E-book
44.1
drukowana A5
46.61
drukowana A5
Kolorowa
65.52
Powroty

Bezpłatny fragment - Powroty


Objętość:
116 str.
ISBN:
978-83-8351-650-9
E-book
za 44.1
drukowana A5
za 46.61
drukowana A5
Kolorowa
za 65.52

Morze

Było moim największym spowiednikiem


Prolog

wrzesień 2022

Chłodny wiatr muskał moje policzki. Zapewne były już mocno zaróżowione.

Zimna woda obmywała moje nagie stopy, a piasek łaskotał skórę. Przeszedł mnie dreszcz. Słońce chyliło się ku zachodowi, na plaży można było dostrzec ostatnich spacerowiczów. Sezon już dawno temu się skończył, w końcu była połowa września. Ja również miałam wkrótce wracać do Wrocławia. Na moje nieszczęście, bo przecież nie miałam do czego wracać.

Miałam dwadzieścia sześć lat i kompletnie nic nie trzymało mnie w tym kraju. Ani przy życiu.

Poprawiłam ogromną, lnianą torbę, która zwisała z mojego ramienia i wycofałam się w głąb plaży. Miałam jeszcze zamiar wstąpić do ulubionego baru po kawę. Powolnym krokiem weszłam do drewnianej budki. Lubiłam to miejsce — duże okna z widokiem na morze, przestrzeń, kilka stolików, tureckie ekspedientki i ich latte. Usiadłam przy barze, a Alex, która już doskonale mnie znała, uśmiechnęła się i od razu sięgnęła po największy możliwy kubek.

Byłam w naprawdę podłym nastroju, ale starałam się tego nie okazywać. Przy stoliku za mną siedziała jakaś grupa obcokrajowców, rozmawiali głośno i od czasu do czasu śmiali się jeszcze głośniej. Odwróciłam się, by trochę na nich popatrzeć. Trzy kobiety i kilku facetów, jak się domyślałam, Amerykanów. Wśród nich tylko jeden z Indii, ale siedział tyłem, więc nie mogłam dostrzec jego twarzy. Zapewne była przystojna, sądząc po imponującym karku. Przełknęłam ślinę. Jedna z tych kobiet prawie na nim wisiała, ale chyba nie był zbytnio zainteresowany. Być może nawet wzdrygał się w duchu. Gdy wyciągnęła smukłą rękę, by dotknąć tego cudownego karku, odsunął się, a potem powiedział coś, czego nie zrozumiałam i wstał. Odwróciłam się, chociaż ciekawość aż ze mnie wychodziła. Ale nie mogłam odwalić kolejnej maniany, a to zapewne zmierzało w tym kierunku. Już dosyć odjebałam w ciągu ostatniego roku.

— Czy mógłbym prosić szklankę wody? — usłyszałam tuż nad swoją głową.

Niski, zachrypnięty głos. Jasna cholera.

Nie gap się, kretynko. Nie gap się!

Podniosłam wzrok, który usilnie wbijałam w blat baru.

Alex podała mi moją kawę w papierowym kubku.

— Dzięki. Kartą poproszę. — wydusiłam.

Dosłownie czułam, jak ten facet się na mnie patrzy i o dziwo, moje policzki były czerwone.

— Wpadniesz rano? — zapytała Alex. — Znalazłam ci ziarna kawy, o które prosiłaś w zeszłym tygodniu. Możemy się dogadać.

— Jasne. Będę dosyć wcześnie, bo muszę trochę popracować. Za kilka dni wracam już do Wrocławia, więc… — urwałam.

— Woda dla pana. — oznajmiła Alex, stawiając przed tym gościem wielką szklankę.

Popatrzyłam na naczynie, a potem już nie mogłam się powstrzymać i spojrzałam w jego oczy.

Ja pierdolę.

Zawsze, gdy poznawałam kogoś nowego lub po prostu rozmawiałam z kimś, patrzyłam w oczy tej osoby. Bo były dla mnie idealnym źródłem tego, jak ktoś żyje i jaka może być jego dusza.

Jego oczy spodobały mi się od razu, dokładnie w tamtym momencie. Był w nich blask i iskierki życia. Coś, co w moich zgasło dawno temu. Może właśnie dlatego wiedziałam, że ich nie zapomnę.

Uśmiechnął się do mnie. To był chyba najpiękniejszy i najszczerszy uśmiech, jakim ktoś obdarował mnie w ostatnim czasie.

— Dziękuję — odpowiedział, nadal patrząc na mnie, a potem po prostu usiadł na stołku obok. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek czerwone policzki zrobią na mnie takie wrażenie. — zwrócił się do mnie.

Kurwa! Teraz na pewno są blade, typie!

Uśmiechnęłam się.

— Czerwień może mieć różne odcienie. — wyburczałam.

— Rashmi. — przedstawił się.

A więc stąd te iskierki w oczach. Jego imię oznaczało „promień słoneczny” w kulturze hinduskiej. Bo właśnie stamtąd był.

— Zoya — powiedziałam. — Zoya przez y.

— Cóż — posłał krótkie spojrzenie swoim zdziwionym towarzyszom. — Jestem już zbyt zmęczony, by z nimi siedzieć. — wyjaśnił z irytacją.

Ta, jasne. Jesteś zmęczony tą wypacykowaną laleczką, która próbowała cię obmacać.

— Cóż — westchnęłam. — Mogę być twoim alibi.

— Nie będę miał nic przeciwko. Będę zaszczycony. — powiedział.

— Fantastycznie. — szepnęłam.

— Pożegnam się tylko i chodźmy stąd. — poprosił.

Do diabła. Znowu te same błędy Zoya, nic nie zmądrzałaś.

Westchnęłam zrezygnowana, a potem wyszliśmy z baru.

— To przepracowanie? — zapytałam. — Bo wydaje mi się, że ta kobieta…

— Doprowadziła mnie do ostateczności — stwierdził. — Powinienem już dawno temu porzucić to towarzystwo. Są irytujący. I głupi. Nie lubię głupich ludzi.

— Powinnam się zatem bać. — prychnęłam.

— Ty nie jesteś głupia. Zdecydowanie. — uśmiechnął się.

— Śmiałe założenie. Znasz mnie dziesięć minut. — odbiłam piłeczkę.

— Może lubię ryzykować — popatrzył na mnie. — To zdecydowanie za wcześnie, by zapraszać cię do siebie, ale… właściwie nie znam tego miasta zbyt dobrze, więc gdzie mógłbym cię zabrać?

— Możemy iść do ciebie. — rzuciłam obojętnie.

— W porządku — dotknął mojej twarzy. — Wybacz. Nie mogłem się powstrzymać. Masz miękką skórę. Lubię twoje piegi. I twoje rumieńce. — dodał.

— A ja lubię ryzykować. — wydusiłam.

— Mówiłem, że nie jesteś głupia — powiedział. — Chodź.

Pierwszy krok

I poszłam

Oczywiście, że poszłam

Do piekła bym za nim polazła

Obietnica

Tyle wykrzyczanych słów obiecałam morzu

A chodząc po brzegu

Dałam mu tylko ciszę

Lato

Każdego lata

powierzałam morzu

tęsknotę

za nowym facetem

Proszę

Po prostu rozbij mnie na tysiąc małych kawałków

Nie zrobi mi to różnicy, a widocznie potrzebuję tego cierpienia

Wszystko jedno

Mój wewnętrzny, emocjonalny trup

nie był przyzwyczajony

do twojego spojrzenia

Już tak dawno nikt nie nazywał mnie „kochaniem”

Nikt nie sprawiał, że moje serce radowało się

a każdy dzień wydawał się coraz piękniejszym


I choć to tak wiele mnie kosztuje

i choć będę musiała za to słono zapłacić

to nie gaś tego ognia, który udało ci się rozpalić


Najwyżej zostanie ze mnie popiół


Rozdział 1

wrzesień 2022

Przez kilka następnych minut milczeliśmy. Przypomniałam sobie jakiś ckliwy cytat z Tumblr, w którym była mowa o tym, iż milczeć umiemy tylko w towarzystwie osób, z którymi czujemy się komfortowo. Nie wiedziałam, dlaczego właśnie wtedy o tym pomyślałam, ale to nie mogło być przypadkowe. Tak, jakby los znowu chciał mi coś powiedzieć.

Było coś oczyszczającego w powietrzu. Prawie zupełna cisza, szum morza w tle, kawa w papierowym kubku, zapadająca ciemność i Rashmi. Popatrzyłam na niego. Był wysoki i postawny, włosy miał ciemne, podobnie jak oczy. Jego skóra lśniła w świetle latarni. Duże dłonie spoczywały w kieszeniach. Podwinięte rękawy koszuli kojarzyły mi się z Cyprianem. Przygryzłam wargę. Nie powinnam w ogóle o nim dzisiaj myśleć.

Poczułam się przy nim jak mała dziewczynka. I prawdopodobnie tym właśnie byłam. Małą, zagubioną dziewczynką, w ciemnej sukience w drobne kwiatuszki i żółtym sweterku. Dobrze, że chociaż długie blond włosy dodawały mi powagi. Zdążyły sporo urosnąć w ciągu ostatniego roku i poprawiła się ich kondycja.

— Najwidoczniej miałaś zamiar poczytać, zanim ci przerwałem. — oznajmił nagle, zerkając na mnie z ukosa.

— Ach tak — przyznałam. — Ale książka może poczekać.

— Nawet jeśli to książka, którą bardzo chcesz przeczytać? Czy moja obecność nie jest uciążliwa? — zapytał.

— Książka nie ucieknie, a ty możesz. — westchnęłam.

Przystanął.

— Nie ucieknę. Nie chcę uciekać. — powiedział poważnie.

Ta, jasne. Pokręciłam tylko głową. Chłopie, gdybyś tylko wiedział, kim ja jestem, to byś tak nie gadał.

— Dlaczego miałbym chcieć uciec od najpiękniejszej kobiety, jaką kiedykolwiek widziałem? — ciągnął. — Byłbym idiotą, prawda?

— Szkoda, że inni tak nie sądzą. — wyburczałam tylko pod nosem.

— Bo są idiotami. — stwierdził.

— Pierzesz mi mózg teraz. — wycedziłam.

— Nie, Zoya. Absolutnie nie — obruszył się. — Po prostu… Sama widzisz, odbiera mi mowę, gdy na ciebie patrzę. Nie jest to żadna ściema. Wiesz to.

Wiedziałam. Obserwował mnie uważnie prawie przez cały czas. Było to aż krępujące, ale szło się do tego przyzwyczaić.

— Dlaczego akurat ja? — warknęłam.

— Bo wyczułem twoją energię, gdy tylko weszłaś do tego zakichanego baru — oznajmił. — Widziałem cię kątem oka. Widziałem twoje znudzone i zmartwione spojrzenie. Musisz być bardzo zmęczona. Albo rozczarowana. Na pewno jesteś rozczarowana. Oczekiwałaś czegoś lepszego niż życie w Polsce, niż nudni i głupi ludzie na twojej drodze, rozczarowałaś się jakością relacji, w jakich byłaś lub może nadal jesteś, znudziłaś się marzeniami. Chciałaś czerpać z życia garściami, a okazało się, że to niemożliwe. Emocje, których pragnęłaś, zapewne zniknęły. Została gorycz, setki pytań i wątpliwości. — dodał.

Patrzyłam na niego zszokowana.

— A i jeszcze jedno — ciągnął. — A właściwie to dwie rzeczy chcę dopowiedzieć. Widziałem bransoletkę na twojej ręce. Ale nie będę pytał — znowu zrobiłam się czerwona jak burak. — I wiesz co? Też jestem rozczarowany. Kurewsko rozczarowany.

— Chcesz z tym skończyć? — wyszeptałam przerażona.

Zrobił mi lepszą psychoanalizę niż mój psychiatra i terapeuta razem wzięci.

A bransoletka była gumowa i miała hasztag „bipolar_disorder”.

— A chcesz mi towarzyszyć? — odpowiedział z nadzieją. — Mogę trochę zaoferować. Podobno nieźle gotuję, choć jestem wegetarianinem, robię niezłą kawę i najlepszą na świecie minetkę, ale to ocenisz sama.

O żesz kurwa. Chciał mnie mieć? No to właśnie mu się udało.

— Interesujące — zmrużyłam oczy. — Załóżmy, że piekę wspaniałe ciasta i jestem małą intelektualistką, czy taki zestaw ci odpowiada?

— Biorę w ciemno — zarzekł się. — Jak małą?

— Sam widzisz, że Stary nie dał mi dużych cycków. — zaśmiałam się.

— Pokochałbym je — uśmiechnął się. — Po prostu wyglądasz dosyć młodo i nie chciałbym demoralizować nieletniej.

— Nie masz pojęcia, jak bardzo zdemoralizowana jestem — stwierdziłam. — Spokojnie, bliżej mi do trzydziestki niż myślisz.

— Ciekawe — ciągnął. — A więc nie dano ci dużych cycków, tylko dobre geny. Idealnie.

No niezbyt, gdy marzysz jedynie o tym, by zdechnąć, ale jak kto woli.

Jednak w tamtym momencie zapragnęłam zdecydowanie czegoś innego, niż rychła śmierć.

Możliwość

Możesz ze mną porozmawiać o wszystkim


Nie mogłam

— Dwadzieścia sześć. — rzucił, patrząc na moją twarz.

Siedzieliśmy w jego apartamencie, który wynajmował od jakiegoś czasu, na jakiś czas. Dochodziła już dziesiąta, ale po prostu gadaliśmy i piliśmy herbatę.

— Masz dobre oko — pochwaliłam. — Ale ty na pewno jesteś starszy. Nie wiem… Trzydzieści pięć?

— W końcu siedzę tutaj z tobą — uśmiechnął się. — Trzydzieści siedem. Jestem już stary.

— O nie! — pogroziłam palcem. — Zdecydowanie nie jesteś stary.

— Czyżby? — uniósł brew. — Więc czym jestem?

— Cóż, człowiekiem, którego zaczynam naprawdę lubić. — oznajmiłam.

— Ja też cię lubię, Zoya — popatrzył na bransoletkę. — A więc… ChAD?

Odwróciłam wzrok.

— Okay, zanim zaczniemy rozmawiać o poważnych rzeczach — dodał szybko, widząc moją reakcję. — Nic na siłę. Nigdy nie musisz odpowiadać na moje pytania lub robić czegoś, z czym czujesz się źle. Serio, jeśli tylko przez sekundę poczujesz, że coś jest nie tak, nie rób tego.

— Mhm — mruknęłam. — A potem się na mnie obrazisz i znikniesz. Jak wszyscy.

Milczał przez dłuższy moment.

— Dlaczego tak mówisz?

— Bo taka jest prawda. Ludzie nie lubią, gdy im odmawiasz. — wzruszyłam ramionami.

— Zoya — dotknął mojego policzka. — Spójrz na mnie, proszę — odwróciłam się. — Chcę, by było ci ze mną dobrze. A robienie czegokolwiek na siłę nie sprawi, że tak będziesz się czuła.

— I nie znikniesz, gdy ci odmówię? — zapytałam.

— Nie — odpowiedział od razu. — Moja droga, zbliżam się do czterdziestki. Byłbym totalnym ignorantem, gdybym obrażał się, gdy ktoś mi odmawia.

— To trochę… niespotykane podejście — skomentowałam. — Ale w porządku. Nie mam problemu, by mówić o tym, że jestem chora.

— Mów więc. Chcę wiedzieć. Najlepiej wszystko. — oznajmił.

— Nie mogę ci wszystkiego opowiedzieć — zaśmiałam się. — To w połowie totalnie żenujące.

— I co z tego? — pogładził moją skórę. — Jestem farmaceutą. Raczej nic mnie nie zdziwi.

— Byłbyś zaskoczony. — mruknęłam smętnie.

Próbowałam ignorować to, co czułam, gdy dotykał mojej twarzy. Serce biło mi jak szalone i modliłam się, by tego nie usłyszał. Ale podobało mi się to. On mi się podobał. Sposób, w jaki do mnie mówił, to jak na mnie patrzył i że interesowało go to, co mam do powiedzenia.

— Jestem bezczelny, co? — uśmiechnął się.

— Może troszeczkę. — przyznałam.

— Po prostu próbuję ustalić, w jaki sposób będę cię kochał. — wyjaśnił.

— Prędzej mnie znienawidzisz. — westchnęłam.

— To niemożliwe. — zaparł się.

— Zobaczymy. Jeszcze chwila i będziesz miał mnie dość. — rzuciłam pewnie.

— Miałbym mieć dość twoich piegów, uśmiechu i mądrego spojrzenia? Nie ma szans. Nawet nie próbuj ze mną dyskutować, jestem bardzo, bardzo uparty.

Popatrzyłam na jego usta.

Do diabła.

— Mam ochotę cię pocałować. — powiedziałam nagle.

— Ach tak? — zaśmiał się. — Całuj mnie więc.

Sama nie wiedziałam, co ja właściwie robię. Byłam na siebie trochę zła, bo obiecałam sobie, że nie będę robiła takich rzeczy. Nie będę podążała za facetami, nie będę tak łatwa, jak mam w zwyczaju być, ale wymiękłam. On miał w sobie coś, czego jeszcze nie umiałam zdefiniować, coś, czego nie miał, naprawdę nie miał żaden facet, którego spotkałam wcześniej. Prawdopodobnie mówiłam tak o każdym, który stanął na mojej drodze, ale… On był naprawdę inny. Piękny i inteligentny. I rozumiał mój sarkazm, a przecież większość ludzi tego zupełnie nie kumała.

Po raz pierwszy to ja dotknęłam jego twarzy. Miałam ochotę dosłownie wycałować ją całą, ale chyba nie miałam na to czasu, więc po prostu pochyliłam się nad nim i go pocałowałam.

Trwało to tylko chwilę, ale… Odebrało mi mowę. Miał takie cudowne i miękkie usta. Spojrzał mi w oczy, piorunując mnie zawzięcie, a potem to on mnie pocałował. Chryste Panie! Czy ta chwila może trwać wiecznie?

— Rashmi… — szepnęłam.

— Mów to częściej. Chcę słyszeć swoje imię, wypowiedziane przez ciebie. — wymruczał, dotykając palcami moich ust.

Miał mnie. Przepadłam.

I choć wiedziałam, że to zapewne skończy się katastrofą, to bardzo tego chciałam. Chciałam, by mnie miał, by mnie zniszczył, chciałam płonąć i być zgliszczami.

I chciałam napisać o tym tysiąc wierszy.

Ty

Byłeś moim ulubionym rodzajem sekretu

i… kłamstwa

Spojrzenie takie jak twoje

Nie chciałam tego

Broniłam się przed twoimi gierkami


Ale nie da się

bronić

przed spojrzeniem

takim jak twoje


Rozdział 2

wrzesień 2022

Obudziło mnie niewyobrażalne ciepło. Otworzyłam oczy i od razu poraziło mnie słońce. Najwidoczniej nie zasunęłam rolet, gdy wróciłam w nocy do pokoju. Przetarłam twarz i odwróciłam się, by nie zostać oślepioną na wieki.

Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co wydarzyło się zeszłego wieczoru.

Po prostu rozmawialiśmy.

Po prostu mnie całował.

Gładził moje włosy, nie wypuszczał mnie z objęć. Odprowadził mnie pod pensjonat, w którym mieszkałam od dwóch miesięcy, dał mi swój numer i życzył dobrej nocy. Nie wiedziałam, co mam myśleć o tym, ale to było jakieś… inne. Zupełnie inne, niż zazwyczaj.

A potem dotarło do mnie, że za trzy dni wracam do Wrocławia i pewnie nigdy więcej go nie zobaczę. Kurwa. Zerknęłam na telefon. Szósta czterdzieści. Na pewno jeszcze śpi. Czy powinnam odezwać się do niego pierwsza?

Dlaczego w ogóle się tym przejmowałam? Nigdy wcześniej nie obchodziły mnie takie rzeczy. Robiłam, co chciałam i miałam w dupie to, jak zostanę odebrana. Ale nie tym razem. Tym razem chciałam, by dobrze mnie widział. Zdecydowałam, że poczekam do dziewiątej, zanim spróbuję napisać do niego.

Zwlekłam się z łóżka, poszłam pod prysznic, a potem zrobiłam sobie kawę we wspólnej kuchni na dole, wyszłam z nią na taras, wypaliłam trzy papierosy i zaczęłam się ogarniać do wyjścia. Zapowiadał się przyjemny i słoneczny dzień, chociaż było już chłodno. Założyłam materiałowe, czarne spodnie, T-shirt z jakąś bliżej niezidentyfikowaną grafiką, zrobiłam makijaż, rozczesałam włosy, a do torby spakowałam laptopa i wyszłam do swojej ulubionej kawiarni.

Alex już na mnie czekała. Zapłaciłam za latte, rozsiadłam się z laptopem przy barze i dodatkowo zamówiłam jakąś owsiankę z owocami na śniadanie i croissanta z dżemem malinowym. Najpierw zerknęłam w Excela z finansami. Zdążyłam dorobić się sporej sumki, pracując z Cyprianem. Musiałam znaleźć mieszkanie we Wrocławiu, w którym mogłabym zamieszkać jak najszybciej. Przez pół godziny przeglądałam ogłoszenia, aż w końcu znalazłam coś interesującego. Trzy pokoje, świetnie oświetlona kuchnia z balkonem, łazienka z ogromną wanną. Wspaniałe.

Skopiowałam numer i wybrałam połączenie.

Mieszkanie miało kilka wad, ale dało się to przeżyć.

— Sto tysięcy i może je pani sobie wziąć. Od lat nie mieszkam we Wrocławiu. Chcę się tego pozbyć, moja wnuczka nie chciała tego mieszkania. — mówił facet.

— Mówi pan poważnie? — pisnęłam. — Tylko sto kawałków za taki kąt w samym centrum? Ale… Jak to?

— Naprawdę, chcę się tego pozbyć. No i wymaga remontu. Może nie kapitalnego, ale odświeżenia na pewno, więc dołoży pani z pięćdziesiąt tysięcy i będzie mogła pani je urządzić wedle uznania.

— Biorę — zdecydowałam. — Kiedy się spotkamy? Będę w mieście za trzy dni.

— Idealnie. Przygotuję umowę sprzedaży i przyjadę. — postanowił.

— Gotówka czy karta? — zapytałam.

— Jak sobie pani życzy.

Pożegnałam się i zakończyłam rozmowę. Chyba naprawdę los od wczoraj się do mnie uśmiecha.

Westchnęłam. Jasne. Teraz przez chwilę będzie cudownie, a potem wszystko się spieprzy. Jak zwykle. Ale odgoniłam te myśli od siebie, czując ekscytację na myśl o własnym mieszkaniu. Trochę nie mogłam w to uwierzyć. Ale weszłam na Pinteresta, by przejrzeć inspiracje o urządzaniu wnętrz.

— Remont? — usłyszałam nad swoim uchem, zatopiona w przeglądaniu zdjęć.

Podniosłam głowę.

— Właśnie kupiłam mieszkanie — oznajmiłam. — Dzień dobry. — Rashmi usiadł na stołku obok i zamówił kawę.

— Dzień dobry, moja droga — ucałował moje czoło. — Jestem z ciebie dumny. Wrocław?

— Owszem. — potwierdziłam.

— Bardzo dobrze. Dzisiaj rozglądałem się za pracą tam. — oznajmił.

— Co? — popatrzyłam na niego. — Myślałam, że wracasz do USA.

Taka była prawda. Spędził tam ostatnie szesnaście lat, myślałam, że Polska jest tylko miejscem na urlop.

— Chcesz się mnie pozbyć? — zapytał cicho.

— Nie, po prostu myślałam, że… — urwałam.

— Że zniknę, prawda? — dokończył. — Nie, moja droga. Zostanę z tobą. Przynajmniej tak długo, jak będziesz mnie chciała. A sądząc po tym, jak wczoraj pożerałaś moje usta, to zdecydowanie chcesz, bym został. — wyjaśnił z usatysfakcjonowanym uśmiechem.

Poczułam, jak się rumienię.

Jak widać, nie musiałam nic mówić, on wiedział, więc nawet nie próbowałam zaprzeczać.

Patrzyłam na niego niepewnie, a przerwał nam mój dzwoniący telefon.

— Halo — rzuciłam w słuchawkę. — Cześć Krycha. — dodałam szybko.

— No kurwa, nareszcie! Dodzwonić się do jaśnie pani to kurwa wyczyn roku! — zaśmiała się. — Kiedy wracasz? Dłużej nie dam rady pilnować posady w Centrum i ciągnąć galerii. Zwariuję i osiwieję przed trzydziestką!

Zaśmiałam się.

— Spokojnie, gasiłam wszystkie pożary techniczne na bieżąco na Discordzie. Będę za trzy dni. — uspokoiłam ją.

— No ja myślę, bo się stęskniłam. I nie tylko ja. — prychnęła.

Rashmi patrzył na mnie zaciekawiony. Być może dlatego, że rozmawiałam z nią po polsku, a z nim po angielsku.

— Swoją drogą, mogłabyś odpowiadać, gdy wywołuję cię na serwerze. — mruknęłam.

— O patrz, jakaś ty mądra. A ty mogłabyś odpowiadać na moje wiadomości na Messengerze, cipo. Wiesz, że nie ogarniam tego gówna. Musisz mnie nauczyć, a nie dodawać ciągle do nowych kanałów. — wyrzuciła z siebie.

— Musiałam się zresetować, dobrze o tym wiesz. — mruknęłam.

— Ale wracaj już, bo ta firma bez ciebie tonie. Cyprian jest w Chicago, nie wiem, czy czytasz jego e-maile. — powiedziała.

— Tak, pisał. Szkolenie trzytygodniowe. Dlatego miałam rękę na pulsie i pilnowałam komunikacji — stwierdziłam. — A co poza tym? Jak tam?

— Pogadamy, jak wrócisz, złotko. A i mam newsa. Antek jest we Wrocławiu.

— Od wielu lat. — mruknęłam.

— Ale właśnie wyszedł spod kamienia i mam z nim kontakt. Musimy iść na winko. — powiedziała.

— Pewnie, to dobry plan. Ja też mam newsy. — uśmiechnęłam się.

— Jak ma na imię? — czułam, że wywraca oczami.

— Nie mogę ci powiedzieć. Nie teraz. I czemu zakładasz, że ma imię? — oburzyłam się.

— Jakbym cię, kurwa, nie znała, cipo. Kocham cię, ale muszę iść. Odbiorę cię z dworca, ogarnij materiały na dzisiejszy webinar i daj mi znać co z tym nowym dostawcą, bo okurwieję, typ mi w ogóle nie odpowiada. Ja wiem, że tylko tutaj pomagam, ale do cholery, mnie się traktuje poważnie, jasne? — warknęła.

Zaśmiałam się.

— Też cię kocham. Bye bye, my dear — rozłączyłam się. — To moja przyjaciółka, Krycha — zwróciłam się do Rashmiego. — Zastępuje mnie w pracy. Właściwie… Nie mówiłam ci, co ja robię, prawda?

— Byłaś zajęta czymś innym. — nadal się uśmiechał.

— Jestem dyrektorem marketingowym w domu mody. — powiedziałam.

— I masz wakacje od dwóch miesięcy? — zdziwił się.

— Część rzeczy załatwiam zdalnie, część tych prostych robi Krycha, a resztę mój team. — wyjaśniłam.

— Nie jestem w stanie nic powiedzieć. No, może oprócz tego, że jesteś bardzo mądrą osobą. — stwierdził.

— Ach, dzięki. Często to słyszę. — zaśmiałam się.

— Co dzisiaj robisz? — zapytał.

— Mam webinar o dwunastej, a potem odpiszę na kilka e-maili i popołudnie mam wolne. — oznajmiłam.

— Fantastycznie. Daj mi znać, kiedy skończysz. Chcę dzisiaj znowu cię pocałować. Takie właśnie mam plany. — rzucił dobitnie.

— Zobaczę, co mogę z tym zrobić. — mrugnęłam do niego.

Och, cholera. Dodano mnie do czatu głosowego na Discord.

— Zobaczymy się później, muszę gasić kolejny pożar. — włożyłam słuchawki do uszu.

— Dobrego dnia, słońce. — znowu pocałował moje czoło i zniknął.

Nie mogłam się skupić, ale na szczęście ogarnęłam wszystko przed czternastą. Zjadłam szybki lunch i wróciłam do pensjonatu, by przebrać się w coś wygodniejszego niż te zasrane spodnie. Zrobiło się całkiem ciepło, więc postanowiłam, że pójdę na plażę. Wysłałam Rashmiemu selfie, na którym trzymam koc i książkę i zapytałam, czy może zechce dołączyć. Odpowiedział, że widzimy się za kilka minut.

Miałam mętlik w głowie. Oczywiście, że tak. Los nagle dawał mi tyle dobrego. Wydawało mi się to podejrzane. To musiało się źle skończyć. Albo po prostu sabotowałam samą siebie, bo już nie pamiętałam, jak to jest być szczęśliwą i każdy taki przejaw dobroci odbierałam jako kolejny psikus.

Tym razem i tak się powstrzymywałam.

Będzie, co ma być.

Najwyżej pęknie mi serce, ale mogę sobie z tym poradzić. Prawda?


I siedzieliśmy tak, aż do zachodu słońca. Buzie nam się nie zamykały. Tak dużo rozmawialiśmy. Tak bardzo chciałam, by do mnie mówił. Czułam się przy nim swobodniej niż przy większości ludzi, chociaż byłam zawstydzona, co było dla mnie kompletnie nowe. Podobnie jak to, że mnie naprawdę szanował, słuchał i próbował zrozumieć. I pytał, tak dużo pytał o różne rzeczy. Ja też pytałam. Chciałam chłonąć jego każde słowo, dotyk i pocałunek.

Wieczorem poszliśmy coś zjeść, a potem to on wylądował u mnie.

Jednak nie myślcie sobie, że poszłam z nim do łóżka. Bynajmniej. Znaczy nie po to, by uprawiać z nim seks. Po prostu przytulał mnie całą noc i utulił mnie do snu, nic więcej.

Rano obudziłam się, a on czekał ze śniadaniem.

— Zwykle nie jem tak dużo, jak przy tobie. — zaśmiałam się.

— I to jest błąd — oznajmił. — Chcę, byś była zdrowa. Musisz jeść. I dużo spać.

— Ale ja…

— Nie ma żadnego „ale”. — wszedł mi w słowo.

— Nie wygram z tobą, prawda?

— Nope. — uśmiechnął się.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak często będę zadawać mu to pytanie.

— Muszę dzisiaj zacząć się pakować — zmieniłam temat. — Nie mogę uwierzyć, że muszę zostawić to bajeczne życie tutaj na rzecz tego pieprzonego Wrocławia. — jęknęłam.

— Cieszę się, że będę mógł ci towarzyszyć. — oznajmił.

— Ja też się cieszę.

— Tak? Cudownie, moja droga — dał mi buziaka w policzek. — A teraz jedz. Moje uważne oko patrzy.

Wywróciłam oczami i wróciłam do śniadania.


Dwa kolejne dni minęły mi na żegnaniu się z wszystkimi znajomymi, których zdążyłam tutaj zdobyć przez całe wakacje, pakowaniu się, kupowaniu tandetnych pamiątek i rzeczy do mieszkania, chociaż i tak planowałam wybrać się na konkretne zakupy zaraz po powrocie. Czułam zbliżający się przełom i wieczorem, dzień przed wyjazdem, zadzwoniłam do Krychy.

— Mówiłam, że to ma imię. — zaśmiała się.

— Wiem, że mówiłam tak o każdym facecie, który poważnie mi się podobał, ale — urwałam. — Rashmi to zupełnie inny wymiar. Czuję się przy nim najlepiej na świecie.

— Wiesz, zawsze będę ci kibicowała. Mam nadzieję, że to skończy się dobrze — oznajmiła. — Chociaż nie popieram tego pomysłu.

Westchnęłam. Ja też bardzo tego chciałam. I ja też nie do końca, podświadomie, to popierałam.

Chciałam, by choć ten jeden raz wszystko było tak, jak powinno być. Miałam w sobie uśpione demony, które tylko czekały, by przystąpić do ataku. Zerknęłam w kierunku szuflady, w której trzymałam wszystkie swoje leki. Jesteś bezpieczna, Zoya. Przynajmniej tak długo, jak długo je bierzesz.

— Wiem, że jestem dziwna — powiedziałam nagle do Rashmiego, ściskając telefon w dłoni. — Dziwna, to znaczy… Zbyt szczera, zbyt stanowcza i rozsądna. Cała jestem „zbyt”. I wiem, że ludzie mnie nie lubią i nie biorą mnie na serio, bo jestem tylko małym odklejeńcem.

— Jezu, Zoya — popatrzył na mnie. — Nie jesteś żadnym odklejeńcem, moja droga. Jesteś kimś, kogo obecność się ceni w tym załganym świecie. To jest naprawdę ciężkie, znaleźć dziewczynę z mózgiem. A piękną dziewczynę z mózgiem to już w ogóle.

Prychnęłam pod nosem.

— Zostałam zdiagnozowana jakieś pięć lat temu, po kolejnym wyskoku — powiedziałam. — Zawsze byłam porywcza, spontaniczna, nabuzowana, pyskata i agresywna. Zewsząd oczekiwałam ataku, nawet jeśli rozmówca miał dobre intencje. Gryzłam do krwi. Tak, jakby była we mnie jakaś siła, która mną kieruje. Byłam wulkanem emocji, ale te gdzieś zniknęły i nastała głucha cisza. Staram się to naprawić, ale obawiam się, że ja nie jestem w stanie czuć. Nie umiem się cieszyć, nie umiem się wściekać, nie umiem… — urwałam. — Czasem jest mi to wszystko tak obojętne, że mi wstyd. Może to wina leków, nie wiem. Ale pojawiłeś się ty i… — uśmiechnęłam się przelotnie. — Zaczęłam się rumienić, a to już jest coś, prawda? Powiedz, że tak.

Obserwował mnie przez cały czas.

— Jesteś bardzo samokrytyczna. — stwierdził.

— To nie ty patrzysz w lustro i widzisz moją twarz każdego dnia — mruknęłam. — Wiem, ile złych rzeczy zrobiłam. Uwierz mi, czasami było naprawdę grubo.

— Ale mam nadzieję, że będę się budził i widział twoją twarz każdego dnia — oznajmił poważnie. — Cokolwiek cię trapi… Naprawimy to. Razem. — dodał stanowczo.

Zamknął mi tym usta.

I nie tylko tym, bo pocałował mnie na dokładkę.

Uwielbiałam, gdy to robił. Składał delikatne buziaki na moich wargach, tylko po to, by po kilku sekundach zamienić to w namiętny i długi pocałunek. Muskał każdy cal mojej twarzy. Policzki, czoło, oczy i nos. Dotykał mojej szyi i właśnie wtedy, po raz pierwszy, całą ją wycałował. Czułam, jak przechodzą mnie dreszcze. Dosłownie wariowałam, gdy mi to robił.

— Chcesz, bym dostała zawału? — zapytałam cicho.

— Absolutnie — czułam, jak się uśmiecha, bo wciąż był wtulony w moją szyję. — Czy to ci się podoba?

— Podoba? — burknęłam. — Zwariuję, jeśli za sekundę nie przestaniesz.

— Powinienem przestać — powiedział. — Zanim ja też zwariuję i pójdę dalej. — przytulił mnie.

— Myślisz, że miałabym coś przeciwko? — rzuciłam niepewnie.

— Mogłabyś mieć — ciągnął. — Kochanie, minie jeszcze trochę czasu, zanim pójdę dalej.

— Och. — mruknęłam.

— Zanim dostanę cię całą w swoje ręce, muszę wiedzieć, co lubisz, a czego nie, to wszystko. Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką widziałem w życiu i chcę dać ci same najpiękniejsze rzeczy i chwile. — wyjaśnił.

To musi być bajka.

Sen.

Z którego zaraz się obudzę.

Tym razem to ja go pocałowałam.

I mogłabym to robić do końca swoich dni.

Rozdział 3

wrzesień 2022

— Zbliżamy się do stacji Wrocław Główny… — usłyszałam z głośnika w pociągu.

— To już blisko — oznajmiłam, wstając z miejsca. — Nie mogę uwierzyć, że znowu tutaj jestem. — dodałam z panicznym śmiechem.

Nie wiem, czy byłam na to gotowa.

Nie po tym, co odjebałam wiosną. Westchnęłam tylko i sięgnęłam po walizki.

Z pociągu, razem z nami, wylały się dzikie tłumy. Wszyscy oficjalnie zakończyli późne, wakacyjne wojaże. Czułam się obco, chociaż nie byłam tutaj tylko nieco ponad dwa miesiące. Dla mnie była to cała wieczność. Krycha czekała na mnie przy zejściu z peronu. Na mój widok pisnęła głośno, a potem wpadła mi w ramiona.

— Nareszcie!!! — piszczała.

Zaśmiałam się. Od razu spojrzała na Rashmiego, który właśnie do nas dołączył.

— A kim, do cholery, jest ten człowiek? — wycedziła nieco poważniej.

Popatrzył na nią z rezerwą.

— To jest — zaczęłam po angielsku. — To jest Rashmi. Rashmi, to moja przyjaciółka, Krycha.

Kryśka wydymała usta. Nie podobał jej się. Nawet nie próbowała tego ukryć. Pewnie czuła kłopoty.

— Złamiesz jej serce, to cię zamorduję — wypaliła. — Mówię serio. Nie masz pieprzonego prawa zrobić jej krzywdy, bo wtedy ja cię skrzywdzę, a to będzie bardzo, bardzo, kurewsko bolało. — dodała jadowicie.

Nie poznawałam jej. Znaczy się, wiedziałam, że zapewne będzie chciała mnie chronić, jak za każdym, cholernym razem, ale pierwszy raz tak zareagowała.

— Nie mam takiego zamiaru. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by Zoya była szczęśliwa. — powiedział Rashmi.

— No ja myślę — burknęła Krycha. — Jesteście głodni? — twarz jej złagodniała. Jesteśmy w lepszym położeniu. Odetchnęłam z ulgą.

— Tak, jestem głodna. — potwierdziłam.

— Jako że porzuciłaś swój pokój u chłopaków, mieszka tam teraz ktoś inny. Wszystkie twoje rzeczy są spakowane u mnie i u Artura. Zapraszam na kolację, bo raczej nie masz gdzie się podziać, biedaczko. — wyjaśniła.

Pojechaliśmy taksówką.

— Kupiłam mieszkanie — powiedziałam w końcu. — Jutro podpisuję umowę z samego rana, a po południu chcę się tam wprowadzić, więc nie będę nad tobą wisiała. — dodałam.

— Wiesz, że to żaden problem — zaśmiała się. — Mieszkanie? Ty burżuju! Gdzie?

— Okolice Grunwaldu. — oznajmiłam.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 44.1
drukowana A5
za 46.61
drukowana A5
Kolorowa
za 65.52