E-book
7.35
drukowana A5
34.53
Saxum

Bezpłatny fragment - Saxum


5
Objętość:
158 str.
ISBN:
978-83-8369-039-1
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 34.53

Rozdział pierwszy

Saxum

Tysiące lat temu w ziemię uderzył niewielki meteor. Ów pozaziemski obiekt był wypełniony potężną mocą. Po wielu latach ludzie zorientowali się, iż wydłuża on życie, podnosi tężyznę fizyczną i zwiększa inteligencję. Właśnie wtedy niewielka grupa śmiałków postanowiła zachować ową moc dla siebie i swych potomków. Zasypali oni ziemią tajemniczą skałę i zbudowali nad nią niewielką osadę. Tak powstała wioska Saxum. Niestety dla owych nowych mieszkańców okazało się, że kamień wpływa również na zwierzęta dookoła i las. Tak rozpoczęły się setki lat walki o przetrwanie, walki o jutro i każdy kolejny dzień. Choć mieszkańcy byli niesamowicie silni, a średnia ich wzrostu wynosiła dwa metry, to zwierzęta również znacznie się zmieniły, a sam las stał się niesamowicie gęsty. Od tamtej pory nikt z zewnątrz osady ani z jej wewnątrz nie był w stanie przebyć tego gąszczu pełnego zmutowanych bestii.


Ferro siedział na podeście wieży strażniczej oparty o ścianę przy bramie znajdującej się na środku wschodniej części mieściny. Osada była otoczona drewnianym murem, jej wnętrze podzielono na cztery części. Trzy z nich wypełniały budynki, głównie domy mieszkańców, kuźnia i magazyn. Czwarta to pola uprawne i zagroda dla zwierząt hodowlanych. Mieszkańcy mieli głównie kury, świnie i krowy. Północno-wschodnia część wioski była chroniona niewielkim jeziorem zwanym Vita. Do owego zbiornika wodnego, wypływając z północno-wschodniej części lasu, wpływała rzeka Fiume.

Mężczyzna poprawił się delikatnie i przemówił:

— Widzisz, Fiora, ja pragnę czegoś więcej. — Ferro był wielkim facetem. Miał dwa metry trzydzieści centymetrów wzrostu, wyróżniała go wyrazista muskulatura. Co prawda w Saxum wszyscy mężczyźni byli muskularni i mieli około dwóch metrów wzrostu, lecz nasz bohater okazał się najwyższy i najsilniejszy. Zawsze miał krótko ścięte, czarne włosy, czarne oczy i gęstą, krótką, czarną brodę. Jego kwadratowa twarz z wyraźnie zarysowaną szczęką nadawała mu bardzo męski wygląd. Fiora uwielbiała wpatrywać się w tę twarz, dla niej najpiękniejszą na świecie. Stała na warcie. Dziś wioski pilnuje siódemka Aio. W wiosce jest czternastu wojowników, podzieleni są na dwie grupy po siedem osób. Jedna grupa strzeże osady w dzień, druga natomiast — w nocy. Zmutowane zwierzęta z lasu są niezwykle agresywne i terytorialne, właśnie z tego powodu wioska jest bardzo często atakowana. Wymaga stałej ochrony całych grup wojaków. Do tej pory bohaterka wpatrywała się w las. Teraz podeszła do Ferra i przykucnęła, wpatrując się w jego oczy.

— Osiągnąłeś już bardzo wiele. To z twojej inicjatywy rozbudowaliśmy mur tak, że możemy po nim chodzić. — Przy swym wielkim przyjacielu wyglądała ona na kruszynkę, choć mierzyła metr dziewięćdziesiąt. Orzechowe włosy zawsze splatała w warkocz sięgający jej do pasa, miała też jasnozielone oczy, niewielkie piersi i zgrabny tyłek. Zdecydowanie podobała się Ferro, lecz czuł niepewność, czy chce z nią być, wynikającą z głęboko skrywanego lęku. Fiora już niejednokrotnie dawała mu zdecydowane sygnały zainteresowania, lecz jej towarzysz zawsze w takich sytuacjach ją oddalał. Przez to pojawiło się między nimi napięcie — dwudziestoletnia kobieta często przez to odchodziła od zmysłów. Dwudziestodwulatek natomiast nigdy nie wyznał jej szczerze swych obaw i uczuć. Ona również nigdy nie odważyła się bezpośrednio zapytać o ich relację, zbyt mocno bała się odrzucenia. Położyła mu dłonie na kolanach i zbliżyła swoją twarz jeszcze bliżej jego twarzy. Doskonale wiedziała, że z jakiegoś powodu nie chce z nią być, lecz chwilami nie mogła się powstrzymać. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu, wiedziała, że mu się podoba i coś do niej czuje. Mimo tego istniał powód, dla którego w chwilach bliskości się wycofywał.

— Wiem, ale to za mało. — Ferro odwrócił wzrok. Fiora natychmiast wstała z lekko zaczerwienionymi policzkami. Jego zachowanie ją rozdrażniło. Zaczęła nerwowo chodzić raz w jedną, raz w drugą stronę.

— Za mało? Rozbudowa murów zdecydowanie polepszyła naszą sytuację.

— Mimo tego ledwo trzymamy się przy życiu. Ataki są coraz częstsze, musimy coś z tym zrobić, rzucić te bestie na kolana.

— Wiesz, że nie możemy. Ledwo sami trzymamy się na nogach.

Ferro energicznie wstał i spojrzał w dal, wyciągając pięść do góry.

— Czuję to! Nadchodzą zmiany! Nie bez powodu mam to na czole. — Wskazał niewielki czarny romb wyglądający na tatuaż. Był to znak pojawiający się na czole dziecka co kilka pokoleń. Oznaczał, iż owo niemowlę jest szczególnie nasycone mocą meteorytu. Nikt z żyjących nie pamięta kogokolwiek ze Stigmą (bo tak nazywane jest owo piętno). Legendy głoszą, iż magia Stigmy jest niezwykle destrukcyjna. Z tego właśnie powodu wielu mieszkańców osady nienawidzi Ferra lub się go po prostu boi. Przez to nasz bohater nie miał łatwego życia.

Jego towarzyszka się zatrzymała i wręcz krzyknęła.

— Nie!

Odwrócił wzrok w jej stronę i spojrzał pytająco.

— Proszę, Ferro, nie myśl tak. Moc Stigmy jest strasznie wyniszczająca, legendy głoszą, że niewielu spośród wybrańców było w stanie przeżyć choćby jedno jej użycie. — Jej oczy się zaszkliły, ale tylko na chwilę, potem pojawiła się w nich determinacja. Ferro natomiast rzekł ze smutną miną:

— Muszę użyć mocy danej mi przez meteor. Dla dobra wioski.

— Nie, właśnie że nic nie musisz. Nic a nic nie jesteś im winien. Od samego początku mieli cię w dupie. Nawet teraz, mimo tego, jak wiele dla nich zrobiłeś, unikają cię.

— To prawda, od zawsze miałem jedynie ciebie, Carta i moich przybranych rodziców. Gdyby nie wy, nie poradziłbym sobie.

— I właśnie dlatego nie oddasz życia za mieszkańców wioski. — Na jej twarzy malowało się zdecydowanie. Podeszła kilka kroków. — Zamiast tego zestarzejesz się. — Po chwili dodała już z mniejszym zdecydowaniem i szeptem: — U mego boku.

Wpatrywał się w jej jasne, zielone oczy. Były piękne. Ich twarze były coraz bliżej, lecz on w ostatniej chwili obrócił głowę i spojrzał w las, i wręcz wykrzyczał:

— Nie możemy tak żyć!

Fiora strasznie się zmieszała, lecz po chwili jej policzki całkowicie się zarumieniły. Poczuła straszny gniew.

— Skoro nie chcesz ze mną żyć, mogłeś powiedzieć wcześniej. — Nigdy nie była tak bezpośrednia w temacie uczuć między nimi. Jej serce biło niesamowicie szybko. On natychmiast zrozumiał, że został źle zrozumiany. Spojrzał na nią łagodnie.

— Nie chodzi mi o nas, a o wszystkich w wiosce.

Głęboko odetchnęła. Z jednej strony jej ulżyło, choć nadal była lekko zdenerwowana. Wściekła na niego, że chce się jak głupek poświęcić.

— Wioska przetrwa, bo trwa od setek lat, i nie musisz ginąć, aby kogokolwiek bronić.

Spojrzał na nią z taką niesamowitą przenikliwością i smutkiem, że aż zadrżała.

— Mam przeczucie, że muszę.

Nie wytrzymała. Z jej oczu popłynęły łzy. Była twardą wojowniczką, nie płaczącą słabeuszką czekającą na pocieszenie. Jedynie Ferro działał na nią w ten sposób.

— Proszę cię, nawet tak nie mów.

Nie wiedział, co zrobić. Doskonale zdawał sobie sprawę, że powinien ją teraz przytulić, ale… Zamiast tego powiedział z uśmiechem:

— Masz rację, kto by wtedy przesiadywał z tobą na warcie.

— Heh. — Walnęła go pięścią w klatkę. — I taka gadka mi się podoba.

Znów obrócił się z poważną miną w stronę lasu i powiedział szeptem:

— Ale potworów nie ubywa.

Fiora już się pozbierała.

— Poradzimy sobie z nimi razem.

— W poprzednim pokoleniu było dwudziestu wojowników, teraz mamy jedynie czternastu. Każda śmierć staje się coraz bardziej odczuwalna. Na dodatek Padre jest już dość wiekowy. Nie możemy pozwolić sobie na spory o władzę.

— Padre wyznaczy ciebie jako następcę, a inni będą musieli cię zaakceptować. Niech spróbują tego nie zrobić, a będą mieli ze mną do czynienia.

— Oboje wiemy, że tego nie zrobią.

Fiora wiedziała, że niestety Ferro ma rację. Mimo tego powiedziała:

— Carta i ja cię wesprzemy, to już coś.

— Carta… Ostatnio nie jest między nami jak niegdyś. Coś się w nim zmieniło. Kiedyś byliśmy nierozłączną paczką. Aio nazywał nas trzema kurczakami, pamiętam, jak się o to wściekałaś. — Uśmiechnął się.

— Ten stary drań. — Również się uśmiechnęła, lecz po chwili radość zniknęła z jej twarzy. — Masz rację… Już nie jest jak niegdyś. Carta za bardzo zbliżył się do tych cholernych bliźniaków.

Na twarzy Ferro pojawił się grymas gniewu. Mężczyzna zacierał dłonie. Nie przepadał za bliźniakami.

— To prawda, ale nic nie możemy na to poradzić.

Fiora wbiła wzrok w ziemię. Wiedziała, dlaczego Carta oddalił się od ich paczki, lecz nigdy nie zdradziła tego Ferro.

— Jakoś to będzie.

— Musi się udać.

— Zdecydowanie za często powtarzasz tę frazę.

— Jak na razie to działa. — Ferro spojrzał z uśmiechem na Fiorę. Na jej twarzy również pojawił się uśmiech, lecz ich sielankowe dyskusje zostały przerwane rykiem niedźwiedzia dobiegającym z lasu. Jej towarzysz natychmiast powiedział:

— Poinformuję Aio. — I począł szybko schodzić z wieży. Dziewczyna natomiast bez zwłoki wyjęła swój łuk i strzałę z pełnego kołczanu. Każdy z wojowników Aio używał innej broni. Fiora używała łuku i starała się trzymać na dystans, ze względu na swoją zdecydowanie mniejszą siłę. Na wypadek bliskiego starcia przy pasie miała dwa sztylety. Podczas walki na krótki dystans brak siły nadrabiała szybkością i zręcznością. Jako pancerz nosiła jedyne kamizelkę z utwardzanej skóry i rękawice z podobnego materiału.

Niedźwiedź leniwym krokiem wychodził z lasu. Szedł wprost do wioski. Był olbrzymi, jego wielkie cielsko poprzecinane było licznymi bruzdami, musiał stoczyć wiele zwycięskich pojedynków. Bestia po tym, jak już całkowicie wyszła z lasu, zatrzymała się i patrzyła na bramę. Stojąc na czterech łapach mierzyła dwa i pół metra. Gdyby ten niedźwiedź stanął dęba, miałby nawet do pięciu metrów. Istna góra mięśni i ścięgien. Fiora jeszcze nie nakładała strzały na cięciwę. Była gotowa, lecz chciała kupić jak najwięcej czasu. Ich drewniana fortyfikacja mierzyła trzy metry wysokości, natomiast wieża, na której znajdowała się dziewczyna, była o dwa metry wyższa.

— To bydle może mnie dosięgnąć, jeżeli stanie na tylnych łapach — powiedział pod nosem.

Bohaterka usłyszała harmider na dole i dostrzegła ludzi chowających się w domach. Aio już wykrzykiwał rozkazy.

— Podeprzeć bramę, czymkolwiek się da! — Aio był zdecydowanie mniej umięśniony niż pozostali mężczyźni w wiosce, lecz stał się jednym z najlepszych wojowników ze względu na swoje doświadczenie. Przeżył już czterdzieści lat i stoczył niejedną walkę na śmierć i życie z najróżniejszymi bestiami. Miał czarne, krótkie włosy i oczy tego samego koloru. Jego długi, orli nos wydawał się nie pasować do owalnej twarzy, naznaczonej wieloma bliznami. To on pełnił funkcję dowódcy grupy Ferra i Fiory. Był bardzo praktycznym i dość surowym człowiekiem. Wszyscy w grupie czuli do niego respekt, a niełatwo było okiełznać braci bliźniaków.

— Ferro i Carta — na mury! Bliźniacy i Prudente — wzmacniajcie bramę! Kiedy krzyknę, wycofacie się i będziecie czekać! — W trakcie wydawania poleceń Aio zwinnym ruchem zdjął kuszę z pleców i wrzucił ją na mury, po czym począł wspinać się na nie po drabince. Na plecach nosił solidny miecz dwuręczny, którym władał perfekcyjnie. Jako zbroi używał nabitej ćwiekami, czarnej skóry i skórzanych rękawic.

W czasie gdy przywódca grupki wchodził na mury, Giusto i Sinistr wraz z Prudente podpierali bramę specjalnie do tego przygotowanymi grubymi kawałami drewna.

— Pierdolę taką robotę, braciszku. — Sinistr nie cenił szczególnie przygotowań tego rodzaju. Wolał walczyć. Bracia mieli dwa metry dziesięć centymetrów wzrostu. Byli niesamowicie umięśnieni, a mimo tego — naprawdę szybcy i zwinni. Mieli brązowe włosy długie do ramion, zawsze związane w kitkę, i oczy tego samego koloru. Nie byli zbyt przystojni. Mieli płaskie, duże nosy i trapezoidalny kształt twarzy. Choć nie wyglądali na zbyt inteligentnych, cechowała ich niezwykła przebiegłość.

— Doskonale cię rozumiem, braciszku. Już nie mogę się doczekać, aż ten pierdolony niedźwiedź znajdzie się w środku. — Giusto wyglądał jak kopia swego brata, nikt w wiosce nie był w stanie ich odróżnić. Obydwaj walczyli dokładnie tak samo. Używali dwóch długich, jednoręcznych mieczy. Nie mieli jakiegokolwiek opancerzenia, stawiali na szybkość i zwinność. Przy pasie nosili małe, lecz zabójcze sztylety, którymi ciskali w swych wrogów z niewiarygodną siłą.

Obok tej dwójki w milczeniu działał Prudente. Nie lubił braci, upokarzali go, od kiedy pamiętał. Przy nich wyglądał jak chuderlak. Nie przepadał za walką, zdecydowanie wolał zajmować się innymi rzeczami. Nie miał też tak świetnych predyspozycji, jak jego dwaj towarzysze. Miał jedynie metr osiemdziesiąt wzrostu, czyli jak na standardy Saxum — bardzo niewiele. Na chwilę zatrzymał się i wpatrywał w braci swymi zielonymi oczami, które nieco nie pasowały do jego czarnych włosów, długich do ramion.

— A ty, cipciuś, co się gapisz? — Sinistr natychmiast uznał jego spojrzenie za wyzwanie.

Prudente bez słowa wrócił do wzmacniania bramy.

— Widziałeś, braciszku, jaki chujek? — Dodał drugi z braci.

— Zero kultury. Powinien przeprosić. — Bracia mieli po dwadzieścia pięć lat, Prudente miał lat trzydzieści. Uważał, że to takie upokarzające, aby pięć lat młodsi wojownicy tak go traktowali, ale nie mógł się im przeciwstawić.

— Sinistr, do jasnej cholery! Do roboty! — wrzasnął Aio, już stojąc na murze z naładowaną kuszą.

Sinistr spojrzał na niego, a jego oczy zażyły się nienawiścią.

— Wszystko w swoim czasie, braciszku — wyszeptał Giusto. Jedynie jego brat i będący obok Prudente to usłyszeli.

— Nie wrzeszcz! Już zapierdalam! — odkrzyknął bliźniak dowódcy, po czym rzekł cicho do brata z szerokim uśmiechem: — Jeszcze się pieprzonej cipie noga powinie.

Prudente udał, że nic nie słyszał. Miał na sobie ciężką zbroję i hełm, więc bracia nie podejrzewali, że ich dosłyszał. Jako jedyny używał takiego opancerzenia, do tego długiego miecza i na dodatek tarczy. Nie był tak szybki i silny jak pozostali, musiał radzić sobie inaczej. Mimo słabych atrybutów fizycznych nie był bezbronny ze względu na swój niezwykły intelekt, którym nadrabiał fizyczne braki.

Niedźwiedź wpatrywał się tępym wzrokiem w bramę. Gdy dostrzegł ludzi na murach, potężnie ryknął. Dźwięk wydany z jego paszczy brzmiał jak uderzenie potoku o skały — przeciągły i niesamowicie mocny. Ferro, stojący teraz na murach, wiedział, że nie będzie łatwo powalić przeciwnika. Po dość nietypowym przywitaniu zwierz ruszył na bramę. W momencie, gdy wystartował, w powietrze już leciały dwie strzały. Pierwsza — z kuszy Aio, druga — z łuku Fiory. Bydle dostało w przednią łapę i tułów, jednakże zdawało się to dla niego muśnięcie niczym ugryzienie komara. Nawet na chwilę nie przerwał swojej szarży. Z ogromną siłą uderzył cielskiem w bramę, która zatrzeszczała.

— Skurwysyn! — wykrzyknął Sinistr, gdy zobaczył, jak pięć potężnych, stalowych zawiasów bramy z prawej strony się odgina.

— Jebaniutki! — dodał jego brat.

Fiora natychmiast zdała sobie sprawę z tego, co musi zrobić. Wyjęła strzałę i napięła cięciwę.

— Spokojnie, malutki, tylko mi się przez chwilkę nie ruszaj — powiedziała pod nosem, po czym wypuściła strzałę. Trafiła dokładnie tam, gdzie planowała — w oko bestii. Niedźwiedź zawył i cofnął się, lecz nie stanął na tylnych łapach. Na murze Ferro, używający jedynie długiej włóczni i okrągłej tarczy, już czekał, trzymając broń w prawej dłoni, a w lewej — tarczę. Gdyby zwierzak stanął dęba, natychmiast dostałby włócznią w szyję. Wojownik potrafił ją wyrzucić z niesamowitą precyzją i siłą. Bydle obróciło się jednak w stronę Fiory i spojrzało na nią z nienawiścią swym jedynym sprawnym okiem.

— Fiora, złaź! — krzyknął Ferro.

Ona zamiast tego napięła kolejną strzałę i krzyknęła:

— Chodź, pokrako!

— Co ty odpierdalasz! — Giusto wiedział, że za chwilę nie będzie wieży strażniczej, a z nią zniknie Fiora.

— Pojebana, braciszku, pojebana. — Powiedział już ciszej Sinistr.

Niedźwiedź mimo kilku pocisków z kuszy natarł na wieżę. Wciąż na czterech łapach, złapał zębiskami jedną z czterech drewnianych podpór. Gdy szarpną, drewno ustąpiło, łamiąc się jak zapałka. W tym czasie Fiora wypuściła drugą strzałę, lecz chybiła o centymetr. Zamierzała trafić w drugie oko, aby oślepić bestię. Bydle, nie zwlekając, stanęło na dwóch łapach. Dziewczyna cofnęła się, lecz niedźwiedź po prostu uderzył potężną łapą w konstrukcję, która zawaliła się jak domek z kart.

— FIORA! — Ferro wyskoczył z podestu. Upadł z ponad trzech metrów i wylądował jak gdyby nigdy nic.

Fiora natomiast zdążyła zwinnie wyskoczyć z zawalającej się konstrukcji i przeturlać, po czym wstać, lecz teraz nic nie chroniło jej przed niedźwiedziem, który natychmiast ruszył na nią. Wyjęła strzałę i napięła cięciwę. Stała cierpliwie, wiedziała, że będzie miała kilka sekund, gdy zwierz dostanie włócznią Ferra, stojącego za nim. Trafił go w prawą nogę — zwierz zawył i na pięć sekund stanął w miejscu. Tyle Fiorze wystarczało.

— Co się tam, do chuja, dzieje?! — niecierpliwił się Sinistr.

Strzała Fiory trafiła w zdrowe oko. W momencie gdy Ferro wyskoczył poza mur, Prudente w milczeniu jak najszybciej pobiegł do magazynu. Wziął kolejną włócznię i wyrzucił ją w miejsce, w którym powinien stać Ferro, ten złapał lecącą broń i stanął spokojnie bez ruchu. Wiedział, że teraz musi być cicho. Niedźwiedź szamotał się chwilę jak oszalały, lecz po minucie przestał i stanął spokojnie, nasłuchując. Fiora, patrząc na Ferra, przyłożyła palec do ust. Nawet Aio, do tej pory wciąż przeładowujący kuszę, stał bez ruchu. Każdy inny niedźwiedź by odpuścił już po utracie pierwszego oka, lecz zwierzęta z tych lasów nigdy nie odpuszczają. Z pleców zwierzęcia sterczało kilka bełtów.

— Noż do chuja, co tam się dzieje?! — wrzasnął niczego nieświadomy Sinistr.

— Dobrze powiedziałeś, bracie! — dodał Giusto.

Niedźwiedź natychmiast obrócił się w tamtą stronę i ruszył na nich. Pamiętał że na drodze stoi brama, lecz nic sobie z tego nie robił. Najwidoczniej wiedział, jak postąpić, ponieważ już wcześniej uszkodzona lewa strona bramy ustąpiła po uderzeniu potężnego cielska. Towarzyszył temu potężny huk.

— Nareszcie — powiedział z uśmiechem Sinistr. — Chodź do tatusia, szmaciarzu! No chodź! — Wojownik wyjął swoje dwa miecze. Zwierz nie czekał ani chwili i ruszył w jego stronę. — No chodź! — Sinistr w ostatniej chwili odskoczył w bok. Jego brat wyrzucił miecz, który trafił bestię w prawą łapę. W tym samym czasie Ferro z tyłu wyrzucił włócznię, która wbiła się pewnie w lewą tylną nogę zwierza. Niedźwiedź, zbyt ranny, nie mógł już utrzymać się na tylnych nogach, padł na ziemię i zawył żałośnie.

— Nie podchodźcie, wciąż może być niebezpieczny — powiedział Aio. — Prudente, włócznia dla Ferra.

Gdy tylko w jego dłoni znalazła się broń, Ferro przeszedł do przodu i cierpliwie czekał.

— No zajeb go — pośpieszał Sinistr.

— Cios od góry go nie zabije — powiedział spokojny Ferro.

Niedźwiedź jakby usłyszał i sam chcąc już to zakończyć, dźwignął się na przednich łapach. Teraz jego szyja była odsłonięta i właśnie na to czekał wojownik. Ostrze włóczni wbiło się dokładnie tam, gdzie chciał mężczyzna. Niedźwiedź spróbował wciągnąć powietrze, lecz nie był w stanie. Po chwili padł na ziemię martwy. Aio zeskoczył z muru.

— Czy ktoś jest ranny?

— Najwidoczniej nikt — powiedział Carta, do tej pory stojący na murze. Jego broń nie nadawała się do walki z tak dużym przeciwnikiem, dlatego trzymał się na dystans. Używał dwóch jednoręcznych toporów, utwardzanej skóry, a przy pasku miał małe toporki, którymi rzucał w przeciwników. Carta był wysokim blondynem o niebieskich oczach, co czyniło go strasznie przystojnym. Był w tym samym wieku co Ferro. Zeskoczył z muru. — No, braciszkowie, nieźle żeście go załatwili.

— No a jak — powiedział dumny Giusto.

— Gdyby nie moja prowokacja, chuja byś zrobił — dodał lekko urażony Sinistr.

— Większość roboty odwalili Fiora i Ferro, nie wy — bezlitośnie wypunktował Aio.

— Cóż, to prawda, ale bracia też się przyczynili do pokonania bestii.

— W swoim czasie, braciszku — powiedział Sinistr z uśmiechem.

Drugi z braci powtórzył, uśmiechając się:

— W swoim czasie.

— Musimy zająć się naprawą bramy. Prudente, poinformuj mieszkańców i przede wszystkim przywódcę wioski, że walka skończona.

— Mnie już nie trzeba informować. — Padre wyszedł zza domu. Szedł ciężko, opierając się o swoją laskę. — Jak udało się wam go ubić?

— Fiora oślepiła go strzałą, a Ferro dobił.

— Ha, ha! — zaśmiał się Padre. — Jestem z ciebie dumny, synu.

— Dziękuję, bez Fiory nie dałbym rady.

Giusto podszedł i, znacząco wpatrując się w wodza, wyjął swój miecz z cielska zwierza.

— Widzę, że bliźniacy też mieli swój udział.

— Niewielki — powiedział posępnie Aio.

— Jesteś zbyt surowy, jak zawsze. A gdzie jest Fiora?

Rzeczywiście nie było jej z pozostałymi w wiosce. Stała poza nią i wpatrywała się w las.

— Chuj mnie to obchodzi, wydaj piwo po walce — powiedział Sinistr.

— Właśnie — dodał Giusto.

Wódz wioski spiorunował ich wzrokiem.

— Powinniście się troszczyć o innych.

Jeden z bliźniaków ruszył w jego stronę, lecz na jego drodze stanął Ferro.

— Bądź rozważny — powiedział zdecydowanie.

— Pierd… — zaczął Giusto, lecz w słowo wpadł mu Carta, podchodzący bliżej.

— Chłopaki, spokojnie, przecież to jest czas świętowania pokonania bestii, czyż nie?

Giusto mierzył Ferra dość długo. Sinistr z uśmiechem wrzasnął:

— To gdzie ten browar?! Dziś się najebię!

Jego bliźniak nadal wpatrywał się w Ferra, lecz na jego twarzy pojawił się uśmiech. Pokiwał się delikatnie na boki i dodał:

— He, he! Dobrze gadasz, bracie.

Zza bramy dobiegł głos Fiory:

— Widzieliście?

Wszyscy udali się poza mury, by zobaczyć, co się dzieje. Mieszkańcy już wychodzili z domów i przyglądali się cielsku niedźwiedzia, niedowierzając, że wojownicy byli w stanie zabić coś takiego. Wojownicy wraz ze starszym, gdy wyszli na zewnątrz, natychmiast zamilkli i poczęli wpatrywać się w las. Na drzewach stało całe stado pawianów. Miały one półtora metra, było ich sporo. Na czele ich stada stał dwumetrowy samiec. Na głowie miał kawałek stali. Aio cichutko rzekł do wodza:

— Wycofaj się, mogą zaatakować w każdej chwili.

Lecz Fiora rzekła:

— Oni nie zaatakują.

— Co? — Aio był zmieszany.

— Obserwowali naszą walkę z niedźwiedziem — odparła kobieta.

Aio znów spojrzał na pawiany. Największy z nich wpatrywał się w niego, a z jego oczu biła inteligencja — to przeraziło Aio. Pawian powoli wyciągnął dłoń i wskazał na rzekę. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.

— Skurwesyny — powiedział Sinistr.

— Racja, braciszku — dodał Giusto.

Strumień rzeki wysechł. Największy z pawianów wrzasnął i obrócił się, po czym odbiegł, sprawnie przemieszczając się w koronie drzew. Cała grupa poszła w jego ślad. Padre stał chwilę w milczeniu. Pierwszy raz w życiu widział, aby zwierzęta zachowały się w tak dziwny sposób. Owa grupa pawianów wydawała się bardzo inteligentna — za bardzo.

— Żyję sto dwadzieścia lat i jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego. — Wódz się zmartwił. — Mam przeczucie, że te pawiany jeszcze przysporzą nam wielu kłopotów.

— Myślisz, że to one zablokowały strumień rzeki? — Aio był mocno zaniepokojony tą sytuacją.

— Tak to wygląda.

— A więc musimy je zajebać co do jednego — wypalił Sinistr.

— Braciszku, co ty pieprzysz? Poza wioską? W tej jebanej dżungli? Marne mamy szanse.

— To niemożliwe, przecież pawiany nigdy by nie wymyśliły czegoś takiego — powiedział Ferro.

— Do tej pory nigdy żadne zwierzę nie zachowało się w tak przemyślany i inteligentny sposób, jak te pawiany dzisiaj. — Carta był przekonany, że ta grupa może być znacznie inteligentniejsza niżeli pozostałe zwierzęta. — To może być ich sprawka.

— Wskazanie przez jednego z nich rzeki świadczy o tym, że zdają sobie sprawę z tego, że jest dla nas istotna — dodał Prudente.

— Na dodatek one stały na drzewach i obserwowały całą walkę z niedźwiedziem. To bardzo nietypowe zachowanie.

— Idę po piwo, mam to w piździe — powiedział Sinistr.

— Idę z tobą. Masz rację, jebać pawiany. — Giusto również był spragniony po walce.

— Tylko ty mnie rozumiesz, bracie.

— I vice versa, bracie.

Aio już zamierzał ich zatrzymać, lecz Padre powiedział:

— Niech idą. Ostatnie, czego teraz potrzebujemy, to spory wewnętrzne. Rzeka nie płynie, to strasznie poważna sprawa. Za kilka tygodni jezioro wyschnie i zostaniemy bez wody.

— Musimy udać się w górę strumienia — natychmiast powiedział Ferro, występując krok na przód.

— Oszalałeś, nikt, ko wszedł do lasu, nie wyszedł — oponował Carta.

— Bez wody zginiemy — odparł twardo Ferro.

— W lesie czeka nas to samo. Rób jak chcesz, ale ja wolę zginąć w ciepłym łóżku.

— Jesteśmy jedyną nadzieją, musimy wyruszyć!

— Śmierć na marne to idiotyzm, nie bohaterstwo!

— Kto tak mówi?!

— Ja!

— To jesteś głupcem!

— Na pewno nie większym od ciebie!

Wódz przymknął oczy i delikatnie się skulił, nie miał na to już sił. Na nic nie miał już sił.

— Na pewno się uda!

— I znów ten twój tekst! Nie wszystko w życiu się udaje!

— Bzdura!

— Ledwo się utrzymujemy wewnątrz miasta! Co się stanie, jak wyruszymy do lasu?!

— To nie będzie proste, ale musimy spróbować!

— Tobie zawsze się udawało, ale nie tym razem!

— Mówisz to tak, jakby cię to cieszyło! Cieszy cię myśl o mej porażce?! O porażce nas wszystkich?!

— To szaleństwo!

— Czy ty się słyszysz?!

— Mógłbym zapytać o to samo!

Aio nie mógł dłużej tego słuchać.

— Zamknijcie się obydwaj! Starczy tego! — Po chwili dodał już ciszej, lecz z wielką stanowczością: — Zrobimy to, co postanowi Padre. Zrozumieliście?

— Dokładnie — powiedział Ferro.

— Carta? — Aio nie ustępował. On nigdy nie ustępował.

— Tak — wymamrotał Carta.

Wódz wioski westchnął ciężko, po czym przemówił:

— Co się z wami dwoma stało. Niegdyś byliście nierozłączni.

Fiora zaczerwieniła się cała i odeszła gniewnym krokiem. Obwiniała się nieco o tę sytuację. Carta niegdyś wyznał jej miłość, lecz ona go odrzuciła i powiedziała, że kocha Ferro. Mogła mu tego nie zdradzać. Od tamtej pory dostrzegała, że Carta się zmienił. Przestał się spotykać z nią i Ferrem, i często dziwnie na niego patrzył. Wiedziała, że to nie wróży nic dobrego. Przywódca wioski przerwał na chwilę, po czym znów podjął:

— Aio, zorganizuj naprawę bramy. Nie zdołamy od razu odbudować wieży strażniczej. Na razie musimy zbudować mur w jej miejsce. Rozgłoś wszystkim, że dziś wieczorem, po obudzeniu się kolejnej siódemki, zorganizujemy spotkanie.

— Mogę ich obudzić już teraz — zaoferował się Ferro. W tym samym czasie Carta odszedł bez słowa. Rzucił jeszcze owej grupce nienawistne spojrzenie.

— Nie bądź nachalny.

— Ale z każdą sekundą nasze zasoby wody się kurczą.

— Najpierw i tak musimy odbudować mur i bramę. Prudente, w konstrukcjach jesteś najbieglejszy, będziesz nadzorował prace razem z Aio.

— Natychmiast zabieram się za robotę. — Odszedł pośpiesznym krokiem.

— Aio, zostawisz nas samych?

— Tak jest.

— Posłuchaj, Ferro, ja już długo nie pożyję — zaczął Padre.

— Nie mów tak.

— To prawda i obaj to wiemy.

— Meteor wydłuża nasze życia, możesz jeszcze pożyć nawet pięćdziesiąt lat.

— Mam już na karku sto dwadzieścia, myślę, że mocno nadwyrężyłem moc meteoru. Lepiej niech daje siłę takim młodzieniaszkom jak ty, a nie staruchom jak ja. Bo to wy jesteście przyszłością.

— Jesteś ważny niezależnie od wieku. Dla mnie. Dla mieszkańców wioski. Jesteś również potrzebny ze względu na swoje doświadczenie i mądrość, której my, młodzi, jeszcze nie mamy.

Padre się uśmiechnął.

— Jesteś dla mnie jak syn i kocham cię z całego serca, dlatego dam ci radę. Postaraj się dogadać z pozostałymi w wiosce. Podziały mogą sprawić, że zamiast skupić się na walce z potworami, zaczniecie walczyć ze sobą, a wtedy potwory to wykorzystają i przegracie. Wszyscy przegracie.

— To, co było pomiędzy mną a Cartą, to jedynie drobna sprzeczka przyjaciół.

— Widzisz, mój synu, wydaję mi się, że to coś poważniejszego.

Ferro zamyślił się, po długiej chwili powiedział:

— Ja chciałbym się dogadać i wiele razy próbowałem wyciągnął do niego dłoń, ale on się strasznie oddalił ode mnie i od Fiory. Nie mam pojęcia dlaczego.

Wódz wpatrywał się w swego przybranego syna, widać było, że chce coś powiedzieć. Jednakże z jakiegoś powodu nie mógł się zebrać. Młody mężczyzna to dostrzegł i sam podjął temat:

— Czy jest jeszcze coś, co chcesz mi powiedzieć?

W odpowiedzi usłyszał ciężkie westchnięcie.

— Tak.

— Tak?

— Dzisiaj na zebraniu wyznaczę swego następcę na stanowisko wodza.

Ferro odruchowo się uśmiechnął. Padre dodał po chwili:

— I nie będziesz nim ty.

Uśmiech natychmiast znikł z jego twarzy.

— A więc uważasz, że nie jestem godzien?

— Nie o to chodzi. Bliźniacy i Carta nie zaakceptują tego wyboru, rozpęta się jatka.

Padre długo czekał na jakąkolwiek odpowiedź. Ferro wpatrywał się uparcie w ziemię, w końcu rzekł:

— Rozumiem.

— Przepraszam, ale muszę mieć na uwadze dobro wszystkich. Wybiorę Aio.

— To dobry wybór. Nie mam ci tego za złe, rozumiem, dlaczego Aio jest lepszym wyborem i zgadzam się z tą decyzją.

— Dziękuję, że mnie rozumiesz. A teraz czy pomożesz staruszkowi dojść do domu?

— Oczywiście.

Rozdział drugi

Zadanie

Dowódca drugiej grupy wojowników, gdy tylko się obudził i dowiedział o sytuacji, natychmiast zwołał u siebie w domu tajną naradę. Zaprosił jedynie część wojowników, tych, co do których był pewien, że staną po jego stronie. Teraz w jego pokoju gościnnym przy stole siedzieli: Carta, Giusto, Sinistr, Di, To i Re. Tra pomyślał: „Jedynie szóstka, razem ze mną siódemka. A więc będzie po równo”. Uśmiechnął się, przechadzając po pomieszczeniu. Był najwyższy i najsilniejszy zaraz po Ferro. Jednakże zdecydowanie przewyższał go doświadczeniem w boju, gdyż miał już pięćdziesiąt lat. Miał dwa metry dwadzieścia centymetrów wzrostu i był bardzo umięśniony. Nosił długie do ramion, rzadkie, czarne włosy i dość długą bodę tego samego koloru. Przechadzając się, wpatrywał się w swych towarzyszy głęboko osadzonymi, czarnymi oczami. Miał lekki brzuszek. Zawsze towarzyszył mu wredny uśmieszek na twarzy, idealnie współgrający z wielką blizną na niej, zdobytą w boju. Niewielu wie, iż to Aio zrobił mu tę bliznę. Niegdyś najlepsi przyjaciele, dziś — nienawidzący się wrogowie. Tra nie zamierzał dłużej zwlekać:

— Witam, panowie, zwołałem was w bardzo konkretnej sprawie. Rzeka jest pusta i sucha. Jezioro może wyschnie, a może nie. Już od dawna nie padało, to może jedynie chwilowy problem i należy przeczekać. Kto to wie. — Tra, przechadzając się, wzruszył ramionami, po czym znów podjął: — Znamy wodza, zwołał wszystkich mieszkańców, co samo w sobie już jest głupotą. Ci, którzy nie są wojownikami, powinni mieć gówno to gadania.

— Od zawsze to powtarzam, a ten stary chuj nie słucha — wyrwał się Sinistr.

Tra spiorunował go wzrokiem, lecz rzekł z uśmiechem:

— Dokładnie, przez jego głupotę i słabość któregoś dnia wszyscy zginiemy. Wódz postanowi wysłać wojowników w górę rzeki na pewną śmierć. — Po sali przeszły złowrogie pomruki. — Tak, dokładnie tak się stanie, moi mili panowie. I właśnie w tej sprawie was tutaj zwołałem.

— Ale gdzie są Muscolo, Media i Agile? — zapytał zmieszany To.

— Zapomnij o tych dupowłazach. Gdyby mogli, wylizaliby rów Padre do czysta — odrzekł wciąż przechadzający się dowódca drugiej grupy wojowników. — Od zawsze byli ślepo wpatrzeni w tego starucha. Celowo nie wyznaczył Carty i bliźniaków do mojej grupy. Chciał podzielić tych, których uważam za przyjaciół. Zrobił to ze strachu. Ten stary może kiedyś był świetnym wojem, ale z latami jego laska spróchniała, a on zmiękł. Nadchodzi czas, gdy musimy wziąść sprawy w swoje ręce.

— Jesteśmy z tobą, cokolwiek postanowisz. — Carta wstał. Tra przyglądał mu się z wyraźnym zadowoleniem. — Dość już rządów tego starego kutasa. Dość jego strachliwej i nazbyt wyrozumiałej postawy. W końcu jako wojownicy zajmiemy należne nam miejsce w hierarchii i weźmiemy mieszkańców za mordy!

— Dokładnie!

— Tak jest!

— Za ryje!

— Za ryje, braciszku, za ryje! Na co czekamy, ruszajmy natychmiast! — wrzasnął Giusto, wstając. Jego brat natychmiast wstał. Jednakże Tra mocno walnął pięścią w stół i rzekł przejęty:

— Panowie! — Teatralnie zrobił długą pauzę. — Rozumiem wasz uzasadniony gniew, lecz wytrzymajcie jeszcze chwilkę. — Bracia usiedli.

— Ile do chuja mamy czekać?! Mam dość tego słabego starca — rzucił Giusto.

— A już w szczególności Aio. Tego wrednego skurwesyna! — dodał Sinistr.

— Dopadniemy ich obu, ale wszystko w swoim czasie.

— W swoim czasie, braciszku — powtórzył za przywódcą bandy Giusto, na co Sinistr się uśmiechnął i dodał szeptem:

— W swoim czasie.

Tra kontynuował:

— Dziś na spotkaniu ich załatwimy. Jak doskonale wiecie, nie można tam zabierać broni. Weźmiemy ich sprytem, panowie, sprytem. Ukryjemy swój sprzęt w hali spotkań. Kiedy uniosę swoją dłoń, Carta cichaczem zacznie rozdawać oręż. — Carta uśmiechnął się drapieżnie. — Wtedy nie będą mieli z nami szans. Ci głupcy przestrzegają zasad!

Pozostali wybuchli śmiechem.

— Dobra. Tyle na teraz, przygotujcie się na spotkanie i pamiętajcie, nie zdradźcie się z naszym planem. — Zmierzył ich wzrokiem. Powoli zaczęli się rozchodzić, Tra wstrzymał Cartę. — Posłuchaj, Padre pozwoli się każdemu wypowiedzieć, zanim podejmie decyzję. Zanim zaatakujemy, spróbujmy go przekonać, że wysłanie ludzi to szaleństwo.

— Czy nie lepiej go po prostu zabić?

— Wtedy będziemy musieli również wybić całą siódemkę jemu sprzyjających głupców. Wiesz, że w siedmiu będzie nam ciężko obronić wioskę. Jeżeli nie przekonamy go po dobroci, zrobimy to siłą. Chciałbym, abyś przemawiał po mnie i poruszył temat następcy.

Carta się uśmiechnął.

— Rozumiem. Niech odda ci przywództwo, a wtedy nie będziemy musieli go zabijać, a i tak zdobędziemy władzę.

— Dokładnie. Jatka nie jest konieczna, daj mu do zrozumienia, że musi mnie wyznaczyć na następcę, bo jak nie, to skończy się jatką.

— Rozumiem.

— Ten stary słabeusz, choć mnie nienawidzi i mną gardzi, zrobi to ze strachu przed rzezią.

— Dobrze.

— A więc wszystko ustalone. Gdy przejmę władzę, nie zapomnę o twym wsparciu. Zostaniesz dowódcą grupy w niedługim czasie.

— Hmmm, świetnie.


Wszyscy już zebrali się w wielkiej sali obrad w domu wodza. Siedział on przy dużym, dębowym stole na podwyższeniu. Po jego prawej siedział Aio, po lewej natomiast Tra. Pozostali siedzieli na dość niskich i prostych ławkach z drewna. Owe ustawione były w rzędach. Jak nakazywała tradycja, wojownicy siedzieli z przodu, natomiast pozostali mieszkańcy — za nimi. Padre zauważył, że zwolennicy Tra siedzą zgrupowani w jednym miejscu. Carta natomiast stał przy drzwiach, a pod jego nogami leżała sterta ubrań. Ta sala była częścią domu wodza, więc jedynymi rzeczami wewnątrz były jego rzeczy, zaś ta sterta na pewno nie należała do niego. Zerknął na Tra, ten uśmiechnął się promiennie. Wódz gestem przywołał do siebie Ferra. Gdy ten podszedł, wyszeptał mu coś na ucho. Po usłyszeniu wiadomości jego syn powolnym krokiem podszedł do Fiory i oboje gdzieś wyszli. Tra, zauważywszy to, zwrócił się do wodza:

— Już wszyscy się zebrali, czyż nie powinniśmy zawrócić twego syna?

— Nie martw się nim, za chwilkę wróci.

Tra podejrzliwie się przyglądał. Po chwili dodał z uśmiechem:

— Oby się chłopak nie zgubił.

— Tym się martwić nie musisz.

W sali panował harmider, wśród mieszkańców już rozeszła się wieść o rzece. Wszyscy byli przerażeni. Ferro wraz z Fiorą wrócili po pięciu minutach. Przed sobą natomiast toczyli dwumetrową beczkę. Nie wiadomo, co znajdowało się w środku, ponieważ była zamknięta.

— O, browar! — krzyknął rozochocony Sinistr.

— Zajebiście! — dodał Giusto.

— To nie browar — odpowiedział Ferro. Dotoczył beczkę na lewą część sali i postawił za grupką wojowników sprzyjających Padre. Sam stanął za beczką w rozkroku. Tra znów przemówił:

— A cóż to takiego przyniósł twój synalek?

— Na ten moment to nieistotne, może przed końcem narady się dowiesz. To będzie zależeć od jej przebiegu. — Wódz wstał i począł uderzać swoją wielką, drewnianą laską w posadzkę, aby uciszyć harmider. Już po chwili panowała całkowita cisza. Padre wciąż cieszył się dużym szacunkiem, mimo swego podeszłego wieku. Niegdyś był wielkim wojownikiem. Wśród mieszkańców nadal krążyły opowieści na temat jego czynów. Przemówił silnym głosem:

— Wezwałem was nie bez powodu. Przyczyna istnieje i nie jest to rzecz błaha. Jak już wszyscy wiecie, rzeka wyschła.

— Co my teraz zrobimy? — krzyknął ktoś z tłumu.

— Wszyscy umrzemy! — zawył ktoś inny. Po chwili w sali zapanował całkowity harmider. Ludzie lamentowali jedni przez drugich. W sali byli obecni wszyscy mieszkańcy osady prócz dzieci, dwóch kobiet, które z nimi zostały, i czterech mężczyzn obserwujących las. Padre wrzasnął potężnym i zdecydowanym głosem:

— Cisza! — Odczekał, aż wszyscy się uspokoją, i znów podjął: — Zamiast użalać się nad sobą, zapanujmy nad sytuacją. Tak jak zawsze to robiliśmy w przeszłości. Wiem, że się boicie, ja też się boję, jednakże lamentowanie nic nam nie da. Sytuacja jest jasna. Najprawdopodobniej pawiany zbudowały tamę w górze rzeki, aby nas wykurzyć z osady. Jak zawsze wysłucham każdego, kto chce poradzić, co powinniśmy zrobić w tej sprawie. Następnie podejmę decyzję, co robimy. Kto chciałby zabrać głos jako pierwszy?

Kowal wstał i podszedł do podwyższenia. Wódz usiadł. Rzemieślnik, gdy już stanął naprzeciw wszystkich, przemówił nieśmiało:

— Witam wszystkich zebranych. Jestem kowalem w naszej wiosce już od lat. Wyschnięcie rzeki przeraziło mnie strasznie. Pamiętam moją reakcję, gdy małżonka przyleciała do domu, zapłakana. Oddychała ciężko, od razu wiedziałem, że stało się coś strasznego.

— Do rzeczy! — krzyknął jeden z bliźniaków. Kowal był istotną częścią społeczeństwa, lecz miał tendencję do zbyt długich przemówień.

— Dobrze, dobrze już. A więc w rzece nie ma ani kropli wody. To straszna wiadomość dla nas wszystkich. Dla mnie, jako kowala, dla was, wojowników, i dla wszystkich pozostałych. Sytuacja jest co najmniej, że tak się wyrażę, kryzysowa. Na dodatek jest to pierwszy raz, kiedy musimy się zmierzyć z przeciwnościami tego rodzaju.

Bliźniacy kręcili się na swoich miejscach. Kowal kontynuował powoli, niektórzy poczęli ziewać.

— Nie pamiętam takiej sytuacji za swego życia. A jak pytałem starszych, to i oni również nie pamiętają. Wydaję się, że to pierwszy raz, kiedy zwierzęta coś takiego zrobiły. Kiedy te pawiany zatamowały potok rzeki?

— Ile będziesz gadał?! — Giusto powoli zaczynał mieć tego dość.

— Do rzeczy, łachudro! — dodał Sinistr.

Kowal przerwał i się zaczerwienił.

— Chodzi mi o to, że to tragedia, z jaką się jeszcze nie spotkaliśmy.

— Już to mówiłeś — rzekł spokojnie Tra. Ktoś z tłumu zaczął buczeć.

— Spokój! Każdy ma prawo zabrać glos! — przemówił zdecydowanym głosem Padre.

— Dziękuję, wodzu. — Kowal się ukłonił. — Tragedia tego rodzaju nie wydarzyła się nigdy. I to jest straszny problem. Nie wiadomo tak właściwie, co mamy zrobić. Czy to oznacza nasz rychły koniec? Tego nie wiem, ale sytuacja jest poważna. — Pokiwał twierdząco głową z przekonaniem. — Myślę, że musimy zrobić wszystko, co konieczne, aby to jakoś naprawić. Kiedy wykuwam zbroje, też bywają sytuację bez wyjścia. Na przykład wczoraj…

— Ileż będziesz pierdolił! Do rzeczy! — wrzasnął Sinistr. W tym wypadku nawet wódz był nieco podirytowany. Kowal jakby na złość kontynuował swój niepotrzebny wywód.

— Wczoraj podczas wykuwania zbroi poparzyłem się w rękę.

— Szkoda, że nie w zadek! — krzyknął Giusto. Cała sala wybuchła śmiechem. Kowal kontynuował niezrażony.

— Śmiejcie się, a to poważna sprawa jest. O spójrzcie. — Pokazał dłoń. — Ledwo co będę dalej mógł wykonywać swoją pracę. A sztylety, topory i włócznie są cały czas potrzebne.

— Miałeś mówić o rzece! — Sinistr miał już tego dość.

— A tak, o rzece. No racja. A więc, jak już mówiłem, sytuacja jest nieciekawa. Niedawno, jak już się ściemniało, byłem nad jeziorem. W nim jest jeszcze sporo wody, ale to już niedługo. Bez rzeki nie ma szans, jezioro wyschnie — powiedział, przekonująco kiwając głową na boki.

— My tu uschniemy, jak będziesz tak pierdolił bez końca! — krzyknął Giusto. Znów wszyscy wybuchli śmiechem. Wydawało się, że kowal w końcu się podda i zakończy swą wypowiedź. On jednak kontynuował.

— Tutaj nie ma co się śmiać. Bez wody sobie nie poradzimy. Co prawda moglibyśmy zbierać deszczówkę, ale to zdecydowanie za mało. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio padało. To było chyba jakoś w czwartek. Tak, wtedy były ziemniaki na obiad. Świeżutkie. A przed tym nie padało chyba z tydzień.

Wódz już również miał tego dość:

— Szanowny kowalu, każdy ma prawo głosu, lecz nasz czas jest dość ograniczony. Czy chciałbyś dodać cokolwiek prócz tego, że sytuacja jest trudna?

Kowal zastanawiał się dłuższą chwilę.

— Zasadniczo to było wszystko, co chciałem powiedzieć.

— Dziękujemy ci zatem za radę. Usiądź.

— W końcu! — z ulgą powiedział Sinistr. — Myślałem, że nigdy nie skończy pierdolić.

— Dobrze, czy ktoś jeszcze chciałby wystąpić?

Tra wstał i leniwym krokiem wyszedł na środek. Wszyscy w sali milczeli, czekając, aż przemówi. Rozpoczął leniwym głosem:

— Kowal miał rację. Sytuacja jest nietypowa, dlatego musimy być szczególnie ostrożni. Nie mamy pewności, czy to pawiany zatamowały rzekę, czy po prostu wyschła z powodu niewielkich opadów deszczu. Jezioro Vita jest pełne wody i zapewniam was, nie musicie się obawiać. Padre niepotrzebnie zwołał to spotkanie, które jedynie wzbudziło waszą panikę. Nie mamy się czego obawiać. Zasoby jeziora starczą nam na wiele miesięcy. Rzeka natomiast pewnie tymczasowo wyschła i po pewnym czasie powróci do pierwotnego stanu. Chciałbym jedynie przestrzec, wodzu — ostanie słowo wypowiedział z wyraźną pogardą — aby nie podejmować idiotycznych kroków podczas chwili paniki. Wiadomym jest, że kogoś może korcić, aby wysłać wojowników w górę rzeki. Jednakże byłby to skrajnie nieodpowiedzialny ruch, a jego skutki mogą okazać się opłakane dla nas wszystkich. Już teraz ledwo co jesteśmy w stanie bronić się przed atakami monstrów z lasu. Nie możemy pozwolić sobie za utratę kolejnych żołnierzy — mówił coraz szybciej i głośniej. — Nie bądźcie naiwni. Wysłanie wojowników do lasu, z którego nikt nigdy nie wrócił, to skazanie ich na pewną śmierć! I zapewniam was — wymownie spojrzał na wodza — że zrobię wszystko, aby tak się nie stało! — Grupka wojowników siedząca z przodu z prawej strony intensywnie biła brawo. Zaś ci umiejscowieni z lewej posępnie milczeli. Dało się dostrzec wyraźny podział. Mieszkańcy wioski wyczuwali napięcie między obiema grupami. Co poniektórzy zaczęli cichaczem wychodzić z sali. Tra podszedł do Padre i powtórzył już cicho: — Wszystko.

Wódz siedział niewzruszony, milcząc. Aio energicznie wstał, lecz wódz złapał go za ramię, aby go uspokoić. Mężczyzna natychmiast usiadł. Zrozumiał, że ostatnie, czego teraz potrzebują, to iskra, która podpali beczkę z prochem. Przywódca wioski wstał:

— Czy ktoś jeszcze chce przemówić?

— Tak, ja. — Ferro wyszedł pośpiesznie na środek i podjął energicznie: — Tak naprawdę nie wiemy, ile czasu minie, zanim jezioro również wyschnie. Nie wiemy również nic o tym, co stało się z rzeką. Jednakże do tej pory nikt nie wspomniał o dziwnym i nietypowym zachowaniu pawianów. Przybyły na skraj lasu jedynie po to, aby przyglądać się naszej walce z niedźwiedziem, po czym, milcząc, wskazały nam na rzekę i odeszły. To wyglądało jak wypowiedzenie wojny. Nie możemy czekać, aż nasze zapasy wody się skurczą. Musimy natychmiast wysłać grupę wojowników, aby wyruszyła w górę rzeki. Tra powiedział, że wody nie ma z powodu słabych opadów. To nie może być prawdą, ponieważ wtedy poziom rzeki powinien stopniowo się zmniejszać. Tak drastyczna zmiana może oznaczać jedynie jedno. Tamę!

Wszyscy zebrani milczeli. Ferro począł energicznie chodzić po podwyższeniu.

— Wszyscy wiemy, co to oznacza. Sytuacja się nie zmieni ani jutro, ani pojutrze. Ani za rok czy nawet dziesięć lat. Musimy wziąć sprawy w swoje ręce, zlokalizować zaporę i ją zniszczyć. Nie ma innego wyjścia, to jedyna nadzieja dla wszystkich mieszkańców wioski. Nawet jeżeli oznaczać to będzie pewną śmierć. Mogę iść jako ochotnik.

Fiora obserwowała go. Mimo iż była na niego wściekła, że chce się poświęcić, imponował jej swoją zdecydowaną postawą. Ferro po ukończeniu swego przemówienia w milczeniu wrócił na swe miejsce. Nie usiadł, stanął w rozkroku za tajemniczą beczką i założył jedną rękę na drugą.

— Czy ktoś jeszcze chce przemówić?

Carta wstał i udał się na środek.

— Może Ferro ma rację i rzeka nie wróci do dawnego stanu — mówił spokojnie i cicho. Wszyscy musieli wytężyć słuch, aby go dosłyszeć. — A może to Tra ma rację i nie musimy niczego robić. Nie wiem tego i wy również nie wiecie. Wiem natomiast, że przez setki, a może nawet tysiące lat istnienia wioski Saxum nigdy nikomu nie udało się wrócić z lasu. Nie mamy żadnej mapy owego miejsca. Nie wiemy, ile zwierząt tam żyje. Nawet nie mamy pojęcia, jakie gatunki tam są. Każdy widział skutki dzisiejszego ataku niedźwiedzia na osadę. Wyobraźcie sobie teraz, że mielibyśmy z nim walczyć bez murów i wieży strażniczej. W nieznanym nam lesie, z ograniczonymi zasobami wody i jedzenia. Nie, niestety, Ferro, ale jako twój przyjaciel muszę cię uświadomić, że potwornie się mylisz. Nie mamy najmniejszych szans, aby przetrwać w owym lesie. Na dodatek, aby wysłać kogokolwiek, musiałbyś uszczuplić oddziały wojowników wewnątrz osady. Już teraz nie jest nam łatwo odpierać ataki bestii z lasu. Każdy wojownik się liczy. Nie możemy sobie pozwolić na wysłanie kogokolwiek poza wioskę. — Carta umilkł, lecz nadal stał na podeście. Aio był pewien, że już skończy, lecz on znów przemówił. — To tyle w sprawie rzeki. Chciałbym poruszyć jeszcze jeden bardzo istotny temat niecierpiący zwłoki. — Wymownie spojrzał na wodza. Ten skinął delikatnie głową. — Zwracam się bezpośrednio do ciebie, o wielki i mądry wodzu. Przybywam przed twe oblicze z prośbą o wyznaczenie twego następcy i natychmiastowe przekazanie mu władzy.

— Ty draniu! — krzyknął Ferro.

— Zamilcz! — krzyknął Padre, wstając. — Nich Carta kontynuuje.

— Dziękuję. Na czym to stanąłem? Ach, tak. Z całym szacunkiem, lecz gołym okiem widać twój podeszły wiek. Szczególnie w obliczu tak wielkich wyzwań potrzebujemy nowego, energicznego wodza. Uważam wręcz, że mój wielki wodzu, nie masz wyjścia. Musisz wyznaczyć swego następcę z natychmiastowym skutkiem objęcia przez niego władzy, już dziś. Nie jutro ani pojutrze. Dziś.

Padre doskonale zrozumiał przekaz. Oddaj władzę, a jak nie, to zrobimy zadymę. Wstał. Tra już zamierzał podnieść dłoń na znak, aby rozdać broń. Carta zmierzał energicznym krokiem w stronę broni, lecz zatrzymał się w momencie, gdy przywódca wioski przemówił. Jego słowa zaskoczyły wszystkich obecnych w sali. Tak właściwie w tym momencie nie było w środku nikogo prócz wodza i wszystkich wojowników. Mieszkańcy ulotnili się chyłkiem, gdy dostrzegli napięcie między dwoma grupami wojów. Wódz rzekł:

— Całkowicie się z tobą zgadzam. O przekazaniu władzy myślałem już od dłuższego czasu. Nie dla mojego starego i słabego ciała trudy władzy.

Tra uśmiechnął się szeroko i pomyślał: „Ten stary, tchórz odda mi w końcu berło”. Padre kontynuował:

— Jako swojego następcę i zarazem człowieka, który właśnie od tej chwili będzie dzierżył władzę, wyznaczam Aio.

Uśmiech z twarzy Try znikł. Pojawił się na nim gniew. Nie czekając ani chwili, dał sygnał do rozdawania broni. W tym samym momencie wciąż stojący Padre rzekł do Ferra:

— Już czas.

Ferro uniósł wysoko tajemniczą beczkę i roztrzaskał o ziemię. Ze środka posypała się broń. Już po chwili naprzeciw siebie stały dwie po zęby uzbrojone grupy. Tra zamierzał wziąć wodza jako zakładnika, lecz Aio szybkim i zdecydowanym ruchem odciągnął starca i stanął naprzeciw swego niegdysiejszego przyjaciela.

— Czy właśnie tak chcesz to zakończyć? Rzezią? A z rana nasze trupy posprzątają potwory z lasu. Wraz z mieszkańcami wioski. Dziećmi i kobietami — zwrócił się Aio do Try. Jego rywal natychmiast odpowiedział:

— Nie dałeś mi wyjścia. Razem z tym staruchem odsunęliście mnie w mrok, celowo dając mi nocne warty.

— To było podyktowane koniecznością, nie zawiścią. Dostałeś rangę dowódcy wojowników, lecz tobie jak zawsze mało.

— Tak, masz rację. Mi zawsze mało i właśnie dlatego oddasz mi władzę! A jak nie, to wyciągnę ją z twych martwych dłoni! — Tra wyjął zza pleców swoją halabardę, której używał jako broni. Ferro wiedział, że musi coś zrobić. „Jeżeli niczego nie zrobię wymordujemy się tutaj nawzajem”. Pomyślał o swojej Stigmie. Był strasznie zdenerwowany. Zaczął ciężko oddychać. Poczuł w całym ciele niesamowitą moc. Romb na jego czole zaczął zmieniać kolor. Z czerni począł przechodzić w intensywną czerwień. Jednakże wszelkie zmiany ustały. Poczuł dłoń Fiory, która złapała go za rękę i wyszeptała:

— Proszę, nie. Nie przeżyjesz tego.

Ferro otworzył oczy, a jego Stigma, jeszcze przed chwilą żarząca się czerwienią, sczerniała. Wyrwał się z uścisku Fiory i cisnął włócznią w stronę Tra. Ta przeleciała mu centymetr przed twarzą i wbiła się w ścianę. Czarnobrody mężczyzna, do tej pory skupiony na Aio, obrócił się w stronę naszego bohatera. Ten natomiast wymierzył palec w jego twarz i powiedział:

— Chcesz władzy? To o nią walcz ze mną.

— To Aio jest wodzem, nie ty.

— Wystąpię w jego imieniu, niech pojedynek zaważy, kto przejmie władzę. Chyba że wolisz, abyśmy urządzili jatkę tutaj, ale zginie większość z twych ludzi?

Tra nie był głupi, spojrzał na pełne uzbrojenie grupy Aio. Wiedział, że wielu by zginęło, jeżeli nie zgodzi się na pojedynek.

— Dobrze. — Wszyscy odetchnęli z ulgą. — Ale jeżeli użyjesz Stigmy, moi ludzie będą mogli się wmieszać. — Nawet Tra bał się tej mocy. Według legend wojownik jej używający był niepokonany.

— Dobrze.

Padre wyszedł na przód i rzekł, spoglądając na Aio:

— Co ty na to, wodzu?

Aio natychmiast przeanalizował sytuację. Postanowił, że pojedynek musi odbyć się jeszcze dziś, aby Tra niczego nie kombinował w nocy. Jego ludzie dopiero co wstali, byli wyszkoleni w walce nocnej.

— Zgadzam się na owy pojedynek. Weźcie swój oręż i chodźmy na dwór. Rozstrzygniemy to jeszcze dzisiaj.

— Po co się tak śpieszyć? — zapytał przebiegle Carta.

— Decyzja już została podjęta. Gdy wygra Ferro, ja zostanę przywódcą. Jeżeli wygra Tra, to on będzie dzierżył władzę.

Wszyscy bez słów udali się na zewnątrz i okrążyli dwóch wojowników. Już się ściemniało. Prudente nie chciał, aby to Tra wygrał. Wiedział, że wtedy przyjdą ciężkie czasy dla wioski. Bez słowa udał się do zbrojowni i zabrał stamtąd trzy włócznie i halabardy. Powbijał je w ziemię przy walczących.

— Ej, co ty robisz? — zapytał go podenerwowany Tra. Doskonale wiedział, że dostępność broni zapasowej znacznie zwiększała szanse Ferra, gdyż uwielbiał on ciskać włóczniami w swych przeciwników.

— Podczas tak intensywnego pojedynku mogą polecieć drzazgi. Tak wspaniały pojedynek nie może się tak zakończyć, dlatego potrzebne są zapasowe bronie. — Spokojnie wyjaśnił Prudente.

— Nie mów, że się boisz? — z uśmiechem zapytał Ferro.

Tra musiał mieć na uwadze swą reputację.

— Dobra. Pożałujesz, chłopcze, że mnie wyzwałeś. Pokroję cię na plasterki.

Fiora przełknęła ślinę. Korciło ją, aby na wszelki wypadek wyjąć łuk. Tra był świetnym wojownikiem, widziała go podczas walki. Jego halabarda śmigała z niesamowitą prędkością. Podczas tego typu starć to przywódca dawał sygnał do walki. Aio wyszedł na środek:

— Gotowi?

— Tak.

— Jak nigdy.

— Zaczynajcie!

Tra natychmiast zrobił kilka kroków w lewo. Stanął tak, aby za nim znajdowała się grupka ludzi. Wiedział, że dzięki temu Ferro nie rzuci w niego włócznią. Już na samym początku pojedynku w tak prosty sposób odebrał mu najlepszą broń. Ferro ruszył na niego biegiem. W prawej dłoni trzymał włócznie, w lewej zaś –okrągłą tarczę. W trakcie biegu rzucił tarczą w szyję przeciwnika. Ta pomknęła z zawrotną prędkością. Mimo tego jego oponent odbił przedmiot bez problemu, lecz popełnił błąd, gdyż poleciała w stronę nadbiegającego mężczyzny. Ten złapał ją w locie i wymierzył włócznią cios w brzuch swego przeciwnika. Ten jednak uniknął uderzenia bez problemu i pchnął halabardą w szyję rywala. Broń z potężnym, metalicznym dźwiękiem uderzyła w tarczę i ostrze przejechało po niej, wzniecając iskry. Ferro zdążył w tym czasie wycofać swą włócznie i pchnął rywala w bok. Lecz ten po raz kolejny uniknął śmiercionośnego ostrza. Zrobił krok w prawo i uderzył płaskim szerokim ostrzem swej broni od góry. Ostrze znów zderzyło się z tarczą, wytwarzając iskry. Ferro postąpił krok w lewo i pchnął w szyję rywala. Ten odchylił się i złapał za trzon oręża, po czym wymierzył rywalowi kopniaka w brzuch. Tego Ferro nie zdążył zablokować — cofnął się kilka kroków, czując potężny ból. Tra zdołał wyrwać mu włócznię, która właśnie leciała w jego stronę z zawrotną prędkością. W ostatniej chwili zdołał unieść tarczę. Ostrze przejechało po stalowej zaporze i zmieniło tor lotu. Poleciało prosto do góry. Tra już był przy swym młodszym przeciwniku, pchając w jego szyję. Ferro uchylił się przed ciosem i walnął tarczą w lewą nogę oponenta. Uderzenie było potężne, Tra zawył z bólu. Ferro nie zwlekał, natychmiast wymierzył cios w brzuch rywala. Ten się skulił. Kolejne uderzenie wymierzone było w twarz. Po jego otrzymaniu Tra padł na plecy i upuścił halabardę. W tym momencie Ferro złapał swoją spadającą włócznię. Bez chwili zawahania wbił ją w serce swego leżącego rywala. Wszyscy przypatrywali się temu w milczeniu. Jedynie Fiora wypuściła powietrze z radością. Aio podszedł i spojrzał na leżącego mężczyznę.

— Nie żyje. Ferro zwyciężył.

Ferro bez słowa schował swoją broń i tarczę za plecami. Po tym wymownie spojrzał po zebranych i powiedział:

— Aio jest wodzem.

— Zabierzcie i zakopcie jego ciało — zwrócił się Aio do bliźniaków. — Pozostali mogą się rozejść. Za pół godziny wszyscy wojownicy mają pojawić się w moim nowym domu, a więc w siedzibie wodza wioski. Dokładniej w wielkiej sali — powiedziawszy to, odszedł. Ferro również odszedł na bok, a już po chwili znalazła się przy nim Fiora i przytuliła go mocno.

— Nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałam. — Spojrzała na niego, lecz na jego twarzy był wypisany smutek. — Co jest? Nie mów, że szkoda ci tego drania.

— Nie chodzi o to. To będzie moja ostatnia noc w tej wiosce.

— Co ty wygadujesz? Przecież wygraliśmy. Carta, bliźniacy, Di, To i Re nic nie zrobią bez lidera.

— Aio zwołał wszystkich za pół godziny u siebie. Wyśle oddział, aby zniszczyć tamę na rzece.

Fiora wpatrywała się w niego przez chwilę, jakby nie rozumiała. Dopiero po minucie przemówiła:

— Ty nie musisz iść, już zrobiłeś swoje. Pokonałeś Tra, to w zupełności wystarczy.

— Ja muszę iść.

Wymownie na niego spojrzała.

— Aio prawdopodobnie i tak nie pozwoli nam wybierać. Znasz go. Sam wybierze ludzi.

Zaśmiał się.

— To prawda.


Niecałe pół godziny później wszyscy wojownicy siedzieli w wielkiej sali, czekając, aż Aio przemówi. Był tutaj również Padre. Siedział po prawicy nowego wodza. W momencie, gdy oddał władzę, stał się doradcą. Stanowisko to było określane starszym. Zazwyczaj nikt go nie obsadzał, większość wodzów ginęła w walce. W Saxum prawie nikt nie dożywał starości. Aio wstał i przemówił:

— Oddaję władzę ponownie w ręce Padre. Zanim obejmie on władzę, wyznaczam swoją drużynę wojowników, pod moim osobistym przywództwem, na misję zlokalizowania i zniszczenia tamy zbudowanej przez pawiany. Wyruszamy jutro z rana. — Po tym usiadł, lecz już nie na krześle wodza.

— Słyszałeś, braciszku? — zapytał Giusto swego brata.

— Przejebana sprawa, mój bracie — odpowiedział Sinistr.

Carta wstał:

— Wysyłasz nas na śmierć!

— Dość już krwi dziś przelano! Zamilcz i szykuj się na jutro! — krzyknął Aio.

Carta zamilkł, pośpiesznym krokiem wyszedł z sali.

— Co robimy, braciszku?

— Chyba musimy rozjebać tę tamę — odpowiedział Sinistr, śmiejąc się.

Padre wstał:

— Możecie opuścić salę. Wraz z Aio przyszykuję prowiant. — Był bardzo zmęczony sytuacją. Gdy już zostali sami, Aio przemówił jako pierwszy.

— Twój syn uratował nas wszystkich.

— Tak, to prawda. Dzielny z niego młodzieniec. — Padre posmutniał. — Czy myślisz, że macie szansę? Tra w jednym się nie mylił. Jeszcze nikt nie wrócił żywy z lasu.

— Nie mam pojęcia, ale musimy spróbować. Nie wiem, czy nie biorę zbyt wielu. W wiosce pozostanie jedynie sześciu wojowników, z nowo wyznaczonym, niedoświadczonym dowódcą.

— Rozważnie zadecydowałeś, przyjacielu. Tych pawianów naliczyłem co najmniej dziesięć. Nawet siedmiu to niewiele osób. Bez zniszczenia tamy i tak wszyscy zginiemy, a więc przyda się wam każdy miecz. Żałuję, że nie mogę wyruszyć. Parę lat temu byłbym jeszcze w stanie.

— Potrzebny jesteś tutaj jako mądry zarządca.

— Ale dlaczego nie wyznaczyłeś innego dowódcy ekspedycji? Byłbyś świetnym wodzem.

— Nie mogłem zostawić w osłabionej wiosce Carta i bliźniaków, a podczas wyprawy będą słuchać jedynie mnie.

— Rozumiem. Wiesz, że w każdej chwili mogą wbić ci nóż w plecy?

— Wiem.

— Nigdy nie wyznaczaj ich na nocne warty samotnie.

— To nie będzie proste, planuję wystawiać pojedyncze warty, po połowie nocy.

— Aby ich nie wystawiać, musielibyście się zmieniać we czwórkę. A więc warta co drugi dzień.

— Dokładnie. Po tygodniu takiego funkcjonowania będziemy niewyspani.

— Niestety chyba nie masz wyjścia.

— Jak zwykle masz rację.

— Powinniście przemieszczać się wyschniętym korytem rzeki. To niezarośnięty, suchy, otwarty teren. Nic nie zaatakuje z zaskoczenia.

— Świetny pomysł. Będziemy przemieszczać się jedynie w dzień.

— Weźcie jedną krowę i wóz, będzie wiozła wasze zapasy. Jak braknie żywności, możecie ją zabić.

— Tak zrobimy.

— Zanim zniszczycie tamę, możecie zbudować tratwę i dopłynąć nią do wioski już po zniszczeniu zapory.

— Jak myślisz, ile mamy czasu, zanim jezioro wyschnie?

— Może kilka tygodni. To będzie zależeć od pogody. Będziemy zbierać deszczówkę, to zawsze coś.

— Jak podzielisz grupy po naszym odejściu?

— Zostanie sześciu wojowników, stworzę jedną grupę i wyznaczę paru mieszkańców na straż. Wojownicy będą spali w dzień, ponieważ większość ataków zdarza się wieczorem lub w nocy.

— Rozumiem. Czy myślałeś już, kogo wyznaczysz na dowódcę grupy?

— Czy chciałbyś kogoś polecić?

— Agile wydaje się być rozsądnym gościem.

— Szkoda, że zabierasz Prudente, miałem co do niego wielkie nadzieje.

— Nie byłby w stanie zyskać szacunku pozostałych, jest zbyt wycofany i łagodny. Nie nadawałby się.

— Tak, masz rację, już zapomniałem, jak to jest.

— To chyba wszystko, muszę udać się po zapasy żywności i wody — powiedział Aio.

— Tak, bierz tyle, ile potrzebujesz.

— Dzięki.

Aio już zaczął wychodzić, lecz przed wyjściem zatrzymał się i obrócił:

— Zastanawiam się, jak ich nieco pogodzić. Może masz jakieś sugestie?

Starzec zastanawiał się dość długo.

— Odbierz Carcie bliźniaków. Jest zbyt sprytny, aby samemu cokolwiek próbować.

— Ale jak to zrobić? Ta dwójka jest…

— Wykorzystaj Ferro. Oni uwielbiają walkę i szanują zaprawionych w boju wojów. To dlatego słuchają ciebie. Po tym, jak mój syn pokonał Tra, nabiorą do niego szacunku. Wykorzystaj to. Stwórz formację na czas przemieszczania się. Niech Carta będzie jak najdalej bliźniaków, a Ferro jak najbliżej.

— Wiesz, że to może zadziałać odwrotnie? Mogą skoczyć sobie do gardeł.

— Wiem, ale chyba warto podjąć ryzyko.

— Hmm. — Aio zamyślił się.

— Jak ustawiłbyś innych?

— Bliźniacy na przodzie z Ferrem. Jako trzon. Krowa będzie ciągnęła wóz z zapasami. Fiora z Prudente na wozie. Ona będzie szyła z łuku z wozu, a on będzie miał za zadanie bronić krowy i zapasów za wszelką cenę. Carta ze mną na samym końcu. Wtedy będę stale miał go na oku.

— Świetny pomysł.

— Dobra. — Aio pośpiesznie wyszedł, nadal nad czymś myśląc.


Następnego ranka pochód już przemierzał koryto rzeki. Aio zorganizował wszystko dokładnie tak, jak dzień wcześniej zaplanowali z Padre. Dostrzegał, że jego plan działał — Ferro intensywnie rozmawiał z bliźniakami. „On jest chyba jedynym, który może ich nieco zmienić”, pomyślał.

— Nieźle wczoraj rozjebałeś tego starucha, Tra. — Sinistr, idąc, odwzorowywał ruchy dłoni Ferra. Wydawało się, że ma tarczę w lewej dłoni, a w prawej — włócznię.

— Pięknie to pokazałeś, braciszku.

— Myślałem, że go lubiliście… — Ferro miał znaczne trudności ze zrozumieniem, w jaki sposób myślą bliźniacy. Nic dziwnego, że tak ciężko było mu zrozumieć egoistów myślących jedynie o czubkach własnego nosa.

— A tam „lubiliście”.

— Ledwie szmaciarza znaliśmy.

— O! O! Właśnie tak. No, ale nie ma co, pokazał świetną walkę.

— To prawda. No, ty to się zaprezentowałeś nawet lepiej od niego. Za co masz nasz szacunek. Prawda, braciszku?

— Lepiej tego ująć nie mogłeś.

— Wy też jesteście nieźli. Nieraz ratowaliście nam tyłki podczas ataków na Saxum.

— A tam. — Z uśmiechem powiedział Sinistr. — Zapieprzamy od lat i się szkolimy.

— Cały czas. Jedynie walka i chlanie. Piękne życie.

— Ano piękne. Ale teraz ta sprawa z tamą. A ty co o tym myślisz?

— Musimy ją zniszczyć. — Oczy Ferro się rozżarzyły. — To musi się udać. Wyobraźcie sobie, będziemy jedynymi wojownikami w historii wioski, którzy przemierzyli las. — Bliźniakom to się spodobało. Ferro wiedział, jak do nich przemówić. — Nikomu się nie udało, ale powiedzcie mi, kto miał taką ekipę jak nasza?

— No nikt.

— Ni cholery.

— Dokładnie, jesteśmy w stanie to zrobić i rozbić w perzynę te małpy.

— Rozjebiemy je z łatwością,

— Zmiażdżymy.

— A na koniec powrócimy do wioski jako bohaterowie. — Ferro nieco koloryzował całą sprawę, aby ich nakręcić na wyprawę. Powoli zaczynał rozumieć, dlaczego Aio wysunął go z nimi na czoło pochodu.

— I będziemy mieli mnóstwo browara.

— Piękna wizja, ale czy realna? — Giusto nie był do końca przekonany.

— Tylko jeżeli jesteśmy tak dobrzy, jak nam się wydaje, że jesteśmy — powiedział niewinnie Ferro.

— Ha, ha, ha! Już mogą szykować nam browar.

— No, a jak!

— Ale musimy być zgrani i zabójczy. — Ferro już miał ich w garści. — Zapasów mamy sporo, a do tego idziemy korytem rzeki. Jedyną przeszkodą będą ewentualne zwierzęta.

— No i te jebane pawiańskie skurwesyny.

— Nie martwcie się tym, pokonamy ich.

Bracia wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Po chwili ciszy Sinistr podjął:

— A ta Stigma? Użyłeś jej kiedyś?

— Nie.

— Widziałem wczoraj, jak zaczęła się żarzyć na czerwono. Wiesz, jak się tego używa? — Bracia wydawali się bardzo interesować Stigmą.

— Tak, ale ta moc jest bardzo wyniszczająca dla jej użytkownika.

— A więc jedno użycie i kaplica?

— Najprawdopodobniej.

— Korciło cię, aby jej użyć wczoraj?

— Tak.

„Gdyby nie Fiora, może dziś by mnie już tutaj nie było”, pomyślał Ferro.

— Gdybyśmy sobie nie radzili, musisz jej użyć.

— No wiesz co, braciszku. Chcesz wysłać go do grobu?

Sinistr się uśmiechnął. Giusto walnął Ferra pięścią w dłoń.

— Nie martw się, skurwielu, nie pozwolę mojemu braciszkowi namawiać cię na takie głupoty.

Ferro był w szoku. Bracia zawsze trzymali się na dystans, dziś zachowywali się w stosunku do niego zupełnie inaczej. Wiedział, że uważali Tra za wielkiego wojownika, a on go pokonał. Podejrzewał, że to dlatego.

— Dzięki.

— No co ty, Giusto, draniu — oburzył się Sinistr. — Mam na myśli sytuację totalnie przejebaną, wtedy Ferro może być naszą jedyną nadzieją. Jedyną nadzieją całej wioski — dodał.

Jego brat natychmiast załapał, że chce on wzbudzić w nim poczucie obowiązku, na wszelki wypadek. Oczywiście nie chodziło im o mieszkańców, myśleli o sobie.

— Hmm, teraz rozumiem. Cóż, mój braciszek ma rację, w ostateczności… Ale bracie, Ferro wie, co należy robić.

Ferro doskonale zdawał sobie sprawę, że bracia bali się o swoje tyłki, mimo tego powiedział:

— Nasza misja musi się udać i osobiście tego dopilnuję.

— Widzisz, braciszku, on wie doskonale.

— Świetnie, bo nie zamierzam tutaj ginąć. Za młody jestem na takie bzdury.

— Dobrze powiedziane.

W tym samym czasie Fiora siedząca w wozie powiedziała pod nosem:

— Jak on mógł.

Prudente, do tej pory milczący, spojrzał na nią wymownie i odchrząknął. Był dość nieśmiały. Mimo że znał Fiorę od lat, to niezbyt dobrze. Większość czasu zajmował się swoimi sprawami. Inni uważali go za dziwaka. Towarzyszka podróży spojrzała na niego i powtórzyła:

— Jak on mógł mi to zrobić?

— Przepraszam, ale nie do końca rozumiem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 34.53