E-book
14.7
drukowana A5
24.24
drukowana A5
Kolorowa
46.52
Prześladowania we Włoszech. Waldensi

Bezpłatny fragment - Prześladowania we Włoszech. Waldensi


Objętość:
85 str.
ISBN:
978-83-8221-336-2
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 24.24
drukowana A5
Kolorowa
za 46.52

© nada 2020

www.projektheretyk.pl

I

Książka ta nigdy nie umrze. Jest to pozycja, która wpisała się w kanon literatury angielskiej. Ponieważ napisana została z pasją i sercem, można ją czytać tak, jak czyta się literaturę piękną. To opowieść traktująca o najbardziej wstrząsających momentach w historii chrześcijaństwa. Przedstawiamy ją tutaj w całości. Przenosi nas w dni, w których szlachetni żołnierze, mężczyźni i chłopcy; matrony i dziewice, wspinali się ciernistą ścieżką do niebios, a towarzyszyły temu niebezpieczeństwa, ból i udręka.


William Byron Forbush


Poza samą Biblią, żadna książka nie wpłynęła w tym stopniu na wczesny ruch protestancki tak, jak „Księga męczenników”. Nawet w naszych czasach ta książka jest żywa. Stanowi ona nie tylko opis prześladowań, ale jest także świadectwem wielu konfliktów, zapisem historii romansowych i źródłem, służącym ku zbudowaniu.


James Miller Dodds, English Prose


Kiedy zdamy sobie sprawę, że aż do czasu ukazania się „Podróży Pielgrzyma”, zwykli ludzie nie mieli właściwie żadnych książek, poświęconych wierze, oprócz „Biblii” i „Księgi męczenników Foxe’a”, możemy zrozumieć wielkie wrażenie, jakie na ludziach zrobiła ta książka i jak bardzo posłużyła ona do kształtowania charakteru narodowego. Ci, którzy umieli czytać, zapoznali się ze wszystkimi okropnościami, jakie spotkały reformatorów protestanckich. Ci, którzy czytać nie potrafili, mogli przyjrzeć się ilustracjom, przedstawiającym różne narzędziom tortur, takie jak koło, ruszt, gotujący się olej i świętym ludziom, którzy powierzali Bogu dusze w płomieniach. Pomyślmy o ludziach, którzy właśnie dojrzeli do nowego intelektualnego i religijnego życia. Wyobraźmy sobie, jak kilka generacji takich ludzi-zarówno młode osoby, jak i ludzie w starszym wieku, pochyla się nad książką taką, jak ta, i historie w nich zawarte stają się tradycją, tak jak tradycja są pieśni i zwyczaje, kultywowane przez naród.


Douglas Campbell, The Puritan in Holland, England, and America


Jeśli rozpatrzyć książkę, nie dbając o zatargi między kościołami, to i tak jest ona w stanie się wybronić w pierwszych latach rządów królowej Elżbiety. Praca ta jest świadectwem narastającej potrzeby duchowej wolności, która to potrzeba stoi w opozycji do sił, pragnących obciążyć sumienie i spętać umysł.


Henry Morley, English Writers

Szkic o autorze

John Fox (albo Foxe) urodził się w Bostonie, w hrabstwie Lincolnshire, w roku 1517. Jego rodzice byli zamożnymi ludźmi. Ojciec odumarł go wcześnie i jego matka wkrótce wyszła za mąż ponownie. John wciąż mieszkał z rodzicami. Jako że od najmłodszych lat przejawiał talenty i chęć do nauki, jego przyjaciele pragnęli, by zaczął pobierać nauki w Oxfordzie i by tym sposobem zdolności jego mogły się należycie rozwinąć. Kiedy przebywał już na uniwersytecie, wyróżniał się wielkością i bystrością swego intelektu, który rozwijał się dzięki rywalizacji, która istniała między studentami. Foxe przykładał się do nauki z pełną pilności żarliwością. Cechy owe sprawiły, że wkrótce stał się on przedmiotem podziwu wszystkich, którzy go znali i w nagrodę za swe osiągnięcia i godną pochwały postawę, został obrany członkiem koledżu Magdalen, co poczytywano za wielkie wyróżnienie w światku uniwersyteckim i co spotykało jedynie najwybitniejszych spośród studentów. Wydaje się, że pierwsze przebłyski geniuszu widoczne są w jego poezji. Foxe skomponował kilka komedii po łacinie. Są one dostępne dla współczesnych. Niemniej zaraz potem skierował swój umysł na poważniejsze ścieżki i zajął się studiowaniem Pisma Świętego. Do zgłębiania teologii zabrał się z większym żarem, niż roztropnością, i tak odkrył swoje zamiłowanie do idei reformacji, które pojawiło się w nim jeszcze zanim znał i miał poparcie innych sympatyków tego ruchu. Była to okoliczność, która stanowiła o pierwszych jego kłopotach. Mówił ponoć często, że do zrewidowania papieskiej doktryny skłoniło go spostrzeżenie, że istnieją różne, jedne gorsze od drugich, rzeczy, do których zmuszani są ludzie w Kościele i że obserwacja ta zachwiała jego wcześniejszym postanowieniem, dotyczącym dochowania wierności owej instytucji. Z czasem niechęć ta tylko się ugruntowała.

Jednym z pierwszych przedmiotów jego badań były studia nad historią Kościoła; wyznaczenie ram czasowych jego powstania i zbadanie historii jego rozwoju; rozważenie wszystkich kontrowersji, które pojawiły się w owym czasie i zbadanie z pilnością ich skutków, wagi, wszelkich niespójności etc. Zanim ukończył trzydzieści lat, studiował pisma greckich i łacińskich Ojców Kościoła a także dzieła innych uczonych autorów; przekłady uchwał, wydanych przez sobory i konsystorze. Przy okazji nauczył się bardzo dobrze hebrajskiego. Przy owych zajęciach trawił nieraz całą, lub dużą część nocy. By odciążyć umysł od aktywności intelektualnej, udawał się do zagajnika, znajdującego się nieopodal szkoły. Miejsce owo było często odwiedzane przez studentów wieczorem, ponieważ cenili oni panujący tam ponury nastrój odosobnienia. Kiedy tak wędrował samotnie, często można było usłyszeć jego wykrzyknienia i wzdychanie; w ten sposób modlił się ze łzami do Boga. Te nocne aktywności stały się pierwszym z sygnałów, które wywołały podejrzenie, że odsuwa się on od kościoła rzymskiego.

Kiedy starano dowiedzieć się, jaki jest powód zmiany jego zachowania, nie chciał kłamać i tym samym zdobyć dla siebie usprawiedliwienie, ale wyraził swe opinie, przez co został uznany przez college za heretyka i wyrzucony. Jego przyjaciele, usłyszawszy o tym, byli bardzo oburzeni i wkrótce Foxe został porzucony również przez nich. Znalazło się dla niego miejsce w domu sir Tomasza Lucy z Warwickshire, który dał mu pracę guwernera. Budynek ten znajdował się nieopodal osady o nazwie Stanford on Avon. To właśnie tam, kilka lat później, Foxe się ożenił. Niemniej strach przed inkwizycją papieską przyspieszył jego wyjazd. Inkwizycja bowiem ścigała nie tylko przewinienia publiczne, ale także zaczęła mieszać się w sekrety życia prywatnego swych ofiar. Zaczął rozmyślać, co zrobić, by uchronić się przed dalszymi problemami i zadecydował udać się do ojca swej żony.

Jego teść był obywatelem Coventry, i był do męża swej córki nastawiony serdecznie, dlatego Foxe mógł liczyć na jego pomoc. Foxe wyruszył i w czasie podróży, poprzez listy, próbował wysondować, czy teść przyjmie go, czy też nie. Otrzymał następującą odpowiedź:

Przyjęcie pod mój dach kogoś, kogo skazano na karę śmierci, będzie dla mnie trudne; wiem też, na jakie niebezpieczeństwa narażam się, decydując się na ten krok. Będę jednak dla was jak rodak i zdecyduję się narazić dla was moje własne bezpieczeństwo. Jeśli mnie przekonacie do siebie, będziecie mogli zostać na tyle, ile was potrzeba; ale jeśli nie, będziecie musieli się zadowolić krótszym pobytem, by nie narażać na niebezpieczeństwo ani mnie, ani żony.

Matka Foxe’a poradziła mu w sekrecie, by przyjechał i by nie bał się surowości swego teścia: koniecznym było, by napisał do ciebie w sposób, w jaki to zrobił; ale kiedy tylko nadarzy się okazja, odpłaci ci wszystko z nawiązką. Rzeczywiście, został przez rodzinę przyjęty lepiej, niż się tego spodziewał. Miał teraz miejsce, w którym mógł się ukryć przez pewien czas. Potem wyruszył do Londynu. Działo się to w drugiej połowie rządów Henryka VIII. Nie mając w nikim oparcia, znalazł się w wielkiej biedzie; nawet śmierć zaglądała mu w oczy z powodu głodu. Niemniej Opatrzność czuwała nad nim i udało mu się przeżyć. Któregoś dnia pan Foxe siedział w kościele św. Pawła, wyczerpany długim postem. W pewnym momencie usiadł obok niego nieznajomy, który pozdrowił go serdecznie i wrzuciwszy mu w ręce pewną sumę pieniędzy, kazał mu się rozchmurzyć. Powiedział też, że w ciągu najbliższych dni jego sytuacja się odmieni. Kim był ów człowiek, tego Foxe’owi nie udało się nigdy dowiedzieć; niemniej w ciągu trzech dni otrzymał on propozycję pracy od księżnej Richmond, która chciała, by zajął się nauczaniem dzieci hrabiego Surry. Hrabia ów, wraz z jego ojcem, diukiem Norfolk, został uwięziony w Tower przez zazdrosnego i pełnego niewdzięczności króla. Powierzono jego opiece Tomasza, który miał w przyszłości zostać diukiem, i Henryka, przyszłego hrabiego Northampton, oraz Jane, która została księżną Westmoreland. Jego praca w pełni zaspokoiła oczekiwania księżnej i jej ciotki. Te cudowne czasy trwały w drugiej połowie rządów Henryka VIII i w ciągu pięciu lat rządów Edwarda VI. Potem do władzy doszła królowa Maria, która przekazała całą władzę w ręce papistów. W owym czasie pan Foxe, który wciąż cieszył się opieką diuka, zaczął wzbudzać zawiść i nienawiść wielu ludzi, a w szczególności doktora Gardniera, ówczesnego biskupa Winchester, który stał się jego najzaciętszym wrogiem. Pan Fox, zobaczywszy, co się dzieje i że rozpoczyna się okres okrutnych prześladowań, zaczął rozważać opuszczenie królestwa. Kiedy diuk znał już zamierzenia Johna Foxe’a, zdołał skłonić go do pozostania na miejscu. Jego argumenty były tak przekonujące, a sam diuk tak szczery, że przestał myśleć o opuszczeniu swego schronienia. Biskup Winchester był wtedy bardzo mocno związany z diukiem (dzięki temu, że wsparcie jego rodziny pomogło mu osiągnąć stanowisko, które obecnie piastował) i często prosił, by ów stary opiekun wyświadczał mu rozmaite przysługi. Z początku diuk mu odmawiał, udając nieobecność lub niedyspozycję. Pewnego dnia jednak zdarzyło się, że pan Foxe, nie wiedząc, że biskup był w domu, wszedł do pokoju, w którym znajdował się diuk, ale zobaczywszy, że był tam również i biskup, wycofał się. Gardiner zapytał, kim jest Foxe i diuk odpowiedział mu:

to lekarz, którego zachowanie nie jest zbyt dworskie, ale to pewnie dlatego, że dopiero opuścił uniwersytet. Biskup odpowiedział: On mi się podoba! Kiedy będzie okazja, przyślę po niego.

Diuk zrozumiał tę mowę jako zapowiedź zbliżającego się nieszczęścia i pomyślał, że nadchodzi czas, by Foxe opuścił miasto, a może nawet kraj. Zapewnił mu więc wszystko, co było potrzebne do ucieczki, i przygotowania te odbyły się w sekrecie. Wysłał jednego ze swoich sług do Ipswitch, by wynajął barkę i przygotował wszystko, co wymagane, do jego wyjazdu. Umówił się także, że Foxe będzie mógł, aż do momentu, w którym nastanie odpowiedni wiatr, przebywać w domu jednego z jego sług, i wszystko, co potrzebne do wypłynięcia, będzie już przygotowane. Foxe opuścił w sekrecie swego szlachetnego patrona wraz ze swą żoną, która była wówczas ciężarna. Zaledwie rozwinięto żagle, nastał bardzo gwałtowny sztorm, który trwał cały dzień i całą noc. Następnego dnia wiatr zepchnął ich z powrotem do portu, z którego wypłynęli. W czasie, w którym statek znajdował się na morzu, pewien oficer, który został wysłany przez biskupa Winchester, włamał się do domu owego rolnika, z którym mieszkał wcześniej Foxe, z rozkazem pochwycenia go i sprowadzenia do miasta. Dowiedziawszy się o tym, Foxe wynajął konia, by wydawało się, że pragnie natychmiast opuścić miasto; ale zamiast tego, powrócił w sekrecie na nadbrzeże i uzgodnił z kapitanem statku, by wypłynęli, jak tylko wiatry zaczną im sprzyjać. Nie wątpił w to, że Bóg będzie błogosławić jego przedsięwzięciu. Marynarz dał się przekonać i w ciągu dwóch dni jego pasażerowie znaleźli się bezpiecznie w Nieuport. Po tym, jak spędzili na miejscu kilka dni, Foxe wyruszył do Bazylei, gdzie znajdowało się kilku ludzi, którzy uciekli z Anglii przed okrucieństwem prześladowań. Zostali oni jego przyjaciółmi. W tym również czasie rozpoczął pisanie Dzieł i pomników kościoła; książki, która została po raz pierwszy opublikowana po łacinie w Bazylei w roku 1554. Jej wydanie w Anglii ujrzało światło dzienne w roku 1563. W międzyczasie religia reformowana zaczęła zdobywać coraz więcej zwolenników na terenie całej Anglii; natomiast papiści coraz bardziej tracili na znaczeniu- a proces ten rozpoczął się wraz ze śmiercią królowej Marii. Kiedy umarła, wielu protestantów, przebywających dotąd na wygnaniu, powróciło do swego rodzinnego kraju. Wśród owych ludzi znajdował się również pan Foxe, który po powrocie do kraju, znalazł przyjaciela w swym starym opiekunie, diuku Norfolk. Zażyłość ową przerwała dopiero śmierć diuka, w następstwie której Foxe otrzymał pensję, którą jego dobroczyńca przyznał mu w testamencie, i która uznana została przez następcę szlachcica, hrabiego Suffolk. Nie był to kres sukcesów owego dobrego człowieka. Został on polecony królowej przez Cecyla, jej sekretarza stanu i jej wysokość zapewniła mu (a właściwie narzuciła mu ponieważ Foxe’a z trudem udało się przekonać do przyjęcia propozycji) prebendę Shipton w katedrze Salisbury.

Po tym, jak ponownie osiedlił się w Anglii, zajął się przeglądem i uzupełnianiem swego wspaniałego dzieła dotyczącego dziejów męczenników. W wielkich bólach i ciągłej pracy, był w stanie ukończyć swe dzieło w ciągu jedenastu lat. By uniknąć pomyłek, własnoręcznie przepisał każdą linijkę swego dzieła; to samo tyczy się każdego potrzebnego mu fragmentu dokumentu historycznego. Niestety, w związku z tym, że pracował w bardzo wytężony sposób, cały swój czas poświęcając studiowaniu i nie pozwalając sobie na odpoczynek ani będącą koniecznością natury rekreację, jego stan pogorszył się tak znacznie, że odwiedzający go czasem krewni i przyjaciele ledwie go poznawali. I chociaż stawał się z każdym dniem bardziej zmęczony, pracował wytrwale i nie dało go się odwieść od pełnienia obowiązków, które sobie wyznaczył.

Papiści, zdając sobie sprawę z tego, jak szkodliwe byłoby mówienie o pełnej okrucieństw i pomyłek historii ich organizacji, wkładali duży wysiłek w to, by nadszarpnąć reputację Foxe’a. Wysiłki przeciwników okazały się jednak czynnikiem mobilizującym dla autora i sprawiły, że pisał ją w sposób dokładny i szczegółowy, sprawdzając pieczołowicie wiarygodność faktów i źródeł, z których czerpał. Kiedy Foxe zajmował się swą wymagającą uwagi, promującą prawdę pracą, nie zaniedbywał jednocześnie innych obowiązków, związanych ze swym powołaniem: był wspaniałomyślny, ludzki; wyczulony na naturalne i duchowe potrzeby swoich bliźnich.

Choć nie chciał utrzymywać znajomości z bogatymi i wysoko postanowionymi ludźmi, to chcąc być bardziej przydatnym, nie odmawiał swej przyjaźni tym, którzy o nią zabiegali, i nigdy nie zapominał o tym, by użyć wpływu, jaki mógł mieć, na użytek biednych i potrzebujących. Ponieważ odznaczał się nieposzlakowaną prawością, często obdarzano go pieniędzmi, które on z kolei rozdzielał między potrzebujących. Czasem spożywał posiłki wraz z przyjaciółmi, ale robił to nie dla przyjemności, ale bardziej z uprzejmości i by przekonać ich, że jego nieobecność nie wynika ze obawy przed nadmiernymi pokusami apetytu. Krótko mówiąc: jego charakter jako człowieka i chrześcijanina był bez skazy. Chociaż ostatnie prześladowanie, które przedsięwzięła Krwawa Mary sprawiło, że jego pisarstwo stało się gorzkie, należy zauważyć, że sam Foxe był człowiekiem wyjątkowo zgodnym. I choć z całego serca odrzucał kościół rzymski, w tradycji którego został wychowany, bardzo leżała mu na sercu zgoda między braćmi-protestantami. Można go właściwie nazwać apostołem tolerancji. Kiedy w Anglii, w roku 1563., wybuchła plaga i wielu porzuciło swe obowiązki, Foxe pozostał na stanowisku, wspomagając ludzi pozbawionych przyjaciół i dając jałmużnę potrzebującym. Mówiono, że nie odmawiał nigdy udzielenia pomocy temu, kto prosił o nią w imieniu Chrystusa. Będąc człowiekiem tolerancyjnym i wielkodusznym, próbował użyć swojego wpływu, prowadząc rozmowy z królową Elżbietą i przekonać ją, by nie zabijano więcej ludzi, którzy mają odmienne od obowiązujących poglądy religijne. Królowa szanowała go i mówiła o nim: Nasz Ojciec Foxe. Pan Foxe mógł cieszyć się z owoców swojej pracy jeszcze przed swoją śmiercią. Jego książka miała cztery duże wydania i z rozkazu biskupa została ona umieszczona w każdym kościele katedralnym w Anglii. Często przykuwano ją do pulpitu- tak jak było w zwyczaju czynić również i z Biblią. W ten sposób ludzie mieli do niej dostęp. W końcu, gdy już od długiego czasu służył swą działalnością i świętym życiem Kościołowi i światu, w pokorze oddał swą duszę Chrystusowi. Był 18 kwiecień roku 1587 i siedemdziesiąty rok jego życia.

II

Cromwell, Protector of the Vaudois (1877), Cromwell, protektor Waldensów, obraz autorstwa prerefaelity Forda Madoxa Browna. Na pierwszym planie widoczny jest wódz Cromwell, patrzący na poetę Johna Miltona. W tle widzimy skrybę, który spisuje list, potępiający masakrę Waldensów, zwaną Piemoncką Wielkanocą, która rozegrała się w 1655 r. we Włoszech.

Opis prześladowań chrześcijan przez papiestwo we Włoszech

Opiszę teraz prześladowania, które dokonały się we Włoszech, który to kraj był, i ciągle jest, siedzibą papiestwa i stanowi źródło wielu błędnych doktryn, które upowszechniły się w wielu krajach i zwiodły umysły tysięcy ludzi, sprawiając, że mgła przesądu i bigoterii odebrała wielu trzeźwość myślenia. Opiszę teraz najbardziej godne uwagi spośród prześladowań, które nastąpiły, i okrucieństwa, które były używane przez ludzi papieża i inkwizycję, a także te, które doszły do skutku dzięki rozkazom, wydanym przez księży i bigoterii książąt włoskich.

W XII wieku, pierwsze prześladowania chrześcijan rozpoczęły się we Włoszech, za panowania papieża Adriana, który był Anglikiem. A jak się rozpoczęły?… Kiedy przybył do Rzymu Arnold, uczony i świetny orator z Bryksji, krytykował śmiało zepsucie i nowinki, które przedostały się do kościoła. Jego mowy były tak jasne, logiczne i i nacechowane tak wielką pobożnością, że zarówno senatorowie, jak i wielu innych mieszkańców miasta, pochwalało zawarte w nich doktryny. Rozgniewało to bardzo Adriana, który kazał opuścić Arnoldowi miasto i nazwał go heretykiem. Ten jednak nie podporządkował się woli papieskiej, a senatorowie i popierający go możni wsparli go w tej decyzji. Adrian nałożył więc na miasto interdykt, co sprawiło, że ogół kleru został zmuszony do interwencji; i w końcu zarówno senatorowie, jak i możni dali za wygraną, co sprawiło, że w końcu Arnold został wygnany. Udał się do Niemiec, gdzie dalej wygłaszał mowy przeciwko papieżowi i nauce kościoła rzymskiego. Adrian pragnął przelać jego krew i podjął kilka prób, mających na celu pochwycenie go; niemniej przez długi czas Arnoldowi udawało się omijać wszelkie pułapki. W końcu Fryderyk Barbarossa, który został cesarzem, poprosił papieża o dokonanie uroczystej koronacji. Adrian zgodził się na to, wyraził jednak życzenie, by schwytano i dostarczono mu Arnolda. Cesarz dostarczył mu skwapliwie nieszczęśliwego kaznodzieję, którego niebawem spotkała śmierć męczeńska. Został powieszony a następnie spalony w Apulii. Podobny los spotkał kilku jego dobrych przyjaciół.


Hiszpan Encenas został wysłany do Rzymu, by otrzymać katolickie wykształcenie; niemniej, po rozmowach, które odbył z wyznawcami protestantyzmu, sam przyjął religię reformowaną. Kiedy się o tym dowiedziano, jeden z jego krewnych doniósł na niego i tak ów Hiszpan został spalony z rozkazu papieża i kolegium kardynalskiego. Brata Encenasa pochwycono mniej więcej w tym samym czasie a posiadanie Nowego Testamentu w języku hiszpańskim. Zanim jednak nastała godzina egzekucji, udało mu się uciec z więzienia. Udał się do Niemiec.

Faninus, który był świeckim uczonym, został protestantem po lekturze budzących kontrowersje książek. Doniesiono o tym papieżowi; został schwytany i wtrącony do więzienia. W więzieniu odwiedzała go żona z dziećmi i tak bardzo na niego naciskała, że w końcu zaparł się wiary i został uwolniony. Będąc na wolności jednak, odczuł ciężar boleśniejszych, niż fizyczne, łańcuchów: odezwało się obciążone sumienie. Przeżywał to wszystko tak bardzo, że nie znalazł spokoju, dopóki znów nie stanął na stanowisku, że doktryna kościoła rzymskiego pełna jest błędów. By naprawić błąd, przemawiał teraz otwarcie i z usilnym staraniem -i dużą skutecznością zarazem- nawracał ludzi na protestantyzm. Uwięziono go więc ponownie, proponując uwolnienie w razie ponownej zmiany zdania. Odrzucił propozycję ze wstrętem, mówiąc, że gardziłby życiem, jeśli miałby je uratować w taki sposób. Na pytanie, dlaczego trwa uparcie w swoich przekonaniach i zostawia swą rodzinę w trudnej sytuacji, odpowiedział, że powierza żonę i dzieci opiece wspaniałego kuratora. Jakiego kuratora? — padło pytanie. Faninus odpowiedział, że Jezus jest owym kuratorem, i że nie można znaleźć lepszego. W dzień, wyznaczony na egzekucję, więzień był szczególnie wesół, na co jeden z obserwatorów wygłosił opinię, ze to dziwne- być w takim nastroju w podobnej sytuacji, skoro Jezus przed śmiercią był w tak złym stanie, i spływał po nim pot zmieszany z krwią. Faninus odpowiedział, że Jezus musiał znieść dla nas wszelkie rodzaje bólu i przetrwać wiele konfliktów i uwolnił przez to tych, którzy weń wierzą, od strachu przed podobnymi okolicznościami. Skazanego uduszono, następnie spalono jego ciało, którego prochy zostały potem rozrzucone.

Dominik, uczony żołnierz, przeczytawszy kilka kontrowersyjnych publikacji, został żarliwym protestantem. Udał się do Placencji, gdzie głosił ewangelię w całej jej prostocie. Znalazł wielu słuchaczy. Na zakończenie jednej ze swoich mów, oświadczył, że jeśli słuchacze przyjdą następnego dnia, będzie opisywał im postać Antychrysta. Wielu spośród słuchaczy przyszła nazajutrz, ale gdy Dominik zamierzał rozpocząć kazanie, do pulpitu podszedł urzędnik państwowy i zaaresztował go. Kaznodzieja poddał się swemu losowi, zrobiwszy jedynie uwagę, że to dziwne, że diabeł tak długo zostawiał go w spokoju. Kiedy go przesłuchiwano, w odpowiedzi na pytanie, czy wyrzeknie się swoich doktryn, wykrzyknął: Moje doktryny! I kontynuował: Nie mam własnych doktryn. Doktryny, które głoszę, pochodzą od samego Chrystusa, dla którego mogę przelać krew i być dumnym z cierpienia za jego sprawę. Wszelkimi sposobami starano się sprawić, by wyrzekł się wiary i zaakceptował dogmaty katolickie; ale gdy zarówno prośby, jak i groźby okazały się nieskuteczne, został skazany na śmierć. Powieszono go na rynku.

Kiedy schwytano Galecjusza, protestanckiego szlachcica, który mieszkał niedaleko zamku świętego Anioła, jego przyjaciele usilnie namawiali go, by wyrzekł się swojej wiary i przyjął przesądy, propagowane przez Kościół Katolicki. Ugiął się, lecz uznawszy to za błąd, publicznie odciął się od swej wcześniejszej decyzji. Schwytano go i skazano na spalenie. Zgodnie z wydanym rozkazem, został przywiązany do stosu łańcuchem, gdzie pozostawiono go przez kilka godzin, by jego żona, dzieci i otaczający go przyjaciele, mieli okazję odwieść go od powziętej decyzji. Galecjusz jednak pozostał niewzruszony i sam poprosił kata, by podpalił jego stos. Gdy ten w końcu uczynił zadość owej prośbie, płomień rozprzestrzenił się tak szybko, że zaledwie kilka minut wystarczyło, by Galecjusz stracił świadomość. Zaraz po jego śmierci, zaczęto masowo mordować protestantów z różnych części Włoch. Śmierć stała się gwarantem szczerości ich wiary.

Opis prześladowań w Kalabrii

W XIV wieku wielu spośród Waldensów z Prageli i Dauphigny emigrowało do Kalabrii, gdzie osiedlali się za zgodą miejscowych notabli. Ciężką pracą obrócili pustkowia, które tam zastali, w tereny zielone. Panowie kalabryjscy byli bardzo zadowoleni ze swych nowych poddanych, którzy byli uczciwi, cisi i pracowici; nie spodobali się natomiast miejscowemu klerowi, który, nie mogąc znaleźć powodów do oskarżenia ich, oskarżył ich mimo wszystko po prostu za to, że nie są katolikami. Żaden spośród ich chłopców nie zostanie zakonnikiem. Nie oddają żadnej z dziewczynek do klasztoru. Nie chodzą na mszę. Nie zapalają w ramach ofiary wąskich świec woskowych. Nie chodzą na pielgrzymki. Nie kłaniają się obrazom. Kalabryjscy panowie uciszyli jednak księży, mówiąc, że ludzie ci są wyjątkowo nieszkodliwi; że nie obrażają w żaden sposób katolików; że chętnie płacą podatki księżom, których dochody znacznie się zwiększyły od chwili ich przybycia do Kalabrii, i że choćby dlatego kler nie powinien wnosić skarg na tę społeczność. Upłynęło kilka lat, w czasie których nie dochodziło do poważniejszych konfliktów. Waldensi założyli dwa miasta i włączyli pod ich jurysdykcję kilka wsi. W końcu sprowadzili z Genewy dwóch duchownych. Każdy z nich miał głosić w jednym z miast. W ten sposób chcieli publicznie usankcjonować swą religię. Gdy wiadomość o tym dotarła do papieża Piusa IV, zadecydował on o usunięciu protestantów z Kalabrii. By tego dokonać, wysłał tam kardynała Aleksandrino, bigota i furiata, wraz z dwoma mnichami. Duchowni ci mieli stać się tamtejszymi inkwizytorami. Gdy z upoważnienia papieża przybyli do St. Xist, jednego z miast założonego przez Waldensów, zebrali mieszkańców i powiedzieli im, że nie stanie się im nic złego, jeśli przyjmą wyznaczonych przez Rzym kaznodziejów; jeśli jednak odmówią, będą zmuszeni rozstać się zarówno z majątkiem, jak i z życiem. Ogłoszono też, że tego dnia po południu ma zostać odprawiona msza, w której mają obowiązek wziąć udział. Mieszkańcy St. Xist, zamiast stawić się na mszy, uciekli do lasu wraz z rodzinami. Rozczarowany kardynał udał się następnie do La Garde, innego miasta należącego do Waldensów, gdzie, by nie zdarzyło się to, co spotkało go w St. Xist, rozkazał, by bramy miasta zamknięto i ustawiono straże we wszystkich przejściach. Mieszczanom przedstawiono to samo ultimatum; kardynał dodał do niego jednak kłamstwo. Powiedział, że mieszkańcy St. Xist natychmiast zgodzili się na wszystko; także na to, by papież wyznaczał im duchownych. Tym razem kardynał odniósł sukces; mieszkańcy La Garde, myśląc, że usłyszeli prawdę, powiedzieli, że postąpią tak, jak postąpili bracia w St. Xist. Kardynał, zwycięski w jednym z miast, wysłał teraz wojska do rozprawienia się z mieszkańcami drugiego. Wysłał żołnierz do lasu, by tropili mieszczan jak dziką zwierzynę i zabijali, nie licząc się z wiekiem ani płcią ofiar. Wielu Waldensów padło ofiarą ich okrucieństw, zanim zorientowali się, co się dzieje. W końcu zdecydowali się stawić bohaterski opór. Rozegrało się kilka bitew, w których częściowo uzbrojeni Waldensi dokonali cudów zręczności, i wielu żołnierzy padło z obu stron. Podczas kilku starć zabito większą część armii papieskiej; reszta się wycofała. Wiadomość o tym rozwścieczyła kardynała, który napisał do wicekróla Neapolu z prośbą o przysłanie posiłków. W odpowiedzi wicekról ogłosił, że ogłasza amnestię, która obejmie bandytów, dezerterów i wszystkie inne osoby wyjęte spod prawa, które wyruszą zbrojnie przeciwko mieszkańcom St. Xist, celem zabicia wszystkich jego mieszkańców.

Zgłosiło się wielu skuszonych propozycją desperatów. Uformowali oni oddziały, które wysłano, by przeczesywać lasy i zabijać wszystkich protestantów, których udało im się spotkać. Sam wicekról stanął na czele regularnego wojska i dołączył do kardynała, by wspólnymi siłami dręczyć ludzi w lasach. Część z nich powieszono na drzewach; innych spalono, używając odrąbanych konarów, albo rozerwano ich ciała i rzucono na żer dzikim bestiom i ptakom drapieżnym. Wielu zastrzelono. Najwięcej ludzi zostało zabitych tak, jak zabija się zwierzynę podczas polowania. Niektórzy skryli się w jaskiniach; ale tych zabił głód. Wszyscy ci ludzie zginęli, padając ofiarą drapieżnej bigoterii swoich bezlitosnych prześladowców. Kiedy nie skończyła się jeszcze eksterminacja mieszkańców St. Xist, uwagę kardynała i wicekróla zajęli mieszkańcy drugiego miasta. Zaoferowano im, że jeśli przyjmą katolicyzm, nie stanie im się nic złego; domy i majątki pozostaną ich własnością i nikt nie będzie ich nękał. Ale jeśli postąpią inaczej i wzgardzą ofiarowanym im miłosierdziem (jak to nazwano), zostaną użyte nadzwyczajne środki; czeka ich okrutna śmierć i inne rzeczy, wynikające z niechęci do podporządkowania się. Nie patrząc jednak na obietnice ani na groźby, mieszkańcy miasta jednogłośnie odmówili porzucenia swej religii i przyjęcia błędnych nauk papieskich. Decyzja ta rozdrażniła kardynała i wicekróla tak bardzo, że rozkazali, by trzydziestu spośród nich natychmiast umieszczono na kole. Miało to na celu zastraszenie innych. Umieszczonych na kole traktowano z taką surowością, że kilku z nich wkrótce umarło pod wpływem tortur. Jednemu z nich, imieniem Charlin, pękł brzuch i wypłynęły wnętrzności, i umarł w wielkim cierpieniu. Barbarzyństwa te nie spełniły jednak swego zadania. Zarówno ci, którzy pozostali żywi na kole, jak i ci, których nie poddano torturom, stwierdzili jednogłośnie, że ani tortury zadawane ciału, ani umysłowi, nie są w stanie sprawić, by wyrzekli się swojego Boga albo kłaniali się obrazom. Wtedy kilku z nich, z rozkazu kardynała, zostało rozebranych i zabitych żelaznymi prętami; inni zostali zakuci nożami; zrzucano ludzi z wysokiej wieży; wielu oblepiano smołą i żywcem podpalano. Jeden z mnichów, którzy towarzyszyli kardynałowi, będący człowiekiem okrutnej natury, poprosił go o możliwość zabicia niektórych spośród mieszkańców miasta własnymi rękami. Kiedy otrzymał pozwolenie, barbarzyński mnich wziął wielki, ostry nóż i popodżynał gardła osiemdziesięciu osobom, wśród których znajdowały się również kobiety i dzieci; a robił to z takim brakiem skrupułów, z jakim rzeźnik zabija owce. Każde w tych ciał zostało potem poćwiartowane; fragmenty ciał przymocowano do słupów i rozesłano do wybranych miejsc, znajdujących się w promieniu trzydziestu mil. Czterech najważniejszych spośród ludzi w La Garde powieszono, a pastora strącono z wieży kościelnej. Upadek sprawił, że odniósł dotkliwe rany, ale żył jeszcze. Wicekról, mijając go, spytał: Czy ten pies jeszcze żyje?… Rzućcie więc go psom. Wykonano i ten brutalny wyrok. Sześćdziesiąt kobiet torturowano na kole tak okrutnie, że liny, którymi związane były ich ramiona i nogi przeżynały ich ciała do kości. Po torturach odesłano je do więzienia, gdzie zmarły w wyniku odniesionych ran. Wielu innych zabijano na różne okrutne sposoby; i jeśli któryś z katolików, obdarzony żywszym sumieniem niż reszta, wstawił się za którymś z protestantów, chwytano go i musiał podzielić los heretyków. Jako że wicekról był zobowiązany do powrotu do Neapolu, gdyż przynaglały go do tego obowiązki wymagające jego obecności, a kardynała odwołano do Rzymu, na ich miejsce powołano markiza Butane. Człowiek ten dokończył ich dzieła z rygoryzmem, właściwym barbarzyńcy- i wkrótce w całej Kalabrii nie było ani jednego protestanta.

Tak też stało się, że wielką liczbę nieszkodliwych ludzi pozbawiono majątków, wygnano z domów i w końcu zamordowano na różne sposoby, tylko dlatego, że nie poświęcili oni swych sumień dla przesądów, wyznawanych przez innych i nie chcieli wyznawać bałwochwalczych doktryn, którymi się brzydzili ani zaakceptować nauczycieli, z którymi się nie zgadzali. Tyrania istnieje w trzech odmianach. Pierwsza to ta, która czyni więźniem jednostkę; druga odbiera mienie; trzecia zniewala umysł. Dwa pierwsze rodzaje można nazwać tyranią cywilną, ponieważ była praktykowana przez samowolnych władców od stuleci. Im to sprawiały przyjemność męczarnie, zadawane ludziom, oraz kradzież należących do nich dóbr. Natomiast trzecia odmiana, którą możemy nazwać tyranią kościelną, jest najgorsza z nich wszystkich, a nawet łączy w sobie też dwie poprzednie. Rzymski kler bowiem nie tylko torturuje ciała i zabiera ludziom ich własność, ale także prześladuje, odbiera życie, dręczy umysł- i, jeśli by to było możliwe, również dusze nieszczęsnych ofiar.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 24.24
drukowana A5
Kolorowa
za 46.52