E-book
5.88
drukowana A5
45.72
Prywatna Kolekcja

Bezpłatny fragment - Prywatna Kolekcja


4
Objętość:
280 str.
ISBN:
978-83-8369-135-0
E-book
za 5.88
drukowana A5
za 45.72

Do Ciebie

Ze względu na treść, produkt ten jest ograniczony od 18 lat.

Za Waszych czasów, nie było takich książek, jak skromna owa niniejsza. Ową książkę powinienem napisać dawno temu. I też, będąc młodszy, mieć odwagę, dedykować ją w ten sposób, jak poniżej…

Dedykowane wypłowiałym umysłom i wytartym ambicjom. Ludziom z celem, a nie płonną nadzieją.


Dla tych, co wierzą, że to, co czytają to czysta prawda, i tych, co wiedzą, że jest to kłamliwy fałsz.


Dla wszystkich o wszystkim, ode mnie dla nikogo.


Dla tego czegoś, czego nie ma, a było, jest i będzie, trwając do końca, by zacząć od nowa, mogąc to robić zawsze i wszędzie.

Dla Palących Marihuanę.

„Jaba Daba Du!” — Fred Flinstone

„Termin Ultra: „poza, z tamtej strony; dalej” oznacza poza, po drugiej stronie, poza zasięgiem, nadzwyczaj, np. ultraakustyka. To przedrostek, wskazujący na skrajną formę lub największe natężenie czegoś. Nadmiar, ekstremalnie, jak np: ultranowoczesny, ultraczuły itd. Może być używany jako określenie każdej osoby, która ma radykalne stanowiska…”

Kontakt: Serwatyzm@gmail.com

Eksponat 00. Eksponat główny

Obiekt 01. TXT

©

Obiekt 02. SS-88

Pomimo sensacji, jaką wywołał prywatny kolekcjoner, wybierając nieznanego pisarza, obiecując mu 5000, za napisanie dla niego książki. Ta została skradziona i wystawiona na aukcji, za 9999. Premiera e-booka i bloga po angielsku, wywołała skandal. Krytycy zmiażdżyli ją. Pomimo, że ta w pół roku, stała się bestsellerem książki multimedialnej, sprzedanej na świecie w nakładzie 1 mln egz. W tym zbiorze, opatrzona foto-grafikami, czarno-białym drukiem wydana. Niedługi na żywo w teatrze radia i kinie. Zniesławiony pisarz musiał wrócić i wydał w oryginalnej treści, przez syntetycznych aktorów czytane publicznie, z muzyką pejzażu tła, udźwiękowionych hałasem i ciszy tłem, eksperymentalne słuchowisko audiobook. Autor stracił życie przez strzał w głowę, dokonanego przez snajpera, który chybił, przez niego cel, jakim miał być pewien prezydent.

®

Autor, rocznik 1988r. Artystycznie czynny od 2003 r. zamierza żyć jeszcze przez tysiąc lat. Obecnie mieszka we Wrocławiu. W wolnych chwilach pracuje w delikatesach. Ostatnią książkę, zamierza napisać, lecąc w nieznane, bez powrotu, statkiem kosmicznym, ku eksploracji kosmosu. Ma ona być publikacją zebranych raportów, jakie wysyłać będzie, możliwie najdłużej, aż do zerwania łączności wszelkiej. Do tego czasu, ma on nadzieję, że Oni, w końcu po niego przelecą. Uważa, że nie piszę fikcji, tylko rzeczywistość, tworząc jedną z jej alternatyw. Gdzie wszyscy i wszystko wokół, istnieje tylko w jego wyobraźni.

Prywatny Kolekcjoner

Obiekt 03. ULTRA.

Eksponat 01. Ślina na Języku

Martwy Język.

Nastała nowa epoka. Psa i błota. Zakończona Krwistoczarna. Rozpoczęta Czarno-biała. Martwy język, żywy dialekt. Nowy porządek świata. Kniażdża miażdży. Człowieku, tego się nie da wyleczyć. Nie wiem, jak wam, ale mi osobiście pizga. Co ja miałem w ogóle zrobić? Z czystą kartą. A co z tą zaplamioną czarnym światłem. Nie chcę dziś hałasu. Podpisałem krwią. Ile jest nas? Wielu jest was. Choć wielu nas było. To kilku nas ubyło. Witaminowy król, co miał pięć ról łaził o kulach dwóch i dostał pięć kul. Leżał wśród pól i dmuchał za dwóch. I wcale przez to, że nie palił i pił, żył dłużej.

Przekrzywiony, jak blaszany kapelusz garnka. Trzymany przez baranka. Znoszony jak cylinder, do którego chodzisz boso. Naga jak jelonka. Pół kilo mielonki, a na głowie melonik. Suszona biedronka. Gdzie tu panie są te kasy. Architekt tworzył chyba z masy. Same drogie rarytasy. I przychodzą same smutasy. Ukroisz pani melona? Przydało by mi się pół melona. Ja już mam melony. Tak, widzę. Arbuza. Chciałabym ćwierć arbuza. Ćwierć arbuza? A jaka to miarka? Ile to będzie melonów? To nowa waluta?

Martwemu kłamcy, któremu ucięto język, tego kot przechwycił, zjadł i też zdechł. Teraz koci relikt leży przed państwem. Kto da więcej? Dwa złote ognie. Po raz pierwszy. Drugi. Sprzedany. Prywatnemu kolekcjonerowi rzadkich kuriozów do swojego gabinetu osobliwości.

Miasto przerażało. Wszędzie byli obcy. Już nie mówiąc o kosmitach czy demonach. Obiekty cały czas się przemieszczały. Ścieżki były zdradliwe. Ulice były niebezpieczne. Historia niepewna. Przyszłość niepokojąca. Dusza nie służąca. Poza nie wierząca. W imię niczym kot. Co za niego ogląda zdarzeń tok, i powoli wciska tłok. Zegarmistrz zdarzeń, nakręcając sprężyny, napędzał ton płynących zdarzeń w rok. Jak w publicznych miejscach, jak park, wjeżdża tramwaj, by tam spocząć na pół godziny. Te niepokojące dźwięki miasta ciszy rozciągały wieczność nieuchronnej trwogi. Tłukąc czas i chwytając za rogi tego, co trzyma czarny telefon.

Jestem już inny, zmęczony i znużony. Tętniąca życiem pustką tchnienia ciekawością. W spokoju głodu małostkowością. Skwierczącego szkła gorącej osi oddany osiedla czasu. Linie elektryczne porozumiewają się cicho. Tramwajowe tory rzężą mrukliwie. Bocianie gody w parku roślin przemysłowych. W kręgach kulturowych zboży zbioru z boża łaski.

Niech będzie, pochylę się nad tą zadaniowością. Bo było źle z osobowością. Biegu strukturalnych analiz. Wycofanych jednostki przeznaczonych do sprzedaży. Nie każdemu się to marzy. Gdy nad morzem morze twarzy, lecz jej brak może mi się marzy, gdy te będą już bez twarzy. Klucznik zgubił klucze. Woźnemu ukradli narzędzia. Hydraulik zalał podłogę. Święty popełnił grzech niewybaczalny. Morderca został uniewinniony. Polityk wprowadził defetyzm. Dziennikarzy wyróżnia fetyszyzm. Wojownicze żółwie ninja istnieją naprawdę.

To się wszystko robi coraz bardziej absurdalne. Traktat skradł ptak. Rak skradł pakt. Znak tak padł no i spadł na trakt tramwaju tor. Że linia lamp zgasiła się w rzędu ulicy, na dwie strony w dal. I tak w takt trwał kongresman. W sieciach splot uknuł swój sposób na skok. Lecz trafił na byczka, co tykał na tyczkach i wybuchnął dzwonkiem, gdy czas już będzie mu iść.

Nuklearny cud, zniknął jak z nut. Kłamał jak but. I zostawił po sobie smród. Kto pierdnął? Spytał Hitler. I tak to trwało. W tajemnicy się utrwaliło. W słodkości zawęził czas. Kto z grobu chłodu głodny złego głogu szuka, by wmasować go do skroni. Oni oschle zamaszyście trwali w bani sami przekonani, o głuchej woni nieprzejednani. Spokojnie, kolejny rozdział będzie już inny.

Dawno tak nie było, że śmigło mi tu zgniło. A pilot otyły rybą sera zgniły toczył tonią nocy chłodem. Aż zwątpienia procy wyleciał za prochy. I przesyłki kurierskie. Menelskie meble wieśniackie i fajansowe. Bezsensowne nakrycia głowy i stołów. Nie wiem pewnie jeszcze trochę i dostanę wylewu. I zrobię płaskorzeźbę z mojego odlewu. Bo w końcu zabrakło mi tlenu. Nikt nie miał na to serum. Brak porozumienia. Jeden mówi, a drugi rozumie, choć nie wie, jak ma ubrać to w słowa. Więc odpowiedzi udziela w swoim języku. Zamknięty niczym w słoiku. Co jak w stosunku stroiku, uderza z Zurychu do cyku.

Cały rodzaj krzyków skrzyp uciął cieniu skrzydeł szept. Metodycznym przymuszeniem. Po całość wyprawy przez archeologa zawziętego, została udowodniona swym odkryciem legenda. Odkryto komnatę, w której spoczywała na latającym dywanie lampa z dżinem spełniającym wszystkie życzenia. Cena wywoławcza, pięć złotych ogni. Kto da więcej? Ten co miał najwięcej, nie dlatego tylko, że tak miał. Ile tego bardzo chciał.

Mosiądz broczył przez brokatów potoki. Jaś spadł ze swojej fasoli. Rybom zabrakło wody. W rosyjskiej ruletce nie każdy wygrywa. Muchomor jest dobry tylko raz. Wąż kąsa raz po raz. Ogień płynie w dół. Kto by żył bez chmur. I co tu robi gbur. Jak ziewnąłem to latarnie zgasły. Nawet te na morzu. By wszystko mogło być totalnie bezsensowne i wypełnione szaleństwem. Jak ma ten, co imieniem ostatniego idioty go nazywaliśmy? Było 50 procent szans, że będzie dobrze. Kolejna reprezentatywna degustacja. Lily strzeliła, Mohamed skoczył, policjant chybił, pies z parku jurajskiego pogonił, małpa z miasta zesrała się pod siebie, burak ze wsi pola woła, a szum skrzydeł motyla urwało zdarzenie niezwykłe.

Archeolog usiadł na latającym dywanie i potarł lampę, z której wydobywać się zaczął pachnący dym, a wraz z nim głos, mówiący ponuro – pomyśl życzenie. I archeolog pomyślał, że fajnie by było, gdyby wszystkie legendarne przedmioty, ludzie i miejsca by naprawdę istniały. I jak te, mogłyby zmienić świat. W połączonej epoce szczytu nauki i technologii, a jednocześnie mitów i magii. Ten dostał, co chciał i wziął lampę na aukcję wystawił, nie skorzystawszy z pozostałych życzeń. Sprzedał, żeby mieć szmal, na kolejne podróże celu poszukiwań legendarnych zmyślonych marzeń. Drugie życzenie przypadło prywatnemu kolekcjonerowi. Ten poprosił o niewyobrażalne środki, by mógł zbierać kurioza, do swego gabinetu. Trzecie życzenie, ten oddał artyście, mający mu stworzyć dzieło, tylko dla niego. Ten zaś mógł spełnić jedno z trzech życzeń. I ten pomyślał i zamówił cyjanek potasu. I tak kończy się ta opowieść niedopowiedziana, od lat aż do teraz, chętnie przemilczana.

Jaszczuro Feryklakys, będący archeologiem, i kolekcjonerem, niczym złowieszczy Perykles opowiada: Nagle zrobiło się cicho. Wszystkie hałasy zniknęły, a ulice opustoszały. Tylko kilka osób stało w bezruchu, patrząc na siebie z przerażeniem. Nagle rozległ się głośny huk, a niebo rozświetlił jasny błysk. Ludzie zaczęli krzyczeć i uciekać w różne strony, a ulice zapełniły się chaosem i paniką. Znaki na budynkach zaczęły się zmieniać i przekręcać, a kolorowe światła zgasły. W tym samym czasie zaczął się odwracać proces degeneracji języka. Słowa, które przed chwilą były bezsensowne i niezrozumiałe, zaczęły nabierać znaczenia i sensu. Że wszystko było już wcześniej skazane na zagładę.

Powrót do bagna. Nowa piosenka rockowa. Skarbie nie możesz sięgnąć wyżej bo jesteś za niska. Common baby Burn my fire. I wrócił ten Alladyn wreszcie, z miną,  jakby w lampę dostał, i mówi do mnie, że spełni moje trzy życzenia. Jakoś średnio mu uwierzyłem. Zwłaszcza, gdy brodaty staruch, próbuje mi wmówić, że nazywa się Gosia. Ale, że chciałem sprawdzić dla jaj, powiedziałem życzenie pierwsze. Powiedziałem zrób mi loda. I on poszedł na zaplecze i powiedział, że trochę to potrwa, ale nie więcej niż kwadrans, więc nie przeszkadzałem mu przez ten czas i trochę posprzątam, gdy ten w kuchni coś konstruował. Po obiecanym czasu cierpliwości wymuszonej, przyniósł mi niesamowicie wielki lodowy deser, z mnóstwem przekładni, różnych warstw smaków, przetworzeń słodkich i kwaśnych sosów w niezwykle udanym eksperymencie kulinarnym. I ten spytał się mnie w końcu, może posypki, sir? A ja na to nie, bo tej posypki to ja przez następne dwa tygodnie spomiędzy zębów nie wydłubie. Ale lodzik, jak znalazł, lepszego nie miałem.

Skazaniec mówi przed sądem: Po prostu chciało mi się ruchać, to takie nienormalne i trudne do zrozumienia? Najwyraźniej.

Eksponat 02. Promień Cztery.

Śliski sposób. Szybki sposób. Szczery powód. I nagle pomińcie to całe bzdury z pistoletami. Bo jednak powiem wam to, jako biały, że to czarni mają najbardziej przepotężną potęgę. I mówię wam to, jako ja, co przez ostatnie 20 lat to robił. Ten, kto trzymał z tytułu tego, ten się coś dorobił. Nudny rząd przyznał, że tego nie wyrobił. Nic więcej nie powiem, bo ktoś rogi mi dorobił. I chyba jestem na podsłuchu.

Nie wiem czego życzę sobie. Nie wiem, czego ktoś nie zrobił. Nie wiem kogo bije serce. Nie wiem, czy to dobry pomysł.

Walet króla bije przecież. Balet króla, nie zaczekasz. Kto to, po co, kto to, komu wbija gwoździe. Nic przemija, jak zużyte narzędzie. Porządnie i nadrzędne. I jak ktoś kiedyś i od kogo, dostał te współrzędne. Nikt naprawdę nie wie, gdzie zakopane jest to orędzie. Może jest tu ktoś, kto zakopany jest niechętnie. To wiedz, że o tym będą mówić ludzie wszędzie. Bo o czym innym nie będą mówić chcieli chętniej. Jak nie o banalności śmierci ludzi wszędzie. Jeśli znów skażenie ludzi przyjdzie. To znów nie będziemy mieli chęci oglądania ludzi wszędzie.

Plastikowi ludzie w papierowych domach piją aspartam. Nie wiem czego sobie życzyć, w tak pokręconych czasach. Nie chcę sobie życzyć znów takich samych rozważań. Wszystko czego chcemy, to nagłych słów wypadań. By znaleźć drogę w sercu, i z niej prowadzącą do mózgu, i użyć jej, w jego nowych badaniach.

Wielki robak próbował wybadać znamiona ufności wobec obcego gatunku spotkania badań. Lecz robak był pierwotny i bardzo psotno prosty, i obawiał się człowieka reakcji przesądnej. Choćby głupszy od niego, to i tak prymitywnym gestem instynktu się rozbestwił. Ktoś, czy mógłby mi rozpostrzeć naturę sensu bytu tego. Nie wiem czy mnie ktoś z tym zwiąże. Choć chciałbym być choć dziś rozwiązły. Bez sensu w wieku otrzymać przecież. Żaden z was dziś mi nie pomoże.

Wielki, jak atlas zbuntowany. Wcale nie macie takich dobrych czekolad pomimo, że są bardzo drogie bo Stonoga robi lepsze. Wasze w ogóle nie mają smaku. Widzisz, ty zjebie? Trzeba było kupić półtora litrową wodę, a nie litrową colę. Znów zmyliła cię ta pieprzona reklama. Ale nie ma tego złego, rok temu żyłem w większym gównie. Sława, takie coś, nie trwa wiecznie.

Czy ktoś chciałby dziś żyć wiecznie. To, jak spytać, czy ktoś chciałby żyć dziś wietrznie. Niepotrzebne skreślić w błędnym geście. Co ja robię teraz w dużym mieście. Zmieści teraz w głowach się protokół ten zawzięcie. Czemu zawsze pełno ludzi jest tu wszędzie. I zmieniło się nagle coś i we mnie. Dawniej bałem się umrzeć we śnie. Dzisiaj zawsze modlę się bym jutro się nie obudził. Wczoraj chciałem być trzeźwy, dziś chcę być pijany. Chciałem być sam przez 1000 lat. Dziś nie chcę być sam choć przez jeden dzień.

Napisanie książki z tematami dla teatrów i scenariuszami, dla telewizji zrobienie małego nakładu i powysyłanie ich, po egzemplarze. Musiałaby zawierać przynajmniej trzy postacie, bo trzy osoby sprawiają, że zawsze jest konflikt. I te, co najmniej trzy osoby w trzech aktach rozmawiały, by ten konflikt począwszy od napoczęcia zagęszczenia i rozwiązania. Tylko o czym miałbym mówić owy konflikt.

Pod nieobecność właściciela przychodzą złodzieje i patrzą, i wpada im w oko portfel właściciela pokoju. Lecz za szybko nie mogą go wziąć, bo ten jest przykryty obsranymi majtkami i górą obspermionych chusteczek. Większość się opierdala, ale jest jeszcze dwóch ludzi tutaj się nie opierdala. Dobrze, że jutro wolne, bo po półtorej miesiąca cierpienia chciałbym w końcu się wyspać. Nie ma czym i czemuś sprostać, nie ma odpowiedzi.

A z rodzaju samobójców tych, co zostawiają po sobie list, żyją pewnie scenarzyści i pisarze. Bo będą poprawiali tekst tak długo, aż powstanie z tego książka. Rodzice nie pozwolili i połamali palce kochankowi ich  córki, ale gdy podeszła to mimo, że nie miał w nich czucia to i tak ją czuł.

...

Nie przesadzaj, nie zawal i nie wkurwiaj mnie. Nowa filozofia pospolicie prosta. Federalna federacja fiuta. Nim to go nikt nie zarzuca. I nikt nikomu już nic nie wyrzuca. Historia choroby, chorej historii. Portiera wyrzucili po tym, jak klucznik zgubił klucze. Odźwierny też z tego powodu oddał się do dymisji. Nie ma już żadnej misji, myślą ci to wszyscy. Nakręcimy ptaki wszyscy. Zachęćmy je do lotu. W kierunku obłoku. Co w mroku tłoku zmroku lśnił w przejrzystym oku. Na wędce liny końca spojrzenie kupione. Bo wszystko inne zostało udupione. Z regeneracji gronowej generacji. Z grona chętnych do teleportacji. Po detoksykacji i infiltracji. Dążąc do mega frustracji, tracąc znaczenie koordynacji, i nie ma żadnej z tego refundacji. Zębate koło pełne afiksacji. Nowa fala pełna podpisania nowych transakcji. Nowy upadek starej frakcji. Nie ma tu już dzisiaj żadnej akcji. Dlatego, co przesadza czeka ostry zastrzyk.

Nie wiem, jak ma się to do tego wszystkiego. Nie przyjąłem tego zaproszenia ze względu na ciebie, ale ze względu na pieniądze i na was resztę. W pełni skoordynowany skompresowany skonsolidowany na żabim stawie. I co będzie, gdy nadejdą jeszcze te nagłe deszcze. Działa generator zapasowy, ale akumulator zdech. Fajnie, że sobie porucha, ale ja niekoniecznie chcę na to patrzeć. Na czarny odbyt murzyńskiej dupy. Wolałbym już sobie wycelować z lufy. Albo coś z niej zapalić. Nie wiem, jak można było się o to wywalić. I przez to mogło się wszystko zawalić. I chce się już tylko wtedy nawalić.

Przestałem wierzyć w Boga, bo zacząłem w UFO. Ale teraz nie wierzę nawet w UFO, jak i w to nie wierzę także, że tu oni kiedykolwiek przylecą. Czerwony ze złości, jak karmazynowy król. Który miał już w życiu wiele ról. I musiał wkroczyć w duży ul, na ulicy dużych dróg. Każdemu wydaje się, że może tyle znieść. Gdy tylko rozejdzie się tego typu wieść. I nikt już nie wie jaki bagaż nieść. Każdy chciałby mieć dziś podsłuch. Każdy chciałby wnieść go szybko. Żeby potem mieć to wszystko. Żeby potem odbić sobie to wszystko. I w końcu zapalić za to wszystko i to wszystko wnet podpalić, a nie się nad tym choć chwilę żalić.

Nad grobem hieny nie czeka szakal. Zauważyłem, że im jest gorącej, śmierdzi tu bardziej. Nic nie zostało, wszyscy uciekli. Jakby to mało, to nie wiem, co dalej. Służba w ochronie prawa. To moje największa obawa. Jakiś tuman trąbi i myśli, że to świetna zabawa. I mam nadzieję, że zabombi w jakiegoś starego Araba. To na nagłówki i komedie się nada. We wszystkim, i w wiadomościach będą o tym gadać. Gdyby uciekli, to mogliby to wtedy w radiu nadać. Dzisiaj mimo wszystko nie będzie chyba padać. Myślę o tym, że w telewizji jednak bardziej można byłoby to nadać. I jak ludzie o tym wtedy gadać będą.

Co robisz? Nic, po prostu tracę swój rozum. W naszym naziemnym studiu zrobiło się już trochę dziwnie. Nie wiem, czy to ktoś już od teraz udźwignie. Lepiej już teraz pociągnij za dźwignie. Tak więc dlaczego się śmiejesz, gdy oglądasz tysiąc sposobów na śmierć. Nie ma za wiele czasu. Nadal trwała trauma. Niczym cicho spalana petarda. Nadęta to prawda. Czy ktoś chciałby mieć gokarta. Niech nie rzucają mną, jak zużytą zapalniczką. Nie mam zbytnio wielu rozszczeń. Nie chcę zbytnio wielu gości. Nikt nikogo nie ugości. W spodniach skóry stare mojej kości. Aż po kres mojej słownej rozwiązłości. Nie ma co sobie sprawiać przykrości. W odurzonej strachem wrażliwości. Świadomość tego, że będzie z czasem coraz gorzej, nie umniejsza nadziei, że czasami może być lepiej. Nie każdy może dziś zaśpiewać. Bóle w krzyżu może miewać. I do kibla musi rzygać.

Niekontrolowany odruch. Nieustający ruch. Nieprzerwany proces. I zaginiony znów notes. Niech wszyscy wrócą do skarbca. Niech ktoś zostawi tego starca. Już i tak ma liczne natarcia. Musimy uniknąć tego starcia. Misją jest cel dotarcia. Nie wiem komu los przyniósł tyle tarcia. W natarciu racji nacji miasta. Wstrzymując oddech i zatykając uszy. Na myśl o kolejnej wielkiej suszy, bo natury nic nie wzruszy. Wokół biednej wiejskiej tuszy. Tłuszczu nie mają za uszami.Tłumią tym to w swoim podbrzuszu. Chowając w nim też trochę suszu. Co pozwoli im się lepiej nieść na duszy. Jeśli nic ich wcześniej nie wykruszy. Moralności nic nie wzruszy. Stojąc dzisiaj w nocy w głuszy.

Przerwana atrakcja przez zerwanymi trakcji tramwajowej akcji miasta. Czy nigdy nie doznałeś szoku uderzając się w kolejny głaz. Nie chcę żeby ktoś tu dzisiaj wlazł. Z pasma rąk trzęsie nie z ziemi. Spazmem tłum tłumiony z nut. Nie chcę żeby ktoś się tłukł. Może dziś nie będę sam. Jeśli mam dowieźć tego znów. Lepiej nie będzie gorzej, być może. Dla chwili w której ktoś pomoże. I zabierze mnie nad morze. Może to coś mi pomoże. Gdy nad ranem zasnę może. Wdrożę trwożne drogi w sobie być może. Wielkie też ważne morze.

Wszystko, co ostatnio widzę i biorę do ręki, musi być białe. Biały bilet, biały papieros, biała koszulka. Biała srajtaśma. Biała zapalniczka. Biała piżama. A z drugiej strony wszystko jest czarne, i też tak czarne mam spodnie i czarną koszulę, w jej kieszeni, czarny długopis i czarny portfel. Biała podłoga i czarne światło. Czekam na czarny telefon. Chyba nic nie szkodzi, jeśli komuś coś nie wychodzi. To samo przychodzi. Wyłącz myślenie. Włącz skupienie. Przytrzymaj rację. Potrzymaj prawdę. Nic się nie dzieje. Nic mnie nie rusza. Tego się trzymam. Rozłączono. Brak porozumienia i połączenia. Odblokowano i zablokowano.

Strzał szału po bliskich, jakich zwał. Sprzęt ciał niebiański skrzętny stan. A dźwięk butelek i szkła strasznie denerwuje psy. Czy trzy cytrzystki cylinder cynicznie czynić będą nosić. Znosić będą znowu coś i nic. Co jak nić związana związkami zalążkiem związku zalążku w nocnym porządku.

O czym można w ogóle pisać. O czym można w ogóle śnić i marzyć. Co tu można w ogóle zrobić, by na jawie znów zamarzyć. Każda sosna z wysp wyrasta. Prosto ostro w usta pnącza. I nikt nic dziś nie połącza. Nie wiem, jak się to wyłącza. Wszystko wokół zdobią pnącza. I nikt już dzisiaj nic nie załącza. Chociaż dzisiaj sam coś tam włącza i na słuchawkach ogląda. Nikt za nikim się nie ogląda. Nikt tu w ogóle dziś nie sprząta. Czemu znów ktoś mnie gdzieś ciąga. Chcę wyjść już z tego ciągu. Człowiek magiel i czysty sen. Sensu łyka seksu treść. Nic nikomu jest w tą treść. Co wykona dziś na cześć. Temu, komu jest ta zawiść. Streścił treść żołądka wieść. Co przynieść chcę mapę ten, co chcę przenieść ją weń. Nie wiem ile mogę z tego zmieścić no i znieść na plecach, w karku, w brzuchu i głowie. Czas napisać o zapomogę. Bo dziś już nikomu nie pomogę. Nawet sobie.

Niesamowite, ile ludzi to robi. Pomimo tego, że nikt nic nie zrobi. Wolę ćwiczyć trochę jogi. Niż by mając poczuć trochę trafionej trwogi. Bo ani ja, ani nikt już dziś nic nie zrobi. Wszyscy zostali wybici co do nogi. Spróbuj ponownie później. Winne jest w całości fikcją w tym roku skończoną. Urwaną kończyną. Zerwaną koniczyną. Srebrzystą ryciną. Polaną benzyną. Zmieszaną maszyną. Pokrytej grzybem. Co sprośną piosenką zakańcza ten występ. I choć to nie trzyma się kupy całości. Zmienny jest front zależnych wartości. W obrębie miłości i zaboboności. Ryby od teraz jadam bez ości. W swej ostatecznie podłej zawziętości. I surowości surówki suwerenności. Noweli gości nowelizacji kodeksu postępowania administracyjnego. W zadaniowości centralnej społeczności. Co bez kości siedzi w kręgu gości, bez konieczności kręgosłupa posiadania. Wciąż czekam na nowe spreżystości. Nie mogę dłużej uznać tej terytorialności. Trywialności od ruchu społecznych wartości. Odruchu nienagannej wytrzymałości.

Zero otwartości w myśli sposobu przewartościowanej wrażliwości. Z tytułu tego naczynia, co dziś większość ludzi to wyczynia. Każdego jakiś sposób trzyma, mimo tego, że ktoś z nim coś wyczynia. I nie napełnisz już tego naczynia. Która koza to wyczynia, nikt już dzisiaj tego nie zatrzyma. I gdybym chciał zatrzymać system. Jak mam więc zatrzymać siebie. Złożyć swoje zwłoki w niebie. Chciałbym się już dziś wynieść z siebie.

Promień cztery to nazwa statku filmu science-fiction z lat pięćdziesiątych.

I wiecie co pamiętajcie jedno, dziwka to zawód, kurwa to charakter.

Póki mi staje, to znaczy, że dalej jestem młody.

Eksponat 03. To jeszcze nie koniec!

Dziewiąty dzień szóstego miesiąca. Lekarz i piekarz. Tadek i Władek. Jadący by krzyczeć. Odbierzecie ruskim czołgi. Bo bajzel na melinie.

Zabrali mi wszystkie moje ognie. Dalej od wieków o niego wojna trwa. Ładna zapalniczka nawet w brudnych rękach będzie wyglądała dobrze.

Moja suka ma na imię Karma. Karmię ją karmą. Karma ją karmi. Karma to suka. Karmą karmię kozę karmą.

Nic innego do jedzenia nie dostanie, tylko lepiej się przyzwyczają do obecnych smaków. Nie potrzeba pokazywać żadnych znanych więcej znaków. Zabawki z dzieciństwa dla dużych dzieci, na witrynie, co były, to zapatrzeni, w pytaniach na głos wzajemnie, o to, co to jest i co ty na to, i na co patrzysz, a ja na to, bo nie wiem co to jest, bo nawet, jeśli się domyślał ktoś, to nie powiedział, gdy wiedział, i zmyślał, lub mówił, że nie wiem. A w ogóle to pisząc, to wypowiadam się wtedy najchętniej. I wolałbym już nigdzie dzisiaj nie jechać. W ogóle nie wstawać i wszystko przepotwarzać. Wtedy, kiedy trzeba iść do miasta, ja nie chcę wychodzić ze swojego pokoju.

Mógłbym żyć bez nóg, jeśli miałbym dostawać pieniądze. I jakbym siedział i nie musiał się nigdzie ruszać, to po co mi nogi. Jednak raz na jakiś czas jestem zmuszony się ruszyć. A do tego mam wózek.

W międzyczasie: Biegacz zmarł biegnąc na atak serca w wieku 33 lat. Alkoholik dożył 99 lat. Brzydkie kobiety mają piękną duszę i umierają nagle. Te o pięknym ciele zaś, co jej nie posiadają. Wydaję się, że nigdy się nie zestarzeją.

Wszystko wokół mnie i na zewnątrz, jest obrzydliwe. Mdli mnie cały czas, i w dodatku ta zgaga, i co kilka chwil myślę, że będę już rzygał.

- Stary chodzisz w jej butach, nie myślisz, że dostaniesz po niej grzybicy?

- Nie, dlatego z nią właśnie chodziłem.

Dobrze weszło, szybciej wyjdzie i nagle moja dziewczyna mówi, że co na to wszystko powiedzą jej rodzice. A ja mówię, jebać ich i co na to wszystko powiedzą moi rodzice?

To, że się o tym mówi, zanim mogłoby się coś stać, jest przewidywaniem, a nie zapeszaniem.

Miedzy-sferyczne notowania pogodowe.

Chciałbym pochwycić morze. Zrzucić ciężar odskoczyć krok w tył. Mój Superman leżąc na mnie się skurczył. Ptasiej grypie drużyny kruków. Jesteś tak pomysłowy, jak ten pan, co wymyślił taczkę. Nawet najświętsze wspomnienie i miejsce, zostanie kiedyś sprofanowane i splugawione. Jestem już taki ułomny, że nie wiem, jak poprawnie trzyma się telefon.

Nie będzie mi ktoś taki gruby, jak Budda mówił o samodyscyplinie.

W pokazie konkursowej mody, na największy turban świata, co nosi się na głowie. Do granic wytrzymałości ciężkości. A jeśli nie udźwignęła, to ukarana taką to karą dekapitacji, co oczywiście nie wykluczało dalszego uczestnictwa, bo turbany miały nie spaść z głowy. Ale nigdzie nie ma w regulaminie, że ta głowa, ma być martwa. Bo pomimo że głowa spadła, to turban z niej nie.

...

Niezwykłostan. Niezwykły stan. Niezły Kłos, Stan.

W kwadratowym pokoju, dwóch łóżek nie należy przystawiać, jedno do drugiego, dla pary, bo z dwóch prostokątów, pomiędzy którymi, jest dużo wolnej przestrzeni, robi się kwadrat zajmujący znaczącą cześć w kwadracie jakim jest cały pokój mieszkalny, w jakim był i spokój i pokój.

Ulica nazywała się Promila, i numery trzy i pięć. A tu mamy trzy i pięć i ciągle rośnie. Ale ciśnienie spada. Czy trupowi może skoczyć ciśnienie? Bo najebany po śmierci pewnie jest nadal. Nieraz zgona zaliczałem kiedy piłem. Ale gdy swój własny zgon zaliczę wtedy się napiję.

Dzielnicową łopatologią się panoszyli prawdziwą idioty ideologią.

Prawdziwa wojna na rzecz pokoju.

Czy sądzisz, że podświadomość można kontrolować albo manipulować? Myślę, że ona sama tego chce, bo inaczej nie byłoby nas. Gdyby nie my, to by nie było jej. Ale gdyby nas nie było, to was także nie, jak i nie byłoby nikogo, a tak wspólnie spędzimy czas może jestem jednym z was i chciałem zagrać coś na bas. By tak można byłoby coś tu wziąć na zaś.

Podróżując, pomiędzy ludźmi, od ludzi do ludzi, a po to, że pracą jego jest etatową. Przeprowadzanie rozmów na jakikolwiek temat. Zawodowy mówca. Co już dawno uciekł z hufca. Generalnie to chleb można przygryzać do wszystkiego, ale ja chleb mogę sobie jeść ze wszystkim.

No, panie reżyserze to widzę, że na tym planie filmowym przełamał się w kwestii zaborczości odnośnie tejże właśnie chwili. A w odpowiedzi z ust reżysera wyfrunęły tylko słowa: Scenarzysta mi kazał. A ktoś w odpowiedzi z tyłu rzekł: akurat. Wcale nie kituje razem z montażystą i producentem wymuszają na mnie robić coś według ich konspektów i nie wiem, co oni w nich widzą, ale ja nie widzę w nich nic, przez to jeszcze bardziej krytycznie spoglądam na nich, z zupełnie innego tematu i z dystansu bezpiecznej odległości od nich.

Szklana rurka wycelowała w sam środek wyprostowanej dziewczyny, do której prawej dziurki wbijał się i przewiercał metalowy zimny płomień. W sekundę piekącej łzawej scenerii bólu i cierpienia. W stopniu najszerszym. Pomimo mojej postury, na którą nie mam mikstury. Ten się jednak pokazał i przez wiele żmudnych kwadratów, nieustannie od trzech godzin, pracował ten ktoś, niestrudzony niczym cyborg, wiedzący doskonale, co ma zrobić. Wolałbym swoje życie oddać bogowi Cyborgowo, i może iż się psują, ale nie umierają. W decyzjach dotyczących zachowania obserwowanego w swojej fizycznej podstawie strukturalnej, opartej na wizerunku człowieka, Bóg stworzył człowieka, na podobieństwo siebie, a człowiek stworzył inteligencję, nie na podobieństwie siebie, tylko na podobieństwie psa. Ciekawe, czy rozwinięte, inteligentne i świadome cyborgi, jutro będą miały możliwość rekreacji i prokreacji, i co w wynikach ewolucji zrywów etapami, w pewnym wieku, w różnym wieku, połowy wieku, i po wielu wiekach, pod wiekiem zamkniętym, mogli w końcu otworzyć trumnę.

Niezwykłościan. Po co ja do niego wracam?

Fraktura.

Tak się zdenerwowałem, że aż bym zajarał, gdyby nie to, że już palę.

W uszach dudnienie ciszy, jakby efektem głuchoty, objawem będący spowodowany poprzedniego dnia koncertem. Każde uderzenie wzbudzało lęki obawy przed uderzeniem bomby. Zasłyszany w tle odbity głos, zdawał się mówić do niego. Zbliżające się z oddali syreny, jechały po niego. Każdy błysk światła za oknem, wydawał się być ukradkiem, przez agenta szpiega, robioną mu fotografią, zbierającą dowody domniemanej zbrodni, przeciw niemu. Każdy szum elektryczności, czy rzężenie lampy, mogło wskazywać na liczne podsłuchy w nich pozostawione, podczas jego nieobecności. Gdy tylko spółdzielnia odcięła mu prąd, od wczesnego ranka, po nieprzespanej nocy, zajął się rozkręcaniem lamp, gniazdek, wtyków, puszek elektrycznych i przewodów, w poszukiwaniu pluskiew z podsłuchami. I każdy pisk za drzwiami, mógł być potencjalnie niebezpieczny. Każdy szmer gołębi na parapecie, był zaczątkiem zagrożenia. W każdym skrzypienie wózka, drzwi lub huśtawki za oknem, przypominało ludzki głos intruzów, przymierzających się do obławy, za kilka sekund, które ma, by poderwać się i rzucić przez wybite okno, z pierwszego piętra, by pędzić przed siebie w ucieczce, jak najdalej stąd. Nie dogonią go. Ucieknie. Uciekł. I już nie wrócił. Nie wiadomo gdzie jest, czy żyje i czy wróci. Kiedykolwiek.

Eksponat 04. Usiądź sobie

Najgorsze piwa świata, co nazywa się opat. A nad tą nazwą napisane jest słowo olivetinsky. I zastanawiam się, co to w ogóle znaczy. Nad tym napisem jest namalowany wizerunek jakiegoś mnicha, który ma głowę, jak obrzezany penis, w dodatku źle przez właściciela ogolony maszynką. I trzyma kufel piwa. A pod samym napisem jeszcze jest dodatkowe słowo, cannabis. Tak się zastanawiam nad tym, dlaczego religia stała się, aż tak bardzo znienawidzona w tym kraju. No bo szczerze pomyśleć ktoś, kto jest wysłannikiem świętości, trzyma wielki kufel piwa i do tego jest wskazownik, mówiący o tym, że albo dosypuje marychę, albo ją, zważywszy na jego minę, wcześniej wypalił. Gdy otworzyłem je,  wszystko było z nim okej, znaczy leżało w lodówce, chłodziło się. To kapsel wyrzuciło do góry, a piana zalała mi całą podłogę. I powiem wam, że nigdy nie widziałem żeby coś, cokolwiek, nawet wstrząśnięta Pepsi, czy szampan, się tak pienił. Nic dziwnego, że tego piwa nie reklamują w sklepach, ani w telewizji. Poza tym, jak już odważyłem się i spróbowałem jego smak, to wiecie co? Palę marychę jakieś 20 lat i może nie zawsze dostawałem dobry towar, ale to coś w niczym nie przypomina, ani marychy, ani nawet kocimiętki, którą sprzedaje się naiwniakom. I wtedy zrozumiałem, że ten smak, to smak totalnej porażki. Piana z piwa zalała mi pół podłogi. I nawet po wymyciu jej domestosem śmierdziała nadal. Poza tym pierwsze co, to zacząłem ścierać efekt eksplozji, pierwszym tym, co miałem pod ręką, a pod nią miałem brudne gacie. Gdy skończyłem, wraz z innymi rzeczami wrzuciłem do pralki. Z innymi ciuchami, które miałem przygotowane i były tam między innymi, spodnie za dwie stówy, koszulka zespołu, który już nie istnieje. No to wrzuciłem wszystko razem, no bo jaką szkodę mogłaby zrobić, jedna para majtek. Ale gdy wyciągnąłem te wszystkie ciuchy po półtorej godzinnym praniu, wtedy się okazało, się że wszystkie moje ciuchy są zniszczone, i walą dalej tym piwskiem. I przez jedno piwo i jedną parę majtek, jestem w plecy nie tylko o tysiąc złotych, ale też straciłem pamiątki o wartości sentymentalnej, których już nigdy nie kupię, będąc zakupionya na koncertach zespołów, które już nie istnieją. I kto mi za to teraz odda pieniądze? Poza tym, jest jeszcze jedna rzecz na podłodze, jakie zwłoki mnie niepokoily. W kałuży leżał notes z moimi notatkami, do mojej nowej książki. Podniosłem go i próbowałem wysuszyć, a było w nim dosyć sporo rzeczy napisanych odręcznie. Ale moje notatki nie były już tak bardzo czytelne, a sam notes wyglądał, jak małża. I są teraz one nie do odratowania. Nieważne, jak bardzo kiedykolwiek najebany, czy naćpany byłem, to nigdy w moim życiu, nie zapomniałem nałożyć gumy.

Raz mieszkałem w pokoju, w wielkim domu starej kobiety która, jak na okonia oko, miała jakieś 150 lat, a ja byłem jakoś po 20 i kobieta lubiła sobie wypić. I czasami dawała mi pieniądze i kazała sobie kupić sześciopak, a w zamian za to, że poszedłem i spędziłem z nią na gatce szmatce, jakiejś pół godziny do godziny. Tak, gdy tylko upłynęła zaczęły się dziać różne dziwy. No, ale ostatni z tych dziwów miało miejsce wtedy, gdy zaczął się weekend. I znów wysłała mnie po piwo. I w przypływie jej nagłej nostalgii i romantycznego humoru zapytała mnie o pewną rzecz. Zapytała się mnie, czy nie chciałbym, żeby ona zrobiła mi loda. Ja odpowiedziałem grzecznie, że nie trzeba, i że sam sobie poradzę. Ale ona zaczęła przemilać się do mnie i zapytała, czy nie chciałbym się z nią kochać. Nie chciałem nic odpowiadać, zbyt niegrzecznie mi się parło bezgłośnie by ją spławić. Niestety przedarło się, wyrwało i wydarło na głos. Ale, że też byłem przepity, więc odpowiedziałem jej, chyba najgorszą rzecz, jaką kiedykolwiek powiedziałem kobiecie:  Wolałbym dymać psa. Na kolejny dzień właścicielka wymówiła mi umowę.

Teraz, gdy zostałem sam i tak mam na głowie dużo, trosk, problemów, stresów i długów. Więc najlepszym rozwiązaniem jest otworzenie przedostatniego z dwóch jeszcze piw o nazwie Opat. Co też uczyniłem i tak, jak poprzednio nastąpiła eksplozja z butelki, co zalała mi ponownie podłogę w tym samym miejscu, przez co cały mój pokój śmierdzi piwem. I znowu tak, jak poprzednio pierwsze, co zrobiłem, to zacząłem wycierać podłogę tym, co miałem pod ręką. Majtki już zużyłem, to zacząłem wycierać brudnymi skarpetkami. Nie polecam.

Wziąłem łyk i wszystko w butelce spieniło mi się prosto do ust, nosa, oczu i uszu. Ale jestem cierpliwy i niezłomny. Więc zostawiłem piwo rozlane na podłodze. Bo nie miałem już go czym wytrzeć. A nie będę brudził nowych ciuchów, bo mogą mi się przydać dziś w pracy, zresztą i tak mam ich i niewiele. Poza tym jestem już tak najebany, że już mi się nawet nie chce, choć wiem, że jak będę wstawał w nocy z łóżka, żeby się odlać, to mogę się na tym pośliznąć. I dlatego zostawiam włączone światło na noc. A i też nie chcę zużywać do wytarcia tego papieru toaletowego, bo do wypłaty zostały jeszcze jakieś 4 dni a sądzę, że papier toaletowy może mi się jeszcze przydać, pomimo faktu, że od dwóch miesięcy mam sraczkę.

Ostatnie piwo, które miałem z gatunku opat. Postanowiłem otworzyć na uprzednio przygotowanym terenie. I tak też zrobiłem, ale gdy tylko otworzyłem, pi nie małych trudnościach, kapsel wyskoczył w jedną z dwóch lamp prosto w żarówkę, która eksplodowała. I wtedy zgasło światło w całym pokoju. Wyszedłem z niego i bardzo niechętnie zapaliłem światło w korytarzyku. Mój telefon był rozładowany, więc nie mogłem włączyć latarki, ale znalazłem małą racę i paloną świeczkę na tort, którą odpaliłem. Okazała się być starsza niż na to wyglądała. Więc wosk kapał strumieniami, po moich palcach, co skurczu odruchem puściłem zapaloną świeczkę, prosto na podłogę, która nie była tak do końca wytarta z alkoholu. Jak to ma on w naturze, podpalony płonie. W ciągu trzech sekund, co było krótsze niż pierwsze trzy minuty po eksplozji wielkiego wybuchu, który zapoczątkował wszechświat. Ten zniszczył mi cały pokój w niecałe trzy minuty. A po kolejnych trzech, przyjechała straż pożarna. A po kolejnych trzech, właściciel wymówił mi umowę. Kaucji nie odzyskałem.

Kiedyś już miałem taką akcję, że przyszedłem do kibla się odlać o trzeciej nad ranem, akurat przed pracą. Mieszkanie było źle utrzymane, niewyremontowane, a rury były nieco starsze ode mnie. Po sikaniu, gdy już spuściłem wodę, toaleta nie wykonała swojej funkcji. I licznik, co był zaraz nad kiblem przyspawany płytką na dwa magnesy, wywalił prosto przed siebie, pod ciśnieniem wrzącej wody. O mało nie obrywając mi kutasa. Próbowałem krzyczeć nawołując do ratunku, żeby mi ktoś pomógł zatamować strumień wody tryskający prosto na kontakt nad pralką, która dalej była podłączona. Dwie 18-letnie lesbijki, które niedawno wyszły z psychiatryka, w którym się poznały, moje współlokatorki, w tym czasie, uprawiały słodką miłość w pokoju obok, wybiegły z krzykiem i paniką wybiegając z mieszkania, chowając się w piwnicy, w której zadzwoniły na policję. Ja w tym czasie kierując strumień wrzątku prosto do kibla, próbowałem się dodzwonić na straż pożarną. Gdy ta przyjechała, jakiejś pół godziny później, miałem oparzenia trzeciego stopnia, na obu dłoniach. Całe mieszkanie było zalane wodą. Straż zakręciła wodę, nie tylko w moim mieszkaniu, ale w całej klatce schodowej. Po mich przyjechała policja, grożąc mi, że zakłócam ciszę nocną. Nieważne, że miałem potop i zalałem sąsiadkę pode mną. Najważniejsze dla nich było to, żebym zachował spokój, bo czeka mnie albo dołek, albo izba wytrzeźwień. Nie dostałem mandatu, ale upomnienie i spisanie. I gdy zamknąłem za nimi drzwi, zadzwonił właściciel, mówiący mi, żebym zszedł pod klatkę otworzyć lokatorką, bo nie wzięły kluczy, a on za godzinę będzie, by wymówić umowę mieszkania nam wszystkim.

Ukradłem rolkę srajtaśmy, bo nie chciałem się podetrzeć swoimi własnymi, ostatnimi, obsranymi majtkami. Nie wiem, co mi jest i nie chcę wiedzieć, ale wam powiem, że z mojej dupy leje się szybciej, niż z kranu. Zjadłem jedną zupkę chińską, wysrałem cztery. Dobry sos, nawet z samą kajzerką, będzie dobrze smakował.

Mieszkałem wówczas w Mrówkowcu. Mój pokój, jak pokój każdego samotnego mężczyzny i kawalera, wygląda tak samo. Wszędzie porozwalane ciuchy, wszędzie leży tytoń, pełno puszek wszędzie, i obspermionych chusteczek.

Obiekt 04. KOLEKTOR.
Obiekt 05. BIJE NA ŁEB.

Eksponat 05. Grupa domowa

Grupa została utworzona w celu szybkiego wyjaśnienia ewentualnych problemów i spraw społecznych i socjalnych, mających na celu szybkie wyjaśnienie sprawy. Ze względu na ilość osób mieszkających na trzech piętrach, łącznie ponad dwudziestu lokatorów, z których są osoby z Kuby, Ukrainy, Iranu, Niemiec, Anglii, Czech, Kenii, a także i Polski, proponuję porozumiewać się językiem angielskim, w znaczeniu urzędowego żargonu. A oto i niektóre z wiadomości pisanych na forum: Osoba, która ukradła moje pierogi na kolację, proszona jest o ich odkupienie i wsadzenie na miejsce w lodówce. - Druga osoba, dopisała się pod nią. - I przy okazji niech ten ktoś odkupi moje dwa energetyki, i również pozostawi je na miejscu. - Kolejna napisała: Od godziny czyjeś pranie blokuje pralkę. Proszę o zabranie rzeczy, w przeciwnym razie wyjmę je i położę na przeciwko pralki. - Kolejna wiadomość: Kosz na śmieci w kuchni służy do odpadów komunalnych, a nie do wyrzucania osobistych majtek, skarpetek i kapci. - Drzwi na pierwszym piętrze od łazienki nie reagują na moją kartę, przez co nie mogę się dostać do łazienki. Proszę o naprawienie tego problemu. - Cześć, stoję przed wejściem do domu, i zgubiłam klucze, czy ktoś mógłby mi otworzyć? - Pół godziny później. Ta sama dziewczyna. - Rozumiem, że nikogo nie ma w domu i nikt nie wchodzi na forum? - Po pięciu minutach ktoś odpisał: Drzwi na dole, od zaplecza kuchni, powinny być otwarte. - Następny ktoś: Straciłem sygnał wi-fi z piętra pierwszego, czy tylko ja? - Na co ktoś odpowiada. - A jakie jest hasło do neta? - Jak odzyskam sygnał, to Ci napiszę. - Skoro piszesz na forum, to skąd wziąłeś sygnał? - Z satelity. - To pewnie stary zegarmistrz coś kombinuje, i nakręca sprężynę świata.

Ogłoszenie na tablicy: Uwaga sąsiedzi. Prosimy o ostrożność i zabezpieczenie swoich domostw, bowiem na naszej dzielnicy, w naszym sąsiedztwie, doszło do kilkunastu włamań do domów. - I widząc to, cieszę się, że mieszkam w domu z monitoringiem. – Informujemy, że Wasze umowy najmu wygasną z dniem ostatniego dnia szóstego miesiąca. W związku z tym prosimy o wypełnienie formularza wyboru terminu zdania pokoju. Serdecznie dziękujemy za współpracę.

Posłuchajmy na początku naszej audycji, niezwykłego, specjalnie dla radia nagranego,  trailera dźwiękowego, reklamującego najnowszą książkę autora, którego dziś będziemy gościć w studio. Smaczku może dodać również to, iż za chwilę zaprezentowany materiał, można w wersji wizualnej obejrzeć na ekranie.

A teraz trochę o pogodzie. Witam, dziś po południu temperatura w słońcu może sięgać do trzydziestu stopni w cieniu. Możliwe gwałtowne burze wieczorem na dolnym śląsku. Zaś w pozostaej części kraju, możliwe opady dopiero pod koniec tygodnia.

Ogłoszenie sponsorowane: Jestem trzydziesto latkiem, samotnie mieszkającym, pracującym. Chciałbym spędzić z tobą chwile, sam na sam we dwoje, by podziwiać twoje nagie ciało. Romantycznie. Mogę Cię przenocować. Liczę na stałą relację. Napisz, to zjemy, zapalimy, posypiemy, wypijemy, pogadamy , posłuchamy, pokochamy, się. Mogę Cię przenocować na drugim łóżku. Szukam na raz kogoś, ale jak się polubimy, możemy się spotykać cały czas. Proponuję naprawdę przyjemny weekend we dwoje.  Zrobię, co tylko zechcesz. Poznam miłą panią na miłość. Spróbuj, najwyżej wrócisz do domu, nic nie stracisz. Piszcie i dzwońcie. Czekam.

Większość reklam produktów ma wieloletnią tradycję, którą musi nieustannie powielać. My może jej nie mamy, i jesteśmy młodzi, kreatywni, i pedantyczni, a to nasza pierwsza reklama, więc bądźcie wyrozumiali.

Drzwi, kobiecym głosem, oznajmiają, że drzwi są "zablokowane."

Odłóż artykuł w strefę pakowania...

Witam po reklamach w naszej audycji monitorowanej. Za chwilę teatr radia przedstawi słuchowisko dźwiękowe. A po przerwie porozmawiamy z autorem audiowizualnej sztuki teatralnej, pod tytułem: Tymczasem...

Członkowskie testy trzeba było zdać, zanim członkowie rady, dobiorą nowych członków. Robią to selektywnie i bardzo wnikliwie. Nie chcą popełnić błędu, ani żałować swojej decyzji. Bo to może odbić się na ich pracy, bo zaufać komuś, kogo się nie prześwietliło, to potwierdza tylko, że taki ktoś podejmuje złe decyzje.

Najważniejsze jest to, bym państwu przedstawił, na tym spotkaniu rekrutacyjnym, najistotniejsze aspekty mojego życia, które ukształtowały zamysł stworzenia, pewnego rodzaju archiwum, opisujących nie tylko przyczynę, ale i sposób w jaki zmarł. Myślę, że w pewnym momencie, gdy archiwum będzie już miało przyzwoity wzór, będzie źródłem czerpania informacji, ku niezbadanym i nieokreślonym jeszcze rozważaniom i badaniom. I mylą się ci, co nie znają charakteru tej pracy, będąca powierzchownie nudna, rutynowa, biurowa, i wujowa. Nieraz, niektóre sprawy, były przerażające, i nieraz znalazłem się w sytuacji, w której musiałem zachować zimną krew. I jej przy okazji nie stracić.

Proszę o wyjaśnienie, i wysłanie mi faktur od dnia zawarcia i końca umowy najmu, w przeliczeniu na ilość osób, w 18 pokojach wynajętych, przez okres czasu, jaki mnie dotyczy.  Oraz o informacje, ilu osób dotyczył stan początkowy liczników. Jaka kwota zaliczek wyliczona na dwa semestry, podczas, gdy moja umowa najmu rozpoczęła się trzeciego miesiąca roku, a zakończyła cztery miesiące później. jakich średnia kwota opłat za media, wynosiła 500zł za miesiąc. Więc jest niemożliwością, co do kwoty nieakceptowalnej, jakiej się przyjrzy bliżej, i zadecyduje o wiarygodności dokumentacji, mój adwokat. Zobaczymy, czy to wszystko jest legalne. Prosiłem też o to, by kontaktować się ze mną, a nie ze współlokatorką, która pokój opuściła, czyli ze swojej strony umowę zerwała. Umowa obejmowała dwie osoby, w pokoju dwuosobowym, z którego w/w dnia współlokatorka się wyprowadziła, i od tamtej pory nie mam z nią kontaktu. Pokój został zdany przeze mnie osobiście. Przelewy z ostatnich miesięcy,  były wysyłane z mojego konta, i te powinno być brane pod uwagę jako najistotniejsze. O czym informowałem listownie opiekuna, z którym zawiązałem umowę.

Eksponat 06. To, co mnie wkurza

Na początek to, co mnie wkurza to to, że narkotyki, takie jak alkohol i nikotyna, powodujące śmierć powolną i bolesną, są legalne, a reszta jest zakazana. Jakiś czas temu zastanawiałem się nad najlepszą i najkrótszą, i najmniej bolesną formą śmierci, i dowiedziałem się, że w aptekach można zamówić cyjanek potasu. Stówa za gram, legalnie, bez recepty. Nazbieramy, zaszaleje. Choć nie wiem, czy starczy. W końcu raz się żyje, nie?

Kolejnym uzależnieniem jest uzależnienie od kont bankowych. Jeśli liczne konta inwestycje powiązane są poprzez numer telefonu albo w aplikacji powiązane z urządzeniem, a to urządzenie się nagle traci i w dodatku zgubiło się dowód i kartę, to w takim chwili żąda się rozwiązania sprawy, możliwie jak najszybciej, nie ważne za jaką cenę. Ludzie najwięcej zapłacą, gdy coś musi być ważniejsze niż pieniądze, bo te posłużyły też do tego, żeby kupić za nią najbardziej wartościową rzecz na świecie, czyli własną dupę.

Ludzie mają ten problem, że są uzależnieni od wygody. Małej kwoty dogodnością, jest możliwe skrócenie sobie drogi, z pracy do niej idąc do pół godziny, wracając busem 8 minut, i pieszo 2 minuty.

Nie chcę się już wiecie uzależniać od drugiego człowieka, a co dopiero zarazić czymś od nich. Jesteśmy ludźmi. To określenie brzmi tak, jakby to dla człowieka było coś ważnego i z tego powinniśmy być dumni, a tak naprawdę, to nie ma się czym chwalić.

Lepiej nie mówić nic nigdy, jeśli ma to całą otoczkę legendy tajemniczej mistyczności, i nie będziemy sobie wzajemnie tego odebrać, bo wtedy to zarówno ja, jak i wszyscy wy, z jakiegoś powodu, przestaniemy się wzajemnie lubić. Interesuje was jako artysta, a nie człowiek, bo czytacie. I tak powinno być, więc nie interesuj się moim życiem osobistym, tylko swoim. Niektórzy jesteście moimi fanami, więc może to ja uzyskam takie prawa i będę mógł w każdej chwili przyjść do kogoś z was na chatę.

Może się krótko znamy, ale to widać od razu, komu można zaufać, przynajmniej w tych najważniejszych kwestiach. Typ, z którym siedzieliśmy u mnie w mieszkaniu, a znałem go jeden dzień, a drugiego gościa tydzień, wychodząc na fajkę i do domu, ten zabrał cały mój materiał.

On nie chce się naćpać. On się chcę zajebać. Kradnie i kłamie fałszywie, by wyciągnąć wszystko, co kto ma, dla siebie. Posunie się do wszystkiego. Taki zrobi wszystko za to. Musi mieć to za wszelką cenę. Nie wiadomo do czego jest zdolny, gdy będzie trzeci dzień na głodzie. Nie przejmuję się typem, który sprzedałby mnie każdemu, komukolwiek, by dostać za to trochę towaru. On się nie może powstrzymać. On to wszystko doskonale wie, ale jest zbyt naćpany, by o tym pomyśleć, a gdy przychodzi widmo trzeźwości, wtedy jest już za późno. I nawet nie wie, że jest poszukiwany.

Dzięki temu zdarzeniu, jako jedyny z naszej trójki, mógł to zrobić, wziąć piątkę, całość materiału i się wypierać, że to nie on. I pojąłem prawdziwe oblicze alkoholu, i nadnaturalne zagrożenie w narkotykach. Im się bardziej nadużywa, tym bardziej wycieńcza organizm, który do regeneracji potrzebuje większej ilości tego, co już zużyte. Nie wyobrażałem sobie, że są tego tak skrajne odmiany. Jak można pozwolić samemu sobie, by się doprowadzić do takiego stanu. On nie jest upośledzony, on jest po prostu głupi. Może i jest biedny teraz, ale wiedział o tym, że tak się stanie, jak przesadzi, to tak będzie. Długo i mocno się bawił kosztem innych. Na razie nie zdaje sobie z tego sprawy, bo jest naćpany. By tego dokonać, to musi wytrzeźwieć, i sobie przypomnieć. Ale im bardziej zaczyna, tym bardziej musi się naćpać, by zapomnieć. Bo wie, że to od teraz, będzie to wyznacznikiem reszty jego życia. I przez to jest pozbawiony własnej woli. Ciekawe, czy warto było, za stówę, stracić kolegów i zdobyć taką opinię wokół, przenoszoną pocztą pantoflową.

Może i jestem ślepy, ale przejrzałem twoje kłamstwa.

Kolejne doskonałe doświadczenie, które napędza do życia. Żadne życie nie jest warte umierania za niego. Żadne, oprócz własnego. Życie jest na to zbyt krótkie. Nie chcę go skracać bardziej. Ludzie są najbardziej uzależnieni od życia. Ale jak się tak ćpa szybko i dużo, byle więcej, to i tak tej fazy nie podbijesz. Nie przerobisz, a jeśli spróbujesz, to twój organizm cię odłączy. I dostaniesz zapaści. I lata uciekają, bardzo szybko, i w pewnym momencie trzeba będzie sobie to przystopować. Bo w życiu, pewnym wieku, będąc w wieku średnim, zdasz sobie sprawę i będziesz wiedział, że od tego momentu, życie i tak będzie uciekać naprawdę bardzo szybko. I wiesz, co ja sądzę? Że wtedy płynie bardzo szybko. I lepiej mieć wszystko opanowane i masz coś więcej niż tylko ćpanie, bo wtedy nie przeżyjesz kolejnych lat. A jeśli sam nie rzucisz, to nałóg rzuci ciebie. I w pewnym momencie lekarz powie ci, jaki jest wyrok, i ile trwać będzie.

Zimnociąg.

W wydatkach oszczędne, rozwiązanie umowy o dzieło, tworzy coś, czego jeszcze nie zapisał się, w włączającym się średnio, co w ich kierunku płynęła fala obłoku, w tym roku nie będzie znów gadał o tym, żeby siadać na temat, naszych najlepszych hoteli i pensjonatów. Oraz tego, że wszelkie drogi są zablokowane przez budowanie ciepłociągu. Bo zimno ciągnęło. Ciąg ciepła go zmywał. Blokada połączeń. Być może inaczej. Boję się że może stać się coś strasznego. Nie wiem czy można się schować za wczas. Nie ma dużo do roboty. Białe ściany i sufit i czarno białe meble. I jeszcze lodówka i czajnik, też czarne. Dalekosiężne wydatki. Planowanie skróconono do minimum.

Zamieszaniec.

Mieszaniec, to taki typ człowieka, co jak idzie między ludzi do kogokolwiek, bez żadnych uprzedzeń, bez żadnych obietnic, ale się miesza do wszystkich i ciągle się cieszy, i robi te gry i zabawy, co ostatecznie, jak towarzystwo opuszcza, to on wie, że zasiał już takie ziarno zniszczenia, że sam zakładał się z sobą, za ile go znajdą czasu i jak bardzo chcą to zrobić. Gdy wszystko się nie kończy gwałtownie, bez uprzedzenia, znaczyło, że to już koniec. Ziarno wykiełkowało i zarażało, a wszystko to, co on powiedział to wiedział niby, no i brał i namieszał do tego stopnia, że tam przy ludziach, którym namieszał, jak się spotkali, to przez to zaczęli mieszać między sobą te wysnute intrygi sekretne, gdy się spotkali i sobą samymi zajęli wzajemnie, każdy z każdym. Aż w końcu, coś albo ktoś, kończył tragicznie i wszystko przez tego owego mieszańca. Zamieszkańca dzikiego różańca, zdechłego w swym nieudolnym konstrukcjonizmie słabej jakości towaru. Ostatecznie już po tym wszystkim, gdy nadszedł kres wszystkich. Czasami bywa, że ktoś się uratował, a ktoś inny po tym odciął się i próbował zapomnieć, więc zmienił nazwisko i ukrywał się do końca swoich dni.

Nieskończony zasób słów kogoś, kto wie, co mówi. I nigdy się nie zająknął. Łącząc każdy temat z każdym, konfrontując wszystkie ze wszystkimi, prowadzącymi do rozwiązania rozwoju rozumu. Inny poziom ekspresyjności wyrażanych słów, nie przerywanych reklamami, w postaci refrenu. Wszystko, co wszyscy widzą, daje ogólne zrozumienie, które ktoś potwierdza na głos. Ale każdy rozumie i wie, co widzi. W ten sposób, indywidualnie każdy rozumie to, na swój sposób, sprawiając, że dla każdego to jest coś innego. A żeby takie to było, musi z tym czymś mieć więź osobistą.

Podwójny dwulicowiec. Bo zdać sobie trzeba sprawę, że dużo więcej, niż połowa ludzi, jest kurwami. Skrajnie obnażonymi, uzależnionymi od telefonu sklepów i pieniędzy. Z tego rodzaju uzależnienia nie da się wyjść. Pokrewnej zaś tematem temu tematowi tabu, jest sprzedawany w sklepach alkohol. Co po wieloletnim nadużywaniu, również tak, jak w poprzednich nieuleczalnych przypadkach, ten w formie trunku uzależnia najbardziej, ubezwłasnowalniając siebie samego, niszcząc najintensywniej, po kolei, wszelkie aspekty życia człowieka, działając negatywnie, niemal na wszystkie części ciała człowieka. Uzależnienie, z którego nie wyjdziesz do śmierci. Mamy na to dożywotnią gwarancję...

Eksponat 07. Telekonferencje

Teatr na scenie w teatrze radia.

Pomiędzy trzema bokami kwadratu, skórzanego białego siedzenia, na które padało czerwone światło, stał okrągły, przezroczysty stół. Na nim leżały, ułożone w trójkąt, trzy telefony, czarny, złoty i srebrny, po którego środku stała automatyczna sekretarka, z podłączonym głośnikiem z radiem pod nią. Pomiędzy stołem a wersalką, stał ekran telewizora, postawiony pionowo. Przed sceną pośrodku, stał sprzęt nagrywający dla radia i podcastów. Za nim siedziała publiczność. Za publicznością stała kamera, rejestrująca całą sztukę.

Trzy telefony to trzech aktorów sztuki. Kobieta, Dziecko i Mężczyzna. Którzy odgrywają rolę dziewięciu ról. Sekretarka natomiast, to Ono, narrator opisów i didaskalii, mogący być bezosobowym głosem syntezatora mowy. Narratorem treści dialogów, poza aktorami, może być nagranym głosem, samego autora. Gdy sztuka się zaczyna w kompletnej ciszy. Na teatralnej scenie w ciemności kompletnej, syntezator mowy, spowolnionym, z maksymalnie obniżonej wysokości, głosem, wypowiada tytuł sztuki: Telekonferencja...

Teatr plenerowy w teatrze telewizji.

I włącza się w ciemnościach, wpierw radio, szumiące, stacji szukające.

Zapowiedziany w audycji. Jest talk show i kabaret i performance i opera i też filharmonia, plenerowa, koncertowa, hip-hopowa, na duet i trio dialogi zamknięte w kilku scenach. W zwięzłym scenariuszu, kończącym się słowami: Ciąg dalszy nastąpi...

Czytany na głos, przez autora, monodeklamacją wiersz, publicznie przed publiką na żywo, schowany za kurtyną, niczym w teatrze jednego aktora, w którym czytał narrację sceny pierwszej. Poemat, i z tą siedzącą przed ekranami swoich urządzeń wszelkich, oglądając. Jak również odsłuchując w radiowej audycji teatru radia, lub w podcaście. Na sali teatru, sztuka teatralna trwała, nadawana dla teatru telewizji. Na wizji. Przy nim muzyka instrumentalna bez prądu rozbrzmiała, kolejno na klawesyn, organy, fortepian i syntezator. Trwając w samej muzyce przez dwadzieścia minut. Aż do zwieńczenia sceny, wieńczącej pieśnią chóralną śpiewaną przez chór kameralny i chór dziecięcy a cappella. Była to piosenka autorska. Puszczona z głośnika, z płyty winylowej, obracającej się na scenie, na którą padało czerwone światło.

Rozpoczęło się dźwiękowe słuchowisko: Awaryjne lądowanie obcej istoty na ziemię, w XXXV wieku. Rozbił się on statkiem Banita, podczas desperackiej ucieczki ze Strefy X. Ze skażonego miasta, podążając jak najdalej, od zmutowanych, żywych trupów, w jakich zamienili się wszyscy mieszkańcy planety. Ta, wybita z orbity, i oddalona od słońca, oscylowała w ciemnościach terroru nieskończonej nocy. Oscylując w sam środek galaktyki, będąc gdzieś pomiędzy obiektu Cygnus X-1, a wrotami do sanktuarium Księcia Ciemności, do którego królestwa nawoływały chóry złowieszcze, jakich pieśń wydobywała się i nakłaniała otchłani głosem, poprzez odbiorniki przeklętych kościołów, rozsianych przez trójce złowieszczych sióstr, naznaczonych osobiście przez niego. — I podczas tej kawalkady obrazów i dźwięków, dźwięk się urwał, a ekran rozbłysł…

Audiowizuale.

A następnie ekran telewizora, postawiony pionowo. Na ekranie były drzwi. Zamknięte. Na drzwiach był napis: Sprzęt niesprawny. – Za drzwiami, był mężczyzna, na maszynie do pisania, pisał: Jestem archeologiem, nazwiskiem Feryklakys. Poszukuję samotnie, aż do wczoraj. Po sześćdziesięciu dziewięciu dniach poszukiwań, jednego z rzadkich kuriozów, okazów, do mojej kolekcji eksponatów, znalazłem go. Była przy mnie. Wszystko zaczęło się od zdarzenia niezwykłego.

Rozpoczęło się dziewczęcym śpiewem z otchłani czas, w którym świecie pomiędzy życiem a śmiercią. Podróżował w nicości, wąż nieskończoności, co wysiedział jaja, a w nich było potomstwo, trojaczki trój jajowe, z których jedno trafiło na ziemię, drugie wyleciało do nieba, a trzecie spadło do piekła. I wieki trwały, nim te zmiany nastąpiły, gdy ktoś nakręcił pozytywkę, nie będącą częścią świata. I tramwaje i statki, i wszystko co sygnał ma, jak trąby królewskie, czy rogi wojenne, dźwięcznie rozlegały się w tym czasie nieproszone. Wprawione w ruch, przez dzwony brzmiące, rozpościerające swymi uderzeniami, płynąc po kres świata. Jedno z nieba, a drugie wracając z piekła, odrodziły się w zespolonym, bliźniaczym ciele, syjamskiej formie ludzkiej dziewczynki. Jaką odnalazła ta, co na ziemi była, i wyczekiwała ich. Starucha, kobieta i dziewica. Człowiek, anioł i diablica. Wzniosła ona kościół, stał na odludziu, w środku lasu zakazanego, pokrytego śniegiem. Przeklęty kościół złowieszczych sióstr.

I zbliżały się z oddali, w stronę drzwi, dźwięki kroków kogoś po schodach. Jak wyciąga klucz i wsadza go do zamka. I drzwi się uchylają, wraz z muzycznym pejzażem w tle chórow sióstr złowieszczych zakonu Księcia Ciemności. A w futrynie był las o zmierzchu, a w oddali było słychać stukanie w klawiaturę, jaką mężczyzna trzymał ma kolanach. I małe ognisko, którego słychać było dźwięki, strzelających od ognia patyków, do którego wolno obraz przybliżał się wolno. Gdzieś w oddali słychać było zamykany przejazd kolejowy. I głos kobiecy, mówiący:

- Tramwaj numer 35, wjedzie na tor szósty przy peronie trzecim, na dziewiętnastym piętrze. Pociąg kończył bieg.

Aż można było dostrzec dorosłego mężczyznę w kapeluszu i nastoletnią dziewczynę, trzymającą gitarę, a ich obecność już było czuć, widać i było słychać z nagrania.

-  I tak naprawdę, to wydajesz się być kobietą idealną. Mogę mówić do woli, i mnie słyszysz, ale nie mówisz. A zazwyczaj większość głuchoniemych jest pozbawiona słuchu. Grana przez niemowę, przy ognisku, po którego drugiej stronie siedział archeolog. A oni byli w futrynie drzwi, na pionowym ekranie. Kino w teatrze. Teatr w teatrze. Teatr w telewizji. – Kopiuj i wklej. Mów teraz: I narrator mówi: Posłuchajmy na początku naszej audycji, niezwykłego, specjalnie dla radia nagranego, reklamującego smaczki wizualne na ekranie dźwięków. I poleciało.

Eksponat 08. Arcydzieło

Obiekt 06. T0P §€©®3™$

Skonfiskowane.

Na całej długości ulicy Krzywej, było słychać zdarzenie, pomimo iż z zakątka ulic, Szczurzej, niosło się głośno. Eksponat został skonfiskowany. Kolekcjoner został zatrzymany. Galeria została objęta kwarantanną. A zarazem zarażenia, zaraz zamknięto całą ulicę Szczurzą. W śmietnikach na klucz, było zapalone światło, by odstraszało szczury. Większość podwórek, natomiast nie miała w ogóle światła. Chyba, że z sąsiedzkich mieszkań, jeśli płacili. Klatek schodowych i piwnic. Wszystko zostało udupione. Brak było cierpliwości. Wszystko zostało Skonfiskowane. Zabrali eksponaty, meble, pokoje, obiekt, ogród, ogrodzenie, powietrze, jak też eksponat główny. Jakim była Ona. Pyszotka. Jak zabrali samego prywatnego kolekcjonera. Jakim okazał się być eksponat, będący w czynnym posiadaniu prawdziwego, posiadającego prawa własności, co do roszczonego eksponatu, jakim dokumentem poświadczenia, jest w wykonaniu suchości ustalonego prawa.

...Czyli archeolog Jaszczuro  Feryklakys, był jedynie zaprogramowaną kukłą, mającą na celu znajdywanie i gromadzenie kolejnych kuriozalnych eksponatów. Nie wiedząc, że sam jest pierwszym eksponatem, jaki powstał, by zbudować całe muzeum. Teraz przez Nią, jaka Ona zniknęła bez informacji i słowa. Bo tego umowa nie obejmowała. I z rozdartej krawędzi podartej, wyłoniła się okazja spełnienia życzenia, jakim była realizacja dzieła sztuki, przez kogoś, kto tworzy coś, czego nie zobaczy nic podobnego nigdzie nikt. Ze nadrealnego snu chorego psychicznie halucynującego po dawce mieszanki neuroleptyków, próbujących wymusić głęboki sen na pacjencie, który nie spał od trzydziestu pięciu dni. Jest czwartek szósty lipca, godzina szósta sześćdziesiąt sześć. - Chciał, by artysta zrobił dzieło tylko dla jednej, jedynej osoby, siebie. Miał je skończyć, nikomu nie pokazując, i które ostatecznie miał oddać zleceniodawcy.

...Lecz to nie wyjaśnia w dalszym ciągu tego, kto jest właścicielem Feryklakysa. I w jakim celu właściciel użył go. Feryklakysa najważniejszą rolą było znalezienie odpowiedniego artysty, i zaofiarowanie mu czegoś, czego nie będzie w stanie odmówić. Żadnych pieniędzy. Tylko życzenie. Jedno z trzech. Trzecie. Należące do artysty.

Raz już miała miejsce podobna historia. Artysta na początku zlecenia miał wpierw dostać i spełnić swoje życzenie, wypowiedziane w pocieraną lampę Alladyna. Z niej para, zamieniająca się w mgłę, a te w chmury, i następnie w dym. I z niej wyłonił się dżin, będący smokiem spełniającym trzy życzenia. Ten zapragnął eutanazji. I tak dzieło sztuki pozostało niezrealizowane, ponad kilka nędznych szkiców, zalanych przez denata. I niestety, jedynie co można rzec to to, że pan Feryklakys zawiódł. Był to ostatni eksponat.

Arcyzmowa.

Drugi magnat, pan mister Vrong. Właśnie wraca z Kongo, i leci do Hongkongu, na premierę filmu o King Kongu. Wiedział czego szuka, lecz by to zdobyć, musiał sam osobiście się po to pofatygować. Znalazł artystę, któremu obiecał życzenie, ale na końcu. Po realizacji. I tak się stało. A życzeniem było wręczenie obrazu, na którym nic nie ma namalowanego. I to, żeby nie tworzyć jednak tego dzieła, z którego kontraktu nie może się wywiązać, dwóch i pół i więcej miesiąca. To były tortury, cierpienia, nienawiść, gniew i rozpacz, by wykrzesać z siebie arcydzieło, będące stworzone na zamówienie. To było gorsze niż artyści występujący w reklamach. Kapele grające w knajpach do kotleta. Rysowanie karykatur przed ratuszem. Codzienne pisanie nekrologów, horoskopów, raportów, wraz z rutynowym pisaniem scenariusza serialu.

Jaki to w dzisiejszym odcinku się zawiera, codzienności treści dialogów obyczajowej opowieści. Pisany codziennie kolejny, scena po scenie. Od czterech lat, i końca nie widać. A to, co już zobaczone, lub nie obejrzane w ogóle, liczy sobie ponad dwie setki i dwie dychy, dwudziestu dwu minutowych, odcinków. Prowadzących jeden ciąg zdarzeń nieskończonych wydarzeń, dążących do następnych, niemal jeszcze przed rozwiązaniem poprzedniej, z których odpowiedzi, zbieranych i układanych ku rozwiązaniu. Finalnie, na sam koniec, nic dla ogólnego wątku głównego rozwiązania sensu, nie wynikło z treści całości.

Tak, czy inaczej. Artysta najęty przez kolejnego impresario, skorzystał z dowolności twórczej, i jednoczesnym spełnieniu życzenia, będącego nierozerwalnie złączony z wizją artystyczną, jaką sam dla siebie ten chciał wykorzystać, by być może natrafić na coś, co arcydziełem mógł nazwać produkt skończony. Temu, kto zleca wykonanie go, może się nie spodobać, i nie wywołać żadnego wrażenia ani emocji. Jednak, przygotowując dopieszczone zdania życzenia tego, co ma być w najdoskonalszej i najdokładniejszej i najkreatywniejszej postaci tego, czym ma być. Najdroższy obraz świata. Tylko dla jednego. Będący legendarnym, przeklętym obrazem, opętanym przez demony z innych wymiarów i galaktyk. I choć nikt prócz klienta go miał nie zobaczyć, to nie znaczyło to, że autor plastyk swastyk, nie mógł powiedzieć, co na obrazie było.

A na obrazie było lustro namalowane tak, że się wydawało, że jest ono wokół futryny. I choć duże lustro mogłoby na drzwiach, lub zamiast nich być w całości. Prowadząc do gabinetu luster, w którym można było zwiedzać, podziwiać a nawet kupić na aukcji jedno. Obraz był ruchomy. Choć przedstawiał jedno ujęcie, to cały czas historia się toczyła wewnątrz niego, gołym okiem oglądana, lecz tylko w momencie, gdy widz na obraz patrzył. I z początku raz na jakiś czas. Potem co godzinę, pięć minut. W ogóle nie wypuszczając go z rąk przed twarzą zapatrzony będąc nlby w ekran telewizora. Z przerwą co dwie godziny. Co porę dnia. Aż w lustrze na obrazie, co odbijało inne lustra, wydawały się ciemnieć w samym środku jego tafli. Odbite miejsca lustrzanego aparatu, lustra wydawały się nie odbijać od pejzażu wokół, poza nie same, a widać było wszystko tylko przez to, że odbijało i pokazywało. W krzywym zwierciadle odbiciem, co nim nie był, a czymś lustrzanym, szklanym, mieniącym się, jak skraje oceanu fal, płynnym jak przeźroczysty kisiel szkło, wirującym w kalejdoskopie. Wydobywając się z ogromnego lustra na płótnie. Wychodząc całkiem, tafla przestała odbijać cokolwiek, niby jak zgaszony ekran. Nieruchomy i bezużyteczny. I pęknięcie błyskawicy przez jej całą przekątną.

Impresario nie odrywał wzroku z tafli czarnego lustra. Ciemność go wchłaniała bezdźwięcznie i bezdotykowo. I kiedy nawet zegar ścienny w minutach się zatrzymał bezgłośnie, przestając tykać, na kilkanaście sekund, przed wybiciem godziny ósmej. I też się tak stało. I impresario, co pochłaniał obraz, był teraz sam, przez obraz pochłaniany. Ten został zamknięty, uwięziony w lustrze na obrazie. Lustra z luster z obrazu, co wyszły, pełzały w stronę tafli szkła, ekranów, szkieł okularów, butelek, szyb i okien, czy czegokolwiek temu podobne. Na końcu w tafli wody. Pokrywając wszystkie, jakie tylko mogły, zmieniając je, choć niczego nie można było dostrzec, usłyszeć i poczuć czegokolwiek, przez przezroczystą substancję, jaka po pewnym czasie zastygała nierozerwalnie i niedostrzegalnie całkowicie. Nie wiadomo czemu lustra, i w jakim celu to zrobiły. Nie było żadnej zmiany dla gołego oka. Po chwili dłuższej ciszy, każdy w podważanie wziąłby zaistniałą sytuację, jakiej obserwatorem tego rodzaju niezwykłych anomalii, przeczących prawom natury, fizyki, logiki, jako niewiarygodne. I postanowić w wątpliwość poddać swój rozum, co się właściwie, i czy aby z pewnością pewnym będąc tego, że się to widziało, i doświadczało, na jawie, w świetle poranka. Siedząc wśród swojej prywatnej kolekcji, w swym gabinecie, na prywatnej posesji, w samotności ciszy. Spisując alfabetycznie, swoją własną, ukrytą, prywatną kolekcję mega wyobrażeń, meta-imaginacji.

Bezdechu.

Pomimo że, nie za pierwszym, ale tak za kolejnymi razami, pisane było wyraźnie, że dom na ulicy ma numer 4, i że bezwzględnie potrzebny jest bagażnik. Dopiero po ich przyjeździe orientowali się, co się dzieje. Półtorej godziny w deszczu, wraz z tuzinem innych, lokatorów, których pudła i meble, obstawiały cały obiekt studenckiego hotelu. Minął tydzień, jest szósty dzień siódmego miesiąca, za siedemnaście szósta.

- Nie wiem co, ale powinni brać o połowę lub zmienić dilera.

- Ale to oni są dilerami, cała cholerna rodzinka patoli.

Wszystko się burzy, jakby nagłym zrywem. Niczym w przepaść nagłą, wylosowaną przez otchłań. W zaskoczeniu niezrównoważonym. Tylko uczucie, poderwania, skoku, czy uderzenia. Wyrwać mnie, wybić, lub coś ma to wobec mnie w planach. Jak budzik na baterie przestaje być potrzebny. Czas biegnie tak szybko, że nie nadążam go przemyśleć i utrwalić. To, co powinien wiedzieć i co zrobić, a co zrobiłem i co się stało. Tyle dni , tyle chwil. Tyle mogił, pomimo tkwił, bez dechu, po tchu tak wielu mil...

"Niech się wykrwawię, niech mnie piorun roztrzaska, nich mnie zeżre krokodyl, niech ogłuchnę i oślepnę, niech stanę się żebrakiem, jeśli oszukam lub opuszczę żonę". – Lecz ta obietnica, nie mówi nic o potencjalnym zamordowaniu żony. Co się stało.

Co w głowie mają wariaci, a co naukowcy? Jakim urojeniom ulega każdy z nas, i jak to wpływa na innych? Czy sny mówią prawdę o nas? Jak bardzo nowoczesne wynalazki wpłynąć mogą na naszą zdolność postrzegania? Czy siłą woli i wyobraźnią można zmieniać świat? Jaki koniec czeka Ziemię? Czy na drugim końcu wszechświata nie rozpoczął się koniec czasu? Czy w tej chwili nie słyszysz w swojej głowie głosu zadanych, przez kogoś innego, pytań? Chcesz odpowiedzi? Możesz je znaleźć w bajkach pisanych przez chorych, by leczyć zdrowych. Takich jak Ty.

Najgłupsza książka świata.

Żeby każdy przynajmniej potrafił wypowiedzieć jakoś myśl. I wyrażać precyzyjnie swoje myśli mówiąc, o co mu chodzi. Większość gada, jakby była upośledzona, i nie wiadomo nigdy, o co im chodzi. Bo jeszcze kiedy kogoś słuchasz, to jakoś wykminisz, o co mu chodzi, ale niech taki ktoś nie pisze nigdy sms-ów, bo jak je czytam, to zastanawiam się poważnie, czy oni są na pewno normalni, i czy oni w ogóle umieją pisać? Ci ludzie to nawet pisać nie umieją normalnie, ino jeden wielki bełkot.

Tacy ją mogliby napisać. Opowiadałaby o pisarzu, który wpada na pomysł i zaczyna pisać książkę, i treść trwa tak długo, aż ten jej nie skończy.

Tak naprawdę można pisać, co się chce, ale i tak w odwrotności czytelności bywa serce jego nierozerwalnej skłonności, do jasności bytu tego, kim się jest i czego się tak naprawdę oczekuje od życia. Nie jest tak, jak ten idiota podaje powyżej. Złych jest zawsze na potęgę, ale to ja dopiero na samym końcu mam możliwość udobruhania wszystkiego, swoją ukrytą mocą, tylko tym moją własną decyzją odnośnie tego, że wierzę, że będzie dobrze. Choć wiem, że sam siebie okłamuje.

To musiałaby być jakaś nuda. I nie wiem, co mam zrobić. Tak naprawdę, pomimo tego że pisarza książki są i mają być ciekawe. To jeśli mówisz o samym pisarzu, to jego praca, nad tą książką, wcale nie jest ciekawa. Książka o pisarzu, który pisze książkę o pisarzu, który pisze książkę. I nie jest skupiony na treści, tylko na tym jego codziennym planie, ale od początku, aż do tego momentu, po którym będzie część druga, będącą książką, którą pisał, ale nie przedstawił.

Tylko pomimo, że pierwsza część była nudna i nic się w niej nie działo, to zostało to rozwinięte do takich rozmiarów, żeby czytelnik w ostateczności wytrwał, i nie jebnął ją w kąt, do pieca, chcąc sprzedać ją dalej. Musi to być na tyle krótkie, żeby czytelnik dotrwał do końca, i chciał przeczytać drugą część, licząc że ta słabizna, jakaby nie była, to i będzie lepsza w kontynuacji, od poprzedniego. Wszystko będzie od tego lepsze.

Czy jeśli teraz mam rozwiązanie, i patent, czyli że jeśli napiszę jakiś chujowy tekst, to żeby ten tekst wydawał się niezły, muszę napisać jeszcze gorszy tekst, i dać go przeczytać przed tamtym. Lepsze to, niż dawanie na sam koniec tekstu, czegoś naprawdę beznadziejnego, jak tekst, powyżej, i poniżej...

Eksponat 09. Dziwne oczy.

Wielokropek…

Niektórzy mają tak posiekany mózg, że tylko chodzą błędnie, nie wiedząc sami gdzie, a w myślach mają tylko przyprawę do grilla, sypaną z sitka, i mieląc go korbką, zupełnie jakby sam zechciał stać się tym, lub gorzej, już był. Pokonać schody i się nie wywrócić, by one nie pokonały ciebie. Chciałbym taką na zawsze, albo chociaż na pięć minut na sam. Bez ilustracji wewnątrz. Tylko z jedną na okładce. Bez cytatów. Bez dedykacji.

Znowu na miejscach, gotowi do skoku. Zapnijcie pasy, bo zaraz się poderwiemy. To nie jest samolot, samochód, nie tramwaj. Lecz ma on załogę, osobistą i zgraną. Poderwał do przodu, lecz wyrwało go w tył. Poderwać i złapać, by ponieść się prądom. Nie będąc poddany, gwałtownym osądom, oddany przesądom jest taki narwany, że ktoś ma inaczej, a on wmawia, że usłyszał, oświecone pieśni Nirvany. I nie wie już wiele, to mniej niż niewiele, nie wielu to robi, tak wiele przynosi. By zbyć was, okiem w trasę, co na teraz czasie, odpoczniemy tam, na tarasie.

Po zmroku było ciemno, bo księżyc był w nowiu, a w środku miasta, pomiędzy budynkami skrytymi pod drzewami, spomiędzy których latarnie się światłem przedzierały. Tysiące nocnych biegaczy, na oślep parło nie wywracając się biegnąc, podczas gdy ja chodząc, potykam się o światła z napreciwka. Świeże powietrze w tempie sześciu kilometrów z buta nocną godziną. Ostatnia prosta zygzakami rosła. Świateł promienie kosmicznej makiety statku, dawała znać innym, gdzie jest ich statek.

Statek odpływał w ucieczce, ukryci we mgle. Tylko jedna łódź za nimi wypłynęła, ale zapłonęła pośród wód na horyzoncie nocy. I nikt się nie odważył w locie, ale w porcie także z nieustraszonych żeglarzy, morskich piratów, przechwalonych, przez siebie i innych, ukoloryzowani, wraz ze swymi korzeniami i załogami, z przeszłościami. Ci, na widok mgły, udawali, że ich mdli, i wpierw muszą zgarnąć sidła nad brzegiem łowiąc i sprzedając, oprócz ryb, bajdy jakim karmił w zamian ludzi z lądu tła, co trwa na stałym lądzie, wzburzanym, nie sztormem, ale trzęsieniem ziemi, spowodowany uśpionym wulkanem, co to budził się raz na dekadę lub później, by wysepkę wokół morza, zalać płynną lawą, płynnym ogniem, by popiołem przykryć piach na plaży.

Ci, co na niej wtedy byli, o wakacjach i relaksie, nie myśleli. Tylko stali i patrzyli, w rozumieniu, ogień płynny był przed nimi, a za nimi betonowa tafla lodowatej wody. I nie mieli możliwości żadnych, uciec w jakikolwiek sposób. Zanim służby spoza wyspy tu przybędą, po mieszkańcach tejże wyspy, nawet w legendach będą milczeć. I gdy została już tylko godzina, ci co mogli zawrócili do swych domów, by ostatnią wolę i ochotę spełnić swoją w stresie, seksu samogwałtu pociechy orgazmu chęci doświadczenia.

Wielokropki...

Ze wszelakich nieprawdopodobnych treści nieprzewidywalnej fabuły, najbardziej ekstremalną z tych w swych wyznacznikach jest własne, nieprzewidywalne życie, w zdarzeniach, jak i w nieprawdopodobnych zdarzeniach prawdziwych, co są nie do uwierzenia w opowieści, co to komuś ją tu streści. I wypieści szum łagodny niczym strugi deszczu w potoku wody wartkiej, strumykami czystość z gór w doliny płynący nurt, co żyłą łączy się i wpływa w główną rzekę, rwąc i rzeźbiąc długie koryto, prowadząc przez kilometry, by się wlać do morza w końcu, wypływając niesiony falami jego, na pustynny ocean, bezkresnej w granicach tafli, co po horyzont biegł swym wzrokiem, na krawędź, co niebieska woda spokojnego oceanu, zacierała niebo z wodą, w której odbijały się w niej chmury, tak jak one falowały, tak jak wody parowanie. I o zmierzchu obłok opadł w mgłę rozległą wokół będąc, zacierała oczu wszelka widoczności punktu odniesienia konieczności.

Po całorocznej abstynencji od niektórych dragów, gdy się do nich wraca, po trzech dniach bez snu, w pewnym momencie nadchodzi nieuchronna zwała. Ale to, co się dzieje od jej rozpoczęcia, aż do końca, to istne tortury i aż nie mogę uwierzyć, jak to się stało, że po roku już o nich niemal zapomniałem. Zwłaszcza o piekącym języku. I problemem, jaka jest, przez tydzień, niemożność defekacji.

Jeśli inteligentny człowiek bierze jakieś narkotyki to mu to rozszerza percepcję i świadomość i za tą też inteligencję wymierną. Daj upośledzonemu bez talentu dragi i każ mi zrobić muzykę albo coś napisać. Nic nie może zrobić z kogokolwiek geniusza, czy artysty, bo wiedza, dragi, doświadczenia, czy cokolwiek innego, są tylko informacyjne. Dzieło tworzy się z geniuszu talentu świadomości postrzegania. Można byłoby się wycofać. Gdyby było gdzie. Można zostać lub wyjść.

Obcy gość.

W kołysce uczuć. W stanach splątania. Odkrywałem się woalem muzyki, dzięki której czułem się bezpieczniej i komfortowo. Blokując świat zewnętrzny, mogłem wyizolować wewnętrzny, siebie. Robiąc to, dwie bariery pękły jednocześnie, w zderzeniu ze sobą, na granicy krawędzi wyznaczonych. Wkraczając w tunel, pomiędzy te dwa światy, i wypadając w nowy, inny, obcy. Koniec. Nie zamierzam wyobrażać sobie czegoś niewyobrażalnego. Tam, gdzie się znalazłem, był nowy świat.

A w nim nie mógł dopasować nowo odczuwalnej rzeczywistości, jakże takiej samej, a jednak innej. Inność tego, była jakby w śnie, a to, gdzie był i ci widział, następowało powoli. Obserwował, jak na polany pejzażu odosobnionego, gdzie zamiast trawy, była posadzka w szachownicę. Z których dwóch przeciwnych stron, wkroczyły dwie armie, dwóch zwaśnionych królów, na których przybycie, niebo zachmurzyło się, czerwone się stając.

Starły się siły starców, stron przeciwnych sobie. I walczyli długo, na polu bitewnym. Lądzie pokrytym czarno białą szachownicą, otoczoną pajęczym ogrodzeniem, co był lepki niczym prawdziwa pajęcza sieć, to pod prądem jeszcze, włączającym się średnio, co siedem minut, na pół minuty jasności, by pozbyć się tych, co potrafią się wyswobodzić i uciec. Dwie armię, walczyły bez przerwy, dzień i noc, bo tak ich królowie rozkazali. A ci, co się wycofają, za dezercję zostaną pozbawieni głowy. Mieli walczyć tak długo, aż któraś ze stron się podda, a tego żadna ze stron nie mogła zrobić. I tylko całkowite pozbawienie wroga sił wojennych, miała zwieńczyć grę, jakiej obaj królowie przyglądali się bacznie, od wielu godzin.

Była to bitwa totalna, ostateczna. Wieńcząca pół wieku walki obu z nich. A żaden nie odpuścił nigdy. Wygrany zabiera wszystko, włącznie z decyzją o życiu jego i społeczności, jaką rządził w jego królestwie. Armie parły łeb w łeb, coraz słabsze, i mniej liczne, ale walczyli, nie mogąc przestać. Aż po dwóch dobach, pozostała tylko grupka, co już nawet sił nie miała, by oręż swój podnieść. Ci zaś zatrzymali się naprzeciw siebie i poczęli w grupie dyskutować, ku ciekawości swoich władców, z których dwóch, jeden zapytał na głos, co się dzieje.

I grupka ostatnich wrogów się rozpierzchła, i armia przeciwna podeszła do nieswojego króla, i to samo zrobiły obie. Stanęli, według planu, wokół tronu króla wroga, co tak stary był, że aż było to nieprzyzwoite, by tak długo żyć. I jeden z grupki, wystąpił do przodu, jako lider, co sił miał resztki na tyle, by móc swój miecz wyciągnąć z pochwy i rzucić królowi pod nogi tronu. I milczeniu, patrząc na siebie z zawiścią, żołnierz sięgnął pod swój płaszcz, armia przeciwna, tak samo zrobiła ugadana. I w dłoni trzymając pistolet, bez wahania i bez słowa, przystawiła lufy wylot, do czoła i obaj królowie usłyszeli od swych wrogów, i także od siebie, słowa ostatecznego:

Żadnych więcej królów w kraju. I po tych to słowach, nacisnęli spust, i strzelili bez wahania. Po spaleniu ich ciał, przyłączyli oba królestwa do siebie, i zarządzili radę demokracji wolnych rządów, w którym to, rozwiązywali problemy swego ludu, wsłuchując się w jego głos. By z nich nie spadł żaden włos. I nikt nie bił w czyiś nos. Jeśli skazał kogoś na to los.

Na polu bitwy, zostali tylko polegli, którzy zostali wzajemnie pozabijali wzajemnie, dla swoich królów, którzy także martwi tu leżą, lecz ich śmierć, była egzekucją. Kiedy doszli do królestwa pierwszej armii, po czym mieli przejść razem do drugiego. Wówczas wszystko musiało być dla wszystkich wyjaśnione. I tak się stało, aż do momentu, gdy ukrywający się obcy z innego świata, wciąż w swoim skafandrze, stanął pomiędzy nich wszystkich, i bojąc się, że rzuca się na niego, i go rozerwą, w ciszy, nieśmiało przedstawił się i powiedział dlaczego tu jest...

Dzieje nieskończone.

Dzieje, które się jeszcze nie skończyły. Dzieje trwające w nieskończoność. Dzieje, których bohaterami, są Nieskończeni. Dzieje skończone, ale nie spisanie. Dzieje w pisaniu porzucone i nie będące skończone.

Ze sto stron stosem spiętrzone były słowa tyrad myślowych spisków sekretnych, co spisane na stronie, bezstronnie sam swój raport pisał on, byle kto, sekretarzyk. To nie raporty, ile to dzieje świata nieskończonego wytrwale archiwizowane, metodyczną, skrupulatną pedantycznością. Nikt już prócz niego, tego nie czytał. Oni to wiedzą, lub nie chcą wiedzieć. Ci co zaś będą chcieli to poznać, i analizować, filozoficzne wywody, prowadząc celne spostrzeżeń niuanse. Pisał je, bo szef mu kazał, lecz on ich nie czytał, ani nikt inny. Więc jaki był sens tego? Żaden.

Ścisłą kontrolę o tym, kiedy się wycofają, a kiedy wkroczymy. Co kto i kogo lubi, i kto co robi, kiedy mu coś nie wychodzi. Bo gdy ktoś gdzieś wychodzi, nie raz sam sobie szkodzi. I najważniejsze są tyrady pytań, których zawsze są tysiące, żeby więcej i najlepiej, żeby naraz wszystko wiedzieć. Po co, kiedy, komu, o której, czy i po ile? I każda odpowiedź rodzi dwa pytania, z których coraz bardziej dąży to do rozwiązania. A jeśli nastąpi, to czy to wyjaśni już wszystko. Lecz mimo iż koniec, to zawsze by można, ciąg dalszego przebieg napocząć i wolną wolę jej dać na dni kilka. Samemu odpocząć. Dać głosu wewnątrz zwolnić i się zamknąć, lub raptownie urwać, na głos krzycząc, że dosyć. Dziś muszę się przyznać. Ze wszelakich starań, umysłu błysk już zaćmił się nieco. Już ciało dygocze, odpływa się zrywa, zapada bez czucia, odwirowując w stronę stanu uśpienia.

Gdy ten stan nastał, wzrastał on do punktu całkowitego braku obserwacji, jakiej oddawał się w ciągu dnia, żeby wszystkich wokół widzieć dobrze. Podczas, gdy tak było, jego wydawał się nie widzieć nikt. Jakby podglądacza pośród tłumu, na którego nikt nie zwraca uwagi, bo jej nie przykuwa tak, jak on wzrok skupiony wprost na nie, obie. Lecz to wszystko tylko mu się śni. I wówczas budzi się rozkojarzony. Domyślał się, że obserwacja jego celem pracy jest, i choć nikt nikomu nie podawał akt od niego, to mógł się spodziewać, że nie tylko on może bezkarnie obserwować, ale inni oni jego też. I gdy zniknęły wszystkie raporty jego, wówczas wiedział, ale nie dowierzał. Bo ten ktoś był tak dobry, że musiał go miesiącami obserwować, a on się nie domyślił. Nic nie zauważył. W dzień zabrali mu jego pracę, a w nocy gdy spał, ograbili go z czegoś jeszcze ważniejszego, ukrytego, od czego narodziła się eksplozja wewnętrznego ego. Jego wyobraźni dekoracją podświadomej snu metafory adaptacji, zazwyczaj bez żadnych pertraktacji, co do autorskiej wersji demo, wyrwanej z surowego mózgu jego, co oprócz snów, żadną myślą nie był skalany wtedy.

Przemyślał skrycie strumieniem świadomości wszelkiej możliwości nieprawdopodobne scenariusze. Lecz, gdy na zasadzie eliminacji, za i przeciw, miał już niemal wyraźną konkluzję. To on jest głównym obiektem obserwacji, obserwowanym przez wszystkich. Tylko jego raportów nikt nie czytał. To źle dla nich, a dobre dla niego.

Nie mógł zdobyć jednak informacji na temat tego, jakiego rodzaju badaniom został poddawany, a cele obserwacji i jego wyniki są mu nieznane. Pomimo stałej obserwacji wizyjnej i obcych oczu, starał się nie zwraca na nikogo uwagę, pomimo tego, że musiał napiąć skupienie, by uciec ze szpitalnej placówki więziennej.

Dopiero wtedy odkrył, że jest coś o czym zapomniał, a znalazł dokumenty mówiące o nim i przeprowadzanym na nim eksperymencie. Był człowiekiem, co wyleciał na misję eksploracji kosmosu. Trafił tutaj, jako rozbitek. I poddał się, wkraczając w ich i swój, nowy świat. Nie mając wyboru, musiał się zgodzić na coś, co poprowadziło go do tego miejsca. Ale gdzie dalej, po co i co, powinien zawierać dalej...

Eksponat 10. Mrówkowiec

Urzędnik państwowy instytutu zbierania danych statystycznych, z bezpośrednio przeprowadzonego dochodzenia, mającego w pracach swych ustalić, dokładny przebieg i przyczynę zgonu, w raporcie do centrum archiwizacji. Widocznie kogoś to interesuje. On jako śledczy i autor raportów. Przybywał on jako pierwszy na miejsce zdarzenia. Nie raz był on tak wcześnie, że aż niemal niemożliwe. Jego rekord to sześć minut po zgonie. Jeszcze ciało nie wystygło. Pomimo tego, że wraz z wybiciem pierwszej godziny lekcyjnej, on razem ze szkołą rozpoczynał swoją naukową zmianę.

W publicznym miejscu. W godzinach szczytu. W Mrówkowcu. Bloku na dwadzieścia klatek i dwadzieścia pięter. W każdej klatce dwadzieścia mieszkań. Na ostatnim piętrze, środkowej klatki. Siedział nago na krześle, z zapalniczką w ręce, polany benzyną, z karnistra opróżnionego do połowy. Którego zawartość spływała po schodach. Z nienawiścią. Z zimną krwią. Znienawiść. Bez wyjścia. Próbują zmienić jego decyzję, i wpłynąć na niego, by nie zapalił ognia. Co, jeśli nikt nie potrafi, a ten jest zdecydowany? Waha się, bo ma to sens. I już wszyscy mieli nadzieję, że się podda. On niewzruszenie, bez wahania, odpala ją. Ze zdecydowanym, zawziętym i konsekwentnym w poczynaniach i decyzjach, nie da się nawiązać rozmowy. Nie z każdym da się dogadać.

Kilka godzin później, o północy, po obrabowaniu i podpaleniu apteki. Dwaj ćpunscy przyjaciele wieloletni, postanowili zgodnie, stojąc na dachu, postanowili skoczyć na parking pełny zaparkowanych samochodów. Zdecydowani, i odważni jak diabli, nieustraszeni, i pewni siebie w tej chwili, bardziej niż czegokolwiek, kiedykolwiek byli, celu spełnienia osiągnięcia jedynej decyzji. Skoczyli. Jeden odbił się przy upadku od trzepaka na dywan, na którym złamał w pół kręgosłup. Drugi przedarł czysto powietrze , i rozpędzony uderzył w sam środek ulicy, po której spacerował młody człowiek, co jednego dnia stracił dziewczynę, drugiego dnia mieszkanie, a trzeciego pracę. Czwartego dostał dwudziestą odpowiedź o decyzji negatywnej. A ostatniego, próbował się powiesić nad torami mostu nad rzeką, ale para dobrych ludzi, baraszkujących nieopodal w krzakach, i ściągnęli go zemdlonego, w chwili, gdy ostatnia myśl przebiegła mu przez umysł, brzmiąco mówiąca do samego siebie o tym, że sam siebie rozczarował. I właśnie w tej chwili,.drugi skoczek, pruł wprost na niego, mającego w tej chwili nieprzyjemne instynktowne wrażenie, jakby coś, pewnie jakiś samochód, zaraz w niego walnie. I to była ta jedna z nielicznych chwil, w której trzeba natychmiast podjąć decyzję, jakąkolwiek, bez namysłu. Czy stać, czy się ruszyć, a jeśli tak, to w którym kierunku. Jeden do trzech. Nie spodziewał się, że na dworze, pod gołym niebem, to właśnie z jego kierunku nadeszło zderzenie.

Bladym świtem, przebudzony budzikiem, wstający do roboty lokator poszedł oddać urynę do toalety, nad którą, z boku przyczepiona była płytka ma magnesie, zasłaniająca licznik podpięty pod pół wiekowe rury, jakie ciśnienie wrzątku rozerwało i strumieniem rozwaliło płytkę, jaką rozerwało wybuchem, i ta przecięła prostym cięciem jego penisa, rozwalając resztę na wiekowej pralce, strumieniem wody rozbijając się potężnie prosto w kontakt elektryczny, jaki naderwany począł iskrzyć, wówczas, gdy lokator zemdlały leżał w zalanej wodą i krwią posadzce. Spięcie rozerwało kontakt, a elektryczny deszcz poraził zemdlonego, jaki w podrygach spazmów, przy którymś kolejnym opadł nieruchomo, otoczony dymem, leżąc w falach wrzątku, i ciemności, jaka zapadła nagle, wraz z jego ostatnim podrygiem ostatniego tchnienia. Wszystko ucichło i zamarło, prócz szumu wody nieprzerwanie lejącej się. Zalewającej sąsiadów na trzy piętra poniżej, a resztę, wszystkich bez wyjątku w całej klatce, pozbawiając elektryczności. Ten stan rzeczy dziejący się, a przez wiele śniących nieświadomych był ten fakt on jeszcze, rozerwały syreny straży pożarnej, pogotowia i policji, na sygnałach dobiegających z trzech różnych dzielnic, narastały w kakofonii, okrążając budynek. I nacierając do jego wnętrza, całkowicie go otoczyli i próbowali przejąć kontrolę nad sytuacją. Tym razem się nie udało.

W środku nocy, w godzinie samobójców, porzucony przez żonę mąż, co uciekła po pięciu latach, wraz ze ich trzyletnią córeczką. Usiadł w kuchni przy kawie, i po wypiciu połowy, podjął trzy złe, najgorsze w życiu jego i innych, decyzję. Najpierw znowu postawił czajnik, odkręcił gaz, otworzył piekarnik, i zrobił to samo. Odstawił prosty kubek i zadzwonił do żony, zaczynając od słów, że wie iż z pewnością będzie to ich ostatnia rozmowa, zależna od tego, czy przemyślała i jest ostatecznie zdecydowana o tym. Była. Nie wraca. I już gdy wiedział, że się rozłączy, gwałtownie wtargnął w jej słowa ostatnie. Powiedział tylko - No to tylko popatrz na to, co ja teraz zrobię.

I zrobił ostatni błąd ostateczny. Odpalił ogień. I wszystko wybuchło z okna. Niszcząc środkową część bloku, jakie mieszkanie pociągnęło w reakcji łańcuchowej domino efektu. Mieszczące się wokół, ściągając niemal całą klatkę schodową o dwanaście pięter w dół.

Nie chciałbym być znaleziony martwy tak, jak mój sąsiad Ziemniak, zamknięty w pokoju oglądać pornosy i walić konia i przy tym orgazmie, dostać ataku serca.  Ciekawi mnie, ile godzin zajmie przeprowadzenie dochodzenia, przez prokuratora, policję i śledczych, by dojść do wniosku, że owa śmierć odbyła się podczas walenia konia. I musiałoby to tak być, bo jakże można byłoby uwierzyć w co innego, jak na przykład zawierzyć słowo, że to kulka snajpera niezwykłego, go zlikwidowała, ale jeszcze przed tą co leciała. Co jak co, ale nie uwierzę, że jakiś snajper płatny morderca przyjął kontrakt na zabicie go. Wiem, że nie chce się pokazać, ani wyszło na jaw, kto się tego podjął,  zważywszy na sam fakt, że snajper strzelał do niego z odległości 10 km, mówi o tym, że ten podpadł. Ciekawe czym. Co zrobił? Nierozwkłane tajemnice, budzą większe kontrowersje.

Obiekt 07. SĄD BOŻY.
Obiekt 08. Z-WIEŻY-OWCY.

Eksponat 11. Wielka ucieczka.

Upały piekielne. Zaczęły się. Był dopiero dwudziesty czerwca, a temperatura w ciągu dnia, już o godzinie dziesiątej rano, osiąga trzydziestu stopni Celsjusza, co ma o dziesięć stopni się podnieść, do południa. I nie są przewidywane opady. Była to tego rodzaju parna, nasłoneczniona, stojącym, gorącym powietrzem, pora. Jaka wyciąga wszystkie soki z każdego alkoholika i narkomana. Pół godziny w słońcu i już jest kompletnie odwodniony i wysuszony. Pół godziny później, jego ciało się przypala i zwija, jak mięso na grillu. By następnie od gorąca, zacząć się rozpuszczać, jak lodowy tort.

Rozpłynięty, niczym gęsty budyń, próbował czołgać swoje bezkształtne cielsko, próbując wykręcić poza dymiącą, grzmiącą rurę wydechową wieśniackiego BMW. Po rozgrzanych kamieniach, pełzał po rozgrzanych, marmurowych schodach, których krawędzie rozmywały się od rozgrzania, mętniącego oczy, zalane potem, ledwo filtrujące powietrze. I by ostatecznie, stanąć przed drzwiami z elektronicznym kodem, który nie działał, zastąpiony kartą, jaką przyłożywszy do klawiatury numerycznej nad klamką, rozbłyskiem i zluzowaną blokadą, otwierały drzwi, mówiące żeńskim głosem "odblokowane." W korytarzu, i po kolejnych schodach, jakie stopnie były zbyt wysokie. I chłodniej było. Drzwi toalety, także na kartę, elektroniczny zamek, ze zbyt szybko wyczerpującą się baterią, bez której drzwi się nie odblokowują. Na samej górze, po lewej, jeden z dwóch dwuosobowych pokoi, z czego jeden pusty. A do niego klucz, i zamek zamknięty z drugiej strony. W pokoju nagrzewającym się do granic wytrzymałości. W parnej duchocie prażącego światłem słońca. Bez końca.

Tam, wyglądając za okno, obserwowałem jak w ciągu godziny liście na drzewach z pełnej zieleni, żółkną. Trawa wysuszona, po godzinie od skoszenia, pół godziny później zostaje rozwiana przez wiatr. Pety w popielniczkach, zgaszone godziny temu, ulegają samozapłonowi, a niektóre z nich, tej słabszej marki, wybuchały jak petardy. Jezdnie asfaltowe rozpływały się do niemal płynnej substancji, po której broczyły samochody, próbujące przedrzeć się pędem dalej, w jakikolwiek cień. Lecz opony nie wytrzymywały, roztapiały się, pękały i mieszały się z asfaltem, unieruchamiając samochód na stałe, razem z pasażerami w środku, nie mogącymi wyjść.

Słońce paliło mieszkania wszelkie, których okna na nie były skierowane. Ptaki latały nisko, ale i tak większość spadała. Ryby dopływały do dna, i tam się ukrywały. Te, co nie zdążyły sięgnąć dna, wypłynęły na brzeg ugotowane, gotowe na patelnię. Zwierzęta zdychały na polanach. Starcy umierali w domach. Rozpaleni po skoku w zimną wodę basenu. Kobiety legły na ulicach. Fabryki przegrzane, zostały w większości wyłączone. Te, które chodziły nadal, oczekiwały na alarm stanu krytycznego, grożącego całkowitym wyłączeniem placówki, działającej na awaryjnym generatorze.

Ludzie zebrali się w kościołach, bo tam było najchłodniej. Reszta siedziała w piwnicach. Chłodniach, rzeźniach, samochodów z lodami, mrożonkami. Gdziekolwiek, gdzie tylko można byłoby się schłodzić. Na plaży nikt się nie opalał. Wszyscy siedzieli w wodzie. Wszystko, co działało na energię słoneczną, działało ponad oczekiwania. Pod warunkiem, że pod urządzenie jest podpięty sprzęt, mający chłodzić wnętrze.

Anteny i satelity, spalone zostały, wraz z trakcjami elektrycznymi. Budynki płonęły, topiły się i wybuchały. Tak samo samochody, telewizory, radia i telefony. Ludzie wariowali, zabijali innych, siebie. I chaos nastał, szaleńczą anarchią, zatapiał społeczność. Cyrki, wesołe miasteczka i inne publiczne miejsca opustoszały, będąc miejscami potencjalnie niebezpiecznymi. Wybuchały butle z gazem, baki gokartów, stoiska z popcornem, z balonami, i obiektami do zabawy, napełnionymi powietrzem.

Ściśle stałe tempo. Ciągła ta sama bez zmian temperatura. Przynajmniej chłodno można podejść do tematu. I zdawać by się mogło, że ostrzegają nas nieustannie, że prawdziwe upały mają dopiero nadejść.

...

Wzleciała mewa i usiadła na poduszce, trzymanej na głowie. Wysiedziała jajko, i wleciała do dziupli w nosie, zatrzymując się gdzieś w mózgu, przybitym do ściany, rozbryzgniętej na podłodze. Mewa znalazła wersy rozrzucone na wersalce w Wersalu znaleziono podczas wernisażu.

Spontanicznością, ruszam się z koniecznością. Walnął bym już krechę, żeby było w deche. Bo jeśli nie ma krechy, to także i dechy. Swą umownością, rozmaitą ułomnością. Co z czułością, się oddalam, ponad to, co chcę robić to. Ktoś, kto próbuje skonstruować nowy instrument muzyczny, dmucha w rurę od odkurzacza. Tak się dzieje, gdy tylko siedzę. W siedzibie biura podróży, gdzie koniec życia mi tu służy. Bo za każdą sprzedaną podróżą, kryje się możliwość, że coś złego się wydarzy. Czuję to w dziąsłach zębów, które są wyrwane. Ukraiński łącznik, próbuje uciec z okopów, udając miejsca, krzycząc za siebie "schreiben, schnella!" I się toczy kula szpiegująca, raportująca obserwowane roszady. Celnicy zbyt okazale i chętnie, pruli z narzędziami do przeszukiwania podróżnych i ich bagaży. Niech wróci chociaż jedna. I nadeszło uderzenie. I wszyscy zaczęli uciekać.

I wszystko zaczęło się walić. I trzeba było uciekać, przed falą uderzeniową, niszczącą zarówno miasto, jak i zniekształcając całą rzeczywistość. Zebry na dachu pędzącego i przewracającego się w kolizji samochodu, mijający most, od którego odbity, wleciał pomiędzy cegły lecące w powietrze, wyrzucone podmuchem kamieniczki, rozsadzonej przez uszkodzony piec. Wtopiły się one więc w stopione szkło, płynące wolno falami, niczym woda w spowolnionym nagraniem, spływająca po zatapiającym się, osadzającym w tafli roztopionego metalu. Ponad nim było przejście na drugą stronę, poza to terytorium.

Znalazłwszy się na dachu budynku, jak najszybciej próbowałem namierzyć wejście, ku któremu pobiegłem, myśląc, że będzie na niej kłódka, albo co gorsza zamknięta od środka, ale tak nie było. Zbiegłem schodami, przeszedłem przez kraty i wzdłuż korytarza, minąwszy pozamykane pomieszczenia nieznanego przeznaczenia i posiadania. Schody w dół prowadziły na dziesiąte piętro. Na końcu korytarza, była winda. Wezwałem ją przyciskiem i czekałem. Dwoje ludzi z walizkami wyszło z niej, a ja wszedłem do niej sam, i nacisnąłem numer zero.

Na słuchawkach. Na zewnątrz. Alarm. Ucieczka z psychiatryka. Opanowali już całe miasto, i chcą przejąć całą wyspę. Świry były wszędzie. Nie można było niczego powiedzieć, choć mówić to oni chcieli. I polegli wszyscy, i rządy i wojsko. I nie było gdzie uciec, choć dalej by się chciało. Lecz mi się udało i parłem przed siebie, skacząc po maksymalnym rozpędzeniu, i przelatując nad ogromnymi odległościami, by odbić się znów, nawet od cienkiej warstwy wody, by znów wzbić się dalej i wyżej, by wylądować w letnim, zielonym lesie i podążać dalej, na spotkanie z istotami z lasu, przemierzającymi drogę do nas, z jakiegoś powodu, więc wyszliśmy w ich kierunku ich powitać. Bowiem nie mamy nic na sumieniu, i też żadnej krzywdy im nie wyrządziliśmy, ani urazu też żadna ze stron, nie powinna mieć za nic.

Przy spotkaniu wspólnym, wyszły dwie sprawy, po jednej z każdej ze stron. I ona była wspólna. Obydwoje, wszyscy uciekali, a wraz z nimi też ja. I postanowili zgodnie, że skoro żadne z ich królestw, nie może zostać uratowane, to poszukają wspólnej drogi do stworzenia nowego. I poszliśmy w trzecią stronę. Z lądu wiodła droga, lecz pusta, nie znacząca, nie wiadomo dokąd prowadząca, stała się niesamowicie rażąca, bo z chmur wyrastały budynki, dachem w dół. Żyjące w chmurach. I tam oba królestwa podążyły, ale nie ja, bo ja zawróciłem, by znaleźć swą drogę.

Nie chciałem iść w deszczu autostradą, a o autobus tu trudno. Nie ma nawet szans, by jakiś ktoś obcy gość, cię za frajer stąd zgarnie, i zawiezie gdzie chcesz. Więc wysłałem moje dokładne dane z lokalizatora taryfiarzowi, by ten mnie stąd zabrał. Osiem minut później siedziałem na tylnim ogrzewanym siedzeniu, słuchając dyskretnej, radiowej, muzyczki. I tak to trwało, zanim dotrę na miejsce, minie jakieś pół godziny. To wystarczający czas, by jednocześnie przyspieszyć na metę, ale też by móc zwolnić oddech.

Eksponat 12. Sprzęt niesprawny

Przeszczep i Pan Błąd.

To był on. Nic nie wiedział. Nic nie rozumiał. To był tuman prawdziwy, naturalnie urodzony tuman. Nie miał nic do stracenia. Zawsze sobie żartowałem z niego, żeby oddał swój mózg na eksperymenty. Zbije fortunę za życia, a jemu nie potrzebny, bo i tak go nie używa.

W stanie skupienia, działającej odrębności istniał, jako miejsce na ognisko, z wykorzystaniem drewnianego konia. Udręczony, jak męczennik samotny. Stan oblężenia zimnym deszczu dreszczem. I ruszamy w zmęczony chodnik i z ciężką od grzmotu chmur głową. Z głową w chmurach. Z wyciszonymi krawędziami szumiących koron. Wybudzony subtelnym dzwonkiem mającym ostrożność zachować. Proszę trzymać się poręczy. Ustąp miejsca starszym. Wysiadanie na jezdni. Kreator fryzur. Spiżarnia z owocami po jeden złoty. I przez miejsce wypadku rozjaśnione na niebiesko i czerwonow czerń bezksiężycowej nocy. I krzyki dziewczyny wołającej pomocy, bo spadła z elektrycznej hulajnogi, pędząc w ciemnej ulicy, aż wywrotka jej sprawiła, że aż kość jej wyszła.

To ostatnie dni. Chciałbym się już wszystkiego dowiedzieć. Te cudowne miasto o którym tak marzyłem. Nie odciąga mnie kompletnie od tego, przed czym chciałem uciec. Szerokie ulice w korkach. Zapachy hinduskiej kuchni. Przynajmniej tu mnie nikt nie zaczepia bez powodu. Nawet lepiej jest, że nikt mnie tu nie rozpoznaję, a ja nikogo tu nie znam. Bo czy mogę nowych ludzi poznać i zawierzyć im w ufności tak, jak tych, co znałem przez lat wiele. No bo na tych najwięcej się zawiodłem, a najbardziej na swojej własnej rodzinie i na najbliższej mi dziewczynie, z którą chciałem spędzić resztę życia, zmieniając dla niej moje to życie podłe, raz na zawsze. I ustąpić, znaleźć na stałe pracę. Przestać ćpać. I zrobić coś, przed czym wzbraniałem się przez całe moje życie, czyli mieć z nią dziecko i się raz pewnie ożenić. Bo to już ten wiek, połowa życia, reszty mojego świata. W decyzji ostatecznej rozgrywki, jaką podjąłem, rzutującej na resztę, aż do końca chwil, co mi pozostały w czasie niepewnym do końca.

Dziwne jest, że wszystkie Imiona żeńskie, kończą się na literę A, poza czterema: Abigail, Karmen, Nel, Noemi. Na pewno kobiety mają innego rodzaju i systemu, zbudowany mózg, niż mężczyźni. Nigdy nie zdominują różnorodności kulturowej mężczyzn, bo od zawsze skupiają się tylko na jednym celu...

Kompletny bełkot.

Odbite echem nocne głosy grupy w oddali. Ile cierpienia i beztroski zarazem. Nowe koordynaty, pomiędzy ulicą, podłogą a rzeką. I nie chcę odpłynąć, przed zakończeniem zmierzchu. By zdala zamknięta jest brama tego śnienia.

Dolina robaków. Pełne przełęcze pędraków. Góry nomadów. Rodziny zwierzaków. Bywając. Zbywając. Co dalej? Nie wiem! Alfabet. Liczydło. Przestań skrzypieć, jest druga w nocy. Boję się że nie wstanę. To będzie piekielny dzień. I chyba wszystko runie. I nic z tego nie wykaraskam. Sam zaś stanę w potrzaskach, strzaskanej psyche i sproszkowaną somą. I już znów ja nie wiem nic. Nie chcę widzieć nic. Nie chcę snów mieć też. Nie chcę słyszeć, nawet siebie, też.

Niby być w degustacjach powolnej absorbcji ulepiony. Nie odżałowany. Porypany jak gruziński taniec. Czuję się jakbym był w szpitalu. Nie boję się już niczego mówić. By w porę nerwy zaraz wystudzić. Pociągiem w pożar w pobliżu dworca głównego. Zaczyna to być przerażająco obce miejsce. Czuję się jakbym miał umrzeć. Czuję się jakbym nie żył. Czuję że niedługo umrę...

Zmyślił z myśli myśl. Dwadzieścia cztery godziny a jakby trzy dni. Chodźmy wskrzesić czas. Zabrakło nam wskazówek. Nie mamy więcej stalówek. Prywatna reelekcja. Publiczna apostazja. Trzydzieści pięć procent baterii. Trzydzieści pięć minut piechotą. Trzydzieści pięć stopni w piątą minutę godziny trzeciej. Wszystko się łączy i posiada cel. Muszę czekać na drugi przeskok. Asfaltowy powiew spalin. Odbity w głowie błysk z orbity. Żując żwawo żelkę. Konsorcjum aktywistów. Stowarzyszenie archipelagów. Bieg na skraj na skróty. Trzydzieści trzy po. Trzydzieści cztery procent. Trzydziestu pięciu gapiów. Strona 36.

Poematicon.

W stanie uśpienia. Z pół snu w fazę szybkich ruchów gałki ocznej, pełni nocy snu księżyca. Z gorączki w śpiączkę. Bolączka rzeżączki rodzi zatrute obrączki. Na dzikiej naturze jajo składa. Opada i siada na krańcu lata. Co lata niczym pijana wędrowna gromada. Upita od swojej siły i wagi bezdechu na sitowi liści nieruchomych bez wiatru. I tak trwało to przez lata. Domyślnie zwierzęta posiada, co trenują ludzi w stada. Niewymierne myśli składa. Pomimo że pada triumfu chorągwi fanfary na kolana pada ją. I kto dziś to składa bo tak nie wypada. Ją rwące końce włosów proste kolce girlandami w zwolnionym tempie opada. W mrowisko mnich kwiat mniszka wpychał, jak lekarstwo. Jak przez owocową rzekę płetwą taflinie się drzemkę. Dzwonek końca ostatniej drzemki. Deprywacji sensorycznej, monoteistycznej. Zegarmistrz ponownie nakręca sprężynę życia, spirali świata. Mieszkał na ulicy krzywej. A ta dzielona w poprzek równoległą, ulicą prostą. Choć życie na niej nie było proste. Proste jak linijka i czyste jak gąbka. Choć trwały swoim życiem, na zewnątrz, poza wszystkimi, liczne niedomknięte sprawy. Suchy raj, kozi raj, jaki jak, co i jak i gdzie i wspak. Nierówności. Sponiewieranej statyczności. Wyrozumiałości, ale i stanowczości. Strzępy stęchłych spodni, strzelców strusi, sępów, spospbu systemem sporyszem struci stolcem. Poemat prozy poetyki. Muzyki eklektyki. Pisany jednokierunkowymi strumieniami pod i nad świadomości. Jednym tchem skojarzeniowym. Bez podania bohaterów miejsc i czasu. Bez podziału na zmienne myślowe akapity. Jak długo to potrwa, ja nie wiem. W stanie niepoczytalności, względności skupienia, odrębności...

Stany uśpienia.

Arcyzmowa radcy koła. W należnym szacunku wobec obcego pochodzenia gości bez konieczności. W przestrzeni lawirowałem wzniesiony lekkim, chłodnym lecz letnim wiatrem światła muzycznej dywersji. Gdzie naokoło tylko przewiewu betonowe szkliste, pokoje, sześciany były wszędzie. Po to by można było się w nim zamknąć, sam lub z kim się tylko chce. By odciąć się od spontanicznego chaosu otwartej i nieskończonej w czasie czynach o sytuacjach, można było zgubić. Pławiąc się ciałem, pomiędzy tym wszystkim, ci dzieje się wokół, i każde to coś może dotknąć i wpłynąć na potok słów i zdarzeń. Ściskając tłok, próbując nadgonić i zrozumieć tok myślowej śliny, śluzu i ektoplazmy. Pokoje odcinały to wszystko, by w nim można było zapanować w porządek myśl w przemyśleń wir, co w białych kartkach ścian się odbijał w cień. I po czasie skutkującym tym owym rzemiosłem. Wychodzili z nastawieniem próby generalnej uporządkowanego siebie. Ale to nikomu nigdy się nie uda. Bo to chcesz zatrzymać, a tego się nie da. To biegnie i płynie. I lata i pełza. Wszędzie są miejsca. Odprężony podmuch fali ognia błysku strzału pioruna piórkiem płukał popioły. Bo był w antresoli. I tak to na prawdę skończone to było, jak i też wszyscy. Nie ważne w ilu miejscach się mieszkało. W ilu domach się pożyło. Ile się wynajmowało. To tak naprawdę, wszystkie były takie same. Podłoga i dach, cztery ściany, na jednym okna, na drugiej drzwi. Na trzeciej obraz lub lustro bądź TV. Miejsce na ekran. A w środku zamknięty w nim naraz w sny. Na czwartej wsparty stoisz i ty. A wokół ściany, co odcinają wokół świat, co spożytkowany w takim to miejscu, światem w którym rządzisz ty. A za ścianami są inne i inni. I również oni, właśnie odcięci, budują swój własny obraz, pojęcia i świata i życia i siebie. I co się w nim robi, i co można zdziałać, i co to dla każdego danego samego siebie, pcha cele w natarciu do tego, co każdy chce robić, by być tym, kim chcę, i by nie robić tego, czego się nie chcę. I miliony ścian, za kolejnym milionem pomieszczeń a w nich, w każdym jest człowiek. A wokół i inni, i pokoje inne są, i żaden nie jest taki sam. Nikt nie jest taki sam, zarówno dla wszystkich kolejno, jak też i bardziej, co wyniki wzięły kosmyki. Obiekt został zamknięty. Przepraszamy za niedogodności. Podziwiajmy bardzo długi szpic. Będąc uziemiony.

Eksponat 13. Incydenty Inne

Kolonia okaleczeń. Chcę dotrzymać przyrzeczeń. Kontrola przypadków, co do własności nieruchomości. Intelektualnej wartości sentymentalnej poufałości. Zerwać i zatrzymać się, by rozejrzeć się uważnie, czy pierwsza decyzja, będzie właściwa, a tak już też było. Lecz teraz decyzje są zależne od sprawy, przypadkowych spotkań, i trafi szczęśliwe zakończenie. Oczywiście tylko jednej ze spraw, ale właściwej i najbardziej niepewnej, co do zawierzenia komuś obcemu, w obcym mieście, innym świecie, nowym porządku chaotycznego, spontanicznymi zdarzeniami przenikającymi teraźniejszość, gdzie przeszłości już nie ma, a przyszłość nie istnieje. I jest to nieistotne.

Przeklęta magia. Obudziłem się na namiotowym obozowisku, gdzieś w środku lasu. Płonęło ognisko, obok drewnianego stolika z ławkami pod zadaszeniem. Wyszedłem z pola i zakręciłem z drogi, pomiędzy ścieżkę między drzewa. O jedno była wsparta łopata, a pod nią był wykopany przeze mnie dół. Przekopałem jeszcze trochę ziemi, i trafiłem na coś. Odgrzebałem to, co było ukryte, i przyjrzałem się, wyciągniętych znaleziskach. Były to dwie głowy. I choć proces rozkładu był różny, to nie ulegało wątpliwości, że były identyczne.

To były ostatnie części ciała, jakie znalazłem, tworzące jedną istotę. Zaczęło się od zabawy na obozie, kilka dni temu, zanim dołączyłem wczoraj do tego. Zabawa polegała na tym, że zakopywano skarby przez jedną grupę, rysowano mapę, i każdy się oddalał szukać według wskazówek. I to, co odkopałem, trzy ręce ludzkie, okazało się, po badaniach policji, jaką wezwaliśmy, należeć do tego samego człowieka. I choć z początku myśleli, że to żart młodych ludzi, to zmienili nastawienie wraz z przebadaniem mojej krwi, jakoby jedyny miałem z kończynami bezpośredni kontakt. A znalezione kończyny, prawdopodobnie należały do jakiegoś zmutowanego, chorego i być może napromieniowanego osobnika. Którego ktoś, z jakiegoś powodu, rozczłonkował go i zakopał w oddalonych od siebie miejscach. Były dwie głowy, jeden tors z dwoma sercami, jedna noga, i trzy ręce. Wszystkie odnalezione fragment zwłok, miały ten skład genetyczny i krwi. Problem w tym, że to coś i ja, wydaje się być tym samym. Wszystkie członki należały do mnie. A to niemożliwe.

Za mną, po tropach, podążał inspektor kontroli zgonów. Sprawę dostał kilka tygodni temu. Zaczęło się od pojedynczego zgonu, znalezionego w ulicze, w środku nocy, przez nocny patrol. Mężczyzna bez dokumentów, tylko w starych bokserkach, bez tożsamości. Znaki szczególne, nienaturalnie zamarły grymas twarzy, jakby w przerażeniu i dwadzieścia palców u rąk, żadnych u stóp. Sprawa otwarta.

Kolejną nocą, zgłoszono znalezione zwłoki. Podobnej postury ciało, głowa była odwrócona tył na przód, z grymasem przypominający teatralnie ujęty smutek. Ręce miał zamienione, lewą na prawą i to samo nogi. Kolejnego dnia zbadano obydwa ciała i nie znaleziono żadnych danych osobowych, niczego. Co więcej, pomimo nienaturalnych skręceń i defektów ciała zewnętrznego, wewnątrz, układu płciowego i mózgowego, ustalono, że obydwa ciała są identyczne, pod względem budowy. Pierwszy był mężczyzną, drugi obojnakiem, nie posiadający niczego między nogami, poza łonowym porostem. Nie byli bliźniakami, raczej klonami.

I do wieczora praca trwała, aż do zgłoszenia nagłego. Samobójstwo kobiety przez powiedzenie, we własnym salonie. Inspektor Zgon, od razu zauważył podobieństwo, pomimo iż to kobieta była. Jednak wstrzymał się z opinią w podzieleniu się z kimkolwiek. Bezkształtna mięsna, pozbawiona kości, wielkości niemowlaka larwa, skryta w kokonie ze kisielowatego śluzu, w rogu pomiędzy dwoma ścianami i sufitem. Nie wiadomo było, czy to żyło. Kolejne zwłoki były chudymi i długimi pajeczymi odnóżami, wyrastające z przerośniętej głowy śpiącego niemowlaka. Zastygłe nad oknami, o które przylepiony, zwisał ciagnąc się z sufitu, po szybach, i by spocząć resztką ciała na parapecie, z którego kleista, budyniowa maź. Trzecie zwłoki, o wyglądzie pięciolatka, zastygłego w bezruchu. Będąc pozbawiony ciała, niemal wydawał się dygotać. Lecz inspektor Zgon, podszedł ostrożnie i świecąc latarką w głąb ciała, będące galaretą, mogącą się rozpaść w każdej chwili.

Ciała, po sfotografowaniu i nagraniu kamerą video, zabrano. Pozostawiono puste pomieszczenie, z odrysowanymi na każdym z boków sześcianu, pozami w jakich ich odnaleziono. O ile uprzednie dwa ciała miały odciski palców, te cztery były pozbawione wzorców na skórze jakichkolwiek. Ciało kobiety, było identyczną kopią poprzednich zwłok, z tym wyjątkiem, że ta była kobietą, i mogła urodzić. I to zrobiła, nie wiadomo kiedy odbył się poród. Jej niespotykane potomstwo, posiada kombinację genów trzech dorosłych osobników, w przetworzeniu genetycznej ewolucji, kombinacji następstw normalnego dla kolejnego potomka. Wstępnie ustalono, że trójka potomstwa była martwa, o co najmniej trzy doby. Matka zmarła przed godziną. Nie wiadomo czy miała powiązania ze zgonami poprzednich nocy. Czy byli w kontakcie, a jeśli tak to czemu wszyscy nie żyją i nie można, poza tą jedną, ustalić bezpośredniej przyczyny zgonu. Co więcej, czy są inne osobniki o identycznym kodzie, a jeśli tak, to gdzie ich szukać?

Trójka potomstwa zmarła naturalnie. Kobieta się powiesiła, a z mężczyznami nie wiadomo. I gdy tak siedział w swym biurze, próbując znaleźć w tym sens, i drobiazg, który mu umknął, przekazano mu, z odległego posterunku, informację o znalezieniu przez młodego człowieka, kończyny trzech rąk, należące do tej samej osoby, ponadto jakiej znalazcy krew i kod genetyczny, jest identyczny. Pojechał tam czym prędzej, pomimo, że do końca zmiany została mu godzina, a podróż samochodem w jedną stronę tyle samo. Sprawa była nadzwyczajna, prawdopodnie pierwsza taka na całym świecie, a on był tym, który nią się zajmie, próbując rozwiązać.

Kiedy wiedziałem, że przesłuchanie mnie, zbyt wiele budzi wątpliwości, zwłaszcza po wynikach badań, jakich treść jest absurdalna. Postanowiono wezwać posiłki, specjalną służbę. Natomiast ja zamierzałem odnaleźć pozostałe kończyny, z niewiadomego celu spełnienia. Z decyzji pozbawionej jakiejkolwiek logiki czy uzasadnienia. Zupełnie, jakbym wiedział, gdzie one są. Gdy wjechał krwistoczerwony wóz inspektora Zgona, wszyscy podchodzić zaczęli, na przeciw komuś, kto jako jedyny mógł poprowadzić tą sprawę. I gdy oni podchodzili, ja odchodziłem, po drodze zabierając szpadel i mapę, co prawda stworzoną dla zabawy, ale nie myślałem o tym wtedy. Instynktownie wydała mi się istotna.

Ku rozczarowaniu swoim i policji, nie potrafiącej przypilnować małolata, nakazał go szukać kilku ludziom. I za inspektorem wyrósł wielki, w średnim wieku, ciemnoskóry indianin, w skórze i kapeluszu. Z miną niezadowolenia i pogardy dla policji, a zwłaszcza dla inspektora, który zapytał:

– W czym mogę pomóc? - I rosły człowiek, wydający mu się znajomy, odpowiedział:

– Szukam mojego syna, Jonaha. Podobno wpadł w jakieś kłopoty.

– Pana syn znalazł fragmenty ludzkich zwłok, które są genetyczną budową, identyczne. A teraz uciekł. Wysłałem za nim kilku ludzi. Zaraz. Pan jest ojcem, w takim razie pozwoli pan na małe badanie krwi? Chcemy porównać wasze wyniki.

– Oczywiście zgodziłbym się, ale wyniki będą różne, jestem ojczymem Jonaha, a w zasadzie kimś, jakby opiekunem. Zajmuję się nim, ale mieszkamy osobno, odkąd moja żona zginęła.

– Przykro mi. Była biologiczną matką syna?

– Tak. Była jego jedyną rodziną. Wszyscy z jej i jej męża rodziny zginęli. Można powiedzieć, że Jonah jest wyjątkowy, jeden jedyny, ostatni ze swojego rodu.

– Rozumiem. Choć teraz wyniki badań i śledztwo prowadzone na znacznie większą działalność, sprowadza nas do Jonaha, który w ten, czy inny sposób, będzie mógł nam pomóc rozwiązać tę sprawę. Czy obawia się pan o coś jeszcze? O bezpieczeństwo Jonaha? Jest coś z czym chciałby się pan podzielić? - Indianin z niewzruszoną i nieodgadnioną miną, nie odpowiedział nic.

I teraz, gdy już zebrałem wszystkie kończyny, mogłem ruszyć w miejsce, w którym ktoś mi o nich coś powie sensownego. Udało mi się wtedy ukryć przed policją. Lecz po tylu dniach, nieustannie mam wrażenie, że ktoś za mną idzie. Niebo zagrzmiało i zaczęło padać, w samą porę dnia, o której, jak na drożdżach, wyrastają grzyby. Śledzi mnie, jak cień będąc, głuchy i niewidoczny. W dodatku, jeśli ten ktoś był, to w jakim celu mnie śledził. I kiedy wyszedłem na zboczę, z workiem przerzuconym przez ramię, akurat zaczęło świtać. I tylko odruch nakazał mi odwrócić się dla pewności do tyłu, by zrozumieć, że nie grzyby wyrosły, ile dwa, ledwo idące, żywe trupy. Nie miałem pewności, bo tak dalece był już rozkład zwłok, że tylko widoczne kości czaszki były. Czy ta dwójka była spokrewniona z tym, kogo miałem w worku? Bo widząc ich zainteresowanie nim, sięgając po niego, nie po mnie. Można by nawet pomyśleć, że jeśli to nie rodzina, to na pewno ktoś kto pilnować miał tego, co puzzle trójwymiarowe, chciałbym połączyć w jedno, wraz z sensem i opowieścią, jakiej znaczenie w niej mojej osoby, się w niej zawierają. I choć przez chwilę, jak otumaniony byłem tym niezwykłym widokiem, wyrwałem się w tył i uderzyłem szpadlem z góry, rozgniatając rozmokłą głowę, jaką pociągnęła na glinianą drogę, bezwładne ciało. Zapominając o tym drugim, ten już wyciągał chude i długie paluchy w stronę mojego karku, próbując zacisnąć uścisk na szyi dusząc i jednocześnie próbując skręcić mi kark. Lecz się zatrzymało i opadło, zsunąwszy się po mnie. I gdy opadło i się nie ruszało, i było cicho tak, że nie byłem pewny, czy ktoś stoi za mną.

Nieruchomo, patrząc na mnie, stał. Pod słońce jakiś nieznany mi ktoś. Rosły Meksykanin, albo indianin. I gdy się przyjrzałem, to miałem poczucie deja by, z przeczuciem, jakbym go już kiedyś poznał, by ostatecznie skupić się na najistotniejszych elementach rysów twarzy. Jakbym patrzył na swoją własną twarz, odbitą po przeciętnych stronach.

– My się już kiedyś spotkaliśmy, prawda? Kiedyś już raz mnie uratowałeś.

– Zostaw to tutaj, i chodź. Zbliża się. Nie ma czasu.

I ruszyliśmy przed siebie, i zakręciliśmy w uliczkę, z trzema wiejskimi, pustymi domami i zamkniętym drewnianym kościołem. Spomiędzy krzaków, wydobyła się istota, postury człowieka, jednak zmutowanego, przypominającego zmiennokształtną larwę, o niesprecyzowanej budowie i kształcie, pozbawiony kręgosłupa. Rzucił się i rozszarpał bliżej leżące zwłoki z rozgniecioną głową, próbując nadgryźć kawałek. I zaraz po kęsie, rzucił na drugiego zombie, którego tylko obwąchał, i dalej węchem sunął po ziemi, aż znalazł worek, do którego pysk wsadził i wyrwał tors, co poleciał kilka metrów dalej, by rzucić i rozerwać klatkę piersiową.

– Prawdopodobnie ruszy za nami, jak tylko skończy jeść tamtego.

– Czym to jest?

– Czymś, co było prototypem i ewoluowało do tego stopnia, że może przybrać dowolny kształt czegokolwiek. Pod warunkiem, będzie się pożywiał innymi istotami, co więcej jego głód, jest głodem ewolucji, jaja nastaje w momencie, gdy pożera swoje kolejne prototypy, bazujące na jego kodzie genetycznym. A stworzono ich kilka. I w zasadzie to wszystkich prawie odnalazł i pożarł, poza kobietą, która wolała zabić się sama, niż tkwić w pół świadomości tego potwora. No i zostałeś jeszcze ty. Chyba, że o czymś nie wiem, i są jeszcze inne hybrydy.

– Skąd się wziął ten prototyp?

– Pewnie z kosmosu. To zbyt nieludzkie, nawet jak na człowieka.

I mieli już wyminąć wieżę, gdy z obu stron usłyszeli zbyt głośny szelest. I w oddali z jednej strony, jakby na oślep, podążała larwalna poczwara, próbująca namierzyć ostatnie posiłki. I zapatrzeni w nadchodzące monstrum, tak intensywnie, że dopiero w ostatniej chwili zorientowali się, że obok nich przechodzi wolno, obserwując monstrum. Nieznajomy, o świetlistych oczach, z których wydobywały się jasno żółte promienie, mogące się zrobić czerwone, spojrzał ukradkiem na mnie. Otworzył usta, co jak u gada rozciągnęły mu twarz, pociągłą brodą, i ustami od uszu do krtani, rozwarte w paszczy, zawierającej dwukrotność zębów człowieka i zmutowany język, pełen pęcherzyków, i u końca rozdwojony, jak u węża. Oblizał się i ruszył na pierwotnego protoplastę projektu prototypów, od którego zaczął się, i na którym zakończy, owy horror. Paszcza rozwarła się maksymalnie, by z rozpędu siły ciała, w swojej paszczy móc objąć możliwie, jak największą część ciała. Zatrzasnąć szczękę, jak wnyki i oderwać kęs od reszty dania. Mogło mu się to udać tylko raz. Przełknął i zajął się resztą spazmatycznie wykręcającego się ciała. Połknął na raz, by osiadło mu wewnątrz, by trawić się wolno, w niby degustacjach, powolnej absorbcji adaptacyjnie i pod kontrolą, by się nie rozchorować, rozdzielać wszelkie składniki.

Odwrócił się, a jego twarz przybrała możliwie najbardziej naturalny wyraz przypominający ludzką twarzą. Moją twarz.

– Ty jesteś ostatni, nieprawdaż? - Zapytał. – Nie wiesz? Zostałeś wybrany i utworzony tak, jak reszta, jak ja. By osiągnąć najwyższy poziom ewolucji, poprzez pochłonięcie kogoś z tego samego gatunku. Prototyp był blisko, lecz ja byłem lepszy. Bo jestem ostatni. I nie ma co gadać dalej, zaraz wszystkiego się dowiesz, a ja dzięki tobie, dowiem się wszystkiego. Wystarczy, że poddasz się i mi zaufasz, bo to, czego dokonamy, będzie wkraczać poza rozumienie wszelkie, i dlatego...

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 5.88
drukowana A5
za 45.72