patrzyłem na coś pokroju krzywego domku z wieżyczką pośrodku, narysowanego przez pierwszoklasistę.

— Myślałem, że umiesz rysować.

— Chciałam ci powiedzieć, że nie, ale nie dopuściłeś mnie do słowa. Aż tak źle?

— Nie… Właściwie to… Jest tragicznie. Lepiej zajmij się fotografią.

— Zawsze musisz być taki szczery?

Wzruszyłem ramionami.


***


Jagoda…


Siedzieliśmy w całkiem przytulnej kawiarni. Przeglądałam zdjęcia, które zrobił. Prawie na wszystkich byłam ja nieumiejętnie próbująca szkicować zamek. Spojrzałam na niego pytająco.

— Rewanż. Nie mogę być tylko ja na wszystkich zdjęciach.

Czując, że się czerwienię, przeniosłam wzrok na pustą filiżankę.

— Jedyny minus tego, że jesteśmy samochodem, jest taki, że nie możemy się napić czegoś mocniejszego — zmieniłam temat. Miałam straszną ochotę napić się z nim piwa.

— Powiedziałbym, że ty możesz, ale prawda jest taka, że masz dopiero trzynaście lat.

— Za trzy dni czternaście — sprostowałam.

— Masz urodziny? Czemu mi nic nie mówiłaś?

— Ty ani słowem nie wspomniałeś o swojej osiemnastce. Czym są moje urodziny w porównaniu z zyskaniem pełnoletności? Pewnie niezła impreza była, co? — Miałam nadzieję, że wyczuł urazę płynącą z tego, że mnie nie zaprosił.

— Nie było żadnej imprezy. Wolałem udawać, że tych urodzin nie było i dalej być młody duchem. Cóż fajnego jest w dorastaniu. Nawet alkohol już nie smakuje tak samo, gdy sprzedają ci go na legalu.

— To się nazywa syndrom Piotrusia Pana.

— Nie dorosłem do swych lat. Masz mnie za nic, dobrześ zgadł — zaśpiewałem cicho, nim odpowiedziałem: — Możliwe, ale spokojnie, potrafię być odpowiedzialny i zachowywać się dojrzale, gdy sytuacja tego wymaga.

Parsknęłam śmiechem, a on spojrzał na mnie urażony.

— Na przykład teraz — wstał z krzesła — zbieramy się. Robi się już późno, a ja obiecałem, że zajmę się wieczorem Wiktorią.

Uśmiechnęłam się do niego i ruszyliśmy w stronę samochodu. Po drodze naszła mnie niepokojąca myśl.

— Wiktoria jest teraz w domu z rodzicami?

— Tak…

— Nie boisz się o nią? To znaczy… Nie martwisz się, że skoro ciebie bił ojciec, to ją też może? — zadałam to pytanie tak cicho, że nie byłam pewna, czy usłyszał, ale Michał odpowiedział:

— Nie uderzy jej.

— Skąd wiesz?

— Bo jest dziewczyną.

— Ach… — Ciekawie było usłyszeć, że ktoś, kto maltretował własne dziecko, może mieć szacunek do kobiet.



Michał…


Trochę za bardzo się pośpieszyłem. Starzy dopiero zaczynali zbierać się do wyjścia, a oczywiście chciałem spędzić z nimi jak najmniej czasu. Jednak konfrontacji nie zdołałem uniknąć.

— Musimy porozmawiać — rzekł rzeczowo mój ojciec, kiedy tylko przekroczyłem próg domu.

— A nie spieszycie się?

Tatuś, jakby mnie nie słysząc, rozpoczął swój wywód:

— Znikasz na cały dzień, nieraz nawet na całą noc.

— No, chyba nie powiesz, że się o mnie martwisz? — prychnąłem.

Tę uwagę ojciec również zignorował.

— Za to z konta znikają pieniądze. Nie mam pojęcia, gdzie się szlajasz i na co je, kurwa, wydajesz.

Wszystko nagle stało się jasne, o cóż by innego mogło chodzić. Palnąłem pierwsze wytłumaczenie, które na tę chwilę wydawało mi się najlepsze.

— Mam dziewczynę.

Mina ojca momentalnie złagodniała, a ja doznałem małego szoku, kiedy zobaczyłem, że się uśmiecha. Poklepał mnie po ramieniu, a ja powstrzymałem odruch, żeby się nie cofnąć.

— Trzeba było tak od razu, synu. — Wydłubał z portfela stówkę i wcisnął mi ją w dłoń. — Kup jej coś ładnego. Wiem, jakie są kobiety. Cieszę się, że jakoś potrafisz sobie tu radzić. Pewnie nie było ci łatwo przenieść się z miasta na wieś. Nawet twoja szkoła jest w małej miejscowości i trudno o życie towarzyskie. Zapewne przez to te wszystkie twoje napady złośliwości. — Uśmiechnął się, a ja zachowałem grobową minę. — Nie martw się, na studia będziesz mógł wyjechać, gdzie ci się tylko podoba.

Zamilkł na chwilę, widząc, że nie zachęci mnie do rozmowy. Matka wyszła właśnie z łazienki i rzuciła mi przelotny uśmiech.

— To my się już zbieramy — powiedział ojciec z wyraźną ulgą. Ja poczułem to samo.

— Dupek — mruknąłem, kiedy tylko zatrzasnęły się za nimi drzwi.

— Bardzo nieładnie się wyrażasz.

Teraz dopiero zauważyłem młodszą siostrę. Siedziała na schodach ubrana w granatową sukienkę.

— Och, jaka ty dobrze wychowana — mruknąłem sarkastycznie. Byłem zbyt zdenerwowany, by zachować uprzejmość wobec siostry.

— Po prostu jestem elokwentna.

Nie mogłem powstrzymać śmiechu.

— Parę dni mnie nie ma, a ty tyle nowych słów poznajesz?

— Chcę poznać jeszcze więcej. Mam same szóstki z polskiego — powiedziała, wypinając dumnie pierś.

— Nauczyć cię kilku?

Tak więc zapoznałem ją z kilkoma prawdziwie polskimi słówkami pod obietnicą, że nie będzie ich używała ani przy rodzicach, ani w szkole. Miałem z tego głupią uciechę. Wiem, nie jestem idealnym starszym bratem.

Nagle doszło nas wołanie z pokoju na piętrze.

— To Kaja. Przyszła do mnie się pobawić.

— I zostawiłaś ją samą na górze? — Spojrzałem surowo na siostrzyczkę, a ta skruszona pobiegła do swojej koleżanki.

Kaja była jednym z niewielu dzieci w tej marnej wiosce. Młodsza od Wiktorii. Właściwie chodziła dopiero do przedszkola. Lubiła przychodzić na zabawę. Zauważyłem, że moja siostra czasami się przy niej nudziła.

Padłem na kanapę i włączyłem telewizor. Przez chwilę przełączałem między kanałami, szukając czegoś ciekawego. Z góry było słychać głosy bawiących się dziewczynek. Nagle coś mnie zaniepokoiło.

— Kulwa, kulwa.

— „R”, Kaja… Rrrr…

— Kulwa, jak się mówi „l”?

W tym momencie wiedziałem, że mam przejebane.



Siedzieliśmy w siedzibie Seksty: ja, Jagoda, Kamil i Karolcia. Ta ostatnia nawlekała kolorowe koraliki na żyłkę z lekko wysuniętym językiem, jakby była to czynność wymagająca wielkiego skupienia. Nachyliłem się do Jagody, żeby tamta mnie nie słyszała.

— Mam nadzieję, że to nie będą bransoletki przyjaźni, w których będziemy musieli chodzić.

— Może z góry ją uprzedzić, żeby zrobiła czarne?

— Nawet wtedy mnie nie przekona.

W tym momencie Karolina wstała, odkładając na stolik swoje niedokończone dzieło.

— Karolcia idzie po wódkę.

Zawirowała w kółko i wyszła za drzwi.

— Sprzedadzą jej? — spytałem niepewnie.

— Jest studentką — odpowiedziała Jagoda. — W razie wątpliwości pokaże dowód.

— Odwalcie się od niej — mruknął Kamil.

— Nie staraj się tak, jest zajęta.

— Nie dziwię się, sama z siebie przynosi wódkę. Kobieta ideał — westchnął rozmarzony. — Jej styl i dziwne nawyki można przeboleć.

— Czy wy wyrywacie każdą laskę i sypiacie ze sobą jednocześnie? — Jagoda mierzyła wzrokiem raz mnie, raz Kamila.

— Nie — padła jednocześnie nasza odpowiedź.

— Zaprzeczam wszystkiemu.

— Ja też.

— On jest prawiczkiem.

— On też.

— Myślałam, że to Karolcia jest dziecinna.

W tym momencie wróciła osoba, o której rozmawialiśmy. W jednej ręce trzymała butelkę opróżnioną do połowy, a w drugiej jakieś pudełko. Musiała ciekawie wyglądać, idąc z tym ulicą, jeśli doliczyć wielką kokardę we włosach.

— Szybko ci poszło. Skąd właściwie wzięłaś pół butelki, bo chyba nie wypiłaś po drodze? — spytałem, nie wiedząc, czego się po tej dziewczynie można spodziewać.

— Karolcia ma grę.

— No luz. Jaką? — Wiedziałem, jak ciężko z nią rozmawiać.

Położyła pudełko na stole.

— Najpierw musimy wypić, bo potrzebna jest butelka. Leżała za domem.

— Pewnie Andrzeja. Ostatnio pił do księżyca — stwierdziła smętnie Jagoda. — Już Bartek wykazał się większą odpowiedzialnością i sprowadził go z powrotem. Będziemy grali w butelkę? — spytała, w końcu zrozumiawszy, że dziewczyna i tak jej nie słucha.

Karolina z uśmiechem pokiwała głową.

— Karolcia ma karty z pytaniami.

Odkręciła butelkę i pociągnęła solidny łyk. Następnie podała Kamilowi, który wydawał się tym faktem zachwycony. On podał Jagodzie, Jagoda mi, a ja oddałem Karolinie.


Pierwsza kolejka zawsze na zdrowie,

Druga to na pierwszą odpowiedź.


— Następną kolejkę proponuję jednak czymś zapić — mruknął Kamil i podał dziewczynie butelkę coli.

Ta wzięła szklankę leżącą na stole i nalała do niej napoju. Później ta sama szklanka wędrowała od jednego do drugiego wspólnie z butelką. O nic nie pytajcie. Uznajcie to za jeden z tych dziwnych rytuałów.


~


Gra okazała się przeznaczona dla dzieci. Zastanawiałem się, czy nie wyniosła jej z przedszkola. Pytania były banalnie proste. Po kilku pierwszych mieliśmy dość, ale nikt nie chciał zrobić Karolinie przykrości, więc losowaliśmy dalej.

— Omen, jakie jest twoje ulubione zwierzę? — spytał Kamil znudzonym głosem.

— Ailurus fulgens — odparłem bez zastanowienia.

— Co, kurwa?

— Pandka ruda. Są słodziutkie. — Wzruszyłem ramionami i zakręciłem butelką. — Karolcia, jakiej muzyki słuchasz?

— Heavy metal — powiedziała cichutko.

— Karolcia lubi ostre brzmienia — zażartowałem, właściwie spodziewałem się, że padnie hasło „Smerfne Hity”

— Kamil opowie Karolci swoją najciekawszą nieprzyzwoitą zabawę.

— Ej, zaraz — oburzył się chłopak. — Myślałem, że to gra dla dzieci. Niedawno było pytanie: do której klasy chodzisz i o ulubioną bajkę.

Chwycił kartę z rąk Karoliny. Do pytania: „Jaka jest twoja ulubiona zabawa?” ołówkiem dopisane było słowo „nieprzyzwoita”.

— Ile kart zmieniłaś?

— Kilka.

— No dobra, najciekawsza… — Chłopak zamyślił się przez chwilę, a ja przysłuchiwałem się zainteresowany. — Raz bawiłem się z zabawkami do BDSM.

— O, coś jak Pięćdziesiąt twarzy Greya? — spytała Jagoda. — Kto był uległy?

— Ja.

— A dominujący?

Kamil zerknął na mnie pytająco, czy może się przyznać, jednocześnie zdradzając już wszystkim odpowiedź. Wzruszyłem ramionami.

— Dobra, nie chcę znać szczegółów — odparła szybko Jagoda. — Kręć już.

Kamil perfekcyjnie trafił na Jagodę.

— Mogę się zemścić.

— Ale to nie było moje pytanie. Karolcia je zadała.

— Ale dopytywałaś.

Ich przekomarzanie się było doprawdy przekomiczne.

— Poproszę bez zmienionych pytań.

— OK, całowałaś się już? To pytanie nie jest zmienione.

— No, nie — odpowiedziała szybko Jagoda, ale nie udało jej się ukryć lekkiego zakłopotania.

— Nie? — zdziwił się Kamil.

— Nie. Teraz ja kręcę. — Butelka zawirowała i zatrzymała się drugi raz na Jagodzie. — Czyli jeszcze raz muszę zakręcić?

— Nie ma, losujesz pytanie dla samej siebie — odpowiedziałem zadowolony.

— Kto wymyśla te zasady? — westchnęła zrezygnowana, ale pociągnęła kartę. — Niech będzie. Z kim z grających chciałabyś się pocałować lub, dopisane ołówkiem, przespać? — Obrzuciła Karolcię morderczym spojrzeniem.

— Możesz sobie wybrać — powiedziała dziewczyna jakby lekko wystraszona, że zabrnęła z tymi pytaniami za daleko.

— Michał — powiedziała cicho Jagoda, nie patrząc na mnie, i od razu zakręciła butelką.

— Karolcia wiedziała — zawołała dziewczyna, chichocząc.


***


Jagoda…


Karolcia zostawiła swoje koraliki na stole. Przypatrywałam im się przez chwilę, bez rezultatu próbując docenić ich piękno. Omen chwycił mnie za ramię.

— Wszyscy już poszli. Idziesz czy zostajesz tu na noc?

— Idę, już zbyt często tu przebywam.

— Szkoda.

Nachylił się, obejmując mnie jednocześnie w talii i wpił we mnie swoje usta. Pocałunek był nagły i szybki, ale zdołał sprawić, że ugięły się pode mną kolana. Oderwał się ode mnie i puścił mi oczko.

— Przecież chciałaś. Zresztą twoja mama mi kazała.

Po tych słowach po prostu sobie wyszedł, jakby nic się nie stało. Rzucając jeszcze coś w stylu „do zobaczenia jutro”, ale nic na to nie byłam w stanie odpowiedzieć.


Zapalę serce twoje swoim pocałunkiem,

Ja chcę, by nas ogarnął dzisiaj płomień z ognia.

Wiem, że nie będzie dla nas nigdzie już ratunku,

Bo to jest pocałunek, który spala do dna.

7. Syndrom Piotrusia

Michał…


Mniej więcej od tego momentu zacząłem wszystko pierdolić. Jeżeli do tej pory udało wam się mnie polubić, to mam prośbę. Przestańcie czytać. Serio, nie jestem dumny z niczego, co się potem wydarzyło. Wtedy oczywiście tak nie myślałem. Jeśli jednak już mnie nie cierpicie, to zapraszam na dalszy ciąg. Spokojnie, to dopiero początek historii.


Prosta to historia.

I zna już takie świat.

Jak człowiek wciąż pożąda,

Próbuje dotknąć gwiazd.



Nie jestem pewien, czy siedziba Seksty miała jakichś sąsiadów. Na ulicy zawsze było pusto. Jeżeli jednak ktoś mieszkał w pobliżu, tej nocy na pewno zwrócił uwagę, że coś się dzieje w opuszczonym budynku. Muzyka grała głośno, a szampan lał się strumieniami. Wszyscy świętowali urodziny Jagody. Wszyscy oprócz samej solenizantki…

Nikt nie wiedział, gdzie ona się podziewa i dlaczego jeszcze się nie zjawiła. Rozmawiałem z nią dzień wcześniej i mówiła, że na pewno przyjdzie. Długo nie trwało, jak zaczęliśmy pić bez niej.

Kinga dosiadła się do mnie, chcąc opowiedzieć o nowych książkach, jakie ostatnio udało jej się zdobyć. Pochłonięty rozmową, po jakimś czasie sam zapomniałem o dziewczynie, którą niedawno całowałem.


***


Jagoda…


Ubrana w moją jedyną okazyjną sukienkę w kolorze bordo i z delikatnym makijażem nacisnęłam klamkę drzwi wyjściowych. Chciałam dzisiaj wyjątkowo ładnie wyglądać. Serce biło mi jak oszalałe i mało nie wyskoczyło z piersi, gdy tuż za mną zabrzmiał stanowczy głos.

— Nigdzie nie wychodzisz!

Antonina Koziołkowska, dyrektorka naszego sierocińca, patrzyła na mnie z góry. Jak zresztą zawsze na wszystkich. Ta prawie dwumetrowa kobieta sprawiała, że każdy kulił się przed nią, co sprawiało wrażenie, że jest jeszcze wyższa.

— Ale… — zaczęłam gorączkowo, myśląc nad rozsądnymi argumentami.

— Pani Bożena może cię kryje, ale czy naprawdę myślisz, że nie widzę, jak co chwilę znikasz? — wybuchnęła, przerywając mi, nim zdążyłam cokolwiek wyjaśnić. — Wczoraj nie było cię do drugiej w nocy. Czasem wracałaś nad ranem. Szlajasz się z jakimiś starszymi facetami i czuć od ciebie alkohol. Twoje dobre stopnie i uprzejme zachowanie cię nie uratują. Dobrze widzę, że to przykrywka, byśmy przymykali oko na twoje wybryki.

— To nie tak. Dziś mam urodziny i…

— Wiem, przykro mi, że robię to w takim dniu, ale nie wolno ci wychodzić o tej porze.

Wiedziałam, że nic nie wskóram, z panią Antoniną nigdy nie było dyskusji. Przyłapana i zganiona wróciłam do swojego pokoju. Miriam próbowała mnie pocieszyć, dostałam od niej śliczną bransoletkę. Zaproponowała, że razem miło spędzimy ten dzień. Nie musiałam nic mówić, ona czuła, że chciałam dzisiaj być w innym miejscu. Z przyjaciółmi, a w szczególności z jednym z nich. Nie potrafiłabym zaprzeczyć, gdyby spytała. Na szczęście milczała.

Grałyśmy w karty, ale za nic nie mogłam się skupić. Wciąż czułam smak jego ust. Nie chciałam o tym myśleć, ale to było silniejsze ode mnie. Kiedy w końcu moja współlokatorka zaproponowała pójście do łóżek, przystałam na to z chęcią. Nie było jednak szans, żebym zasnęła. Nawet nie chciałam. Miriam odpłynęła natychmiastowo. Ja wpatrywałam się w sufit, słuchając miarowego, świszczącego oddechu mojej współlokatorki. „Zasnęła. Być może inni też…”.

Po cichu podkradłam się do okna balkonowego i otworzyłam je. Z bijącym sercem zaczęłam schodzić na ziemię. Pewnie za jakiś czas ktoś przyjdzie sprawdzić, czy śpię. Liczyłam jednak na to, że zdążę się zjawić w siedzibie Seksty przynajmniej na chwilę. Wyjaśnić i podziękować tym, którzy przyszli.


~


Muzykę było słychać już ze sporej odległości. Taka impreza i to na moją cześć, a ja miałam ją opuścić! Biegłam najszybciej, jak potrafiłam, aż w końcu wparowałam do środka.

— Niespodzianka! — usłyszałam krzyk Karolci i zostałam obsypana konfetti.

Dziewczyna dmuchnęła w małą, kolorową trąbkę.

— No w końcu. — Andrzej, ledwie trzymając się na nogach, podbiegł i rzucił mi się na szyję. Mało przy tym nie zwalił mnie z nóg.

— Sto lat! — Bartek skoczył na mnie od tyłu. Chcąc nie chcąc, wylądowałam na podłodze.

Kiedy udało mi się pozbierać, Piotrek i Karolina wcisnęli mi prezenty.

— Jejku, dziękuję… — Nie mogłam się jednak powstrzymać, by nie zadać tego pytania: — Gdzie jest Michał?

— Był tylko chwilę i musiał wrócić do domu — odpowiedziała Karolina.

— Dlaczego? — zapytałam zdziwiona.

— Mama nie pozwala mu wychodzić o tak późnej porze.

Westchnęłam cicho, zdając sobie sprawę, że nie zostałam zrozumiana.

— Miałam na myśli Omena.

— Aaa… — wykrzyknęła rozentuzjazmowana — to jest tu… — rozejrzała się dookoła — gdzieś…

Podziękowałam jej i poszłam w stronę mojej sypialni. Miałam cichą nadzieję, że właśnie tam czeka tylko na mnie, byśmy mogli pobyć chwilę sami. Wszelkie konsekwencje wynikające z mojej ucieczki na tę chwilę były dla mnie mało ważne. Mogłabym tu zostać do rana, a później przeżyć dożywotni szlaban. Z bijącym sercem pchnęłam drzwi.


~


Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to burza rudych loków rozlana na nagich plecach. Moje ciało zareagowało szybciej niż mózg. Zamknęłam szybko drzwi, mając nadzieję, że mnie nie zauważyli. Chwyciłam leżącą najbliżej butelkę wina i pociągnęłam solidny łyk. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co zobaczyłam.

Pociągnęłam jeszcze raz z butelki. Parę kropel czerwonego trunku skapnęło na moją śliczną sukienkę. Nie przejmowałam się tym. Agresywnym ruchem starłam dłonią wino z ust.


Zacieram ślady twoich ust,

Ukrywam żywy ciągle gniew,

Udaję, że to już nie moja sprawa.


Jak mogłam być aż taka głupia? Tak chciałam przyjść, a teraz poczułam, że nie wytrzymam ani sekundy dłużej w tym miejscu. Przeprosiłam całe zgromadzenie, wyjaśniłam, że uciekłam z domu i jeśli nie chcę, żeby mnie przyłapali, muszę jak najprędzej wracać. Wszyscy mnie zrozumieli albo byli zbyt pijani, żeby ogarnąć, co mówię. Uściskałam każdego po kolei oprócz pary zabawiającej się na moim łóżku i wyszłam.

Kiedy tylko zamknęłam za sobą drzwi, do moich oczu napłynęły łzy. Czego się spodziewałam? Oczywiste było, że ja nie mogłam mu dać tego, co ona. Nie chciałam płakać, przecież wiedziałam, że tak może być.

— Omen to dupek.

To Kamil ukryty w ciemnościach podwórka palił spokojnie szluga. Teraz podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu.

— To nie… — Chciałam skłamać, że to nie przez niego, ale słowa utknęły mi w gardle.

— Mógłbym tłumaczyć go tym, że był kompletnie pijany, ale nie ma sensu. Michał jest dobrym przyjacielem i zajebistym kochankiem, ale nic więcej. Zgodzi się na luźną relację, ale po co ci to? Tylko sobie serce złamiesz, a potem ciężko je posklejać. Jesteś młoda i piękna. Miłość to cudowne uczucie, z którym na pewno kiedyś się spotkasz.

Tę cudowną przemowę wygłosił, wpatrując się w księżyc. Przez chwilę zastanawiałam się, czy on też poczuł się zraniony wybrykiem Michała.

— Ty też jesteś pijany jak bela? — spytałam.

— Masz mnie — odpowiedział i parsknął śmiechem.

Uśmiechnęłam się do niego i przytuliłam go mocno.

— Dzięki, Kamil, muszę już lecieć.

— Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.

Nikomu nie powiem, że to były moje najgorsze urodziny. Jedno mogłam tylko sobie obiecać. Każde kolejne będą lepsze.



Michał…


Obudziłem się skacowany koło Kingi i nie do końca ogarniałem rzeczywistość. Zostawiając śpiącą dziewczynę, wyszedłem z pokoju. Kamil i Andrzej siedzieli, prowadząc jakąś dziwną dyskusję na temat kurczaków wykluwających się z ugotowanych jajek w Wielkanoc jako symbolu zbliżającego się końca świata. Dyskutowali tak poważnie, że nie chciałem im przerywać.

Kiedy jednak zbierałem się do wyjścia, odezwał się Kamil.

— Gdzie idziesz?!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 72.6