Słowem wstępu
Dużą zaletą w prozie naszego życia są przeprowadzki — tak, to dzięki nim albo dużo tracimy ze swojej przeszłości, albo wiele odzyskujemy. Ha, obecnie, jako osobnik w wieku przedemerytalnym, nadal nie przywiązuję się do jednego miejsca zamieszkania. To już mój trzeci dom, a licząc z „blokersowaniem”, to szóste przenosiny nagromadzonego dobytku — dobrze, że już mebli człek ze sobą nie tacha. No to ładuję na meblowóz te pudła, kartony, szmaty, papiery i wówczas karton — trach, i wypadła teczka, sznurowana, szaro-brunatna z napisem „WIERSZE”.
Pamięć jeszcze działa — o tak, pisałem rymowanki na przełomie życiowym 11—15-latka, ale jako zgred żyłem z przekonaniem, że przepadły podczas moich licznych zmian miejsca zamieszkania. Otwieram — koślawe pismo poczynione wpierw piórem ze stalówką, poprzez ołówek, do pisaka zielonego. ZIELONEGO??? A tak, to takie czasy były. No nie, nie, nic się nie zmieniło z tym odręcznym pismem, tylko dawniej na dyslektyka mówiło się „leń” albo „osioł”, a dziś to nawet zaszczyt być nieco odmiennym. Do tego nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — moje pisanie jak kura pazurem dość szybko zmusiło mnie do opanowania maszynopisania. A i wkrótce do szybkiego przeskoku na obsługę urządzeń liczących, co na tle moich rówieśników również znacznie mnie teraz wyróżnia. Idąc dalej w stronę świata kurczącego się dzięki globalizacji informacji poprzez sieć — to, co tak szczęśliwie nie przepadło podczas wielu transportów, oddaję dziś do poczytania wszystkim chętnym. Tym bardziej że mnie samego moje wierszyki z ubiegłego wieku, a konkretnie pisane od 1975 roku, zaciekawiły i rozbawiły do łez. Oczywiście pisownię owych utworów zachowałem oryginalną ;). No, to tyle wstępu, lekturę polecam i powrotu do stanu umysłu z lat dojrzewania „starszyźnie” życzę, bo dzieciaki nadają zawsze na tej samej fali.
Dedykuję moje „naste” lata stracone
ukochanej małżonce ;)
Ten pierwszy raz — 2.09.1976
Dziewczyna z ławki
Odeszła ma miłość do innej szkoły,
Upadły marzenia, runęły cokoły.
Teraz na to nic nie poradzę,
Sam w ławie do siebie słowo prowadzę.
Ale i ja idę do nowej szkoły,
Piszę do dziewcząt „dyrdymoły”.
Piękne odpowiadają mi wierszem:
„Nie będziesz ostatnim ani pierwszym”.
Zamykam się w sobie na klucz:
„Nie myśl o dziewczynach, tylko się ucz!”.
Lecz kto by posłuchał głosu rozsądku?
I zaczęło się wszystko od początku.
Senny ogród końca wiosny
Nimfa
Droga, którą kroczę od niewielu lat,
Jest krótka i wąska jak mój świat.
Mały świat, krótkie dni
I noc, w której mi się śni
Ogród, a w nim senny
„Biały róż” kwiecia wiśni,
Powiew wiosny,
Szum życiodajnej pieśni…
I idę wśród alei wielu,
Kładę się w zieleni zielu,
Odurza mnie ten zapach ziół.
Widzę pośród drzew nagiej postaci pół,
Jasne włosy splątane
W rozłożystych konarach tkwią,
Oczy łzą złości zalane…
Nimfa? Któż wie, tak ją zwą…
Wstaję, choć niechętnie,
Sytuacja przedstawia się mętnie.
Podchodzę, by uwolnić ją z niewoli,
Chwytam ją za ręce, ach, tylko ciernie, oj, boli, boli…
Obraz
Sen nocy wiosennej
Pejzażem tym —
Czar czarny nocy ciemnej,
Koloru brak w obrazie mym,
Widzę tylko jaśniejsze cienie,
Nic już dziś w tej mazi nie zmienię.
Koszmar to nie rzeczywistość przyjemna,
Lecz chwilowa urojona jawa senna.
Jak wspaniale odzwierciedla
Stan ducha mego i umysłu
Tożsamy z gwiazdą Shaula —
Widmo to samo i olbrzym złego zamysłu,
Obraz ten nie przejmuje mnie strachem,
Wśród szarości ogromu
Jawi się zapomnieniem…
Budzę się, jak dobrze, jestem w domu.
Poranek
Pod koniec nocy pięknej, bezsennej,
Ciepłej, księżycowej i wiosennej
Wstaję od kajeciku mojego
I wypatruję dnia słonecznego.
Już widzę jutrzenki promienie,
Ja cały w kolorach się mienię,
A jednak to olśnienie przychodzi,
Godzinne zapomnienie w snu powodzi.
Sad
Sam idąc wśród owocowej alei,
Widzę, jak u stóp płatek się bieli —
Z zapomnianego kielicha wypadł,
Jako ostatni na zieleni traw usiadł.
Uginam kark i sięgam ręką,
Trafiam palcami w trawę miękką,
Podnoszę i tulę do piersi biały pył
Pory przemijającej, będę o nim śnił.
Rośnie mój płatek na dłoni,
Ma skrzydła, to go przed wiatrem uchroni.
Zrywa się z ręki i szybuje —
Nie, nie mordujcie go, z góry dziękuję.
Ogród
Gdzieś daleko słychać krzyk żurawia,
Blisko przemyka wdzięczny ogon pawia,
Tęczą oprawiony, złotem się mieni
Wśród słonecznych promieni
Kwiat lotosu, w oddali
Stół ambrozją zastawiony.
Przez okno, w białej sali,
Widzę Marsa sprzęt odłożony,
Wojenne rzemiosło w księgi zamknięte,
Radość i śmiech króluje tu niezmiennie.
Tam gdzie sekrety nieśmiertelności zaklęte,
Czas płynie powoli, sennie.
Tu zwierz i kwiat wszelki
Fosą otoczony, a jednak radosny,
Bo tak oto wygląda piękny i wielki
Senny ogród końca wiosny.
Deszcz
Automatycznie stawiam
Krok za krokiem,
Chętnie się zabawiam
Z nieprzeniknionym mrokiem.
Ciemność nadejść nie może,
Dlatego miesiąc oślepia mnie,
Czy mam wezwać Ciebie, Boże?
Być może księżyc zlęknie się.
Nadchodzi chmura ciemna,
Mój sojusznik drogi —
Tak oto natura zmienna
Pomaga mi, nie gniew złowrogi.
Kropla wody spadła mi na głowę,
Ochłonąć czas,
Ogromny błysk odjął mi mowę,
Przeszył z rykiem niebo i zgasł.
Odwaga
Myślę o tobie
I wmawiam sobie,
Jaka jesteś głupia i nieprzystępna.
A pragnę, tak w sobie, cicho,
Byś była przy mnie, ty piękna…
Oj, odejdź, tchórzu; odejdź, pycho.
Nie wiem jak, wiem kiedy
Szkoła
Znów zaczęła się szkoła,
Ściąga to z łoża, każdego woła,
Idziemy jak na stracenie —
Leśne jelonki i jelenie.
Idą do szkoły woły i wołki,
Nauczyciele zrobią z nas ciołki,
Idzie ferajna z leśnego wzgórza
I idzie zwierzyna z domowego podwórza —