drukowana A5
40.54
Pragnienie zemsty

Bezpłatny fragment - Pragnienie zemsty

część I Mistyfikacja


5
Objętość:
190 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-8155-450-3

Prolog

Nie odrywał wzroku od trumny, którą nieśli przed nim akolici Enbirra. Szedł wyprostowany, a jego twarz pozostawała bez wyrazu. Ignorował szepty plotkujących na temat samobójstwa hrabiego Fredrica Bischofa. Doskonale ukrywał żal i gniew, jakie nim targały.

Nie miał już rodziny, dlatego też nikt mu nie towarzyszył. Za nim także nie podążały tłumy, jakich można było się spodziewać na pogrzebie arystokraty. Znał tego powód. Mimo młodego wieku zdawał sobie sprawę, że w tym świecie liczyły się tylko pieniądze i wpływy. Jego ojciec stracił to wszystko przed śmiercią, a on nic nie znaczył. Jeszcze nic nie znaczył…


Po ceremonii pogrzebowej przyjął wyrazy współczucia od nielicznych, po czym zwrócił się w stronę świeżo usypanego grobu i długo wpatrywał się w niego nieobecnym wzrokiem. Nie rozmyślał o przeszłości, niczego nie rozpamiętywał. Przygotowywał się do tego, co bezwzględnie musiało nastąpić.

W końcu rozejrzał się po opustoszałym cmentarzu i przyklęknął. Położył kwiaty na kopcu i wziął w dłoń trochę ziemi. Przez chwilę patrzył na nią w zadumie, po czym zacisnął pięść, by piach przesypał się między palcami.

— Pomszczę twoją śmierć, ojcze — obiecał spokojnym głosem. — Ten, który do niej doprowadził, zapłaci za to najwyższą cenę. Zniszczę go tak, jak on zniszczył ciebie. Nie spocznę, dopóki sprawiedliwości nie stanie się zadość. Przysięgam. — Podniósł się i energicznym krokiem ruszył w stronę bramy.

Rozdział 1

— Widzę, że jeszcze tu nie posprzątałaś — powiedziała Talima, rozglądając się po jednopokojowym mieszkaniu swojej siostry. — Czyżbyś aż tak przywykła do dworskiego życia?

— Gdybyś zaglądała tu częściej, nie byłoby problemu — stwierdziła z uśmiechem Lavinia.

— Dobrze wiesz, że nie miałam na to czasu. Mniejsza z tym. — Machnęła ręką. — Mam do ciebie wielką prośbę. — Usiadła na starym fotelu. — Wiem, że dopiero skończyłaś swoje zadanie, ale teraz ja muszę wyjechać i chciałabym, żebyś zastąpiła mnie w pracy.

— A czym się zajmujesz? — zainteresowała się Lavinia.

— Słyszałaś o hrabim Leopoldzie Lankdorfie?

Kobieta przecząco pokręciła głową.

— Kupił nieduży pałacyk w Temdorfie niecałe dwa lata temu, ale już dał się poznać. Błyskawicznie zdobył przyjaciół, wkręcił się do rady miasta i ma już spore wpływy. Można powiedzieć, że robi zawrotną karierę. Problem w tym, że jego poglądy nie do końca odpowiadają gildii i trudno czegokolwiek się o nim dowiedzieć, żeby zyskać nad nim kontrolę.

— Jaka jest w tym twoja rola?

— Spotykam się z nim, żeby zdobyć potrzebne informacje — wyjaśniła Talima. — W zasadzie to jesteśmy parą.

Lavinia popatrzyła na siostrę ze zdziwieniem.

— A Istrelbrin nie ma nic przeciwko temu? — zapytała.

— Nie — pokręciła głową — Farnoth sam mnie o to poprosił.

— Wybacz, ale trochę to dziwne, żeby twój mężczyzna prosił cię o takie przysługi.

— Wiesz, że mało komu ufa, a ta sprawa jest dla niego wyjątkowo ważna — powiedziała Talima. — Jeśli zgodzisz się mnie zastąpić, Farnoth z pewnością cię za to nagrodzi. — Uśmiechnęła się.

— Nie wątpię… — Zamyśliła się na moment. — Sądzisz, że ten Lankdorf się nie zorientuje?

— Wyglądamy identycznie, a ty jesteś świetną aktorką. Nie ma szans. — Sięgnęła do torby po skórzaną tubę, z której wyjęła kilka zwojów.

Lavinia obserwowała poczynania siostry, gdy ta rozkładała je na stole.

— Tu masz plan jego pałacu. — Talima wskazała na pierwszy pergamin. — Musisz wszystko dokładnie zapamiętać. Naucz się także tego. — Podała siostrze notatki. — Zapisałam tu wszystko, czego się o nim dowiedziałam. Musisz go dobrze poznać, zanim się spotkacie.

— Jesteście parą, tak?

— Tak.

— Ale nie sypiacie ze sobą? — zapytała z nadzieją w głosie Lavinia.

Talima uśmiechnęła się szeroko.

— Potraktuj to jako dodatek do przyszłej wypłaty. — Puściła oko do siostry.

— Nie żartuj! — oburzyła się. — Może jeszcze mi powiesz, że Istrelbrin o tym wie?

— A wyobrażasz sobie, by było inaczej? Farnoth wie wszystko. Dla niego to nie stanowi problemu, bo wyraźnie oddziela interesy od życia prywatnego.

— Ale zdaje się, że ty jesteś częścią jego prywatnego życia — zauważyła Lavinia.

— Jest jak jest. — Talima wzruszyła ramionami. — Szczerze mówiąc, liczę na to, że po zakończeniu tej sprawy spojrzy na mnie inaczej. Chciałabym wreszcie wprowadzić się do niego i oficjalnie być jego kobietą.

— Nie sądzę, by zerwał z tą swoją elfką. Są ze sobą od lat i nic nie wskazuje na to, by miało się to kiedykolwiek zmienić. — Popatrzyła na siostrę, która wyraźnie posmutniała. — Przykro mi.

— Wykopię ją z jego życia. Zobaczysz, uda mi się.

— Życzę ci jak najlepiej, ale wydaje mi się, że powinnaś stawiać przed sobą realniejsze cele. Nie chcę, żebyś cierpiała.

— Bez obawy, nie będę. — Na twarzy Talimy znów zagościł uśmiech. — To jak? Zajmiesz się hrabią?

Lavinia zerknęła jeszcze raz na pergaminy rozłożone na stole, po czym przeniosła wzrok na siostrę.

— Zrobię to — odpowiedziała po chwili namysłu.

— Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. — Zadowolona Talima wygodnie rozsiadła się w fotelu, przerzucając nogi przez poręcz. — Daj tu jakieś wino i opowiem ci o Leopoldzie.

Gdy Lavinia postawiła na stole dwa napełnione kieliszki i butelkę, zaczęła:

— Poznaliśmy się na przyjęciu u Farnotha. Podał mi chusteczkę, którą niby przypadkiem upuściłam. Banał, ale zawsze działa. — Spojrzała wymownie na siostrę. — Przedstawiliśmy się sobie, chwilę porozmawialiśmy o wystroju sali balowej, a potem poszliśmy na spacer do ogrodu. Po powrocie trochę potańczyliśmy. Jeśli zaprosi cię na jakiś bal, udawaj, że nie tańczysz za dobrze — zaznaczyła. — Wyszedł dosyć wcześnie, ale przedtem umówiliśmy się na obiad w Złotym Jabłku. To była jego inicjatywa, przynajmniej on tak sądzi. — Sięgnęła po kieliszek i upiła spory łyk wina. — Dobre. — Popatrzyła na butelkę. — Następnego dnia przyjechał do mnie do sklepu z bukietem kwiatów, by przypomnieć o spotkaniu. Po obiedzie wybraliśmy się na spacer do parku nieopodal karczmy. Opowiadał o sobie i to wszystko masz spisane. — Wskazała jeden z pergaminów. — Pytał też o mnie. Powiedziałam mu, że mam dwadzieścia sześć lat, mieszkam w Temdorfie od urodzenia, a moi rodzice nie żyją. Wie, że mam siostrę, która mieszka w Emstorfie. Nie pytał o szczegóły, więc tu możesz mówić, co uznasz za stosowne. Kolejnego wieczoru zjedliśmy razem kolację w tym samym lokalu, a potem wybraliśmy się do teatru. Lubi przedstawienia. Spotykamy się od miesiąca, a zaciągnął mnie do tego teatru już sześć razy. — Skrzywiła się. — Ale to nie jest najgorsze. Oprócz tego zabierał mnie na wystawy jakichś malarzy, rzeźbiarzy i na wieczorki poetyckie. To zdecydowany minus tych randek, ale cóż począć. Trzeba przez to przebrnąć.

— Nie widzę problemu. — Lavinia uśmiechnęła się. — Lubię sztukę.

— I tego się trzymaj. On jest przekonany, że i ja interesuję się tymi bzdurami. Żeby to nie wyglądało tak tragicznie, powiem ci, że jest świetnym kochankiem. Sprawdziłam to po trzech tygodniach znajomości.

— Szybko.

— Wcale nie — obruszyła się Talima. — Nie zamierzam poświęcać mu zbyt wiele czasu, a przecież wiesz, że to najlepszy sposób, by omamić mężczyznę. Czekałam z tym tak długo, żeby nie pomyślał, że jestem łatwa. Nie wszystkim to odpowiada.

— Myśli, że jesteś w nim zakochana?

— Oczywiście, że tak. — Uśmiechnęła się. — Dołóż wszelkich starań, żeby tego nie zepsuć. Szkoda by było zmarnować tyle mojej pracy. — Znów napiła się wina. — Wróćmy do tematu. Zdarza mu się wyjeżdżać do Heimingen, ale zazwyczaj szybko wraca. Tym razem wypuścił się na dłużej, bo nie ma go w mieście od siedmiu dni, a powrót zaplanował na pojutrze…

— A kiedy ja mam przejąć sprawę? — przerwała jej Lavinia.

— Jak tylko wróci. Ja wyjeżdżam jutro rano — oznajmiła Talima.

— Świetnie — mruknęła. — Jak ja go poznam? Mówiłam ci, że go nie kojarzę.

— Jak go znam, pewnie po powrocie odwiedzi cię w sklepie z bukietem kwiatów.

— Mam nadzieję, że tylko on przynosi ci kwiaty. — Lavinia spojrzała na siostrę pytająco.

— Ostatnio tylko on. Spokojnie, poznasz go. Ma trzydzieści sześć lat, jest wyższy od nas o głowę, dobrze zbudowany, ale nie tak, jak te oprychy Farnotha. Szatyn, krótko obcięty, bez zarostu, zadbane dłonie, zawsze elegancko ubrany. Lubi niebieski, więc często nosi koszule w tym kolorze. Swoją drogą to słuszny wybór, bo ten kolor podkreśla jego oczy. Nie patrz w nie za długo, żebyś nie straciła głowy — zażartowała.

— Bez obawy.

— Pojutrze jesteście umówieni na kolację. Nie wiem, gdzie cię zabierze, ale zakładam, że znów do Złotego Jabłka. Czekaj na niego w domu, przyjedzie po ciebie. I nie chwal jego karocy — zaznaczyła Talima. — Już się nią nazachwycałam… — Zamyśliła się na moment. — Nie wiem, co jeszcze powinnaś wiedzieć. Jeśli coś przychodzi ci do głowy, pytaj.

— Co z jego rodziną?

— Nie ma rodzeństwa, matka zmarła przy porodzie, a ojciec został zamordowany. Niestety nie znam szczegółów. Bardzo niechętnie o tym mówi, a ja nie chciałam naciskać. Za krótko się znamy. Jeśli nadarzy się okazja, spróbuj coś z niego wyciągnąć.

— Jasne. — Lavinia pokiwała głową. — Wspominałaś, że stosunkowo niedawno przybył do Temdorfu. Skąd jest?

— Dzieciństwo spędził na południu, konkretnie w Dafen. Wcześnie opuścił rodzinny dom i sporo podróżował. Ma smykałkę do interesów. Do wszystkiego chyba doszedł sam. Z tego, co mówił, wynika, że pomimo tytułu szlacheckiego jego rodzina nie była majętna… — urwała. — Zapomniałabym o najważniejszym!

Lavinia spojrzała na nią w skupieniu.

— W sypialni pod dywanem jest sejf. Musisz zdjąć kilka desek, żeby się do niego dostać. Spróbuj go otworzyć, bo ja nie dałam rady. Myślę, że tam może się znajdować coś istotnego. W sejfie w gabinecie trzyma papiery dotyczące aktualnych interesów. Zaglądaj tam co jakiś czas. Farnotha interesują wszelkie informacje.

— Rozumiem. — Przeniosła wzrok na notatki.

— Tu jest wszystko, co powinnaś wiedzieć. Poradzisz sobie. Rano podrzucę ci klucze do mieszkania i do sklepu. — Podniosła się z miejsca. — Pojutrze Kargrond wcześniej kończy, więc musisz tam być po obiedzie. Następnego dnia ty otwierasz, bo on przyjdzie trochę później. Potem dogadujcie się co do czasu pracy, ale nie daj sobie wejść na głowę. On oczywiście nic nie wie o zamianie, więc musisz trochę tam posiedzieć. Ja zazwyczaj pilnuję interesu — powiedziała, kierując się do wyjścia. — Lecę, bo umówiłam się z Farnothem.

Lavinia odprowadziła ją wzrokiem, po czym sięgnęła po kieliszek z winem i zaczęła analizować zapiski siostry.

Rozdział 2

Lavinia przeniosła się do domu swojej siostry, więc do pracy miała niedaleko. Sklep Talimy mieścił się na parterze kamienicy, którą sprezentował jej hrabia Istrelbrin. Budynek znajdował się w centrum miasta przy jednej z głównych ulic Temdorfu, co sprawiało, że kobieta nie narzekała na brak klientów. Po trzech latach sprzedaży biżuterii należała już do grupy ludzi zamożnych.


Lavinia weszła do sklepu od zaplecza. Pracujący tam krasnolud właśnie zachwalał naszyjnik z rubinami, który oglądała starsza kobieta w eleganckiej sukni. W rogu pomieszczenia stał jej ochroniarz. Zdawał się być znudzony, jednak wyraźnie ożywił się na widok nowo przybyłej. Wyprostował się, co sprawiło, że od razu stał się wyższy.

— Dzień dobry — przywitała się.

Ochroniarz skinął głową i posłał jej uśmiech.

— Dobry — mruknął Kargrond, nie odrywając uwagi od potencjalnej klientki skupionej na biżuterii.

Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, Lavinia stanęła za ladą. Pomimo że rozejrzała się w nocy po sklepie, nie czuła się zbyt pewnie. Nie znała cen wystawionych towarów, a i handlem nie zajmowała się nigdy wcześniej.

— Jeszcze się zastanowię — powiedziała kobieta w eleganckiej sukni.

— Jak pani sobie życzy. — Krasnolud wziął od niej naszyjnik, by zamknąć go w gablocie. — Jeśli jest pani zainteresowana, radziłbym się pospieszyć. Pewna baronowa, nie zdradzę nazwiska, również rozważa ten zakup. — Zerknął na klientkę i ściszył głos: — Jestem przekonany, że najdalej jutro będzie jej własnością.

Kobieta pokiwała głową i w zamyśleniu dość szybko ruszyła do wyjścia. Ochroniarz, spoglądając w stronę Lavinii, podążył za nią.

— Mamy ją. — Wyraźnie zadowolony Kargrond oparł się o ladę. — Co tak późno, szefowo? Zabalowało się?

— Trochę — odparła.

— I dobrze. Młoda jesteś, to powinnaś korzystać z życia. — Uśmiechnął się szeroko, ukazując tym samym kilka złotych zębów. — Skoro jesteś, ja już pójdę. Bardin ma dziś setne urodziny i trzeba jeszcze co nieco przygotować. Pamiętasz, że jutro przychodzę później? — upewnił się.

— Pamiętam — potwierdziła. — Baw się dobrze.

Krasnolud skinął głową na znak, że właśnie taki ma zamiar, sięgnął za ladę po niewielki pakunek przewiązany zieloną kokardą, po czym opuścił sklep. Wtedy przed drzwiami zatrzymała się nieoznakowana karoca, z której wysiadł ubrany na czarno elf. Rozejrzał się, zatrzymał wzrok na Lavinii i przez chwilę jej się przyglądał.

— Witam, hrabio — powiedziała, gdy wszedł do środka. — Czym mogę służyć?

— Hrabio? — Uśmiechnął się. — Tyle razy prosiłem, żebyś mówiła mi po imieniu. Jesteśmy prawie rodziną.

— Wybacz, Farnoth.

— Chciałem sprawdzić, jak ci idzie. Radzisz sobie? — zapytał, wpatrując się w nią swoimi przenikliwymi czarnymi oczami.

— Jeszcze się z nim nie spotkałam, jeśli o to pytasz.

— Skoro o tym wspomniałaś… — Rozejrzał się. — Gdy tylko czegoś się dowiesz, przyjdź do Fortuny. Jeśli mnie tam nie będzie, powiedz Ralfowi, że chcesz się ze mną widzieć. Kojarzysz go, prawda?


— To ten kapłan Inwisa, tak? — upewniła się.

— Tak — potwierdził. — Nie muszę ci mówić, żebyś nie informowała go o sprawie, którą się zajmujesz?

Kobieta pokręciła głową.

— Świetnie. — Popatrzył na nią w taki sposób, że poczuła się skrępowana. — Do zobaczenia. — Pocałował ją w policzek. — Odłóż dla mnie tamten pierścionek z szafirem — wskazał gablotę — i dobierz do niego kolczyki. Zapakuj to ładnie.

— Mogę to zrobić od razu. — Ruszyła w stronę półki.

— Teraz nie mam czasu. Do zobaczenia.


Lavinia przygotowała biżuterię, o którą prosił Istrelbrin, i schowała szkatułkę w szafce za ladą. Wkrótce po tym zjawił się służący kobiety, która oglądała naszyjnik z rubinami. Zgodnie z przypuszczeniami Kargronda zdecydowała się na zakup.

Tego dnia sprzedała jeszcze kilka drobiazgów, a gdy tylko ulica opustoszała, postanowiła zamknąć sklep.

Rozdział 3

Przeglądając zawartość ogromnej szafy swojej siostry, zastanawiała się, czy oby na pewno tego wieczoru dojdzie do spotkania z hrabią Lankdorfem. Talima była przekonana, że zjawi się on w sklepie, a Lavinia nie widziała tam nikogo pasującego do rysopisu. Zaniepokoiła ją myśl, że mogła go nie rozpoznać. Gdyby tak się stało, nie byłaby w stanie dokończyć zadania.

Mimo wszystko wybrała jedną z sukien i przebrała się w nią po kąpieli. Z kieliszkiem wina podeszła do okna wychodzącego na ulicę i bez większego zainteresowania obserwowała przechodniów.

Wkrótce pod kamienicą zatrzymała się piękna, rzeźbiona karoca z ciemnego drewna. Woźnica opuścił swoje miejsce, by otworzyć drzwi. Ze środka wyszedł elegancko ubrany mężczyzna z bukietem kwiatów w dłoni. Powiedział coś do sługi, po czym ruszył w stronę wejścia do budynku.

Serce Lavinii zaczęło mocniej bić. Poczuła narastające napięcie związane z zadaniem, które przed nią stało.

Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Kobieta odczekała moment, zanim otworzyła.

— Witaj, moja piękna — powiedział Leopold, wręczając jej kwiaty.

Nie miała wątpliwości, że to on. Niebieska koszula faktycznie podkreślała kolor jego oczu.

— Dziękuję — wyszeptała, przyjmując od niego bukiet.

— Widzę, że jesteś gotowa. — Obejrzał ją z nieskrywanym zachwytem.

— Tak — potwierdziła z uśmiechem. — Wstawię tylko kwiaty do wody i możemy iść.

— Zaczekam na ciebie na dole — oznajmił, gdy skierowała się do kuchni.

Ucieszyła się, że została sama. Dzięki temu miała chwilę na opanowanie emocji. Odetchnęła głęboko kilka razy, włożyła bukiet do wazonu, po czym bez pośpiechu ruszyła do wyjścia. Po drodze zatrzymała się na moment przed dużym lustrem stojącym w korytarzu. Chciała się upewnić, że jej wygląd był bez zarzutu.


Lankdorf czekał na nią przy karocy. Pomógł jej wsiąść i sam zajął miejsce naprzeciwko niej.

— Stęskniłem się za tobą — powiedział, gdy ruszyli.

— Mnie też brakowało naszych spotkań. — Uśmiechnęła się ciepło.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszą mnie twoje słowa. — Pochylił się i wziął ją za dłoń. — Dziś w teatrze jest premiera „Clory”. Kupiłem bilety, ale jeśli nie masz ochoty… — Popatrzył na nią pytająco.

— Oczywiście, że mam ochotę — zapewniła go. — O czym jest to przedstawienie? Wcześniej nie słyszałam tego tytułu.

— Clora to główna bohaterka, zamożna szlachcianka. Pod nieobecność męża, który walczy na wojnie, zakochuje się w kowalu. Gdy małżonek wraca, zaczynają się poważne kłopoty.

— Widziałeś to już? — zainteresowała się.

— Dawno temu, ale w innej obsadzie. — Zerknął w okno. — Zaraz będziemy na miejscu.


Gdy powóz zatrzymał się przed Złotym Jabłkiem, Leopold wysiadł i podał rękę Lavinii. Wzięła go pod ramię i tak weszli do środka.

Od razu podszedł do nich dobrze ubrany służący i wskazał wcześniej przygotowany stolik. Obecni w lokalu goście zerkali na nowo przybyłych. Niektórzy witali się z Lankdorfem i jego towarzyszką.

Na stole czekało na nich elfie wino i dwa puchary, które służący napełnił zaraz po tym, jak zajęli miejsca.

— Za kolejny wspaniały wieczór. — Hrabia uniósł kielich, patrząc z uśmiechem na Lavinię.

Kobieta również wzniosła toast.

— Wyborne — pochwaliła trunek.

— Cieszę się, że ci smakuje. Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi za złe, ale pozwoliłem sobie już wcześniej złożyć zamówienie. Chciałem, żebyśmy mogli skosztować czegoś wyjątkowego. — Położył dłoń na jej dłoni.

Uśmiechnęła się i spojrzała w jego oczy. W przytłumionym świetle były szare i lśniące, do tego biła z nich mądrość.

— Nie masz mi tego za złe? — zapytał, wyrywając ją z zamyślenia.

— Nie. Wino, które wybrałeś jest wyśmienite, więc o kolację jestem spokojna.

— Opowiedz, co robiłaś przez ostatnie dni — poprosił, wpatrując się w nią.

— Większość czasu spędziłam w sklepie… — urwała, gdy zauważyła, że służący się zbliżają.

Jeden z nich podał do stołu, po czym obaj skłonili się i odeszli.

— Wygląda apetycznie — stwierdziła, patrząc na potrawy. — Jak się udał wyjazd?

— Muszę przyznać, że wszystko poszło lepiej, niż się spodziewałem — odparł. — Interesują cię szczegóły? Nie chciałbym cię zanudzać.

— Mów, chętnie posłucham.

— Jeśli chcesz… — Uśmiechnął się do niej. — Spotkałem się z baronem Walbrechtem. On jest z Menstedt, ale dowiedziałem się od znajomego, że zatrzyma się w Heimingen i wykorzystałem okazję. Wiedziałem, że pasjonuje się malarstwem, a mnie ostatnio udało się zdobyć trzy cenne obrazy. Sprzedałem mu je po bardzo korzystnej dla mnie cenie.

— Gratuluję — wtrąciła Lavinia.

— To nie wszystko.

Słuchała go z uwagą.

— Już miałem wracać do domu, gdy doszły mnie wieści, że Franz Ohrsten sprzedaje swój pałac. Udałem się do niego i okazało się, że zależy mu na czasie. Wiesz, że w takich sytuacjach cena nie może być wygórowana?

Kobieta pokiwała głową.

— Właśnie. I tu nadarzyła się kolejna okazja, by zarobić. Można powiedzieć, że kupiłem tę posiadłość za bezcen. Wyobraź sobie, że nie było zainteresowanych, bo budynek wymaga remontu. Jestem przekonany, że za jakiś czas dostanę za niego sto procent więcej, niż zapłaciłem.

— Widzę, że nie przepuścisz żadnej okazji.

— Staram się. — Napił się wina.

— A dlaczego Ohrstenowi tak zależało na czasie? — zainteresowała się.

— Oficjalnie się przeprowadza, a nieoficjalnie ma długi. Nie jest wielką tajemnicą, że Franz jest hazardzistą. Słyszałem, że zadłużył się u niebezpiecznych ludzi. Myślę, że miałby spore kłopoty, gdybym nie kupił tego domu. Jego żona i dzieci wyjechały już jakiś czas temu. Krążą plotki, że wcześniej próbowano porwać jego córkę.

— To straszne — powiedziała Lavinia z autentycznym przejęciem.

— Owszem. Nie wiem, jak mężczyzna może doprowadzić do takiej sytuacji. Jest głową rodziny i powinien być za nią odpowiedzialny. Przecież żona i dzieci to największy skarb, jaki istnieje. Ich bezpieczeństwo i zapewnienie im godnego bytu powinno być priorytetem.

— Chyba nie wszyscy są tego zdania — zauważyła.

— Niestety… — zamilkł i nieco spochmurniał.

Kobieta przyglądała mu się przez chwilę. Zdawał się być przyzwoitym człowiekiem. Żałowała, że poznali się w takich okolicznościach, a ich znajomość zakończy się po wykonaniu przez nią zadania.

— O której zaczyna się przedstawienie? — przerwała ciszę.

Spojrzał na nią i dostrzegła błysk w jego oczach.

— Myślę, że mamy jeszcze czas na kieliszek wina. — Sięgnął po butelkę i dolał najpierw jej, potem sobie. — Powiedz mi, Talimo, dlaczego tak piękna i inteligentna kobieta jest sama?

Lavinię przeszedł delikatny dreszcz, gdy zwrócił się do niej imieniem jej siostry.

— Nie mówiłam już o tym? — zapytała, posyłając mu zalotny uśmiech.

Przecząco pokręcił głową i pochylił się w jej stronę, opierając ręce na stole.

— Nie spotkałam jeszcze odpowiedniego mężczyzny.

— Z pewnością miałaś wielu adoratorów. Naprawdę żaden z nich nie skradł ci serca?

— Na razie żadnemu to się nie udało — odparła.

— Myślę, że wkrótce to się zmieni. — Napił się wina, po czym podniósł się z miejsca i ruszył w jej stronę, by odsunąć krzesło, gdy będzie z niego wstawała.


„Clora” była przedstawieniem tak wciągającym, że w czasie jego trwania nie zamienili ze sobą nawet słowa. Oboje z uwagą i przejęciem śledzili tragiczne losy bohaterów tej historii. Po spektaklu Lankdorf zabrał Lavinię za kulisy, gdzie odbyli krótką rozmowę z aktorami i mieli okazję dokładniej przyjrzeć się dekoracjom.

Kobieta była pod wielkim wrażeniem.


— Nie chciałbym jeszcze kończyć tego wieczoru — powiedział Leopold, gdy po wyjściu z teatru szerokimi schodami zmierzali w stronę karocy.

— Ja też — przyznała, patrząc na niego.

Uśmiechnął się, widząc jej rozpromienioną twarz.

— Naprawdę ci się podobało. — Objął ją i pocałował w skroń.

— Mówiłam, że lubię teatr.

— Już nigdy w to nie zwątpię. — Wziął ją za rękę. — Jest ciepło — spojrzał w niebo — gwiazdy pięknie świecą, a ja mam w domu kilka butelek dobrego wina i wygodne miejsce na tarasie. Co ty na to?

— Dziś zyskałam przekonanie, że powinnam się zgadzać na każdą twoją propozycję.

— Nareszcie. — Pomógł jej wsiąść do karocy. — Jedziemy do domu — zwrócił się do woźnicy.


Pałac hrabiego Lankdorfa był okazały, otoczony zielenią. Lavinia nie rozglądała się zbytnio, by nie zdradzić, że wcześniej tam nie była. Gdy weszli do środka, poczuła się pewniej. Szybko zyskała przekonanie, że dobrze zapamiętała rozkład pomieszczeń w tym budynku.

Leopold zaprowadził ją na taras, a sam poszedł po wino i przekąski. Gdy wrócił, zajął miejsce obok niej na rzeźbionej ławce wyłożonej poduszkami, objął ją i spojrzał w niebo.

— Piękna noc — stwierdził.

— Wyjątkowo piękna. — Oparła głowę na jego ramieniu.

Przez jakiś czas siedzieli tak przytuleni, nie zakłócając panującej ciszy żadnymi słowami.

Kiedy zaczęli rozmawiać o swoich gustach literackich, Lavinia zapomniała, że jest w pracy. Upływający czas także nie miał dla niej znaczenia.

— Być może zbyt wcześnie wyciągam takie wnioski, ale odnoszę wrażenie, że mi się udało — powiedział Leopold, zerkając na towarzyszkę.

— Co ci się udało? — zapytała, nie wiedząc, co miał na myśli.

— Skraść twoje serce.

— Być może… — Pocałowała go delikatnie.

— Byłbym szczęśliwy, gdybyś została na noc — wyznał, gładząc dłonią jej policzek.

— Zostanę z przyjemnością — wyszeptała, patrząc mu w oczy.

Wyjął z jej dłoni kielich i odstawił go na stoliku. Podniósł się z miejsca, po czym wziął ją na ręce i zaniósł do swojej sypialni.

***

Lavinia obudziła się w przestronnej, aczkolwiek przytulnej komnacie. Leżała w jedwabnej pościeli na wielkim, wysokim łożu. Na stoliku, który był w zasięgu jej ręki, stał wazon pełen kolorowych kwiatów. Ich przyjemny zapach rozchodził się po pomieszczeniu. Przez uchylone okno wpadał do środka delikatny, ciepły wietrzyk.

Kobieta uśmiechnęła się na wspomnienie minionej nocy i spojrzała w stronę drzwi, gdy te się otworzyły.

— Dzień dobry, moja piękna — powiedział Leopold, niosąc przed sobą srebrną tacę ze śniadaniem.

Postawił ją na łóżku, przysiadł na skraju i czule pocałował Lavinię.

— Wyspałaś się? — zapytał.

— Tak — odparła zadowolona i zerknęła w stronę tacy.

— Pomyślałem, że będziesz głodna. — Sięgnął po talerz, na którym znajdowały się nieduże, pięknie udekorowane kanapki, i podał go jej.

— Dziękuję… — wyszeptała.

Nigdy wcześniej nikt nie traktował jej w taki sposób. Poczuła się jak księżniczka.

Mężczyzna wstał i podszedł do otwartego okna. Po chwili stanął do niego bokiem, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy zatrzymał wzrok na Lavinii.

— Chciałbym częściej przynosić ci śniadanie do łóżka — powiedział.

— Nie mam nic przeciwko temu. — Spojrzała w okno. — Wiesz, że nie mogę zostać?

— Domyślam się. Kąpiel jest już gotowa, a powóz czeka. Spodziewałem się, że będziesz chciała mi uciec, zasłaniając się pracą.

Rozdział 4

Po powrocie do domu siostry Lavinia przebrała się i zbiegła na dół, by otworzyć sklep. Przed drzwiami czekał na nią jeden z ludzi Istrelbrina.

— Gdzieś ty była? — warknął na nią, wchodząc do środka. — Sterczę tu jak jakiś idiota.

— Spokojnie, coś mi wypadło. Co cię tu sprowadza? — zapytała.

— Spokojnie, coś mi wypadło — przedrzeźnił ją, krzywiąc się. — Miałaś coś odłożyć dla szefa. Pamiętasz?

Kobieta odetchnęła głęboko i weszła za ladę.

— Wyobraź sobie, że pamiętam. — Sięgnęła po szkatułkę, po czym podała ją oprychowi.

— Jeśli to nie to, o co prosił, ty za to oberwiesz — zaznaczył, kładąc przed nią pełną sakiewkę. Potem posłał jej nieprzyjazne spojrzenie i opuścił sklep.

Odprowadziła go wzrokiem, westchnęła głośno i przysiadła na krześle. Po chwili rozejrzała się, zastanawiając się, czym powinna się zająć. Nie miała pojęcia, co robiła Talima, gdy nie było klientów.

Schowała sakiewkę do sejfu i postanowiła zabrać się za polerowanie biżuterii. Jej myśli błądziły wokół Lankdorfa i minionego wieczoru. Zastanawiała się też, dlaczego Istrelbrinowi aż tak zależało na informacjach, które miała zdobyć. Posunął się bardzo daleko, nakłaniając swoją kobietę do sypiania z innym. Ta sprawa musiała być dla niego naprawdę ważna.

Z zamyślenia wyrwał ją tubalny głos krasnoluda:

— Już jestem!

Aż podskoczyła i o mało nie upuściła na podłogę srebrnego kielicha.

— Nie bój się — powiedział rozbawiony jej reakcją Kargrond — to tylko ja.

— Jak udało się przyjęcie? — zapytała.

— Wszystko zgodnie z planem. Sprzedałaś ten naszyjnik?

— Tak — potwierdziła.

— Ha! Miałem rację! — ucieszył się. — Wiedziałem, że po niego wróci. — Zerknął w okno, gdy przed budynkiem zatrzymała się okazała karoca. — Chyba ktoś do ciebie — powiedział, kiedy zobaczył hrabiego Lankdorfa.

Lavinia uśmiechnęła się promiennie na widok mężczyzny z bukietem kwiatów i natychmiast ruszyła do drzwi.

— Coś mi się zdaje, że czeka nas ślub — wymruczał krasnolud, kierując się na zaplecze.


— Witaj, moja piękna — powiedział Leopold, wręczył kobiecie kwiaty i pocałował ją w policzek. — Ślicznie pachniesz. To nowe perfumy?

— Dziękuję. Tak, niedawno je kupiłam — skłamała. Od lat była im wierna.

— Dziś wieczorem nie będziemy mogli się spotkać — zaczął — dlatego chciałbym porwać cię teraz. Nie jesteś sama, prawda?

— Nie — odpowiedział Kargrond z zaplecza. — Wszystkim się zajmę, jakby co.

Lankdorf uśmiechnął się.

— Zrobisz coś dla mnie, Talimo? — zapytał nieco ściszonym głosem.

— Co takiego?

— Zamień tę piękną suknię na spodnie i koszulę — wyszeptał jej do ucha, po czym musnął ustami jej skroń.


Wyjechali z miasta i wkrótce po tym się zatrzymali. Gdy wysiedli z karocy, Lavinia zrozumiała, dlaczego Leopold poprosił, by się przebrała. Zaniemówiła z zachwytu, gdy zobaczyła na łące dwa osiodłane kare rumaki o lśniącej sierści i długich, bujnych grzywach.

Hrabia przez chwilę patrzył na nią z zadowoleniem. Wreszcie skinął na sługę, który strzegł wierzchowców, a wtedy ten podprowadził zwierzęta.

— Zapraszam cię na przejażdżkę — powiedział Lankdorf, obejmując Lavinię.


Przez jakiś czas galopowali traktem, czując we włosach przyjemny wiatr.

— Jak ci się podoba? — zapytał Leopold, gdy nieco zwolnili.

— Jest cudownie — odparła, uśmiechając się promiennie.

— Cieszę się. Dotąd nie rozmawialiśmy na temat jazdy konnej i nie miałem pojęcia, czy ten pomysł przypadnie ci do gustu, ale postanowiłem zaryzykować. Zresztą, w razie czego przygotowałem coś jeszcze. — Nagle skręcił w las.

— Nie przestajesz mnie zaskakiwać — powiedziała z dziecięcą radością w głosie, podążając za nim.

— To bardzo dobrze, moja piękna!

Wąska ścieżka, którą jechali, prawdopodobnie została wydeptana przez łowców. Prowadziła na niewielką, okwieconą polanę, pośrodku której leżał koc. Na nim stały dwa plecione kosze, jakich używano podczas pikników.

— Zgłodniałaś? — Lankdorf spojrzał w niebo, zatrzymując się. — Wydaje mi się, że najwyższy czas na obiad. — Zeskoczył z rumaka, po czym energicznym krokiem podszedł do kobiety i wyciągnął ręce, by pomóc jej zsiąść.

Gdy zsunęła się wprost w jego ramiona, objął ją mocno i namiętnie pocałował. Po chwili odsunął się od niej nieznacznie, palcami przeczesał jej nieco zmierzwione włosy i uśmiechnął się.

— Chodźmy. — Trzymając ją za dłoń, ruszył w stronę koca.

Rozsiedli się wygodnie, a wtedy sięgnął do jednego z koszy i wyjął z niego dwa srebrne kielichy oraz elfie wino.

— Ostatnio bardzo ci smakowało. — Pokazał jej etykietę, sprawnie odkorkował butelkę i nalał trunek do pucharów.

Podał jej jeden i sięgnął po drugi.

— Za cudowne popołudnie w towarzystwie wyjątkowej kobiety. — Uniósł nieco kielich, jak to czyniono przy toastach.

Lavinia zrobiła to samo.

— Za cudowne popołudnie w towarzystwie wyjątkowego mężczyzny — powiedziała i, patrząc mu w oczy, upiła łyk wina.


— Jak już wspomniałem, wieczorem nie będziemy mogli się spotkać — przypomniał po posiłku.

— Czy coś się stało? — zainteresowała się.

— Nie — posłał jej uśmiech — ale muszę wyjechać. To dość pilne, więc nie powinienem tego przekładać.

— Jesteś niezwykle tajemniczy — zauważyła.

— Takie odnosisz wrażenie?

W odpowiedzi pokiwała głową.

— Po prostu nie chcę zanudzać cię szczegółami — wyjaśnił. — Chodzi o interesy. Myślę, że wrócę do ciebie za dwa dni.

— Więc to nie będzie daleka podróż? — Popatrzyła na niego pytająco.

— Jadę do Heimingen.

— Chodzi o ten pałac, który ostatnio kupiłeś?

— Nie. — Podniósł się z miejsca i podał jej rękę. — Powinniśmy już wracać.

Gdy zbliżali się do koni, Lavinia spojrzała na koc i rzeczy, które zostały na polanie.

— Służba się tym zajmie — powiedział Leopold i pomógł jej dosiąść rumaka.


W drodze do miasta kobieta dołożyła wszelkich starań, by poznać powody wyjazdu hrabiego. Z początku był bardzo niechętny rozmowie na ten temat, jednak w końcu uległ i zdradził jej wszystko, czym była zainteresowana.

Rozdział 5

Następnego dnia po południu Lavinia zostawiła sklep pod opieką Kargronda, a sama poszła na obiad. Celowo udała się do Fortuny, która była ekskluzywnym miejscem przeznaczonym dla osób majętnych, lubiących hazard, dobre jedzenie i wyśmienite trunki.

Zajęła jeden z wolnych stołów i rozejrzała się po sali. Zauważyła, że kilku mężczyzn zerkało na nią z zainteresowaniem. Nie zrobiło to na niej wrażenia. Zdawała sobie sprawę ze swojej atrakcyjności i przyzwyczaiła się do tego typu reakcji.

Przejrzała kartę dań oprawioną w skórę, po czym skinęła na służącego, który stał w rogu pomieszczenia gotowy do usługiwania gościom. Złożyła zamówienie i cierpliwie czekała na posiłek, obserwując przez okno ludzi przechodzących w pobliżu.


Kończyła obiad, gdy do szynkwasu podszedł Ralf Fuchs. Zamienił kilka słów z pracującym tam elfem, odwrócił się i obrzucił wzrokiem klientów. Zatrzymał spojrzenie na Lavinii, posłał jej serdeczny uśmiech, a po chwili ruszył w jej stronę.

Odłożyła srebrne sztućce i obserwowała, jak się zbliżał.

— Co za czasy. — Pokręcił głową. — Tak piękna kobieta sama przy stole... Można? — Odsunął wolne krzesło.

— Proszę. Napijesz się wina? — zapytała.

— Dziękuję, ja tylko na chwilę. Co cię do nas sprowadza, Lavinio? Miałaś ochotę na coś pysznego, czy może chcesz dać szansę szczęściu? — Puścił do niej oko.

— Szczerze mówiąc, liczyłam na spotkanie z hrabią Istrelbrinem — odparła. — Wiesz może, gdzie go znajdę?

— Myślę, że jest u siebie, w nowym gabinecie. Jeśli już skończyłaś — zerknął na talerz — chętnie cię zaprowadzę.

Skinęła głową, więc bez najmniejszej zwłoki podniósł się z miejsca i odsunął jej krzesło, gdy wstawała. Po tym podał jej ramię i skierował się w stronę sali, gdzie zwykle toczyły się gry.

O tej porze nie było tam zbyt wielu klientów. Stojący za szynkwasem mężczyzna zajmował się rozmową z dwoma eleganckimi ludźmi, a pozostali pracownicy, wyraźnie znudzeni, z zainteresowaniem przyglądali się kapłanowi Inwisa i jego towarzyszce, gdy ci koło nich przechodzili.

Ralf otworzył pięknie rzeźbione drzwi i przepuścił przed sobą Lavinię. Zatrzymała się na korytarzu, nie wiedząc, w którą stronę iść.

— W prawo. — Gestem wskazał jej kierunek.

Dopiero gdy ruszyła, dostrzegła potężnego mężczyznę stojącego w słabo oświetlonym miejscu. Spojrzała pytająco na swojego towarzysza, a ten, nie zwalniając, tylko się do niej uśmiechnął.

Zanim dotarli do celu, drzwi na końcu korytarza gwałtownie się otworzyły i pojawił się w nich roztrzęsiony człowiek w podartej, zakrwawionej koszuli. Jedną rękę przyciskał do ciała i rozglądał się przestraszonym wzrokiem.

Lavinia przystanęła.

Poturbowany mężczyzna szedł pospiesznie. Niepewnie zerknął na ochroniarza, który ruszył za nim i pchnął go w kierunku wyjścia na zewnątrz z tyłu budynku. Przez chwilę korytarz oświetlało dzienne światło, a z ulicy dochodziły odgłosy miejskiego zgiełku.

— Chodźmy — powiedział Ralf, zmierzając w stronę uchylonych drzwi.

Zapukał, po czym zajrzał do środka. Odwrócił się i gestem zasugerował towarzyszce, by weszła jako pierwsza.

— Dzień dobry — przywitała się z Istrelbrinem, który siedział za biurkiem i właśnie opuszczał rękawy swojej czarnej koszuli.

— Zapraszam. — Elf uśmiechnął się, wskazując krzesło ustawione naprzeciwko niego. — Zdaje się, że miałeś coś pilnego do załatwienia. — Popatrzył na kapłana.

— Tak — potwierdził Ralf. — Do zobaczenia, Lavinio. — Skinął głową, a chwilę po tym opuścił gabinet przełożonego.

— Napijesz się czegoś? — zapytał Farnoth, przyglądając się kobiecie.

— Nie, dziękuję — odparła.

— Wyglądasz na spiętą, a alkohol rozluźnia. Na pewno nie masz ochoty? — Przechylił lekko głowę, nie odrywając od niej przenikliwego wzroku.

— Nie — odmówiła po raz kolejny. — Mam dla hrabiego… — urwała, widząc grymas niezadowolenia na jego twarzy. — Mam dla ciebie informacje, na których ci zależało.

— Słucham. — Oparł łokcie na biurku i pochylił się nieco w jej stronę.

Odruchowo przycisnęła plecy do oparcia.

— Wczoraj wieczorem Lankdorf wyjechał do Heimingen — zaczęła. — Wyjazd był nagły i pilny. Powiedział, że wróci za dwa dni.

Elf skinął głową, nie przerywając jej.

— Zapisałam nazwiska osób, z którymi zamierza się spotkać. — Sięgnęła do torebki. — Są umówieni u pierwszego z listy. — Położyła złożoną kartkę na blacie.

Istrelbrin od razu po nią sięgnął i w skupieniu zapoznał się z treścią notatki. Lavinia dyskretnie go obserwowała, jednak nie była w stanie niczego wyczytać z jego twarzy.

— W jakim celu zostało zorganizowane to spotkanie? — zapytał, przenosząc na nią wzrok.

— Wydaje mi się…

— Chwileczkę. — Uniósł nieco rękę. — Nie interesuje mnie twoja interpretacja faktów. Mów o tym, czego się dowiedziałaś.

— Wybacz, źle się wyraziłam. — Posłała mu wymuszony uśmiech. — Nie wiem, skąd Lankdorf ma te informacje, ale ponoć za kilka tygodni cena rubinów znacznie wzrośnie. Wkrótce do Schefferei przypłynie statek ze sporą ilością tych kamieni, pochodzących z zaufanego źródła. Ci z listy zamierzają wykupić cały towar, by potem sprzedać go z dużym zyskiem.

— Oczekuję, że ustalisz tożsamość jego informatora. To chyba nie powinno być dla ciebie zbyt trudne.

— Myślę, że nie. Teraz nie chciałam naciskać. Obawiałam się, że mógłby się zorientować — wyjaśniła.

— Do tego nie możesz dopuścić — zaznaczył. — Spróbuj bardziej się do niego zbliżyć. Musisz wzbudzić jego zaufanie… Dobrze by było, gdybyś została sama w jego domu. Talima odkryła sejf w jego sypialni. Chciałbym wiedzieć, co w nim ukrywa.

Kobieta skinęła głową.

— Potrafisz otwierać zamki? — upewnił się, wstając z miejsca.

— Tak — potwierdziła.

— Świetnie. — Podszedł do niej i przysiadł na biurku. — Talima i Lankdorf wyjechali, więc pewnie czujesz się samotna. — Wyciągnął rękę i odgarnął kosmyk włosów opadający na jej czoło.

Zauważyła, że miał podpuchniętą dłoń.

— Chętnie dotrzymam ci towarzystwa — kontynuował. — Przyjadę po ciebie jutro w porze obiadu. Zjemy coś i porozmawiamy. — Uśmiechnął się. — Chciałbym poznać cię bliżej.

— Bardzo mi przykro — podniosła się z krzesła — ale jutro mój pracownik ma wolne i jestem sama w sklepie.

— Chyba nic się nie stanie, jeśli zamkniesz trochę wcześniej.

— Spodziewam się dostawy towaru i naprawdę muszę być na miejscu. — Zerknęła na niego. — Jeśli nie masz do mnie więcej pytań… powinnam wracać do pracy.

— Rozumiem. — Skinął głową, nie odrywając od niej wzroku. — Do zobaczenia.

— Zjawię się, jak tylko uda mi się ustalić coś nowego — obiecała.

Zmierzając w stronę drzwi, czuła na sobie spojrzenie Istrelbrina. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, o czym myślał.


Lavinia wróciła do domu siostry. Wypiła kieliszek wina, by się uspokoić, po czym zeszła do sklepu.

— Dużo dziś sprzedałeś? — zapytała Kargronda, który stał przy oknie i obserwował przechodniów.

Wyrwany z zamyślenia krasnolud gwałtownie odwrócił się w jej stronę.

— Już jesteś? Nie słyszałem, kiedy przyszłaś. — Ruszył w stronę lady. — Złotą bransoletkę i dwa pierścionki. Jeden z szafirem, drugi z rubinem.

— Z rubinem? — Obrzuciła półki wzrokiem. — Na razie wycofamy biżuterię z rubinami. Zbierz ją, popakuj i schowaj w sejfie.

— Dlaczego? — zainteresował się Kargrond.

— Bo cię o to proszę. Zajmij się tym od razu.

— W porządku — mruknął niezadowolony z odpowiedzi, jaką uzyskał.


— Jutro masz wolne — powiedziała Lavinia.

Krasnolud przerwał owijanie płótnem broszki i popatrzył badawczo na kobietę.

— Nie cieszysz się? — zapytała.

— Cieszę — odparł po chwili, nadal ją obserwując. — Wszystko w porządku? Najpierw ta biżuteria, teraz to. Masz jakieś kłopoty?

Uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.

— Jeśli coś jest nie tak, skrzyknę kuzynów i jakoś temu zaradzimy — zadeklarował.

— Nie ma takiej potrzeby. Dziś nie było zbyt dużego ruchu i jutro nie spodziewam się niczego innego. To wszystko — zapewniła go.

— Odliczysz mi to od pensji? — Wrócił do pakowania.

— Zapłacę ci za ten dzień. O to się nie martw. — Rozejrzała się po sklepie. — Mógłbyś dzisiaj zamknąć? Trochę boli mnie głowa i chętnie bym się położyła.

— Jasne. Nie ma sprawy. — Odprowadził ją wzrokiem, gdy skierowała się w stronę schodów prowadzących do mieszkania Talimy.

Rozdział 6

Lavinia podniosła wzrok znad książki, gdy usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Rozpromieniła się na widok swojego gościa.

— Nie przeszkadzam? — zapytał Leopold, podchodząc do lady, za którą siedziała.

— Oczywiście, że nie. — Podniosła się z miejsca.

Mężczyzna zbliżył się do niej, pocałował ją w usta, po czym wręczył kosz kwiatów przewiązany zieloną kokardą.

— Są piękne. Dziękuję. — Odstawiła kosz na blacie.

— W ramach przeprosin — powiedział.

Zauważyła, że jego twarz spoważniała i to ją zaniepokoiło.

— Za co chcesz mnie przeprosić? — Uważnie go obserwowała.

— Za to, że nie zjemy razem obiadu. Niestety, będę mógł się z tobą spotkać dopiero wieczorem.

— Myślałam, że coś się stało… — Lavinia odetchnęła z ulgą.

— To dla ciebie nic? — Dłonią dotknął jej policzka i uśmiechnął się, patrząc jej w oczy.

— To nie tak. Po prostu ten prezent i kolacja w pewnym stopniu zrekompensują mi twoją nieobecność po południu. — Pocałowała go delikatnie. — Zdradź mi, co jest ważniejsze od obiadu ze mną?

— Teraz poczułem się niezręcznie — przyznał.

— Mów — zachęciła go. — Naprawdę jestem ciekawa.

— Umówiłem się z Anshelmem Meyerem i Bertolfem Kalbem. Myślę, że z tego spotkania mogą wypłynąć spore korzyści. Pewnie znasz te nazwiska i doskonale wiesz, że są to bardzo majętni ludzie. Nawiązanie z nimi kontaktów jest dla mnie ważne. To spora szansa. — Zdawał się być podekscytowany. — Chętnie zabrałbym cię ze sobą, ale nie jestem pewien, czy wtedy rozmowy potoczyłyby się po mojej myśli. Obawiam się, że cała ich uwaga skupiłaby się na tobie, a zamiast o interesach, mówiliby o twojej urodzie. — Przeczesał palcami jej włosy.

— Nie przestajesz czarować — stwierdziła z uśmiechem.

— Staram się. — Pocałował ją w skroń. — Muszę już iść. Przyjadę po ciebie wieczorem.


Tego dnia Lavinia wybrała się na obiad do Fortuny. Tym razem hrabia Istrelbrin był zajęty i znalazł dla niej zaledwie chwilę. Kobieta przekazała mu informację o zaplanowanym spotkaniu Lankdorfa, po czym wróciła do sklepu.


Późnym popołudniem zaczęła przygotowywać się do wyjścia. Delikatnym makijażem podkreśliła swoje duże, ciemne oczy, starannie dobrała biżuterię do sukni i uczesała włosy najlepiej, jak potrafiła. Potem z kieliszkiem czerwonego wina stanęła w pobliżu okna, wypatrując karocy Leopolda.

Coraz bardziej żałowała, że nie poznała go w innych okolicznościach. Z kimś takim chętnie by się związała, jednak zaistniała sytuacja zupełnie to wykluczała. Gdyby dowiedział się, że szpiegowała go na zlecenie Farnotha, nie chciałby jej znać. Im dłużej to trwało, tym bardziej doskwierały jej wyrzuty sumienia z powodu tego, co robiła. Zdawała sobie jednak sprawę, że wycofanie się z zadania, którego się podjęła, było niemożliwe. Nie zdobyłaby się na odwagę, by odmówić Istrelbrinowi. Może niektórzy nie wiedzieli, jak bardzo niebezpieczny był ten elf, jednak ona nie miała co do tego wątpliwości. Zawsze budził w niej strach i sprawiał, że traciła pewność siebie. Nie rozumiała, jak Talima mogła się z nim związać. Owszem, był niezwykle przystojny, majętny i szarmancki, ale jego druga twarz budziła przerażenie.

Z zamyślenia wyrwał ją stukot końskich kopyt. Karoca zatrzymała się przed jej domem. Lavinia uśmiechnęła się, dopiła wino, po czym odstawiła kieliszek na stole i ruszyła w stronę drzwi.

Otworzyła, gdy tylko usłyszała pukanie.

— Widzę, że jesteś już gotowa — powiedział Leopold, wręczając jej kolejny bukiet. — Ślicznie wyglądasz.

— Dziękuję. Odłożę tylko kwiaty i możemy iść. — Skierowała się do kuchni. — Jak się udało spotkanie? Jesteś zadowolony? — zapytała, nalewając wody do wazonu.

— Jestem, i to bardzo — przyznał.

— Kolejny udany interes za tobą?

— Nie, na to przyjdzie czas. Rozmowy były niezobowiązujące, ale mam dobre przeczucie. — Wziął ją za rękę, gdy do niego podeszła. — A tobie jak minął dzień?

— Zwyczajnie — odparła z uśmiechem, sięgając po klucze. — Sprzedałam kilka błyskotek. Nic szczególnego.


Pod pałacem Lankdorfa stał jeden z jego służących. Ruszył w stronę karocy, gdy ta zatrzymała się na podjeździe. Otworzył drzwi i skłonił się nisko, kiedy gospodarz wraz z towarzyszką wysiadali.

— Wszystko gotowe, panie — powiedział.

Hrabia skinął głową.

— Chodźmy — zwrócił się do Lavinii, podając jej ramię.

— Myślałam, że pojedziemy do Złotego Jabłka. — Zerknęła na niego.

— Tu będzie znacznie przyjemniej — zapewnił ją, kierując się na tył posiadłości, gdzie znajdował się ogród.

Wkrótce dobiegł ich dźwięk harfy.

Kobieta spojrzała pytająco na wyraźnie zadowolonego Lankdorfa. Ten tylko uśmiechnął się do niej, a gdy dotarli na miejsce, gestem dał znak muzykom siedzącym pod jednym z rozłożystych drzew.

Od razu zaczęli grać melodię znanej elfiej ballady.

— Leopoldzie… — Lavinia westchnęła z zachwytu, przystając.

— Zapraszam na kolację. — Objął ją i podprowadził do zastawionego stołu oświetlonego lampionami pozawieszanymi na gałęziach.

— Brak mi słów — przyznała, siadając na krześle, które dla niej odsunął.

— Cieszę się. — Pocałował ją w skroń, po czym zajął miejsce naprzeciwko i wziął ją za rękę. — Dziś muszę zrobić na tobie jak najlepsze wrażenie.

— Dlaczego? — zapytała, rozglądając się.

— Bo chcę cię o coś prosić i zależy mi na tym, żebyś się zgodziła.

— Słucham. — Skupiła na nim swoją uwagę.

— Nie teraz. — Pokręcił głową z uśmiechem. — Na to jest stanowczo za wcześnie.

— Długo zamierzasz trzymać mnie w niepewności?

— Nie. — Spojrzał na służących, którzy właśnie zbliżali się z jedzeniem. — Wszystkiego dowiesz się po kolacji, moja piękna. — Delikatnie ścisnął jej dłoń, po czym cofnął rękę.


Podczas posiłku wyjątkowo mało rozmawiali. Hrabia zdawał się być zamyślony, a po jego twarzy błąkał się tajemniczy uśmiech. Kobieta zerkała na niego, próbując odgadnąć tego przyczynę.

Wraz z deserem służący położył na stole niedużą drewnianą szkatułkę. Zaintrygowana Lavinia zatrzymała na niej wzrok.

— Otwórz — poprosił Lankdorf.

Kobieta zerknęła na niego, po czym sięgnęła po puzderko i powoli je otworzyła. Przez chwilę siedziała bez ruchu, wpatrując się w nie.

— Nie podoba ci się? — zapytał z nutą niepewności w głosie.

— Oczywiście, że mi się podoba — powiedziała cicho, nie podnosząc spojrzenia.

— Szczerze mówiąc, spodziewałem się innej reakcji. Wystraszyłaś mnie. Już pomyślałem, że nie trafiłem w twój gust.

— Jest cudowny. — Wyjęła ze szkatułki złoty naszyjnik wysadzany niewielkimi brylantami i obejrzała go. — Cudowny — powtórzyła.

— Może założysz go od razu? — zaproponował hrabia.

— Nie wiem, czy powinnam. — Popatrzyła na niego. — Z pewnością kosztował majątek i…

— Oczywiście, że powinnaś — przerwał jej Leopold. — Gdy go zobaczyłem, od razu pomyślałem o tobie. Chcę, byś go przyjęła i nie uzależniaj od tego odpowiedzi na pytanie, które ci dzisiaj zadam. — Wstał i podszedł do niej, po czym zdjął z jej szyi biżuterię, którą nosiła, by po chwili na to miejsce założyć podarunek od siebie.

Gdy skończył, Lavinia podniosła się z miejsca, objęła go i namiętnie pocałowała.

— Dziękuję — wyszeptała mu do ucha i ustami musnęła jego policzek. — Nigdy wcześniej nie miałam czegoś równie pięknego.

— Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wielką przyjemność mi teraz sprawiłaś. — Patrząc jej w oczy, uśmiechnął się ciepło. — Zatańczysz ze mną? — Wziął ją za dłoń.

Skinęła głową, więc odprowadził ją kilka kroków od stołu. Muzycy zaczęli grać nieco głośniej.

— Chyba już czas — zaczął, gdy objęci zaczęli poruszać się w rytm melodii.

— Najwyższy czas — stwierdziła. — Cały wieczór trzymasz mnie w niepewności.

— Wybacz… — Odetchnął głęboko, po czym spojrzał na nią, a jego twarz przybrała poważny wyraz. — Wysłuchaj mnie do końca i nie odmawiaj mi zbyt pochopnie — poprosił. — Wiem, że znamy się stosunkowo krótko… — zamilkł na moment. — Z żadną kobietą nie było mi tak dobrze i chciałbym spędzać z tobą znacznie więcej czasu. Marzę o tym, byś w każdej chwili była blisko mnie. Chcę, żebyś stała się częścią mojego życia, chcę je z tobą dzielić. — Zatrzymał się, nie wypuszczając jej z objęć. — Zamieszkaj ze mną, moja piękna.

Lavinia stała bez ruchu i wpatrywała się w niego w osłupieniu. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa ani ukryć zaskoczenia, jakie wywołała ta propozycja.

Leopold przez chwilę przyglądał się jej badawczo.

— Wiem, że to niewłaściwa kolejność — powiedział. — Chciałbym już dziś poprosić cię o rękę i wkrótce wziąć z tobą ślub, jednak teraz to nie jest możliwe.

— Dlaczego? — zapytała. — Masz żonę?

— Nie. — Pokręcił głową. — Jesteś jedyną kobietą w moim życiu i zapewniam cię, że inne mnie nie interesują. — Spuścił wzrok. — Są sprawy, o których nie mogę jeszcze mówić… Nie czas na to. — Popatrzył na nią. — Wiem, że nie wygląda to najlepiej i wiele od ciebie oczekuję, ale chciałbym cię prosić, byś mi zaufała. Wszystko ci wyjaśnię w odpowiednim…

— Dobrze — przerwała mu. — Zgadzam się, zamieszkam z tobą.

— Na to liczyłem. — Pocałował ją, po czym wziął na ręce i ruszył w stronę pałacu.

Rozdział 7

Leopold zadbał o to, by Lavinia szybko poczuła się w jego domu jak u siebie. Hrabia z każdym dniem fascynował ją coraz bardziej. Z łatwością zapominała o misji, do której została zobowiązana, i zwyczajnie cieszyła się jego obecnością.

Jej szczęście zburzyła wizyta Istrelbrina w sklepie.

— Zrób sobie przerwę — zwrócił się do Kargronda, zanim jeszcze zamknął za sobą drzwi.

Krasnolud, który właśnie układał towar na półce, popatrzył na hrabiego, chcąc upewnić się, że powiedział to do niego.

Elf skinął głową, wbijając w niego wzrok.

— Idź na obiad — odezwała się Lavinia, nieudolnie ukrywając zdenerwowanie.

— Na pewno? — zapytał ją Kargrond.

— Tak, idź.


Farnoth uśmiechnął się, gdy zostali sami.

— Świetnie się spisałaś — zaczął. — Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że Lankdorf dopuści cię aż tak blisko. — Bokiem oparł się o ladę. — Musisz być niezła… — Wyciągnął rękę w stronę jej twarzy.

Gwałtownie się cofnęła i natychmiast ruszyła w kierunku nierozpakowanej biżuterii, którą zostawił krasnolud.

— Czy ty się mnie boisz? — Istrelbrin śledził wzrokiem każdy jej ruch.

— Nie — zaprzeczyła, poprawiając na półce bransoletki.

— Odnoszę takie wrażenie, a rzadko się mylę… Nieważne, nie o tym chciałem z tobą rozmawiać. Możesz na chwilę przerwać?

— Oczywiście. — Odwróciła się w jego stronę.

— Przejdźmy do rzeczy. Wiesz, że jutro większość służby Lankdorfa ma wychodne? — zapytał, jednak nie czekał na odpowiedź. — Wykorzystaj to, bo nie wiadomo, jak długo będziesz tam mieszkać. Dokładnie przeszukaj cały dom. Nie zapomnij o sejfie w sypialni.

— To niewykonalne — powiedziała niepewnym głosem.

— A to dlaczego? — Przechylił lekko głowę. — Już nie potrafisz otwierać zamków?

— Nie o to chodzi. Po prostu nie zrobię tego przy Leopoldzie — wyjaśniła.

— To akurat jest oczywiste. — Uśmiechnął się lekko. — Zadbałem o to, by jutro wieczorem nie było go w pałacu… — zamilkł i przez chwilę uważnie ją obserwował.

Stała bez ruchu, wkładając ogromny wysiłek w zachowanie kamiennego wyrazu twarzy.

— Ile będę miała czasu? — odezwała się w końcu.

— Całą noc — odparł. — Lankdorf będzie przekonany, że stoi przed kolejną szansą zrobienia świetnego interesu i nie odmówi uczestnictwa w kolacji, na którą zostanie zaproszony. Ktoś poda mu miksturę odurzającą, a po jej spożyciu z pewnością nie będzie myślał o powrocie do domu. Obudzi się rano w tanim zajeździe w towarzystwie szpetnej, brudnej nierządnicy. Jeśli dobrze to rozegrasz, możesz sporo na tym zyskać. Myślę, że powinien ci jakoś wynagrodzić tę zdradę. — Puścił do niej oko. — Poradzisz sobie sama, czy mam ci przysłać pomocników?

— Dam radę — zapewniła go, z trudem panując nad drżącym głosem. — Obcy w domu wzbudziliby podejrzenia. Ja mogę swobodnie poruszać się po pałacu i nic się nie stanie, gdy natknę się na któregoś ze służących. Zrobię to sama.

— W porządku. — Skierował się do wyjścia. — Nie zawiedź mnie — powiedział, otwierając drzwi.

Zatrzymał się przy swojej karocy, rozejrzał się, po czym wsiadł do środka i po chwili odjechał.


Lavinia w żaden sposób nie była w stanie zapanować nad łzami, które cisnęły się jej do oczu. Rozpłakała się i przykucnęła, opierając się plecami o półkę. Schowała twarz w dłoniach i dlatego nie zauważyła, że ktoś wszedł do sklepu.

— Co się stało? — usłyszała zaniepokojonego Kargronda. — Czy on coś ci zrobił? — Położył dłoń na jej ramieniu.

Podniosła na niego wzrok i pokręciła głową.

— Powiedz, co się stało — poprosił krasnolud. — Może będę w stanie ci pomóc.

— Nie — wyszeptała.

— Wiem, że to bardzo niebezpieczny typ i ma na swoich usługach chyba wszystkich bandytów z tego miasta, ale z pewnością jest jakiś sposób…

— Nie mieszaj się w to — przerwała mu, jednocześnie wycierając twarz rękawem.

Kargrond podał jej chusteczkę i cofnął się o krok, gdy kobieta zaczęła się podnosić. Patrzył na nią ze szczerą troską.

— Jestem twoim przyjacielem — zadeklarował. — Jeśli będzie trzeba…

— Dziękuję — znów weszła mu w słowo. — Zostaniesz tu sam? Muszę doprowadzić się do porządku. Nikt nie powinien mnie oglądać w takim stanie.

— Oczywiście. Nie przejmuj się. Zamknę dziś sklep.

Lavinia skinęła tylko głową i ruszyła w stronę schodów prowadzących do mieszkania Talimy.


Opłukała twarz, po czym przeszła z łaźni do kuchni i nalała wino do kieliszka. Usiadła przy stole i upiła spory łyk. Wpatrując się w blat, zaczęła się zastanawiać, co powinna zrobić. Dotąd nieraz zajmowała się podobnymi sprawami, lecz nigdy nie znalazła się w tak trudnej sytuacji. Na Leopoldzie naprawdę jej zależało i dlatego nie chciała już w tym uczestniczyć, jednak nie miała pojęcia, jak się z tego wycofać. Bała się nawet myśleć, jak zareagowałby Istrelbrin, gdyby dowiedział się o tym. Miała świadomość, że ten elf był zdolny do wszystkiego, a za nieposłuszeństwo z pewnością przykładnie by ją ukarał. Czuła się jak w potrzasku.

Nerwowo spojrzała w stronę drzwi, kiedy usłyszała pukanie.

— Czekałem na ciebie w domu — oznajmił Lankdorf, gdy otworzyła. — Co się stało, moja piękna? — Chwycił ją za ramiona i uważnie jej się przyjrzał. — Płakałaś…

Nic nie powiedziała, tylko przytuliła się do niego. Objął ją i czule pogłaskał po plecach.

— Możesz mi zaufać — wyszeptał jej do ucha.

Z trudem powstrzymała kolejny potok łez. Tak bardzo pragnęła wyznać mu wszystko. Wiedziała jednak, że tego zrobić nie mogła. Musiała znaleźć w sobie siłę, by dokończyć to, co zaczęła.

Odetchnęła głęboko, postanawiając, że po raz ostatni podjęła się takiego zadania.

— Już dobrze. — Odsunęła się od hrabiego na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy.

Uśmiechnął się smutno i dłonią pogładził jej policzek.

— Niedawno doszły mnie wieści, że mój przyjaciel z dzieciństwa nie żyje. Stąd te łzy — skłamała.

— Przykro mi. Musiał być ci bliski, skoro ta informacja tak tobą wstrząsnęła.

— Prawdę mówiąc, od lat się nie widywaliśmy, jednak… — urwała.

— Rozumiem. — Lekko skinął głową. — Powiedz mi, co mogę dla ciebie zrobić? Wolisz teraz zostać sama, czy może pojedziemy do domu?

— Jedźmy — zdecydowała.

Rozdział 8

Kargrond, z troską malującą się na twarzy, obserwował Lavinię, gdy ta w zamyśleniu wpatrywała się w okno.

— Może zrobisz sobie dziś wolne? — zasugerował wreszcie.

— Co? — zapytała, odwracając się w jego stronę.

— Mówiłem, że powinnaś zrobić sobie wolne.

Pokiwała głową i sięgnęła po klucze leżące pod ladą.

— Nie wiem, czy jutro będę. W razie czego dopilnuj wszystkiego — poprosiła, zanim opuściła sklep.

Zmartwiony krasnolud odprowadził ją wzrokiem.


Leopold wrócił do domu po południu. Szybko znalazł Lavinię, która siedziała na tarasie z zamkniętą książką na kolanach.

— Cieszę się, że już jesteś. — Pocałował ją w policzek, po czym usiadł obok niej. — Jak się czujesz?

— Dobrze. — Uśmiechnęła się lekko. — Teraz — wzięła go za dłoń — nawet bardzo dobrze.

Objął ją, przytulił do siebie i trwali tak w milczeniu przez jakiś czas.

— Panie — sługa skłonił się, stając w drzwiach — podano obiad.

— Dziękuję — hrabia spojrzał na niego — już idziemy.


— Masz ochotę na spacer? — zapytał po posiłku Lankdorf.

— Tak, ale po ogrodzie — odparła Lavinia.

Leopold podniósł się z miejsca i odsunął krzesło, na którym siedziała, po czym podał jej ramię.

— Niestety dziś nie będzie mnie na kolacji — powiedział po drodze.

Kobieta poczuła, że jej serce zaczęło mocniej bić.

— Spotkanie w interesach — kontynuował. — Postaram się wrócić jak najszybciej, żebyśmy mieli choć trochę wieczoru dla siebie.

— Musisz tam iść? — Zatrzymała się gwałtownie i popatrzyła na niego.

— Gdybym nie musiał, nie rozstawałbym się z tobą nawet na chwilę. — Pochylił się i delikatnie ją pocałował.

— Zostań dziś ze mną — poprosiła.

— To nie potrwa długo — zapewnił ją, uśmiechając się ciepło. — Usiądziesz z kieliszkiem wina przy kominku, poczytasz i zanim się obejrzysz, znów będę przy tobie.

— Masz rację. — Spuściła wzrok i ruszyła do wyjścia.

Objął ją, gdy dotarli do ogrodu.

— A może jutro zrobimy sobie wolne i wybierzemy się na przejażdżkę konną? — zaproponował. — Ostatnio ci się podobało.

— Dlaczego nie — odparła bez entuzjazmu.

— Widzę, że będę musiał postarać się bardziej.

— Przejażdżka brzmi dobrze — zapewniła go, patrząc na róże, obok których właśnie przechodzili.

— Ale to raczej nie jest to, co sprawi ci radość — stwierdził. — Wymyślę coś innego.

Przygnębienie Lavinii rosło z każdym wypowiedzianym przez niego zdaniem. Ten mężczyzna był dla niej taki dobry, a ona ukrywała przed nim fakty, które mogły zniszczyć jego życie. Nie wiedziała, o co tak naprawdę chodziło Istrelbrinowi, jednak miała świadomość tego, że ten widział w Lankdorfie swojego wroga. To, co przygotował na wieczór, było dopiero początkiem. Doskonale zdawała sobie sprawę, że najgorsze Leopold miał dopiero przed sobą i nie chciała nawet myśleć, co to mogło być.

***

Większość służących opuściła pałac, zanim hrabia wyszedł na umówioną kolację. Lavinia przez okno obserwowała, jak odjeżdżał swoją karocą. Miała wyrzuty sumienia, że zabrakło jej odwagi, by go ostrzec.

Zdenerwowana zaczęła krążyć po sypialni, nie wiedząc, co robić. Zatrzymała się przy barku i otworzyła karafkę z winem. Napiła się z niej, po czym utkwiła wzrok w dywanie, pod którym ukryty był sejf. Przez jakiś czas stała tak bez ruchu. W końcu odetchnęła głęboko i opuściła pokój, zabierając ze sobą kartki, ołówek i wytrychy.

Realizację zadania, które zlecił jej Farnoth, rozpoczęła w gabinecie na parterze. W szufladzie biurka znalazła kilka niedawno zawartych umów. Spisała najważniejsze szczegóły i odłożyła dokumenty na miejsce.

Zamknięcie niedużego drewnianego sejfu, znajdującego się za obrazem, okazało się proste, więc Lavinia uporała się z nim szybko. Wewnątrz leżały klejnoty popakowane w sakiewki, sporo złota i srebra, kwity z banku krasnoludzkiego, pistolet oraz skórzana teczka. Sięgnęła po nią, otworzyła i kolejno przejrzała z uwagą kartki, na których były dokładnie rozpisane plany przyszłych inwestycji Lankdorfa.

Skrupulatnie zanotowała wszystkie informacje, które uznała za istotne. Przed wyjściem omiotła pomieszczenie wzrokiem, by upewnić się, że niczego nie przeoczyła.

Z gabinetu udała się do piwnicy, zabierając pod drodze jeden ze świeczników ustawionych na korytarzu. Zeszła po dość stromych schodach i znalazła się w sporym pomieszczeniu. Na wprost były puste cele odgrodzone od siebie grubymi prętami. Po prawej stronie znajdowały się regały z winami, natomiast po lewej typowa, dobrze zaopatrzona spiżarnia. Lavinia przespacerowała się, dokładnie oglądając ściany. Szukała ukrytego pomieszczenia lub tajnego przejścia, jakie nieraz można było spotkać w pałacach czy zamkach. Gdy zyskała pewność, że takowych tam nie ma, opuściła piwnicę.

Odstawiła świecznik na miejsce, po czym po cichu weszła na piętro. Zaglądała do wszystkich pomieszczeń po kolei, nasłuchując przy tym, czy aby służący nie wrócili do domu.

W budynku panowała zupełna cisza.

Była noc, gdy Lavinia skończyła swój obchód i wróciła do sypialni. Zatrzymała się przy barku i sięgnęła po karafkę z winem. Znów się z niej napiła, głęboko odetchnęła, odstawiła szkło i ruszyła w stronę dywanu, który zwinęła po chwili wahania.

Uklękła na podłodze i bez trudu odnalazła ruchome deski. Ostrożnie je podnosiła i układała z boku jedną na drugiej, aż wreszcie jej oczom ukazał się sporych rozmiarów sejf.

„To faktycznie będzie trudne” — pomyślała, oglądając trzy nietypowe zamki zabezpieczające drewnianą, okutą w elementy z żelaza skrzynię.

Dość długo zastanawiała się, jak dostać się do środka, i w końcu podjęła pierwszą próbę. Niestety, nie udało się. Kolejne próby także nie przybliżyły jej do celu, jednak nie poddawała się. Wreszcie zmęczona i zirytowana usiadła na podłodze, wbijając wzrok w sejf. Wtedy gdzieś w pałacu trzasnęły drzwi.

Gwałtownie poderwała się z miejsca, zakładając, że nie zrobił tego żaden ze służących, którzy z pewnością nie pozwoliliby sobie na takie zachowanie.

W pośpiechu zaczęła układać deski. Te, jak na złość, nie chciały do siebie przylegać.

Lavinia zamarła na moment, gdy usłyszała na schodach kroki. Jej dłonie drżały, co znacząco utrudniało sprawne ukrycie tego, czym zajmowała się jeszcze przed chwilą.

„Uspokój się, uspokój się” — powtarzała w myślach, gdy ktoś zbliżał się do sypialni.

Kiedy kroki zaczęły się oddalać, chwyciła brzeg dywanu. Rozłożyła go pospiesznie, nasłuchując, co działo się na zewnątrz. Doszedł ją dźwięk skrzypienia drzwi. Zawiasy tych w łaźni były nienaoliwione.

Podniosła się i omiotła pomieszczenie wzrokiem, by upewnić się, czy wszystko ułożyła na swoim miejscu. Ukryła notatki, wzięła sztylet, po czym na palcach podeszła do drzwi i przyłożyła do nich ucho. Nie słyszała niczego poza szaleńczym biciem swojego serca.

Po cichu wyszła na korytarz i powoli ruszyła w stronę łaźni. Aż podskoczyła, gdy coś się tam rozbiło. Po odgłosie można było się domyślić, że szkło upadło na kamienną podłogę.

Gdy dotarła na miejsce, przylgnęła plecami do ściany, z całej siły ściskając w dłoni rękojeść sztyletu. Głęboko odetchnęła, chwyciła za klamkę i gwałtownie otworzyła drzwi. W środku nie paliły się żadne świece, jednak blask księżyca, wpadający przez spore okno, oświetlał sylwetkę mężczyzny pochylającego się nad niewielką szafką ustawioną w rogu pomieszczenia. Lavinia od razu go rozpoznała.

Upuściła sztylet i podbiegła do Leopolda, ignorując chrzęszczenie pod podeszwami butów.

— Co się stało? — zapytała przestraszona.

Zachowywał się, jakby w ogóle jej nie zauważył. Drżącymi dłońmi usiłował odkorkować niewielką fiolkę.

— Pomogę ci — zadeklarowała, zabierając mu ją.

Lankdorf oparł się rękoma o ścianę. Jego oddech był niepokojąco głośny i nierówny.

— Już — powiedziała, podając mu otwartą buteleczkę.

Chwycił ją, uniósł do ust i wychylił zwartość, po czym odwrócił się plecami do ściany i zsunął się po niej niemal bezwładnie.

Kobieta od razu przy nim przyklękła i dopiero wtedy zauważyła, że miał na sobie mokrą koszulę, a z jego włosów spływały krople wody. Dotknęła jego czoła. Było zimne.

— Nic mi nie będzie — wysapał.

— Sprowadzę medyka.

— Nie — zaprotestował. — Muszę się położyć… Pomóż mi.

Skinęła głową i pozwoliła mu oprzeć się o siebie.


Hrabia był postawnym mężczyzną, w związku z czym nie bez trudu dotarli do sypialni. Gdy pozbawiony reszty sił usiadł ciężko na łóżku, Lavinia zdjęła z niego mokrą koszulę, a potem ściągnęła mu buty. Wtedy ułożył głowę na poduszce i zamknął oczy.

Kobieta przez chwilę mu się przyglądała. Oddech nieco się uspokoił, jednak jego bladość bardzo ją niepokoiła. Nie wiedziała, jak mu pomóc. Okryła go kocem, po czym skierowała się w stronę okna i otworzyła je szeroko, by wpuścić do środka orzeźwiające powietrze.

Odruchowo omiotła okolicę wzrokiem. Była prawie pewna, że ktoś stał pod jednym z drzew tuż za posesją. O tak późnej porze wydało jej się to podejrzane.

Czym prędzej udała się na poddasze, skąd którejś nocy wraz z Leopoldem oglądali gwiazdy. Zabrała niewielką lunetę i zeszła na niższe piętro. Wślizgnęła się przez uchylone drzwi do jednej z niezamieszkałych komnat i podeszła do okna.

Faktycznie, pod drzewem stał mężczyzna. Rozpoznała w nim jednego z ludzi Farnotha. Obawiała się, że jego obecność może zapowiadać kolejne zdarzenia, których wolałaby uniknąć.

Zdenerwowana zbiegła na parter i zamknęła drzwi wejściowe na klucz, po czym pospiesznie wróciła do sypialni, w której było już dość chłodno. Przymknęła okno i zasłoniła je.

Lankdorf spał, więc delikatnie przysiadła na brzegu łóżka. Wpatrując się w niego z troską, rozważała, czy rano powinna mu o wszystkim powiedzieć. Czuła się winna i nie potrafiła sobie wybaczyć udziału w tym, co mu się przydarzyło. Wiedziała też, że i on by jej tego nie darował, a Istrelbrin chyba by ją zabił za zdradę.

Nie miała wyjścia, musiała milczeć.

Rozdział 9

Lavinię obudziły promienie słońca wpadające przez niedokładnie zasłonięte okno. Usiadła na łóżku i rozejrzała się. Nikogo poza nią nie było w sypialni. Koszula Leopolda leżała na podłodze. Tam, gdzie ją zostawiła minionej nocy.

Zsunęła z siebie kołdrę, założyła buty, wygładziła ubranie, po czym ruszyła do drzwi, poprawiając po drodze włosy.

Gdy znalazła się na korytarzu, usłyszała rozmowę Leopolda z kimś, kogo głosu nie rozpoznała. Po cichu podeszła do balustrady i zobaczyła, że na parterze mężczyzna, wyglądający jak typowy średnio zamożny mieszkaniec Temdorfu, właśnie uścisnął na pożegnanie dłoń hrabiego. Po tym cicho powiedział coś jeszcze, energicznie skinął głową i pewnym krokiem skierował się do wyjścia z pałacu.

Lankdorf z beznamiętnym wyrazem twarzy odprowadził go wzrokiem, po czym rozejrzał się i wszedł z powrotem do gabinetu.

Lavinia powoli ruszyła schodami w dół. Była w połowie drogi, gdy na korytarzu pojawił się hrabia. Jego pochmurna mina zmieniła się w uśmiech, kiedy dostrzegł zbliżającą się kobietę.

— Cieszę się, że wstałaś — zaczął. — Chciałem zjeść z tobą śniadanie, a jestem już naprawdę głodny. — Pocałował ją w policzek, gdy zatrzymała się przed nim.

— Jak się czujesz? — zapytała niepewnie, przyglądając mu się.

Zauważyła, że na moment spoważniał.

— Możecie podawać — zwrócił się do służącej, która akurat układała kwiaty w wazonie na korytarzu.

Dziewczyna skłoniła się lekko, po czym od razu skierowała się do kuchni.

Leopold objął Lavinię i ruszył w stronę jadalni.

— Domyślam się, że wczoraj się przestraszyłaś — powiedział po drodze. — Przepraszam cię za to.

— Nie masz za co przepraszać — zapewniła go.

— Mam. — Uśmiechnął się lekko. — Przesadziłem z alkoholem… — zamilkł na moment. — Wstyd mi, że to widziałaś.

Usiadła na krześle, które jej podsunął, i zerknęła na niego. Odniosła wrażenie, że nie był z nią szczery po raz pierwszy. Patrzył na nią w nieco inny sposób niż zwykle, a ton jego głosu zdawał się brzmieć obco.

— Zapomnijmy o tym — zaproponował.

— Oczywiście — zgodziła się od razu i sięgnęła po kieliszek z winem.

Lankdorf zajął swoje miejsce i przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu. Czuła się spięta i odetchnęła z ulgą, gdy przeniósł swoją uwagę na służących, którzy pojawili się w jadalni ze śniadaniem.

Cisza panująca podczas posiłku była dla Lavinii trudna do zniesienia. Kiedy Leopold odłożył sztućce na talerzu i utkwił w niej wzrok, zamarła.

— Ufasz Kargrondowi? — zapytał.

— Tak — odparła niepewnie.

— W takim wypadku mam dla ciebie propozycję… — urwał, by po chwili kontynuować: — Zostaw sklep pod jego opieką i wyjedź ze mną na jakiś czas.

— Dobrze — zgodziła się bez zastanowienia.

Zauważyła, że to go zaskoczyło.

— Nie chcesz poznać szczegółów? Nie interesuje cię, dokąd i dokładnie na jak długo wyjedziemy? — dopytywał, patrząc na nią z lekkim niedowierzaniem.

— Nie. — Energicznie pokręciła głową. — Niech to będzie niespodzianka. — Położyła dłoń na jego dłoni. — Uwielbiam twoje niespodzianki.

Pochylił się w jej stronę.

— Dziękuję — wyszeptał jej do ucha, po czym delikatnie ją pocałował.

Wyprostował się i podniósł sztućce z talerza.

— Jedz, moja piękna — zerknął na nią z uśmiechem — zanim wszystko zupełnie ostygnie.

Skinęła głową i wróciła do posiłku. Napięcie, które wcześniej odczuwała, zniknęło. Wizja wspólnego wyjazdu jawiła jej się jako ucieczka przed tym, do czego zmuszała się w ostatnim czasie. Miała nadzieję, że opuszczą to miasto na długo, a ludzie Istrelbrina nie podążą za nimi. Zdawała sobie sprawę, jak naiwnym było wierzyć, że po ich powrocie sprawy nie będzie, jednak właśnie na to liczyła. Naprawdę tego pragnęła.

— Przed wyjazdem mam kilka spraw do załatwienia, dlatego dziś nie będę miał zbyt wiele czasu — powiedział Leopold. — Myślę, że do kolacji powinienem się z tym wszystkim uporać.

— Rozumiem. Ja też muszę się przygotować, może coś kupić… — Popatrzyła na niego. — Będę potrzebowała czegoś szczególnego?

— Nie. Skoro zdecydowałaś się mi towarzyszyć, weźmiemy karocę. Tak będzie wygodniej. Jeśli w trakcie podróży odczujesz jakieś braki, zrobimy zakupy po drodze. Zdążysz do jutra?

— Tak. — Uśmiechnęła się. — Naprawdę cieszę się, że mi to zaproponowałeś.

Znów pochylił się w jej stronę i pocałował ją, po czym podniósł się z miejsca.

— Wybacz, muszę już iść. Zobaczymy się wieczorem.


Kargrond był już w pracy, gdy Lavinia dotarła do sklepu.

— Jak się czujesz? — zapytał, kiedy tylko przekroczyła próg.

— Świetnie. Mam do ciebie sprawę. — Odłożyła torebkę na ladzie i zwróciła się w jego stronę. — Zamierzam wyjechać i chciałabym cię prosić, abyś dopilnował interesu pod moją nieobecność.

Krasnolud założył ręce na piersiach i przyjrzał się jej badawczo.

— Uciekasz przed tym elfem — stwierdził.

Przecząco pokręciła głową.

— Mówiłem ci już dawno, żebyś się z nim nie zadawała — ciągnął. — Z takimi jak on nigdy nic nie wiadomo. Poza tym elfy to paskudna rasa. One zawsze…

— To nie ma z nim związku — zapewniła, przerywając mu wywód, który z pewnością szybko by się nie skończył. Każdy krasnolud długo mógłby wymieniać negatywne cechy elfów. Wzajemna niechęć tych ras była bardzo silnie zakorzeniona i pielęgnowana od stuleci.

— Aha… — Pogładził się po bujnej brodzie, częściowo zaplecionej w warkoczyki. — Więc o co chodzi?

— Leopold zaproponował mi wspólny wyjazd, a ja się zgodziłam. Problem w tym, że nie wiem, kiedy wrócimy.

— Taki problem to nie problem. — Machnął ręką. — Z nim możesz jechać, a o sklep się nie martw. Zajmę się wszystkim. Pokażę ci, jak powinno się prowadzić interesy — zaśmiał się. — Na tych świecidełkach można zarabiać znacznie więcej. Wystawa powinna wyglądać inaczej. Kolie z brylantami trzeba położyć z przodu. — Pokiwał głową, przyglądając się jednej z półek z miną znawcy. — Tak — mruknął i w zamyśleniu zaczął przechadzać się po sklepie.


Po południu Lavinia udała się do Fortuny. Jej zdenerwowanie sprawiło, że absolutnie nie myślała o jedzeniu, jednak dla zachowania pozorów zajęła stół przy oknie i zamówiła obiad.

Zanim sługa przyniósł jej porcję, w drzwiach sali gier pojawił się Istrelbrin w towarzystwie wytwornie ubranej elfki. Minęli szynkwas, nie zwracając najmniejszej uwagi na gości, którzy przebywali w części jadalnej, po czym wyszli na zewnątrz.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.