O pisaniu wierszy
Pisałam wiersze przez całe życie; ale nie często.
Dziwne stwierdzenie?
Zaraz to wyjaśnię. Bo poezja w zasadzie powinna wzruszać i zachwycać. A ja liczę się z tym, że moje popełnienia nie muszą się podobać wszystkim, bo to kwestia gustu i tego, co kto lubi. A ja nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie wszyscy lubili!
Poezja jest żniwem tego, co przeżyte; jeśli żyć, to znaczy być coraz bardziej podobną do siebie samej, to trzeba dużo przeżyć, aby coś napisać. I tak jak chciał Rilke: „Trzeba oglądać róże w ciągu tysiąca lat i potem je zapomnieć, aby pewnego dnia usiąść do pisania i móc powiedzieć-róża.”
Piszę, bo mam nadzieję
że ktoś to zrozumie,
że ktoś się może ucieszy,
że myśli tak samo,
że kogoś rozśmieszę
albo zasmucę moją pisaniną.
Piszę, bo to jest zapis rozmowy
samej mnie ze sobą w poszukiwaniu
sensu życia.
A maki i tak będą się maczyć
Nie wiem czy chwili tej dożyję
Ale marzenie przed wami odkryję, że przyjdzie jeszcze czas taki
kiedy na łące zielonej całej
oglądać będę maķi
Położę się w mojej czerwonej sukience
i będę spoglądać w niebo
Kto mi zabroni takich marzeń?
Do marzeń pozwoleń nie trzeba.
I w moich chudych czterech literach zamieszczę ten świat poczubczony!
Koronawirus jasna cholera…
Wybieram świat zielony.
Wybieram wolność od oszołomów
Co życie kobietom marnują
Maki zakwitną, rządy zmądrzeją
Tak sobie tylko marzę…
Goło wesoło od wiatrołomów pobiegnę przez dziką plażę.
Ale tymczasem troska doskwiera
Ludzie — co z nami będzie?!
Koronawirus jasna cholera
Mamona w pierwszym rzędzie.
Kto człowieczeństwo zyska,
Kto straci…
Podziały się pogłębiają
Biedni utracą, zyskają bogaci
A my czekamy do maja…
Maki kwitnące niosą nadzieję
Może w nich moc jest uśpiona
Byle nie przespać marzeń o zmianach
Miłość to nie mamona.
A potem
Wielki ból
zastępuje rutyna cierpienia.
Najpierw wyparcie, zaprzeczanie:
dlaczego ja? Dlaczego dziś?
Przecież to niemożliwe!
A tyle było planów, oczekiwań,
wspólnie snutych marzeń…
Potem prawdopodobnie
dociera do świadomości FAKT
I zaczyna się rozpacz:
użalanie się nad sobą,
ból po utracie
i że nigdy więcej
nie zobaczę
nie usłyszę
nie poczuję
nie ogrzeję się w cieple.
A potem przychodzi
dojmujące poczucie samotności,
wyrwania z korzeniami
przeszłości.
I jeszcze idealizowanie
wspomnień.
Czasem jakaś zadra
jeszcze trochę boli
ale do wybaczenia.
I co bym dała za to,
żeby te zadry
teraz były…
A potem już pozostaje
konwenans,
rola do odegrania
bardziej lub mniej
demonstrowana:
żałobnej wdowy,
zdradzonej żony,
opuszczonej kochanki.
A ludzie — jak to ludzie
nie wiedzą —
( cierpisz)
nie zrozumieją
(że cierpisz)
pogadają i przestaną
(jak ona bardzo cierpi)
I zajmą się własnymi sprawami.
I nikt nie ośmieli się powiedzieć
„jak ładnie ci w tych
czarnych ubraniach,
tak pięknie jednak wyszczuplają.”
A potem…
A, widzicie?
Różne bywają spojrzenia:
lekkie, jak czuły dotyk,
bolesne jak szept rozpaczy,
zmęczone jak plecy starca
albo szybkie i nieśmiałe
jak myk zająca.
Zależy jak uważnie
patrzymy na ludzi.
A ludzie nie lubią,
gdy ktoś patrzy w oczy.
Szybko odwracają wzrok,
by nie być posądzonymi
o nadmierną ciekawość.
Tylko dzieci i poeci
mają jeszcze taką zdolność
do patrzenia światu
prosto w oczy.
Dzieci i poeci.
Brzezina
Z tęsknoty,
z miłością przytulam się do pnia brzozy,
jak do twojej nogi mamo,
kiedy byłam mała i czegoś się bałam.
Mówiłaś mi, jaką moc mają drzewa.
Ukojenie skołatanego serca.
To właśnie teraz proszę cię brzozo dodaj mi sił i odwagi,
żebym znów mogła tańczyć
z innymi dziewczętami w kole „bieriozki” w białej sukience,
sunąc pod nią drobniutkim krokiem
dookoła z miłością i wdziękiem
Bukieciki
Gdybym miała kwiaciarnię
czasem robiłabym malutkie bukieciki
i podkładała
pod drzwi
samotnych ludzi
z karteczką
„Ktoś Cię kocha”
Robiłabym to nocą
pokonując szyfry
domofonów.
A gdyby ktoś
otworzył znienacka
drzwi
i wyjrzał na korytarz
to wtedy ja
z uśmiechem szelmy
szeptałabym
— Sza!!!…
dając mu karteczkę
i zwiewałabym
z naręczem bukiecików.
.
Co lepiej?
Czasem rodzi się dziecko,
które ma starą duszę.
Ma przenikliwe spojrzenie.
Więcej wie, niż dorośli
więcej czuje, bardziej przeżywa,
lepiej niż inni rozumie.
A potem mówią o nim
nadwrażliwe, zamyśla się, zawiesza
Pewnie ma Aspergera
Łagodną odmianę autyzmu
Lepiej gdy komuś
urodzi się kawał chama
wyposażony w siłę w łokciach
bez kompromisów
twardo domaga się
swoich praw i racji
idzie przez życie po trupach.
Taki nie płacze
nie ma tików, przyruchów
nie krzyczy i nie skacze.
Co lepiej?
Lepiej dla dziecka
czy lepiej dla świata?
Compassion fatigue — Zmęczenie współczuciem
A gdyby tak można było
inaczej
odrębność swoją na świecie
znaczyć
cóż by to w praktyce zmieniło?
Utrzymuje się we mnie
od pewnego czasu
permanentny stan
zmęczenia empatią…
Nie, żebym zaraz brał
zwolnienie
albo uchylał się od
obowiązków.
Ale martwię się własnym
cynizmem.
Działam automatycznie
jak dobrze zaprogramowany
cyborg.
Rutyna.
Zmiękczony głos.
Delikatny dotyk.
Moj cynizm chyba
nie jest tak wielki,
jeśli siłą napędową
wszystkich działań
nadal jest
bezwarunkowa miłość?!
Włos mi się jeży na karku
i wzdrygam się, gdy słyszę szept
„nie mam nikogo takiego”
w odpowiedzi na pytanie
kogo trzeba zawiadomić…
Chce mi się krzyczeć.
Szybko połykam łzy.
Działam na hasło — już!
Wyłączyć współczucie.
Działać profesjonalnie.
Tracę powoli cierpliwość.
Nie mam zrozumienia
dla otoczenia ludzi
opuszczonych.
Jest to jednak jakaś metoda,
która chroni mnie,
gdy spada na mnie
za dużo
dużo za dużo takich
przypadków?!
Czas
Stary kawaler. Medyczny ratownik.
W kolejce do kartki na palcu
w szufladzie chłodni.
Jakiś cytat — nie wiem, może zasłyszany
„jeśli krzyczysz o małych problemach
ucisz serce i posłuchaj
może ktoś szeptem
cicho mówi o dużym problemie”…
Czas. W klepsydrze samotności
kapie łzą tęsknoty
za szczodrymi ludźmi.
A ludzie — też go nie mają.
Gromadzą zapasy serdeczności
na potem.
Zatopieni w pracy, Robieniu kariery
Pilnują procedury
odkurzają dyplomy
depczą wartości ulotne.
A ja dalej nie wiem jak
znaleźć login do empatii
do człowieczeństwa.
Czego może pragnąć pies?
Czego może pragnąć pies?
Wymknąć się i lecieć w deszcz!!!
Poczuć krople na swej skórze, pocwałować przez kałuże rozpryskując wokół błoto
I wytarzać się z ochotą w jakimś zdechłym truchle zwierza
A pani mi nie dowierza i dokładnie drzwi zamknęła.
Chyba się na mnie uwzięła, bo nie lubi mnie wycierać.
Będę się tak poniewierać po kolejnych kątach domu
robiąc minki żałośliwe…
Już??? Idziemy?!
Pies szczęśliwy
Człowiek z duszą bezdomnego psa
Niekiedy
włóczę się bez celu. Tracę czas? Rzecz w tym, że wiem kiedy mogę to utracić
I umiem tracić.
Łażę sobie. Powoli.
Bez planu.
Zaglądam do sklepów, do urzędów, zakładów pogrzebowych, barów, restauracji.
Pożywiam się i piję w niemożliwe obskurnych miejscach: w poczekalniach dworców, na przystankach autobusowych.
Zadaję się z ludźmi. Uśmiecham się do dzieci. Czasem przytulam twarz do murów, żeby złowić zapachy. Ja -Człowiek… z duszą bezdomnego psa.
Czółenka
Pamiętasz mamo
były kiedyś takie pantofle atłasowe
na płaskim obcasie
z cieniutką podeszwą i obciętym noskiem?
Mówiłaś o nich: wygodne czółenka,
a ja mówiłam: trumniaki
Wtulam się ciepłą dłonią
w przytulną miękkość twoich czółenek mamo.
Ludzie się rodzą i umierają
a pamięć przepływa i wraca wspomnieniem
trumiennych albo balowych czółenek.
Depresja
Wesoła moja deprecha:
dosadna, przeszarżowana,
a może tylko nazbyt wyrazista
i dlatego niebanalna.
Leżę na wznak i płaczę przez sen.
Budzę się, gdy pełne łez są moje uszy.
Do niepamięci
Ścieżka do niepamięci
którą my jesteśmy.
Ścieżka — tak.
Po prostu ścieżka,
choć mało dostępna.
Znikąd,
które znam.
Dokąd
pytanie,
które jest nam zadane.
Ścieżka wpisuje się
do krajobrazu
traw
które ją dławią.
Ilu tędy szło?
A ilu jeszcze pójdzie?
Nie potrafię oszukać czasu.
Wolno idę ścieżką do niepamięci.
Doświetlam się
Jutro wyjeżdżam z Warszawy.
Przenoszę się do Krakowa.
Nie płaczę. I nie ma sprawy.
Ta nienawistna mowa,
te krzywe spojrzenia w metrze
albo splunięcia w tramwaju
są jak zatrute powietrze.
Oddychać mi nie dają.
Ci co się mają za lepszych
Polaków z białą skórą
wiedzą jak życie popieprzyć
innym swą gębą ponurą.
To krwawi barbarzyńcy
pod Bożą sprawiedliwością
nie wstydzą się faszyzmu
— szastają moją godnością.
Nie będę przecież durniom tłumaczyć,
że tu się urodziłam!
Że ojciec mój jest Polakiem!
Że moja ojczyzna jest miła
tu właśnie między wami
moi drodzy rodacy…
Tylko się trochę dogrzeję.
Poszukam w Krakowie pracy.
…Żeby odzyskać nadzieję.
Drugi list do Syna
Tak blisko
jedno drugiego,
że depczemy sobie po snach
a jednak tak daleko..
Trzymamy się za nasze noce i dni
inne teraz dla każdego.
Wirujemy
Jak wielki świat
wokół mniejszego
A ty już jesteś dorosły
i twój świat jest większy
I bardziej straszny
od mojego
Słońce tyle razy wschodzi i zachodzi
w tobie i we mnie,
że nasze dłonie pisząc list
muszą robić przerwę
by opisać nasze
oddalające się światy
I już nie mogę powiedzieć
dałam ci skrzydła — lataj
Niech mój śmiech
poprawia ci szalik na szyi
Ucząc się wciąż miłości
Obyśmy się nie mylili
Niech moja twarz ze zdjęcia
mówi, że dobrze się trzymam
Miłość jest naszą pamięcią
innej pamięci nie mam.
Drzewo życia
Popatrzcie moi kochani
Drzewo się wspina po schodach!
Wbiega pod górę gałązkami
Jak ja kiedy byłam młoda.
Teraz poręczy podpora
Wyszlifowanej do gładzi
Pomaga, gdy jestem chora
I muszę z tym sobie radzić.
Te paręnaście stopni
Można w minutę pokonać
Jeśli nie masz zadyszki
I jeśli nie patrzysz w dół
z góry
A jeśli masz lęk wysokości
To każdy krok twój ponury
Jesteś pewna że spadniesz
I nikt cię nie uratuje
Dla tych co tego nie wiedzą
To bardzo śmieszne obawy
A twoja wyobraźnia
Na pełnych obrotach pracuje.
Zostańmy przed tymi schodami
Popatrzmy jak drzewo się wspina
I tupie gałązkami…
Nie wchodźmy pod wpływem wina.
Czyż to nie zdumiewające
Że człowiek tak wiele potrafi
przewidzieć i wyobrazić
Byle się wepchać na afisz.
Jakby to śmiesznie było, Gdyby ktoś zleciał ze schodów…
Z góry- prosto na ryło
Rozwinąć?
Szkoda zachodu.
Że krzywda by mu się stała?
I właśnie o to nam chodzi.
Oto historia cała.
Uprzejmie proszę — nie wchodzić.
Dwoje
Jestem
sama
na morzu.
Nie mam już sił
by płynąć dalej.
Ty płyniesz obok
tak samo słaby
wołasz
płyń za mną
Pewnie cię nie uratuję,
ale przynajmniej
utoniemy razem
nie samotnie.
Dwoje ludzieńków
To ja i ty.
Dwoje ludzieńków.
Zapatrzeni w siebie,
Zauroczeni,
zakochani tak bardzo
i tak bardzo szczęśliwi.
Przyszliśmy tu potwierdzić,
że miłość to największy DAR
od Boga,
nad którym trzeba nieraz
ciężko popracować…
Choć siwe są nasze włosy
i siwa jest męża broda,
to w naszych sercach spokój
i słońce i pogoda.
Empatia
Uważna współobecność
w szczęściu i nieszczęściu
to jest to, czego szukam
w twarzach moich bliskich.
Jeśli jestem z nimi
w trudnych chwilach
to od razu mamy
naszą wspólną historię.
Jeśliś trafił między wrony
to ponarzekaj na zdrowie,
utyskuj na rosnące ceny,
trochę poplotkuj,
trochę pogadaj o polityce,
i o wszystkim i o niczym,
żeby nie wypaść z orbity.
Wszyscy mamy jakieś
wady i zalety, jakieś charakterki.
A zdolność do przebaczania urazów
to taki prezent dla samego siebie,
bo kocha się za to,
że tyle się dla kogoś zrobiło,
a nie za to, że ktoś nam tyle uczynił.
Szlachetna bezinteresowność
to męczący, obsesyjny sen
mojego lepszego ja,
co zrywa mnie czasem z pościeli.
I znów dręczy mnie obawa,
że nie zdążyłam, nie zareagowałam
i znów będzie tak, jak było.
Gdy kogoś kochasz
Ciągle rozmawiam z tobą
w myślach,
chociaż już jesteś tak daleko.
Chciałabym, żebyś mi się
przyśnił
najbliższy sercu memu
człowieku.
A pamiętasz — mówiłeś
te listy ode mnie
w których zmieścić
chciałem
wszystkie zmiany?
Tak. Pamiętam. Radość.
I to, że myślisz o domu.
I… taki jesteś kochany!
Gołębiarka
Myślała, że już jej nie ma.
Ale uparcie wciąż JEST.
Codziennie na nią czekają.
A ona ma ten gest.
Taki jak przez całe życie:
rozdaje okruchy miłości.
Ludzie jej nie tolerują.
Brzydka jest w swojej starości.
Po co to — to dokarmiać?
Plenią się jak te szczury!
Wszędzie srają i brudzą!
Nawet na święte figury!
Kolce na parapetach wcale nie pomagają…
Trzeba je powystrzelać, bo wszędzie wszystko zasrają!
Co trzeba mieć w pustej głowie, żeby zaczepiać staruszkę?!
Nie chcesz to nie dokarmiaj.
Nie dziel się bułek okruszkiem.
Nie płosz gołębi człowieku.
Cóż ci przeszkadza staruszka.
Kiedys cię starość dogoni
Pomarszczysz się jak zgniła gruszka.
Gołębie i starzy ludzie to niepotrzebne istoty.
Niewielu już mają przyjaciół…
Nie gadam wszak do idioty,
który wszystkiemu co żyje
obrywałby skrzydła i nóżki?!
Odpieprzcie się łobuziaki
od gołębiarki staruszki!
Gotowość
Śnieg przypudrował bielą
Podwórko ławeczki i dach
Dzieciaki się weselą
A mnie ogarnia strach
Komórka z drzewem i węglem
Nie jest z piernika chatką
Musisz sobie poradzić
Moja czerwona łopatko
Żaden Jasiek z Małgosią
Nie zbłądzą tu śladem słodyczy
Ech czapka uszanka na głowę
Słabość się już nie liczy
Więc mam przygotować
umowę
Na eksploatację łopaty?!
To spadaj! Sama to zrobię
Dzieląc wysiłek na raty
Bez łaski panie Popławski
Uczynność dziś nie jest w modzie
Jak doczekasz starości
To też pozostaniesz na lodzie
Czego się Jaś nie nauczy
To Jan nie będzie umiał
Hej — sąsiedzie Popławski
Czy pan coś z tego zrozumiał?
Gracz
Życie z nieprzeniknioną twarzą pokerzysty
podsuwa nam talię kart,
którą tasuje przypadek.
Ślepy los z nami gra
Nie jesteś pokerzystą?
Przegrałeś
Nie lubisz oszukiwać?
Przegrałeś
Przestrzegasz reguł gry?
To popatrz z kim grasz
Szefem kasyna — kostucha.
Huśtawka
Na huśtawce życia majta się nogami
raz w górę, raz w dół:
uniesienie — chandra
sukces — plajta
radość — smutek
rozkosz — ból
ekstaza — rozpacz.
A ja wybieram stagnację, spokój.
Siedzę na tej huśtawce
ze spuszczonymi nogami.
Może ktoś, kto przebiega koło mnie
popchnie mnie w przód, lub do tyłu.
Nikt mnie nie chce rozhuśtać…
a przebiegło już tylu
to nic
to nic
to nic
Sama pomacham nogami,
mocno trzymam się sznurków,
nie spadnę, hop-la
i nikt mnie nie zrani.
Idą
Idą.
Tłumem.
Wszyscy na niebiesko ubrani.
Niektórzy mają na plecach
sztandar z Gwiazdą Davida.
Mówią.
I milczą.
I płaczą
różnymi językami.
Siadają na torach
do obozu śmierci.
Zmęczeni.
Zadumani.
Jak powiedzieć światu
o zwielokrotnìonym cierpieniu?
Zapożyczonym słowem?…
Komu teraz objawiać się będą w snach koszmarne obrazy?
I ten były więzień
u kresu lat
u kresu sił
dopomina się
o pamięć
o szacunek
dla Żyda i Polaka
Dowodzi swej niewinności
Gdy orzeł wyleciał mu z dłoni i z serca
ze łzami poczucia grozy i winy, że tylu zginęło
a jemu udało się przeżyć.
U kresu lat
U kresu sił
opowiada
wspomina
unaocznia
przestrzega…
Coraz bardziej świat jego bytności tutaj
zaciera zwątpienie.
Macewy się rozsypują
na żydowskich
cmentarzach.
Baraki obozowe trzeba
impregnować specjalnym preparatem.
Czas nieubłagany robi swoje.
A nasze mózgi czy też już
zaimpregnowane
obojętnością
tchórzostwem
gdy trzeba się przeciwstawiać
durniom neofaszystom.
Idę i widzę
Idę sobie spacerowym krokiem
idę uważnie a pomalutku
kopię kamyk butem
schylam się, podnoszę
przecieram palcami
jego wgłębienia i rosę.
Idę wolniutko o szarym świcie
przez mgliste powietrze
i mrużę oczy
od światła, które ktoś podrzucił
i rozpalił w nim
moją czarną pamięć.
Któż to, ach kto
na chwałę Pana
kazał wybudować katedrę
z tylu oddzielnych kamieni?
Przygnieciona wrażeniem
kolosalnej pracy
zawiedziona własną niewiarą
natknęłam się pod kościołem
na mężczyznę w średnim wieku
który
wyciągnął do mnie
migotliwą rękę
w geście żebrania — powitania?
I ta ręka
odebrała mi mowę
Ta ręka żywego, śmiertelnego
człowieka
otwarta i pamiętająca ból
przejęta dygotem
chropowata
o sinym rysunku żył.
Ręka zaciśnięta, jak powieka
na skamieniałym oku mowy.
Dobry człowieku ja też jestem żebrakiem.
Też pod kościołem
czasem płaczę w żałobie
po rzeczywistej śmierci Jezusa
i po nadziei.
A ty wyciągasz z kieszeni
przybrudzoną kraciastą chustkę
żebym miała czym
otrzeć głupie łzy.
Idę tam
Są miejsca, które nas spotykają nie szukając.
Miejsca, gdzie światło przesuwa się po tafli wody i po koronach drzew.
Pomiędzy twoją i moją dłonią,
którą ujmujesz nagle
jak płomień wschodu dotykający korony drzew.
Wtedy przelatuje przez nas błyskawica emanująca światło
i ciepło.
Są miejsca
które warto zachować
dla powrotów wspomnień.
I są słowa.
Takie ważne jak te,
które chronią dziecko
przed zgubieniem się w tłumie,
jak imię ukochane
powtarzane szeptem,
jak imię, które chroni miłość przed zapomnieniem.
Takie miejsca…
Które wynurzają się
nagle z twojej pamięci
jak zapach trawy ocalonej przed deszczem.
Instynktownie
Mogę się rozpłakać
na ulicy
ale w innym mieście
gdzie nikt nie wie
kim tak naprawdę jestem.
Czasem dobrze jest
pozwolić sobie na łzy.
To pomaga
wyrzucić z siebie emocje.
Można popłakać w kinie
patrząc na smutny film
albo rozpłakać się bez powodu
słuchając Anny Szałapak.
Można też włączyć smaki dzieciństwa
takie jak chleb z masłem
posypany cukrem,
by przez chwilę znów
poczuć się
przytulonym dzieciakiem
wszechświata.
Internetowe relacje
Milczysz.
Jest o key
W takiej chwili złej
myślami znów biegnę
ku tobie
Po co tyle słów
Sama jestem znów
Romeo i Julia
lecz w jednej osobie
W mailu uczuć brak
Wszystko mi nie w smak
A jednak poranne chichoty
przez smutki się ścielą
Wyobraźnia -tak
A życie na wspak
Te głupie ikonki
może znów cię rozweselą
Wyślę głupi mail
żebyś znów się śmiał
Wcale się do żadnej zmiany
nie przymierzam
Dobrze jest bez zmian
Ty musisz być sam
Nawet cię nie pasowałam
na rycerza
W samotności twej
też mi wyślij mail
że pamiętasz
i ze o mnie myślisz czasem
Ja ci wyślę znów
księżycowy nów
mgłę wieczorną
i gwiazdy nad lasem.
Jak to cudownie
Mam 67 lat i nie muszę już
niczego nikomu udowadniać!
Znam swoje wady
Znam swoje zalety
Znam doskonale swoje słabości i niemożności
ale tez znam znam swoją wartość.
Mam swoje poczucie godności
nikt mi tego nie odbierze…
Tylko jedynie ta z kosą,
dla niej nic się nie liczy
Nieunikniona — śmieszy ją ludzki strach.
Nie dam jej tej satysfakcji!
Dla mojej radości może przyjść
nawet dziś.
Jak żyć
Wypuszczę z domu moje koty..
Wyłączę „Fakty po faktach”
z durnymi reklamami.
Niczego nie muszę udawać
dojrzewam do umierania.
Jakie życie taka litania
Boże parszywych kotów…
Boże łańcuchowych psów…
Boże koni wiezionych na rzeź…
Boże bezdomnych kloszardów…
Boże bitych dzieci…
Boże głodujących…
Boże umierających na przystawce za obojętnym parawanem…
Boże ubogich staruszek kładących pięć złotych na tacę…
O ślepy Boże!
Zmiłuj się nad nami
przywracając godność.
Albo już lepiej zabierz takie życie — dając to inne, lepsze.
Jest taki czas
Jest czas mówienia
o dobroci
a oto my
na skraju wytrzymałości.
Chyba już czas
najwyższy uznać prawo najsłabszych
do godności.
Gadanie odbiera nadzieję na
jakąkolwiek zmianę.
Jeszcze o kotach
Ciemno i zimno za oknem.
W dodatku padał deszcz.
Na samo wspomnienie tej aury
człowieka przenika dreszcz.
Za szybą dwie iskierki
malutkie oczka dwa
a cóż to tam tak dygocze?
A kotek piszczy — to ja!
Otwieram powoli okno
przywiera do parapetu
i ciągle drży, bo się boi
a deszcz wciąż leje niestety.
Wciągam tę chudą szmaciankę
za skórę. Już się nie broni.
Sama skóra i kości
i znak trójkącika na skroni.
Czarna chudzina, biedactwo
Mój kocur ją obwąchuje
I tolerować zdechlaka
łaskawie obiecuje.
Z podziwem patrzy
jak maluch
wprost wciąga ciepłe mleko
i mruczy — dobrze trafiłaś
do normalnego człowieka.
Nazwałam ją Biedulka,
co piękne oczy ma.
Nic się przypadkiem nie zdarza
I koty szczęśliwe i ja.
Kapelusz czyni cuda!
Ciąg dalszy nastąpi
Gdy słońce przygrzeje
Gdy deszcz będzie siąpił.
To świetna kreacja
Dla pań i panienek
Kapelusz dodatkiem
Do letnich sukienek
W kapeluszu możesz
wyglądać jak dama
Z prostotą, z uśmiechem
Tyś wdzięku reklama.
Kapelusz przyciąga uwagę do głowy
A że głowa mądra —
scenariusz gotowy!
Co wam więcej powiem
Choć wcale nie muszę
Lubię kiedy panie
noszą kapelusze.
Lubię gdy kobiety
zdają sobie sprawę,
że to co ukryte
jest bardziej ciekawe.
Cały tkwi w tym urok,
gdy dama spogląda
trochę tajemniczo
spod kapelusza ronda.
Kapelusz na zmartwienia
Gdy tak sobie siedzę i myślę
Coś dzieje się w moim umyśle
Kapelusz przywodzi wspomnienia
I nie odczuwam zmęczenia.
Wystarczy, że pod nim mam głowę
I już skojarzenie gotowe.
A ten mi przypomina
Lampkę kwaśnego wina
i te dojrzałe czereśnie
co z tobą zjadałam we śnie.
Wstałam. Podziękowałam.
Przez tłum się przepychałam
I nie wiem czy tylko śniłam
Czy tam naprawdę byłam.
Na Atlantydzie wspomnień
na oceanie marzeń
Ty zawsze jesteś koło mnie
Drugi raz to się nie zdarzy.
To legendarny kontynent
I moja miłość zmyślona
Mogło tak być … a nie było
I szansa zatopiona.
Wśród niedokonań wielu
I wielu niedopowiedzeń
Giniemy mój przyjacielu
Oddaleni przez wiedzę:
Nie jestem kryształowa
I ty nie idealny
A światło się w nas rozsiewa
jak ciszy dźwięk realny
A „Człowiek przez wysokie C
Kocha i kochać chce.”
Szymborska to wymyśliła
W kapeluszu na bakier
W kolorze wiśni siła
Ja jeszcze swą miłość złapię.
Każdy to wie
Samotność jest stanem
pożądanym, oczekiwanym
gdy wśród nawału spraw do załatwienia
nie masz czasu
zatrzymać się chociaż na moment
na krótką chwilę wytchnienia
zadumy nad przemijaniem
zachwytu nad urodą nieba.
Samotność jest stanem
udręczenia,
gdy nie masz nikogo
do kogo mógłbyś
się czasem uśmiechnąć
pogadać o wszystkim i niczym
dotknąć policzka
lub ramienia
poskarżyć się na los.
Samotność jest stanem
wyciszenia
oddalenia od wielu
zjawisk i rzeczy,
którym przyglądasz się
z dystansem
wiedząc jak mało mają znaczenia, kiedy przekraczasz smugę cienia.
Samotność jest stanem wyobcowania, gdy tłum dookoła
a ludzie obojętni
śpieszą do swoich trosk
i swoich spraw.
Kiedy wieje
Powiało ciepłym wiatrem
Zaraz zacznie się burza.
Trzymaj mocno kapelusz,
bo kiedy z oddali błyska
i czarna chmura zza horyzontu
się wynurza
to zaraz lunie deszcz.
A ja tam lubię, gdy pada.
Deszczowi jestem rada.
Może
w poprzednim wcieleniu
byłam wierzbą rosochatą