E-book
7.35
drukowana A5
42.28
drukowana A5
Kolorowa
67.32
Popełnienia

Bezpłatny fragment - Popełnienia


Objętość:
213 str.
ISBN:
978-83-8221-474-1
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 42.28
drukowana A5
Kolorowa
za 67.32

O pisaniu wierszy

Pisałam wiersze przez całe życie; ale nie często.

Dziwne stwierdzenie?

Zaraz to wyjaśnię. Bo poezja w zasadzie powinna wzruszać i zachwycać. A ja liczę się z tym, że moje popełnienia nie muszą się podobać wszystkim, bo to kwestia gustu i tego, co kto lubi. A ja nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie wszyscy lubili!

Poezja jest żniwem tego, co przeżyte; jeśli żyć, to znaczy być coraz bardziej podobną do siebie samej, to trzeba dużo przeżyć, aby coś napisać. I tak jak chciał Rilke: „Trzeba oglądać róże w ciągu tysiąca lat i potem je zapomnieć, aby pewnego dnia usiąść do pisania i móc powiedzieć-róża.”

Piszę, bo mam nadzieję

że ktoś to zrozumie,

że ktoś się może ucieszy,

że myśli tak samo,

że kogoś rozśmieszę

albo zasmucę moją pisaniną.

Piszę, bo to jest zapis rozmowy

samej mnie ze sobą w poszukiwaniu

sensu życia.

A maki i tak będą się maczyć

Nie wiem czy chwili tej dożyję

Ale marzenie przed wami odkryję, że przyjdzie jeszcze czas taki

kiedy na łące zielonej całej

oglądać będę maķi

Położę się w mojej czerwonej sukience

i będę spoglądać w niebo

Kto mi zabroni takich marzeń?

Do marzeń pozwoleń nie trzeba.

I w moich chudych czterech literach zamieszczę ten świat poczubczony!

Koronawirus jasna cholera…

Wybieram świat zielony.

Wybieram wolność od oszołomów

Co życie kobietom marnują

Maki zakwitną, rządy zmądrzeją

Tak sobie tylko marzę…

Goło wesoło od wiatrołomów pobiegnę przez dziką plażę.

Ale tymczasem troska doskwiera

Ludzie — co z nami będzie?!

Koronawirus jasna cholera

Mamona w pierwszym rzędzie.

Kto człowieczeństwo zyska,

Kto straci…

Podziały się pogłębiają

Biedni utracą, zyskają bogaci

A my czekamy do maja…

Maki kwitnące niosą nadzieję

Może w nich moc jest uśpiona

Byle nie przespać marzeń o zmianach

Miłość to nie mamona.

A potem

Wielki ból

zastępuje rutyna cierpienia.

Najpierw wyparcie, zaprzeczanie:

dlaczego ja? Dlaczego dziś?

Przecież to niemożliwe!

A tyle było planów, oczekiwań,

wspólnie snutych marzeń…


Potem prawdopodobnie

dociera do świadomości FAKT

I zaczyna się rozpacz:

użalanie się nad sobą,

ból po utracie

i że nigdy więcej

nie zobaczę

nie usłyszę

nie poczuję

nie ogrzeję się w cieple.


A potem przychodzi

dojmujące poczucie samotności,

wyrwania z korzeniami

przeszłości.

I jeszcze idealizowanie

wspomnień.

Czasem jakaś zadra

jeszcze trochę boli

ale do wybaczenia.

I co bym dała za to,

żeby te zadry

teraz były…


A potem już pozostaje

konwenans,

rola do odegrania

bardziej lub mniej

demonstrowana:

żałobnej wdowy,

zdradzonej żony,

opuszczonej kochanki.


A ludzie — jak to ludzie

nie wiedzą —

( cierpisz)

nie zrozumieją

(że cierpisz)

pogadają i przestaną

(jak ona bardzo cierpi)

I zajmą się własnymi sprawami.

I nikt nie ośmieli się powiedzieć

„jak ładnie ci w tych

czarnych ubraniach,

tak pięknie jednak wyszczuplają.”

A potem…

A, widzicie?

Różne bywają spojrzenia:

lekkie, jak czuły dotyk,

bolesne jak szept rozpaczy,

zmęczone jak plecy starca

albo szybkie i nieśmiałe

jak myk zająca.

Zależy jak uważnie

patrzymy na ludzi.

A ludzie nie lubią,

gdy ktoś patrzy w oczy.

Szybko odwracają wzrok,

by nie być posądzonymi

o nadmierną ciekawość.

Tylko dzieci i poeci

mają jeszcze taką zdolność

do patrzenia światu

prosto w oczy.

Dzieci i poeci.

Brzezina

Z tęsknoty,

z miłością przytulam się do pnia brzozy,

jak do twojej nogi mamo,

kiedy byłam mała i czegoś się bałam.

Mówiłaś mi, jaką moc mają drzewa.

Ukojenie skołatanego serca.

To właśnie teraz proszę cię brzozo dodaj mi sił i odwagi,

żebym znów mogła tańczyć

z innymi dziewczętami w kole „bieriozki” w białej sukience,

sunąc pod nią drobniutkim krokiem

dookoła z miłością i wdziękiem

Bukieciki

Gdybym miała kwiaciarnię

czasem robiłabym malutkie bukieciki

i podkładała

pod drzwi

samotnych ludzi

z karteczką

„Ktoś Cię kocha”

Robiłabym to nocą

pokonując szyfry

domofonów.

A gdyby ktoś

otworzył znienacka

drzwi

i wyjrzał na korytarz

to wtedy ja

z uśmiechem szelmy

szeptałabym

— Sza!!!…

dając mu karteczkę

i zwiewałabym

z naręczem bukiecików.

.

Co lepiej?

Czasem rodzi się dziecko,

które ma starą duszę.

Ma przenikliwe spojrzenie.

Więcej wie, niż dorośli

więcej czuje, bardziej przeżywa,

lepiej niż inni rozumie.

A potem mówią o nim

nadwrażliwe, zamyśla się, zawiesza

Pewnie ma Aspergera

Łagodną odmianę autyzmu


Lepiej gdy komuś

urodzi się kawał chama

wyposażony w siłę w łokciach

bez kompromisów

twardo domaga się

swoich praw i racji

idzie przez życie po trupach.

Taki nie płacze

nie ma tików, przyruchów

nie krzyczy i nie skacze.


Co lepiej?

Lepiej dla dziecka

czy lepiej dla świata?

Compassion fatigue — Zmęczenie współczuciem

A gdyby tak można było

inaczej

odrębność swoją na świecie

znaczyć

cóż by to w praktyce zmieniło?

Utrzymuje się we mnie

od pewnego czasu

permanentny stan

zmęczenia empatią…


Nie, żebym zaraz brał

zwolnienie

albo uchylał się od

obowiązków.


Ale martwię się własnym

cynizmem.

Działam automatycznie

jak dobrze zaprogramowany

cyborg.

Rutyna.

Zmiękczony głos.

Delikatny dotyk.


Moj cynizm chyba

nie jest tak wielki,

jeśli siłą napędową

wszystkich działań

nadal jest

bezwarunkowa miłość?!


Włos mi się jeży na karku

i wzdrygam się, gdy słyszę szept

„nie mam nikogo takiego”

w odpowiedzi na pytanie

kogo trzeba zawiadomić…

Chce mi się krzyczeć.

Szybko połykam łzy.

Działam na hasło — już!

Wyłączyć współczucie.

Działać profesjonalnie.


Tracę powoli cierpliwość.

Nie mam zrozumienia

dla otoczenia ludzi

opuszczonych.

Jest to jednak jakaś metoda,

która chroni mnie,

gdy spada na mnie

za dużo


dużo za dużo takich

przypadków?!

Czas

Stary kawaler. Medyczny ratownik.

W kolejce do kartki na palcu

w szufladzie chłodni.


Jakiś cytat — nie wiem, może zasłyszany

„jeśli krzyczysz o małych problemach

ucisz serce i posłuchaj

może ktoś szeptem

cicho mówi o dużym problemie”…


Czas. W klepsydrze samotności

kapie łzą tęsknoty

za szczodrymi ludźmi.

A ludzie — też go nie mają.

Gromadzą zapasy serdeczności

na potem.

Zatopieni w pracy, Robieniu kariery

Pilnują procedury

odkurzają dyplomy

depczą wartości ulotne.

A ja dalej nie wiem jak

znaleźć login do empatii

do człowieczeństwa.

Czego może pragnąć pies?

Czego może pragnąć pies?

Wymknąć się i lecieć w deszcz!!!

Poczuć krople na swej skórze, pocwałować przez kałuże rozpryskując wokół błoto

I wytarzać się z ochotą w jakimś zdechłym truchle zwierza

A pani mi nie dowierza i dokładnie drzwi zamknęła.

Chyba się na mnie uwzięła, bo nie lubi mnie wycierać.

Będę się tak poniewierać po kolejnych kątach domu

robiąc minki żałośliwe…

Już??? Idziemy?!

Pies szczęśliwy

Człowiek z duszą bezdomnego psa

Niekiedy

włóczę się bez celu. Tracę czas? Rzecz w tym, że wiem kiedy mogę to utracić

I umiem tracić.

Łażę sobie. Powoli.

Bez planu.

Zaglądam do sklepów, do urzędów, zakładów pogrzebowych, barów, restauracji.

Pożywiam się i piję w niemożliwe obskurnych miejscach: w poczekalniach dworców, na przystankach autobusowych.

Zadaję się z ludźmi. Uśmiecham się do dzieci. Czasem przytulam twarz do murów, żeby złowić zapachy. Ja -Człowiek… z duszą bezdomnego psa.

Czółenka

Pamiętasz mamo

były kiedyś takie pantofle atłasowe

na płaskim obcasie

z cieniutką podeszwą i obciętym noskiem?

Mówiłaś o nich: wygodne czółenka,

a ja mówiłam: trumniaki

Wtulam się ciepłą dłonią

w przytulną miękkość twoich czółenek mamo.

Ludzie się rodzą i umierają

a pamięć przepływa i wraca wspomnieniem

trumiennych albo balowych czółenek.

Depresja

Wesoła moja deprecha:

dosadna, przeszarżowana,

a może tylko nazbyt wyrazista

i dlatego niebanalna.

Leżę na wznak i płaczę przez sen.

Budzę się, gdy pełne łez są moje uszy.

Do niepamięci

Ścieżka do niepamięci

którą my jesteśmy.

Ścieżka — tak.

Po prostu ścieżka,

choć mało dostępna.

Znikąd,

które znam.

Dokąd

pytanie,

które jest nam zadane.

Ścieżka wpisuje się

do krajobrazu

traw

które ją dławią.

Ilu tędy szło?

A ilu jeszcze pójdzie?

Nie potrafię oszukać czasu.

Wolno idę ścieżką do niepamięci.

Doświetlam się

Jutro wyjeżdżam z Warszawy.

Przenoszę się do Krakowa.

Nie płaczę. I nie ma sprawy.

Ta nienawistna mowa,

te krzywe spojrzenia w metrze

albo splunięcia w tramwaju

są jak zatrute powietrze.

Oddychać mi nie dają.

Ci co się mają za lepszych

Polaków z białą skórą

wiedzą jak życie popieprzyć

innym swą gębą ponurą.

To krwawi barbarzyńcy

pod Bożą sprawiedliwością

nie wstydzą się faszyzmu

— szastają moją godnością.

Nie będę przecież durniom tłumaczyć,

że tu się urodziłam!

Że ojciec mój jest Polakiem!

Że moja ojczyzna jest miła

tu właśnie między wami

moi drodzy rodacy…

Tylko się trochę dogrzeję.

Poszukam w Krakowie pracy.

…Żeby odzyskać nadzieję.

Drugi list do Syna

Tak blisko

jedno drugiego,

że depczemy sobie po snach

a jednak tak daleko..

Trzymamy się za nasze noce i dni

inne teraz dla każdego.

Wirujemy

Jak wielki świat

wokół mniejszego

A ty już jesteś dorosły

i twój świat jest większy

I bardziej straszny

od mojego

Słońce tyle razy wschodzi i zachodzi

w tobie i we mnie,

że nasze dłonie pisząc list

muszą robić przerwę

by opisać nasze

oddalające się światy

I już nie mogę powiedzieć

dałam ci skrzydła — lataj

Niech mój śmiech

poprawia ci szalik na szyi

Ucząc się wciąż miłości

Obyśmy się nie mylili

Niech moja twarz ze zdjęcia

mówi, że dobrze się trzymam

Miłość jest naszą pamięcią

innej pamięci nie mam.

Drzewo życia

Popatrzcie moi kochani

Drzewo się wspina po schodach!

Wbiega pod górę gałązkami

Jak ja kiedy byłam młoda.

Teraz poręczy podpora

Wyszlifowanej do gładzi

Pomaga, gdy jestem chora

I muszę z tym sobie radzić.

Te paręnaście stopni

Można w minutę pokonać

Jeśli nie masz zadyszki

I jeśli nie patrzysz w dół

z góry

A jeśli masz lęk wysokości

To każdy krok twój ponury

Jesteś pewna że spadniesz

I nikt cię nie uratuje

Dla tych co tego nie wiedzą

To bardzo śmieszne obawy

A twoja wyobraźnia

Na pełnych obrotach pracuje.

Zostańmy przed tymi schodami

Popatrzmy jak drzewo się wspina

I tupie gałązkami…

Nie wchodźmy pod wpływem wina.

Czyż to nie zdumiewające

Że człowiek tak wiele potrafi

przewidzieć i wyobrazić

Byle się wepchać na afisz.

Jakby to śmiesznie było, Gdyby ktoś zleciał ze schodów…

Z góry- prosto na ryło

Rozwinąć?

Szkoda zachodu.

Że krzywda by mu się stała?

I właśnie o to nam chodzi.

Oto historia cała.

Uprzejmie proszę — nie wchodzić.

Dwoje

Jestem

sama

na morzu.

Nie mam już sił

by płynąć dalej.


Ty płyniesz obok

tak samo słaby

wołasz

płyń za mną

Pewnie cię nie uratuję,

ale przynajmniej

utoniemy razem

nie samotnie.

Dwoje ludzieńków

To ja i ty.

Dwoje ludzieńków.

Zapatrzeni w siebie,

Zauroczeni,

zakochani tak bardzo

i tak bardzo szczęśliwi.

Przyszliśmy tu potwierdzić,

że miłość to największy DAR

od Boga,

nad którym trzeba nieraz

ciężko popracować…

Choć siwe są nasze włosy

i siwa jest męża broda,

to w naszych sercach spokój

i słońce i pogoda.

Empatia

Uważna współobecność

w szczęściu i nieszczęściu

to jest to, czego szukam

w twarzach moich bliskich.

Jeśli jestem z nimi

w trudnych chwilach

to od razu mamy

naszą wspólną historię.


Jeśliś trafił między wrony

to ponarzekaj na zdrowie,

utyskuj na rosnące ceny,

trochę poplotkuj,

trochę pogadaj o polityce,

i o wszystkim i o niczym,

żeby nie wypaść z orbity.

Wszyscy mamy jakieś

wady i zalety, jakieś charakterki.

A zdolność do przebaczania urazów

to taki prezent dla samego siebie,

bo kocha się za to,

że tyle się dla kogoś zrobiło,

a nie za to, że ktoś nam tyle uczynił.

Szlachetna bezinteresowność

to męczący, obsesyjny sen

mojego lepszego ja,

co zrywa mnie czasem z pościeli.

I znów dręczy mnie obawa,

że nie zdążyłam, nie zareagowałam

i znów będzie tak, jak było.

Gdy kogoś kochasz

Ciągle rozmawiam z tobą

w myślach,

chociaż już jesteś tak daleko.

Chciałabym, żebyś mi się

przyśnił

najbliższy sercu memu

człowieku.


A pamiętasz — mówiłeś

te listy ode mnie

w których zmieścić

chciałem

wszystkie zmiany?

Tak. Pamiętam. Radość.

I to, że myślisz o domu.

I… taki jesteś kochany!

Gołębiarka

Myślała, że już jej nie ma.

Ale uparcie wciąż JEST.

Codziennie na nią czekają.

A ona ma ten gest.

Taki jak przez całe życie:

rozdaje okruchy miłości.

Ludzie jej nie tolerują.

Brzydka jest w swojej starości.

Po co to — to dokarmiać?

Plenią się jak te szczury!

Wszędzie srają i brudzą!

Nawet na święte figury!

Kolce na parapetach wcale nie pomagają…

Trzeba je powystrzelać, bo wszędzie wszystko zasrają!

Co trzeba mieć w pustej głowie, żeby zaczepiać staruszkę?!

Nie chcesz to nie dokarmiaj.

Nie dziel się bułek okruszkiem.

Nie płosz gołębi człowieku.

Cóż ci przeszkadza staruszka.

Kiedys cię starość dogoni

Pomarszczysz się jak zgniła gruszka.

Gołębie i starzy ludzie to niepotrzebne istoty.

Niewielu już mają przyjaciół…

Nie gadam wszak do idioty,

który wszystkiemu co żyje

obrywałby skrzydła i nóżki?!

Odpieprzcie się łobuziaki

od gołębiarki staruszki!

Gotowość

Śnieg przypudrował bielą

Podwórko ławeczki i dach

Dzieciaki się weselą

A mnie ogarnia strach

Komórka z drzewem i węglem

Nie jest z piernika chatką

Musisz sobie poradzić

Moja czerwona łopatko

Żaden Jasiek z Małgosią

Nie zbłądzą tu śladem słodyczy

Ech czapka uszanka na głowę

Słabość się już nie liczy

Więc mam przygotować

umowę

Na eksploatację łopaty?!

To spadaj! Sama to zrobię

Dzieląc wysiłek na raty

Bez łaski panie Popławski

Uczynność dziś nie jest w modzie

Jak doczekasz starości

To też pozostaniesz na lodzie

Czego się Jaś nie nauczy

To Jan nie będzie umiał

Hej — sąsiedzie Popławski

Czy pan coś z tego zrozumiał?

Gracz

Życie z nieprzeniknioną twarzą pokerzysty

podsuwa nam talię kart,

którą tasuje przypadek.

Ślepy los z nami gra

Nie jesteś pokerzystą?

Przegrałeś

Nie lubisz oszukiwać?

Przegrałeś

Przestrzegasz reguł gry?

To popatrz z kim grasz

Szefem kasyna — kostucha.

Huśtawka

Na huśtawce życia majta się nogami

raz w górę, raz w dół:

uniesienie — chandra

sukces — plajta

radość — smutek

rozkosz — ból

ekstaza — rozpacz.

A ja wybieram stagnację, spokój.

Siedzę na tej huśtawce

ze spuszczonymi nogami.

Może ktoś, kto przebiega koło mnie

popchnie mnie w przód, lub do tyłu.

Nikt mnie nie chce rozhuśtać…

a przebiegło już tylu

to nic

to nic

to nic

Sama pomacham nogami,

mocno trzymam się sznurków,

nie spadnę, hop-la

i nikt mnie nie zrani.

Idą

Idą.

Tłumem.

Wszyscy na niebiesko ubrani.

Niektórzy mają na plecach

sztandar z Gwiazdą Davida.

Mówią.

I milczą.

I płaczą

różnymi językami.

Siadają na torach

do obozu śmierci.

Zmęczeni.

Zadumani.

Jak powiedzieć światu

o zwielokrotnìonym cierpieniu?

Zapożyczonym słowem?…

Komu teraz objawiać się będą w snach koszmarne obrazy?

I ten były więzień

u kresu lat

u kresu sił

dopomina się

o pamięć

o szacunek

dla Żyda i Polaka

Dowodzi swej niewinności

Gdy orzeł wyleciał mu z dłoni i z serca

ze łzami poczucia grozy i winy, że tylu zginęło

a jemu udało się przeżyć.

U kresu lat

U kresu sił

opowiada

wspomina

unaocznia

przestrzega…

Coraz bardziej świat jego bytności tutaj

zaciera zwątpienie.

Macewy się rozsypują

na żydowskich

cmentarzach.

Baraki obozowe trzeba

impregnować specjalnym preparatem.

Czas nieubłagany robi swoje.

A nasze mózgi czy też już

zaimpregnowane

obojętnością

tchórzostwem

gdy trzeba się przeciwstawiać

durniom neofaszystom.

Idę i widzę

Idę sobie spacerowym krokiem

idę uważnie a pomalutku

kopię kamyk butem

schylam się, podnoszę

przecieram palcami

jego wgłębienia i rosę.


Idę wolniutko o szarym świcie

przez mgliste powietrze

i mrużę oczy

od światła, które ktoś podrzucił

i rozpalił w nim

moją czarną pamięć.


Któż to, ach kto

na chwałę Pana

kazał wybudować katedrę

z tylu oddzielnych kamieni?


Przygnieciona wrażeniem

kolosalnej pracy

zawiedziona własną niewiarą

natknęłam się pod kościołem

na mężczyznę w średnim wieku

który

wyciągnął do mnie

migotliwą rękę

w geście żebrania — powitania?


I ta ręka

odebrała mi mowę

Ta ręka żywego, śmiertelnego

człowieka

otwarta i pamiętająca ból

przejęta dygotem

chropowata

o sinym rysunku żył.

Ręka zaciśnięta, jak powieka

na skamieniałym oku mowy.


Dobry człowieku ja też jestem żebrakiem.

Też pod kościołem

czasem płaczę w żałobie

po rzeczywistej śmierci Jezusa

i po nadziei.


A ty wyciągasz z kieszeni

przybrudzoną kraciastą chustkę

żebym miała czym

otrzeć głupie łzy.

Idę tam

Są miejsca, które nas spotykają nie szukając.

Miejsca, gdzie światło przesuwa się po tafli wody i po koronach drzew.

Pomiędzy twoją i moją dłonią,

którą ujmujesz nagle

jak płomień wschodu dotykający korony drzew.

Wtedy przelatuje przez nas błyskawica emanująca światło

i ciepło.

Są miejsca

które warto zachować

dla powrotów wspomnień.

I są słowa.

Takie ważne jak te,

które chronią dziecko

przed zgubieniem się w tłumie,

jak imię ukochane

powtarzane szeptem,

jak imię, które chroni miłość przed zapomnieniem.

Takie miejsca…

Które wynurzają się

nagle z twojej pamięci

jak zapach trawy ocalonej przed deszczem.

Instynktownie

Mogę się rozpłakać

na ulicy

ale w innym mieście

gdzie nikt nie wie

kim tak naprawdę jestem.

Czasem dobrze jest

pozwolić sobie na łzy.

To pomaga

wyrzucić z siebie emocje.

Można popłakać w kinie

patrząc na smutny film

albo rozpłakać się bez powodu

słuchając Anny Szałapak.

Można też włączyć smaki dzieciństwa

takie jak chleb z masłem

posypany cukrem,

by przez chwilę znów

poczuć się

przytulonym dzieciakiem

wszechświata.

Internetowe relacje

Milczysz.

Jest o key

W takiej chwili złej

myślami znów biegnę

ku tobie

Po co tyle słów

Sama jestem znów

Romeo i Julia

lecz w jednej osobie


W mailu uczuć brak

Wszystko mi nie w smak

A jednak poranne chichoty

przez smutki się ścielą

Wyobraźnia -tak

A życie na wspak

Te głupie ikonki

może znów cię rozweselą


Wyślę głupi mail

żebyś znów się śmiał

Wcale się do żadnej zmiany

nie przymierzam

Dobrze jest bez zmian

Ty musisz być sam

Nawet cię nie pasowałam

na rycerza


W samotności twej

też mi wyślij mail

że pamiętasz

i ze o mnie myślisz czasem

Ja ci wyślę znów

księżycowy nów

mgłę wieczorną

i gwiazdy nad lasem.

Jak to cudownie

Mam 67 lat i nie muszę już

niczego nikomu udowadniać!

Znam swoje wady

Znam swoje zalety

Znam doskonale swoje słabości i niemożności

ale tez znam znam swoją wartość.

Mam swoje poczucie godności

nikt mi tego nie odbierze…

Tylko jedynie ta z kosą,

dla niej nic się nie liczy

Nieunikniona — śmieszy ją ludzki strach.

Nie dam jej tej satysfakcji!

Dla mojej radości może przyjść

nawet dziś.

Jak żyć

Wypuszczę z domu moje koty..

Wyłączę „Fakty po faktach”

z durnymi reklamami.

Niczego nie muszę udawać

dojrzewam do umierania.

Jakie życie taka litania

Boże parszywych kotów…

Boże łańcuchowych psów…

Boże koni wiezionych na rzeź…

Boże bezdomnych kloszardów…

Boże bitych dzieci…

Boże głodujących…

Boże umierających na przystawce za obojętnym parawanem…

Boże ubogich staruszek kładących pięć złotych na tacę…

O ślepy Boże!

Zmiłuj się nad nami

przywracając godność.

Albo już lepiej zabierz takie życie — dając to inne, lepsze.

Jest taki czas

Jest czas mówienia

o dobroci

a oto my

na skraju wytrzymałości.

Chyba już czas

najwyższy uznać prawo najsłabszych

do godności.

Gadanie odbiera nadzieję na

jakąkolwiek zmianę.

Jeszcze o kotach

Ciemno i zimno za oknem.

W dodatku padał deszcz.

Na samo wspomnienie tej aury

człowieka przenika dreszcz.


Za szybą dwie iskierki

malutkie oczka dwa

a cóż to tam tak dygocze?

A kotek piszczy — to ja!


Otwieram powoli okno

przywiera do parapetu

i ciągle drży, bo się boi

a deszcz wciąż leje niestety.


Wciągam tę chudą szmaciankę

za skórę. Już się nie broni.

Sama skóra i kości

i znak trójkącika na skroni.


Czarna chudzina, biedactwo

Mój kocur ją obwąchuje

I tolerować zdechlaka

łaskawie obiecuje.


Z podziwem patrzy

jak maluch

wprost wciąga ciepłe mleko

i mruczy — dobrze trafiłaś

do normalnego człowieka.


Nazwałam ją Biedulka,

co piękne oczy ma.

Nic się przypadkiem nie zdarza

I koty szczęśliwe i ja.

Kapelusz czyni cuda!

Ciąg dalszy nastąpi

Gdy słońce przygrzeje

Gdy deszcz będzie siąpił.

To świetna kreacja

Dla pań i panienek

Kapelusz dodatkiem

Do letnich sukienek

W kapeluszu możesz

wyglądać jak dama

Z prostotą, z uśmiechem

Tyś wdzięku reklama.

Kapelusz przyciąga uwagę do głowy

A że głowa mądra —

scenariusz gotowy!

Co wam więcej powiem

Choć wcale nie muszę

Lubię kiedy panie

noszą kapelusze.

Lubię gdy kobiety

zdają sobie sprawę,

że to co ukryte

jest bardziej ciekawe.

Cały tkwi w tym urok,

gdy dama spogląda

trochę tajemniczo

spod kapelusza ronda.

Kapelusz na zmartwienia

Gdy tak sobie siedzę i myślę

Coś dzieje się w moim umyśle

Kapelusz przywodzi wspomnienia

I nie odczuwam zmęczenia.

Wystarczy, że pod nim mam głowę

I już skojarzenie gotowe.

A ten mi przypomina

Lampkę kwaśnego wina

i te dojrzałe czereśnie

co z tobą zjadałam we śnie.

Wstałam. Podziękowałam.

Przez tłum się przepychałam

I nie wiem czy tylko śniłam

Czy tam naprawdę byłam.

Na Atlantydzie wspomnień

na oceanie marzeń

Ty zawsze jesteś koło mnie

Drugi raz to się nie zdarzy.

To legendarny kontynent

I moja miłość zmyślona

Mogło tak być … a nie było

I szansa zatopiona.

Wśród niedokonań wielu

I wielu niedopowiedzeń

Giniemy mój przyjacielu

Oddaleni przez wiedzę:

Nie jestem kryształowa

I ty nie idealny

A światło się w nas rozsiewa

jak ciszy dźwięk realny

A „Człowiek przez wysokie C

Kocha i kochać chce.”

Szymborska to wymyśliła

W kapeluszu na bakier

W kolorze wiśni siła

Ja jeszcze swą miłość złapię.

Każdy to wie

Samotność jest stanem

pożądanym, oczekiwanym

gdy wśród nawału spraw do załatwienia

nie masz czasu

zatrzymać się chociaż na moment

na krótką chwilę wytchnienia

zadumy nad przemijaniem

zachwytu nad urodą nieba.

Samotność jest stanem

udręczenia,

gdy nie masz nikogo

do kogo mógłbyś

się czasem uśmiechnąć

pogadać o wszystkim i niczym

dotknąć policzka

lub ramienia

poskarżyć się na los.

Samotność jest stanem

wyciszenia

oddalenia od wielu

zjawisk i rzeczy,

którym przyglądasz się

z dystansem

wiedząc jak mało mają znaczenia, kiedy przekraczasz smugę cienia.

Samotność jest stanem wyobcowania, gdy tłum dookoła

a ludzie obojętni

śpieszą do swoich trosk

i swoich spraw.

Kiedy wieje

Powiało ciepłym wiatrem

Zaraz zacznie się burza.

Trzymaj mocno kapelusz,

bo kiedy z oddali błyska

i czarna chmura zza horyzontu

się wynurza

to zaraz lunie deszcz.

A ja tam lubię, gdy pada.

Deszczowi jestem rada.

Może

w poprzednim wcieleniu

byłam wierzbą rosochatą

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 42.28
drukowana A5
Kolorowa
za 67.32