Wstęp
Książka ta nie jest kolejną rozprawką o „Weselu” Wyspiańskiego, nie jest też kolejną interpretacją przesłania zawartego w dramacie. Jeżeli zawiera opisy, cytaty to tylko dla pokazania tła wydarzeń i motywu utworzenia nowego przekazu w poprzednim kontekście. Wielość interpretacji scenicznych, wydawać się może, wyczerpała pomysłowość reżyserów na „Wesele”, skoro na 100-lecie nikt nie podjął się próby rocznicowej inscenizacji. Były już takie interpretacje w każdym niemal, nieraz rozbieżnym aspekcie, w pokaźniej liczbie przedstawień teatralnych, w odbiorze od euforii do skandalu. Była też interpretacja filmowa oceniona pobłażliwie przez krytyków i samych zainteresowanych, w tym też opiekunów Rydlówki, surowo skomentowana przez samego reżysera, Andrzeja Wajdę. Celem tej publikacji książkowej jest pokazanie „Wesela”, a w zasadzie ważnych na użytek dramatu weselników czterodniowej biesiady weselnej w Bronowicach z listopada 1900 roku, zastygłych na płótnach obrazów. Książki o „Weselu” będą leżały zżółkłe w bibliotekach, film Andrzeja Wajdy też trafi na archiwalne półki, natomiast obrazy pozostaną na ścianach przypominając postaci i sceny z tego wydarzenia. Zastygną w bezruchu na wieki tak jakby porażone złośliwymi psotami mitycznego chochoła. Nie człowiek to, nie ptak, nie krzak, a doczekał się traktowania go jako symbol Młodej Polski reprezentujący uczestników wesela. W domu weselnym, w Rydlówce, nie ma tradycji świętowania żadnego wątku z dramatu, choćby inscenizacji tamtych oczepin, a jest obyczaj osadzania chochoła pod muzeum, snopka otulającego różę jesienią, chociaż w dramacie takiej sceny nie było. Pojawił się ostatnio nowy opis przywracający rzeczywisty wizerunek głównej postaci z tamtego roku, Pannie Młodej — Jadwidze Mikołajczykównie. Przez 120 lat uchodziła za wiejską dziewuszkę z okrągłą buzią i ciemnymi włosami. Można odnieść wrażenie oglądając publikowane fotografie datowane na rok 1900, że taki powinna mieć konterfekt w dniu swoich zaślubin z Lucjanem Rydlem. Te sugestie tak mocno utrwaliły się w przekazach, że w spektaklach teatralnych, w filmie Andrzeja Wajdy, zawsze jest o wiele starsza, zawsze niepodobna do opisu. Tymczasem ze wcześniejszego, studenckiego portretu Wojciecha Wejssa, z publikowanych opisów, również z relacji opiekunki Muzeum — Marii Rydlowej, wyłania się nieśmiała, ładna, krucha blondynka, która będzie najładniejszą i najsławniejszą Panną Młodą nie tylko w Bronowicach, ale w Krakowie i w całej Rzeczpospolitej. Ten opisowy wizerunek przywracamy jej na obrazach kolekcji „Wesele” w wersji malarskiej. Nie staramy się ugruntować autentyczności wizerunku, dotąd nikt nie jest pewny jej wyglądu. Być może pojawią się archiwalne fotografie — zamiarem było jedynie oddanie jej uroku jaki musiała mieć, skoro tak matrymonialnie zakochał się Lucjan Rydel, ten który będzie pisał poematy miłosne o jej urodzie. Pomimo braku oczekiwanego do pozycji męża wykształcenia, wierząc słuchowi Wyspiańskiego, była bystra w ripostach i inteligentna: — „trza być w butach na wesele”, a kaz tyz ta Polska, a kaz ta”( cyt. „Wesele” St. Wyspiański). Ostatecznie wizerunek uroczej blondynki potwierdził prof. Jan Lucjan Rydel, prawnuk Lucjana Rydla. W kolejnych trzech scenach weselnych malarka starała się uchwycić podobieństwo wykreowanej przez Wojciecha Wejssa postaci. Za każdym razem tworzyła jakby nowy, prawdopodobny wizerunek, być może korzystniej byłoby kopiować poprzedni konterfekt, to kwestia swobody twórczej malarki. Uwzględniając realia jest pewne, że mamy do czynienia z dwoma weselami, „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego i wesele Lucjana Rydla. To samo wydarzenie, a było całkiem inaczej w obu przypadkach.. Nie bez powodu Jadwiga rozchorowała się po spektaklu w teatrze, a Rydel chciał Wyspiańskiemu „pyski zbić”. Wesele od założenia miało być dramatem scenicznym i takim pozostało. Wyspiański pozorną mowę wypowiadaną otwartym tekstem złożył w strofy wierszowane. W usta gości weselnych włożył swoje myśli oderwane od realiów tego bronowickiego wesela z listopada 1900 roku, utworzył inną, alternatywną fabułę. Na weselu był w listopadzie, w grudniu nasiliła się choroba, nie wychodził z domu. Zaczął pisać „Wesele” w pracowni przy Placu Mariackim, kończył w mieszkaniu przy Krowoderskiej, tam wraz z rodziną przeniósł się w połowie stycznia 1901 r. Skończył w połowie lutego, wkrótce tekst czytał dyrektorowi Teatru Miejskiego. Pierwszy akt jakby z nasłuchu weselników, podobnie połowa aktu trzeciego. W akcie drugim i od połowy trzeciego odleciał w świadomości. Nie bez znaczenia były okoliczności związane z pisaniem, na pewno był „pod wpływem”… silnych emocji. Można to tłumaczyć panującymi tęsknotami elit za niepodległością, ta przyjdzie sama dopiero za 18 lat, być może to efekt stosowanej terapii — rtęcią na jamę ustną, a dla otumanienia narastającego bólu zażywaniem, z polecenia lekarza, mocnych trunków, które dawały ulgę jak opium, miały wzmacniać jego słabnący organizm.
Tradycja weselna
Wesele w tradycji jest formą zabawy, biesiadowania, świętowania, w której uczestniczą zaproszeni goście. Uczestnikiem wesela bywa osoba specjalnie na tę uroczystość zaproszona, zawsze uczestniczy rodzina pary młodej, a najważniejszych postaci, małżonków, uczestnictwo jest obowiązkowe, jeśli zaraz po ślubie nie wyjadą w podróż poślubną. W zwykłych okolicznościach wesele odbywa się uroczyście i kończy w rodzinnych albumach, coraz częściej rejestrowane jest w formie zapisu filmowego. Stanowi niecodzienną pamiątkę zakładania nowej rodziny. Takie miało być wesele w Bronowicach 20 listopada 1900 roku. Za sprawą jednego, niepozornego i mało docenianego wówczas gościa, przybrało nieoczekiwanie dla uczestników formę dramatu scenicznego i to wyróżniło je z nieskończonej liczby takich uroczystych przyjęć. Pierwszy dzień, a był to wtorek 20 listopada, zaślubiny, zgromadził na krakowskim Rynku barwną gromadę ludzi odzianych w stroje ludowe, we fraki i mieszczańskie cylindry. Zapanował zgiełk zaprzęgów konnych i drużbów wierzchem w czapkach z osadzonymi pawimi piórami. Wszystko jak przystało na wesele chłopsko — mieszczańskie schyłku dziewiętnastego wieku. Ten pierwszy weselny dzień w karczmie z całą pewnością zakończył się na tyle tradycyjnie, że nikt nie zechciał zachować wspomnień, a już na pewno nie relacjonować publicznie przyjęcia weselnego z tego dnia i nocy. Jedno co się przebiło w relacjach to powitanie nowożeńców, którzy zjechali tego samego dnia do Bronowic z Krakowa. Przebieg drugiego dnia weselnego zrelacjonował po swojemu jeden z dwóch świadków na ślubie Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczyk, Stanisław Wyspiański. Sam przebieg zaślubin on również pominął w swoim dramacie, przemilczał też przyjęcie weselne w karczmie, gdzie biesiadowała niemal cała wieś Bronowice, bowiem do Bronowic przyjechał dopiero następnego dnia, w środę. Pisząc swoje „Wesele” skupił się na tym drugim dniu, kiedy przyjęcie weselne wraz z oczepinami przeniosło się do dworku Tetmajera, obecnie noszącego nazwę Rydlówka, tam gdzie sproszono gości z miasta. Po latach wydarzenia zapisane przez Wyspiańskiego w formie dialogów, na podstawie strzępów podsłuchanych rozmów, urosną do rangi fenomenu literackiego, proroctwa ciągłej niemożności, która ma nas trapić przez wieki, do czasu, aż „uda nam się odnaleźć zagubiony złoty róg — będzie to oznaczało wyrok na Wesele, odejdzie ono z wolna do lamusa narodowych, literackich pamiątek. Jeśli stanie się inaczej geniusz Wyspiańskiego będzie nadal triumfował” (cyt. 100-lecie prapremiery ‘Wesela” — Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie) — przepowiadał prof. Krzysztof Orzechowski organizujący obchody na stulecie. Pomijając ton pompatyczny należy „Wesele” odczytywać w konwencji czysto literackiej jako jedną wielką plotkę, jak się okazało dramatyczną dla bohaterów tego weselnego spektaklu. Plotkę do tej weselnej plotki Wyspiańskiego dodał Boy — Żeleński i namieszało się w recenzjach mających zdiagnozować to nawarstwienie się plotek. Gdyby Wyspiański rejestrował rozmowy i je potem spisał byłaby historia jednego wesela, ale tak nie było. Cała fabuła została zbudowana w głowie poety, a weselnicy byli tylko kanwą, na której zręcznie wyhaftował swoje dzieło. Z całą pewnością każdy uczestnik zapamiętał ten dzień, a potem senną już noc inaczej, na szczęście nikt nie snuł własnych wspomnień pozostawiając pole do interpretacji Wyspiańskiemu. Napisał jak chciał, by to weselisko miało przebieg i wymowę teatralną. Wpadła mu bowiem szalona myśl utworzenia szopki weselnej, a poniesiony fantazją stworzył dramat poetycki, jedyny taki oparty na realiach, chociaż zmiksowany z fantazją poety. Będzie interpretowany latami, aż rozrośnie się do narodowych rozmiarów, będzie krytykowany i chwalony na przemian, aż w końcu stanie się dziełem doskonałym na miarę wieszcza, tak jak dzieło Mickiewicza — Pan Tadeusz, chociaż Soplicowo było tylko wymysłem poety. Porównania dokona nawet Boy-Żeleński w swojej głośniej przez lata i dekady, a teraz już wiekowej satyry pisanej z przymrużeniem oka, lecz dla wielu przykrej. O fantazyjnej plotce w tekście Wesela najtrafniej zaświadczył jego uczestnik — Jan Mikołajczyk — pytany po spektaklu o wrażenia, odpowiedział: „Iii tam, takie wesele. Przecież to było całkiem inaczej…"(cyt. e-teatr.pl/najslynniejsze-polskie-wesele-za-kulisami-7546). Trzeba zadać sobie kolejny raz pytanie jakie więc mogło być to wesele, skoro było całkiem inaczej. Z całą pewnością, co wiemy, odbyło się na trzech różnych „scenach”, na każdej inaczej. Była też czwarta –kawalerka Rydla, gdzie zaraz po ślubie zaszło towarzystwo przyjaciół oraz drużbów i gości jadących na ślub w wozie pary młodej na poczęstunek, lecz tę scenę państwo młodzi opuścili za niedługo i udali się w asyście drużbów do Bronowic. Pierwszy i trzeci dzień powinny mieć przebieg tradycyjnie biesiadny. W karczmie, gdzie bawiła się wieś i w domu ojca Panny Młodej, tam biesiadowała wiejska starszyzna. Ten, kto choć raz był weselnikiem z łatwością może odtworzyć sobie to wydarzenie w swojej wyobraźni, a jeśli jej nie posiada wystarczająco rozwiniętej może poczytać opisy wesel wiejskich. Drugi dzień w domu Tetmajera musiał być inny za sprawą sproszonych gości z miasta. „Był to widok jedyny w swoim rodzaju i zupełnie niezwykły, kiedy u Tetmajera zasiedli przy stole panowie we frakach, a między nimi wiejskie kobiety w naszywanych gorsetach i w koralach u szyi, panie w sukniach wizytowych i chłopi w sukmanach” (cyt. „Krajobraz Wesela” — Stanisław Waltoś)). Z całą pewnością same oczepiny miały charakter tradycyjny, krakowski z obyczajem wiejskim i były pysznym widowiskiem dla dobrze ułożonych towarzysko mieszczuchów. Natomiast całokształt tego drugiego dnia weselnego musiał wychodzić z przyjętych ram, był ani miejski, ani wiejski. Zgaduję, że pompatyczność mieszczańska musiała powodować ponury, teatralny nastrój, a tym samym zachowania cechujące się dystansem salonowym zakłóconym skocznością skorych do tradycyjnego biesiadowania gości wiejskich. Doświadczy tego dystansu już po weselu Panna Młoda napotykając na opór hermetycznego obyczajowo Krakowa, tak przykrego, że z mężem wyprowadzą się na podkrakowską wieś Tonie, a później do Bronowic. Nie ona jedna, dotknie to nawet Sienkiewicza i wielu przybyłych tu wielkich nazwisk z prowincji. W tamtych realiach wykrochmalone stroje gości z miasta, noszone z francuska, pachnące naftaliną, na pewno nie ocierały się o barwne stroje ludowe, odświętne, narodowe, polskie. Tylko Pan Młody, mieszczuch bez gatek, wesele spędził w stroju ludowym w geście bratania się tych nieodległych kultur i obyczajów. Mogło to wyglądać tak, jakby barwne papużki ktoś zamknął w kurniku razem z kogutami wystrojonymi w pawie pióra, a w drugim akcie z wronami i krukami zza świata. To wszystko musiał złączyć w jedno widowisko Wyspiański, ptak jakże ponury na weselu, niemy — nawet w dramacie nie przypisał sobie swojej roli, blady, zasmucony, bo chory już bardzo, owinięty w szal, by zakryć ślady wstydliwej choroby. Autor jak reporter na delegacji nie uczestniczy w biesiadzie ani w zabawie, jest biernym obserwatorem. Nie było też wodzireja, który te trzy światy zlepiłby w jedno grono odizolowane obyczajowością kultywowaną inaczej w mieście, inaczej na wsi, a jeszcze inaczej wśród cyganerii artystycznej i twórczej. Można tę barierę dostrzec też w dramacie, gdzie dialogi są drętwe, sztuczne, wyreżyserowane, kurtuazyjne pozbawione tonu spontaniczności jaki powstaje po tradycyjnym przełamaniu barier weselną gorzałką. Jak było na weselu? — odpowiedź Jana Mikołajczyka po przedstawieniu w teatrze trafia w sedno — było inaczej. To stwierdzenie otworzyło wrota dla licznych reżyserów kreujących inscenizacje teatralne, tam każdy gra inaczej, a końca tej inności nie widać i to jest kluczem do nieśmiertelności „Wesela”. Wydaje się być zasadnym stwierdzenie, że trudno jest przyznawać rację innym, gdy ma się swoje zdanie odmienne. Ta cecha jest o tyle pozytywna, że rodzi coraz to nowe prawdy w odniesieniu do rzeczywistych historii, które kiedyś się zdarzyły, lecz ludzie zapamiętali je inaczej, każdy po swojemu. Podobnie jest z historią wesela w Bronowicach. Przez kilka miesięcy po zaślubinach trwała względna cisza w Krakowie, mało kto wiedział, że Wyspiański nie gada jak Rydel, a pisze. Zrobiło się natomiast głośno, gdy w miasto wyciekła wieść o prapremierze w teatrze tego rzeczywistego widowiska, zwłaszcza, że aktorzy mieli wcielić się w konkretne postaci powszechnie znane z imienia i nazwiska. Były to wtedy, w marcu 1901 roku, gorące towarzysko dni rozbudzające ciekawość i złość jednocześnie. Niewiele mniej emocji, a często też zdziwienia przyniósł sam spektakl teatralny. Relacje dla nas współczesnych ukazały się na stulecie prapremiery, w programie obchodów, w Teatrze Juliusza Słowackiego. Nakład był niewielki, więc zacytują na końcu ważniejsze wypowiedzi. Klimat po marcowej inscenizacji w 1901 roku przybliżą cytowane relacje Lucyny i Józefa Kotarbińskich, Włodzimierza Tetmajera, Rudolfa Starzewskiego, Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Zabraknie słów Sienkiewicza, Boya-Żeleńskiego, pozostałych ważnych weselników, jak chociażby Axentowicza, ale też tych, którzy są bohaterami dramatu, lub uczestniczyli w weselisku, a była tam podobno cała wieś. Jest potencjał i pole do napisania kolejnych książek o kulisach i uczestnikach uroczystości weselnych. Przez kolejnych dwadzieścia lat po tym wydarzeniu rodziły się plotki i legendy, nawet wtedy, gdy uczestnicy tego weseliska zajęci troskami życia codziennego zdążyli już zapomnieć o tym, co tam miało się wydarzyć, wielu nawet pomarło bez świadomości, że ich legenda będzie nadal żyła i rodziła coraz to nowe relacje, dociekania i plotki. Jak wiele w takich ciągle mutujących legendach musiało zasiać się fantazji, przeinaczeń, a nawet oczywistych błędów trudno będzie zdiagnozować, bo pamięć zaciera się wraz z upływem czasu. Z tego konglomeratu można wysunąć tradycyjne trzy góralskie prawdy, dwie nadają się zawsze do publikacji. Z plotkami spróbował się zmierzyć, jak wspomniałem powyżej, Boy — Żeleński pisząc swoją „Plotkę o Weselu”. Czerpiąc z niej tylko ogólny przekaz odsyłam zaciekawionych do oryginału — cytuję go na końcu niemal w całości, by czytelnik lubiący zapach papieru nie musiał myszkować w internecie. Jest tam cała niezbędna wiedza zapamiętana przez ważnego weselnika i potwierdzenie przewidywań autora o mnogości przyszłych opracowań na temat dwóch, może trzech dni weselnych, być może nawet czterech jak później dopowie Maria Rydlowa za Lucjanem Rydlem. Składając wszystkie relacje w jeden plik, albo układając wszystkie napisane książki o Wyspiańskim i jego Weselu, powstałaby interesująca biblioteka, jakże ciekawa i zajmująca. Gdyby też wszystkie opisy i relacje były scenariuszem, to bronowickie wesele trwałoby przez kolejne tygodnie. Nawet teraz, gdy wydawało się, że wszystko zostało już wyświetlone piszą się kolejne książki, autorzy nowych pozycji kopiując „garściami” wcześniejsze publikacje starają się wyświetlić kolejny raz okoliczności i zdarzenia, których o sobie nie napisaliby bohaterowie tych plotek. W ten sposób tworzy się i utrwala legenda, której już nikomu nie zechce się zdementować, chyba, że nowe fakty wejdą w konflikt w mnożących się opisach, tak jak kłóci się opis wizerunku Panny Młodej. Po lekturze obszernej biblioteki poświęconej weselu w Bronowicach czytelnik nadal nie dowie się jak wyglądała Jadwiga w dniu swojego ślubu. Dając wiarę wtórnym źródłom opatrzonym mnogimi przypisami dowiemy się, że Jadwiga była „blondynką z okrągłą buzią i ciemnymi włosami”, na dodatek mało rozgarnięta. Była jednak całkiem inna. Doskonale radziła sobie na salonach, gdzie zabierał ją mąż, podołała w organizacji domu i utrzymaniu rodziny, nawet po śmierci Lucjana. Pomijając całą opublikowaną wiedzę, w odmiennym kontekście — to problem do rozstrzygnięcia przez muzealnych etnografów, skupię się na wykreowaniu „Wesela” w nowej formule, gdy poprzednia, teatralna, być może wyczerpała się jak dowodzili organizatorzy obchodów rocznicowych. Sto lat po wydarzeniach w Bronowicach o Wyspiańskim i jego „Weselu” zrobiło się głośno w Krakowie, chociaż obchody „obyły” się koncertem w kompozycji „Serce moje gram” oraz sesją naukową. Inscenizacji teatralnej dramatu nie było, „bo kto dzisiaj tańczy taniec chochoła” usprawiedliwiał Andrzej Wajda odmowę reżyserów na przygotowanie rocznicowego spektaklu. Chcąc wpleść się w wiekową rocznicę wybrałem się z rodziną i „prywatnym” malarzem w konną przejażdżkę na wiejskiej furze przez Bronowice, by poszukać klimatu do zaplanowanej koncepcji przeniesienia „Wesela” na płótna obrazów. Powoził Waldemar Kuźbiński ( 1957—2009), który wcześniej namalował dla mojej galerii setkę obrazów z postaciami i scenami na motywach literatury polskiej przeniesionej na ekrany kinowe. Na koniec „bronowickiej gościny” zawitaliśmy do Muzeum Młodej Polski, Rydlówki. Opiekunka, Maria Rydlowa, sprzedała nam bilety, oprowadziła, lecz niczego nie pozwoliła dotykać, fotografować. Początkowo zawiedzeni szybko opanowaliśmy własne nieufności, bowiem zbiory okazały się skromne jak na rozbudowaną nazwę Muzeum Młodej Polski. Było to typowe muzeum Rydla i jednego chochoła, nazywanego przez opiekunkę „chochółem”. Kilka zdjęć weselników w gablocie, wcześniej nam znanych z publikacji, zamknięty kufer, tak samo gablota z ludowymi strojami, na niby pary młodej, biurko, biała broń na ścianie, parę innych drobiazgów i portretów już z okresu późniejszego. Największe wrażenie na naszym malarzu wywarło wnętrze dworku, chociaż wiedział, że został przebudowany po pożarze w 1968 roku. Weselne aranżacje miał w pamięci po lekturze książki prof. Stanisława Waltosia „Krajobraz Wesela”. Gdy na koniec wizyty w muzeum wyjawiliśmy cel, Pani Maria Rydlowa zaprosiła nas ponownie do obejrzenia gablot i rekwizytów. Rozgadała się jak Lucjan Rydel. Opowiadała historię Rydlówki, swoje nostalgie i wspomnienia, a opowiadała pięknie, z pasją. Takiej opowieści w żadnej książce nie sposób przeczytać, pojawiło się później podobne w nagraniu. Po wizycie w muzeum do zmroku kręciliśmy się po Bronowicach, lecz poza starą kapliczką nie spotkaliśmy tam niczego, co przypominałoby tamte weselne czasy z listopada 1900 roku. Cel podróży był wcześniej sprecyzowany, miało powstać „Wesele” w wersji malarskiej. Nowy przebudowany dworek Rydlówki nie wpisywał się w koncepcję, ale na okładce książki prof. Waltosia była reprodukcja starej fotografii, w ogrodzie stało kilka róż owiniętych w słomę przed zimą, podobnie jak wtedy w 1900 roku. Potwierdziły się wizerunki weselników wiszące w gablocie alkierza, za wyjątkiem fotografii Jadwigi, która od razu wzbudziła nieufność. Na zdjęciu datowanym na rok 1900, nie wiadomo przez kogo i kiedy opisanym, widnieje kobieta bliżej wieku średniego, a nie nastolatka, na dodatek ma owalną buzię i wyraźnie ciemne włosy, inna niż w opisie, inna niż na wcześniejszym portrecie. Problemem do rozstrzygnięcia pozostał sam autor — Stanisław Wyspiański. Był gościem na weselu, a także świadkiem na ślubie lecz w dramacie, a potem w kolejnych inscenizacjach teatralnych, nawet w filmie Andrzeja Wajdy nie był obecny. Zdecydowaliśmy, że na obrazach musi być weselnikiem obserwującym te wydarzenia, inaczej być nie mogło. Nie pasował do koncepcji oświetlenia lampowego jego weselny, czarny surdut, więc został przebrany w cieplejsze barwy, usunęliśmy szal osłaniający szyję ze śladami choroby. Z relacji opisowych wiadomo było, że gościem na weselu był Axentowicz, autor obrazu „Kołomyjka”, chociaż Wyspiański tego zacnego gościa pominął w dramacie. W naszej koncepcji na płótnie weselnicy musieli symbolicznie zatańczyć Axentowiczowi jego „Kołomyjkę” z obrazu, bo całe to weselisko w wersji literackiej to była imitacja bronowickiej kołomyjki, szermierki na słowa i tańca gubiącego się w potoku słów. Argumentem było też przypisanie Jadwidze pozowania jako modelka do obrazu Leona Wyczółkowskiego, nazwanego nie wiadomo przez kogo Hucułką. Z wątkiem tym będziemy dyskutowali na zakończenie. Po latach obraz „Kołomyjka” pojawi się na okładkach książki „Wesele”. Problemem było też wiszące w gablocie dobre zdjęcie Jana Mikołajczyka w późnym wieku, nie sposób było go pominąć. Ostatecznie został wstawiony do orkiestry weselnej, a to jako kara za zgubienie w dramacie złotego rogu i czapki, — ”czapkę wicher niesie, róg huka po lesie”-, ( cyt. Wesele — Stanisław Wyspiański) a w życiu za to, że korzystając ze sklerozy nie dość dokładnie opisał zdjęcia uczestników wesela. Prawdopodobnie za jego sprawką własna matka Jadwiga Katarzyna Mikołajczyk stała się Jadwisią, chociaż nie były wcale podobne do siebie. Sugestię taką zdecydowanie odrzucają opiekunki Rydlówki i z całą pewnością będą broniły swojej racji, są etnografami, a może historykami sztuki. Z późniejszego opisu wiemy, że Lucjan Rydel poznał u Tetmajerów pannę, 17-nasto letnią, Jadwisię o jasnych włosach, podczas gdy na przypisanej jej fotografii wiszącej w muzealnej gablocie widzimy kobietę raczej zamężną w chuście, brunetkę o chłopskich rysach. Po namyśle i po wielu przymiarkach w wersji końcowej wmalowaliśmy Pannę Młodą z portretu autorstwa Iwony Dzierżewicz — Wikarek, który namalowała na nasze zlecenie według wizerunku na szkicu Wojciecha Wejssa z 1897 roku. By nie naruszać praw autorskich postać Jadwisi wmalowała osobiście Iwona jako współtwórca trzech obrazów w kolekcji. Portret Jadwigi jako odrębne dzieło opatrzone certyfikatem oryginalności, tak jak wszystkie obrazy Kuźbińskiego, stał się częścią tej weselnej kolekcji. Korekta konterfektu Jadwigi była konieczna, gdyż opiekunka Muzeum, Maria Rydlowa, za poprzednie portrety namalowane ze zdjęć muzealnych nie zostawiła na nas suchej nitki. Krytyka była szeroka i pomocna, zmusiła nas do głębszej analizy postaci przeniesionych na płótno. Były też zarzuty, że Panna Młoda na obrazie pokazała się już w chuście, a nie w wieńcu, że bronowicki chłop z portretu Wodzinowskiego ma w ręce kieliszek wina, że Kasia ma na głowie czerwoną kokardę, taką jak w filmie Wajdy. Była to zamierzona wstawka dla symbolicznego złączenia filmu z obrazem. Na szczęście nie rozpoznała Jana Mikołajczyka w orkiestrze oraz prof. Stanisława Waltosia w orszaku weselnym na Rynku, też wmalowanego tam symbolicznie jako autora książki „Krajobraz Wesela”, służącej naszemu malarzowi za wzór do naśladowania klimatu uroczystości weselnej. Krytykę złagodzi w liście do nas sam prof. Stanisław Waltoś, lecz nasze „Wesele” nie zagości w Muzeum Młodej Polski aż do jego zamknięcia i przejęcia przez Muzeum Krakowa. Wtedy odżyje spór o wizerunek Jadwigi, a Rydlówka stanie się na dobre muzeum Rydla i jednego chochoła czczonego corocznie jesienią jakby był motywem przewodnim dramatu, głównym jego bohaterem. Samo osadzanie chochoła stanie się przyczynkiem do zintegrowania środowiska już miejskiego, a sama impreza ciekawym widowiskiem w barwach Bronowic sprzed lat.
Pomijając słuszność przyjętej formuły po wielu dekadach historyczna Rydlówka weszła w nowy etap rozwoju. Czy się rozwinie — to pytanie retoryczne. Musiałoby wrócić do formuły Muzeum Młodej Polski, a jeśli nie, to co najmniej Muzeum Wesela. Cały autorytet Lucjana Rydla spłyca się z czasem do roli Pana Młodego, nie ma nadziei na włączenie jego twórczości do kanonu edukacyjnego. Nawet Stanisław Wyspiański bez „Wesela” wypadłby z obiegu, chociaż wiadomym jest, że Muzeum Narodowe utworzyło tymczasowe muzeum poety. Kontynuując myśl Andrzeja Wajdy usprawiedliwiającą brak chęci wznowienia inscenizacji teatralnych dramatu należy zadać pytanie kto dzisiaj czyta „Wesele”. Jest trudne w czytaniu i zrozumieniu bez znajomości realiów historycznych, dla licealisty mało interesujące, za to pełne cytatów przydatnych w życiu. Pomostem pomiędzy słowami, a wizualną pamięcią mogą być obrazy z kolekcji „Wesele”, nasycone autentycznymi postaciami weselników tkwiących w zastygłych pozach, tak jak zastygło „Wesele”, gdzie już nikt nie tańczy tańca chochoła, jak zauważył Wajda, a Pieśń Chochoła nikogo nie wzrusza swoim szlochem. Napisanie „Wesela” było możliwe dzięki stypendium, jakie Wyspiańskiemu ofiarował Henryk Sienkiewicz — ten malarz tak utalentowany, a tak chory, spać mi nie daje- pisał.
Stanisław Wyspiański sprawił, że uroczystość zaślubin Jadwigi Mikołajczykówny z Lucjanem Rydlem stała się najsłynniejszym polskim weselem. Dwudziestego listopada roku 1900 stanęli przed ołtarzem. On we fraku, ona w spódnicy z białego atłasu, w gorsecie wyszywanym kolorowymi paciorkami, w wianku na głowie. Przed kościół Mariacki w Krakowie zajechały wozy i dorożki. Stamtąd orszak ruszył do mieszkania Rydla, a pod wieczór do Bronowic. Wesele trwało cztery dni i cztery noce. Bawili się w karczmie, w dworku Tetmajera i w chałupie Mikołajczyka. Wyspiański stał na progu między dwoma weselnymi izbami oddzielonymi korytarzem. Stał i słuchał. Obserwując gości weselnych zobaczył oczyma wyobraźni sceny, które słowami ubrał w narodowy mit. Ludzie z krwi i kości stali się pierwowzorami bohaterów dramatu. W jedną noc weselną, brat panny młodej Jakub Mikołajczyk, zaprowadził Wyspiańskiego do domu ojca, gdzie znajdowały się stoły zastawione jedzeniem i piciem. Gdy wracał do dworu Tetmajera zatrzymał się na dłużej przy krzewie róży otulonym słomą przed mającym nadejść zimowym mrozem. Zwyczajny chochoł jakich wiele, nie człowiek to bynajmniej, lecz ważna postać w rodzącym się dramacie wszechczasów. Opatulony na zimę krzak róży miał stać się ważnym symbolem uśpionej siły, nadziei na przyszłość, a zarazem martwoty i niemocy w chwilach obecnych tego i następnych pokoleń. Wydawało się, że Wyspiański niemy, wpatrzony, wsłuchany, rozmawia z tym chochołem, nadaje mu rangę wyroczni, sędziego, gestem zaprasza na wesele. Usłużny chochoł tę misję wypełnia. Widać to w końcowej scenie, gdy wciąga wszystkich w chocholi taniec, który wciąż trwał przez kolejne 100 lat, bo Jasiek zgubił róg,.. ”czapkę wicher niesie, róg huka po lesie,”. (cyt. „Wesele” — Stanisław Wyspiański). Gdy Wyspiański wrócił do izby, stał podobno całą noc oparty o futrynę drzwi, patrzył swymi stalowymi oczami, wysłuchiwał dolatujących jego uszu strzępów rozmów. Czy chodzili parami jak Wspomina Boy, a potem komentuje Wyspiański, czy też gawędzili tradycyjnie przy stołach weselnych tego nie wiadomo na pewno. Recenzenci napiszą zgadując, że tam ujrzał jak mu się przesuwa i jak wiruje w barwnym kręgu cała Polska naraz, dawna i współczesna, pańska i chłopska, wolna i zniewolona, majestatyczna Polska spod Grunwaldu i z czasów zygmuntowskich. Polska rzeczywista i mityczna, galicyjska i piastowska. Ta recenzja powtarzana przez z górą sto lat miała spowodować podniesienie skromnego dramatu do rangi dzieła niedoścignionego literacko. Z całą pewnością ujrzał jak w szczególnej chwili wesela skłaniającej do rachunku życiowych tryumfów, klęsk i nadziei przesuwają mu się przed oczami ludzie smutni i weseli, wizje ludzi uśpionych w niemocy, póki róg huka po lesie. Całość wiąże nastrój wynikający z gry barw, świateł, rytmów. Od początku wszystko rozgrywa się w dekoracji obejmującej sprzęty i ludzi z jednym szarawym tonem półbłękitu, wielowątkowo, jakby Wyspiański chciał wchłonąć w tekst sztuki fragmenty wszystkich dających się pomieścić dialogów między uczestnikami wesela. Samo „Wesele” najpierw się żwawo kręci, potem stopniowo zwalnia, by na koniec zastygnąć w chocholim tańcu, nic nie słysom, ino granie, jakieś ich chyciło spanie …?! (cyt. „Wesele” — St. Wyspiański). Zacytuję to powiedzenie na końcu książki, nie bez powodu. Do dzisiaj główni uczestnicy wesela trwają w bezruchu na pożółkłych już starych fotografiach zawieszonych na ścianach domu weselnego. Nie zachowały się fotografie z tamtego okresu, więc zostały wklejone późniejsze, a postaci tak pokazane przebiły się na płótna naszych obrazów, inaczej być nie mogło, by nie zaprzeczyć przywiązaniu do nich opiekunów Rydlówki. W archiwach zabrakło rzeczywistego wizerunku Panny Młodej, uroczej nastolatki o jasnych włosach, więc korzystając z wcześniejszego portretu Wejssa, jak wcześniej pisałem, w sceny weselne wpisała się domniemana postać mająca reprezentować Jadwigę. Co rok w listopadzie przed Rydlówką odbywa się „osadzanie chochoła”, róży owiniętej słomą przed mrozem, jedyny akcent tej weselnej historii, wymyślony przez prof. Stanisława Waltosia, bowiem wtedy 20 listopada 1900 roku nikt chochołów nie stawiał, one już tam tkwiły. Minęło sto dwadzieścia trzy już lat, a rozprawa o „Weselu” trwa. Wielu mówi lub pisze Wyspiańskim, co jakiś czas pojawiają się nowe wątki analityczne i opracowania tekstowe. Dzieje sceniczne dramatu zostały zebrane w „Encyklopedii Wesela” przez Rafała Węgrzyniaka, który intuicyjnie przewidział, że wyczerpała się już formuła teatralna i filmowa dramatu. Warto powtórzyć, iż wskazywać na to może postawa świata reżyserskiego w 2001 roku. Dyrektor Teatru Słowackiego, w którym przed wiekiem miała miejsce premiera „Wesela”, zwrócił się na 100-lecie do wielu reżyserów różnych pokoleń z propozycją przygotowania nowego, jubileuszowego spektaklu. Nikt się nie zgodził. Jubileusz 100-lecia premiery nie przeszedł jednak bez echa. W Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie odbyły się sesje naukowe, wraz z licznymi imprezami towarzyszącymi zakończone mocnym akordem, widowiskiem opartym na opowieści muzycznej Zygmunta Koniecznego, skomponowanej do tekstów Stanisława Wyspiańskiego, „Serce moje gram”. Wydano drukiem program obchodów jubileuszowych, zawierający teksty recenzji tamtej prapremiery sprzed stu lat. Przygotowania do jubileuszu 100-lecia prapremiery „Wesela”, przypadającej na 16 marca 2001 r. poprzedził prof. Stanisław Waltoś. Wydał drukiem trzecią, zmienioną i uzupełnioną opowieść o kulisach wydarzeń w Bronowicach „Krajobraz Wesela”. Na podstawie zawartych tam opisów uzupełnionych reprodukcjami portretów z Rydlówki, malarz Waldemar Kuźbiński dokładnie 20 listopada 2000 r. przystąpił do malowania kolekcji „Wesele” na zlecenie galerii Biuro Promocji i Wystaw Artystycznych. Prace zakończył 15 marca 2001 r., w przeddzień obchodów jubileuszowych, a już następnego dnia, w setną rocznicę prapremiery, odbył się wernisaż wystawy jego obrazów w galerii. Wystawiliśmy na głównej ścianie dziewięć obrazów wg wątków z „Wesela”, w złotych ramach, w pełnym świetle jupiterów, wśród ponad 100 innych obrazów olejnych, przedstawiających postaci i sceny z literatury polskiej. Po stu latach dzieło Wyspiańskiego trafiło na ścianę galerii w nowej formie artystycznej. Z obrazów spoglądają zastygłe w ruchu, oryginalne postaci pierwowzorów słynnego dramatu. Wydają się być wciąż żywe, jak żywe i aktualne jest wciąż „Wesele”. Po dwudziestu latach, na 120 lecie po uroczystościach „Wesela” stworzyłem skromny kolaż — Na wachlarzu wiersz-testament Wyspiańskiego — „Niech nikt nad grobem mi nie płacze”, dalej moja odpowiedź jego mową własną, jak chciał. Na dole w kolażu kilka scen z wesela w obrazach, na górze, jako w niebie, wygaszone portrety weselników. To utopijny projekt aranżacji Muzeum Wyspiańskiego istniejącego w Krakowie, a jeśli nie w tym muzeum, to może kiedyś powstanie „Muzeum Wesela”?.. , tak jak powstało we Wrocławiu Muzeum Pana Tadeusza. Pomysł utopijny, bo małe są szanse na zaproszenie do takiego muzeum postaci weselnych zastygłych na płótnie tej weselnej kolekcji. Kraków zawsze był i jest miastem hermetycznym kulturowo. Doświadczył tego Henryk Sienkiewicz, doświadczyła też Jadwiga Rydlowa, wyśmiewana i poniżana w mieście, przez co nabawiła się ciężkiej choroby żołądkowej ze stresu. Obrazy muszą poczekać.
Zmiana podejścia do kanonu edukacyjnego stała się przyczynkiem do zdjęcia obrazów z ram i wsadzenie ich do pudła, fotkę dokumentującą wrzucę pod koniec. Obrazy weselne nie zmieściły się w pudle, więc „poszły w las” z uzasadnieniem mową Wyspiańskiego „Pozmieniali zamki w drzwiach. Chochoł teraz wielki pan. Weselnicy poszli w las, tam na rogu Wojski koncert dla nich gra”
Panna Młoda
Publikowane przez Muzeum Krakowa — oddział Rydlówka, a za nią przez autorkę książki Panny z „Wesela” zdjęcia przypisywane Jadwidze, żonie Rydla, mające odzwierciedlać jej wizerunek z okresu po weselu w 1900 r. są uznane za rzeczywisty jej wygląd. Na wszystkich tych fotografiach Jadwiga ma okrągłą buzię i wyzierające spod chusty ciemne włosy, co musi sugerować, że były robione nieco później, albo być może stara fotografia przyciemnia jej karnację i blond włosy. Gdyby nie etnograficzne dowody i opisy tych fotografii można by przypuszczać, jak pisałem wcześniej, że wizerunek przypomina matkę Jadwisi z okresu wcześniejszego, czyli Jadwigę Katarzynę Mikołajczyk (z d. Czepiec) — ta urodziła się dnia 13 październik 1850, tak więc na weselu miała pięćdziesiąt lat, a fotografie wskazują na młodszy wiek. Jej córka, Jadwiga Mikołajczykówna urodziła się dnia 1 marca 1883, rodzice: Jacek (Jacenty) Mikołajczyk i Jadwiga Katarzyna Mikołajczyk (z domu Czepiec). Utrwalony wizerunek Jadwigi Mikołajczykówny — (po ślubie Rydel) w szkicu Wojciecha Wejssa z 1897 r. pokazuje dziewczynę nastoletnią, blondynkę o pociągłej twarzy, taki wizerunek potwierdzi na końcu prof. Jan Rydel. Ten szkic pastelowy pasuje też, jak wspomniałem wcześniej, do opisu zamieszczonego w opracowaniu Marii Rydlowej –cyt. „Lucjan Rydel w domu Tetmajerów poznał trzecią z córek Jacentego Mikołajczyka — 17-letnią, pełną prostoty i czaru, trochę nieśmiałą, jasnowłosą Jadwisię”. Niemało zamieszania przy projektowaniu Wesela w naszej malarskiej wersji sprawił wianek Panny Młodej. W opisie prof.. Stanisława Waltosie (Krajobraz Wesela) „Panna Młoda miała na głowie wianek ze sztucznych kwiatów z kunsztownie wykonaną koroną szklanych baniek, świecidełek, perełek i wstążek, które spływały aż na plecy. Zamieniała go w czasie wesela na białą chustę czepcową, nakrycie głowy mężatek”. Jest to ogólny opis stroju kobiecego. Jaki wianek miała na głowie Jadwiga trudno zgadnąć, skoro nie zachował się żaden ślad, nawet jej konterfekt nie został dotąd bezspornie stwierdzony. W muzealnej gablocie wiankiem jest sporych rozmiarów stroik kwiatowy, w „Weselu” Andrzeja Wajdy rozbudowany na snopek z polnych kwiatów. Nie chcąc robić krzywdy Pannie Młodej, Iwona Dzierżewicz — Wikarek, autorka portretu Jadwisi zaproponowała wieniec stylizowany na inscenizacji Wesela w Teatrze Polskim we Lwowie, w 1901. Rozbudowany wianek na głowie Panny Młodej w spektaklu prapremiery krakowskiej w 1901 r. musiał nie przypaść do gustu też Wyspiańskiemu, bowiem malując portret Panny Młodej, do którego pozowała mu w 1901 r. Wanda Siemaszkowa stworzył wzorzec oszczędniejszy. Już po zamknięciu pierwszego wydania „Wyspiański świadkiem” nasiliły się wątpliwości w zakresie wizerunku Jadwigi Mikołajczykówny. Kompletując materiały do drugiego wydania postanowiłem poszerzyć zakres już cytowanego tekstu opracowanego przez Marię Rydlową, opiekunkę Muzeum Młodej Polski Rydlówka. W pierwszej wersji naszych portretów, w trzech obrazach, przychyliliśmy się do wizerunku wyłaniającego się z prezentowanych przez Rydlówkę fotografii, gdzie Jadwiga ma ciemne włosy i okrągłą buzię. Taki wizerunek sceptycznie oceniła Maria Rydlowa stwierdzając, że Jadwiga na obrazach jest niepodobna do pierwowzoru. Aby wyjść naprzeciw jej uwagom poprawiliśmy wizerunek Jadwigi do opisu samej Marii Rydlowej w publikacji: „Niewiele jest w Polsce miejsc tak bardzo związanych z wybitnym dziełem literackim, jak “Rydlówka” z “Weselem” Stanisława Wyspiańskiego.” (Rydlówka — Bronowice Małe — Muzeum Młodej Polski kwiatek.krakow.pl)
Cytat: „Lucjan Rydel, znany już wówczas pisarz, poeta, syn niedawno zmarłego rektora UJ, okulisty Lucjana Rydla, wnuk filozofa, profesora UJ — Józefa Kremera, bywał często w Bronowicach, zaprzyjaźniony z poetą Kazimierzem Przerwą-Tetmajerem, przyrodnim bratem malarza. Rydel zachwycał się życiem rodzinnym Tetmajera w jego wiejskiej siedzibie. Latem 1900r. dłużej przebywał w Bronowicach i wówczas postanowił poślubić młodziutką, 17-letnią, pełną prostoty i czaru, trochę nieśmiałą, jasnowłosą Jadwisię, najmłodszą siostrę Tetmajerowej. Ślub Lucjana Rydla z Jadwigą Mikołajczykówną odbył się 20 listopada 1900 r. w kościele Mariackim. Świadkami ślubu byli: Błażej Czepiec, wuj panny młodej, starosta weselny, i Stanisław Wyspiański, zaprzyjaźniony z panem młodym i całą jego rodziną. Zabawa weselna, która była inspiracją i kanwą dramatu Wyspiańskiego to drugi dzień wesela. Bawiono się w domu Mikołajczyków oraz w domu Włodzimierza Tetmajera. Drugiego dnia wieczorem, jak zwyczaj każe, były czepiny założenie czepca, symbolu stanu małżeńskiego na głowę panny młodej.” — Opracowała Maria Rydlowa.
Wiele cennych uwag i archiwalnych fotografii pozyskaliśmy przed skierowaniem książki do druku z Muzeum Krakowa — Rydlówka. Fotografie rodzinne Rydlów z okresu późniejszego pomijamy, gdyż wskutek upływu lat zatarł się tam wizerunek Jadwigi, jaki pasowałby do opisu jej wyglądu na swoim weselu. Zaprezentowany w scenach weselnych wizerunek powstał w wyobraźni twórcy portretu i jeśli jest podobny, to tylko do opisu, a nie do wizerunku postaci utrwalonego na fotografiach i portretach Leona Wyczółkowskiego. Być może kolejne badania doprowadzą do odnalezienia fotografii z tamtego okresu, gdy miała 17 lat i była Panną Młodą, a potem nastoletnią żoną Lucjana Rydla. Archiwalne zdjęcia w zbiorach muzealnych Rydlówki, datowane na 1900 rok, pokazują kobietę z wyokrągloną buzią i ciemnymi włosami, być może to cień lub retusz fotografa, by dostosować jej wizerunek do mody. Prawdopodobnym wydaje się inna wersja. Zdjęcie przedstawia Jadwigę już Rydlową wiele lat po ślubie, gdy jej włosy zmieniały odcień przechodząc od jasnego do ciemnego, tak jak jej dzieciom i wnukom, o czym wspomina prof. Jan Rydel w korespondencji z 2021 roku. Muzeum Okręgowe w Bydgoszczy udostępniło mailem opis i stronę z publikacji zawierającą reprodukcje dwóch portretów, pastele Leona Wyczółkowskiego, mających przedstawiać Jadwigę z roku 1899.
„Obraz Jadwiga Mikołajczykówna Leon Wyczółkowski 1899,to pastel na kartonie o wym: 65,5x 84 cm, sygnowany w prawym górnym rogu: Pannie Helence Kowalskiej ofiaruję (Wyczółkowski Kraków 1899 — mm). Panna Helenka Kowalska to jedna z 2 córek Zygmunta Kowalskiego, dyrektora Kasy Oszczędności Miasta Krakowa sprzed I wojny światowej. Zygmunt Kowalski był w bliskich relacjach z Leonem Wyczółkowskim. Moim zdaniem jest to portrecik Jadwigi Mikołajczykówny, a jej włosy są jasne, co widać po złotym refleksie na włosach wychodzących spod chustki natomiast okrągła buzia świadczy o młodym wieku. Wyczółkowski namalował jeszcze jeden portret Mikołajczykówny, nazwany Hucułka ( nie jest to tytuł nadany przez Wyczółkowskiego), gdzie dokładnie widać jasne, a nawet rude włosy i jasną karnację modelki. Oba obrazy powstały w tym samym czasie, dotyczą tej samej osoby.” Ewa Sekuła-Tauer — Muzeum Okręgowe im. Wyczółkowskiego w Bydgoszczy.
Adnotacja na portrecie: Pani Helenie Kowalskiej ofiaruję Wyczółkowski Kraków 1899 jest zastanawiająca. Nasuwa się pytanie dlaczego miałby Helenie ofiarować dużych rozmiarów portret Jadwigi. Zastanawiające jest, że kolejny portret tej samej modelki nosi nazwę Hucułka. Szukając odpowiedzi pozyskaliśmy od wnuka siostry Heleny, Janiny Kowalskiej, Mikołaja Korneckiego, rodzinne fotografie, na których jest postać Heleny z kwiatami i drugi w stroju huculskim. Niczego nie sugerując pozostawiamy te pytania jako retoryczne. Być może pozowała Jadwiga Mikołajczykówna — Wyczółkowski nie przypisał modelki do portretów. Znane są dwa, w zbiorach Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy, trzeci pojawił się na aukcji, też przypisany Wyczółkowskiemu. Zastanawiać może nazwanie jednego z portretów „Hucułka” — Jadwiga na taką postać raczej nie przebierała się.
21 luty 2021 11:47 Jan Rydel
Re: Jakie włosy miała prababcia Jadwiga
Trudne pytanie, nad którym nigdy się nie zastanawiałem. Chyba de facto na wszystkich zdjęciach i portretach Jadwiga Mikołajczykówna Rydlowa ma na głowie chustkę lub czepiec okrywające włosy dość szczelnie. Jest w Muzeum bardzo wczesny portret Wojciecha Weissa (z czasów studenckich), przedstawiający — według silnej tradycji w rodzinie malarza — Jadwigę na 2—3 lata przed ślubem, na którym ma jasną karnację i wygląda na blondynkę (włosy pod chustką). Nigdy też nie słyszałem u nas w domu, żeby mówiono o niej, że była brunetką, miała ciemną karnację, czy coś takiego. Z tą okrągłą buzią też mi nie pasuje, wręcz przeciwnie. Z poważaniem i pozdrowieniami, Jan Rydel
21 luty 2021 16:54 Jan Rydel
Wnuki Jadwigi, mój ojciec Jacek i jego siostra Anna, byli w dzieciństwie wybitnie jasnymi blondynami, a potem w średnim wieku mieli obydwoje bardzo ciemne włosy….
Pozdrawiam, J. Rydel