E-book
12.6
drukowana A5
67.43
Przekraczając czas i przestrzeń

Bezpłatny fragment - Przekraczając czas i przestrzeń

Cztery wcielenia Weroniki

Objętość:
437 str.
ISBN:
978-83-8189-372-5
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 67.43

Część I

Goście z innego wszechświata

Rozdział 1

Weronika biegła z trudem na szpilkach do ich nowej „rezydencji” na Żoliborzu. Wracała od przyjaciółki mieszkającej w pobliżu. Była atrakcyjną, zadbaną kobietą. Miała szmaragdowe, duże oczy, zgrabny nosek i sięgające pasa rdzawe włosy. Usta o pięknie zarysowanej linii pomalowane były na kolor pomarańczowo-czerwony. Jej lekka, zwiewna, długa sukienka o kolorze soczystej trawy obsypana była polnymi kwiatkami niczym łąka, tak samo wyglądały jej buty i zawieszona na ramieniu torebka, co tworzyło jednolitą całość. Wyglądała jak nimfa. Lubiła zielony kolor, bo świetnie pasował do jej rudych włosów i jasnej cery.

Znowu się spóźni! Za długo zatrzymała się u Anety, która zaprosiła ją na drinka. Poszła do niej po odebraniu ze szkoły swego pierwszoklasisty i zjedzeniu obiadu z nim oraz jego starszą siostrzyczką. Denerwowała się, że dzieci i mąż zbyt długo na nią czekają. Miała wyrzuty sumienia, że do powrotu męża Jaś i Małgosia pozostali sami w domu, chociaż dziesięcioletnia dziewczynka z powodzeniem opiekowała się braciszkiem.


Nie jest dobrą żoną. Absolutnie. Nie potrafi ogarnąć tego dużego domu. Gubi się w nim, biega po piętrach zdezorientowana. Z niczym sobie nie radzi. Fatalnie! Wiecznie dręczy ją poczucie winy. Chyba się już z nim urodziła. Trudno żyć z takim charakterem. No cóż, w dzisiejszych czasach, gdy na kobietach ciąży tak wiele obowiązków, dręczy ono niemal co drugą. W odróżnieniu od mężczyzn, którzy mają zwyczaj zwalania winy na innych.

Najgorsze, że była też złą matką. Gdy marzyła o macierzyństwie, łatwo jej było wyobrazić sobie, ile radości przynosi dziecko. Bezwarunkowa, bezinteresowna, gorąca miłość, ciepłe rączki obejmujące szyję i bijące serduszko tuż przy własnej piersi, pierwsze niezdarne kroki, śmiesznie przekręcane słowa. Poczucie bycia najważniejszą osobą dla małej istotki, całkowicie od niej uzależnionej. To było coś jednorazowego, coś wspaniałego. Prawdziwe szczęście. Jednak kiedy na świat przyszła Małgosia, w dodatku o dwa miesiące za wcześnie, oglądając ją zamkniętą w inkubatorze, malusieńką i kruchą jak skorupka jajka, wpadła w panikę, że nie będzie potrafiła utrzymać jej przy życiu, że nie poradzi sobie z pielęgnacją niemowlęcia. Ów lęk wciąż tkwił w niej gdzieś z tyłu głowy. Dręczyło ją uczucie, że nie potrafi sprostać wymogom właściwego wychowania dwojga dzieci. Wiecznie miała wyrzuty, że jej miłość nie jest wystarczająca, chociaż całkowicie poświęciła się organizowaniu ich życia. Zrezygnowała z kariery prawniczej, dzieliła czas między staraniem o Jasia i Małgosię a pisaniem powieści, gdyż nie chciała należeć do matek, które wychowanie dzieci powierzają obcym kobietom. Zatrudniali jedynie dochodzącą sprzątaczkę, która pomagała też Michałowi przy gotowaniu jego uroczystych kolacji, a następnie zajmowała się sprzątaniem ze stołu i wkładaniem naczyń do zmywarki. Nie stać ich było na zatrudnienie gosposi, bo prowadzili wystawny tryb życia.


Pisanie w domu równało się w oczach jej znajomych bezrobociem. Jednak ona miała nadzieję, że osiągnie sukces i zarobi mnóstwo pieniędzy. Michał był właścicielem dużego wydawnictwa, więc pewna była, że nie tylko wyda jej powieść, lecz zorganizuje też świetną promocję książki. No i skończą się ich problemy finansowe.

Powieść dość długo stanowiła raczej recepturę, przepis niż gotowe danie, jednak udało się w końcu połączyć składniki w gotową potrawę. Niestety, mąż kazał jej zacząć od nowa lżejszym stylem. Stwierdził, że książka napisana jest drętwym, prawniczym językiem. Szło jej to jak po grudzie. Jednak postanowiła za wszelką cenę zostać pisarką. Zależało jej na odzyskaniu poczucia wartości, które utraciła jako kura domowa.

Rozdział 2

— Piękna pani, chcę być sławnym! — usłyszała nagle rozpaczliwe wołanie.

Skąd się tu wziął bezdomny? Był to szokujący widok w tej willowej dzielnicy. Spojrzała zdumiona na smagłego młodzieńca z czarnymi włosami związanymi na czubku głowy w mały kok. Miał goły tors, który wraz z całymi rękami pokryty był tatuażem jakichś piktograficznych znaków. Siedział na ziemi, a obok niego leżał alzacki owczarek. Skąd on wziął tego rasowego psa? Marzyła, by mieć takiego, lecz Michał nie chciał o tym słyszeć.

— A ja pragnę być kochaną — rzekła z uśmiechem, podchodząc do mężczyzny i wrzucając mu do kubka dwa złote.

— W podziękowaniu zagram dla pani. — Na przewieszonej przez ramię tandetnej gitarze zaczął grać słynne Tango Albeniza. Znała ten utwór, ponieważ interesowała się muzyką klasyczną.

Przystanęła urzeczona. Nie wierząc własnym oczom, ujrzała stojącego na estradzie przystojnego młodego mężczyznę bez tatuaży, grającego na luksusowej elektrycznej gitarze. Miał na sobie markowe dżinsy i czarny T-shirt ze złotym napisem LOVE. Przeraziła się, że halucynuje, więc oddaliła się szybkim krokiem.

Jednak po drodze doszła do zaskakującego wniosku, że to nie była halucynacja. Wiele naczytała się o możliwości przenoszenia się do innych bytów, gdyż pisała powieść fantasy, którą oparła na wieloświatowej interpretacji fizyki kwantowej dotyczącej mikroświata i zachowania cząstek elementarnych. Według tej teorii świat złożony jest z nakładających się na siebie rzeczywistości. Każda cząsteczka może poruszać się wieloma drogami i wtedy powstaje niezliczona ilość wszechświatów — a w każdym z nich cząsteczka porusza się po innej ścieżce. Tak samo jest z ludzkim życiem. Istnieje nieskończenie wiele wersji tej samej osoby w różnych odnogach rzeczywistości, w różnych miejscach, w różnych rodzinach, z różnymi historiami życia. Przypomina to wielkie drzewo. Jak ptak siadamy na gałęzi, nie zdając sobie sprawy, że istnieje wiele identycznych z nami ptaków, siedzących na gałęziach innych drzew w innym punkcie świata.

Znalazłam się przez moment w innym wymiarze rzeczywistości, pomyślała zszokowana. I zobaczyłam inną wersję tego bezdomnego. Była niemal pewna, że ludzka świadomość istnieje poza ograniczeniami narzucanymi przez czas i przestrzeń. Więcej, że zawsze istniały jednostki, które przenosiły się do innych wszechświatów. Jedną z nich był na przykład Chrystus. Przecież sam powiedział, że jego królestwo nie jest z tego świata. Najlepszy dowód stanowiło zniknięcie jego ciała. Powrócił tam, skąd przybył. Pojawił się, by nauczyć ludzkość miłości, lecz mu się to nie udało.


Wkrótce znalazła się przed wciąż jeszcze dla niej obcą „rezydencją”, chociaż mieszkali w niej już dwa lat. Jej mąż odziedziczył po rodzicach dom we Włochach pod Warszawą, zaciągnął bajoński kredyt i kupił wymarzoną reprezentacyjną siedzibę dla rodziny. Musiała przyznać, że to piękny dom. Murowany, pokryty dachówką, wybudowany jeszcze przed wojną, lecz luksusowo zmodernizowany, ze wspaniałym ogrodem, otoczony żywopłotem z cisów. Składał się z trzech kondygnacji. W piwnicy znajdowały się dwa miejsca parkingowe, pralnia, garderoba sportowa, pokój na wino, spiżarnia oraz dodatkowe pomieszczenie z aneksem kuchennym. Na parterze mieścił się gabinet Michała z łazienką, obok duży salon z kominkiem i z wyjściem do ogrodu. Przylegała do niego jadalnia z dużym stołem na niezliczoną ilość miejsc, a przy niej usytuowana była kuchnia. Półpiętro zajmował jej gabinet i garderoba oraz pokój gościnny z kolejną łazienką. Na pierwszym piętrze była ich małżeńska sypialnia, też z garderobą i łazienką. Obok niej dwa pokoje dziecięce ze wspólną łazieneczką, w której znajdowała się jedynie duża wanna z zabawkami. Drugie piętro zajmowały dwa pokoje, gościnny i rekreacyjny z kolejną łazienką, aneksem kuchennym i wyjściem na duży taras z widokiem na dachy luksusowych domów.

Wspaniały dom. Jednak stanowczo za duży. Wiecznie się w nim gubiła. Nie lubiła go. Mało powiedziane. Odczuwała w nim przed czymś nieokreślonym lęk. Licho wie, co za ludzie w ciągu całego niemal wieku w nim mieszkali. Wyobrażała sobie, że musiały się tam dziać straszne rzeczy, rozgrywać dramatyczne wydarzenia. Może nawet kiedyś popełniono w nim zbrodnię? Odczuwała dreszcz przerażenia, gdy sobie to wszystko wyobrażała. Dręczyły ją senne horrory. Ani chybi w tych murach czaiły się jakieś złe duchy. Wyraźnie odczuwała tu złą energię, która atakowała ją niemal co dzień. A to coś stłukła, a to przypaliła pieczeń, to znów skaleczyła się podczas krojenia jarzyn. Obłęd! Oszaleć można. Najgorsze, że w tym „domiszczu” chyba coś złego groziło dzieciom. Czuła to wyraźnie.

Zdarzało się, że przebywając w swoim gabinecie, słyszała nagle potężny huk, po czym ukazywał się jej spalony niemal całkowicie ich dom, z którego wydobywano zwęglone ciała całej rodziny z dziećmi. Musiała tu ongiś nastąpić eksplozja pieca gazowego. W takich momentach trudno jej było zdobyć się na odwagę, aby wyjść z pokoju. Upewnić się, że nic złego się nie stało. Innym razem słyszała za drzwiami kłótnię małżeńską. To znów bała się wyjść ze swojego pokoju, gdyż zdawało się jej, że w salonie ujrzy wisielca.

Już podczas pierwszych oględzin usiłowała odwieść męża od jego kupna, lecz on się uparł. A przy tym zrobił jej „wspaniałą” niespodziankę. Zlecił urządzenie wnętrza młodemu projektantowi. Dopiero potem się wprowadzili. Jaskrawe kolory, nowoczesne meble, abstrakcyjne malowidła… Miało to zapewniać pogodną atmosferę, tymczasem wszystko ją tu drażniło. Marzyła o antykach, obrazach dawnych mistrzów na ścianach, podobnie jak było w domu jej starszej siostry Natalii, ale wiedziała, że na to nigdy ich nie będzie stać. Na szczęście Michał zgodził się na przeniesienie sypialni i jej gabinetu z zajmowanego dotąd przez nich czteropokojowego mieszkania. Jednak nawet to nie było w stanie złagodzić owego nieustannego niepokoju. Pewna była, że wkrótce wydarzy się tu coś złego.

Jedynym miejscem, w którym czuła się wspaniale był ogród. Jego pielęgnowanie stanowiło jej najmilsze zajęcie. Michał zajmował się jedynie koszeniem trawnika i przycinaniem krzewów. Ona dbała o kwiaty w gazonie, drzewa i stojące na dużym tarasie kompozycje roślinne w ogromnych donicach. Spędzała w ogrodzie każdą wolną chwilę. W ciepłe dni zjadała z dziećmi posiłki na tarasie, a wieczorem obiady również z mężem.

Uwielbiała drzewa. Wierzyła, że są naszymi opiekunami i przynoszą pomyślność. Traktowała je jak najlepszych przyjaciół. Sprzyjały marzeniom. W jakimś kobiecym piśmie przeczytała ciekawy artykuł, z którego dowiedziała się, że między ludźmi i drzewami istnieje ścisła więź. Każdy człowiek, w zależności od daty urodzenia, posiada swoje osobiste drzewo towarzyszące mu przez całe życie. Przed dwoma tysiącami lat, gdy żywioł natury dyktował porządek świata, a ludzie, zależni od jej kaprysów, umieli ją bacznie obserwować, Celtowie opracowali horoskop bazujący na różnych gatunkach drzew, odmiennie niż powszechnie znany horoskop astrologiczny oparty na zodiaku. Uważali, że każdy człowiek ma swojego przedstawiciela w jednym z drzew. Są drzewa ozdobne i skromne, delikatne i mocne, rosnące w większych skupiskach i samotne — podobnie jak ludzie. Zapamiętała, że drzewem charakteryzującym ludzi urodzonych, tak jak ona, z początkiem lipca jest jodła — symbol długowieczności i wierności małżeńskiej. Wyniosła i dumna, szlachetna i pełna godności, jak nikt inny potrafi dbać o swój wizerunek. Kocha piękne stroje. Otacza się ludźmi starannie wybranymi, innych trzymając na dystans. Ma skłonność do filozofowania i mistycyzmu. Obdarzona jest bogatą wyobraźnią. Małomówna i wybitnie inteligentna nie lęka się wyzwań i nie ulega wpływom. Można na niej bezwzględnie polegać.

Wszystko to do niej pasowało. Ulegała jedynie wpływowi Michała, ponieważ jej ojciec zginął w wypadku drogowym, gdy miała zaledwie pięć lat, a mąż stanowił dla niej przedłużenie jego życia. Gdy poznała o dziesięć lat starszego od niej właściciela potężnego wydawnictwa, traktowała go jak ukochanego tatę, za którym wciąż tęskniła. Wypełnił całkowicie bolesną lukę w jej życiu, jaką był brak ojca.

Rozdział 3

W pośpiechu nie mogła znaleźć w przestronnej torebce chipa do zapory przeciwwłamaniowej wysokiego metalowego ogrodzenia. Gdy się jej to wreszcie udało, znów miała problem z otwarciem furtki. Po uporaniu się z tym przebiegła po przejściu przez szpaler ozdobnych roślin, których liście zaczynały z lekka żółknąć z powodu upałów, które nie dawały za wygraną, chociaż zaczął się już wrzesień.

Wpadła do domu jak bomba, przepełniona bolesną tęsknotą za dziećmi i lękiem, że podczas jej nieobecności zostały porwane, albo zrobiły sobie krzywdę. Jednak żadna z tych możliwości nie mogła jej bardziej zaskoczyć niż widok młodszej siostry siedzącej z nimi na sofie.

— Mamusiu, mamusiu, wyobraź sobie, że przyleciała do nas samolotem ciocia Sabina! — krzyczała Małgosia.

Istotnie, nie była w stanie sobie wyobrazić, że po ostatniej niefortunnej wizycie siostra ją kiedykolwiek jeszcze odwiedzi. Jej zwariowana siostrzyczka mieszkała ostatnio w Londynie. Weronika nie sądziła, że ją jeszcze kiedykolwiek ujrzy. Przed tygodniem usiłowała dodzwonić się do niej, lecz okazało się, że „nie ma takiego numeru”. Ostatni raz rozmawiała z nią przed miesiącem. Powiedziała jej o kupnie domu i na wszelki wypadek podała nowy adres, lecz nie przypuszczała, że siostra ją odwiedzi.

Nie mogła uwierzyć własnym oczom, gdy ujrzała Sabina siedzącą na sofie w salonie i trzymającą na kolanach Jasia. Ugięły się pod nią nogi. W jej świadomości pozostała ona zakonserwowana jako piętnastoletni podlotek z czasów, gdy wspólnie mieszkały w rodzicielskim domu w Krakowie. Ich najstarsza siostra Natalia wyszła za mąż wkrótce po przyjściu na świat Sabiny. Pozostała więc tylko z nią. Ilekroć spotykała ją później jako dojrzałą kobietę, była zaskoczona. Trudno jej było teraz uświadomić sobie, że jej siostrzyczka dobiega trzydziestki. A przy tym zmieniła wygląd. Długie włosy miała ufarbowane na ceglasty kolor, co czyniło ją podobną do wiewiórki. Na jej lewym ramieniu widniał tatuaż. Zmieniła się nie do poznania. Gdy widziały się po raz ostatni miała czarne włosy, obcięte na Irokeza i nierówne zęby, pożółkłe od nikotyny. Teraz pokryte były bielutkimi koronami, dzięki którym zamieniły się w dwa sznury pereł, które ukazywała w uśmiechu od ucha do ucha.

— Cześć siostra! — Sabina wygładziła tygrysi top na ramiączkach, odkrywający jej płaski brzuch. Miała na sobie obcisłe skórzane leginsy podkreślające smukłość długich nóg.

— W ogóle się nie zmieniłaś, chociaż upłynęło sporo czasu, odkąd się po raz ostatni widziałyśmy… Chciałam ci zrobić niespodziankę — dodała z figlarną miną.

— No i świetnie ci się to udało. — Oszałamiający zapach uderzył w jej nozdrza, gdy objęła siostrę razem z uwieszonym na jej szyi Jasiem, który wprawdzie w pierwszej chwili zachowywał daleko posuniętą rezerwę wobec nieznanej cioci, ponieważ ostatni raz ją widział jako dwuletnie dziecko, lecz Sabina potrafiła szybko przełamać lody i zdobyć sympatię rodzeństwa. Z otwartymi ustami słuchało jej niesamowitych opowieści.

— Ładnie wyglądasz — rzekła Weronika z serdecznym uśmiechem.

— Dziękuję. Ty też się świetnie trzymasz.

— Mamusiu, ciocia była w Paryżu! — wykrzyknęła Małgosia tuląca się na sofie do nowoprzybyłej. — Przywiozła mi stamtąd śliczną sukienkę.

— Co ty powiesz? W Paryżu? — zdumiała się Weronika. — Przecież ostatnio żyłaś w Londynie.

Jaś puścił szyję Sabiny i opadł na sofę.

— Tak, przyleciałam z Londynu, ale przez jakiś czas mieszkałam w Paryżu. Nawiasem mówiąc dla ciebie i Michała też mam prezenty z Paryża.

— Mamusiu, ciocia poznała Madeline — wtrącił z wypiekami na twarzy Jaś, trzymając w ręku ulubioną książeczkę tej słynnej autorki dziecięcej literatury. To wprost niewiarygodne, że ciocia ją zna! Dlaczego nam o tym nie powiedziałaś?

— Skąd mogłam wiedzieć? — Wzruszyła ramionami, siadając obok nich na sofie, spojrzawszy z wyrzutem siostrze w oczy, gdyż domyśliła się, że to bujda. –W gruncie rzeczy, wcale mnie to nie dziwi, bo ciocia zna cały świat — odpowiedziała synowi.

— Niemożliwe! Cały świat? — Małgosia wytrzeszczyła oczy.

— Wasza mama żartuje — rzekła Sabina lekko zdeprymowana.

— Skądże! Wystarczy otworzyć gazetę lub obejrzeć najnowszy film, a okaże się, że ciocia zna wszystkie występujące tam osoby — zakpiła jej starsza siostra. — Dlaczego nie miałaby znać Madeline?

— Ciocia spotkała ją na Wieży Eiffla — wyjaśnił Jaś.

— Ciociu, a znasz Patricka Calmana — spytała dziewczynka? — Czytam właśnie jego „Mroczne wzgórza”.

— Oczywiście — odpowiedziała Sabina pewnym tonem. — Później ci opowiem, jak go poznałam.

Weronika pobłażliwie traktowała tę specyficzną cechę siostry. Opowiadanie, że zna prominentne osoby było w jej stylu. Podczas ostatniej wizyty oświadczyła Małgosi, że jest zaprzyjaźniona z lalką Barbie.

— Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz? — spytała ją Sabina z wyrzutem.

— Mamusiu, co ciocia ma na myśli?? — zaciekawiła się dziewczynka. — Jak dziwnie?

— Wiesz już, gdzie się zatrzymasz? — zwróciła się do siostry, ignorując pytanie córki.

— Colin wynajął mansardę, w której mieszka podczas pobytów w Warszawie.

— To on bywa w Warszawie?

— Tak. Na Jam Session … — urwała i podrapała się w głowę. — Tylko… muszę zatelefonować w sprawie klucza, ale jakoś nie mogę się dodzwonić. Mam chyba niewłaściwy numer — plątała się w „zeznaniach”.

Weronika wzruszyła ramionami. — Mówisz tak, jakbym wiedziała, kto to taki ten Colin. Pewnie jakiś zubożały arystokrata lub basista w zespole rockowym, o ile mam jako takie wyobrażenie o twoich znajomych.

— Colin jest gitarzystą jazzowym.

— To dla niego przeniosłaś się do Londynu z Los Angeles?

— Tak, ale ostatnio przeżywamy kryzys. On jest nie do zniesienia.

— Więc trzeba było wrócić do Los Angeles.

— O nie! Jeśli do tej pory nie zrobiłam kariery, to nie mam po co tam wracać. Zamierzam zostać pisarką. — oznajmiła uroczyście, odzyskawszy pewność siebie. — Nie wątpię, że twój mąż mi to umożliwi.

— Nie licz na to. On cię… niezbyt lubi.

— Polubi, jak przeczyta powieść, która zaczęłam pisać. Mam wiele pomysłów na kryminały.

— No cóż. — Westchnęła ciężko. — Możesz na razie zatrzymać się u nas, ale…

Nie dokończyła, gdyż usłyszała, że Michał woła ją do kuchni. Ciekawa była, jak on zareagował na tę niespodzianą wizytę.

Sabina rzuciła się jej na szyję.

— Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Zaniosłam już bagaże do pokoju gościnnego. Dzieci pokazały mi, gdzie się znajduje.

— Czy ciocia może mnie wykąpać? A potem przeczytać bajkę na dobranoc? Proszę, proszę — złożył błagalnie ręce Jaś.

— No, dobrze — zgodziła się niezbyt chętnie jego mama. — Tylko pospieszcie się.

— Kto idzie pierwszy?! — krzyknęła dziewczynka do brata, ale ciotka już pociągnęła go za rękę do łazienki.

Rozdział 4

— Przysięgam, nic nie wiedziałam — szepnęła, ucałowawszy męża w policzek. — Nie rozmawiałam z nią od miesięcy. Nie jesteś zły?

— Nie przejmuj się — odpowiedział potężny mężczyzna z bujną czupryną przyprószoną siwizną. — Odciążyła mnie trochę, zajmując się dziećmi. Pomogła Jasiowi w odrabianiu lekcji. Dzięki temu mogłem spokojnie zabrać się do gotowania. Właściwie już kończę. Zupa rakowa gotowa. Mięso w piekarniku. Niewiele pozostało do zrobienia. Anna się tym zajmie. Zdążę jeszcze wziąć prysznic i ogolić się.

— A co takiego tym razem przygotowałeś? — spytała, powstrzymując się od śmiechu. Komicznie wyglądał w damskim białym fartuszku, włożonym na dżinsy i czarną koszulkę Polo.

— Poitrine de veau farcie.

— Nie możesz powiedzieć po polsku?

— To jest faszerowana pierś cielęca przyrządzona według dawnego przepisu.

— No, no, podziwiam twój kunszt kulinarny.

Zdumiona jego dobrym humorem i brakiem wymówek z powodu jej późnego powrotu do domu, położyła mu palec na ustach, by mówił ciszej. Czasami posądzała go, że jest przygłuchy. Wiecznie zwracała mu uwagę, bo jego tubalny głos działał jej na nerwy.

— Dobrze przynajmniej, że nie przyjechała z którymś z tych swoich strasznych znajomych — powiedziała ściszonym tonem. — Nie złościsz się, że ona zakłóci twój ustalony porządek miejsc przy stole?

— Nie ma problemu.

Nie wierzyła własnym uszom. Na punkcie przyjęć jej mąż miał fioła. Jeśli ona w ostatniej chwili kogoś zaprosiła, wpadał we wściekłość. Uwielbiał rolę gospodarza domu, wszystko musiało być idealnie przygotowane i przebiegać według jego planu.

Pokręciła głową ze zdziwieniem. — To znaczy, że nie dostaniesz ataku serca z powodu nieprzewidzianej ilości osób przy stole?

— Adam uprzedził mnie, że nie może przyjść.

Teraz zrozumiała, dlaczego nie przeszkadza mu jej siostra.

— A usprawiedliwił się?

— Tak. Ma dzisiaj ważny wieczór autorski.

— Coś podobnego! — oburzyła się. — To nie wiedział o tym, kiedy go zaprosiłeś?

Widziała, że mąż jest rozczarowany nieobecnością pisarza, dzięki któremu, między innymi, jego wydawnictwo urosło do rangi jednego z najważniejszych. Wiedziała, że obecność Adama Kalickiego dodawała blasku ich przyjęciom, na czym Michałowi bardzo zależało. Jednak udawał, że nie ma to dla niego znaczenia. Tego właśnie nie znosiła w „Warszawce”. Takie afronty traktowano obojętnie, jakby nic się nie stało. Ucieszyła się w duchu z nieobecności tego bufona, gdyż zapowiadało to lżejszą atmosferę. W przeciwnym wypadku wszyscy byliby spięci. Chodziło zresztą nie tylko o słynnego pisarza, lecz o jego atrakcyjną przyjaciółkę wprowadzającą sporo zamieszania. Na ostatnim przyjęciu Michał robił z siebie błazna, usiłując ją zabawić.

— Przykro mi, kochanie. — Znów pocałowała go w policzek, podczas gdy on zamykał książkę kucharską. — Nie ma się czym przejmować. Będzie tak wiele ciekawych osób.

Wyszła z kuchni, by zajrzeć do łazienki. Stwierdziła z oburzeniem, że Sabina siedzi w wannie z Jasiem. Otworzyła usta, lecz nie przyszło jej na język odpowiednie słowo. Przeleciało jej przez głowę przerażenie, że jej siostra przyjechała, aby odebrać jej dziecko. Pomyślała, że musi go natychmiast wyjąć z wanny, odseparować od ciotki. Ciotki? Sabina była chyba kimś więcej dla chłopca. Widziała w tym poważny problem.

Ograniczyła się tylko do zlustrowania ciała „cioci”, które nie pasowało do tego słowa. Przypominało raczej zdjęcia z Playboya. Czy to przyzwoite, by jej siedmioletni syn siedział w wannie z taką sex bombą? Na szczęście Jaś odwrócony był plecami do jędrnych piersi Sabiny i zupełnie nie interesował się jej wyglądem, tylko bawił się Pokemonem. Usiłowała przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni widziała siostrę nagą. Czy zawsze miała taki wspaniały biust? Był chyba dziełem chirurga. Gdy wypatrywała blizn po cięciach skalpela, Sabina odgadując jej myśli, zaczęła mydlić piersi.

— Pomyślałam, że mnie również przydałaby się kąpiel przed przyjęciem — rzekła z niewinnym uśmiechem.

— Zamierzasz gościom pokazywać piersi? — spytała zgryźliwie Weronika.

Zawsze zazdrościła jej figury. Już jako podlotek Sabina była od niej wyższa i ładniejsza. Pewna siebie, przedsiębiorcza. Zamierzała żyć w Paryżu lub Londynie, więc pilnie uczyła się obu języków. Po zdaniu matury opuściła ich rodzinny Kraków i udała się do Paryża, gdzie zatrudniła się jako au pair w arystokratycznej rodzinie. Po dwu latach uzbierała trochę pieniędzy i przeniosła się do Londynu. Poznała tam podstarzałego playboya, z którym zwiedziła cały świat, po czym przeniosła się z nim do Los Angeles. Tam niestety on ją opuścił, jednak nie przejęła się tym zbytnio. Doskonale sobie radziła, kręcąc się wokół „fabryki snów”. Wkrótce dopięła swego. Powierzano jej małe, nieznaczące rólki w B-pictures.

— To jest Pikachu — oznajmił Jaś podnosząc do góry Pokemona ofiarowanego mu przez ciotkę, rozładowując w ten sposób napiętą atmosferę.

Rozdział 5

Weronika wyszła z łazienki do sypialni, gdzie Michał zdejmował biały fartuch.

— Jak myślisz, mogę włożyć do czarnej marynarki te nowe jasne dżinsy?

— Możesz, możesz. — Uśmiechnęła się pobłażliwie. Jej mąż przykładał wielką wagę do swojego sposobu ubierania się. Był chyba jedynym mężczyzną w ich środowisku noszącym wyłącznie dżinsy.

Nagle wpadł do nich wyszorowany Jaś w piżamie i zwrócił się do ojca:

— Jakie auto jest szybsze, tatusiu, Ferrari czy Porsche?

— To zależy — odpowiedział.

— Tata Łukasza ma Ferrari, a tata Maćka Porsche. To powiedz w końcu, które jest szybsze?

— Ferrari — odpowiedział zaabsorbowany przebieraniem Michał.

— Tak myślałem — ucieszył się malec. — Pocałujcie mnie na dobranoc.

Gdy oboje uścisnęli syna, wybiegł z pokoju.


Weronika stała przed otwartą szafą i zastanawiała się nad wyborem sukienki. W końcu zdecydowała się na czarną jedwabną ze skromnym wycięciem.

— Dobrze wyglądam? — spytała męża.

— Wspaniale — odpowiedział odwrócony do niej plecami, nie rzuciwszy na nią okiem.

— Skąd możesz wiedzieć? Przecież nie patrzysz na mnie.

Odstąpił od lustra, przed którym wiązał krawat.

— To nie najlepsza sukienka.

— A co w niej złego?

— Wyglądasz w niej całkiem płaska.

— Mam mały biust — odpowiedziała, wzruszając ramionami. Była z tego zadowolona, gdyż uważała, że wielkość piersi jest odwrotnie proporcjonalna do ilorazu inteligencji.

— Nieprawda! — Oburzyło go podważenie jakości jego własności, jaką stanowiła żona.

— To zobacz, czy Małgosia jest już w piżamie, bo muszę włożyć inną sukienkę, w której nie będę „całkiem płaska”.


Posłusznie udał się do pokoju córeczki.

— Co u ciebie słychać? — spytał, wkładając głowę w drzwi.

— Mężczyznom wstęp wzbroniony! — krzyknęła dziewczynka.

Naga, z zaróżowioną po kąpieli skórą, pokazywała ciotce swoją garderobę rozłożoną na łóżku. Seks bomba miała tylko ręcznik kąpielowy owinięty wokół bioder. Rzucił okiem na jej wspaniałe piersi i poczuł się jak natrętny samiec.

— Mama kazała mi sprawdzić, czy jesteś już w piżamie — usprawiedliwił się i skonfundowany wyszedł.

Rozdział 6

Przyjęcie udało się znakomicie. W głównej mierze dlatego, że wszyscy goście byli źle nastawieni do PiS-u. Sympatyzująca z tą partią Weronika nigdy się do tego w towarzystwie nie przyznawała. Gdy schodzono na tematy polityczne dyskretnie milczała. Tylko z Michałem pozwalała sobie na szczerość, co stanowiło przyczynę ich scysji. Zawsze jednak ulegała w końcu sile jego argumentów, ponieważ w sprawach polityki stanowił dla niej niepodważalny autorytet.

Spłoszona zimnym powitaniem Sabina starała się o zmianę nastawienia siostry, ponieważ zamierzała dłużej u niej pozostać, więc zachowywała się podczas przyjęcia przyzwoicie, nie wywołując tym razem skandalu. Kiedy goście się rozeszli i sprzątaczka zaczęła zbierać ze stołu, wycofała się do swojego pokoju, a oni przeszli do salonu. Siedzieli na wersalce i sączyli koniak. Michał objął Weronikę, przytulił i namiętnie pocałował. Zastanowiła się, kiedy to w ostatnim czasie tak się wobec niej zachował. Pomyślała, że może nie jest tak źle z jej małżeństwem, jak sądziła, gdy Michał wyśmiał jej powieść.

Chyba powinnam tę datę zanotować w kalendarzu, pomyślała z sarkazmem.

— Wiesz, rozumiem, że kochasz swoją młodszą siostrzyczkę, ale ona nas wykończy — powiedział łagodnym tonem. — Naprawdę, nie chciałem ci psuć nastroju przed przyjęciem, teraz jednak muszę ci to powiedzieć. Ona zupełnie nie nadaje się do naszego towarzystwa. Postaraj się jej w jakiś sposób jak najszybciej pozbyć.

— Przecież przyzwoicie się zachowywała, nie urządziła tym razem żadnego przedstawienia.

— Ty to nazywasz przyzwoitym zachowaniem! Skompromitowała nas wobec Igora Lipczyca! — krzyknął nagle i odsunął się od niej.

— O Boże, tak ci zależy na jakimś marnym poecie? Przecież nie wydajesz wierszy.

— Ale czytam. To zdolny chłopak.

— Po co ty w ogóle zapraszasz takie płotki? Nigdy dotąd tego nie robiłeś. Kogo jeszcze zamierzasz zaprosić na następne przyjęcie? Tak jakby za mało ci było trzydzieści osób.

— Zaproszę jeszcze Adę Koterbę.

— No wiesz, Michał! Ona jest bardziej zakręcona niż Sabina. A poza tym przecież te jej kryminały to kompletne dno.

— Jednak świetnie się sprzedają i są tłumaczone na obce języki. Sporo na nich zarobiłem.

— Tylko dzięki twojej obłędnej promocji. Podejrzewam, że przespałeś się z nią. Ta zadufana idiotka plecie w wywiadach, że jej powieści należą do ambitnej, wysokiej literatury, że w dzisiejszych czasach kryminał jako gatunek znalazł się na samym szczycie, na najwyższej półce — denerwowała się Weronika. — Kiedyś stwierdziła, że powieściom Kalickiego, laureata licznych nagród literackich, brakuje mięsa i kości. A przy tym wszystkim to… alkoholiczka i dziwka. Puszcza się na prawo i lewo. Ujęła sobie dziesięć lat.

— Co z tego? Wygląda jak młoda dziewczyna. Ładna, szczupła, atrakcyjna.

— Dlatego z nią sypiasz.

— Bzdura. Nic podobnego. Jestem tobie wierny. Nie rozumiem, dlaczego się tak oburzasz. Przecież ona jest bardzo podobna do twojej ukochanej siostrzyczki, którą tak bronisz. Z tą różnicą, że twoja siostra jest tylko party girl i od czasu do czasu odtwórczynią niepozornych rólek w hollywoodzkich B-pictures, a zachowuje się jak gwiazda filmowa.

— Dobrze. Najlepiej posadź je obie obok siebie, a w krótkim czasie znajdą się pod stołem.

— No proszę, wreszcie powiedziałaś prawdę o Sabinie. Ale ona jest nikim, a Ada popularną pisarką zarabiającą krocie. Zresztą, mam nadzieję, że szybko pozbędziesz się siostry i na następnym przyjęciu już jej tu nie będzie. Skończmy ten temat. To ja wybieram gości i tobie nic do tego — rzekł twardo.

Dobry nastrój prysł jak mydlana bańka. W salonie zapanowała ponura atmosfera. Odsunęli się od siebie na dwa końce designerskiej czerwonej kanapy i milczeli zamknięci w sobie.

— Weroniko — zwrócił się w końcu do niej Michał oficjalnym tonem.

— Słucham. — Spojrzała mu w oczy w oczekiwaniu jakieś ważnej deklaracji.

— Nie wiesz przypadkiem, co się stało z rozmarynem?

— Skąd mogę wiedzieć? A kto to taki? Nigdy o nim nie słyszałam.

— Nie kto, tylko co! — Poczerwieniał z oburzenia.

— O czym ty w ogóle mówisz? — Wzruszyła ramionami.

— To jest takie zioło — wyjaśnił, zniesmaczony jej ignorancją. — Dzień przed przyjęciem sam je kupiłem… Jak ty w ogóle możesz gotować, nie mając pojęcia o przyprawach?

Opróżniła kieliszek, po czym wstąpił w nią bojowy duch. Spojrzała na niego z wściekłością.

— Ach, chodzi ci o to zielsko w doniczce. Wyrzuciłam je dziś rano, bo mi zasmrodziło całą kuchnię. Śmieszny jesteś z tym celebrowaniem gotowania. Przecież można zamówić catering. Rozmaryn, rozmaryn — powtarzała, unosząc obie dłonie. — Mam w dupie twój rozmaryn! Dla ciebie wymyślne potrawy należą do wyobrażenia o dobrym życiu. Ale nie dla mnie. Na szczęście rzadko jadasz w domu obiad. Mnie i dzieciom żaden rozmaryn nie jest do szczęścia potrzebny.

— Uspokój się. To ja mam powód do wściekłości. Jak mogłaś to zrobić? Przecież musiałaś się domyślić, że to „zielsko” jest mi potrzebne. Niewiarygodne! Rozmaryn zasmrodził jej kuchnię! Przecież on ma wspaniały leśny zapach! Zrobiłaś mi to na złość. To w twoim stylu! — pienił się z wściekłości.

— Odczep się! — krzyknęła, wstając z kanapy i skierowała się do wyjścia z salonu

Przy drzwiach odwróciła się. — Dobranoc. Życzę miłych snów o rozmarynie — rzekła z kpiną.

Weszła do toalety, wysiusiała się tylko i nie zaglądając nawet do łazienki, poszła do sypialni. Zrzuciła z siebie sukienkę wraz z bielizną na dywan i zwaliła się na łóżko. Leżała w ich ogromnym łożu, przewracając się z boku na bok. Nie mogła doczekać się Michała. Wciąż go pożądała, nie zrażając się tym, że on najwyraźniej traktował ich pożycie seksualne jako małżeński obowiązek. Ostatnio coraz częściej uchylał się od niego.

Niepotrzebnie się z nim pokłóciłam, żałowała. No i głupio zrobiłam, wyrzucając ten cholerny rozmaryn. Ale to jego kulinarne wydziwianie działa mi na nerwy.


Michał zły był z powodu zjawienia się Sabiny, no i oczywiście czuł się obrażony na żonę. Wlał sobie jeszcze nieco koniaku. Siedział w fatalnym nastroju. Nie chciało mu się wstawać z miejsca. Miał już dobrze w czubie. Przy kolacji wypił sporo wina.

Przez te głupie baby będę miał jutro kaca, myślał zdegustowany.

Wtem w drzwiach salonu stanęła Sabina. Przez przeźroczystą nocną krótką koszulkę prześwitywało jej ponętne ciało w całej krasie. Michał utkwił wzrok w czerwonym trójkąciku na jej wzgórku łonowym. Koniec świata! To ona ufarbowała włosy nie tylko na głowie, pomyślał ubawiony. Co też te kobiety nie wymyślą, żeby nas kusić.

Seks bomba podeszła do niego, usiadła obok, objęła go i wtuliła w niego swój pokaźny biust.

— Kłóciliście się tak głośno, że słychać was było w całym domu. Cud, że dzieci się nie obudziły — powiedziała scenicznym szeptem. — Chodź! — Rozpięła zamek jego dżinsów.

Błyskawicznie wszedł w ów czerwony trójkącik. — Ooo, jak wspaniale! — jęknął z rozkoszy.

Rozdział 7

Nazajutrz obudził się z potwornym kacem na kanapie w salonie. Poczuł chłód poranka. Powoli docierało do niego, że miał seks z siostrą żony. I to jaki! Złapał się za głowę. Coś niewiarygodnego! Coś wspaniałego! Przecież ona wiecznie będzie mnie kusiła. Utonę w tym trójkąciku. Trójkąciku? Trójkącie! Istnym Trójkącie Bermudzkim! Zniknę. Własna żona mnie nie znajdzie. Załamał ręce. To już nie będą ja. Nikt mnie nie znajdzie. — Pokręcił głową. — Utonę, utonę. Co za rozkosz!

Ach — przeciągnął się. — Wspaniale było. Wspaniale! I jak tu żałować! E tam, nic się nie stało — machnął ręką. — Jakoś to będzie. Ani Weronika, ani dzieci nigdy się nie dowiedzą. Będziemy to robili po kryjomu. Nagle złapał się za głowę. Skąd mi przychodzą takie myśli? To ten cholerny kac.

Zdradzał żonę. Trudno być wiernym jednej kobiecie przez osiemnaście lat. Nie pociągała go już zbytnio. Ale ją kochał na swój egoistyczny sposób i podobała mu się. Była taka jasna, świetlista, wręcz przezroczysta. Nie było w niej nic ciemnego. Ani w wyglądzie, ani w duszy. A przy tym w ogóle się nie starzała, wciąż wyglądała jak młoda dziewczyna, czego nie mogły jej wybaczyć koleżanki, z zawiści ją krytykujące i pogłębiające jej kompleksy. On zresztą zachowywał się wobec niej podobnie. Nigdy nie prawił jej komplementów. Nigdy za nic nie pochwalił, chociaż zdawał sobie sprawę, że jego żona to prawdziwa perła. Doskonała matka, wierna, oddana, kochająca. On i dzieci byli jej całym światem. Nie mógłby jej tego robić pod wspólnym dachem.

Trzeba tę dziwkę jeszcze dzisiaj wyrzucić z domu. Inaczej mnie wykończy! Z czułością myślał o żonie. Ona jest taka subtelna, wręcz aseksualna. Kulturalna. Taktowana. Nigdy nie zdradza w towarzystwie swojej sympatii do PiS-u. Sprzeczał się z nią o to nieraz, lecz ją rozumiał. Jej rodzice pochodzili z konserwatywnej katolickiej rodziny, więc i ją wychowali w tym duchu. Zadowolony był, że żona jest religijna, bo miał pewność, że go nie zdradza i dobrze wychowa dzieci, z którymi co niedzielę chodziła do kościoła. Był jej pierwszym i jedynym mężczyzną. Jak dotąd, pomyślał nagle ze zgrozą. Co by to było, gdyby go zdradziła. Nie, to niemożliwe. Ona nigdy by tego nie zrobiła. Bardzo sobie cenił tę pewność. Jego żona należała wyłącznie do niego. Ciałem i duszą. Nawet tę powieść pisała dla niego, żeby mu zaimponować i pomóc w spłacaniu kredytu. Udowodnić, że nie jest gorsza od tych jego autorek, o które była zazdrosna.

Spiłem się jak świnia, myślał skruszony. To nie moja wina. Ta dziwka mnie dosłownie zgwałciła. Jeszcze mi tylko tego brakowało, żeby mieć ją teraz na głowie. Ona coś bełkotała… Aha, że nigdy z nikim nie było jej tak dobrze… Że zostanie ze mną na zawsze. Będzie pisała kryminały, a ja je będę wydawał. Cholera, jak ja się teraz pozbędę tej diablicy z piekła rodem?

Zerwał się na równe nogi. Po co mi to było? Naprawdę, trzeba się tej dziwki jak najszybciej pozbyć. Z tego mogą wyniknąć potworne komplikacje. Potrzebuję spokoju. Tyle mam na głowie. Tyle problemów w wydawnictwie. Tyle finansowych, by utrzymać dotychczasowy status i poziom życia. Nie, nie, za stary na to jestem, żeby żyć w wiecznym stresie, że wszystko wyjdzie na jaw. Przecież Weronika, by mi nie wybaczyła. Jaś może by nic nie zauważył, ale Małgosia? Nie, nie mogę tego robić dzieciom i żonie! No jak ja bym im spojrzał w oczy? Nawet sobie nie mógłbym w lustrze spojrzeć prosto w twarz. Trzeba się jej pozbyć. Niech wraca tam, skąd przyleciała. Od razu, dzisiaj muszę to załatwić.

Rozdział 8

Na szczęście była niedziela. Dom jak wymarły. Wszyscy jeszcze spali. Wszedł po cichu do kuchni i wyjął z lodówki butelkę wody mineralnej. Wypił dwie szklanki. Od razu lepiej się poczuł i udał się do łazienki. Napuścił wody do wanny, wlał trochę pachnącego płynu i czekał aż się napełni, uspokojony z podjętej decyzji.

Gdy kończył ablucje, dobiegł go podniesiony głos Weroniki, dochodzący z pokoju gościnnego. Ze zgrozą stwierdził, że jego żona musiała zajrzeć do salonu, kiedy obracał jej siostrę. Nie zareagowała, wycofała się do sypialni i pewnie przepłakała całą noc. To było do niej podobne. W końcu jednak nie wytrzymała i zaatakowała siostrę. Trudno, muszę stawić czoła tej sytuacji i z szumem wyrzucić Sabina z domu.

Powycierał się dokładnie, włożył szlafrok i z pokorną miną wkroczył do pokoju gościnnego. Rozczochrana Weronika, z rozmazanym makijażem trzymała za ramiona siostrę i potrząsała nią z wściekłością. Ta natomiast w kolorowej, kwiecistej mini sukience z idealnym makijażem i fryzurą siedziała z niepewną miną.

— Nie wyobrażasz sobie, jak mi przykro, kochanie — rzekł, obejmując żonę. — Za dużo wypiłem. Twoja siostrzyczka mnie dosłownie zgwałciła, uwierz mi. Ona musi jeszcze dzisiaj opuścić nasz dom. Zanim obudzą się dzieci.

— Pakuj się! — krzyknął do Sabina z groźną miną.

— Ale… dokąd ona ma teraz o szóstej rano pójść? — spytała wyczerpana atakiem furii Weronika, która nagle się uspokoiła pod wpływem jego stanowczej reakcji. — Zapewniła mnie, że to się już więcej nie powtórzy. Przyznała się do winy. Zrobiła to pod wpływem amfetaminy.

— Przeklęta narkomanka! To dlatego była trzeźwa, mimo znacznej ilości wina wypitego na przyjęciu.

Gdy usłyszał, że już w gimnazjum dzieci zażywają narkotyki, zaniepokoił się o córkę i przeczytał w sieci wszystko, co było na ten temat. Stąd dowiedział się, między innymi, że nieznaczna ilość amfetaminy po alkoholu powoduje otrzeźwienie.

— Przyjrzyj się jej kochanie, przecież ona ma rozszerzone źrenice. To narkomanka. I ty chcesz ją zatrzymać w domu?

— Miała już tylko resztkę tego proszku. Wsypała go do kawy, którą sobie zrobiła, żeby wytrzeźwieć. Przysięgła, że go już nigdy więcej nie weźmie do ust. Zresztą… spójrz na nią. Czy tak wygląda narkomanka?

— Zdarza się. Nie wiesz chyba, jak trudno uwolnić się od tego uzależnienia?

— Mówisz tak, jakbyś nie wiedział, że wielu twoich znajomych, a nawet przyjaciół bierze i normalnie funkcjonuje. Sam przecież kiedyś spróbowałeś wciągać kokainę i nawet mnie do tego namawiałeś. Pozwól jej zostać, proszę cię. Za parę dni przyleci z Londynu jej przyjaciel i zabierze ją do siebie.

— Tak szybko jej wybaczyłaś?

— Niestety nie. Niewiele brakowało, a wbiłabym jej nóż w te silikonowe piersi. Jednak… kiedy mi wyjaśniła, że zrobiła to pod wpływem amfetaminy… To nie jej wina. Gorsze rzeczy zdarzają się po zażyciu narkotyku. Ona mnie kocha. Nigdy by się tak wobec ciebie nie zachowała, gdyby nie była pod wpływem tego świństwa. Wybacz jej.

— Jesteś aniołem — rzekł, całując ją w czoło.

— O nie! Mylisz się. Ale… jestem już zupełnie po tej nocy wykończona. Muszę wrócić do łóżka. Nie pójdę dziś z dziećmi do kościoła.

— Ja pójdę — zapewniła skwapliwie Sabina. — Świetnie się czuję.

— Mowy nie ma! — krzyknął Michał. — Sam się dziećmi zajmę. Powiem im, że rozchorowałyście się obie. Nic się nie stanie, jak raz nie pójdą do kościoła. Pojadę z nimi na spacer do Central Parku, obiad zjemy w restauracji… A ty! — Spojrzał wzrokiem bazyliszka na Sabina. — Zamknij się w pokoju gościnnym i nie waż mi się z niego wychodzić, dopóki… dopóki… A! — machnął ręką. — W każdym razie… nie pokazuj mi się na oczy!

— Sam nie wiem, jak mogłem to zrobić! — zwrócił się do żony. — Błagam cię o przebaczenie! Nie gniewasz się na mnie kochanie?

— Gniewam? Jestem wściekła, ale zbyt zmęczona, żeby ci wydrapać oczy. Oczywiście, ty masz czyste sumienie — rzekła sarkastycznym tonem. — Ona cię zgwałciła! — Wyszła, trzaskając drzwiami.

— Byłem zalany! — krzyknął za nią.

— Przeklęta narkomanka! Tfu! — splunął i wyszedł z pokoju gościnnego, zostawiając samą skruszoną Sabinę.

Skruszoną? Skądże! Zadowolona była z takiego obrotu sytuacji. Chciała pozostać cały dzień w swoim pokoju, żeby się zabrać do pisania kryminału. Miała już w głowie nie tylko plan książki, lecz i dalszego życia. Oba były zapięte na ostatni guzik, gdy zjawiła się u siostry. Skłamała, że Colin po nią przyleci. Zerwała z nim. Odeszła od niego, bo niewiele brakowało, by wciągnął ją znowu w narkotyczne piekło. Nie zależało jej na tym nędznym chłystku. Uczepiła się go w Los Angeles, żeby się przenieść do Londynu, lecz tam zrozumiała, że największe szanse ma teraz w Warszawie, u siostry. Już w liceum zaczęła pisać pamiętnik i marzyła o tym, by zostać pisarką. Wiedziała jednak, że za mało wie o życiu i dlatego wybrała się w świat. W Los Angeles postanowiła zostać aktorką. Nie udało się, ponieważ dała się wciągnąć w narkotyki. Po kuracji odwykowej zorientowała się, że nie ma zbyt wielkiej szansy w „fabryce snów” i powróciła do dziewczęcego marzenia. Jej szwagier był wydawcą, a ona poznała ciekawe typy i niesamowite historie, najtragiczniejszą chyba przeżyła sama, więc miała o czym pisać. Podczas ostatniej rozmowy z siostrą dowiedziała się, że kupili duży dom. Mieszkając z Colinem często o tym myślała. Postanowiła zaczepić się u nich, a po sukcesie wydawniczym rozpocząć samodzielne, atrakcyjne życie.

Wiedziała, że Weronika ją przyjmie. Należało tylko owinąć wokół palca Michała. Będzie w nim miała nie tylko wydawcę, lecz i kochanka. Do czasu, gdy znajdzie sobie odpowiedniego męża. Z tym jednak mógłby być problem, bo większość mężczyzn chce mieć rodzinę z dziećmi. Tymczasem ona miała wyciętą macicę. Nie zamierzała rodzić, więc nie była jej potrzebna, a pozbyła się problemu antykoncepcji i obawy przed rakiem. W gruncie rzeczy nie zależało jej na małżeństwie. Miała przecież rodzinę siostry z dwojgiem wspaniałych dzieci, które kochała. Nie zamierzała siostrze odbierać męża. Nie chciała jej skrzywdzić, lecz musiała omotać Michała, żeby ją wypromował na popularną pisarkę. Gdy to osiągnie, skończy ten nieszczęsny romans.

Rozdział 9

Po wyjściu Michała z dziećmi, Weronika twardo spała, a Sabina od razu usiadła przy laptopie. Postanowiła pisać kryminał na podstawie osobistych przeżyć, w których trup gęsto się ścielił. Niewiele brakowało, by wylądowała w więzieniu za zbrodnię, od której była o krok, gdyby nie skończyło się na klinice odwykowej i szpitalu psychiatrycznym. Przysięgła sobie, że nigdy więcej nie wróci do nałogu, z powodu którego nie zrobiła kariery i nie zaznała prawdziwej miłości, pod wpływem którego podjęła decyzję o usunięciu macicy i popełniła wiele innych błędów życiowych. Jednak teraz kusiło ją, ponieważ działał stymulująco, a pisanie jej nie szło. Przesiedziała parę godzin przy laptopie, lecz udało się jej napisać dwie strony, które nieustannie poprawiała, w końcu wszystko usunęła.

Zamknęła laptop, położyła się na łóżku z rękami pod głową, zamknęła oczy i pogrążyła się w rozmyślaniach. Po jakimś czasie po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Wkrótce rozpłakała się na głos. Tak dokładnie przemyślany plan dalszego życia spalił na panewce. Nie chciała wracać do bolesnych wspomnień. Najchętniej pisałaby romanse ze szczęśliwym zakończeniem, lecz nigdy tego nie przeżyła, jej wyobraźnia odmawiała jej posłuszeństwa, gdyż nie czytała takich książek, nie oglądała takich filmów. Tymczasem thrillery, kryminały i horrory przestały ją interesować. Wiedziała też, że nie stać jej na napisanie dobrej, wartościowej powieści. Poniosła kompletną porażkę, nie rozwinęła żadnego z talentów, którymi natura ją bogato obdarzyła. Po prostu zmarnowała całą młodość, zaprzepaściła wszystkie szanse i dary losu. Wybrała niewłaściwą drogę. Drogę donikąd. Jak mogła żyć iluzją kariery pisarskiej za pomocą seksu z Michałem. Przecież on ją wkrótce wyrzuci z domu. Siostra też już ją znienawidziła. Z litości zgodziła się na jej pozostanie u nich przez parę dni. I co dalej? Nie nadaje się do pracy, nie ma żadnego zawodu, żadnych wartościowych znajomości, ani w Stanach, ani nigdzie w świecie…

Wtem zerwała się z łóżka, bo do pokoju weszła Weronika, która łokciem otworzyła drzwi. W rękach trzymała tacę z dwoma filiżankami kawy. Była w nocnej koszuli.

— Obudziłaś mnie — rzekła, obejmując siostrę. Wytarła jej łzy rąbkiem koszuli. — Wybaczam ci, przestań płakać. Za parę dni przyleci po ciebie Colin i znowu zabłyśniesz w Londynie… Napijmy się kawy. To nam dobrze zrobi.

— Okłamałam cię — odpowiedziała Sabina, spuszczając głowę. — Odeszłam od niego. To narkoman. Nie mam dokąd pójść.

— Co ty opowiadasz? — Weronika wytrzeszczyła oczy, wypuszczając ją z ramion. No…

— Wiem, wiem — przerwała jej Sabina. — Nie mogę u was zostać. Macie mnie już dość.

Jej siostra usiadła w fotelu przy stoliku okolicznościowym. Milczała, popijając kawę.

— Musisz wynająć sobie mieszkanie — powiedziała po dłuższej chwili. — A na razie możesz chyba zatrzymać się u Natalii.

— Przecież wiesz, że ona nie chce mnie znać.

— Nie przesadzaj. Przyjmie cię na parę dni. Znalezienie mieszkania nie potrwa długo. A jak się urządzisz będziesz chodziła na castingi… W końcu … zagrasz w jakimś filmie…

— Mam dość castingów, zdobywania ról przez seks, narkotyki… Nie chcę mieć już nic wspólnego z tym środowiskiem! — wykrzyknęła z furią.

— Ty? Masz tego dość? — patrzyła na nią zdumiona. — Może mi powiesz, co wpłynęło na taką zmianę twojego nastawienia do życia.

— Ach, dużo by opowiadać. — Sabina machnęła ręką z rezygnacją.

— To… co chcesz robić? Przecież jesteś aktorką.

— Jaka ze mnie aktorka? — Wzruszyła ramionami. — Chciałam pisać powieści…

— Dobry pomysł. Tylko… nie licz na Michała. Obawiam się, że on ci nie wyda żadnej książki.

— Nikt mi nie wyda, bo żadnej nie napiszę! — Po jej policzkach zaczęły spływać łzy.

— No wiesz, to do ciebie niepodobne. Zwątpiłaś w swoje zdolności? Masz co opisywać. Tak długo żyłaś w wielkim świecie. Z pewnością ci się uda… Chodź do kuchni. Sprawdzimy w lodówce, czy zostało coś z wczorajszego przyjęcia.

— Nie. Zostaw mnie. Nic nie będę jadła. Dziękuję za kawę. To mi wystarczy. A ty weź kąpiel i ubierz się. Zaraz wróci Michał z dziećmi. Przestraszą się, jak ciebie zobaczą.

— Masz słuszność. Idę do łazienki. A ty przestań histeryzować. Z pewnością poradzisz sobie w Warszawie — pocieszyła zdawkowo siostrę.

Rozdział 10

Po napełnieniu wanny, weszła do niej i położyła się na plecach. Leżała nieruchomo zmartwiona. Obawiała się, że trudno będzie pozbyć się siostry. Dręczyła ją zawiść. Zawsze jej wszystkiego zazdrościła. Urody, inteligencji, znajomości obcych języków, powodzenia u mężczyzn…

Dzieci od razu do niej przylgnęły, przestałam dla nich istnieć, ona mi je odbierze, myślała spanikowana. Zostanie popularną pisarką, jej książki przetłumaczą na wiele języków i dalej będzie jeździła po świecie na spotkania autorskie… Ona mi może nawet Michała odebrać! Ze mną nigdy nie kochał się tak namiętnie.

Przed oczami stanęła jej scena, którą ujrzała, gdy zniecierpliwiona czekaniem na męża, postanowiła sprawdzić, co on robi… O nie! On nie zrezygnuje z takiego seksu. Zgrywa się z tym wyrzucaniem jej z domu.

Wtem usłyszała na dole męskie głosy. Wyszła z wanny, szybko włożyła na mokre ciało szlafrok kąpielowy i wzburzona zbiegła do salonu, skąd dochodziły. Ujrzała stojących przy kominku dwu przystojnych mężczyzn w dżinsach i T-shirtach, na ramionach mieli przewieszone marynarki. Jeden był bardzo młody. Mógł mieć niewiele więcej niż dwadzieścia lat. Drugi, około trzydziestki, emablował rozanieloną Sabinę.

— Co się tu dzieje? — krzyknęła, trzęsąc się z oburzenia.

— To przyjaciele Michała — wyjaśniła spokojnie jej siostra.

— Jacy przyjaciele? Jak mogłaś wpuścić do domu obcych mężczyzn?

— Ależ ja nikogo nie wpuszczałam. Usłyszałam w przedpokoju głosy, więc wyszłam w przekonaniu, że to Michał z dziećmi. Okazało się, że panowie dostali od niego klucze, a on po obiedzie poszedł z Jasiem i Małgosią do kina. Ci panowie są jego bliskimi przyjaciółmi. Czekają na niego.

— Co ty pleciesz?! — krzyknęła zdenerwowana Weronika.

— Kim jesteście? — zwróciła się obcesowo do mężczyzn. — Skąd żeście się tu wzięli? W jaki sposób weszliście do naszego domu?

Nic nie odpowiedzieli, tylko rozsiedli się na kanapie. Na jej oparciu przewiesili marynarki. Wpatrywali się w nią w milczeniu z uśmieszkiem na ustach.

— To włamywacze! — zwróciła się do Sabiny. — Nie wiem, gdzie jest moja komórka. Daj mi swoją. Muszę zadzwonić… do Michała… Na policję.

Mężczyźni ani drgnęli. Obaj byli brunetami z malachitowymi oczami, o południowej urodzie. Na pierwszy rzut oka różnili się tylko kolorami T-shirtów. Jeden miał na sobie niebieski, a drugi żółty. Siedzieli rozparci na dużej, czerwonej kanapie, zwanej rogówką. Sabina w kwiecistej sukience usiadła obok tego starszego. Czynili w trójkę wrażenie barwnych plam w obrazie jakiegoś kolorysty.

— Nie mam komórki — rzekła Sabina. — Zamierzałam ją jutro kupić.

Weronika wyszła do przedpokoju, by zadzwonić z telefonu stacjonarnego, lecz… zniknął. Pozostał po nim tylko kontakt.

Zdrętwiała z przerażenia wróciła do salonu.

— Proszę natychmiast wyjść, bo wezwę policję! — krzyknęła.

— Ciekawe jak? — odezwał się wreszcie jeden z mężczyzn. — My tu już… zostaniemy przez jakiś czas. Jestem Melchior, ten młodzieniec w niebieskiej koszulce to Kacper

— A gdzie Baltazar? — spytała ubawiona Sabina.

— Zaraz się tu zjawi — odpowiedział Melchior.

Weronika zastygła w bezruchu, tak jak stała w różowym szlafroku kąpielowym z mokrymi, splątanymi włosami. Albo śnię, albo zwariowałam, przemknęło jej przez głowę. Nie poznawała salonu, jakby znalazła się w jakimś innym domu.

— Zapraszamy na kanapę — zwrócił się do niej Melchior. — Wszyscy się zmieścimy.

— No chodź, Weroniko! — Wstał, podszedł do niej, ujął za ramiona, pociągnął zszokowaną kobietę i posadził obok Sabiny. Siedziała sztywno, czekając na przybycie Michała z dziećmi, jak na wybawienie.

Nie wiadomo skąd i jak, do salonu wszedł równie wysoki jak dwaj pozostali, smagły mężczyzna w średnim wieku z gitarą. Wyglądał o wiele bardziej malowniczo niż oni. Czarne włosy ujęte na czubku głowy w mały kok, pod rozpiętym turkusowym żakietem śnieżnobiały T-shirt, a do tego dżinsy w śliwkowym kolorze. Obok niego dreptał posłusznie owczarek alzacki i cicho warczał, rozglądając się dokoła. Wzdrygnęła się, rozpoznając bezdomnego, który krzyczał, że chce być sławnym.

— Dobry wieczór, piękna pani — zwrócił się do Weroniki. — Cześć chłopaki. Przyszedłem w krótkim czasie po was, tak jak mi kazałeś — zwrócił się do Melchiora.

— Oto Baltazar — przedstawił go naczelnik silnej grupy.

Zaraz zacznie się uczta Baltazara, zapowiedź mojej klęski, pomyślała sparaliżowana strachem Weronika. Od początku wiedziałam, że w tym domu czai się coś złego.

Tymczasem Sabina doskonale się bawiła.

— Trzej królowie w komplecie! — wykrzyknęła. — A gdzie wasze dary? — spytała, ukazując w szerokim uśmiechu swoje perełki.

— Biblijny trzej królowie byli w istocie perskimi astrologami — wyjaśnił Melchior. — Nimi też nie jesteśmy — dodał całkiem poważnie, obejmując Sabinę. Nasze imiona to… przypadek.

Nowo przybyły podszedł do Weroniki, pocałował w rękę i usiadł obok osłupiałej ze zdumienia. Poczuła subtelny zapach. Po plecach przeszły jej ciarki. Zauważyła, że jest dokładnie ogolony. Pozostawił tylko na czubku brody gęsty czarny zarost.

Psisko ułożyło się u jego stóp i przestało warczeć.

— Przywitaj się z panią, Max — rzekł Baltazar.

Pies spojrzał w oczy Weroniki z wyrazem takiej sympatii, że odtajały w niej zamrożone zmysły. Wyciągnęła do niego rękę, a on podał jej łapę. Zrobiło się jej ciepło na duszy. Po raz pierwszy chyba tak wspaniale poczuła się w tym salonie. Było w nim przytulnie i nastrojowo.

— Zagram coś dla pani, dobrze? — zwrócił się nowoprzybyły do Weroniki.

Nie wstając z kanapy, zaczął grać jakiś niezwykły utwór. Było w tym coś z Santany, coś z muzyki Philipa Glassa, lecz brzmiało jak z kosmosu, jakby otwarły się wrota niebios. Powoli rozluźniała się, oczarowana jego wirtuozerią. W miarę słuchania poczuła, jak zalewa ją fala miłości — abstrakcyjnego, czystego uczucia niezwiązane z żadnym człowiekiem. Zasłuchana i rozmarzona zauważyła męża z dziećmi, dopiero wówczas, gdy one rzuciły się do psa i zaczęły go głaskać, co najwyraźniej sprawiało mu przyjemność, gdyż zaczął merdać ogonem. Baltazar przerwał grę, a salon znowu wyglądał jak zwykle.

— A cóż to za balanga?! Co to za typy — zwrócił się z wściekłością Michał do Sabiny. — Jak śmiałaś sprowadzić ich do mojego domu? Wynocha! — krzyknął.

Mężczyźni wstali z miejsc i bez słowa, z godnością ruszyli do wyjścia. Na końcu szedł Baltazar wraz z dreptającym obok niego psem. Przy drzwiach obaj odwrócili się i spojrzeli Weronice głęboko w oczy.

— Do zobaczenia — rzekł właściciel Maxa, który cicho szczeknął.

— A ty wynoś się razem z nimi! — krzyknął rozjuszony Michał, widząc, że Sabina nie rusza się z miejsca.

Spłoszona kobieta wykonała polecenie, szybko wychodząc za mężczyznami.

— Dlaczego ich wygoniłeś, tatusiu? — spytał Jaś. — Oni byli tacy fajni. Mieli fajowego psa. I ciocię wypędziłeś. Przecież ona jest kochana! — Jego buzia wykrzywiła się do płaczu.

Małgosia też miała zawiedzioną minę.

Weronika siedziała nieruchomo, wciąż znajdowała się pod wpływem cudownego uczucia, które nią zawładnęło.

— Obudzili cię, kochanie. — Michał usiadł koło niej na kanapie i objął czule. — Pewnie spałaś jeszcze, jak przyszli, bo nawet nie zdążyłaś się ubrać.

— Zaraz włożę jakąś sukienkę. — Uwolniła się z jego ramion z zamiarem pójścia do sypialni, by ochłonąć.

— Okay. A ja w tym czasie przygotuję dla nas kolację.

Rozdział 11

Gdy wyszli z domu, zapadał zmierzch. Zrobiło się chłodno. Słońce chowało się powoli za dachy domów. Blade promienie oświetlały wierzchołki drzew. Sabina drżała z zimna w swojej mini-sukience. Patrzyła zdumiona, jak furtka sama otwiera się przed nimi. Wyszli na zewnątrz, przeszli parę kroków. Za rogiem stał czarny Chevrolet Suburban.

— Weź-mie-cie mnie ze sobą? — spytała, szczękając zębami.

— Teraz nie możemy cię zabrać tam, dokąd jedziemy — odrzekł Melchior, otwierając drzwiczki samochodu. — Wrócę po ciebie w nocy. Po chwili ich samochód zniknął. Nie usłyszała warkotu zapalanego motoru. Całkiem po prostu samochód znikł.

Sabina rozpłakała się. To ta cholerna amfetamina mnie wykończyła. Chyba oszalałam. Wróciła do domu. Niestety, furtka wysokiego metalowego ogrodzenia była zamknięta. Zgnębiona kobieta chodziła po ulicy tam i z powrotem, nie mając odwagi nacisnąć dzwonka domofonu. W końcu zdobyła się na to.

— Wróciłaś po swoje rzeczy? — odezwała się Weronika ostrym tonem. — Wejdź.

Sabina pchnęła furtkę, przebiegła do drzwi wejściowych. Jej siostra stała w progu z kwaśną miną.

— Ty cholerna narkomanko! — krzyczała. — Zrobiłaś ze mnie idiotkę razem z tymi swoimi znajomymi. Co to za komedia z tym bezdomnym? To był ten twój Colin, tak? Byliście naćpani. Mnie też niepostrzeżenie wsypałaś do kawy jakiegoś świństwa. Ale mi się siostra udała! To się po prostu w głowie nie mieści.

— Jak możesz mnie, o coś takiego posądzać? — rzekła Sabina płaczliwym tonem, wchodząc do środka i zamykając za sobą. — Ja tych ludzi widziałam po raz pierwszy w życiu.

— To po co wpuściłaś ich do domu?

— Przecież mówiłam. Sami weszli.

— Przestań bredzić, cholerna narkomanko. Przecież i przy furtce, i przy drzwiach wejściowych jest zapora antywłamaniowa. Chodźmy do twojego pokoju. Musisz się spakować. Colin czeka na ciebie gdzieś w pobliżu, tak?

— Jaki Colin? Mówiłam ci, że z nim zerwałam — rzekła Sabina drżącym głosem. — On jest w Londynie. — Pozwól mi zostać. Nie mam dokąd pójść.

— Jak zwykle zmyślasz. Pójdziesz do hotelu. Jest tu jeden niezbyt daleko. Tam poczekasz na Colina.

Weronika spojrzała na zziębniętą, zapłakaną siostrę i zrobiło się jej żal.

— No dobrze, możesz zostać do jutra — zgodziła się, wchodząc z nią na półpiętro do pokoju gościnnego.

Gdy usiadły na wersalce, Sabina rozpłakała się żałośnie.

— Przestań płakać, bo jeszcze Michał usłyszy. Wyjaśnij mi wreszcie, co to za ludzie tutaj byli? — zwróciła się do niej siostra.

— Nie wiem… Po wyjściu wsiedli do czarnego Chevroleta, który stał za rogiem i zniknęli. Zostawili mnie samą na ulicy.

— Proszę cię, nie zmyślaj. Powiedz mi wreszcie całą prawdę.

— Przysięgam na Boga, że nie kłamię. Niczego nie zmyślam. Nie wiem nic poza tym, co ci już powiedziałam. — Sabina pochlipywała, wycierając palcami spływające po policzkach łzy.

— Ja tu zwariuję! — zdenerwowała się jej siostra. — Mów wreszcie, do cholery, co to wszystko znaczy!

Sabina rozpłakała się rozdzierająco.

— Przestań! — krzyknęła podenerwowana Weronika. — Michał nie może się dowiedzieć, że tu jesteś. Spakuj swoje rzeczy, prześpij się i wyjdź wcześnie, zanim on wstanie. Zostawię uchylone drzwi od swojego gabinetu. Obudź mnie, gdybym spała, żebym mogła otworzyć zaporę antywłamaniową. Jutro nie chcę cię tu widzieć! — Wyszła z pokoju, trzaskając z wściekłością drzwiami.

Rozdział 12

Michał siedział z dziećmi przy stole. Jedli kolację. — Siadaj, jedz, bo ci wystygnie — zwrócił się do wchodzącej do kuchni żony. — Co tak długo z nią rozmawiałaś?

— Pomogłam jej spakować rzeczy.

— No, wreszcie mamy ją z głowy.

— Dlaczego ciocia Sabina nie może z nami zostać? — spytała Małgosia ze smutkiem.

— Musi mieszkać ze swoim narzeczonym, ale będzie nas często odwiedzać — odpowiedziała.

— A kiedy znowu przyjdzie?

— No… nie wiem.

— Chyba jutro — stwierdził Jaś, ziewając. — Możliwe, że znowu z tymi panami i z pieskiem.

— No, idziemy do łazienki, kawalerze — rzekła Weronika, wstając od stołu. — A ty Małgosiu idź do swojego pokoju, żeby przygotować się do kąpieli.

— Posprzątaj ze stołu i włóż naczynia do zmywarki — zwróciła się do męża. — Będę dziś spała na wersalce w swoim gabinecie.

— Zaczekaj! — Michał zerwał się z miejsca. — Proszę cię, wróć do salonu na drinka po przeczytaniu Jasiowi bajki na dobranoc. Nie bądź taka zawzięta. Musisz mi wybaczyć. Proszę — rzekł, składając ręce w błagalnym geście.

— Mowy nie ma! — Pokręciła przecząco głową, biorąc synka za rękę. — To było obrzydliwe! — krzyknęła z zawziętą miną.

Nienawidziła go. Wiecznie ją zdradzał. Ale pod ich dachem? Z jej siostrą? Tego nie mogła mu wybaczyć.

— Znowu się pokłóciliście — stwierdziła Małgosia z wyrzutem i wyszła do swojego pokoju.


Weronika nie mogła usnąć. Myślała o dziwnych gościach. Dopiero teraz dotarło do niej, że jej siostra nie skłamała. Przecież gdyby to był Colin z przyjaciółmi, to nie prosiłaby jej, żeby pozwoliła jej zostać. Poza tym zapora antywłamaniowa zamknęła się automatycznie po wyjściu Michała z dziećmi, a Sabina nie wie, jak ją wyłączyć. No to jak ci ludzie weszli do domu? Co to za typy? Ogarnęło ją niesamowite przerażenie. Nie mogła opowiedzieć tego wszystkiego mężowi, bo zawiózłby ją do psychiatry… Może zgłosić na policję? — zastanawiała się. — Nie, przecież tam też stwierdzą, że jestem chora psychicznie.

Leżała sparaliżowana przerażeniem do rana. Gdy usłyszała, że po schodach schodzi Michał, uświadomiła sobie, że Sabina widocznie została w domu, skoro nie weszła o świcie do jej pokoju. Pewnie zaspała. Trzeba poczekać, aż Michał wyjdzie do wydawnictwa.

Wstała, zrobiła w łazience poranną toaletę, włożyła dżinsy i bawełnianą koszulkę, na którą narzuciła sweterek, ponieważ mimo wysokiej temperatury w ciągu dnia, poranki były już chłodne. Obudziła najpierw Małgosię, potem Jasia, któremu pomogła się ubrać, a następnie umyć buzię i ząbki. Kiedy weszli do kuchni, dziewczynka siedziała z ojcem przy stole i jadła płatki śniadaniowe z mlekiem. Michał popijał świeżo zaparzoną kawę. Milczał z ponurą miną

— Dzień dobry. Dobrze spałaś? Ślicznie wyglądasz — rzekł przymilnie, wsypując do miseczki płatki śniadaniowe dla Jasia.

Nic nie odpowiedziała, tylko wlała sobie kawę do filiżanki.

— Dzisiaj ja odwiozę dzieci do szkoły, spakowałem im już kanapki z polędwicą, żółtym serem i jabłuszka — oznajmił, nie zrażając się jej milczeniem. — A ty sobie odpoczywaj po wczorajszych przeżyciach. Wyjdź na taras do ogrodu. Zapowiada się piękny dzień.

Siedziała jak na szpilkach w milczeniu, nie mogąc się doczekać jego wyjścia z dziećmi, żeby obudzić siostrę i wreszcie się jej pozbyć, a wraz z nią wspomnienia wczorajszej paranoi. Postanowiła przestać się nad tym głowić, bo w żaden sposób nie mogła znaleźć żadnego wyjaśnienia.

Kurcze! No nic, tylko byliśmy w jakimś równoległym wszechświecie, denerwowała się. Tego mi tylko do szczęścia potrzeba! Wezmą mnie za wariatkę. Przecież nikt w coś takiego nie uwierzy.

Gdy wychodzili ucałowała zasmucone dzieci, które mocno przeżywały częste sprzeczki rodziców.

— Mamusia, źle się czuje — powiedziała. — Odbiorę was ze szkoły i zjemy pyszny obiadek. Miłego dnia.

Natychmiast weszła na półpiętro do pokoju gościnnego, żeby obudzić Sabinę. Zastała ją siedzącą przy stole ze spuszczoną głową w tej samej kwiecistej sukience, którą miała na sobie wczoraj. Oczy miała zamknięte. Chyba usnęła tak na siedząco.

Weronika poczuła wyrzuty sumienia. Trzeba było przynieść jej kanapki i kawę. Zjemy najpierw dobre śniadanie, a dopiero potem pomogę jej się spakować i wyprawię do hotelu.

Podeszła do niej i złapała za ramię, by ją obudzić. Ciało kobiety przechyliło się i runęło na dywan.

— Jezus, Maria! — krzyknęła i padła zemdlona obok.

Rozdział 13

Kiedy odzyskała świadomość, znalazła się na sofie w salonie, w objęciach… Baltazara. Jego rozpuszczone do ramion hebanowe włosy muskały jej policzek. Pies lizał jej dłonie. Patrzyła nieprzytomnym wzrokiem, to na psa, to na jego właściciela, to znów na ogromny bukiet róż w kryształowym wazonie stojącym na stylowym stoliku, który ujrzała po raz pierwszy w tym pokoju.

Jaki piękny sen, pomyślała. Nigdy jeszcze nie byłam tak szczęśliwa.

Czuła, że przeżywa wreszcie miłość, o jakiej marzyła. Szkoda, że tylko we śnie. Pięknie było w jej urządzonym antykami salonie.

— To nie jest sen — rzekł mężczyzna, całując ją delikatnie w usta. — To rzeczywistość. Inna wprawdzie niż ta, w której żyjesz, ale też rzeczywistość. Inny wymiar rzeczywistości — tłumaczył jej łagodnie. Jednak… nic złego się nie stało. Twoja siostra nie umarła. Żyje w innym wszechświecie, do którego zabrał ją Melchior. Są tam bardzo szczęśliwi.

— Jak to? To ona… nie była martwa?

— Przedawkowała amfetaminę. Z rozpaczy. Straciła grunt pod nogami. Zawalił się jej cały świat. No i… nie wiedziała, jak dalej żyć. Co ze sobą zrobić. Jednak w innym wymiarze jest żywa. Jeśli w jednym wszechświecie ciało jest martwe, to w innym może pozostawać przy życiu. Wytłumaczę ci to wszystko.

Zaniemówiła. Wybałuszyła na niego oczy. Teraz dopiero zauważyła, że Baltazar jest bardzo młody. Nie miał tatuażu, chociaż był w czarnym T-shircie z krótkimi rękawami, ze złotym napisem LOVE. Podobnie, jak wówczas, gdy po raz pierwszy przeniosła się pod wpływem jego gry na gitarze do innego wymiaru rzeczywistości. Jego piękną twarz rozjaśniał promienny uśmiech. Czekała, aż czar pryśnie. No bo to musiały być jakieś czary, jeśli nie sen. Czytała, sama pisała o tym powieść, lecz wciąż trudno było jej uwierzyć, że takie przenoszenie się do innego wymiaru naprawdę jest możliwe. Dla niej to była fantastyka.

Nagle wyrwała się z jego ramion i pobiegła do pokoju Sabiny, spodziewając się ciała siostry leżącego na dywanie. Zdyszana stanęła na progu i stwierdziła, że jest pusty. Jej siostra zniknęła razem ze swoimi rzeczami. Pokój był inaczej umeblowany. Widocznie cały dom został przeniesiony do tego… innego wymiaru. Istny obłęd!

— Chodź, wyjdziemy na taras. Przygotowałem śniadanie. — Usłyszała za plecami jego głos.

Oszołomiona spełniła polecenie. Nie poznała swojego ogrodu. Czuła się jak w bajce. Rozszerzonymi ze zdziwienia oczami patrzyła na wspaniale zastawiony stół. Znajdowały się na nim dwa talerzyki, jeden z szynką parmeńską, a drugi z kawiorem w śmietanie, dwie patery z owocami, sok pomarańczowy, w kuble z lodem otwarty szampan. Usiedli naprzeciw siebie, Baltazar napełnił do połowy kieliszki.

— Na chwałę wiecznej miłości — wzniósł niezwykły toast.

Wypili, po czym zabrali się do śniadania. Weronika nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Czuła się w siódmym niebie. Straciła poczucie rzeczywistości. Kręciło się jej w głowie. Jedli popijając sokiem. Powoli docierało do niej, że wszystko, co się wczoraj i dziś zdarzyło nie jest ani snem, ani halucynacją.

— O rany, on mi poniszczy kwiaty, podepcze moje róże! — krzyknęła nagle, widząc, że Max biega jak szalony po ogrodzie.

— Nie martw się — rzekł Baltazar. — Wysika się pod jakimś drzewem, pohasa sobie trochę, ale niczego nie zniszczy. Max jest bardzo kulturalny.

Jednak uspokoiła się dopiero, gdy pies położył się na trawie i zaczął wygrzewać się w słońcu.

Gdy skończyli jeść, mężczyzna znów napełnił kieliszki. W milczeniu popijali szampana.

— Powiedz mi, w jaki sposób wchodzicie do naszego domu? — spytała Weronika po ochłonięciu z wrażenia.

— Tego… nie mogę ci powiedzieć. Na razie.

— Dziwne. Potraficie odblokować zapory przeciwwłamaniowe?

— Nie. Nie musimy. To jest… coś w rodzaju interakcji między równoległymi światami. Rozumiesz?

— No… Powiedzmy. Musisz wiedzieć, że piszę powieść fantasy, więc dużo się o tym naczytałam. Ale… dlaczego udawałeś bezdomnego? — zadała kolejne pytanie, patrząc mu bacznie w oczy.

— Jednak nie rozumiesz. Byłem po prostu w twoim wszechświecie, żeby się z tobą spotkać. W nim jestem bezdomnym.

— Po co ta komedia, skoro mogliście tak po prostu wejść do naszego domu?

— To nie było proste. Ty jednak nie możesz tego zrozumieć. Z nami przenosisz się do innego równoległego wszechświata, lecz w celu ujrzenia ciebie musiałem wrócić do tego wymiaru, z którego Melchior mnie wyciągnął. W nim byłem bezdomnym.

— Dlaczego wam na mnie i Sabinie tak bardzo zależy? — zasypywała go pytaniami, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z wrażenia, że śni.

— Jesteśmy sobie przeznaczeni. Niestety w innym świecie.

— Ciekawe. Jakim cudem dowiedziałeś się o tym?

— Melchior mi to powiedział i doradził, jak ciebie odnaleźć.

— Melchior? Ten który jest teraz z Sabiną? Co to za człowiek? Skąd ma taką… tajemną wiedzę i takie… zdolności? —

— Przybył do naszej rzeczywistości z innego wszechświata, w którym takie przechodzenie jest możliwe.

— O Boże! — złapała się za głowę. — Chyba zwariowałam. Przecież to jest fantazja. Jak udało mu się przedostać z innego wymiaru do naszego.

— Dla nas to niemożliwe, ponieważ zbudowani jesteśmy z takich elementów, które przytwierdzają nas do naszego wszechświata. Od innych oddziela nas grawitacja. Problem w tym, jak uwolnić się od niej. Melchior przybył z wszechświata, w którym jest to już możliwe.

— Niesamowite.

— Baltazar umilkł i zwiesił ze smutkiem głowę.

Po chwili jednak podniósł ją, spojrzał Weronice w oczy pałającym wzrokiem i zaczął szybko mówić z podekscytowaniem.

— Pewien jestem, że kiedyś łączność z innymi wszechświatami zostanie udostępniona wszystkim. Jeżeli się poszczęści, a badania nad światami równoległymi będą przebiegać z dotychczasową determinacją, niektórzy specjalizujący się w tej dziedzinie naukowcy przewidują, że ten niewiarygodny wyczyn będzie mógł zostać osiągnięty już za dziesięć lat. A prawda jest taka, że ową zdolność posiadamy od zawsze. Czyż świadomość ludzka, nazywana duszą, nie jest wolna od praw fizyki, którymi skrępowane jest nasze ciało fizyczne? Może ona, nie oglądając się na grawitację i inne krępujące je zasady, przemieszczać się pomiędzy innymi wymiarami i…

— Istotnie.Sama się o tym przekonałam — przerwała mu. — A poza tym czytałam w sieci autentyczne relacje osób, którym też się coś takiego zdarzało.

— Ja właśnie do nich należę. To jest, niestety, bardzo niebezpieczne, bo można znaleźć się w takim równoległym świecie, który jest po prostu piekłem. Opowiem ci o sobie. Jestem muzykiem. Mieszkałem w Krakowie…

— To tak jak ja — przerwała mu Weronika. — O Boże, dlaczego nie spotkaliśmy się wówczas! — wykrzyknęła.

— Taki nasz los. — Wzruszył ramionami. — Ale wróćmy do mojej opowieści. Byłem na ostatnim roku akademii muzycznej, kiedy poznałem piękną dziewczynę. Wkrótce pobraliśmy się. Po ukończeniu studiów zostałem zaangażowany jako skrzypek w orkiestrze symfonicznej. Nagle zacząłem widzieć wokół siebie postacie z przeraźliwymi twarzami. Zamiast rąk i nóg miały rozwidlone haki i zwracały się do mnie z błaganiem „Pomóż mi”. Byłem bezsilny. Jakbym im miał pomóc? Przeżywałem koszmar. Straciłem etat w orkiestrze, znalazłem się w szpitalu psychiatrycznym, gdzie faszerowano mnie psychotropowymi tabletkami, gdyż był to dla mnie jedyny sposób przejścia do normalnej rzeczywistości. Jednak nie mogłem wówczas z kolei znieść niesamowitego pobudzenia. Po kuracji miałem je w dalszym ciągu zażywać, żeby znów nie znaleźć się w owym piekielnym wymiarze. Co z tego, że skończyło się to piekło, skoro nie byłem w stanie niczym się zająć, na niczym skoncentrować. Przestałem więc zażywać leki, powoli dochodziłem do siebie, jednak odczuwałem paniczny lęk przed powrotem do tego piekła. Wówczas zacząłem brać narkotyki. Stoczyłem się na dno. Żona mnie opuściła, no i… widziałaś mnie przecież. Byłem bezdomnym narkomanem, żyjącym w Warszawie. Wtedy poznałem Kacpra, który w podobny sposób jak ja stał się bezdomnym. To on wpadł na pomysł, żebyśmy przenieśli się do Londynu. Po dwóch latach udało się nam żebraniem uzbierać pieniądze na samolot… Gdyby nie zjawił się w naszym życiu Melchior, który przeciągnął mnie i do… niebiańskiego wszechświata, zaćpalibyśmy się na śmierć. Wczoraj wróciłem do dawnej rzeczywistości, żebyś mogła mnie ujrzeć. Tylko uwolnienie się od grawitacji stwarza możliwość przenoszenia się do wymiaru, w którym panuje miłość, piękno i dobro, a na razie jest to niemożliwe. Pracują nad tym uczeni specjaliści. Astrofizycy, fizycy jądrowi, biolodzy molekularni, naukowcy w Planck instytutach rozsianych w całym świecie. W Stanach jest ich kilka, na przykład w Massachusetts, na Florydzie, w Kalifornii… Kosmologowie i filozofowie również biorą udział w tych pracach…

— Wiem o tym. Jednak sam mówisz, że to kwestia przyszłości. Ale… w jaki sposób udało ci się wciągnąć mnie już po raz trzeci do tego… niebiańskiego wymiaru?

— Nie jestem w stanie ci wytłumaczyć, na czym polega interakcja między równoległymi światami, których jest nieskończenie wiele. Stanowią one realizację wszystkich możliwych alternatyw w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Oddziałują na siebie na poziomie kwantowym. Nasze pragnienia i marzenia pochodzą z tego wszechświata, w którym są urzeczywistnione. Tak bardzo chciałem być sławnym i okazało się, że nim jestem w jednym z wszechświatów, w którym się znalazłem dzięki Melchiorowi. Kiedy będziemy już razem, ty zasłyniesz jako świetna pisarka. A przede wszystkim spełni się twoje gorące pragnienie, żeby być kochaną…

Przerwał i posmutniał. — Wieczorem wracamy wszyscy trzej do naszego wszechświata. Przenieśliśmy się tej ponurej rzeczywistości wyłącznie ze względu na ciebie, Sabinę i ukochaną Kacpra, żeby was ujrzeć, ale dłużej już zostać tu nie możemy.

— O Boże! To znaczy, że widzimy się po raz ostatni?

— Niestety, gdybym tu pozostał, byłbym znowu bezdomnym narkomanem, marzącym o sławie.

— Przecież mógłbyś wyjść z nałogu. Mógłbyś grać w jakimś zespole na gitarze lub w orkiestrze symfonicznej na skrzypcach.

— Nic by z tego nie wyszło. Próbowałem. Zresztą, nie potrafiłbym już tutaj żyć. — Pogładził ją po głowie. — Poczekamy dziesięć lat na wyniki tych prac nad uwolnieniem się od grawitacji i wtedy sama będziesz się mogła przenieść do mnie wraz z dziećmi.

— Naprawdę? — wykrzyknęła z radością.

— Przecież mówiłem ci o tym przed chwilą.

— Nie wierzę, że będzie to możliwe już za dziesięć lat. — Ogarnęły ją wątpliwości. — Sam powiedziałeś, że tylko niektórzy naukowcy są tak optymistyczni. To… tragiczne. Nawet jeśli nasze czekanie trwać będzie tylko dziesięć lat, umrę z tęsknoty. Będę… marzyła o tobie — rzekła, patrząc mu miłośnie w oczy. — A mogłabym pisać o tym w powieści fantasy, nad którą właśnie się męczę?

— Oczywiście. Jak najbardziej. Powiem ci jeszcze coś ciekawego. Wiesz, śmierć, do której jesteśmy przyzwyczajeni, istnieje tylko w naszych głowach. Identyfikujemy śmierć z obumarciem ciała, jednak śmierć świadomości nie następuje nigdy. Świadomość nie jest czymś materialnym, nie jest przypisana do konkretnego ciała — istnieje poza kategoriami czasu i przestrzeni, do których jesteśmy przywiązani. Ma wiele wcieleń i wiele wersji życiowych.

— Szkoda, że musimy tak długo na siebie czekać. — Westchnęła ciężko.

— Zagadaliśmy się. Musisz pojechać po Jasia i Małgosię — rzekł stanowczym tonem. — Ja w tym czasie przygotuję dla was obiad. Jak wrócisz, już mnie tu nie będzie. Wasz dom znowu będzie taki, jak przed moim pojawieniem się. No i… wszystko w twoim życiu wróci do normy. Musimy się rozstać.

— Rozumiem. Cud zdarza się tylko raz. — Zwiesiła smutno głowę. — Prawdopodobnie będę musiała zapomnieć o tobie, bo chyba nie doczekam się tych… cudownych możliwości. To nie nastąpi zbyt szybko. Wcześniej umrę. Trudno mi będzie w tej ponurej rzeczywistości… Naprawdę wierzysz w to, że spotkamy się jeszcze kiedyś? — spytała z powątpiewaniem.

— Oczywiście, w innym wymiarze.

— A czy w tym waszym wymiarze będę miała ojca? Straciłam go jako mała dziewczynka. Wciąż za nim tęsknię.

— Jeśli bardzo tego pragniesz. W naszym wymiarze spełniają się wszystkie pragnienia i marzenia.

— Naprawdę? Za dziesięć lat? — Ożyła w niej nadzieja.

— Być może wcześniej. Dużo wcześniej, jeśli powrócimy do lat młodzieńczych. Mam nadzieję, że Melchiorowi uda się powrót do przeszłości. Wówczas wszyscy poznalibyśmy się na przykład podczas studiów i mielibyśmy wspólne dzieci.

— Marzenie ściętej głowy — machnęła ręką z rezygnacją. — Wciąż trudno mi w to uwierzyć.

— A ja w to wierzę.

— Hau, hau — szczeknął Max, jakby na potwierdzenie słów swojego pana. Podbiegł do niej, stanął na tylnych łapach i liznął ją na pożegnanie raz w jeden, raz w drugi policzek.

Wychodząc, przy drzwiach zawróciła do zupełnie zmienionej kuchni, gdzie Baltazar pochylał się nad garnkiem z zupą. Rzuciła mu się na szyję i ucałowała namiętnie w usta.

— Będę tęskniła i żyła myślą o naszym ponownym spotkaniu. — Wybiegła z domu, żeby się nie spóźnić.


W drodze do szkoły czar prysnął. To się źle skończy, myślała zmartwiona. Wiedziałam, że w tym domu nie czeka mnie nic dobrego. Jeszcze zostanę wciągnięta do jakiegoś innego wszechświata i nigdy więcej nie zobaczę dzieci.

Rozdział 14

Nieustannie wracała do tego przeżycia. Rozważała wciąż na nowo to wszystko, co Baltazar usiłował jej wytłumaczyć. Doszła do wniosku, że owa kwantowa interpretacja życia jest zgodna z katolicką wiarą, chociaż czytała, że zajmujący się tym uczeni zaprzeczają temu. Dla niej jednak teraz niebo i piekło stały się dwoma z nieskończenie wielu różnych wszechświatów, dobrych i złych. Znalazła też w tej teorii wyjaśnienie, co oznacza w religii katolickiej „ciała zmartwychwstanie”. Powtarzała w myśli słowa Baltazara: „Jeśli w jednym wszechświecie ciało jest martwe, to w innym może pozostawać przy życiu”.

Więcej — sądziła, że to świadomość stwarza rzeczywistość. Ze zdumieniem znalazła w Biblii, w Księdze Rodzaju koncepcję świadomości tworzącej kosmos. Jej postawa życiowa zmieniła się diametralnie, co spowodowało zmianę jej charakteru. Przestała się lękać tego domu. Stał się w jej oczach przytulny i piękny. Zwłaszcza salon, w którym przeżyła cud prawdziwej miłości. Oczami wyobraźni widziała go takim, jakim był podczas wizyty Baltazara. Nie zamartwiała się, że dzieciom grozi w nim coś złego. Świetnie radziła sobie ze wszystkim. Potrafiła szybko uporać się z obowiązkami, by mieć jak najwięcej czasu na marzenia o przyszłym życiu z ukochanym, co opisywała w swojej powieści. Zachowanie Michała, nawet jego tubalny głos przestały jej działać na nerwy. Nie przejmowała się tym, że on jej już nie pożąda. Nie obchodziły jej jego kochanki. Natomiast on przekonany był, że żona wkrótce powróci do ich wspólnej sypialni. Nieraz już obrażała się o coś i przenosiła do swojego gabinetu, lecz nigdy nie trwało to zbyt długo. Nie przejmował się zmianą jej zachowania. Za bardzo skoncentrowany był na własnym ego.


— Czy wiesz, że dusza jest obok przestrzeni, czasu, materii i energii jednym z podstawowych elementów świata, może nawet bardziej fundamentalnym niż przestrzeń i czas — zwróciła się kiedyś do męża podczas kolacji.

— Co ty pleciesz? Duch i materia to dwie różne kategorie. A poza tym… dusza to wymysł.

— Dla mnie świadomość jest nieśmiertelną duszą. Chyba nie negujesz istnienia świadomości?

— Co ma jedno do drugiego?

— Bardzo wiele. Czytałeś moją książkę, więc wiesz coś niecoś o wszechświatach równoległych.

— Przecież to jest fantastyka. Ta bzdurna teoria super strun doprowadziła fizykę do absurdu. Mechanika kwantowa nie daje żadnych wyjaśnień, oferuje jedynie prognozy dla eksperymentów laboratoryjnych, które nie są w stanie dostarczyć rozsądnych uzasadnień tych fantastycznych teorii.

— Za mało o tym wiesz.

Spojrzał na nią zdumiony. Po raz pierwszy nie skapitulowała wobec jego argumentów.

— Nie rozmawiajmy na ten temat. Lepiej zajmij się pisaniem swojej powieści od nowa.

— Właśnie to robię.

— No, wyobrażam sobie, co z tego wyniknie. — Uśmiechnął się pobłażliwie.

Weronika zrozumiała, że nie ma sensu poruszanie tego tematu, nie tylko z Michałem, lecz także z innymi. Zdawała sobie sprawę, że byłaby to rozmowa ze ślepcem o kolorach.

Znalazła jednak partnera do rozmowy, a właściwie partnerkę. Była nią bujna jodła rosnąca po prawej stronie tarasu. Kobieta schodziła z niego, podchodziła do drzewa, obejmowała je mocno i przytulała się do niego niczym do kochanka. Opowiadała mu o Baltazarze. Przykładała ucho do pnia i słuchała ciurkania żywicy w jego wnętrzu, które opowiadało jej dalsze losy jej skrytej miłości. Po pewnym czasie wracała do gabinetu i pisała dalszy ciąg powieści, zainspirowana przez ukochaną jodełkę.


Jej przyjaciółka Aneta, w odróżnieniu od Michała od razu zauważyła zmianę w jej zachowaniu.

— Chyba jesteś zakochana — stwierdziła kiedyś, gdy siedziały na tarasie, popijając wino. Masz chyba jakiś romans. Pewnie kogoś poznałaś. Opowiedz mi o nim.

— Mój ukochany nie jest z tego świata — wyrwało się Olivii.

— Znowu zaczynasz z tymi religijnymi bredniami! — skrzywiła się.

— Nie. Skądże. Mam na myśli bohatera mojej powieści.

— Kłamiesz. Mnie nie oszukasz.

— Naprawdę. Nie mam kochanka. Jestem zajęta pisaniem. I chyba dlatego odnosisz wrażenie, że jestem zakochana, bo piszę o wielkiej miłości, takiej nie z tej ziemi. Wiesz przecież, że jest to książka fantasy.

— To z pewnością będzie dobra, skoro do tego stopnia wczuwasz się w uczucia bohaterki.

— No właśnie dlatego odnosisz wrażenie, że jestem zakochana.

— A jak tam Michał? Dalej kręci z tą autorką kryminałów?

— Chyba tak, ale przestałam się tym przejmować. Nawet zadowolona jestem, że nie sypia ze mną.

— Co ty powiesz? Jeszcze niedawno strasznie się tym przejmowałaś, bo wciąż brakowało ci seksu.

— Wiesz, wyżywam się teraz w wymyślaniu opisów erotycznych.

— Super. To naprawdę będzie świetna książka. Prześlij mi mejlem do przeczytania te sceny seksu.

— No… — Weronika westchnęła i zamyśliła się przez moment. — To nie jest seks w potocznym rozumieniu, tylko coś… niewiarygodnie pięknego — powiedziała w rozmarzeniu.

— Daj spokój. — Aneta skrzywiła się. Znalazłabyś sobie wreszcie kochanka i wyżyła seksualnie. Jesteś wiecznie niedopieszczona, nie brakuje ci „czegoś niewiarygodnie pięknego”, tylko chłopa, bo ten twój Michał cię zaniedbuje. Znajdź sobie kochanka. Jak ty tak możesz żyć? Dla mnie afery erotyczne to coś najważniejszego w życiu.

— A nie boisz się, że się zakochasz i rozpadnie się twoje małżeństwo?

— O, moja miła. Nie ma obawy. Nigdy bym się nie rozwiodła. Kiedy jakaś mała afera zaczyna zamieniać się w coś poważniejszego, obrzydzam sobie partnera i z nim zrywam.

— Ja z moim idealnym ukochanym nigdy nie zerwę. Połączę się z nim… Może nawet… wkrótce. To całkiem możliwe. — W rozmarzeniu podniosła ku niebu oczy.

— O czym ty mówisz? Połączysz się z wymyślonym w powieści kochankiem? Widzę, że brak seksu uderzył ci na mózg. Zwariujesz, jak tak dalej pójdzie. Koniec z tym. Jutro zabieram cię na podryw. Znam takie miejsce.

Rozdział 15

Daniel Kozak wszedł do domu i zaczął szukać żony. Posłyszał w końcu głosy dochodzące z sypialni. Domyślił się, że jest robiona na bóstwo. Stanął pod drzwiami, lecz nie śmiał wejść do jej pachnącej enklawy. W ostatnich latach niewiele czasu spędzał w tym miejscu. Rzekome chrapanie i wędrówki do toalety z powodu prostaty spowodowały, że sypiał w pokoju gościnnym. Miał nadzieję, że to się zmieni, gdy przestanie pracować. Wówczas odrodzi się namiętność z początków małżeństwa, a przynajmniej powrócą stosunki z późniejszych lat, pocieszał się.

Westchnął ciężko. Noce w łożu małżeńskim stawały się coraz rzadsze i wymagały wcześniejszego uzgodnienia terminu. Na swoje nieszczęście wciąż pożądał Natalię. Wolałby stracić chęć do seksu z żoną, tak jak się to zdarzało wielu jego kolegom.


Uchylił drzwi, by podglądać zabiegi fryzjerki i wizażystki przed czekającą ich tego wieczoru galą. W nozdrza uderzył go oszałamiający zapach. Przypomniał sobie, że w czasach, gdy żona sama się czesała i robiła makijaż, zamykała się w swojej przebieralni, nie dopuszczając go do siebie. Ostatnio jednak przestała się krępować.

Natalia należała do tego typu pięknych kobiet, dla których zachowanie urody do późnej starości stanowiło główny cel życia. Poddawała się kosztownym i czasochłonnym zabiegom kosmetycznym, łącznie z chirurgicznym skalpelem. Pielęgnowanie urody stanowiło jej jedyny zawód, do którego przygotowała się gruntownymi studiami. A on był niebywale dumny z jej urody. Uwielbiał pokazywanie się u jej boku.

Kobieta otworzyła właśnie oczy po nałożeniu przez wizażystkę na jej powieki cieni i zauważyła go.

— O, jesteś tu Danielu — rzekła. — Jak sądzisz? Nie za dużo tych brązowych cieni na powiekach?

— Zależy od tego, czy chcesz wyglądać tajemniczo czy wyzywająco — odpowiedział, wchodząc do pokoju.

— Zrób tylko dyskretne czarne kreski nad rzęsami, Angelino. — A te cienie rozjaśnij — zwróciła się do wizażystki.

Chociaż otoczona była najlepszymi specjalistami w dziedzinie urody i należała do najbardziej stylowych, słynących z dobrego smaku kobiet, siedzących zawsze w pierwszym rzędzie na pokazach mody, to jednak zawsze najważniejsze było dla niej zdanie męża. Dawał jej przeróżne rady, a ona ściśle się do nich stosowała. Być może pozostało jej to z dawnych lat, gdy wyłącznie dla niego chciała być piękną.

— Włóż kochanie ten smoking, który ci kupiłam w Londynie — rzekła.

— Będę wyglądał jak aktor na gali rozdania Oskarów.

— A co w tym złego? Świetnie się w nim prezentujesz, jak Richard Gear. Jesteś do niego podobny.

— Okay. A jaka suknia ciebie dziś upiększy? — Usiadł na brzegu ogromnego łoża i przyglądał się końcowym zabiegom wizażystki i fryzjerki.

— O, nie martw się. Będę olśniewająca. Oskar wypożyczy mi suknię ze swojego ostatniego pokazu mody.

— Wygląda pani zabójczo — rzekła Angelina, przyglądając się swemu dziełu.

Daniel rozglądał się po sypialni, by odświeżyć wspomnienia. Pokój przypominał buduar w osiemnastowiecznym francuskim pałacyku. Zwłaszcza empirowa toaletka i ogromne lustro w złoconych ramach. Biel mebli, pastelowe kolory narzuty, obić i dywanu stwarzały atmosferę przytulnego gniazdka zakochanej pary.

Mężczyzna poddał się wspomnieniom. Jednak, gdy fryzjerka i wizażystka wyszły, oprzytomniał. Zwrócił się do żony:

— Wyobraź sobie, że jestem śledzony. Jeździ za mną jakiś czarny Chevrolet Suburban.

— Może masz kochankę, której mąż wynajął detektywa. Albo… cierpisz na manię prześladowczą.

— Co ty opowiadasz? W samochodzie siedział piękny, wytworny młodzieniec.

— Bredzisz. Coś ci się przywidziało.

— Daniel zamyślił się przez chwilę, po czym zaczął poważnym tonem:

— Rozmawiałem dziś z naszą córką. Podobno zaprosiłaś ją wraz z koleżanką na galę. Powiedziała mi, że jej to nie interesuje. Czyś ty oszalała? Przecież ona ma dopiero piętnaście lat.

— Za miesiąc skończy szesnaście. Miałam jeszcze dwa zaproszenia, więc dlaczego by ich nie wykorzystać. To będzie dla niej taki debiut towarzyski. Trzeba ją wprowadzić w wielki świat. Najwyższy czas — zalała go potokiem wymowy. — Świetna okazja, bardzo odpowiednia. Z pewnością ją zainteresuje. Chyba nie uzmysławiasz sobie, że jest to Gala Mediów i Mecenasów Dobroczynności, podczas której nastąpi oficjalna premiera tegorocznej edycji czytanych przez gwiazdy bajek. W trakcie gali zaprezentowany zostanie także blog, gdzie znajdować się będą rady dla rodziców oraz przepisy na obiady i desery, które można przygotować nie tylko zdrowo, ale też na tyle łatwo, by mogli je wykonywać rodzice wspólnie z dziećmi, integrując się…

— No właśnie — przerwał jej. — Przecież to nie dla niej, tylko dla kobiet posiadających dzieci. Rozumiem, że tak długo się leczyłaś, tak niecierpliwie oczekiwałaś tej ciąży, że gdy Weronika przyszła na świat… Proszę, zostaw jej trochę swobody. Nie narzucaj jej swojej woli. Ona jest inna, ma inne zainteresowania, a ty byś chciała, żeby była taka jak ty… Jest przez ciebie zahukana. Zwierzyła mi się, że czuje się nieszczęśliwa.

— Bzdura. Muszę ją kontrolować, żeby nie zeszła na manowce.

— Daj spokój. To rozsądna dziewczyna, dobrze się uczy, dużo czyta. Nawet w języku angielskim… Ale przecież ona musi też przebywać w towarzystwie rówieśników, nie może wiecznie trzymać się twojej spódnicy. A ty… No na przykład. Nie pozwalasz jej chodzić na dyskoteki, tylko ją ciągniesz wszędzie ze sobą…

— Chcę jej znaleźć odpowiedniego męża — przerwała mu.

— Żartujesz chyba. Ona jest na to jeszcze za młoda. Musi najpierw poznać jakiegoś chłopaka.

— A, co ty tam wiesz — machnęła ręką. — Nie wtrącaj się do nas. To moja córka.

— Również moja i też chyba mam coś do powiedzenia. Niestety, nigdy się nie liczysz z moim zdaniem.

— I co, źle ją wychowałam. Sam powiedziałeś przed chwilą, że to rozsądna dziewczyna.

— Bo po mnie odziedziczyła charakter.

— Ale na szczęście po mnie urodę. Koniec tej dyskusji.

Westchnął ciężko i umilkł. Po dłuższej chwili spytał:

— Powiedz mi, dlaczego nie dałaś tych zaproszeń siostrze. Oni bardzo chcieli pójść na tę galę.

— To Michał chciał, ale Weronika prosiła mnie, żebym mu powiedziała, że nie ma już zaproszeń. Wiesz jaka ona jest. Nie lubi takich wystawnych imprez.

— No, cóż. I tak już zdecydowałaś, żeby Moni wzięła w niej udział, więc nie mam nic do powiedzenia w tej kwestii. Jednak chcę ci przypomnieć, że chyba zapomniałaś o czymś bardzo ważnym. W trakcie Gali nagrodzone zostaną znane osoby wspierających fundację „Pomaganie jest trendy”. Osoby, które odnosząc sukces pamiętają o tym, by działać na rzecz potrzebujących i namawiać do tego innych. Przecież wiesz, że należę do nich. Tylko dlatego dostaliśmy te zaproszenia. O tym nie wspominasz! — Spojrzał jej w oczy z wyrzutem. — Ale… tam będą sami dorośli.

— O, sądzę, że znajdzie się też i młodzież. Nie oponuj, bo to śmieszne — zakończyła rozmowę.

Wyszedł z sypialni i udał się do łazienki. Uświadomił sobie, jak bardzo różnią się ich plany i wyobrażenia co do przyszłości córki, gdy zobaczył zdjęcie dziewczynki w kolorowym magazynie. Zrobił wówczas żonie awanturę i zabronił fotografowania się z Moni. Teraz jednak musiał ustąpić. Postawiła go przed faktem dokonanym.


Po dokładnym ogoleniu włożył smoking, w którym wyglądał jakby wstrzymał oddech przed sfotografowaniem do kolorowego magazynu. Gdy wszedł do salonu, stwierdził, że znajduje się w nim biedermeierowska kanapa, którą widział po raz pierwszy. Po chwili zauważył też, że turecki dywan ma jakiś inny wzór. Zły był, że Natalia nigdy go nie pyta o zdanie, wymieniając dotychczasowe drogie, eleganckie meble i sprzęty na nowe. W tym względzie nie zasięgała jego opinii. Do niego należało jedynie zarabianie na te zbytki. Machnął tylko ręką z rezygnacją.

Stwierdzając, że zapada zmrok, usiadł na nowej kanapie i starał się uchwycić ów moment, gdy dzień zamienia się w wieczór. Kanty mebli łagodniały, światło niepostrzeżenie przybierało inny odcień, stwarzając romantyczną atmosferę. Była to pora dnia, w której zapowiadała się powoli noc. Odnosił wrażenie, że oczekuje na jakieś szczególne wydarzenie. Nie chodziło mu o galę zapowiadającą atrakcje towarzyskie. Myślał o tym, co „Warszawka” przeżyje w tym sezonie. Co może się wydarzyć. Ile jeszcze demonstracji ich czeka. Kiedy rząd podda się presji „totalnej opozycji” i Unii Europejskiej. Jak długo jeszcze będzie trwała ta szarpanina. Chociaż w gruncie rzeczy zupełnie się tym nie przejmował. Nigdy nie należał do żadnej partii, w latach „Solidarności” był jeszcze dzieckiem. Wychował się w środowisku neutralnym politycznie i pozostał neutralny do tej pory. Trzymał się z daleka od polityki. Jednak ostatnio intrygowało go, czy PiS utrzyma władzę.


Zjawiła się wreszcie Natalia promieniejąca dumą ze swego wyglądu. Oniemiał z zachwytu. Jej misterna fryzura przypominała złoty hełm, a złocista suknia grecką tunikę.

Istna Diana wybierająca się na łowy, pomyślał. Brakuje jej tylko łuku i kołczanu ze strzałami. Oj, niejeden mężczyzna zostanie ugodzony. A kobiety zzielenieją z zazdrości.

— I jak? — spytała z tryumfalną miną.

— Zabójcza suknia! — pokręcił głową, używając nadużywanego przez nią określenia. — A ty — wzniósł wzrok ku górze — brak mi słów.

Przyciągnął ją do siebie i usiłował pogładzić po głowie. Odsunęła się gwałtownie.

— Oszalałeś? Moja fryzura! — wykrzyknęła. — Idziemy. Taksówka czeka przed domem. Dzwoniła Weronika. Dziewczynki są już na miejscu.


Dojazd na galę był zablokowany. Kierowca ich taksówki chciał wjechać na chodnik, gdy zajechał mu drogę czarny Chevrolet. Jednak szczęśliwie udało się im uniknąć zderzenia.

— Oto i on! — wykrzyknął Daniel. — To on mnie śledzi. Ten czarny Suburban. Nie mam manii prześladowczej.

— Jezus, Maria! — krzyknęła nagle Natalia z wykrzywioną przerażeniem twarzą.

— Co się stało?

— Wracaj natychmiast! Jedź za nimi. Tam siedzi nasza Moni w towarzystwie jakiegoś młodzieńca.

— Przywidziało ci się.

— Widziałam wyraźnie. Wracaj!

— To nic nie da. On jedzie z zawrotną szybkością. Widzę w lusterku, że już zniknęli w niewiadomym kierunku. Ale… zadzwonię na policję, bo przed południem zanotowałem numer rejestracyjny tego samochodu, gdy spostrzegłem, że wciąż za mną podąża.

Rozdział 16

Sala nie była jeszcze nawet w połowie wypełniona. Przy jednym ze stolików siedziały dwie szesnastolatki. Blondyneczka z rozpuszczonymi jasnymi włosami miała kiepską minę.

— Ja już tak dłużej nie mogę. Mama mnie wykończy. Musztruje mnie, decyduje za mnie. Dyktuje mi, jak mam się ubierać, z kim mam się spotykać… Do wszystkiego wścibia nos, narzuca swoje zdanie, ciąga mnie na te swoje pokazy mody. Kiedy się sprzeciwię, wpada w histerię, zaczyna krzyczeć, tupie nogami… To cud, że zgodziła się na moje wspólne z tobą przygotowanie się do tej idiotycznej gali. Przecież w domu jej fryzjerka i wizażystka męczyłyby mnie przez godzinę i zrobiłyby ze mnie lalkę Barbie. Będziemy się tu strasznie nudziły.

— Coś ty. To mega impreza. Super towarzystwo! — zachwycała się brunetka.

— Rzygać mi się chce tym „towarzystwem”. Nie znoszę tych wszystkich imprez, na które wyciąga mnie mama.

— Przestań marudzić. Lepiej przeczytaj program.

Pochyliła się nad artystycznie wydrukowanym „Party Planerem”. Wtem usłyszała dźwięczny męski głos:

— Dobry wieczór. Proszę za mną, Moniko

Zdumiona podniosła głowę znad programu i ujrzała przed sobą przystojnego bruneta w smokingu. Był tak piękny, że oniemiała z zachwytu. Spojrzała w jego czarne oczy i… bez pytania wstała z miejsca. Jak w somnambulicznym śnie podążyła za nim do bocznego wyjścia. Gdy wyszli na zewnątrz, stwierdziła, że znajduje się w nieznanym miejscu. Na pustym placu stał czarny Suburban. Gdy wsiadła z nieznajomym do samochodu, straciła przytomność.


Kiedy ją odzyskała, rozpierało ją uczucie szczęścia i niewysłowionej radości. Szła obok młodzieńca, który przedstawił się jej jako Kacper.

Panowało lato, bezchmurne niebo i… niewiarygodna wręcz cisza. Kojącej mocy takiej ciszy nigdy jeszcze nie doznała. Żyła w nieustannym zgiełku i hałasie. Ta cisza to było coś… niewyobrażalnie wspaniałego.

W objęciach pięknego jak marzenie młodzieńca w dżinsach i białym T-shircie szła leśną ścieżką, po obu stronach której ciągnęły się bujne drzewa. Takiego lasu nigdy jeszcze nie widziała i nigdy nie przeżyła takiego zauroczenia. Rozkoszowała się żywicznym zapachem i śpiewem ptaków. Idąc z zadartą głową, obserwowała koronkowe wzory świerków na farbkowym niebie. Najbardziej urzekały ją bujne sosny górskie. Ich szczoteczkowe gałęzie z gęstymi, długimi igłami przyciągały ją tak mocno, że w pewnym momencie objęła pień jednej z nich i mocno się do niej przytuliła. Nie mogła się od niej oderwać. Zdawało się jej, że tuli się do wyśnionego ukochanego. Kacper przystanął. Przyglądał się jej z uśmiechem.

W głowie miała pustkę. Nie wiedziała, kim jest, jakim cudem się tu znalazła. Nie miało to dla niej znaczenia. Najważniejsze, że chyba po raz pierwszy w życiu była szczęśliwa. Już w dzieciństwie często ogarniała ją dojmująca tęsknota za jakąś inną rzeczywistością. Teraz była we właściwym miejscu i we właściwym towarzystwie, w tym prawdziwym świecie, za którym tęskniła.

— Ale… cool! — wykrzyknęła. — Chciałabym, żeby to trwało całą wieczność.

— I tak będzie — odpowiedział młodzieniec. — Jesteśmy w innym wymiarze rzeczywistości, w którym króluje wieczne szczęście.

— Niemożliwe! — wykrzyknęła i wróciła w jego objęcia. — Czytałam coś, że posiadamy zdolność przechodzenia do innego, równoległego wszechświata, że dusza wolna jest od praw fizyki, którymi skrępowane jest ciało i że może przemieszczać się pomiędzy innymi wymiarami. Myślałam jednak, że to takie ezoteryczne brednie… A jak długo będę tu mogła z tobą zostać?

Kacper położył palec na ustach. Zawstydziła się, że zakłóciła tę kojącą ciszę.

Szli nieskończenie długo. Po drodze odpoczywali, kładąc się na soczystej trawie leśnych polan. Nic. Tylko las i las. Mogłaby tak iść w nieskończoność. Zdziwiona była, że nie zapada zmierzch. Nie odczuwała głodu ani pragnienia. O niczym nie myślała, tylko chłonęła piękno natury i jej odgłosy w tej niezwykłej ciszy. Czuła bicie serca obejmującego ją młodzieńca. To było niewyobrażalne szczęście.

— Muszę cię teraz odwieźć z powrotem na tę galę — odezwał się pewnym czasie Kacper.

— Nie! — zaoponowała. — Pozwól mi jeszcze zostać z tobą.

— To niemożliwe. Nie martw się będziemy mieli dla siebie jeszcze wiele czasu. Na razie musisz wrócić do swojej rzeczywistości. Nie będziesz już taka smutna i zdegustowana.

Rozdział 17

Monika siedziała podczas gali z rozanieloną miną. Rozpamiętywała cudowną przygodę. Czuła dotyk ramion Kacpra. W uszach dźwięczał jej śpiew ptaków. Serce przepełnione było błogim uczuciem.

— A gdzie są twoi rodzice? — oderwał ją z owego błogostanu głos koleżanki.

— Rodzice? — ocknęła się i spojrzała na pusty stolik, przy którym mieli siedzieć.

— Zadzwoń do mamy. Musiało się im coś złego przydarzyć.

— Tak, tak. — Wyjęła smartfona z torebki i stwierdziła ze zdumieniem, że matka telefonowała do niej kilkakrotnie. Połączyła się z nią natychmiast.

— Jezus, Maria, co się z tobą dzieje?! — krzyknęła zdławionym głosem kobieta. — Porwano cię?

— Co też ci przyszło do głowy, mamusiu? Jestem na tej nudnej gali. Już się kończy. Ale.. dlaczego nie przyszliście?

— Widzieliśmy ciebie w czarnym Suburbanie z jakimś facetem, więc zawróciliśmy i popędziliśmy za nim, ale nie mogliśmy go dogonić. Zzgłosiliśmy na policji porwanie. Tylko… co ty opowiadasz? Gala odbyła się przed dwoma dniami. Trwają poszukiwania. Umieramy z niepokoju, a ty nagle dzwonisz i mówisz, że jesteś na gali. Przestań kłamać! Co się z tobą dzieje?! Gdzie jesteś?!

— Na tej waszej gali. Zaraz przyjedzie po nas tata Igi i przywiezie mnie do domu. Uspokój się, mamusiu — mówiła dziewczyna łagodnym tonem.

— Jezus, Maria! Jak możesz opowiadać takie głupstwa. Niezależnie od tego, gdzie jesteś, wracaj natychmiast do domu! — krzyczała Natalia.

W tej sytuacji nie mam po co wracać, pomyślała przerażona Monika. Poproszę ojca Igi, żeby zawiózł mnie do cioci. Ona pisze tę powieść fantasy, to może mnie zrozumie. Doradzi mi, co powiedzieć rodzicom.

Połączyła się z Weroniką.

— Ciociu, za pół godziny wyjdź przed dom i czekaj na mnie — mówiła zdenerwowana. — Muszę ci opowiedzieć coś niesłychanego. Wujek nie może mnie zobaczyć, bo narobi rabanu. Doradzisz mi, co mam powiedzieć rodzicom, bo…

— Znalazłaś się, to wspaniale! — przerwała jej Weronika. — Co się z tobą przez dwa dni działo? Rodzice odchodzą od zmysłów… Dobrze za pół godziny będę przed domem. Zrobimy sobie spacer i wszystko mi opowiesz.

Siedziała właśnie na tarasie i marzyła o Baltazarze, kiedy Moniczka zadzwoniła. Teraz zaczęła snuć domysły, co też mogło się przydarzyć jej siostrzenicy. Co się z nią działo przez te nerwowe dni jej poszukiwań. Nie mogła się doczekać jej przyjazdu. Co chwila sprawdzała, ile czasu upłynęło od jej telefonu. Była niesamowicie podekscytowana. Gdy minęło wreszcie pół godziny, wyszła na zewnątrz. Wtem wstrząsnął nią potężny huk wewnątrz domu.

— Jezus, Maria, moje dzieci! — krzyknęła rozpaczliwie i straciła przytomność.


Kiedy ją odzyskała, siedziała wraz z młodszą siostrą Sabiną i rodzicami na balkonie ich krakowskiego mieszkania. Gawędzili sobie w pogodnej atmosferze, popijając kawę. Obie dziewczyny były zakochane. Marzyły o małżeństwie i szczęśliwej rodzinie. Ukochany Weroniki miał na imię Baltazar, a chłopiec Sabiny Melchior. Oryginalne imiona.

— Szkoda, że mąż Natalii ma na imię Daniel, a nie Kacper — zażartowała Sabina. — Nasi mężczyźni byliby trzema królami.

— Nie szkodzi. Jak dorośnie ich córeczka, poszukamy dla niej jakiegoś przystojnego Kacpra — zaśmiała się Weronika.

Właśnie rozmawiali o czekającej ich uroczystości chrzcin córeczki zamężnej Natalii. Weronika miała być chrzestną matką. Dziewczyny zastanawiały się, jakie imię jest ładniejsze, ponieważ ich siostra chciała, żeby dziewczynka nazywała się Monika, natomiast jej mąż Daniel upierał się, by nadać jej po jego matce imię Anna.

— Natalia postawi na swoim, jak zwykle — rzekła Weronika.

— Też tak myślę — zgodziła się Sabina.

Część II

Przywłaszczona na wieczność

Rozdział 1

Weronika stała przed wystawą sklepu jubilerskiego Cartier na rogu ulic GrabenKohlmarkt w Wiedniu. Wpatrywała się w platynowy pierścień z brylantem. Całą jej istotę przenikał wydobywający się z klejnotu promień. Wypełniała ją świetlista jasność i graniczące z euforią wzruszenie. To był jej pierścionek, dla niej przeznaczony. Nie mogła oderwać od niego wzroku.

Co się ze mną dzieje? — myślała, zaniepokojona stanem swej duszy. Przecież nigdy nie interesowała mnie taka biżuteria… Wiem! — Doznała olśnienia. Mój ojciec jest bogaty. Kupi mi ten klejnot i wiele innych!

Spojrzała na swój srebrny pierścionek z bursztynem i wydał się jej szkaradny. Dosłownie parzył ją w palec.

— Nie mogę nosić takiej tandety! — rzekła półgłosem, wrzucając go do stojącego opodal kosza na śmieci.

— Szkoda takiego ładnego pierścionka. — Usłyszała za plecami głos jakiejś Austriaczki.

Nachyliła się nad wypełnionym po brzegi koszem, ale było już za późno, pierścionek spadł na samo dno. Kiedy się odwróciła ujrzała elegancką jasnowłosą damę. Łudząco do niej podobną! Miała dosłownie tę samą twarz co ona, tylko mocniejszy makijaż z ustami pomalowanymi na kolor pomarańczowo-czerwony. Jej lekka, zwiewna, długa sukienka o kolorze soczystej trawy obsypana była polnymi kwiatkami niczym łąka, tak samo wyglądały jej buty i zawieszona na ramieniu torebka, co tworzyło jednolitą całość. Wyglądała jak nimfa.

Ciałem Weroniki wstrząsnął dreszcz. Zaniemówiła ze zdumienia. Po chwili otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć. Jednak kobieta… odwróciła się na pięcie i odeszła szybkim krokiem.

To chyba jakaś zjawa, przemknęło jej przez głowę. Niemożliwe, żeby ktoś był tak bardzo do mnie podobny. — Miała tę kobietę wciąż przed oczami. Jej smukłą postać, Jej twarz z błąkającym się na ustach pobłażliwym, dobrotliwym uśmieszkiem. Oczy lśniące niczym ów brylant na wystawie Cartiera.

Stała przez jakiś czas jak wryta. Poruszona i wzruszona. Widocznie istnieje taka kobieta, skonstatowała i uspokoiła się. Przecież nie jestem schizofreniczką. Widziałam ją wyraźnie. Stała tuż za moimi plecami. A jednak… To chyba była jakaś… nieziemska istota. Widziałam ją zaledwie przez moment, a jednak ona jest ze mną przez cały czas. Wciąż pojawia się przed moimi oczami.

Podumała chwilę, po czym skręciła w ulicę Kohlmarkt i znowu przystanęła, wbijając wzrok we wznoszącą się majestatycznie u jej wylotu rezydencję Habsburgów, porażona jej widokiem, oczarowana tańczącymi na niej refleksami światła. Wspaniała barokowa fasada połyskiwała w słońcu pieszczącym jej artystyczną sztukaterię. Weronika patrzyła olśniona. Zdawało się jej, że śni. Czuła, że traci poczucie rzeczywistości. Nie wiedziała, skąd się tu wzięła. A przecież była w tym miejscu w każdy niemal weekend i nieraz zwiedzała Hofburg, wzruszając się do łez tragicznym losem pięknej małżonki cesarza, Elżbiety Bawarskiej, słynnej Sissi. Gdzieś z tyłu głowy wciąż tkwił jej obraz pięknej damy.

— Ach wiem! — wykrzyknęła i szybko rozejrzała się, czy ktoś tego nie usłyszał. — To był duch krewnej mojego arystokratycznego ojca. Dlatego ta dama tak bardzo była do mnie podobna.

Co za bzdury przychodzą mi do głowy! Mnie już całkiem chyba odbiło. — Przywołała się do porządku. — Jakim cudem austriacki arystokrata miałby się znaleźć w Bielsku? Mój ojciec to pewnie jakiś biznesmen, który przyjechał do Polski w interesach.


Oderwała wzrok od pałacu i ruszyła chwiejnym krokiem po zacienionej stronie ulicy, by nie narazić swej jasnej cery na zaczerwienienie. Od czasu do czasu zatrzymywała się przed wystawami firmowych sklepów słynnych domów mody. Nie opuszczało jej poczucie odrealnienia. Wzruszenie i przeświadczenie, że jest austriacką damą, widzianą przed chwilą. Nie zaś polską asystentką dentystyczną, niedoszłą pianistką, a także niedoszłą pisarką. Było w tym coś niezwykłego, tajemniczego. Przecież dotąd dobrze czuła się w swojej skórze. A teraz nieprzytomnie zatęskniła za życiem w innym wspaniałym świecie. Doszła do wniosku, że jej ojciec musi być arystokratą, a nie biznesmenem. Wreszcie wiedziała, jakie będzie zakończenie powieści, którą pisała w wolnych chwilach. Pomagało jej to w pokonaniu rozdzierającej tęsknoty za nieznanym ojcem.

Rozdział 2

Podążając w kierunku pałacu, znów przystanęła przed lustrzaną gablotą z ozdobami. Nie oglądała ich jednak, tylko przyglądała się swojemu odbiciu. Podobała się sobie. Miała regularne rysy, upiększone starannym makijażem, zielone, duże na pół twarzy oczy, kontrastujące z jasnymi, długimi do pasa włosami o rdzawym odcieniu, co dodawało jej atrakcyjności.

Całkiem ładnie wyglądam, a mimo to nikt mnie nie chce, pomyślała ze smutkiem, po czym ruszyła dalej swoją rutynową trasą. Znalazłszy się na placu, przy którym znajdował się Hofburg, nie weszła tym razem do pałacu, tylko do XIII-wiecznego gotyckiego kościoła św. Michała. Usiadła w pierwszej ławce, naprzeciw ołtarza udekorowanego figurami ewangelistów i aniołów. Wpatrywała się w niego długo, bo nadzwyczaj się jej podobał. Jaki on jasny, spokojny, zachwycała się. Wlewał błogość w jej duszę.

Było tu dość ciemno i cicho, w odróżnieniu od innych przepełnionych turystami świątyń, co stanowiło dla niej wytchnienie od ulicznego gwaru. Miała szczęście, bo zazwyczaj i tutaj zaglądały wycieczkowe grupy, lecz tym razem znajdowało się w kościele zaledwie parę osób.

Wsłuchując się w dźwięki cichej, ledwo słyszalnej muzyki z taśmy, wyobrażała sobie siedemnastoletniego Haydna grającego na tutejszych organach, a także Mozarta, po śmierci którego odbyło się w tym kościele prawykonanie jego Requiem, które — jak sam stwierdził — napisał dla siebie, ponieważ przewidywał, że wkrótce umrze. Gdy je skończył, był już tak chory, że dosłownie nie mógł nawet przewrócić się w łóżku na drugi bok.

Posiedziała jakiś czas, rozmyślając o Mozarcie, którego uwielbiała. Stawiała go wśród ulubionych kompozytorów na drugim miejscu po Chopinie. Jak to możliwe, że taki wspaniały człowiek wpadł w sidła hazardu i zmarł w nędzy. Nie miał nawet grobowca, gdyż pochowano go w zbiorowej mogile. Przekonana była, że to rywalizujący z nim, zawistny Salieri go otruł, jak to przedstawił Milos Forman w słynnym filmie „Amadeusz”. Miała taką swoją teoryjkę, że diabeł przerywa w kwiecie wieku życie wybitnych ludzi, by nie mogli dokonać czegoś wiekopomnego.

Ten cholerny zły duch wszystkim przeszkadza w osiągnięciu celu, złościła się. On nie dopuści do tego, żebym poznała swojego ojca. A nawet do tego, żebym przeżyła prawdziwą miłość, taką z wzajemnością.

Westchnęła ciężko, wstała z miejsca i zaczęła powoli obchodzić kościół dokoła, zatrzymując się przed bocznymi ołtarzami. Jak zwykle dłużej zatrzymała się przy pokaźnej replice słynnej rzeźby Michała Anioła, „Pieta”. Ciało Chrystusa było tak ułożone na kolanach Matki Bożej, że w jej oczach zalśniły łzy. Upokorzenie i męka boskiego syna zawsze ją wzruszały. W każdym kościele przyglądała się Drodze Krzyżowej z przejęciem.


Teraz przyszła pora na Cappuccino, które wypijała w sobotę w popularnej kawiarni l’Europe. Znajdowała się na rogu ulicy Graben, co miało tę zaletę, że siedząc w ogródku można było oglądać nie tylko przechodniów, lecz również wieżę gotyckiej katedry św. Szczepana — jednej z najsłynniejszych w Europie, ściągającej turystów z całego świata.

Wracała wolnym krokiem w jej kierunku przez Kohlmarkt, przeciwną stroną ulicy, by obejrzeć wystawy innych znajdujących się przy niej butików. Gdy skręciła w Graben, powędrowała dalej, zadzierając od czasu do czasu do góry głowę, aby podziwiać, jak zwykle, piękne fasady czteropiętrowych kamienic. Najbardziej lubiła przyglądać się najniższej, jedynej dwupiętrowej. Musiała być najstarsza.

Wiosenna aura wpłynęła na poprawę jej nastroju. Nie rozmyślała już o doskwierającej jej samotności. Weszła jeszcze po drodze do kościoła św. Piotra wypełnionego turystami, w odróżnieniu od pustawej świątyni św. Michała. Była to pierwsza barokowa budowla Wiednia. Weronika oglądała tu zawsze z niezmiennym zachwytem freski na wnętrzu kopuły, imponujący ołtarz, złotą ambonę. Ze wszystkich stron aż kapało złoceniami! Kojarzyło się jej to z niebem, gdyż zetknęła się w dzieciństwie na lekcji religii z opinią, że jest ono złote, i tak je sobie od tego czasu wyobrażała.

Wciąż towarzyszyło jej owo dziwne uczucie, które ją ogarnęło, gdy wpatrywała się w brylantowy pierścionek na wystawie Cartiera. Prześladowały ją oczy pięknej damy. Raz po raz odczuwała zawrót głowy.

Co się ze mną dzieje? — zastanawiała się zdeprymowana. Dobrze znane otoczenie wydawało się jej jakieś inne. Piękniejsze, bardziej kolorowe. Oszałamiające.


Po wyjściu z kościoła miała już tylko parę kroków do l’Europe. Usiadła wreszcie w ogródku kawiarni. Tradycyjnie zamówiła Cappuccino. Czekając na nie, obserwowała licznych przechodniów, zwłaszcza kobiety, ich fryzury, ubiory, dobór kolorów i ozdób. Powoli wracało poczucie rzeczywistości.

Spoglądając ukradkiem na trzymającą się za ręce parę zakochanych siedzącą przy stoliku obok, z żalem myślała o ostatnim zawodzie miłosnym: Kanalia z tego Wacka! Jak on mógł mnie tak brutalnie porzucić? Euforyczny nastrój prysnął jak mydlana bańka.

Z goryczą rozpamiętywała swoje liczne przygody miłosne. Za każdym razem była zakochana po same uszy. Oddawała się duszą i ciałem. Niestety, żadnego mężczyzny nie potrafiła zatrzymać na dłużej. W gruncie rzeczy miało to wiele wspólnego z tęsknotą za nieznanym ojcem. Jej kochankowie byli zawsze o jakieś dwadzieścia lat od niej starsi

To chyba dlatego, że nigdy w łóżku nie myślę o sobie, tylko staram się, by partnerowi było jak najprzyjemniej. No i to moje całkowite, bezgraniczne oddanie. Mężczyźni chcą zdobywać kobietę. E, chyba już nigdy nikt się we mnie tak naprawdę nie zakocha.

Najgorsze było, że od razu szła z nowopoznanym wybrankiem do łóżka. Nie, żeby miała taki wybujały temperament, tylko… był to dla niej jedyny sposób na przełamanie obcości. Zespolenie się z męskim ciałem uwalniało ją od dojmującego uczucia wyobcowania. Wzmagało poczucie własnej wartości, bo była dobra w łóżku. Nie znała innego sposobu na dowartościowanie się. Dawanie mężczyznom rozkoszy sprawiało jej satysfakcję. Najbardziej lubiła moment wytrysku. Czuła się wtedy taka… spełniona. Nie obawiała się ciąży, gdyż od szesnastego roku życia zażywała tabletki antykoncepcyjne.

Muszę się pogodzić z samotnym życiem, myślała zrezygnowana, obserwując przechodniów. Przecież nie jest znowu aż tak źle. Nikt nie stara się mnie zmienić na swoją modłę. Nikomu nie muszę usługiwać. Mam czas dla siebie, na czytanie książek, na słuchanie muzyki. No i na pisanie swojej powieści. Gdzie miałabym szukać kogoś, kto chciałby słuchać Beethovena, Brahmsa? Komu mogłabym się zwierzyć, że piszę powieść. Dawać do przeczytania kolejne napisane fragmenty i dyskutować na ten temat, wysłuchiwać uwag, co do jakości literackiej tego, co piszę. Trzeba by chodzić na koncerty symfoniczne, na spotkania autorskie i do teatru. Może wtedy znalazłabym jakąś bratnią duszę? Ale to byłoby za drogo, bo tutaj nawet na spotkania autorskie trzeba płacić wstęp. Płyty i książki mniej kosztują.

Rozdział 3

Kiedy spełniło się jej marzenie o zamieszkaniu w Wiedniu, które zaświtało, kiedy jako mała dziewczynka wraz z matką zwiedzała to miasto, po raz pierwszy w życiu uśmiechnął się do niej los. W Polsce spotykały ją same niepowodzenia. Tymczasem tutaj wkrótce po przybyciu znalazła zatrudnienie jako asystentka doskonałego dentysty. W jego luksusowym gabinecie poczuła się jak w raju. Wszystko było tu świetnie zorganizowane, obywało się bez najmniejszego stresu. Nie to, co w Polsce, gdzie każdego ranka robiło się jej niedobrze na myśl o wyjściu do przychodni.

Pracowała z trzema innymi dziewczynami dostosowanymi do luksusowego gabinetu pod względem urody, makijażu i fryzur. Nosiły eleganckie bluzki i obcisłe dżinsy. Miały długie sztuczne rzęsy i paznokcie. Przystojny szef traktował je przyjaźnie, interesował się ich problemami, pomagał im nieraz w różnych sprawach.

Zajęcie to sprawiało jej satysfakcję, a nawet przyjemność ze względu na miłą atmosferę. Z głośników rozlegała się cicha klasyczna muzyka, dla pacjentów w poczekalni stały na stoliku termosy z kawą i herbatą. Mogli oglądać na plazmowym ekranie piękne krajobrazy z całego świata.

Mieszkała w spokojnej, zielonej dzielnicy, w dwupokojowym mieszkaniu, ładnie urządzonym niedrogimi mebelkami z Ikei, upiększonym obrazami, donicami z egzotycznymi roślinami i bibelotami nabytymi na słynnym wiedeńskim pchlim targu. Jeździła błękitnym Volkswagenem Lupo. Miał już wprawdzie osiem lat, lecz wyglądał jak nowy. Cóż więcej mogła od życia wymagać? W Polsce nie mogła marzyć o posiadaniu samochodu, a nawet o wynajęciu mieszkania. Musiała mieszkać ze zrzędzącą matką.


A jednak nie była w Wiedniu szczęśliwa. Jedynymi jej przyjaciółmi byli ci z Facebooka. Jedyną towarzyszkę jej samotniczego życia stanowiła syjamska kotka Micia. Koleżanki, z którymi pracowała, miały mężów, małe dzieci i swoje problemy. Nie spotykała się z nimi prawie wcale. Mieszkała w Wiedniu już od roku, a z nikim dotąd się nie zaprzyjaźniła.

W Polsce też nie było lepiej pod tym względem. Była tak oddalona od innych, jakby stali po drugiej stronie rzeki. Żyła gdzieś obok. Potrafiła wprawdzie prowadzić rozmowę na różne tematy, ale istniała blokada uniemożliwiająca jej opowiadanie o sobie i swoich problemach. Między nią a drugim człowiekiem zawsze istniała ściana nie do przebicia. Dotyczyło to nawet samotnie wychowującej ją matki, której nigdy się nie zwierzała. Jedyną jej powiernicą była Micia. Dostała ją w urodzinowym prezencie od ukochanej babci, gdy ukończyła sześć lat. Babka nauczyła ją wówczas wierszyka:


Kiciu, Miciu, gdzieś ty była?

U babuni mleczko piłam.

Czemuś mi nie zostawiła?

Bo ja sama głodna byłam.


Kotka szybko przywiązała się do swojej pani, która troszczyła się o napełnianie jej miseczek mlekiem i karmą, opróżniała jej kuwetę, wsypywała do niej świeży żwirek, głaskała z uczuciem, trzymając na kolanach, zwierzając się ze swoich problemów. Opowiadała jej o tęsknocie za nieznanym ojcem.

Rozdział 4

Wtem poczuła na sobie czyjś wzrok, co oderwało ją od ponurych rozmyślań. Młodzieniec siedzący samotnie opodal, wpatrywał się w nią z lekkim uśmiechem na wargach.

To jakiś uwodziciel, pomyślała, odwracając głowę. A co mi zależy? Usłyszeć czułe niemieckie słowa byłoby podniecające.

Gdy przestał na nią patrzeć, zlustrowała go od stóp do głów. Miał na sobie granatowe spodnie z zaprasowanymi kantami i blado-niebieską koszulę. Wyglądał jakby wybierał się do teatru. Wszystko na nim lśniło czystością. Był starannie ogolony. Jej uwagę zwróciły jego zadbane dłonie.

Szybko spuściła głowę, gdy znów spojrzał w jej kierunku.

E, nie ma sensu. Znowu się zakocham i będę cierpiała, jak mnie facet porzuci. Zastanawiała się, czy odwzajemnić uśmiech nieznajomego. Zresztą, o czym miałabym z nim rozmawiać? Pewnie wypytywałby o osobiste sprawy. Nie mam ochoty na opowiadanie o sobie.

Przyjrzała mu się po raz drugi, gdy rozmawiał z kelnerką. Miał wyjątkowo malowniczą głowę. Jego ciemne włosy były starannie ułożone. Duże pełne usta rozchylały się, ukazując lśniące bielą zęby. No i te oczy! Okolone czarnymi, gęstymi brwiami jaśniały w jego smagłej twarzy jak dwa szafiry. Gdyby nie duży nos, byłby podobny do jej idola Toma Cruise’a. Oczy miał takie same. Strasznie się jej spodobał. Podobnie jak piękna dama, która zjawiła się przed wystawą Cartiera, czynił na niej wrażenie kogoś z innego świata. Nie pasował do tej pospolitej kawiarni.

Szybko spuściła wzrok, kiedy oddaliła się od niego kelnerka, która po chwili zjawiła się przed nią z dużym kawałkiem tortu Sachera.

— Od tego pana z naprzeciwka — oznajmiła z porozumiewawczą miną.

Weronika uśmiechnęła się do nieznajomego i powiedziała tak głośno, by mógł usłyszeć:

— Dziękuję.

Natychmiast znalazł się przy jej stoliku.

— To ja dziękuję, że przyjęła pani ten tort — rzekł, połyskując zębami w szerokim uśmiechu. — Bałem się, że nie spodoba się pani mój pomysł na zawarcie znajomości. Pozwoli pani, że się dosiądę?

— Proszę — odpowiedziała lakonicznie, wymieniając z nim dłuższe spojrzenie. W tej samej chwili pojawiła się przed jej oczami uśmiechnięta twarz pięknej damy, a po jej plecach przemknął dreszczyk. To chyba jakaś dobra wróżka, przeleciało jej przez głowę.

— Jest pani taka smutna, chciałem panią rozweselić, a nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Nie ma mi pani tego za złe? — pytał z przepraszającym uśmiechem.

— Wręcz przeciwnie. Poprawił mi pan nastrój — odpowiedziała zachęcająco.

— Ma pani oczy zranionej sarny. Nie będę zbyt wścibski, jeśli spytam, kto panią skrzywdził? — spytał nieśmiało.

— Nikt mnie nie skrzywdził — obruszyła się, niezadowolona, że ktoś wtrąca się do jej życia.

— A te piękne włosy są naturalne czy ufarbowane? — zmienił temat, reagując na jej naburmuszoną minę.

— Naturalne — odpowiedziała z dumą, a jej twarz się rozpogodziła.

— Takie włosy to majątek… Pani nie jest Austriaczką, prawda?

Znowu się zachmurzyła.

— Nie rozmawiajmy o mnie — odpowiedziała opryskliwie.

— A o czym chciałaby pani porozmawiać? — spytał niezrażony jej tonem.

— O panu — rzekła, nie zastanawiając się zbyt długo.

— Och, przepraszam. Zupełnie straciłem głowę. Zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Martin Zelenka. A pani? — Mówił, obserwując wyraz jej twarzy, zmieniający się z minuty na minutę.

— Weronika.

— Jest pani Polką — stwierdził z uśmiechem, który nie schodził z jego twarzy. — Zgadłem?

W odpowiedzi skrzywiła się i skinęła potakująco głową. Zła była, że dała się zaskoczyć, co spowodowało, że nie przedstawiła się, jak zwykle, imieniem Agnes.

— Świetnie mówi pani po niemiecku. Wyczułem tylko lekki akcent, bo mam muzyczne ucho — zagadywał ją, jakby się obawiał, że za chwilę odprawi go z kwitkiem. — Studiuję w Akademii Muzycznej i gram na skrzypcach w orkiestrze katedry św. Szczepana. Musi pani jutro przyjść na mszę o dziewiątej trzydzieści. Gramy Wielką Mszę Bacha.

— Zazdroszczę panu — rzekła ze szczerym podziwem. — Bardzo chciałabym umieć dobrze grać na jakimś instrumencie — rozgadała się nagle, zupełnie już rozluźniona. — Moja matka też gra na skrzypcach, jest nauczycielką w szkole muzycznej. Usiłowała nauczyć mnie gry na fortepianie, gdy okazało się, że nie mam ucha do skrzypiec, ale nie wykazywałam ani zdolności, ani zainteresowania w tym kierunku. Wolałam rysować i czytać książki. Może dlatego, że mama zmuszała mnie od wczesnego dzieciństwa do żmudnych ćwiczeń, a ja nie robiłam postępów i zniechęciłam się. Trochę gram, ale słabo. Teraz zresztą nie mam pianina i właściwie chyba zapomniałam już nawet to, czego zdołałam się nauczyć. Mimo to kocham klasyczną muzykę.

Młodzieniec słuchał jej z przyjemnością, wpatrując się w jej czarne oczy. Jego muzyczne ucho zafascynowane było tembrem i barwą jej głosu, a także sposobem mówienia i melodyjnym akcentem.

Jaki ona ma ciepły i zmysłowy alt, myślał zauroczony. No i te cudowne oczy!

— A jednak rozmawiamy o pani — powiedział przekornie. — Miałem nosa, zwracając na panią uwagę, wyczułem bratnią muzykalną duszę. — To może teraz powiedziałaby mi pani nieco więcej o sobie?

— Mam taki… może niezbyt ciekawy zawód, ale go lubię — rzekła, bez najmniejszego śladu niechęci do opowiadania o sobie, gdyż poczuła szczególną sympatię do młodzieńca. — Jestem asystentką dentystyczną — mówiła, pałaszując słynny wiedeński tort Sachera. — Matka chciała, żebym skończyła jakieś studia, ale nie miałam zbyt dobrych stopni. Zamiast się uczyć zaczytywałam się w romansidłach. A poza tym chciałam się jak najszybciej uniezależnić i mieć praktyczny zawód, by nie być dla niej ciężarem…

— Niespodzianie spotkało mnie dzisiaj szczęście w nieszczęściu — przerwał jej z entuzjastycznym wyrazem twarzy. — Wie pani, nie mam czasu na chodzenie po kawiarniach, ale umówiłem się tutaj z koleżanką z mojego roku. Wybieramy się na koncert do pobliskiego kościoła św. Piotra, bo gra tam dziś czwórka naszych kolegów. Taki kwartet. Jednak nie przyszła. — Rozłożył bezradnie ręce.

— To proszę do niej zadzwonić — doradziła, wzruszając ramionami.

— Dzwoniłem, ale nie odpowiada. Teraz to już nieważne, bo dzięki temu poznałem panią. Chodzę za nią od dłuższego czasu, ale ona mnie unika. W końcu łaskawie umówiła się, no i — widzi pani — nie przyszła. Ach, nie mam szczęścia do kobiet. Raczej mężczyźni… — Ugryzł się w język.

Zasmucił się i zadumał. Trwało to jednak nie dłużej niż minutę.

— Może pani poszłaby ze mną na ten koncert? — Spojrzał jej w oczy proszącym wzrokiem.

— Chętnie — ucieszyła się Weronika. — Lubię muzykę kameralną. Jest subtelniejsza od symfonicznej, chociaż… symfonia to jest coś… najwspanialszego. Podniosłego, wzniosłego. Ale dzisiaj jestem w takim nastroju, że potrzebuję czegoś dla uspokojenia duszy.

W tym momencie Martin poderwał się z miejsca, patrząc na drzwi.

— O, jest. Spóźniła się prawie o godzinę. Bardzo panią przepraszam. Tu jest moja wizytówka. A tu druga. Proszę z tyłu napisać na niej swój numer. Zadzwonię i wybierzemy się na jakiś inny koncert. Za tort już zapłaciłem przy swoim stoliku.

Weronika zagryzła wargi zawiedziona. Patrzyła, jak młodzieniec podchodzi do ślicznej czarnulki w długiej barwnej sukni przypominającej skrzydła motyla, mówi coś do niej, pokazując na zegarek, a następnie spiesznie wychodzi z nią z kawiarni.

Rozdział 5

Po wyjściu Martina zachmurzyła się. Dziewczyna z którą wyszedł przewyższała ją urodą. Pasowała do niego. Należała do tego innego świata, do którego asystentka dentystyczna nie miała dostępu. No i z pewnością była Austriaczką z bogatej rodziny. Już chociażby z tego powodu nie mogła z nią konkurować

Cholera, rozpoznał u mnie cudzoziemski akcent, pomyślała ze złością. Wciąż ćwiczyła wymowę, naśladując szefa i koleżanki. Usiłowała nawet myśleć po niemiecku, co jednak niezbyt często się jej udawało. Chciała uchodzić za Austriaczkę, nie chciała być cudzoziemką w kraju, w którym żyła, gdyż mimo pozornej otwartości na obcych, na Zachodzie gardzono cudzoziemcami. Oczywiście z wyjątkiem tych, którzy osiągnęli wysoką pozycję zawodową i towarzyską. Jednak większość stanowili prymitywni fizyczni pracownicy, bluzgających na ulicy rynsztokowym słownictwem.

W Wiedniu mieszkało wielu kulturalnych, wykształconych Polaków, ale ci nie rzucali się w oczy. Jednak nawet oni nie wzbudzali jej sympatii. Niektórzy brali udział w polskich imprezach kulturalnych. Ona też parę razy w nich uczestniczyła. Niestety, nie czuła się wśród nich dobrze. Byli jacyś… inni. Nie spotykała takich w Polsce. Życie w Wiedniu wycisnęło na nich piętno, niestety negatywne, jej zdaniem.

Różniła się od rodaków powściągliwością i utrzymywaniem dystansu, dyskretnym ubiorem i makijażem, co bardziej pasowało do Austriaczek. Polacy byli — jej zdaniem — we wszystkim przesadni i zbyt wylewni. Każdemu nowemu znajomemu natychmiast opowiadali cały swój życiorys. Kobiety stroiły się i malowały wyzywająco. Mężczyźni… Zastanowiła się przez chwilę, jak określić niechęć do nich. Właściwie współczuła im. Albo bezczelnością maskowali kompleksy wobec tubylców, albo kulili się w sobie z poczucia mniejszej wartości. Wszyscy wydawali się jej nienaturalni. Jedynie pracujący w swoich zawodach zachowywali się normalnie, ale oni wtapiali się w wiedeńską rzeczywistość i unikali polonijnego środowiska. Podobnie jak ona.

Nie, nie. Nie chciała być tutaj Polką, chociaż kochała ojczyznę, ale to była jej prywatna sprawa, obcym nic do tego. A przy tym ubzdurała sobie, że jej ojciec jest Austriakiem. Przez całe życie nosiła w sercu jego obraz, który zmieniał się wraz z jej dorastaniem, aż w końcu ustabilizował się. Stał się tak wyraźny, że czasami widziała go przed sobą. Był to wysoki blondyn z ciemnymi oczami. Nos i usta miał większe niż ona, lecz podobne. Typowy biznesmen w eleganckim garniturze. Ostatnio doszło do tego, że rozmawiała z nim po niemiecku. Opowiadała mu o sobie, o swoich troskach i kłopotach, zasięgała jego rady w różnych sprawach. Istna fantasmagoria. Po polsku gawędziła sobie z Micią.

I nagle dzisiaj, po przedziwnym spotkaniu z piękną damą, zniknął z jej głowy obraz ojca, Przyzwyczaiła się do tego biznesmena, ale skoro był arystokratą nie potrafiła go sobie wyobrazić. Nigdy nikogo nie spotkała z tego środowiska. A tak bardzo chciała się przed nim wyżalić z tego, że znowu się nie udało. Już się jej zdawało, że poznała kogoś bliskiego. I… nic. On ma śliczną dziewczynę, z którą nie mogła konkurować. Ta dziewczyna nie należała do pospolitego towarzystwa w tej kawiarni. Widać było, że jest z innego świata. Bardziej do niego pasowała niż ona.


Weronika pochodziła z Bielska-Białej — miasta związanego z Austrią od czasów Austro-Węgier, gdyż wchodziło w skład austriackiego Śląska. Szczególnie bliskie więzi łączyły je ze stolicą monarchii habsburskiej, gdyż architekci i artyści wiedeńscy mieli walny udział w kształtowaniu wizerunku Bielska. Angażowani byli do projektowania różnych budowli oraz ich wyposażenia. Przyjęto wówczas pewien styl naśladownictwa, który po latach przyniósł Bielsku miano “małego Wiednia”.

Matka Weroniki często opowiadała o swoim dziadku, który w Wiedniu ukończył studia. Kochał to miasto, co obie po nim odziedziczyły. Zwiedzała je z matką kilkakrotnie. Marzyła o tym, by w nim zamieszkać. Pilnie uczyła się niemieckiego, który obok polskiego należał do jedynych przedmiotów, z których miała w szkole bardzo dobrą ocenę. Już wtedy wyobrażała sobie, że jej nieznany ojciec jest Austriakiem. Matka początkowo enigmatycznie odpowiadała na jej pytania o niego. Najpierw powiedziała, że zginął w wypadku samochodowym. Gdy jednak dziewczynka domagała się zdjęć tatusia i innych pamiątek po nim, wyznała, że nie wie, kto jest jej ojcem.

— Jak to możliwe, że nie wiesz? — pytała dziewczynka ze łzami w oczach. — Musisz wiedzieć, mamusiu! Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Tak cię skrzywdził, że nie chcesz go znać?

— Odczep się ode mnie z tymi pytaniami! — złościła się kobieta. — Nie masz ojca i koniec. Nie żyje. Nie chcę z tobą o tym rozmawiać, rozumiesz?

Nie próbowała też pytać o to babki, czy kogoś innego z rodziny, gdyż nigdy nikt nie wspominał o jej ojcu. Domyślała się, że jest to jakaś wstydliwa tajemnica.

Kochała matkę, jak każde dziecko, ale bała się jej. Zwłaszcza w momentach, gdy pytała o ojca, bo wówczas kobieta wpadała we wściekłość. Był to temat tabu. Jednak wciąż o nim myślała. Zazdrościła koleżankom ojców, nie mogła się z tym pogodzić, że tylko ona jedna go nie ma. W końcu wymyśliła sobie historyjkę o Austriaku, który — przebywając w Polsce w interesach — uwiódł matkę, po czym wyjechał i zerwał z nią kontakt. Marzyła, że kiedyś przyjedzie i zabierze ją do Wiednia, do tego — jej zdaniem — najpiękniejszego w świecie miasta.

Przecież mama musi znać jego nazwisko, zastanawiała się w skrytości. Mogłabym go odszukać gdzieś tam w Austrii.

Nie miała jednak śmiałości, by w dalszym ciągu indagować o to surową matkę, która w dzieciństwie często karała ją biciem po pupie, złościła się na nią, że nie chce ćwiczyć na pianinie, że źle się uczy. Dziewczynka nigdy nie zaznała z jej strony czułości, pieszczot. Była zahukana, melancholijna i skryta.

Przez całe życie marzyła o tym austriackim ojcu, aż w końcu uwierzyła w wymyśloną przez siebie wersję swojego poczęcia. Teraz… skoro był arystokratą… No, nie potrafiła go sobie wyobrazić. Pomyślała, że musi w końcu dowiedzieć się od matki, jak nazywa się jej ojciec. Może też tutaj mieszka?

Rozdział 6

Po wyjściu Martina zrobiło się jej smutno. Przy innych stolikach ludzie prowadzili rozmowy, tuż obok niej wciąż siedziała para trzymająca się za ręce. Fizyczny wręcz ból samotności ścisnął ją za gardło. Ten właśnie, często odczuwany ból, który powodował, że w celu uśmierzenia go szła do łóżka z dopiero co poznanym mężczyzną.

Rozglądała się za kelnerką, by na pocieszenie zamówić lampkę wina, gdy poczuła na sobie czyjś wzrok. Dwa stoliki dalej siedział samotny szpakowaty mężczyzna około pięćdziesiątki, który przyglądał się jej uważnie.

Mój Boże, może to mój tata? — Poczuła przyspieszone bicie serca. Miał w sobie coś z jej wymarzonego ojca, odniosła wrażenie, że jest do niego podobna. To jednak był biznesmen, a nie arystokrata. Miał wygląd jakiegoś przedsiębiorcy.

Ja chyba dzisiaj zwariowałam, przywoływała się do porządku. Na Graben zdawało mi się, że jestem bogatą damą, teraz zobaczyłam ojca. Kompletny obłęd. W głowie kotłowały się jej myśli, a w sercu uczucia.

Uśmiechnęła się bezwiednie do mężczyzny. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Niespeszona przyglądała się mu uważnie. Miał blond włosy, lekko przyprószone siwizną. Czarne oczy, tak jak ona. Rysy jego twarzy wydawały się jej podobne do jej nosa i ust. Lata poorały jego twarz zmarszczkami, przyćmiły blask oczu, jednak widziała w niej swoje odbicie.

Przecież zdarzają się takie przypadki, myślała podniecona tym odkryciem. Nagle wzdrygnęła się, jakby zobaczyła diabła, gdyż przed jej oczami stanęła piękna dama z wykrzywioną przerażeniem twarzą.

Zwariowałam. Jestem schizofreniczką. To jakaś bzdura z tą podobną do mnie kobietą, z tymi arystokratami. Diabeł chce mnie wykończyć. Nie dam się. Jestem normalna, pewna siebie. Właśnie, że podejdę do tego faceta. To… musi być mój ojciec.


Przez jakiś czas walczyła ze sobą, jednak w końcu zebrała się na odwagę i podeszła do niego, co było do niej niepodobne.

— Bardzo przepraszam, ale chciałabym pana o coś spytać — powiedziała ochrypłym z podekscytowania głosem, czując, jak pałają jej policzki.

— Spytać? No… proszę usiąść — wybełkotał zaskoczony mężczyzna, mierząc ją od stóp do głów.

— Czy był pan kiedyś, w młodości w Polsce? — wyrzuciła z siebie pytanie, siadając przy jego stoliku.

— Nie, nigdy tam nie byłem — odpowiedział z wyrazem zaskoczenia na twarzy.

— To niemożliwe! — krzyknęła. — Przepraszam — zreflektowała się natychmiast.

— No, no. Dziwny sposób zawierania znajomości — uśmiechnął się mężczyzna, odzyskując równowagę.

— Bardzo przepraszam. Nie będę panu przeszkadzać — rzekła zmieszana, zamierzając odejść.

Zawstydzona rozejrzała się, czy ktoś nie zwrócił uwagi na jej zachowanie.

— Zostań, podobasz mi się — zatrzymał ją facet. — Przecież możemy porozmawiać, chociaż nie byłem nigdy w Polsce. — Mam na imię Erwin, a ty jak się nazywasz?

Zrozumiała za kogo ją wziął, ale przykuło ją coś do siedzenia.

Może on kłamie, bo ma nieczyste sumienie wobec mamy? — Trudno jej było wybić sobie z głowy, że znalazła ojca. On coś ukrywa… Nie wiadomo, co robił w Bielsku. To może być jakaś tajemnica. Muszę go bliżej poznać.

— Jesteś pewnie Polką — stwierdził Erwin, przerywając milczenie. — No powiedz wreszcie, jak masz na imię.

— Weronika — wyszeptała, spuszczając głowę.

— Ładne imię. Wypijesz ze mną kieliszek likieru? — zachęcił ją z obleśnym uśmieszkiem.

— Chętnie — odpowiedziała niespodzianie dla samej siebie, drżąc ze strachu przed tym człowiekiem.

— No, nie wyglądasz na taką… ale… pozory mylą — rzekł kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Bo nie jestem — zaprzeczyła gorliwie, czerwona jak burak.

— To z jakiego powodu mnie zaczepiłaś? — uśmiechnął się ironicznie.

— Myślałam… że pan jest… moim… ojcem — wybąkała coraz bardziej zmieszana.

— Nie opowiadaj bajek! — zniecierpliwił się. — Pijemy likier i idziemy. Na zdrowie. Prost!

Wypiła duszkiem, decydując się nagle na pójście do łóżka z tym mężczyzną. Spragniona była bliskości, którą dawało jej uprawianie seksu. Brakowało jej owego uczucia zespolenia. Tym bardziej, że facet był przystojny, zadbany, sympatyczny. A ją coraz mocniej dręczyło poczucie zagrożenia, jakiegoś niebezpieczeństwa. Wciąż pojawiała się jej przez oczami wykrzywiona przerażeniem twarz pięknej damy. Musiała to przezwyciężyć poddaniem się temu mężczyźnie, bo gdyby została teraz sama, oszalałaby chyba z powodu ambiwalentnych uczuć, które targały jej duszyczkę.

— Pójdziemy do mojego samotnego przyjaciela, który mieszka tu niedaleko — mówił Erwin z wyraźnym podnieceniem. — O, właśnie dzwoni! — ucieszył się.

Wyjął z kieszeni garnituru komórkę.

— Tak… Słuchaj Georg, wybieram się do ciebie z dziewczyną — mówił ściszonym głosem. — Masz coś w barku, czy mam przynieść… Świetnie! To się zabawimy. Cha, cha, cha — zaśmiał się rubasznie.

Zdrętwiała, domyślając się, o co chodzi. Jednak chęć uwolnienia się od dręczącego poczucia samotności i lęku spowodowała, że przyjęła propozycję.


Gdy znaleźli się na miejscu, rozglądała się ciekawie. Nigdy jeszcze nie była w tak wspaniale urządzonym mieszkaniu na starym mieście. Antyki, obrazy… Znów poczuła się podobnie, jak przed wystawą sklepu jubilerskiego. Tak, to musiał być jej ojciec. Strasznie się go bała, a równocześnie pragnęła znaleźć się w jego ramionach.

Rozdział 7

Przyjaciel Erwina był nieco młodszy od niego. Choć niezbyt przystojny, też się jej spodobał. Może dlatego, że olśnił ją otaczający zewsząd luksus. wciąż miała wrażenie, że ci dwaj mężczyźni włamali się do cudzego mieszkania. Nie pasowali do niego. To ona do niego pasowała. Tak, to było jej mieszkanie! Szybko opróżniła kieliszek, przerażona, że wpada w psychozę.

Popijali whisky, mężczyźni opowiadali dowcipy, raz po raz wybuchając gromkim śmiechem. Weronika wpatrywała się w Erwina. Im bardziej miała w czubie, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to jej nieznany ojciec. A on wciąż napełniał jej kieliszek, przysuwał się do niej coraz bliżej. Korzystając z jej upojenia, zaczął ściskać jej udo. W końcu włożył jej rękę do majtek. Momentalnie wytrzeźwiała. Poczuła niesamowite podniecenie. Lecz kiedy posadził ją sobie na kolana i zaczął rozpinać rozporek, krzyknęła:

— Nie! — Wyrwała mu się z objęć. — Nie mogę z własnym ojcem iść do łóżka!

— To może wolisz z wujkiem Georgiem? — zarechotał drugi z mężczyzn.

— Przestań się wreszcie wygłupiać z tym ojcem! — krzyknął „tatuś”. — Przecież dobrze wiedziałaś, po co tu idziemy. Sama mnie zaczepiłaś.

Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Georg podążył za nimi, chichocząc nerwowo. Milczała. Nie usiłowała się wyrwać, gdyż wszystko wokół niej wirowało. Była niesamowicie podniecona. Kręciło się jej w głowie. Straciła poczucie rzeczywistości.

Jak we śnie sama się rozebrała. Oni również. Natychmiast ją posiadł. A następnie Georg. Obracali ją na wszystkie strony.

Ach, ach! — jęczała. To było cudowne znów poczuć się wypełnioną.

Gdy opadła na poduszkę, poczuła się straszliwie zmęczona. Oczy miała szeroko otwarte, lecz niczego nie widziała, ani mężczyzn, ani otaczających ją sprzętów. Długo leżeli w milczeniu. Erwin był bardzo zadowolony. Ale się nam z Georgiem przydarzyło. Spadło z nieba.

Gdy do Weroniki dotarło wreszcie, co się z nią działo, poczuła się straszliwie upokorzona. Przecież zawsze robiła to z miłości. Po raz pierwszy takie… świństwo. Załamana leżała nieruchomo. Nie wiedziała, jak długo to trwało. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co się z nią dzieje. Widziała tylko z tyłu głowy wykrzywioną przerażeniem twarz pięknej damy. Cholera, co to zjawa tak się do mnie przyczepiła!

W końcu zaczęła trzeźwieć. Paliło ją pragnienie. Głowa pękała z bólu.

— Podaj mi szklankę wody — zwróciła się do Erwina.

Wypiła jednym haustem.

— To nie jest tak, jak myślicie. Ja nie jestem taka. Ale naprawdę… Dlaczego… nie chcesz się przyznać, że w młodości byłeś w Polsce i miałeś przygodę z moją mamą? — spytała zaczepnie Erwina.

Mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo i milczeli. Pomyśleli, że chyba z dziewczyną jest coś nie w porządku. Chora psychicznie.

— Nie możesz zaprzeczyć — upierała się. — Przecież jestem do ciebie podobna. Te same oczy, nos, usta.

— No, nie wiedziałem, że jestem taki ładny — zaśmiał się Erwin, łapiąc ją za pierś. — Chodź, chodź jeszcze raz do tatusia! — Zdążył już odpocząć i dalej miał ochotę na „figle z córeczką”.

— Musimy poważnie porozmawiać. — Odtrąciła jego rękę. — Musisz mi dokładnie opowiedzieć o tej aferze z moją mamą — mówiła z pijackim uporem.

— Ty, ona jest psychicznie chora! — wykrzyknął Georg.

— Od razu tak sobie pomyślałem — przytaknął Erwin

Spojrzał porozumiewawczo na przyjaciela, wstał, ubrał się i z kieszeni spodni wyjął portfel.

— Dobra jesteś córeczko, ale na dziś wystarczy — rzekł twardym tonem. — Przestało już mnie to bawić. Masz tu sto euro. Daj mi numer telefonu. Będziemy do ciebie od czasu do czasu dzwonili.

— Nnnie chcę pieeeniędzy — wybełkotała. — Nie jestem prostytutką. To było obrzydliwe. Jednak myślę… że kazirodztwo to coś jeszcze gorszego… Trudno, stało się. Chyba… jesteś moim ojcem, tylko nie chcesz się przyznać, że miałeś w Polsce aferę z moją mamą.

— Odczep się ode mnie, ty zwariowana zdziro! — zdenerwował się Erwin, chowając pieniądze. — Nie będę z tobą o niczym rozmawiać. Idź już i daj mi święty spokój!

Oprzytomniała. Zerwała się z łóżka. Szybko włożyła bieliznę i sukienkę. Bez słowa wybiegła do przedpokoju, a następnie na ulicę.

Rozdział 8

Szła chwiejnym krokiem, ze spuszczoną głową do samochodu zaparkowanego w bocznej ulicy. Po policzkach spływały jej łzy. Czuła się jak ostatnia dziwka. Dopiero gdy usiadła przy kierownicy, rozpłakała się na głos.

To wszystko dlatego, że nie wiem, kto jest moim ojcem, myślała zrozpaczona. Chyba rzeczywiście zwariowałam. Z tego powodu, że nic o nim nie wiem. Najadłam się wstydu… Jasne, że to nie był mój tata. Kompletnie się zalałam. Upadłam tak nisko. Brakowałoby jeszcze tylko, żeby mnie teraz policja złapała. Zasłużyłam na to. Dobrze mi tak. Może wreszcie odechce mi się orgazmu. Jeżeli miałabym go osiągnąć w taki obrzydliwy sposób, to lepiej się go wyrzec… I w ogóle seksu. Raz na zawsze. Bo… tak bez orgazmu, tylko z miłości, która szybko kończy się zawodem i cierpieniem, to też nie ma sensu. — Szlochała coraz głośniej, czekając aż przestanie się jej kręcić w głowie.

Wtem z jednego z domów wyszła kobieta. Przechodząc obok samochodu, zatrzymała się i zapukała w szybę.

— Czy spotkało panią coś złego? — spytała współczującym tonem.

Weronika uspokoiła się, szybko otarła łzy i ruszyła bez słowa.


Jechała powoli z sercem na ramieniu, obawiając się zatrzymania przez policję. Jednak dotarła szczęśliwie do domu.

Natychmiast weszła do łazienki. Rozebrała się, napuściła pełną wannę wody. Podczas kąpieli zapamiętale szorowała ciało szczotką na długim kiju, by zmyć z siebie cały ten brud. Wciąż na nowo namydlała gąbkę i delikatnie obmywała intymne miejsca. Po wyjściu z wanny długo wycierała się frotowym ręcznikiem. Przez cały czas połykała spływające po policzkach łzy.

Gdy weszła w szlafroku kąpielowym do pokoju, od razu włączyła piąty Koncert Brandenburski Bacha, który zawsze działał na nią kojąco. Tym razem jednak muzyka nie była w stanie złagodzić jej rozpaczy. Była sobą przerażona. Jak mogła upić się do tego stopnia i dopuścić do takiego upodlenia? To było ohydne, plugawe, nikczemne, wszeteczne, perwersyjne, zboczone!


Zapadał zmierzch, pogrążając jej duszę w ciemnościach. Dość długo siedziała, popijając wodę mineralną. Gdy przestało się jej kręcić w głowie, wyłączyła odtwarzacz i poszła do przedpokoju po komórkę znajdującą się w torebce. Kiedy wróciła, usiadła na wersalce i nacisnęła jedynkę.

— O, co się stało, że wreszcie przypomniałaś sobie o matce? — odezwała się jej surowa rodzicielka, ukrywając poruszenie, chociaż serce omal nie wyrwało się jej z piersi, tak mocno zaczęło bić z radości. — Jak mogłaś przez cały rok nie dawać znaku życia?

— Przecież wyrzuciłaś mnie z domu, jak ci powiedziałam, że przenoszę się do Wiednia. Krzyczałaś, że nie chcesz mieć już ze mną nic wspólnego.

— No, dobrze, że w końcu zadzwoniłaś. Wyobrażam sobie, jak narozrabiałaś w tym Wiedniu. Tylko… chcesz wreszcie wrócić do domu? — spytała z nadzieją.

— Skąd ci to przyszło do głowy? Mam tu świetną pracę, ładne mieszkanie, nawet samochód.

— Niemożliwe. Bujasz. Znowu mnie oszukujesz. Musiało się stać coś złego, bo mówisz takim grobowym tonem — stwierdziła Aniela, ukrywając wzruszenie i zaniepokojenie.

— Nie, nie — zaprzeczyła nieszczerze. — Tylko… chciałam się wreszcie dowiedzieć, co u ciebie słychać.

— To, co zawsze — ofuknęła ją matka. — Co miałoby być nowego? No, może to, że już całkiem osiwiałam.

— To ufarbuj włosy — doradziła nieśmiało. — Przecież jesteś jeszcze młoda.

— Urody mi od tego nie przybędzie… No, mów. Co się stało? Dlaczego dzwonisz? — pytała kobieta wzburzona.

Przejęła się tym nieoczekiwanym telefonem. Od wyjazdu Weroniki wciąż żyła w strachu, że jej dziecku może przydarzyć się coś złego.

Szalała z rozpaczy, że nigdy już jej nie zobaczy. Dręczyły ją koszmary senne, w których jej córkę spotykało wszystko, co najgorsze. Wstawała w nocy, biegła do jej pokoju i gorzko płakała stwierdziwszy, że jest pusty. Najgorsze, że nie znała ani jej adresu ani numeru telefonu. Gryzła się tym, nie wiedząc, w jaki sposób odnaleźć córkę.

— Dzwonię, bo… chciałam cię o coś spytać — zdobyła się na odwagę Weronika.

— Tak? A o co?

— Och, mamusiu — westchnęła ciężko. — Nie będziesz zła?

— To się okaże. Pytaj! — rozkazała kobieta.

— Ale nie zdenerwujesz się na mnie? — pytała dalej przymilnie.

— No, mów wreszcie! — zniecierpliwiła się Aniela.

— Musisz mi… powiedzieć coś o moim ojcu — wybąkała, kuląc się w sobie przed spodziewanym wybuchem gniewu.

— A co ci to tak nagle przyszło do głowy? Przecież już dawno powiedziałam ci, że nie wiem, kto jest twoim ojcem. Zdawało mi się, że przyjęłaś to do wiadomości, bo więcej o to nie pytałaś.

— No tak, nie pytałam, bo bałam się, że mnie skrzyczysz — mówiła, nabierając odwagi, ośmielona łagodnym tonem matki. — Ale dzisiaj… zdawało mi się, że go spotkałam w…

— Co ty opowiadasz? — przerwała jej kobieta. — Z tobą jest coś chyba nie w porządku. Nagle w Wiedniu spotkałaś ojca? Jakiego ojca?! A jak go poznałaś?

— Był podobny do mnie — wyrzuciła z siebie.

— Ty chyba zwariowałaś! — Aniela przeraziła się nie na żarty.

— No, widzisz. Tak, zwariuję, jak mi w końcu nie powiesz prawdy. Na pewno wiesz, kim on jest — mówiła Weronika, z trudem powstrzymując łzy. — Musiał cię bardzo skrzywdzić, skoro nie chcesz mi tego opowiedzieć. Ale… — przerwała, bo głos uwiązł jej w ściśniętym gardle. — Mam chyba prawo, wiedzieć, kto jest moim ojcem. Nie mogę tak dalej żyć! — rozpłakała się nagle na głos.

— Przestań ryczeć! — krzyknęła matka. — To nie powinno być dla ciebie trudne do zrozumienia. Też puszczasz się na prawo i lewo. Gdybyś nie zażywała tabletek i zaszła w ciążę, tak samo nie wiedziałabyś, kto jest ojcem twojego dziecka.

— To nieprawda! Okłamujesz mnie! — krzyczała Weronika. — Wiesz, kto to był! Taka religijna kobieta jak ty z pewnością się nie puszczała.

W tym momencie Aniela odłożyła słuchawkę, gdyż nie była w stanie powstrzymać szlochu, który niespodzianie wybuchł z piersi tej oschłej na pozór kobiety.

Rozdział 9

Weronika siedziała w Katedrze św. Szczepana na prawym brzegu trzeciej ławki, żeby być jak najbliżej orkiestry, solistów i chóru. Po raz pierwszy, odkąd przybyła do Wiednia uczestniczyła w mszy, mimo, że lubiła wchodzić do tej wspaniałej, gotyckiej świątyni i nieraz ją zwiedzała.

W Bielsku musiała w każdą niedzielę iść z matką do kościoła, ale tutaj uwolniła się od tego nudnego obowiązku. Tym razem przyszła tylko dlatego, że zaprosił ją poznany w kawiarni młody muzyk.

Istotnie, to nabożeństwo było wspaniałym koncertem. A dla niej Bóg istniał tylko w muzyce. Uwielbiała wszystkie msze Haydna, Mozarta, Beethovena, Brucknera i oczywiście Bacha, którego Wielką Mszę h-moll właśnie wykonywano.

Była w podniosłym nastroju. Wpatrywała się w uduchowioną twarz Martina, który z uczuciem grał na skrzypcach i zapragnęła spotkać się z tym sympatycznym młodzieńcem. Ucieszyła się, gdy ją pod koniec nabożeństwa zauważył i uśmiechnął się do niej. Kiedy msza się skończyła, poczekała, aż do niej podejdzie. Zaprosił ją na kawę do pobliskiej „Aidy”.


— Tak się cieszę, że znowu się spotkaliśmy — powiedział, gdy usiedli przy stoliku w ogródku w zacienionym miejscu. — Ale… pani wciąż jest taka smutna. Dlaczego? — spytał, patrząc jej badawczo w oczy.

— Nie mam żadnych powodów do radości — westchnęła.

— Ma pani jakiś problem? — spytał współczującym tonem.

Tonął w głębi jej sarnich oczu, a w uszach słyszał dźwięki Symfonii Tragicznej Mozarta.

— Tak. Przez całe życie ten sam — rzekła, spuszczając głowę.

Zapragnęła nagle zwierzyć się temu miłemu młodzieńcowi. Zbyt długo dusiła to w sobie. Musiała wreszcie z kimś o tym porozmawiać.

— Przez całe życie? — zdziwił się Martin.

— Tak. Od wczesnego dzieciństwa. — powiedziała smutnym tonem.

— Może ulżyłoby pani, gdyby mi o tym opowiedziała? Czy to coś wstydliwego? — zachęcał ją do zwierzeń.

— O tak! — pokiwała głową z przekonaniem i umilkła, gdyż trudno było jej ubrać w słowa to, co leżało jej na sercu. — Wie pan co? Mówmy sobie po imieniu, to będzie mi łatwiej — dodała po chwili i znów umilkła.

— Chętnie na to przystaję. — Młodzieniec uśmiechał się przyjaźnie, czekając cierpliwie, aż ona zacznie mówić.

— Nie wiem, kto jest moim ojcem — wyrzuciła z siebie szybko i zaczerwieniła się.

Poczuła przyspieszony rytm serca. Po raz pierwszy w życiu zdradziła komuś swoją tajemnicę.

— Nie widzę w tym nic wstydliwego — wzruszył ramionami Martin. — Zdarza się… I z tego powodu masz takie smutne oczy?

— Chyba tak, bo wciąż mnie to dręczy. Czuję się opuszczona, samotna. Wszyscy mają ojców, tylko nie ja — wykrztusiła z głębi duszy. Zbierało się jej na płacz.

Martin udawał dyskretnie, że tego nie widzi.

— Nie przesadzaj. Nie wszyscy. Ale twoja matka… chyba wie, kto nim jest? — ujął jej dłoń, co sprawiło jej przyjemność.

— Z pewnością — odpowiedziała uspokojona. — Tylko nie chce mi powiedzieć.

— No, faktycznie — westchnął. — To jest problem. Trudno mi wyobrazić sobie, co czujesz. Ja… mam dobrego ojca. A ten twój musiał być jakimś draniem, skoro twoja mama nie chce o nim rozmawiać. Myślę jednak, że nie powinnaś się tym tak bardzo przejmować…

— Dobrze ci tak mówić — przerwała mu nerwowo, wyrywając rękę z jego dłoni. — Ale ja wciąż o nim myślę. Ostatnio zaczęłam go szukać…

— Jak możesz go szukać, skoro nie wiesz, kim jest? — zdumiał się.

— Wiem, że jest Austriakiem. — Z maniakalnym uporem trzymała się tej fatasmagorii. — Jestem tego pewna. Czuję się Austriaczką.

— Skąd ci to przyszło do głowy? — Spojrzał na nią jak na przybysza z obcej planety.

Po raz pierwszy w życiu otwierała przed kimś serce. Chyba dlatego, że była na dnie rozpaczy. A może pod wpływem wspaniałej mszy Bacha?

— Czuję to w swoim sercu. Nie chcę być Polką — rzekła z desperacją.

— No… jesteś nią przecież — powiedział łagodnym tonem, jakim mówi się do dziecka. — Zresztą, jakie to ma znaczenie? Czy to takie ważne, czy jesteś Polką czy Austriaczką?

— Bardzo ważne — rzekła z przekonaniem. — Nie chcę mieć nic wspólnego z tą polską hołotą.

— Co ty opowiadasz? — oburzył się. — Wielu Polaków studiuje ze mną. Nasz najwspanialszy profesor jest Polakiem. Stworzył właśnie polonijną orkiestrę. Byłem na ich koncercie, bo gra w niej wielu moich kolegów i koleżanek. Bardzo fajne towarzystwo. Przecież Polacy to kulturalni, wykształceni, inteligentni, zdolni ludzie.

— E, tam — machnęła ręką. — Oczywiście, są i tacy, ale ten ogół jest… — przerwała, bo nie przychodziło jej na myśl odpowiednie słowo dla wyrażenia obrzydzenia do rodaków.

— Nie mogę ci przyznać słuszności. Powinnaś być dumna, że jesteś Polką. To taki… bohaterski naród. Zresztą — machnął ręką. — Czy to takie ważne? Nie rozumiem, czym ty się przejmujesz — wzruszył ramionami. — Tożsamość to płynna kategoria. Jeden z moich dziadków jest Czechem, drugi Serbem, a rodzice już czują się Austriakami. Ja natomiast… jestem po prostu wiedeńczykiem. Ty też. Jesz wiedeński chleb, korzystasz ze wszystkich udogodnień tego wspaniałego miasta, jeździsz wiedeńskim metrem…

— Nie. Jeżdżę samochodem.

— A po co? Przecież metrem można wszędzie dojechać o wiele szybciej.

— Mieszkam poza miastem i do stacji metra mam dość daleko, a nie wyobrażam sobie, żeby jeździć autobusami z tą… polską hołotą. Polacy na poziomie jeżdżą samochodami.

— Daj spokój — pokręcił głową z dezaprobatą. — Jak masz tyle pieniędzy, żeby je marnować na jazdę autem po Wiedniu, to twoja sprawa. Nic mi do tego.

Zapadło milczenie.

Rozdział 10

Martin patrzył jej w oczy. Bardzo mu się podobała.

Szkoda tylko, że taka snobka, myślał. Ale z drugiej strony tak wzruszająco nieszczęśliwa, samotna. Żal mi jej.

— Powiedz, skąd ci przyszło do głowy, że twój ojciec jest Austriakiem? — podjął rozmowę.

— No, nie wiem, jak ci to wytłumaczyć — zastanawiała się. — Wiem, po prostu wiem to. Jestem tego pewna.

— Dobrze. Niech ci będzie. To powiedz mi jeszcze, w jaki sposób go szukasz? — Znów ujął jej dłoń i gładził ją delikatnie. — Przyglądasz się wszystkim starszym panom, by stwierdzić, czy jesteś do nich podobna?

— Zgadłeś. Tak właśnie robię — rzekła z zaczepną miną. — Czy jest w tym coś złego?

— Nie żartuj — roześmiał się. — Przecież to niepoważne.

Jednak po chwili zmitygował się. Nie chciał sprawić jej przykrości.

— Przepraszam, doceniam to, że jesteś ze mną taka szczera — dodał z poważnym wyrazem twarzy. — Ale… nie wiem, jak mógłbym ci pomóc. Co ci doradzić. Myślę, że powinnaś przycisnąć do muru matkę. Ona musi ci w końcu powiedzieć, kto jest twoim ojcem.

— Nie znasz mojej mamy — pokręciła smutno głową. — Nie powie mi tego. I to jest… — westchnęła ciężko — prawdziwa tragedia.

— Może niezbyt zdecydowanie ją o to pytasz? Może… wolisz marzyć o ojcu Austriaku? — uśmiechnął się do niej przyjaźnie. — Wiesz, nie zostawię cię samej z tym problemem, skoro mi zaufałaś i powierzyłaś swoją tajemnicę. Pomyślę o tym, ale na razie nic mądrego nie przychodzi mi do głowy.

Spojrzał na zegarek.

— Przepraszam cię, nie będziesz mi miała za złe, jeśli się teraz pożegnam? Muszę już iść. Rodzice czekają na mnie z obiadem — spojrzał jej w oczy z zakłopotaną miną.

— Ależ oczywiście, idź już. Ja jeszcze trochę tu posiedzę.

— Do zobaczenia — rzekł, ściskając delikatnie jej dłoń. — Zadzwonię i zaproszę cię na jakiś koncert.

Wychodząc, zapłacił przy barze za kawę.

Chyba znalazłam wreszcie przyjaciela — pomyślała Weronika po jego wyjściu. On naprawdę przejął się tym, co mu powiedziałam. Może faktycznie nie pytałam tak długo matki o ojca, bo obawiałam się, że to nie jest mój wymarzony Austriak, tylko jakiś beznadziejny Polak. Wątpliwość ukłuła jej szare komórki. No dobrze, to skąd wzięło się w moim sercu to zauroczenie Wiedniem? Odziedziczyłam je po ojcu. Mam to w genach, ugruntowała się w dziwacznym przekonaniu. Tak, mój ojciec jest wiedeńczykiem. Jest wiedeńczykiem. Jest wiedeńczykiem — powtarzała w myśli z uporem.

Rozejrzała się po kawiarni. Zauważyła dwóch czy nawet trzech mężczyzn, którzy wydawali się jej mniej lub bardziej do niej podobni.

Chyba zwariuję! — pomyślała z przerażeniem i postanowiła wracać do domu.

W samochodzie cały czas rozmyślała o tym, co jej powiedział Martin. W końcu doszła do wniosku, że musi pojechać do Polski i poważnie porozmawiać z matką. Inaczej wpadnie w psychozę, której pierwsze symptomy dały już o sobie znać w dniu poprzednim, kiedy to na Graben wyrzuciła do kosza na śmieci swój ulubiony pierścionek. Potem ta piękna dama, pokrewieństwo z Habsburgami… No i ta obrzydliwa pijacka orgia!

Rozdział 11

Z bijącym sercem stała przed drzwiami mieszkania matki. Lękała się nacisnąć dzwonek.

Trzeba było jednak uprzedzić ją telefonicznie, myślała zdenerwowana. Ale ona nie pozwoliłaby mi przyjechać, gdybym powiedziała, o co chodzi.

Zebrała w sobie odwagę i zadzwoniła.

— Kto tam? — usłyszała po chwili stłumiony głos mamy.

— To ja, Weronika — odpowiedziała, przełykając ślinę z podekscytowania.

Drzwi otworzyły się natychmiast, jakby Aniela na nią czekała.

— Jezus, Maria! — krzyknęła, stojąc przed nią w nocnej koszuli z rozczochranymi włosami. — Wiedziałam, że tak będzie. Masz już dość tego Wiednia. Cieszę się, że wróciłaś! — Objęła ją serdecznie.

— To dobrze, że jeszcze nie spałaś, bałam się, że cię obudzę — mówiła, zdeprymowana dziewczyna.

— Przecież wiesz, że mam problemy z usypianiem. — Aniela wypuściła ją z objęć. — Chodź do kuchni. Pewnie jesteś głodna po podróży. Walizki masz w samochodzie?

Nie odpowiedziała na pytanie, tylko usiadła przy kuchennym stole. Z jednej strony zadowolona była, że matka cieszy się z jej przyjazdu, lecz z drugiej obawiała się jej reakcji na to, że przyjechała tylko na krótko, żeby z nią porozmawiać na ów zakazany temat.

Smażąc jajecznicę, Aniela zasypywała ją pytaniami:

— No, co tak milczysz? Powiedz, dlaczego tak nagle wróciłaś, bez uprzedzenia? Spotkało cię tam coś złego? Ja to przeczuwałam. Po naszej ostatniej rozmowie martwiłam się, że rozchorowałaś się psychicznie. To twoje milczenie… Źle się czujesz, co? Jesteś taka nieswoja. No, mówże wreszcie! Co się stało?

Weronika westchnęła ciężko. Spuściła głowę i wybąkała:

— Ja… przyjechałam… tylko na weekend.

Aniela opuściła talerz, na który nakładała jajecznicę.

— Jak to? Zostajesz w Wiedniu? Dalej chcesz żyć samotnie w obcym kraju? — Zgromiła ją wzrokiem.

Dziewczyna natychmiast zabrała się do sprzątania odłamków i wycierania podłogi, nie odpowiadając na pytanie matki.

— Cholera jasna, co się z tobą dzieje? — złościła się Aniela. — Mówże wreszcie, co znaczy ta nieoczekiwana wizyta?

Weronika sprzątała w milczeniu. Dopiero gdy uporała się z tą czynnością, powiedziała cichym głosem:

— Nie jestem głodna, mamusiu. Chodźmy już spać. Porozmawiamy jutro.

— Nie, ja chyba też zwariuję! — krzyknęła Aniela, siadając na krześle. — Zrywasz mnie z łóżka i myślisz, że teraz spokojnie usnę?

— Przepraszam. — Po policzkach dziewczyny spłynęły łzy. — Nie gniewaj się. Jutro ci wszystko wyjaśnię. Teraz jestem wykończona. Chciałabym się już położyć, dobrze?

— Skaranie boskie! Co ja z tobą mam! — pokręciła głową jej matka. — Okay, zażyję tabletkę nasenną. Idziemy spać.

Rozdział 12

Weronika leżała w łóżku, nie mogąc usnąć.

Ona mnie jednak kocha, myślała z rozczuleniem o matce. Tak bardzo ucieszyła się z mojego powrotu. A myślałam, że jej zawadzam, że działam jej na nerwy. Może mi wreszcie powie coś o ojcu? Musi powiedzieć! Nie po to odbyłam tę podróż, by odjechać z kwitkiem.

Przewracała się z boku na bok, zastanawiając się, w jaki sposób skłonić matkę do mówienia.

Już wiem, muszę ją przekonać, że przyjechałam bez żadnego specjalnego powodu. Po prostu stęskniłam się za nią… Uspokoję ją, że w Wiedniu wspaniale mi się wiedzie. Zaproszę do siebie. W trakcie opowiadania, jak mi tam dobrze, zaskoczę ją pytaniem o ojca. Grzecznie i przymilnie. Gdybym zażądała wyjaśnień, tak jak podczas rozmowy telefonicznej, to ona znów nic by mi nie powiedziała. Muszę to rozegrać strategicznie. Poczekać na jej dobry nastrój.

Uspokojona tym postanowieniem wkrótce usnęła.


Aniela, mimo zażycia tabletki, też nie mogła zasnąć. Zła była na siebie za reakcję na przyjazd córki.

Jak mogłam tak na nią naskoczyć? Wciąż popełniam w stosunku do niej ten sam błąd. Nie potrafię okazać jej uczucia, a potem dziwię się, że ona mnie unika. Pewnie przyjechała po prostu w odwiedziny. Czy to takie dziwne, że córka przyjeżdża do matki, by z nią porozmawiać? Od dziecka nie potrafiłam nawiązać z nią kontaktu. Miałam jej za złe, że nie ma talentu muzycznego. Ale przecież to nie jej wina, że nie odziedziczyła go po mnie. Wymarzyłam sobie, że będzie pianistką albo skrzypaczką. Trudno, nie wdała się we mnie, tylko w ojca. Westchnęła ciężko.

Przez całe życie dręczyło ją poczucie winy, że nie może dziecku niczego opowiedzieć o jego ojcu. Co miała opowiedzieć? Nic o nim nie wiedziała. Tyle tylko, że był obrzydliwy.

Nie potrafiła sobie wybaczyć tego straszliwego postępku, ale nie mogła zdobyć się na usunięcie ciąży. Była na to zbyt religijna. A potem podejrzliwie przypatrywała się dziewczynce, obserwowała ją lękliwie. Bała się, że odziedziczyło jakieś złe cechy charakteru po tym typie.

Po śmierci rodziców mam tylko ją jedną na tym świecie, myślała zatroskana, przewracając się nerwowo z boku na bok. Jest dla mnie najbliższą i najważniejszą osobą. A nie potrafię jej tego okazać. Muszę wreszcie powiedzieć jej wprost, że ją kocham, bo jak dotąd… wiecznie byłam z niej niezadowolona, wiecznie ją karciłam, a nawet biłam w dzieciństwie. Więc ona zamknęła się w sobie i też mi nie okazywała uczucia. Teraz, kiedy jest w Wiedniu, zrozumiałam, że to musi się zmienić. Musimy być w stałym kontakcie, bo bardzo za nią tęsknię. Przecież to jest blisko. Mogłaby przyjeżdżać do mnie na weekendy. Ja też powinnam się kiedyś do niej wybrać. Zobaczyć, jak mieszka, jak żyje. Jak tam sobie radzi… To dobrze, że przyjechała. Nieważne z jakiego powodu. Mam okazję, by naprawić błędy. Otworzyć przed nią serce. A wtedy może i ona otworzy się przede mną… Ale jak to zrobić? Czy będę potrafiła?

— Wiem, musimy wspólnie posłuchać dobrej muzyki — wyszeptała. — To nam pomoże.

Z tym postanowieniem wreszcie usnęła.

Rozdział 13

Gdy Weronika weszła rano do kuchni, matka zajęta była przygotowywaniem śniadania.

— Dzień dobry, mamusiu ­– powitała ją najmilszym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć. Z sercem na ramieniu, bo obawiała się złego nastroju surowej rodzicielki.

— Dzień dobry, kochanie. Dobrze spałaś? — usłyszała z zaskoczeniem w odpowiedzi.

— Tak, tak. A ty?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 67.43